Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Bridget wcale nie zapomniała, że miała się tu spotkać z Theo - zdecydowali, że lepiej będzie, jeśli spotkają się od razu na balu, aby nie krążyć po szkole i nie stresować się nawzajem ewentualnymi spóźnieniami. Mimo to gdy usłyszała jego głos w pobliżu, poczuła się zaskoczona, a zaraz potem zarumieniła się słysząc jego komplementy pod jej adresem. Bardzo schlebiał jej fakt, że podobała mu się jej kreacja i w ogóle ona cała, bardzo było to budujące, tym bardziej po tym roku zupełnego braku randkowania i braku zainteresowania ze strony chłopców. Czy warto było czekać, aż Theo zwróci na nią uwagę? Oj, warto... - Cześć - przywitała się z delikatnym uśmiechem i ledwo powstrzymała się od chichotu, gdy obdarzył ją całusem w policzek. Zerknęła na Lottę z wyraźnym podekscytowaniem w oczach - akurat ona powinna wiedzieć, jak bardzo Puchonka cieszyła się z takiego obrotu spraw... - Ty też świetnie wyglądasz. Jak zawsze zresztą - odpowiedziała. Osobiście nie pozbyła się jeszcze swojej sukienki i chyba nie zamierzała. Raczej nie przepadała za pływaniem i nie uważała, by w ogóle była to jej mocna strona, toteż wolałaby się nie ośmieszać, tym bardziej przed Krukonem, który znając życie był niesamowitym pływakiem. - Nikomu chyba nie powiedzieli. Nawet ja i Will nic nie wiedzieliśmy - powiedziała, nawiązując do tego, że ona i Walker posiadali odznaki prefektów i mimo tego nie zostali wtajemniczeni. Niezbyt dobre posunięcie ze strony organizatorów, ale skoro na posterunku był profesor Dear... - Będziesz chciał się kąpać? - zapytała, gdy Lotta i William zmyli się, by trochę potańczyć.
Im bliżej było do balu na zakończenie roku szkolnego, tym Dorien stawał się bardziej podekscytowany. Głównym powodem była oczywiście wspaniała impreza do rana u boku ukochanej Krukonki, ale Dead miał też inne motywy. Chociażby sam powrót do Hogwartu, za którym czasem nawet tęsknił. Bynajmniej nie za lekcjami, ale za samym zamkiem, tą tajemniczą atmosferą, rozgrywkami Quidditcha i wyśmienitą lemoniadą, którą dostawał zamiast znienawidzonego soku dyniowego. @Ruth Wittenberg nie odpisała mu już na ostatni list. Nie miał zatem pojęcia jak ubrana będzie dama jego serca, ale przecież od czego mają różdżki! Dorien przyszedł w dobrze skrojonym, dopasowanym, ciemnym garniturze, białej koszuli, której kolor miał zamiar zmienić zaklęciem tak, by pasował do (jak się okazało – przepięknej) sukienki Ruth, i z dużą muchą pod szyją. Przybył oczywiście z kwiatami, wystrojony, wypachniony i z czarującym uśmiechem na ustach. Gdy dziewczyna potwierdziła gotowość, wyruszyli z Hogsmeade do zamku. Ciężko stwierdzić, które z nich było bardziej zdziwione, gdy okazało się, że na boisku był ogromny basen. Co więcej, na twarzach reszty uczniów i gości również widniało zaskoczenie, przynajmniej tych, którzy jeszcze nie zmienili stroju. Hmm, gdyby Ruth wiedziała, na pewno by go uprzedziła. Zresztą, sama pewnie też przywdziałaby coś lżejszego. – Nie musisz wchodzić do wody, jeśli się boisz – odpowiedział jej, obserwując uważnie pływających chłopaków – Będę cię pilnował. Nie utopisz się, obiecuję. Wyglądał, jakby jeszcze chciał coś dodać, ale Ruth nagle się oddaliła (tuż po tym, jak usłyszeli wyraźny plusk), zostawiając Doriena może nie w szoku, raczej lekko zaniepokojonego. Dostrzegł, że pobiegła z pomocą chłopakowi, który najwyraźniej wpadł bądź został okrutnie wepchnięty do basenu. Szczęśliwie, wygramolił się z wody, ale wyglądał, jakby miał zepsuty humor już do końca imprezy. Zanim partnerka Deara zdążyła wrócić, pojawił się ktoś inny. @Vivien O. I. Dear, młodsza z sióstr Doriena, która właśnie kończyła szkołę. Był z niej niesamowicie dumny, bo wiedział, że jest zdolna i na pewno świetnie zda egzaminy. Wiedział też, że na pewno się spotkają i że Vivi nie będzie musiała wyduszać z niego odpowiedzi na to tak bardzo nurtujące ją pytanie. Sama zobaczy, z kim jej ulubiony brat przyszedł na bal z okazji końca roku szkolnego. – Cześć Słonko! Jak bardzo się cieszysz, że mnie widzisz? – przywitał się z siostrą, ściskając ją mocno i chwilowo ignorując fakt, że przyprowadziła kogoś ze sobą – Wyglądasz nieziemsko, idealny strój na bal! – podsumował, uśmiechając się przy tym szczerze – Chyba też powinienem się przebrać. Ktokolwiek wiedział wcześniej, że zamiast parkietu będzie pływalnia? W życiu bym się tego nie spodziewał. Zauważył @Rayener Arthas dopiero po tym, jak Vivien go przedstawiła. Uścisnął dłoń młodzieńca, gestem nie tylko się z nim witając, ale też niejako dziękując za uratowanie siostry dwa lata wcześniej. Mówiła o nim kiedyś, to prawda. Może nie wspominała o Rayu przy każdej możliwej okazji, ale nazwisko nie brzmiało Dorienowi obco. – Dzielnie zniosłaś życie w niewiedzy, chociaż Calum mógł ci powiedzieć. Widział nas – mruknął, nie zdradzając więcej szczegółów dotyczących tego niezbyt przyjemnego spotkania z młodszym bratem w mieszkaniu Ruth – No, naczekałaś się wystarczająco długo. Właśnie idzie – dodał, wyraźnie rozchmurzony, wskazując kiwnięciem głowy w kierunku, z którego nadchodziła Ruth.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ciekawość była cechą, która towarzyszyła Krukonom przez większość życia. Tym bardziej więc odpowiedź Leo prosiła się o kolejne łaknące prawdy "dlaczego"? To chyba jednak byłoby już trochę irytujące dla Gryfona, tak cały czas się tłumaczyć z tego samego. Clarke po prostu zaakceptował, że stał się zachcianką Vin-Eurica. Skinął głową z krótkim "w porządku". - Patrzcie tylko, jaki pewny siebie - prychnął z rozbawieniem. - Ja tam nie czuję się jeszcze wyrwany. Ale jesteś na dobrej drodze. Będę ci kibicował Wewnętrzna argumentacja motywacji Ezry zaraz została zmieciona. Jak to "wracał do Hogwartu"? Raczej nie jako asystent nauczyciela, a to znaczyło tylko jedno. Oj, niedobrze, niedobrze... Znaczy, wiedział, że Leo swojej edukacji z wybitnymi nie kończył, nie mniej nie podejrzewał, że było aż tak źle. - Och, zaskoczyłeś mnie, kolego. - Nie był właściwie pewien jakie uczucia dominowały na jego twarzy - współczucie? Rozczarowanie? Jakiś przebłysk... Zadowolenia? Lepiej po prostu było w to nie wnikać. - Ale wiesz co? Ty to jednak jesteś trochę głupi. Bo nawet się nie zająknąłeś, że masz problemy. Przecież mógłbym ci pomóc. - Może jakimś orłem nie był, ale jego wyniki zawsze ostatecznie były naprawdę zadowalające i podejrzewał, że w tym roku też się wyciągnął. Ezra jednak nie chciał robić towarzyszowi wyrzutów, skoro już i tak było po fakcie i nic nie mogli zmienić. Zmusił się więc do złagodzenia potępiającego spojrzenia. - Ostatnie pytanie na ten temat i więcej cię nie męczę. Czego nie zaliczyłeś? Przecież każdy miał jakąś swoją piętę achillesową. Ezra nawet sobie nie wyobrażał, co by się działo, gdyby próbował przystępować do takiej historii magii... Ale, na brodę Merlina, jak oni mieli spędzić kolejne dziewięć miesięcy razem i nie wysadzić przy tym Hogwartu?
