Niczym nie wyróżniający się korytarz umiejscowiony na terenach Skrzydła Zachodniego. Drobne promyki światła przedzierają się manufakturę szyb, oświetlając miejsce oraz znajdujące się tutaj osoby.
Nie no, naprawdę, nie brzmi, jak tamci w hotelu... Już chciała się uprzeć przy swoim, przy czym na całe szczęście słowotok Ody powstrzymał ją przed dalszym drążeniem kwestii akcentu, bo jeszcze wygadałoby się, że Arleigh myli się Walia z Kornwalią. Ale spuśćmy na to życzliwą zasłonę milczenia. - Nie, jakoś mocno nie słychać, nie. Przynajmniej mnie rozumiesz, także nie jest tak źle. - Żachnęła się, wydymając poliki. - Na mnie mówią czasami "Bulgot", ale i tak mówię znacznie wyraźniej niż ci wariaci z Glasgow, ich to w ogóle nie idzie zrozumieć.... Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami, opierając głowę na prawym ramieniu i spoglądając na nową znajomą niczym polująca sowa. No właśnie, polująca? Czyżby znalazła się ofiara na bezrefleksyjną libację w Hogsmeade? W życzliwym geście niezrozumienia uniosła brwi. Do biblioteki? Na Merlina, semestr dopiero się zaczyna! Nie... - Nie, ja.. Ja zajumałam trochę pergaminu z biblioteki, bo zgubiłam gdzieś swój, a muszę odpisać na listy, no i nie mogę znaleźć mojej sowy, przez chwilę nawet się zastanawiałam, czy ją przywiozłam, ale mam klatkę przy łóżku, więc chyba tak, no chyba, że to nie moja, ale raczej moja... Rozumiesz? No, to znaczy... - Zacisnęła powieki i pyknęła ustami zbierając myśli. - No, muszę odpisać ojcu na listy. Jak nie dostaje jednego w tygodniu, to zaczyna świrować. A potem chciałam gdzieś pójśc. - Przeniosła wzrok z rozmówczyni na korytarz, potem znowu na Odę, znowu na korytarz, by ostatecznie zatrzymać się jednak na szarych źrenicach gryfonki. - Właściwie to, w sumie, może pójdziesz ze mną? Rzucę pergamin do pokoju i możemy się przejść razem, byłaś już po wakacjach w Trzech Miotłach? - Położyła rękę na kolanie Bęca i nachyliła się do niej, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. - Bo ja byłam wczoraj, ale dzisiaj też mogę iść.
Nie mogła mierzyć wszystkich swoją miarą i od razu zakładać, że tak samo jak ona olewają praktycznie każdy esej zadany przez profesorów. Nawet jeśli był dopiero początek roku szkolnego, bywały osoby, dla których zaliczenie takich prac było bardziej konieczne niżeli zjedzenie śniadania. - Myśle, że się znajdzie. Zatęskni to wróci. Przynajmniej ja tak mam ze swoją Temidą. -zapewniła ją na przykładzie swojej sowy, która tez często potrafiła zniknać na długie tygodnie. - Ale to byloby dobre, jakbyś rzeczywiście pomyliła klatki i przytachała nie swoją sowe do dorma - rzuciła, rozbawiona tą perspektywą, chociaz wiedziała, że Arli nie było do śmiechu. Widząc dość niejednoznaczne spojrzenie dziewczyny, która przez chwilę wędrowała wzrokiem to po korytarzu to po niej, zmarszczyła brwi. - Hej, to świetny pomysł! - pochwaliła propozycję Krukonki, a na jej ustach zagościł promienny uśmiech. - Faktycznie jeszcze po powrocie do szkoły nie byłam w pubie. Możemy iść. - zgodziła się, w następnej chwili zaraz po tym jak blondynka oznajmiła, że sama była tam jeszcze wczoraj. Zeskoczyła żwawo z parapetu, klepiąc ją lekko otwartymi dłońmi po udach i stajac naprzeciwko. - Al ubisz tańczyć? Bo ja uwielbiam, może zaliczymy potem po drodze jakiś klub, żeby się troche rozruszać, co Ty na to? - zapytała z błyskiem w oku, patrząc na dziewczynę. Nie mogła ukryć tego, że liczyła, że uda im się także zaliczyć jakąś imprezkę.
O boziu, o boziu, tak. Może spirit animal to za wiele powiedziane, ale wydaje się, że Bęc była co najmniej w połowie tak samo pozytywnie zakręcona jak Arli. To wręcz idealna ofiara do bezrefleksyjnej libacji w Trzech. Szybko chwyciła ręce dziewczyny i spojrzała prosto w jej creepy, szare oczy. Zdmuchnęła kosmyk z nosa. - Taaak! To znaczy nie, tańczę okropnie! - Pomachała rękami swoimi i Ody w parodii jakiegoś pokracznego walca. - Ale flaszka Campbella albo Fwoopera czyni w tym zakresie cuda, to znaczy, ekhm, tak słyszałam. - spuściła wzrok i ześlizgnęła się z kamiennego wgłębienia, lądując ze stukotem botków na ziemi. - Tylko serio, skoczmy najpierw do mnie, rzucimy papier, weźmiemy coś na drogę i lecimy. Musisz coś zabrać ze sobą? - Zapytała jeszcze, ale już zaczęła ją ciągnąć korytarzem w stronę pokoju wspólnego Krukonów. Szła krokiem niby tanecznym, stawiając nogi w równej linii, sunąc niby mugolska modelka. Podpatrzyła ten krok, kiedy ojciec oglądał w telewizji jakieś modne pokazy, czy coś w ten deseń. Śmiech obijał się o ściany korytarza jeszcze długo potem, chociaż ich już dawno tu nie było.
Liczba niuchaczy:1 :sciana: Scenariusz:G - chochliki wywlokły zbroje rycerskie ze swoich miejsc i rozwaliły je tuż przed Twoim nosem. Niuchacze schowały się w przyłbicy i z takim oto kamuflażem uciekały w różne strony. Hałas jaki tutaj się rozgrywa przyprawia o migrenę. Do wątku będzie towarzyszyć Ci ból głowy.
