Tutaj znajdziesz wszystkie możliwe eliksiry lecznicze, a życzliwy aptekarz na pewno z radością ci doradzi w razie wątpliwości lub pytań. Jeśli wolisz sam przygotować jakiś eliksir, żaden problem - "Pod Tymiankiem" możesz również kupić wszystkie potrzebne składniki i zioła, mając pewność, że są najwyższej jakości.
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Jeszcze chwila sam na sam z tą dziewczyną, a pomyśli, że sama wywołała ulewę, aby kogoś tutaj zwabić. Na pewno roboty było dużo, a siedzenie tutaj w pojedynkę i robienie tego wszystkiego na pewno z czasem mogło zmęczyć. I chociaż czas szybciej leciał, kiedy ręce były pełne roboty... Niektóre rzeczy zwyczajnie lepiej robić we dwójkę, czy w większą ilość osób. Według niego mogła zapytać o to w tym momencie. Czemu Hogwart? Akurat znajdował się w broszurce, która oferowała przyjazd uczniów z innych uczelni. Nie wybrał go dlatego, że urzekły go widoki czy poziom nauczania. Wybrałby się do każdej innej uczelni, gdyby była taka możliwość. Może po tym roku miejsce zagrzeje w innym miejscu? Był elastyczny co do kwestii swojego zamieszkania, z pewnością nie zamierzał jeszcze wrócić do Durmstrangu. Podobno miejsca, do którego należał i które da mu wszystko, czego tylko mógłby zapragnąć. Przyjacielskie porażki? Cóż takiego zrobiła, że posiadała takie grono osobistości w swoim życiu? Dickens był elastyczny, o ile mu to pasowało. Nie posiadał przyjaciół, którzy mogli zarzec się, że znajdą go w stu procentach, czy lepiej od niego samego. Kto takich posiadał? Czy utrzymanie znajomości nie zależało przede wszystkim od tego, jaki sami mamy stosunek do tej całej instytucji przyjaźni? Nie uznawał czegoś takiego, ale nie znajdował również dobrych słów. A wiedziała, że właśnie te siki z ciemnej alejki dawały najlepszego kopa? Ludzie szukali w takich miejscach nie dlatego, że szukali czegoś sprawdzonego i dobrego. Szukali czegoś, co dosłownie wbije ich w ziemię. Upokorzy na poziomie, który będzie popychał ich dalej ku destrukcji. Pragnęli jej. Dlatego szukali tam, gdzie najłatwiej dostać takie gówno. Rozprowadzanie po szkole? Jedno słowo, a zaraz znajdzie jej kilku klientów. Spokojna jej białowłosa głowa, będzie bezpieczna. Wszelkie podejrzenia zejdą na niego. On będzie zajmował się znajdowaniem owieczek, a ona sporządzaniem przepysznych specyfików, które pozwolą przetrwać semestr biednym studentom. Miał w sobie dużo charyzmy, a jak nie ona, to zadziała urok osobisty. Uśmiechnął się szeroko, jakby widok jej wystającego lekko języka był przezabawnym widokiem. Idealnie do niej pasował, chociaż mogło się wydawać zupełnie odwrotnie. Spojrzał w dół, na owoc swojej pracy, której jak się okazuje, było jeszcze więcej.-Przyznaj się, że zwyczajnie mnie wykorzystujesz. Jeszcze pomyślę, że wszystko ukartowałaś.-Mruknął niby niezadowolony z tego faktu. Jednak prawda była taka, że bawił się całkiem dobrze. Wrzucił to, co oddzielił do koszyka. Podniósł głowę i spojrzał na Dinę, uśmiechając się szeroko. Jak wiele rzeczy kryło się za tym zaczepnym gestem?-Gdzie? Idź za tłumem wrzeszczących nastolatek, na pewno będę w samym centrum tego zamieszania.-Powiedział, jakże skromny. -Mogę podać Ci również kod do moich prywatnych komnat, byłaś już w pomieszczeniu dla Przyjezdnych?-Uniósł lekko brwi.
Byłoby to całkiem w jej stylu tak łapać sobie jakichś pomagierów, Harlow wyrośnie na babsko, które sie specjalizuje w manipulowaniu ludzi do robienia za nią rzeczy, ku temu nie było najmniejszej wątpliwości. Na chwilę obecną jednak nie miała umiejętności manipulacji, a już z pewnością nie pogodą i całość była jedynie dziełem przypadku, choć nie da się zaprzeczyć, że przypadek ten był jej bardzo na rękę. Zanurzeni po łokcie w pachnących, aromatycznych ziołach dyskutowali chwilę o głupotach, kiedy słońce zaczynało przegryzać się przez ciemne, burzowe chmury patrzyła na niego już zupełnie inaczej niż jeszcze kilka chwil wcześniej. Gdy zaczęło się z nim rozmawiać, miało szansę zamienić z nim dwa słowa okazywało się, że rzeczywiście nie był takim gburem na jakiego wskazywała jego groźna fizis. Lekkość z jaką prowadzili rozmowę też wzbudzała w Dinie zdumienie, bo ona przecież zazwyczaj gryzła się z każdym nie umiejąc powstrzymać fali bezpodstawnych pretensji, które wypluwała z ust. - Już tam ukartowałam. - zrobiła niewinną minę, zerkając na niego błękitnymi oczami w których skakała zaczepna iskierka rozbawienia- Może wykorzystuje, ale przecież nic za darmo. - puściła mu oko zabierając jeden z pełnych koszy, drugi zaklęciem posyłając za sobą, by lewitując pofrunął na zaplecze. We dwójkę praca poszła znacznie szybciej i rzeczywiście, gdy się rozpogodziło Harlow całą robotę miała już z głowy! - Nie byłam. Zapraszasz? - zmrużyła oczy- Nie wiem czy się przebiję przez tłum wrzeszczących nastolatek... - uśmiechnęła się unosząc brwi. Nie wiedziała, że aż taka okupacja komnat przyjezdnych odbywa się na terenie szkoły, ale skoro tak, znaczy, że musieli tam odprawiać jakieś najgorsze (najlepsze?) bezeceństwa. Spojrzała za okno na mokre ulice na których zaczęli znów pojawiać się przechodnie. - Dzięki za pomoc, Dick...
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Nie miał nic przeciwko manipulacji ani wykorzystywaniu, chociaż musiał przyznać, że jest to rzecz akceptowalna jedynie w konkretnych przypadkach. Czy wtedy, kiedy jest mu to na rękę? Prawdopodobnie. W końcu nie był bezinteresownym stworzeniem. Był raczej z pokroju tych, przy których nawet nie zauważa się, że samemu zostało się wykorzystanym. To na pewno jego umiejętność w odwracaniu uwagi... Czasem wystarczy zrobić z siebie głupka, czasem pożartować, a czasem... Nawet nie robić nic, bo ludzie to zwykle ciemne masy, bez wyrobienia podstaw, jakimi są umiejętności patrzenia i wyciągania wniosków. Poza tym chyba nikt nie chce przyznać się do tego, że został wykorzystany, prawda? Oh, to ujma dla duszy, kiedy przyznajemy się do popełnianych błędów, a raczej, kiedy stwierdzamy, że kompletni z nas idioci. Nie powiedziałby, że jej zdolności towarzyskie kulały. Jej ton, a przy tym bezcenna, niemal bezwyrazowa mina była idealnym połączeniem z ciętym językiem. -Przebiegłość jest cechą pożądaną.-Uśmiechnął się szeroko, troszkę nieokrzesanie. Owszem, nic za darmo, szczególnie dla Dicka, który wiedział, że coś ugra. Jak nie eliksir, który będzie mógł gdzieś wykorzystać, to znajomość, która wcale nie była taka głupia. Nie musiała mu dziękować, naprawdę, zrobił to wszystko z dobroci własnego serduszka. A niech wierzy, takowe posiadał. Naprawdę nie widział powodu, dla którego miałby popijać herbatę i podpierać blat apteki. Bezczynne siedzenie nie było jego mocną stroną. -Uznaj to za darmowe wejście do moich komnat.-Powiedział poważnie, jakby faktycznie było tam co oglądać i gdyby faktycznie należały wyłącznie do niego.-Jakoś Cię przemycę. Jak ładnie poproszę, to nawet zrobią dla Ciebie specjalne przejście.-Mruknął, próbując wyobrazić sobie ten widok. Na co jedynie parsknął lekko śmiechem, pod nosem. Zerknął tam, gdzie sama Dina spoglądała i uniósł delikatnie brwi. Otrzepał ręce, jakby chciał pozbyć się z nich tego, co zostało po ich wspólnej robocie.-Daj znać, kiedy mam się zgłosić po moją nagrodę... Lub faktycznie możesz się troszkę pomęczyć i mnie poszukać.-Puścił w jej kierunku perskie oczko i uśmiechnął się lekko. Machnął jej jeszcze ręką na pożegnanie, lekko odwracając się do niej przy drzwiach. Dobra, to gdzie teraz? I wyszedł z apteki, w całkiem niezłym humorze.