Bawiło mnie to jak zaczęła krzyczeć ale po chwili dotarł do mnie fakt że chyba aż tak dobry pomysł to, to nie był tym bardziej że dziewczyna nie umiała za dobrze pływać. Odrazu popłynąłem do niej i obejmując ją pewnym chwytem zaczął płynąć do krawędzi basenu. - Przepraszam, nie wiedziałem że ty.... No wiesz nie radzisz sobie za dobrze w wodzie. - Powiedziałem zaraz po tym jak ręką przetarłem twarz by móc spojrzeć na dziewczynę. Jej tak samo mokre włosy zaczęły utrudnić możliwości obserwowania tego co się działo. Powoli sięgnąłem do jej twarzy i odgarnąłem mokre pasemka za ucho. Cały czas byłem w jej pobliżu by móc jej pomóc w razie czego wkońcu chociaż tyle teraz mogłem zrobić. -Tak po za tym to Gregory. - Może i był to trochę zły moment ale no przecież nie można zapomnieć o dobrym wychowaniu. Przedstawiając się uśmiechnąłem się do dziewczyny i spojrzałem w jej oczy.
Na tym polega właśnie dorosły związek. Oboje wyglądali jak wyrwani z kontekstu wchodząc na teren balu, a sam basen sprawił, że zarówno Ruth jak i Dorienowi trochę przywiesił się system i krótką chwilę wpatrywali się w wodę usiłując pojąć sens tej szczególnej niespodzianki dla uczestników. Mężczyzna jednak potrafił dobrze pływać, w przeciwieństwie do swojej wybranki, jednak zamiast robić jej wyrzuty, czy planować mało dojrzały żart wrzucenia jej do basenu, zapewnił ją, że przy nim jest bezpieczna. Ruth doskonale wiedziała, że jest. Przyjaźń z Ezrą trwała jednak prawie dziesięć lat i kobieta nie wyobrażała sobie, żeby miała mu nie pomóc, ale widok roześmianego, machającego do niej Leo tak ją rozbawił, że obdarzyła obu pobłażliwym uśmiechem i chciała zostawić w spokoju. W końcu swoje zdanie o tej relacji miała już dawno wyrobione i kibicowała im całym sercem, ale Ezra śmieszek nie mógł się – oczywiście - powstrzymać przed głupim komentarzem o zabawach dla dorosłych. Kobieta obróciła się gwałtownie i wyciągnęła do niego rękę, ale tę, w której nie trzymała różdżki, jakby chciała w niego rzucić niewidzialnym dyskiem. Na jego szczęście nic się nie stało, ale – panie Clarke, takie komentarze to nie do sztywniackiej przyjaciółki, proszę! -Ezra! – skarciła go wzrokiem, ale opuściła dłoń i pokiwawszy głową z dezaprobatą wróciła do Doriena. Kilka kroków przed partnerem dostrzegła, że stoi przy nim @Vivien O. I. Dear z jakimś chłopakiem, przebrani w stroje kąpielowe. No tak, może czas zmienić się z księżniczki Arendelle w normalną dziewczynę w zwykłej koktajlowej kiecce? Ruth, zanim tych dwoje odwróciło się w jej stronę przetransmutowała sobie dół sukienki w ołówkowy krój, sięgający przed kolano. Wciąż niebieska, ale zero trenu kasującego ludzi po drodze. Zdążyła tylko opuścić różdżkę, kiedy Vivi (i jej towarzysz?) odwróciła się w stronę Ruth. -Dobry wieczór, Vivien – uśmiechnęła się ciepło i kiwnęła w stronę @Rayener Arthas na przywitanie. Nie słyszała, o czym ta trójka rozmawiała, ale w pamięci błyskawicznie zaczęła szukać nazwiska dziewczyny. No tak, transmutacja, jad Kirlija, Dear. Ilu ich tam było w tej rodzinie? Nie widziała sensu, żeby ukrywać się dalej ze związkiem, więc całkiem naturalnie podeszła do Doriena i pogładziła go krótko po barku. -Śliczny strój. Profesorowie zmieniają ubrania, czy wiedzieliście o tym basenie? – zwróciła się do dziewczyny, pociągając w gruncie rzeczy ten sam temat, co Dorien, ale ona z kolei z lekkim przerażeniem w oczach rozejrzała się po obiekcie, bo trudno było jej teraz określić, z którym nauczycielem transmutacji wolałaby się teraz konfrontować. Liam był bratem Dorka i mieli raczej niespecjalnie ciepłe stosunki natomiast Craine… Nie, to niemożliwe, że ten „człowiek” miałby zostać dopuszczony do transmutowania uczennicom ubrań w bieliznę kąpielową. Nawet jeśli zaklęcie było tak trudne, że byłby jedyną zdolną do tego osobą. Po prostu nie.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- No, właśnie. Kwestia czasu. - Leo cieszył się, że nie musi wszystkiego tłumaczyć. - Dużą mam konkurencję? Z doświadczenia wiedział, że w takich sytuacjach wychodziło na jaw, jak bardzo sam siebie nie rozumiał. Nie miał pojęcia, co chodzi mi po głowie. Dawał się ponieść emocjom i działał pod wpływem pojedynczych impulsów... z tym, że teraz przestały one być już pojedyncze. Pijacki pocałunek można było uznać za mały eksperyment, nic nie znaczący wyskok. Tym razem jednak Leo wyraźnie chciał się zabawić i zrobił to tak, jak jeszcze nigdy. Próbował poszerzyć horyzonty, czy jak? Rada Fire faktycznie była złota, ale Vin-Eurico nigdy nawet nie zastanawiał się nad swoją orientacją. Był heteroseksualny i tyle. A jednak całował przyjaciela tej samej płci! Fascynujące... Ezra nawet nie wiedział, jak Leo doceniał to jego opanowanie. Krukon nie robił z tego wielkiej afery, po prostu zaakceptował ten fakt i... - Miałem nadzieję, że jesteśmy już ponad to "kolego" - westchnął, bo ten zwrot zwyczajnie nie mógł przestać go drażnić. - Ach, dzięki. Niestety przejąłem się sprawą trochę za późno. Ogólnie, zawaliłem szkołę na rzecz zawodów - ale je też w końcu zawaliłem, więc... - zabrał dłonie z twarzy i zaśmiał się szczerze, słysząc kolejne pytanie. Bardzo chciał powstrzymać się od głupiego żartu, ale... - Oprócz ciebie? - Ugryzł się w język za późno. - Transmutacja, zaklęcia i opcm. Tu już chyba nawet nie było sensu czegokolwiek udawać. Uśmiechnął się gorzko i podniósł z powrotem do pozycji siedzącej. - Dobra, ruszmy się, nie ma co tak leżeć plackiem - zarządził, szturchając swego towarzysza. - Wiem, wiem, pewnie jesteś teraz podjarany tym, że spędzisz ze mną jeszcze rok, ale przetrawisz to sobie później. Mamy wakacje, nie?