Było coś niesamowitego w tym, jak bardzo społeczność Hogwartu była w stanie zmienić swoje przyzwyczajenia na przestrzeni zaledwie kilkunastu dni. Jeszcze niedawno nawet najmłodsi uczniowie wręcz uciekali na widok magicznych zwierzaków, które zdecydowały się przypuścić atak na zamek, jednak teraz sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Tym razem to właśnie grupki młodych czarodziejów i czarownic przetrząsały zamek w poszukiwaniu kryjówek niuchaczy i chochlików, chcąc je wypłoszyć z najróżniejszych zakamarków zamku. Co tu dużo mówić, właśnie to było powodem obecności Ignacego na jednym z korytarzy w zachodniej części zamku. Po rozstaniu się z grupą znajomych, którzy zostali na jednym z niższych pięter, aby zabezpieczyć jedną z klas, młody puchon podjął się zadania sprawdzenia pewnego wąskiego korytarza. Niestety nie okazało się to zbyt dobrym pomysłem. – Kurwa mać! – wrzasnął Ignacy, gdy tuż obok niego wylądowała cała masa fragmentów zbroi pochodzących przynajmniej z trzech zestawów. Banda kretów, na które polował, skorzystała z okazji i przebiegła mu między nogami, znikając za zakrętem. Chłopak przyłożył sobie dłoń do prawego ucha, nie mogąc pozbyć się nieprzyjemnego brzęczenia wywołanego przez cały ten chaos. Jednakże czyż nie taki był los uczniów tej szkoły, aby cierpieć za brak kompetencji jej pracowników?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
G - chochliki wywlokły zbroje rycerskie ze swoich miejsc i rozwaliły je tuż przed Twoim nosem. Niuchacze schowały się w przyłbicy i z takim oto kamuflażem uciekały w różne strony. Hałas jaki tutaj się rozgrywa przyprawia o migrenę. Do wątku będzie towarzyszyć Ci ból głowy.
Wracał właśnie z zajęć, gdy soczyste przekleństwo dotarło do jego uszy. Oczywiście musiał to sprawdzić, więc zboczył w wąski korytarz. Uśmiechnął się, gdy zobaczył Ignacego. Ostatnio ciągle wpadał na prefekta puszków. Całe szczęście, że w takich okolicznościach, a nie przy okazji jakiegoś przypału. -Znowu zabrały się za trening kodeksu rycerskiego? - Wskazał na niuchacze czując, jak ponownie budzi się jego ból głowy. Rzucił w kierunku kretów Silencio , by chociaż trochę poprawić swoją sytuację. -Wszystko w porządku? - Zapytał gotów do rzucenia zaklęcia znieczulającego, gdyby Ignacy tego potrzebował. Miał wrażenie, że jest już mistrzem w tej dziedzinie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Na widok ślizgona, pomachał mu lekko, siląc się na krzywy uśmiech, co samo w sobie było całkiem sporym wyzwaniem, biorąc pod uwagę okoliczności ich kolejnego spotkania. – Może to symbol tego, że są w odwrocie i niedługo nas na zawsze opuszczą? – skomentował z wyczuwalną nadzieją w głosie. Gdyby miał być ze sobą szczery, to jeśli odrobina cierpienia miała doprowadzić do sytuacji, w której nie będę, już musieli użerać się zarówno podczas lekcji, jak i w czasie wolnym, z grupami dzikich niuchaczy i chochlików, to bez wahania by na to przystał. Ba, byłby nawet w stanie poświęcić siebie samego i spędzić kilka godzin w skrzydle szpitalnym, aby następnie przez cały weekend narzekać na to, że wciąż coś go łupie w głowie. Tylko czy to by w czymś pomogło?, zastanawiał się puchon. Wolałby nie ganiać za tymi szalonymi zwierzakami w te i we wte, ryzykując kolejne obrażenia, tylko po to, aby później się dowiedzieć, że w jakiś nieprawdopodobny sposób przyczynił się do wzrostu ich populacji. – Nie! Nie trzeba. Samo przejdzie – mruknął, powstrzymując Maxa przed rzuceniem zaklęcia. Chwilę po tych słowach skrzywił się lekko, masując okolice swojego ucha. Wprawdzie brzęczenie zdawało się zmniejszać swoją siłę i częstotliwość, jednak ból głowy zdawał się nasilać. Cudownie. Przynajmniej tym razem nie wylądował udekorowany całym wiadrem fioletowej farby. Chcąc jakoś odwrócić swoją uwagę od tego nieprzyjemnego zdarzenia, Ignacy zaczął składać do kupy poszczególne zbroje, przy pomocy odpowiednich zaklęć. Wyglądało na to, że nawet ozdoby szkolne nie były bezpieczne. A szkoda, bo przy zastosowaniu paru uroków mogłyby chronić nie tylko siebie, ale także uczniów.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skoro Ignaś nie chciał, Max nie miał zamiaru rzucać na niego żadnego zaklęcia. Skierował za to różdżkę na własną skroń i ulżył sobie cierpienia. Przynajmniej chwilowo. -Merlinie, oby. - Jęknął bo naprawdę miał dosyć tego, że nawet wysrać się już bez tych szkodników nie można było. -Bawisz się w redekorację zamku? - Uśmiechnął się widząc, jak Ignacy składa ponownie zbroje. -Czekaj! - Powiedział, bo właśnie zauważył, że w napierśniku siedzą dwa niuchacze. Podszedł spokojnie do krecików i schował je. W końcu zawsze się przydadzą do obiecanej nagrody. Właśnie chciał pomóc prefektowi w ogarnianiu bałaganu, gdy poczuł, jak coś uderza go w tył nogi. Jakiś nawalony chochlik nie zauważył przeszkody i po prostu na niego wleciał. Max wyciągnął różdżkę i strzelił w niego paraliżującym.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Słysząc ostrzeżenie Maximiliana, puchon posłuchał i zmienił cel swojego zaklęcia, aby chłopak mógł zająć się parą niuchaczy. – Jeśli ma to chociaż trochę utrudnić tym pokrakom dalszą demolkę lub trochę ją opóźnić, to chyba warto spróbować – powiedział, poprawiając przyłbicę jeden ze zbroi. Jasne, zapewne, gdy tylko oddalą się stąd na co najmniej kilkanaście metrów, chochliki wrócą do tego miejsca i znowu zrobią burdel, jednak tak na dobrą sprawę, co więcej mogli zrobić? Zostawienie tego w stanie, w jakim zastali korytarz, niezbyt wchodziło w grę, a wyłapywanie lub petryfikowanie kolejnych stworków również niezbyt poprawiało sytuację. Przywrócenie danej lokacji do stanu, w którym powinien być, przynajmniej powodowało to, że wytwarzali pozory tego, że wszystko funkcjonowało względnie normalnie. Ignacy pokręcił głową z niedowierzaniem. Czy naprawdę dożył czasów, w których to ułuda zwykłego, pozbawionego magicznych incydentów życia poprawiała mu nastrój i sprawiała, że czuł się minimalnie lepiej w tym całym chaosie? Eh, oby ta inwazja skończyła się jak najszybciej. – Jak tam sytuacja z waszym dormitorium? Już wróciliście do siebie, czy dalej się tułacie? – spytał, autentycznie zaciekawiony. Przez to, jaki był zalatany, już sam nie wiedział, co się działo w dormitorium jego własnego domu. W sumie chyba można mu było to wybaczyć, skoro nie pomieszkiwał w nim już od dobrych kilku miesięcy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Na szczęście prefekt wstrzymał ogień i Max