Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
kostka: 2
Autor
Wiadomość
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
- Nie mówiłam ci jeszcze wielu rzeczy… – odparła przekornie, układając dłoń na torsie Rileya. Nie musiał wiedzieć, że Odetta posiadała łaskotki niemal na całym ciele, a on w tym momencie rozbudzał te najwrażliwsze punkty w jej drobnej postaci. Wypuściła powietrze ze świstem, jakby chcąc ukoić rozkołatane nerwy i serce, by zaraz potem ująć jego dłoń i wtulić się w osobę Fairwyna z tęsknotą, która towarzyszyła jej przez ostatnie tygodnie. Potrzebowała iluzorycznej akceptacji, dlatego też reagowała na jego bliskość, która ją otumaniała bezwzględnie. - A dokąd pójdziemy? – zapytała szeptem, zatrzymując się po kolejnych piruetach i obrotach, by wreszcie ukryć się w mroku odosobnionej części Wielkiej Sali. Tkwiła nieustannie przy nim, coraz trudniej powstrzymując własny urok uwalniający się w tak efemerycznych momentach. Niekontrolowanie złożyła też pocałunek na jego aorcie, oczekując jakby finału ów balu, który z pewnością musiał być nader intrygujący, pomimo że czas ją naglił; pragnęła uciec, wyrwać się z oków ograniczeń.
Całe nasze życie to robienie czegoś głupiego....ale no dobra. Namówiłeś mnie. -Rzucilam i z szerokim uśmiechem dałam zaciągnąć sie na sam środek parkietu, zupełnie jakbyśmy chcieli jeszcze bardziej podkreślic to, jak beznadziejnymi tancerzami jesteśmy i pokazać to absolutnie każdej osobie znajdującej się w Wielkiej Sali. Kątem oka zauważyłam leżącą w objęciach nowo poznanego Ślizgona Jackie, lecz gdy tylko pociągnęłam Vidariego w ich stronę, on mnie również pociągnął, jednak w kompletnie przeciwnym kierunku. -Skąd wytrzasnąłeś tego Scoota? W ramiona właśnie wpadła mu MOJA SIOSTRA i nie wiem czy można mu ufać. -Wciąż nie spuszczałam wzroku z nieprzytomnej, a może przytomnej Puchonki, zastanawiając sie co znów jej sie stało, po czym przeczesałam wolną ręką pokołtunione włosy i spojrzałam na Gryfona. Jeżeli kiedykolwiek będe miała powód, aby porządnie się na niego wkurzyć, prawdopodobnie, nawet przy największych możliwych staraniach, po prostu mi się to nie uda. Widząc jego roześmianą twarz i domyślając się tego, co krąży mu po głowie, niemal natychmiast nachodziła mnie ochota, aby wybuchnąć głośnym śmiechem, a w myślach przypominały mi się nasze wspólnie, rozgrywane na przestrzeni paru dobrych lat, czasem dziwne, czasem mniej, akcje. -Pan również prezentuje się nie najgorzej. A ja z wielką przyjemnością z Panem zatańczę. Musze jednak ostrzec, że tancerka ze mnie wprost wyborna. -Odpowiedziałam, dusząc w sobie nieposkromioną chęć roześmiania się na głos. Zamiast tego, lekko uśmiechnęłam się pod nosem i dałam się mu poprowadzić, stwierdzając po chwili, iż to, że żadne z nas nie wylądowało jeszcze na posadzce stanowi jakiś dziwnie podejrzany progres. Czyżby jednak nie było z nami tak źle? Czy właśnie odkryliśmy swoje ukryte dotąd talenty?
Miękkie lądowanie być może uratowało ją od ewentualnych kontuzji, ale nie poprawiło w żadnym stopniu sytuacji jej żołądkowi. Choć nie miała nawet pewności, czy faktycznie chodziło o żołądek. Po prostu czuła się źle, słabo i trochę bezsilnie. Po co ona właściwie usiłowała sięgać po kolejne poczęstunki? Do tej pory wszystkie okazywały się być zdradzieckimi nikczemnikami, dlaczego tym razem miałoby być inaczej? W przypadku Jack, odpływ sił fizycznych często oznaczał przypływ pomysłów. Najczęściej tych niekoniecznie na miejscu, bo wyobraźnia lubiła płatać jej figle w najgorszych momentach, a dziewczyna miała tendencję do wiernego podążania za nią zwłaszcza w swoich trudniejszych chwilach. Obserwując 'tańce' dwójki Gryfonów, zawiesiła dłonie na szyi swojego 'partnera' (co wcale nie było łatwe, biorąc pod uwagę, o ile był wyższy!), aby następnie wtulić głowę w jego tors, w oczekiwaniu na powrót do pełni energii. Liczyła, że skutki niefortunnego ciasta będą krótsze, niż wcześniejszy efekt pryszczy. I miała sporo racji w swoich nadziejach. Już chwilę później z powrotem mogła być sobą. - Nieźle tańczysz, po prostu Scoot. - rzuciła nieco kąśliwie i zachichotała. W końcu nie zdążyli razem wykonać ani jednego kroku i żadne z nich nawet słowem nie wspominało o tańcu. Facet był od niej z pięć lat starszy, przy tym również wyższy o mniej więcej dwie głowy. Florence i Vidari odłączyli się i odeszli w stronę środka 'parkietu', choć obie pary wciąż pozostawały ze sobą w zasięgu wzroku. - Przepraszam, już mi lepiej. Nazywam się Jacqueline. Jackie. Jack. Wszystko jedno. - wyszczerzyła się, bo jej przedstawienie nie należało do tych, którymi zwykle darzyła rozmówców, o ile w ogóle się przedstawiała. Postanowiła jednak naśladować siostrę, co zdecydowanie było słychać w tonie jej głosu. - Nie wiem, czy chcesz tańczyć dalej... - przy słowie 'tańczyć' nie była w stanie powstrzymać szelmowskiego uśmiechu. Wreszcie odsunęła się od starszego Ślizgona, jednak była otwarta na jego ewentualne roztańczone pomysły. W końcu była to jedna z obowiązkowych tradycji na Nocy Duchów. Nawet, jeżeli miałoby to być w żartach, czy też trochę na siłę, aktu tańczenia należało w to święto dokonać. Zaraza z tymi tradycjami.
