Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Niewiele zrobił. Nie wiedział, co powinien w zasadzie robić. Czy to go usprawiedliwiało? Ot, latał z pałką, odbijając tłuczki i wykonując polecenia Cherry. Czy te werbalne, czy też sama mowa pałki - bo nie ciała. Dziewczyna wskazywała mu kierunek, w jakim ma lecieć, a on tam podążał, zgarniając tłuczki. Czy to broniąc swoich, czy... No, nie wyprowadził żadnego ataku, ale przynajmniej inni nie oberwali za mocno. Nie potrafił przejąć się przegraną. Zanim ją zrozumiał, trochę minęło - mecz dopiero się zaczął, a już skończył. Minęło zbyt mało, aby mógł ogarnąć sytuację posiadając zerową wiedzę praktyczną o grach miotlarskich. Co innego patrzeć z dołu, a co innego z poziomu kilkudziesięciu metrów nad ziemią, kiedy wokół tyle się dzieje. Zleciał jako ostatni na ziemię i prawdopodobnie to dlatego Cherry zaczepiła go na samym końcu. Nie przeszkadzało mu to. Spokojnie czekał, aż powie słowo do każdego i tak nie spodziewając się, że podejdzie do niego. Spojrzał po Liamie, po Cherry, po członkach drużyny. A potem pochylił się, aby objąć Eastwoodównę. Była niziutka. Leciutka. Wziął ją na jedno ramię, sadzając niczym dziecko. Pozwalając, aby przytuliła się do jego piersi. Chwilę tak czekał, ocierając jej kciukiem łzy, kotłujące się pod powiekami. - Idziemy na piwo? Stawiam - podszedł z kapitan na rękach do reszty drużyny, kładąc rękę na głowie Liama i mierzwiąc mu włosy, zanim podrzucił sobie Cherry, aby wygodniej było ją nieść. - Musimy opić pierwszy mecz tego sezonu.
Prawdę mówiąc, rzadko kiedy zdarzały się sytuacje, w których organizowane były dogrywki. Mecze raczej łatwo można było rozstrzygnąć - wszelkie niejasności wykrywano jeszcze podczas ich trwania. Tym razem Limierowi zajęło trochę czasu zorientowanie się, że coś było nie w porządku. Chował sprzęt po ostatnim meczu i sprawdzał jego stan, gdy dostrzegł dziwne zachowanie złotego znicza; jak się okazało, był on uszkodzony. Nie dało się określić, z jakiego powodu i jak duży wpływ miało to na wynik meczu. Rzecz w tym, że najbardziej sprawiedliwie było zwołać obie drużyny i zorganizować dogrywkę. Pogoda była kiepska - deszcz padał nieustannie, od samego rana. Kiedy gracze weszli na boisko, już mieli okazję zatonąć w błocie. Widoczność była ograniczona, warunki raczej nie sprzyjały pomykaniu na miotłach... Ale nie był to pierwszy ani ostatni raz, kiedy trzeba było zacisnąć zęby i robić swoje. Kafel wpadł w ręce ścigającej Hufflepuffu!
Kostka: 3 Zaczyna Hufflepuff - pamiętajcie o pisaniu wyrzuconych kostek i zaznaczaniu wykonanych przerzutów!
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Cieszyła się z tej dogrywki. Nie tylko dlatego, że dostali nową szansę na dokopanie Gryfonom, lecz także dlatego, że na poprzednim meczu nie zdążyła nawet dostać kafla w ręcę . Tym razem nie zamierzała zwlekać i kiedy tylko piłka wyleciała do góry, ruszyła za nią. Ne zwalniając ani na chwilę, złapawszy kafla poleciała do pętli i cisnęła w jedną z nich piłkę, której w pieknym stylu udało sie ominąć obrońcę lwów. I tak się własnie powinno zaczynać, dziwki!
