Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
Gdy wyrzucał kafel po raz drugi do góry nie liczył, że go złapie, a jednak się udało. Spore szczęście, rzadko spotykane w jego życiu. Jeszcze większym zaskoczeniem była jednak owacja? doping? okrzyk uznania, tak, to było to. Uśmiechnął się szeroko, ciągle nie potrafiąc przywyknąć do tego, że mimiką niczego tutaj nie wyrazi. Cóż, ciekawa konwencja, zdecydowanie zmuszająca do sięgania po inne środki wyrazu. Odebrawszy gogle zwrócił się błyskawicznie w stronę, z której dobiegł do niego dziewczęcy głos. Nie rozpoznał go i spojrzawszy na właścicielkę również, nie był pewien. Zobaczył bowiem ciemnoskórą postać Egipcjanki. Wyglądała pięknie, bo jej strój był dopracowany w najmniejszym szczególe, biżuteria ładnie komponowała się z ubraniem, a karnacja zdecydowanie ułatwiała wejście w tę rolę. Teraz przypomniał sobie, że nieznajoma (a może nierozpoznana znajoma?) nie widzi jego twarzy, pozwolił sobie więc na bezwstydne prześlizgnięcie spojrzeniem po całym jej ciele. Pierwszym, co zobaczył, była przypinka z duchem na jej piersi. Ucieszył się szczerze, że tak szybko odnalazł swoje przeznaczenie na tę imprezę. A właściwie to ona go odnalazła. - Dziś śmierć jest Ci przeznaczona - odparł, a dało się rozpoznać, że wypowiedział te słowa z szerokim uśmiechem na twarzy i rozbawieniem. Wyciągnął rękę w jej stronę i gdy drobna dłoń dziewczyny spoczęła na jego, znacznie większej zbliżył ją do ust i w stylu iści gentelmańskim złożył delikatny pocałunek na jej wierzchu. Oczywiście znów zapomniał o braku głowy, dziewczyna więc musiała poczuć jedynie muśnięcie przyjemnego materiału. Cóż, chciał dobrze, wyszło jak zwykle. Roześmiał się jednak głośno z własnej głupoty. - Pozwól mi, Pani, towarzyszyć Ci dzisiejszego wieczoru - dodał wykonując nieznaczny ukłon, co z niewidoczną głową mogło wyglądać śmiesznie. Próbował przypasować dziewczynę do kogoś, kogo zna, ale na ten moment nie był w stanie zidentyfikować @Evangeline V. I. Lynn. Przebiegł wzrokiem po sali szukając znajomych twarzy... ups! To sobie poszukał. Niektóre przebrania robiły duże wrażenie, ale ewidentnie wszyscy przybyli wzięli sobie do serca formę imprezy, każdy kostium przygotowany był w sposób przemyślany i dokładny, zapowiadał się wspaniały wieczór.
- Powinienem grać w koreańskich dramach jak matka. Przynajmniej byłbym bogaty i miałabym fajne samochody wyścigowe. To by było dobre życie! Tutaj tylko zmuszają mnie do krojenia obślizgłych rzeczy na eliksirach i pokazują rozczłonkowane zwłoki na runach, co za okropieństwo. Ja ci mówię, że dla mugoli Hogwart byłby niczym sekta. Nawet nasi Ponurzy Żniwiarze nie mają takich pokręconych historii życia, jak my plany lekcji. - wymruczał zdegustowany swoim magicznym życiem i smętnie wywinąwszy dolną wargę, po chwili uwiesił się na niższej przyjaciółce. Rozglądając się po Wielkiej Sali, skrzywił się odrobinę, gdy dotarło do niego, że dzisiejszego wieczoru, dosłownie nie było na kim oka zawiesić. Gromada ludzi bez twarzy była jeszcze bardziej frustrującym widokiem niż nastanie apokalipsy i nagły atak kosmitów bądź rzeszy krwiożerczych zombiaków! Co prawda, wokół Hoseoka i Delki, kręcili się ich pobratymcy poprzebierani za przeróżne monstra, aby jak najlepiej uczcić tegoroczne Halloween - ale co mu po zeskanowaniu ich samego tułowia, skoro nie miał okazji wejrzeć w kolorowe soczewki i blizny bądź policzki zalane sztuczną krwią? Kiwając głową do gadającej pandowej księżniczki, oparł się brodą na jej czubku głowy i parsknął głośnym, szczerym śmiechem na jej okrutnie zabawne słowa, że Daniel od chlania stracił niedawno swój ząb. Na Merlina! Oddałby istniejącemu bogu kaktusów, wszystkie te kolcowe roślinki Daniela, byleby tylko znaleźć się w tej sytuacji i jakimś sposobem nagrać całe zdarzenie. Co prawda, miał okazję oglądać, jak Danielowi i Delce (jak i jemu samemu) wypadały mleczaki, ale to nie to samo! Chociaż miło było wrócić do dziecięcych wspomnień jak kradł Dandusiowi jego mleczne zębiska, aby matka dała mu więcej dolarów. Skoro kobieta była nierozgarnięta i sama wierzyła w kosmitów, to co ją obchodziło to, że pewnego dnia Hoseok przylazł do niej z woreczkiem zębów całej ich trójki, wmawiając kobiecie, że to jego mleczne zęby? Wywracając oczami, wyszczerzył się szeroko do pandy i zgodnie z jej sugestią, spojrzał na nogi hasających uczniów i innych studentów, aby wzrokiem odszukać kolorowych skarpet wyglądem mających przypominać zielone kaktusiki, a nie jakieś małe, chińskie kuśki. Wang jako karierowicz i okularowicz, oczywiście, że tego dnia, zapomniał o tym, aby przywdziać na ślepia swoje znienawidzone soczewki (druciaki zdołał znowu zgubić, albo to Daniel w ramach odwetu sprzedał mu je na Nokturnie); toteż nie jego winą było, że zamiast kaktusów przed oczami majaczyły mu inne specyficzne zjawiska. I to chińskiego pochodzenia! - chociaż w Pekinie, ku jego osobistemu rozżaleniu nigdy nie zawitał. - Jesteś pewna, że to kaktusy? Jak kupował te skarpety na Nokturnie lub zamawiał z tego czarodziejskiego świerszczyka, co mu zrobiłem prenumeratę na jego nazwisko, to może to jest jakaś mandaryńska odmiana kaktusów? A Daniel chyba nie zna chińskiego. Raz tylko mnie wyklął w jakimś dziwnym języku, gdy prosiłem go o zatańczenie do piosenki dla rekinów. - mruknął pod nosem i przekrzywiając do boku głowę, przylgnął polikiem wypudrowanym na biało do czubka jej łepetyny, zezując na to jak Daniel rzeczywiście zarywał jakąś kobitę. Tutaj trzeba przypomnieć, że to jedna z niewielu sytuacji, gdy Dan umie otworzyć gębę do kogoś, kogo bezpośrednio nie zna, bo tak się składa, że jest to człowiek bardzo nieśmiały i otwiera się wyłącznie na butelkę, jakby był jej ludzkim otwieraczem. - Ej, Dela. To niewiarygodne! - dodał z dziką ekscytacją, bo w końcu Daniel może mieć okazję do poznania kogoś innego od ich boskiego towarzystwa. - Trzeba mu pomóc się rozkręcić, racja. - zaraz dopowiedział, dostrzegając jej wymowne spojrzenie i szczerząc się do siebie dziwnie (czyli typowo dla niego, gdy wkraczał w akcję jako gwiazda), podał pandzie swoją rękę, aby mogli na luzie spleść ze sobą palce, aby nie zgubić się w tłumie dziwnych potworów. - Mów mi tego wieczoru Wonho! A to znaczyło tylko tyle, co totalną masakrę na psychice pozostałych uczniów, gdy ukazywał światu swoją bardziej szaloną twarz (a raczej objawienie w najczystszej postaci!) Podkradając się do Daniela, wesoło pogwizdywał i po chwili razem z księżniczką przystanął u jego boku niczym rycerz w zakrwawionym kitlu. - Cześć Danduś, wstawili ci już zęba nowego? Dali ci ze świecy czy plastikowego? A może takiego w sam raz na Halloween? - przywitał się z nim w miarę grzecznie jak na swoje standardy i kłaniając się w pas jego towarzyszce, uśmiechnął się do niej pogodnie. - Jestem Wonho, opiekun twojego partnera. Jeżeli będzie ci opowiadał, że kaktus to jego ulubiona rura napędowa, to proszę nie daj się na to nabrać. Powiedział szeptem do niewidzialnej twarzy dziewczyny i objął śmiesznie Delkę w pasie, dziwnym trafem stawiając ją przed sobą, aby niższa przyjaciółka w razie czego obroniła go przed własnym bratem. Rzucił też okiem gdzieś pod jedną ze ścian i zmarszczył groźnie brwi, palcem wskazując na parkę ukrytą w cieniu. Nie widział za wiele, ale on już tam swoje wiedział! - Kuzyna mi macają w cieniu. - syknął cicho, niemal z oburzeniem i wskazał Deli na ich dwójkę znajomych.
Szkoda, że takie użycie władzy było z miejsca brane za negatywne - Thijs w końcu działałby z dobrych pobudek, a Arielle chętnie przytaknęłaby mu szerokim uśmiechem. Nie życzyła Calumowi źle, ale chciała aby miał pewność, że to zachowanie nie jest przez nią ślepo akceptowane. Nie była w nim szalenie zakochana i nie przymykała powiek na takie "drobiazgi". Jego czyny mogły jedynie doprowadzić do zrobienia z niej idiotki, która rzuciła wszystko i nagle zostanie sama. To jest, nie teraz. Teraz miała tajemniczego Dinozaura, którego towarzystwa chyba zaczynała trochę nadużywać. Nie chciała, żeby czuł się zobowiązany do spędzania z nią czasu, ale rozmowa szła równie gładko co taniec. Skoro już na siebie wpadli i (dosłownie) wylądowali w swoich ramionach, to chyba mogli chwilę porozmawiać, prawda? Ich tożsamości pozostawały nieznane, dzięki czemu nie musieli martwić się o... o cokolwiek. Ta chwila należała tylko do nich. Ciężko było tak porozumiewać się bez żadnej mimiki. Arielle przekrzywiła lekko głowę, obserwując swojego towarzysza i biorąc kilka łyków ponczu. Ciekawa była czy się uśmiecha, czy szuka drogi ucieczki; czy dobrze się bawi, czy jest znudzony; czy się denerwuje w jej towarzystwie, czy promienieje. Obróciła szklankę kilka razy w dłoniach, parskając cicho na to wymijające pytanie. Wcale jej nie pomagał, wszelkie wskazówki dotyczące swojej osoby zachowując właśnie dla siebie. - Jak widać można dogadać się też z kimś spoza własnego, hm, gatunku - puściłaby mu oczko, serio, ale niestety nawet by tego nie zauważył. Poprawiła odruchowo złotą bransoletkę. - Ciekawy pomysł z tymi czapkami, ale trochę drażniący. Wyobraź sobie ile biednych dziewczyn kombinowało z makijażem... - westchnęła z rozbawieniem, obrzucając ciekawym spojrzeniem kogoś, kto wyglądał zupełnie zwyczajnie bez swojej łepetyny. Czyżby oparł kostium na masce lub właśnie makijażu? - Mogli ostrzec. - Dodała jeszcze, bez większego żalu w głosie. Zastygła na chwilę, zamyślona, zwrócona w kierunku bańki ze słodyczami - tam też zawiesiła spojrzenie, obserwując jak innym idzie zabawa. Nie chciała jakoś bardzo natrętnie Dinozaura ciągnąć dalej, dawała mu tę chwilę na ucieczkę... Nie rozglądała się już za Calumem i nie miała pojęcia jak skończyła się jego przygoda z tamtą Krukonką. Nie jej sprawa, nie?
