Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
Nawet nie zwróciła uwagi, że dziewczyna jadła, kiedy doszło do zderzenia. Antoinette od razu postanowiła wykorzystać ów fakt. - A żebyś udławiła się tym widelcem – powiedziała cichutko, w czym miała oczywiście swój ukryty cel. - Widzę, co robisz. – chwila zastanowienia... bo Antoinette naprawdę nie wiedziała, co jej na to odpowiedzieć. Żadna chamska odzywka nie przychodziła jej do głowy. Dlatego została zmuszona powiedzieć jedno: - Śmieszna jesteś. – chwila wahania – Ale nie bierz tego do siebie. Nie była oczywiście zadowolona z owej swojej odzywki. Była mało wyszukana, nic w niej nie ukryła. Tak, nic nie ukryła (no, można polemizować w tej sprawie nad tym, co powiedziała potem). Bo trzeba wiedzieć, że Antoinette wolała w tym, co mówi zostawiać coś dla swojego odbiorcy, żeby ten miał szansę nieco "pogłówkować". Ale nie tym razem. Tym razem owe "śmieszna jesteś" musiało wystarczyć, ale nie zadowoliło Antoinette, co jest dość oczywiste. Nie oznacza to oczywiście, że to, co jeszcze powie do tej dziewczyny, będzie takie samo. Cóż, pożyjemy, zobaczymy. Tak czy owak, Antoinette miała nadzieję, że przegada dziewczynę, która była pewnie od niej młodsza. Niewiele, no ale jednak. Pomyślała, że ta jest dość ładna. No dobra. Jest naprawdę urodziwa. Ładna cera bez przebarwień. Długie, ciemne włosy okalające jej przemiłą twarzyczkę. Antoinette nie zazdrościła jej urody, bo uważała oczywiście, że to ona akurat jest najpiękniejszą dziewczyną w szkole. Co nie oznacza, że nie może podziwiać wdzięku innych uczniów tej samej płci. Bo co do chłopaków, nie porównywała się do nich. Uważała, że co zupełnie inny "system". Inny system oceniania skali bycia ładnym. Kolejne słowa jej aktualnej towarzyszki lekko przeraziły Antoinette. No bo sugerowały, że ta pierwsza nie chce jej więcej widzieć, a ruda pannica miała ochotę na pogawędkę. Trzeba zmienić taktykę, pomyślała i od tej pory postanowiła być milsza. O, chociażby o odrobinkę. Chociażby przychodziłoby to jej z wielkim trudem. Trzeba się postarać. Jeszcze chwilę pomilczała, po czym posłała jej uśmiech, jeden z tych, jakie ma w zanadrzu specjalnie na takie "wypadki". Uśmiech, z którego w ogóle nie można było niczego wyczytać. - Z jakiego jesteś domu? – skrzyżowała ręce na piersi, a głowę przechyliła nieznacznie na lewy bok. - Bo chyba nie ze Slytherinu, nie? – tak, jak to było wcześniej z wykrzywieniem jej warg, teraz tak samo było z jej spojrzeniem. Po prostu jej wzrok nie pokazywał po sobie niczego. I wolała, by tak pozostało. Przynajmniej na razie. A jednak, czasami warto przestać być wredną suką i przybrać płaszcz człowieczeństwa. O, albo odwrotnie: przybrać płaszcz chamskości, który można w każdym momencie zdjąć i ujawnić człowieczeństwo. Korzystając ze sposobności, że miejsce obok dziewczyny było wolne, z chęcią je zajęła i zarzuciła nogę na nogę. Oparła się przy tym łokciem o blat solidnego stołu, a brodę oparła o palce dłoni tej samej ręki. I bacznie przyglądała się swojej rozmówczyni. I czekała na jej reakcję. Nawet, jeśli ta pojawiła się automatycznie, to i tak czekała, gdyż czas dłużył jej się niemiłosiernie.
Zauważyła, że zwyczajnie zgasiła dziewczynę na co jedynie parsknęła śmiechem. Może zaskoczyła ślizgonkę swoim zachowaniem? Może ta myślała, że Roxanne będzie ją jeszcze przepraszać i uzna wyższość dziewczyny. O nie. Na złą osobę trafiła. Nie raz siostra powtarzała jej, że z jej dziwnym charakterem powinna trafić do zielonych. Oczywiście śmiały się z tego, ale tak patrzeć na to z bliższej perspektywy chyba właśnie tak powinno być. Tiara zdecydowała pewnie z faktu iż Roxanne uwielbia się uczyć i ma tęgi umysł, więc jednak pasowała do krukonów. Dziewczyna bardzo cieszyła się z jakiego domu pochodziła i nie miała do nikogo żadnych pretensji. Uważała, że każdy dom w Hogwarcie jest niezwykły na swój sposób, a krukoni od początku bardzo jej się podobali. Chociaż nie raz interesowało ją jak wygląda pokój wspólny w innych lokacjach niż jej. No ale cóż. Jej nie było dane wchodzić gdzie sobie tylko ubzdurała, może kiedyś będzie miała taką możliwość, ale słyszała, że wejścia piilnują bardzo zdolne duszki, które tak łatwo nie da się przechytrzyć. - Widżę, że jesteś bardzo niemiła dla osób. Sama nie wiem czym Ci zawiniłam, ale powinnaś trochę uważać na słowa. Nie zawsze trafiasz na kogoś kto będzie przed Tobą uciekał w najskrytrzy kąt tego zamku, więc sobie daruj... Nie ze mną te numery. - powiedziała do niej i wywróciła oczami. Jednakże podziwiała takie osoby, bo sama taka była. Była dość podobna do dziewczyny. Również potrafiła odpysknąć i być wulgarna, bądź też niemiła dla całego otoczenia. Nawet jak przyjdzie zły dzień potrafi nawrzeszczeć na swoich przyjaciół, ale Ci co ją znają wiedzą, że nie warto się tym przejmować, bo za godzinę przyjdzie uśmiechnięta do nich od ucha do ucha. Oczywiście, że każdy jest piękny na swój sposób. Roxanne również można powiedzieć była narcyzą, uwielbiała komplementy na temat swojego wyglądu i wtedy ów człowiek ma o wiele większe szanse na jakieś relacje z dziewczyną. Poza tym nie ma brzydkich ludzi, od tego zacznijmy. Każdy jest stworzony tak, że ma jakąś piękność w sobie. Aktualnie nie patrzyła na dziewczynę więc nie widziała jej uśmiechu. Jednakże nie takich ślizgonów poznała w tej szkole. Dobrze wie jak ma się z nimi obchodzić. Widocznie zgasiła rudowłosą i ta zaczynała główkować jakby to teraz wszystko załagodzić. Poznała się na Roxanne, że nie jest taka jak inne uczennice, które by kuliły uszy przed nią. Panna Foster nigdy się nie zniży do tego poziomu, ma swój honor. Przewróciła oczami na pytania dziewczyny. No może i ją faktycznie nie musiała kojarzyć, jednakże Roxanne doskonale wiedziała z jakiego domu ona pochodzi. Nie raz widziała ją na szkolnych korytarzach z godłem węża na piersi. No ale jednak skoro ona postanowiła być nieco milsza to i krukonka mogła nieco spuścić z tonu, tak? - Jestem z Ravenclaw. Ale można powiedzieć, że Slytherin jest dość mi znanym domem. - powiedziała do niej. Jej większość rodziny pochodziła ze Slytherinu. Dlatego też dobrze znała zasady tego domu, bo nie raz w domu jej mówiono, że nie warto nikogo skreślać na pierwszy rzut oka, bo kazdy zasługuje na drugą szansę. Mówili tak ze względu na ich rodzinę, która przydzielana była do Slytherinu mimo iż nie byli prawdziwymi ślizgonami. Może to przez czystość krwi, którą posiadał jeden z rodziców Foster?
Na jej słowa Antoinette parsknęła śmiechem, lecz zupełnie innym, niż to było wcześniej. Może dlatego, bo głośniej? Może dlatego, bo nieco pretensjonalnie? Doprawdy, jej śmiech można interpretować różnie, naprawdę różnie. - Ja? Myślisz, że chcę by ludzie uciekali w głąb zamku po konfrontacji ze mną tak? – uniosła nieznacznie lewą brew do góry, a dłoń położyła na biodrze, eksponując w ten sposób swoją pewność siebie. Miała nadzieję, że jej aktualna towarzyszka odpowiednio odczyta tę mowę ciała. - Ej, a może ty się tu marnujesz, co? Może powinnaś iść na psychologię do jakiejś mugolskiej szkoły? No bo skoro dochodzisz do takich wniosków, no i na dodatek sądzisz, że wiesz co ja chcę, no to... – podrapała się po przedziałku – ...no to naprawdę nadajesz się na psycholożkę. – cichy chichot uwolnił się z niej drogą krtani, następnie ust – Wiesz, mój tata jest mugolem. Mógłby ci jakkolwiek pomóc. Oczywiście, to wszystko było na żarty. Miała jednak nadzieję, że dziewczyna tego nie zrozumie. A nawet jeśli... to wielka tragedia się nie stanie, nie? Wiedziała również, że słowa młodszej dziewczyny o tym uciekaniu też nie ociekały prawdą, ot, to był taki przykład, jeśli to tak można ująć. Roxanne zgasiła Antoinette? No, może nie do końca. Antoinette chyba zawsze wiedziała, co powiedzieć, jak się zachować. Może teraz i było odwrotnie, lecz tylko i wyłącznie w naprawdę małym procencie. A jednak, ruda pannica czasami miewała przebłyski człowieczeństwa. Na przykład czasami nie wiedziała, co powiedzieć, jak się zachować, co było oczywistą cechą ludzkości. Podobnie jak wiele innych cech, których Antoinette albo nie posiadała, albo po prostu je maskowała. Nie jest nowością, że chciała w oczach innych wyglądać na twór idealny, perfekcyjny, najbardziej bystry. I na dodatek najpiękniejszy. Chciała, by te wszystkie cechy łączyły się w niej w jedną, spójną całość. I może nawet sądziła, że tak jest! Ah ta panienka Apsley. Miała dość paskudny charakter, nie da się tego ukryć. Wywyższała się, miała narcystyczne podejście... można by tak wymieniać jeszcze długo. - Aha – odchrząknęła. - Ty pewnie już wiesz, z jakiego domu jestem ja. - Czyżby uruchamiała się właśnie jej lepsza strona? O ile taka u niej w ogóle istnieje. Tak, pewnie wiedziała, z jakiego domu jest Antoinette. Przecież powiedziała jasno i wyraźnie "Bo chyba nie ze Slytherinu", co ewidentnie tworzyło odpowiedni trop. A jej aktualna towarzyszka pewnie ów trop podłapała. Ruda pannica nawet nie pomyślała, że ta może to wiedzieć z innych źródeł, z innych sposobów. Zauważyła, że na stole stoi talerz z wielką gałęzią jasnego winogrona. Antoinette uśmiechnęła się i uszczypnęła, by złapać w dłonie kilka kawałków, po czym szybko je skonsumowała. Spojrzała po tym na dziewczynę i uśmiechnęła się, tym razem nieco innym, bo tajemniczym uśmiechem. Nie obchodziło jej, czy wolno jej to jeść, czy nie. W sumie, nie bardzo się nad tym zastanawiała. Ale czy panna Apsley stosowała się do określonych reguł? No właśnie, rzadko albo w ogóle. Już taka była, co z resztą jej charakteru tworzyło swoistą mieszankę, z której wyłaniała się ruda dziewczyna.
