Przemierzając zielone zarośla w lesie, na skraju miasteczka, docierasz do skalistej ściany. Idąc wzdłuż niej, odnajdujesz małe wejście do jaskini. Wchodzisz do środka. Wnętrze wygląda bardzo zjawiskowo. Grota oświetlona jest niebieskim światłem, jakby wychodzącym z jej ścian. W jaskini żywo płynie mały strumyk, który zdaje się nie mieć żadnego ujścia na zewnątrz. Żeby przejść do głównej, kamiennej sali musisz się trochę pomoczyć. Krąży legenda, że właśnie w tej jaskini słynny zielarz Marjoribanks odkrył działanie skrzeloziela, choć mówi się, że było ono już znane sto lat wcześniej.
Autor
Wiadomość
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Rudowłosa naciągnęła czapkę głęboko na czoło, prawie zasłaniając sobie widok wszystkiego, co dzieje się dookoła. Może właśnie dlatego dała się tak podejść – chociaż właściwie znowu zgubiła się w swoich myślach, dreptając dookoła z przymkniętymi oczami, delektując się tym charakterystycznym skrzypieniem śniegu pod podeszwami skórzanych botków. Nie dostrzegła tego niuansu, że część odgłosów to kroki stawiane przez kogoś innego; o wiele cięższe i głośniejsze. Dlatego też na dźwięk darrenowego głosu drgnęła zaskoczona, od razu unosząc jedną powiekę. - Cześć, tłuczku. – Przywitała się, nie kryjąc w głosie ulgi, że widzi jego a nie jakąś szyszymorę lub inne stworzenie, które na pewno żyje w tych lasach, ale być może zbyt nieśmiałe jest by wejść w jakiś poważniejszy kontakt z krukonką. I chwała jemu. Ona, w przeciwieństwie do chłopaka, była standardowo niestandardowo ubrana – czyli nic nowego, bowiem z lupą szukać w życiorysie Williams chociaż dnia, w którym pojawiła się odziana tak, by bezproblemowo wniknąć w tłum uczniów. Dziś przypominała pszczołę. Czerń rajstop kontrastowała z żółcią płaszcza, który z kolei odcinał się od ciemnego szalika. Miodowa czapka była zwieńczeniem, żółcąc się na lokach dziewczyny, niczym wełniana korona. - Czyli co, to randka, tak? Nie prawie-randka ani broń-boże-to-nie-randka, tylko randka-randka? - Wyszczerzyła zęby, niczym mała rakietka odpowiadając błyskawicznie na jego komentarz o ujemnych punktach. Specjalnie kilkukrotnie podkreśliła słowo-klucz, uderzając językiem o zęby. Czy go to peszyło? Przyglądała mu się, bujając się na piętach, podczas gdy dłonie luźno miała splecione na piersiach. Wyglądał jakoś inaczej. Ciężko było jej stwierdzić czy gorzej, czy może lepiej. Coś jednak się w nim zmieniło, albo był to tylko wymysł jej wybujałej wyobraźni pomieszanej z miligramem tęsknoty za tym pacanem, którego tak bardzo chciała oglądać na boisku podczas szkolnego meczu. Tego, który nieszczęśliwie ją ominął, a o którym czytać mogła tylko w listach od Arli i Brooks. Podobno rozgromili wtedy puchonów, co niestety potwierdzało głośne zawodzenie Nancy. Jednak nie tylko tę uroczystość ominęła młodsza Williams. Na razie jednak nie poruszała tego tematu, kontynuując zaczęty wątek. – No to chyba ustalone, nie? Na następną zapraszasz Ty. Kruczki nigdy nie wybaczyłyby mi utraty… dziesięciu tysięcy punktów? Sporo, więc oby było warto. Spojrzała za ramię, wpatrując się przez moment w szczelinę, która była wejściem do jaskini. Szczerze mówiąc, nie wiedziała co jest w środku, a o miejscu przeczytała w broszurze turystycznej na temat okolic Doliny Godryka, którą dorwała w jednej z publicznych toalet w restauracji. Każdy wie, że w takich okolicznościach nawet najbardziej wybitnie nudne teksty są świetną ubarwieniem gównianej sytuacji. A Orka lubiła naturę, lubiła się szwendać, lubiła się gubić, jak i lubiła sobie zapalić blanta na jakimś zadupiu. Wcale jeden nie spoczywał w kieszeni jej płaszcza, w c a l e. - A tak, jaskinie. Co to za mina? Jak zginiemy, to chociaż w niezłym miejscu będziemy straszyć. - Szturchnęła chłopaka w ramię, co by go trochę rozluźnić. Co ma być, to będzie. - Początek podobno jest dosyć wąski i trzeba się przeciskać, ale później powinno być lepiej. Ot, na tym skończyła się jej wiedza, bowiem broszura była podarta w kulminacyjnym momencie - kto wie, może opis jaskini kończył się na zdaniu "kto wchodzi do środka, temu krzyżyk na drogę". Wewnętrzy optymizm kazał jednak jej wierzyć, że nie tylko wyjdą z tego żywi, ale być może, kto wie... Darren będzie się całkiem dobrze bawił.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Świst wiatru wśród otulonych śnieżnymi czapami drzew przerwało prychnięcie Darrena, pomieszane jednak z cichym parsknięciem śmiechem. - Tłuczku? Może być - wzruszył ramionami i mierząc Orlę wzrokiem. Rzeczywiście, ubrała się jak pszczoła - w puchońskiej żółci i czarnej czerni od stóp do czubka głowy. Może dzieliła szafę z siostrą i niedługo przyjdzie mu zobaczyć na korytarzu Nancy w stroju Rudolfa Niebieskonosego? Tego Darren nie wiedział i - szczerze mówiąc - garderoba rodziny Williamsów niewiele go obchodziła. Chyba, że nie znajdowała się akurat na członkini tego rodu. Na kolejne pytanie Krukon odpowiedział kiwnięciem głowy. - Oczywiście, że randka-randka. Nie miał w końcu żadnego powodu by nie brnąć dalej w żart Orli. Ostatecznie dzień zapewne skończy się zgubieniem w jaskini albo spacerem z powrotem do Doliny Godryka i wypiciem zbyt dużej ilości whisky albo piwa. Czy Shaw miał coś przeciwko? Skądże. Przez ostatnich parę miesięcy cierpiał na niedobór alkoholu w krwiobiegu. Praca, nauka, prefektowanie, przeziębiony pufek - to wszystko składało się na krytycznie niską ilość wolnego czasu. Propozycję spotkania w Dolinie Godryka Krukon przyjął więc z radością - nawet jeśli Orla, prawdopodobnie, listy pisała po co najmniej trzech piwach. Na słowa o utraconych punktach Darren jedynie machnął ręką. Zabrakłoby mu palców żeby policzyć ile razy odjął pozostałym domom po tysiące punktów żeby nastraszyć jakichś pierwszorocznych albo zażartować z pozycji prefekta z innymi, starszymi uczniami, którzy wiedzieli że granicą władzy studentów z odznaką było odjęcie PIĘCIU punktów oraz złożenie ewentualnej skargi nauczycielowi, któremu - bardzo prawdopodobne - nic nie chciałoby się z tym robić. - Panie przodem - powiedział, wskazując Orli wejście do jaskini. Ostatecznie ona go tu ściągnęła i jeśli ktoś miałby do Hogwartu przynieść wieści o martwym Krukonie, to Darren widział siebie bardziej w roli wstrząśniętego posłańca niż martwych zwłok.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
- Komu w drogę, temu nie marznie tyłek - rzuciła, wydmuchując ciepłe powietrze wprost w łódeczkę ułożoną z dłoni. Faktycznie, im dłużej stali w miejscu, tym bardziej mróz szczypał po odsłoniętych fragmentach skóry. Dziewczyna ruszyła do przodu, torując drogę w śniegu, by w końcu dotrzeć do skalnego wejścia. Z zewnątrz nie wyglądało zbyt ciekawie - ot, zarośnięta dziura, w której jednak nie można było dostrzec końca. Coś tam chyba świeciło, a ona po cichu miała nadzieję, że to zagubiony ognik, a nie oczy jakiegoś stworzenia, które oblicza wartość kaloryczną swojego nadchodzącego posiłku. Tłuczek. Zawsze nadawała mu jakieś przezwiska. Próbowała go tym rozbawić, ale chłopak wydawał się mocno obojętny. Czasem nawet dyskutowała sama ze sobą, na ile on właściwie chce z nią rozmawiać, a ile w tym wszystkim jest jego wyuczonej uprzejmości, która nie pozwala mu kazać jej się zwyczajnie odpierdolić. A ona - cóż, wolałaby, gdyby wprost mówił, na co ma ochotę. Albo chociaż raz ucieszył się na jej widok. Tymczasem jednak zagłębiała się w jaskinię, z każdym krokiem widząc coraz mniej. Nieczęsto dało się słyszeć w williamsowym głosie nutę niepewności, ale następujące zdanie miało jej dość sporą szczyptę. - Wydajesz się trochę markotny. To moja zasługa?