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Uczciwie ostrzegam, że ten post jest nieprzyzwoicie uroczy. Osobom ze słabym żołądkiem odradzam czytanie ._.
Doskonale wiedział, w kim się zakochał. Nauczył się dostrzegać nie tylko te cechy, które Ezra tak ochoczo mu pokazywał - Leo doskonale pamiętał słowa Krukona skierowane do Courtney czy Vivien, ponad wszystko nie mógł zapomnieć tych wypowiedzianych w stronę Fire. Sam na własnej skórze również odczuł cięty język Clarke'a (dla rozwiania wątpliwości zapewniam, że wszelkie skojarzenia wywołane tym zdaniem są jak najbardziej trafne), wtedy kiedy jeszcze nie pałali do siebie niczym poza niechęcią. Gryfon wiedział zatem, z kim się zadaje i Merlinie, odpowiadało mu to niesamowicie. Pewnie, że się denerwował kiedy wynikały z tego kłótnie z jego bliskimi; pewnie, że nie chciał nigdy zaleźć mu za skórę. Nie potrafił się złościć, kiedy dostawał ten nieziemski uśmiech i kiedy mógł utonąć w zielonych tęczówkach chłopaka. Nawet jeśli coś negował, to i tak doceniał i starał się zrozumieć intencje, nie oceniając pochopnie i najzwyczajniej w świecie dając swojemu partnerowi silne wotum zaufania. Ugh, miłość. - Nawet nie wiesz jak bardzo - przytaknął, odnosząc się oczywiście do tego jak jemu było dziwnie z odwrotną zmianą. Nagle nie patrzył na wszystkich z góry, nie miał tej niesamowitej przewagi przy spotkaniu z drugą osobą. Nie nazwałby siebie słabszym, bo w końcu umiejętności miał takie same - mimo wszystko na pewno pozbył się swojego głównego atutu. Teraz Leo czuł się malutki, zaskakująco nijaki, co nie miało oczywiście nikogo urazić. Nie był już tym charakterystycznym gościem, który ma prawie 220cm wzrostu. Musiał przyznać, że tego właśnie oczekiwał i na taki wieczór miał ochotę: spędzony u boku Ezry i tylko Ezry, bo wszyscy inni Hogwartczycy nie mieli pewności kim jest. Nie było oceniania, nie było wspominania, nie było konkretnych uwag. Zaśmiał się krótko na te zuchwałe słowa Krukona, ale umknął i nic w tym temacie nie dodał - jedynie temat przewinął mu się przez myśli, gdy tak żałośnie polował na karmelowe muszki. Clarke raczej nie miał co narzekać na brak komplementów, czy w ogóle uwagi; Leonardo bez zastanowienia poświęcał mu tyle czasu, ile tylko mógł, a sam wychodził z tego najbardziej zaskoczony. Coś ściskało go w sercu za każdym razem, kiedy zastanawiał się nad ich związkiem. Vin-Eurico nie mógł zrozumieć, jakim cudem się nie znudził, czemu nie miał ochoty obejrzeć się za jakąś śliczną dziewczyną (Halloween, któraś panna musiała przyjść skąpo ubrana, nie?), dlaczego pomimo robienia z siebie idioty dalej wracał właśnie do Ezry. Ostatecznie prawie nie zwrócił uwagi na wysoką "nieznajomą", która na niego wpadła gdzieś w trakcie zabawy; wrócił na swoje miejsce, zapominając o gorzkiej porażce z drobną pomocą słodkiego buziaka, jakim został uraczony. - Uwierz, zauważyłem. To strasznie drażniące - przyznał, a chociaż w jego głosie słychać było rozbawienie, to mówił zaskakująco poważnie. Nie było w tej wypowiedzi żadnego zarzutu, prędzej coś na kształt wyjaśnień. Leo, jak chyba każdy, wolał pokazywać się z lepszej strony, a nie tej gorszej. Jak niby miał się popisywać przed kimś, kto zawsze kończył z lepszym efektem? Sam nie nazwałby pechu "zabawnym", choć oczywiście o wiele przyjemniej było śmiać się z kolejnych potknięć, a nie po nich płakać. Szczerze wolałby trochę równowagi, tak dla utrzymania porządku. Ostatnio miał jeszcze większe problemy ze zbywaniem wszystkiego śmiechem - każdy z czasem się męczył. - "Trochę"? - Powtórzył, nieco mocniej ściskając dłonie chłopaka i podążając za nim. - Skąd w tobie nagle tyle skromności, co? - Merlinie, on go uszczęśliwiał zdecydowanie bardziej niż "trochę", a co więcej wcale nie musiał do tego kombinować z tańcem. Wystarczył ten najszczerszy na świecie uśmiech (już za nim tęsknił - durne czapki), albo w sumie to i sama egzystencja. Zaczekał aż znajdą się na parkiecie, gdzie mógł w końcu pozwolić sobie na bardziej wyraźną bliskość. Wykorzystał swój zmieniony wzrost i wtulił się w niego delikatnie; ze względu na spokojną melodię rozbrzmiewającą w tle, oparł lekko czoło o ramię Ezry. Bycie na podobnym poziomie miało plusy! - Myślę, że po prostu całe moje szczęście skumulowało się w postaci jednej osoby. W końcu mam ciebie, nie? - Wymamrotał, obiecując sobie, że to ostatni tego typy tekst na ten wieczór. Jeszcze Krukon popadnie w samozachwyt i co będzie? - Idiotycznie wygląda gromada tańczących poprzebieranych ludzi bez głów - dodał w formie rozluźniającego atmosferę spostrzeżenia, będącego przy okazji rozpaczliwą próbą zmiany tematu. Starczy tego uzewnętrzniania się.
Ostatnio zmieniony przez Leonardo O. Vin-Eurico dnia Wto 21 Lis 2017 - 13:15, w całości zmieniany 1 raz
Czasem potrzeba sporo odwagi, by komuś odmówić. Może właśnie teraz Ślizgonka powinna powiedzieć „nie” dla poczynań jej partnera. Zbyt duża ufność bywa zgubna, a zwykłe przepraszam to za mało by naprawić błędy i wyrządzone krzywdy. Okropna, ludzka natura ma skłonności do łamania obietnic. Biedna dziewczyna nigdy nie mogła mieć pewności, że chłopak nie powtórzy swojego skoku w bok. Chciał czy też nie, już zdążył się pogodzić, że spędzi z dziewczyną znacznie więcej czasu niż początkowo planował. Nie przeszkadzało mu to ani odrobinę. Może nawet nieco się cieszył, w końcu to coś znacznie przyjemniejszego od stania z boku i obserwowania uczniów, a wśród nich dziewcząt podobnych do Arielle, którym jeden facet wystarczył do zniszczenia wieczoru. Pod maską z czapki czuł się niezwykle swobodny. Klimat balu wyraźnie udzielał się Holendrowi. Nie musiał traktować Francuski jak uczennicy, a po prostu jak zwykłą koleżankę. Co swoją drogą było bardzo przyjemne. Brakowało mu osoby, z którą mógłby po prostu pogadać. Rozmowy z nauczycielami były dosyć nudne. Większość z nich była starsza od Thijsa, więc nie miał nikogo z kim mógłby złapać wspólny język – nie licząc Liama, który postanowił wyjechać po wakacjach… -I muszę przyznać, że to bardzo miłe doświadczenie – odparł, chociaż w tym momencie nie miał na myśli tylko różnicy w ich kostiumach, a odrębne światy z których pochodzili – nauczyciela i uczennicy. Wystarczyła tylko odrobina chęci, by trafili do jednej bajki, w której tak banalne różnice nie miały znaczenia, a nawet jeśli to nikt nie zwracał na nie uwagi, bo były przyćmione przez aurę tajemnicy. -No chyba, że ktoś zechce ją ściągnąć. – Mruknął, przewracając delikatnie oczyma na niewidzialnej twarzy. Nieświadomie, a może właśnie świadomie zaczął flirtować z dziewczyną. Oczywiście Ślizgonka powinna się domyśleć, że Holender miał na myśli sytuację z parkietu. Pewnie znaleźliby się jeszcze inni uczniowie z podobnym, równie romantycznym momentem, a może nawet bardziej. W końcu ten ich skończył się tylko na pytaniu, albo raczej setce pytań ukrytych pod jednym prostym „mogę?”. -Wierzę, że pod tym kapeluszem jest równie pięknie – komplementy z ust Thijsa brzmiały tak dziwnie. Były jak najbardziej prawdzie, tylko czy powinien je mówić? Wystarczyło, że krył się ze swoją tożsamością. Kiedy nie przesadzał, mógł sobie pozwolić na szczere wyznania. -Zgaduję, że nikt nie wiedział – chciał to powiedzieć z większym przeświadczeniem. Na usta dosłownie cisnęło mu się – uwierz – ale nie chciał za bardzo ułatwiać zgadywanki Ślizgonki pod tytułem – kim jest dinozaur? Nie miał ochoty na picie ponczu, ale nie chciał też zostawiać Arielle – jeszcze nie. Jak dotąd dobrze się bawił i z chęcią zaprosiłby ją na jeszcze jeden taniec. Równie wyjątkowy co ten pierwszy, a może nawet bardziej, tylko trochę później. -O czym myślisz? – spytał, kiedy wyraźnie zamilkła na moment. Miał nadzieję, że nie odpłynęła myślami do Krukona, bo nie chciał by znowu popsuła sobie humor, który chyba zdążył się już poprawić.
Nigdy nie potrafiłam zrozumieć jak czas w najmniej odpowiednim momencie szybko płynął. Oczywiście kiedy pragnęłam, by tak właśnie było on na złość dłużył się niemiłosiernie, a sekunda na zegarku trwała dwie godziny. Cóż, w tym wypadku miałam do czynienia z pierwsza opcją i każda minut trwała chyba jakąś nanosekundę. To wcale nie było tak, że specjalnie się spóźniłam. Oczywiście, zamierzałam przyjść nawet z zapasem czasowym, ale rzecz jasna nie było mi to dane. Oh, jak ja kochałam kiedy zegarek robił sobie ze mnie żarty. Może kiedyś przyjdzie dzień kiedy to ja zażartuję z niego. W każdym razie pech chciał, że mój kostium był doprawdy bardzo czasochłonny. Może powinnam pójść na łatwiznę i po prostu zarzucić na siebie byle co, ale oczywiście musiałam wykorzystać swoje zdolności manualne. Biegłam spóźniona po korytarzach zamku i po ruchomych schodach. Tak, chciałoby się. Nie wiedziałam czy tego wieczora wszystko było przeciwko mnie. Schody żyły własnym życiem dużo bardziej niż zwykle i dotarcie do tej głupiej Wielkiej Sali trwało naprawdę długo. Niech to wszystko cholera weźmie. Przybyłam kiedy już było naprawdę sporo osób w Sali. Nie popisałam się punktualnością, znowu. Zrezygnowana weszłam do pomieszczenia, ale profesor Bennett sprawiła, że natychmiast zapomniałam o moim spóźnieniu. Już na wstępie przypięła mi jakąś durną przypinkę z czarnym kotem. Wcale nie chciałam losować pary, chciałam tutaj przyjść i po prostu postraszyć ludzi razem z @Blaithin ''Fire'' A. Dear. No przecież po coś męczyłam się z tą charakteryzacją. Po chwili jednak nawet przypinka (której nie mogłam zdjąć) przestała mnie interesować. Spojrzałam na wszystkich obecnych w sali i ze zdumieniem stwierdziłam, że faktycznie nie mają głów. Przeniosłam wzrok na kapelusz trzymany przez nauczycielką, a potem na jej twarz. - Nie ma mowy. – powiedziałam przerażona tym co miałam zrobić. W tamtej chwili od razu stwierdziłam, że tego wieczora dosłownie wszystko było przeciwko mnie. Nie miałam zamiaru tego zakładać. Spędziłam masę czasu na nakładaniu tego całego gówna na twarz tylko dlatego, że teraz nie miało być jej widać. Okej, może i normalnie nie sprawiałam wielkich problemów, ale czasami przychodził moment, kiedy ma się dość. I tego wieczora – miałam dość. Może byłoby inaczej gdyby dotarcie na miejsce nie zajęło mi tyle czasu, ale aktualnie byłam zła, nawet bardzo. - Nie założę tego. – powiedziałam. Nie chodziło mi nawet o to, że chciałam robić nie wiadomo jaką szopkę. Miałam to w nosie, inicjatywa nawet by mi się podobała gdyby... no właśnie, niestety było obecne to „gdyby”. Byłam dziewczyną , z krwi i kości, nie po to siedziałam i zatykałam wszystkie pory mojej skóry, żeby cholera, teraz zakładać jakąś durną czapkę. Nienawidziłam czapek. - Nie zmusicie mnie. Nie mam zamiaru tego zakładać. Może dla innych to nawet lepiej, że nie widać ich twarzy, ale nie dla mnie. Fantastyczna niespodzianka, szkoda, że nikt nie uprzedził wcześniej, że nie ma nawet co wkładać serca w kostium. – mój ton był wręcz jadowity. W niektórych sytuacjach moją kontrolę diabli brali i przestawałam być tą wiecznie uśmiechniętą, wesołą i miłą Biancą. Tak, potrafiłam być zimna jak lód. Stałam i miałam kompletnie w nosie, że sprzedawałam niezły teatrzyk wszystkim zebranym. Niech ich też wezmą diabli, tak jak moją kontrolę. Wiedziałam, że moje oczy zachodzą czernią, a rysy się wyostrzają. Byłam o włos od furii wili.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
W sumie to nie miała po co się spieszyć. Ostatnie bale spędzała z Casprem i dlatego były nawet znośne. Bawienie się samotnie w takim ścisku nie wydawało się przyjemną perspektywą. Zamiast tego Fire mogła zaszyć się w swoim domu i poczytać książki o hipnozie albo ewentualnie pograć na skrzypcach. Wkurzało ją, że dalej ma tak bardzo obolałą twarz, a siniaki dopiero zaczynały przybierać ciemnofioletową barwę. Wyglądała jak obity ziemniak i już parę razy myślała o wypiciu eliksiru leczącego rany. Jednak duma nie pozwalała na to dziewczynie. Na bal powlokła się tylko dlatego, że zaplanowały z Biancą postraszyć ludzi, a do tego usłyszała, że jako prefekt musi się tam znaleźć dla pilnowania porządku. Myślała dość długo nad strojem, ale w końcu od zawsze uwielbiała ubierać się jako wampir i tak też zrobiła tym razem. Błękitne zazwyczaj oczy Szkotki pokryły się teraz ciemnoczerwoną poświatą, współgrającą z rudymi włosami. Delikatny makijaż sprawiał, że zadrapania i podbite oko wyglądały jak najlepsza charakteryzacja. Za każdym razem, kiedy się uśmiechała, ujawniała długie, zaostrzone kły. No i założyła też całkiem ładny strój i upięła włosy, więc była zadowolona. Wiedząc, że jest spóźniona, nieco przyspieszyła kroku, żeby dotrzeć do Wielkiej Sali. Przy wejściu zauważyła, że jakaś dziewczyna wyglądająca jak autentyczny kościotrup robi jakieś zamieszanie. Podeszła bliżej i rozpoznała Biancę. - Zakrzewski, wyglądasz groźnie... - zagadnęła, ale coś w tym wyglądzie Fire nie pasowało. Wyglądało na to, że dziewczyna jest mocno wkurzona, więc Blaithin nie marnowała czasu. Wile potrafiły być niebezpieczne. - Spokojnie, o co w ogóle się rozchodzi? Jako prefekt mam prawo wiedzieć. Niebawem zrozumiała w czym rzecz i prychnęła głośno śmiechem, pozwalając, by każdy mógł dostrzec ostre ząbki. Bennettową chyba pogięło, żeby siłą zakładać te czapki. Może i wyglądało to nawet zabawnie, gdy każdy był bez głowy, ale Fire najmniejszego zamiaru nie miała też tego nosić. - Sama niech to pani założy. Niektórych mogłoby to uszczęśliwić. - palnęła zanim ogarnęła język. Dekapitacja nauczycieli byłaby ciekawym widokiem. Dość, że obie dziewczyny musiały codziennie ją widywać na lekcjach. Poprawiła kołnierz swojego stroju, pozwalając łaskawie na przypięcie przypinki z nietoperzem. Miała dostać parę? Spoko i tak z nikim nie będzie się socjalizować, a tożsamość owego partnera bądź partnerki była na końcu listy spraw interesujących Fire. - Idziemy. - stwierdziła, ignorując całkowicie Bennett i przepychając się przez wejście, żeby w końcu dotrzeć na środek Wielkiej Sali. Mogli ich najwyżej wygonić z balu, ale co z tego. - Ochłoń trochę, bo kusi mnie to, jak bardzo zagotowała się w tobie krew - Szkotka uśmiechnęła się zaczepnie dla rozładowania atmosfery.
Szczerze mówiąc nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Normalnie nic takiego nie miało miejsca. Dawno temu traciłam nad sobą kontrolę tak, że mój pokój wyglądał jak po przejściu tornada. Ojciec wiele lat musiał to znosić i mówić „nic się nie stało” tylko dlatego, że mną już targał wszechogarniający smutek. Nigdy tego nie lubiłam, tego całego uroku itede itepe. A teraz stałam przed Wielką Salą i urządzałam pokaz niczym dwunastoletnia dziewczynka. Cóż, przynajmniej ciemne oczy idealnie komponowały się z kostiumem. Wpatrywałam się ze złością w nauczycielką, kiedy nagle ni stąd ni zowąd usłyszałam znajomy mi głos. Nie wiem czy to moje szczęście, czy pech Fire, że spotkała mnie właśnie w takim stanie, kiedy to ciskałam wzrokiem naszpicowanym błyskawicami wściekłości na prawo i lewo. Nie odpowiedziałam na jej pierwsze słowa, próbowałam uspokoić przyśpieszony oddech licząc na to, że za chwilę mi przejdzie. Potrzebowałam kogoś kto mnie zwyczajnie ogarnie. Nie chciałam przecież nikogo skrzywdzić, a jeśli tylko zupełnie straciłabym panowanie nad sobą, nie mogłabym obiecać, że wszyscy wyszliby z tego cało. W mojej głowie pojawiło się wspomnienie, o którym tak bardzo chciałam zapomnieć. Nie lubiłam gdy nawiedzały mnie wizje przeszłości, kiedy, chcąc czy nie, raniłam ojca. Naprawdę zawdzięczałam mu niemal wszystko, nigdy nie chciałam go skrzywdzić. To nie było normalne, ja nie byłam normalna, to wszystko było powalone. Oddałabym wszystko żeby nie musieć tego znosić, ale nic nie mogłam z tym zrobić. Mimo, że w gruncie rzeczy pogodziłam się z takim stanem rzeczy, czasem miewałam momenty, w których naprawdę żałowałam, że urodziłam się z takimi genami. Nie potrafiłam tak z nich korzystać jak Lys, nie czułam się dobrze nakłaniając ludzi do zrobienia tego czego chciałam, odbierając im wolną wolę. Utrata panowania nad sobą również nie była zbyt fajna. Nie docierało do mnie co mówiła Fire. Tak naprawdę skupiłam się z całych sił żeby się ogarnąć. Żeby się chociaż trochę uspokoić. Pozwoliłam się dziewczynie zaciągnąć do wnętrza sali, chociaż jedyne o czym marzyłam to ucieczka, aż do momentu kiedy to znowu odzyskam panowanie nad sobą. Spojrzałam na Blaithin i lekko się uśmiechnęłam na jej słowa. No, mamy jakiś postęp. - Przepraszam, ja... Czasami mnie ponosi. – odpowiedziałam powoli, dość starannie dobierając słowa. Wzięłam kilka głębokich wdechów, chcąc żeby tlen dotarł do każdej mojej komórki i... chyba się powoli rozluźniałam. - Uważaj wampirku, bo w moich kościach znajdziesz tylko zimny szpik. Okej, przeszło mi, prawdopodobnie. Prawdę mówiąc poczułam się bardzo zażenowana tym co zrobiłam. Naprawdę nie miałam zamiaru urządzać tej całej szopki. Całe szczęście moja twarz pokrywała spora warstwa farby, inaczej najpewniej zalałabym się różowym rumieńcem.
Strzelam, bo Courtney wygląda jakby na kogoś czekała, a nie dostrzegam u niej żadnej przypinki. Większość ludzi na balu albo już się super bawi, albo rozgląda w zagubieniu, trochę jak ja jeszcze przed chwilą. W pierwszej chwili nie do końca rozumiem co ślizgonka chce powiedzieć, ale potem sens słów jakby powoli do mnie dociera. - Zerwaliście tuż przed balem? - dziwię się, jakoś tak bezsensu to wszystko interpretując. - Czyżby przestraszył się przebieranek? Rozglądam się i ci wszyscy ludzie wyglądają naprawdę cudacznie. Podobnie zresztą jak ja, bo brak głowy mocno... urozmaica przebranie. Jestem trochę zła, bo chociaż nie skusiłam się na róg jednorożca, to jednak trochę czasu spędziłam nad makijażem i teraz nic z niego nie widać. Co prawda nic ani nikt nie broni mi (chyba) zdjąć czapki, ale tego nie robię, przynajmniej na razie. - Też jestem ciekawa! - przytakuję Kortni, a zaraz potem chichoczę, no bo ma całkowitą rację. Chociaż to może też być przykra niespodzianka. Co jeśli będzie mi się z nim miło gadało, a potem okaże się, że jest brzydki niczym gumochłon i bez czapki nie będę miała na niego ochoty patrzeć? Co poradzić, jestem typową dziewczyną, która lubi ładnych chłopców. - Mam nadzieję, że to jednak będzie jakiś on - wzdycham, nie mam nic przeciwko spędzeniu imprezy z koleżanką, ale przecież nie po to zapisywałam się na to całe parowanie, a potem siedziałam dwie godziny, żeby ubrać się jakoś sensownie. Tymczasem przychodzi Freya, poznaję ją po głosie. Nie jestem specjalnie zaskoczona, nawet wcale nie myślałam, że umarła, bo przecież mnóstwo naszych znajomych gdzieś poznikało. - No proszę, Freya, co za dzień wybrałaś na powrót do Hogwartu. Powinnyście się chyba znać? Freya Courtney, Courtney Freya - przedstawiam sobie dziewczyny. Wciąż się jednak rozglądam i dostrzegam chłopaka z przyczepioną czaszką. - Patrz, Kortni! - szepczę do niej, gapiąc się na @Simon Cave. Oczywiście nie mam pojęcia kto to. - Na czarownice z Salem, ma chyba ze dwa metry. - Oczywiście nie umiem tak szacować, może przesadzam. Nie ruszam się jednak z miejsca, oczekując, że to on podejdzie, skoro najwyraźniej nie ma żadnego towarzystwa.
Trzeba myśleć co się mówi, bo potem wychodzą takie właśnie nieporozumienia. I choć Courtney właściwie nie miałaby nic przeciwko rozpuszczeniu drobnych ploteczek, to byle nie na swój temat. Trzeba dbać o swój wizerunek. - Nieee, nie byliśmy razem, to tylko kolega - sprostowała zaraz. - Ale i tak słabo, że nie przyszedł, bo nie załapałam się na losowanie - z jednej strony to całkiem smutne, ponieważ liczyła się z tym, że i Daisy zaraz się ulotni do swojego partnera, z drugiej nie była skazana na potencjalnie niechciane towarzystwo. No i przybyła jeszcze ta nowa dziewczyna, więc prawdopodobieństwo, że partner którejś z nich się rozchorował, złamał nogę lub postanowił obalić system i nie przychodzić na bal, rośnie, a wtedy już prosta droga do wspólnego picia drinów i zostania królowymi parkietu. Ale też bez przesady, nie bądźmy desperatami, Courtney jest przecież młoda, piękna i superfajna, więc właściwie nie musi się martwić o takie rzeczy, heh. - Teraz już się znamy, he he - wspominałam, że suche żarciki to domena Courtney? - Miło poznać, oczywiście - ślizgonka wyciągnęła dłoń w kierunku Freyi, co by się przywitać, bo co jak co, ale ziomków z Salem to się szanuje, nawet jeśli się jeszcze nie jest pewnym, że są oni z Salem, a nie z jakiejś innej magicznej szkoły. Uśmiechnęła się nawet, ale znów nikt nie mógł podziwiać jej uroczych dołeczków czy śnieżnobiałych ząbków, które zniknęły dzięki wielkiej czapie na głowie. Zauważyła za to, że i ona ma przypinkę. - Dobra dziewczyny, musimy znaleźć waszych parnerów - oznajmiła radośnie, jako że ciekawska z niej osóbka i z chęcią obczai towarzyszy swoich koleżanek. A nuż przyprowadzili ze sobą jakiegoś przystojnego kolegę, kto wie, kto wie. Oczywiście Daisy okazała się bardziej spostrzegawcza, bo zaraz wskazała na jakiegoś chłopaka (@Simon Cave), ale to nie jego wzrost rzucił się jako pierwszy Kalifornijce w oczy, lecz właśnie czaszka, która wyróżniała się na tle eleganckiej marynarki. Nie mógł przywdziać czegoś bardziej strasznego? - Noo, olbrzym jakiś. I jest wciąż duży, mimo tego, że o głowę niższy - odszepnęła Kalifornijka. - Jeśli taki wysoki, to na pewno też przystojny - bo w końcu uroda idzie w parze ze wzrostem, każdy to wie przecież. I choć Courtney doskonale wiedziała, że halo, koleś powinien pierwszy podejść, bo w końcu jest chłopakiem, to niewiele brakowało by nie zrobiła tego sama. Choć nie spieszyło jej się oddawać przyjaciółki w obce ręce, to była zbyt ciekawa, by stać i czekać jak na zbawienie - dlatego gdy zdawało jej się, że jest zwrócony w ich kierunku, a może nawet na nie patrzy (bo w końcu twarzy nie widziała, więc nie mogła wyłapać spojrzenia), pomachała doń. - Myślisz, że zauważył? I daj znać później, jak było, ja chyba pójdę w głowogona zagrać, bo widzę, że nikt nie umie, więc chyba muszę pokazać jak to się robi - westchnęła teatralnie, obserwując kątem oka poczynania Hogwartczyków, jak zwykle przekonana o swoich rozmaitych umiejętnościach. - Oczywiście najpierw jeszcze znajdziemy twojego partnera, muszę wiedzieć, czy oddaję was w dobre ręce - zwróciła się tym razem do Freyi, której co prawda nie znała, ale skoro to znajoma Daisy, to wypadałoby być dla niej życzliwą.
To prawda, chyba nikt nie był bardziej zadowolony z pomysłu ubrania wszystkich uczniów i studentów Hogwartu w czapki niewidki niż profesor Ursulla Bennett, ale trzeba zaznaczyć, że kobieta miała w interesie wyłącznie dobro swoich podopiecznych i chciała pomóc tym bardziej nieśmiałym zacieśniać relacje, a tym skłóconym rozwiązać spory. Nieświadomość, z kim się rozmawia na pewno sprzyjała integracji i chęci poznawania, z czego korzystała zdecydowana większość obecnych na sali. Niestety stanie z szerokim uśmiechem przy wejściu i uprzejme wręczanie czapek nie zawsze się sprawdzało, ponieważ na drodze pani Bennett stawały osoby niespecjalnie zadowolone z tego pomysłu. Oczywiście, że się tego spodziewała, szczególnie że głównymi awanturującymi się były dziewczęta. Niektóre z nich udało jej się nakłonić do ubrania czapek i obyło się bez krzyków. Inaczej stało się w chwili, gdy do wejścia podeszła @Bianca Zakrzewski. Nieprzeciętna uroda Gryfonki z pewnością zwróciła uwagę kobiety już jakiś czas temu, szkoda tylko, że okazało się, iż wygląd zewnętrzny to chyba jedyna wartość, którą wyznawała młoda dziewczyna. Ursulla zacmokała zatroskana, widząc jej rosnącą złość. - Och, złotko, złość piękności szkodzi, a najwyraźniej jest to dla Ciebie bardzo ważna sprawa. Zapewniam Cię, że bez głowy będziesz wyglądała równie zniewalająco! Zresztą tu przecież chodzi o zabawę, prawda? - powiedziała, ale najwyraźniej ani jej ciepły uśmiech, ani przekonujący, miły ton głosu nie zdziałał zbyt wiele. Do akcji wkroczyła kolejna dziewczyna z Gryffindoru, @Blaithin ''Fire'' A. Dear, która z kolei popisała się nie tyle ciętym językiem, co zwyczajnym brakiem manier. Profesor Bennett pokręciła głową z zawodem. - Naprawdę, nie spodziewałam się po tak uroczych dziewczętach takiego zachowania. Kochaniutka, z przyjemnością ubiorę czapkę tak jak wy! - Powiedziała i sama wciągnęła na głowę czapkę niewidkę. - A za takie odzywki obie dostajecie ujemne punkty, po dziesięć - zakończyła jeszcze, gdy jedna pociągnęła drugą w kierunku sali. Nie zamierzała im jednak odpuszczać, jeszcze do nich dotrze! Po jakimś czasie postanowiła zrobić obchód po Wielkiej Sali, by zobaczyć, jak przebiega zabawa. Parkiet nie świecił pustkami, sporo osób brało udział w głowogonie, a łapanie słodyczy cieszyło się ogromną popularnością! Przechodząc obok magicznej bańki jej wzrok padł na dwójkę dość blisko stojących uczniów. Chłopak zdjął czapkę, natomiast dziewczyna chyba w ogóle swojej nie dostała, wobec czego nauczycielka ruszyła z interwencją! - No, no, no - zaczęła, podchodząc do nich z boku. Wcisnęła @Calum O. L. Dear czapkę na głowę, co było dość trudne ze względu na jego wysoki wzrost, po czym drugą czapkę wetknęła na czubek kaptura @Ulla Tiverton. - Może by pan wziął koleżankę do tańca? Od razu widać, że straciliście dla siebie głowy - rzuciła z szerokim uśmiechem, którego nie dojrzeli, po czym zachichotała i oddaliła się w swoją stronę. Po drodze jeszcze założyła od tyłu czapkę na głowę @Freya Tulle. Ależ ona się dobrze bawiła! Następną studentką z głową, na którą się natknęła była @Clary Fajfer. - A pani jakim cudem przemknęła się koło mnie niezauważona? Czyżby posiadała pani na własność pelerynę niewidkę? - powiedziała radośnie, po czym wręczyła jej czapkę, ufając, że sama ją sobie założy na głowie. Bardzo szybko jednak znalazła swój główny obiekt zainteresowań, jakim były te dwie niezbyt miłe Gryfonki. W Ursulli Bennett nie kryła się ani krztyna chęci zemsty, za to bardzo odzywało się w niej poczucie sprawiedliwości. Dlaczego miałyby być wyjątkiem? - Dziewczęta - zaczęła, zachodząc je od boku. - Przemyślałam sprawę i macie rację, tak piękne makijaże nie mogą zostać zakryte. Wymyśliłam inny sposób, jak wpasujecie się w nasze wybrakowane towarzystwo - dodała, po czym wcisnęła dziewczynom czapki prosto w brzuchy. Na trwałym przylepcu. - Taka dziura w ciele z pewnością wygląda lepiej niż brak głowy! - przyznała, kiwając swoją niewidzialną, po czym z radosnym śmiechem poszła dalej, po drodze łapiąc poncz z bufetowego stolika.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn, idąc na bal wyszedł z założenia, że będąc opiekunem, nie musi się zbytnio przebierać. Tak też właśnie zrobił, ubierając się jedynie w długi płaszcz, pod którym był w zwykłej bluzie z kapturem. Uważał, że skoro wszyscy się jakoś przebierają, to on się ubierze tak, jak ubierali się zwykli ludzie, więc to była jedyna okazja zobaczyć Reeda w tak powszednim stroju. Sceptycznie podchodził do balu – jakby miał możliwość uczestnictwa w nim jako uczestnik, a nie jako opiekun tej hołoty to byłoby to dla niego przyjemniejsze. Kiedy zgłaszał się jako ochotnik do przebywania na balu, właśnie tak myślał – że też będzie mógł się pobawić. Litości, miał dwadzieścia sześć lat, a uczniowie około dwadzieścia. To był wciąż wiek, z którym mógłby na luzie się zabawić. Choć nie zapominajmy, że to szkoła i niektórzy uczniowie w tej szkole niby są pełnoletni, a zachowują się jakby byli w Magicznej Szkole Specjalnej dla Niepełnosprawnych Czarodziejów. Wyszedłszy z gabinetu, ruszył w kierunku Wielkiej Sali, licząc, że nie będzie tak źle, jak sobie to wyobrażał. Że będzie mógł chociaż zatańczyć jeden taniec, albo coś. Chyba go nie wyrzucą za to, prawda? Wchodząc na salę, Howard podał mu kapelusz, który miał założyć, tak jak i reszta. Dzięki wspaniałej umiejętności jaką była obserwacja, zrozumiał na jakiej zasadzie działa to ustrojstwo. Westchnął i włożył na głowę tiarę, którą niby miał mieć do końca zabawy, choć sam w to nie wierzył – prędzej szlag go trafi. Żałował, że nie może się bawić jak inni, ale też nie chciał, żeby brali go za kogoś innego, a bez twarzy stawał się niemal anonimowy. I stał pod tą ścianą, obserwując wszystkich uczniów, myśląc o interesach w sklepie, próbując nie myśleć o tym, że zaraz tu zwariuje. Jednocześnie szukał jakiejś osoby, którą mógłby uznać za dobrą partnerkę i mieć w wielkim poważaniu jego zadanie jako opiekuna balu. Stał przy stoliku z napojami, trzymając aktualnie jeden z kieliszków, kiedy jedna dość nachalna para nie zwracała uwagę na nikogo i popchnęła go z takim impetem, że zawartość szklanego naczynie wylała się, na szczęście nie na Reeda, bo by zabił. Pozostałość, która tam została, wylał na dziewczynę, która w niego weszła. Bycie incognito miało swoje plusy, ale też minusy, które go zaczynały irytować. Jednym ruchem ściągnął tiarę, drugą ręką poprawiając włosy, które rozeszły się na wszystkie strony. Westchnął i teraz czuł się jedynym normalnym człowiekiem wśród jeźdźców bez głów. Wziął kolejny poncz i przyglądał się uczniom, a nuż może jakaś piękna niewiasta wpadnie na ten sam pomysł i ściągnie tą cholerną czapkę niewidkę.
- Daisy, wiedziałaś że takich imprez nigdy sobie nie odpuszczam. - Przytuliła ją i w ogóle bo dawno się nie widziały. Spojrzała swoim wzrokiem na @Courtney Hill przyglądając się jej uważnie. Nie mogła sobie przypomnieć skąd ją ino pamięta. -Mi również miło poznać - rzekła ściskając jej dłoń pomimo że ją nie pamiętała. Chwyciła za szklankę ponczu upijając parę łyków, następnie rozejrzała się dokoła szukając plakietki z pajęczyną. Ale takiej nie znalazła, może i dobrze. Po pewnym czasie stania poczuła coś na głowie, pomacała swoja niewidzialną głowę. Wzrokiem szukała winowajce i była nią @Ursulla Bennett. -A niech to... - Mruknęła próbując zdjąć czapkę z głowy, nic to nie dało. Tak przystała trochę podirytowana jej zachowaniem. Taka dorosła a się zachowuje jak dziecko. - pomyślała sobie. Zwróciła się do Courtney odpowiadając na jej pytanie. -Jak znam los osoba co miała być moją drugą połówką nie przyjdzie. - Cicho w sercu miała nadzieję że przyjdzie Cyrus, kolega z Salem jak i bractwa. Dawno go nie widziała i jest trochę złamana jego brakiem w jej otoczeniu.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zjawiła się na balu spóźniona i impreza trwała już w najlepsze w chwili, gdy przekroczyła próg wielkiej sali. Rozejrzała się zdezorientowana po obecnych tam uczniach i stwierdziła, że to wyjątkowo dziwne, by wszyscy na sali jednocześnie zadecydowali, że przyjdą na bal bez głowy. Jednocześnie czuła się dziwnie jako jedna z niewielu z głową na karku. Okazało się, że opiekunka Hufflepuffu, Ursulla Bennett rozdawała każdemu wchodzącemu czapki niewidki. Spojrzała na @Gemma Twisleton, z którą się pojawiła i stwierdziły wspólnie, że same odnajdą nauczycielkę i upomną się o swoje nakrycia głowy. Bridget było to bardzo na rękę, niespecjalnie miała ochotę zdradzać wszystkim, że to ona była autorką prawdopodobnie najgorszego przebrania na Noc Duchów w historii tej szkoły. Jednak jako że nie miała planów zjawiać się na balu, i tak prezentowała się jako tako. Ubrała na siebie długą, białą sukienkę, która swoim krojem przypominała nieco koszulę nocną, ale taką babciną. Całe ubranie było upstrzone czerwonymi plamami, gdzieniegdzie większym, gdzieniegdzie mniejszymi. Buzię również pomazała czerwoną szminką, ale nie wyglądało to najlepiej. - W końcu, teraz przynajmniej nie będę się wstydziła - rzuciła do koleżanki, zakładając na głowę zdobyty kapelusz. - Chcesz iść łapać słodycze? - zapytała, patrząc z nadzieją na magiczną bańkę. Od samego początku ostrzyła sobie ząbki na niektóre latające smakołyki. Ostatecznie sama spróbowała swoich sił biorąc udział w zabawie i o dziwo udało jej się coś złapać! Między jej ząbkami wylądowała lodowa mysz. Bridget chciała okazać radość w sposób słowny, wykonując jakiś okrzyk tryumfu, lecz zamiast tego z jej ust wydobył się jedynie przeciągły, wysoki pisk. Zakryła niewidzialne usta dłonią. Jak dobrze, że miała tą czapkę...
nienawidzę was:< i przepraszam, że post ssie mocno
Daniel, tak prawdę mówiąc, bardzo się starał. Jak wszyscy doskonale wiedzieli, należał on do ludzi, którzy nie wychylali się za bardzo pierwsi; nie odtrącał osoby, która chciała go poznać, ale sam nie wybiegał jej naprzeciw. Chyba, że byłeś warty jego zainteresowania lub w jakiś sposób zaciekawiłeś dziewiętnastolatka; tak jak na przykład pewien młodszy krukon i puchonka, o której myślał ilekroć kupował dla niej paszteciki dyniowe. Tak więc teraz, korzystając z tego, że nie wie z kim rozmawia, próbował się jakoś otworzyć towarzysko. Spróbować swoich sił w rozmawianiu z obcymi, bez skreślania ich na starcie jak to miał w zwyczaju, bo… Dan lubił wyłącznie ciekawych ludzi, a dziewczyna zapunktowała choćby unikalnym strojem; w końcu nie widział tutaj jeszcze Cleopatry. On? On może nie wybrał ambitnego stroju, bo wampirów było tam od cholery, ale on był po prostu leniwy. Miał więc nadzieję, że nikt go tak od razu nie skreśli, chociaż… chociaż miał to gdzieś. Co go interesują jacyś obcy ludzie? Nie licząc partnerki, stojącej obok niego; nie zależało mu tutaj na niczym innym, bo swoich znajomych też nie mógł jeszcze wyłapać. A może nawet nie próbował? - Dzięki, zdarza mi się powiedzieć coś błyskotliwego - parsknął Dan, wywracając oczami, czego znów nie mogła zobaczyć. - Czuję, że się uśmiechnęłaś, mylę się? Zasłużyłem na to? - zapytał, zaciskając usta. Po chwili jednak odwrócił się w jej stronę, odsuwając do tyłu pelerynę, aby wsunąć dłonie w kieszenie spodni. - To było ostrzeżenie, królowo? - zapytał retorycznie, gdy ta wspomniała, że jeszcze się okaże, kto będzie ofiarą. Słysząc ton jej głosu, uniósł nieznacznie kącik ust i klasnął z zadowoleniem w dłonie, słysząc jej słowa i obejmując wzrokiem całe ich królestwo aka salę, westchnął cicho.’ - Chyba nie mają tu wina, nie sądzisz? - rzucił z niemalże namacalnym bólem. - Och, chyba tam są napo- - nie dokończył nawet, bo obok niego pojawił się Hoseok; drgnął zaskoczony jego nagłym pojawieniem się. - Powiedziałaś mu?! - burknął z wyrzutem w stronę Delilah, po czym szturchnął Wanga z niezadowoleniem. - Nie masz co robić? - westchnął, dziękując Bogu za swoją cierpliwość do swoich przyjaciół, jak i do siebie samego. Ciężko go było wkurzyć, choć niewątpliwie Wonho, czy tam Hoseok, doprowadzi go tego wieczoru do czerwoności. - Ciesz się, że nie widzisz mojej twarzy i że jesteśmy na balu, ośle, bo bym już dawno- - odchrząknął. Wyprostował się nagle, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Nie słuchaj go, wcale nie jest moim opiekunem - rzucił w stronę Cleopatry. - Jest trochę chory, wyobraża sobie, że jest nie wiadomo kim, sama rozumiesz - wymamrotał, po czym pomachał palcem przy niewidzialnej głowie, jakby dając jej znak, że Hoseok jest świrnięty. Po chwili uniósł na chwilę kapelusz, aby zmierzyć Hoseoka i Delilah wzrokiem; czyżby coś pominął? Zagryzł wargę z niezadowoleniem, widząc tę dwójkę razem, ale nie skomentował tego. Uznał, że rozliczy się z nimi po balu. - Delilah, mogłaś go przypilnować, żeby nie latał po całej sali - burknął, ignorując kumpla, który najwidoczniej wziął sobie za cel zrobienie z niego idioty. - Wziąć go na smycz albo coś - dodał.
Chciałam porozmawiać. Tak właściwie może nawet nie potrafiłam tego przyznać przed samą sobą, ale chciałam wiedzieć, dlaczego wtedy się odsunął. Dlaczego uciekł od... właśnie, od czego? Ode mnie? Codziennie biłam się z myślami. Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie ja sobie za dużo wyobrażałam? Może tylko dla mnie tamten moment był taki specjalny. Może właśnie @Riley Fairwyn zorientował się, że widzę w nim więcej niż tylko przyjaciela. Znów wiedział o mnie samej więcej niż ja o sobie. Bałam się, że się wystraszył. Ale przede wszystkim bałam się, że nie będzie mnie traktował tak samo. Dlatego unikałam poważnych rozmów z nim. Tyle się działo, że było to trudne. Mi wystarczało, że wiedziałam o jego obecności. Nie musiałam nic mówić. Aż w końcu wyszłam z szoku trudnych wydarzeń i mogłam znów myśleć o tamtej sytuacji. Teraz wydawała się być błaha, przy tym wszystkim, co działo się wokół, aż głupio było mi myśleć o swoich uczuciach. Wymyśliłam sobie, że najlepszą opcją będzie udawać, że nic się wtedy nie stało i że mnie to zupełnie nie obchodzi. Niestety Riley wcale nie ułatwiał sprawy. Wciąż każde muśnięcie jego dłoni wywoływało we mnie to nowe uczucie, które nigdy wcześniej nam nie towarzyszyło. Czułam, że nas to psuje. To ciągłe nierozmawianie. Ale skoro sam nie podejmował rozmowy, to czemu ja miałabym to zrobić? Najwyraźniej tego nie potrzebował, czyli nie było to dla niego na tyle ważne. Było, minęło. Skupiłam się na balu. I nie zamierzałam podejmować tematu. Chociaż... Kto wie. Paradoksalnie takie wydarzenia obfitowały w poważne rozmowy, więc może atmosfera wokół nas do tego zmotywuje? - Jesteś pewny? - spytałam, rozglądając się za profesor Bennet. Rzeczywiście była zajęta wciskaniem czapek na głowy innym uczniom, więc podobnie jak Riley zdjęłam swoją z głowy. Bal wyglądał nieziemsko. I nawet ludzie bez głów aż tak mnie nie przerażali. Kiwnęłam głową, zgadzając się na łapanie cukierków, bo właściwie brzmiało całkiem zabawnie. Na pierwszy ogień poszedł Fairwyn, a ja przyglądałam się ze śmiechem, jak uparcie próbuje złapać malutkie muszki. - Wymówki, wymówki, panie Fairwyn - wciąż chichotałam z jego niezadowolonej miny i sama przyłączyłam się do zabawy. Wybrałam sobie na cel coś łatwiejszego - musy-świstusy. Jedne z moich ulubionych cukierków. Miałam trochę więcej szczęścia niż Riley i udało mi się złapać cukierka. Ledwo zdążyłam go przełknąć, a już moje stopy odczepiły się od ziemi na jakieś 10 centymetrów. - O, popatrz. Teraz będę ci prawie dorównywać wzrostem - zaśmiałam się, ale miałam nadzieję, że efekt nie będzie mi towarzyszył przez cały bal. Chwyciłam go za ramię, żeby przypadkiem nie odlecieć za wysoko - Chcesz spróbować z tym głowogonem czy najpierw ogarniemy coś do picia? - spytałam trochę podnosząc głos, bo w sali zaczynało być tłumnie i robił się lekki harmider.
Nieświadomość? Próbowała zakrzyczeć słynną kobiecą intuicję; był tutaj, był z nią, potwierdzając kolejnym krokiem podjętą niedługo po ponownym spotkaniu obietnicę. Wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku, los przewrotnie ukazywał wizję skruszonego grzesznika gotowego na porzucenie dawnej, niewłaściwej ścieżki, lecz - o ironio - właśnie łatwość, z jaką wszystko to im przychodziło, nadmierny optymizm pożądanej zmiany, wszystko to kumulowało się w utkwiony podskórną zadrą niepokój. - Jak najbardziej - poparła (czyżby?) słowa profesora Bergmanna, nie zdając sobie sprawy nawet z realnego brzmienia własnych słów interpretowanych innym kluczem niż był jej znany - w końcu właśnie po to tu jesteśmy. - Uprzejmy ton szedł w parze z wyuczonym wyrazem twarzy, tym razem niedostrzegalnym pod zaklęciem czarodziejskiego kapelusza. Drobny incydent, to zagubienie, choć zasiewające zdradliwe i zepsute ziarno w napełnionym płochliwą nadzieją sercu, nie miał jednak szansy położyć się znaczącym cieniem na całym wieczorze; bal trwał, Wielka Sala żyła postaciami upiornie pozbawionymi głowy, a gwar przypominał tylko o dobrych nastrojach uczestników. Z różnych stron dobiegały ich okrzyki triumfu lub porażki związane z głowogonem i łapaniem słodyczy, a spomiędzy energicznych rozmów wyłowić można było drobiny śmiechu. Odmiennie bywało na dotychczasowych balach szkolnych w karierze szkolnej Selmy; w Stavefjord atmosfera była o wiele spokojniejsza, zgodnie z klimatem - chłodniejsza, w Durmstrangu rozumiano zabawę inaczej, zaś w Trausnitz doskonale się pracowało, jednak wszelkie formy wspólnego odpoczynku były zwykle niewypałem. Hogwarcki bal stanowił głośną, ale miłą odmianę od wcześniejszych doświadczeń. - Zbyt często mnie zaskakujesz, żebym mogła sądzić cokolwiek - zauważyła, porzucając na moment rozważania na rzecz żartobliwej odpowiedzi. Nie mogąc posłać rozbawionego uśmiechu, musnęła poufale opuszkami palców dłoń towarzysza. - Wygląda to zresztą na naprawdę dobrą zabawę, może powinieneś spróbować? - zaproponowała z lekko kąśliwą nutą, niezadowolona z niemożności obserwacji reakcji Daniela. - Uczniowie wydają się być zadowoleni balem, obawiam się jedynie o możliwą przesadę w spożyciu ponczu. Oraz napojów pochodzących z innych źródeł niż szkolne... Brak głów był pomysłowy, ale i mocno uciążliwy; w tłumie mignęła wprawdzie przez sekundę znajoma twarz w doskonałym kostiumie, szybko jednak dołączyła chyba do grona niewidzialnych, bo trudno było Selmie znów ją odnaleźć.
Och, Merlinie, jak on się uroczo rumienił, szarłat wspinał się po jego policzkach - aż po sam czubek uszu; czy to dlatego, że wreszcie zdał sobie sprawę z tego, co do niego czuję? Dopiero, kiedy puścił moją dłoń (miały przecież zostać splecione już do końca świata i jeden dzień dłużej!), spojrzałam się na niego wzrokiem, w którym kryło się z początku jedynie niezrozumienie, lecz już chwilę później moje tęczówki stały się otchłanią rozpaczy - wyglądał tak, jakby chciał ode mnie czym prędzej uciec. Połknęłam resztkę lizaka, a w moich oczach zaszkliły się łzy, kiedy odrzucił moją miłość. Bo przecież przeczuwałam, że to nie za wiśniami nie przepadał, lecz... za mną. Jeśli on był całym moim światem, to czym ja stałam się bez niego? Przygryzłam wargę, obrzucając go spojrzeniem po brzegi wypełnionym bólem, kiedy zaczął mi zadawać te idiotyczne pytania - naprawdę w momencie, w którym całe moje życie przestało mieć jakikolwiek sens, zamierzał rozmawiać o tym, skąd wzięłam swojego lizaka? Czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, że… Zamrugałam, czując się tak, jakbym obudziła się z surrealistycznego snu. Na moje nieszczęście okazało się, że to jawa, a ja…? Co ja tak właściwie zrobiłam? Czy ja…? - Calum… - wychrypiałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że w tym czasie on dziękował mi za moje propozycje. To wszystko nie było więc jedynie chorym wytworem mojej wyobraźni, musiało się wydarzyć. - Nie jestem pewna, co… Tak bardzo cię przepraszam, to nie… Chyba wylosowałam coś z amortencją… Nigdy w życiu… przysięgam… - zaczęłam bełkotać, jakby oprócz amortencji w tym przeklętym lizaku (czemu zapomniałam, że jego składnikiem jest ten cholerny eliksir - i jakim cudem napatoczyłam się akurat na Caluma?) znajdowałam się również blekot. Zrobiłam pół kroku do tyłu, bo wciąż wydawało mi się, że znajdujemy się zbyt blisko siebie. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię - z zażenowania - bo choć to, co wydarzyło się przed chwilą, pamiętałam jedynie jak przez mgłę, to jednak wiedziałam, że zrobiłam z siebie skończoną kretynkę. Bennett - jak dobra wróżka - wyrosła tuż za moimi plecami, wciskając mi na głowę kapelusz, który przynajmniej zakamuflował zawstydzenie zarysowujące się na mojej twarzy. Dobrze, że zrobiła to zanim na odchodne uraczyła nas swoim żartem, bo nie wiedziałabym, gdzie uciec przed Dearem spojrzeniem. - Najpierw zęby, teraz głowy, strach pomyśleć, co będzie następne... - zaryzykowałam, posiłkując się żartem z najniższej półki, ale chyba już i tak nic nie mogłoby sprawić, by nasz mikrokosmos stał się jeszcze dziwniejszy.