- No właśnie, nic nowego - przytaknął. Czasem zastanawiał się, czy zostanie w Hogwarcie na długo. Chętnie pozwiedzałby świat, zajrzałby do innych szkół... tutaj zawsze miał dom, tego był pewien. Och, tak bardzo tego nie przemyślał! Błyskawicznie zaczął żałować podejścia do Edgara. Uczyli w tej samej szkole, a jakimś cudem kompletnie na siebie nie wpadali - co podkusiło Liama, aby zmniejszyć między nimi dystans? Chyba chciał przekonać się, czy nie dogaduje się z całą rodziną, czy tylko z jej częścią. Fairwyna ledwo pamiętał, bo widział go ostatnio jak był małym dzieckiem. Mężczyzna szybko się odciął... co Dear zawsze uważał za pozytyw. - Na szczęście nie... chociaż mam sporą rodzinę - odparł na pytanie Thijsa, uśmiechając się lekko - jakby podszedł do Edgara bez niego, najprawdopodobniej uciekłby czym prędzej i spędził resztę wieczoru latając jako rozedrgany emocjonalnie nietoperz. Szybko jednak okazało się, że ta wizja nie jest tak odległa. Mężczyźni najwyraźniej się znali, Edgar nie pałał entuzjazmem na ich widok (ani na nic innego), a Liam siedział i czuł się głupio za nazwanie go wujkiem. Dodatkowo jego zdolności lingwistyczne ograniczały się do języka hiszpańskiego i francuskiego. Profesor transmutacji zastukał palcami w blat stoliku, dyskretnie oglądając się na basen. Walić uczniów, gotów był tam teraz wskoczyć w celu ucieczki!
Theo nie był w stanie ukrywać entuzjazmu, że jest tutaj z Bridget. Ciągnęło go do tej Puchonki i tyle, nie potrafił sobie odpuścić. Cieszyło go, że dziewczyna nie ma problemu z jego towarzystwem, a wręcz chętnie na nie przystaje. - Doskonale, więc do siebie pasujemy - podsumował, po czym zerknął z rozbawieniem na Willa. Bawiła go ta sytuacja - dwóch przyjaciół spotyka się z dwiema siostrami! Panny Hudson wyraźnie miały w sobie to "coś". Lotta i Will byli cudowną parą, Theo im niesamowicie mocno kibicował i cieszył się ich szczęściem, jak głupi. - Och, to dobrze. Byłoby mi przykro, gdybyście wiedzieli i mi nie powiedzieli. - Zaśmiał się krótko, przeczesując palcami włosy. Właściwie, nie zaszkodziłoby się przebrać - wtedy nie obawiałby się, że ktoś go zachlapie i zmoczy lub zniszczy ubranie. Odprowadził Williama i Lotkę wzrokiem i miał zaproponować Bridget udanie się na parkiet, ale dziewczyna ubiegła go innym pytaniem. - Nie wykluczam takiej możliwości... trochę szkoda nie skorzystać z basenu. A ty jak uważasz? Swoją drogą, najpierw chyba powinienem zaprosić cię do tańca... - Zauważył, chwytając delikatnie dłoń Bridget i składając drobny pocałunek na jej wierzchu. - Co myślisz? - Spytał nieco ciszej, pozwalając aby sama zadecydowała, co będą robić. Jego ucieszyłoby wszystko, byle tylko u jej boku.
- Baaaaaardzo się cieszę – wyrzuciłam w stronę mojego starszego brata z uśmiechem. Trudno ukryć, że w jego towarzystwie błyskawicznie zamieniałam się w słodkie, niewinne stworzonko. Mimo moich średnich związków z rodziną bardzo kochałam moich braci i zależało mi na jak najlepszych relacjach. Podziękowałam @Dorien E. A. Dear za komplement i zapewniłam go oczywiście, że nic nie wiedziałam. Pozwoliłam mu też spokojnie wymienić kilka słów z Rayem. - Naprawdę sądzisz, że Calum by mi cokolwiek powiedział? – zapytałam z trudem powstrzymując śmiech, by po chwili dodać ironicznie – Nasz Kopciuszek rozmawia ze mną głównie wtedy gdy nie ma innego wyjścia. Gdy usłyszałam, że w naszą stronę idzie wybranka Doriena mimowolnie obróciłam głowę i ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam @Ruth Wittenberg podążającą w naszą stronę. Totalnie mnie zatkało, ale udało mi się odpowiedzieć dziewczynie na powitanie. - Dziękuję bardzo – odrzekłam słysząc komplement – Ty również wyglądasz fenomenalnie. Nic nie wiedzieliśmy, Liam… - powiedziałam zanim zdążyłam ugryźć się w język – Profesor Dear transmutuje ubrania. Dorien bardzo nie lubił się z Liamem, o czym z racji na moje silne przywiązanie do obu często zapominałam. Poza tym nie byłam pewna na ile formalnie powinnam się o nim wypowiadać w towarzystwie Ruth. Nie chciałam ciągnąć dalej tego niezręcznego tematu, więc przekierowałam rozmowę na inny tor. - Zanim przyszłaś pytałam Doriena kim jest ta szczęściara, ale widzę, że on również jest szczęściarzem – powiedziałam z promiennym uśmiechem – Życzę Wam dużo szczęścia. Nie ukrywam, że Ruth wydawała mi się idealną kandydatką na szwagierkę – piękna, inteligentna, czysto krwista (w przypadku Doriego to miało wielkie znaczenie), a na dodatek urocza. Nie znałam jej dobrze, ale miałam szczerą nadzieję, że się polubimy. Powymienialiśmy jeszcze parę uwag, po czym zrozumiałam, że pora dać im spokój i iść się zabawić. - Musimy już iść – rzuciłam przepraszająco – Miło było Was zobaczyć! Uściskałam mocno Doriena i przelotnie jego wybrankę, po czym dorzuciłam jeszcze: - Dori, prześlę Ci wszystkie wyniki moich egzaminów jak tylko je dostanę! Wiedziałam, że brat bardzo interesował się moimi postępami w nauce, więc chciałam, żeby był z nimi na bieżąco. Uśmiechnęłam się do nich i wraz z @Rayener Arthas ruszyłam naprzód. - To co, idziemy się w końcu czegoś napić? – zapytałam ciągnąć chłopaka w stronę baru.
No, ale... Coś mnie ominęło? Jakieś kłótnie, bijatyki? Na chwilę zamilkła wpatrując się w niego i zastanawiając co tak naprawdę mogła by powiedzieć. Max znów zniknął i nie miała pojęcia co się z nim działo, po feriach nie pamiętała o swoich zaręczynach, a tym bardziej, że ma jakiegoś narzeczonego. William tak samo nie dawał znaku życia, a przecież była u niego niedawno. Dopiero wczoraj wróciła z Hiszpanii... Trochę tego było. Postanowiła ograniczyć się do dwóch najważniejszych, w jej mniemaniu, spraw. - Wczoraj wróciłam wraz z Olii'm z Walencji. - wyszczerzyła się w uśmiechu chwaląc przy okazji opalenizną która ciekawie współgrała z deszczową Anglią. - I... - na chwileczkę zamilkła. Był to również dobry moment aby przeczesać okolicę w poszukiwaniu Lucasa. Niby jak miała sobie przypomnieć ich wspólne chwile i to co czuła kiedyś do niego skoro nie raczył się nawet pojawić na zakończeniu. Nie dostrzegłszy go jednak w tłumie postanowiła nie przejmować się jego nieobecnością. Bawiła się dobrze i bez niego. Dopiero teraz mogła powrócić spojrzeniem do chłopaka. - Straciłam pamięć. A raczej wszystkie wspomnienia związane z moim narzeczonym. - wzruszyła ramionami pokazując, że niby jej to nie obchodzi. W rzeczywistości było jednak inaczej. Obchodziło ją to. I nie dlatego, że chciała za wszelką cenę być z Kray'em. Interesowały ją jedynie uczucia i odczucia jakie miała w tamtym okresie. Utrata części siebie nie była niczym miłym. - Myślisz, że skoro go nie pamiętam i... I nic do niego nie czuję, mogę zacząć od nowa z kimś innym? Że obdarzę kogoś innego miłością którą kiedyś przelałam całą na tego chłopaka? - to pytanie zadawała sobie od dłuższego czasu i do tej pory nie znalazła na nie odpowiedzi. Być może Mikkel będzie wiedział...