Wycieczka, na którą się wybrali, zdecydowanie nie nadawała się dla osób, które chorują na klaustrofobię. Ani tych, których łatwo wystraszyć. Bo tu wciąż coś gwizdało. Świszczało. Trzeszczało. Kapało. Stukało. Na ile był to skutek ciągłego potykania się Orki, na ile element naturalnego środowiska, cóż, ciężko było to określić. - Uwa... - odwróciła się przez ramię, by ostrzec krukona - który, bądź co bądź, był od niej o wiele wyższy, przed zwisającymi pod niskim sufitem, skalnymi soplami, ale przez zbyt pewny krok i niezwalniające tempo, sama zderzyła się z nimi czołem. Pisnęła, raczej z zaskoczenia, niż z bólu, gdy wilgotny kawałek skały odcisnął się czerwoną pręgą na jej skórze. - ...ga na atak stalagmitów. Przejście robiło się coraz węższe, na tyle, że mogło się wydawać, iż jaskinia próbuje zamknąć tą szwendającą się dwójkę w ciasnym uścisku. W niektórych momentach Orla przeciskała się na siłę, z obawą przysłuchując się, czy jakiś guzik nie wytrzymał napięcia i nie ulotnił się z imprezy. Do tego było ciemno. I mokro. I zimno, zimniej niż na zewnątrz. Darren był tylko zarysem postaci - nieco ciemniejszą plamą, na ponurym już tle. Trochę by go nie zgubić (co było mało prawdopodobnie w ciasnym korytarzu bez odnóg, w którym można było tylko brnąć w przód albo w tył), a może po to by poczuć się nieco bezpieczniej, wyciągnęła w jego stronę dłoń, by z ulgą natrafić na skrawek materiału jego ubrania - jakiej części, nie miała pojęcia, nie zainwestowała w noktowizorki. Zacisnęła opuszki palców, oddychając swobodniej. Korytarz mógł mieć najwyżej kilkadziesiąt metrów, jednak gdy w końcu z niego wypadła, stęknęła ze zmęczenia, jakby co najmniej ukończyła triatlon. A potem nagle głośno westchnęła, wymawiając coś na kształt "och", "ach" i "o-w-pipkę-niech-mnie-wiwerna-poliże-czy-Ty-to-widzisz". Pomieszczenie w którym się znaleźli, przypominało coś na kształt lodowej sali, gdzie w ścianach tańczą wszystkie kolory - rozpraszały się one w tafli wody, tworząc wielobarwne łuny. Odbijały się też w oczach Orli, która chociaż zawsze miała bardzo dużo do powiedzenia, teraz magicznie zamilkła.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shawowi - jeszcze - nie dokuczała niska temperatura. Dzięki teleportacji jeszcze dosłownie dziesięć minut temu był w ciepłym pokoju wspólnym Krukonów, więc jego ubrania nie zdążyły jeszcze całkiem utracić ciepła. Orla najwidoczniej czekała na niego tutaj już jakiś czas - i choć Darren teoretycznie się nie spóźnił, to mimo wszystko poczuł się nieco źle z tego powodu. Musiał też przyznać, że jej oddanie sprawie żartobliwej randki było godne uznania. Machnął więc ukradkiem różdżką rzucając niewerbalne Fovere chociaż na parę fragmentów ubrania dziewczyny. - Markotny? - powtórzył za Krukonką i westchnął ciężko. Ostatni semestr był dla niego prawdopodobnie najcięższym okresem w życiu - zaczynając od obowiązków prefekta, a kończąc na chaosie obejmującym cały kraj, nie wspominając nawet o rzeczach, które teraz wydawały się być normalne i wręcz trywialne - nauce czy treningach quidditcha - Nie, to nie przez ciebie. Oczywiście że nie - zapewnił, pochylając lekko głowę i wchodząc za dziewczyną do skalnego korytarza. Szczerze mówiąc, gdyby trafiła na gorszy dzień - na przykład gdyby Shaw wrócił z pracy upaćkany łajnem z jakiejś paczki-łajnobomby, albo gdyby czekał go trzygodzinny patrol na tym samym piętrze co profesor Craine, co oznaczałoby spotkanie go co najmniej raz - bardzo możliwe że Krukon by jej nie odpisał albo tylko ją zbył. Williams miała jednak szczęście - albo pecha, zależnie od tego z której strony spojrzeć. Mało brakowało, a Darren poprawiłby Orlę - w końcu z sufitu zwisały stalaktyty, nie stalagmity. Jednak bardziej był zajęty przeciskaniem się wąską jaskinią, będąc jednocześnie zgięty w pół. Chwilę po wejściu wyrżnął już parę razy w sople lodu. Teraz posuwał się do przodu w nienaturalnej nieco pozycji, idąc jednocześnie bokiem i pochylając się lewo. - Wszystko w porządku? - spytał, kiedy dziewczyna pisnęła z powodu trafienia w jeden ze zwisających kawałków zamarzniętej wody. Wyglądało jednak na to, że nic jej nie było, a czerwona pręga była jedynym śladem po spotkaniu z soplem. Parę chwil później Shaw poczuł dotknięcie w okolicy swojego łokcia. Wzdrygnął się lekko na początku, spodziewając się że - być może - w jaskini czają się jakieś insekty które zaczęły go obłazić albo, co gorsza, nietoperze. Tylko nie nietoperze, tylko nie nietoperze. Okazało się że była to jednak tylko poczciwa Orla, która najprawdopodobniej chciała sprawdzić czy Darren się nie zgubił. Nic dziwnego - nie był zbyt doświadczony w byciu grotołazem. Wyciągnął więc lewą rękę do przodu - a raczej w bok, biorąc pod uwagę jego pozycję - i ścisnął lekko ramię dziewczyny, dając znać że jeszcze nie wpadł do żadnej przepaści. W końcu - nareszcie - weszli do o wiele większej groty. Williams dyszała ciężko, a i Shaw wciągał zimne powietrze pełnymi haustami, na co pozwolić sobie nie mógł w wąskiej, skalnej szczelinie. Jednak równie wspaniały co możliwość wzięcia pełnego oddechu był widok, który przywitał ich w środku groty. Komnata jakby wyryta w lodzie, w którego sklepieniu odbijał się mały strumyk - i nawzajem - nasycając się nawzajem zniekształconymi obrazami wszystkiego, co było w jaskini, a więc mchów, porostów, kamieni, a przede wszystkim pary studentów, którzy byli zapewne najbardziej kontrastowymi i jaskrawymi obiektami w grocie od dawna. Krukon wycelował Mizerykordią w swoją dłoń i wyczarował mały, niebieski płomyk, tańczący między palcami, a przede wszystkim zupełnie niegroźny. Kolejne zaklęcie - i niebieska barwa ustąpiła miejsca wszystkim dosłownie kolorom tęczy. Shaw uniósł i otworzył dłoń, przyglądając się odbiciom ognia w dziesiątkach, jeśli nie setkach, lodowych lusterek i bryłek. - Cudowne - mruknął cicho, nie chcąc przełamywać zbyt natarczywie ciszy, która - o dziwo - przytłoczyła nawet Orlę.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Zupełnie się już nie dziwiła, dlaczego ktoś stworzył broszurę o tym miejscu. Chociaż ta na stronach pożółkłego pergaminu nie zdradzała nawet w odrobinie tego, na co się napatoczyli – było warto zaufać jej stronom. Być może ten, kto potargał stronę w kulminacyjnym momencie, chciał zachować to odkrycie dla siebie, upewniając się, że nikt inny nie przybędzie tu zachęcony krótkim opisem i malowniczymi zdjęcia. A może – chociaż w to wolała nie wierzyć, część strony, na której ujawnione było błyszczące, bijące serce jaskini skończyła swój żywot jako awaryjny papier toaletowy. Tak czy inaczej, Williams wierzyła w przeznaczenie, żyjąc według zasady „co ma być, to wydarzy się na pewno”. Pytanie nigdy nie brzmiało „czy?” tylko „kiedy?”. Czuła, że nie trafiła tu przypadkiem, chociaż powód mógł być bardzo błahy, jak chociażby oniemienie z zachwytu, czy wpatrywanie się rozszerzonymi oczami w przestrzeń. Milczała, jednak nie na długo, bowiem w mig powtórzyła jego słowa, zatrzymując spojrzenie na tańczących na jego dłoni szmaragdowych iskrach. - Cudowne – cudowny – mogę? - Zapytała, ale każdy kto ją znał, wiedział, że pyta zazwyczaj tylko z dobrych manier, nie czekając zwykle na odpowiedź. Pewna miękkość zagościła w jej głosie, jak wtedy, kiedy śpiewała przed kimś po raz pierwszy, ujawniając głos, który zastępował zwyczajne, codzienne brzmienie. Pokonała dzielącą ich odległość, nie spuszczając z oczu wyczarowanych przez chłopaka płomyczków. Może nieco odważnie, a może całkowicie po swojemu, przełamała granicę cielesnej strefy komfortu, gdy obie dłonie zamknęła na jego, o wiele większej, zatrzymując na moment przedstawienie tej istnej gry świateł. Nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi na to, że Darren dłonie ma niczym małe patelenki – widać było, że nie jedną pałkę one w życiu dzierżyły i pewnie tłuczek był w stanie złapać jednorącz. Nie skupiła się jednak ani na tym fakcie, ani nawet na tym jak chłodne miał palce, a na zamkniętym w ich objęciach blasku. Powoli, zerkając po ścianach i suficie na uzyskany efekt, rozchylała palec po palcu, bawiąc się kolorowym cieniem. Tu wyszło jej coś na kształt feniksa, tu dementora po udarze, tu nieokreślonej plamy, którą szeptem nazwała „artystycznym kleksem”. I, trzeba przyznać, że przez moment bawiła się niczym dziecko, śmiejąc się pod nosem gdy układała te wzory. Aż po kilku minutach odpuściła, rezygnując z tego niewinnego dotyku. Gdyby tylko była świadoma, że w tym szmaragdowym świetle doskonale było widać ślad po jej zderzeniu ze stalag… stalaktytem, może naciągnęłaby czapkę głębiej na czoło. Tymczasem paradowała z odbiciem wyglądającym niczym drągal trolla – za co można było winić zimne podmuchy wiatru, przez który prawie nie czuła pulsowania skóry, pod którą krew tworzyła specyficzny siniak. No cóż, później będzie musiała się wytłumaczyć matce, że wcale nie brała udziału w sadomasochistycznej schadzce, a szwendała się po lodowych jaskiniach, co pewnie w matczynej opinii wcale było lepszym miejscem na zaoranie głową w coś twardego. Skupiona była na analizowaniu odpowiedzi na pytanie, które zadała mu wcześniej, aż w końcu westchnęła tak potężnie, że prawie aż komicznie. - No przecież, nie wiem jak mogłam o tym nie pomyśleć - zaczęła prędko, czubkiem