- Chyba że można je jakoś po prostu zakryć, nie wiem, i tak mam do dyspozycji jedynie skórę, aż tak się nie poświęcę - już przecież dla dobra… sam nie wiem, czego, przekłułem sobie sutka - swoją drogą, zdrętwiał mi z bólu pomimo całej serii zaklęć, którymi starałem się jakoś ten ból uśmierzyć. - Po balu chyba to już tak zostawię i kupię sobie kolczyka, może nawet z miniaturową wersją dyni - w jakimś dziwnym kolorze, król kiczu to ja - coś takiego powinno chyba iść w parze z tatuażem upamiętniającym tę chwilę… wiem, tuż nad kolczykiem wytatuuję sobie Twoje imię - o ile nie jest niepokojąco podobne do wariantów i pochodnych Thessaly naprawdę to rozważę. Przynajmniej nie będzie to pretensjonalne wyznanie miłości osobie, która złamie mi serce za dziesięć lat (ewentualnie dni), lecz spontaniczne działanie, nic nieznaczący symbol (to nie oksymoron w tym przypadku), który będzie mi przypominał coś, co pewnie i za kilka lat będę wspominał z uśmiechem - żenujące wystąpienie na balu, przypinkę w sutku, a także moją towarzyszkę (nie)doli, której imię w jakże subtelny sposób starałem się z niej wyciągnąć podstępnymi deklaracjami. Bokserki? - Bielizny? - wyrwało mi się, zanim rozwinęła temat; przysłuchiwałem się jej słowom z rosnącym zdumieniem. - Ale ekstra - nie ma to jak elokwencja na najwyższym poziomie - dobra, to zademonstruj mi coś - chciałem ją zobaczyć w akcji i przekonać się na własnej skórze, o co chodzi z tymi rękawicami - jedno uderzenie, bez taryfy ulgowej - pochyliłem się, naprężając mięśnie, by - jeśli zdecyduje się to zrobić - wygiąć ciało tak, jakbym unikał pędzącego w moją stronę tłuczka. - Chyba wolę taki rodzaj tańca od tego standardowego, ale jeśli miałabyś ochotę na podstawowy pakiet - chwilę na parkiecie, w przerwie losowanie słodyczy albo moje kolejne upokorzenie podczas gry w głowogon, po prostu powiedz.
Ona miała o wiele łatwiejsze zadanie w rozpoznaniu chłopaka. W końcu to Tony jako pierwszy odezwał się w jej kierunku i zagaił rozmowę. Więc reszta musiała być dla niej tylko kwestią poskładania wszystkiego w logiczną całość. A z pewnością musiała szybko skojarzyć do kogo należał głos, który wydobywał się z pod kapelusza, który uczynił jego głowę niewidoczną. A w momencie, gdy ona przemówiła do niego, Tony usłyszał tak znajomą i charakterystyczną zarazem nutkę akcentu w głosie dziewczyny. W końcu nie spotkał się z tym, aby ktoś w podobny do @Venus Maria Ortega sposób zaciągał niektóre głoski w angielskich słowach. Było to na swój sposób urocze z pewnością nie pozostawiało wątpliwości dla chłopaka a propos tego z kim przyszło mu spędzić dzisiejszy wieczór. Szybko złapał za czapkę, która ukrywała jego twarz i ściągnął ją z głowy, aby dziewczyna mogła zobaczyć jego wyraz twarzy. Z pewnością było to zaskoczenie pomieszane z zadowoleniem. Dla niego bardzo dobrze się złożyło, że jego partnerką miała być Vensu. W końcu świetnie się dogadywali i wspólny wieczór po prostu musiał być świetny. - Ale zbieg okoliczności, że właśnie my zostaliśmy sobie dopasowania, prawda? - powiedział z szerokim uśmiechem na ustach. Jedną dłonią poprawił okulary, które jak zwykle zjechały mu na czubek nosa. - W takim razie ten wieczór na pewno będzie niezwykle udany!- dodał, po czym pozwolił czapce wrócić na swoje miejsce i tym samym tyle było widać jego uroczy i rozczulający uśmiech. Zamiast tego jeszcze raz dokładnie zlustrował suknię dziewczyny, w której Hiszpanka wręcz promieniała. Anthony zupełnie nie zgadzał się co do jej opinii związanej z przebraniem na które postawiła. Dla niego wyglądała zjawiskowo i z pewnością nie zamierzał pozwolić na to, aby dziewczyna w to zwątpiła, bądź, broń boże! zapomniała. -Venus, moja miła, swoim wyglądem i tak przyćmiewasz wszystkie kobiety w tym pomieszczeniu, a ta suknia tylko to dobitnie podkreśla. Dlatego skończ waść, wstydu oszczędź. I przede wszystkim, pozwól mi na to, abym mógł sprawdzić jak ta przepiękna suknia prezentuje się w tańcu. Po tych słowach wysunął w jej kierunku swoje ramię tym samym zapraszając kobietę do tańca. I nie zamierzał znosić żadnego sprzeciwu z jej strony. Tego wieczoru została przypisana jemu, więc zamierzał należycie się nią dziś zaopiekować. W końcu jak często ma się okazję na spędzenie jednego z ulubionych świąt razem z tak przepiękną kobietą, jaką była Venus?
Wybacz, że dopiero dzisiaj, trochę mnie w weekend życie zgniotło :(
Długo przed balem nie wiedziała jeszcze, czy na niego pójść czy może jednak nie. Z jednej strony nie przepadała za balami, ale z drugiej to był bal halloweenowy. Nie na co dzień zdarza się okazja, aby przebrać się za kogoś lub coś innego. Ostatecznie po podsumowaniu wszystkich za i przeciw postanowiła pójść na bal. Teraz pozostawał tylko kostium. Zawsze miała słabość do czarnych sukienek, więc nie było wątpliwości, że teraz też takową założy. Gorzej było jednak z wyborem tej odpowiedniej. Lepsza długa czy krótka? Zwykła czy ozdobiona cekinami? Po wielokrotnym przymierzeniu dwóch sukienek, wybór padł w końcu na krótką, ozdobioną cekinami. Zadowolona przeglądała się w lustrze jeszcze przez chwilę, po czym przystąpiła do zrobienia makijażu. Oczywiście już była spóźniona na bal przez tak długie decydowanie się na strój. Naprawdę, ona to miała problemy. Umalowana i ubrana zmieniła jeszcze zaklęciem kolor swoich włosów i tym samym była już gotowa. Przyspieszonym krokiem przemierzała korytarze Hogwartu, zmierzając w stronę Wielkiej Sali. Przed wejściem zastała jedną z nauczycielek, która zawowała ją, gdy chciała wchodzić do pomieszczenia. Przypięła dziewczynie przypinkę z nagrobkiem, a następnie bez słowa podała dziewczynie kapelusz. Is zrozumiała, że ma go założyć na głowę. Wyczuła w tym haczyk i wcale się nie myliła. Z sali wyszedł akurat jakiś uczeń... bez głowy. Tak po prostu sam tułów. - Naprawdę muszę? - spytała z niedowierzaniem. Tak naprawdę znała odpowiedź i mówiła ona: tak. Spojrzała na profesor Bennett i pokręciła głową na znak sprzeciwienia się. Halo, nie po to farbowała włosy i nakładała makijaż, aby nie było tego widać. Chociaż... Przecież może teraz założyć ten kapelusz, a później w sali go zdjąć, prawda? Wzięła z rąk nauczycielki nakrycie głowy i założyła je, uśmiechając się lekko pod nosem. Weszła do sali, rozglądając się w poszukiwaniu kogoś znajomego. Zdziwiła się widząc same tułowia bez głów i po chwili prychnęła, jakby kpiąc z własnej głupoty. Ledwo założyła kapelusz i już zapomniała, że inni też takie mają? Brawo, Isia, brawo. Jak tak dalej pójdzie to w końcu zapomnisz, że w ogóle istnieje takie coś jak człowiek i w jakiegoś wejdziesz. Postanowiła skupić swoją uwagę na przypinkach. Ciekawa była kogo to też jej wylosowano jako parę. Przechadzała się powolnym krokiem wśród uczniów Hogwartu, ale nie zauważyła nikogo z takim samym oznaczeniem. Cóż, albo ta osoba jeszcze nie przyszła, albo to ona tak źle szukała. Obie opcje możliwe, gdyż w tłumie łatwo mogła kogoś pominąć. Podeszła do jednego ze stolików, przystanęła obok i opierając się o ścianę zaczęła lustrować wzrokiem pomieszczenie, tym samym szukając osoby, do której mogłaby się dołączyć na jakiś czas. Patrząc jednak na postaci bez głów stwierdziła, że nie będzie to łatwe zadanie.
Byłam bardzo rozbawiona rozmyśleniami mojego partnera, a to już wystarczająco mówiło mi, że byśmy się polubili. O ile się nie znaliśmy. Przecież to mógłby być każdy. Trudno było mi powiedzieć. Niewiele go było widać. - Trzeba było pomyśleć, zanim przekułeś sobie sutka - zaśmiałam się głośno, chociaż kto by pomyślał, że zaczarują je tak, że nie będzie się dało ich zdjąć - Albo przykleić jakoś inaczej - ale cóż każdy będzie teraz taki mądry, a wcześniej nikt się nie kwapił do zwracania uwagi na szczegóły - Maevis - odpowiedziałam, bo przecież to właśnie próbował się podstępem dowiedzieć. Nie udało mu się mnie zapędzić w pułapkę, ale udało wyciągnąć to, czego chciał, więc chyba i tak wygrał. Nie przeszkadzało mi to za bardzo. Chyba wolałam wiedzieć, z kim mam do czynienia. Wciąż jednak tego nie wiedziałam, a podając mu swoje imię, dałam mu wolny wybór. Jeśli bardzo mnie nie lubi, mógłby przecież skłamać, a potem uciec, lub mógłby uczciwie zdradzić mi swoje. Ale to było niesamowicie zabawne. Rzeczywiście bokserki mogło brzmieć co najmniej dziwnie, skoro pierwsze co przychodzi na myśl to rodzaj bielizny. Nie chciałam mu zrobić krzywdy, ale z drugiej strony pewnie nie byłabym w stanie go uderzyć na tyle mocno, żeby coś poczuł, więc posłusznie uderzyłam go w ramię z lekko stłumioną siłą. - No, ekspertką nie jestem - zapewniłam, żeby przypadkiem nie pomyślał, że bokserzy są tak beznadziejni. Lubiłam tańczyć, wygłupiać się na parkiecie i generalnie być w centrum uwagi, ale że impreza wciąż się nie rozkręciła i parkiet nie był przepełniony, wolałam najpierw dorwać się do przygotowanych zabaw - Chętnie bym spróbowała z tymi słodyczami - powiedziałam, idąc w stronę tamtego stoiska - Zobaczymy, komu lepiej pójdzie - zachęciłam go, wypowiadając pojedynek, bo przecież każda rywalizacja motywuje.