W Hogwarcie ostatnio działo się naprawdę dużo dziwnych, niewyjaśnionych wydarzeń! Najczęściej czarodzieje mogli je wyczuć poprzez delikatne swędzenie nosa czy chociażby dziwne wahania temperatury. W przypadku Antoinette i Roxanne były zbyt zajęte sobą, żeby zauważyć, że świeczki lewitujące obok nich gwałtownie topnieją. Kilka kropel gorącego wosku spadło na ramię Ślizgonki, natomiast Krukonka miała trochę większego pecha. Cała świeca stopiła się prosto na jej książkę. Mogły usłyszeć złośliwy chichot - niebawem znad stołu Gryfonów nadleciał ukochany duch wszystkich uczniów Hogwartu! Irytek trzymał przy sobie tacę z owocami, więc można było domyślić się, co planuje... Dziwne, że Hampson jeszcze nie wygnał ducha, który wprost uwielbiał utrudniać życie ludziom w zamku. - Takie małe smarkule, a nie potrafią panować nad językiem?! Wasi brudni, mugolscy rodzice was kultury nie nauczyli? - ryknął, z upodobaniem rzucając jedzeniem w Merlinowi ducha winne dziewczęta. Jabłko uderzyło Roxanne w głowę, a nieco nieświeża pomarańcza uderzyła w klatkę piersiową Tosi, znacząc ją sokiem i resztkami owocu. Duch chwilę pokręcił się nad ich głowami. - Lepiej zacznijcie na siebie uważać! - dodał nagle poważniejszym tonem, rezygnując z upiornego chichotu, po czym zniknął w jednej ze ścian Wielkiej Sali. O co mu chodziło?
No właśnie. Uważała, że ślizgoni wiele razy tak się zachowują tylko dlatego, że są wpatrzeni tylko w siebie i nikt im do szczęścia nie jest potrzebny. Młodzi uczniowie z tego domu właśnie tak się zachowywali, jednakże przychodził czas na zmiany. Przychodzi wiek i wtedy uważają, że powinni nieco spuścić z tonu, bo tak naprawdę nie posiadają żadnych przyjaciół, nie mają z kim wyjść na piwo do sąsiedzkiej wioski. To było naprawdę bardzo przykre, ale jak najbardziej prawdziwe. - Uważam, że nikt mi do tego nie jest potrzebny, a z pewnością jestem za młoda na takie postanowienia. Ale dziękuję za radę, może w przyszłości się ona przyda. - powiedziała. Może to faktycznie nie jest głupi pomysł na życie? Nie no jednak chyba był. Roxanne i psycholog? Nie wyobrażała sobie tego. To, że potrafiła się odezwać do ślizgonki w takim tonie jakim ona do niej to nie znaczy, że będzie uważała siebie za trafną pomoc innym ludziom. Poza tym czy Roxanne jest skłonna pomagać wszystkim? No raczej nie. Ona patrzyła zazwyczaj jedynie na siebie więc z pewnością byłaby nie sobą. A jednak praca ma sprawiać satysfakcje i czuć spełnienie, tak? A ona jednak nie byłaby wtedy ani szczęśliwa, ani spełniona. Musiałaby chyba wszystkich swoich klientów pozabijać. Szczerze powiedziawszy nie uważała dziewczyny za jakieś złej, czy od razu miała jej nie lubić. Chciała zwyczajnie się popisać, ale Roxanne ją zgasiła. Zdarza się. Przecież słyszała co się dzieje na korytarzach, nie raz uczniowie rozmawiali o innych więc i ona słyszała coś na temat Antosi. Rozmawiali o niej i wiele mogła z tej rozmowy wynieść. Uważała się za naj co niekoniecznie było prawdziwe. Ale nie jej oceniać dziewczyny, w końcu praktycznie jej nie znała. Ale im dłużej ta rozmowa trwała tym bardziej czuła, że mogłyby się w przyszłości dogadać. Kiwnęła jedynie głową na wzmiankę o jej domu. Miała dość dobrą pamięć wzrokową, więc pamiętała dziewczynę w mundurku szkolnym. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, ale niekoniecznie musiała to widzieć, ponieważ Roxanne wzrok miała wlepiony w książkę. Nagle ni z tego ni z owego spod stołu wyleciał jeden z duchów Hogwartu. Przyjęła obronną pozycję wyciągając dłonie przed siebie patrząc na ducha. O mało co nie zadławiła się sałatką. Szczerze powiedziawszy jedynie słyszała o tym duchu, ale nigdy nie miała okazji go bliżej poznać. Słyszała, że jest bezczelny i truje życie uczniom. Na wzmianki ducha kompletnie się nie odezwała mając nadzieję, że Antosia zrobi coś co przegoni tego wstrętnego ducha, ale dość szybko ten ulotnił się. Jednakże informował o własnym bezpieczeństwie. Co miał na myśli? Miał teraz je za swój cel. Nie można było się przed nim ukryć, był przecież duchem i w każde miejsce mógł dotrzeć. Przeniosła wzrok na Antosie nadal trzymając dłonie przed sobą, tak jakby dosłownie była spetryfikowana, a jedynie mogła poruszać gałkami ocznymi. - Eeee. Co to było?! - z powrotem przeniosła wzrok w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą lewitował w powietrzu jeden z duchów Hogwartu.
Dziwne, Antoinette miała takie samo podejście do dziewczyny, jakie ona miała względem Antosi. Ale, oczywiście, nie mogły o tym wiedzieć (a przynajmniej na razie), w końcu uznały to tylko w myślach. Ruda pannica niewiele zrobiła sobie z tego, co tamta odparła na jej wzmiankę o psychologii. Ślizgonka ewidentnie robiła sobie z niej, co by tu ukrywać, jaja, a Krukonka ewidentnie podłapała to i pewnie dlatego odpowiedziała aż tak dosłownie... A przynajmniej Antoinette tak to odbierała. Możliwe, że źle zinterpretowała słowa młodszej koleżanki, a w tym, co jest oczywiste, jej intencje. No ale nieważne, bo czy to było aż tak istotne? Wkrótce potem poczuła na ramieniu coś ciepłego. Tak, ciepłego – nie gorącego, gdyż miała na sobie szatę. Automatycznie zerknęła w górę, potem w bok i zauważyła topiącą się świecę. - Co, do jasnej cholery?! – miała zamiar dodać coś jeszcze, mimo szoku, jaki odczuła. Ale nie zdołała, gdyż oczom dziewcząt ukazał się duch, którego Antoinette szczerze nienawidziła. Powodów mogło być wiele, ale główny chyba znamy, nie trzeba go wymieniać. Chciała mu coś odpowiedzieć. Już nawet naszykowała w głowie odpowiednie słowa, ale... co z tego, skoro nie wypowiedziała ich na głos? Jakoś nie mogła. Czuła jakąś wewnętrzną, mentalną blokadę. No ale nic, bo zaraz potem, jak ów duch uraczył dziewczyny owocami, rzucając nimi w nie, Irytek zniknął (co uszło uwadze Antoinette). I dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że pomarańcza pięknie kwitła swoim kolorem na jej szacie. Strzepnęła tyle, ile zdołała, czyli naprawdę niewiele. Potem, złapawszy ów fragment szaty w pięść lewej dłoni, wycisnęła jak najwięcej soku, nie orientując się nawet w tym, że nie jest pierwszej świeżości. Nawet nie zauważyła, jak duch zniknął. - Nie przejmujmy się nim – rzuciła do Roxanne – A niech se lata, gdzie chce i robi, co nie. W końcu, patrząc na niego, można spokojnie uznać, nie ma zbyt wiele do roboty, poza znikaniem w ścianach. – i uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. Co jak co, ale Antoinette chyba wreszcie zaczynała traktować Krukonkę jak normalnego, zwyczajnego człowieka, a nie obiekt drwin. To dobrze. Może wyciągnie coś z tej lekcji? Krótkiej czy długiej... to akurat nie miało teraz zbyt wielkiego znaczenia. Ze wstrętem odrzuciła na podłogę resztki owocu, a brudne dłonie wytarła w swoje ulubione spodnie. No cóż, nie miała wyjścia. W pobliżu nie zauważyła żadnej ścierki. Tak czy owak wiedziała, że i tak ślady na szacie pozostaną. No nic, nie było co się złościć. I tak jej to nic nie da, przynajmniej teraz.
@Roxanne Mary Foster ze względu na to, że zignorowałaś informacje w poście MG (to, że książka została zniszczona woskiem, uderzenie jabłkiem), prosiłabym, abyś uszanowała naszą pracę i więcej tego nie robiła, a będę serio wdzięczna A teraz szykuj się na nauczkę
Kto by pomyślał, że to nie koniec perypetii dziewcząt?! Okazało się, że nie bez powodu Irytek zostawił je tak szybko i się ulotnił. Z drugiej strony, nieopodal stołu nauczycieli wyłonił się Krwawy Baron, pobrzękując upiornie łańcuchami. Aż włos się od tego jeżył! Leciał prosto na Tosię i Roxanne, najwyraźniej wyjątkowo wściekły. Irytek będzie musiał schować się w najciemniejszej dziurze zamku, żeby uciec przed gniewem jednego z najstraszniejszych duchów Hogwartu. Krwawy Baron wyrzucił w powietrze kilka półmisków, trzasnął krzesłem i przeleciawszy przez dziewczyny pomknął w jego stronę. Brr, dlaczego dyrektor w ogóle pozwala im się tu panoszyć?