buta tworząc jakąś norkę w wilgotnej glebie - przecież pracujesz w Ministerstwie, a teraz jest taki pierdolnik, że pewnie... i to jeszcze w biurze bezpieczeństwa, tak? To przez to wyglądasz tak, tak... Wyrzucała z siebie słowa niczym mała armatka, po raz pierwszy odkąd tu weszli, zawieszając spojrzenie na jego twarzy. Automatycznie przekręciła głowę niczym szczenię psidwaka, gdy szukała w myślach odpowiedniego określenia. - ... jakbyś był bardzo, ale to bardzo zmęczony. - Zdecydowała się w końcu, podkreślając ostatnie słowo. Dopiero teraz wpadło jej do tego rudego łebka, że gdy ona narzekała na znużenie, a zmartwienia ograniczała do choroby matki i opieki nad młodszym rodzeństwem, on pewnie każdy moment poza szkołą spędzał w pracy. A czasy, jakie były, widział każdy. Nawet w orkowej bańce radości pojawiały się szczeliny pełne strachu, więc co dopiero musiał czuć on, skoro mierzył się z tym w pierwszym froncie? Właściwie powiedzieć, że poczuła się głupio, to jak nie powiedzieć nic. Pomiędzy nimi był tylko rok różnicy, a w niektórych kwestiach dzieliła ich przepaść, której na pierwszy rzut oka nie dało się przeskoczyć. Nawet, jeśli było się olimpijczykiem w dziedzinie skoków w dal. Może ta jego sztywność, to nie kij w dupie, a dojrzałość? Przestąpiła z nogi na nogę, wyraźnie zakłopotana. - Mogę Ci jakoś pomóc? - Zaczęła cicho, by zaraz poprawić się już z większą siłą w głosie. Rozłożyła przy tym trochę bezradnie ręce. - Inaczej. Chciałabym Ci jakoś pomóc, a zamiast tego ciągam Cię po jakiejś dziurze w ziemi. Jakbyś chciał stąd spierdolić, żeby nie wiem, emerycko usiąść w jakimś barze, to mi powiedz, dobrze? Serio mówię. Chciałabym też, żeby było Ci lżej. I żebyś się uśmiechał szerzej. Albo w ogóle.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Krukon drgnął po pytaniu dziewczyny, gdy ta położyła mu swoje dłonie na jego łapkach. Spodziewał się że po prostu zechce część ognia przenieść w swoje ręce i samemu przetestować efekty pozostawiane przez tęczowy ogień na lodowych ścianach oraz suficie. Złamanie osobistej granicy jaką był dotyk nieco zaskoczyło Shawa, szczególnie że do tej pory Orlę głównie bombardował albo tłuczkami, albo dyniami - ale z drugiej strony jednak, czego innego spodziewać mógł się po Williams niż zaskoczeń? Z ust Darrena wydobyło się ciche jęknięcie kiedy Orla wspomniała o jego pracy. Szczerze mówiąc miał nadzieję że chociaż dzisiaj będzie mógł o niej zapomnieć na co najmniej parę minut. Shaw chwycił nadgarstek Krukonki i przelał na jej dłoń pozostały w jego ręku ogień, samemu otrzepując swoje palce o płaszcz i podchodząc do jednej ze ścian, z bliska przyglądając się fakturze lodu oraz przejeżdżając po niej palcami, które po chwili były już wilgotne od roztapiającego się pod wpływem ciepła jego ciała lodu. Zimne. - Nie wiedziałem, że aż tak to widać - mruknął, pocierając powieki i okolice oczu mokrymi opuszkami - Przepraszam, ale to tylko godzina snu za mało, nic więcej - powiedział z wymuszonym uśmiechem, odwracając się z powrotem do dziewczyny. Podniósł jednak po krótkiej chwili twarz do góry, wracając do oglądania sufitu, na którym dominowały aktualnie pomarańcze i fiolety. Oczywiście, "tylko godzina snu za mało" była wielkim niedopowiedzeniem. Darren wstawał rano, leciał na zajęcia, potem do pracy - gdzie czasami, na szczęście nie zawsze, zdarzało mu się ganiać w ciasnych uliczkach jakichś podpalaczy czy innych trucicieli i sam nie wiedział jak to się stało, że jeszcze nie wylądował w Mungu - następnie wracał do Hogwartu gdzie czekał stos zadań domowych, treningi drużyny quidditcha i kiedy już się mu się wydawało, że będzie mógł położyć się spać, to orientował się przez kawałek metalu w kształcie odznaki prefekta przypiętym do jego szaty musi spędzić jeszcze dwie godziny szlajając się po korytarzach i połowę czasu odejmować punkty innym uczniom za łażenie po dwudziestej drugiej, a połowę kryć tych samych dzieciaków przed patrolującym Craine'm czy Dearową. Potem w końcu szedł spać, budził się w nocy co najmniej raz bo jego pufek miewał ochotę na jedzenie smarków, wstawał i powtarzał wszystko od nowa. - Po prostu uważaj na siebie - powiedział z nieco szczerszym uśmiechem - I uważaj jakie listy otwierasz - dodał, stękając ciężko i machnięciem różdżki susząc nieco ziemi pod ścianą na której postanowił walnąć swój tyłek - Do baru dla emerytów możemy pójść potem, ja stawiam - zakończył, po czym zamknął oczy i przyłożył głowę do zimnej ściany, czując jak krople wody powoli spływają mu z włosów na kark. - A jak u ciebie? - spytał Orli, podnosząc jedną powiekę - Ostatnio cię nie widywałem - dodał, wzdrygając się lekko kiedy jedna z zimnych kropelek dotarła do jego łopatek.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Orla nie należała do naiwnych osób. Nie musiała też mieć szóstego zmysłu, by wiedzieć, że "to tylko godzina snu za mało, nic więcej" to zawoalowany synonim tego, że ten w pewnie cierpi na przepracowanie już od dawna. Chociaż krukon w jej mniemaniu nigdy nie należał do nader ekspresyjnych osób, to wyczuła, że temat pracy prawdopodobnie chce zdusić w zalążku, nie wchodząc w szczegóły - i bardzo dobrze. Nie oszczędziła sobie jednak jednego komentarza, próbując niezbyt zdradzać troskę, co by nie pomyślał, że jest jakąś uczuciową bułą. Chociaż była. Najbardziej bułowatą z buł, drugiej takiej to z lupą szukać, nawet w najlepszych z pierkarni. Osuszając kawałek ziemii, gdzie skały porastało coś na kształt mchu, usiadła obok swojego towarzysza na wcale-nie-randce, niby przypadkiem szturchając jego kolano swoim. — Może powinieneś zadbać o to ile sypiasz. Albo z kim sypiasz… - przerwała wpół zdania, nagle skupiając całą swoją uwagę na obłym kamyczku, który przez całą ich rozmowę uwierał ją pod podeszwą buta. Uniosła go, przybliżając sobie do twarzy, co by móc w półmroku stwierdzić, czy posiada jakieś inne walory, oprócz tego, że był wilgotny i chłodny – jakichś złotych drobinek albo szmaragdowej poświaty, czegokolwiek, co mogłoby świadczyć, że wyjdzie stąd bogatsza, niż weszła. Niestety, kamyk był rozczarowująco nijaki. Cmoknęła z rozczarowaniem, ponownie wbijając brązowe oczy w Pana Poważnego. — bo wiesz, opowieści o Twoim pufku to dotarły nawet do babskiej sypialni. Podobno środek nocy to jego pora obiadowa. Pewnie jesteś jego ulubionym posiłkiem, co? Wydała z siebie odgłos mlaskania, śmiejąc się głośno. Nigdy nie rozumiała zachwytów nad pufkami, bowiem nawet najsłodszemu ze stworzeń, nie pozwoliłaby żerować na zawartości swojego nosa. Wiadomo jednak, że magiczny świat fauny i flory rządził się swoimi prawami, często przez nią nieznanymi i niezrozumiałymi. Ze wszystkich zwierząt najbardziej ciekawili ją ludzie, a tak się składało, że przedstawiciel tego gatunku siedział tuż obok niej. Oczy miał przymknięte, chociaż strużki wody spływały mu po policzkach – a sądząc po temperaturze powietrza, sekundy dzieliły go od napadu drgawek z zimna. Mimo, że w pierwszym odruchu miała ochotę naciągnąć na dłoń rękaw, by przetrzeć mu skąpaną w jaskiniowym prysznicu twarz, to wpatrywała się tylko jak oczarowana, a dolna warga nieco jej opadła, kształtując usta w dosyć szerokie „O”. O. Podwójne "O", bo zauważył jej nieobecność. — Być może niewystarczająco dobrze się za mną rozglądałeś? — Odpowiedziała na jego pytanie, nie chcąc wdawać się w szczegóły ostatnich tygodni. Nie, że był to temat dla niej niewygodny czy bolesny, bowiem chorować rzecz ludzka, a nic co ludzkie nie było Orce obce, jednak i ona uciekała od pewnego rodzaju powagi, która zamieszkała jej rozpalone, ogromne serduszko. Wolała balansować na granicy tego co zabawne i niemoralne, a nie wdawać się w dyskusje pełne żali. — Podróżowałam po Europie wraz z moim zespołem. Wiesz, to o g r o m n a tajemnica, bo wytwórnia nic nie wie, że jakby... jestem czarownicą, tak? Pewnie uznaliby to albo za niezły odlot albo za ostateczny dowód na to, że kiedyś musiałam za dzieciaka pójść na czołowe z kociołkiem. Nie mogę sobie pozwolić na taki skandal, szczególnie teraz, gdy każda telewizja śniadaniowa chce mieć mój tyłek na swojej kanapie. Skończyła swoją odpowiedź utkaną z marzeń, by po krótkim oddechu dodać, że tak naprawdę jej podróże ograniczały się do spacerów pomiędzy kuchnią a sypialnią, ogrodem i lasem za domem, a jedyna kanapa, która z przyjemnością widziała jej pośladki, to ta która stoi w salonie, skrzypiąc przeraźliwie, za każdym razem gdy ktoś zaatakuje jej obicie zbyt gwałtownie. Sięgnęła dłonią do wnętrza swojej kieszeni, opuszkami palców próbując wśród zebranych w niej papierków odnaleźć znajomy kształt. Podłużny, zbity, nieco nierówny, z laminowanym ustnikiem - ot, mały, skręcony pakunek, który krył w sobie więcej dobra, niż jego niepozorny wygląd mógłby na pierwszy rzut oka zdradzać. Towar pierwsza klasa - powiedziałaby, ale jej usta milczały, rozciągnięte w szerokim uśmiechu, gdy z niewypowiedzianym pytaniem w spojrzeniu, podsunęła blanta Darrenowi pod nos. - Chcesz? Ciekawiło ją, co poczuł. Papierek w końcu nasiąknięty był ósmą wodą po płukaniu fiolki z amortencją. Czyżby pastę do zabezpieczania trzonka miotły? Zapach pergaminu z zapisanym drobnym maczkiem raportem? A może aromat spokojnego snu, który - jak sam mówił, chyba za często mu się nie zdarza?