To miał być zwykły, szary, nudny dzień w pracy. W każdym razie, z takim oto nastawieniem tu przyszedłeś. Jednak od razu zauważasz, że coś tu jest dość mocno nie tak. Wszystkie niemal szafki z eliksirami i składnikami są pootwierane, a ich zawartość porozrzucana w nieładzie. Wygląda na to, że doszło tu do jakiegoś włamania, choć zawartość kasy pozostała nietknięta. Należałoby sprawdzić z listami zaopatrzenia, czy na pewno nic nie zginęło z asortymentu, no i trochę tu posprzątać, bo jeśli szef przyjdzie i to zobaczy, może to się naprawdę źle dla ciebie skończyć...
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Praca, jak praca, czy coś. Oczywiście, musiał się do niej w końcu przyzwyczaić, bo tak naprawdę to nie szło mu to w chuj, ale dobra, mógł sobie na pewno jakoś poradzić, czy coś podobnego. Co prawda nie spodziewał się, że nagle okaże się, że w aptece coś jest nie tak i to tak krótko po tym, jak się tutaj zatrudnił, ale w końcu każdy musiał przejść jakiś jebany chrzest bojowy, czy coś podobnego. Nic zatem dziwnego, że złorzecząc pod nosem i marudząc całkiem nieźle, bo jednak miał pewne obawy co do tego, co może tutaj znaleźć, a wolałby nie musieć z własnej kieszeni dokładać się do kasy. Ostatecznie może i ta nie była ruszona, ale dlaczego połowa składników była rozwalona, jakby ktoś zamierzał je stąd wynieść, ale o nich ostatecznie zapomniał, pozostawało dla niego tajemnicą. Sarknął z irytacją pod nosem, a później po prostu zabrał się do tej jebanej roboty, by mieć to jak najszybciej z głowy. Musiał wszystko poukładać, sprawdzić, czy nie zostało zniszczone, przekonać się, ile składników dokładnie brakuje, a do tego oczywiście potrzebował spisu, który musiał odszukać i następnie przynieść. Pozornie to wszystko było w chuj proste, ale w praktyce zajmowało sporo czasu, zwłaszcza gdy trzeba było sprawdzić dosłownie wszystko i przekonać się, czy gdzieś w składnikach nie znalazły się kawałki stłuczonego szkła. Ostatecznie bowiem na podłodze panował nieziemski bałagan. Miał wrażenie, że ktoś zrobił to celowo, ale znowu - nie miał pojęcia kto. Przyszło mu do głowy, że była to jakaś pieprzona próba podjęta przez pozostałych pracowników, by przekonać się, jak sobie z tym poradzi i wcale by go to jakoś mocno nie zdziwiło. Sarknął znowu z irytacją i oparł się o ladę, oznaczając sobie na liście kilka składników, które po prostu się rozsypały, a następnie sięgnął po różdżkę, by sprzątnąć z podłogi stłuczone szkło, które jakimś cudem udało mu się odesłać w niebyt. Przyjrzał się pozostałym zniszczeniom, starając się ocenić, ile jeszcze dokładnie czasu zajmie mu poukładanie wszystkiego w odpowiednich przegródkach, jak również znalezienie nowych pojemników, ale nie zamierzał narzekać. Przynajmniej głośno, bo oczywiście równo przeklinał w myślach, mając nadzieję, że w najbliższym czasie nikt nie pojawi się w drzwiach apteki. Jeszcze tego by mu, kurwa, brakowało. Wrócił na zaplecze, żeby przynieść faktycznie puste pojemniki i zaczął wrzucać do nich po kolei kły chropianka - odliczając przy okazji ich liczbę i notując utratę kilku z nich, które podziały się chuj wie gdzie. Po nich przyszła pora na duszone mandragory, z których jedną musiał odrzucić, bo wyglądała, jakby ktoś po niej przeszedł i na pewno nie nadawała się już więcej do użytku, a nie zamierzał wciskać ludziom byle gówna, chociaż byłoby to na pewno całkiem łatwe. Tylko potem to on by zbierał za to baty, a za chuja mu się to nie opłaciło. Krew salamandry z miejsca poszła na straty, bo zbieranie jej z podłogi mijało się z celem, podobnie było z wodą miodową, która raczej nie nadawała się do niczego z kawałkami szkła. Chujowo. Ale dało się jeszcze jakoś nad tym zapanować, tym bardziej że na zapleczu znajdował się całkiem spory zapas większości składników. I dzięki niech będą pieprzonemu Merlinowi, bo to na pewno uratowało mu tego dnia dupę.
Praca w sklepie z eliksirami dała mu dużo doświadczenia jeśli chodzi o magiczne wywary. Naprawdę podszkolił się bardzo w tej dziedzinie, a przychodząc do Dearów może i nie był całkiem zielony, ale jakoś nie ciągnęło go do pogłębiania wiedzy z zakresu eliksirowarstwa. Co zmieniło się w trakcie jego pracy w Dolinie Godryka. Była to świetna podstawa do jego kolejnego stanowiska, które objął na początku października. Jako sprzedawca w aptece miał podobne obowiązki, z tym, że dochodziła do tego pielęgnacja i zajmowanie się roślinami, odpowiednie przechowywanie ziół i składników na eliksiry oraz doskonalenie swojej wiedzy na ich temat. Za zielarstwo wziął się ostro jeszcze w tamtym roku, aby trochę nadrobić zaległości, które miał na pierwszym roku studiów właśnie z tej dziedziny. Nawet nieźle mu to szło, choć nie wiedział, że przyda mu się to bardzo do pracy w sklepie farmaceutycznym. Oczywiście przez większość czasu obsługą klientów, doradzaniem im przy zakupach oraz porządkowaniem asortymentu, co nie było szczególnie fascynujące. Czasami zdarzały się osoby nieco bardziej roszczeniowe, co z jednej strony nadawało trochę "akcji" monotonnemu dniu, jednak czasami mogło skończyć się nieprzyjemnie. Tak jak tego dnia, kiedy kobieta, kompletująca składniki na eliksir Słodkiego Snu, miała do niego problem, że nie posiadają w asortymencie dwóch składników, które są jej niezbędne do uwarzenia tegoż wywaru. Po kilkunastu minutach tłumaczenia, zaproponował grzecznie rozmowę z kierownikiem, mówiąc, że on nie ma wpływu na to co oferuje apteka; jest tylko zwykłym pracownikiem, który sprzedaje to czym w danym momencie dysponuje sklep. A, że czarownica była uparta i zamiast iść poszukać tych cholernych ziół w innej aptece, nie dość, że truła jemu przez ten kwadrans, to kolejne pół godziny debatowała ze starszym mężczyzną, który mówił jej de facto dokładnie to samo co Lucas wcześniej. Obsługując kolejnego klienta, słyszał jak uparta kobieta nie chce dać za wygraną i miesza z błotem zarówno właściciela lokalu jak i jego pracowników. Sinclair wywrócił oczami, kiedy odwrócił się plecami do osoby obsługiwanej, nie dowierzając w ludzką złośliwość. Co tej cholernej wiedźmie dało to, że zrobiła awanturę na cały sklep, no co? Popuściło ją? I tak musiała gdzieś kupić te składniki. Ale na szczęście wypowiedziała słowa, na które wszyscy czekali, czyli: "moja noga tutaj nigdy więcej nie postanie", dlatego odetchnęli z ulgą, że nie będą musieli już więcej jej oglądać ani słuchać. Więcej takich klientów, a osiwieje przed dwudziestką... Po dniu pełnym wrażeń o niczym innym tak nie marzył jak o szybkim uporaniu się z rutynowym sprzątaniem, raportem i zamknięciem sklepu. Na szczęście kierownik nie był na niego zły, że odesłał "problematyczną" klientkę do niego, bo dobrze wiedział, że Lucas nie ma dużego doświadczenia w rozwiązywaniu tego typu spraw. Oznajmił, że ile mógł tyle załagodził problem, a koniec końców widać było, że kobieta zrobiła awanturę dla zaspokojenia własnego ego. Straszy czarodziej poradził Sinclairowi nie przejmować się takimi sytuacjami, bo będzie ich z pewnością jeszcze więcej. Co prawda miał podobne przypadki u Dearów, jednak tego dnia klientka naprawdę go zirytowała. Aż miał ochotę zaproponować jej eliskir Spokoju w promocyjnej cenie...
