Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
kostka: 2
Autor
Wiadomość
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Vin-Eurico uwielbiała Halloween. Samo słowo Halloween, jak i wspominki o Nocy Duchów powodowały ciarki ekscytacji na całym ciele nastolatki. Trzęsła się z podniecenia całą drogę do Wielkie Sali. Przebranie Dreamy było w tym roku wyjątkowo proste. Obcisłe jeansy w czarno białe poziome pasy oraz marynarka o takim samym wzorze ładnie układały się na jej ciele, dodatkowo wysmuklając i wydłużając i tak szczupłą sylwetkę dziewczyny. Nie myślała nawet, że chociaż 1/10 uczniów będzie wiedziała czym albo kim jest. Beetlejuice nie był popularnym filmem wśród mugolskiej młodzieży, a co dopiero tej, która uczęszczała do magicznej szkoły. Sama Dreama, gdyby będąc na chorobowym u rodziców, nie obejrzała filmu, to nie miałaby pojęcia o tym, że tak bajerancka postać i film istnieją. Malując twarz, starała się oddać każdy, najmniejszy szczegół, który pojawił się na twarzy Keatona. Cienie pod oczami, bladziuchna cera oraz magiczny mech, który wyrastał z czerwonych i zakrwawionych ran, za każdym razem, gdy ktoś niechcący oderwał go od ciała dziewczyny — wyglądały dziwacznie i niepokojąco. Wiedziała, że nie jest straszna i przerażająca, ale nie o to jej chodziło — czuła się na swój sposób niepowtarzalnie i inaczej. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu miała świetny humor. Bez leków, bez jakichkolwiek wspomagaczach mających na celu poprawienie nastroju, weszła na salę. Ktoś dał jej kapelusz znikający głowę, który na początku nawet założyła. Po chwili jednak postanowiła, że będzie prawdziwym rebelem, nie będzie się męczyć (bo czapka ześlizgiwała się z głowy, a co najważniejsze przykrywała wybielone włosy nastolatki) więc zdjęła go, najszybciej jak tylko mogła, jednocześnie ręką zaczesując szalone włosy do tyłu. Dumnie szczerząc się, do których wszystkich spotkała i którzy chociaż przez chwilę zwrócili dłuższą uwagę na jej twarz. Co chwilę gubiła na sali zielony mech, wiedząc, że magiczne odrastanie zrobi na innych niewielki efekt „wow” (zaskocz czarodzieja, trudne przedsięwzięcie). Myślała jeszcze nad tryskającą z ran po wypadającym mchu, krwi, ale nie chciała nikogo nią ubrudzić. Niektóre stroje były drogie, a ona nie chciała nikomu psuć humoru w tak cudowne święto. Przechadzała się po sali w nadziei, że odgórnie przypisany partner zjawi się dzisiejszej nocy na imprezie i jej nie oleje. Do kołnierza marynarki przyczepiła przypinkę, po której podobno mieli się rozpoznać. No cóż. W najgorszym wypadku upije się samiutka ponczem z dodatkiem z piersióweczki, którą trzymała w kieszonce ukrytej w żakiecie i wróci do swojego dormitorium jeszcze przed północą. Albo będzie tańczyć z jakimiś typami, z którymi nie chciałaby mieć nigdy do czynienia. Ostatecznie Dreama postanowiła, że dzisiejszego wieczoru wybawi się za wsze czasy i czy się to będzie każdemu podobać, czy nie.
Bale kojarzyły mi się głównie z zamierzchłymi czasami, warstwowymi sukniami ze śmiesznymi, bufiastymi rękawami, czystą krwią oraz wyrazistą biżuterią, od której uginają się kobiece szyje. Szykowność, przepych, etykieta sączące się ze wszech stron, elementy złota odbijające się nawet w refleksach światła i alkoholowym płynie, oraz podniosła atmosfera. Noc duchów (niestety?) niewiele wspólnego ma z jakimkolwiek sznytem oraz urodą, jest wręcz męcząco przerażające i galanteria w żaden sposób nie przeszłaby na tego rodzaju wydarzeniu. Szczerze mówiąc tym razem nawet nie chciałam próbować wymyślić stroju, który byłby choć minimalnie przyjemny dla oka i jednocześnie jakkolwiek wpisywał się w wymóg – poddałam się już na samym początku, odrzucając wszelkie znane postaci minimalne straszne i jednocześnie poprawne estetycznie, przygotowując się, że na najgorszy banał, czyli czarną damę. Nie cierpiałam jej z całego serca, nie cierpiałam tego, że była tak skromna i że ostatni raz pokazałam się w jej stroju cztery lata temu, skazując się na niezadowolone spojrzenia innych czarnych dam, szczególnie tej, której sukienka zaskakująco dokładnie przypominała moją. Na samo wspomnienie tamtego wydarzenia, odczuwałam mimowolne skurcze żołądka i zawroty głowy, nie chciałabym więc nawet zastanawiać się, co takiego mogłoby się stać, gdybym jednak ostatecznie przywdziała okropną, czarną suknię zwiniętą na dnie szafy. Zostałam więc Cleopatrą – może i nadal nieszczególnie oryginalnie, ale na pewno wystarczająco strasznie jak na noc duchów i zgodnie z samą sobą. Włożyłam białą, długą oraz przewiewną (liczyłam, że jednak w trosce o klimat, nikt nie zechce pozostawić otwartych okien) sukienkę, przewiązaną w pasie, która stanowiła zaledwie bazę dla złotej biżuterii, ciężkich bransolet oraz zdobnych, ale niedrogich kamieni, którymi była wysadzana. Na głowę nałożyłam złotą opaskę, oczywiście nie zapominając o przefarbowaniu włosów na ciemno, które podpięłam tak, aby wydawały się krótsze. Wyrazisty makijaż z elementami złota oraz szmaragdowych cieni tylko dopełnił wizerunku – wystarczyło jeszcze odnaleźć swojego Marka Antoniusza i właściwie mogłam uznać, że już bawię się wystarczająco dobrze. Odeszłam nieco na bok, z zamiarem zaczęcia od kulinarnej części wydarzenia. Nie liczyłam na żadne ekscesy oraz cokolwiek wykraczającego poza słodycze, ale w obliczu chwilowej nudy, dobrze byłoby rozejrzeć, co gdzie ustawiono. Bliźniacza przypinka, której z pewnością nie spodziewałam się ujrzeć tak szybko, niespodziewanie mignęła mi gdzieś z boku, na moment każąc zapomnieć o jedzeniu. - Wydawało mi się, że książę Dracula raczej spróbuje się wmieszać w tłum, zanim zacznie polować na swoje ofiary – zwróciłam się pogodnie, w stronę tułowia bez głowy, z kociołkiem przyczepionym do stroju. Znaliśmy się? Nie miałam pojęcia, może byłoby łatwiej ocenić, gdybym widziała twarz chłopaka. Tymczasem pozostawało mi zaczekać na jego reakcję – jeśli ucieknie, może lepiej, że postanowił dziś włożyć zaczarowany kapelusz?
Ostatnio zmieniony przez Saskia Timney dnia Sro Lis 01 2017, 23:21, w całości zmieniany 3 razy (Reason for editing : bo jestem lamą i nie umiem oznaczać :'))
Uwielbiałam Nocy Duchów. Było w tym coś ekscytującego. Przede wszystkim mogłam ubrać kusy strój i nikt nie mógł mi powiedzieć, że wyglądam „nieprzyzwoicie”. Swoją drogą sama uważam, że nigdy nie wygląda się nieprzyzwoicie. Przynajmniej nie na co dzień. Długo nie wiedziałam, za co miałabym się przebrać. Wszystko wydawało mi się zupełnie oklepane i takie prymitywne. Właściwie szukałam inspiracji już w wakacje, przeglądając Internet. No i całe szczęście natknęłam się na coś, co idealnie do mnie pasowało. Kobieta-bokser. Zamówiłam piękny, różowy szlafroczek i parę białych rękawic. Pod to skromne odzienie założyłam równie skromny, czarny top oraz parę bardzo krótkich czarnych, obcisłych spodenek. Niewielka część mojego ciała została więc zakryta. Związałam włosy w dwa warkoczyki, wcisnęłam stopy w czarne, wysokie trampki i kostium gotowy. Byłam bardzo z siebie zadowolona, że udało mi się ogarnąć tak mało wymagający, a jednak efektowny kostium. Całe szczęście moja figura nie zabraniała mi pokazać brzucha. Do fartuszka zostałam zmuszona przyczepić przypinkę z dynią. Nie byłam specjalnie niechętna. Podobał mi się pomyśl takiej „randki w ciemno”. Kolejny element grozy. Nie dla mnie. Nie miałam problemów z nawiązywaniem kontaktów i nie peszył mnie przymus znalezienia partnera. Przyszłam do sali już chwilę po rozpoczęciu balu. Nie lubiłam być punktualna. Nie weszłam do środka od razu, bo trochę mnie zamurowało. W sali poruszały się liczne ciała pozbawione głów! Nie wiedziałam, czy to jakiś tani żart, czy co, ale wyglądało to co najmniej dziwnie. Wtedy sama otrzymałam czapkę niewidkę i pod groźbą wydalenia ze szkoły wciśnięto mi ją na głowę. No dobra, pomyślałam. Właściwie czemu nie. Zaczęłam rozglądać się za drugą dyniową przypinką i właściwie szybko ją odnalazłam… Przyczepioną do sutka bezgłowego posągu. Zaśmiałam się na głos, co pewnie wyglądało komicznie, biorąc pod uwagę fakt, że nikt nie widział mojej twarzy. Podbiegłam do mojej pary (o ile ktoś nie wyciął mi głupiego żartu i to faktycznie był posąg). - Zawsze chodzisz taki roznegliżowany? - spytałam z uśmiechem, którego mój partner przecież nie mógł zauważyć. Miałam jednak nadzieję, że z tonu głosu wyczuje ironię i nie potraktuje tego poważnie - Kostiumy mamy trochę z innej parafii, ale hej! mamy takie same broszki - wskazałam palcem na przypinkę zdobiącą mój śliczny, aksamitny szlafroczek.