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren zaśmiał się na wspomnienie o pufku. Nie spodziewał się, że Klaudiusz będzie tematem jakichkolwiek rozmów - puszki pigmejskie były przecież całkiem popularnymi zwierzątkami domowymi. Choć racją było na pewno to, że większość czarodziejów wolała po prostu zapewnić mu karmę z choćby menażerii Nanuka - Krukon zresztą sam tak robił, nie zawsze w końcu miał katar! - niż oferować pufkowi swoje smarki. Shawa jednak to ostatecznie niezbyt obchodziło. Oszczędzał parę knutów ORAZ oferował Klaudiuszowi jego ulubione jedzenie ORAZ nie miał problemów z zatokami? Gdzie tu negatywy? - Nie sądzę, że puszek byłby zadowolony gdybym dzielił z kimś łóżko - powiedział z zakłopotanym nieco uśmiechem. Dormitoria krukońskie i tak nie były koedukacyjne. - Możliwe, nie nie miałem czasu rozglądać się bardziej - dodał ze wzruszeniem ramion. Orlę ostatni raz widział podczas jarmarku w Hogsmeade, przed Nocą Duchów, kiedy Darren straszył tamtejszych mieszkańców jako ogr. Albo potwór Frankensteina. Jedno z dwóch, Shaw nie był pewien. Krukon wysłuchał historii Williams z ze sporym zainteresowaniem. Wiedział, że zajmowała się muzyką - choć sam wolał raczej melodie dla stetryczałych dziadów - w końcu na święta podesłał jej nawet mikrofon. Jednak nie miał ślizgońskiego pojęcia że Orla cieszyła się takimi sukcesami. W końcu podróż po Europie była już wyznacznikiem jakiegoś statusu na muzycznej scenie, tym bardziej mugolskiej, gdzie konkurencja z pewnością była większa niż na tej czarodziejskiej, biorąc choćby pod uwagę ilość nie tylko odbiorców, ale i przede wszystkim innych artystów. Rozluźnił się więc nieco - skoro u Williamsówny nie działo się nic złego to nie miał czym się martwić. Ba, wręcz przeciwnie - mógł być zadowolony z tego, że jego znajoma tak dobrze sobie radziła. - Cieszę się - powiedział z uśmiechem - Obejrzałbym tą... telewizję śniadaniową... - rzekł niepewnie, mrużąc oczy i starając się nie przekręcić żadnego słowa - ...ale jedyny telewizor do jakiego mam dostęp stoi u dziadka w najdalszym kąciku domu, żeby magia go nie spaliła - jęknął, przypominając sobie jak radio, postawione za blisko pokoju z kiedyś-czarnomagicznymi bibelotami babci zaczęło nadawać transmisję ze stacji Tartar 66.6 i oferować każdemu słuchającemu śmiertelnikowi legion opętań w cenie jednego. Nie namyślając się za długo, Shaw sięgnął po jeden z przedmiotów podsuwanych mu przez Orlę. Powąchał go ostrożnie, po czym zmarszczył czoło i nos. - Nasączasz blanty jaśminowymi perfumami? - spytał Krukonki, odsuwając lekko papierosek od nosa - Jaśminowe perfumy, czy czarodziejskie czy mugolskie, są okropne - ocenił z miną na-pewno-nie-znawcy, ale z pewnością co najmniej amatora tematu - Naturalnie, kwiaty pachną o wiele lepiej. O wiele - doradził Orli, siadając po turecku i opierając łokcie na kolanach - Opowiadałem ci kiedyś jak ojciec przysłał nam nasiona jaśminowych diabelskich sideł? - zaczął, czekając na to czy Williams sama zdecyduje się na zamienienie jaskini w haszkomorę - Prawie mnie udusiły z dwa razy zanim nie kazali mi chodzić do ogrodu z latarką - dodał, kiwając głową nieświadomie w rytm kapiącej gdzieś wody.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Jaśmin? Ze wszystkich zapachów, które oferuje świat, naprawdę pierwszą rzeczą, którą poczuł Darren był jaśmin? Orla nawet nie starała się ukryć zdziwienia, które szybko ustąpiło zainteresowaniu, kiedy jej – z resztą jak zwykle, wybujała wyobraźnia od razu podsunęła wizję jakiś gorących, letnich wieczorów i pięknej blondynki, której skóra pachniała jak bukiet białych kwiatów. W usnutej z nieprawdopodobieństwa opowieści, krukon obserwował tą cudowną istotę zza jakiegoś krzaka, bo nawet tam był zbyt nieśmiały by podejść i zagadać, a jedyne co mu zostało w pamięci, to właśnie ten zapach. Jaśmin. Obracała papierosek w dłoni, nakreślając nim w powietrzu dziwaczne kształty, niby dłoń, która w pojedynku przecina przestrzeń zaklęciami. Jednak zamiast charakterystycznego świtu, jedynie delikatny zapach atakował ją następującymi po sobie falami. — To rozkoszne blanty — przyznała od razu, bo co będzie ukrywać. — Kojarzysz tą starą piekarnie na Pokątnej, co sprzedaje w niej taka krępa skrzatka? Taką z czerwonym szyldem, tuż za lodziarnią pana Fortescue? No, to jak skręcisz w lewo, powinieneś zobaczyć wąską uliczkę, zazwyczaj nikt nie zwraca na nią uwagi, a szkoda, bo… — przerwała, przechylając głowę i przez sekundę zastanawiając się, czy nikomu nie narobi kłopotów tym, co zaraz powie — bo najbardziej zdezelowane schodki prowadzą do piwniczki, w której produkuje się takie cudowne rzeczy. Mugolskie zioło, ale przetrzymywane w kociołkach po amortencji. Przełknęła ślinę, wsuwając papierosa w wargi. Zamiast jednak się zamknąć, mamrotała teraz, nieco niewyraźnie: — Ale bes obaw, tego jes tylko troszeckę, właściwie sam zapach. Nie osalejesz na moim punkcie, no… psynajmniej nie bardziej. — Chwilę jej zajęło, by pośród papierków wszelakich (a nawet kilku, wysuszonych liści i okruszków cukrowego pióra) odnalazła w kieszeni zapalniczkę. Całkowicie mugolską, która pod odpowiednim naciskiem palca, wyzwalała ogień. Akurat zdążyła wysłuchać opowiastki Darrena o tych cholernych pnączach i nawet potrząsanie głową nie uratowało jej przed samoistną konkluzją, że być może zapach jaśminu nie łączy się z kimś, a z tymi przeżyciami. Może, kto wie, Shaw lubi być trochę… sponiewierany? Wzruszyła ramionami, zaciągając pośpiesznie, by czym prędzej zmyć spod powiek obraz w którym to pałka zostaje wykorzystywana też do innych celów, niż do odbijania tłuczka. Merlinku. Ona głownie czuła pomarańcze. Albo może mandarynki? Słodkie, soczyste i lepkie. Powietrze pachniało tak, jak wtedy gdy znalazła się z Brooks na polanie. Jak zwykle przyjemnie było o niej myśleć, nawet teraz, gdy obok znajdował się ktoś inny. Tymczasem pazurki dymu drapały ją po gardle – była jednak do tego tak przyzwyczajona, że nie zwróciła na to uwagi. Oprócz mandarynek było coś jeszcze, czego nie potrafiła nazwać, ale zdecydowanie tak pachniały szatnie przed treningiem Quidditcha. Po treningu zazwyczaj pomieszczenie wypełniała mgiełka z potu i nastoletnich hormonów, co było… kiepskim pomysłem na amortencję. — Zastanawiałeś się czasem, kim byś był, gdyby nie… cała magia? Co byś teraz robił? Myślisz, że byłoby łatwiej czy trudniej? A może po prostu inaczej? – Zapytała nagle, obejmując kolana dłońmi. Prawdę rzecz ujmując, im dłużej pozostawała bez ruchu w miejscu, tym zimniej jej się robiło. Wkrótce prawdopodobnie będzie mogła stanąć w szranki z marmurową rzeźbą, mierząc się na twardość pośladków — bo jej, cóż, były bliskie zamarznięcia. Pociągnęła jeszcze jednego, miniaturowego buszka, zanim skostniałymi palcami podsunęła chłopakowi blanta. Ściany jaskini znowu stały się sceną dla setki barw, chociaż tym razem nie potrzebowały nawet źródła światła.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czy myślał o tym, gdzie się udają? Absolutnie nie! Byli porobieni, a prośba jaką Basil do Maxa wystosował wydawał się teraz wyjątkowo kusząca, choć na trzeźwo nastolatek pewnie trzy razy by się zastanowił. Kiedyś nieopatrznie wyznał przyjacielowi, że nieco poszerza swoje zainteresowanie magią i teraz miał za swoje. Nie mogli jednak wyciągnąć różdżek i ciskać zaklęciami na środku Hyde Parku, więc gdy tylko Kane się odlał, teleportowali się do lasu przy Dolinie Godryka. Max był w tym dość dobry, więc na szczęście nie groziło im rozszczepienie szczególnie, ze troszkę już zdążył przetrzeźwieć. -Stary, ale Ty wiesz, że ja najlepszy w zaklęcia nie jestem? Byle byś był lepszym uczniem. - Zaśmiał się, opierając o kumpla, gdy tak lekkim skosem szli sobie w kierunku ukrytej nieopodal jaskini. Co jak co, ale Solberg znał nie jedną kryjówkę zarówno w magicznym, jak i mugolskim świecie. -Zajebista miejscówa, co? Polecam na randki. Albo morderstwo. - Zaśmiał się, odpalając papierosa, gdy przywitał Basila na włościach, co było zupełnie niepotrzebne, bo już tu kiedyś razem byli, ale w obecnym stanie Solbergowi podobne szczegóły po prostu umykały. -Czekaj, pomyślę o czymś co nas nie zajebie. Tak od razu. - Oparł się o ścianę, stukając się po brodzie wyjętą z kieszeni różdżką. -Mam! Collardo! Zajebiste i może przydać się w łóżku, jak Cię nie poniesie. - Oczywiście, że obecnie na powagę nie było miejsca. Chyba tylko Solberg potrafił tak lekko podchodzić do tak popierdolonych rzeczy jak zakazana magia. -Patrz, pokażę Ci. - Wycelował swoim jesionowym kijkiem w Basila i wypowiedział formułkę, skutecznie zamykając kumplowi drogi oddechowe. Nie trzymał go tak zbyt długo, już po kilku sekundach cofając zaklęcie. -Dobre, co? - Wyszczerzył się w jego kierunku, ponownie zaciągając się nikotyną. -Chodź tu, piękny, wujek Maxio nauczy Cię jak dobrze podduszać. - Mruknął, specjalnie nadając swojemu głosowi tonu nieco bardziej creepy, klepiąc przy okazji swoje udo, jakby chciał, by Kane na nim spoczął, co w momencie, gdy eliksirowar stał, nie było za bardzo ani mądre, ani możliwe.
Kosteczki:
Rzuć sobie k100 na to, jak wyraźnie Max tłumaczy Ci o co chodzi. A następnie k6na to, jak Ci idzie próba wykonania odpowiedniego gestu różdżką. Im więcej oczek tym lepiej.