Nie miał zamiaru krzyczeć. Jemu też zdarzało się zapominać. Nie był idealny. Chociaż imię gryffonki już wyryło mu się w pamięć. Nadal nie wiedział, jak ma na imię ta, którą trzymał w swoich ramionach. Spojrzał na nią, w każdej chwili gotów opuścić bal i udać się do skrzydła szpitalnego. Schylił się lekko, czując, jak dziewczyna stara się zawiesić na jego szyi. Pozwolił jej na to, aby złapała oddech i wróciła do siebie po tym, co przed chwilą zjadła, a było mocne, skoro kładło dziewczyny w jego ręce. Zaraz to przekonał się, że puchonka nie traciła dobrego humoru. - Wystarczy Scoot. - Uśmiechnął się. - Jeszcze się nie poznałaś moich wszystkich umiejętności tanecznych, Jacqueline. - Również się wyszczerzył, a w tym był jeszcze lepszy. Jego uwadze nie uszło, że Jack niemal powtórzyła słowa Florence. Może zrobiła to specjalnie. - Jesteście siostrami? - Zapytał ciekaw jej odpowiedzi. W końcu były podobne. Piegi, uśmiech i nieposkromiona nawałnica rudych kudłów. - Tańczyć? Jeszcze dobrze nie zaczęliśmy. - Złapał ją za dłoń, obrócił i znowu pochwycił w swoje ręce, ponownie nieco się schylając. - Trochę jestem za wysoki. - Uklęknął przed dziewczyną, jakby miał zamiar zaraz wyciągnąć pierścionek. - Tak lepiej. - Zaśmiał się.
Wolał pełne imiona? O ile w przypadku Florence była się w stanie z nim zgodzić, że skrótowi czegoś brakowało, to w kwestii 'Jack' zdecydowanie był wyjątkiem. Nie miała jednak zamiaru podważać preferencji i gustów chłopaka. I postanowiła się dostosować również do jego 'po prostu Scoot'. Bez dziwnych pseudonimów, ani skrótów. Bo i jak skrócić takie imię? - Jest ode mnie starsza o dwa lata, ale nie pytaj, kto kim się musiał zajmować. - wyjaśniła z nieznacznym przekąsem i trochę nawet żałowała, że Florka była oddalona na tyle, by nie móc tego usłyszeć. Może akurat wyniknęłaby z tego jakaś większa afera? Tej półprzezroczystej imprezie z motywem umarlaków mogłoby się przydać trochę ognia. Choć i tak ilość atrakcji w pierwszej chwili zrobiła na Berkeley niezłe wrażenie. A i Hogwart tłumnie się zleciał. Dobrze było zobaczyć wysoką frekwencję. Po uklęknięciu chłopaka, zaczęła powoli okrążać go, jednocześnie trzymając za dłoń, co teoretycznie również mogłoby zostać uznane za dalszy ciąg 'tańca'. Nie trwało to jednak długo. - Nie, wcale nie lepiej. - mocniej chwyciła rękę Ślizgona i szarpnęła go za ramię ku górze, aby wstał. Była czerwona na twarzy, choć trudno było jednoznacznie powiedzieć, czy to złość, czy wstyd.
Jack wydawało się, brzmieć bardziej męsko. Dziewczyny były jednak zabawne. Jak ogień i woda, a może obydwie jak ogień. Rudawe głowy mówiły same za siebie. Nie mógł jednak rozszyfrować młodszej Berkeley. Nie wiedział, czy naśladuje siostrę, czy chce być od niej lepsza, a może robi za opiekuna tej starszej. Bywało to różnie. Nie zawsze starsze rodzeństwo miało w genach odpowiedzialność i opiekuńczość. Chociaż u Scoota raczej wszystko funkcjonowało poprawnie. Nie zamierzał pytać. Uważał, że rozmowa w tańcu nie była konieczna, jednak nie znali się za dobrze, a @Jacqueline A. Berkeley wydawała się intrygującą młodą damą. Ledwo poczuł, jak ta chwyciła go mocniej za dłonie. Widocznie nie była na to gotowa, ale właśnie w przeróżnych sytuacjach, które doprowadzają nas do złości czy wstydu, możemy wiele dowiedzieć się o ludziach. Jednak nie zamierzał się jej oświadczać. Nie chciał jej urazić, jednak nadal bawił się świetnie. - Masz siłę jak na tę młodszą. - Wstał posłusznie. Kobiety nigdy nie powinno wystawiać się na próbę cierpliwości. - Sprawdzałaś już dynie-niespodzianki? - Chciał nieco wyjść z tej sytuacji, w której ona poczuła się niekomfortowo.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej słowa natychmiast rozbudziły we mnie ciekawość, którą z pewnością tak dobrze znała. Czy kiedykolwiek istniała łatwiejsza metoda na pobudzenie mojego zainteresowania? Tą nocą, Twoimi słowami czy osobą. Wystarczyło obiecać mi informację, a już lgnąłem doń niczym ćma do światła rozpraszanego przez żarówkę. I dzisiaj, tak samo jak tysiące razy wcześniej, poczułem się skuszony tą obietnicą. - Chętnie poznam kilka nowych faktów - przyznałem, nie potrafiąc odsunąć się od niej na tyle, aby nie owiewać jej ciepłem własnego oddechu. Prawdę mówiąc, ledwo byłem w stanie ustać na własnych nogach. Ten taniec był tak intensywny, że ledwie byłem w stanie się poruszać. Kiwaliśmy się jeszcze leniwie, ale raczej dla samej zasady. Bal dobiegał końca. Za kilka chwil nie będziemy już musieli się hamować. Zniknąwszy w zacienionej części sali, moje palce nareszcie musnęły jej pośladki. Otuliłem jeden z nich swoją dłonią, masując go delikatnie. - Chyba... do wieży? Nie będę w stanie dłużej na Ciebie czekać. - Rany, zabrzmiałem prawie tak, jakbym prawił jej kazanie i robił wyrzuty! Ale wystarczył jeden rzut oka na moje pociemniałe spojrzenie, aby w zupełności mnie rozgryźć.