nie musiał się martwić, że on czy krecik oberwą. -Dzięki. - Posłał puchonowi uśmiech, gdy niuchacze były już bezpieczne i można było wracać do akcji. -Rację masz, ale też to dodatkowa robota dla nas. Przydałaby się jakaś trwała ochrona na niektóre miejsca. - Wyrzucił z siebie to, o czym myślał już od dawna. W końcu już raz przez nie Max był światkiem pożaru połowy cieplarni. Właśnie paraliżował kolejne chochliki, gdy Ignacy zapytał o ich sytuację mieszkalną. Max westchnął ciężko i spojrzał na prefekta. -Niestety jeszcze trwają tam jakieś prace. Uwielbiam puszkową gościnę, ale naprawdę chciałbym już wrócić do siebie. - Przyznał szczerze. Jednak co swoje łóżko, to swoje. Mościcki miał szczęście, że nie mieszkał w zamku. Udawało mu się uniknąć całego tego bałaganu. Jedyne co to zapewne słyszał narzekania puszków na swoich tymczasowych, ślizgońskich współlokatorów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Ignacy skłonił się przed Maxem w parodii dworskiego ukłonu i już miał coś powiedzieć, gdy usłyszał jakieś odgłosy dochodzące z jednego z hełmów. Gdy uchylił przyłbicę, dostrzegł małego niuchacza, ściskającego w łapkach pojedynczego złotego galeona. Puchon westchnął cicho i wyjął go ze zbroi, aby następnie umieścić w podniszczonym już nieco przez całą inwazję plecaku. Przeniósł już w nim tyle kretów, że już nawet ich nie liczył. – Chyba istnieje jakieś zaklęcie ożywiający posągi, czy coś w tym stylu. Gdyby pewne osoby przykładałyby większą wagę do tego, co się dzieje, to może by przemieniły te wszystkie zbroje w jakichś wartowników czy coś – mruknął, stukając palcem o zbroję. Może nie była to znowuż taka najbezpieczniejsza opcja, jeśli brało się pod uwagę to, że ożywiony rynsztunek mógł przy pomocy swojej broni uszkodzić pewne pomieszczenia i szkolne wyposażenie, jednak trudno było odmówić temu pomysłowi pozytywnych stron. Przynajmniej mieszkańcy zamku spaliby spokojniej, mając pewność, że okolice dormitoriów są patrolowane przez kogoś, kto zajmie się chochlikami, a jednocześnie nie będzie następnego dnia narzekał na zmęczenie. Słysząc o wciąż trwającym remoncie dormitorium Slytherinu, uśmiechnął się pocieszająco. To zdecydowanie nie był najlepszy semestr dla ślizgonów. Najpierw zostali pozbawieni miejsca zamieszkania i rozlokowani po innych wspólnych sypialniach, a zaledwie parę dni później musieli jeszcze mierzyć się z atakami niuchaczy i tych niebieskich straszydeł. Nic dziwnego, że pojawiały się u niektórych uczniów oznaki frustracji. – Nie dziwię się – przyznał. – Jednak co innego mieszkać „na swoim”, a co innego kątem nawet u znajomych. W każdym razie, gdybyście czegoś potrzebowali, to możecie pisać. Jak nie do mnie, to nawet do Yuuko czy Skylera. Czy powinien tak z miejsca oferować pomoc innych prefektów? Z jednej strony, cichy głosik w jego głowie podpowiadał mu, że powinien ich najpierw zapytać o zdanie, jednak z drugiej strony, takie postępowanie skupione na niesieniu pomocy innym, leżało w granicach ich szkolnych obowiązków. A należało pamiętać, że dużo łatwiej było udzielić osobom pomocy, jeśli się o taką dobrowolnie zgłaszały.
Ostatnio zmieniony przez Ignacy Mościcki dnia Sro 14 Paź 2020 - 18:01, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max też nie wiedział już ile niuchaczy przewinęło się przez jego ręce. Był pewien jednak, że liczba ta była zdecydowanie zbyt duża, a dzisiaj miała się jeszcze bardziej powiększyć. -Owszem, istnieje. Ale wymaga to naprawdę ogromnej wiedzy z dziedziny transmutacji. Nie wiem, czy każdy tutaj byłby w stanie je rzucić. - Dobrze wiedział, kogo puchon miał na myśli, jednak zdawał sobie też sprawę, że nie każdy członek kadry nauczycielskiej musiał specjalizować się akurat w tej dziedzinie magii. Chociaż nie zabolałoby poprosić o pomoc Patola czy Camaela. -Dokładnie tak. - Potwierdził, przy okazji petryfikując kilka chochlików, które ciągnęły go za włosy. -Naprawdę dzięki, zapamiętam. Chociaż raczej to nasza strona będzie zgłaszana w raportach. Borsuki są wspaniałymi gospodarzami. - Dawno nie miał w żołądku tylu ciastek, co przez ostatni miesiąc mimo, że bardzo mało jadał z wiadomych powodów. Łakocie jednak były dostępne zawsze, wszędzie i dla wszystkich i Max nie raz z tego korzystał. W dodatku raczej nie chciał rzucać się prefektom w oczy. Zrobiłby to tylko w naprawdę ostatecznej ostateczności a do tej było mu jeszcze bardzo daleko.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Pokiwał głową. Ożywianie martwych przedmiotów samo w sobie nie było jakąś wyjątkowo prostą magiczną sztuczką, jednak należało także zaznaczyć, że istniała wyraźna różnica pomiędzy powoływaniem do życia widelca czy kandelabru a całą armią zbroi rozsianych po całym zamku. Nie chodziło tylko i wyłącznie o brak umiejętności i zdolności na odpowiednio wysokim poziomie zaawansowanie, ale też o wyczerpaniu fizycznym. Gdyby chociażby Perpcia została przydzielona do tego zadania, to zapewne zbierałaby siły przez kilka długich dni. Co tu dużo mówić, długotrwałe korzystanie z intensywnych zaklęć potrafiło wykończyć w równym stopniu, co trening. – Wystarczyłyby dwie lub nawet w ostateczności jedna osoba o odpowiednich umiejętnościach – odparł, naprawiając zaklęciem kolejną zbroję. Jak straszna nie była to myśl, tak w pewnym stopniu zaczynał się przyzwyczajać do tego, jak napięta sytuacja panowała w Hogwarcie. Tym, co go zaś martwiło, było to, jak bardzo może ona eskalować, jeśli dojdzie do jakiegoś większego incydentu przy dużej ilości osób. Biorąc pod uwagę, że czas płynął nieubłaganie szybko i Święto Duchów zbliżało się wielkimi krokami, trudno było nie myśleć o tym, co chochliki lub niuchacze mogą trzymać w zanadrzu na tę okazję. Merlinie, chroń nas wszystkich, pomyślał. – Cóż, jesteśmy bardzo przyjaznymi ludźmi – uśmiechnął się pod nosem, propagując jeden z najbardziej popularnych stereotypów o Hufflepuffie. A co do słodyczy... Puchoni pewnie nawet nie zauważyli ich braku. Biorąc pod uwagę to, że na chwilę obecną trójka prefektów z tego domu mieszkała ze sobą, wszelkie braki pod względem różnego rodzaju cukierków czy ciasteczek były uzupełniane niemalże na bieżąco.