Kości: 45 i 3 - taki student z niego nie do końca pojętny
Dobrze, że go Max pilnował, bo choć Bazyli lubił się doprawić tym czy owym, to wcale nie znaczyło, że był jakimś pierdolonym wikingiem z wątrobą ze stali. Upijał się na szczęście raczej na wesoło, a nawet na całkiem kochanie, bo pod wpływem procentów czy narkotyków znacznie częściej i weselej się śmiał i był całkiem miły dla pobocznych osób. - Ty nie rozumiesz mnie, Max. - wyartykułował, kiedy ten prowadził go w jakieś sobie tylko znane zakamarki. Ani przez chwilę nie pomyślał, że coś mu grozi, bo nie wierzył, że go Max mógłby gdzieś wyprowadzić w pole na wycięcie nerek. A nawet jeśli, to cóż, dla Solberga był w stanie nerkę poświęcić.- ja chce tylko się zapoznać z dziedziną. Chcę poszukać w tym czegoś dla siebie. Konwencjonalne metody nie działają, więc muszę skorzystać z tych niekowe.. niekone... innych. - rozkaszlał się i oklepał kieszenie w poszukiwaniu papierosów, bo wiadomo, że na kaszel najlepsze są papierosy. Oczy zaszły mu łzami, ale wciąż był wesoło pijany, więc w ogóle się nie przejmował niczym. Zatrzymał się z petem w gębie i tak rozdziawił usta, że mu ta faja z buzi wypadła i pokiwał powoli głową, zanim zauważył, że zawilgłego peta już należało spisać na straty. Piąte przez dziesiąte świtała mu ta lokalizacja i wesoła twarz Maxa oświetlona tym kosmicznym światłem, a skoro facjata Maxa w jego pamięci była wesoła, znaczy, że było to bardzo dawno temu. Miejscówka była naprawdę zachwycająca, a pijana dusza artysty-Bazyla aż załkała pod wpływem wrażeń. - Chcę tu umrzeć. - wyznał, gmerając palcem w paczce, z nadzieją, że jeszcze znajdzie w niej jednego papierosa. Na próżno- Pamiętaj, jak będziesz świadkiem mojego umierania, to musisz się tu ze mną teleportować Max. - powiedział z powagą, bo to właśnie rodzaj prośby, którą składa się na barki najlepszych przyjaciół. - Collardo? - bąknął i poszukał swojej różdżki, by podążyć za wskazówkami, jakie spodziewał się, że się zaraz pojawią. Wyjaśnienia odnośnie do przydatności zaklęcia natychmiast przywołały na jego usta zjebany uśmiech- Mnie? Ponieść w łóżku? - pokręcił z oburzeniem głową. Przecież to nie Maxa w szóstej klasie Bazyl próbował namówić, żeby ten dał się związać, bo się chce nauczyć sztuki shibari. Od tamtej pory łóżkowe preferencje Bazyla jedynie się pogorszyły. Lub polepszyły, zależy, kto oceniał. Skinął głową i patrzył, patrzył, jak Solberg wywija swoją różdżką, po czym, choć jego płuca się rozdęły, nie był w stanie złapać tchu, wpływając odrobinę na krawędź mroczków w kącikach oczu. Zamrugał, gdy został uwolniony spod wpływu zaklęcia i uśmiechnął się jeszcze szerzej i jeszcze upiorniej. - Zajebiste. - przyznał z pewną niezdrową ekscytacją, już imaginując sobie, jak zamierzał to wykorzystać. Oblizał wargi i strząsnął ramiona, szykując się na to, by poćwiczyć - Dawaj wujo Maxio. - zachęcił i nawet ruszył w kierunku wuja, ale dopiero jak stanął koło niego, to się zorientował, że obaj stoją i nie może usiąść mu na kolanie. Odchrząknął skonfundowany i odstąpił dwa kroki. - To było tak..? - spróbował odwzorować pokazywany przez Solberga gest różdżką, skupiając się na tym, co ten mu tłumaczył, no ale cóż, wiadomo, był jeszcze dość porobiony i nie szło najlepiej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Słuchając Basila kiwał głową zawzięcie niczym piesek na desce rozdzielczej samochodu. Bardzo dobrze wiedział, co ten ma na myśli. Sam odnalazł w czarnej magii to, czego nie znalazł w zwykłych zaklęciach, ani nigdzie indziej. Co prawda u Solberga była to kwestia nagromadzenia bólu i stłumionych emocji, ale może Basil też miał coś, co potrzebował z siebie wyrzucić. -Stary. - Zaśmiał się, gdy Kane zaczął plątać się w mowie. Faktycznie porwał się na trudne słowo, ale na szczęście znalazł zamiennik. -Ejj. Musisz z tym uważać, no wiesz? To ryje banię w chuj. Ja to raczej zostaję przy teorii. No i eliksirach. No i kojarzę kilka zaklęć.... - Roześmiał się, choć poczuł w sercu niewielki niepokój. -Kurwa, chyba się wkręciłem jednak. - Pokręcił głową, jakby to było faktycznie zabawne, ale tak szczerze to wcale nie czuł się z tym dobrze. Miał trzymać się z dala od praktyki czarnomagicznych zaklęć, a tu nagle okazało się, że potrafił wyrządzić naprawdę sporo krzywdy. Co gorsza, już zdarzyło mu się wystosować zakazane zaklęcie w kierunku innej, żywej osoby w wyniku złości, czy pojedynku. Poklepał Kane`a po plecach, gdy ten zaczął się krztusić. Zdecydowanie nie chciał, żeby mu ziomek tu zszedł przez kaszelek. Nieważne czy spowodowany śliną, czy fajkami. -Jak będziesz tak pierdolił, to będę nie tylko świadkiem, ale i powodem Twojej śmierci. - Trzepnął go w łeb, bo nie było żadnego umierania na Solbergowej warcie. O nie! -Ale no, jak już nie będziesz miał innej opcji, to spoko, tepnę Cię tu. Nagrobek pod tą ścianą? Z widokiem na chlapajdę? - Dopytał o formalności, bo przecież nie chciałby, żeby kumpel po śmierci był niezadowolony z pochówku, jaki Max mu zorganizował. Skinął głową, potwierdzając nazwę zaklęcia, jakiego mieli się dziś uczyć. Jakoś. -Dobra, dobra. Aniołka to Ty zgrywaj przed innymi, ja nie uwierzę, że nie masz jakiegoś pierdolniętego fetyszu, a podduszanie wcale nie jest takie hardkorowe. - Pogroził mu palcem, nadal śmiejąc się przy tym jak głupi. Sam próbował już wielu rzeczy w łóżku i raczej nie było czegoś, czego by się nie podjął, ale też czasem był fanem zwykłej prostoty w tych sprawach. Wierzył, że każdy człowiek ma jakiś fetysz, tylko nie zawsze zdaje sobie z niego sprawę. Nawet nie przeszło mu przez myśl, że nie powinien rzucać zaklęcia na Basila. Jakby nie było, nie mieli tu manekina, więc pozostawało im ćwiczyć na sobie. Cóż, jeśli chcieli tu umrzeć, ich życzenie mogło spędzić się prędzej niż myśleli, a wszystko dzięki magii głupoty. -No wiem. - Niebezpieczny błysk pojawił się w szmaragdowych tęczówkach, z którego nawet Max nie zdawał sobie sprawy. Czuł jednak, że wspólne uwolnienie tej złej energii wraz z kumplem, może być w pewien sposób oczyszczające, czego nastolatek w tej chwili naprawdę potrzebował. Zabrał się za pokazywanie Basilowi poprawnego ruchu nadgarstkiem, w drugiej dłoni wciąż trzymając fajkę, którą popalał raz za razem. Widząc jednak poczynania kumpla, wyjebał w końcu niedopałek i zatrzymał ślizgona. -Ni chuja to nie było tak. - Pokręcił głową ze śmiechem. Ani on nie był dziś odpowiednim nauczycielem, ani Kane uczniem. No dobrali się zajebiście. -Spróbuj trochę pewniej ją chwycić, ale też nie za mocno. No wiesz, trochę jakbyś obchodził się z facetem, nie z drewnem. - Rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie, po czym ułożył Basilowi palce na różdżce i kazał spróbować po raz kolejny licząc, że może obrazowa metafora nieco kumplowi pomoże.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Kości: 52 i 2 - Bazyl się stara, ale idzie jak zwykle.
