Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Ciekawa była, czy tym razem na treningu pojawi się więcej osób - w zeszłym roku raz trochę się załamała frekwencją, o bezczelności niektórych już nie wspominając. Teraz nawet przemknęła jej przez głowę głupia myśl, żeby zachęcić ludzi jakimiś ciastkami albo innymi słodkościami... Ale to miał być pierwszy prawdziwy trening i zależało jej na chętnych Puchonach, którzy przyjdą żeby polatać na miotle, a nie napchać się smakołykami. Takie cuda mogli sobie zostawić na później! Pogoda rzeczywiście nieco popsuła plany, jednak Cherry zupełnie się tym nie przejmowała, uznając to za kolejny test. Miała jedynie nadzieję, że nie zaczną latać z nimi pioruny, bo to mogłoby już być nieco niebezpieczne... Tym bardziej, że dyrektor Bennett najwyraźniej pokładała w niej jakieś nadzieje, skoro drugi rok z rzędu podarowała jej odznakę kapitana. Nie wypadało teraz jakoś głupio się podłożyć... - Charlie! - Ucieszyła się, nie zwracając uwagi na plamy błota zdobiące jego ubranie. Była w pełni świadoma, że sama wygląda - albo zaraz zacznie - niezbyt elegancko. Związane w dwa warkocze włosy już były niemal w pełni przemoczone, jednak Puchonka w ogóle nie zwracała na to uwagi, wygrzebując z torby ukochaną pałkę quidditchową. - Ano, pogoda to trochę wyzwanie, ale wierzę, że trening nam dobrze wyjdzie. Miałam nadzieję, że przyjdziesz - wyszczerzyła się do swojego prywatnego stylisty. Z tego co kojarzyła, to żadnym mistrzem na miotle nie był, ale przecież trzeba było kiedyś zacząć! Wiedziała już, żeby trzymać go blisko siebie - gdyby pojawiła się tutaj Gemma, to bez wahania wysłałaby ją pomiędzy chmury, lecz przecież wypadało zadbać o tych nieco mniej obeznanych z lataniem. Zanim się obejrzała, obok nich już pojawił się Jack, którego również powitała szerokim uśmiechem; nieodwzajemnionym, do czego już chyba zdołała się przyzwyczaić. - Jak na największego marudę, jesteś niesamowicie sumienny! - Bo chociaż aspirował na dementora, ze swoją gburowatością i wyraźnym pragnieniem odgonienia wszelkiego szczęścia, to przychodził na treningi... Nawet teraz, kiedy wisiała nad nim możliwość złamania nogi. - Ale nic sobie nie łam, bo nie będziemy cię do zamku nosić - co było potwornym kłamstwem, bo pewnie sama by go na grzbiecie targała, gdyby coś mu się stało. Od pogłębiania się w tym drobnym przeinaczeniu faktów uratowała ją Silvia. - Słodka Morgano, ja się nie spodziewałam takich punktualnych ludzi - ale mamy jeszcze czas, zbiorą się. Oby przyszła Bri... Warren już ostatnio się migał... no i ciekawe co z Gemmą... Ta pogoda chyba nie jest aż taka odstraszająca, co? Bo jak nie dzisiaj, to byśmy musieli strasznie długo czekać na boisko, a to bez sensu... - Paplała, wymieniając stopniowo kolejnych i kolejnych Puchonów, modląc się o frekwencję nie tylko dla dobra drużyny, ale również dla utarcia Jackowi nosa. I zaraz zjawiła się, z radosnym okrzykiem, ich prefekt i obrończyni! - Jak zaraz reszta nie przyjdzie, to chyba zaczniemy rozgrzewkę, co? Głupio tak moknąć w bezruchu... - I pojawił się Warren, tym razem idealnie na czas, a zaraz za nim Gemma. Wszyscy mieli perfekcyjne wyczucie czasu, a Wiśnia nie mogła być w lepszym humorze. Poderwała się zaraz, biorąc teraz tylko torbę z miotłami i kierując na boisko, gdy okazało się, że jednak na panów z Hufflepuffu narzekać nie można. No, a przynajmniej na niektórych. - Żartujesz sobie? Chodź tu! - Gotowa byłą rzucić paskudne zaklęcie na trybuny, byleby tylko nikt na nich nie grzał tyłka; niekoniecznie miała na myśli jakieś konkretne, dlatego jeszcze sobie groźby darowała. Kompletnie nie brała pod uwagę, żeby Vaughn miał tylko siedzieć i obserwować. - Mam fajny pomysł, musisz ćwiczyć - dodała, szczerząc się entuzjastycznie. Rozgrzewka bez mioteł poszła dość szybko, chociaż Cherry profilaktycznie starała się nie pominąć żadnej części ciała. Potem rozdała szkolne miotły tym, którzy nie mieli swoich, i sama na jedną wskoczyła. - Wiatr jest dość mocny, a zakłócenia magiczne wpływają też na miotły... Więc nie latajmy dzisiaj za wysoko, dobra? - To ona prowadziła, starając się jakoś utrzymać ich w zgrabnym szyku. Po 15 zwykłych kółkach pokusiła się na slalomy pomiędzy obręczami, mniejsze lub większe przyspieszenia na poszczególnych odcinkach, a także inne dość proste akrobacje. Tak jak powiedziała, nie wzbijali się za wysoko, a ona starała się mieć oczy dookoła głowy, żeby nikomu nie stała się krzywda. Wszystko wyjaśniała, pokazywała i - na miarę swoich możliwości - kontrolowała.