Apteka ostatnimi dniami przeżywała istny boom. Nawet pomimo tego, że Noc Duchów już minęła i czarodzieje potrzebowali nieco mniej różnych specyfików, to w samej Dolinie Godryka społeczności magicznej nie tylko udzielił się mugolski, konsumpcyjny styl przygotowań do Gwiazdki od listopada, ale też podczas Nocy Duchów wydarzyło się parę rzeczy, które leczyć było najlepiej bez wiedzy innych - a w niektórych przypadkach szczególnie rodziców. Jeremi, sprzedawca w "Pod Tymiankiem" miał pełne ręce roboty. Nie tylko co rusz odwiedzający przybytek klienci domagali się coraz to nowszych specyfików, ale też zdarzało się mu zajrzeć na zaplecze, gdzie pomagał w chwilach wytchnienia w przygotowywaniu nowych lekarstw.
Rzuć proszę kością k6.
Spoiler:
1 - jeden z Twoich współpracowników przyszedł do pracy zakatarzony i z wyraźną gorączką. Co prawda Twój przełożony, gdy tylko się o tym dowiedział, bez zwłoki odesłał go do domu z zapasem paru dawek eliksiru pieprzowego - jednakże hołdując zasadzie "przezorny zawsze ubezpieczony" rozdał także po jednej fiolce reszcie swoich pracowników. Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie. 2 - w gwarze klientów kupujących składniki oraz gotowe już eliksiry nie zauważasz dwójki mężczyzn, którzy wyjątkowo mocno zainteresowani są wywarem, który przeciwdziała efektom choroby dnia poprzedniego. Obsługując inne osoby nie zauważasz nawet, że ulotnili się przywłaszczając sobie parę nie-darmowych próbek - których utratę będziesz musiał pokryć z własnej kieszeni. Zgłoś w odpowiednim temacie utratę 15 galeonów. 3 - czarodziej za czarownica, wiedźma za czarnoksiężnikiem, przez aptekę przewijają się kolejni i kolejni klienci. Dzień zapowiada się wyjątkowo nieciekawie, przynajmniej do momentu w którym nie zauważasz jakiejś młodej czarownicy, która za pomocą różdżki ryje w drewnianych elementach witryny jakieś symbole. Po bliższym sprawdzeniu orientujesz się, że są to loga SLM. 4 - chwilę po przerwie Twój przełożony prosi Cię, byś udał się do jego zaprzyjaźnionego zielarza i zebrał z jego ogródka nieco składników na prostsze, acz popularne lekarstwa. Na miejscu zauważasz plątaninę chwastów, kolczastych krzewów i dzikich kwiatów przez które będziesz musiał się przebić - to wszystko zaowocuje jednak chwilą ćwiczeń w zakresie zielarstwa podczas zbiorów. Zgłoś się po 1 punkt kuferkowy w tej dziedzinie. 5 - wieczorną porą nadeszło parę chwil wytchnienia. Fale klientów bijące o brzeg lady ustały, zaś dzwonek zawieszony nad drzwiami grał o wiele rzadziej niż w godzinach wcześniejszych. Znalazłeś chwilę by odetchnąć, odpocząć, może nieco posprzątać zabłoconą podłogę - oraz znaleźć zostawione przez szefa z okazji Nocy Duchów pudełko czekoladowych żab. Smacznego! 6 - po zakończonym, ciężkim dniu pracy pozostało jedynie posprzątać podłogę, pochować prezentowane lekarstwa, zamknąć witrynę i udać się w drogę na zasłużony odpoczynek - gdziekolwiek Jeremy chciał go spędzić. Jednakże mógł być pewien, że pójdzie spać w lepszym nastroju, gdyż pod jednym z worków z liśćmi jemioły znalazł niewielki stosik zagubionych wyraźnie dawno temu 20 galeonów. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
Tego dnia, już kiedy teleportował się do Doliny Godryka wiedział, że to nie był jego dzień, jeśli chodziło o humor. Ta kawa z rana, którą sobie zrobił już smakowała jak siki, a jak będę wyglądały obowiązki, które go czekają w aptece? Nie wiedział czy to kwestia niewyspania czy może zwyczajnie miał gorszy dzień, ale przekraczając próg sklepu nie miał wątpliwości, że coś tego dnia spartoli. To było bardziej niż pewne. I o ile obsługa klientów nie szła mu najgorzej, bo lubił kontakt z ludźmi (jeśli nie był to akurat upierdliwy klient) i mógł doradzać czarodziejom w zakresie ziół i roślin w miarę swoich możliwości, o tyle podczas prac porządkowych i pielęgnacyjnych w magazynie i niewielkiej cieplarni - musiał się pilnować. Z początku popełniał najprostsze błędy. Dopiero od momentu kiedy się zorientował i musiał od nowa zliczać saszetki z suszonym piołunem, postanowił sprawdzać po dwa razy czy aby na pewno dobrze zaczął turę. Najgorsze było to, że był to dzień dostaw i co chwilę w lokalu pojawiali się czarodzieje z nowymi produktami, które były zamawiane do sklepu, a on nie był w stanie tego dnia skupić się dostatecznie, aby za pierwszym razem poprawnie sprawdzić partię towaru. Nie dziwił się więc, że każdy dostawca niecierpliwił się czekając, aż Sinclair łaskawie dwa razy sprawdzi stan faktyczny z tym co było zapisane na dowodzie zakupu. Generalnie nie nadawał się tego dnia do użytku. Trochę czuł się jak na kacu, a trochę jakby miał bliskie spotkanie z rogogonem. Mimo tego, że przecież ostatnio nie zarywał nocek i starał się nie ślęczeć nad książkami aż tak długo jak zazwyczaj, czuł się zmęczony i "nie do życia". Jedynym plusem było to, że w ten dzień kierownik sklepu miał wolne i Lucas nie mógł być przyłapany na błędzie. Jeszcze tego mu brakowało, żeby Peterson chodził za nim i wytykał mu błędy. Wiedział doskonale, że jest tego dnia do niczego, nie potrzebował, aby ktokolwiek mu to uświadamiał. Koło południa postanowił zająć się czymś przyjemniejszym niżeli doglądanie roślinek (co na szczęście miał już za sobą). Korzystając z okazji, że na sklepie nie było żadnego klienta i miał chwilę przerwy, czmychnął do magazynu z eliksirami leczniczymi, żeby poprzyglądać się dokładniej konsystencjom i barwom idealnie uwarzonych mikstur. U Dearów też często to robił, tylko że tam było mniej wywarów uzdrawiających i nie miał takiego pola do popisu. Tutaj czuł się troche jak na jakiejś wystawie i w każdej wolnej chwili przeglądał wszystkie zasoby leczniczych substancji, aby po pierwsze móc też dobrze doradzać klientom apteki, ale też samemu szkolić się dla własnego "bagażu". W końcu i tak musiał siedzieć w sklepie od tej do tej godziny, a przynajmniej tyle z tego skorzysta. A i właścicielowi nie ubędzie jak sobie Sinclair poogląda wszystko i będzie o tyle bogatszy w wiedzę. Koniec końców, wychodząc z apteki i zamykając główne wejście, stwierdził, że niczego ostatecznie nie spieprzył. Chyba, że okaże się dopiero na drugi dzień, kiedy przyjdzie druga zmiana i wypatrzy skutki jego dzisiejszego "niedorobienia mózgowego". Ale sam nie dopatrzył się, żeby coś bardzo zawalił i był z siebie dumny, że przeżył te kilka godzin w pracy, mimo tak złego samopoczucia. W końcu nie zawsze wstaje się super wypoczętym, zwartym i gotowym do wysiłku umysłowego i fizycznego.