Tosia, możesz założyć, że w porę się odsunęłaś albo schowałaś za krzesłem. Roxanne, rzuć jedną kostką. 1,2 - Nie miałaś pojęcia, jakie to paskudne uczucie, gdy przenika cię energia ducha. Zamykasz ze strachu oczy, kiedy Krwawy Baron leci wprost na ciebie, ale czujesz tylko straszne zimno i niebawem trzęsiesz się z chłodu, jaki cię ogarnął. W następnym wątku, który rozpoczniesz zaznacz, że postać jest przeziębiona - to nic groźnego, mugolski katar i kaszel. 3,4 - Cóż, refleks cię zawiódł. Jeden z półmisków wypełniony pasztetem wylądował prosto na tobie... Jesteś cała ubrudzona jedzeniem, ohyda. Jeśli zechcesz rzucić Chłoszczyść, musisz uznać, że nie działa. 5,6 - Krwawy Baron potrącił kilka krzeseł, a jedno z nich uderzyło w ciebie i przewróciło cię na podłogę. Nabiłaś sobie kilka siniaków.
525 rocznica śmierci Sir Nicholasa de Mimsy Porpingtona, powszechnie zwanego Prawie Bezgłowym Nickiem, stała się inspiracją dla tegorocznych organizatorów balu w Dzień Duchów. W komitecie organizacyjnym znajdowała się wszechobecna Ursulla Bennett, Flynn Ellery oraz Howard Forester. Owa trójka znakomicie przygotowała Wielką Salę pod niezwykłą, jedyną w swoim rodzaju zabawę! Dekoracjami oraz rozbrzmiewającą wokół muzyką zajął się profesor Forester. Ursulla Bennett stała przy drzwiach wejściowych z naręczem kapeluszy i wołała do siebie każdą przybyłą parę. Wszyscy z osobna dostawali kapelusz, ale nie byle jaki - wszystkie były zaklęte i stanowiły połowiczną czapkę niewidkę! Ich specjalną właściwością było to, że spoza pola widzenia znikała wyłącznie... Głowa. Wszystko to ze względu na specjalnych gości, których udało się zaprosić młodemu nauczycielowi Ellery'emu, a mianowicie całe Stowarzyszenie Polowań bez Głowy! Grupa duchów nie tylko robiła niezwykle duży raban, ale również urządzała pokazy umiejętności gry w Głowogon.
Amatorski Głowogon!
Czy oglądając pokazy gry duchów zacząłeś się zastanawiać, jakby to było być duchem i móc grać w taki Głowogon? Może nawet zapragnąłeś spróbować swoich sił? Oczywiście nie w prawdziwym Głowogonie - w tym amatorskim! Sir Patryk Delaney-Podmore, prowadzący Polowania bez Głów postanowił sędziować uproszczone rozgrywki podobnej gry, w której udział mogli brać chętni uczniowie. Gra polegała na tym, by w pełnym ruchu podrzucić wysoko w górę kafel, a następnie ponownie go złapać. Brzmi zbyt łatwo? Cóż, spróbuj to zrobić z zawiązanymi oczami! Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by dowiedzieć się, co się stało:
kostki:
1 - Gdy tylko zawiązano Ci oczy, od razu tracisz rozeznanie w otaczającej Cię przestrzeni. Piłka leci w jedną stronę, a Ty skręcasz w drugą i ostatecznie potrącasz kogoś trzymającego w ręce poncz. Dopóki się nie wyczyścisz, twoje ubranie nosi ślady z tego bliskiego spotkania. 2 - Stwierdzasz, że chyba bezpieczniej będzie nie pokazywać swojej twarzy, skoro podejmujesz się takiego zadania, więc zostawiasz na głowie swoją czapkę niewidkę. Rzuć kostką jeszcze raz: Nieparzysta - Masz szczęście! Co prawda nie udaje Ci się nic wygrać, ale przynajmniej nikt nie wie, kim była osoba, która tak strasznie się wygłupiła. Parzysta - Niestety twoja czapka spada w ruchu i wszyscy oglądający mogą zobaczyć, jak obrywasz kaflem w nos. Auć! 3 - Wszystko byłoby w porządku, gdybyś się nie potknął. Nawet Sir Patryk się z Ciebie śmieje. Ale wstyd! Może pocieszy Cię fakt, że odchodząc kilka kroków dalej znajdujesz na posadzce błyszczące 20G? Odnotuj to w odpowiednim temacie. 4 - Bawisz się w najlepsze do momentu, w którym nie wpadasz w grupkę przyglądających Ci się duchów. Masz wrażenie, jakby ktoś wylał na Ciebie kubeł zimnej wody. Jeszcze w kolejnym poście trzęsiesz się z zimna. 5 - Szło Ci naprawdę dobrze! Co prawda trzecia próba nie była udana, ale w nagrodę otrzymujesz eliksir. Rzuć w odpowiednim temacie kostką "Eliksir" i dowiedz się, co wygrałeś! 6 - Chyba nikt nie spodziewał się tak wspaniałego popisu z Twojej strony! Nie dość, że z zawiązanymi oczami udaje Ci się podrzucić w ruchu piłkę i ponownie ją złapać, to jeszcze udaje Ci się to powtórzyć - dwa razy! Wszyscy są pod wrażeniem twojego występu i otrzymujesz w nagrodę gogle Quidditchowe! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
Łapanie słodyczy bez użycia rąk
W rogu Wielkiej Sali wydzielono specjalne miejsce otoczone magiczną bańką, by zaczarowane, latające słodycze nie wyleciały poza wyznaczony obszar. Każdy może spróbować swoich sił w łapaniu słodyczy bez użycia rąk!
kostki:
1 - To chyba najtrudniejszy cel całej tej zabawy! Zaklęte karmelkowe muszki latają wokół głowy uczniów niczym prawdziwe muchy i są równie irytujące! Rzuć jeszcze raz kostką: Nieparzysta - Wow, udało Ci się złapać muszkę! Czyżbyś zamienił się na języki z żabą? W nagrodę za ten popis dostajesz magiczne soczewki! Parzysta - Niestety nie udaje Ci się złapać muszki... I w sumie żadnego ze słodyczy. Szkoda. 2 - Idzie Ci całkiem nieźle, ale gdy już myślisz, że masz "w garści" czekoladową gałę, smaczna kulka podskoczyła i ostatecznie skończyła na środku twojego czoła, zostawiając po sobie bardzo widoczny ślad z czekolady. Może lepiej nie rozstawaj się ze swoją czapką? 3 - Zamierzasz się na apetycznie wyglądające cukierki. Rzuć kostką ponownie: Nieparzysta - ostatecznie kończysz z musem-świstusem w buzi i lewitujesz przez następne 2 posty! Parzysta - Dopiero za którymś razem łapiesz cukierek, który okazuje się być rymującym dropsem! W następnych 2 postach wszystko, co powie twoja postać, musi się rymować. 4 - Bez problemu łapiesz w zęby lizak w kształcie serca - nie wiesz niestety, że lizak ten nasączony jest w amortencji! Masz ochotę na amory przez kolejne 3 posty. 5 - Liczyłeś, że ten mały, karmelowy słodycz to coś nieszkodliwego? Nic bardziej mylnego! Udaje Ci się złapać smakołyk prosto w usta, ale dopiero po chwili orientujesz się, że było to gigantojęzyczne toffi! 6 - Nie sądziłeś, że lodowa mysz sprawi, że po jej zjedzeniu będziesz wydawać równie piskliwe dźwięki co zwierzątko!
Wszystkie osoby, które zapisały się na losowanie par, powinny sprawdzić swoje pw!
______________________
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Noc Duchów zawsze była wielkim wydarzeniem w Hogwarcie. Nie chodziło już nawet o sam bal, ale o przygotowywania i atmosferę panującą w zamku. Leo wyjątkowo trochę od tego uciekł poprzez samo mieszkanie poza dormitorium Gryffindoru - mimo wszystko jako prefekt dalej był brany pod uwagę w kwestii ewentualnych pomocy. Koniec końców większością zajęli się, o dziwo, nauczyciele. Vin-Eurico zapraszał zatem swojego chłopaka na imprezę, o której za wiele nie wiedział. Cieszył się przy tym niezmiernie, bo sam też mógł mieć niespodziankę! Nie dało się pójść na bal bez odpowiedniego przebrania i tak rozpoczęły się prawdziwe męki i poszukiwania kostiumu oryginalnego ale przy tym zabawnego, a Leo każdy swój pomysł uważał za jeszcze bardziej durny od poprzedniego. Jego kreatywność dosłownie dogorywała i nawet nie miał pojęcia jak się ratować, a przecież nie mógł zwrócić się do kogoś z prośbą o pomoc. Gryfońska duma mu na to nie pozwalała. Ostatecznie stanęło na minotaurze - Leo nabył idealne spodnie porośnięte ciemnym futrem, dzięki którym nawet jego stopy wyglądały jak kopyta. Na ramiona narzucił cienką, niemalże prześwitującą koszulę z kilkoma rozdarciami, która miała imitować wierzchnie okrycie potwora (w rzeczywistości miała być jakimś zabezpieczeniem, że wcale nie chodzi roznegliżowany na szkolne imprezy. Guess what, torsik dalej można podziwiać!). Największy problem miał z wyczarowaniem niewielkich rogów, magia jak zwykle nie chciała go słuchać... Ale się udało! I na dodatek Leo miał drobną niespodziankę dla swoich wszystkich znajomych, a na pierwszy ogień miał pójść Ezra. Vin-Eurico odmierzył dokładnie cztery krople eliksiru zmieniającego wzrost i nim się zorientował, miał już 177cm wzrostu. - Hostia, ale się idiotycznie czuję. Znaczy nie, nie "idiotycznie", ale po prostu dziwnie. Obrazisz się jak powiem, że jestem malutki? - Paplał radośnie, kiedy wychodzili. Rzucił na siebie oczywiście Fovere, żeby nie zamarznąć po drodze do zamku. Kompletnie nie mógł się przyzwyczaić do tego, że mijani ludzie byli w zbliżonym do niego wzroście, a poza tym szedł obok Ezry, który... który był nawet wyższy. - Nie, nigdy więcej, to potwornie dziwne - dodał, przystając na chwilę i przyciągając swojego chłopaka do krótkiego pocałunku. Gdzieś tam w duchu musiał przyznać, że całkiem wygodnie było tak uniknąć pochylania się i ogólnie patrzenia ciągle w dół. Leo powoli zaczął przekonywać się do tego, że zabawa z eliksirem nie była takim głupim pomysłem. Oczywiście, los musiał zaraz uświadomić Gryfonowi, że skoro to się udało, to co innego pójdzie źle - rzucone Fovere nagle jakby wywietrzało i chłopakiem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz wywołany mroźnym powiewem. Nawoływanie, wrzaski i machanie różdżką (a nawet różdżkami, przecież Ezra był obok) zupełnie nic nie dawały, a ta nędzna imitacja koszuli za barierę nie uchodziła. Cała podróż do zamku była zatem przesiąknięta soczystymi przekleństwami Leonardo, trzęsącego się, podzwaniającego zębami i podskakującego w miejscu, żeby jakoś się rozgrzać. Nigdy chyba nie był tak szczęśliwy jak w momencie, kiedy w końcu wpadł do ciepłej sali. - J-jo-joder - zaklął jeszcze, zanim stanął przed obliczem profesor Bennett rozdającej wszystkim tajemnicze czapki. Wziął nakrycie głowy i odsunął się, żeby nie blokować przejścia. - Chyba w ży-życiu nie b-było mi tak zim-mno. - Dostrzegł wyczekujące spojrzenie nauczycielki i ugodowo założył czapkę (tylko czemu, skoro miał rogi?). Jak się okazało, bal miał dodatkową tematykę. - Ezra, ludzie mnie n-nie poznaj-ją - oznajmił, kiedy zorientował się już, że jego głowa "zniknęła". Nie było to wcale tak dalekie od prawdy, bo mimo wszystko bez twarzy i charakterystycznego wzrostu... Cóż, Leo mógł być całkiem anonimowy!