Imprezka zaczynała powoli, ale systematycznie, się rozkręcać. Schodzili się coraz to nowi ludzie, w mniej lub bardziej bajeranckich kostiumach, robiło się głośniej i jakoś tak ogólnie przytulniej. Trochę mi się nudziło samemu, jednak zanim poszedłem pogadać z ludźmi, naszła mnie ochota, żeby zrobić coś głupiego. Zapisałem się zatem na partyjkę (Mecz? Rundkę?) Głowogona. Nie ściągając czapki niewidki ( wszak to całkowicie zepsułoby efekt!) dałem zawiązać sobie oczy i zawołałem dość głośno: - No dobra, patrzcie na to! Nie byłem pewien, czy mi się uda, wręcz zdawało się całkiem prawdopodobne, że to nie wypali, ale widowiskową porażkę można łatwo obrócić w żart, więc poszedłem na totalne yolo. Podrzuciłem kafla wysoko w górę i do przodu i ruszyłem biegiem przed siebie z rękami nad głową. Jakimś cudem kafel wpadł prosto w moje dłonie. - Ha, to jeszcze nic! - zawołałem tryumfalnie, tym razem tak, że chyba wszyscy zwrócili na mnie uwagę. I rzuciłem raz jeszcze. Po kilkunastu krokach zwątpiłem. Nie usłyszałem głuchego odgłosu uderzenia kafla o ziemię, lecz sądziłem, że nie rzuciłem go aż tak mocno i powinien już spadać. Zamachałem rękami i złapałem kafla w jedną dłoń, jak w koszyk! Drugą miałem wtedy za sobą, przyjąłem więc iście epicką pozę i rzuciłem teatralną mugolską kwestię, wyobrażając sobie, że kafel to czaszka: - Być... Albo nie być? Oto jest pytanie! - Nie byłem pewny, czy czarodzieje będą ją znać... Ale ci mugolskiego lub półmugolskiego pochodzenia najpewniej tak. Skończywszy swoje show i odebrawszy nagrodę (na co mi gogle do quidditcha?!) wróciłem do poszukiwania mojej pary na dzisiejszą noc, przechadzając się z dumnie wypiętą piersią i przypinką z pająkiem w widocznym miejscu. Przybyło ludzi w międzyczasie i udało mi się ją znaleźć. Szczupła bezgłowa dziewczyna o bladej cerze ubrana w białą koronkową suknię. Duch zmarłej panny młodej? - próbowałem zgadywać. Podszedłem bliżej, żeby luźno zagadać: - Hejjj, skarbie. Ta biała suknia to od razu na ślub ze mną? - Okej, to była dosłownie modelowa sucha formułka podrywowa. I modelowa znaczy w tym wypadku: słaba. Znam takich na pęczki i często używam. Oczywiście nie po to, żeby faktycznie poderwać jakaś łaskę. Wiadomo, że to by nie zadziałało. Ale po takim pytaniu, zadanym odpowiednio męskim głosem i z mrugnięciem okiem (którego teraz niestety nie dało się dostrzec), mało która dziewczyna była w stanie zachować poważny dystans. Większość była rozbawiona, widząc, że to tylko tak na luzie, część może nieco przy tym zażenowana. A na tym można już budować. Uśmiechnięty pod osłoną czapki niewidki (nie zamierzałem jej ściągać, ta nutka tajemniczości czyniła rozmowę czymś innym od zwykłych szkolnych pogaduszek i to było fajne) czekałem na odpowiedź @Honey A. L. Ford
Nie powiem, żebym się tego spodziewał. Nagła zmiana dynamiki między nami sprawiła, że przez moment zastygłem w bezruchu, mimowolnie pozwalając jej na uskutecznianie tej nieznośnej gry, która odbywała się między naszymi dłońmi. Splecione palce wręcz paliły mnie fizycznie, a mój wzrok uciekł w ich kierunku, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego wyglądały tak, a nie inaczej. Przeniosłem spojrzenie na nią, wciąż skrytą pod kapturem, próbując wyczytać z jej twarzy cokolwiek, co mogłoby wytłumaczyć... W zasadzie jakikolwiek aspekt tego zdarzenia, lecz jedyne, co byłem w stanie dostrzec, to niewinny, kuszący uśmiech spowity w cieniu zaciągniętego na głowę kaptura. Trochę zaschło mi w gardle - prawdopodobnie od tego, że moje usta przez dość długi czas pozostały otwarte, najpierw w uśmiechu, następnie w szoku. - Yyy - zacząłem niezbyt rezolutnie, nieco marszcząc brwi. - Generalnie raczej nie może wyglądać... Ładnie - stwierdziłem, nie mogąc zebrać myśli. A po następnym zdaniu dziewczyny kompletnie opadła mi szczęka, bezwiednie nieco mocniej ścisnąłem jej palce zamknięte w uścisku mojej dłoni. Spojrzałem jej w oczy, teraz odsłonięte i nieco przerażające, lecz jej spojrzenie było... Tak... STOP. Musiałem się opanować. Udałem, że zupełnie nie zwróciłem uwagi na to delikatne liźnięcie, którym uraczyła swój różowy lizak w kształcie serca, mimo że moje własne drgnęło w tym samym momencie. Bardzo, ale to bardzo chciałem jakoś wybrnąć z tej sytuacji, bądź co bądź dla mnie niekomfortowej chociażby z tego faktu, że z boku musieliśmy wyglądać... Jednoznacznie? Bardzo ciężko szło mi zbieranie myśli, natomiast plotłem cokolwiek mi ślina na język przyniosła. - Czy to przeznaczenie, że boje wybraliśmy na przebranie postacie, których domeną jest ssanie?
Courtney do ostatniej chwili wahała się, czy wybierać się na bal, czy nie - jej plany drastycznie się zmieniły, kiedy okazało się, że jej partner jednak się nie pojawi. Ba, w ogóle nie wiadomo, czy zostanie w Hogwarcie! Perspektywa spędzenia wieczoru w pojedynkę nieszczególnie jej się podobała, a doskonale wiedziała, że większość osób będzie miało parę, więc raczej nikt nie będzie szukał towarzystwa. Jednak jej halloweenowa kreacja, jaką była sukienka z zaczarowanymi pająkami, sprawiającymi teraz wrażenie żywych, włochatych potworków, nie mogła się zmarnować. Była tak uroczo mięciutka w dotyku! I przede wszystkim idealnie podkreślała jej talię, a że jej ego sięga nieba, nie mogła nie pokazać się innym ludziom. Dlatego też na sali pojawiła się, choć lekko po czasie, a tłum Hogwartczyków oglądała z pewnego dystansu. Nigdy nie czuła się samotna, ale w tym momencie nie miała nawet do kogo gęby otworzyć, bo każdy zajęty był sobą. Nawet jej serduszko drgnęło, gdy zobaczyła tańczące pary, śmiejące się i cieszące życiem. Na festiwal też miała iść z przyjacielem, a w efekcie spędziła go sama. Nie chciała powtórki... Oparła się o framugę, wzdychając ciężko nad swoim losem. Wydawała się zmęczona życiem lub znudzona, co zupełnie do niej nie pasowało.
Daniel był dobrym obserwatorem, a przyglądanie się innym ludziom było dla niego naprawdę wspaniałym zajęciem. Znalazł sobie odpowiednie miejsce, z którego widział wszystkie pary wchodzące do środka i z tej odległości miał wspaniały widok na stroje ludzi; nie ukrywał, że znaleźli się tacy, którzy zaskoczyli go kreatywnością, ale też rozbawili prostotą czy też żartobliwym podejściem do sprawy. On sam jakoś niespecjalnie miał ochotę się wysilać; może w innej sytuacji i z innym podejściem postarałby się o jakiś niesamowity kostium, ale w tym wypadku uznał, że wampir, o których tak głośno, będzie w porządku, mimo że już widział kilka osób przebranych za krwiopijcę. Usłyszawszy słowa skierowanego w jego stronę, odwrócił głowę w kierunku damskiego, nieznajomego, ale przyjemnego dla ucha głosu. Jego wzrok automatycznie spoczął na przypince z kociołkiem; Dan uniósł lekko kącik ust, czego niestety jego towarzyszka nie była w stanie dostrzec. Cóż, te czapki miały swoje plusy i minusy. Plusy, ponieważ w ten sposób byli poniekąd anonimowi i był to ciekawy sposób, aby poznać innych. Minusy, ponieważ nie mógł zobaczyć twarzy dziewczyny, czy zorientować się, czy nie jest to przypadkiem typ osoby, którą kojarzysz z zajęć, ale nie chcesz mieć z nią nic wspólnego poza nimi. Na szczęście (albo i nie) Daniel nie kojarzył tego głosu, więc uznał, że to dobry czas, aby zacząć jakąś nową znajomość i nie zamykać się zupełnie tylko na swoich bliskich. Choć raz, choć tego wieczoru, chciał pokazać innym, że potrafi. Daniel zaśmiał się cicho i krótko, zniżając nieco bardziej niż zwykle głos; miał głęboki i niski, więc teraz brzmiał na niemal zachrypnięty, ale “próbował wczuć się” w swoją postać choć w niewielkim stopniu. - Czekałem na kogoś takiego jak ty - odpowiedział żartobliwie. - Po co wchodzić w ten okropny tłum, skoro ofiara sama przyjdzie prosto w twe sidła? - zapytał, śmiejąc się cicho, po czym “ukłonił się” lekko, jakby była naprawdę królową, a nie tylko uczennicą przebraną za Cleopatrę. - Nie sądziłem jednak, że będzie nią królowa Egiptu. Czy to znaczy, że będę twoim uniżonym sługą tego wieczoru? - zapytał retorycznie, stukając palcem wskazującym o swoją plakietkę. - Czy to może ty będziesz moją pierwszą ofiarą? Obiecuję, że będziesz miała ten zaszczyt wybrania kolejnych ofiar. Możemy też oboje rządzić. Nie byłoby to fajne połączenie? Cleoptra i Dracula - westchnął dramatycznie, dziwiąc się samemu sobie, że zdołał z taką łatwością wdać się w rozmowę z nieznajomą.