Pomasował głowę, w którą zarobił według siebie za niewinność, bo Bazylowi było daleko do jakichś myśli samobójczych. Był zbyt wielkim egocentrykiem, by to rozważać, jako, że świat wiele by stracił, gdyby ten geniusz ... geniusz niczego właściwie, no ale geniusz niemniej już po jego powierzchni nie stąpał. To niemniej było bardzo miłe, choć bolesne, ze strony Solberga, że mu tak przywalił w zamyśle tego, że ma mu nie wykitować. Zakładał, że po prostu jak już będzie starym dziadem, na czaro-emeryturze, kiedy przyjdzie po niego kostucha, to będą z Maxem w tym samym domu starców, siedzieć w bujanych fotelach wciągając kaszkę przez rurkę i po prostu go tu Solberg tepnie, o ile demencja nie odbierze mu umiejętności robienia tego w tak doskonały sposób, jak dotychczas. - Może być chlapajda, ale może być też tyłem do wyjścia. Mógłbym na wieczność pośmiertnie pokazać dupę światu. - zauważył rezolutnie, uśmiechając się po pijacku. Pokręcił głową, jakby ukrywał jakiś najmroczniejszy sekret, a to wcale nie był jakiś mroczny wielce sekret, w końcu Bazyl miewał przygodny seks dość sporadycznie i z jakiegoś powodu jego przygodni partnerzy i partnerki nie chcieli powtórek z rozrywki. Nie narzekali, broń wąsie Merlina, ale nie chcieli powtórek. To ten typ przygody, który wspomina się z wypiekami, ale przetrwać można w zasadzie tylko raz. Bazylowi bycie odbiorcą zaklęcia wcale nie przeszkadzało. Ostatnio zresztą, podczas podobnej sesji nauczania z Wackiem Wodzirejem, przekonał się, że najłatwiej wchodzi mu wóda poznawanie zaklęć metodą empiryczną. Uznał więc, że jeśli poczuje i doświadczy, na czym zaklęcie polega, to w końcu zakuma też jak je wykonać. Zezował nieporadnie na wskazówki Maxa i szczerze, ale tak szczerze, próbował je odtworzyć jeden do jednego - z, jak widać, miernym skutkiem. - Jak nie, jak tak. - zamarudził, powtarzając gest. W milczeniu dał sobie zapleść palce na różdżce, uśmiechając się jakoś po kretyńsku, bo mu te metafory niekoniecznie mogły pomóc na koncentracje. Co miał zrobić, dobrze naślinić trzonek i poruszać różdżką ruchem frykcyjnym? Parsknął kretyńsko pod nosem, odpychając Solberga dupą od siebie i próbując jeszcze raz, przy czym trzymając swoje magiczne narzędzie w sposób nieco bardziej subtelny, domyślając się, że o to chodziło Maxowi. Bo jednak Bazyl z facetami obchodził się znacznie brutalniej niż ze swoją różdżką.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie chodziło mu o samobójstwo, a o jakąkolwiek formę śmierci. Nie chciał być świadkiem tego, jak kolejna osoba i to jeszcze mu bliska, schodzi z tego świata. Testrale i tak już widział, tyle mu wystarczyło, a miał szczerą nadzieję, że jego znajomi zdecydowanie go przeżyją. -Podoba mi się ta opcja. - Prychnął, a do głowy wpadł mu lepszy pomysł. -Wiesz, zrobię Ci nagrobek w kształcie pośladów, to możesz jednocześnie patrzeć na chlapajdę i pokazywać dupę. - Zaproponował, dumny ze swojego najebanego pomysłu. Spojrzał nawet mimowolnie na tyłek ślizgona, jakby już się zastanawiał, w jaki sposób wykonać idealny odlew i czy zwykłe geminio by przypadkiem nie wystarczyło. Basilowi może taka metoda nie przeszkadzała, ale Maxa zmartwił fakt, jak łatwo coraz częściej wykorzystywał zakazaną magię na ludziach. Nie tak miało to wyglądać. Zdecydowanie nie tak. -Stary, kurwa, nie pyskuj psorowi. - Znowu go capnął, chodź wyraźnie lżej i żartobliwie. Najebany Maxio nie był może najlepszym nauczycielem, a tym bardziej nie najbardziej wyrozumiałym. Pokazał więc Basilowi, jak poprawić chwyt, po czym dał się odepchnąć tyłkiem i spojrzał na kolejną próbę ślizgona. -No kurwa nie. Jesteś tragicznym uczniem. - Pokręcił głową z cichym westchnięciem. -Patrz i się skup! - Chwycił swoją różdżkę i jeszcze zademonstrował, jak gest powinien wyglądać. -No jak to opanujesz to przejdziemy do wymowy. Jest banalna. CollArdo. - Zaakcentował odpowiednio, czekając, aż Kane powtórzy. Miał nadzieję, że mimo alkoholu nie zjebie tak prostej rzeczy jak trzysylabowa nazwa zaklęcia, bo to już by była straszna popelina.
Kostki:
Rzucasz wciąż na ruch różdżki, ale już tylko k6. Do skutku, czyli do wyniku 5-6. Do tego rzucasz raz k100 na wymowę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Uniósł brwi w poważnym zaskoczeniu, że tak genialny pomysł opuścił stajnię mózgową Solberga. Nagrobek w kształcie dupy! To dopiero byłaby klasyka. Wszyscy musieliby się z nim żegnać i wspominać go, patrząc na jego poślady. Pokiwał z uznaniem głową. No co jak co, może nie był napakowanym koksem jak Diego czy Lilac, ale ze swojej dupy, był całkiem zadowolony. A to wszystko dlatego, że dużo biegał i w wakacje grywał w tenisa! - Nie jesteś taki głupi, jak próbujesz mi zazwyczaj wmówić. - powiedział, celując w niego z wyrzutem różdżką- To bardzo dobry pomysł. - pokręcił głową, stając w lepszym rozkroku, bo niestety im bliżej miał ustawione nogi, tym ciężej było mu utrzymać równowagę, przez co i całe machanie różdżką wychodziło raczej beznadziejnie. Teraz musiał pilnować tylko, żeby nie zrobić szpagatu, bo jego spodnie mogły tego nie przetrwać. Zrobił bezgłośne "nene nene" wystawiając język i przedrzeźniając psora, dokładnie tak, jak przedrzeźniał babę od eliksirów, jak byli w drugiej klasie, po czym poprawił uchwyt na różdżce. - Ty mje nie obrażaj, Solberg, bo sie obrażę. - zagroził - Jestem skupiony jak kupa. Pa na to. - o ile dobrze pamiętał, ultymatywna groźba wszech czasów, czyli "pa na to", zadziałała jak magiczny eliksir szczęścia, kiedy ostatnim razem Wodzirej próbował nauczyć go czegoś banalnego. Stawiając wszystko na jedną kartę, strzepnął z różdżki tak, jak mu pokazywał Max i wymówił z wielce wibrującym 'rrrr' "CollArrrdo!" zawijając końcówką różdżki w pętlę. Popelina była i tak, bo wyglądał przy tym, jak rażony klątwą wiecznej łaskotki uciekinier niemieckiego klubu dla gejów, ale przynajmniej mu wyszło!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Było z czego być dumnym, bo zadek Basil miał naprawdę zgrabny, a taki nagrobek na pewno by zwabiał do siebie niemałą publikę nawet, jeśli był ustawiony w dość nieoczywistym miejscu. -Kurwa no i się wydało. - Zaśmiał się lekko. -Nie bez powodu chcieli mnie u krukonów. - Przypomniał Basilowi, bo Tiara miała z nastolatkiem małą zagwozdkę podczas Ceremonii Przydziału. -Weź nie celuj tym badylem we mnie, co? - Odtrącił jego dłoń, bo nie przepadał za byciem na celowniku szczególnie, gdy druga osoba była najebana. Wpierdol zawsze chętnie przyjął, ale nie ten magiczny. Tego miał zdecydowanie powyżej uszu. Przewrócił oczami na reakcję Basila, kładąc ręce na biodra i pokazując, że mimo wszystko ma nie pyskować, tylko brać się do roboty, bo czujne oko profesora czuwa. -A się obrażaj. Myślisz, że nie wiem, jak Cię udobruchać? - Puścił mu zalotnie oczko, po czym skupił się na kolejnej próbie Kane`a, która była praktycznie bezbłędna. Tak samo zresztą jak wymowa zaklęcia. Max aż zagwizdał z wrażenia, bo nie spodziewał się tak szybkiego postępu. -No, no, mordo, widać postęp. To co, przechodzimy do praktyki? - Poruszył zabawnie brwiami. -Nie pierdolimy się w tańcu. Rzucaj na mnie zaklęcie i zobaczymy, co Ci z tego wyjdzie. - Zaproponował, nie mając kompletnie nic przeciwko temu. -C`mon, choke me daddy. - Rozłożył ręce, a w szmaragdowych tęczówkach po raz kolejny pojawił się niepokojący błysk.
Kostki:
Rzucasz k100 na to, jak idzie Ci zaklęcie. Od wyniku odejmujesz 20 za upojenie.
0-40 Kompletna klapa 41-70 Coś poszło nie tak i Max poczuł niesamowity ból w okolicach płuc, a na jego klatce piersiowej pojawiła się głęboka rana 71-100 Jest ok. Max stracił nieco powietrza, ale nie jesteś jeszcze Czarnym Panem
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Jaka to byłaby legendarna jaskinia. Nie dość, że taka piękna, to jeszcze z nagrobkiem w kształcie dupy. Gdyby nikt nie uwzględnił jej lokacji w jakimś przewodniku turystycznym, to byłby absolutnie, całkowicie zmarnowany potencjał. Wywinął nadgarstkiem młynka, celując różdżką w dosłownie wszystko, włącznie z sobą samym, by ominąć figurę Solberga i cmoknął z niezadowoleniem. - No zabrzmiało, jakbyś się spodziewał, że Cię dziabnę jakimś zaklęciem. - uniósł brwi- Jedyne, jakie mi wychodzi za każdym razem to aquamenti, boisz się? - pokiwał brwiami z debilnym uśmiechem, bo Max nadawał się na miss mokrego podkoszulka odkąd pamiętał. Wystawił mu język, na tę groźbę, bo w zasadzie, to brunet miał rację, a sam Bazyl właściwie nie pamiętał, kiedy był na niego ostatnio obrażony o coś. Ich relacja przeszła już taką transcendencję, że nie było się właściwie za co obrazić, bo Kane zazwyczaj doskonale rozumiał, o co się Solberg złości i vice versa, więc dogadanie się w każdej sprawie było zwyczajnie prostsze i szybsze, niż marnowanie energii na bezcelowe sprzeczki. - Słuchaj się sam Solberg. - burknął, stając do niego twarzą w twarz- Raz nie celuj we mnie, potem celuj we mnie, zaraz znowu co, nie celuj? Tak się decydujesz, jakbyś sam nie wiedział co właściwie kcesz! - ofuknął go z pretensją, niby machając w niego różdżką, ale w rzeczywistości po prostu nią w niego rzucając. Patyk odbił się od szerokiej klaty Maxa i upadł na ziemię- A masz. - zapozował tryumfalnie, wypinając bohatersko pierś, pięściami podpierając się pod boki- Szach mat, czarnoksiężniku. - po czym parsknął kretyńskim śmiechem, podchodząc, by podnieść swoje narzędzie pracy- Co mam Ci powiedzieć, Max. Jak mi mówisz choke me, daddy to mam Cię ochotę tu przyprzeć do ściany, a nie rzucać w Ciebie klątwami... - westchnął ciężko, przeczesując palcami włosy i odchodząc znów na kilka kroków, by przymierzyć się do kolejnej próby.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może architektem był marnym, ale pomysły to miał zdecydowanie kreatywne. Ktoś powinien zatrudnić go do podobnej roboty, nie było innej opcji. -Oczywiście. Jak mnie zmoczysz to jeszcze mi się grzywka oklapnie i co? Jak ja się światu pokażę? - Musiał znaleźć jakiś debilny powód, bo nie byłby sobą. Nie żeby jakkolwiek mu mokra głowa przeszkadzała. Uwielbiał wodę i gdy tylko mógł korzystał z wszelkiego typu kąpieli. Co prawda aquamenti nie było jego ulubionym rozwiązaniem, ale też nie najgorszym. Aż przypomniał sobie śmigus-dyngus sprzed paru lat, jak z Sophie i Lucasem napierdalali się na to mokre zaklęcie na szkolnych błoniach. -No to żeś mnie podsumował. - Zaśmiał się jak debil, bo coś w tym było. Max często sobie przeczył i chyba dziś nie miało się to zmienić. -Auć! - Wydarł mordę, a jego głos odbił się echem po jaskini, gdy oberwał od Basila różdżką w klatę. Nie żeby jakkolwiek go to zabolało, ale szopkę trzeba było przecież odjebać. -Nie mów tak, bo sam już nabieram na to ochoty. - Puścił mu oczko, wcale nie kłamiąc. Dałby wiele za rozładowanie tego, co w nim siedziało w najlepszy znany sobie sposób. -Bierz się do roboty, bo zaraz sam się podduszę i Ty będziesz stawiał mi nagrobek. - Rzucił już nieco poważniej, starając się oddalić swoje myśli od bardziej intymnych tematów.