Kostka: 1 lub 6
Ostatnio zmieniony przez Gemma Twisleton dnia Nie Paź 21 2018, 18:32, w całości zmieniany 1 raz
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Dobra, nie ma co ukrywać, że zdecydowanie nie czuł się na tej pozycji. Co on w ogóle tutaj robił i kto dokładnie przekonał go, żeby zastąpił nieobecnego obrońcę? Nie był tego taki pewien, ale cóż, teraz nie było już odwrotu. Pocieszający był fakt, że podczas treningów zdarzało mu się bronić obręczy, a więc miał jakieś przygotowanie, jakiekolwiek. To już było "coś", a przynajmniej taką miał nadzieję. Nie potrafił jednak pozbyć się poddenerwowania, które towarzyszyło mu przy wychodzeniu na boisko. Okrzyki ludzi, wiwaty, wszystko to zdawało się dochodzić do niego jakby z oddali. Dopiero, gdy ruszył w górę i znalazł się koło trzech obręczy, które miał bronić to dziwaczne wyciszenie jakby się oddaliło, a do jego uszu dotarła cała ta wrzawa, skutecznie sprowadzając go na ziemię. Zacisnął dłonie nerwowo na miotle, skupiając się na boisku. Zaraz wszystko miało się zacząć, a on niego miało zależeć całkiem sporo. Pierwszy kafel, którego przepuścił sprawił, że oblał się zimnym potem, a poziom stresu wzrósł niemal dwukrotnie. Ignorując buczenie i niezadowolenia kibiców kiwnął przepraszająco do drużyny, a następnie spróbował wyrównać oddech i skupić się na otaczającym go świecie. Był szkotem, był z rodu McGregorów. Zdecydowanie nie miał zamiaru poddać się bez walki.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Chujowa pogoda. Nie podobała jej się już od początku. Jesień to cudowna pora roku... Kiedy deszcz nie zacina prosto w oczy, a nie ma się gogli. Musi zdecydowanie kupić sobie parę. - Dokopaliśmy im raz, dokopiemy i drugi! - Krzyknęła do własnej drużyny. Nie było z nimi Franklina, aby dodawać morale i zagrzewać do walki. Sama pogoda chłodziła do kości, ale nie znaczy to, że się poddadzą. Nawet bez kapitana. - Pokażmy im, że deszcz nie powstrzyma lwów! - Wczuła się. Może to i dobrze? Może źle? Wybiła się od błotnistego podłoża, niestety wolniej niż ścigająca przeciwników. Dziewczyna zdążyła złapać kafla od Limiera i wystrzelić z nim w stronę gryfońskich bramek. Hemah co prawda poleciała jej śladem, ale tylko po to, aby przechwycić kafel, jaki przeleciał przez obręcze. - McGregor, do cholery, skup się! - Przeleciała obok obrońcy, przyspieszając i natychmiast podchodząc do ataku. Chociaż wiatr i deszcz nie sprzyjały, rzuciła na obręcze. Kto był u Puchonów na obronie? Liam? Przez chwilę zaczęła zastanawiać się, czy poradzi sobie... Nie chciała być dla tej kluski zbyt ostra.
Po ostatniej porażce był bliski zrezygnowania ze swojej kariery zawodnika puchońskiej drużyny Quidditcha, bardzo obwiniając się za tak niekorzystny wynik dla Borsuków. Nie żeby czuł jakąkolwiek ciągotę do usprawiedliwień – mocno sknocił, nie skupiając się w stu procentach na latającej, złotej piłeczce, a zwracając aż zbytnią uwagę na zawodników swojej drużyny. Miał miękkie serce. Nic zatem dziwnego, że jeżeli już przekonano go, aby został w sporcie, definitywnie wywalono go z funkcji szukającego. Nie płakał zbytnio po takiej decyzji – sam przecież chciał uciekać. Za to nie rozumiał za bardzo swojej pozycji obrońcy w tym meczu. Widniał na korytarzach i lekcjach jako osoba bardzo żywotna, więc spodziewał się czegoś innego, niż latania sobie w ściśle wyznaczonym miejscu, blisko obręczy, ale hej. Może miało to większy sens, aniżeli zakładał? Drużyna uznała po ostatnim meczu, że Liam ma właściwości odpychające, więc postanowili sprawdzić czy ta reguła równie dobrze sprawdza się nie tylko na zniczu, ale i kaflu…? Pierwszy gol zdobyli Puchoni! Nie posiadał się z radości, zataczając wesołe kółeczka i krzycząc coś, czego drużyna i tak najpewniej by niedosłyszała, ale Liam już taki był: czy gra czy nie, gadać trzeba. Poważniał tylko, gdy przeciwnicy zbliżali się do jego obręczy. Wówczas nauczony błędem poprzedniego meczu, wykazywał maksimum skupienia. Tym bardziej, że leciała na niego Hemah… spodziewał się, że zostanie zmiażdżony, bo doskonale wie, jak dobra była Gryfonka. … oh sweet Merlin… Wybił piłkę niemal samym tyłem miotły. - OBRONIŁEM! OBRONIŁEM! OBRONIŁEM! – zaczął się cieszyć, jak debil, śmiejąc się równie uroczo, ale i głupiutko, jak dziecko, któremu udało się ułożyć wieżę z klocków. – HA! Aż nie wierzę! Szczerze mówiąc, sądziłem, że mnie zmiażdżysz… - powiedział nienaturalnie szybko, spodziewając się, że dziewczyna i tak zaraz odleci, bo gra toczyła się dalej.