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaawansowana magia potrafiła wyssać życie z niejednego naprawdę dobrego czarodzieja. Max zdawał sobie z tego sprawę i dlatego też, gdy zgłębiał ostatnimi czasy tajniki transmutacji, nie porywał się z motyką na słońce, a powoli, krok po kroku, zwiększał swoją wiedzę i umiejętności. Nie chciał skończyć na zamkniętym oddziale intensywnej terapii w Mungu do końca swojego żywota. -Tyle się tutaj znajdzie. Chociaż nie wiem czy szanowny Patol w ogóle się przejmuje tą inwazją. On to jeszcze by tym chochlikom pomagał nas wykończyć. - Uśmiechnął się pod nosem na wyobrażenie tej sytuacji. Wszyscy w zamku chyba wiedzieli, jak "kochany" dla uczniów jest starszy profesor transmutacji. Nic więc dziwnego, że na jego lekcjach panowała wieczna atmosfera stresu i nadchodzącego zgonu. Ból głowy wrócił, a zaklęcie uciszające przestało działać. Stukot zbroi ponownie niósł się echem po korytarzu, a z ust Maxa wydobył się cichy jęk. Plus tego wszystkiego był jeden. Dźwięki rozróby doprowadziły Solberga do zakątka, gdzie chowały się cztery niuchacze. Max szybko przykleił im łapki do podłogi, żeby przypadkiem nie uciekły, a następnie, jeden po drugim, zaczął zabezpieczać istotki. -A to akurat prawda. Na pewno przyjaźniejsi niż gryfoni. - Nie mógł powstrzymać się od tego komentarza. Chociaż tak naprawdę wielki zatarg miał tylko z jednym lwim wychowankiem. Resztę albo lubił, albo unikał bo nie interesowali go na tyle, by wchodzić w głębsze relacje.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Właśnie z tego powodu Ignacy liczył na to, że to właśnie nauczyciele wezmą się w końcu za zorganizowanie jakiejś obrony zamku. Niektórzy uczniowie może i byli wybitnymi jednostkami, które byłyby w stanie rzucić odpowiednie zaklęcia, jednak jak by to przypłacili? Weekend w Skrzydle Szpitalnym, miesiąc w Mungu? A może wieczność w grobie? Trudno było przewidzieć skutki pewnych uroków. – Wszyscy przeciwko nam, co? – parsknął cichym śmiechem. Gdy Max był zajęty łapaniem kolejnego stadka niuchaczy, Ignacy rozmasował sobie nieco okolice skroni. Do tej pory starał się ignorować nieprzyjemny ból i całkiem nieźle mu to szło, jednak już teraz wiedział, że po powrocie do mieszkania będzie musiał się położyć na kilka godzin. Tak, długa sesja wypoczynkowa pod grubym kocem i kilkoma miękkimi poduszkami z całą pewnością pomoże mu dojść do siebie. Nie mówiąc już o kubku wypełnionym gorącą herbatą karmelową! – Ich odwaga potrafi wpędzić człowieka w dosyć eee interesujące scenariusze, tego nie da im się odmówić – potwierdził, wzdychając cicho. Trudno mu było powiedzieć cokolwiek innego w tej kwestii, gdy po licznych spotkaniach z Morgan i Cassianem dostał całą masę dowodów na to, że wszelkiego rodzaju spotkania z gryfonami potrafiły prowadzić do co najmniej fascynujących zdarzeń. Gdyby nie to, że podczas wakacji panna Davies zdecydowała się wyciągnąć go na spacer, to nigdy by nie trafił na zwłoki aligatora. Tak samo, gdyby nie Cass nie trafiłby tuż po rozpoczęciu roku szkolnego na Malediwy. Z uczniami domu lwa nie dało się nudzić, bez względu na wszystko.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaśmiał się na komentarz Ignacego, bo w obecnej sytuacji właśnie tak to wyglądało. Jakby był to jakiś mało śmieszny test dla uczniów, za który praktycznie nic nie dostają. Odpoczynek po interwencji zawsze był dobrym pomysłem. Nawet jeżeli nie pojawiała się migrena, to walka z tą zarazą była naprawdę męcząca. Solberg miał na to trochę inny sposób. Kubek gorącej czekolady przygotowany przez skrzaty w zamkowej kuchni, skutecznie go relaksował. -Odwaga, czy głupota nazywają to różnie. - Wyszczerzył się do prefekta, bo doskonale wiedział, że sam się pod podobny opis perfekcyjnie wpasował. Kolejne zaklęcia śmignęły w kierunku chochlików, które postanowiły spróbować rozwalić tyle co naprawioną przez puchona zbroję. Nikt nie miał zamiaru przechodzić tego procesu ponownie, dlatego też Solberg po prostu sparaliżował istoty. -Zmywajmy się nim zjawi się tu nowa chmara. Zaraz mi łeb pęknie. - Powiedział do Igancego, po czym zabrali swoje niuchacze i opuścili miejsce zbrodni.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Brandon należała do osób, które zawsze wypełniały swoje obowiązki. Niezależenie od tego, czy miała dobry, czy zły humor, jak się czuła, czy była zmęczona, czy osłabiona, starała się zachowywać tak, jak należało. Nosząc odznakę prefekta naczelnego nie mogła sobie pozwolić na choćby najmniejsze potknięcie, na jakikolwiek problem, czy zmazę na honorze, chociaż oczywiście nie raz i nie dwa zastanawiała się, czy aby na pewno postępuje właściwie, czy nie jest zbyt surowa i uparta. Wiedziała jednak, że bez silnego kręgosłupa moralnego nie będzie w stanie nic zrobić, tak więc postępowała zgodnie z własnymi zasadami, co z całą pewnością nie zjednywało jej zbyt wielu przyjaciół, a niektórzy kręcili głowami nad tym, jak postępowała, zastanawiając się, czy w ogóle wiedziała, czym jest niebezpieczeństwo albo przyjemność. Była jednak zdecydowanie ponadto, by rozmawiać o tak trywialnych rzeczach i nie zniżała się do poziomu osób, które sugerowały jej, że była po prostu przeraźliwie nudna, przynajmniej do chwili, w której traciła cierpliwość. Zdarzało jej się to co prawda coraz rzadziej, ostatecznie lepiej się kontrolowała i starała się trzymać w ryzach, ale to nigdy nie było tak naprawdę łatwe. Nic zatem dziwnego, że teraz, kiedy stojąc na schodach obserwowała Swansea, jej poziom agresji wzrastał coraz bardziej, zamieniając jej spojrzenie w skute lodem tafle jeziora, a w kąciku jej ust drżał lekki, nieznacznie kpiący uśmiech, sugerujący przy tej okazji, że właśnie zamierzała się dobrze bawić, na własnych zasadach i zgodnie z tym, co sprawiało jej po prostu przyjemność. I to wcale nie oznaczało, że musi robić to, co inni, by czerpać z tego zadowolenie. - Swansea - odezwała się w końcu całkiem spokojnie, przekrzywiając nieznacznie głowę, zastanawiając się, jak powinna do niego podejść, czując jednocześnie, że z przyjemnością doniesie o jego wybrykach opiekunowi ich domu. Nie wiedziała zupełnie, dlaczego sprzeczanie się z chłopakiem tak bardzo ją wciągało, czemu wymieniali się tymi niedorzecznymi listami i z jakiego powodu w tej chwili zdawała się być podekscytowana faktem, że właśnie przyłapała go na gorącym uczynku, ale uznała, że zamierza czerpać z tego tyle przyjemności, ile tylko może. - Mam nieodparte wrażenie, iż ma pan niesamowicie wysokie mniemanie na temat swoich zdolności artystycznych - dodała, nie ruszając się z miejsca i nadal spoglądając na Larkina z wysokości kilku stopni, zastanawiając się jednocześnie, z jakiego właściwie powodu chłopak, czy może raczej młody mężczyzna, próbował poprawić rzeźbę, przy której właśnie się znajdował.