//kosteczki jak wyżej. Modyfikator jedynie -10
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Patrzył na Maxa z rozbawieniem, ale i czułą adoracją. Przy nikim chyba nie czuł się tak swobodnie i lekko, by wygłupiać się, jakby znów miał siedem lat, niezależnie od tego, czy byli pijani, czy trzeźwi. Pokręcił smutno głową, jako że byłaby to rzeczywiście wielka strata dla świata, gdyby mu grzywka oklapła. - Żeby Ci co innego nie oklapło nie w porę. - prychnął, ustawiając się elegancko do rzucania zaklęcia. Nawet nie chciał drążyć tematu przypierania Solberga do ściany, bo sam był na krawędzi popełnienia jakiegoś czynu niegodnego, a nie chciał, żeby później kumpel miał wyrzuty sumienia, że się z nim gził po jaskiniach jako rebound do kryzysu w związku. Bez wątpienia pozwoliłby mu na to, gdyby uważał, że to mogłoby mu w czymkolwiek pomóc, ale uważał też Maxa za pana swojego losu i tak długo, jak będzie w stanie, zawsze uszanuje jego decyzje. - Dobra, dobra, Ty już nie poganiaj mistrza przy pracy. - odchrząknął, skupiając się na tym, jak właściwie leciało to zaklęcie i czy wywijas nadgarstkiem to robić do lewej, czy do prawej- Colla...dro? - czknął niespodziewanie, rzucając klątwą w Maxa, ale coś nie wyglądało to tak, jak kiedy Max rzucał klątwą w niego. Podrapał się po nosie, marszcząc na twarzy. - Coś... coś chyba zjebaem. - podsumował, przyglądając się Solbergowi podejrzliwie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max miał tak dobry humor, że nawet nie zauważył, jak zaczął trzeźwieć. Trudno było uwierzyć, że jeszcze niedawno leżał Basilowi na kolanach, praktycznie płacząc i żaląc się na swoje problemy uczuciowe. To właśnie kochał w tej relacji. Bez względu na to, co się działo, potrafili sprawić, by choć na chwilę to, co najgorsze odeszło w zapomnienie. -O to się raczej nie martwię. Moje libido ma się dobrze. - Wyszczerzył ryja niby się nie chwaląc, ale jednak może trochę tak. Sam pukał się w głowę, czemu jak ten zjebany, wierny piesek trzyma rączki przy sobie, ale był wdzięczny kumplowi, że mimo wszystko potrafi uszanować ten stan rzeczy. Pewnie by później tego żałował. Albo i nie, zależy jak relacja z Moralesem miała dalej się potoczyć, bo tego sam jeszcze nie potrafił stwierdzić. -Narazie widzę jedynie mistrza pierdolenia głupot. Machaj tym kijem i mnie nie wkurwiaj. - Odgryzł się, bo jak zawsze musiał mieć ostatnie zdanie. Na szczęście Basil wziął się do roboty, ale gdy tylko czknął, Max poczuł już, że coś się zjebie. Długo nie musiał czekać na rezultaty tego błędu. Od razu poczuł ogromny, wypalający ból w okolicy płuc i mimowolnie zgiął się lekko. Nienaturalne ciepło zalało jego klatkę piersiową, więc włożył sobie dłoń pod ubranie i już wiedział, że nie jest dobrze. Gdy tylko wysunął dłoń spod materiału, mogli dostrzec, że ta cała ubrudzona jest krwistą posoką. -Kurwa... - Mruknął, chwytając różdżkę w zęby i bezzwłocznie się rozbierając. Pośród wielu ledwo zasklepionych ran, które zadał sobie w wyniku samookaleczenia, można było dostrzec niezaprzeczalnie wielką, mięsną jamę, która krwawiła jak pojebana. Nie zwracając uwagi na autorskie rany, o których Basil nie miał prawa nigdy wcześniej wiedzieć, wziął różdżkę w dłoń i zaczął powoli się opatrywać, mając nadzieję, że jego umiejętności lecznicze wystarczą, by na chwilę opanować sytuację. Najpierw oczywiście spróbował zasklepić ranę, ale ta ponownie się otworzyła. Podjął więc kolejną próbę i choć wyszło mu średnio, to jednak udało się nastolatkowi przykryć żywe mięso i powstrzymać krwawienie. Zabandażował więc swój tors, po czym szybko się ubrał, nie tylko po to, by ten widok przykryć, ale głównie dlatego, że dość znacząco piździło. -Dobra, próbuj jeszcze raz. - Powiedział zdecydowanie, nie wiedząc, czy jego wysiłki zdziałają coś na dłuższą metę, a nie chciał przecież tu Basilowi zejść.
Kostki:
Rzuć k100:
0-65 Nie udało się, rana Maxa się otworzyła. Koniec ćwiczeń na dzisiaj. 66-100 Drogi oddechowe Solberga widocznie się przymknęły i choć nie jest to profesjonalne uduszenie, zdecydowanie widać progres!
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Był gotów poczuć się niemal urażony, kiedy ta obelga dotarła jego uszu, a z uszu do mózgu, jednak wszystko go ominęło, a uszy wypełniło znajome brzęczenie niepokoju, kiedy twarz Maxa przeciął grymas, trwający dosłownie ułamek chwili. Powiedzieć, że wytrzeźwiał w sekundę, to nie powiedzieć nic. Momentalnie zrobił gwałtownych kilka kroków w kierunku bruneta, kiedy jego pusty łeb mielił wciąż tych kilka myśli, pomiędzy paniką a typową sobie, chłodną kalkulacją. Gotów był go łapać, robić RKO, w moment zdając sobie sprawę z tego, jak kretyńskim pomysłem było praktykowanie czarnej magii po pijaku. Spojrzał na umorusaną krwią dłoń chłopaka i pobladł, o ile przy jego karnacji było to jeszcze jakoś możliwe. Spojrzenie ślizgona wytrzeszczało się, z każdym kolejnym, odsłoniętym skrawkiem Solbergowej skóry. Rana ziejąca na jego piersi była przerażająca, tak jak świadomość, że był temu winny, ale ognia całej sytuacji dodawała siatka blizn, pokrywająca jego skórę, których już nie był winowajcą. Głowa Bazyla zaczęła natychmiast snuć teorię, czy to samookaleczenia, czy to tortury, czy chuj wie, może ten jebnięty maxowy kochanek jest jednak jakimś pierdolonym sadystą. Żałował, że olewał lekcje uzdrawiania, woląc spędzić czas w bibliotece, bądź właściwie gdziekolwiek indziej, niż ćwicząc podstawowe zaklęcia lecznicze. Podniósł poważne spojrzenie na Maxa, po czym wrócił wzrokiem do siatki blizn. Zacisnął szczęki tak, że aż mu zęby zatrzeszczały, nic jednak nie mówiąc, najpierw pomógł mu owinąć się wyczarowanym bandażem i ubrać, tak by nie rozerwał sobie tej dziury na brzuchu na nowo. - No chyba Cię głowa piecze. - żachnął się z nagłym rozdrażnieniem, bo ostatnie co go teraz obchodziło, to ćwiczenie czegokolwiek. Po pierwsze, pociął najlepszego przyjaciela jak salceson, bo drugie zupełnym przypadkiem najwyraźniej odkrył ciemną tajemnicę, którą Solbergowi udało się przed nim ukryć, oceniając po poziomie zagojenia niektórych z blizn, stanowczo zbyt długo. - Maximilian. - tylko tyle. Nie musiał mówić nic więcej. W tym jednym słowie zamykała się cała pretensja, ale i cała, nieprzebrana troska, zmartwienie i złość na to, że coś tak poważnego, nie wydało się Solbergowi dobrym tematem do rozmowy kiedykolwiek. Poczuł na piersi ciężar poczucia winy tym, że nie wiedział. Że się nie dowiedział. Że dramatyczny stan zdrowia Maxa był znacznie gorszy, niż zakładał, a zakładał przecież już naprawdę bardzo złe rzeczy. Chciał go złapać za szmaty i wytargać nim, ale obawiał się, że mu zaraz znowu rozerwie dziurę w klacie, ale nie miał słów i nie wiedział, jak inaczej się wyrazić, bo nigdy nie był dobry w gadki o emocjach. Zacisnął więc pięści, podnosząc jedną w stronę solbergowej twarzy, ale opuszczając ją zaraz. - Chce Cie bardzo w tym momencie zamordować. - poinformował uprzejmie.