Ostro wzięli się za siebie od ostatniego meczu. A ten jeszcze nieźle się zaczął. Kto wie, może to zasługa treningów w deszczu, jakie im bezlitośnie zaserwowała kapitan? Nie spodziewał się, że przyniosą efekty. Trzymał się na uboczu, póki co dając się wykazać kobietom. Gentelman? A gdzie. Po prostu nie mógł dobrze usiąść na miotle, bo ręce mu się ślizgały od tej wody. Śledził zatem kafla i tłuczki, czekając na odpowiedni moment. Odrobinę zaskoczony, że Liam dał radę obronić. Nie było to coś, czego można spodziewać się po tej miękkiej bułce. Przejął od niego kafla, teraz samemu podchodząc do ataku. Jeśli nabiją dostatecznie dużo punktów, nie będzie miało znaczenia, kto złapie znicz.
Słodka Morgano, jak ekscytowała się tą dogrywką! Początkowo kompletnie nie wierzyła w słowa Limiera i była pewna, że to wszystko jest jednym wielkim żartem. Poprzednia porażka strasznie ją załamała - nie dość, że pierwszy mecz, to jeszcze z Gryffindorem, gdzie w roli kapitana paradował jej starszy brat. Silna chęć wykazania się dostała porządnego kopa... po czym okazało się, że nic straconego, bo Hufflepuff dalej ma szansę na zwycięstwo. Cherry przez te emocje właściwie w ogóle zaniemówiła, życząc drużynie powodzenia i nie zwracając uwagi na tragiczną pogodę. Gemma jako pierwsza weszła w posiadanie kafla i Merlinie, to byla piękna, prosta akcja. Dziewczyna śmignęła do obręczy, rzuciła kafla - ten zaś bez problemu przeleciał przez obręcz. Cherry natychmiast odzyskała głos, drąc się i wiwatując. Ledwie przypomniała sobie o odbiciu przelatującego obok tłuczka, kiedy okazało się, że... że Liam obronił. - RIVAI KOCHAM CIĘ - wyrzuciła z siebie, zachwycona szczęściem Hufflepuffu. W dodatku Jack przymierzał się do jakiejś eleganckiej akcji i wypadałoby trochę mu pomóc... Szkoda tylko, że Cherry nie miała czystego strzału do obrońcu Gryffindoru. - Nei, dajesz! - Zawołała, odbijając tłuczek w jego stronę.
Kostka: 2, wykorzystany jeden przerzut
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Dla niego nie było znaczenia, czy wygrają, czy przegrają. Czy sprawiedliwie, czy nie. Jednak niewiele miał do powiedzenia. Wcisnęli mu pałę w ręce i kazali przyjść na dogrywkę. Zatem przyszedł. Acz mocniej niż meczem, zainteresowany był deszczem i faktem, że interesująco latać w czasie ulewy. Znowu. To jakieś fatum? Czy zawsze będzie już grał, jak pada? Ciekawe zjawisko. Pech? Przynosi pecha? Nie zdążył zastanowić się do końca nad sytuacją, kiedy już mieli gola i Jack atakował i... Cherry podaje mu kafla. Niewiele myśląc, odbił go. Acz "niewiele myśląc" to dobrze powiedziane, bo nawet nie wiedział, kogo ma pałować. Po prostu odbił piłeczkę do kapitan. niech się bawi.
Nie pozbyła się tego tłuczka na długo - trzeba przyznać, że była szalenie zadowolona z tego, jak grało jej się z Neirinem. Stanowili zgrany zespół, nawet jeśli chłopak nie miał za dużego doświadczenia na miotle. Nawet teraz udało im się rozegrać fajną akcję. Cherry zamachnęła się z całej siły, celując prosto w obrońcę Gryffindoru. Wydawało jej się, że chłopak zazwyczaj grał na pozycji ścigającego... Może zrobili jakieś zmiany? W każdym razie, niezbyt korzystne. Jedną obręcz już przepuścił, a teraz miał szansę oberwać i przepuścić kolejną. Tłuczek nie chybił; idealnie trafił do celu, przynosząc żółto-czarnym kolejną okazję do ekscytacji.
2 z przerzutem na 3. Został jeden przerzut.