Nie mam pojęcia, w jaki sposób zostały rozlosowane pary na bal, zresztą, nie oszukujmy się, nawet nie starałbym się próbować tego zrozumieć. Niemniej jednak, kiedy moja druga połówka… dyni (?) pojawiła się w zasięgu mego wzroku, nie mogłem się powstrzymać przed wybuchem niekontrolowanego śmiechu, bo dopasowaliśmy się idealnie. - Jesteśmy chyba najbardziej rozebraną parą na balu, też przegrałaś jakiś zakład? - nie to, żebym narzekał, definitywnie było na co popatrzeć. Starałem się jednak kontrolować swój wzrok i utrzymywać go na poziomie zionącej pustki - czyli dokładnie tam, gdzie powinna się znajdować twarz dziewczyny. - A odpowiadając na twoje pytanie, zazwyczaj nie, ale dzisiaj jest tutaj wyjątkowo… duszno, nie sądzisz? - festiwal biednych, żenujących żartów czas zacząć. - Marzę o tym, żeby to już odpiąć, ale za cholerę się nie da, zupełnie, jakby ktoś rzucił na nią Tymczasowego Przylepca, podejrzewam, że to karma albo moja siostra, która w końcu postanowiła się zemścić za to, że użyłem tego zaklęcia przed najważniejszym egzaminem w jej życiu, przytwierdzając do jej nosa wielkie, paskudne okulary o denkach tak szerokich jak pięć fiolek na eliksiry - w sumie nie wiem, czemu zacząłem ten temat, ale chyba po prostu za dużo czasu spędziłem nie odzywając się do nikogo (około trzydziestu minut), najwyższa pora przejść na normalny tryb. - Swoją drogą, tak właściwie co ty masz na sobie? To znaczy kompozycja - odchrząknąłem, starając się jakoś wybrnąć z tego, co już powiedziałem, żeby za daleko nie zabrnąć - bardzo mi się podoba, jedenaście na dziesięć, ale chyba nie ogarnąłem, co to za motyw. Bo w sumie fajnie, że masz na sobie szlafrok i te rękawice… ale zastanawiam się, do czego ich się normalnie używa. Tych rękawic. Wyglądają trochę jak do Quidditcha, ale nie wiem, czy chciałabym, żeby nosiło się je na boisku, są za grube i pewnie nieporęczne. Chociaż taki strój mógłby obowiązywać - dodałem jeszcze, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
W jaki sposób wylądował na balu z partnerką to sam nie wiedział. Od momentu zaproszenia był lekko zszokowany tym, że Alice zgodziła się z nim iść. Była to zwykła koleżeńska oferta ale mimo wszystko znali się bardzo krótko. Z drugiej strony skoro zaproponował to dlaczego teraz tak się zachowuje? Starał się nie okazywać zdenerwowania kiedy ubierał się w dormitorium razem z kolegami. Wszyscy się nabijali z kostiumów, co jeden to głupszy, i z realiów magicznych i tych mugolskich. Cormac zdecydował się na to drugie, zamówił strój w Londynie a wielką dynię dostał od gajowego. Musiał sam ją wydłubać i oporządzić, ale miał przy tym wielką frajdę więc nie mógł narzekać. Ostatecznie jeździec bez głowy nie mógł się pokazać z twarzą człowieka, nie? Pod Wielką Salą zjawił się chwilę przed rozpoczęciem i zaczął czekać na swoją towarzyszkę. W międzyczasie dorwał jedną z czapek które rozdawano przy wejściu i kazano nałożyć. Zepsuło to nieco jego strój ale bez narzekania założył i...ej, moment, dlaczego wszyscy nie mają głowy? Zszedł na chwile z "posterunku" i przyjrzał się w podręcznym lusterku jakiejś panny. On też nie ma głowy, ale super! Założył na czapkę dynię magicznie wzbogaconą w świecące płomienie i mogącą wydać charakterystyczny mroczny śmiech jeźdźcy, poczuł się jak w siódmym niebie, szkoła przypadkowo wzbogaciła jego strój o bardzo ważny element. Kiedy zrobi się mu duszno ściągnie dynie i będzie mógł dalej chodzić bez niej. Cały stres uleciał z Edka i gryfon cały zadowolony oczekiwał na Alice.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Co za kretynizm. Rozpoczynanie wieczoru tymi słowami nie zapowiadało niczego dobrego. Jednakże czy istniały jakiekolwiek odpowiednie zwroty, z których Rasheed mógłby teraz skorzystać? Tak oprócz „przepraszam”, „kocham Cię” i „tak mi przykro”… a i jeszcze „czy wyjdziesz za mnie?”. Każde mogłoby odpowiednio rozgrzać ich serca, a jednocześnie ostudzić złość i wypłoszyć gorycz. Wszystkie przydałyby się w tej sytuacji, a jednak żadne z nich uparcie nie padało ani z jednej, ani z drugiej strony. Milczeli, gdy zabawa u Leo się skończyła i to on, wiecznie uparty jak ostatnie licho i naburmuszony jak nigdy, postanowił przeskoczyć niechęć i napisał do Charisme. Niby to tylko kilka krótkich słów, ale pisał ten list naprawdę bardzo długo i pewnie pisałby jeszcze dłużej, gdyby go wreszcie nie wysłał, tylko po to, aby wreszcie dać sobie spokój z ciągłą analizą i poszukiwaniem odpowiednich słów. Nic lepszego nie mógł wymyślić, a chyba to wystarczyło skoro była tutaj dzisiaj z nim, prawda? Wciąż było między nimi niezręcznie, ale właśnie dlatego byli dzisiaj tutaj. Jeżeli nie mieli się dobrze bawić, to chociaż bez trudu znajdą sobie tutaj inne towarzystwo… o ile tylko wśród tych dzieciaków znajdzie się ktoś odrobinę inteligentniejszy od średnio rozgarniętego psidwaka. - Piękne panie przodem - wyciągnąwszy przed siebie ramię, Rasheed pchnął wygiętą laską drzwi do Wielkiej Sali. Wpuścił Carmę, a następnie sam wszedł do środka, poprawiając nerwowym ruchem dłoni fioletowy krawat. Jego strój idealnie odzwierciedlał jego stan emocjonalny, a chociażby niepewność miała zeżreć go żywcem, nie zamierzał się do tego przyznawać w żaden inny sposób. - To na co masz ochotę? - Zapytał, odbierając zaklęty kapelusz, ale nawet nie myśląc o wkładaniu go sobie na głowę. Wpatrywał się w swoją towarzyszkę, najwyraźniej w końcu niepewien jak powinien się zachować.
W epicentrum świata był jedynie on. Inni ludzie stali się tylko elementem wystroju, nic nieznaczącą dekoracją. Nie liczyło się nic ponad to, w jaki sposób zareagował na mój dotyk; jak się na mnie patrzył, rozgrzewając moje myśli do czerwoności, kiedy głowa pękała mi od kotłujących się we mnie emocji. Nie wiem, dlaczego wydawał się być tak autentycznie zaskoczony - czyżby nie zdawał sobie sprawy z tego, jak szaleńczo go kocham, musi to wiedzieć, a jeśli jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, jeśli nie okazuję mu tego w wystarczający sposób... zaraz się dowie. Stanęłam na palcach, żeby zdradzić mu pewien sekret - tylko jemu, nikt poza nim nie mógł tego usłyszeć, więc zadbałam o to, by znaleźć się wystarczająco blisko Caluma, po czym wyszeptałam wprost do jego ucha - uwielbiam cię w tym garniturze - wypowiadając te słowa moje usta muskały płatek jego ucha, drażniłam go swoim oddechem, jednocześnie sama pozwoliłam, żeby zapach Krukona wprowadził mnie w stan absolutnej błogości. Otulało go drzewo sandałowe, które mnie z kolei kołysało do snu, szepcząc kadzidłowym dymem historie stanowiące barierę przed koszmarami. Kiedy bałam się zasnąć, wiedząc, przeczuwając, że przyjdzie mi się zmierzyć z najgorszymi wizjami, czuwałam w stanie półsnu, a ta woń towarzyszyła mi w wędrówce do świtu. Choć chciałam przylgnąć do niego całym swoim ciałem, pozostać w jego ramionach już na zawsze, ten niepokojący rodzaj magnetyzmu udało mi się jakoś pokonać resztkami tlącego się gdzieś zdrowego rozsądku, który starał się dojść do głosu, przebijał się przez moją przytępioną podświadomość. - Możesz przetestować, czy to faktycznie twoja domena i possać… mojego lizaka, chociażby - wydźwięk tych słów również zupełnie nie korespondował z tym, w jak niewinny sposób uśmiechałam się do Deara - bo przecież to wcale nie była zawoalowana propozycja, ja również jedynie infantylnie żartowałam. Odgryzłam resztkę lizaka, który teraz znajdował się na moim języku. Otworzyłam usta, wysuwając go odrobinę. Dopiero to Calum mógł chyba bez cienia wątpliwości zinterpretować w jednoznaczny sposób i potraktować jako przyzwolenie, by skosztował wiśniowego smaku - tego na moim języku i tego skrytego w kącikach warg.
Delilah od początku planowała przyjść na bal Halloweenowy. Głównie dlatego, że w zeszłym roku była akurat chora na tę okazję, a teraz coraz bardziej zbliżała się do końca szkoły. Co prawda zostało jej jeszcze ponad półtora roku, ale dziewczyna wiedziała, że nawet się nie obejrzy kiedy minie cały drugi rok, a trzecia klasa będzie jedynie pstryknięciem palców. Poza tym, imprezy szkolne były dość integrujące i zawsze wynosiła z nich jakieś miłe wspomnienia, w porównaniu do ostatniego festiwalu, który skończył się tak, jak się skończył. Na szczęście jej kolana były już prawie całkiem zagojone bez większych śladów, ale nierozwiązana sytuacja między nią, Taehyungiem a Jungkookiem nadal pozostawała - a po zachowaniu młodszego Cheonga na zajęciach mogła wywnioskować, że a) problem pozostaje pomiędzy nią a Tae lub b) po prostu ona przesadza. I tak na pewno było lepiej, niż bezpośrednio po sprzeczce. Kompletnym oderwaniem od sytuacji był dla niej Hoseok wraz z Danielem (a czasami wydawało jej się, że zwłokami Daniela). I to właśnie z Wangiem miała zamiar spędzić większą część tego wieczora, jako że docelowo właśnie z nim wybierała się na ten bal. Ona sama, szczerze powiedziawszy, miała nadzieję na dosyć spokojne zachowanie swojego partnera, zwłaszcza po ostatnim popisie na runach. No i w duchu liczyła na to, że braciak będzie równie bezproblemowy, że wciągnie go życie przymulonego draculi, na którego alkohol nie działa i odpuści sobie jakiekolwiek takie rozrywki na dzisiaj. Może ten wypadający ząb chociaż trochę go zniechęcił do wszelakich trunków i od tego feralnego popołudnia postanowił zostać abstynentem? Wątpiła w to, ale zawsze warto pomarzyć. Tym bardziej, że wolała myśleć o tym niż o kostiumie, na który nie miała absolutnie żadnego pomysłu. Myślała o stroju syreny, ale jak by się w nim poruszała? Długa i wąska spódnica była naprawdę niewygodna, a ona chciała czuć się dosyć swobodnie. I olśniło ją pewnego popołudnia, akurat na zajęciach z zaklęć. Napisała prawie że od razu list do mamy, która wysłała córce to, co było głównym… a właściwie jedynym elementem jej stroju. Także Delilah postanowiła przebrać się za pandę. I kiedy wystrzeliła w tym stroju w dormitorium, to już usłyszała, że wygląda w nim uroczo. Czyżby to był dobry pomysł? I chociaż chciała na początku wymalować sobie całe, wielkie, czarne plamy wokół oczu, to jednak postanowiła nie wyglądać jak szatniarka z rozmazanym makijażem, dlatego nakreśliła dość zwyczajne rysy twarzy i narysowała na oczach staranne kreski, jak na porządna pandę przystało. I w sumie nie wiadomo, co jej tak długo zeszło, pewnie rozmowa z koleżankami w ich dormie. Bo narzuciła na nogi jakieś czarne trampki, zarzuciła kaptur z pyszczkiem pandy na głowę i zeszła z uśmiechem na dół do pokoju wspólnego, gdzie nie zdążyła się nawet przywitać. Naprawdę, nie miała okazji nawet pochwalić się Hoseokowi swoimi uroczym ogonkiem, bo od razu została przerzucona sobie przez ramię. Z pandy na worek ziemniaków. Jednak musiało to pewnie wyglądać słodko, kiedy Wang maszerował przez korytarze z nie za wielką pandą na barkach. - Cześć nieznośny chłopcze - wybuczała na jego plecach, za karę dźgając go po żebrach. Nie chciała się wierzgać, ale zdecydowanie wolałaby iść sama na swoich krótkich nóżkach. - A może powinnam mówić panie doktorze? Mama wie, że jej ciuszki z pracy kradniesz? - zapytała się, dostrzegając na nim biały “płaszczyk”, który szybko przyporządkowała do jednego słowa - kitel. - Sądzę, że cała grupa na runach wie, że podkradłeś mu portfel - wypomniała mu ten mały incydent. - Ale nie neguję. Bardzo dobrze, bo już mu zęby zaczynają wypadać - powiedziała ze śmiechem, chociaż dobrze wiedziała, że to nie jest przyczyną tego zjawiska, ale i tak już będzie się zawsze śmiać, że to właśnie przedawkowanie wszelkich trunków tak wpłynęło na jego jamę ustną. Gdy stanęła wreszcie na nogach, poprawiła swój kapturek i rozejrzała się po sali. - No nieźle - skomentowała i wzięła drugi kapelusz, przechodząc dalej do przodu. Spojrzała na Hoseoka i parsknęła. - Wreszcie ci w czymś do twarzy. - Zsunęła kaptur pandy ze swojej głowy i również zarzuciła magiczny kapelusz na łepetynkę. - Teraz jestem bezgłową pandą. Psuje mi to imidż. Baardzo się nad nim napracowałam. - Pomalowanie tak perfekcyjnie oczu było czasochłonne, nawet bardzo! Trzepnęła go w ramię, na komentarz o ich profesorze. - Trzeba było być grzecznym. Nie od dziś wiadomo, jaki on jest. - Rozejrzała się po sali wypatrując znajomych mordek. Cóż… teraz był brak jakichkolwiek twarzy. Jak ona miała rozpoznać swojego brata wampira i Taehyunga z Jungkookiem, którzy… Merlin jedyny wie, za co oni się postanowili przebrać? Przeanalizowała postury i stroje, marszcząc brwi. Zsunęła lekko kapelusz, żeby Hoseok mógł zobaczyć, w którym kierunku pokazuje mu głową, aby spojrzał. - Jeśli Danduś założył dzisiaj swoje skarpetki w kaktusy, to właśnie podrywa on jakąś dziewczynę. Patrz tylko, jak się wczuł. Aż łza mi się w oku kręci na ten widok, nasz chłopiec dorasta. - Ostentacyjnie wytarła wyimaginowaną łzę z policzka i spojrzała na przyjaciela wzrokiem, którym porozumiewali się już od dzieciństwa. Nie można było zostawić Danielka w takim beztroskim spokoju.