Faktycznie, Lysander miał trochę pod górę z tymi przeprowadzkami, ale podobno podróże kształcą, więc nie ma tego złego. Sam Bastian niemal całą edukację kursował na trasie Niemcy-Szwajcaria, bo choć jego rodzice byli chyba jeszcze bardziej szaleni od niego, uwielbiał swoją rodzinę. Zarówno matka, jak i ojciec Lenza mieli bardzo artystyczne, wrażliwe dusze, poza tym tacie często przydawała się pomoc w cukierni, kiedy miał problem z wizjami, dlatego mężczyzna większość weekendów spędzał przyczepiony do świstoklika, no bo po co mieć życie towarzyskie, bez sensu. Usłyszawszy te kilka słów o Gemmie, zmarszczył brwi, przez co między nimi pojawiła mu się pokaźna lwia zmarszczka. No to już sobie poderwał dziewczynę. Nie dość, że wyglądała jakby ktoś ulepił jej twarz na konkurs „najbardziej zjawiskowa kobieta na świecie”, to jeszcze była kapitanem jednej z tutejszych drużyn Quiddicha. Już nie wspominając o tym, że Lys nie chwalił bez powodu charakteru innych osób i mimo, że Bastian nie miał zielonego pojęcia kim jest „ten chuj od transmutacji”, w jego oczach Gemma urosła do rangi niemalże boskiej, a co za tym idzie – nieosiągalnej. Cóż, powzdycha sobie z daleka. -Imię, gościu, imię – skorygował go, bo nie chciał aż tak stalkować kobiety i wyszukiwać w wakacje spisu graczy w Hogwarcie lub szukać zespołu Enema, choć ta wzmianka o instrumencie, na którym grała… Lenz zaśmiał się pod nosem, trochę bujając ciałem jak drzewo. -Gra na basie? Właśnie widzę, że absolutnie na każdym Basie – spojrzał na kobietę ostatni raz, co z tej strony musiało definitywnie wyglądać, jakby ją obgadywali, bardzo „dyskretnie” bowiem albo jeden, albo drugi się odwracał w jej stronę. Brawo, panowie. Brawo, Bas, teraz na pewno się zakocha. O, jak się Lys wyrobił. Bastian był młodszy, ale jego broda miała swoją własną brodę i generalnie miał rysy twarzy, że wyglądał jak trzydziestolatek z żoną, kiedy przestawał się golić, więc technicznie rzecz biorąc też mógł poudawać starszego. Olał jednak przekomarzanie się, bo serio kończył mu się czas, poza tym schodziły się pary, a kiedy się obejrzał na parkiet i zobaczył na żywo odcinek „tańczących z czarodziejami” w wykonaniu @William Walker parsknął śmiechem żałując, że nie ma tabliczek z ocenami, bo to było bardzo mocne trzy na dziesięć. Odwrócił się z powrotem, kiedy Lys wylał z siebie potok słów i nawet otworzył usta, żeby o ową Bridget zapytać, ale przyjaciel wspaniałomyślnie mu wyjaśnił, że jednak z nią spał. Bas zamknął usta i przytaknął na znak, że Zakrzewski właśnie rozwiał jego wątpliwości. Typowy Lys. -Wiesz co, zrozumiałem tylko tyle, że jakiś Walker to chuj – powiedział, wkładając ręce do kieszeni i obrócił ponownie, bo tym razem zawołali go do grania już poważnie – Ale dobra, macie swoją balladę. Wołaj kolegę, a ja wygonię z parkietu tego pajaca, bo zaraz połamie tę biedną dziewczynę - skinął na przeginającego Lottę Williama, totalnie nieświadomy, że to jemu zaraz będą śpiewać piosenki i usiadł do fortepianu, żeby przerzedzić tłum piosenką pogrzebową, która nie wiedzieć czemu ściągała zazwyczaj same pary – i na szczęście nikogo więcej, ale nie nadawała się do udawania wielkiego tancerza na parkiecie – chyba że w rzeczywistości się nim było . Bas nie do końca rozumiał, skąd u ludzi pomysł przytulania się w tańcu do piosenki, którą śpiewa się niosąc trumnę, ale on był tu tylko od grania, więc grał. Taka przygotówka miała też kolejną zaletę – niewiele osób tak faktycznie słucha tekstu, tylko melodii, więc zanim nauczyciele zbiegną się, żeby wynieść na kopach Lysa i tego Caluma (i przy okazji Basa) za odę do chujowości jakiegoś typa, to zdążą sobie trochę pośpiewać. Tylko żeby ten rudy aniołek nie zwiał… A może sama podejdzie? Szlag by to, wystalkuje ją na wizie, a potem będzie wysyłał czekoladki aż się z nim zgodzi umówić z litości. Brzmi jak plan.
Ostatnio zmieniony przez Bastian K. Lenz dnia Pią 30 Cze 2017 - 22:28, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : link!)
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Wiedziałam, że komentarz Willa był żartem, ale mimo to zrobiło mi się trochę niemiło – no cóż, nie był on szczególnie subtelny. Na moment lekko się odsunęłam, a na mojej twarzy zakwitła lekka irytacja. - Możesz być pewien, że jak zjedzą Cię australijskie pająki to ja za Tobą płakać nie będę – rzuciłam ironicznie próbą odrobinę się na nim odegrać. W gruncie rzeczy najprawdopodobniej umarłabym z rozpaczy, gdyby mojemu ukochanemu stała się krzywda, nie zamierzałam jednak tego okazywać. Po chwili jednak ponownie do niego przylgnęłam. - Mam nadzieję, że szybko – szepnęłam Byłam niemalże pewna, że tak będzie – asymilowałam się w pracy, co zajmowało mi kupę czasu, a zaraz miał być szkolny wyjazd. Gdy człowiek jest zajęty czas mija znacznie szybciej. Ponownie przylgnęłam do chłopaka chcąc być jeszcze bliżej – wtuliłam się w jego ramię rozkoszując się jego dotykiem i zapachem.