2:0 DLA HUFFLEPUFFU
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Słowa, słowa, słowa. Może i udało mu się jako tako uspokoić zewnętrznie po zwaleniu przejęcia kafla, ale wciąż, gdzieś z tyłu głowy pozostała mu myśl, że przez niego przegrywali już dziesięć do zera. W myślach miał ochotę zabić podstawowego obrońcę, który nie przyszedł, ale niestety musiał odłożyć te myśli na ubocze, przynajmniej na ten moment. Teraz musiał skupić się na tym, żeby Gryfoni nie przegrali, a przynajmniej nie z jego winy. Dopiero wtedy będzie mógł obmyślić plan zemsty. Najlepiej jakiejś okrutnej i krwawej. O tak, to był dobry pomysł. Śledził uważnie wzrokiem Hemah, która ruszyła do ataku, a gdy jej rzut okazał się nieudany syknął cicho pod nosem. Obrońca Puchonów spisał się nieźle, zdecydowanie lepiej od Pro. Musiał się wziąć w garść i faktycznie miał mieć do tego okazję, zdecydowanie szybciej niźli się tego spodziewał. Skupił się i poprawił lekko pozycję, a następnie już miał wyskoczyć, aby przejąć kafla, ale jakąkolwiek akcję uniemożliwił mu tłuczek, który wbił się boleśnie w jego brzuch, przez co zgiął się w pół, ledwo utrzymując na miotle. Okey, to zabolało i to nawet bardzo, a co gorsza sprawiło to, że przepuścił kolejnego gola. Wyprostował się, krzywiąc się lekko z bólu, a następnie, zastanawiając się, co do cholery robili ich pałkarze wrócił na właściwą pozycję, czekając na dalszy przebieg meczu. Taaak, był doskonałym obrońcą, nie ma co.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie powinna się cieszyć. Powinna raczej być niezadowolona, że rzuciła aż tak słabo... Tak, że Liam był w stanie obronić. Liam. To naprawdę tragicznie pokazywało jej umiejętności. A jednak uśmiechnęła się lekko, podchodząc do meczy bardzo sportowo. Nie chowając do nikogo urazy, a wręcz ciesząc się, że chłopak dał radę. - Następnego ci wsadzę, zobaczysz! - Przelatując obok obrońcy Hufflepuffu, szurnęła po jego włosach ręką. Zaczepnie. Mecz jednak trwał dalej. - McGregor! Nie waż się umierać! Ani tego przepuścić! - Zacisnęła zęby, kiedy tłuczek walnął chłopaka, a kafel przeleciał przez obręcz Gryfonów. - Chuj z bramką, NIE WAŻ SIĘ UMIERAĆ - przejęła piłkę, zerkając jeszcze na chłopaka, kiedy go mijała. Chciała zorientować się, czy jest w stanie kontynuować mecz, czy spadnie zaraz z miotły. Na szczęście jakoś się trzymał. Takiego byka ciężko powalić. - Wciąż mamy szansę! - Faceta wszak poznaje się po tym, jak kończy, a nie, jak zaczyna. I co z tego, że mówi to dziewczyna. Przyspieszyła, agresywnie atakując bramki Puchonów. Tym razem nie zamierzała potraktować Liama łagodnie.
3, przerzut na 6 Przerzutów 1/3
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Reszta drużyny była z pewnością podminowana faktem, że jednak nie wygrali i musieli grać dogrywkę, ale Ettie w sumie była zadowolona. W gruncie rzeczy miała gdzieś całe te mistrzostwa. Nienawidziła gier zespołowych. Dla niej liczyło się tylko odbijanie tłuczków. I chociaż była zdecydowanie pierwsza do snucia teorii spiskowych o tym, że tak naprawdę wszystko ze zniczem było w porządku, a Limier był niesprawiedliwym, zawziętym na Gryffindor sabotażystą, nie zamierzała tym razem nic mówić. WIęcej meczy oznaczało więcej pałowania. Początek mieli kiepski, ale z drugiej strony była też jakaś tam przewaga z poprzedniego meczu. Chyba, bo w sumie to nawet nie wiedziała jaki był wynik. Z resztą nie interesowało ją zbytnio to co działo się z kaflem, o ile nie był w rękach kogoś, kto znajdował się w zasięgu tłuczka. Albo gdy leciał w stronę pętli przeciwnika, nieopodal których tłuczek przelatywał. Tak jak teraz. Kiedy Hem brała zamach, by wrzucić piłkę do obręczy, Ettie doścignęła agresywną piłkę i zmieniła jej tor lotu wprost w twarz biednego obrońcy Hufflepuffu. Nawet jeżeli nie zgrałaby się za dobrze ze ścigającą, Rivai jeszcze przez chwile powinien mieć przynajmniej mroczki przed oczami, a co za tym idzie nie być w stanie obronić.
Kostka: 1
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Ten mecz był dla niej cholernie ważny. Czuła się jakoś dziwnie, zważywszy na fakt, że nie mogła w poprzednim uczestniczyć, ale pielęgniarka ze skrzydła szpitalnego uznała, że to zdecydowanie zbyt szybko jak dla jej złamanej niedawno dłoni. Ale tego meczu nie mogła sobie odpuścić. Po prostu nie było możliwości, aby tym razem odpuściła i nie zagrała w quidditcha. Zbyt długo czekała na tą możliwość. Ten mecz miał być wyjątkowy. Zazwyczaj grała na pozycji ścigającego, ale tym razem zgodnie z innymi członkami drużyny uzgodnili, że będzie szukającym. Niesamowite doświadczenie ją czekało. Pogoda nikomu nie sprzyjała, ale dla niej była jakoś bardziej pokrzepiająca. Lubiła takie warunki pomimo tego, że mocno ograniczały widoczność. Odbiła się od podłoża i zaczęła krążyć powoli wokół boiska, zdecydowanie wyżej niż reszta graczy. Miała z tego punktu lepszy obraz na całą sytuację i lepszą możliwość wyłapania znicza. Oby tylko nie nawalić...