Nie ma co dużo mówić, Arielle zawsze uwielbiała bale. Doskonale wiedziała jak odnaleźć się wśród wytwornych dekoracji, rodzice uczyli ją tych pięknych uśmiechów i łagodnych skinień głową. Tańczyć potrafiła, o nienaganne maniery nie trzeba było wcale prosić. Wiedziała co i jak, czuła się zatem niczym plumpka w wodzie. Na wieść o zabawie na Noc Duchów niemal odetchnęła z ulgą, w końcu widząc okazję na zrobienie czegoś, co nie będzie tak przerażająco obce. Mniej jej się podobała opcja z kostiumami, ale koniec końców postanowiła patrzeć na to jak na rozrywkę. Miała partnera i po raz kolejny Calum był jakimś zapewnieniem, że wieczór nie pójdzie tak tragicznie... Nawet jeśli mieli swoje wzloty i upadki. Ślizgonka wcale nie chciała się spóźnić i miała nadzieję, że da radę tego jakoś uniknąć - problemem okazał się list od ojca, który przyszedł w momencie, w którym powinna zacząć się szykować. Choroba matki opisana została w taki sposób, jak gdyby cały świat miał się zawalić, a Arielle nie miała pojęcia co zrobić poza napisaniem listu, że zaraz rodzinę odwiedzi. Powstrzymał ją drugi list, dosłany przez jedną z sióstr, prostujący sprawę. Francuzka w końcu mogła zająć się sobą, szybko zapominając o całym dramatyzmie. Kostium miała przygotowany, chociaż nieco żałowała, że nie spędziła nad nim więcej czasu - prawda była taka, że z szalejącą magią ciężko było amatorskiej krawcowej cokolwiek uszyć. Do Wielkiej Sali weszła w długiej białej sukni z charakterystycznymi rękawkami, ozdobionej złotym pasem i dodatkami (biżuterią) w tym samym kolorze. Ari rozejrzała się z zaciekawieniem, postukując swoimi rzymiankami na obcasie; przyjęła czapkę od nauczycielki, nie zwracając nań najmniejszej uwagi. Szukała swojego partnera, który miał gdzieś tutaj czekać, ale najwyraźniej został czymś odciągnięty. Nie spóźniła się aż tak potwornie, raczej nie uciekł... Zdążyła się już oburzyć na plan z "balem bezgłowych", bo mimo wszystko jej idealnie spięte włosy i staranny makijaż nie były czymś, co chciała ukryć. W tej samej chwili odnalazła spojrzeniem @Calum O. L. Dear i aż zastygła w połowie drogi do założenia czapki. Nakrycie głowy samo wysunęło się spomiędzy jej palców i wylądowało na eleganckiej fryzurze, przy okazji ratując pannę Tender przed tak jawnym okazywaniem zaskoczenia. Niedoszła grecka bogini chwilę tkwiła w miejscu, obserwując tajemniczą gierkę swojego narzeczonego i @Ulla Tiverton, którzy nawet nie mieli tyle przyzwoitości, aby pozostać w swoich czapkach-niewidkach. Miała ochotę zaczepić randomową osobę i poprosić ją o przekazanie Calumowi, że sama źle się czuje i nie przyjdzie. Skierowała swoje kroki do wyjścia, drżąc ze złości i szukając odpowiedniego posłannika. Nie miała pojęcia, co myśli o całym zajściu. Brała pod uwagę, że to wszystko było jednym wielkim niedopatrzeniem, ale na Merlina... Calum wyglądał na zadowolonego, a kim Ari była, żeby psuć mu ten wieczór swoją obecnością? Coś go wyraźnie do Krukonki ciągnęło i nie wyglądało na to, że potrzebna mu jest poddenerwowana, nieprawdziwa narzeczona.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Sam nawet nie wiedziałem kiedy zadecydowałem, że jednak nie idę na żaden bal. Kompletnie nie chciałem o nim pamiętać. Każda mijana dynia czy paplająca o nadchodzącym wydarzeniu osoba, mogłaby dla mnie nie istnieć, o ile tylko nie napatoczyła się bezpośrednio w zasięg mojego wzroku. Uciekałem od tych myśli prawie z równym zapałem, jaki wykazywałem do kompletnego ignorowania emocji, jakie gromadziły się we mnie po ostatnim starciu z Melody. Byłem prawdziwym mistrzem w udawaniu, że wszystko jest w porządku. Zachowywanie się tak, jakby nic się nie wydarzyło, może nie tyle przychodziło mi z łatwością, ale na pewno sprawiało takie wrażenie. To mnie nie dotyczy i absolutnie nie mam problemu z tym, że wtedy chciałem Cię pocałować, Melody. Na Merlina, to nawet w moich myślach brzmiało jakoś tak… głupio i nieodpowiednio. Chociaż codziennie się do niej uśmiechałem, każdego dnia czułem jak ściska mnie w dołku na samą myśl o tym, że poruszy ten temat. Chciałem wymazać ten dzień ze swojej pamięci, a jednocześnie każdego wieczoru uparcie wracałem do niego myślami. Ilekroć zamykałem oczy, śniłem o niej. Czasami kompletne abstrakcje, jak ściganie się po sowiarni z szatami założonymi na lewą stronę lub latanie z nią po błoniach do góry nogami. Innym razem sprzeczaliśmy się, bądź, o zgrozo, kończyliśmy to, co nawet nie zaczęło się wówczas w sali baletowej. Nie mogłem wybić sobie jej i tej chwili z głowy. Na Merlina, to moja przyjaciółka i potrzebowała, abym pozwolił jej dobrze bawić się na balu. W końcu, jakby się poczuła, gdybym teraz ją wystawił, skoro wiedziałem jakie to dla niej ważne i jak długo przygotowywała swoje przebranie? Byłbym wtedy jeszcze większym kretynem niż ostatnio, a to już spory wyczyn. Wreszcie okazało się, że swoje przebranie musiałem przygotować naprędce. Wcześniej długo nie mogłem zdecydować się na jedno konkretne, a teraz, gdy jednak porzuciłem wszystkie poprzednie wersje, postanowiłem przebrać się za siebie… tak jakby. Wyszperałem w szafie ojca jakiś stary, nienoszony garnitur i naprędce przerabiałem go zaklęciami. Ślęczałem nad nim niemalże pół nocy, ale wciąż byłem niezadowolony z efektu. Niemniej jednak, nie wybrzydzałem, byłem zbyt wykończony po zarwanej nocce. Prawą połowę pofarbowałem na biało praktycznie tylko dla kontrastu, a kiedy włożyłem go na siebie i nieco zmniejszyłem wyglądał całkiem przyzwoicie. Jeżeli tylko nie doszukiwało się w nim niedoróbek, oczywiście. Potem wreszcie tama puściła. Pozwoliłem, aby moją twarz pokryły szkaradne blizny, relikty przeszłości, a potem nałożyłem na nie kilka dodatkowych, zwęglonych warstw skóry. Robota była żmudna, gdyż musiałem postarać się o pewną przesadę, aby skóra wyglądała bardziej groteskowo. Zdecydowanie nie chciałbym wyglądać zbyt realistycznie, gdyż wtedy na pewno czułbym się bardzo niekomfortowo. W ten sposób, starając się wyważyć kicz, a jednocześnie zachować realizm, zakpiłem sobie ze swoich fizycznych ułomności, a jednocześnie wreszcie przyznałem, że je posiadam. To była naprawdę wyjątkowa chwila, w dodatku towarzyszyła mi w niej Melody. Humor nieco mi się poprawił, kiedy wchodziliśmy razem do wielkiej sali, ale jednak wciąż nie potrafiłem przekonać się do tego, aby spleść nasze palce, chociaż w normalnych warunkach na pewno bym to zrobił. Dopóki nie przekroczyliśmy progu Wielkiej Sali, uparcie milczałem, nie mogąc wpaść na nic lepszego od „wspaniale wyglądasz”, co jak na mnie było naprawdę oszczędnym komentarzem. Normalnie pewnie zapytałbym ją o wszystko co dotyczyło jej stroju, chcąc obgadać nawet jej makijaż, jeżeli tylko sprawiłoby jej to przyjemność. Czy mogłoby być bardziej niezręcznie? Kapelusz co prawda przyjąłem, ale po honorowym przejściu kilku kroków bez głowy, ściągnąłem go z uszu i zgarnąłem pod pachę. - Zdejmij go, już nas nie widzi. - Szepnąłem konspiracyjnie do ucha Melody, rozglądając się za profesor Bennett. Aktualnie znęcała się nad kolejnymi wchodzącymi na zabawę. Póki co, byliśmy bezpieczni. - Och, popatrz! Ciekawe czy mamy realne szanse na złapanie czegokolwiek samymi ustami, chodźmy spróbować. - I pociągnąłem ją w stronę łapania słodyczy. Chyba sam nie wiem czy bardziej spodziewałem się, że złapię w końcu którąś z karmelowych muszek (ambitnie uparłem się na najtrudniejszy cel) czy, że to będzie kompletne fiasko. W każdym razie, ja nic nie zdziałałem, więc musiałem obejść się smakiem. - Nie wierzę, żeby to komukolwiek mogło się udać, te muszki są za szybkie. - Zerknąłem z lekką zazdrością na odchodzących w stronę innych atrakcji młodych Gryfonów, z których jeden miał ogromny język, a drugi zawzięcie rymował. Czemu nie mogłem spróbować na początek czegoś łatwiejszego, tylko zawsze stawiałem poprzeczkę tak wysoko, aby musieć do niej doskakiwać?