Kostki:
Rzuć jedną kością, żeby zobaczyć jak ci idzie podczas rozgrzewki. Za każde 5 punktów z gier miotlarskich możesz dodać jedno oczko. 1 - Tempo twojej miotły jest żałośnie ślimacze - przegoniłaby cię babcia z balkonikiem. Na rozgrzewce nie jest to jakimś gigantycznym problemem, ale zanim przejdziecie dalej, musisz koniecznie wymienić miotłę! 2 - Twoja miotła wierzga jak szalona! Dwukrotnie niemal się z niej zsuwasz. Podczas jednego takiego wypadku uderzasz o obręcz - spodziewaj się bolesnego siniaka na łydce. 3 - Idzie ci nawet nieźle, chociaż chwilami nieco zbaczasz z kursu, a zawrotnej prędkości nie udaje ci się osiągnąć. Raz wiatr znosi cię tak, że niemal stajesz w miejscu, ale nikt nie widział i nie ma czym się przejmować. 4 - Jedno trzeba przyznać - manewr "Woollongong Shimmy", polegający na zygzakowatym locie, wychodzi ci niesamowicie. Fakt faktem, miał być on nieco później, ale cała drużyna może z podziwem spoglądać na twoje wyczyny. Może zachowaj dla siebie wiadomość o tym, że to twoja miotła tak wybrzydza? 5 - Wiatr wieje prosto w oczy, robi się coraz ciemniej, a w dodatku od mżawki dłonie (w rękawicach, czy bez) ślizgają się po trzonku miotły. Wyraźnie zjawiska atmosferyczne się na ciebie uwzięły, bo co i rusz to ciebie zwiewa w bok... Jakim jednak cudem nie wypadasz z rytmu i perfekcyjnie wykonujesz wszystkie ćwiczenia? Tylko tak dalej! 6 - Każde ćwiczenie wychodzi ci idealnie, radzisz sobie wyśmienicie. Kiepska pogoda nijak nie odbija się na tym, że jesteś w świetnej formie; masz nawet na tyle dużo szczęścia, że zakłócenia magiczne trzymają się z daleka!
Nic wielkiego, taka właśnie rozgrzeweczka Kolejny etap będzie w sobotę albo niedzielę (22/23 września).
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Pogoda była fatalna, to fakt. A gderanie wszystkich osób, które kolejno przychodziły na boisko, jeszcze bardziej utwierdzało Włoszkę w tym przekonaniu. Nie ma co się oszukiwać. Sroga ulewa była tylko kwestią naprawdę nie dużego czasu. Jej to jednak wcale nie przeszkadzało i wciąż miała szeroki uśmiech na ustach, nawet w momencie, gdy jej buty już doszczętnie przemokły. Naprawdę, ciężko powiedzieć, co tak właściwie musiałoby się stać, aby jej nastawienie w tym momencie się zmieniło. Z ulgą przyjęła komendę pani Kapitan dotyczącą wzbicia się w powietrze. Wiatr rozwiał jej włosy, wilgoć wisząca w powietrzu przemyła twarz, budząc dziewczęce ciało do życia. Wspaniale było znów latać. Krążyć po boisku doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że wszystkie ewolucje powietrzne można by było wykonywać z zamkniętymi oczami. Nagłe zwroty, przyspieszenia, to dla niej nic nadzwyczajnego. Miotła jakby sama dokładnie wiedziała, co powinna zrobić w danym momencie, nim Silvia sama dokładnie zadecyduje. Jakby czytała jej w myślach. Nic nie mogło jej dzisiaj przeszkodzić, wszystko zdawało się iść świetnie. Jakby wręcz taka pogoda dodawała jej jeszcze więcej sił i wigoru tym samym sprawiając, że dziewczynie po prostu nie mogło się cokolwiek nie udać. Czuła w kościach, że to prawda, dzisiaj chyba po prostu była skazana na sukces na boisku.
Zebrała się całkiem spora grupka ludzi, bowiem po Bridget doszedł jeszcze Warren, Neirin i była pani kapitan drużyny, Gemma, którą Puchonka powitała najgłośniej. Wydawało się, że mają już komplet, więc Cherry zapowiedziała rozgrzewkę. Była jej wdzięczna, że postanowiła dać im trochę czasu na rozruszanie się, na ponowne przyzwyczajenie do siedzenia na miotle i do latania. Dla Bri była to dodatkowo pierwsza próba lotu na nowej miotle, czego wprost nie mogła się doczekać. Przerzuciła nogę na drugą stronę i odbiła się delikatnie od błotnistego podłoża - prawie spadła, tak szybko poszybowała w powietrze! Musiała bardzo szybko opanować miotłę i unormować swój lot, co na szczęście udało jej się prędzej niż później. Podążała raczej za Cherry, starając się jej nie wyprzedzać jako kapitana oraz by móc widzieć, co robi i ewentualnie powtarzać po niej ćwiczenia. W pewnym momencie zaczęło się dziać coś, nad czym nie miała zbyt dużej kontroli. Jej miotła zaczęła lecieć zygzakiem! Bridget złapała się jej mocniej, kolegom z drużyny pokazując uśmiechem, że wszystko jest w porządku - ot, Woollongong Shimmy, co nie? W istocie jednak modliła się, by obecnie niewielka odległość od boiska nie okazała się zbyt duża, gdy będzie spadać z miotły... Na szczęście z tego też się wyratowała. Odetchnęła z ulgą, lecz wszystko to zaczęło ją zastanawiać, czy przypadkiem nie dostała w sklepie miotły obarczonej wadą produkcyjną w postaci wrednego charakterku?