Nie wszystkie rzeźby były w idealnym stanie w zamku. Owszem, te częściej oglądane, czy wręcz “słynniejsze”, jak Jednooka Wiedźma, były mimo wszystko nienaruszone, ale w zamku wciąż wiele rzeź wymagało pomocy. Wiele pierwszaków, a nawet starszych uczniów, nie miało za grosz szacunku do sztuki. LJ zajmował się właśnie jednym z takich zapomnianych posągów, czy raczej robił to do chwili, w której dobiegł go czyjś głos. Nie, nie czyjś a jej. Westchnął bezgłośnie, na moment czując irytację, gdy dłuto ześlizgnęło się z obranego toru. W tej jednej chwili jego rysy wyostrzyły się, zdradzając nerwy, ale gdy prostował się, aby spojrzeć na prefekt, wszystko wróciło do normy. Jego twarz pozostała bez szczególnego wyrazu, jedynie jasne oczy zdawały się miotać od zaciekawienia do irytacji. - No proszę, czyli jednak coś nas łączy - wysokie mniemanie o sobie - odpowiedział na jej zaczepkę, kłaniając się przed nią dwornie, aby po chwili bez mrugnięcia okiem, kontynuować przywracanie rzeźbie jej właściwego wyglądu, choć odrobinę poprawionego pod względem realistycznym. Musiał także naprawić rysę, jaka powstała przez rozkojarzenie. - Prawdę mówiąc zastanawiałem się, ile rzeźb będę musiał odwiedzić, aby zwrócić uwagę naszej szanownej prefekt. Coś humor ostatnio nie dopisuje, prawda? Kolejne odjęte punkty naszemu domowi z pewnością nie pomogły - zagadał, jak gdyby nigdy nic, uderzając niewielkim młotkiem w dłuto. Był ciekaw, co właściwie dziewczyna tak naprawdę myślała o ich przedziwnej relacji. Jego bawiło pisanie do niej listów, drażnienie jej, a oglądanie jej złości na żywo było czymś wielce zajmującym. Gdyby sięgnąć po motywy z mitologii, byłaby idealnym wzorem dla wielu bogiń, w zależności od swojego nastroju, ale sam najchętniej umiejscowiłby ją jako Chione. W końcu nie bez powodu nazywał ją Lodową Królową.
Przyglądała mu się cały czas krytycznie, zastanawiając się, czy on kiedykolwiek zastanawiał się nad tym, co robił, czy działał, jak tylko mu się podobało, nie zastanawiając się zupełnie nad konsekwencjami tego, co czynił. Nie był głupi, wręcz przeciwnie, musiała przyznać, że jego umysł był ostry i przejrzysty, potrafił doskonale operować słowem, był inteligentny, ironiczny i potrafił obracać cudze słowa na swoją korzyść. Nie mogła zatem odmówić mu pewnych zdolności, nie mogła mu również odmówić tego, iż był całkiem godnym przeciwnikiem do najróżniejszych pojedynków, do jakich ostatecznie stawali. Nie oznaczało to, że zamierzała się z nim wiecznie szarpać, w końcu nawet ją mogło to znużyć i spowodować, że najchętniej wycofałaby się z czegoś rakiem, musiała jednak przyznać, że jego obecność i zachowanie działało jej niezwykle na nerwy. Miała pełną świadomość tego, że Larkin potrafił to wykorzystywać, na domiar złego doskonale wiedział, jak ją podburzać. Wiedziała również, że bawiło go poszukiwanie u niej jakichkolwiek innych emocji, niż tego lodowatego chłodu, jakim go wiecznie obdarzała, ale zdecydowanie musiałby się bardziej postarać, jeśli chciałby uzyskać od niej choćby cień uśmiechu. - Gdybyś poświęcił choć chwilę na prawdziwe przeanalizowanie naszej sytuacji, z całą pewnością doszukałby się większych podobieństw - zauważyła jedynie cicho, patrząc na niego wciąż lodowato, zastanawiając się, jak bardzo będzie próbował się wykręcić od kary, jaka zdecydowanie mu się należała. Musiał mieć dobre wyjaśnienie, jeśli faktycznie zamierzał uniknąć jej furii, którą na razie jedynie wzmagał poprzez takie, a nie inne stawianie sprawy. Victoria uniosła dość dumnie głowę, przy okazji jedna jej brew powędrowała w górę w geście niezadowolenia i rozbawienia, którego nawet nie próbowała ukryć, po tej jego tyradzie wziętej z miejsca, do którego słońce z całą pewnością nie zaglądało. Pokręciła lekko głową, jakby z niedowierzaniem nad tym, co miał jej do powiedzenia, po czym zmarszczyła nieznacznie nos i spokojnie zeszła po tych kilku stopniach, jakie dzieliły ją od starszego chłopaka, by spojrzeć na niego nieznacznie w górę i uśmiechnąć się. Lodowato, zdecydowanie złowrogo, w sposób, który nie należał ani trochę do czegoś naprawdę przyjemnego. - Kolejne idiotyczne zachowania z pewnością mu nie pomogą, ale wydaje mi się, że nie ma lepszego sposobu, na ich powstrzymanie, niż odejmowanie punktów za przewinienia - odparła, niemalże wybuchając mu śmiechem w twarz. Tak chciałeś grać, naprawdę?