TANIEC II - Oczywiście, że tak - mruknął, powstrzymując śmiech. - Tym razem ja muszę cię namawiać, hm? Miał ochotę się rozczulić, gdy zauważył opiekuńczą stronę rudowłosej, która zauważyła osłabienie swojej siostry. Miły widok, a często tak rzadki wśród rodzeństwa, co zresztą jest nieco dziwne dla szatyna, bo jak sam może dokuczać swojej siostrze - tak nie pozwoli nikomu na złe traktowanie jej. Nie powstrzymał jednak uśmiechu, gdy zaczęła wypytywać go o Scoota. Miłość Flo do jej siostry było widać niczym na srebrnej tacy. - Nie martw się, jest w porządku - zapewnił ją, obkręcając ją ponownie. - Scoot może się wydawać wredny z tymi rogami, ale możesz mi zaufać. Twojej siostrze nic nie grozi - dodał łagodniejszym tonem, wiedząc doskonale, że na jej miejscu reagowałby ponownie. O ile już by nie zabrał swoją siostrę do Skrzydła, oczywiście. - A zresztą, gdyby coś się działo to mamy ich wystarczająco blisko, aby szybko zareagować, nie? Przez kolejne minuty zdał się na czystą spontaniczność, poruszając się w, bóg jeden wie jaki, rytm. O ile gibanie się na boki i okazyjne obkręcenie partnerki można uznać za taniec... To oboje zrobili ogromne postępy! Aż dziwne, że jeszcze nie leża na posadzce po niefortunnym potknięciu się, ale może to i lepiej? W takich momentach chłopak zazdrościł siostrze talentu muzycznego. Poruszała się z gracją, nawet gdy była pod wpływem silnych emocji, a on nie wiedział nawet jak się poruszać, żeby ktoś to uznał za taniec, a nie jakiś atak paniki, padaczki czy innego cholerstwa.
Podążyłem spojrzeniem za jej palcami w czysto naturalnym odruchu. Nie minęły dwie sekundy, a dodałem do tego wywrócenie oczami. - Bite me - mruknąłem, wciąż nie ustając w próbach przedostania się na drugi koniec sali. Podczas ostatniego obrotu, było mi jakoś luźniej. Ponowiłem go, aby upewnić się w tym przekonaniu i wówczas czar zelżał jeszcze bardziej. Jednocześnie nie dosłyszałem trzasku materiału. W sumie, trochę szkoda. Fajnie byłoby jednak zobaczyć te cycki, zamiast jedynie je sobie wyobrażać. Ciekawe czy jak je dzisiaj namaluję to zgadnę z rozmiarem brodawki. Puściłem jej ramiona, jakbym dopiero teraz zauważył, że ją trzymam, pozwalając jej odejść bez jednego słowa. Niemniej, przez sekundy obserwowałem jeszcze kawałek koronkowej bielizny wystający jej spod sukienki. Westchnąwszy wróciłem do przerwanego zajęcia. Gówniarzy nie znalazłem, chociaż bardzo się starałem. Zamiast tego udało mi się napotkać spojrzeniem upragnione stoisko z jedzeniem. A skoro zemsta nie mogła się dokonać, czemu by nie wrzucić czegoś na ząb? Skusiłem się na tartę śliwkową. Pałaszując ją nawet nie zauważyłem jak spomiędzy włosów wyłaniają mi się prawdziwe łabędzie pióra.
Taniec: 3 Wynik: 40 Poczęstunek: 4
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Okręcił go sprawnie, czując się coraz pewniej w czasie tańca. Teraz on chwilę prowadził, nie odzywając się, zatopiony we własnych myślach. Podobno wiele rzeczy wychodzi, kiedy przestanie się nad nimi zastanawiać, a pozwoli oddać instynktowi. Najwyraźniej u Neirina działało to w kwestii tańca. - Zaskakujący? - Dopytał, mrugając i zauważalnie powracając na ziemię, gdziekolwiek błądził umysłem. - Mugole też mają weterynarzy. Jesteś czystokrwisty? - Że takich rzeczy nie wiesz? Ba... Wręcz młode dziewczynki rzucają się na owy zawód, chcąc pomagać zwierzątkom. Widać małe czarownice tak nie postępują. - Nie miałem czasu na strój. Uznałem, że po prostu się rozbiorę i narzucę tylko na ramiona fartuch. Zadziałało - kolejny piruet, silne ręce Walijczyka trzymały nauczyciela. Porzucili temat brata. Rudzielcowi nie zależało szczególnie na dyskrecji, niemniej nie dbał też o zwierzanie się. To są stare rany. Niezaleczone, jednak do ich krwawienia zdołał nawyknąć. Nie pierwszy i nie ostatni raz podsączają się juchą oraz ropą. - Wolę wieś. Lubię pracę, taką zwykłą i fizyczną, a tam zawsze jest dużo do robienia. Zagonić stada, oporządzić gospodarstwo, przygotować je na zimę. Strzyżenie owiec, żniwa, pranie wełny - wymienił tylko kilka, wahając się chwilę z na wpół rozchylonymi ustami. - Tam tempo życia jest podyktowane naturą, a w mieście to wszystko jest strasznie chore. Nudne i wypaczone - ocenił. Aaron widać nigdy prawdziwie nie był na wsi, skoro uważa ją za leniwą. - A ty? Wolisz miasto? - Tak mu wyglądał. Na kogoś, kto raczej nie zna ciężkiej pracy. Jeśli jeszcze jest czystokrwisty, można byłoby wziąć go za chłopaka z dobrego domu. Miłego niemniej.
