Raczej tylko najwytrwalsi i najbardziej ciekawscy turyści zapuszczają się aż tutaj. Lepiej pamiętać o nałożeniu jakichś klapek, bo piasek na plaży praktycznie zawsze jest bardzo gorący. Brakuje tu drzew, więc uciec przed słońcem nie sposób. Tylko w jednym miejscu można zobaczyć coś na kształt mini oazy - parę krzesełek i ślady po ogniu jasno świadczą o tym, że często urządzano tu ogniska. Jeśli chodzi o wodę, plaża jest pozbawiona kamieni, o które można się zranić, ale po przejściu kilku metrów głębokość gwałtownie się zwiększa. Trzeba uważnie stawiać kroki, bo nagła przepaść stanowi niebezpieczeństwo, a ratownika tu nie ma.
Zrobiła minę jak gdyby nie wiedziała o kogo chodzi i posłała Linowi oczko. Oczywiście, że nie wspomniała o tym. Był to zabieg celowy. Nie po to wzięła trzy butelki aby wrócić z którąś z nich z powrotem. Każda miała zostać wypita i każdy doskonale wiedział, że nie odpuści. A jeśli nie wiedział to się dowie. Kieliszki które zabrał ze sobą Valerian przydały się, i to bardzo. Picie prosto z butelki również by jej nie przeszkadzało ale nie chciała wyjść na mało kulturalną osobę. Chociaż sama o nich nie pomyślała, a czarownie zdecydowanie odpadało. Miała dość dziwnych skutków prostych zaklęć. - Na targu byłam. I wiesz co znalazłam? - spojrzała na brata z iskierkami w oczach. - Kompas marzeń. Z tego co zrozumiałam to nie miał ich za wiele, a ja znalazłam się w śród tych szczęśliwców którzy mogli go zakupić. - nie mogła się powstrzymać i pokazała wszystkie swoje ząbki w uśmiech. - I mam jeszcze to. - na chwilę odwróciła się od towarzystwa i chwilę grzebała w torbie aby wyciągnąć to czego szukała. Małą, szklaną fiolkę z eliksirem. - Veritaserum. Chodź sądziłam, że będzie miało inny kolor. - zmarszczyła brwi. Przeczucie jej nie zawiodło. Nie trzymała w rękach Veritaserum, a amortencję. Dziewczyna nie była świadoma tego, że pomyliła fiolki podczas kupowania. - A mówiąc stara znajomość masz na myśli... Kogo? - ciekawość znów zwyciężyła. Mogła zgadywać bez końca ale doskonale wiedziała, że nawet gdyby trafiła z imieniem to valerian by nie powiedział ,że to ta osoba. Odstawiła fiolkę na koc. Oby nie zapomniała jej z powrotem. - Lin. Mamy wakacje. Chodź na chwilę daj się ponieść chwili. - spojrzała na niego ze spokojem po czym przymknęła oczy i skierowała twarz w stronę słońca - Być może jesteśmy tutaj tylko ten jeden raz. Jeden raz w życiu. Stwórz wspomnienia. - otworzyła gwałtownie oczy i spojrzała na brata - Wiesz, że mógłbyś polać. - pokazała na butelkę i puste kieliszki. - U mnie mój drogi braciszku jest po staremu. Prawie się utopiłam, zabiłam Lina i... I w sumie to tyle. - wzruszyła ramionami nie mając zamiaru kontynuować tego tematu. Chciała się napić. Już, teraz! - My jeszcze dwa lata. - skrzywiła się na samą myśl o tym. - Zdecydowanie wolałabym pracować już w Mungu albo zacząć jakieś praktyki. - położyła się na plecach wpatrując w niebo.