Właśnie brał się za porządkowanie długo zbieranych ubrań na krześle w swoim pokoju, aby pozbierać je do wyprania, kiedy usłyszał stukanie o szybę okna. Od razu poznał tę niewielką sówkę, bo już nie raz otrzymywał przez nią grafiki w pracy, dlatego pośpiesznie wpuścił ją do środka i odwiązał z jej nóżki niewielki rulon. Stworzenie należało do kierownika sklepu farmaceutycznego, w którym Sinclair pracował, jednak tym razem czarodziej nie wysłał sową rozpiski dotyczącej pracy, a list. Lucas zmarszczył brwi, czytając niedługi tekst, z którego wynikało, że został oddelegowany do spędzenia dodatkowych godzin na wykonaniu remanentu w aptece, który miał miejsce zawsze w grudniu. Westchnął, ale uznał, że może to i dobrze, bo extra cash za nadgodziny zawsze się przyda. Pojawił się wiec wyznaczonego dnia w lokalu, gdzie miało dokonać się sprawdzenia zapasów w magazynie i porównać je z raportami dotyczącymi sprzedaży. Widocznie kierownik miał zbyt wiele na głowie aby to zrobić, a ufał Sinclairowi na tyle, aby można mu było to zadanie powierzyć. Wierzył, że nie będzie musiał robić tego sam, ale dopóki nie wszedł na magazyn z suszonymi ziołami, nie miał pojęcia z kim przyjdzie mu tego dnia pracować. Nie znał swoich zmienników, chociaż przeważnie było ich w aptece po dwóch, jeden na sklepie, drugi w magazynie. Ale zazwyczaj jego współpracownikiem był Collin i dobrze się z nim dogadywał. Jednak tym razem, przekraczając próg pomieszczenia gdzie miał odbyć się spis asortymentu sklepu, zdziwił go widok Gryfona, którego znał ze szkolnego korytarza. - O, cześć - odezwał się, nieco zaskoczony jego obecnością. - Nie wiedziałem, że też tutaj pracujesz. - powiedział, jakby to że chłopak znajdował się w części sklepu, do której miał dostęp tylko jego personel, nie mówiło samo przez się. Sięgnął po stos papierzysk, leżących na stoliku nieopodal i zajrzał do nich. - Hmm, chyba dziś mamy do zrobienia robotę razem. Mam nadzieję, że sprawnie nam pójdzie. - dodał jeszcze, zamykając teczkę z plikiem pergaminów, po czym machnął różdżką w stronę magicznego notatnika i samonotującego pióra, należącego do firmy. Ten od razu wystrzelił do góry i zawisł za jego plecami, gotowy do sporządzania notatek z ich wyliczeń.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Praca była w gruncie rzeczy tym, co trzymało go w jakiś względnych ryzach i nie wywoływało w nim chęci na to, żeby zacząć z miejsca warczeć albo robić coś podobnego. Nie był w dobrym stanie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, wyglądało jednak na to, że nie miał za bardzo osób, do których w tym wypadku mógł zwrócić się po pomoc, więc zaczynał nurzać się w prawdziwym gównie, uciekając od Alise, bo nie chciał robić jej kolejnych problemów, bo nie chciał jej narażać na to, żeby musiała pochylać się również nad jego życiem. Słuchał tego, co do niego mówiła, zastanawiał się nad tym, przyjmował to, ale mimo wszystko chciało mu się z jakiegoś powodu rzygać, nic zatem dziwnego, że naprawdę trudno było ostatnio na niego gdzieś trafić. Gdzieś indziej niż w pracy albo na zajęciach. Ostatecznie jednak widać musiał w końcu do kogoś otowrzyć mordę, chociaż chyba ostatnia osobą, której się spodziewał, był Sinclair. Uśmiechnął się do niego nieco krzywo na powitanie i skinął głową, po czym parsknął pod nosem. - To na pewno nie jest coś, o czym Alise musiałaby ci wspominać - rzucił na jego błyskotliwą uwagę, która naprawdę była niemalże porażająca w swojej prostocie, a później odetchnął głębiej. Obiecywał, że nie przypierdoli Lucasowi. Obiecywał, że nie będzie skończonym chamem, że nie będzie z miejsca chciał wytargać go za fraki, ale nie mógł nic poradzić na to, że dokładnie tak reagował. Być może gorzej było od czasów tego idiotycznego spotykania się Alise z Boydem, może gorzej było od tego, kiedy na jakiś czas wyjechała i stracili kontakt, trudno powiedzieć, ale Max miał jakieś pojebane poczucie obowiązku chronienia swojej przybranej siostry. Równie pojebane było to, że nie ufał żadnemu facetowi w jej otoczeniu, być może z tego prostego powodu, że doskonale wiedział, jak sam się zachowywał i jak łatwo mógł skoczyć gdzieś, gdzie nie powinien. Jeśli nie ufał samemu sobie, jak mógł ufać komuś, kto kręcił się wokół dziewczyny? - Nie liczyłbym na to. Wygląda na to, że mamy tutaj niezły burdel, ostatnio kiedy przyszedłem do pracy, niektóre rzeczy były porozpieprzane, więc nie wiem, czy ktoś się tutaj kręcił, czy ktoś po prostu ma nadal trzy latka i boi się przyznać do tego, że coś zjebał - stwierdził jeszcze, starając się skoncentrować na zadaniu, jakie przed nimi postawiono, ale mimowolnie uciekał myślami do swojej przybranej siostry. Do tego, że miał nadzieję, że była szczęśliwa. Nie daj się wciągnąć ciemności. Za późno, Alise, kurwa, za późno.
On sam nie miał nic do Maxa, bo tak naprawdę go nie znał. Wiedział, że jest dla Alise jak brat, kojarzył go ze spotkań IKE, które często organizował i w sumie tyle. Jedyne co, to zdziwiła go obecność Gryfona "Pod Tymiankiem", bo nie miał pojęcia, że i on tam sobie dorabia. Uniósł nieco brwi, kiedy chłopak wspomniał o Krukonce, bo prawda była taka, że ostatnio z dziewczyną widywał się niestety bardzo rzadko, za co było mu bardzo wstyd, jednak pogodzenie solidnej nauki, obowiązków prefekta i pracy dorywczej nie było łatwe. - Hmm, może i wspominała, ale wydawało mi się, że to inna apteka w Dolinie... Nie ważne, czasami jestem rozkojarzony - mruknął, najpierw zatrzymując się na moment nad papierami, aby po chwili, znowu zacząć je przeglądać i wybierać te, które będą im potrzebne na dziś. Podejrzewał, że jako przyjaciel Alise, z którą byli bardzo zżyci, Max nie będzie pałał do niego sympatią. Już wtedy na lekcji OPCM, kiedy zaczęli udawać parę i kiedy młody Emerson się jej uczepił, widać było opiekuńczość i troskę Brewera. Już wtedy patrzył na Ślizgona jakby chciał mu dać po mordzie. Cóż się dziwić, Lucas też tak patrzył na każdego chłopaka, z którym spotykała się Soph. - Eh, czyli czeka nas przeprawa przez bagno - rzucił bardziej sam do siebie, pod nosem, ruszając w stronę regału, na którym znajdowały się suszone zioła, a magiczny notatnik poleciał za nim, stając w połowie dystansu między Grufonem a Ślizgonem. - Dobra, ja zabiorę się za tę część, a Ty możesz sprawdzać składniki odzwierzęce. Okej? - zaproponował tak podział, bo wydawało mu się to rozsądne na początek. - Więc... szukacie z Alise mieszkania? - spytał niby mimochodem, bo już i tak wyszedł na tego, który nie słucha swojej dziewczyny. A chciał skorzystać z okazji, że mają możliwość współpracy i przez to lepiej poznać Gryfona. Przerzucając kolejne saszetki z suszonym piołunem, naliczył ich piętnaście sztuk, po czym podał na głos tę liczbę, aby samonotujące pióro zapisało to w odpowiedniej rubryce.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Był być może był nadopiekuńczy, być może zachowywał się w stosunku do Alise jak zazdrosny, starszy brat - chuj z tym, że był młodszy - być może patrzył krzywo na jej chłopaków, ale uważał, że przeszła dostatecznie wiele i nie potrzebowała po raz kolejny mieć złamanego serca. Nie potrzebowała siedzieć w bagnie, w jakimś gównie, które jedynie ciągnęłoby ją na dno, więc mimo wszystko przyglądał się Lucasowi z pewną dozą złości, niepewności, zdecydowanie podejrzliwości, jakby spodziewał się, że ten okaże się być faktycznie pieprzonym wężem, który skrzywdzi jego siostrę. Inni twierdzili, że był o nią zazdrosny jako facet, ale nigdy w życiu nie pomyślał nawet o tym, że mógłby ją pocałować, czy cokolwiek więcej, więc jedynie wywracał na to oczami, nawet nie komentując tych rewelacji, bo aż żal było otwierać w takim celu gębę. - Daj spokój - parsknął. - Na pewno macie zdecydowanie ciekawsze tematy do rozmów, niż ja - stwierdził, nieco ubawiony, chociaż w tonie jego głosu dało się wyczuć również nieco ostrzejszą nutę, wskazującą na to, że w razie problemów będzie w stanie naprawdę mocno gryźć, że będzie w stanie komuś przypierdolić bez najmniejszego nawet ostrzeżenia i powinni się po prostu do tego przyzwyczaić. To znaczy, Lucas powinien, jeśli faktycznie chciał być z Alise, jeśli chciał z nią spędzać czas, jeśli chciał przyjść do nich na święta i jeśli chciał dostać od niej ten pieprzony sweter. Max poczuł, jak wypełnia go gwałtownie lodowata pustka, ale nie dał tego po sobie postać i jedynie mruknął pod nosem, zgadzając się na takie zadanie, po czym podwinął rękawy, by zabrać się za sprawdzanie, ile dokładnie mają faktycznie pozostałych składników i zaczął od podzielenia ich na odpowiednie kategorie, skoro część z nich była już i tak przemieszana. - Może. Może już je mamy. Boisz się, że jak następnym razem będziesz ją odwiedzał, wpadniesz na mnie? - rzucił, zerkając na Lucasa, zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie w stanie się z nim dogadać. Może kiedyś, może jak przestanie być taki zawzięty, ale o tym nie był przekonany, ostatecznie nawet rozpierdol we własnym życiu niewiele go zmienił. Chociaż może jednak stał się nieco bardziej przygaszony na swój własny sposób, ale naprawdę nie chciał się z tym jakoś szczególnie mocno pierdolić. - Posadzi nas wspólnie przy świątecznym stole i każe się do siebie uśmiechać, więc zacznij już ćwiczyć.