LEO MA 177CM WZROSTU, JEST PRZEBRANY ZA MINOTAURA I NIE MA GŁOWY
Noc Duchów znana była wprawdzie na całym świecie, aczkolwiek zgodnie twierdzono, że właśnie w Hogwarcie to święto obchodzone jest z największą pompą. Sama konwencja całego wydarzenia bardzo odpowiadała Ortedze – tego wieczoru każdy mógł być kimkolwiek (lub czymkolwiek) zapragnął, skryć się za kostiumem, czy maską. Bardzo to było wygodne i swoją drogą ciekawe. V lubiła przebieranki, jakkolwiek sprośnie to teraz nie zabrzmiało, więc nie miała problemu z wejściem w ten klimat i podjęciem decyzji o wzięciu udziału w evencie. Zresztą, raczona barwnymi opowieściami i plotkami z ust miejscowych, Venus wręcz nie mogła doczekać się tego dnia; z każdym kolejnym odhaczanym w kalendarzu jej oczekiwania rosły. Snuła wiele domysłów i była naprawdę podekscytowana zbliżającym się wydarzeniem. Zwłaszcza, że zdecydowała się na udział w losowaniu pary i kompletnie nie wiedziała, z kim przyjdzie jej spędzić ten wieczór. Była bardzo pozytywnie nastawiona, zatem względem osoby towarzyszącej nie posiadała Merlin wie jakich wymagań; żywiła jedynie nadzieję, że będzie to osoba równie skora do zabawy, co ona. Nic więcej do szczęścia nie było jej potrzebne. Traktowała to jako kolejną małą przygodę i kto wie, być może okazję do poznania kogoś naprawdę interesującego? Mając w pamięci fakt, że jednak był to bal, zamiast jakiegoś kusego wdzianka uznała za stosowne ubrać długą suknię, jednakże koniecznie osadzoną w klimacie. I tak oto została bryłką lodu, w sukni pobłyskującej i mieniącej się z każdym jej ruchem. Materiał ładnie układał się na jej ciele, opinając we właściwych miejscach i spływając pięknie tam, gdzie miał spływać. Imitująca lód suknia dodawała jej skórze blasku i równocześnie przywodziła też na myśl typową dla duchów poświatę, zatem cel został osiągnięty. Tak ubrana, wkroczyła na Wielką Salę, która wyglądała doprawdy oszałamiająco. Na wejściu otrzymała tajemniczy kapelusz i przypinkę zmumią, po której miał rozpoznać ją partner. Założyła kapelusz, a jedna z szyb ukazała za pomocą odbicia jej sylwetki ów sekret nakrycia głowy – owa głowa Hiszpanki przepadła. Zaśmiała się, widząc to, i po chwili stwierdziła w duchu, że może niepotrzebnie się uczesała, skoro i tak nikt miał tego nie zobaczyć. Zachęcona muzyką, wmieszała się w tłum, z ciekawością oglądając przygotowane atrakcje, przypatrując się gościom, a przy okazji też szukała wzrokiem przypinki z mumią.
Powiedzmy na wstępie jasno - żadna impreza nie może się odbyć beze mnie. Żadna. Jeśli tylko jestem wystarczająco blisko. Noc duchów w Hogwarcie nie mieści się wprawdzie na mojej liście 5 czy nawet 10 najlepszych cyklicznych zabaw (a to między innymi ze względu na cokolwiek grobową, hehe, atmosferę i nieco zbyt, jak na mój gust, uduchowiony charakter), lecz zanosiło się na to, że tegoroczna będzie nawet do rzeczy. Przebieranki to ciekawy pomysł. Dodaje jakiegoś wyrazu balowi. Nie należę do tych, którzy przesadnie długo rozważają różne opcje, zastanawiając się czy do czerwonej marynarki pasują czarne spodnie a do brązowych butów - biała mucha. Idę na żywioł, intuicja zwykle mnie nie zawodzi. Nad swoim kostiumem nie rozmyślałem więc zbyt długo. Nie chciałem akurat pajacować, zatem wszelkie śmieszne/dziwaczne przebrania zostały skreślone na początku. Postawiłem na klasykę. Elegancki wampir, w koszuli, marynarce i obowiązkowym płaszczu z zębatym stojącym kołnierzem. Odrobina nieszkodliwej magii, by na czas balu urosły mi dłuższe kły oraz soczewki kontaktowe zabarwione na karminową czerwień stanowiły te drobne szczególiki, które tak często przesądzają o odbiorze całości. Postarałem się nawet tymczasowo przefarbować włosy na czarno! A to wszystko na nic, bo na wejściu otrzymałem brzydki jak noc kapelusz, czyniący moją głowę niewidzialna, hah! Przybyłem do Wielkiej Sali jako jeden z pierwszych. Czasem lubię spóźnić się nieco na imprezę, mieć "wejście smoka", ale tym razem byłem zaciekawiony moją tajemniczą parą, więc przyszedłem wcześniej, żeby wypatrzyć przypisaną mi osobę,, zanim sala się zapełni. Otrzymałem wcześniej przypinkę z pająkiem. I wracając znów do tych kapeluszy, to kolejny powód, dla którego nie zostałem ich fanem. Byłem naprawdę pozytywnie nastawiony do losowych par, lubię poznawać nowych ludzi, ale... Co jeśli jakiś troll czy innych chochlik sparował mnie z jakąś potworą?! Bardzo lubię dziewczyny, ale raczej te ładne! Możecie mnie nazwać seksistą, ale hej, słyszałem o księdzu, który stwierdził, że to normalne, że nawet jemu, w celibacie, lepiej spowiada się ładne kobiety niż brzydkie! A co tu dopiero powiedzieć o mnie, jurnym chłopaku w apogeum burzy hormonów! Po wejściu na salę, już z niewidzialną głową, byłem nieco zaniepokojony i nie miałem tymczasowo ochoty na gry. Uspokoiłem się jednak, gdy przypomniałem sobie, że na szczęście chyba 99% żeńskiej części Hogwartu to jakimś cudem dziewczyny dorównujące urodą mugolskim modelkom czy aktorkom (nie mam pojecia, jak to się dzieje! Ale to nieważne, jestem szczęściarzem). Na luzie zacząłem wtedy przechadzać się po Wielkiej Sali, oczekując na moją piękną partnerkę.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
W związku z ostatnimi wydarzeniami, obiecała rodzicom, że będzie trzymać się z dala od imprez masowych. Wcale zresztą nie miała na nie ochoty na imprezy. Była zaskoczona, że bal w ogóle się odbywał - szkoła najwidoczniej zamierzała ignorować fakt obscurusów i niedawnych tragicznych wydarzeń tak samo jak Ministerstwo i szmatławy Prorok. Ostatniego październikowego wieczoru plątała się między zapracowanymi skrzatami w kuchni, napychając sobie kieszenie słodyczami i przekąskami. Do dormitorium wróciła na tyle późno, żeby mieć pewność, że wszystkie współlokatorki zdążyły się przyszykować i wyjść. Miała ambitne plany przesiedzieć całą noc z basem i słodyczami oraz wykorzystać pustki w pokoju wspólnym na jakieś ćwiczenia głosowe. Podejrzewała, że nikt nawet nie zauważy, że nie poszła i nawet nie będzie musiała tłumaczyć się z nagłej niechęci do uczestnictwa w imprezie. Kiedy jednak weszła do dormitorium okazało się, że była tam jeszcze @Bridget Hudson. Gemma próbowała wykręcić się obietnicą złożoną rodzicom, ale poddała się widząc jak bardzo zależało koleżance na pójściu na bal. Najwyżej zmyje się stamtąd, kiedy tylko Bri znajdzie jeszcze jakieś towarzystwo. Nie mając przygotowanego żadnego kostiumu, zerwała z łóżka prześcieradło, wycięła dziury na oczy i zarzuciła na siebie tak jak stała. Nawet podobał jej się ten outfit. Czuła się przytulnie, anonimowo i bezpiecznie. Pozorując zwykły sobie entuzjazm, pobiegła z Bri w stronę wielkiej sali.