I nagle miał dobry humor. Drugi mecz szedł mu zdecydowanie lepiej, niż poprzedni, nawet, jeśli była to kwestia cholernego szczęścia, bo Liam wiedział tyle o Quidditchu, ile o historii magii: czyli rozpoznawał, kto podczas pracy/gry prezentował się najkorzystniej w swoich przylegających, eleganckich i praktycznych strojach. Bo przecież koszule Morrisa były niesamowicie praktyczne… Nabrał pewności siebie. Hufflepuff prowadził! Może w końcu utrą nosa tym zbyt pewnym siebie Lwom! Cieszył się niemożliwie na następny punkt swojej drużyny i przygotował się na kolejne starcie ze śnieżnowłosą dziewczyną. Ależ on miał do niej szczęście… Wpatrzył się w piłkę z niemal nienaturalnym jak na siebie skupieniem, ale… - UGHdf.. – aż odrzuciło go na najwyższą obręcz. Chłopak zawył boleśnie, czując piekący ból na samym środku twarzy… i pleców. Metalowa tyczka nieprzyjemnie wbiła mu się w kręgosłup, a twarz natychmiast zabarwiła się czerwienią. Szatyna mocno zamroczyło. Przez kilka dobrych sekund nie wiedział co się dzieje, nie słysząc nawet jak komentator przyznaje następny punkt dla przeciwnej drużyny. Po prostu trwał w powietrzu z jedną ręką przy zmiażdżonym nosie. Ale to bolało… W końcu jednak uniósł wzrok i otrząsnął się, siląc się na uśmiech, co w przypadku jego pokrwawionej buźki wyglądało dość groteskowo. - Jesteś bardzo słowna, Hem. – zaśmiał się, próbując możliwie najmniej ruszać twarzą. Trzymał się. Żył. Było okay. Po prostu wyglądał mniej apetycznie. – Jak to dobrze, że do walentynek jeszcze kilka miesięcy, bo bym się obraził za zepsucie mi twarzy przed samą randką! – rozchichotał się już szczerze, posyłając lekko zaczepne spojrzenie do pałkarski Lwów, która tak paskudnie go pokiereszowała. Szkoda, że krew czerwona. Nie chciał nosić na sobie barw Gryffu-
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Kurna, szło im zajebiście. Nie było w tym w sumie nic dziwnego. Każde z nich spinało się maksymalnie - nie mogli przecież zmarnować swojej drugiej szansy. Wszystko szło perfekcyjnie do czasu, gdy Liam dostał tłuczkiem w twarz przy obronie. Gemm miała wrażenie, że po każdym meczu mówiło sie o tym, że Wykeham wylecie z drużyny i szczerze m9wiąc, nie mogła się doczekać dnia, w kt9rym w końcu stanie się to prawdą. Najważniejsze jednak że Liam żył i m9gł grać dalej. Po chwili kefel zniw trafił do jej rąk, a ze vyła za daleko podała go do Jacka, z nadzieją, że zaraz wszystko odrobią.
Kostka: 4 chyba
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Czułam wielką odpowiedzialność spoczywającą na barkach. Cala drużyna liczyła na mnie i moje umiejętności, a ja nie mogłam pokazać, że to wcale nie dodaje mi pewności siebie. Przed meczem byłam pewna wygranej, ale teraz nie wiedziała co działo się z tą świetną drużyną. Puchoni strzelali i uderzali, jak rzadko kiedy, najwyraźniej chcieli w stu procentach wykorzystać okazję daną im przez los, i wygrać za wszelką cenę. Nie mogłam im się dziwić. Ponownie latałam na drużynowej miotle nad boiskiem poszukując złotej kuleczki. Wypatrzenie jej okazało się wyjątkowo trudne, bo pogoda nie dopisała. Zdążyłam cała zmoknąć, a przecież mecz nie trwa długo - na szczęście rzucili na nas zaklęcie ogrzewające i nie trzęsę się jak osika.
kostki: 5 i 1, przerzut na 2 przerzut: 1 - wykorzystany
Udało mu się wbić. Co prawda z pomocą pałkarzy, jednak kafel przeleciał przez obręcz. Nic innego się teraz nie liczyło ponad zdobytymi punktami. Znów odleciał odrobinę na bok, aby otrzeć wodę napływającą do oczu. Deszcz zacinał niemiłosiernie, ale utrzymywali przewagę. I chociaż Liam oberwał, nie zapowiadało się, aby ten jeden gol miał przekreślić ich szanse na wygraną. Nie zdążył podlecieć do chłopaka i zorientować się, czy da radę grać dalej. Szkoda byłoby stracić obrońcę. Jednak resztki zmartwienia przerwał mu kafel, podany nagle przez Gemmę. - Ah! - Nie dość, że deszcz ogranicza widoczność, to jeszcze ledwie na miotle siedzi przez ulewę. Dłonie ześlizgnęły mu się z kija, a kafel spadł prosto w ręce ścigającej Gryfu. A żeby to szlag trafił i mewy obsrały.
