Theo poszło w poprzedniej próbie zaskakująco słabo i czuł się teraz zobowiązany, aby pokazać się wszystkim z nieco lepszej strony. Panie i panowie, ścigający Ravenclaw (zastępczy kapitan!) i łucznik z wieloletnim stażem, nie potrafi wcelować piłeczką ping pongową do kubeczka! Przecież to cholerstwo nawet nie było zbyt daleko... - Och, dziękuję - zaśmiał się krótko, przyjmując napój od Williama. Nie było sensu w przedłużaniu tego, toteż po prostu wypił za jednym zamachem i zaraz skrzywił się, czując pieczenie w gardle. Wódka, poważnie? - Ale wiecie, nie musicie mnie tak częstować... - Dodał jeszcze, obserwując dalszą grę i czekając na swoją kolej. @Bridget Hudson miała niesamowitego cela i Włoch potrząsnął głową z niedowierzaniem, patrząc jak dziewczyna zgarnia dwa absynty. - Dobra jesteś - westchnął z rozbawieniem, odsuwając się na wszelki wypadek, żeby tylko Puchonka nie uraczyła dodatkowym drinkiem jego. Na szczęście padło na Jeanette... Theo wziął piłeczki i ku swojemu ogromnemu niezadowoleniu, trafił tylko raz. Evermore nigdy nie lubił absyntu, ale i tak wypił - a potem dotarło do niego, że cholera, ta impreza może się źle skończyć.
------------------------------ Rozpoczęliśmy trzecią kolejkę, która ze względu na stan upicia towarzystwa i późną porę miała być ostatnią - wolałabym jeszcze chwilę potańczyć niż sprzątać wymiociny Willa albo Theo, którzy byli zdecydowanie mocniej podpici niż reszta towarzystwa. Tym razem udało mi się trafić w dwa kubeczki, w których pojawił się przezroczysty płyn. Gorzki zapach wskazywał, ze niestety nie jest to woda, a czterdziestoprocentowy trunek. Zastanawiałam się komu oddać drugi kubek, w końcu zdecydowałam, że skoro mam tak mało punktów to najlepiej będzie jak wypiję oba sama - byłoby niezręcznie gdybym jako gospodarz wygrała tę grę i zgarnęła dla siebie nagrodę, więc zdecydowałam się na danie forów moich konkurentom. Pośpiesznie wysączyłam obie wódki krzywiąc się dość mocno, po czym niemal od razu sięgnęłam po popitkę chcąc zneutralizować niesmaczny posmak alkoholu. Gdy odstawiłam szklankę z sokiem na miejsce poczułam się zdecydowanie luźniej. Mimowolnie zaczęłam nucić pod nosem, a moje nogi wręcz rwały się do tańca. Obdarzyłam każdego z zebranych promiennym uśmiechem i zaczęłam zagadywać stojące najbliżej mnie osoby.
Minęła druga kolejka, a alkohol w mojej krwi dawał się we znaki. Spojrzałem na Theo, który był równie pijany jak ja i wybuchnąłem śmiechem. Nie wiedziałem ile będę pamiętał z tego wieczoru, ale kompletnie mnie to nie obchodziło. Tym razem trafiłem tylko raz, ale powiedzmy szczerze - i tak nieźle zważywszy na mój stan. W kubeczku pojawił się jakiś dziwny napój, który od razu wylądował w moim żołądku. Wino, no i fantastycznie, jakaś różnorodność! Widziałem, że Zakrzewski coś pieprzy do Deara, ale byłem tak... zadowolony, że średnio mnie to obeszło. Chciałem wstać i zapalić. Długo nad tym myślałem, ale w końcu się zdecydowałem. Wstałem i zakręciło mi się w głowie. Na szczęście szybko to minęło i poszedłem na balkon, zerknąwszy tylko na Lottę wzrokiem, który miał jej powiedzieć żeby poszła ze mną. Sądziłem, że to już moja ostatnia kolejka, jakoś nie uśmiechało mi się spędzić resztę nocy nad toaletą, a w końcu stałoby się nieuniknione. Oparłem się o barierki, czekając na @Lotta Hudson i odpaliłem papierosa firmy Merlinowe Strzały, a mój humor poprawił się jeszcze bardziej. Coś czułem, że kac morderca nie będzie miał serca.
Nie czułem się jakoś bardzo pijany, może nieco wstawiony i jakoś tak czas mi miło mijał na pogawędkach z Zakrzewskim (głównie to obrabialiśmy dupę Walkerowi, który poszalał i szczerzył się jak głupi do sera. W sumie wymyśliliśmy kilka super żartów na jego temat i jakieś szatańskie plany na pozbycie się go z tego świata, ale były to raczej śmieszki, niż faktyczne knowania o zbrodni, więc luz). Obserwowałem wszystkich dookoła, w tym Lottę, która na samym początku trzeciej kolejki wychyliła dwa kubeczki wódki. Oj, piekło... Walker tym razem wylosował coś słabego i w gruncie rzeczy żałowałem, że nie był to jakiś absynt - chętnie bym pooglądał, jak zwisa przez balkon i raczy sąsiadów swoim obiadem i wszystkimi tymi trunkami... Gdy nadeszła moja kolej, trafiłem niestety wyłącznie raz - a szkoda, bo drugi kubek dałbym Wittenberg. Dziewczyna mało wypiła (może tyle co ja?), a już zaczęła gadać do Lysandra po szwedzku - byłem ciekaw, bo byłoby po kolejnym drinku? Permanentnie przerzuciłaby się na ojczysty język? - Ruth, skończ bulgotać, twoja kolej! - powiedziałem z szerokim uśmiechem i pokazałem jej uniesiony w górę zwycięski kubeczek, który okazał się być pełny kremowego piwa. Hm, mogło być lepiej, ale i tak wypadło znośnie. Wypiłem wszystko naraz i obserwowałem dalszy przebieg gry.