2 x zt +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam też wytrzeźwiał srogo, choć nie zmieniło to wiele poza tym, że jak debil ucieszył się z fali bólu, jaka przeszyła jego ciało. Czarna magia w połączeniu z bagażem doświadczeń, jakie za sobą miał tworzyły mieszankę wybuchową, a Solberg zatracił się gdzieś w tym wszystkim, nie będąc w stanie podejść do urazów logicznie i z należytą powagą. Podniósł na chwilę wzrok, gdy Basil się do niego zbliżył, przerywając opatrywanie własnych ran. -Wszystko pod kontrolą. - Zapewnił go, choć było to lekko dalekie od prawdy, gdy rana wciąż nie chciała się zasklepić. W końcu jednak przyjął pomoc w bandażowaniu i ubieraniu się, po czym jakby nigdy nic powrócił do zamierzonego celu. Niestety Kane jakby nagle stracił ochotę na rzucanie zaklęć. -Pierdolisz. Nic się nie stało. Ryzyko czarnej magii. - Wzruszył ramionami, czego zaraz pożałował, gdy nowa fala bólu przeszyła jego ciało, a Solberg miał wrażenie, że cienka skóra, zasklepiająca ranę, mogła nieco się naderwać. Wykrzywił się lekko, słysząc pełną wersję swojego imienia. Tak, bardzo dobrze wiedział, co to oznacza i zdecydowanie nie czuł się dumny z niczego w tej chwili. -Czy ja Ci bronię? - Zapytał, przekrzywiając lekko głowę, a jego twarz wskazywała zarówno na żart, jak i na całkowicie poważne pytanie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Cmoknął ze złością, krzywiąc się okropnie, czując, jak paznokcie wbijają mu się w ręce od tego zaciskania pięści. - Nie mówię o zaklęciu, Ty tępy gumochłonie. - stęknął- Tak nie możesz, Max. Od jak dawna? Czemu? Jak? - wydawało się oczywistym, o co pytał. Nie zamierzał tematu odpuścić, ani pozostawić bez komentarza - owszem, były rzeczy, o których nie musieli rozmawiać, było ich nawet sporo, szczególnie że nierzadko rozumieli się bez słów i z łatwością odczytywali swoje wzajemne intencje. Były jednak chwile, takie jak ta, w których Bazyl czuł się niemal całkowicie wykluczony, odizolowany od Solberga, pozbawiony kontaktu z nim. Kiedy brunet odsłaniał jakieś ciemne zakamarki swojej duszy i ciała, Bazyl czuł, że go zawodzi, że powinien był wiedzieć, powinien był widzieć, dostrzec wcześniej. - Ja Ci bronie, kretynie. - złapał go oburącz za głowę, pomimo różnicy wzrostu, by potrząsnąć nią lekko, ostrożnie, coby nie rozerwać mu rany, którą przecież sam mu zadał. Przynajmniej tę jedną.- Czy Ty nie rozumiesz, jak ważny jesteś? - powiedział głośnym szeptem, wpatrując się w niego swoimi dwubarwnymi oczami- Nie spiżdżam się, pytam poważnie, czy Ty nie rozumiesz? - zmarszczył brwi- Max... - pokręcił przecząco głową, bo nie znał odpowiednich słów, by powiedzieć, co chciał mu powiedzieć. Westchnął ciężko, wciąż trzymając przyjaciela za łeb- Jeśli masz to w dupie dla siebie, to weź pod uwagę mnie. Ja Ci, kurwa, zabraniam. Zabraniam Ci, rozumiesz? - znów potrząsnął jego głową- Zabraniam Ci, robić krzywdę mojemu najlepszemu kumplowi. Tylko ja mogę to robić! - fuknął ze złością, zaciskając palce. Chciałby móc rozłupać mu ten durny łeb i napchać do środka waty, bo zdawało mu się, że z watą zamiast mózgu i tak byłby bystrzejszy, niż był teraz, tak durne podejmował kroki. Czuł, że Solberg odnajduje ukojenie w cierpieniu, bo zdawał sobie sprawę, że od najmłodszych lat to stan cierpienia był dla niego normą i lgnął do tego, co znajome, zamiast sięgać po rzeczy dobre i przepełnione troską o niego. Nie wiedział, jak mu to przekazać, potrafił się tylko wściekać widząc, jak niewiele poszanowania miał sam do siebie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Naiwnie liczył, że Basil odpuści, ale już po postawie kumpla widział, że były to tylko płonne nadzieje. Westchnął głęboko, przymykając oczy i czekając na cios, który nieuchronnie się zbliżał. -Odpuść. To nic takiego. - Próbował go zbyć, choć nie liczył, że jakkolwiek to pomoże. Basil nie odpuszczał tak łatwo, a już na pewno nie w takich chwilach. Solberg był mu za to wdzięczny, choć nie zawsze było mu łatwo z kumplem rozmawiać. Zacisnął mocniej szczękę, gdy Basil chwycił go za łeb i zaczął prawić morały. Rozumiał. Sam pewnie postąpiłby podobnie, ale nie potrafił inaczej. Był wkurwiony na siebie i własną głupotę, ale chyba najbardziej na to, że nieopatrznie wprowadził Basila w taki stan. Nie chciał, żeby kumpel się nim przejmował. Nie chciał wciągać go w swoje problemy, ale na to było już za późno. -Czasem po prostu nic innego nie działa. Nawet dragi. - Przyznał, zdając sobie sprawę, jak debilnie musi to brzmieć, ale też taka była prawda. Szukał tego cierpienia i ujścia dla emocji, z którymi sobie nie radził, a niestety znajdował to w mocno nieodpowiednich miejscach. -To nic takiego. Przecież się nie zajebię. - Starał się go uspokoić, ale nadal nie było to najlepsze tłumaczenie na świecie i bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Gdyby to było możliwe, to oczy wypadłyby Bazylowi z orbit, tak je wytrzeszczył na Maxa, słysząc to kretyńskie wytłumaczenie. Pacnął go ręką w głowę, wkładając wiele wysiłku w to, by nie przypierdolić w ten pusty czerep naprawdę mocno, tylko lekko go zganić gestem. - No pokurwi mnie zaraz. - wystękał, bo już całe ciało napinało mu się i wpadało w skurcze od tego, że nie wiedział, co ze sobą począć. Dawno rozwaliłby mu nos, gdyby nie to, że obawiał się, że z taką raną na klacie może rzeczywiście doprowadzić do zgonu chłopaka- Jakie nic takiego? Jakie nic takiego debilu skończony? - patrzył na niego z niedowierzaniem, unosząc ręce do nieba w geście irytacji, zaciskając pięści i znów opuszczając je w gwałtownej złości- Co mnie to obchodzi? - wykładał mu tonem wkurwionego ojca, ale był cały roztrzęsiony z niepokoju, ze strachu o to, col może przynieść przyszłość- Co mnie to obchodzi, że nic innego nie działa?! Teraz mówisz, że się przecież nie zajebiesz, a za miesiąc? Jak to też już nie będzie wystarczać? To co zrobisz? Upierdolisz se rękę? A jak już nie będziesz miał sobie czego upierdolić? - trząsł się, zaciskając zęby- Jak daleko się posuniesz, zanim Ci już wystarczy! - wyrzucił mu, chwytając się za pierś, bo aż go samego rozbolało serce.- Wszyscy uważają Cię, za tak silnego i niezłomnego człowieka, ale gdybyś był silny, nie uginałbyś się pod tym ciężarem. - powiedział, wbijając palce we własną klatkę piersiową- Ja wiem, że nie masz na to siły. - wpatrywał się w niego- Można być słabym, rozumiesz? I nie trzeba być słabym samemu. - kiedy już jedyną opcją upuszczenia kłębiących się w nim emocji było samookaleczanie, Bazyl dostawał pierdolca.- Boję się. Że mi siebie zabierzesz, Max. - powiedział, chwytając go za ramiona, ze zmarszczonymi brwiami- Boję się, że nie zdołam zauważyć, a mi znikniesz. - objął go ciasno, w dupie mając, że to dość kretyńskie tak się przytulać w jaskini na zadupiu, szczególnie jak chwilę wcześniej praktykowali na sobie zakazane zaklęcia- Przestań kurwa mścić się na sobie... - powiedział cicho, obejmując go ciaśniej i zaciskając palce na materiale bluzy na jego plecach- To mnie boli bardziej, niż Ciebie, rozumiesz..?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiele by dał za coś więcej niż zwykłe pacnięcie. Uśmiechnął się nawet półgębkiem, ale zaraz znów przybrał pokorną postawę, słuchając kolejnych prawd, które wypowiedziane na głos przez jedną z bliższych mu osób były zdecydowanie boleśniejsze niż najgłębsza rana. Pierwsze pytanie taktycznie zbył, biorąc je za retoryczne, tak samo zresztą jak i kolejne. Wiedział, że nie powinien teraz się odzywać bez przemyślenia swoich słów, ale nie potrafił tak długo stać w milczeniu. Nie teraz, gdy bardzo dobrze wiedział, że Kane ma rację. -Prędzej nogę, żebym mógł dalej warzyć elki. - Spróbował żartu, jednocześnie automatycznie uchylając się przed kolejnym ciosem, jakiego się spodziewał. Nie była to pora na tego typu żarty, ale też nie pierwszy raz Max próbował humorem poradzić sobie z emocjami. Początkowo opierał się przed tym objęciem, by w końcu rozluźnić nieco mięśnie i zaadresować problem, o jakim dyskutowali, a jakiego nie miał już jak dalej ukrywać przed Basilem. -Nigdy nie mówiłem, że jestem silny. Nigdy nie byłem. - Przyznał w końcu, choć ślizgon przecież to wiedział, ale czasem trzeba było powiedzieć kilka rzeczy na głos. -Nigdzie się nie wybieram, choć uwierz mi, że tak byłoby lepiej dla wszystkich. Pamiętam jak to jest umierać i cholernie nie radzę sobie z tym, że była o jedyna chwila, kiedy naprawdę czułem spokój. - Wyznał, automatycznie przygryzając wargę, jakby wyznał coś, czego wcale nie chciał. Nie było to zresztą dalekie od prawdy. Czasami wracał myślami do tamtego momentu, gdy wykrwawiał się na środku chodnika. Wracał do ciepła krwi, która rozlewała się po jego torsie i do ciszy, jaka otaczała go, gdy wszystkie zmysły powoli szykowały się do ostatniego podrygu. Wracał też do niewyraźnej sylwetki siostry, która go w tym stanie znalazła i do jej pięknych, jasnych oczu. Pamiętał to, jak wszystko przestawało mieć znaczenie, a niesamowity spokój i czystość umysłu ogarniała go, gdy powieki coraz bardziej opadały, przymykając zamglone spojrzenie. -Myślisz, że tego chcę? Myślisz, że czemu nie spowiadam się ze wszystkiego wokół? Nie chcę Cię ranić Ty skończony kretynie. - Zaczął wywalać z siebie pozwalając, by ból i żal odezwały się w postaci złości, ale i przede wszystkim szczerości. -Wiem, jak to jest zajmować się kimś takim. Zmarnowałem na to szesnaście lat mojego zjebanego życia. Nie zniknę, ale też nie mogę pozwolić, żebyś tracił na mnie całą energię. - Mocniej wtulił się w ślizgona, chcąc teraz nie tylko odnaleźć wsparcie dla siebie, ale i oddać go trochę przyjacielowi. -Mogę zamienić to wszystko na eliksiry spokoju, ale co to da, jak za tydzień zacznę mieszać z eliksirem czuwania, bo nie wytrzymam tego stanu? Potrzebuję działać, Basil, a to, że przez kilka sekund popłynie mi krew po prostu sprowadza mnie na ziemię. To tylko ciało. Zrośnie się. - Nadal nie była to najlepsza wymówka, ale przynajmniej już nie tak lakoniczna. -Nie mam za dużego wyboru. Albo to, albo uzależnienie się znowu od eliksirów, czego moja wątroba może już do końca nie wytrzymać. - Podsumował z charakterystycznymi dla siebie wnioskami, po czym odsunął się delikatnie, by spojrzeć Basilowi prosto w oczy. -A na kim innym mam się mścić? Wpierdalamy temu, kto coś spierdoli, a ja jestem chodzącą definicją spierdolenia. - Powiedział zdecydowanie smutniej, ale niestety tak właśnie myślał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees