W tej sporej klasie, będącej w lochach mieści się około dwudziestu kociołków, na specjalnych palnikach. Zwykle panuje tu dość niska temperatura, co jest szczególnie uciążliwe zimą. Przez brak okien jedyne światło dają tu lampy wiszące na ścianach. W rogu klasy znajduje się gargulec z którego uczniowie mogą czerpać wodę potrzebną do warzenia mikstur. Przy prawej ścianie natomiast mieszczą się gabloty po same brzegi wypchane różnymi składnikami.
- Przed końcem? Pojawiłam się właściwie, jak pani skończyła, więc jedyne za co mogę mieć odjęte punkty to spóźnienie- Zakończyła miłą pogawędkę i wcisnęła różdżkę do tylnej kieszeni rurek. Od dawna nie nosiła szaty, bo po co jej. Przerzuciła przez ramię nawet nie otwieraną torbę i rzucając słodziutkie " Do widzenia wasza wysokość" wyszła z sali i lochów.
Po skończonej lekcji Effie wstała z ławki, pozabierała swoje rzeczy i skierowała się ku wyjściu. Zauważyła w między czasie, że jakaś ślizgonka postanowiła dyskutować z nauczycielką. Naiwnością było można nazwać jej myślenie, wierzenie w możliwość wygrania punktowego. Slytherin to już miał do siebie, że ktoś zawsze coś namieszał, a później było nie tak jak być powinno. No nie ważne. Poprawiła długie włosy, odgarniając je na plecy, po czym lekkim krokiem skierowała się ku wyjściu z klasy. Wychodząc rzuciła jeszcze "do widzenia" w stronę nauczycielki.
Pokręcił nieznacznie głową, podejmując próbę ratowania życia. Opuścił salę, pożegnawszy się uprzednio z nauczycielką. Dość uprzejmie, wszak otrzymał dziś sporo punktów. Brawo, Samael, ujawnia się nareszcie twa krukońska natura. Krok obrał dość szybki i nie zwolnił go, dopóki w pobliżu przestał rozbrzmiewać dźwięk kapsli. Tego niebieskiego (nie wierzył mu na słowo) schował do kieszeni.
- Sameeeeeeeeel, czekaj! - wrzasnął za nim rozpaczliwie, ale nie podjął próby gonienia go. Nie będzie się narzucał. Odwrócił się do nauczycielki i obdarzył ją swoim słynnym fitzgeraldowskim uśmiechem, odziedziczonym po ojcu. Jakie ona ma piękne oczy! Jak... jak... właściwie to jak niebieska woda, która spłukiwała wiadomo-co w toalecie w domu ojca. Ale lepiej jej tego nie mówić. - Lubi pani prezenty? - zagadnął trochę konspiracyjnie - Bo mam jeden fajny specjalnie dla pani!
Pożegnała się z każdym z uczniów, kwitując po raz ostatni zachowanie tamtej ślizgonki. Chyba brak kuturalnego pożegnania najbardziej zwrócił jej uwagę. Żałosne, ale cóż, młodzieńczy bunt, czy coś tam. Obserwowała przez chwilę niejakiego Samaela, jakby podświadomie chciała mieć pewność, że sobie poradzi.. Och. Ktoś właśnie wywrzeszczał jego imię. Zerknęła na ucznia lekko ganiącym spojrzeniem, które jako-tako stanowiło przekaz o tym, że jej bębenki uszne niemal zostały uszkodzone. Już zabrała wszystkie swoje rzeczy i odwzajemniła jego uśmiech, kiedy zadał jej bardziej niż nietypowe pytanie. Uniosła brwi. -To.. Miłe, ale nie sądzę, abym powinna, chyba że to na rzecz tej klasy. - wyjaśniła. Pewnie, że lubiła, każdy lubił. Ale przecież była nauczycielką.
Ups. Wrzaskiem uszkodził jej zacne uszęta. No nie! Była nauczycielką i... co z tego? Jemu to nie przeszkadzało. - Hmmmm. Bo wie pani, zajmuję się prawie profesjonalnie wyrobem biżuterii - rzucił nonszalancko, pomijając fakt, że mówi o własnoręcznie nawlekanych na sznurek kapsli wszelkiej maści. Biżuteria brzmi ładniej. Tak zacnie, fikuśnie wręcz. I elegancko. Zupełnie jak jego nazwisko. - I w ramach... wyrazu sympatii... chciałbym pani podarować! - dodał z dumą.