kostka: 1 :') + 3 za punkty z kuferka koniecznie chcę 4
No tak. Charlie kompletnie nie pasował do latania na miotle; prędzej by z niej spadł i sobie jeszcze ten głupi ryj rozwalił. Jednak, jak to przystało na prywatnego stylistę Wiśni, nie mógł odpuścić sobie takiej przyjemności pozostawienia szram na własnym pysku - chociaż był nawet w porządku nastawiony do dzisiejszego treningu. Warunki atmosferyczne nie lubiły ewidentnie terminu latania na miotłach w celu nauczenia się czegokolwiek; a przynajmniej potrzebował tego oto ten mały młodzieniec. Prędzej by jego piorun uderzył, co nie zmienia faktu, że szczęście w nieszczęściu, jakoś by to oczywiście przeżył. Był przecież jak kot - zawsze lądował na czterech łapach, zawsze. I wylizywał stare rany, które to wymagały mniejszej lub większej troski, chociaż bardzo często o nich zapominał; te po prostu znajdowały swoje miejsce w otchłani zapomnienia, możliwej do otworzenia tylko i wyłącznie za pomocą kluczy nasiąkniętych strachem lub stresem. - Tak trochę głupio byłoby złamać... - dodał trochę zakłopotany, spoglądając w stronę Jacka. Kojarzył go, jednak nie na tyle, by w pamięci utkwiło jego jakże wdzięczne imię. Niemniej jednak, nie został tutaj zaciągnięty za pomocą cukierków z piniaty, o prostu przyszedł z własnej, nieprzymuszonej woli. No dobra, trochę się zamartwiał, że Cherry będzie po prostu smutno, jak ominie dodatkowy trening, a poza tym ją bardzo lubił. Machnął w jego stronę ręką radośnie, albowiem nie potrafił wyrzucić optymizmu przez przysłowiowe okno, by następnie z hukiem roztrzaskało się to na milion kawałków, nie mogąc się powstrzymać przed rzuceniem wzroku w stronę Włoszki. - Hej, hej, Silvia! Ty też na trening, jak mniemam? - rzuciwszy radośnie, skierował spojrzenie piwnych oczu w jej stronę. Nie pamiętał już sytuacji z Wielkiej Sali; nie miał prawa o niej pamiętać, a może gdzieś utkwiła w jego notesie, co nie zmienia faktu, że nie ryzykował jego zalania. Poza tym, ta uczta w ogóle była dziwna; pucharki się śmiesznie zachowywały, lody były ciepłe (i zachowały swój kształt, sic!), talerze latały jakby dostały nagle skrzydeł i chciały opuścić pomieszczenie... Co nie zmienia faktu, że był nadal nastawiony z pełną parą chęci i zapału do treningu; no bo co może się złego wydarzyć? - Pierwszy rok studiów, chyba trzeba pierwszy raz o siebie zadbać! - no tak. Miał szczęście wyjątkowo do tej lekcji; nie wiedział, że za jakiś czas narobi się tego tyle, iż nie będzie w stanie nadążyć za materiałem. Zadowolony rzucił oczko w stronę Bridget, nie mogąc przestać się uśmiechać oraz pokazywać swoje białe ząbki. Radosna duszyczka chyba wyjątkowo dobrze czuła się w tym towarzystwie; szkoda tylko, że nie była ona jednocześnie świadoma nieszczęścia, które postanowi musnąć sylwetkę. - Sammy, brachu! - przybił również piąteczkę, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Pan Chapman traktował owego ucznia jak brata, albowiem razem ściągali na kartkówkach, a także razem wpadali na różne mniej lub bardziej szalone pomysły. Tym razem jednak uderzyły do ich życia właśnie... studia. No i próba dorośnięcia, albowiem Charlie zmienił się, i to dość porządnie, nawet można było to zauważyć w poprzednim roku; próbował zachować styl i wyglądać doroślej. - Sup! - przywitał się z Gemmą, którą już mało co kojarzył z lekcji u Bergmanna, uśmiechając się szeroko. - Neirin, to ja tutaj nawet ćwiczę, a Ty na trybunach?! - czuł się zdradzony, aczkolwiek ta zaczepka nie miała żadnego negatywnego wydźwięku. Wiedział, że po ostatnich wydarzeniach Puchon mógł po prostu nie czuć się na siłach, żeby zwyczajnie wziąć udział w treningu, chociaż rzeczywiście niczego nie wziął, co jeszcze bardziej zaskoczyło okularnika. Miał tylko i wyłącznie nadzieję, że Cherry przywoła go do porządku. Chapman zbyt długo nie myślał - usiadł na miotle, która to jednak okazała się być bardziej zdradziecka niż atak Niemiec na ZSRR w 1941 roku. Po prostu nie chciała się słuchać, jakoś dziwnie miotało nią jak szatanem, raz się zsunął, aczkolwiek nic poważnego się nie stało, przywołując siebie do porządku. Nie zmienia to faktu, że uderzył dość boleśnie nogą o obręcz, nabijając sobie jeszcze fajniejszego siniaka - nie ma to jak pamiątki po treningach! - Kurczę, jakaś niewychowana ta miotła! - wyjąkał.
Kostka: 2
| Zagiąłem czasoprzestrzeń - nie trzeba odpowiadać na to wszystko!
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie spodziewał się, że zostanie zgarnięty do drużyny jako coś więcej aniżeli tło, kibicujące z trybun. - Eh? Ja tu przyszedłem, byście mieli wsparcie medyczne. Wam się wyjątkowo przyda - zerknął w szczególności na Charliego, zanim Cherry wcisnęła mu w ręce miotłę. Chyba dzisiaj nie uda mu się wykręcić od uczestnictwa w treningu. Chociaż czy to naprawdę konieczne? Miał dobry humor. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby potraktował trening jako zabawę. Zszedł zatem na murawę, tonąc w błocie. I tak był brudny po przedzieraniu się przez błonia, odrobina brudu więcej nie zrobi mu wielkiej różnicy. Wsiadł po tym na miotłę i oderwał się od ziemi. Jak na kogoś, kto ostatni raz do czynienia z tym sprzętem domowego użytku miał na obowiązkowych zajęciach szkolnych, szło mu nieźle. Nie do końca tragicznie, nie jakoś przesadnie wspaniale. Miał problemy z pokonaniem oporu wiejącego wiatru - zdarzyło mu się wisieć w miejscu przez to ładnych parę sekund. Na szczęście, gdy ten zmienił kierunek, rudzielec w końcu ruszył. Plus bycia ślimakiem na ostatnim miejscu jest takim, że nikt nie patrzy, jak bawisz się w kolibra, tracąc kolejne metry do czoła i Cherry na nim. Zauważył, że ciężko utrzymać miotłę na właściwym kursie. Musi wyjątkowo mocno pracować, aby skręcała pomimo podmuchów. Daje jednak radę nadążać oraz nie spadł - a to chyba najważniejsze. Zrobił kółko wokół obręczy, o którą uderzył Charlie. - Żyjesz? - Trzeba wypełniać rolę "wsparcia medycznego", skoro już sam się zaoferował.
Nie odpowiedział na zaczepki. Na ten chłód szkoda tracić energię na bezsensowne gadanie zamiast ogrzewanie samego siebie. Szczególnie, że wkrótce nadeszła pora rozgrzewki. Wsiadł na miotłę, pragnąc już oderwać się od błotnistej ziemi. W powietrzu wcale nie było lepiej. Wiatr zacinał, lecąc po oczach oraz utrudniając chwyt na miotle. Musiał mocno zaciskać palce, aby nie ześlizgnęły się z drewna. Cała postawa była spięta i zesztywniała, drżąca od wysiłku wkładanego w zapanowanie nad miotłą. Wiatr spychał go notorycznie na bok, a lejąca się w oczy woda utrudniała rozpoznawanie otoczenia. Trud zaowocował utrzymaniem się przy czołówce. Spojrzał, jak inni sobie radzą. Chciał wiedzieć, jaki poziom prezentuje ich drużyna, dochodząc do wniosku, że wiele jeszcze przed nimi, jeśli chcą zdobyć puchar.
2 + 3 za kuferek = 5
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Nie narzekała na pogodę. Całe dziciństwo mażyła o tym, by móc uprawiać jakiś sport, więc kiedy już mogła nje zamierzała wybrzydzać na nic. I guzik ją obchodziło, że było to ładnych parę lat temu - nie pozwalała sobie na jęczenie, bo przecież nogło być gorzej. Wsiadła na miotłę i poeciała za kapitan, gdzieś niedaleko @Bridget Hudson. Wiatr nie był najgorszy, więc kompletnie nie spodziewała się, że w pewnym momencie szarpnie z nienacka, robiąc jakiś szalony zygzak - trochę jak ten manewr, którego nazwy nie potrafił spamiętać żaden normalny człowiek. I dobra, tak miało być. Co cielawe Bridget zrobiła to samo, dokładnie w tym samym momencie. Zerknęła na nią ukradkiem, jakby upewniając się, czy jej Wolololo Shimmy też było przypadkowe, a napotykając jej spojrzenie nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. - Yaaay, latanie synchroniczne - zachichotała, mrugając do nich wesoło, poczym poleciała dalej. To była ich wspólna tajemnica.
Trening, treningiem, ale ta adrenalinka wynikająca z zakłóceń magicznych i fatalnej pogody przewyższała najśmielsze oczekiwania! Samuel już tylko czekał kiedy nadejdzie ta chwila i będzie mógł wejść na swoją ukochaną błyskawicę. Jednak trochę się z tym ociągał, ponieważ zauważył, że jego kumpel ma wyraźnie problemy techniczne. No i teoretycznie wypadałoby podlecieć i chociażby pomóc, czy coś. No ale to Warren, patrzył się tylko i śmiał do rozpuku. - Żyjesz stary?- zapytał, kiedy już wsiadał na miotłę. Nowa pani kapitan najwyraźniej nie była zadowolona faktem, że opóźnia ćwiczenia. Jednak jak to puchon ma w zwyczaju wykazał się niebywałym szczęściem. Wzbił się na same wyżyny i nic go nawet nie tknęło, żadne zakłócenia. Miotełka idealnie wykonywała jego polecenia. Najpierw poćwiczył parę chwytów (żeby nie było, że nic nie robi), polatał trochę w kółko. A kiedy był już dosyć wysoko i deszcz przyjemnie uderzał o jego ciało, położył się na miotle i zaczął rozmyślać o sobie i swoim ostatnim postępowaniu. Właśnie ten moment w każdym meczu lubił najbardziej. Leżenie na cienkim patyku, zawieszonym w wysokości i rozmyślanie o życiu. Kiedy jest się tak wysoko, jakoś łatwiej jest myśleć o sprawach przyziemnych.
Trening przebiegał bez większych problemów. Cherry odrobinę zmartwiła się, gdy Charlie zahaczył o obręcz; nieufnie patrzyła też na Bri i Gemmę, niezbyt wykonujące odpowiednie ćwiczenia. Koniec końców rozgrzewkę zakończyli w doskonałym stanie i Wiśnia przeszła już do spraw znacznie ważniejszych. Ścigających od razu oddelegowała z kaflem, żeby ćwiczyli manewry. Charliego poprosiła o dołączenie do Bridget, której ufała w sprawowaniu nad nim opieki - w ten sposób mieli chwilowo dwóch obrońców, ale to chyba nawet i lepiej. Jak zawsze, wyjątkowo niewdzięczne było trenowanie szukającego. Sammy dostał jeszcze kilka kółek do przelecenia, miał też niewielki tor przeszkód ze zwrotami znacznie większymi niż w przypadku rozgrzewki. Sama zgarnęła do siebie Neirina, bo tak jak mówiła - miała pomysł. Chłopak wydawał się idealnym kandydatem i miała wrażenie, że ta rola mu się może spodobać. Zaczęła od podstaw, pokazując mu jak się z pałką obchodzić, później trochę poodbijali tłuczka między sobą. Wszystkim szło zaskakująco dobrze, zważywszy na pogodę. Cherry nie przeciągała treningu, nie chciała Puchonów zakatować. Po tym jak każdego poczęstowała odrobiną uprzejmych uwag i pochwał, podziękowała za przyjście. Obiecała też wszystkim kremowe piwo za fatygę i, oczywiście, życzyła powodzenia przed zbliżającym się pierwszym meczem w sezonie. Pozostało jedynie odnieść sprzęt do szkolnego schowka, a potem wskoczyć pod gorący prysznic. A, no i zanieść do pralni zabłocone ubrania, z których ciężko było już wywnioskować do jakiej należą drużyny...
/zt wszyscy
Strasznie przepraszam, ale nie dałam rady wrzucić kolejnego etapu. Obiecuję bardziej się postarać na następnym treningu, dziękuję za przyjście i widzimy się na dzisiejszym meczu Punkty postaram się rozdać jak najszybciej, będą z pewnością przed meczem.