Zamrugał oczami i zerknął to na Lincolna, to na Berkę. Moment, to oni wysyłają do siebie listy? Ha, czyli to jednak była randka? Chociaż nie, skoro Berka przyniosła ognistą...Val nic już z tego nie wiedział. -Ej, ale ten alkohol jest wspólny. Jesteś naszym gościem, nie? Jak wypijemy to wszystko, w co osobiście wątpię, to wtedy wyślemy Ciebie na bazar po więcej. Wyszczerzył zęby do Lincolna i poklepał go po ramieniu. Wiedział, że jego przyjacielowi jest teraz głupio bo nic nie ma. Sam czułby się dziwnie gdyby wpadł na imprezę, gdzie każdy oprócz niego ma własne alko. Mógł zaufać Berce i nie przynosić swojego...no trudno, przynajmniej ma kieliszki o których siostrzyczka nie pomyślała. Ta to jak pociągnęła z gwinta to pół butelki nie było. Niewinny wygląd to kamuflaż zabójcy doskonałego. Ekhm... -Ty i popuszczone hamulce? A w tej opowieści są jednorożce? Nie mógł się powstrzymać od tego komentarza. "Pan ułożony" jak to lubił nazywać Lincolna(oczywiście ku wielkiej złości kumpla) nie należał do osób korzystających z chwili i szalejących jakby świat się miał zaraz skończyć. No, z całą pewnością nie robił tego jak bliźniaki. -Spokojnie, wystarczy jedno słowo a tak zorganizuje Ci ten rok, że będziesz go wspominał jako najlepszy rok w życiu. Tylko wybij sobie z głowy latanie na golasa i śpiewanie piosenek miłosnych o Craine'ie...nigdy więcej. O, ja też kupiłem kompas! Nie wiem skąd ten skubaniec je miał ale mój działa bajecznie. A co do starej znajomości mam na myśli Melody, byłem z nią na targu i w zagrodzie hipokampów. Zrobił się czerwony jak burak na samą myśl o pannie Kingston. Berka doskonale wiedziała co czuł do puchonki i jak bardzo przeżył kosza. Miał wielką nadzieję, że nie poruszy tego tematu przy Lincolnie, nie chciał okazywać swojej słabości przy najlepszy kumplu. -Wiem, że mógłbym, zaraz to zrobię. Cooo, zabiłaś Lina? Moment, to ta osoba obok mnie to kto? Berka, czy Ty jesteś pijana? Zaczął już nalewać kiedy usłyszał o topieniu i zabijaniu. Ręka mu zadrżała i wylał nieco trunku na piasek. Mruknął coś do siebie i pierwszy kieliszek wypił sam. Nie przetrwa tego spotkania na trzeźwo.
Wziął głębszy wdech i rzucił jedynie czarnym okiem na pokazywaną fiolkę. Uniósł krzaczastą brew w wyrazie głębokiego niedowierzania i wątpliwości. - Dostałaś ot tak eliksir prawdy? - zagadnął, unosząc leniwie łepetynę z koca. - Coś nie chce mi się wierzyć. Pewnie to wadliwy eliksir czy Merlin raczy wiedzieć. Polecam wykorzystać na kimś, kogo nie lubisz. - rzucił luźną uwagę i ziewnął, zakrywając usta pięścią. Kiepsko mu się ostatnio spało, dlatego dotleniał się wieczorami w sposób intensywnie ziewający. Jak się domyślał, oboje nie wierzyli w jego "puszczenie hamulców". Uśmiechnął się jednym policzkiem do Valeriana. - Jednorożce pewnie w Zakazanym. - zmusił swe ciało do siadu i przysunięcia się do zgromadzenia gryfońskiego. Do jego nozdrzy doszedł zapach ognistej whiskey. Nagle przypomniał sobie kiedy ostatnio ją pił. Dwa lata temu na urodzinach Leo. Albo czy to nie było po wygranym meczu quiddticha w dormitorium Lwa? Zresztą, to mało istotne. Dawno nie pił i nagle nabrał ochoty. - Wyluzuj, Berka. Wspomnienia i chwile tworzę na swoje sposoby. Poza tym jak to psorek jeden mówił na koniec roku? Alkohol rozwiązuje języki, biustonosze... wszystko, ale nie problemy. - wyszczerzył się na chwilę, podchodząc do libacji alkoholowych na luzie, choć irytująco stanowczo. Nie oznacza to, że zamierzał rezygnować z darmowej kolejki! Z jego gardła wydobył się śmiech. - Latanie na golasa, Val? - znowu śmiech. - Słuchajcie, nie uwierzycie. Pandora, wiecie która ta zołza, co nie? Zaczarowała mi trzy dni temu gacie. Gdy siedziałem pod prysznicem. Zwiewały mi pod sam sufit i woźna musiała mi je łapać. - śmiał się sam do siebie, podchodząc do tego zołzowatego psikusa z dystansem. - Zemsta będzie słona. - obiecał solennie i głośno. Gdy Valerian polał, sięgnął po kieliszek. Przejrzał się w bursztynowym płynie, posyłając mu tak tęskne spojrzenie. Ten napój bogów nie rozwiąże problemów, ale może uciszy złe myśli i emocje? Choć na chwilę, przynajmniej dzisiaj. - Te, Cairndow. Czy ty się właśnie czerwienisz trzy sekundy po wypowiedzeniu imienia Melody? Chłopie... - posłał mu całkiem przyzwoicie współczujące spojrzenie. Lin miał nadzieję, że kumpel nie wpadł po uszy i się nie zadurzył w nikim. Oznaczało to by, że zostałby sam w barykadzie przystojnych kawalerów. Szkoda tracić kumpla dla dziewczyny, choćby nie wiadomo jak zjawiskowej. W jego głowie pojawiła się wesoła myśl, na wspominkę o zabijaniu i mordowaniu. - Ona ma rację, kolego. Tak naprawdę to umarłem, wykrwawiłem się w lesie. Teraz jestem sztucznie ożywiony, na wieczne usługi oddane twojej siostrze. Zostałem przez nią zgubiony. Już na zawsze. Miło było cię znać, przyjacielu! - teatralnie pociągnął nosem, zadrgał brodą i pokiwał głową tak pełen aktorskiego żalu. Równocześnie z Berenice wlał go gardła palący łyk whiskey. Na raz, duszkiem. Niebo na ziemi, raj na piasku. Ale jak pali, to cholera jedna wie. Lin czuł, że jeszcze dwa kieliszki i wypluje na koc swoją tchawicę.