Akurat Lucas od początku rozumiał zachowanie Maxa, bo sam był aż za nadto troskliwym bratem i miał podobne nastawienie do wszystkich chłopaków, z którymi kręciła Sophie. Więc wcale lepszy nie był. Zarówno Brewer jak i on chcieli uchronić swoje młodsze siostry przed zranieniem, w pewnym sensie zapominając, że są już dorosłe i potrafią o siebie zadbać. Może i Ślizgonowi raz na jakiś czas przyszło do głowy, że Max może jednak czuje coś więcej do Aliny niż tylko tą "braterską miłość", jednak wtedy szybko się otrząsał, bo wierzył mimo wszystko w słowa Argent, która twierdziła, że zawsze byli jak rodzeństwo. Zaśmiał się tylko niepewnie na słowa Gryfona, bo rzeczywiście nie często ich rozmowa zeszła na jego temat - dosłownie może kilka razy - a co więcej można było na to powiedzieć. Zwyczajnie, nie miał pojęcia, że pracują w tym samym miejscu, a przecież mogli się nawet mijać, co było dość dziwne, ale całkiem możliwe. Fakt, faktem Brewer zawsze sprawiał wrażenie mało ugodowego, dlatego Lucas nigdy nie wiedział co chłopak mówi na poważnie, a co jest zaprawione dozą żartu, dlatego poniekąd zaczął się w tym wszystkim tłumaczyć, ale chyba nie wyszło źle. Przynajmniej zachowywał się tak jak zawsze. Ostrożnie. Taki po prostu był, więc tego dnia nic się nie zmieniło, dlatego poniekąd pokazywał przyjacielowi Alise jaki jest naprawdę i ten też powinien do tego przywyknąć. To, że pozostawał nieco roztropny w jego obecności, świadczyło w dużej mierze o tym, że go nie znał. A przecież chciał go bliżej poznać, ze względu na Krukonkę, przez co starał się, aby dogadywali się możliwie jak najlepiej. - Akurat na to jestem na to przygotowany od dawna - odparł po prostu, zerkając w jego kierunku, a na jego ustach mimowolnie czaił się uśmieszek. Miał dziwne wrażenie, że chciał go w jakiś sposób podejść, ale jeszcze nie wiedział w jakim celu... - Oj, tak. Właśnie to do niej pasuje. - mruknął, usłyszawszy słowa Gryfona, jednocześnie przekładając kolejne kartonowe opakowania z liśćmi malin. W pewnym momencie odwrócił się w stronę Brewera i rzucił mu pytające spojrzenie. - Tak szczerze: nie wierzysz, że mogę mieć czyste intencje, prawda? - odezwał się po chwili ciszy, widząc nawet nie nieufne, ale wrogie spojrzenie. Ślizgon zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że Max ma właśnie takie usposobienie i w dodatku trafiło na perfidnego Węża, więc niejako ma podstawy być podejrzliwym, jednak musiał zacząć wreszcie ten temat, bo jeśli sobie teraz tego wprost nie wyjaśnią, to ta kolacja świąteczna może być kompletną porażką. Nie chciał niczego udawać. Nie po tym całym cyrku z Alise na początku. - Po prostu powiedz co o mnie myślisz i miejmy to z głowy.
Nie wiedział co było z nim nie tak, ale ostatnio nawet do pracy przychodził z widocznym entuzjazmem wymalowanym na twarzy. Owszem, przeważnie przychodził do pracy z chęcią, bo jednak lubił pracować z ludźmi, a zwłaszcza w w tej branży, którą znał, bo kręcił się wokół eliksirów leczniczych i ziół przez ostatnie lata. Co prawda nie był to szczyt jego marzeń i wiedział, że swoją najbliższą przyszłość poświęci konkretnej magii leczniczej oraz zawodowi uzdrowiciela. Ale czemu w międzyczasie nie mógł zdobyć trochę dodatkowej wiedzy z zakresu leczenia magicznymi wywarami i ziołolecznictwa? Będąc w wyśmienitym humorze (co nie było u niego nowością od kilku tygodni) teleportował się pod aptekę, by już kilka minut później być gotowym do otwarcia sklepu. Wszedł na zaplecze, ale doglądnąć kilku roślin, które znajdowały się w małej szklarni z tyłu. Sprzedawali je świeże, jeśli klienci właśnie takich potrzebowali i starali się dbać o nie jak najlepiej, by to wpłynęło na jakość. Zaczął więc docinać listki, rozłożył do donic nawóz, inne podlał, a te które były w odpowiednim momencie ściął, by odłożyć do suszenia. Potem wziął się za porcjowanie tych gotowych zeschłych roślin, które sprzedawali porcjami. Lubił to robić, odprężało go to. Kiedy wszystko było ogarnięte, wrócił do głównego pomieszczenia, by pomóc koledze, z którym był na zmianie w obsłudze klientów, których z każdą minutą było już w aptece coraz więcej. Ostatnio nie dawał się wyprowadzić z równowagi nawet najbardziej upierdliwym i zniecierpliwionym ludziom, tak więc było i tego dnia. Owszem, potrzebował chwili, aby zmusić się na uśmiech i odpowiedzieć grzecznie i spokojnie na pytanie klienta, ale nadal miał dobry humor, zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś właśnie podważył jakość ich produktów. Co do niej był stuprocentowo pewny i wiedział, że niektórzy czarodzieje zwyczajnie chcą ugrać w ten sposób jakąś zniżkę. Ale nie był sprzedawcą od wczoraj... Te kilka kolejnych godzin spędzonych w pracy minął mu jak z bicza strzelił. Nim się obejrzał już sprzątał lokal, by kilka minut później policzyć i schować do sakiewki utarg, a następnie zanieść go do sejfu z odpowiednią adnotacją dla właściciela, który zawsze ich sprawdzał. Wszystko musiało być na tip-top. Dlatego pogasił światła za pomocą machnięcia różdżką, po czym wyszedł, zamykając za sobą główne wejście i deportował się do Hogsmeade.
|zt|
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Przez to, że nie wyglądał najlepiej i generalnie nie prezentował się tak, jak prezentować się powinien, ostatni czas spędzał na pracy na zapleczu w aptece, co właściwie ani trochę mu nie przeszkadzało. To, że z reguły nie miał problemów, by rozmawiać z ludźmi, nie oznaczało, że zawsze tego potrzebował, więc z prawdziwą przyjemnością, i to zupełnie nieudawaną, kurwa jego mać, zajmował się przyjmowaniem kolejnych dostaw, robieniem spisów i uzupełnianiem braków na stanie aptecznych ingrediencji. Może powinien wyjść do ludzi, ale nie sądził, żeby faktycznie ktokolwiek tego od niego oczekiwał, więc po prostu wędrował po magazynie z notesem, mamrocząc pod nosem kolejne nazwy składników, upewniając się, że mają ich odpowiednio wiele na zapasie, w przypadku kilku z nich przekonał się, że najwyraźniej nadają się jedynie do wyrzucenia, choćby taka nalewka z tymianku wyglądała na porządnie zabrudzoną, jakby ktoś coś do niej dolał, a po sprawdzeniu okazało się, że w sporej części składała się ona z wody, co w jakiś sposób nawet Maxa rozbawiło, ale nie przywiązywał do tego żadnej pierdolonej uwagi. Wkrótce odkrył również, że słój, w którym przechowywana była sproszkowana ruta zwyczajna popękał, a gdy Brewer wydobył go z półki, odkrył, że szkło wpadło do środka, mieszając się ze składnikiem, co zupełnie skreślało go z listy użytecznych rzeczy do sprzedania. Co jakiś czas dolatywały do niego strzępki rozmów z głównego pomieszczenia apteki, a jego współpracownicy zaglądali do magazynu, by spytać go, czy mają jeszcze ten, czy tamten składnik. To nawet go jakoś uspokajało, pozwalało mu skupiać się na pracy, na wynajdywaniu kolejnych ingrediencji, na zbieraniu nowych zamówień i nie miał czasu na zajmowanie się swoimi popieprzonymi myślami, które powodowały, że czasami chciało mu się po prostu rzygać. Tak przynajmniej mógł wędrować między półkami zajmując się bieżącą inwentaryzacją i spisując zamówienia na najróżniejsze maści, eliksiry, czy co tam komu przyszło do głowy; po prostu miał się czym zajmować, jednocześnie nie wychodząc do ludzi, żeby nie straszyć ich swoją przemęczoną mordą. Cóż, ślaz i inne gówna na pewno nie pytały o to, jak się czuje.