Zastanawiałem się co Basowi odjebało - jasne, podobały mu się dziewczyny, ale nigdy żadna nie wpadła mu w oko tak błyskawicznie. - Gemma - rzuciłem z trudem tłumiąc śmiech - Nazwisko - Twisleton. Co jeszcze chcesz wiedzieć? Jej wymiarów nie znam. Uwagę o graniu na Basie skwitowałem niepohamowanym wybuchem śmiechu. Chwilę później Bas sam pojechał po tańcu Walkera, ale tego nie ogarnąłem, bo w mojej głowie była tylko jego zgoda. Entuzjazm niemal rozerwał mi dupę - jak szalony ruszyłem na poszukiwanie @Calum O. L. Dear i oczywiście nigdzie nie mogłem go wypatrzeć. Dopiero po dłuższych poszukiwaniach wypatrzyłem go stojącego przy loterii, więc poleciałem w tamtą stronę jak pojebany (przy okazji dostając zadyszki, co rzadko mi się zdarzało). Dobiegłem do Krukona i trąciłem go w ramię dysząc: - Elo stary, jest sprawa. Wziąłem kilka głębokich oddechów by zapanować nad zadyszką i dopiero wtedy dostrzegłem, że obok Caluma stoi @Isilia Smith - nie była ona moją dobrą znajomą, ale była w Gryffindorze, a na dodatek w klasie z Biancą, więc automatycznie ją kojarzyłem, więc uznałem, że wypadałoby się przywitać. - Cześć Isilio - powiedziałem z promiennym uśmiechem - Wyglądasz jak milion dolarów! To wcale nie był żaden żałosny podryw, kurtuazja, ani nic takiego, tylko czysta prawda! Isia wyglądała prześlicznie i w sumie trochę dziwiło mnie, że po raz kolejny Calum pokazywał się z jakąś ładną dziewczyną. Jak on to robił? Nieistotne, teraz był inny temat na fali, więc spojrzałem na znajomego i wyrzuciłem ciągiem (starając się opowiedzieć wszystko w jak największym skrócie): - Znam pianistę. Gadałem z nim i powiedział, że jak zaraz do niego przyjdziemy to zaakompaniuje nam do ballady o chujowości Walkera. Chcesz się przyłączyć? Spojrzałem na znajomego błagalnie - wiedziałem, że skoro nie pojawiła się Etka, to on jest moim jedynym sprzymierzeńcem w nienawiści do tego przeklętego kutasa.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Okej, może ten żart nie był na miejscu, zważywszy na sytuację. Ale halo! To byłem ja, a chyba niespecjalnie byłem znany z empatii. - Taki żarcik, daj spokój. – szepnąłem jej prosto do ucha. Jeden taniec. Tylko tyle mogłem jej dzisiaj dać. Jeden taniec, który miał nam wystarczyć na cały miesiąc. Czym był jeden taniec przy tych kilku tygodniach? Niczym. Nie chciałem wyjeżdżać. Chciałem być przy niej cały czas, ale nie mogłem. To mnie niszczyło, rozwalało od środka. Przyszedł czas na pożegnanie. Nienawidziłem tego uczucia. Towarzyszyła mi pusta. Jakbym miał wypaloną dziurę w środku mojego serca. To już nie był smutek, pusta przestrzeń, którą już nic mi nie zapełni. Pocałowałem ją czule w usta, a potem w czoło. Westchnąłem i ująłem jej twarz w dłonie. - Lotta... – ponuro spojrzałem w jej oczy. – Muszę iść. Musiałem się jeszcze spakować i złapać Świstoklik z Hogsmeade. Czekała mnie długa i wyczerpująca podróż. Przeciągałem to do ostatnich chwili, ale czas mijał zbyt szybko. Miałem wrażenie, że minuty były jak sekundy, nim się obejrzałem, miałem naprawdę mało czasu. - Dbaj o siebie, kiedy wrócę chcę cię zastać w jednym kawałku, zrozumiano? – w dalszym ciągu miałem wizję kupki popiołu, ale nie wspominałem już o tym. Nie miałem szans jej tego wybić z głowy, ponad to nie chciałem jej już denerwować. Pocałowałem ją ostatni raz. Włożyłem w tę czynność wszystkie moje uczucia i emocje, przełożyłem wszystkie zmartwienia na ten ostatni pocałunek. Odsunąłem się od niej i lekko uśmiechnąłem, a potem zwyczajnie odszedłem. Podszedłem jeszcze tylko do @Theo Romeo U. Evermore. - Wybaczcie, nie chcę wam przeszkadzać, ale Theo – spadam już. – uścisnąłem mojego przyjaciela „po męsku” i zwróciłem się do @Bridget Hudson. – Miej oko na Lottę, proszę. To już chyba wszystko. Udałem się do zamku, a kiedy na mojej drodze stanął @Lysander S. Zakrzewski, zwyczajnie dałem mu z bara. Cieszyłem się, że nie będę musiał oglądać jego mordy przez całkiem spory okres.
z/t @Bastian K. Lenz wypraszam sobie, akurat Will tańczy świetnie XD
- Mam taką nadzieję. Chociaż sama bym do tego nie dopuściła - odparła i również się zaśmiała. Jej uwagę zwróciła dziewczyna w basenie, która wrzeszczała na jakiegoś chłopaka. Biorąc pod uwagę jej strój, można było się domyśleć, że została przez niego wepchnięta do wody. Is pewnie szybko odwróciłaby wzrok, ale dziewczyna odwróciła się w jej stronę tak, że Smith mogła zobaczyć jej twarz. Jeanette. Przez chwilę współczuła koleżance takiego losu, ale ostatecznie stwierdziła, że ktoś musi ją w końcu rozerwać. Zamrugała raptownie gdy Calum poprowadził ją w stronę, gdzie była loteria. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że wpatrywała się w tamtą dwójkę w basenie. No cóż, cała Isia. Kiedy nadeszła ich kolej, zastanowiła się, który los wybrać. Nie chciała nie wiadomo jak naciągać chłopaka, ale z drugiej strony powiedział, żeby sobie wybrała jaki chce. Ostatecznie wybrała los za 25 galeonów. - Cześć Lysander - powiedziała, gdy Gryfon pojawił się obok nich. Nie wiedziała, kiedy i jak, tak jakby nagle wyrósł spod ziemi. Kojarzyła bardziej jego siostrę, z którą zresztą chodziła do klasy. - Bez przesady, zawsze mogło być lepiej - odpowiedziała. - Aczkolwiek dziękuję - uśmiechnęła się do niego szeroko. Faktycznie, nie szykowała się na ten bal nie wiadomo jak. Wybrała raczej wersję najprostszą i najskromniejszą ze wszystkich. Nie chciała wyróżniać się z tłumu i wolała pozostać gdzieś na uboczu niezauważona. - Wy będziecie śpiewać? - spytała podnosząc brwi i po chwili zaczęła się śmiać. Może było to z jej strony trochę chamskie, to nie mogła się powstrzymać. - Ludzie nie będą uciekać z imprezy? - zapytała już poważniej.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Odbijając się od krawędzi basenu, musiała nastąpić na jakiś wyłącznik muzyków, bo nagle zrobiło się zupełnie cicho. Nie miała jednak kiedy się nad tym zastanowić, bo sekundę po tym, wpadła z ogromnym pluskiem do wody. W sumie musiało to razem wyjść efektownie. Troszkę jak slow motion, tylko, że zupełnie inaczej. Wiecie o co chodzi… Puchonka odbiła się od dna i po chwili wypłynęła na powierzchnię. Wszystko zdążyło już wrócić do normy… prawie wszystko. Muzyka grała, ludzie się śmiali z tym, że świat składał się teraz wyłącznie z kolorowych, rozmazanych plam. Jakim trzeba być debilem, żeby zapomnieć, że nosi się szkła kontaktowe? Przy gemmowych -6 dioptriach i uciekającym na zewnątrz oku wszystko wokół wyglądało jak bardzo źle sfokusowane zdjęcie. Znalezienie jakiegoś znajomego w tych warunkach graniczyło z cudem. Właściwie to nie bardzo wyobrażała sobie jak miałaby się jeszcze dobrze bawić w tych warunkach. Z rozmazanym obrazem dałoby się żyć, ale do tego dochodziło nieprawidłowe widzenie przestrzenne spowodowane zezem. Musiała znaleźć Grega i buty. Musiała wrócić do zamku po okulary, a jeśli nie, to przynajmniej mieć przy boku kogoś, kto tymczasowo zastąpi jej oczy. Podpłynęła do najbliższego brzegu, nie mając zielonego pojęcia, czy to ten, z którego wyskoczyła. Gdyby nie zatkane wodą uszy, pewnie wcześniej połapałby się, że znajduje się przy scenie. - Czołem, panowie - oparła się łokciami o brzeg i posłała ciepły uśmiech plamom, z których żadna jednak nie poruszała się w typowy dla Grega sposób. Przypominały za to ludzi grających na instrumentach i to dało jej już do myślenia - Mhm… Nie ta przystań – stwierdziła bardziej do siebie niż do obcych sylwetek. Wyszło trochę niezręcznie i żeby to przykryć. - Mam prośbę… - tym razem zwróciła się już do jednego z kleksów, choć przy jej zezie, z ich strony mogło nie być to takie oczywiste – Moglibyście ogłosić, że Natasha Romanoff czeka na Hawkeye’a, dryfując w basenie i ni chuja nie widzi, więc to pilne. Byłoby super. Dzięki. To mówiąc, odbiła się stopami od krawędzi sceny, puściła muzykom strzałeczkę i na plecach popłynęła bliżej środka basenu. Miała nadzieję, że Greg pamiętał co nieco z jej opowieści i zrozumie, że chodziło o nich. Stwierdziła, że chłopakowi mogłoby się nie spodobać, że wywołała go po imieniu. Sytuacja była trochę niezręczna, a jak go znała, to pewnie już wyrywał jakąś laskę. Sobie też chciała oszczędzić wstydu. Zwykle irytował ją brak znajomości najbardziej kultowych postaci mugolskiej pop-kultury wśród czarodziejskiej społeczności, ale trzeba było przyznać, że czasem się to przydawało.