kostki: 2, 5, 2 (chyba jakoś tak. generalnie jedno trafienie i kremowe piwo) punkty: 4
Dopiero w momencie, w którym Calum zwrócił jej uwagę, zorientowała się, że może tak nie wypada rozmawiać przy innych w obcym języku. Ruth nie lubiła, kiedy ktoś komentował szwedzki w jakikolwiek sposób, ale tutaj trudno było nie przyznać Calumowi racji, miał prawo się przyczepić do jej zmiany frontu językowego. -Jasne, przepraszam – powiedziała spokojnie, przechodząc do swojej kolejki rzucania. Nie wypiła dużo, w porównaniu z innymi uczestnikami imprezy, ale picie wódki i piwa na raz nigdy nie kończyło się dobrze. Poza tym taki stan „przedbiegów” w piciu, był chyba najgorszy z perspektywy poukładanej Ruth – wtedy człowiek zaczyna być bardziej gadatliwy i śmiały, czyli zupełnie nie taki, jaką ona była na co dzień. I naprawdę chciała trafić do tych kubeczków. Cóż, niestety nie trafiła, przez co momentalnie zrobiło jej się głupio nawet nie dlatego, że wcześniej śmiała się z Caluma, tylko dlatego, że kto jak kto ale ona akurat powinna trafiać do celu. -Karma – skomentowała krótko swoje dwa niecelne strzały i wykorzystawszy fakt, że @Lysander S. Zakrzewski rzucał właśnie swoje piłki, wzięła Caluma na stronę. -Muszę się zbierać – poinformowała swojego „partnera” imprezy, nie przyznając się oczywiście, że ma to jakikolwiek związek z Dorienem. Nie chciała wprowadzać zamieszania i niepotrzebnie denerwować Caluma.
Alkohol chyba powoli zaczynał uderzać jej do głowy, bo nagle naszła ją ochota, żeby pośpiewać i potańczyć. Na szczęście jeszcze miała na tyle silnej woli, żeby się opanować, ale przed nią jeszcze dwa rzuty. Nigdy jeszcze nie wypiła aż tyle, zawsze starała się ograniczać, żeby potem nie stracić przytomności albo nie chodzić jak jakiś żul. No ale cóż, może akurat nie trafi, ewentualnie wylosuje wodę albo kremowe piwo? Rzuciła piłeczkami, trafiając do kubka raz, a napojem ponownie okazała się whisky. To na pewno nie był jej szczęśliwy dzień. Wypiła zawartość kubeczka i skrzywiła się. Świetnie, że to już koniec tej gry.
Kostki: 3, 6, 5 (dokładnie takie same jak poprzednio xd) Punkty: 7
Ruth opowiadająca o babci eliksirowarze tak mnie rozbawiła, że zupełnie nie zauważyłem, że bardzo nietowarzysko mówi do mnie po szwedzku i nawet (równie niegrzecznie w stosunku do Caluma) odruchowo odpowiedziałem jej w tym języku. - Tworzysz skomplikowane teorie, a gruncie rzeczy jak przyszliśmy wino było już odkorkowane - rzuciłem - Po za tym on jest za głupi by wpaść na tak skomplikowany pomysł. Po chwili jednak wróciliśmy do angielskiego, gdy Dear w niewybredny sposób skomentował nasz ojczysty język. Miałem ochotę mu się złośliwie odgryźć, ale po chwili przypomniało mi się, że pojechał po Walkerze, więc tymczasowo miał u mnie taryfę ulgową. Wróg Twojego wroga jest Twoim przyjacielem - czy jakoś tak. Znowu trafiłem jedną piłką i tym razem przezroczysty płyn okazał się wódką. Popiłem ją łykiem soku - wiedziałem, że już nie wygram, ale czułem satysfakcję, że poszło mi lepiej niż Walkerowi.
Od jakiegoś czasu na poważnie zastanawiałem się nad tym, czy może ze mną jest coś nie tak, ale coraz rzadziej słyszałem wśród moich towarzyszy język angielski. Tu portugalski, tam szwedzki, gdzieś francuski... Jak dla mnie mogli sobie prywatnie pogadać w swoim ojczystym języku, a nie na imprezie, gdzie nie byli sami. Kto wie, co tam sobie gadają pod nosem? Jak dla mnie w złym guście, a skoro ja tak mówię, to znaczy, że ostro przegięli pałę. Bawiłem się świetnie i z przyjemnością oglądałem, jak Walker zaczyna się powoli chwiać i zataczać, a na jego mordę wpełzał ten głupkowaty, maślany uśmieszek, z którym wyglądał jak niepełnosprytny. Moja radość jednak nie trwała zbyt długo, bo wtem zostałem odciągnięty na bok przez Wittenberg, która oświadczyła, że musi się zbierać. - Co? - zapytałem, jakby zupełnie nie dotarł do mnie sens jej słów. - Jak to zbierać? Przecież dopiero się zaczyna, rozkręcamy się ledwo. Ruth, no co Ty - dodałem robiąc smutną minę, bo autentycznie zrobiło mi się smutno. Wziąłem ją tutaj, żeby się razem bawić i pogadać, a w rezultacie nie zdążyliśmy na poważnie zacząć ani jednego, ani drugiego i ona już chce wychodzić? Przecież to było niedorzeczne!
Zabawa w beerponga powoli dobiegała końca, a chłopak gospodyni lekko chwiejnym krokiem uciekł jej na balkon, przez co Ruth kątem oka zauważyła, że Lotka zapewne też za chwilę zniknie im z oczu, a nie chciała się im tak bezczelnie wbijać, bo William mógłby być całkiem niepocieszony, jeśli Wittenberg przerwałaby mu cokolwiek. Dlatego Calumowi posłała tylko przepraszające spojrzenie i położyła dłoń na jego barku na krótką chwilę, choć na dobrą sprawę nie wiedziała po co. Tak robili ludzie, którzy się znali na relacjach, więc Ruth to po prostu papugowała bezmyślnie, samej nie będąc zbyt lotną w kontaktach z innymi ludźmi. -Poczekaj chwilkę, dobrze? Pożegnam się z Lotką, zanim pójdzie do Williama - powiedziała Dearowi dość cicho i lekkim krokiem przeszła parę metrów, żeby dopaść gospodynię @Lotta Hudson momencie, w którym większość była zajęta swoimi sprawami. -Lotka, kochana, było cudownie, naprawdę, ale muszę już uciekać. Niech ci się dobrze mieszka i... - popatrzyła na kwiatek podarowany przez nią i przez Caluma - I niech nie więdnie - z uśmiechem rzuciła na doniczkowy storczyk zaklęcie. Przytuliła koleżankę na pożegnanie i pozwoliła sobie już dłużej nie zawracać jej głowy, po czym wróciła do Caluma. -Bardzo ci dziękuję za zaproszenie - skinęła mu i sądząc, że nie przyjdzie mu do głowy nic głupszego niż zazwyczaj zrobiła krok w stronę wyjścia uznając, że z całą resztą pożegna się za jakieś... pięć sekund, kiedy już usłyszy stanowisko Caluma. Tak na wszelki wypadek.