-Ah. - uniosła brwi. Wyrób biżuterii. To chyba naprawdę jej nie wypadało. Na następne jego słowa uśmiechnęła się. Cóż za słodki chłopaczek! -Jej, to bardzo miło z Twojej strony. - aaa, znowu nie znała nawet jego imienia. -Tylko biżuteria.. Naprawdę nie jestem pewna czy powinnam. Ale możesz ją zostawić tutaj, na rzecz sali, jako ozdobę. - to zawsze można zrobić, prawda?
- Oh, Connie... - jęknął tylko w duchu, przez chwile przysłuchując się wymianie zdań między nią a nauczycielką... w końcu jednak zrezygnował. Może i ta lekcja była raczej nudnawa, ale miał nadzieje, że następne będą lepsze. Z cichym "do widzenia" wyszedł z klasy.
Colin zapalił się do projektu. - Wyśmienicie! - ucieszył się - Właściwie szkoda, że spytałem, bo to była by fajna niespodzianka, ale... może pani o tym zapomnieć i być zaskoczona! Uwielbiał niespodzianki. Były takie... sam nie wiedział, jakie, ale na pewno przyjemne. Na przykład list z Hogwartu - najprzyjemniejsza niespodzianka w jego życiu. - Tak w ogóle, jestem Colin Fitzgerald - przedstawił się, przypominając sobie o zasadach dobrego wychowania. Skoro już ją pokochał, wypadałoby, żeby wiedziała jak się nazywa.
Roxy po raz kolejny musiała przysnąć na końcu lekcji. Dlaczego, to przytrafia się właśnie jej? W klasie zostały tylko dwie osoby - nauczycielka i Puchon, pomijając ją. Przysnęłam... ZNOWU?! nie dziwne, nie wyspałam się... Z jej szyi połyskiwał srebrny łańcuszek z herbem Gryffindoru, zwykle go nosiła, wiedziała że tylko wtedy inni wiedzieli by z jakiego ona domu jest, Henryk mówił że będzie idealną Puchonkom, a tu co? Zonk! Roxy trafiła do Gryffindoru! - Do widzenia. - Powiedziała do nauczycielki, uśmiechnęła się i wyszła z klasy. Została tam jedynie nauczycielka, no i nie znany jej jeszcze Puchon.
- No nie wiem... Jak damy komuś fioletową, to wtedy będzie się uganiał za mną albo za tobą - mruknęła. Tak właśnie działała amortencja. - A niech będzie - rzekła po chwili z szerokim uśmiechem. Konsekwencjami będą przejmować się później. Chwyciła poręcz wózka i przemieściła się z nim pod drzwi Pokoju Życzeń, czekając na relację Rośki, czy teren jest czysty. - Okej, ja trzy, ty trzy... czekaj, mamy siedem pięter, parter i podziemia. Potrzebujemy jeszcze dwóch - pacnęła się w głowę jednym ze zwiniętych plakatów. - Geminio - powtórzyła zaklęcie dwa razy, aby dorobić jeszcze dwa arkusze. Te zaklęcie było bardzo przydatne, była zadowolona, że je ćwiczyła. Minęły wszystkie piętra, zostawiając na nich plakaty. Zostawało tylko odnaleźć odpowiednie antidota i amortencję "do pożyczenia". Im bliżej lochów i klasy eliksirów, tym większe wątpliwości. Oj, no, robiły to dla dobra waty! I dla dobra jakiejkolwiek rozrywki w szkole! - Alohomora - mruknęła, otwierając drzwi. Znalazły się w ciemnej klasie. Audrey uniosła różdżkę raz jeszcze, rozjaśniając pomieszczenie krótkim, niewerbalnym Lumos, po czym przeszła pospiesznie na koniec klasy. Znaleźć szybko i wyjść jeszcze szybciej. Nie lubiła tej sali.
Pokręciła głową. - Audrey, a antidotum? - spytała z uśmiechem. Nawet ona nie chciałaby, aby jakiś chłopak za nią latał cały czas. To by było kompromitujące. Dobrze, że nie ma jeszcze chłopaka, bo wtedy możliwość, że by z nią zerwała wynosiłaby dziewięćdziesiąt procent. Ucieszyła się, że o tej porze tak mało osób się tu kręciło. A może to zrządzenie losu? Nie ważne. Teraz liczyło się zyskanie eliksiru i antidotów. Na palcach podążała za Gryfonką, na każde po kolei schody rzucając "Glisseo", by wygładzić je i móc zjechać wózkiem. Trochę się namęczyła, aby nie zjechać za daleko, ale dała radę. Dotarły do klasy. Rośka weszła powoli za Aud, zostawiła wózek, szukając eliksirów. Po dłuższej wędrówkę w ciemności (nie oświeciło jej, że można użyć "Lumos") znalazła potrzebne antidota i eliksir. Jak dobrze, że wzięła dwa kociołki. Do jednego nalała Amoretencji, a do drugiego antidota. Czas maczać. Szybko sobie z tym poradziła (oczywiście nie sama) i już była gotowa do wyjścia. - Już? Nie mogę się doczekać skutków naszej zabawy.
Uniosła brwi. No ale, ona naprawdę nie była pewna czy branie prezentów od kogokolwiek to dobry pomysł. O, przedstawił się jej. W sumie, to dobrze. Jego na pewno szybko zapamięta. A to już coś, w przypadku przewodniczenia jakiejś grupie. -Miło mi. Moje imię i nazwisko już znasz.- uznała, uśmiechając się uprzejmie. Interesujący z niego.. przypadek. Ale bardzo miły!
[czemu cię nie ma u mnie w adoratorach :< wszak colin cię wielbi ahah]
Owszem. Odkąd tylko je usłyszał, zamieszkało w jego sercu już na zawsze. Ach! Osobiście sądził, że kombinacja "Amelie de Cheverny-Fitzgerald" byłaby znacznie bardziej uroczasta i cudowna. No, ale to już niedługo! Tak. Zdecydowanie. W zasadzie chętnie by sobie jeszcze pogawędził, a najchętniej usiadł i gapił się na nauczycielkę, snując interesujące plany o ich przyszłości... stwierdził jednak, że to za dużo jak na pierwsze spotkanie, w związku z czym chwycił swoją torbę, do tej pory leżącą obok jego stóp. - Pójdę już! - oznajmił, z nadzieją, że rzuci się za nim z krzykiem "Nie! Czekaj!!!". Kiedy jednak to nie nastąpiło, ruszył kilka kroków przed siebie i dodał - Chciałem jeszcze powiedzieć, że ma pani naprawdę ładne oczy. Naprawdę! I nie mówię tego, bo jestem kiepski z eliksirów i chcę się podlizać, przysięgam - chyba będzie śnił o tych oczach w nocy! Zostawił ją samą z jego oszałamiającym, wyszukanym komplementem i wyszedł z klasy, kierując się przed siebie. Nie szedł. Leciał na skrzydłach miłości!
Jak codziennie spokojnie stąpając wślizgnął Się do klasy jako pierwszy. Kolejna lekcja eliksirów nie zrobi różnicy w jego życiu, jednak może dostarczyć wielu ciekawych informacji. Rozejrzał się po klasie, po czym skupił swoją uwagę na zardzewiałym cynowym kociołku. Następnie zerknął na zapas ingrediencji o różnych stanach zużycia. Zielony fioletowy płyn przykuł jego uwagę, jednak szybko go zostawił i rozsiadł się przy jednym ze stanowisk.
-Dzień dobry. - rzuciła do.. wszystkich zebranych, wchodząc do klasy. Aha. Znowu się pospóźniają. Może to na ich szczęście, Emil ją rozsierdził. To znaczy cóż. Nie uznawała wyżywania się na uczniach, co nie zmieniało faktu, że i tak nie miała dobrego humoru. Podeszła do biurka i rozejrzała się, czy wszystko było na swoim miejscu. Uprzednio wcześniej zadbała o to, aby kociołki były przygotowane do tego, by uczniowie mogli na nich pracować. Wyjęła składniki i rozłożyła je na swoim biurku. Zajrzała gdzieś w głąb jednej z tajemniczych szuflad i wyjęła plik rozłożonych pergaminów, przeglądając pobieżnie każdy z nich i upewniając się, czy jest na nim to, co przygotowała. Ostrożności nie za wiele. Przeszła się po klasie rozkładając je na stanowiskach. Niezależnie od tego, czy ktoś je zajmował czy nie - mogą jeszcze przyjść. Następnie wróciła na katedrę i po raz kolejny zaczęła studiować zapis na pergaminie.
Colin wszedł do klasy jako drugi, przywitał się z Marcusem, który był jego kolegą z dormitorium, i zajął jakieś miejsce przy najbliższym stole. Niestety nie dostrzegł Samaela, a szkoda, bo dawno go nie widział, a chętnie by z nim pogawędził. Rozejrzał się po klasie, gdyż nękało go dziwne przeczucie, że czegoś zapomniał... hm. No, nieważne! Zapomniał o tym uczuciu (haha), kiedy zauważył nauczycielkę. Nie, jaką nauczycielkę... anioła! Tak. Zdecydowanie. Przywitał ją zatem bardzo radosnym "dzień dobry" i postanowił, że na tej lekcji jej czymś zaimponuje. O tak.
Ostatnio zmieniony przez Colin Fitzgerald dnia Pon 25 Paź 2010 - 20:13, w całości zmieniany 1 raz
Rose zła na siebie na wczorajszą niepunktualność weszła do klasy z wyrazem stoickiego spokoju na twarzy. Nauczycielka chyba dopiero co weszła, uczniów też nie wielu. Przywitała się z panią profesor. Zobaczyła kolegów i kiwnęła im głową. Zajęła ławkę za Marcusem, rozpakowała się i znudzona czekała na lekcję.
Louis wślizgnął się do klasy, przekonany o spóźnieniu. Z ulgą zobaczył, że jest dopiero czwartym uczniem, a nauczycielka nie zaczęła jeszcze sprawdzać obecności. Hm, nowa. ŁADNA. Cicho, Louis. -Dzień dobry. -rzucił do wszystkich, i zajął wolną ławkę. Dopiero o ułamek sekundy zorientował się, że przed Colinem, ale on chyba zaczepia go tylko, jak w pobliżu jest Samael.... ...prawda?
Dzisiejszego tak pięknego wieczoru postanowiła zaszczycić swoją obecnością nauczycielkę Eliksirów. Nie była na lekcji... cóż, od tamtego roku. Nie wiedziała nawet co aktualnie robią - Witam - rzuciła, nie patrząc nawet w stronę biurka nauczycielskiego. Szczerze mówiąc mało ją to obchodziło czy nauczycielka już przyszła. Rozsiadła się wygodnie w swojej ławce i wyciągnęła z torebki najnowszego proroka codziennego, po czym utonęła w tej przejmującej lekturze.
O, no patrzcie, jednak jest ktoś znajomy! Jak miło. Co prawda to tylko ten... Lucas? Larry? A, nie, Louis! Tak, właśnie tak. Nie znali się zbyt dobrze, ale oczywiście Colin go kojarzył. Jak każdego w tej szkole. - Cześć, Louis! Co słychać? Lekcja się nie zaczęła, to mogą pogadać. Louis nie będzie miał nic przeciwko... ...prawda?
Przypomniawszy sobie o lekcji, Effie szybkim krokiem udała się ku lochom. Otworzyła drzwi do klasy i spojrzała w stronę nauczycielki. - Dzień dobry - powiedziała do niej, a wzrokiem zaraz powędrowała po klasie. W jednej z ławek dostrzegła Alexis, udała się więc w jej kierunku. - Alexis, nawet nie wiedziałam, że chodzisz na eliksiry - powiedziała zajmując miejsce obok niej. Właściwie dawno jej już nie widziała, a była ciekawa co u niej ostatnio słychać.
Uciekło jej wystarczająco dużo czasu. Zlustrowała spojrzeniem obecnych, mimochodem podpatrując, co też obecnie robili. Przywitała się z każdą osobą, która zasygnalizowała swoje przybycie, a w przypadku Collina, nie mogła opanować lekkiego uśmiechu. Hm. -Dobrze, zaczynajmy więc. - zasygnalizowała, odczuwając w sobie nikły promyk nadziei na to, że osoby obecnie olewające wszystko co tutaj się działo - zabiorą się do roboty. -Jako, że zasady Be-Ha-Pe mamy za sobą zapewne kolejny już raz, dzisiaj warzymy eliksir. Przed sobą macie przepisy. - rzuciła, chwytając swój oraz nachylając się nad biurkiem. Była to pozycja wyjątkowo korzystna dla męskiej części klasy z podzielną uwagą czy też męskiej części klasy zmęczonej samymi eliksirami, zważywszy na to, że miała sukienkę z zaakcentowanym dekoltem. Ingrediencja prezentowała się tak:
Eliksir słodkiego snu Wywar, który powoduje głęboki i twardy sen. Składniki: - Muchy siatkoskrzydłe, - Bezoar (1kg), - Rogi dwurożca, - Kły węża
Odczekała, aż uczniowie odczytają zapis zawarty na kartach pergaminowych. Następnie spojrzała na wszystkich obecnych, po czym przeniosła wzrok na narzędzie regularnych tortur uczniów - notes nauczyciela. Postanowiła się w taki wyposażyć, będąc świadomą tego, że młodzi ludzie naiwnie wierzą w to, że wcale nie tak starzy ludzie będą żyli w słodkiej amnezji i zostawią ich w spokoju. -Paniczu... - szukanienazwiskarozpoczęte. -Lefevreux. Słyszał Pan kiedykolwiek o tym eliksirze? - spytała, zastanawiając się kim właściwie był niejaki Lefevreux. -Dzień dobry, usiądźcie. - rzuciła w stronę nowoprzybyłych, nie rozwijając bardziej swojego przywitania. Nie chciała przerywać.
Rozejrzała się po sali. No, proszę, jak szybko sala może się zapełniać. Spojrzała na nauczycielkę ze zniecierpliwieniem. Zero profesjonalizmu. Oj, chyba się nie polubimy, pomyślała. Już chciała spytać, kiedy w końcu rozpocznie się lekcja, kiedy ta młodziutka pani "profesor" zaczęła mówić. Wysłuchała jej uważnie, szybko czytając przepis. Może nie będzie to takie trudne...
Usłyszała za sobą znajomy głos. Effie! Dzięki Bogu! Przywitała się z Effie i zupełnie ignorując mówiącą nauczycielkę zaczęła z nią rozmawiać. - Effie! Jak miło cię widzieć. - przywitała się serdecznie i rzuciła proroka gdzieś na podłogę. - Właściwie to chyba nie jestem na liście. Ale pamiętasz, kiedyś rozmawiałyśmy o eliksirach i tak sobie pomyślałam, że przyjdę, zobaczę... nikomu nie szkodzę, prawda? - No prawie nikomu. Nauczycielkę pewnie bardzo irytował ten chłodny ale zarazem słodki, donośmy głos. - Ty też ostatnio nie bywałaś na zajęciach. Co robiłaś?
Spojrzała krótko na pergamin zawierający spis składników do eliksiru, po czym zaraz wzrok odwróciła do Alexis, posyłając jej uśmiech. - Jasne pamiętam, mówiłyśmy jeszcze o opcm, ale tam nadal nie dotarłam - machnęła tylko ręką. W soboty na lekcjach? Jak miałby na to niby znaleźć czas? Tak czy owak świetnie się składało, że Alexis pojawiła się na tych zajęciach. - Byłam na ostatnich, ale nie masz czego żałować, chyba, że interesuje Cię zgłębianie przepisów bezpieczeństwa - powiedziała cicho do przyjaciółki. Swoją drogą ładnie musiały się prezentować w tej klasie i to w jednej ławce dwie wile. Jeszcze raz spojrzała na przepis mikstury zastanawiając się, czy kiedyś ją już przygotowywała. Wszystko możliwe. Usłyszała pytanie nauczycielki. O, nawet Louis na lekcje postanowił wpaść.