Niczym nie wyróżniający się korytarz umiejscowiony na terenach Skrzydła Zachodniego. Drobne promyki światła przedzierają się manufakturę szyb, oświetlając miejsce oraz znajdujące się tutaj osoby.
Autor
Wiadomość
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Odkąd pamiętał uwielbiał czytać, z czego wyśmiewano śmiano się w jego rodzinie, bo gdy przechodziło się z nim przez miasto zatrzymywał się co chwilę, by przeczytać każdy mijany szyld na ulicy. Pierwszy raz niechęć do czytania poczuł, gdy pod nos podsunięto mu regulamin mugolskiej szkoły - nie tylko absurdalnie nudny, ale i zwyczajnie bezsensowny. Ta niechęć do regulaminów szybko rozniosła się również na instrukcje, które przez siedemnaście lat jego życia nigdy nie były mu tak naprawdę potrzebne.... aż do teraz, gdy w jego ręce trafiła pierwsza książka, której nie potrafił okiełznać, a do której instrukcję wyrzucił od razu wraz z papierem pakunkowym. W pierwszej chwili swoją frustrację skierował na samego wizbooka, którego nigdy nie uważał przecież za cokolwiek potrzebnego czy choćby korzystnego, ale po długim spacerze i ciepłym obiedzie gotów był dać mu drugą szansę, upominając się, że nie może wyłożyć się na tak prostym punkcie z listy rzeczy do zrobienia w tym roku szkolnym. Wydawało mu się, że tym razem jest na dobrej drodze, a przynajmniej cały proces wydawał mu się przyjemniejszy, gdy przy każdej drobnej trudności mógł wziąć głębszy wdech i spojrzeć na ocieplone popołudniowym słońcem błonia, ale zaraz i tak wrócił do cichych przekleństw pod nosem, zbierając ich na tyle dużo, by w końcu impulsywnie cisnąć książką wgłąb pustego od dłuższego czasu korytarza... trafiając prosto w głowę wychodzącego zza rogu @Daniil Egorov. Serce momentalnie stanęło mu z przerażenia, by po chwili zacząć dudnić pospiesznie, gdy tylko złapał już chłopaka za ramię, przytrzymując go w tym samodzielnie wywołanym oszołomieniu. - Nic się nie stało, jesteś cały - spróbował mu wmówić w pierwszej chwili, bo i tę samą technikę stosowano na nim całe dzieciństwo z dość solidnymi wynikami. - Nie chciałem Cię trafić, przysięgam... Nerwy mi puściły, ale nie sądziłem, że akurat ktoś się tutaj pojawi- dodał jednak, bardziej miękko, uważnie przemykając spojrzeniem po jego twarzy, pozwalając sobie na muśnięcie opuszkami palców zaczerwienienia na rosyjskim czole, by sprawdzić czy poza drobnym otarciem tworzy się w tym miejscu jakakolwiek opuchlizna. - Daniil, wynagrodzę Ci to jakoś, ale na razie pozwól- Nie kręci Ci się w głowie? - podpytał, robiąc pół kroku w tył, gdy zdał sobie sprawę jak blisko stoi, ale choć cofając się przesunął dłonią po trzymanym ramieniu, to nie puścił go jeszcze, jakby chłopak miał osunąć się na ziemię, jeśli tylko przestanie go trzymać. - Nie ogarniam zaklęcia chłodzącego, ale mam nóż, jeśli chcesz przyłożyć do czoła coś zimnego... - zaproponował, bardzo chcąc tę sytuację jakoś naprawić, bo choć od dłuższego czasu przymierzał się do zagadania do Daniila, to niekoniecznie tak wyobrażał sobie tę chwilę, więc i musiał spróbować rzucić w nieco bardziej żartobliwym tonie: - ...jest szansa, że jak postawię Ci lody, to zapomnisz, że to się wydarzyło?
Dziś kończę zajęcia trochę wcześniej, niż normalnie, co jest mi bardzo na rękę. Mogę szybciej zmienić paskudny mundurek na własne ubrania, zastępując go czarnym cienkim golfem i brązową koszulą w kratkę luźno wkasaną w czarne spodnie. W planach mam spacer do zamkowej bramy i teleportację do Londynu, by poszwendać się jego ulicami w oczekiwaniu na próbę do spektaklu, ale coś mi te plany krzyżuje. W jednej chwili idę spokojnie pustym, zdawałoby się, korytarzem, a w drugiej dostaję książką prosto w czoło. — Blyat… — klnę pod nosem, po czym od razu odzywam się znacznie głośniej — IRYTKU! Ja zaraz pójdu po Krwawego… — schylam się po książkę. Nic ci się nie stało, jesteś cały. Dopiero teraz orientuję się, że to nie Irytek. Poltergeist ostatnio ciągle się za mną włóczy, więc nawet nie próbuję zorientować się w sytuacji, kiedy zaczynam się na niego drzeć, używając sposobu wskazanego mi przez Iris. — ...Barona Kończę już cicho, bo głupio tak po prostu zamilknąć, nie dokończywszy zdania. Otwieram nieco szerzej zmrużone dotąd z bólu oczy, kiedy zatrzymuję wzrok na jego twarzy. Moja mina nie jest zbyt radosna, w końcu nieźle oberwałem, ale trochę rozpogadza się, gdy rozpoznaję w nim chłopaka z lekcji ONMS o hiszpańskim imieniu, którego wymówienie we właściwy sposób graniczy dla mnie z cudem. Zaraz orientuję się, że ten „chłopak z lekcji ONMS” właśnie rzucił we mnie książką, więc marszczę lekko brwi, bo nic z tego nie rozumiem. No bo co, nie spodobało mu się, w jaki sposób łapałem szczury? Puchon zaczyna się tłumaczyć, a ja przekrzywiam lekko głowę, ciekaw, dlaczego miałby to zrobić. Czy jakoś mu popadłem? — Budziet guz? Pytam, gdy ten wyciąga rękę i dotyka mojego czoła i podnoszę wzrok, jakbym miał móc dostrzec potencjalnego guza samodzielnie. Nie protestuję, choć za dotykiem, nawet tak delikatnym, podąża fala bólu. Troska i solidna dawka uwagi dobrze mi to wynagradza, tej pierwszej stanowczo brakuje mi na co dzień, drugiej z kolei nigdy nie miewam dość. Gael się odsuwa, a mnie bawi strach o to, że może robi mi się słabo. Jestem bliski uśmiechnięcia się i zapewnienia, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, kiedy do głowy wpada mi myśl, za którą nie sposób nie podążyć. Zaciskam dłoń na jego i ręce. — Trochę kręci... — mówię słabym głosem i łapię go drugą ręką za ramię. Wspinam się na wyżyny scenicznych umiejętności, kiedy gładko wpadam mu w ramiona, symulując chwilową bezwładność. — Lody? — ożywiam się na krótką chwilę, otwierając jedno oko, zaraz jednak słabnę bardziej — niet, lody niet. Ale może kremowe piwo... Moje przedstawienie się nie kończy, choć odpowiedź może jasno wskazywać na to, że w głowie to kręcą mi się co najwyżej głupie pomysły. Coraz trudniej jest mi jednak zachować powagę.
Serce momentalnie zabiło mu szybciej, gdy tak łapał osuwającego mu się w ramiona chłopaka, bo i te ułamki sekund wystarczyły, by mózg podsunął mu dramatyczne wizje - od niesienia na rękach swojej ofiary do skrzydła szpitalnego po samodzielne próby reanimowania go tutaj, na chłodnej posadzce korytarza. Wstrzymał oddech, zmartwionym spojrzeniem przesuwając po twarzy Daniila, od razu nachylając go nieco bardziej w stronę okna, by zabarwić jego blade policzki ciepłymi promieniami słońca. W tej jednej krótkiej chwili naprawdę łatwo było mu uwierzyć, że chłopak balansuje na granicy życia i śmierci, bo i coś w tym, w jaki sposób światło przenikało na złoto kosmyki jego włosów, w jaki sposób zmiękczało jego skórę, co sugerowało, że Daniil nie pasuje do tego zwykłego materialnego świata. Pod nagłym spojrzeniem ciemnoniebieskiego oka poczuł się przyłapany, jakby przyglądał się czemuś, na co nie wypada mu patrzeć, więc i speszył się nieco nim nie uśmiechnął się z ulgą, że chłopak czuje się na tyle dobrze, by targować się o swoje odszkodowanie. - Może być i cała zgrzewka - zgodził się, kompletnie ślepy na to, że mogłoby chodzić o wspólne wyjście na kremowe piwo, a nie o piwo same w sobie. - Tylko niech to zostanie między nami - poprosił, znacznie ciszej, bo i nachylając się do niego nieco bliżej w szczerej nadziei, że szkoły nie obiegnie plotka o furiacie z Hufflepuffu, który rzuca książkami w innych uczniów. Naturalniejsze od puszczenia tak wdzięcznie leżącego w jego ramionach chłopaka wydało mu się pochylenie go jeszcze mocniej, by wygodniej złapać go do podniesienia - nie musząc nieść go wcale zbyt daleko, bo i wystarczyło, by obrócił się w stronę okna, a już mógł podsadzić go na zajmowany jeszcze przed chwilą przez siebie kamienny parapet. - I tak bym Cię zatrzymał, gdybyś tędy przechodził, ale chcę wierzyć, że nieco subtelniej... - przyznał szczerze, badawczo zerkając jeszcze w jego oczy, gdy posyłał mu przepraszający uśmiech, potrzebując upewnić się, że chłopak nie ma go teraz za kogoś niebezpiecznego, nim pozwolił sobie sięgnąć po rzuconą na ziemię księgę. - Potrzebuję pomocy z wizbookiem, masz dla mnie chwilę? - podpytał wprost, otrzepując ubrudzoną okładkę, gdy podchodził znów bliżej, by podeprzeć się bokiem o parapet. - Nie wiem jak zacząć.
Nie wpadam w jego ramiona byle jak, nie nie, to jak przemyślana część choreografii. Setki razy widziałem, jak baletnice ćwiczą zaufanie, zresztą dziesiątki razy zdarzało mi się je łapać, nie tylko w czasie ćwiczeń, ale i tańca, gdzie, upadając, nie mogły pozwolić sobie nawet na grymas strachu czy niepewności, a całe ciało musiało układać się w wysoce sprecyzowany sposób. Mnie nie idzie aż tak gładko, ja mam na scenie inne zadania, ale jestem pewien, że i tak wygląda to dobrze. Szczerze mówiąc, żałuję, że nie mogę obejrzeć jakiegoś ruchomego zdjęcia z tej chwili, nie tylko ze względu na mnie, ale na minę, którą musiał mieć wtedy Gael, a której nie widzę przez oczywisty fakt zamkniętych oczu. Marszczę się nieco, kiedy na twarz pada mi ciepła smuga światła i czerwienią przebija się przez powieki, rażąc niegotowe na to, ukryte przed światem źrenice. Byłbym niezwykle ucieszony, gdybym wiedział, jak eterycznie się teraz prezentuję. Kiedy celuję w niego rozbawionym błękitem oka, widzę w nim coś, czego nie potrafię nazwać. Wiem, że on wie, że to widzę, bo wygląda na zmieszanego, a skoro tak, to znaczy, że coś sobie pomyślał. I choć nie wiem, co dokładnie, to i tak czuję pełne satysfakcji rozbawienie tym, że to właśnie ja go na tym przyłapuję. — Jeśli ty umiejesz tyle wypić... — mówię z powątpiewaniem i przygląda mu się, rozmyślając nad tym, czy było to możliwe. Nie był bardzo postawny, ale nie był też tak do końca drobny, z naszej dwójki na pierwszy rzut oka to chyba ja sprawiam wrażenie mizerniejszego, czy po prostu słabszego. — Ale to chyba strasznie dużo kalorii. I czasu. Ty gotowy mi go tyle dać? Unoszę zadziornie brew. Mam bardzo dobry humor i nastrój na żarty, co może niespecjalnie ucieszy Gaela, jeśli podobne teksty miałyby go denerwować. W tym wszystkim kompletnie nie widzę, że rozminęliśmy się z rozumieniem „kremowego piwa” i tym, jak i z kim powinno zostać wypite. Zapamiętuję sobie jego zgodę i tylko tyle się dla mnie liczy. Cicho zapewniam go, że umiem być dyskretny, ale zanim zdążam powiedzieć coś jeszcze, sadza mnie na parapecie, wywołując we mnie dziwną mieszankę emocji. Z jednej strony rozbawienie, bo cała ta sytuacja jest śmieszna, a z drugiej pewne napięcie, bo przez moment jest naprawdę blisko, a ja czuję się jakby mniejszy i kompletnie nim otoczony, i o zgrozo, podoba mi się to wrażenie. Trochę nawet żałuję, że nie mam już pretekstu, by pokładać się w jego ramionach... a potem łapię się na tej myśli i nieco się czerwienię. — Ach tak? A do czego ja ci potrzebny? Staram się dalej żartować, ale czuję, że gromadzi się we mnie złość na samego siebie, bo wcześniej udawało mi się skutecznie ignorować to, że mój nowy intrygujący znajomy jest niekwestionowalnie przystojny, a teraz nie potrafię już tego nie widzieć. Nie chcę, by każde spojrzenie skierowane w jego stronę było odkryciem kolejnej cechy, która dobrze współgrała z resztą jego twarzy czy ciała, a jednak tak właśnie się dzieje, gdy znów na niego spoglądam, a promień światła tym razem igra z jego tęczówkami. Omal nie wzdycham sam do siebie, sfrustrowany tym, że będę musiał znów wysilać się, żeby przestać zwracać na to uwagę. Irytujące. — Hmm, chwilę... może. Ale mam warunki Zerkam na zegarek, kiedy to mówię i okazuje się, że mam sporo czasu. Kiedy chłopak odwraca się, żeby sięgnąć po książkę, ja dyskretnie sprawdzam, czy faktycznie czoło mi nie napuchło, ale poza tym, że trochę boli i pewnie jest czerwone, nie wyczuwam pod palcami nic niepokojącego. W końcu unoszę przed siebie dłoń zaciśniętą w pięść i prostuję kolejne palce, kiedy wymieniam: — Tobie trzeba dodać mnie pierwszego do znajomych, polubić wszystkie zdjęcia i... hmm... nazwać się churro. Tak, dokładnie. To są moje warunki. Przyjmujesz? — opuszczam rękę tylko po to, żeby wyciągnąć ją w jego stronę, by uściskiem przypieczętował moje niezwykle poważne warunki.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Ściągnął brwi, napotykając ścianę na drodze logiki, bo i kompletnie nie rozumiał dlaczego to on miałby pić kupioną Daniilowi zgrzewkę piwa kremowego, więc i zaraz też musiał unieść je w nagłej realizacji przy jego kolejnych słowach. Różne myśli zdążyły przemknąć mu przez głowę: jedne cichsze - jak lęk przed tym, że chłopak tylko się z niego nabija lub zwyczajnie coś źle zrozumiał; niektóre głośniejsze - jak wątpliwość czy przy dłuższym spędzeniu czasu razem nie przyzwyczai się zbytnio do tego przyjemnie ekscytującego uroku Ślizgona, a on z kolei nie znudzi się jego mdłym ciepłem. Przytaknął z drobnym uśmiechem nim zdążył złapać którąkolwiek z nich, od razu uciekając spojrzeniem do wizbooka, gdy tylko poczuł, że kiełkuje się nim zrozumienie dla tego, dlaczego to właśnie Daniil miał okazję zrobić Iris zdjęcie w wiktoriańskiej sukni. Miał w sobie coś, co sprawiało, że chciało się zgodzić na każdy jego pomysł, jakby po spełnieniu jego zachcianki miało otrzymać się jakąś specjalną nagrodę, choćby w postaci samego uśmiechu. Trudno było nie wierzyć w to, że miał wśród swoich przodków wile. Nic więc dziwnego, że choć normalnie słowo warunki przegoniłoby nieprzyjemny dreszcz po jego plecach, to tym razem jednak uśmiechnął się zupełnie szczerze, gdy z uniesioną pytająco brwią spojrzał na Ślizgona w milczącym oczekiwaniu. Zabawne, że choć chłopak wydawał się znacznie bardziej od niego rozmowny, to jednak obaj posługiwali się skutecznie językiem gestów, z tą różnicą, że sam zawsze kierował je tylko do jednej osoby na raz, a Daniil wydawał się grać z taką gracją i świadomością swojego ciała, jakby występował dla pełnej widowni. - Bycie moim pierwszym to dość duży warunek... - zauważył z udawanym wahaniem, które może wypadłoby nieco bardziej wiarygodnie, gdyby nie przebijające się w jego głosie rozbawienie i rękę już przechwytująca wyciągniętą do niego dłoń. - ...ale wciąż za mały jak na moją wdzięczność, że naprawdę to ze mną zrobisz - dokończył więc, uśmiechając się do niego mocniej wraz z solidniejszym uściskiem dłoni w oficjalnym dobiciu targu, nim nie klepnął go w bok uda na znak, żeby podsunął się nieco na zajmowanym przez siebie parapecie. Odłożył wizbok na daniilowe kolana, by wygodniej podeprzeć się dłońmi o kamienną półkę, podciągając się tak, by od razu zająć miejsce obok chłopaka. Wpierw uśmiechnął się mimowolnie, pod nowym kątem lepiej dostrzegając jak popołudniowe słońce barwi tył jasnych włosów Ślizgona, ale zaraz już brwi wyginały mu się śmiesznie w drobnym zmartwieniu, gdy tylko spojrzenie wyłapało subtelną opuchliznę na gładkim czole. - Czy to nie będzie mylące dla ludzi, jeśli nazwę się Churro zamiast Gael? - zapytał, próbując przywołać się do porządku, by złapać się solidnie konkretnego zadania, nawet jeśli myśli błądziły mu gdzieś w poszukiwaniu metafory jak czuje się z tą rysą stworzoną przez siebie na Daniilu. Czy na pewno Ślizgon zachowa dla siebie informację o tym incydencie? Co pomyślałaby sobie o nim Iris, gdyby o tym usłyszała? Czy chłopaka wciąż boli czy teraz pozostał po tym już tylko ślad? - Wybacz, nie mogę się skupić - prychnął cicho, łapiąc się na tym, że nie potrafi oderwać spojrzenia od dowodów swojej zbrodni, czując się tym gorzej, że sam Daniil wydawał się tym wcale nie przejmować. - Żeby nie było, to nie wygląda źle. Po prostu.. mam wrażenie, że na mnie w ogóle by się to nie rzucało w oczy, a Ty jesteś cały taki... jak z obrazu. Jakby ktoś dokładnie przemyślał Twoja sylwetkę, każdy rys twarzy i potem, jak już wszystko jest idealnie, nagle przychodzę ja i robię drobną smugę na Twoim czole... - spróbował wytłumaczyć, gdy sięgnął już dłonią do blond kosmyków, kierując nimi delikatnie do przykrycia powstałego zaczerwienienia, spojrzeniem uważnie śledząc przebieg swojej pracy zanim nie opadł nim do jasnych oczu. - Sprawiasz wrażenie, jakby urazy do Ciebie nie pasowały, ale podskórnie czuję, że mogłeś mieć więcej kontuzji ode mnie, tylko tego po Tobie nie widać - zagaił, nie pytając wprost, bo i nie mając w sobie tyle wścibskości, samym spojrzeniem i podążającym za ta uwagą milczeniem sugerując, że chętnie dowiedziałby się więcej.
— Ja dumaju, szto ty by miał problemu znaleźć kogo, kto by to z tobą zrobił nawet bezpłatno. Z początku zupełnie szczerze nie wychwytuję tego, jak może brzmieć ta rozmowa, podobne dwuznaczności często umykają mi, kiedy skupiam się na składaniu zdań. Dociera to do mnie, kiedy wypowiadam te słowa, a on nie tylko ściska moją dłoń i się uśmiecha – a uśmiech ma naprawdę ładny – ale też dotyka mojego uda. Wszystko to w połączeniu sprawia, że czuję się jeszcze bardziej zagubiony i choć bardzo nie chcę, czuję, że znów pąsowieję. Czy powiedział to w ten sposób celowo, czy to tylko moja wyobraźnia płata mi figle? Na wszelki wypadek staram się udać, że kompletnie tego nie zauważam, bo gdybym tylko ja zwrócił na to uwagę, wyglądałoby to tak, jakby moje myśli kierowały się w stronę, w którą przecież im nie pozwalam. Nie chcę, żeby przypadkiem pomyślał sobie o mnie coś kompletnie niezgodnego z prawdą. Kiedy już siedzi obok mnie i tak patrzy, odpowiadam pytającym spojrzeniem i chyba nawet wymyka mi się ciche „szto?”, kiedy jeszcze nie formułuje swojej myśli. Jego pytanie zdaje się nie mieć wiele wspólnego z tą miną, ale nie bardzo się tym przejmuję, za to prycham z lekkim rozbawieniem. — Nie znaju mnogo ludzi, co by mogły się nazwać „churro” — argumentuję swój warunek. Właściwie to mówię szczerze, w jakiś pokrętny sposób po prostu to do niego pasuje. Może po prostu dlatego, że nie ma w szkole wielu osób, które wyglądem i sposobem bycia z równą skutecznością przywodziłyby na myśl Półwysep Iberyjski, a może dlatego, że zdaje się mieć w sobie coś ciepłego, jakąś taką kojącą słodycz. Mój żart z churro był przypadkowy i rzucony do osoby, którą widziałem na oczy po raz pierwszy w życiu, a jednak zdaje się być całkiem trafny. — Po to są zdjęcia, sztoby cię poznali. No i tobie można wpisać imię i nazwisko Mogę znaleźć nawet dziesięć argumentów, byleby postawić na swoim. Wygląda jednak na to, że nie muszę szukać żadnego, bo i tak nie bardzo mnie słucha. Nachodzi mnie lęk, że może nic nie rozumie z mojej gadaniny i dlatego zdaje się być taki nieobecny, i już prawie wzdycham w swojej frustracji. Odnotowuję nawet w myślach, żeby zaopatrzyć go w parę tłumaczek, bo może byłby pierwszą osobą, która będzie je ze sobą nosić? Gael wyjaśnia jednak sprawę całkiem szybko, a ja na moment wstrzymuję oddech, bo gdy słyszę „nie mogę się skupić” w towarzystwie wpatrzonego we mnie bursztynu tęczówek, nachodzi mnie myśl, że może podoba mu się to, co widzi. To dlatego marszczę lekko brwi, gdy okazuje się, że chodzi o moje puchnące jednak czoło. — Interesny sposób na to, żeby komuś powiedzieć, że on ładny — mrużę lekko oczy, kwitując jego słowa. Nie jestem speszony, ani zawstydzony, komplementy nie są w stanie wyprowadzić mnie z równowagi – nawet tak pokrętne, jak ten jego. Kącik ust drga mi niekontrolowanie, bo kiedy raz jeszcze analizuję w głowie jego słowa, wydają mi się niezwykle urocze. Powiedział to tak prosto i naturalnie, w taki sposób, że nikt nie podważyłby jego szczerości. Nie było w tym drugiego dna, żadnego podtekstu, ani nawet żartu. Ot, powiedział mi, że wyglądam, jakby twarz haratał mi dłutem sam Michał Anioł, ale tylko dlatego, by zauważyć, że guz pasuje do tego obrazka jak pięść do oka. Gdybym miał zgadywać, obstawiałbym, że w ogóle nie zarejestrował, jak dokładnie opisał mój wygląd. To nie była chęć sprawienia mi przyjemności, a czysta obserwacja. — Ktoś to przemyślał — przyznaję. Ujęty jego szczerością, odpowiadam tym samym, równie automatycznie, co on prawi mi komplementy. — Fragment za fragmentom. Jestem tworem mojego ojca, zarówno w najbardziej naturalnym rozumieniu, jak i tym, który w relacji z rodzicem nie powinien mieć miejsca. Jestem wyrzeźbiony w marmurze bezwzględnym dłutem jego czujnego spojrzenia, z trwałej stali wykuty przez ojcowski młot dyscypliny. Nie jestem kruchy, moją powinnością jest w jednej chwili prezentować się tak eterycznie i nierealnie, jakby byle podmuch wiatru miał zaburzyć mój krok, a w drugiej dawać pokaz siły i możliwości ludzkiego ciała, i nieustannie przesuwać granicę jego potencjału. Mam wyglądać silnie i delikatnie zarazem, twardziej i miękcej, niż jest to dane przeciętnej osobie. Mam być piękny bez względu na to, czy w bucie mam krew, czy w sercu żałobę. Nie jest lekko, ale nie mam żalu, do kogo miałbym go mieć? Ojciec ulepił mi maskę, ale to ja ją pomalowałem i to ja ją zakładam, nawet gdy już nie muszę. Wszystko jest więc zaplanowane, wszystko przemyślane. Nie ma tu miejsca na pomyłki. Odsuwam kosmyk z czoła ruchem głowy, kiedy postanawiam, że chcę, by moja chwilowa niedoskonałość pozostała na widoku. Może po prostu chcę go dalej rozpraszać, jeśli to jedyny sposób, w jaki jestem w stanie tego dokonać? Zawieszam wzrok na jego przenikliwych oczach i milknę na chwilę, zbity z tropu jak rzadko kiedy, w absolutnym szoku, że tak po prostu mnie przejrzał. Przygryzam policzek, kiedy szukam jakiejś odpowiedzi, jednocześnie próbując zrozumieć, jak to zrobił. Może Iris coś mu u mnie mówiła? Byli w końcu w tym samym domu. — Perfekcję osiąga się bólem i wytrwałością — kiedy w końcu się odzywam, bije ode mnie pewność. Nic dziwnego, dzielę się z nim przekonaniem, w którym żyję przez całe życie. — Może Ty się powinien cieszyć, szto Ty zostawił na mnie ślad i ja teraz nie taki idealny. To nie jest częsty widok.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Ściągnął kąciki ust, próbując powstrzymać się od uśmiechu, choć nie do końca potrafił zrozumieć, co bardziej rozbroiło go w tej odpowiedzi - fakt, że Daniil wyciągnął z tego porównania jedynie to, że jest ładny, czy raczej chodziło o przyjemną obcość używanych przez niego słów. Zupełnie odruchowo przemknął spojrzeniem po jego twarzy raz jeszcze, tym razem mniej powierzchownie, bardziej niż na estetyce skupiając się na samej mimice, więc i szybko doszedł do wniosku, że chłopak tej swojej ładności musi być świadom. Na tyle, że jej dostrzeżenie przez innych, nie cieszyło go tak, jak potrafiło cieszyć innych. Sam Gael gotów byłby się nad tym chwilę zastanowić, raz jeszcze powrócić pamięcią do tego, że Iris też dostrzegała podobieństwo Ślizgona do potomków wil, ale zamiast znów wpaść w kolejną zadumę uśmiechnął się mimowolnie na to machnięcie głową odsłaniające stworzoną niedoskonałość. Niezależnie od tego czy był to przejaw pewności siebie, drobna złośliwość czy chęć utrzymania wywołanego poczucia winy - niewątpliwie był to przejaw charakteru Daniila, przeciwieństwo bierności, które on sam by w takim momencie wybrał. Nie był pewien czy faktycznie udało mu się dostrzec tę drobną konsternację zarysowaną w subtelnej zmianie linii policzka i ruchu kącika ust, czy jedynie ją sobie wyobraził, bo nie pozwolił sobie oderwać spojrzenia od jasnych oczu, łagodnie trzymając ciszę między nimi, by to Ślizgon mógł zdecydować o tym czy pozwoli jej zmienić się w coś znaczącego, czy woli zwyczajnie ją przegonić. - Hmm - mruknął cicho z namysłem, próbując zrozumieć to ukłucie smutku, które poczuł, a które - choć próbował to ukryć - odbiło się na jego czole drobną zmarszczką pomiędzy ściągniętymi brwiami. - Ucieszyłoby mnie, gdybym miał pewność, że mam okazję widzieć Cię takiego, jaki chcesz być. Nie takiego, jak to sobie ktoś dla Ciebie wymyślił - stwierdził, uznając, że gdyby powiedział, że bardziej ceni sobie naturalność od perfekcji, mogłoby to zostać źle odebrane. Zwłaszcza, gdyby dodał, że dla niego jedno jest przeciwieństwem drugiego. Nic co jest żywe i zmienne nie może być przecież perfekcyjne. Nie w tym sztywnym sensie. - Dlatego cieszę się, że poprawiłeś po mnie swoje włosy - dodał od razu, unosząc lekko dłoń, by z mimowolnym uśmiechem wskazać na jego czoło, nie mogąc powstrzymać pchającego mu się w kąciki ust rozbawienia, gdy zdał sobie sprawę dlaczego tak mu się to wcześniej spodobało. - W swoim życiu staram się raczej wyznawać zasadę done is better than perfect, więc najbliżej perfekcji jestem teraz - pociągnął rozbawiony, szturchając go lekko barkiem przy przesunięciu się niewiele już zmieniające "bliżej". - ...w sensie, że siedzisz obok - doprecyzował nieco niezręcznie, nie będąc pewnym czy było to zrozumiałe czy jednak miało sens jedynie w jego głowie, więc i zaraz pokręcił nią w rozbawieniu, gdy sięgnął do kolan Daniila, przytrzymując spoczywający na nich wizbook. - A więc Churro, dopiszemy Gael Camilton, dodasz mnie do znajomych i... może od razu pokażesz jak do Ciebie napisać?