Widok zataczającego się i chwiejącego się Walkera był dla mnie jak remedium na wszystkie smutki - od razu przyjemniej było mi żyć z tym obrazem przed oczami. Wyszedł na balkon, a ja po cichu liczyłem, żeby się z niego spierdolił. Nie miałem jednak zbyt wiele czasu na obmyślanie tych szatańskich planów, ponieważ Ruth naprawdę zamierzała się ewakuować z imprezki. Nieco oklapłem na tą wiadomość, no hej, przecież ledwo się zaczęła zabawa! Nawet nie byliśmy pijani, ledwo się wstawiliśmy, a ona już chciała sobie iść? - Nie no, Ruth, czekaj jeszcze! Nie chcesz zobaczyć jak Walker rzyga? - zapytałem tonem, jakby to była największa możliwa atrakcja, jaka się tu może wydarzyć (bo była). Byłem prawie pewny, że chociaż trochę ją tym zatrzymam, ale ona nadal nie ustępowała i aż poszła się pożegnać z Lottą. No tego już za wiele. - Nie, stara, stop! Nigdzie nie idziesz! - zarządziłem, chwytając ją za rękę i odciągając od drzwi. - Chodź, napij się ze mną chociaż szota! Jednego, na odchodne, okej? - zapytałem, ciągnąc ją do stołu i w sumie zacząłem nalewać wódkę do kieliszków zanim zdążyła zaprotestować.
Gra grą, ale Theo coraz bardziej szumiało w głowie i coraz mniej miał zahamowań. Sam nie wiedział, jakim cudem nagle obejmował Bridget w talii i czemu tak bawią go próby znajomych walczących o wygraną beerponga. Evermore nigdy nie miał zbyt mocnej głowy i o ile kieliszek wina do obiadu był dla niego normą, o tyle parę kubeczków mocniejszych alkoholi już nie. Dodatkowo wypijał je zdecydowanie za szybko i czuł, że dobrze się to nie skończy. Miał jedynie nadzieję, że nie zrobi niczego prawdziwie głupiego. Gdy ponownie nadeszła jego kolej, niezbyt się nawet skoncentrował na celowaniu - nie miał ochoty pić nic więcej i nie ubolewałby, gdyby poszło mu tragicznie. Jak na złość, jedna z piłeczek radośnie wpadła do kubeczka z whisky. Theo westchnął rozbawiony i wypił, od razu tego żałując. Koszmar! - To nie był dobry pomysł - wybełkotał częściowo do Bridget, a częściowo do samego siebie. Podparł się o stolik, nie potrafiąc przestać się uśmiechać. Gdyby miał teraz wracać do Hogwartu... Merlinie! To dopiero byłoby problematyczne!
Kostki: 6, 5, 5 Suma: 7,5 + 2 = 9,5
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zabawa trwała w najlepsze i sama Bridget nie do końca zorientowała się, kiedy nadszedł ten moment, w którym Theo objął ją w talii i przyciągnął do siebie. W pewnej chwili gdy odwróciła głowę w jego stronę i spojrzała z bliska w jego roześmianą, lekko rumianą twarz, od razu poczuła to śmieszne łaskotanie w brzuchu. Uraczyła go bardzo szczerym, szerokim uśmiechem i iście rozmarzonym spojrzeniem - co tu dużo mówić, ten chłopak był boski, a Bridget już nieco podpita. Co prawda w punktach nie wypadała najgorzej, ale chwiałaby się prawdopodobnie jeszcze bardziej niż Walker, gdyby próbowała odejść od stołu. Theo trafił w jeden kubek i wypił whisky, krzywiąc się i mówiąc, że nie była to dobra decyzja. Zdaniem Bridget była to prawda, chłopak wypił zdecydowanie najwięcej ze wszystkich (niestety również przez nią, ponieważ oddała mu jeden ze swoich kubeczków) i cała ta sytuacja mogła się źle skończyć. Bridget podjęła próbę wcelowania piłeczki do kubeczków i chociaż wcześniej szło jej to bezproblemowo, po upływie czasu stało się nieco trudniejsze i trafiła tylko w jeden. Pojawiło się w nim piwo kremowe, więc dziewczyna odetchnęła z ulgą, że to nic mocniejszego i zaczęła pić. Po wszystkim odwróciła się znów do Theo, który nieco balansował na boku i zarzuciła mu ramiona na szyję, przyciągając go nieco do siebie. Powiedziała mu do ucha: - Nic się nie martw. Jak chcesz to możesz tu spać. Drugi pokój jest w sumie mój, mogę Cię tam położyć jak zajdzie potrzeba - po czym odsunęła się nieco i spojrzała na niego wyczekująco, bezwiednie przygryzając dolną wargę...
kostki: 1, 2, 2 punkty: 5,5
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Bilans po trzeciej kolejce @Lotta Hudson - 6 @Bridget Hudson - 5,5 @Lysander S. Zakrzewski - 4 @Calum O. L. Dear - 4,5 @Ruth Wittenberg - 3,5 @Theo Romeo U. Evermore - 9,5 @Jeanette Austin - 7 @William Walker - 8,5 ------------------------ Kończyliśmy grę, gdy podeszła do mnie @Ruth Wittenberg, żeby się pożegnać. Uścisnęłam koleżankę i z żalem zapytałam: - Naprawdę musisz już iść? - westchnęłam cicho - Poczekaj jeszcze 5 minut! Skoro Ruth się zbierała to trzeba było zakończyć grę - poleciałam do kuchni i już po chwili wręczałam Ruth paczkę z nagrodą - w środku była ogniska whisky i zestaw do Beerponga. - Moi państwo, oklaski dla naszej zwyciężczyni, Ruth! Jeszcze raz uściskałam koleżankę, po czym, gdy wszyscy już jej pogratulowali, poszłam na balkon i usiadłam koło Willa przytulając się do jego boku. Zamierzałam wrócić jeszcze do gości, ale musiałam moment odsapnąć. Miałam nadzieję, że poradzą sobie kilka chwil beze mnie. -------------------- Misie, impreza oczywiście trwa - jeśli macie ochotę to piszcie posty :D Zamknę ją dopiero gdy nie będzie aktywności ;)
Nie była specjalnie pijana, w gruncie rzeczy można było śmiało powiedzieć, że nawet dobrze nie była podpita, jednak komentarz Caluma nie wzbudził w niej wyrazu zdziwienia (jakby to się stało zupełnie na trzeźwo), a szczery, niepohamowany śmiech. -Biorąc pod uwagę to, że właśnie wyszedł na balkon na pewno chcę to zobaczyć bardziej niż sąsiedzi z dołu, ale wciąż wcale - oparła się o blat i poprawiła włosy. Wciąż miała na sobie tę różową sukienkę w kwiaty, jednak włosy bardzo nieodpowiedzialnie niezwiązane przez nią na początku imprezy żyły sobie własnym życiem. -Och, no dobrze, mogę się napić jedn... - zaczęła, ale Lotka właśnie oznajmiła wszystkim, że Ruth jest najmniej pijaną osobą na sali i wygrała zestaw do magicznego beerponga. Och, chyba będą miały w co grać z Pandą, a już na pewno z Lorką i Flo, może na wycieczce? Fakt, że Ruth Wittenberg, strażniczka prawości myślała o takich rzeczach był całkiem zastanawiający i zdecydowanie nie powinna już więcej pić dla swojego dobra, ale, oczywiście, najpierw zrobiła a potem (czyli pewnie rano) dopiero myślała. Odebrawszy od Lotki prezent, złożyła podziękowania za wspólną zabawę i pożegnała się ze wszystkimi, uprzednio wypijając z Calumem obiecanego szota wódki na głowę, przez co już całkiem naszła ją ochota na mądralowanie. No, tym się będzie przejmował Dorien, jak ją odbierze. Swoją drogą, pierwszy raz będzie u niego nocowała... Tak ją te myśli zaabsorbowały, że nawet do głowy jej nie przyszło, żeby jakoś wykręcić się z odprowadzania przez Caluma, który w ramach bycia pierwszym dżentelmenem na sali zaproponował swoją rycerską dłoń pięknej damie. Cóż, może się z Dorkiem nie pozabijają. Tylko czy to był wniosek wysunięty przez samą Ruth, czy jednak przez wódkę?
Bardzo starał się zachowywać jako taką równowagę, ale chwiał się i podtrzymywał czegokolwiek, żeby nie wylądować na podłodze. Szybko zaczął żałować tego beerponga, bo jakoś nie uśmiechało mu się upijanie przy dziewczynie, która mu się podoba. Nie było już jednak co narzekać, humor Theo był wyśmienity i tylko co jakiś czas trafiała go myśl, że kiepsko wyszło. Kiedy zarzuciła mu ręce na szyję, bez zastanowienia objął ją w talii i przysunął do siebie, uśmiechając się szeroko. Jeśli normalnie to Bridget patrzyła na niego rozmarzona, to tym razem on miał koszmarnie maślane spojrzenie. - Moja bohaterka... - mruknął, nie mogąc oderwać wzroku od ust Puchonki - a gdy jeszcze przygryzła dolną wargę, kolana Evermore'a zrobiły się miękkie. Położył jedną dłoń na jej policzku i pogładził ją kciukiem. - Tak bardzo chcę... - zaczął, na tyle niewyraźnie, że sam ledwo siebie rozumiał. Nie dokończył jednak zdania, czując słaby przebłysk rozsądku - śmierdząc alkoholem i chwiejąc się jak galaretka, raczej nie chciał robić zbyt wiele w temacie swojej relacji z Bridget. Zależało mu na niej na tyle mocno, że pijackie pocałunki nie wchodziły w grę. Roześmiał się głośno, zupełnie niezrażony faktem, że gra się już skończyła i wygrała Ruth. Krukon miał przy sobie piękną dziewczynę i zdecydowanie mu to wystarczało. Inna sprawa, że błyskawicznie zaczął się robić senny i z pewnością szybko można było to u niego zauważyć - próbował to ukryć jakimś gadaniem, ale już nawet sam nie wiedział, co za bełkot wychodził z jego ust.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget również nie chciała, by ich pierwsze zbliżenia miały miejsce po alkoholu, w dodatku gdy chłopak ledwo trzymał się na nogach. Za bardzo jej zależało, żeby posunąć się do czegoś takiego. Nie daj Merlinie jeszcze pomyśli, że chciała go w tej sposób wykorzystać albo, co gorsza, nie będzie o tym rano pamiętał, a tego Bridget by chyba nie zniosła. Postanowiła więc zająć się nim jak tylko dostrzegła, że dzieje się coraz gorzej. Minuty mijały, trochę się przytulali, jednak coraz ciężej było utrzymać Krukona w pionie, a sama Puchonka jako drobna dziewczyna nie miała aż tyle siły, toteż delikatnymi pchnięciami nakierowała go na swój pokój, który w tej chwili akurat był pusty. Pomogła chłopakowi położyć się na łóżku, a potem zaczęła szukać swojej różdżki. Rzuciła na niego zaklęcie, którym zmieniła jego imprezowe ubranie w jakąś piżamę. Może nie było to zbyt odpowiedzialne, bo sama Bridget była nieco chwiejna i wstawiona, ale na szczęście nie zrobiła mu krzywdy. Przymknęła drzwi i udała się w stronę balkonu, na którym siedziała Lotta z Williamem. - Lotta, mogę Cię prosić? - zapytała, wychylając głowę zza ściany, a potem cofnęła się, czekając aż Lotta wróci do salonu. - Kochanie, jest sprawa. Theo jest tak pijany, że nie mam serca go puścić do zamku - zaczęła, nie wiedzieć czemu lekko podenerwowana. Chyba nie sądziła, że będzie kiedykolwiek pytała siostrę o pozwolenie, by jakiś chłopak nocował w mieszkaniu. - Może tu przespać tą noc? Co prawda już go położyłam u siebie, ale wiesz... Wypada zapytać, co o tym myślisz. Bo Will też zostaje, co nie? - dodała. Wątpiła, by dziewczyna puściła chłopaka samego do zamku, a odprowadzanie nikomu nie byłoby po drodze.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Wciąż się bawiliśmy, ale impreza powoli dobiegała końca. Przytulaliśmy się z Willem na balkonie, gdy nagle do salonu wciągnęła mnie @Bridget Hudson. Z uwagą wysłuchałam co ma do powiedzenia zachowując poważną minę (chociaż w środku uśmiechałam się ironicznie - średnio wierzyłam, że Bri chce zatrzymać Theo tylko dlatego, że nie ma serca puścić go do zamku). - Jasne - powiedziałam z uśmiechem do Bri - Will też jest mocno wstawiony, zaraz wstawię go do łóżka. Spojrzałam na siostrę badawczo, ale po chwili się wyluzowałam - przecież nie podejrzewałam jej o wykorzystanie Theo. - Trzeba będzie ogarnąć rano ich kaca - rzuciłam, po czym widząc, że Bri nie chce nic więcej z uśmiechem wróciłam na balkon by powoli ogarnąć Williama.
Gdy wszyscy goście się zmyli, a Bri z Theo poszli w kimę ogarnęłam trochę salon i zaprowadziłam Willa do sypialni - chłopak niemalże od razu zasnął, więc wzięłam bardzo szybki prysznic i dołączyłam do niego. To była świetna impreza!
/zt dla wszystkich!
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Szli z Theo spacerem przez szkolne błonia aż do bramy prowadzącej do Hogsmeade, następnie drogą i przez samo centrum magicznego miasteczka, a z każdym kolejnym krokiem samopoczucie Bridget pogarszało się coraz bardziej. Nie odczuwała już żadnej satysfakcji w związku z kłótnią, nie czuła się z niej dumna, wręcz wolałaby cofnąć czas i po prostu wyjść z sali wejściowej, uniknąć konfrontacji, wciąż żyć w niewiedzy... Los nie był jednak łaskawy, natomiast sama Bridget zareagowała zbyt emocjonalnie i zrobiło się bagno. Bywała porywcza, całkiem często, lecz nigdy nie siała zniszczenia na taką skalę - teraz nie dość, że skłóciła się z Ezrą na dobre, to prawdopodobnie zaszczepiła jakiś zły pierwiastek między nim a Leonardo, nie wspominając już o tym, w jakim stanie musiała być jej własna relacja z Theo, który tak wiernie szedł u jej boku. Czuła się naprawdę okropnie, że musiał to widzieć, że po raz kolejny musiał ją eskortować z takiego wydarzenia, że znów wyszła na kompletną idiotkę i niezrównoważoną psychicznie laskę. Ich celem stało się mieszkanie Lotty. Początkowo Bridget myślała, że spędzą miły wieczór w towarzystwie jej starszej siostry i Williama, jednak w tej chwili nie potrafiła myśleć pozytywnie. Serce jej się łamało na samą myśl, co też właśnie zrobiła i do czego doprowadziła. Poczucie winy miała tak duże, że właściwie dziwiła się samej sobie, czemu jej oczy pozostawały suche przez cały ten czas - powinna płakać jak bóbr, wyć w poduszkę. Czuła wyłącznie pustkę. To naprawdę był koniec. Gdy tylko drzwi się zamknęły, Bridget udała się do pokoju, w którym miała zamiar pomieszkiwać podczas roku szkolnego. Stała tam jej walizka, częściowo rozpakowana, ponieważ dziewczyna szukała dziś kilku rzeczy, które okazały się być położone na samym dnie. Puchonka klękła przy niej i zaczęła wciskać do niej leżące wkoło rzeczy. Nie kryła żalu ani goryczy, ciskała ubraniami do środka, jakby to one były winne temu wszystkiemu. A w całym tym zapale zupełnie zapomniała o tym, że zjawiła się w towarzystwie Theo.
Temu wieczorowi było daleko do ideału. Theo początkowo myślał, że kłótnia między Bri a Ezrą nie była niczym więcej jak powtórką z rozrywki. Uznał po prostu, że dalej toczą tę bezsensowną sprzeczkę, nie mogąc odnaleźć spokoju. Później dostrzegł powagę sytuacji, usłyszał nieprzyjemne słowa padające z ust dziewczyny. Widział rezygnację u Krukona, ból u Gryfona i, co najgorsze z tego wszystkiego, dziwną mieszaninę złości i satysfakcji u Puchonki. Niepokoiły go reakcje Hudsonówny. Dalej płakała, choć powinna już dawno zapomnieć o przeszłości; szukała pocieszenia w krzywdzeniu innych, choć sama należała do osób wrażliwych; nie potrafiła skończyć, choć była zmęczona. Szli zatem w milczeniu. Włochowi wcale nie było spieszno do rozmowy, obawiał się w gruncie rzeczy słów swojej towarzyszki. Nie chciał, aby znowu na niego naskakiwała, a zupełnie nie potrafił rozgryźć co też chodziło jej po głowie. Wyczerpała limit łez, wydawała się być zaskakująco spokojna. Drogę do mieszkania Lotty spędzili na rozmyślaniu. Evermore tracił nadzieję, że może Bridget jeszcze pomóc, a przecież na początku ich znajomości był pewien, że są sobie pisani i dadzą radę. Nie mógł zrozumieć przywiązania dziewczyny do sytuacji z Ezrą i próbował przenieść to jakoś na swoje własne doświadczenia. Nie mógł jednak wyobrazić sobie swojej reakcji na spotkanie z byłym partnerem. - Bridget - zaczął, kiedy znaleźli się w przyjemnym zaciszu mieszkania. Ciemnowłosa od razu pomknęła do pokoju i pewnie nawet nie usłyszała jego cichego wołania, zmuszony został zatem do podążania za nią. Znowu. A może wciąż? - Bri? Co ty robisz? - Zapytał z zaskoczeniem, przyglądając się tym tajemniczym porządkom. Czemu wciskała ubrania do walizki? Przykucnął obok i przechwycił jedną jej dłoń, powstrzymując od dalszego pakowania się i ściągając jej uwagę na siebie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Nikt nie wie, skąd wzięło się tyle destrukcji w tak wątłym, dziewczęcym ciele i w tak niewinnej, nieskalanej złą myślą głowie. W ciągu ostatniego roku przeżyła prawdziwy emocjonalny rollercoaster, a we wszystkich tych nieprzyjemnych, ciężkich chwilach była sama jak palec. W obliczu niekończącej się samotności mnóstwo uczuć zostało zduszonych w zarodku i zignorowanych, zupełnie jakby dziewczyna wyparła się tego, że kiedykolwiek istniały. Cała złość na siebie, na Ezrę, na okrutny los znalazła ujście dopiero dziś, gdy dotarło do niej, że dłużej tego nie zniesie. Czuła się upokorzona, czuła się odepchnięta i zupełnie zapomniana, wiecznie niezrozumiana, zbyt emocjonalna i zmęczona, a mimo to nie potrafiła przestać rozdrapywać tych ran w przypływach tych niezrozumianych przez nią napadów autodestrukcji. Nie była masochistką, ból nie sprawiał jej przyjemności, ani jej własny, ani cudzy - lecz mimo to nie umiała się powstrzymać, nie potrafiła przerwać tego okropnego łańcuszka wzajemnego sprawiania przykrości. Nawet teraz raniła nie tylko siebie, ale też Theo, który w tym wszystkim pozostawał raczej bierny i bezstronny, nie broniąc ani jej, ani Ezry. Na co dzień stanowił osobistego anioła stróża Bridget, niestety nie dostawał za to podziękowania, a jedynie ciosy w serce. Dziewczyna kompletnie nie pomyślała w tym wszystkim o swoim chłopaku. Była tak zdruzgotana swoimi czynami, że nie mogła bez wstydu spojrzeć mu nawet w oczy. Została jednak zmuszona. Uklęknął obok niej, złapał ją za rękę. Nie mogła uciekać wiecznie. Spojrzała w jego oczy i chyba w tej samej chwili pękło jej serce, gdy dostrzegła u niego wyłącznie troskę i niepewność. On był tak dobry, zupełnie nie zasługiwał na to, co mu robiła. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, lecz straciła wątek, wpatrując się w jego twarz. Jak miała mu to powiedzieć? - Pakuję się - wyszeptała w końcu, jakby sama się bała tego, co właśnie chciała powiedzieć. Odwróciła od niego wzrok, zaciskając usta w cienką linię i próbując powstrzymać napływające łzy. - Już dłużej nie mogę. Nie wytrzymam tu - wyznała łamiącym się głosem.
Theo starał się być wyrozumiały. Należał do osób szalenie tolerancyjnym, mało co potrafiło go tak w pełni zaskoczyć. Doszukiwał się piękna we wszystkim, często budząc tym samym wielkie zdziwienie. Nie bał się poruszać tematów kontrowersyjnych, wykazywał się niezwykłą odwagą, jeśli tylko chodziło o coś, co potrafiło złapać go za serce. Evermore był z natury dobrym człowiekiem. Bronił słabszych, nie akceptował poniżania "innych". Sam trafił w swoim życiu na różnych ludzi. Niejednokrotnie wdawał się w mniej przyjemne potyczki słowne, a również i te fizyczne. Ze wszystkiego mimo wszystko udawało mu się wyjść z podniesioną głową. Lubił zmieniać poglądy innych ludzi, lubił otwierać im oczy. Czuł się w pewnym sensie trochę dumny po swojej rozmowie z Ezrą, który przecież wygadywał straszne głupoty i teraz z pewnością to rozumiał. Theo również rozumiał. Na tym mu właśnie należało - na tej umiejętności okazania drugiemu człowiekowi, że jego punkt widzenia zawsze w jakimś stopniu jest poprawny. Teraz Krukon nie rozumiał. Patrzył na pakującą się Bridget, widział łzy napływające jej z powrotem do oczu. W milczeniu przyjrzał się jej podrygującym ramionom, falującej klatce piersiowej i zaciskanym wargom. Nie odezwał się, zaczekał aż dokończy swoją wypowiedź. Chciał usłyszeć "jako prefekt powinnam wrócić do dormitorium Puchonów", albo "będę miała nową szafę i nie chcę wypakowywać się do tej starej, dlatego rzeczy poczekają w kufrze". Zamiast tego do jego uszu dotarły stwierdzenia okrutne, bolesne i niesprawiedliwe. - Nie wytrzymasz tu? - Zamrugał kilkakrotnie, próbując przetworzyć te informacje. Gdzie "tu"? W tym mieszkaniu, z Lottą? W tym pomieszczeniu, z nim? W tym kraju z... z mnóstwem ludzi, z których znała jedynie niewielki procent? W tej szkole, która dawała jej tak niesamowite możliwości rozwoju? - Jak to nie wytrzymasz? Czego nie wytrzymasz? - Nie rozumiał. Patrzył na ciemnowłosą i zwyczajnie nie rozumiał, że pozwala, aby Ezra nieświadomie dalej na nią wpływał w tak mocnym stopniu. Theo sam uciekł przez nieszczęśliwie zakończony związek - ale on nie miał nikogo, on był w obcym miejscu, on chciał wrócić do rodziny. Ona miała tutaj wszystko, a jeśli czegoś jej brakowało, to Theo gotów był to dla niej zdobyć. Krukon był pewny, że jedynym słabym punktem całej ich względnie szczęśliwej, wspólnej egzystencji jest Ezra Clarke, o którym Bridget nie mogła zapomnieć.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Wszystko to, co do tej pory zaoferował jej Theo wielokrotnie przekraczało jakiekolwiek jej oczekiwania względem tego chłopaka, mimo że od początku czuła, że był dla niej idealny. Co więc stało na przeszkodzie? Problemem okazała się być ona sama. Nie potrafiła sobie poradzić ze swoją przeszłością; mimo że już próbowała nie raz i nie dwa, to wciąż była zbyt słaba, a wspomnienia zbyt mocno się w niej zakorzeniły. Niszczyła tym nie tylko siebie i swoje zdrowie psychiczne, lecz również wszystkie swoje znajomości naokoło, wliczając w to ledwo raczkujący związek z tym przystojnym Krukonem. Do tej pory chłopak wytrzymywał jej wahania nastrojów oraz epizody histerii, lecz w tej chwili Hudson była wręcz pewna, że Theo powie "dość". Że odejdzie od niej. Poniekąd już się na to przygotowała, lecz na samą myśl o podobnej ewentualności jej serce łamało się i kruszyło na jeszcze mniejsze kawałeczki. Zmusiła się, by spojrzeć mu w twarz, a było to naprawdę ciężkim zadaniem. Nie wytrzymała i jedna z kłębiących się w jej oczach łez spłynęła po jej bladym policzku. Westchnęła ciężko. - W Hogwarcie - powiedziała i jakby na potwierdzenie swoich słów pokiwała głową. - Nie wiem, czy dam radę, Theo - dodała, a głos jej się załamał. Zacisnęła usta ponownie w cienką linię, a po jej policzkach łzy zaczęły płynąć rwącymi strumieniami. - Bardzo się staram, lecz wciąż nie potrafię. To mnie wyniszcza, ja już nie umiem wytrzymać. Od jakiegoś czasu się noszę z tą myślą, a teraz widzę, że chyba nie mam opcji. Nie mam na tyle odwagi, żeby wrócić do zamku i widzieć go na każdej lekcji, na korytarzach... - urwała, nie mogąc kontynuować. Jak okrutnym trzeba być, by opowiadać o takich rzeczach osobie, która cię kocha? Nawet Bridget nie mogła zrozumieć swoich pobudek, jednakże nie widziała w tamtej chwili żadnej innej opcji. Musi to zrobić. Musi odejść.
Theo nie zamierzał wcale odchodzić. Nawet teraz, kiedy wszystko się poplątało i kiedy nie wiedział na czym dokładnie stoi, to tracił energię na rozmowę z zapłakaną Bridget. Nie lubił się poddawać, nie jeśli widział w jakiejś relacji potencjał. Między nimi było coś pięknego i musieli tylko nauczyć się o to dbać... to nie mogło być trudne. Krukon tylko raz odszedł, uciekł - po tym jak został zdradzony, jak stracił to co znane i został sam na obcym terenie. To Bridget zostawiała jego. - Co ma do tego Hogwart? - Parsknął z niedowierzaniem, powoli zaczynając się irytować. Dalsze słowa dziewczyny jeszcze bardziej wyprowadziły go z równowagi. - Nie możesz go widzieć? Nie możesz widzieć Ezry? Zdajesz sobie sprawę, jak irracjonalnie to brzmi? Uciekniesz, bo nie chcesz widzieć swojego byłego? - Głos mu zadrżał, zdradzając targające nim od wewnątrz emocje. Patrzył na Puchonkę i czuł narastający żal, otulający jego serce. - Bri, czego ty chcesz? Ma cię za coś przeprosić? Ja to załatwię, przysięgam. Ma być wiecznie nieszczęśliwy? Ma dalej cię kochać? - Przestał panować nad słowami przepełnionymi goryczą. Theo wierzył, że powinien być wystarczającym powodem dla Bri, aby zapomnieć o dawnych dziejach. On dzięki niej nie rozpamiętywał tak przeszłości. - Powiedz mi, czego oczekujesz. Ja po prostu nie rozumiem czemu on jest takim problemem.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie zdawała sobie sprawy z tego, jak irracjonalna i pozbawiona sensu była w tej chwili. Dla niej to wszystko miało znacznie większe znaczenie, widok Ezry oraz sprzeczki z nim doskwierały jej od długiego czasu i myśl o opuszczeniu szkoły powracała coraz częściej w ciągu ostatnich miesięcy. Jak do tej pory jedynymi osobami, które je tutaj trzymały, był Theo, Lotta oraz kilka koleżanek z Hufflepuffu, które dotrzymywały jej towarzystwa przez te siedem lat szkoły. Myślała, że poradzi sobie z tym wszystkim i jakoś jej szło do czasu... No, do dzisiaj, kiedy to dowiedziała się o związku Ezry z Leonardo, o którym Theo chyba wiedział już od bardzo dawna. Wiadomość ta zatrzęsła jej światem. Czuła się przez nich upokorzona i wyśmiana, ponownie, ale nikt najwyraźniej nie był w stanie tego zrozumieć. Nawet Theo. Spojrzała na niego zbolałym wzrokiem, orientując się, jak wiele krzywdy musi mu wyrządzać w tej chwili. Ile osób skrzywdzisz do północy, Hudson? - Nie, nie, to nie tak - pokręciła głową, ocierając łzy w rękaw szaty. - Theo, nie chcę jego miłości. Mam Ciebie, Ciebie kocham... - powiedziała, chociaż miała świadomość, że w tej chwili może nie brzmieć wiarygodnie. Przecież przed momentem pakowała walizki nie zważając w ogóle na obecność chłopaka. - Ja... - zawiesiła się, nie wiedząc, co powiedzieć. Doszła do wniosku, że z tej sytuacji nie potrafiła nic wyciągnąć. Sama nie wiedziała, czego chce. - Wiem, czego nie chcę. Nie chcę go widzieć, ani słyszeć, ani musieć przebywać w tym samym pomieszczeniu. On mnie zranił, Theo, wielokrotnie i ja sobie z tym nie radzę, jak widzisz. Nie jestem tak silna jak Ty czy Lotta, nie jestem tak spokojna, nie umiem w ten sposób - zaczynała się tłumaczyć, ale wyszło jej tak pokrętnie, że sama się zgubiła i zamilkła, próbując odnaleźć w głowie tę konkluzję, do której zmierzała. - Theo, ja nigdy nie chciałam Cię zranić. Przepraszam, to nie było moim celem, ani razu nawet o tym nie pomyślałam. Po prostu Ezra... - zamilkła znów, bardzo nie chcąc kończyć zdania. Ezra co? Opętał ją?