Honey A. L. Ford
Rok Nauki : VII
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy blond, bardzo jasne, wychudzona sylwetka, blada cera, kilka widocznych pieprzyków na lewym policzku
Ten Kevin nawet był miły. Właściwie nawet to mało powiedziane. Dobrze, że Honey nie trafiła na jakiegoś wrednego typa. Oczywiście nie znała @Kevin Envej i na pewno by nie skojarzyła, gdyby ujawnił swoją twarz. W końcu mało znała ludzi, a już z tych po za Pucholandii kompletnie nie miała z nimi styczności. Takich Krukonów chyba nie znała, już ślizgonów to kompletnie. Mogłaby się tak zastanawiać godzinami może wtedy więcej znajomości przyszłoby jej na myśl. Obecnie jej umysł świecił pustkami, ponieważ nie czuła się komfortowo. Takie uroki bycia nieśmiałym i w ogóle zestresowanym. Z tego co jej było wiadomo problemów psychicznych nie miała. Może i mając przed sobą kogoś innego. Honey A. L. Ford łyknęła by te kłamstwa o rozruszaniu w grając w głowogona. Prawda była jednak taka, że chłopak wyglądał na takiego co taka zabawa jest dopiero małą częścią rozpoczęcia się dobrej zabawy. Nic jednak nie odpowiedziała. Stała taka trochę niemrawa. Idąc w stronę stolika też postanowiła zdradzić kilka podstawowych informacji dotyczących jej domu i roku na, którym się znajduje. - Szósty rok, Hufflepuff. - Powiedziała to lekko przyciszonym głosem. W końcu usiedli, gdzieś na uboczu, gdzie można było sobie porozmawiać. Zdjęła czapkę niewitke z głowy. Czuła się jak idiotka. Kostium Enveja był niesamowity, a jej? Istne dno. - Tak. Honey. Miło mi cię poznać Kevinie. - Uśmiechnęła się nieśmiało, mając nadzieje, że się nie czerwieni bo jej blada cera na pewno by to szybko zdradziła. - A co proponujesz do picia? - Zdała się na krukona.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar długo zastanawiała się, czy w ogóle iść na bal, o którym głośno było w szkole już od jakiegoś czasu. W dniu zabawy jednak spięła cztery litery i na ostatnią chwilę ogarnęła sobie kostium. W końcu nie wypada odpuścić sobie bez konkretnego powodu tak dobrze zapowiadającą się imprezkę. Najpierw chciała przebrać się jedną z dosyć charakterystycznych, mugolskich artystek, jednak ostatecznie postawiła na piękną, czerwoną suknię, którą nabyła w ostatnie wakacje. Kostium dopełniła charakteryzacją - krwawą pręgą na szyi, z której szkarłatnym strumieniem wylewała się sztuczna krew, stapiająca się z tkaniną. Może nie było to zbyt fantazyjne przebranie, ale Scarlett się podobało. I tak nie zamierzała zostać na balu zbyt długo - zabawa w pojedynkę rzadko bywa udana. Odebrała podejrzaną czapkę, którą przed wejściem do sali podsunęła jej jedna z nauczycielek. Wyglądało to na jakiś podstęp, ale dziewczyna niezbyt się tym przejęła. Przecież zawsze mogła się ewakuować, jeśli coś jej nie podpasuje. Założyła kapelusz i dziarsko wkroczyła do sali, ciągnąc za sobą nie taki krótki tren sukni. Już po chwili wiedziała, jaka niespodzianka kryła się za czapką. Przed sobą miała całe pomieszczenie pełne bezgłowych postaci. Po krótkim namyśle pokiwała z zadowoleniem niewidzialną głową. Niespecjalnie przyłożyła się do charakteryzacji twarzy, stawiając jedynie na krople krwi i niedbały, rozmazany makijaż, pasujący do jej umierającego przebrania, więc drobny śmieszek grona pedagogicznego był jej całkiem na rękę. Ruszyła przed siebie, starając się unikać większych tłumów. Nie chciała, żeby jej suknia ucierpiała już na samym początku. Okrążyła salę, po czym stanęła spokojnie pod ścianą, obserwując bawiących się uczniów. I tak nie miała szans na rozpoznanie nielicznych znajomych, to może chociaż wypatrzy jakąś dramatyczną akcję?
Daniel miał pewnie obiekcje co do pójścia w ogóle na bal halloweenowy. Był już po pierwszej, oficjalnej imprezie u Leonardo, więc było mu na pewno dużo łatwiej wciągnąć się w atmosferę typowo zabawową. Ale był jeden szczegół, który dzieli te dwa wydarzenia na dwie kategorie – u Olbrzyma był alkohol. Dużo alkoholu, wręcz procenty lały się strumieniami, tak że każdy miał okazję zwilżyć nimi usta. Zaś na balu halloweenowym, organizowanym przez, ekhem, grono pedagogiczne, nie było szans porządnie się upić. Jednakże po dłuższych wymianach zdań w własnej głowie, postanowił, że zgłosi się, przyjdzie na tą uroczystość. Była możliwość wylosowania sobie partnerki, z której Daniel skorzystał. Ostatnio Andrea zniknęła i też nie miał zbytnio ochoty ją zapraszać – nie byli ze sobą pokłóceni, zwyczajna… niechęć do zawracania jej głowy takimi głupotami. Otrzymał w liście przypinkę z nagrobkiem (i wszystko się wydało, ale ze mnie kłamca), którą miał przypiąć do piersi, żeby w ogóle mógł się odnaleźć z panią, która zostanie mu wylosowana. Okazało się, że nauczyciele różnie przekazywali przycinki uczniom – niektórym dopiero na balu, a na przykład Danielowi przez drogę pocztową. Teraz przełomowy i najważniejszy etap dzisiejszego wieczoru – wybór stroju. Z początku miał się ubrać za Clowna, ostatnimi czasy wyszedł bardzo przyjemny dla oczu film o clownie, na którym chciał się wzorować, lecz ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu, chcąc przebrać się za coś bardziej dopasowanego, a nie aż tak klasycznego. Halloween dla czarodziei była to również rocznica śmierci jednego z hogwarckich duchów, Prawie Bezgłowego kogośtam. Blackfyre kojarzył jego historię, ale niestety nie miał pamięci do imion duchów, panoszących się po zamkowych murach. Jednak wystarczało to, że dzisiaj szkoła celebrowała jego śmierć, tak więc dla Daniela oczywistym przebraniem będzie Jeździec bez głowy. Problem nadszedł dopiero, kiedy miał sprawić, by jego głowa zniknęła, a wtedy Danio jeszcze nie wiedział, że na Sali jego problem się rozwiąże. Ostatecznie, tracąc wszystkie pomysły ubrał się w płaszcz z wysokim kołnierzem, białą, lecz lekko pobrudzoną koszulę i obcisłe spodnie. Cały ten „outfit” miał przypominać kogoś z arystokratycznej rodziny. Wychodząc z lochów, coraz częściej widział biegających gdzieniegdzie uczniów… bez głowy. I było ich więcej niż powinno. Czy każdy wpadł na taki pomysł? Daniel myślał, że będzie oryginalny, a okazało się, że każdy chciał jakoś się upodobnić do ducha, który prawie był bez głowy. A może każdy był taki jak on, czyli chciał upokorzyć tego dziada po śmierci, że utrata głowy wcale takie trudne nie jest. Jego wątpliwości się rozwiały, kiedy na wstępie dostał od profesor tiarę, która zniknęła wraz z jego głową w momencie założenia jej na jego ulizaną fryzurę, w dystyngowanym stylu. Poszedł szukać swojej wybranki, patrząc nad głowami zebranych. Ponadprzeciętny wzrost był naprawdę pomocny i nie oddałby swojego wzrostu za nic. Było to takie pomocne… W końcu zauważył jedną z wielu bezgłowych pań, która była ubrana w ładną, czarną sukienkę (a może spódnicę? Zawsze się z tym mylę), która ładnie eksponowała figurę dziewczyny. Uznając, że skoro ją zauważył, to wypadało się przywitać, podszedł do niej i nie będąc pewnym czy go już zauważyła, stanął bezpośrednio przed nią i ukłonił się lekko, przypominając sobie w jednej chwili arystokrackie maniery, jakich uczono go przed laty. - Witam przepiękną panią. Los chciał, żebyśmy dzisiaj ten wieczór spędzili w własnym towarzystwie. – Uśmiechnął się, zapominając, że dziewczyna przecież tego nie widzi – Dlatego, nie strzępiąc już zbędnych słów, chciałbym poprosić cię o taniec. – Od lat nie mówił tak oficjalnie i był w sumie ciekawy, czy był jeszcze w stanie używać takiego języka. Oby dziewczyna się nie przeraziła!
Stała przy ścianie, która przyjemnie chłodziła jej plecy przez sukienkę. Zdążyła już dokładnie przyjrzeć się dekoracjom i dwóm grom, które przygotowano. Obserwowanie uczniów zmagających się z łapaniem cukierków było naprawdę zabawne, i dziewczyna często chichotała pod nosem. Równie śmieszne było patrzenie na osoby, które usiłowały złapać kafla z zawiązanymi oczami. Faktycznie, z tym mogły być problemy. Spróbuj coś podrzucić, a później to chwycić jeśli nie wiesz, gdzie to coś jest. Doprawdy, brzmi jak prosta zabawa dla małych dzieci. Kątem oka dostrzegła postać kierującą się w jej kierunku. Leniwie przeniosła na nią wzrok i po zlustrowaniu sylwetki stwierdziła, że to chłopak. Jego strój przypominał jej na pierwszy rzut oka wampira, nie mogła jednakże dokładnie tego określić nie widząc twarzy przybyłego. A, no właśnie. Zacznijmy od tego, że nawet nie wiedziała, kto przed nią stoi. Jedyną osobą, która była tak wysoka i którą dziewczyna kojarzyła był Leo. A to na pewno nie był on. Najchętniej poprosiłaby chłopaka o zdjęcie kapelusza, ale z drugiej strony... - Witam pana. - odrzekła równie oficjalnie. Zastanawiała się w głębi siebie, czy on tak serio, czy może jedynie na żarty, ale postanowiła zachować to dla siebie. Przy wspomnieniu o wspólnym towarzystwie zerknęła jeszcze raz na jego kostium, na którym dostrzegła teraz to, co wcześniej pominęła. Przypinka z nagrobkiem. - Z przyjemnością. - powiedziała z rozbawieniem, które było spowodowane różnicą we wzroście między nimi. No 40 centymetrów to było na pewno. W tej chwili cieszyła się, że założyła buty na obcasie dodające jej te kilka centymetrów. Później będzie pewnie narzekać, że bolą ją nogi, ale cóż.