Wszystko stało się bardzo szybko. W jednej chwili poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, a w następnej stał przede mną Lysander w jakimś głupkowatym nastroju i ze śmieszną miną. Miał nawet lekką zadyszkę, więc od razu odczytałem sygnał, że sprawa jest nagląca i zupełnie poważna. Spojrzałem na niego pytająco i w chwili, gdy powiedział o śpiewaniu dla Walkera, coś mi zaskoczyło w głowie i w ułamku sekundy podjąłem decyzję! - TAK - odpowiedziałem praktycznie tuż po tym, jak skończył artykułować ostatnią sylabę w swojej wypowiedzi. Miałem już wszystko przygotowane, tego typu rzeczy wymyślałem na porządku dziennym, więc nie miałem problemów z podzieleniem się ze światem moimi zdolnościami. - Isilko, no coś Ty, przyjdą i jeszcze dostaniemy mnóstwo tipów za to - powiedziałem, szczerząc się. - Wybacz na chwilę, wzywają mnie obowiązki obywatelskie - dodałem i poszedłem szybkim krokiem za Lysandrem (po drodze wychylając odrobinę jego przemyconej whisky, żeby było zabawniej) w kierunku fortepianu, za którym siedział jakiś brodaty koleś. - Elo, słyszałem, że chcesz nam zagrać - rzuciłem na przywitanie. - Zagraj mi tak - I zanuciłem mu melodyjkę, która grała mi w głowie. W sumie nie wiedziałem, co mnie do tego podkusiło. Widziałem w oddali jak Walker człapał obok Lotty i chyba zbierał się do wyjścia, więc czym prędzej chwyciłem Lysandra za ramię i zaczęło się... Walkeeeer To znowu się staaało Zjebałeś się Az mnie w nos zabolałoooo Psujesz! Atmosfere od rana I zeszczałeś się Do soku ze śniadaniaaaa W basenieeeee Woda jeszcze czysta Nie wpuszczajcie Walkera Bo może się zeeesrać Nie wieeem Czemu Hudson Cię kocha Zdecydowanie Nie dzielila z Tobą klooopa (A jakby ktoś nie załapał melodyjki to tutaj) - Kurwa, Lys, no i polazł sobie, co teraz? Masz coś jeszcze? Publika nas kocha - rzuciłem do Gryfona, po czym obejrzałem się i spostrzegłem, że na fortepianie zostały wyłącznie ręce tego kolesia z brodą. - Ej, ziom, żyjesz? - zapytałem, wychylając się, by sprawdzić, czy nic mu się nie stało.
Lys poszedł chyba z buta na Grenlandię po tego kolegę, bo nie było go dłuższą chwilę, a Basa znudziło granie wolnych piosenek i przerzucił się na szybsze tempo, odchodząc na chwilę od fortepianu i stając przy tym śmiesznym lejku, który robił za czarodziejski mikrofon, ale wiele nie trzeba mu było, żeby znów zacząć się rozglądać w poszukiwaniu swojej przyszłej rudej żony, a teraz, kiedy miał wolne ręce to już całkiem czuł, jakby nic na tej scenie nie robił ważnego. Poza darciem ryja do nagłaśniacza, rozgłaśniacza, czy tam mikrofonu, tylko czarodzieje nie chcą się przyznać, że to się tak nazywa. I wtedy zauważył, że miłość jego życia, jego Wenus, jego Gemma Twisleton płynie w jego stronę. O Merlinie, co robić?! Co tu robić?! Bas ostatnim przebłyskiem świadomości pokazał zespołowi czas i śpiewanie na krótką chwilę przejęła jakaś jęcząca koza,chyba uczennica, żeby było po taniości, ale dobra, miał czas żeby się oświadczyć, tyle z niej chociaż pożytku. No nie no, nie rzucił się Gemmie na szyję, nie wyłowił jej też z basenu - tak na dobrą sprawę to stał tam jak debil przy krawędzi i gapił się w swój rudy promyczek, kiedy ta podpłynęła i powiedziała coś, czego totalnie na początku nie zrozumiał. STRACISZ SWOJĄ SZANSĘ, DEBILU, JAK CZEGOŚ NIE POWIESZ! TERAZ, ALBO NIGDY! -Eeeeee... - Z jego ust wydobył się niezbyt inteligentny dźwięk i tak oto stracił jedyną szansę na zachwycenie swojej wybranki, teraz na bank ta ruda księżniczka dojdzie do wniosku, że jest jakiś niepełnosprytny (w końcu nie wiedział, że go nie widzi), ale coś w jego zeżartym przez głupoty i nuty mózgu zaświtało. Dzieci. Mugolskie dzieciaki, które przychodziły na zajęcia do Basa z lalkami, czasem przebrane w bluzy z wizerunkami ulubionych superbohaterów. Znał ich, no jasne, że ich znał, w końcu dzieciory tyle opowiadały o tych wszystkich batmanach, supermenach i innych człowiekach z pająkiem na głowie, czy tam na tyłku, że coś mu w głowie zostało. -AVENGERS! Znam! Wiem! Wiem, kapitan Ameryka, ten typ z młotkiem, czekaj! - wydarł się jak ostatni retard i oczywiście do głowy mu nie przyszło, że może tak lepiej by było nie być idiotą przez chwilę, tylko spróbować poderwać dziewczynę jak człowiek, ale nie, po co. Lepiej być Bastianem. Niestety jeden z członków zespołu pociągnął go wtedy dosłownie za fraki i usadził przy fortepianie. Tancerz (@William Walker) dalej niezłomnie przytulał swoją krasną dziewuszkę, ale nie minęła chwila jak stanął jak kołek na środku parkietu i zaczął uskuteczniać jakieś przydługie gapienie się jej w cycki (no, pożegnanie, ale tam Bas będzie wnikał...). Wtedy też podszedł do niego chyba ten @Calum O. L. Dear i zanucił melodyjkę. -Na lajcie. Ej, gościu! - krzyknął do Williama żegnającego się z Lottą - Szybciej się całuj, bo tutaj artyści zaczynają odę do chujowości Walkera - powiedział, owszem do samego Walkera. Ktoś mu wcześniej powiedział, że to on? No nie powiedział. Zagrał, ale z każdą kolejną linijką cisnął bekę z tego tekstu coraz srożej i w pewnym momencie tak skisł ze śmiechu, że zsunął się ze stołka i choć wciąż przygrywał mężczyznom do piosenki, ledwo dychał ze śmiechu. Kiedy Calum zapytał go o stan, z trudem podniósł się na krzesło, ale oczy już dobrze zapłakane od śmiechu. -Gold - wydusił z siebie, dusząc się, ale dogrywając melodię do końca. Naturalnie, mieli przejebane, ale... Jeszcze nie teraz.
Nie spodziewałem się, że pójdzie mi tak szybko z przekonaniem Caluma - trudno w sumie mówić o jakimkolwiek przekonywaniu. Obdarzyłem Isilkę pożegnalnym uśmiechem i ruszyliśmy z miejsca. Kiedy wraz z @Calum O. L. Dear biegłem do pianina ten przyjeb zaczął opuszczać salę i nawet jebnął mnie z bara. Co za wieśniak! Po drodze omówiliśmy co zaśpiewamy - ku mojemu zdziwieniu Dear wymyślił w kilka chwil niemalże cały znakomity tekst. Przy akompaniamencie @Bastian K. Lenz (który gdzieś w połowie piosenki skisł ze śmiechu i z trudem grał) wyśpiewaliśmy słowa piosenki niemalże w całości ułożone przez Deara. Hejterzy Walkera (czyli pewnie z pół szkoły) zareagowali entuzjazmem, a Walker opuścił zgromadzenie (miałem cichą nadzieję, że z naszego powodu) - Przynajmniej przestało śmierdzieć - rzuciłem w stronę Krukona przybijając mu piątkę - Mam jeszcze jeden pomysł, zaraz zaśpieeew - tu urwałem - Albo jednak nie. Wskazałem ręką na nadchodzącego z oddali Craine'a i rzuciłem do Caluma krótkie: - Spierdalamy! Rzuciłem jeszcze do Serka gdzieś mimochodem, że przyniosę mu potem whisky, po czym pośpiesznie pobiegliśmy z Calumem w tłum i chyba udało nam się zgubić nauczyciela. Parsknąłem takim śmiechem, że zacząłem się niemalże dusić. - Cal, to było genialne!
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Uniósł nieznaczeni brwi na pytanie Holendra. - Woli pan być nazywany idiotą? – zapytał takim tonem, jakby proponował mu filiżankę herbaty – Kurtuazja, profesorze Corbijn, istnieje po to, żeby ludzie mogli obok siebie bez przeszkód funkcjonować, nie będąc zmuszonym do okazywania sobie sympatii – wyjaśnił beznamiętnie. Edgar wcale nie uważał zwrotów grzecznościowych za wyraz szacunku. To była po prostu forma - wzór, który służył tylko po to, żeby w prosty, szablonowy sposób załatwić sprawy z drugim człowiekiem. Inni ludzie byli dla niego tylko narzędziem, którego od czasu do czasu potrzebował do własnych celów. Zupełnie tak, jak nie musiał darzyć sympatią kociołka, żeby uwarzyć eliksir. Wystarczało, żeby spełniał swoją funkcję. Fairwyn był mimo wszystko świadomy, że większość ludzi była za głupia, żeby spojrzeć na to w ten sposób. Sam, w kontaktach międzyludzkich, był do bólu szczery i zwracał się do innych wyłącznie w ten sposób, w jaki o nich myślał. Corbijn był w jego oczach kretynem, oprócz tego jednak był też profesorem. Zwracanie się do niego po tytule nie było więc żadną oznaką szacunku, a zwyczajnym stwierdzeniem faktu. Edgar nie wyczuwał napiętej atmosfery, która powstała przy stoliku, co nie zmieniało faktu, że marzył o tym, żeby mężczyźni w końcu sobie poszli. Najwidoczniej ich krótka konwersacja nie miała najmniejszego celu, a on nienawidził czczych pogawędek. Szczęśliwie pretekst, żeby ich spławić nawinął mu się sam. - Liam, czy ten przychlast przy mikrofonie, to aby nie twój wychowanek? – zapytał obojętnym tonem. Posłał mu krótkie spojrzenie, dość wyraźnie, jak na jego pozbawioną emocji mimikę, mówiące, że skoro się nudzi może, zamiast marnować jego czas, ogarnąłby gnoja. Pamiętał Caluma Deara z zajęć, był więc świadomy nie tylko tego, że był Krukonem, lecz także jak się nazywał. Drzewo rodowe Dearów było w każdym razie tak rozłożyste, że nie podejrzewał od razu, aby profesor był z chłopakiem blisko spokrewniony. On sam nie znał wszystkich Fairwynów, a już z całą pewnością, nie podejrzewał każdego napotkanego przedstawiciela rodów, z którymi krzyżowali się jego krewni, o posiadanie z nim wspólnych korzeni. Co do dzieci Victorii Suzanne, to jego wiedza kończyła się na Dorienie, o którym nie słyszał nic (i na usłyszeniu czegoś wcale mu nie zależało) od czasu jego narodzin.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Już zamierzałam podejść to jakichś znajomych, kiedy zobaczyłam to. Gdy Will opuszczał teren balu, na scenie stanął @Calum O. L. Dear w towarzystwie @Lysander S. Zakrzewski i zaczął śpiewać jakąś obleśną piosenkę na temat mojego chłopaka. Totalnie mnie zatkało i nie wiedziałam jak mam się zachować - wiedziałam, że chłopcy nie znoszą Willa, ale to było wprost niesmaczne. Zupełnie straciłam ochotę na udział w imprezie, więc ze zrezygnowaną miną poszłam w stronę wyjścia - to zdecydowanie nie był najlepszy dzień.
Mikkel spędził ostatnie kilka miesięcy próbując stanąć na nogi i wreszcie miał wystarczająco dużo czasu, żeby się skupić na sobie samym. Kiedy codziennie widywał się ze znajomymi, myślał w kategoriach "my", "ja i ktoś". Nigdy nie rozważał rzeczy z perspektywy własnej osoby, a przecież najważniejszym powinno być to, co on chciał osiągnąć w życiu. Chyba w końcu udało mu się tego nauczyć, kiedy został odizolowany. - O, proszę. Stąd ten nowy odcień - zaśmiał się Mikkel, chwaląc jednocześnie opaleniznę Ori. Już chciał pytać, jak było, kiedy dowiedział się, że i jej przytrafiło się coś nieprzyjemnego. Jak widać choroba Mikkela była zdecydowanie mniej tragiczna w skutkach jak sytuacja @Oriane L. Carstairs. - Merlinie... Jak to się stało? - spytał, bo właściwie nie potrafił wyjaśnić sobie, w jaki sposób mogła utracić wspomnienia związane z jedną osobą. Bo przecież pamiętała, kim był on i wyglądało na to, że pamiętała wszystko inne. Mikkel nigdy nie lubił Lucasa, ale szanował ich związek. Wiedział, że Kray nigdy nie skrzywdziłby jego przyjaciółki, więc nie sprzeciwiał się ich relacji - Pewnie sama nie jesteś pewna, jak się czujesz. W końcu nie wiesz, co utraciłaś - przyznał smutno Mikkel, powstrzymując się od pytania o jej stan. Nie potrafił sobie wyobrazić, co musiało się dziać u niej w głowie. Jej pytanie także zmusiło go do głębszego zastanowienia się. Chciał jej odpowiedzieć naprawdę szczerze, bo to chyba jedyna rzecz, którą mógłby dobrze zrobić obecnie. Może by jej to pomogło. Nie wiedział, co innego mogłoby przynieść jakieś korzyści. - Będąc idealistą, powiedziałbym, że nie straciłaś swoich uczuć do niego tylko zapomniałaś wszystkiego, co je wytworzyło. Wydaje mi się, że jest to do odzyskania. Tylko oboje musielibyście tego bardzo chcieć. A skoro nie pamiętasz, co straciłaś, to domyślam się, że nie wiesz, czego chcesz - powiedział po chwili namysłu, ale zdał sobie sprawę, że nie do końca odpowiedział na pytanie, które mu postawiła - Ale jeśli zdecydowałabyś zacząć od nowa, to z realistycznego punktu widzenia, Twój poprzedni związek nie przekreśla szansy na znalezienie drugiej osoby, którą obdarzysz takim samym, a może nawet większym uczuciem - nie chciał jej za nic w świecie zniechęcać do prób odzyskania wspomnień, ale chciał też utwierdzić ją w przekonaniu, że jeśli nie jest gotowa na taki trud, to jest też nadzieja na rozpoczęcie życia od nowa. Może nawet dawałoby to jakąś szansę na coś jeszcze lepszego.