Gdyby ktoś mu powiedział, że tak rozwinie się jego relacja z Puchonką, nie uwierzyłby. Sądził, że sam coś zepsuje - że Bri ucieknie wystraszona hipnozą, że jego rozpamiętywanie przeszłości stanie się problemem, że nie zaakceptuje jego orientacji. Poważnie nie miał pojęcia jakim cudem trafił na tak wspaniałą dziewczynę, która potrafiła wywołać w nim takie emocje. Theo bardzo na niej zależało, a minęło raptem kilka miesięcy. Czuł, że ich związek ma potencjał. Przeszli razem przez katastrofę z byłym, bawili się wspólnie na wakacjach, grali przeciwko sobie mecze quidditcha, a i tak wiedzieli kiedy stanąć ramię w ramię. Nie docierało do niego, że teraz faktycznie mają kryzys i coś może pójść nie tak. Nie miał pojęcia jak inaczej wesprzeć Hjudsonównę, to był szczyt jego możliwości. Stracił wyrozumiałość, stracił nadzieję. Chciała go zostawić, a ból spowodowany tą świadomością przyćmiewał wszystko inne. - Kochasz mnie? To dlaczego mnie zostawisz? - Ucichł znacząco, nie kryjąc już emocji. Źle się czuł, chciał wyjść z tego mieszkania. Potrzebował świeżego powietrza, zaciętości cięciwy na palcu, łaskotania lotki na policzku. Potrzebował jednego punktu, który obierze sobie za cel; który stanie się jego jedynym zmartwieniem. Chciał wyjaśnić Puchonce, że tu nie chodzi o siłę. Nie wymagał od niej zawierania z Clarke'iem przyjaźni, nie oczekiwał uśmiechów i pogaduszek. Nie sądził jednak, że dziewczyna może poddać się do tego stopnia, że u boku swojego nowego partnera nie będzie w stanie spojrzeć na tego, który ją zranił. Starszy Krukon nie tylko ruszył do przodu, ale i był gotów okazać skruchę. Niepewność w głosie Bridget sprawiła, że Evermore zadrżał z irytacji. Zacięła się, przerwała - miała na myśli coś zbyt okrutnego i chciała darować mu cierpienia? Za późno, serce miał już w kawałkach... Włoch podniósł się powoli i zamierzał wyjść bez słowa, lecz gdy dotknął klamki coś go powstrzymało. Ezra co? - Bridget, zapomnij o Ezrze! - Wyrzucił z siebie wściekle, pierwszy raz podnosząc głos. Był zupełnie nieświadomy jak wiele emocji w to włożył, jaki upór ukrył gdzieś w poddenerwowanym tonie, jak wielką nadzieję pokładał we własnych słowach. Mówiąc to obrzucił dziewczynę jeszcze jednym spojrzeniem, a następnie zgodnie wyszedł, ledwo panując nad dygoczącym ze złości ciałem.
/zt
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget miała tę przykrą przypadłość, że zbyt szybko ulegała emocjom, z czego wywiązywało się dużo nieraz przykrych sytuacji jak np. ta teraz. Dziewczyna naprawdę nie miała nic złego na myśli, w żadnym wypadku nie chciała w ten sposób zranić Theo. Był naprawdę ostatnią osobą, która zasługiwała na takie traktowanie i Puchonka byłą tego świadoma. Co z tego, skoro jednak uczucia brały górę, a w tej chwili smutek i rozgoryczenie przesłaniało wszystko inne. Spojrzała na niego i zabrakło jej słów. Jego mina mówiła jej wszystko to, czego głos nie był w stanie powiedzieć. Miała przed oczami swoją osobistą oazę spokoju, wzburzoną i targaną wiatrami. To chyba był koniec dla nich wszystkich. Oczy ponownie się zaszkliły, po policzkach spłynęły dwie okrągłe łzy, połyskujące niczym perełki. - Theo - wyszeptała jedynie, wyciągając rękę w jego stronę, lecz chłopak już zmierzał do wyjścia. Nie miała siły wstać, nie mogła krzyczeć. Poczuła ogromny strach, że tego jednego wieczora straci tak wiele ważnych dla siebie osób. Patrzyła za nim i szukała wzrokiem jego spojrzenia. Nie mogła pozwolić mu odejść, prawda? Odwrócił się, popatrzył. Przez kilka sekund napięcie między nimi wzrastało, aż w końcu odezwał się. I wyszedł. Bridget została sama w pokoju, nie mogąc zrozumieć, dlaczego ma taką mokrą twarz i czemu, do cholery, spakowała większość swoich rzeczy? Wciąż czułą ból w sercu, chyba przegięli w tej kłótni... Tylko jakoś tak nie mogła sobie przypomnieć, o co im poszło. Może poczeka do rana, zdecydowanie musiała się przespać, była taka roztrzęsiona. Usłyszała trzask drzwi wejściowych. Siedziała na ziemi jeszcze niecałą minutę, oddychając głęboko, po czym wstała i poszła do łazienki, by się umyć i zmyć to dziwne mrowienie i poczucie winy. Jutro z nim porozmawia. Jutro wszystko się wyjaśni.