//urywam przed wejściem do wielkiej sali, bo późno się zrobiło ;p
Max nie mógł nie pojawić się na balu. Konwencja tegorocznej Nocy Duchów miała magiczny (choć czy w Hogwarcie to powinno go jeszcze dziwić?) charakter, była owiana pewnego rodzaju tajemniczością. Ciekawość kim będzie para i niepewność dodawały tylko przyjemnego dreszczyku. Blackburn pojawił się dosyć wcześnie. Mimo, że motyw z przebraniami bardzo mu się spodobał, to nie przepadał za wymyślaniem czegoś dla siebie. Poszedł w klasykę, choć prawdę powiedziawszy na pelerynopłaszcz wydał majątek. Długi, sięgający do ziemi, dosyć wąski, ale sprawiający wrażenie zwiewnego, lejący się. Kaptur zasłaniający głowę i pół twarzy, a do tego kosa, ale nie taka z przydrożnego odpustu. Temu elementowi poświęcił najwięcej czasu. Długa, z drzewcem o nieregularnej strukturze i ostrzem wyglądającym na bardzo ostre i bardzo stare. Ponury żniwiarz. Chuda, wysoka, tyczkowata postać w tym stroju miała szansę faktycznie wystraszyć. Na piersi spoczęła przypinka z duchem. Max po wejściu do Wielkiej Sali ujrzał zaledwie kilka osób, impreza na pewno rozkręci się nieco później. Był pod wrażeniem przygotowania sali i dekoracji. Kapelusz otrzymany na wejściu troszkę niszczył dramatyzm jego przebrania, bo to właśnie kaptur tajemniczo opadający na twarz dopełniał strój, ale nie zamierzał się tym przejmować. Może nawet lepiej? Teraz jego ciekawość dotycząca partnerki była jeszcze większa. Nie znalazłszy na sali przypinki odpowiadającej jego symbolowi postanowił spróbować swoich sił w głowogonie. Otrzymał kafel i wyrzucił wysoko do góry. Złapał! Jednak co koordynacja to koordynacja, najważniejsze to ustawić pionowy kierunek. Choć nie było to łatwe, powtórzył z sukcesem drugą próbę, co jego samego trochę zdziwiło. Otrzymał gratulacje i gogle quidditchowe - może kiedyś się przydadzą?
kostka: 6
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kochał to, z jakim rozmachem organizowane były wszystkie imprezy w Hogwarcie. Każdy bal był wydarzeniem na długo zapadającym w pamięć ze względu na niezwykłą staranność w przygotowaniach i na fantastyczne atrakcje. Oraz świetną atmosferę, gdy naprawdę setki dzieciaków bawiły się na jednej sali. A w tym roku miał być jeszcze lepszy, ponieważ Ezrze towarzyszył nie byle kto. Clarke już dawno przestał się przejmować tym, czy było to dobrze widziane - po prostu chciał się dobrze bawić ze swoim chłopakiem. Prawdziwą męką było wymyślenie odpowiedniego kostiumu, który według Krukona powinien być takim bilecikiem wstępu. Gdyby ludzie to ignorowali, bal straciłby cały swój urok. A Ezra kochał takie zabawy, nawet jeśli niekoniecznie miał dar artystyczny. Wiadomo, ostatecznie mógł narzucić na siebie prześcieradło z wyciętymi oczami i udawać, że to świetna kreacja. Ale no, zależało mu na tyle, by zrobić coś więcej niż przebranie ducha, wampira czy wilkołaka, które stały się synonimem nudy. Koniec końców postanowił ucharakteryzować się nażywiołaka ognia. Ezra musiał pochodzić do kilku sklepów, żeby ostatecznie załatwić odpowiedni materiał opatrzony zaklęciami wytwarzającymi iluzję ognia. Jego kostium składał się całkowicie z czarnych elementów, które ładnie kontrastowo współgrały z płomykami przemykającymi po jego ramionach i klatce piersiowej. Przebranie Leonardo także robiło wrażenie, co potwierdzało zachowanie Ezry. Pierwszymi słowami, które wypowiedział do swojego chłopaka było pełne zachwytu i zaskoczenia "Jesteś niski!" - no bo po co zwrócić uwagę na świetnie zrobione kopytka czy prawie roznegliżowaną klatkę piersiową? Skoro Leonardo był niski. Wystarczyłoby, żeby Gryfon zażył trochę mniej eliksiru, a w Ezrze byłoby proporcjonalnie mniej rozbawienia. - Nie, rzeczywiście jesteś malutki w porównaniu do tego co było - przytaknął mu Clarke, przez całą drogę nie mogąc się tym faktem nacieszyć. Musiał przyznać, że niespodzianka Leo była ciężka do przebicia i żadna z przyszłych atrakcji na balu nie mogła się z tym równać. - Marudzisz, mi się taki podobasz. Wreszcie mogę cię całować, kiedy tylko chcę, a nie czekać, aż raczysz zgiąć kręgosłup - zaśmiał się, na potwierdzenie tych słów składając drobne pocałunki na jego policzku. Leo myślał najwyraźniej podobnie. Ezra podczas tego krótkiego pocałunku delikatnie owinął sobie kosmyk włosów na palcu i drażniąco za nie pociągnął. Dlatego że po prostu mógł. Bycie wyższym miało ogromne zalety. Najwyraźniej niższym nie, ponieważ pech Leo pozostał w tym samym rozmiarze i teraz mógł być jeszcze bardziej przytłaczający. Kompletnie nie spodziewał się, że zaklęcie ocieplające przestanie działać w środku drogi. Może po prostu za bardzo się grzebali? Przez trzy sekundy Ezra był dobrym chłopakiem i taktowanie się nie śmiał, ale potem... - Trzeba się było jeszcze bardziej rozebrać - skomentował kąśliwie cienką jak nić pajęcza koszulę Leo. Chłopak sam był sobie winny. Obaj próbowali ponownie nałożyć zaklęcie, ale był to kolejny niewypał. Szkoda, że płomienie z przebrania Ezry nie miały funkcji grzewczej! Przy każdym przekleństwie Leonardo, Clarke tylko coraz bardziej się śmiał. W pewnym momencie złapał swojego chłopaka za rękę i stanowczo pociągnął, zrywając się do biegu - zapewne też trochę koślawego, bo kopytka Leo mogły być uciążliwe. Ale kto wie? Kiedy już trafili do Wielkiej Sali i przyjęli tajemnicze czapki, Ezra odciągnął Leo trochę na bok, żeby nie wciskać się każdemu wchodzącemu przed oczy. - Jesteś takim ogromnym dzieciakiem. Chociaż aktualnie nie aż tak ogromnym. - Potrząsnął głową, energicznie pocierając ramiona Leo, by wytworzyć dla niego trochę ciepła. W międzyczasie Gryfon założył czapkę, która dokonała na nim dekapitacji. - Ale świetne! - Z fascynacją przesunął palcami po niewidzialnych policzkach Vin-Eurico, obrysowując delikatnie kontur jego twarzy i odnajdując dotykiem usta. Nieznacznie pochylił się - pochylił się! - nad chłopakiem, muskając łagodnie jego wargi ze świadomością jak zabawnie musiało to wyglądać! Zupełnie jakby całował powietrze - uczucie jednak było o niebo lepsze. Jedną rękę przytrzymał na karku Leonardo, drugiej zaś użył, do nałożenia na głowę czapki, której dar niewidzialności pozwolił mu na pogłębienie pocałunku bez zmartwień, że w towarzystwie takie zachowanie nie było najlepiej widziane. - Kochanie, prawdopodobnie spałeś z połową swoich znajomych, poznają cię po klacie - zaśmiał się, skracając mu jeszcze jeden krótki pocałunek zanim się odsunął. - Chodź, rozejrzyjmy się trochę - zaproponował, tak naprawdę mając już upatrzoną atrakcję. Złapał Leo za rękę i pociągnął w stronę magicznej bańki z latającymi wewnątrz słodyczami. Zdecydowanie zamierzał spróbować swoich sił, skoro za darmo można było dostać coś słodkiego. Ezra uwielbiał wszelkie cukierki. Podszedł do tego zadania z pełną powagą, ambitnie przyjmując za cel złapanie karmelkowej muszki, mimo że został ostrzeżony, że to najtrudniejsze zadanie w całej zabawie. Ezra starał się nie łapać słodyczy na ślepo, na początku przez chwilę obserwując muszki i mniej więcej wybierając sobie cel. Kiedy cukierek zaczął się do niego zbliżać, błyskawicznie wychylił się do przodu i pochwycił go w usta z triumfalnym uniesieniem rąk. Nagroda za ten popis była jeszcze przyjemniejsza niż sam smak słodycza, bo Ezra wzbogacił się o magiczne soczewki! Clarke zdecydował się natychmiast je wypróbować, więc na moment odsunął się na bok. Zsunął z głowy czapkę, żeby pokazać się Leo. - I jak wyglądam? - zapytał z uśmiechem, nie zdając sobie sprawy, że kiedy tak patrzył na swojego chłopaka kolor jego oczu zmienił się na ciepły ton czerwieni.
1, nieparzysta Dla Ezry kolor czerwony jest nie tylko barwą gniewu, ale oczywiście także miłości.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Pewnie przedawkowanie tego eliksiru miało katastrofalne skutki, ale Leo i tak już się zastanawiał, czy nie kupić go trochę więcej. Nie żeby coś, ale nawet drobna dawka mogła dać przyjemne ukojenie dla jego biednego kręgosłupa, który chyba już spokojnie można nazwać nadwyrężonym. W każdym razie nie to było tego wieczoru najważniejsze - chociaż pocałunki upewniły go w przekonaniu, że nawet to uciążliwe 177cm wzrostu da się przeżyć. Leo o wiele bardziej zaabsorbowało nieudane zaklęcie i szczerze, zupełnie nie winił swojego chłopaka za wszelkie żarty i dogryzki. Na jego miejscu pewnie też by... nie, na jego miejscu pewnie zmieniłby się w miśka do przytulania. Bierz przykład, Clarke. - Jak n-nie? Chcesz się p-przek-konać? - Dopytał z szelmowskim uśmiechem, bo hej, mimo wszystko nie powinien sobie Ezra za bardzo żartować z jego rozmiarów. Leo na szczęście dość szybko się ogrzewał, chłonąc ciepełko zarówno z pomieszczenia jak i od swojego towarzysza. Żywiołak ognia, taaa... - Zresztą, po to mam ciebie - dodał wolniej, starając się opanować rozedrgane ciało. - Żebyś mnie powstrzymywał przed robieniem głupot. No, jeszcze od kilku innych rzeczy, ale to drobiazgi... - Jak tu marznąć, skoro Krukon tak się starał? Vin-Eurico z uśmiechem obserwował tę fascynację w jego oczach i pozwolił się zbadać - chociaż faktycznie nie wytrzymał i ugryzł Ezrę lekko w palec, korzystając ze swojej niezwykłej przewagi. Chciał przerwać pocałunek, kompletnie oburzony i rozproszony tym, że ktoś w ogóle się do niego pochylił... na szczęście Ezra bywał całkiem przekonujący i Leo po prostu odwzajemnił pieszczotę, wzdychając cichutko z rezygnacją. - Musisz kiedyś spróbować mojego wzrostu. - Wspaniałomyślnie zignorował wzmiankę o swoich nieszczęsnych znajomych, nie chcąc tak jawnie przyznawać chłopakowi racji. Z pełnym aprobaty mruknięciem ruszył za nim wgłąb sali, rozglądając się przy tym z zaciekawieniem. Przystanął grzecznie przed bańką ze słodkościami i zaczekał na swojego towarzysza, unosząc z podziwem brew na jego niebywały popis. - Szczęściarz - rzucił bez cienia zazdrości, obserwując jak zakłada magiczne soczewki. Ich barwa przez chwilę była mętna, jednak zaraz potem odnalazła właściwy kolor... Leo zamrugał kilkakrotnie, ciesząc się jak nigdy, że ma na głowie czapkę niewidkę. Był prawie pewny, że jego policzki przybrały taki sam odcień co tęczówki Ezry. Merlinie, Leonardo Ovidio Vin-Eurico się rumienił. Co jeszcze może się wydarzyć? - Zabójczo, jak zawsze - odparł w końcu, czule muskając dłonią policzek chłopaka. Chętnie skorzystał z wolnej bańki i uciekł, bijąc się w myślach za to durne zachowanie (tak bardzo nie w jego stylu!). Ambitnie postanowił pójść w ślady swojego partnera, co oczywiście okazało się idiotycznym pomysłem, bo Leo skończył z pustymi rękoma - i ustami. - Jak ty ze mną wytrzymujesz? - Zapytał, wracając do Ezry. Darował sobie zrzucanie winy na zmieniony wzrost (no bo czuł się nieswojo, dobra? Kwestia przyzwyczajenia!) i po prostu zaśmiał się cicho ze swoich własnych dokonań, albo raczej ich braku. - Jeśli tylko można mieć w czymś pecha, to ja go mam. Nie za dobrze ci?
Postrzępiona, szara opończa snuła się po ziemi, gdy wyszłam z dormitorium i zaczęłam przemierzać korytarze zamku. Twarz skrywałam w cieniu, choć gdyby ktoś zbliżył się na tyle, by spojrzeć mi w oczy, bez wątpienia dostrzegłby, iż płoną one ognistym blaskiem płomieni skąpanych we krwi. Męczyłam się przed lustrem ponad godzinę, żeby uzyskać ten efekt. Darowałam sobie zmienianie koloru włosów, uznając, iż moja wersja wersja szyszymory może odrobinę odbiegać od pierwowzoru. Sukienka w kolorze morskiej zieleni niemalże w całości chowała się pod płótnem zwiewnej, wierzchniej warstwy, która z kolei, za pomocą kilku magicznych sztuczek, wyglądała tak, jakby rozpływała się w powietrzu - jakby wystarczyło tylko jedno mrugnięcie oka, bym zniknęła w mroku halloweenowej nocy, zostawiając za sobą co najwyżej cień. Specjalnie nie umawiałyśmy się w konkretnym miejscu - nie zdradziłyśmy też sobie, jak będziemy wyglądać, by nie odbierać sobie przyjemności z gubienia się w tłumie przebierańców w poszukiwaniu przebłysków znajomych elementów, które naprowadziłyby nas na siebie. Lecz - choć okrążyłam już Wielką Salę kilkukrotnie - wciąż nie mogłam jej dostrzec. Może to wcale nie był najlepszy pomysł? Nie przeszło mi przez myśl, że Marce… po prostu nie przyszła. Ostatecznie postanowiłam, że nim podejmę kolejną próbę odnalezienia jej, rozpracowania maskarady, na chwilę tylko przystanę przy bańce wypełnionej słodyczami i spróbuję coś dla nas wyłowić (podzielimy się po połowie - ta odrobinę większa zostanie dla niej, w końcu obchodziła dzisiaj urodziny). Złapałam lizaka w kształcie serca, który miał wiśniowy posmak - przedzierając się przez salę zjadłam co najmniej połowę, choć nawet tego nie zarejestrowałam, za bardzo pochłonął mnie proces poszukiwań.
Daniel był bardzo leniwym człowiekiem, więc Noc Duchów była ostatnią rzeczą, o jakiej chciał myśleć. W tym samym czasie mógł robić sto innych, znaczących i o wiele przyjemniejszych rzeczy, ale jednak stał przed Wielką Salą, przebrany za wampira. To znaczy teoretycznie za wampira, bardziej coś na kształt Draculi, a raczej jej marnej podróbki, bo po prostu ubrał się na czarno, założył czarną pelerynę z wysokim kołnierzem i (uwaga!) postawił włosy, dzięki czemu ładnie ułożone, nie wyglądały tak okropnie jak zawsze. I choć zwykle tego nie robił, to pobawił się ciemną kredką w okolicach oczu, aby wyglądały na jeszcze bardziej zmulone niż zwykle. Dlaczego jednak pojawił się na tym szkolnym balu? Z powodu przyjaciół. Przyjaciół, którzy o wiele chętniej angażowali się w sprawy szkolne, a mu było głupio znów zostać w dormitorium. Najgorsze w tym wszystkim było to, że podobierali się w pary, a on został sam jak ostatnia ciamajda. Jakby tego było mało, cały czas wytykali mu, że izoluje się od ludzi. Więc się uparł. Uznał, że pokaże im, że umie wpaść na bal i chociaż poudawać otwartego towarzysko. Choć teraz bardzo żałował, bo nie wiedział kogo wylosował. Co, jeśli będzie to jakaś niemądra osoba, z którą nie złapie dobrego kontaktu? Nawet nie będzie mógł się napić, bo chyba na szkolnej imprezie czegoś takiego nie będzie, no nie? Wzdychając ciężko, jeszcze przed wejściem dołączył do czarnego t-shirtu swoją przypinkę z kociołkiem, po czym wszedł do środka, modląc się w duchu, aby ten wieczór przebiegł lepiej niż myślał. Zdobywając się na resztki optymizmu, założył kapelusz i wszedł do środka, kierując się na ubocze, aby albo wyłapać swoich przyjaciół albo osobę, z którą spędzi wieczór. W końcu, aż tak źle nie będzie, prawda?
Oczywiście przegrałem ten jebany zakład. I tu już nawet nie chodzi o sam fakt, że będę musiał paradować nago, bo przecież wiadomo, że strategiczne miejsca na mapie ciała przysłoni zawiązana na biodrach opaska, a i całokształt nie powinien wyglądać przesadnie wulgarnie, w końcu całe moje ciało owleka iluzja, która sprawia, że wszyscy poza mną widzą tak właściwie bezgłowy posąg, aczkolwiek… nie wiem, czy szanowne grono pedagogiczne uzna to za cudowny żart. Chociaż moim zdaniem naprawdę powinni docenić zaangażowanie, bo te wszystkie monstra nie wyglądają nawet w połowie tak przerażająco, kiedy zestawi się je z tym, w jaki sposób prezentuje się moje odsłonięte ciało. Miało być strasznie - i naprawdę tak jest. Do sylwetki spod dłuta starożytnych, magicznych rzeźbiarzy mi daleko, spokojnie mogę straszyć ludzi konstrukcją żeber i kości przebijających się przez całun skóry. Przypinkę z dynią doczepiłem sobie do lewego sutka, ale tak na dobrą sprawę nie wiedziałem, jaki jest sens czekać na osobę, która ma tę drugą do pary - pewnie na mój widok już dawno uciekła w popłochu. Zacząłem rozglądać się za Misty, a kiedy wypatrzyłem głowogona, spróbowałem swoich sił. Oczywiście musiałem się potknąć - zamiast łapać piłkę, przytrzymałem swoją opaskę, bo gdyby się zsunęła… to już mogłoby być za wiele dla postronnych obserwatorów, trauma na całe życie gwarantowana. Chwilę później znalazłem galeony, po które natychmiast sięgnąłem, nie rozglądając się nawet za właścicielem - jestem tak spłukany, że liczy się każdy knut.
trzy
Honey A. L. Ford
Rok Nauki : VII
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy blond, bardzo jasne, wychudzona sylwetka, blada cera, kilka widocznych pieprzyków na lewym policzku
Za nim wyszła z dormitorium, zastanawiała się czy powinna udać się do Wielkiej Sali na Noc Duchów. Chociaż z drugiej strony jak się tam się nie pojawi to wyjdzie na kompletną aspołeczną, strachliwą idiotkę. Wszyscy tam będą, więc nie pójście było takie nieodpowiednie? Zresztą po imprezie będzie miała chociaż co opowiadać, a tak to dziewczyny z dorma ją wyśmieją, że siedziała sama w pokoju, a obok działa się taka impreza! Impreza, która odbywała się raz w roku. Rozpuściła jasne włosy i posypała je lekko srebrnym brokatem, przykleiła sobie naklejkę księżyca na czole i założyła na siebie coś podobnego do firanki. Dodała odrobinę magii, aby strój nie wyglądał jak ostatnia kpina. Tak w ogóle za co ona się przebrała? Księżyc. Może to idiotyczne, ale po prostu postanowiła postawić na prostotę. Nie musiała zbytnio głowić się nad strojem, a wcale tak źle nie wyglądała (tak sądziła, dopóki...). Dopóki nie dostała na wejściu do Wielkiej Sali kapelusza. Jej głowa znikła. Teraz to czuła się jak jakaś kretynka. Spojrzała na swoją przypinkę z pająkiem. Zaczęła rozglądać się za przypisanym jej towarzyszem... bez głowy.
Nie nastawiałem się na nic szczególnego w związku z balem, bo podejrzewałem, że będzie taki jak każdego roku - dekoracje z dyni, latające świeczki i generalnie nic ciekawego poza ozdobionym pajęczyną jedzeniem. W takim przeświadczeniu tkwiłem do chwili, w której profesor Bennett nie wcisnęła mi w ręce dobrze znanej mi czapki - niewidka! Wszystko super, tylko o co chodzi? Co to za zabawa, jak nikogo nie będzie widać? Przewidują jakiś konkurs na zderzenie się z jak największą liczbą osób? Okazało się jednak, że znikała wyłącznie jedna część ciała i była nią głowa, co skomentowałem wyłącznie parsknięciem śmiechem - i tyle z mojego przebrania, bowiem dla postronnego obserwatora nie byłem już wampirem, a wyłącznie chodzącym, dobrze dopasowanym garniturem. Wszedłem od razu do sali nie czekając na @Arielle C. Tender, ponieważ i tak była już spóźniona, a ja marzłem w sali wejściowej, gdyż spod drzwi wlatywało do środka bardzo mroźne powietrze. Mój wzrok jakoś tak... Automatycznie powędrował w kierunku tej przedziwnej bańki gdzieś w rogu sali, pod którą przez połyskującą magiczną powłoczkę można było dostrzec mnóstwo latających słodyczy. Skierowałem powolne kroki w tamtą stronę, rozglądając się z zaciekawieniem wkoło. Moją uwagę przykuła mała, zakapturzona postać - może szukała czapki? Nie wiem skąd, ale od razu miałem przeczucie, że wiem czyje oczy spojrzą na mnie spod połaci szaty. Wyciągnąłem rękę i chwyciłem nadgarstek @Ulla Tiverton, pociągając ją delikatnie w swoją stronę, by zwróciła uwagę. - Bawisz się w dementora? - zapytałem z szerokim uśmiechem, ale dopiero po chwili zorientowałem się, że o ile nie poznała mnie po głosie lub wzroście, na dobrą sprawę nie wiedziała, z kim ma przyjemność. Drugą ręką ściągnąłem czapkę, by ujrzała moją twarz. Chociaż ona dostrzeże wydłużone kły...
Nigdy nie miała szczęścia do bali - raz zniszczyła swoją suknię tuż przed imprezą, raz została wystawiona przez partnera, a jeszcze na innym skręciła sobie kostkę przez zbyt wysokie buty. W związku z tym ogromem nieszczęśliwych wypadków, poddawanie się wyrokom losu być może nie było zbyt mądre. Evangeline postanowiła jednak zaryzykować, zupełnie nie przejmując się, że o balu nie wie nic poza godziną jego rozpoczęcia. Problemem dziewczyny nie był brak pomysłu na strój, lecz właśnie mnogość ciekawych opcji, spośród których wybór nie był łatwy. Z bólem serca odrzucając klasyczne rusałki, wiły czy wampiry oraz przekombinowane kitsune - jak ona by usiadła z kilkoma ogonami? - zdecydowała się na kostium egipcjanki zdobiony pozłacaną biżuterią i mocnym makijażem. Wszystko dopełniała mała przypinka z wizerunkiem ducha, która miała sygnalizować jej partnerowi, że to właśnie jej szuka. Kiedy przyszła, zabawa w Wielkiej Sali nie zdążyła się jeszcze rozkręcić i może było to szczęśliwe zrządzenie, ponieważ nie wyobrażała sobie przeciskania się między dziesiątkami uczniów i szegółowego oglądania ich klatek piersiowych. Trochę żenujące. Czekając w kolejce do wejścia, zauważyła bardzo ciekawą właściwość łączącą wszystkich uczestników zabawy. Kiedy więc i ona otrzymała czapkę, szybko wcisnęła ją na głowę, mimo że niespecjalnie pasowała do jej stroju i wyjęła podręczne lusterko, by sprawdzić czy dołączyła do grona bezgłowych. Bardzo podobała jej się taka anonimowość. Zaczęła przechadzać się niespiesznie po sali, przemykając wzrokiem po jakichś parach i po atrakcjach. Na moment przystanęła, obserwując zmagania jakiegoś chłopaka-minotaura (te kopytka były niesamowite!) z latającymi słodyczami, a potem z oddali zerknęła na śmiałka w zwiewnej pelerynie żniwiarza , który wziął udział w głowogonie. (@Maximilian Blackburn) Spodziewała się, że nie złapie - bez urazy oczywiście. Chciała się przekonać, czy powtórzy ten sukces i dlatego podeszła bliżej, a wtedy zauważyła jakąś przypinkę na jego stroju. Nie zauważyła za to żadnej partnerki, zatem stwierdziła, że może dotrzymać mu towarzystwa dopóki ich towarzysze się nie pojawią. Ze śmiechem wydała z siebie okrzyk, jakby kibicowała drużynie podczas quidditcha i zaklaskała. Gdy już został nagrodzony, postanowiła podejść bliżej i się przywitać. Wtedy też jej wzrok padł na przypinkę z duchem, identyczną do tej, którą posiadała ona. Jej uśmiech jeszcze się poszerzył, czego niestety chłopak nie mógł zobaczyć. - To chyba pierwszy raz, kiedy sama i z taką chęcią zmierzam w stronę śmierci - skomentowała lekko, przystając z rękami splecionymi za plecami i niewielkim oczekiwaniem.
W całym zamku już od tygodnia porozwieszane były szkolne ogłoszenia odnośnie tegorocznego balu halloweenowego. I chociaż Hoseokowi nie uśmiechało się kręcenie po zamkowych labiryntach ani tym bardziej sterczenie w Wielkiej Sali; to coś diabelskiego jednak podkusiło go do tego, aby na bal zaprosić Delkę. Bo z Delką znają się od dziecka. Wybór wbrew pozorom był oczywisty (pomijając wiecznie naprutego Daniela); bo skoro miał do wyboru tego ładniejszego członka rodziny Garverów, to wołał jednak wybrać tą dziewczyńską i nieco ładniejszą wersję, z którą miał spędzić tych parę godzin. Delka ostatecznie nie upijała się pod stołami, nie przeklinała i była tylko słodką kruszyną, której nie będzie trzeba nosić na plecach, a to był dobry argument. I chociaż Daniel (a pieszczotliwie per Danduś) był jego najlepszym kumplem — choć mocno zwichrowanym na psychice — to jednak towarzystwo jego bliźniaczki było dla Hoseoka lepsze. Oczekiwał jednego jedynego wieczoru spędzonego w spokojnym towarzystwie, aby Wang mógł wreszcie wypocząć od ciągłego marudzenia wytatuowanego przyjaciela i szlajania się z nim po wszystkich pobliskich spelunach bądź zasadzania pod zamkiem fasady kaktusów, które wyglądem przypominały prawie to samo, co widział każdego ranka w łazience. U siebie, czy tam u innych współlokatorów, którzy gdyby chcieli, to mogliby z powodzeniem przystać do brytyjskiej partii naturystów. Mimowolnie skrzywił swoje wargi na wspomnienie nielegalnie sadzonych kaktusów, i to centralnie przed wejściem do zamku — i zerknął na swoje palce jakby w poszukiwaniu w ich opuszkach, okropnych kolców. Tyle razy go namawiał, aby przestawił się na cholerne fiołki, niezapominajki lub inne kwiecie bezkolcowe — bo co im po tym, że jedyną ozdobą tych piekielnych chwastów były długie igły, które widocznie polubiły rozrywanie jego skóry na rękach? Prawdopodobnie Daniel oprócz bycia nałogowym wariatem, bywał również sezonowym masochistą. Poprawiając na sobie zakrwawiony lekarski fartuch (który swoją drogą zawinął podczas wakacji matce, która grała w medycznej dramie); wcisnął kościste dłonie w kieszenie od kitla i majtając głową w rytm jednego z koreańskich przebojów, spokojnie wyczekiwał na to, aż Deli raczy się wreszcie ruszyć ze swojej komnaty dla krukońskich księżniczek. Podwijając rękawy od fartucha aż po łokcie, z satysfakcją pokazał światu — a aktualnie wyłącznie jakiemuś pająkowi nad swoją głową biomechaniczne (zaczarowane) tatuaże. Tych prawdziwych na chwilę obecną miał dość, odkąd na jego szyi na stałe zagościła jaskółka. Tak, dzięki Danielowi, oczywiście. O ironio, jego imię przewijało się niemal w każdym aspekcie jego królewskiego życia i Hoseok, gdyby tylko mógł, to wszystkie winy zwalałby wyłącznie na niego. Niestety powstrzymywał się od tego przynajmniej w dni nieparzyste i od święta, aby nadal móc dzierżyć miano tego najlepszego ziomala. Po upływie określonego czasu, który spędził na bezproduktywnym, ale jakże wiernym wyczekiwaniu na swoją księżniczkę, westchnął z udawanym cierpieniem młodego krukona i bez namysłu chwycił rówieśniczkę w pół i przewiesił ją sobie przez ramię. - Cześć dziewczynko. — przywitał się z nią grzecznie, aby przypadkiem nie stracić swojego kaktusa za złe traktowanie siostry Daniela. Jako ten wyższy samiec alfa, wspaniałomyślnie postanowił im też ukrócić wycieczkę po całym zamku i z racji posiadania długich nóg, szybko przemierzył korytarze, aby jak najszybciej dostać się do Wielkiej Sali. - Jak tam życie ci mija, hm? Danduś cię nie męczy? Nie zabiera ci przypadkiem kasy? Bo pewnie już mnie obsmarowało to nieboskie stworzenie, że mu portfel swego czasu zajumałem. Ale Deli sama wiesz, że ja to z troski o jego głupią wątrobę. - wybuczał z ckliwą troską i przeskakując próg sali, gwizdnął cicho pod nosem na widok ludzi... bez głów. - Ło żesz, kto wpadł na taki chory pomysł. - jęknął cicho i drgnął, gdy ich nauczycielka zaczęła machać im przed nosem dziwnymi kapeluszami. Na próbę jeden zaciągnął aż po sam nos i przeglądając się w jednej ze szklanych witryn, parsknął zduszonym śmiechem. - Patrz, ucięli mi za głowę karę. Profesor Edgar pewnie z przyjemnością, by to zobaczył na żywo, słowo daję. - skomentował rozbawiony i uchylając nieco rondo do góry, aby jego łeb na nowo się pojawił; uśmiechnął się szeroko do przyjaciółki. - Idziemy szukać jedzenia czy straszyć głupich ludzi?