Oczywiście, że alkohol był wspólny. Nie wyobrażała sobie aby ona wraz z bratem mieli pić, a Lincoln biedny siedziałby jedynie i patrzył na to wszystko. To się wręcz nie godziło z jej naturą! A niedowierzanie co do eliksiru lekko ją rozbawiło i wywołało małe poczucie niepokoju. Czy faktycznie otrzymała elikisr jaki chciała? - Jak chcesz możesz go przetestować. Nieszkodliwy raczej jest, chyba... - z nieufnością przyjrzała się fiolce leżącej na kocu. - Albo ty Valerian. Nie masz ochoty na skosztowanie eliksiru prawdy? - uniosła do góry brwi i pomachała małą fiolką bratu. Nie sądziła, że się zgodzi jednak warto było spróbować. - Tego nie słyszałam aby mówił. Szczególne ten fragment o biustonoszach. - zaśmiała się wiedząc doskonale, że chłopak coś kręci. Przecież była na ten, pożal się Merlinie, imprezie która miała jeden cel - pij ile możesz, a później wyląduj z kimś w łóżku. - Właśnie. Valerian zorganizuje Ci takie wakacje, że wstyd będzie później wracać do Hogwartu. - wyszczerzyła się do brata popijając z Kiliszka. - Ale i tak Cię kocham, na swój sposób. - odstawiła naczynie na koc mając nadzieję, że się nie wywróci. Nie chciałaby później do końca ich spotkania wdychać oparów alkoholu. I najwidoczniej nie ona jedna wpadła na ten pomysł. W tym momencie można było powiedzieć, że są stu procentowymi bliźniakami. Przeważnie chcą tego samego. I skoro jego kompas dział to z jej też nie powinno być problemów. Szczególnie, że go jeszcze nie testowała i wiedziała jak działa. Widząc jak jej brat się czerwieni na chwilę zamarła. Wiedziała, że jego i Melody ciągnie do siebie... A przynajmniej jej brata do niej. Nie spodziewała się jednak, że spotka się z nią po tym jak dostał od niej kosza. Czyżby czuł więcej niż sama mogłaby się spodziewać? Mimo to nie poruszyła tego tematu. Wystarczająco Lincoln dał mu popalić odnośnie czerwienienia się. Biedny Valerian. Chociaż trochę mu zazdrościła. Ona nigdy nie czuła czegoś podobnego do kogoś. - Wybacz braciszku ale straciłeś już kumpla. - spojrzała na Lina i wraz z nim wypiła do dna swój alkohol. To chyba nie był najlepszy pomysł ale co tam, raz się żyje. Chociaż jutro będzie totalnie nieżywa. Berenice unikała alkoholu, a jak już go piła to szybko się upijała. - I nie, nie jestem pijana. A przynajmniej jeszcze nie jestem. - podsunęła mu kiliszek aby go uzupełnił.