Problem polegał na tym, że nie do końca chciał gasić jej furię. Ba, wręcz przeciwnie. Chciał widzieć w jej oczach życie, emocje, jakie zawsze targały ludźmi. Miłości, czy zauroczenia, nie spodziewał się ujrzeć, gdyż nie sądził, aby dziewczyna była już zdolna do takich emocji, czy raczej, żeby pozwalała sobie na nie. Chciał dojrzeć gniew, obudzenie, nawet odrazę. Cokolwiek, co nie byłoby lodowatą pustką. Obojętnością na to, co inni myślą, jak patrzą, o ile pozostaje wciąż perfekcyjna. Czasem miał wrażenie, że patrzy na jedną z tych porcelanowych, idealnych lalek, które były piękne, ale którymi nie wolno było się bawić. Stały na półkach i spoglądały na wszystkich wokół z wyższością. Dokładnie taką lalką była Victoria, a on czuł, że byłaby piękniejsza, gdyby te niebieskie tęczówki ożyły. Czekał na tę chwilę, aby przenieść ją na kawałek marmuru. Posłał jej jedynie krótkie spojrzenie, unosząc lekko brew ku górze, jakby chciał ją spytać, czy sama może wymienić, co ich łączy. Podejrzewał, że najchętniej pozbyłaby się tego, a on sam nie czuł potrzeby szukania punktów zaczepienia. Nic go z nią nie łączyło poza chęcią stworzenia dzieła o jej twarzy, która była piękna i mógł to przyznać bez zażenowania w głosie. Zaraz jednak westchnąl bezgłośnie, kończąc czyścić poprawiane miejsce i rzucając proste tergeo, aby pozbyć się drobinek kamienia i powstałego pyłu. Dopiero wtedy wstał, spoglądając wprost w te lodowane oczy. - Oczywiście, możesz mi odjąć punkty, za robienie czegoś na rzecz szkoły, aby nie odstraszała rzeźbami zniekształconymi przez tłumy ignorantów. Wszyscy wiedzą, że obrazów nie należy dotykać, prawda? A ilu dzieciakom przypomniałaś o niedotykaniu rzeźb? Wszyscy opierają się o nie, przyklejają gumy do nich, traktują jak poręcze, które mają to szczęście, że są odnawiane o wiele częściej i zabezpieczone zaklęciami. Te rzeźby tutaj nie, a ponieważ nie są tak słynne jak Jednooka Wiedźma, czy choćby Jocunda Sykes, nikt się nimi nie przejmuje - mówił spokojnie, ale gniew był dosłyszalny w jego głosie. Spokojnym ruchem schował dłuto, wyraźnie kończąc na tę chwilę swoje zajęcie.
Jeśli Larkin lubił igrać z ogniem, to szczerze mówiąc nie mógł lepiej trafić. Victoria miała to do siebie, że potrafiła naprawdę długo trzymać nerwy na wodzy, że potrafiła obojętnie podchodzić do pewnych spraw, ale kiedy kończyła jej się cierpliwość, działo się to w tak nieoczekiwany i gwałtowny sposób, że spokojnie można było uznać, że przypominała wtedy Wielki Wybuch. Być może nie była w stanie stworzyć nowego wszechświata, ale z całą pewnością była w stanie roznieść całą okolicę w drobny pył, tylko dlatego, że akurat coś takiego postanowiło przyjść jej do głowy, a zaklęcia same postanowiły popłynąć z jej myśli, wprost do różdżki, która nie czekała nawet chwili, by właściwie zareagować. Niemniej jednak dla Swansea zawsze była raczej chłodna i nie wiedziała, co ten musiałby zrobić, by to się zmieniło, nawet teraz nie wyprowadził jej jeszcze z równowagi. Mierzyli się jedynie spojrzeniami, jakby chcieli się przekonać, które z nich ma większą siłę przebicia i które będzie miało większe szanse na to, by zwyciężyć w tym pojedynku, aż w końcu student postanowił się odezwać, wywołując swymi słowami lekki, ledwie dostrzegalny uśmieszek, który zadrgał w kąciku ust Brandon, powodując, że na pewno nie wyglądała już tak chłodno, jak wcześniej. Nie było to jednak na pewno miłe, jej gest przypominał raczej grymas drapieżnika, który w końcu zagnał ofiarę do kąta i się z tego niesamowicie wręcz cieszył, co w pełni jej odpowiadało. - Nie spodziewałam się po tobie tak poważnego podejścia do sprawy, nigdy bym nie przypuszczała, że cokolwiek dotyczące wystroju zamku, cokolwiek związanego ze szkołą, może być tak bliskie twemu sercu. Muszę o tym koniecznie powiadomić kogo trzeba, jestem pewna, że znajdzie się kilka zachwyconych osób, które doceni twoje niebywałe talenty artystyczne i postanowi spożytkować je w należyty sposób. Nie to, co ja, w końcu jakże ja mogłabym doceniać prawdziwą sztukę i poświęcenie na rzecz jakiegoś wyższego dobra! - powiedziała na to, patrząc wciąż na chłopaka bez najmniejszego nawet cienia skrępowania, zastanawiając się jednocześnie, czy zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie wplątał się w bałagan, którego nie zamierzała mu odpuszczać. Szczerze mówiąc - sam wsunął jej broń do ręki i teraz musiał patrzeć, jak obraca nią zaciekawiona, zastanawiając się, z której strony należałoby wbić ostrze, by było to jak najlepszym posunięciem.