Tak myślał, nie mylił się - tańczenie przez dłuższy czas spowodowało, że Neirin stał się pewniejszy w rewirach wymachiwania ciałem oraz prowadzeniem Aarona. Ten zaś nie krępował się, wręcz przeciwnie - pozwalał sobą kierować oraz wdrażał się w obroty, nie zwracając na nikogo szczególnej uwagi. Byli teraz on i rozmówca; rytm muzyki wszedł w głowę z łatwością, nawet nie musiał zwracać uwagi na to, gdzie stawia kolejne kroki, kiedy to prowadził konwersację z uczniem. - Nie pod tym względem! - obronił się przez chwilę, kiedy to młody pomyślał, że Aaron nie ma o tym pojęcia. Po prostu - rzucił trochę zakłopotane podniesienie kącików ust do góry. Owszem, nie był zbyt świadom o życiu mugoli, jednak Ci również posiadali w pewnym stopniu uzdrowicieli od zwierząt. - Półkrwisty. Po prostu, z tego, co mi wiadomo, ten zawód nie jest tak oblegany. To znaczy, chyba. - zamyślił się na jakiś czas, choć w żaden sposób nie wyszedł z tańca, no ba, nadal wdawał się w taniec z ledwo co poznanym rudzielcem. Najważniejsze dla niego było to, że się dobrze bawił. - Dobry pomysł. - najchętniej zrobiłby pozę Sherlocka, takiego znanego detektywa, aczkolwiek był tak naprawdę zajęty kolejnymi krokami i słowami ze strony młodzieńca. Zapewne zostałoby to zaliczone do sekcji lifehacków, gdyby tylko wiedział, że coś takiego istnieje. Temat wsi zawsze był intrygujący dla Aarona. Żył w pewnym stopniu na wsi, ale miał stosunkowo blisko do miasta. Nie bez powodu zatem wraz z rodzeństwem zmykał do miejsca, gdzie wreszcie coś się działo poza podstawowymi rzeczami opieki nad domem i kupował produkty wątpliwej jakości - wątpliwej, ale za to jak zabawnej. Nie bez powodu zapewne o mało co z bratem nie wysadzili domu do góry nogami. - Kontakt z naturą jest w pewien sposób podyktowany ludziom. - zauważył. No shit Sherlock. Chodziło mu bardziej o to, że człowiek tęskni nieraz za spokojem oraz ma ochotę rzucić wszystko, by pozostać w niezbędnym minimum. - Kiedyś wolałem miasto. Teraz... No cóż. Bardziej wieś. Kojarzy mi się z dzieciństwem. - przyznał szczerze, rzucając tym samym uśmiechem w stronę rudzielca. Kilka obrotów później wylądował tym samym przy stole z poczęstunkiem, czując delikatne burczenie w brzuchu. Chwycił za jakieś ciasto; po chwili poczuł się wyjątkowo słabo, opierając tym samym o blat stołu, by nie zlecieć na dół. - C-Chyba to jedzenie nie jest zbyt dobre... - powiedział, czując się tak, jakby miał za chwilę zemdleć. Starał się jednocześnie zachować spokój, ostatecznie jednak było widać, że coś jest nie tak.
Nie miała w planach nadto się rozgadywać na swój temat, ani specjalnie ciągnąć za język swojego tanecznego partnera. Berkeley właściwie nie miała pojęcia, kim był 'po prostu Scoot'. Ale czy podczas tańca, bądź ich urywkowej wymiany zdań istotnym było skąd się tu wziął, z jakiego był domu i w jakim był wieku? Jack miała na to tylko jedną odpowiedź, więc nie miała zamiaru zadawać zbędnych pytań. - Może dzięki temu trochę lepiej mi szło w podwórkowym quidditchu. - zauważyła i pokiwała głową, jednocześnie odwracając wzrok w kierunku siostry. Obie radziły sobie na miotłach raczej miernie, choć Jackie jeszcze robiła sobie jakieś nadzieje na odwrócenie swojego losu. Czy dało się jednak być dobrą we wszystkim? Oderwała spojrzenie od Gryfonki, po czym jedną rękę położyła Scootowi na ramieniu, niby usiłując kontynuować taniec. Zamiast jednak drugą dłonią poszukać ręki Ślizgona, palcem wskazała unoszącą się nad parkietem dynię. - Są ciekawe. Mają różne fanty, ale i do psikusów bywają skłonne. - opowiedziała, oszczędzając chłopakowi wysłuchiwania na temat jej znalezisk i jednej związanej z dyniami przykrości. - Warto spróbować. - zachęciła po chwili przemyśleń, bo rzeczywiście wpadło jej do głowy, że pomimo ryzyka można było trafić na coś bardzo pozytywnego.
Kostki: 5, ostatnia linijka w linku poniżej Wynik: 29+5=34
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Zbaczali coraz mocniej ku obrzeżom sali, gdzie muzyka cichła. Wkrótce też mogli przerwać i przejść do normalnej rozmowy, nieopodal stołu z przekąskami. - Tak myślę. Wymagania są naprawdę wysokie. Nawet, jeżeli ktoś chce, skończyć kurs nie jest łatwo, potem też trudno znaleźć pracę - nie przechwalał się, że on tego dokonał. Po prostu neutralnie stwierdzał fakt, rozglądając się po stole, zanim wziął kilka pasztecików. Również był głodny. - Półkrwi? Ojciec czy matka? - Teraz jego ciekawość subtelnie pchnęła ku zadawaniu pytań, acz nie zdążył uzyskać odpowiedzi. Nawet dokończyć tematu wsi. Ugryzł bowiem jeden z pasztecików i paskudnie oparzył się w język. - Ah... Masz rację... Jakieś takie nieprzyjazne - ocenił, zanim rzucił sprawnie na własne usta zaklęcie lecznicze. Mlasnął językiem. Otworzył usta, aby powiedzieć coś, gdy stan Aarona zwrócił uwagę rudzielca. Położył mu dłoń na ramieniu, a potem czole, sprawdzając temperaturę. Był zlay zimnym potem. A niedługo po tym Neirin musiał złapać go za ramię, aby upadł. Stracił przytomność? Podtrzymując mężczyznę jedną ręką, drugą Puchon dobył różdżki. - Rennervate - mruknął, nie zdając sobie sprawy, jak sprawnie zadziałało zaklęcie. Ale nawet pomimo tego, Neirin nie zamierzał puszczać nauczyciela samopas. - Chodź. Chyba dość już się natańczyłeś - podprowadził go do krzesła, aby mógł usiąść i odpocząć.
Zapewne wyglądali dość komicznie albo uroczo. Próbowali tańczyć, mimo że on przewyższał ją być może o dwie głowy. Nie było to jednak w tej chwili ważne. Dobrze się bawili. Po prostu Scoot był zadowolony i nie żałował tego, że tu przyszedł. Zresztą i tak musiał tu być. Nie mogło go zabraknąć na balu. Gorzej jakby nie przyszedł, musiałby wtedy się tłumaczyć głupimi wymówkami. Prawdziwej odpowiedzi nigdy nie można znaleźć w tym gąszczu pytań. Nie mógł przecież kolegą z domu tłumaczyć tym, że na przykład czytał książkę w celach daleko odbiegających od nauki. To na pewno dla niektórych byłoby dziwne. Quidditch, czyli Jacqueline A. Berkeley dobrze szło w podwórkowym lataniu na miotle? Jednak nie wiedział, czy lubiła ten sport. Ta dziewczyna była zagadką i układała zagadki, a raczej wierszyki. Jej tekst na temat dyń wywołał na jego twarzy uśmiech. Brzmiała jak Tiara Przydziału. - Też tak sądzę. - Spojrzał w stronę jednej z dyń. Zakręcili się jeszcze może ze dwa razy, a on starał się ułatwić jej taniec. Wzrost na pewno mu w tym nie pomagał. Jednak Jack nie miała o to pretensji. Tak mu się wydawało. Może chciała być uprzejma. - Nie poczujesz się urażona, jeśli zakończymy nasz taniec, a ja zobaczę, co kryje się dyni przeznaczonej dla mnie. - Gdzieś tam kryła się dynia Scoota Ravenwooda. Gdzieś. Tam. I była taka jedna. Fioletowa. Ładna taka się wydawała. Niestety chyba Scoot miał coś z dłoniami. Może to zwyczajny pech. Gniła i okropnie cuchnęła. Pewnie to za karę, że sobie odszedł od Jacki. Mógł sobie potańczyć, a teraz będzie od niego waliło na kilka metrów. Ciekaw był czy jest dynia, która oblewa wodą z pachnącymi olejkami. Wtedy na pewno potraktowałby to jako szczęście, a nie pech; zwłaszcza teraz.
Czasem i u najbardziej roztargnionych ludzi może pojawić się mały zalążek odpowiedzialności. Mimo, że zdecydowanie nie sprawiam wrażenia osoby jakkolwiek opiekuńczej, czy wzbudzającej zaufanie, za rodzeństwo jestem w stanie wskoczyć w ogień. Nie będę ukrywać, że pogarszający się stan Jackie poważnie mnie zaniepokoił, Scoot jednak wydawał się w porządku, dlatego obserwując wciąż kątem oka tańczącą nieopodal dwójkę, teraz całą uwagę z powrotem skupiłam na Vidarim. -To dobrze. Ale nie zmienia to faktu, że chce wiedzieć skąd go wytrzasnąłeś. -Odpowiedziałam, obkręcając się wokół własnej osi. W porównaniu do tańczących naokoło par wyglądaliśmy jak uczące się tańczyć dzieci, ja jednak dziękowałam w myślach Merlinowi, że nikogo jeszcze nie zabiłam, a mojemu dzisiejszemu partnerowi nie podeptałam butów. Aby lekko się do niego zbliżyć, kładę rękę na jego ramieniu i staję na palcach. Mimo, że nie jestem najniższa, Vidari wciąż jest wyższy ode mnie o paręnaście dobrych centymetrów. -Jakby co atakujesz go z prawej. -Szepnęłam, po czym znów szeroko się uśmiechnęłam. Niesforne włosy wpadały mi na twarz, dlatego szybko zarzuciłam je na plecy, a po chwili znów powróciłam do pierwotnej pozycji.
Wyrzucone kości: 3 Wynik: 45
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Rozstali się. Każde poszło w swoją stronę, a jedyne, co zostało po tym tańcu, to ulotne nuty perfum Ariadne na ubraniu blondyna. Nie zatrzymywał jednak Ślizgonki, ruszając w swoją stronę. Spokojnie, bokiem, aby nikomu już nie zakłócić przebiegu zabawy. Obracając w palcach kartę, zdecydował się w końcu schować ją do górnej kieszonki marynarki, zanim tknięty przeczuciem, zatrzymał się tuż przed stołem z poczęstunkiem. Niewiele skupiał się nad tym, co bierze. Kawowy napój wydał się chłopakowi najlepszy na pobudzenie po tańcu. Jednak dla Krukona to był pewien wysiłek, do którego nie nawykł. Z kubkiem bazyliszkowego macchiato udał się kawałek dalej, zatrzymując dopiero przy dyniach. Biło od nich ciepło palących się, kolorowych płomieni. Ludzie także rozmawiali o fantach - nagrodach niespodziankach, znajdowanych wewnątrz latarń. Dopił kawę, zanim sam postanowił spróbować szczęścia. Zaśmiał się, wiedząc już, co się stanie, kiedy uniesie wieczko białej dyni. Ale nadal to uczynił, pozwalając, aby bijące od niej światło ogrzało lekko dłoń chłopaka. Krzywdy mu i tak nie uczyniło. Nie bawił się na razie więcej, zakrywając latarnię.
Niepokój - wbijał się niczym cierń w jego włókna serca; przelewał się z konsternacją, przejawiał w błysku tęczówek. Zaklął wyłącznie w myślach - nie wypadało wyrzucić na głos błota wulgarnych stwierdzeń - ze względu na towarzystwo, ze względu na sprawowaną funkcję. Kilka niewerbalnych Finite odbiło się bez efektu; ręka opadła, pełna zrezygnowania wzdłuż ciała - schował już ostatecznie różdżkę. Granatowe, połyskujące pióra pozostawały nienaruszone, utkwione, jak gdyby - zaplanowany element męskiej, przybranej wówczas kreacji; manifestacja doskonale znajomej, animagicznej formy. – Chciałbym wiedzieć – wyznał półszeptem, niezbyt zadowolony z żartów - jakie zdołała jemu zgotować strawa. Otwierał dynię - kiedy niepokój zaatakował ponownie. Misternie wycięta latarnia okazała się jednak pusta - jaskrawy płomień ostatni raz w swej karierze pochylił się oraz zniknął. – Panno Holmes – zbliżył się do Krukonki – wszystko w porządku? – Idiotyczne pytanie, rytuał spełnianych wciąż powinności, banalna rola nauczyciela - więzienie, beznadziejne więzienie, ściskanie się - w metalowym uścisku krat ograniczeń. Mógł ledwie ją odprowadzić, oddać pod opiekę prefektów nie zdradzać - żadnych emocji maska, nie zapominaj o masce.
TANIEC III -> DYNIA II Widział jak jej uważny wzrok, co chwilę padała na tańczącą nieopodal parę. Chłopak uśmiechnął się na ten widok i lekko obkręcił ją po raz kolejny, pozwalając jej się przyjrzeć lepiej siostrze podczas obrotu. Jej troska i słowa jedynie poszerzyły jego uśmiech, ignorując fakt kilku ciekawskich spojrzeń, które zapewne śmiały się z porównywania ich do kilku innych par. Ot, dwie łamagi dobrały się do tańca. - Mamy kilka lekcji razem - zaczął spokojnie, obdarzając ją łagodnym, tym razem, uśmiechem. - A tak to dzisiaj porozmawialiśmy bardziej, ale i tak nie masz się o co martwić. Jak wskakujesz do bójki to idę z tobą - zapewnił ją z psotliwymi iskierkami w oczach. - Od czego są przyjaciele, nie? Jakkolwiek kusiło go skomentować jej stanie na palcach, nie powiedział jej nic o próbie wspięcia się na niego - ba, był grzeczny i tylko się zaśmiał, słysząc jej wypowiedź. Tylko uśmiech, którym ją obdarzył, mógł zapewnić, że gdyby do czegokolwiek doszło - byłby tuż obok, planując przejęcie świata razem z nią. Na samą myśl się zaśmiał, wiedząc jednak, że było to myślenie, które podzielali oboje. Tańczyli - uznajmy, że tak można to nazwać - jeszcze przez chwilę, gdy szatyn lekko jej się pokłonił. - Niewątpliwie panienka świetnie tańczy, niepotrzebne były te nerwy - rzucił luźnym tone, ponownie naśladując ludzi dookoła. - Co panienka powie na przetestowaniu swego szczęścia z otwieraniem dyń? Po usłyszeniu odpowiedzi, ruszył z Flo ku dyniom, aby ponownie zobaczyć, co mu się trafi. Kto wie może doskwiera mu szczęście? Tym razem jego wzrok padł na niebieską dynię, którą bez wahania otworzył. W środku znajdowało się zwierciadełko, co dało mu szansę na żart. Udając jedną z "księżniczek", które można dostrzec wcześniej, zaczął przeglądać się w nim z głupimi minami. Kątem oka obserwował reakcję swojej parterki, aby po chwili wybuchnąć śmiechem.
Obserwowała sylwetkę profesora, nieustannie wlepiając w niego oczy, jakby to miało cokolwiek zmienić, jakby to miało cokolwiek dać, choć przecież nie mogli przekroczyć umownych barier. Kpiła w podświadomości z bezmyślnej postawy niektórych osób, jeszcze intensywniej szydząc z nietypowego podejścia rady pedagogicznej, choć czy można było ich winić? Zapewne nie. Opiekun domu Roweny, podobnie jak prefekt – byli ledwie zlepkiem dwóch ciał, które przez parę chwil poddawały się iluzji tańca, nader zachowawczego, a jednak – inni kreowali się na wzór rozczarowania. Profesor Holmes z pewnością nie byłby dumny miejsca, do którego uczęszczała jego córka, a renoma, które cieszyła się szkoła magii zostałaby w jego oczach nadszarpnięta. Sama rudowłosa skupiała się w tym momencie na postaci Daniela, którego pióra tak onirycznie przypominały te należące do jego kruczej odsłony. - To pewnie zakłócenia – wyszeptała, lecz sama odczuwała dyskomfort, nader duży. Umysł został przyćmiony przez zawroty, zaś jej dłoń powędrowała do brzucha, jakby intuicja podpowiadała jej najokropniejszy z możliwych scenariuszy. - Tak, ja… To chyba za duży tłum dla mnie – dodała bez przekonania, po czym wyprostowała się i przygryzła nerwowo policzek od środka. - Raz jeszcze dziękuję za taniec – szkoda, że pierwszy i ostatni – Jest pan niebywale dobrym tancerzem – czy to kłamstwo? Grzech? Nikt nie musiał wiedzieć, że to już prawie koniec. Jedynie dynie, które stały nie opodal utwierdziły Marceline, że nie pozostało już nic, poza bezwartościową pustką kołyszącą się między murami szkoły.
Dynie: 4,6
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Spodziewał się wywołać taką reakcję u kuzynki, a później usłyszeć gromki śmiech. Nic takiego jednak nie nastąpiło, co go miło zaskoczyło. Zaś u kolejnej dziewczyny wywołał takie zaskoczenie, że aż zaniemówiła? Powstrzymał się by z tego powodu nie uśmiechnąć się nawet odrobinkę, nadal utrzymując powagę wymalowaną na twarzy. - I ja bez wątpienia mogę stwierdzić to samo, mogąc spędzić z wami czas - odpowiedział po czym skłonił lekko głową w podzięce, że pozwoliła mu im towarzyszyć. Dopiero teraz gdy Eldritch mu się przedstawiła, dotarło do niego, że się znają, przynajmniej z opowiadań rodziców. - Ach... Rousset! Wybacz, chyba za długo nie bywałem na kolacjach organizowanych przez wielkie rody, bo całkowicie Cię nie poznałem. Aż chciało by się rzec, co jakże często powtarzane zdanie. "Och ależ wyrosłaś, pamiętam cię jeszcze jak byłaś o taka." - Po tych słowach wskazał ręką gdzieś na wysokości swojej klatki piersiowej. Niestety to była prawda, nie często mieli ze sobą jakiś kontakt, przez co nie zauważył tego momentu jak koleżanka bardzo się zmieniła. O ile na takim określeniu można było się zatrzymać. No ale skoro dzisiaj odgrywał dżentelmena z dawnych lat, nie wypadało mu nawet rozmyślać o pewnych sprawach. - Ależ dziękuję - Roześmiał się szczerze na słowa dziewczyny, która komplementowa jego kreację. - Jednak to chyba nie powinno być tak, by to tak piękne kobiety jak wy prawiły mi komplementy, a to raczej moja powinność. - Odpowiedział z szerokim uśmiechem. - Chętnie coś przegryzę - przytaknął na propozycje podejścia do stołu. - Pozwolicie panie? - Powiedział stając miedzy dziewczynami i obu paniom zaoferował swoje ramię by to mogli razem podejść do stołu który aż uginał się od ciężaru wszelkich potraw. - Wcale się nie zdziwię jeśli to ja wywołam tą bójkę w gospodzie - odpowiedział kuzynce przekonany o tym, że to jest najbardziej prawdopodobna opcja.
Przy stole kostka 3
Jego wybór padł na jabłkową struclę bo wyglądała bardzo smacznie. Jednak po tym jak wziął jeden kęs i raz przeżuł, poczuł jak targają nim torsje. Szybko wyszarpnął z kieszeni haftowaną, białą chusteczkę i przykładając ją sobie do ust wypluł na nią to co miał w ustach. - Na Salazara, oni próbują nas tutaj otruć? - Wypowiedział ledwo co przez co, że dalej walczył z nudnościami, przez które musiał wręcz usiąść na ławce przy stole. - Ostrzegam was dziewczyny, nie bierzcie tego jabłkowego czegoś. To istna trucizna. Po wszystkim zgarnę tego cała tacę i wepcham do gardła każdemu napotkanemu w kuchni skrzatowi.- dodał spoglądając pogardliwie na stół i już sobie wyobrażając to jak dostanie skrzaty w swoje ręce.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Jedzenie jednak nie było najlepszym pomysłem. Nie dość, że gorące to jeszcze Alek o mało co nie zwrócił całej zawartości swojego żołądka. Skrzywiła się na pozostałe potrawy nie chcąc mieć już z nimi nic wspólnego. Czyżby skrzaty nie sprawdziły dokładnie tego co dawały na stół? A możne był to pomysł samej dyrekcji aby uczniowie pamiętali, że nawet bale są nieodpowiednie dla nich i zamiast się bawić w najlepsze powinni siedzieć nad książkami ucząc się non stop. Było to jednak już nie istotne. Każde z nich, a przynajmniej tak podejrzewała dziewczyna, chciało odejść od tego stołu jak najszybciej. Nim jednak zdążyła coś powiedzieć Eldritch się ulotniła. Zniknęła. Marszcząc czoło Isabelle starała się zrozumieć czemu. Może pasztecik poparzył ją tak bardzo, że mimo zaklęcia wolała udać się do skrzydła szpitalnego? Nie była pewna, musiała to sprawdzić, jednak w tej chwili miała ochotę sprawdzić inne stoiska. - Co powiesz mój drogi kuzynie na kolejną z atrakcji przygotowanych nam przez jakże kochanych nauczycieli? - powątpiewała w to aby uczniowie mieli cokolwiek do powiedzenia w kwestii atrakcji. Biorąc chłopaka pod rękę, a dokładnie wyglądało to tak, jakby to chłopak ją wziął skierowali się do stołu z różnokolorowymi dyniami. Była ich masa. Od białych po fioletowe. Każda przyciągała wzrok swoim kolorem i kształtem. Na ten widok dziewczynie pojaśniały oczy. Bardzo chciała spróbować swojego szczęścia. Chodź doskonale wiedziała, że co do loterii to powinna uważać. A najlepiej aby nikt jej do nich nie dopuszczał. Ta na festynie nie skończyła się najlepiej. Nie dość, że wylosowała jakieś rupiecie to jeszcze znalazła się w śród nich łajnobomba. Śmierdziało niemiłosiernie. - Mam nadzieję, że tym razem będzie coś fajniejszego niż na festiwalu. - pewna siebie sięgnęła po fioletową dynie. Uniosła jej wieczko, a ona.... W środku nie było nic ciekawego. Nic. Jedynie smród który ogarnął Izzy niczym peleryna nie mając zamiaru puścić. Zmarszczyła nos mając nadzieję, że efekt ten nie bezie utrzymywać się długo. - Czy ja zawsze muszę śmierdzieć? - spojrzała na Alka z miną smutnego kota. A tak bardzo chciała coś fajnego. Chodź raz!
Zostawił panienkę Berkeley samą, ale wiedział, że da sobie radę. Sam bawił się w dynie przypominające lampiony albo i odwrotnie. To nie było ważne. Najbardziej był ciekaw co mógł znaleźć w środku tych "prezentów niespodzianek". Niestety nie wszystkie skrywały w sobie pozytywne nagrody. Fioletowa okazała się totalnym niewypałem. Śmierdział i na pewno nie tylko on. Na szczęście śmierdząca woń powoli zaczęła się ulatniać. Nadal jednak czuł zapach zgnilizny albo czegoś gorszego. Nie zrażał się, nic mu nie było, a raczej gorzej być nie mogło. Jak się pomylił. Skierował swoje spojrzenie na dynie w kolorze ładnej zieleni, która wydawała się wręcz mamić jego osobę. Nie mógł wiedzieć, że to podstęp. Chciał dowiedzieć się, co ona w sobie kryje to, że śmierdział, było jego najmniejszym problemem, po tym, co stało się chwile później. Nie zdążył zareagować, a ostre kolce poraniły jego dłonie. - Pierdolone dynie. - Powiedział trochę głośniej, niż zamierzał, ale każdy powinien zrozumieć jego sytuacje. Wystarczyło spojrzeć, jak szkarłatne plamy krwi spadają na podłogę w wielkiej sali.
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Nadal nie czuł się najlepiej, ale im dłużej siedział przy tym stole i jego wzrok wędrował w jego stronę, ponownie go mdliło. Opanował się wstając ciężko z ławki i spojrzał się na inne atrakcje. Tańczący ludzie i dynie. - Proszę tylko nie idźmy tańczyć, bo jak zacznę wirować to zarzygam cały parkiet i wszystkie tańczące pary. To dopiero będzie głośny powrót Corteza we wszystkich brukowcach. - Pomimo wszystko zaśmiał się cicho i ruszył z kuzynką. Dziękując jej lekkim uśmiechem, że zaoferowała mu swoje ramię. - Mam nadzieję, że to nie przez moje mdłości opuściła nas Eldritch- zapytał robiąc smutną minę jakby to on był temu winny i wszystko popsuł. Zaczęli wybierać swoje dynie i jego uwagę przykuła ta biała. Odebrał swoją dynię i podnosząc wieczko dostrzegł tam mały przedmiot. Była to znana zabawka - bączek. Słyszał o nim, więc domyślił się co takiego wygrał. Usłyszał trzask i spojrzał w stronę Ślizgonki i o mało nie parsknął śmiechem. - Znowu? - powiedział jedynie podchodząc do dziewczyny, lecz wtedy aż pozieleniał na twarzy. - Powiedz mi komu ty podpadłaś moja droga, że ciągle ci łajnobomby wysyła w każdej możliwej okazji? - zapytał się jej unosząc brwi wysoko i patrząc się na jej smutną minkę i wielkie oczy.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Jak to znowu? No niby często trafiała w nią łajnobomba ale Alek mógł sobie to darować. Zagryzając policzki od środka poprawiła nieistniejące zmarszczki na swojej spódnicy mając nadzieję, że smród minie szybko. Niestety, minęło kilka sekund, a on dalej się utrzymywał. Była głupia sądząc, że pójdzie to szybko. - Prawdopodobieństwo, że to ja wylosuję ową dynię było nikłe. - złapała się pod boki mając nadzieję, że chodź trochę kuzyn jej współczuł. Tym bardziej, że jego mdłości nie ustępowały, a wręcz nasilały się przy bliższym kontakcie z dziewczyną. To dało jej do myślenia przez co w jej głowie pojawił się niecny plan. Nie chciał tańczyć? Zarzygałby wszystkich? Proszę bardzo. Ona miałą ochotę powirować trochę na parkiecie, a, że reszta zostanie obdarzona zawartością żołądka Corteza nie ruszało jej. Złapała go za rękę ciągnąc od razu na parkiet. NIe tańczyła od urodzin Elisabeth. Cały rok. Prychnęła pod nosem na samo wspomnienie tej uroczystości. Jak wszystkie ich urodziny była sztuczna i niepotrzebna. Będąc wśród wirujących par ułożyła swoje dłonie zgodnie z etykietą. O ile tak mogła to nazwać. Pierwsze roki były powolne i to ona prowadziła. Im jednak brnęli dalej w taniec tym prowadzenie przejmował jej kuzyn. Może nie byli wybitnymi tancerzami ale z pewnością umieli więcej niż zebrana tu garstka uczniów. - Nie przeszkadza mi to, że ich obrzygasz. Wręcz liczę na to. - na jej ustach pojawił się szelmowski uśmiech. O tak, chciała aby do tego doszło. I tak śmierdziała. To nie byłoby gorsze.
DYNIA III Zaraz po sprawdzeniu niebieskiej dynii, chłopak postanowił przetestować swoje szczęście raz jeszcze, podchodząc do Scoota i Jackie, którzy najwyraźniej również sprawdzali, co może im się wylosować. Ba, te dynie mogą cię wyśmiać, ale jakimś cudem - Sinclair jeszcze tego nie doświadczył. Cóż, głupi ponoć ma farta, nie? Niemniej podszedł do białej dynii, która była jedną z ostatnich, rozłożonych po pomieszczeniu i otworzył ją, zastanawiając się czy i tam razem szczęście go nie opuści. Niepewnie zerkając do środka zauważył.. 20 galeonów, kryjących się na dnie dynii. Bez szczególnego wahania wyjął je i schował do kieszenii. Pieniądze to pieniądze, ich nie ma po co zostawiać - w końcu to jest coś, co przyda się zawsze. Rozglądając się za swoją partnerką, zauważył, że zniknęła mu w tłumie, więc zaraz po schowaniu kolejnego przedmiotu - ruszył na poszukiwania swojej przyjaciółki, jej siostry i nowego kumpla. Nie wypadało mu ot tak się od nich odciąć, nie?
Wspólny taniec należało uznać za sfinalizowany, ale Jackie postanowiła mieć jeszcze Scoota na oku. W pierwszej chwili chciała wrócić do siostry i wraz z nią opuścić Wielką Salę, bo Noc Duchów miała się ku końcowi, jednak ta wciąż udawała taniec wraz z drugim, równie udanym tanecznie, Gryfonem. Młodsza z sióstr Berkeley po raz kolejny zatem udała się w stronę stołu z poczęstunkiem, jednak zanim znów wpakowała się w nieciekawe doświadczenia z oferowanymi ciastami, ujrzała swego tanecznego partnera w kłopotach. Lała się krew, lały się bluzgi. Podbiegła na ratunek. - Vulnerra Ferre! - inkantację musiała powtórzyć dwukrotnie, bo za pierwszym razem nie przyniosła żadnego skutku. Wokół dłoni Scoota owinął się bandaż, aby przynajmniej w ramach pierwszej pomocy opatrzyć ranę. Może nie zagrażającą życiu, ale z pewnością uporczywą. Ukłoniła się przed Ślizgonem, gdy zobaczyła skutki swoich starań i uśmiechnęła się pocieszająco. Następnie doskoczyła do stołu z poczęstunkiem po tartę. Wreszcie trafiła na to, czego chciała spróbować od początku i ręka jej nie drgnęła ani na sekundę. Wskutek konsumpcji słodyczy wyrósł jej wielki, rudy, wiewiórczy ogon. Prawie nie przeszkadzał w poruszaniu się, choć mógł wydawać się dość ciężki. - Gdybyś miał poroże zamiast rogów, mogłabym się na nie wspiąć. - zażartowała, aby następnie czujnie przyjrzeć się ranie Ravenwooda. Może nie ratowała mu życia swoim czarowaniem, ale coś tam udało jej się zdziałać. Postanowiła jeszcze kilkukrotnie machnąć różdżką, aby posprzątać ślady krwi i ujarzmić nieco ból Ślizgona (Chłoszczyść na posadzkę + Levatur Dolor na rozciętą dłoń). - Jak się czujesz? - zapytała z troską, jednocześnie zdając sobie sprawę, że najpierw jedno z nich chciało zabrać drugie do Skrzydła Szpitalnego, a teraz poniekąd sytuacja się odwróciła. Ciekawy zbieg okoliczności.