Pierwszy mecz w sezonie przypadł Gryfonom i Puchonom. Już od kilku dni w Hogwarcie wrzało. Lazare Limier musiał przyznać, że pogoda nie była taka zła - wszyscy obawiali się, że graczy złapie ulewa, albo co gorsze burza. Chociaż na niebie kłębiły się chmury, mocno przysłaniając widoczność, tragedii nie było. Wiatr nie sprawiał problemów, nie było też zimno. Można było spokojnie wskoczyć na miotły i wzbić się w powietrze... Limier, jako sędzia, dopilnował żeby kapitanowie uścisnęli sobie ręce. Wyjątkowo zabawnie rozpoczęli sezon od walki rodzeństwa; pozostawało mieć nadzieję, że dzięki temu drużyny będą miały do siebie wystarczająco dużo szacunku, by nie dopuszczać się fauli. Zawodnicy wznieśli się na miotłach, a kafel szybko trafił do ścigającej Gryffindoru.
Kostka: 4
Proszę o dopisywanie swoich kostek pod każdym postem i uwzględnianie przerzutów.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Pogoda była idealna na mecz. Słońce nie dawało po oczach, wiatr nie zrzucał z miotły, jesień zapowiadała się ogólnie przyjemna. Początek sezonu także. Kto nie cieszyłby się, mając możliwość rozegrać mecz otwierający? Co prawda niekoniecznie wzbudzi on wiele emocji, dom borsuka był raczej... Mniej popularny, delikatnie rzecz ujmując. Przez wielu wyjątkowo niedoceniany. Jednak jasnowłosa zachowywała sportowy dystans do każdego, nie przekreślając nawet Puszków. Wzięła z zasobów drużyny miotłę, poczekała na uściśnięcie dłoni i początek meczu. A potem wystrzeliła w niebo, szybko zgarniając kafel dla siebie. Zerknęła po sytuacji na boisku, zanim zgrabnie podała go drugiemu ścigającemu.
Ścigający Gryfonów: Pierwszy mecz w całej serii szkolnych rozgrywek oznaczał ogromną presję - cała masa uczniów i studentów wylała się na trybuny okalające szkolne boisko, by podziwiać zmagania dwóch konkurujących dziś domów. Pippa była bardzo zdenerwowana, lecz starała się odsunąć na bok wszystkie negatywne myśli i z nagła ogarniającą ją niepewność. Opuściła jeden trening organizowany przez kapitana i bała się, że to zaważy na jej dzisiejszym występie na boisku. Wzięła głęboki oddech zanim odbiła się od ziemi, po czym ustabilizowała lot. Hemah, koleżance z drużyny, udało się wywalczyć kafel, który zaraz podała do Pippy. Dziewczyna przyjęła piłkę, po czym rozejrzała się, by rozeznać się w sytuacji w powietrzu. Poleciała szybko do przodu w kierunku pętli Puchonów, lecz drogę przeciął jej zawodnik przeciwnej drużyny. Niewiele myśląc oddała kafel do Hemah - na szczęście rzut był celny!
kostka: 2
______________________
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie zwracała wielkiej uwagi na ruchy - zestresowane czy też nie - Pippy. Obserwowała pałkarzy, nie chcąc przedwcześnie zostać wykluczoną z gry przez celnego tłuczka, którego niczym koń z klapkami na oczach by nie zauważyła, zapatrzona w obręcze. Tym bardziej nie podobałoby się Hemah, gdyby stracili kafla na rzecz przeciwników. Szczególnie, że przenieśli się bliżej obręczy Puchonów, wystawiając na ataki. Nie powinno nikogo dziwić, że poleciała śladem koleżanki, gotowa przejąc od niej piłkę, jak tylko sytuacja zrobi się zbyt gorąca. I wykrakała - Jeden z Puchonów przeciął drogę Pippie. Dziewczyna odruchem, może podyktowanym stresem, może po prostu zdrowym rozsądkiem, rzuciła kafla w stronę Peril. Nie miała problemów złapać piłkę. Zacisnęła mocniej dłoń na trzonku miotły, nim przyspieszyła, wypatrując odpowiedniego momentu na rzut. Nie wycofa się, będąc tak blisko. Jeszcze metr, dwa... Uznając, że dalsze granie na czas jest zbyt ryzykowne, rzuciła kaflem w stronę obręczy.
1
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget bardzo, ale to bardzo chciała dobrze zagrać! Nastawiała się do meczu pozytywnie, choć odczuwała niemałą presję przed ponownym zjawieniem się na boisku. Gryffindor posiadał teraz nowego kapitana, o którym dziewczyna nie wiedziała zbyt wiele, ale to wcale jej nie pocieszało - mogła się albo miło zaskoczyć, albo przykro rozczarować efektem jego trenowania. Wyrzuciła jednak z głowy przykre myśli, potrzebowała się skupić na sobie! Spała dobrze, choć nie była w stanie zjeść pożywnego śniadanka, w związku z czym siedząc w powietrzu na miotle czuła, a nawet słyszała, jak jej burczało w brzuchu. Może była tylko głodna zwycięstwa? Ścigający/a (?) Gryffindoru leciała bardzo szybko w kierunku pętli Bridget. Puchonka spięła się, lecz niestety zareagowała zbyt późno. Kafel przeleciał widowiskowo przez jedną z pętli, a Bridget poczerwieniała. No pięknie... kostka: 3
Franklin był zdeterminowany, by wygrać w tym meczu! Ciężko pracował, by pokazać swojej drużynie najważniejsze zwody i figury w powietrzu, liczył więc, że jego nauki nie pójdą na marne i że Gryfoni pokażą klasę w pierwszym meczu w szkolnej lidze. Wychodząc na boisko miał flashbacki dawnych meczów w szkarłatno-złotych szatach. Adrenalina uderzyła mu do głowy i poczuł przyspieszone bicie serca. Przełożył nogę przez trzonek miotły i wzbił się w powietrze, czując we włosach zbawienny powiew wiatru. Hemah w pierwszych minutach zdobyła pierwszego gola dla Lwów, co Franek skomentował głośnym okrzykiem radości, machając przez chwilę pałką na głowie. Zaraz jednak skupił się, by uniemożliwić Puchonowi będącemu w posiadaniu kafla, by dotarł do pętli Gryfonów. - Wykeham! - wrzasnął, zamachnąwszy się i posławszy nadlatujący z boku tłuczek w stronę drugiej pałkarki. Liczył na nią, podobno była niezawodna.