Widząc niepewną minę Lincolna parsknął śmiechem. Nie był dobry z eliksirów i ich rozróżnianie było dla niego niczym czarna magia. Pytanie Berki poprzedzone komentarzem Lina wywołało u gryfona napad śmiechu. -Wydało się! Moja siostra nas nie lubi Lin. Co my teraz zrobimy, o nie! Zrobił przerażoną minę i zakrył twarz dłońmi. Rozszerzył nieco palce by móc widzieć towarzystwo i pokręcił przecząco głową. Co on miał z tymi ludźmi...siedzą sobie na plaży, piją alkohol i gadają powiedzenia o biustonoszach. Takich trzech matołów w Hogwardzie więcej się nie znajdzie. Jeden lata na miotle na golasa, drugi gania za latającymi gaciami a trzecia kupuje amortencję myśląc, że to veritaserum. Valerian westchnął, zjechał powoli palcami po twarzy i nalał sobie kolejny kieliszek. -Lubię rude dziewczyny ale Pandora działa mi na nerwy. Jakoś tak nie mogę się do niej przekonać, jest w niej coś odpychającego. Wzruszył ramionami i napił się ognistej. Dość często ją pił i nie paliła już tak jak kiedyś. Pamiętał jak na swoich 17 urodzinach wypił 2 kieliszki i miał serdecznie dość. Teraz nawet nie czuł, że cokolwiek wypił, był niczym mugolscy rosjanie pijący wódkę przy każdej okazji. Po odwołaniu ligi nie będzie już tyle okazji do imprez więc pewno się nieco odzwyczai. -Nic nie mów Lin, dobra? Ja już sam nie wiem co do niej czuję. Czasami żałuję, że ją poznałem. Rzucił smętnie i dostrzegalnie posmutniał. Nie pierwszy raz źle ulokował swoje uczucia ale za każdym razem tak samo mocno bolało. Takie jest już życie, nie? -Dobra, dobra, przestanie sobie rżnąć głupa i lepiej powiedzcie o co Wam chodzi. Bo zobaczycie, strzelę focha i sobie pójdę. Chociaż i tak na chwilę sobie idę, muszę emm...zaspokoić fizjologię. Polał towarzystwu ognistej, wstał i podszedł do najbliższego krzaka by się odlać. Oj Cairndow, coś słabe zawory masz.
Zdziwił się, naprawdę zdziwił się propozycją Berenice. Odsunął od ust kieliszek i spojrzał znad niego na Gryfonkę. - Zaproponowałem byś podała go komuś, kogo nie lubisz, na wypadek gdyby cholerstwo było nie tym, co trzeba, a ty proponujesz go nam? - pokiwał głową w myśl "aha, no tak, mogliśmy się domyślić" i spojrzał na równie oburzonego Valeriana. - Całe życie żyliśmy w kłamstwie. - poklepał po ramieniu kumpla, tak lekko, serdecznie, współczująco. Sam spuścił głowę i przybrał minę dotkniętego do żywego. - Nie martw się stary, damy radę. Jesteśmy z domu Lwa. Poradzimy sobie z tą gorzką prawdą. - pociągnął teatralnie nosem i chrząknął, udając, że głos mu drży. Poświęcił jeszcze długą minutę na trwanie 'w szoku' i pocieszaniu Valeriana. Wyprostował ramiona, wyciągając je nad głowę. Rozprostował je, przeciągnął się tak stawy mu strzyknęły. Kuknął znów na kumpla. Gdyby byli sami, obgadaliby zachowania niektórych dziewczyn. Mogliby zacząć rozwiązywać nierozwiązaną zagadkę dotyczącą motywów ich niezrozumiałego zachowania. Obecność Berenice uniemożliwiała pociągnięcie im tego tematu. Lubił tę pannicę, nie dało się jej nie lubić, ale męska rozmowa to męska rozmowa. Nie ma w niej miejsca na obecność nawet krztyny kobiecego myślenia. Dlatego też Freeman nie drążył zbytnio tematów. O Pandorze można pisać eseje i rozwodzić się dniami i nocami, tak była złożona i zdrowo stuknięta. Melody zaś... kojarzył ją chyba, ale szczegółów nie mógł sobie teraz przypomnieć, zajęty delektowaniem się whiskey. Wciąż paliło język mimo, że kieliszek już miał za sobą. Zamiast odpowiedzi, posłał Valerianowi znaczące 'a la męskie >pogadamy wieczorem<' spojrzenie. Przez mili sekundę uśmiechał się, ale tylko ulotną chwilę, rozumiejąc, że temat zakochania jest dla niego niezręczny. Poza tym! Lincoln też mógłby coś nie coś napomknąć na ten temat. Chyba. - Nie zachowuj