2 > 3
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Mecze rządzą się swoimi prawami. Początkowe ulgowe traktowanie skończyło się szybko. Najboleśniej przekonał się o tym Liam, kiedy krew zalała mu twarz, a obręcz wbiła się w kręgosłup. Co prawda nie miało wyjść aż tak ostro, ale w danym momencie najważniejszy był kafel, jaki przeleciał przez obręcz. - Nie rzucam swój na wiatr, Rivai - ale jednak o sekundę dłużej zawracała, aby upewnić się, że siedzi na miotle oraz nie wypluwa zębów... W zbyt wielkich ilościach. Mimo wszystko wyeliminowanie obrońcy Huffu byłoby im na rękę, wolałaby jednak to zrobić w humanitarny sposób. To wciąż Liam. - Pierwszorzędna robota! - Krzyknęła do Wykeham, ścierając wodę z twarzy. Fakt, że zatrzymała się przy obręczach przeciwnika zadziałał na ich korzyść. Z łatwością dojrzała, jak ścigający Puchonów wypuszcza kafel z rąk. Zniżyła lot i przechwyciła piłkę. Niestety, wciąż znajdowała się na połowie borsuków, tłuczek był bardzo blisko nie tylko Liama, co i jej, a to oznacza poważne zagrożenie natychmiastowym kontratakiem. Szybko zatem podała do drugiego ścigającego Gryfu. Z tej pozycji oraz z rannym Liamem nie może tego zepsuć. - Szybko, nim się pozbiera!
3, przerzut 4 Przerzuty 2/3
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Latała spokojnie wokół stadionu. Czuła lekkie podrygi miotły, która zdecydowanie nie powinna zachowywać się w taki sposób. Wiedziała, że to wszystko jest spowodowane przez panującą aktualnie aurę. Ale nic nie mogła na to poradzić. Deszcz zacinał coraz mocniej, znacznie ograniczając widoczność Włoszki. Bała się, że jej pierwszy występ tego roku w barwach puchonów zakończy się fiaskiem. Pewnie było to, że czegoś podobnego by nie zniosła. W pewnym momencie, dostrzegła coś, co mogło wydawać się jak błysk złotego znicza. Modląc się o to, by szkolna miotła nie zawiodła oraz by nie ześlizgnąć się z miotły jak niedawno, w obecności Thomena, ruszyła do przodu niczym pocisk. Robiła piękne manewry pozwalając ominąć jej innych zawodników i tym samym ponownego pobytu w skrzydle szpitalnym. Zbliżając się do tego błysku upewniała się w przekonaniu, że to BYŁ ZŁOTY ZNICZ! Pochyliła się jeszcze bardziej nad trzonkiem miotły, próbując jeszcze mocniej ją przyspieszyć. Oderwała jedną dłoń od drewnianej rączki i wyciągnęła w przód już widząc wyraźnie zarys złota. Błagam, nie zmień nagle kierunku, miała nadzieję, że ją usłucha. I usłuchała. Dłoń dziewczyny zacisnęła się na zimnym kawałku metalu nim zdążyła się zorientować, że już się to stało. Wygrali. WYGRALI! -SI, CAZZO! HA FUNZIONATO!* - Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzyczy po Włosku. Ale to nie miało już żadnego znaczenia. Było po meczu. Wygrali. W sumie, dzięki temu że złapała tą przeklętą złotą piłeczkę. Była z siebie cholernie dumna
Pomimo tragicznej pogody, mecz przebiegał niesamowicie sprawnie. Limier obserwował zawodników, którzy grali równie honorowo, co poprzednim razem. Gryffindor i Hufflepuff mógł poszczycić się kolejnym dobrym meczem... I, jak się okazało, równie krótkim! Najwyraźniej te dwie drużyny nie lubiły tracić czasu na nudne latanie w kółko. Poleciało kilka tłuczków, parę kafli przeskoczyło obręcze, obrońcy się rzucali i szukający dawali z siebie wszystko. Zwycięstwo zdobył tym razem Hufflepuff - jakże sprawiedliwie. Limier pogratulował wszystkich, zbierając sprzęt i podliczając na prędko punkty. Pomimo wygranej Puchonów, ostatecznie - licząc poprzedni mecz - można było śmiało ogłosić remis. Oba domy zakończyły rozgrywki z 70 punktami.
WYGRYWA HUFFLEPUFF! Dogrywka kończy się remisem, dziękuję za udział!