To był jego pierwszy mecz! Jak dotąd miał okazję obserwować przebieg gry wyłącznie z trybun, ale już w wakacje zakiełkowała w nim myśl, czy by może jednak nie spróbować swoich sił na boisku. I oto jest… i to jako szukający! Nadawał się na stanowisko niemal idealnie: był drobny, szczupły… a do tego perfekcyjnie prezentował się w szkolnych szatach sportowych. Czegóż więcej od niego wymagać? Niemniej – co mogło wydawać się dziwne – nie myślał w tym momencie o modzie. Uznał, że nie zawiedzie swojej trenerki oraz kapitanki i da z siebie wszystko! Toteż latał po boisku jak urodzony pies gończy, wypatrując znicza. Kątem oka spoglądał jednak na tabelę wyników.. i zmarszczył niezadowolony nos, gdy Gryfonom przypadł pierwszy punkt. - TO TAK TYLKO DLA ZMYŁKI! – wrzasnął, próbując pocieszyć drużynę, standardowo wszystkim posyłając swój wesoły uśmiech. Że niby mecz i będzie siedział cicho? Niedoczekanie. – NIECH MAJĄ TEN JEDEN, NIE? MY ZGARNIEMY KOLEJNE PIĘĆDZIESIĄT! – uśmiechnął się do najbliżej lecących Puchonów i znów zanurkował w powietrzu. Minęła chwila, jak w końcu.. dostrzegł go. Natychmiast zawirował w dół, ale… usłyszał dźwięk komentatora, który wymienił imię Jacka, dodając do tego tłuczka. Odwrócił głowę dosłownie na moment, by spojrzeć na przyjaciela i w tym momencie stracił znika z oczu. - Psiakrew… - syknął pod nosem i podleciał w górę, do Momenta. – Wszystko gra?
2, 3.
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Marzyłam o karierze sportowca, Quidditch wypełniał większość mego życia, w sporcie zakochałam się już w wieku 11 lat, gdy pierwszy raz poznawałam reguły szybowania w przestworzach. Z trafieniem do drużyny również nie było problemu, eliminacje przeszłam bezproblemowo i nawet nie wiecie, jak wielka satysfakcję sprawiło mi pokonanie wszystkich, przemądrzałych czystokrwistych dupków, śmiejących się z mej drobnej aparycji i niskiego wzrostu. Na razie wypożyczałam miotłę należąca do drużyny, ale zabierałam się za zakup przedmiotu. Jeszcze poobijana, z masą siniaków wynikających z pełni, dzielnie szybowałam w powietrzu ciągle wyszukując znicza. Chciałam go złapać, Gryfoni nie mogli przegrać, nie na mojej warcie, adrenalina tylko dodawała mi pewności siebie. Całkowicie nie zwracałam na punkty nabijane przez ani jedną, ani drugą drużynę liczyło się tylko malutka, latająca po niebie piłeczka złotego koloru, której nie mogłam znaleźć, co napawało pewnego rodzaju frustracją. Poszybowałam więc dalej, w nadziei, że gdzieś w oczach śmignie malutki przedmiot.
kuferek: 9 + 5 za miotłę kostki: 3 i 1
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
To miał być jej poerwszy mecz bez Lysa i szczerze mówiąc jeszcze dość sceptycznie podchodziła do nowego kapitana. Zresztą jak dobry by nie był, Ettie nigdy nie wymieniłaby na niego najlepszego przyjaciela, więc nawet na rękę było jej, żeby nie sprawdzał się zbyt dobrze. Ścigający Hufflepuffu leciał właśnie do pętli. Wspólne nokautowanie napastnika w takiej sytuacji było specjalonścią jej i Lysandra, i w zasadzie jej ulubionym zagraniem, teraz jednak nie specjalnie paliła si3 do gry w ogóle i jakoś tak w nosie miała, gdzie teraz były tłuczki. Wtem usłyszała jednak własne nazwisko i kątem oka zobaczyła nadlatującą w jej stronę piłkę. Nie zastanawiając si3, zupełnie z automatu, odbiła tłuczek w stronę ścigającego. Satysfakcję z trafienia psuł jednak fakt, że właśnie wykonała lysetkowy manewr z jakimś randomem i się udało. Nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że nie był on tak wyjątkowy. Z drugiej strony, z Lysem wykonywała go bez słów.
Spoglądał tylko uważnie na niebo, aby nie urwała się zaraz chmura. Do szczęścia na tym meczu brakuje tylko zlewy. Jakby nie starczyło, że zaczynają ten rok od zmierzenia się z Gryffindorem. Kogo on z resztą oszukuje. Stan żółtej drużyny przypominał paralityków na szczotkach od butelek. Nadal lepiej niż rok temu. Czy dwa lata temu, kiedy nawet te grupka staruszków z Parkinsonem nie potrafiła wsiąść na miotły. Ale wciąż za mało, aby pokonać czerwonych. Aż się oczy chłopakowi zaświeciły na widok mioteł przeciwników. Wyższa półka... Nie to co puchońskie kijki. Wsiadł jednak na swoją, aby wzlecieć w powietrze wraz z innymi zawodnikami. Piękny początek. Nie tylko Gryfoni błyskawicznie przejęli kafla, to jeszcze chwilę później przerzucili przez borsuczą obręcz. Trybuny rozsadzało od radości albo smutku. On jednak nie przejmował się wrzaskami. Zleciał za obręcz, łapiąc spadający kafel. Wystrzelił w szaleńczym locie od swoich obręczy do tych przeciwnika... Tylko po to, aby w połowie oberwać tłuczkiem. Starał się nie wypuścić kafla z ręki, ból był jednak zbyt silny. Piłka spadła, przejęta przez ścigającego Gryfonów. Zerknął na podlatującego w jego stronę Liama. - Co ty tu robisz? Znicza szukaj! - Fuknął na niego, rozcierając bolące udo.