z.t
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Istniały rzeczy, czy może raczej osoby, za które Max był w stanie po prostu zabić. Może brzmiało to, jak jakieś pierdolenie na wyrost, ale taka była prawda i nic nie mogło tego zmienić. Brewer nie należał do osób, które obawiały się tego, co może ich spotkać w przyszłości, może dlatego, że ta sama do niego przychodziła, wpierdalała się w jego myśli i burzyła jego spokój, nie pytając nawet o to, czy na pewno tego chce. Nie chciał, ale cóż miał na to niby poradzić. Nie chciał również tracić Alise, chociaż przecież doskonale wiedział, że najważniejsze było to, żeby dziewczyna była szczęśliwa, żeby jego siostra miała u swojego boku kogoś, kogo będzie kochała, ale przede wszystkim kogoś, kto będzie kochał ją i będzie o nią dbał, zawsze, wszędzie i bez większego zastanowienia. Być może wujek liczył na to, że Max kiedyś zobaczy w Alise dziewczynę, może chciał go zatrzymać w rodzinie w inny sposób, tego Max nie wiedział, ale to się nie liczyło - Ali była dla niego niesamowicie ważna, ale nie czuł względem niej niczego innego, niż opiekuńczości, niż braterskiej miłości, która powodowała, że teraz spoglądał na Lucasa, jakby chciał pożreć go żywcem. Może nie było tak źle, ale mimo wszystko spokojnie dało się wyczuć, że Gryfon nie ma do niego zaufania, a to, że zajmowali się pracą, jedynie nieznacznie go uspokajało. Kiedy Ślizgon postanowił postawić sprawę jasno, Brewer uśmiechnął się lekko i odstawił wyjętą skrzynkę, która zawierała posegregowane składniki, które mieli wysłać wkrótce na specjalne zamówienie. Max uznał, że to najwyższa pora, by przekonać się, czy przypadkiem nalewka z tymianku nie postanowiła się wylać, a skrzydła much siatkoskrzydłych nie rozpadły się w międzyczasie na kawałki. I chociaż otworzył już pudło, chociaż ostrożnie wyciągał kolejne pakunki, by upewnić się, że wszystko było na miejscu, to mimo wszystko cały czas obserwował kątem oka Lucasa. W końcu założył ręce na piersi, mając minę świadczą o tym, że nie zamierzał się z nim pierdolić w tańcu, bo nie o to w tym wszystkim chodziło. - Nie, nie wierzę. Ali ma za sobą już naprawdę dużo i szczerze mówiąc z przyjemnością wpakowałbym twój łeb do najbliższego kociołka, ale nie mogę tego zrobić, jeśli nie chcę zostać zeżarty przez smoka. Powiedzmy, że jestem niedowierzającym Cerberem, który naoglądał się zdecydowanie zbyt dużo, żeby z góry zakładać, że wszystko jest słodkie, cudowne i pierdzące, i wolałbym, żebyś wiedział, że wypierdolę ci wszystkie zęby, jeśli tylko zrobisz jej najmniejszą krzywdę, rozumiemy się? Chuja mnie obchodzi, co się potem ze mną stanie - powiedział prosto, patrząc na chłopaka. - Lepiej miej dobre intencje, jeśli nie chcesz się przekonać, do czego jestem zdolny. Staram się ufać w to, że nie zamierzasz zrobić burdelu w jej sercu i spierdolić, ale równie dobrze mógłbym wierzyć w to, że każdego czekają tylko dobre zakończenia. Gówno prawda, więc lepiej udowodnij, że nie jesteś pizdą albo chujem tak tępym, że nawet nie potrafi logicznie myśleć.
Każdy chciał dla swoich bliskich jak najlepiej. To oczywiste, że jeśli Alise była dla Maxa bardzo ważna, ten dbał o to, by żaden facet nie złamał jej serca (zwłaszcza, jeśli miał to być kolejny raz). Lucas sam sobie nie ufał, jeśli chodziło o relację z dziewczyną. Dlatego właśnie był na początku bardzo ostrożny, bo wiedział, że jego obawy względem prawdziwego zaangażowania, mogły wszystko zepsuć. Jednak starał się. Próbował i dokładał wszelkich starań, by pokonać to co go gnębiło i w końcu dojść do tego co tak naprawdę czuje do Alise. Jednak rozumiał perspektywę Brewera, który patrzył mu na ręce i posyłał wrogie spojrzenia. Widział po nim, że zapobiegawczo dałby mu w zięby, byleby ten nie mącił niepotrzebnie jego siostrze w głowie, jeśli to tylko przelotna znajomość. Rzecz w tym, że Sinclair nie wierzył, że można Alę traktować inaczej niż "poważnie". Nie wyobrażał sobie tego w tej chwili, może dlatego, że siedział już w tym po uszy. Odkąd zaczął się temat Krukonki, Lucas nie mógł jakoś skupić się na liczeniu produktów, saszetek, fiolek i całej reszty, i choć coś tam przekładał, zerkał co chwilę z notatnik to czuł, że nic nie będzie z tej inwentaryzacji na razie, skoro przyszła im tak poważna kwestia jak szczera męska rozmowa. Wyłożenie kart na stół. To chyba było najlepsze rozwiązanie, bo zarówno Ślizgon uważał to za dobry pomysł, jak i Brewer sprawiał wrażenie osoby, która lubiła konkrety. I chwilę później usłyszał - same konkrety. Ale jako oaza spokoju jakich mało, nie mógł zachować się inaczej, niżeli całkowicie opanowany wysłuchać jego słów do końca, nie przerywając mu. Rozumiał to wszystko doskonale i nawet nabrał szacunku do Gryfona po tym co mu przed chwilą powiedział, bo zdał sobie sprawę, że jeśli jego - Lucasa - zabraknie, to Alise będzie miała pełne wsparcie ze strony przyjaciela. Zawsze mogła i będzie mogła liczyć na jego pomoc, na jego troskę, a to dla Sinclaira było najważniejsze. Że chłopak chciał dla niej jak najlepiej i zrobiłby dla niej naprawdę wszystko. - Dobra, to teraz Ty posłuchaj. Prędzej sam wsadziłbym sobie tę łeb do wrzącego wywaru, niżeli ją skrzywdził. Będę z nią tak długo, jak tylko ona będzie chciała być ze mną - czy Ci się to podoba czy nie. - oznajmił miękko i spokojnie, nie spuszczając z niego wzroku - To, że nie każda relacja kończy się dobrze, to nie znaczy, że nie warto w to wierzyć. Moim zdaniem, jeśli obydwoje naprawdę chce, to nic tego nie zburzy. Czasami trzeba tylko uwierzyć. Co nie oznacza od razu, że jest się chujem czy pizdą, głupim i ślepo wierzącym. Głupim jest ten, który stoi w miejscu i zamyka się na innych. Wiem o tym doskonale, bo taki właśnie byłem.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Chciałbym zamówić u Państwa pięć sztuk tojadu (akonitu).
Adres dostawy dołączam z tyłu pergaminu. Do nóżki kruka została dołączona sakiewka z ilością galeonów wynoszącą dziesięć sztuk.