@Melody Kingston sorki, że tak długi post. Skracaj mnie sukcesywnie, bo na tym koncie to nawet nie wiem kiedy, a już mam elaborat.
No cóż. Carma nie była w nastroju na żadne publiczne wyjścia i to od jakiegoś czasu. Praktycznie całkowicie przestała szukać okazji do wyjścia z domu, zaszywając się w swoim pokoju, który stał się dla niej pewnego rodzaju oazą świetego spokoju. Była zszokowana jak wiele czasu miała w trakcie dnia, gdy przestała pracować w Mungu. Niby wieczorne dyżury w Hogwarcie były dość... Upierdliwe, ale nie mogły się równać z nocnymi dyżurami w szpitalu, w którym co rusz trzeba było wysłuchiwać jęków obcych czarodziejów i czarownic. Wolny czas przeznaczała na wszystko, co mogła robić w pojedynkę w praktycznie pustym domu - czytanie książek, parzenie co chwila nowej herbaty, zawijanie się w koc, nakładanie kolejnej odżywki na długie włosy. I było jej z tym wszystkim całkiem dobrze... Do momentu, gdy wracała wspomnieniami do imprezy u Leo. I wcześniejszego spotkania z Rasheedem w barze, do jego ogromnego domu wypełnionymi meblami, których nie znosiła, a które jednak w pewnym sensie uwielbiała. A potem myśli biegły już w stronę ich związku i cudownych chwil, jakie ze sobą spędzali przed tymi wszystkimi żenującymi aferami. Próbowała o wszystkim zapomnieć, ale widok Rasheeda na hogwarckich korytarzach w ogóle nie upraszczał całej tej sytuacji. Serce prawie wyrwało się z jej klatki piersiowej na widok znajomej sowy i jeszcze bardziej znanego charakteru pisma na pokreślonym pergaminie. Nie chciała pójść na bal... Z kimkolwiek innym. Właściwie to bała się, że będzie musiała oglądać Rasheeda z inną dziewczyną u boku, a na to na pewno nie miała już siły po tych wszystkich wydarzeniach minionego miesiąca. Na ostatnią chwilę przebrała się za francuskiego mima. Bluzka w biało-czarne paski z pewnością podkreśliła jej korzenie, a i sam pomysł na strój był dość... Wymowny, szczególnie, że nie miała pojęcia co mogłaby Sharkerowi powiedzieć. - Na rozmowę. Bez alkoholu i eliksirów w tle... - stwierdziła, dość uszczypliwie, ale miękki ton jej wypowiedzi wskazywał na to, że nie był to wstęp do żadnej kłótni. Nawet delikatnie się uśmiechnęła. To prawda, było między nimi niezręcznie, szczególnie od momentu spotkania się pod jej domem, ale... Z drugiej strony, byli tutaj razem z jakiegoś powodu - a przynajmniej Sharker sprawił tym nagłym zaproszeniem wrażenie, jakby dalej mu zależało. Męczyła się bez niego i powoli, bardzo powoli, zaczynała zdawać sobie z tego sprawę. - Jak odnajdujesz się w roli nauczyciela? Nie miałam okazji cię o to spytać, a z mojej perspektywy stanie z tej drugiej strony... No... Jakoś nie umiem przywyknąć - nie miała też zamiaru poruszać tematu ich wszystkich kłótni, sporów i nieporozumień. Chciała zobaczyć czy dalej potrafią ze sobą rozmawiać tak, jak kiedyś. Zbliżyła się do Sharkera na tyle blisko, by złapać go za ramię - niby bardziej z wygody, by tłum nagle ich nie rozdzielił, ale na pewno oboje zdawali sobie sprawę z tego, że Carma po prostu próbuje zgrabnie przejść przez barierę, jaka ich dzieliła. Nie nakładając czapek na głowy, ruszyli w kierunku stołu dla nauczycieli. W końcu nie wypadało gdzieś nagle znikać na początku imprezy. Powinni się zachowywać i mieć oko na uczniów i studentów... Prawda?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie miał ochoty na pogawędki o niczym. Tak właściwie, to w ogóle nie chciał z nią rozmawiać w ten sposób. Pitu pitu, jakby nic nigdy się nie wydarzyło, za młodu doprowadzało go do prawdziwej pasji. Jednakże jego matka była specjalistką w swoim fachu i wyszkoliła go tak dobrze, że nie potrafił odmówić Carmie tego gadania o nic nieznaczących głupotach, kiedy przecież do omówienia mieli coś więcej niż wspólny zawód. Zamiast obnażać się z irytacją, jaka zapanowała w nim po jej słowach, jedynie uśmiechnął się do niej uprzejmie, chociaż coś w tym wyrazie twarzy sprawiało, że ów uśmiech mógł wydać się odrobinę niepokojący. - Więc rozmawiajmy - westchnął, prowadząc swoją panią mim przez tłum bezgłowych uczniów. Jej pierwsze pytanie było dość oczywiste. O co miała zapytać człowieka, którego znała tak dobrze, a zarazem tak powierzchownie, kiedy to od wielu miesięcy zamienili ze sobą jedynie kilka słów? - To straszne nudziarstwo. Tylko gapisz się nieustannie jak student nie potrafi poprawnie rozbroić przeciwnika, kiedy powinien przyswoić sobie to już dawno temu, albo sprawdzasz testy i musisz czytać te kretynizmy. Mam nadzieję, że nie okazywałem się takim trollem, kiedy Ramirez sprawdzał moje egzaminy. Szkoda, że już go nie ma, ta wariatka jest jeszcze gorsza od Vicario. - Nie zamierzał bezpośrednio wskazywać na Bennettównę w tym tłumie, więc zaufał, że Carma domyśli się o kogo chodzi. Pewnie gdyby to zrobił, zaraz wyrosłaby spod ziemi i wręczyła mu paczkę cukierków na poprawę humoru i w ramach przeprosin zaprosiłaby go do wspólnej zabawy na tym dancingu. Brr… - To nie miejsce dla mnie. - Przyznał wreszcie na głos, starając się nie zwracać uwagi na ręce Carmy tulące się do jego ramienia. Musiał powstrzymywać się, aby jej nie objąć, więc nieco przyspieszył kroku, przebijając się przez grupki uczniów. Świetliste znaki zapytania na Rekinowym płaszczu zamigotały kilkukrotnie, pewnie przez zakłócenia magii. Cały jego strój był w ten sposób zaczarowany, aby świecił się łagodnie w ciemności. - Zostałem tutaj tylko dlatego, że kocham ten zamek. Może za kilka miesięcy będę w stanie pogodzić się z tym, że już dorosłem, nie wiem… - To było bardzo… prywatne wyznanie, więc nieco ściszył przy nim głos, tak samo jak przy poprzednich słowach. Wychylił się, stawiając laskę na ziemi, aby móc nalać im ponczu. Wręczył Charisme szklaneczkę, ponownie chwytając za złotawy kijek, który nawet nie drgnął, magicznie utrzymując się w pionie. Dobra, może tylko odrobinę się chwiał przez te cholerne zakłócenia. - A Ty dlaczego tutaj zostałaś? Chcesz w końcu wychować naszych znajomych? - Zapytał i uśmiechnął się mimowolnie na myśl o wychowywaniu Leonardo przez Carmę.
Niegdyś uwielbiała takie bale, jakby były najlepszą rozrywką dla nastolatków, którzy pragną chwili spokoju i rozrywki. W Trausnitz zaangażowała się nawet w organizację, ale Hogwart wciąć pozostawał dla niej obcy, jakby odległy i nie do końca prawdziwy. Nie rozumiała z czego to wynika, ale z pewnością było to wywołane jej przekonaniami na temat szkoły, w której była ledwie więźniem, a nie zupełnie świadomą decyzji czarownicą. Czy aby na pewno do końca swoją? Ostatnio wymienione listy z ojcem uświadomiły rudowłosą, że na razie musi tu pozostać, a przynajmniej dopóki Clement nie wróci z Rosji. Odliczała więc dni do kolejnego spotkania z tatą, by wreszcie móc porozmawiać z nim szczerze, tak jak nigdy tego nie robiła. Czarna kreacja udekorowana piórami, które pod wpływem magii subtelnie falowały wokół ramion i na linii wykończenia sukienki, okalała jej wątłe ciało, zaś gorset podkreślał szczupłą talię. W uszytym przez babcię stroju czarnego łabędzia, jakby dla tradycji wyniesionej z Beauxbatons, wyglądała zupełnie inaczej niż na co dzień i dzięki temu miała pewność, że nikt jej nie rozpozna. Do ostatniej chwili nie była przekonana co do pójścia na bal, ale czy powinna siedzieć w pokoju i rozważać w dalszym ciągu swoje postanowienia? Próbowała być ponad to, choć tak naprawdę przyglądanie się swoim dłoniom, które skąpała w ciemnej farbie i naznaczyła krwistym odcieniem, przypominały o pewnej nieuchronności. Dzisiaj jednak porzuciła mroczne scenariusze na swoją przyszłość i postanowiła zaryzykować, zupełnie zapominając przy tym o urodzinach, które obchodziła w tę jakże niezwykłą Noc Duchów. Nie odszukiwała spojrzeniem koleżanki, z którą miała się spotkać, sądząc że prędzej czy później i tak się skonfrontują, toteż wydawać by się mogło, że kapelusze rozdawane przy wejściu były dodatkowym atutem dla zachowania anonimowości; jedynym problemem okazywały się loki, które staranie ułożone opadały teraz kaskadami na wątłe ramiona, zaś delikatny diadem...? Nie mógł tak po prostu zniknąć, stąd musiała zrobić wszystko, by nakrycie głowy nie zniszczyło ogólnego wyglądu, który teraz za sprawą magii rozmył się wręcz perfekcyjnie i dzięki temu mogła pozostać enigmatyczną; do czasu. Zielonkawe tęczówki powędrowały mimowolnie na Ullę, którą znalazła raptem po chwili i zmarszczyła lekko brwi. Towarzyszącego jej chłopaka kojarzyła skądś, a majaki wydawały się być zbyt intensywne, choć tak naprawdę nie umiała dopasować jego sylwetki do którejkolwiek z sytuacji. Impreza? Być może, ale wolała do tego nie wracać przez konsekwencje spowodowane nieprzewidywalnością zdarzeń. Nie wiedziała jednak, że cokolwiek ich łączy (krukonka nic o tym nie wspominała), dlatego szok był jeszcze większy, choć Holmes tak naprawdę nie powinna się dziwić; Tiverton była rozkoszną dziewczyną, która bez trudu potrafiła zaskarbić sobie sympatię i to właśnie dlatego nie zamierzała przeszkadzać parze, którą rozpoznała jako pierwszą. Przeniosła spojrzenie w zupełnie inną stronę i wolnym krokiem ruszyła do miejsca, gdzie studenci i uczniowie próbowali swoich sił w łowieniu słodyczy samymi... Ustami. Parsknęła na to wszystko śmiechem, ale na ten moment - wolała przyglądać się temu z boku i nie wdawać się w interakcje z kimkolwiek.