Kostka: 1
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Trybuny szalały. Uśmiechnęła się, acz starała nie dać nadmiernie radości. To dopiero początek meczu. Chociaż kto by się nie ucieszył... Pierwszy gol w tym sezonie należy do niej! Odmachała Franklinowi, chociaż nie miała pałki - zrobiła to więc ręką, zanim minęła Bridget. Zamiast złośliwić się i rzucać komentarze w stronę Puchonki, tylko puściła jej oczko, zanim wystrzeliła znów w stronę, w jaką poleciał kafel. Tłuczek skakał pomiędzy pałkarzami. Zauważyła, że szykują się do ataku, zatem zbliżyła się do ścigającego Puchonów, gotowa odebrać od niego kafla, w duchu modląc się za udany strzał Franklina. Los im sprzyjał - piłka wybita została z ręki Momenta. Peril zleciała poniżej chłopaka, łapiąc ją. Chwilę po tym zawróciła gwałtownie miotłę... Mało nie wpadając na Liama. Skąd on tutaj?! - Rivai! - Pisnęła, hamując i tracąc kafla. Aby zatrzymać miotłę musiała złapać ją oburącz. Piłka spadła, przejęta szybko przez Warrena. - Co ty odwalasz? - "Spierdalaj szukać znicza i nie przeszkadzaj ścigającym" kłóciło się u niej z "Zostań tutaj i zagaduj go, szybciej wygramy". W końcu prychnęła. - Mniej gadania, więcej gry, panowie - dodała, zanim odleciała, szykując się do kolejnych akcji.
3
Ostatnio zmieniony przez Hemah E. L. Peril dnia Nie Paź 07 2018, 19:48, w całości zmieniany 1 raz
Samuel za bardzo nie wiedział co się dzieje. Jeszcze nie dawno, na treningu było wszystko okej. Ćwiczył jako szukający, szukał weny w zachmurzonych niebie i ogólnie... no mógł się beztrosko lenić. A tu nagle siedzi w szatni i okazuje się, że istnieje jakiś nowy plan, według którego on ma zostać na ten mecz, miejmy nadzieję, że tylko na ten, ścigającym. Oczywiście nie miał nic za złe Liamowi, który aktualnie przejął jego ciepłą posadkę, no ale jednak... Przecież on nawet nie wiedział co się dzieje na tym boisku. Coś tam próbował podlatywać, pomagać czy coś, ale to jakoś nie było to. Jeśli Gemma to widzi, na pewno mnie zabije - pomyślał chłopak. Nagle dostał kafla do ręki, nie pamiętał nawet od kogo, najważniejsze było dla niego to, ze nie wiedział co z tym fantem zrobić. Rzucił więc bezmyślnie w stronę innego z jego drużyny, jednak bezskutecznie. Piłka była u Gryfonów... taktyka godna pożałowania. - Sorry - powiedział skruszony Sammy jakby sam do siebie.
kostka - 3
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Wsiadła na ogon biednego Warrena, nie zamierzając mu odpuścić przejęcia piłki. Jak to dobrze, że ścigający Huffu niezbyt wiedział, co się w życiu dzieje, a co dopiero na boisku. Rzucił piłkę w bliżej nieokreślonym kierunku, co dziewczyna od razu wykorzystała. Przyspieszyła, odciągając trzonek miotły w bok i podrywając ją śladem kafla. Szybko też przejęła go, zgarniając niemalże sprzed nosa ścigającemu borsukowi. Trzymanie jednak piłki w obecnej sytuacji mogło się źle skończyć. Krążący pałkarze nie wróżyli za dobrze. Za gęsto tu graczy, zbyt mało pola do manewru. Zainicjowała zatem długie podanie, aby nieco przesunąć rozgrywkę z pętli lewej mocniej ku prawej. W tym celu poderwała się ponad ścigającego Huffu, rzucając ponad głową przeciwnika to własnego gracza. Na razie nie zmieniała pozycji, siedząc wciąż po lewej stronie boiska.
„Co ty tu robisz? Znicza szukaj!” Przecież nie robił nic innego od dziesięciu minut, ale fakt. Powinien wypatrywać znika zamiast urazów jednego ze swoich najlepszych przyjaciół. On był chyba zbyt miękką kluską za tę grę. - Jasne! Cieszę się, że nic ci nie jest! U mnie też wszystko gra! – zawołał za nim, nim odleciał i wpadł na ścigającą Lwów. „Co ty odwalasz?” Wybałuszył oczy na dziewczynę. Cóż.. latał na miotle, sądząc, że tak się w Quidditcha zazwyczaj gra, gdy akurat nie obrywa się tłuczkiem po nosie. Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszło mu trochę krzywo, bo czuł się poniekąd zakłopotany. Rany, on chyba wróci do bycia dobrze ubranym pedałkiem z Hufflepuffu. W tym chociaż był dobry. Jasnowłosa szybko odleciała i pozostawiła Liama samego w powietrzu. Ten jednak długo się nie zastanawiał i znów zanurkował, tym razem skupiając się na grze. I dopadł… ale nie znicza, a szukającą Gryffindoru, która jego zdaniem zaczęła lecieć coś podejrzanie szybko. Nie zastanawiał się i ruszył za nią, niemalże ją doganiając i stykając się z nią ramieniem.. - Nie, nie, nie..! – syczał przez zaciśnięte, zęby, gdy był niemal tuż obok Hyacinthe, ale wciąż o kilka centymetrów za daleko…
4, 5.