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Gwizdek przerwał im akcję w połowie. Zwolniła, robiąc kółeczko wokół pętli Puchonów, zanim poleciała w stronę własnej drużyny. - Remis nie jest satysfakcjonujący! - Skomentowała. Starała się nadrobić brakującą rolę kapitana, chociaż do typowego krzyczacza było jej trochę daleko. - Nie było jednak źle. Pałkarze byli cudowni! Ścigający odwalili kawał dobrej roboty! Szukająca walczyła dzielnie! Obrona co prawda przyjęła nie tę piłkę, co trzeba, ale to już są dobre podstawy! Na następny mecz spinamy dupy, musimy nadrobić braki! - No, ładnymi słówkami to nie podbuduje morale kogoś, kto przepuścił dwa gole i oberwał tłuczkiem. Zwolniła przy Pro, przestając drzeć się jak stare prześcieradło. - Potrzebujesz do skrzydła szpitalnego? - Doskonale zdaje sobie sprawę, jak boli oberwanie w splot słoneczny. To cud, że chłopak nie zwymiotował w połowie meczu z bólu. Wylądowawszy, spojrzała po przeciwnej drużynie, uśmiechając się w ich stronę. Upewniwszy się, że tymczasowy obrońca sobie poradzi, podeszła do nich. - Gratulacje! To był naprawdę dobry mecz - zwróciła się wpierw do Cherry, zanim odnalazła wśród rozemocjonowanego tłumu rannego chłopaka. - Liam, ty chuju, dałeś radę obronić! - Krzyknęła tylko do niego, ale nie chciała przeszkadzać im w świętowaniu. Wkrótce zatem się oddaliła.
Wypadał z formy, normalnie wypadał z formy! Franklin zaskakiwał sam siebie, jak mogło mu iść tak słabo, skoro jego życie, bądź co bądź, skupiało się wyłącznie na Quidditchu? Krążył już po boisku chyba pięćdziesiąty raz, a wciąż miał problem z tylnym odbiciem latającego wokół niego tłuczka. Ćwiczył to zagranie od jakiegoś czasu, ale nie wiedział czemu nadal nie był w stanie wykonać go sukcesywnie więcej niż dwa razy pod rząd. Musiał być niezawodny - tylne odbicie genialnie zaskakiwało przeciwników, wprowadzało do gry dreszczyk emocji (jakby sama w sobie nie była wystarczająco emocjonująca), a jednocześnie pozwalała mu popisać się na oczach widzów. Czy szukał swoją grą poklasku? Tak, wszak tylko na tym mu zależało. Miał niezaprzeczalny talent i dotychczas nie musiał aż tak dużo pracować nad tym, by wypadać najlepiej na tle reszty graczy. To zagranie sprawiło mu jednak tyle problemów, że z wściekłości i buzującej w nim frustracji niemal ciskał kijem po boisku. W przypływie agresji zamachnął się na nadlatujący tłuczek tak mocno, że posłał go tym odbiciem aż do pętli. Piłka zawodowo przeleciała przez środek lewej obręczy. Franklin prychnął cicho, po czym poruszał barkiem, by rozluźnić spięte i obolałe mięśnie. Chyba trochę przesadził...
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Przyszła polatać. Kolejny mecz zbliżał się o wiele szybciej niż ktokolwiek by przypuszczał. Po swoim ostatnim świetnym występie nie wyobrażała sobie, aby tym razem poszło jej gorzej. Dlatego musiała trenować, bez względu na to, jakie warunki aktualnie panowały na zewnątrz. A te wspaniałe nie były. Śnieg padał ostatnimi czasy tak często, że prawie wszystko było nim już pokryte. W takich warunkach nie powinno się latać. Ale najprawdopodobniej w takich warunkach mieli zagrać kolejny mecz. Wiele mogła zrobić, ale na to nic nie mogła poradzić. Pojawiła się na boisku i widziała, że ktoś już lata w górze. Cóż, nie zamierzała się tym przejmować. Ona również miała prawo tutaj przebywać, tak samo jak ten ktoś. Postanowiła zacząć swój trening od kilku leniwych kółek wokół boiska, aby się rozruszać, rozgrzać zmarznięte mięśnie, przypomnieć sobie najważniejsze rzeczy. Miała zamiar poćwiczyć tak podstawowe jak nagłe przyspieszenie, zwroty i tym podobne rzeczy, które były niezbędne na pozycji, którą zajmowała w drużynie. Wzbiła się w powietrze, a wiatr owinął chłodem jej twarz. Przymknęła oczy i otworzyła je w momencie, kiedy tłuczek przeleciał jej niemal przed samym nosem. Dosłownie centymetry dzieliły jej twarz od tej nieszczęsnej piłki. Zachwiała się niebezpiecznie na miotle. Mało brakowało, a by spadła z niej, a wysokość wcale nie była mała. Nie chciała powtórki z treningu na którym zjawił się Thomen. Rozgrzała się w momencie, ale nie poprzez ruch tylko złość, która ją ogarnęła. Obróciła się w powietrzu i cisnęła nienawistnym spojrzeniem w, jak się okazało, chłopaka. Chyba go kojarzyła. To nie był kapitan Gryfonów? -Ty idioto! - ryknęła na całe gardło, podlatując znacznie bliżej. Teraz widziała go wyraźnie. Tak, to był on. - Mam Ci jebnąć tą pałką, aby Twój mózg zaczął działać i powiedział Ci, że czymś takim możesz komuś zrobić krzywdę?! - naprawdę się wkurwiła. Co komuś takiemu jak ona naprawdę rzadko się zdarzało. Zazwyczaj była niczym aniołek, a teraz chyba diabeł w nią wstąpił.