Głównym dylematem dla Aristosa nie był dobór stroju, który Puchon i tak wybrał dość szybko i sprawnie. Problemem dla niego było zadawane sobie pytanie: przyjść zjarany czy nie? Ta właśnie komplikacja zatruwała życie chłopakowi i przez nią głównie spóźnił się na sam bal. Podejście Puchona do całego tego eventu było dość luźne. Uważał je za bardzo fajne "święto", możliwość do wyluzowania się i zabawienia się z resztą uczniów - można to też wziąć jako integrację, przecież każda większa uroczystość to dobra okazja do poznania się. Dla Aristosa niezupełnie - on miał zupełnie inne priorytety i właśnie taki bal dla niego był najlepszą okazją do wzięcia czegoś przyjemnego i dodatkowo nikt nie będzie mógł jakkolwiek to zweryfikować. Gdy godzina rozpoczęcia się tego pięknego balu się zbliżała, Aristos podjął decyzję, że zmniejszy dawkę o 50% i będzie równocześnie dobrze się czuł i mógł jeszcze myśleć jak człowiek "normalny". Chociaż przy nim nie mówi się o normalności. Był w dormitorium, wszyscy już wyszli na bal, on zaś czekał, aż będzie sam w sypialni, żeby mógł zająć się własnymi sprawami. Pospiesznie skręcił blanta z obiecaną połową i odpalił mugolską zapalniczką, którą zawsze trzymał w kufrze. Czasem bywało, że był na imprezie w mugolskim miejscu, więc nie było możliwości, żeby tak sobie odpalał czy to papierosa, czy blanta różdżką. Dlatego zawsze był zabezpieczony, a teraz tym bardziej stronił od zaklęć, kiedy od kilku tygodni gada się tylko o tych zakłóceniach. Otworzywszy okno, zaciągnął się i poczuł charakterystyczny smaczek w ustach i po chwili wypuścił duży obłok dymu z ust, czując się już dużo lepiej, wiedząc, że zaraz będzie lepiej niż dobrze. Jego strój był baardzo prosty, a zarazem taki, którego wielu ludzi by nie wybrało, ale on nigdy nie był większością. Ubrał się w biały, lecz pełen plam i brudu sweter, krótkie szorty w hawajskie kwiatki, zaś na stopach miał zwykłe japonki. Jego twarz była najbardziej zjawiskowa w tym przebraniu - wziął folię przezroczystą i okleił nią sobie twarz, robiąc tak, żeby dobrze widział i dziurawiąc w miejscach, gdzie miał nos i buzię, by mógł oddychać i mówić. Ostatecznie, widząc się w lustrze brakowało mu jednego elementu. Rozdarł jeszcze sweter w dekolcie, uwidaczniając niektóre tatuaże i połowę napisu "Daddy" na klatce piersiowej. Przypiął sobie jeszcze tą przypinkę, po której miał rozpoznać swoją partnerkę. Było to dla niego niewytłumaczalnie zabawne, ale był prawie pewien, że jak ona go zobaczy, to raczej będzie chciała udawać, że nie widzi i szybko ściągnie przypinkę, która miała ją dopasowywać do niego. Dopiero będąc już w stanie błogości, w pełnym przebraniu mógł wyjść z dormitorium i ruszyć w kierunku Wielkiej Sali, gdzie odbywał się event. Tam już dostał czapkę-niewidkę, która mu się nie podobała. Jego głowa była bardzo ważna w przebraniu, więc od razu jak dostał tą czapkę, nawet nie zakładając jej, wyrzucił ją gdzieś w kąt. Od razu po tym poszedł szukać swojej wybranki. Czuł się świetnie. Wszystko go rozbawiało, widok tylu ludzi naraz, przebranych za śmieszne istotki przyprawiały go o ból brzucha spowodowany nieustannym śmiechem. Gęsta atmosfera, która tutaj była, ścisk i przepych - to wszystko bardzo mu pasowało, a jednocześnie przeszkadzało w znalezieniu osoby, z którą miał spędzić tę noc. Dopiero po nieokreślonym dla niego czasie (bo będąc zjaranym, czas dla niego był wolniejszy niż zwykle i wszystko wydawało się dużo bardziej doprecyzowane, ale też i wolnieejsze), zauważył jakąś panią, przebraną... za nie wiedział co, ale za coś ciekawego. Miała ona przypinkę, identyczną, co on, więc już z automatu był niewyobrażalnie szczęśliwy, że znalazł swoją partnerkę. Idąc do niej w podskokach, bez żadnego słowa wytłumaczenia przytulił ją i podniósł na kilka centymetrów, mimo że była ona jego wzrostu. Dopiero jak ją puścił i odsunął się na krok, zauważył, że to była najszanowniejsza Dreama, z którą miał okazję się już raz spotkać, lecz wtedy okoliczności były dużo inne. Zachowałby się zupełnie inaczej, gdyby nie był zjarany. Najwidoczniej, połowa dawki po długim czasie nie brania niczego działała na niego jak dwie normalne porcje, więc w jego głowie dział się w tej chwili całkowity rozpierdol. - Dramo, nie wiem za co się przebrałaś - tu spojrzał na nią od stóp do głów, nie szczędząc sobie na oglądaniu każdego szczegółu stroju - ale wyglądasz, no kurwa zajebiście. - Dokończył zdanie i wyszczerzył swoje srebrzyste zęby, które w dodatku z folią i niewidocznymi oczami wyglądały dość strasznie. W ogóle cieszył się, że ta folia była dziwnie dostosowana do jego potrzeb - jego oczy były niewyraźne, nie było ich widać tak naprawdę, lecz Aristos doskonale widział co się dzieje. Jedyne co mu przeszkadzało w postrzeganiu całej rzeczywistości był stan nietrzeźwości po narkotyku. - Dziwny zbieg okoliczności, że jesteśmy razem. Maczałaś w tym palce, czy mam się cieszyć, że nie trafiłem na jakąś Krukonke, która widząc mnie uciekłaby na koniec sali? - Podrapał się po szyi, jednocześnie rozglądając się po pomieszczeniu, które było bardzo przyjemnie urządzone. Bardzo tematycznie i dla niego nie brakowało tu żadnego detalu. Było wręcz perfekcyjnie. No i co ważniejsze - nie miał żadnych wizji, ani niczego co by mu utrudniało zabawę w tym dniu. W ogóle o tym nie myślał, co może właśnie było tego przyczyną. Dziś chciał się tylko dobrze bawić. Spojrzał na nią i zamyślonym tonem znów zaczął mówić: - Nie wiem, na takich balach się chyba tańczy, prawda? Chyba taak. - Z początku miała to być sugestia do zaczęcia tańca, lecz gdy kończył zdanie, całkowicie zapomniał, co chciał powiedzieć i zaproponować. Często tak miał i to było równocześnie śmieszne dla odbiorcy i denerwujące, bo nieraz nie wiedzą o co mu chodziło. Lecz w tej chwili ważna była dobra zabawa, tak więc Aristos nie zajmował sobie myśli jakimiś niepotrzebnymi rozkminami o wszystkim i niczym. - A za co ty się w ogóle przebrałaś? - Zapytał nagle, znów spoglądając na jej ciekawe włosy, na mech, który gdzieniegdzie zostawiała i niecodzienny outfit.
Gwar powstający na sali wlewał się strumieniami do jego uszu; napływał z nieokreślonych kierunków, osaczał podobnie jak bliskość reszty sylwetek rozsypywanych w nieregularnym układzie konstelacji pomniejszych grupek - wraz z przybliżaniem się ku formalnemu zaczęciu słynnej, corocznej imprezy. Tym razem nie przyszedł sam. Niezbyt przepadał za owego rodzaju wydarzeniami - pierwszy rok zadręczała jego ciekawość a także nauczycielski obowiązek przypilnowania nieprzewidywalnych - niekiedy - w swoich działaniach uczniów. Nie przepadał za zakładaniem stroju, stawaniem się inną niźli w rzeczywistości postacią; wystarczały zupełnie mu własne oblicza, własne manipulacje, zagrzebywanie głęboko pod skórą, ukrywanie za zamkniętymi drzwiami pod smolistymi splotami cieni zdolnych go zdekonspirować sekretów - niemniej, zgodnie z panującym kanonem, przyszedł przebrany za czarnoksiężnika. Długa, ciemna szata opadała kaskadami tkaniny (musiał przyznać, że nigdy nie przepadał za nimi nawet w życiu codziennym - nawet cieszącymi się większą wygodą od tej) poruszając się zgodnie z rytmem stawianych kroków. Chwilę później mógł się przekonać o nowej innowacji na balu - prędko spostrzegł, jaki ów przedmiot posiadał efekt - wystarczyło jedynie zerknąć na poprzedzającą ich parę, których oblicza momentalnie zlały się z tłem i zniknęły. - Nie możesz utracić władzy - oznajmił półżartobliwie Selmie, której pomógł nałożyć koronę na przybrany, najwyraźniej - obowiązkowy - kapelusz. Osobiście, niedługo później również przywdział kapelusz, ponownie skrywając głowę pod odsączającym z światła kapturem; czuł się niczym dementor, czego nie wypowiedział na głos - wolał nie zgłębiać kwestii tych stworów, wypierających z otaczającej przestrzeni wszystko, co mogło stanąć na drodze wszechogarniającej mackami rozpaczy. W tym labiryncie tłumu łatwo się było zgubić - spiął się niemal na baczność, kiedy ktoś postanowił za wszelką cenę go wciągnąć do gry w głowogon; całe szczęście, w porę udało mu się wyślizgnąć niemal z wężowym sprytem, lawirując pośród być-może znajomych sylwetek. Selmy nie było obok. Wypadało więc ją odszukać. Powtarzane już kilkakrotnie przepraszam, irytowało akcentem swego wydźwięku - irytowało ponadto chwilowe stłamszenie osób biorących udział w odmiennej od głowogonu konkurencji - jakiej to również nie chciał być uczestnikiem. Zbyt duże ryzyko, że zdoła coś pójść nie po myśli, kapelusz zsunie się, ujawniając postać nauczyciela - co pewnie spotka się z gromkim, wypełniającym obrzydliwą porażką śmiechem. Zamiast tego, kiedy znowu przedzierał się poprzez ludzi, dostrzegł sylwetkę, która mogła być nikim mogła być również kimś stanowczo zbyt więcej. Intuicyjna pokusa okazywała się nie do zwalczenia, kiedy sam wzrok podświadomie wyłuskał ją spośród innych, ubraną na czarno, o niskim wzroście oraz wątłej sylwetce; wiedział, że jedno będzie ją w stanie zdradzić - odpowiedź. - Nie chcesz spróbować? - zapytał, zauważywszy, jak przyglądała się najwyraźniej zmaganiom innych; do bólu zwyczajnie, bez najmniejszego ryzyka. W końcu na każdym kroku mogłoby czyhać pogrążające niebezpieczeństwo.