Na jej słowa jedyne błyski wesołości, jakie były w spojrzeniu Swansea, zniknęły. Pojawiła się w nich zwykła obojętność, choć nie podejrzewał, żeby to obeszło jakkolwiek dziewczynę, tak jak jego nie interesowało, co właściwie ona czuje. Nawet nie obchodziło go, co ona kombinuje, licząc się ze szlabanem, czy innym sposobem ukarania go. Zupełnie, jakby mogło to cokolwiek zmienić. - Oboje nie wiemy o sobie za wiele - stwierdził prosto, pochylając nieznacznie głowę, wpatrując się w jej oczy. - Nie dopowiadaj sobie uroczych historii do mojego zainteresowania wyglądem szkoły, Brandon. To tak, jakbym twierdził, że ja jestem bliski twemu sercu, skoro zawsze poprawiasz mój strój, abym wyglądał odpowiednio - stwierdził obojętnym tonem, po czym westchnął, wspierając dłonie na biodrach. Przyglądał się dziewczynie, jakby czekał na tyradę o tym, ile punktów traci ich dom, albo inne podobne słowa. Właściwie wszystko, co mówiła, spływało po nim jak po kaczce, dopóki mówiła o nim. Kiedy jednak sięgała do mówienia o sztuce, a dokładniej o rzeźbach, coś się w nim przestawiało. Nie był to temat, z którego można było przy nim drwić, albo używać jako broni w słownej walce. - Masz chwilę? Powiedz mi, ile jest obrazów w Hogwarcie? Pewnie potrafiłabyś wymienić każdy, co nie? Chociażby przy schodach ile ich wisi. A wiesz, ile jest rzeźb? - zaczął mówić spokojnie, bez cienia zwykłej dla niego zaczepki. - Wiesz, że rzeźbą są nie tylko posągi i popiersia, ale także zdobienia poręczy, kolumny, latarnie? Wszystkie przedmioty zwykłego użytku są w tej szkole rzeźbione, zwróciłaś na to uwagę? Dla czarodziei naprawić jakiś uszczerbek jest prosto, sama byś sobie poradziła. Tak samo transmutując kamień, potrafiłabyś za sprawą kilku machnięć różdżką stworzyć z niego figurkę. Więc dlatego nie dziwi mnie fakt, że niewielu przejmuje się stanem kamienia tu. Wystarczy proste reparo. Dlatego wolę sprzedawać swoje rzeźby mugolom. Oni doceniają najdrobniejsze zdobienia najzwyklejszych rzeczy, ale po co marnuję twój cenny czas na jakiekolwiek tłumaczenia, prawda? To jaki szlaban? - spytał na końcu, przekrzywiając nieco głowę, jakby chciał jej powiedzieć, że nie ma dla niej całego dnia. Lubił się z nią drażnić, czekając, aż w końcu w jej oczach pojawi się coś więcej, ale nie zawsze miał do tego odpowiedni nastrój.
Według Victorii jej rozmówca najwyraźniej nie był dzisiaj w najlepszej formie, bo jego uwagi nie były nazbyt cięte, a ona mogła wymykać się im w sposób tak łatwy, że aż momentami nudny. Nic zatem dziwnego, że przekrzywiła teraz nieznacznie głowę, marszcząc lekko brwi i była bliska tego, by cmoknąć z niezadowolenia i zapytać go, czy aby na pewno dobrze się czuje, bo zaczynała martwić się jego prawdziwie marnym stanem. Prawdą było, że nie spodziewała się po sobie nigdy takiej złośliwości, jaka mimo wszystko wyzwalała się w niej w obecności Larkina, ale działał jej na nerwy już naprawdę od dawna i musiała przyznać, że zaczęło się to chyba wcześniej, niż te nieznośne listy, które wysłali sobie z prawdziwą pasją, najwyraźniej nie zamierzając odpuszczać tego pojedynku. - Serce kobiety zawsze jest największą tajemnicą, Swansea - zauażyła cicho, na swój sposób prowokująco, chcąc się najwyraźniej przekonać, czy znajdzie odpowiedź na jej słowa, czy zamiast tego machnie na nie po prostu ręką, dochodząc do wniosku, że nie ma sensu nadal z nią dyskutować. Nie spodziewała się jednak tego tonu, którego użył po chwili, nic zatem dziwnego, że uniosła brwi, zastanawiając się wyraźnie nad tym, co miał jej do powiedzenia, dochodząc do wniosku, że był prawdziwie oddany sztuce, być może w sposób, który był dla niej nieco przerażający - choć to również nie było to słowo - aczkolwiek w pewnym sensie była w stanie go zrozumieć. Sama z prawdziwą pasją poświęcała się rodzinnym interesom, znajdując w nich niesamowicie wiele przyjemności, a skoro Brandonowie od lat współpracowali ze Swansea, by w swych ekskluzywnych środkach transportu montować misterne wykończenia, tak eleganckie, że czasami i bogaczom oczy mogły zbieleć, nic dziwnego, że skinęła teraz lekko głową. - Widzisz, Swansea, wielu rzeczy o mnie nie wiesz, a ponownie wydajesz wyrok, bez zastanowienia. Najwyraźniej jednak mam nad tobą pewną przewagę, ale teraz nie ma to najmniejszego nawet znaczenia - odparła, machnąwszy lekko ręką. - Nie oczekuj od dzieci, że będą doceniały każde rzeźbienie balustrady albo dostrzegą piękno w marmurowym centaurze. Nie powiesz mi chyba, że mugole, którzy zamawiają u ciebie rzeźby, mają mniej niż dwadzieścia lat, czyż nie? Nie zrozum mnie źle, Swansea, bo nie zamierzam bronić wandali, ale gdybym miała uważać na każdy element dekoracyjny, musiałabym nauczyć się nieustannie lewitować.
- Serce kobiety jest przereklamowane, jeśli chodzi o jego tajemniczość. Nasze pragnienia nie różnią się tak bardzo - stwierdził cicho, mimowolnie reagując na jej prowokację, choć spojrzenie Krukona pozostało spokojne. Jedynie, gdy mówił o rzeźbach, pojawiły się w jego oczach ogniki, zdradzające większe uczucia. Nie lubił ignorancji względem tej dziedziny sztuki. Aktorstwo cieszyło się największym uznaniem, tak samo muzyka, malarstwo, rysownictwo było kolejnym, a rzeźbiarstwo zostało zepchnięte na margines. Wszyscy przyzwyczaili się do eleganckich wykończeniach, misternych rytów na przedmiotach wokół siebie, że przestawali o nie w jakikolwiek sposób dbać. Nawet zaklęcia ochronne należało odnawiać i wiedział, że w Hogwarcie tego pilnują, ale skoro on był w stanie poprawiać wygląd jednego z posągów, każdy inny mógłby go zniszczyć. - Czym dla ciebie jest nauka lewitacji? I czy to nie prefekt naczelną powinna dawać przykład, jak należy dbać o estetykę przedmiotów, którymi się otaczamy? W końcu to wpierw na ciebie zwracają się spojrzenia zagubionych dzieci, które nie wiedzą jak ubrać się stosownie, a także jak zachować - odparł, wracając do typowego dla siebie spokoju, gdzie twarz znów nie zdradzała emocji, a jedynie oczy płonęły na samą myśl o niszczeniu czyjegoś dzieła. - Może powinnaś jednak spróbować postawić się w roli artysty wpierw? Na przykład, mogłabyś iść na kółko realizacji twórczych, które jest za chwilę i tak spróbować poczuć to, co ja czuję, gdy widzę kolejne zarysowane rzeźby. Przy okazji pomogłabyś odzyskać należyte nam miejsce w wyścigu o Puchar Domów - zaproponował, czując nagle chęć zabawienia się jej kosztem. Nie wiedział jednak, że tego dnia będą stawać się aktorami, czego zwyczajnie nie lubił.