Pozdrawiam,
Felinus Faolán Lowell
Do nóżki zostało dołączonych 10g.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Słowa Ślizgona, zupełnie niezamierzenie, bo skąd miałby wiedzieć, co działo się w życiu Maxa, mocno dotknęły chłopaka i nim się zorientował, zamrugał kilka razy, starając się jednocześnie złapać głębszy dech. Co z tego, że sam czegoś chciał, skoro był w tym jedyny? To nie miało jednak teraz znaczenia, bo nie rozmawiali o nim, a o kimś o wiele ważniejszym, kimś, za kogo po prostu dałby się posiekać i wskoczył w ogień, nic zatem dziwnego, że cała jego uwaga bardzo prędko skoncentrowała się ponownie na Lucasie, którego zmierzył wejrzeniem ciemnych oczu. Nie wiedział o nim tak naprawdę zbyt wiele, z jakiegoś powodu po prostu za nim nie przepadał i podejrzewał, że dokładnie to samo tyczyło się Lucasa. Po prostu mierzyli się spojrzeniami, jakby chcieli ocenić, który z nich ma rację, który z nich ma szansę wygrać, ale Brewer sprawiał wrażenie, jakby nie zamierzał ustąpić tak łatwo pola i taka była prawda. Nie chodziło tylko o to, że wiedział, że wujek przymknąłby oko, gdyby tylko komuś przypierdolił w obronie Alise, bo wiedział, że miał w tym jego pełne poparcie, chodziło również o jego popierdolone uczucia, które nie pozwalały mu na porzucenie siostry. Nie i koniec. - Nawet ja potrafię pięknie mówić, jeśli jeszcze się nie zorientowałeś, więc to trochę gówniany sposób na przekonanie mnie, że faktycznie nie zamierzasz jej za chwilę zostawić - zauważył, uśmiechając się nieco ironicznie kącikiem ust, jakby chciał mu pokazać, że doskonale wie, jak to jest - bo i wiedział i właśnie to paliło go żywym ogniem, nawet nie był do końca pewien, w którym miejscu. - Co dalej? - spytał, patrząc wprost na niego, nie przejmując się teraz zupełnie pracą, zamierzając się dowiedzieć, co później ich czeka. Jedyne, co mógł zrobić, to spróbować zaufać Lucasowi, ale chciał mieć jasną sytuację, a nie dowiedzieć się zaraz, że chłopak w sumie nie miał żadnych planów i pomysłów, a jedyne, co robił, to płynął z dnia na dzień, to nie było coś, czego chciał dla Alise. Może było dobre dla niego, chociaż coraz mocniej do niego docierało, że to też było gówno prawda, ale na pewno nie dla niej. Dlatego też nie ustępował, chcąc po prostu dowiedzieć się wszystkiego od razu, by nie musieć później walić głową w mur.
Sam do niedawna nie dowierzał, że można komukolwiek zaufać i uwierzyć w głębokie uczucie, tylko na podstawie tego co się czuje. Uważał, że nie warto było walczyć, starać się, pracować nad relacją, która koniec końców za chwilę mogła się rozlecieć, a człowiek zostałby z rozszarpanym sercem, krwawiącą przed długie miesiące a nawet lata raną. Przed poznaniem Alise bał się zaryzykować. Ba, nawet w trakcie ich znajomości miał znaczne wątpliwości co do tego czy zwyczajnie nie zabić w zarodku tego co się w nim rodziło. Jednak nie potrafił. Działo się to na jego oczach, a dziewczyna była idealnym dowodem na to, że warto było postawić wszystko na jedną kartę i zaufać losowi. Dlatego właśnie Lucas postanowił mimo wszystko w tej chwili dojść do jakiegoś porozumienia z Brewerem. Bo to nie on w tej relacji ryzykował a oni. Oboje. Rozumiał jego postawę, ale też jednocześnie chciał ją zburzyć. Chciał zachwiać jego równowagę, w której twierdził, że Ślizgon ma złe zamiary i jego znajomość z Aliną nie skończy się dobrze. Może to były tylko słowa, ale według Sinclaira to co zostaje wypowiedziane jest ważne. Zwłaszcza, jeśli rozmawiają, jak dwójka dorosłych osób, które miały już jakieś doświadczenia za sobą. - Masz rację. Nie powinienem Cię do niczego przekonywać - uznał po chwili, a w jego spojrzeniu coś się zmieniło; niejako złagodniało. Pozwolił sobie nawet uśmiechnąć się nieznacznie, kiedy w końcu opuścił wzrok, zerkając na stertę saszetek, które powinien w tej chwili sortować. A po chwili ciszy usłyszał krótkie, aczkolwiek jak istotne pytanie. - Pytasz mnie... czy zamierzam się oświadczać? - pozwolił sobie zażartować, co było wyraźnie widać przez błysk w jego oku, aby następnie nieco spoważnieć i westchnąć. - Wiele we mnie zmieniła. I z pewnością będę starał się jej to wynagrodzić każdym kolejnym dniem. Na razie obydwoje chcemy skupić się na studiach i na sobie nawzajem. Nie był pewien czy nawet jego samego usatysfakcjonowała by taka odpowiedź z ust jakiegoś chłopaka, któremu miałby zaufać i oddać swoją siostrę. Pewnie nie. Ale Maxowi nie pozostało w tej chwili nic, jak tylko uwierzyć bądź nie i bacznie obserwować. Nawet gdyby teraz powiedział Alise, że Ślizgon nie jest jej wart i będzie przez niego cierpieć - pewnie wiele by to w jej głowie nie zmieniło. Znał ją już dość dobrze. Wierzyła w swoją intuicje. I wierzyła w niego.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nawet nie chciał wdawać się w rozmowy na temat miłości, to nie było coś, w czym czułby się dobrze, tym bardziej że sam zaczął w tym się gubić, wpadając w coś, co było samo w sobie wyniszczającym uczuciem. Wiedział jednak, że jeśli sam się z tego nie otrząśnie, jeśli nie obudzi się we właściwym momencie, to wszystko dokładnie się pierdolnie, a on już i tak czuł, że zaczyna zmierzać w stronę, z której nie było wyjścia. Być może zatem rozmowa o kimś innym, kimś niesamowicie ważnym, mogła go choć na chwilę z tego wszystkiego wyrwać? Koncentrował się na tym, na tym co Ślizgon miał do powiedzenia, niemalże zakrztusiwszy się oddechem, gdy ten wspomniał o zaręczynach, ale właściwie to było coś, czego mógł się spodziewać, z czym mógł się jak najbardziej liczyć, ostatecznie bowiem to zdawało się być całkowicie naturalną koleją rzeczy, przynajmniej w niektórych przypadkach, a ta dwójka najwyraźniej mimo wszystko się do niego zaliczała. Wynagrodzić. Max parsknął cicho pod nosem, uciekając spojrzeniem od Ślizgona i zacisnął mocno zęby, mając wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu za moment w coś przypierdoli. Wiedział, że musieli o tym porozmawiać, jeśli nie mieli patrzeć na siebie, jak para wściekłych wilków, jeśli nie mieli za chwilę odgryźć sobie łap, czy podgryźć pierdolonych gardeł, ale jednocześnie nie mógł nic poradzić na to, że czuł się w chuj zazdrosny. Zraniony, bo doskonale zdawał sobie teraz sprawę z tego, że sam zapadł się w ciemność, gorszą od własnej, wierząc, że może coś zmienić, choć nie była to prawda, szarpiąc się niczym pies na łańcuchu i nie mogąc opuścić miejsca, w którym się znajdował. Zawsze wierzył w to, że jest beznadziejny, jeśli mowa o uczuciach, że ma je w dupie, że chuja go obchodzą, aż pewnej wiosny wszystko się zmieniło, by ostatecznie pozostawić go w tym gównianym miejscu, gdzie wiedział, że nie czeka go nic dobrego, ale wiernie czekał, niczym pies, którego porzucono, zastanawiając się, dlaczego sam sobie to robił. Czy aż tak pragnął czyjejś atencji, że godził się na wszystko, nawet gubiąc się w sobie samym? Serce zabiło mu mocniej, a potem skrzywił się, bo Lucas z całą pewnością nie powinien o tym wszystkim wiedzieć. - Będę chyba musiał wyciszyć pokój - mruknął na to, co było właściwie jedynym przyzwoleniem, w końcu nie zamierzał zachowywać się, jakby całkowicie mu odjebało i przyznawać Lucasowi prawa do spotykania się z jego siostrą, to byłoby w chuj dziwne, Alise była dorosła i w pełni świadoma tego, co robiła, nie zamierzał więc zachowywać się, jakby był pierdolonym średniowiecznym ojcem.
To co ich łączyło, to to, że patrzyli wspólnie w jednym kierunku. Dla obu chłopaków była ważna Alise. A więc teoretycznie nie powinno być problemu. Ale to oczywiste, że osoba, która niedawno została zraniona, nie może uwierzyć, że drugiej - nawet bliskiej osobie - uda się być szczęśliwym. Co prawda Lucas nie miał pojęcia w jakim stanie jest Maxa, jednak po słowach, które wypowiadał można stwierdzić, że podchodzi sceptycznie do uczuć, czyli dokładnie tak jak Sinclair przez większość swojego życia. Najgorsze jednak było to, że mieli solidne powody ku temu, aby nie ufać ludziom. Ale jednak ryzykowali, nawet nieświadomie. Widząc reakcje Gryfona na to co powiedział, uniósł brew, przekonany, że co by nie padło z jego ust i tak pewnie nie byłoby odpowiednie dla chłopaka. Sam czasami nie wiedział czego tak naprawdę oczekiwał od kogokolwiek, z kim spotkałaby sie jego siostra. Zarówno wielkie plany, jak i ich brak były złe. Posłał więc tylko Maxowi spojrzenie mówiące "no, co? chciałeś wiedzieć". A usłyszał od niego prawdę. Nie widział potrzeby ani sensu, aby cokolwiek udawać. Już dość z Aliną udawali... - W każdym razie, nie chce mieć z Tobą na pieńku, bo wiem, że ona będzie przez to nieszczęśliwa - dodał jeszcze po chwili, zanim to nie usłyszał jego kolejnych słów, przez które nie był w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu, który lekko rozciągnął się na jego wargach. - Czy to jakaś prowokacja, żebym się teraz wkopał? Chyba jednak to przemilcze - zażartował, śmiejąc się pod nosem i przechodząc kawałek dalej, aby pozbierać resztę faktur potrzebnych do sporządzenia spisu towarów. Niby mieli robote do zrobienia, ale ta nie ucieknie, a rozmowa o Alise była dużo istotniejsza. Gdyby dziewczyna ich słyszała, to chyba by się załamała. Ale skoro teraz chłopaki pracowali razem, to musieli się jakoś dogadać, a przy okazji i lepiej poznać, więc może ten przypadek wyjdzie im na dobre? Kto to wie...
|zt|
+
Ostatnio zmieniony przez Lucas Sinclair dnia Sob 25 Wrz 2021 - 20:53, w całości zmieniany 1 raz
Był naprawdę zadowolony z pracy, w której przyszło mu na ten moment zdobywać doświadczenie. Bo dla niego weekendowe dyżury w aptece oraz spędzanie tam pojedynczych godzin po zajęciach w tygodniu były cennym stażem, takim osobistym. Starał się coraz więcej czerpać z tego co dawała mu posada i nawet jeśli nie było klientów w lokalu, chodził na zaplecze, aby poznawać nowe zioła i przeglądać fiolki eliksirów sporządzanych na specjalne zamówienie. Niektóre lecznicze wywary były naprawdę zdumiewające i często jeden składnik, zmieniony w recepturze tego podstawowego eliksiru zmieniał nie tylko jego właściwości, ale także znacznie różnił się barwą, a czasami też konsystencją. I Lucas nigdy nie powiedziałby, że substancja ma coś wspólnego z danym wywarem, którego była pochodną. Eliksirowarstwo zawsze było dla niego fascynujące i choć bardziej ciągnęło go do magii leczniczej, to jednak ta pierwsza dziedzina zawsze pozostawała w jego sercu. Tego dnia w pracy jednak było dość nerwowo. Obowiązki pana Shawera miał przejąc nowy kierownik, a więc nikt ze sprzedawców nie chciał popełnić na wstępie żadnego błędu, który miałby postawić go w złym świetle. Bo przeciez nikt nie chciał się narazić nowemu szefowi. Był zestresowany, bo jednak ostatnio był odrobinę roztargniony, przez pogrzeb babci i swój ogólny, dość kiepski stan psychiczny z tym właśnie związany. Dlatego od rana uważnie wykonywał swoje obowiązki, skupiając się na nich całkowicie i nie dając się rozproszyć nawet klientom, którzy czasami starali się wyprowadzić go z równowagi. Na szczęście opanowanie mu zostało i jego problemy nie odbijały się rozdrażnieniem skierowanym w stronę ludzi, których obsługiwał. W pewnym momencie, kiedy w aptece zrobiło się cicho, po wyjściu ostatniego klienta, wszedł na zaplecze i usłyszał obcy głos. Był pewien, że to nowy kierownik, dlatego wrócił do głównego pomieszczenia, na swoje stanowisko. W końcu nie chciał ryzykować, że ktoś wejdzie do lokalu, a sprzedawcy tam nie będzie. Byłby to znaczny minus dla Lucasa tuż na wejściu. Dlatego spędził kolejne dwie godziny w pustym pomieszczeniu, segregując dokumenty potwierdzające zakupy hurtowe dla przedsiębiorstw czwarty raz. Nie lubił takiej atmosfery. Już wolałby, gdyby ten facet wszedł, powiedział czego wymaga i stał nad nim. Teraz nie wiedział tak naprawdę czego ma się spodziewać i szukał tylko dla siebie jakiegokolwiek zajęcia, aby tylko nowy szef nie zastał go na bezczynności. I do samego końca jego zmiany mężczyzna nie pojawił się w tej części lokalu, przez co Ślizgon był jak na szpilkach, ale na szczęście godzina zamknięcia szybko nastała i trzeba było skupić się na uprzątnięciu wszystkiego i doglądnięciu niektórych rzeczy, które czekały jego zmienników kolejnego dnia. Niektóre rośliny, sprzedawane jako świeże, potrzebowały naprawdę wiele uwagi. Dlatego jak tylko skończył z nimi, zerknął na zegarek, sprawdził wszystko piąty raz, po czym chwycił plik kluczy i skierował się do wyjścia. Niby nie było aż takiego ruchu, ale zmęczył się psychicznie...
Ostatnio nie był w nastroju nawet do pracy. To był dla niego ciężki czas, a jeśli nawet praca nie pomagała, to było źle. Co z tego, że nowy przełożony okazał się być ostatecznie bardzo w porządku, nie czepiał się i nie marudził na każdy szczegół, kiedy Ślizgon stracił zapał do pracy z momentem, kiedy zaczął mieć problemy natury emocjonalnej. Jednak nie mógł tego dawać po sobie poznać w aptece, to zarówno nie chciał, aby jego koledzy i szef zauważyli, ale także chciał być bardziej wydajny, a cięgle myśląc o tym co go gnębi, popełniał notoryczne błędy. Dlatego jak tylko przekraczał prób lokalu, skupiał sie tylko i wyłącznie na obowiązkach, zadanych mu przez kierownika. Zawsze wszystko wyglądało tak samo, kiedy przychodził na swoją zmianę. Trzeba było przygotować sklep na przybycie klientów, uprzątnąć zaplecze, posortować wszystkie eliksiry lecznicze, oraz zająć się roślinami, przed samym otwarciem. Do tego czasami dochodziły rozliczenia, kiedy zbliżał się koniec miesiąca i przełożony chciał mieć raporty sprzedaży. Wtedy też można było bardzo skutecznie zapomnieć o swoich problemach, bo tabelki i cyferki zajmowały człowiekowi głowę na dobre kilka godzin. Niezły sposób na relaks od życia. Tego dnia właśnie czekała go sterta papierzysk, które niestety ale same nie chciały się uporządkować oraz podliczyć, a kierownik chciał mieć wszystko bardzo dokładnie przedstawione jeśli chodzi o majowy utarg czy straty. W tym miesiącu klienci dopisywali, bo zaczął się sezon przeziębień i wszyscy ratowali się jak mogli. A więc i apteka wiele zarobiła. Siadając do dokumentów zrobił sobie kawę i zabrał do pracy, odszukując odpowiednie faktury i spisy dostaw, aby móc wszystko dokładnie przedstawić w raporcie, o który prosił mężczyzna. Zawsze najdłużej schodziło z przychodami, które nie były takie łatwe do ogarnięcia. Mieli zbyt wiele roślin, zarówno tych świeżych jak i suszonych, ogrom wywarów leczniczych i czasami zwyczajnie ceny się nie zgadzały, kiedy któryś z współpracowników - albo nawet on sam - pomylił się wypisując rachunek. Jednak do wszystkiego można było dojść, skutecznie tuszując pomyłkę, tak aby nikomu się nie dostało. Zajmowało to trochę czasu, ale przynajmniej potem można było iść dalej ze spokojną głową. Rozliczenie wszystkiego zajmowało kilka godzin, a więc tego dnia nie zawitał już za ladą; innymi słowy miał spokój od klientów. Były tego plusy i minusy. Do tych ostatnich należał ból głowy po wyjściu z zaplecza, spowodowany zbyt długą pracą w statycznej pozycji, pochylony nad papierami, długo wytężając umysł rachując. Jednak był z siebie dumny, kiedy skończył i zaniósł teczkę szefowi, oznajmiając, że w środku ma wszystko o co prosił. W ten sposób można było zamknąć maj, a zacząć czerwiec...