Jaki sens było się za cokolwiek lub kogokolwiek przebierać skoro głowy brak. Nikt nie domyśli się za co się przebrała. To pewniak. Bardziej, najbardziej prawdopodobne było wzięcie Ford za pannę młodą. Hahaha. Normalnie przerazi każdego mężczyznę. Honey uznała, że żadna magia jej nie pomoże i to wszystko było jakąś kpiną. Przyszła tu wyłącznie się tylko ośmieszyć. Coraz więcej ludzi przybywało do Wielkiej Sali, a każdy kto przekroczył próg nie miał już głowy. Dziwnie to brzmiało, ale taka była prawda. Szukała swojej pary z pająkiem. Trochę musiało to głupio wyglądać bo spacerowała sobie przez tłum ludzi i patrzyła na stroje z przypinkami. Nawet dobrze, że wszyscy nie mieli głów, dzięki temu nie miała wrażenia, że każdy gapi się na nią jak na skończoną idiotkę. Po chwili jej uwagę zwrócił @Calum O. L. Dear, który zdjął kapelusz, ujawniając w ten sposób swój prawdziwy kostium. Wcześniej był tylko chodzącym garniturem, ale teraz... wampir! Honey uważała, że to jest naprawdę świetny kostium, co innego można powiedzieć było o jej przebraniu. W końcu nie uszło jej uwadze, że jakiś @Kevin Envej zwraca na siebie uwagę całej sali. Zastanawiała się kto to może być. Obserwowała chłopaka jak pyka sobie rundkę w Głowogona. Nie spodziewała się, że to jej para, dopóki nie podszedł do niej. Akurat musiał się jej trafić taki głośny gość... bez głowy. Coraz mniej podobało jej się to, że wszyscy tu byli pozbawieni łba. - Tak. Pomyślałam, że od razu trafi mi się idealna partia, więc na co czekać? - Sama również zażartowała. Chyba nawet łatwiej było rozmawiać z kimś kogo twarzy się nie widzi. Co do przebrania, pomyślała, że nie warto tłumaczyć za co się przebrała. Zresztą sama też dostała wampira, tak sądziła po tej czerwonej marynarce Enveja. Może losowanie par nie jest takie złe?
-No, lepiej nie mogłaś trafić, Złotko! - zaśmiałem się, nieumyślnie używając prawdziwego imienia nieznanej mi wtedy jeszcze dziewczyny. Taki już mój urok, że rozmawiając z płcią piękną używam miłych określeń, jak "skarbie", "słońce", czy właśnie "złotko" [=honey]. I traf chciał, że moja towarzyszka akurat tak miała na imię! Przypadeg? Nie sondze! Ktoś, kto przebywa w towarzystwie tyle, co ja, musi wyrobić w sobie choćby odrobinę empatii, siłą rzeczy. Ja byłem już wtedy dość dobry w odczytywaniu ludzkich emocji, jednak bardziej z twarzy niż z mowy ciała. A tu twarzy nie widać! Nie byłem więc pewny, jakie wrażenie zrobiłem na dziewczynie. Czy zażartowała tylko z grzeczności czy może wie, że do tanga trzeba dwojga i takie niezobowiązujące gierki lubi tak samo jak ja? Nie wiedziałem, dlatego też wolałem rozegrać to delikatniej, niż jechać od razu na pełnej petardzie. - Widzę, że jak na razie nie bawisz się najlepiej - stwierdziłem, bo to akurat mogłem wyczytać z samej tylko mowy ciała. Pozbyłem się przy tym żartobliwego tonu i mówiłem po prostu swoim zwyczajnym głosem, bez hałaśliwej imprezowej maniery. Przypuszczam, że niektórzy mogliby nawet określić ten mój głos jako miły. - Ale noc jeszcze młoda, nic straconego. Masz ochotę zatańczyć? Czy wolisz gdzieś usiąść i pogadać na spokojnie? Zdałem się w tej kwestii na swoją nową partnerkę. Jasne, kiedy trzeba, potrafię po prostu porwać dziewczynę w tany, tak że nawet nie zdąży zaprotestować. Ale robię tak tylko wtedy, kiedy widzę, że ona tego chce, a moja ocena sytuacji zwykle jest trafna. Nie jest to mój styl, żeby robić wszystko po mojemu, nie zważając na innych. Nawet kiedy rozmawiam z kimś średnio mi znanym, staram się go zrozumieć i być miłym. Jak dotąd takie podejście popłacało i zjednywało mi ludzi. A jak zareaguje na to @Honey A. L. Ford?
Bal dopiero się zaczynał, ale to nie przeszkadzało uczniom by dobrze bawić się od samego początku. Część z nich przychodziła od razu w parach, a reszta dobierała się poprzez przypinki, które swoją drogą były genialnym pomysłem. Nikt nie mógł narzekać na brak towarzystwa, wystarczyło znaleźć w sobie nieco odwagi i zagadać do drugiej połówki. Holender ślepo wierzył we wszystkich uczniów, a nie że tylko Gryfoni będą do tego zdolni. W większości przypadków im się to nawet udawało. Zdziwił się, kiedy jedna z dziewcząt prawie zaraz po wejściu na sale, chciała ją opuścić. Nie zamieniła z nikim słowa, nie wspominając już o tańcu. Odruchowo chciał sprawdzić godzinę na zegarku, który zazwyczaj nosił na nadgarstku, ale zapomniał, że dzisiaj go przecież nie zabrał. Na ręce dinozaura wyglądałby dosyć zabawnie. W każdym razie godzina wciąż była młoda i żaden kopciuszek nie powinien jeszcze uciekać. Szczególnie, kiedy jej suknia wciąż pozostawała piękna, a ona sama nie miała jeszcze okazji nacieszyć się wieczorem. Westchnął cicho pod nosem i odłożył swój soczek na jakiś stoliczek. Raczej nie spodziewał się, że któryś z panów zobaczy tą biedną, szarą myszkę i raczy ją zatrzymać, więc poczuł się do tego odpowiedzialny. Zależało mu na tym, by każdy wychodził z Wielkiej Sali szczęśliwy, a nie rozczarowany, smutny czy rozwścieczony przez źle dobranego partnera. Założył swoją zaczarowaną czapkę na głowę i przebiegł się przez sale balową, by tylko złapać dziewczynę przed drzwiami. Chyba nawet nieco się cieszył, że mógł w takiej sytuacji pozostać chociaż trochę anonimowy. Złapał Ślizgonkę za rękę. -Nie za wcześnie, by uciekać? – spytał, stając tuż przed @Arielle C. Tender i nie puszczając jej dłoni, by zatrzymać ją jeszcze chwilę dłużej. Uścisk zielarza był delikatny i jeśli tylko by chciała, to po prostu mogła się wyrwać i pójść w swoją stronę. Z całego serca Holender tego nie chciał. -Mogę poprosić do tańca? – mruknął prostując się i delikatnie uśmiechając do dziewczyny. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że pod magiczną czapką nie było widać jego twarzy – po prostu zapomniał. Nie wspominając już o tym, że w stroju dinozaura nie wyglądał zbyt poważnie. Dłoń wyciągnął do Ślizgonki, pozwalając jej zdecydować co zrobi – zrezygnuje z całego balu czy zatańczy z nieznajomy?
Ze stanu wyłączenia towarzyszącemu przyglądaniu się kolejnym uczestnikom balu, a raczej ich barwnym kostiumom, wyrwał Ortegę głos. Otrząsnęła się zatem z tego chwilowego zamyślenia, automatycznie obdarzając uwagą mówiącego. Jej wzrok skupiła znajoma przypinka-mumia, wbita w jeden z bandaży na dużej mumii, rzecz jasna pozbawionej głowy. Ten dobór przebrania był jak puszczenie oka w jej stronę, co ogromnie doceniała. Dała temu wyraz w odzwierciedlającej szacuneczek minie, której jednak partner nie mógł z oczywistych względów zobaczyć. Ach te kapelusze niewidki! W momencie kiedy miała coś odpowiedzieć na to czarujące zagajenie ze strony mężczyzny, uderzyła ją nagle świadomość, że przecież zna ten głos… i to całkiem dobrze! Z łatwością dopasowała ów głos do odpowiedniej twarzy - @Anthony Wilder, no przecież. Co za niespodzianka, że jej partnerem na dzisiejszą Noc Duchów okazał się właśnie Tony! Spośród wszystkich biorących udział w losowaniu, akurat Gryfon, którego dobrze znała. Śmieszne właściwie, że tak wyszło, skoro w tej małej zabawie uczestniczyło z pewnością całe gros osób wciąż jej obcych i nieznanych. W sumie widziała same pozytywy tej nieoczekiwanej sytuacji – wiedząc, jaki jest, miała teraz pewność, że czeka ją świetna zabawa. W końcu nadawali na podobnych falach i zawsze dobrze im się ze sobą rozmawiało. Jakby tego było mało, jakaś chemia charakterów i wspólnie spędzony czas sprawił, że czuła się przy nim na tyle luźno i swobodnie, by mieć pełen komfort w byciu sobą, wygłupianiu się i otwartym mówieniu, co myśli. I nie pozostawiajmy sobie złudzeń –był piekielnie przystojny, co stanowiło miły dodatkowy atut. - Z rozkoszą, piękna mumio – odrzekła figlarnie, lekko unosząc suknię w równie wdzięcznym ukłonie. Z całą pewnością wiedział już kim jest, w końcu również znał jej głos. Zresztą, w płynnym angielskim V, szlifowanym od małego, nadal można było wychwycić hiszpański akcent. Nie próbowała nawet pozbyć się tego, bo to przecież dumna Hiszpanka była. - Chciałam przebrać się za feniksa, ale doszłam do wniosku, że to chyba zbyt kusy strój na tę okazję i może być źle postrzegany. Wiesz, więcej golizny niż materiału, bo planowałam większość namalować. Teraz trochę żałuję, ludzie śmiało podeszli do tematu– wyznała konspiracyjnym szeptem, po czym podniosła delikatnie kapelusz, na tyle, by w pustej przestrzeni nad szyją pojawiły się rozciągnięte w szerokim, promiennym wręcz uśmiechu różane usta. - Mam nadzieję, że nie jesteś rozczarowany losowaniem. Zawsze można odkryć coś, czego się o sobie nie wie. To powiedziawszy, cmoknęła Wildera w policzek, w ramach przywitania właściwie, a następnie ponownie opuściła kapelusz, pozwalając zniknąć ustom.
To miała być jakaś zła karma? Arielle nie była idealną narzeczoną i nawet nie próbowała sobie wmawiać, że jest inaczej - mimo wszystko starała się. Robiła i tak sporo, jak na osobę, która po prostu nie chce być w trwałym związku. Miała wrażenie, że czuje się w tej sytuacji równie nieswojo, co on. Nie sądziła, że którekolwiek pokusi się na niszczenie tej dobrze prosperującej relacji. Nie kochała go, nie znała go za dobrze, ale wymagała odrobiny szacunku. Znajdowała się w obcym miejscu i nie chciała wyjść na idiotkę, którą narzeczony zdradza. Jednocześnie nie miała zamiaru od razu wyciągać wniosków i o cokolwiek oskarżać Caluma; wmawiała sobie, że z tamtą dziewczyną nic go nie łączy, chociaż na własne oczy widziała co innego. Fakty były takie, że na Ślizgonkę nie zaczekał, tak jak się umówili, a zamiast tego szukał sobie innego towarzystwa. Zresztą skoro dla niej to wyglądało jednoznacznie, to co z innymi ludźmi? Na Merlina, cały ich związek opierał się na opinii ludzi z ich otoczenia. Dear chciał to zepsuć ot tak? Zamierzała wyjść, poważnie. Odechciało jej się tego całego balu i czuła złość nie tylko na siebie, ale na cały ten Hogwart i ogólnie wszystko. Czuła się obco, czuła się upokorzona i niesamowicie podobał jej się pomysł z czapkami, które dawały jej nieco anonimowości. W drzwiach dostrzegła znajomą z dormitorium i przyspieszyła, aby poprosić ją o przysługę, ale w tej samej chwili ktoś ją zaczepił i złapał za rękę. Arielle zerknęła na tego bezgłowego dinozaura, pozwalając sobie na niewidzialny uśmiech. Czyli byli jeszcze na tym świecie dżentelmeni! Głos wydawał się znajomy, ale Tender w ciągu ostatnich miesięcy poznała tylu ludzi, że nawet nie miała szans mężczyzny skojarzyć. Powinna go przeprosić i powiedzieć, że nie ma ochoty na zabawę. Nie chciała wcale mścić się na Calumie ani zwiększać ich problemu, utrata sztucznego narzeczeństwa mogłaby być i dla niej bardzo bolesna. Tylko... jeden taniec chyba nie był niczym złym, prawda? - Nie zaszkodzi zostać na jedną piosenkę... - przyznała w końcu i skorzystała z tego, że nieznajomy tak się starał ze swoimi manierami. Pozwoliła zaprowadzić się na parkiet, zerkając jeden ostatni raz w stronę Caluma i jego partnerki. - Pozostaje mi chyba tylko pogratulować spostrzegawczości... nie sądziłam, że ktokolwiek zwróci na mnie uwagę. Dziękuję. - Nie dodała już, że powrót do dormitorium jeszcze bardziej by ją zdenerwował - w końcu oznaczałoby to zmarnowanie kostiumu. Arielle była świetną tancerką i skoro już tańczyła, to zamierzała to pokazać, łagodnie sterując swoim partnerem. Na swoich niewielkich obcasach była tego samego wzrostu, co on... Chciała wykorzystać okazję, gdy znalazła się nieco bliżej nieznajomego, żeby dopytać o jego tożsamość; w ostatniej chwili zrezygnowała, poddając się tej aurze tajemniczości. Kto wie, może ten bal nie będzie taki tragiczny?
Nadal pozostawała odrobinę poza zasięgiem kogokolwiek, choć tłum zbierających się uczniów zaczynał ją nieznacznie przerażać, jakby dusiła się w swoim własnym ciele, które co rusz jest delikatnie szturchane i przestane, niczym drobna, porcelanowa lalka. Nie irytowało jej to na tyle, by rozpocząć swoje typowe, dość standardowe warczenie, które jasno oznajmiało niechęć do dotyku obcych, tym samym przybierając na twarz maskę pogodnego uśmiechu, choć... Nie widział go nikt. Detal ten pozwalał na spokojne podejście do całego tematu, jakby bez lęku o ewentualne krzywe spojrzenie z czyjejkolwiek ze stron, gdyby zbyt dobitnie dała do zrozumienia, że prosi o natychmiastowe odsunięcie się. Głęboki wdech pozwolił na ukojenie chwilowego niezadowolenia, by zaraz potem parsknąć na nieudolne próby młodziutkiego chłopca, który z wielkim trudem wziął się za łowienie, ale nie trwało to długo, wszak starsi koledzy chcieli zapewne przypodobać się dziewczynom i przeszli niemalże do sforsowanego ataku. Dla Marceline było to o tyle zabawne, że przypominało pewien spokojny etap z dwóch szkół, do których niegdyś chodziła, ale nie zaprzątała sobie głowy takimi wspomnieniami, wiedząc że to niezbyt odpowiedni czas. Musiała nieznacznie odpuścić to spięcie, które owładnęło jej wątłą sylwetkę, stąd gdy usłyszała głos postaci znajdującej się niemal tuż obok, zastygła w bezruchu. Nie była pewna czy osobnik bez głowy zwraca się do niej, podobnie jak nie powiązała zupełnie faktów i nie rozpoznała jakże istotnego głosu, który należał do mężczyzny silnie odznaczającego się w jej życiu. - Obawiam się, że mój brak umiejętności pływania doprowadziłby do zachłyśnięcia - odpowiedziała zupełnie szczerze i przygryzła nerwowo dolną wargę. Och, ileż ona by dała żeby ściągnąć ten przeklęty kapelusz! - A ty? Studenci mają niezłą frajdę, więc chyba powinieneś dołączyć, o ile nie boisz się wody - już miała nawet dodać, że mógłby wyłowić dla niej jakieś łakocie, ale przecież nawet się nie znali, a Holmes nie miała w zwyczaju spoufalać się z pierwszym lepszym. Pióra mimowolnie poruszyły się przy subtelnym ruchu jej dłoni, które odgarniały włosy i ledwie na moment postanowiła ściągnąć nakrycie głowy, by pokazać się w pełnej krasie. Loli opadały kaskami na ramiona, a łabędzia szyja przyozdobiona była przez delikatny łańcuszek z zawieszką, na której widniał herb Ravenclaw. Czyżby tradycje rodzinne? - Skoro wiesz kim jestem, upraszam byś się chociaż przedstawił - rzuciła z rozbawieniem, dopiero teraz kierując uśmiech w stronę nieznajomego bez głowy, łudząc się, że spełni jej prośbę. Co takiego mieli do stracenia? Absolutnie nic.
Taehyung przeczesał dłonią czerwone włosy, które pofarbował specjalnie na tę okazję. Nie miał pojęcia za kogo powinien się przebrać w to Halloween; od tygodnia zastanawiał się nad właściwym przebraniem, ale wszystko wydawało się nieodpowiednie. W dniu swoich osiemnastych urodzin nie chciał się przypadkiem skompromitować i naprawdę marzył o tym, by ubrać się jakoś lepiej. Na jednej lekcji, aż całkowicie odpłynął zastanawiając się nad kostiumem i wtedy uratował go Jungkook, który sam mu podrzucił pomysły. Greccy Bogowie - czy to nie cudowny temat? Było tyle bogów i mógł wybrać kogo tylko chciał. I wbrew pozorom wcale nie poszedł na łatwiznę, ponieważ wybrał boginię i to wcale nie ku radości Cheonga, bo postanowił zrobić jej męską wersję. Na ten jeden dzień pofarbował włosy na czerwono i rozczochrał je mocno, aby sterczały na różne strony i choć raz nie zasłaniały jego buzi. Tego wieczoru został… Afrodytem? Nawet o strój się trochę postarał. Afrodyta była piękna; kojarzyła się z lekką miłością, a więc nie chciał ubierać się w coś cięższego, czy w coś co by odstraszało. Zupełnie przeciwnie, bo ubrał białą, długą aż do połowy ud koszulę, jasne spodnie i jasne buty. Gdyby nie włosy oraz brązowa kurtka, trochę w indiańskim stylu to wyglądałby jak duch. Nie sądził, żeby ktokolwiek widział kim jest, ale to nie miało znaczenia. Cieszył się, że mógł choć przez chwilę przebrać się i zachowywać się jak ktoś inny, bo on znał Afrodytę ze starych ksiąg i chciał być choć w niewielkim stopniu jak ona. Sytuacja między nim a Jungkookiem znacznie poprawiła się od czasu, kiedy rozmawiali w tej sali. Jedyne czego nadal nie umiał naprawić to swojej relacji z Delilah, za którą zdążył się strasznie stęsknić. Wiedział jednak, że to będzie wymagać więcej czasu, więc nie przejmował się tym zbytnio. Do Del musiał mieć inne, indywidualne podejście. Nareszcie nadszedł ten dzień. Taehyung nieśmiało złapał za dłoń Jungkooka, ciągnąc go w stronę sali, w której już słychać było głośne rozmowy. Tae był ciekawy jak wszystko wygląda w tym roku i był naprawdę podekscytowany jak na osobę, która nie przepada przebywać w tłumach. Uśmiechnął się szeroko w ten swój charakterystyczny prostokątny sposób, stając przed drzwiami i grzecznie witając nauczycieli. Odebrał od nich kapelusze, podając jeden chłopakowi. - Kookie, straciłem dla ciebie głowę - rzucił, niezbyt śmiesznie, spoglądając na swoje odbicie, gdy nałożył kapelusz na łepetynę. - Okej, uznajmy, że tego nie powiedziałem, bo to głupie - parsknął, wchodząc do sali.