- Doprawdy? Rozumiem, że dokonał pan porównania na licznych przykładach, by ostatecznie dojść do takiego, a nie innego wniosku? - spytała dość spokojnie, aczkolwiek z pewną dozą zainteresowania, bawiąc się oczywiście tymi słowami, bo zgadzała się z nim w pełni, wiedząc, że ludzie mieli to do siebie, że niewiele się od siebie różnili. Powiadano, że mężczyźni nie byli tak tajemniczy, że nie potrafili trzymać niektórych rzeczy w sobie, a ich pragnienia były niesamowicie proste, zdaniem Victorii było jednak zupełnie inaczej i nie zamierzała nawet dyskutować na ten temat. Oczywiście poza tą chwilą, gdy była ciekawa, co takiego może powiedzieć jej w tym temacie Larkin. Miewał bowiem naprawdę błyskotliwe spostrzeżenia i musiała przyznać, że choć nie zgadzała się z nim w wielu sprawach, a niektóre rzeczy różniły ich tak dalece, iż nie była w stanie znieść jego osoby, mogła i doceniała jego intelekt oraz mądrość. - Wyzwaniem - odparła na jego pytanie, choć doskonale wiedziała, że nie oczekiwał żadnej odpowiedzi i była to jedynie zaczepka z jego strony, dokładnie tak samo, jak kolejne wypowiedziane przez niego słowa, na które zmrużyła lekko oczy, ale na razie nie zamierzała wdawać się w żadne głębokie dyskusje w tym względzie, bawiąc się tym, co już miała. Nie zamierzała również wybuchać gniewem, bo przecież mówił prawdę, choć oczywiście używał do tego ironicznych słów, co ani trochę jej nie zdziwiło. Znała go już jednak na tyle, by wiedzieć, jak odpierać jego słowne ataki, jak prowadzić z nim tę szermierkę, choć zdarzały się również chwile, które niesamowicie ją zaskakiwały i zmuszały do ponownego przemyślenia tego, co chciała powiedzieć. - Czy nie zauważyłeś, że daję im dobry przykład i niczego nie niszczę? Kiedy tylko proszą o pomoc w odrestaurowaniu obrazów, czy choćby o posprzątanie nieużywanej sali, jestem jedną z pierwszych osób, które możesz tam znaleźć. Jak nazwałbyś zatem to, co robię? - odparowała, przy okazji przekrzywiając nieznacznie głowę i przyglądając się chłopakowi spod przymkniętych powiek, zastanawiając się mimowolnie, czy kiedykolwiek skończą w ten sposób rozmawiać. Co prawda podejrzewała, że kiedy tylko Larkin skończy studia, już nigdy więcej się do siebie nie odezwą, ale nie traktowała tego, jako czegoś złego, ot, tak po prostu było i nie zamierzała niczego żałować, bo i nie miała czego. - Doskonale, zatem pójdziemy tam razem, a ty odkupisz swoje winy za bezprawne próby naprawienia rzeźb - stwierdziła jedynie, nie zastanawiając się nawet przez chwilę. Jeśli Swansea myślał, że w ten sposób wyprowadzi ją z równowagi albo zawstydzi, to bardzo się pomylił. Ostatecznie bowiem to ona miotała się po scenie, starając się nie zabić, jednocześnie śpiewając Więzienne Tango.
Kostka: 2 (Imponujący — mniej spotykany, odrobinę większy od swoich kuzynów. Ma siwo-różowy kolor i rogi zamiast czułków w kolorze czarnym.)
Nic nie zapowiadało, by ten dzień miał się jakoś szczególnie różnić od innych. Ot nawał lekcji i obowiązków, a w wolnej godzinie chciała wyskoczyć do wioski na drobne zakupy w Miodowym Królestwie. Jakże niepocieszona by była, gdyby wiedziała, że los postanowi jej te plany pokrzyżować i to w dość okrutny sposób. Szła właśnie korytarzem na drugim piętrze, zmierzając w stronę schodów na wieżę astronomiczną, gdy pod nogami zobaczyła niewielką piłeczkę. Nie chcąc się o nią wywrócić, postanowiła podnieść przedmiot. Nie wiedziała jednak, że był to największy możliwy błąd. Gdy tylko dotknęła tajemniczej kuleczki, otoczył ją jakiś dziwny pyłek, a ona sama poczuła się nienaturalnie lekka. Dłuższą chwilę zajęło jej zrozumienie, co tak naprawdę się stało. ZAMIENIŁO JĄ W CHOCHLIKA! W panice i złości, latała jak najebana wokół korytarza, szukając jakiegoś rozwiązania całej tej sytuacji, lecz niestety w chwili obecnej nic nie przychodziło do jej sino-różowej i ozdobionej czarnymi czułkami główki.
Wieża astronomiczna była jednym z wyższych punktów w szkole, z której dodatkowo rozpościerał się przepiękny widok na jezioro i błonia. Olivia wciąż próbując pokonywać swoje słabości, wspięła się po schodach, czując narastającą panikę, nad którą próbowała zapanować; spokojne, głębokie oddechy i dłonie zaciśnięte w piąstki, które rozluźniła dopiero kiedy zaczęła zbiegać w dół, uderzając stopami o kamienną konstrukcję. Doszła do połowy schodów, kiedy niebieskie tęczówki napotkały znajomą sylwetkę z rudymi włosami; widok Irvette uniósł kąciki ust Gryfonki ku górze, jednak subtelny zarys uśmiechu znikł, kiedy dojrzała w jej dłoniach kuleczkę. Otworzyła szerzej oczy lekko przerażona, ale zanim chociażby zdławiony krzyk opuścił malinowe usta - Ślizgona zmieniła się w chochlika. Oliv pospieszenie pokonała dzielącą je odległość. - Spokojnie! - krzyknęła do dziewczyny pod postacią nielubianej przez - w zasadzie - wszystkich istoty, a sekundę po tym rozległ się czyjś pisk; była to para uczniów, których zaskoczył widok chochlika. Mimochodem wyciągnęli różdżki. - Ani mi się ważcie! - zwróciła się do nich, przybierając hardą minę. - Zajmę się tym, uciekajcie, już już - zwróciła się do nich, zaraz skupiając uwagę na Irv - chochliku. - Nie panikuj - poprosiła widząc jak ta miota się, latając z jednego kąta w drugi. Najpierw musiała ją uspokoić,potem należało przeczekać - w tym momencie dziękowała Merlinowi, że niedawno przeżyła coś podobnego, bo w innym przypadku zapewne sama zaatakowałaby dziewczynę myląc ją ze znienawidzonym stworzeniem.