Ostatnio zmieniony przez Mikkel Carlsson dnia Sob 1 Lip 2017 - 16:38, w całości zmieniany 1 raz
-Właściwie to tak. Jeśli Pan tak myśli to tak. – odparł z delikatnym naciskiem na słowo „pan” i westchnął cicho zrezygnowany. Chyba mógł się tego spodziewać po profesorze run. Dlatego do końca nie był pewny czy powinien w ogóle się do niego odzywać. Niby grzeczność nakazywała się przywitać, ale Edgar był po prostu aspołecznym chujem. Ehh… Nie było obrażony, a bardziej zrezygnowany. Z takim nastawieniem, dalsza rozmowa była jak syzyfowa praca – bezcelowa. Z dosyć optymistycznym nastawieniem, poczuł się jakby uderzył w pesymistyczną ścianę i przytłoczony przez nią, bardzo szybko postanowił sobie odpuścić. Nie zależało mu na dobrych relacjach z Edgarem – jemu zresztą pewnie też nie, więc nie miał zamiaru zbytnio się naprzykrzać. Miał gdzieś jak Fairwyn będzie go nazywał. Mogli przejść nawet na głupie skinienie głową i nic więcej. Dla Holendra nawet taka relacja była wystarczająca. -Zazwyczaj, jak się nie chce okazywać sympatii to równie dobrze można się nie odzywać. – podsumował dosyć krótko i nie oczekiwał odpowiedzi. Może Edgar weźmie sobie tą „radę” do serca i zamilknie – najlepiej na wieki. Zamiast mówić, może zacznie pisać i nie będzie więcej musiał użerać się z innymi ludźmi. Troszkę szkoda uczniów. Przepisywanie z tablicy byłoby nieco męczące, ale na dłuższa metę wszyscy by na tym skorzystali. -Zajmiesz się nimi? Pomóc Ci? – spytał Liama z dosyć spokojnym głosem, chociaż w głębi serca potwornie panikował. Odwrócił się bokiem do Fairwyna, tak by nie było zbyt niegrzecznie, ale wystarczająco by ten nie mógł odczytać mimiki jego twarzy. Z rozpaczą spojrzał na Deara. Twarz Holendra wręcz krzyczała – kurwa ratuj! Chciał się stąd wyrwać, może nawet z całej tej imprezy i odpocząć. Zapalić papierosa czy nawet jakieś mocniejsze zioła. Stracił ochotę na zabawę. Nie, gdy profesor run patrzył. To było takie dziwne. Co on w ogóle mógł sobie pomyśleć? Szczerze cieszył się, że nie znał jego myśli. Kurwa. Dlaczego został nauczycielem? Proste pytanie zaczęło zaprzątać głowę Thijsa. Po co mu to wszystko było? Dobra zabawa, ciekawa przygoda z uczniami. Tak, jasne. Jeszcze nic się nie zaczęło, a już czuł się jakby miał to być największy błąd w jego życiu. Nawet aspołeczny nauczyciel potrafi zyskać sympatię uczniów. Jak?
Była cała przemoczona, a szanse na normalny wygląd zostały doszczętnie zniszczone, chociaż w sumie zawsze mogła wysuszyć się zaklęciem. Jej wieczór raczej nie mógł już być bardziej nieudany. Prychnęła na słowa "nie wiedziałem, że to ty" i "nie za dobrze radzisz sobie w wodzie". Jak można być takim neandertalem, żeby nawet nie patrzeć, kogo wrzuca się do wody i pędzić jak dzicz? A do tego jeszcze kwestionować jej umiejętności pływackie? Co prawda ona wiedziała, że nie są na zbyt wysokim poziomie, ale to nie dawało nikomu przyzwolenia na wytykanie tego. Jeszcze do tego miał czelność dotykać jej włosów i się przedstawiać! Jean zmarszczyła sceptycznie brwi. - Po co mi ta informacja? Istotnie nie obchodziło jej imię tego dziwnego chłopaka, przecież nie miała zamiaru rozmawiać z nim nigdy więcej w swoim życiu. Zaniżał poziom IQ nad tym basenem.
Och czyli pod zły adres trafiłem. No nic na to już nie poradzę i trzeba coś na to poradzić. -Nie nadymaj się tak bo wkońcu pękniesz. Jesteśmy już nie na balu, a na zwykłej imprezie basenowej i nie ma co przejmować się tym że jest się mokrym. Bo przecież z cukru nie jesteś prawda? Chyba że jesteś? - Powiedziałem dość szybko do dziewczyny unosząc lekko brew przy słowach o tym czy jest z cukru. Nie rozumiałem tego że można aż tak się napinać mając się bawić. -A po to byś mnie znalazła później.- Rzuciłem i szybko skradłem jej jednego buziaka po czym prawie że natychmiast zanurkowałem znikają między ludźmi. Nawet dobrze że to zrobiłem bo po wynurzeniu już kawałek od dziewczyny usłyszałem dziwny komunikat. W pierwszym momencie nie zajarzyłem o co może komuś z tym chodzi ale po chwili jakby zapaliła mi się lampka przez prawie że wybuchłem śmiechem. Gdy już trochę się uspokoiła zacząłem płynąć w miejsce gdzie miałem znaleźć Natashe (@Gemma Twisleton). Rudych kłaków ciężko było nie zauważyć przez co znalazłem dziewczynę dość szybko. -Hawkeye melduje się na pozycji.- Rzuciłem pod pływając do Gemmy i lekko łapiąc ją za ramie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget również nie mogła trzymać się z dala od tego przystojnego Krukona. W zasadzie od imprezy, którą organizowała Lotta, ich relacje znacznie się ociepliły. Co prawda nigdy nie były oziębłe, jednak Theo przez jakiś czas po spotkaniu w sali z niebieskimi światłami był wycofany i nie nawiązywał z dziewczyną kontaktu, co diametralnie się zmieniło. Puchonka nie posiadała się ze szczęścia, że tak niesamowity koleś w ogóle zwrócił na nią uwagę! Ba, wydawał się być zachwycony tym, że ona tę uwagę odwzajemnia i tym sposobem stworzyli bardzo dobry układ. Przytaknęła, gdy poprosił ją do tańca. W dzieciństwie przez moment tańczyła balet i ogólnie z koordynacją nie miała problemów, jednak nie można było o niej powiedzieć, że jest najlepszą tancerką na świecie. Zespół zaczął grać bardzo ładną, wolną piosenkę, do której para zaczęła tańczyć - najpierw nieco niepewnie, aby się wyczuć nawzajem, a potem już znacznie płynniej. - Jesteś dobrym tancerzem - podsumowała Bridget z uznaniem w głosie. Gawędzili o mało istotnych rzeczach, a z twarzy Bridget uśmiech nie schodził aż do momentu, gdy muzyka ucichła i przy mikrofonie pojawił się Calum z Lysandrem. Dziewczyna spojrzała ze zdziwieniem na Theo, a potem ponownie na scenę... z której rozległ się zawodzący, fałszujący głos Deara. Wyśpiewywał jakąś nędzną pioseneczkę skierowaną pod adresem Williama, który akurat opuszczał bal. Prawdopodobnie nie zaszczycił "artystów" nawet spojrzeniem. Bridget nie wiedziała, co miała o tym wszystkim sądzić. Jeszcze kiedyś przyklasnęłaby i zaczęła wtórować, ale odkąd William i Lotta byli parą i odkąd tak jakby umawiała się z jego najlepszym przyjacielem, nie czuła, aby było to w dobrym guście z jej strony. Zerknęła na Theo, by zobaczyć jego minę, po czym skrzywiła się niego. - Żałosne, co nie? - zapytała retorycznie i dostrzegła, że siostra również opuszcza imprezę, prawdopodobnie przez tego idiotę, Caluma. - Nie mam pojęcia, czemu moja siostra nadal się przyjaźni z tym oszołomem. On ciągle jej robi na złość, wkurza ją albo zasmuca, a mimo to Lotta wraca do niego jak bumerang - skomentowała jeszcze i westchnęła cicho, przytulając się do Theo.