się jak naburmuszona baba. - zmarszczył brwi, słuchając dziwnej wypowiedzi kumpla. Albo mial mało alkoholu we krwi, albo wpadł po uszy z Melody. Mężczyźni nie strzelają focha, nie obrażają się z przytupem. Lincoln potrząsnął głową. Wziął głębszy wdech, gdy człeczyna poszedł za potrzebami. Zerknął na rozłożoną Berenice. Odczekał chwilę aż Valerian odejdzie kawałek. - Która to ta Melody? - zapytał ciszej, by choć trochę rozeznać się w sytuacji. Nie mógł do końca skojarzyć jej buzi i sylwetki. Imię zapamiętał, ale reszta umykała jego myślom. Lincoln nie miał aż takiej pamięci do twarzy. Bardziej kojarzył z imienia i nazwiska, dlatego posiłkował się Berenice. Musiał przygotować się jakoś na wieczór, to pogada sobie z kumplem, i jeśli Val sobie tego zażyczy, wyciągnie go z zakochania. Jak? Alkoholem, sportem... nie wiedział dokładnie czego użyje, ale dla tego gamonia coś wymyśli. . Gdy Valerian wrócił już na koce, Lincoln się podniósł do pionu. - Aha, teraz mnie dopadły potrzeby. - otrzepał spodnie z wszędobylskiego piachu. - Ja pójdę dalej, bo tam rozkładają się jacyś Grecy. - wskazał miejsce, z którego przyszedł Valerian. Obrócił się po żołniersku tj. nie odrywając pięt od podłoża i zakładając ręce na karku, udał się na stronę. Przed przyjściem tu wlał w siebie butelkę coli i wody.
Zbyt dobrze znała swojego brata aby wiedzieć, że żartuje wypowiadając te słowa. Bo czy można było nie lubić własnego brata bliźniaka? Może i tak ale oni nie byli takim rodzeństwem. Mimo kłótni i sprzeczek jakie ze sobą mieli oddałaby życie za niego. On pewnie też. Dlatego nie skomentowała ich wypowiedzi jedynie uśmiechając się i kręcąc głową z ich jakże wspaniałego żartu. - Nie żałuj. - spojrzała na brata wlepiając w niego swoje oczy. Każda znajomość przecież wnosiła coś do naszego życia. I z pewnością i ta wiele wniosła do życia Valeriana. Wiedziała, że może to boleć. Spodziewała się tego. Val nie miał szczęścia do kobiet. Czasami było jej go szkoda. Dlatego w jej głowie zaczął rodzić się szatański pomysł. Może ona powinna poszukać mu kogoś? Nie, jeszcze by się dowiedział i do końca życia nie odezwał do dziewczyny. Gdy tylko Valerian opuścił ich na chwilę od razu Lin chciał znać szczegóły. Sama nie znała za dobrze Melody. Kilka razy mieli razem lekcje i może zamieniły z kilka zdań ale to tyle. - Dość urodziwa puchonka w moim i Vala wieku. Sama za dobrze jej nie znam. Kilka razy byli na randce i tyle. Panna dała mu kosza. Zdecydowanie nie wie co traci. - Zaśmiała się z nutą goryczy w głosie. Valerian był wspaniałym chłopakiem i z pewnością niczego by jej nie brakowało ale jak kto woli. Może przyzwoici faceci jej nie interesowali. Gdy tylko jej brat wrócił, a Lin stwierdził, że na chwilę musi się oddalić wpadł jej do głowy dość dziwny i niebezpieczny pomysł. Ukradkiem sięgnęła po flakonik z eliksirem tak, aby jej brat tego nie widział i dolała do alkoholu Lina. Nie całość, zaledwie połowę. Drugą połowę zamierzała dać komuś innemu. Czy było to mądre? Z pewnością nie ale skoro sprzedawca zapewnił ją, że to eliksir prawdy to może warto spróbować. - Pytałeś wcześniej o co chodzi mi i Linowi... Otóż tak jakby go uratowała. Chociaż sam pewnie też dałby sobie radę. Znalazłam go w lesie z zakrwawioną nogą. To tyle. - wzruszyła ramionami zastanawiając się jakby tu dolać zawartość flakonika Valerianowi. - Czy to nie Pandora idzie tam z tyłu? - pokazała ruchem głowy... nic, gdyż tak naprawdę żadnej Pandory tam nie było ale tyle wystarczyło. Szybko dolała pozostałość Valerianowi i usiała jak gdyby nigdy nic, chowając pusty flakonik do torby, a wyciągając z niej ciastka orzechowe. - Chcesz? - podsunęła pudełko bratu w duchu zastanawiając się co z tego wyjdzie.