Franklin z reguły potrafił panować nad swoimi emocjami i nie wykazywał się agresywnością względem innych. Nawet wobec przedmiotów martwych nie stawał się bezwzględnym tyranem. Jednak ten jeden tłuczek go wkurzał. Zawsze zjawiał się trochę bardziej na prawo niż powinien, kilka razy później spychał go na lewo. Raz był za wysoko, a raz za nisko. Innym razem przelatywał na tyle szybko, że zanim Franklin zdążył wykonać ruch kijem, tłuczek przelatywał parę metrów dalej. W przy jednej okazji uderzył go nawet w ramię! Dobrze czuł się ze zwalaniem winy za swoje niepowodzenia na coś bez uczuć i osobowości - jemu było lżej, a piłka się przecież nie przejmowała. Tylko tak ciężko było pogodzić się z faktem, że nie znajdował się w najlepszej formie... A na dodatek miał jakiegoś obserwatora. Przemykający gdzieś niżej ktoś zdawał się zajmować sobą na tyle nieźle, że nie zwracał na niego uwagi - do czasu. odbity przez niego tłuczek po przeleceniu przez środek lewej pętli, zawrócił i pognał rozwścieczony, mijając twarz ćwiczącej dziewczyny dosłownie o centymetry. Franklin wymamrotał coś pod nosem, co z jednej strony mogło być przekleństwem, a z drugiej strony modlitwą, po czym obniżył lot, by czym prędzej sprawdzić, czy nic się lasce nie stało. Zmarszczył jednak brwi słysząc jej słowa, a ich ton wcale nie zadziałał uspokajająco na jego i tak skołatane nieudanym treningiem nerwy. - Och, czyżbyś odkryła, że Quidditch to niebezpieczny sport? - odszczeknął. Cudem powstrzymał się od powiedzenia, że to nie sport dla dziewczyn - lecz byłoby to z jego strony okropne kłamstwo, bowiem wcale tak nie uważał. Wszak widział po swojej młodszej siostrze, że płeć piękna nadawała się do niego równie nieźle co faceci. No i laski na miotłach były seksowne.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Nie sądziła, że kiedykolwiek spotka kogoś, kto mógłby mieć większy tupet niż Thomen. A jednak właśnie w tym momencie wisiał przed nią na miotle żywy dowód na to, że racji nie miała! Chłopak jakby w ogóle nie przejmował się faktem, że swoim irracjonalnym zachowaniem mógł jej co najmniej zrobić krzywdę. Nie wiadomo czy to przez jej refleks (no chyba nie w tym momencie...) czy przez jakieś dziwne, chore szczęście nic się jej nie stało, ale wiedziała jedno: gdyby ten tłuczek chociażby ją dotknął, to samodzielnie dopilnowałaby aby ten, Merlinie uchowaj!, pałkarz od siedmiu boleści srogo za to zapłacił. To dziwne, bo dawniej taka nie była. -Oh, czyżby Ci się dwie szare komórki w głowie spotkały? - wysyczała w jego kierunku. To dziwne, bo nawet nie była pewna z kim tak właściwie ma do czynienia i czy aby na pewno jej podejrzenia były słuszne. Nie zamierzała dalej pozostawać w powietrzu. Nie w towarzystwie kogoś takiego jak on. -Un pazzo non può colpire bene la palla... - mruknęła tylko pod nosem i nim chłopak zdążył powiedzieć cokolwiek, co by doleciało do jej uszu, obniżyła trzonek miotły i poszybowała w dół. Tam, kiedy jej stopy dotknęły już z ziemi, rzuciła wściekła miotłę na murawę i podeszła do wcześniej rzuconego plecaka. Zaczęła się mocno rozciągać. Wiedziała, że musi to zrobić, aby w razie czego nie dotknęła jej żadna mocna kontuzja. Dlatego zaczęła od skłonów. Stanęła w rozkroku i obniżyła swój tułów poniżej linii bioder, próbując dotknąć głową do ziemi. Nie szło jej najlepiej. Nie była już tak rozciągnięta jak dawniej. Ale miała nadzieję, że kiedyś powróci do świetności.
*Un pazzo non può colpire bene la palla - Głupiec nie może trafić dobrze w piłkę