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Z minuty na minutę latam coraz szybciej, krążę nad boiskiem, w nadziei, że coś zauważę. Już na jednym z pierwszych treningów uznałam, że nie ma co stać w miejscu i rozglądać za zniczem, ta ruchliwa piłeczka, lubiła płatać figle i pojawiać niespodziewanie obok szukającego, by jeszcze bardziej rozbudzić w nim rządzę posiadania, ale uważam, że nie ma sensu czekać, aż ta pojawi się tuż obok i lepiej zacząć działać - nawet latając w kółko i rozgrzewając ciało oraz miotłę do ewentualnych pojedynków pomiędzy szukającymi. Latając, czekam na oświecenie, nagle wpada na mnie drugi ścigający, boleśnie odbija od mego ciała i skierowuje głowę (i miotłę) w zupełnie inną stronę. W oczach błyska złoto, chłopak coś do mnie mówi, ale ja nie mam czasu na pogawędki. Najszybciej jak tylko mogę ruszam przed siebie, obniżam swoje ciało, pochylając do przodu nad miotłą, by być bardziej aerodynamiczne. Puchon szybko orientuje się, że coś jest na rzeczy, bo zaraz pędzi za mną. Jest blisko, zdecydowanie zbyt blisko dlatego też, by trochę przeszkodzić mu w dalszym pościgu nieznacznie przesuwam ciało w jego stronę. W żadnym wypadku nie chce go staranować, walić z łokcia i faulować, tym manewrem tworzę sobie więcej miejsca, znajduje w prostej linii do znicza. Jestem coraz bliżej i bliżej, wyciągam rękę do przodu i dostrzegam, że przeciwnik robi to samo, najbardziej jak tylko mogę pochylam ciało w przód i opuszkami palców sięgam po Złoty Znicz. Pędzę dalej, obracając kuleczkę w palcach i dopiero po chwili orientuje co to tak naprawdę znaczy. Zszokowana, patrzę w dół i z wielkim uśmiechem na ustach (oraz łzami w oczach) podnoszę rzeczoną dłoń do góry w geście zwycięstwa. Udało się, nie nawaliłam, wygraliśmy pierwszy mecz.
Chyba nikt nie spodziewał się, że mecz tak szybko dobiegnie końca. Lazare czujnie obserwował obie drużyny, na całe szczęście nie dopatrując się nieczystych zagrywek, żadnych fauli ani niepokojących zachowań. Musiał przyznać, że niektórzy wyraźnie dominowali, inni zaś zupełnie nie rzucali się w oczy - Limier jako nauczyciel gier miotlarskich cały czas w myślach notował uwagi, ale zachował je sobie na później. Szukających też starał się kontrolować, ci zaś śmigali w pogoni za złotą piłeczką i... I nagle okazało się, że Hyacinthe znicza dopadła. Limier zwołał wszystkich na ziemię, oficjalnie oznajmił wygraną Gryffindoru i pogratulował obu drużynom. Widział, że Puchoni są niepocieszeni, ale fakt faktem - to był dobry mecz. Po prostu, cóż, krótki.
Emocje ją przed tym meczem zżerały i nawet nie próbowała tego ukryć. Rzecz w tym, że Cherry była niesamowicie podekscytowana i chociaż w brzuchu ją skręcało, to nie mogła przestać się uśmiechać. Nieustannie tylko odliczała czas do momentu, w którym będzie mogła pokrzepić drużynę, życzyć wszystkim powodzenia i dobrej zabawy. To nie były mistrzostwa świata, ale zwycięstwo wydawało jej się po prostu... potrzebne. W dodatku jej rywalem był Franek... Uścisnęła rękę brata, szczerząc się od ucha do ucha. Mruknęła też do niego "powodzenia", ale było to wyraźnie żartobliwe. Zaraz potem śmigała już na miotle, obracając w dłoniach pałkę i kontrolując furkotające wszędzie tłuczki. Gryfoni zdecydowanie zbyt szybko strzelili pierwszego gola, co gorsze - zaraz później Jack oberwał tłuczkiem. Cherry zaklęła pod nosem, nie mogąc uwierzyć, że pozwoliła chłopakowi tak cierpieć; niestety, w tym samym czasie akurat pozbywała się drugiego tłuczka, który zakręcił się trochę za blisko Liama. Ten drugi, przejęty przez pałkarzy Gryfonów, pozbawił Hufflepuff punktów. - LIAM, TY MÓJ SŁODZIUTKI BORSUCZKU, RUSZ DUPĘ I SZUKAJ ZNICZA! MOŻESZ SIĘ O MOMENTA ZMARTWIĆ JAK ZGINIE, ALBO JAK MECZ SIĘ SKOŃCZY, ANI MINUTY KURWA WCZEŚNIEJ! - Poinformowała jeszcze chłopaka, odganiając tłuczka i zostawiając ich samych. Znaczy, chyba opieprz Liam dostał od wszystkich... - ALE IDZIE CI SUPER, LIAM, KOCHAM CIĘ, SZUKAJ ZNICZA! Szczerze, nie miała pojęcia co działo się dalej. Tłuczków wyłapać nie mogła, czuła się paskudnie bezużyteczna i... I nagle Limier wołał ich na ziemię, a zniczy połyskiwał w dłoni szukającej Gryffindoru. Dawno nie czuła się tak podle. Nie przyczyniła się do zwycięstwa, nie doprowadziła Hufflepuffu do wygranej. Zleciała na ziemię, prawie się ze swojej miotły zsuwając. - EJ, BYLIŚMY SUPER - jakimś cudem już zachrypła. Najpierw musiała zająć się swoimi Borsukami. Dopadła do @Liam A. Rivai, ściskając go tak mocno, jak tylko mogła. - Świetnie ci szło! Super latałeś. Normalnie jeszcze chwilka i znicz byłby twój, jestem tego pewna - poinformowała go, cmokając w policzek i biegnąc zaraz dalej, bo łzy napływały jej do oczu i czuła, że długo nie pociągnie. Musiała jeszcze pochwalić @Warren Samuel Wilson za jego niesamowitą grę, zachwycić się @Bridget Hudson... @Jack Moment nie przytuliła, bo pewnie by tego nie chciał. Zamiast tego tylko poklepała go po ramieniu, pogratulowała wylewnie... - Franek! Gryfoni! Gratulacje! - No, musiała. Gorzej, że bratu nie mogła spojrzeć w oczy, a zaraz po tym jak pochwaliła resztę drużyny Puchonów, kompletnie się rozkleiła i to obok @Neirin Vaughn, bo kolegę-pałkarza zostawiła sobie na koniec. Nie podała mu żadnego tłuczka - nic właściwie nie zrobiła, no. - Świetny mecz - wydusiła jeszcze, zawzięcie przecierając twarz rękawem szaty, żeby nikt nie zauważył, że wyje jak bóbr. Co pewnie ciężko byłoby przeoczyć, ale no...