Od zawsze lubił szkolne imprezy - miały swój wyjątkowy klimat, dzięki któremu nie była to zwykła potańcówka w jakimś magicznym klubie. Przychodziło na nie zdecydowanie więcej osób i wszystkim zależało, by pokazać się jak najlepiej ubranym na tle całej szkole. Ten klimat udzielał się Thijsowi, nawet po tym jak został nauczycielem. Pomimo tego, że miał pilnować uczniów – co też planował robić – to nie potrafił odpuścić sobie przebrania, w którym mógłby rozweselić kilka twarzy. Zamiast garnituru, tak jak miał to w zwyczaj, wcisnął się w zielone wanzie dinosaura, w którym wyglądał bardzo zabawnie i niezbyt poważnie jak na nauczyciela. Gdzieś w głębi duszy było mu trochę głupio i modlił się, by nie zobaczył go jakiś Edgar bo straci wszelkie nadzieje na zyskanie szacunku w jego oczach. W każdym razie, spychał nieprzyjemne myśli gdzieś na bok, by móc się spokojnie cieszyć dzisiejszym wieczorem. Holender już w samy przebraniu wystarczająco przypomniał zabawnego studenta. Magiczną czapkę wolał sobie odpuścić, wiec zaraz po przekroczeniu progu do Wielkiej Sali zdjął ją i założył kaptur, albo mówiąc inaczej głowę swojego dinozaura. Mimo wszystko nie chciał być mylonym przez uczniów i karać ich za głupi przypadek. Z lekkim uśmiechem, dosłownie ciesząc się dobrą zabawą swoich podopiecznych przeszedł gdzieś obok nich, później dorwał kieliszek ze smacznym soczkiem i stanął na jakimiś podwyższeniu, tak by mieć widok na wszystkich. Zależało mu by obyło się bez jakiś nieprzyjemności, więc tym razem miał zamiar przyłożyć się bardziej do swojego zadania. Dłonie skrzyżował przy klatce, z nadzieją, że obejdzie się bez jego interwencji.
Zrobiło się tłoczno. Brnęłam wytrwale przez tłum bezgłowych przebierańców, a wiśniowe serce malało z każdą kolejną minutą. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy tuż przede mną pojawił się osobnik, który miał na sobie garnitur wyglądający jak jeden z tych szytych na miarę. Dłoń chłopaka bez ostrzeżenia znalazła się na moim nadgarstku. Przyciągnął mnie do siebie delikatnie, choć stanowczo. Ręka, w której trzymałam znajdującego się zaledwie dwa cale od moich ust lizaka, zastygła w bezruchu, a ja posłałam zdumione spojrzenie… powietrzu. Choć bardzo starałam się, aby jakimś cudem mój wzrok znalazł się na wysokości oczu (nie)znajomego. Dopiero, kiedy usłyszałam głos Caluma, uśmiechnęłam się do niego szeroko - teraz byłam już pewna, że to właśnie Dear. Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć na jego pytanie, ściągnął z głowy czapkę, a ja… Blask, który bił od jego twarzy, uderzył we mnie z taką siłą, że tym razem to ja sięgnęłam po jego dłoń, tę, która przed chwilą zaciskała się wokół mojego nadgarstka. Nie zastanawiając się nad tym, jak to może wyglądać z boku, po prostu splotłam nasze ręce, czule muskając wierzch jego dłoni opuszkiem swojego kciuka. Czułam się tak, jakby liczyło się tylko to, żebyśmy byli razem, blisko siebie, najbliżej - teraz i już na zawsze. Obraz Caluma oraz towarzyszącej mu na imprezie dziewczyny, choć przecież ostatnimi czasy prześladował mnie często, zupełnie się rozmazał, a później zniknął. Tak, jak wszystko to, co powstrzymywało mnie przed wyrażeniem kiełkujących uczuć - teraz, wielokrotnie spotęgowane, rozrosły się w jednej chwili; zupełnie obezwładniły moją świadomość, spętały rozum, uwarzona miłość przejęła nade mną kontrolę. - Widziałeś kiedyś, jak wygląda pocałunek dementora? - i choć przez chwilę obniżyłam wzrok, niespiesznie obrysowując nim kontur ust Caluma, stworzonych do całowania (dlaczego dostrzegłam to dopiero teraz?), później z powrotem przyszpiliłam Deara wciąż schowanym w cieniu kaptura spojrzeniem. Zadarłam głowę, a materiał nieznacznie się przesunął - dopiero teraz Krukon mógł zauważyć koloryt moich tęczówek, zarysowujących się pod nieznacznie przymkniętymi powiekami. - Możemy uznać, że bawię się w dementora, jeśli pozwolisz mi wyssać swoją duszę - te słowa same cisnęły się na moje usta, nie byłam w stanie zatrzymać ich na języku, wymykały się z moich podsycanych amortencją myśli. Z niewinnym uśmiechem wciąż tańczącym na twarzy, nie przestając się na niego patrzyć, skosztowałam językiem słodyczy z lizakowego serca. Moje własne biło zdecydowanie zbyt szybko.
Impreza w wielkiej sali właśnie się rozpoczynała. A Anhtony już od dłuższego czasu nie mógł się jej doczekać. Uwielbiał Halloween i obyczaje z nim związane, jednak to dopiero w hogwarcie poznał prawdziwą magię nocy duchów. A trzeba było przyznać, że było to wydarzenie spektakularne w tym miejscu. Przyjęcie organizowane w wielkiej sali zawsze robiło na nim ogromne wrażenie. Nic nie mogło się równać z tym przeżyciem. No a w dodatku, to była impreza, a Tony nie stronił od okazji do dobrej zabawy. Gdy kilka dni wcześniej dowiedział się o zgłoszeniach na bal i możliwości wylosowania zupełnie przypadkowej osoby do towarzystwa na tę szczególną noc, pomysł bardzo przypadł mu do gustu. Zdanie się na los w jego mniemaniu było kolejną atrakcją, która mogła tylko poprawić jakość i tak świetnego wieczoru. Więc szybko wpisał się na listę chętnych do połączenia. Pozostało tylko obmyślić przebranie. I tu pojawiał się większy problem. Bo jako, że Anthony nie był nazbyt kreatywną osobą, to ta kwestia przysparzała mu wielu zmartwień. Bo chciał wyglądać oryginalnie, ale jednocześnie nie przesadzić ze swoim wyglądem. No i przede wszystkim chciał, by strój był możliwy do wykonania przez niego samego. Dla innych powinna to być niespodzianka. Gdy już się poddał i zaczął uważać, że pójdzie po prostu w swojej szacie wyjściowej, w jego głowie pojawił się iście szatański plan. Zorganizowanie odpowiedniej ilości bandaży nie przysporzyło mu zbyt dużo problemów. Wystarczyło kilka piękniejszych uśmiechów posłanych w kierunku szkolnej pielęgniarki i jeszcze więcej komplementów. Gorsze okazało się użycie ich do swoich celów. Ale w końcu się udało. I tak oto, wieczorem w noc duchów, do wielkiej sali wkroczyła mumia włócząc nogami w bardzo efektowny sposób i wyciągając ręce do przodu. Anthony był zadowolony ze swojego przebrania. Trochę czasu zajęło dopasowanie wszystkiego a i kilka zaklęć było niezbędnych przy tym, ale ostateczny efekt był dobry. Przed wejściem do wielkiej sali chłopak dostał kapelusz i przypinkę w kształcie mumii(oh, ale się trafiło!). Założył wszystko i spostrzegł w lustrze, że jego głowa zniknęła. Cóż, ocenienie wyglądu partnera bądź partnerki zapowiadało się ciekawie. Zaczął krążyć po sali w poszukiwaniu odpowiedniej osoby. W niedługim czasie dostrzegł @Venus Maria Ortega w przepięknej sukni, która miała taką samą przypinkę na piersi, jak i on. Oczywiście, nie widząc jej twarzy, Anthony nie mógł wiedzieć, że ta kobieta, o przepięknych kształtach to nie kto inny jak jego dobra znajoma. - Witam piękną Panią. Czy uczyni mi Pani ten zaszczyt i zostanie moją partnerką tego wieczoru? - powiedział, kłaniając się lekko przed kobietą i wskazał dłonią na małą przypinkę, którą miał przypiętą na piersi i która była identyczna.
Kolejny bal w murach Hogwartu. Na każdy szykowałam się co najmniej dwa miesiące wcześniej. Najbardziej co prawda lubiłam bale końcoworoczne, ale bal z okazji Nocy Duchów na pewno był w moim top trzy. Okazja na przebranie się za mniej lub bardziej straszne postaci nie zdarzała się przecież zbyt często. Osobiście byłam wielką fanką imprez tematycznych i nigdy nie rozumiałam osób, które nie podzielały mojego entuzjazmu. Od dawna namawiałam Rileya, żebyśmy przebrali się za coś wspólnie, ale jakoś ostatecznie odrzuciliśmy ten pomysł. Trudno mi zresztą powiedzieć, jak się miały relacje między nami. Ostatni raz sam na sam widzieliśmy się chyba pamiętnego wieczora w sali baletowej i do tej pory nie usiedliśmy do rozmowy o tym, co się właściwie między nami porobiło. Wiem, że sama upchnęłam te myśli gdzieś głęboko z tyłu głowy. Zresztą tyle się wydarzyło od tamtej pory, że nie wracało to do mnie zbyt często, a jednak… Wciąż zasypiając, zastanawiałam się, co teraz będzie. Chyba oboje poczuliśmy wtedy, że nie traktujemy się tylko jak przyjaciół. Nie czujemy do siebie tego, co powinni czuć tylko przyjaciele… Nie wiem. Nie było okazji do rozmowy, a może właśnie z premedytacją unikaliśmy wszelkich ku temu okazji wymawiając się to nauką, to złym samopoczuciem. Nie chciałam podejmować tematu przy okazji balu, a zająć się wszystkim innym. Kostiumem, makijażem, dodatkami. W ostateczności postanowiłam się przebrać za syrenę. Ale tę mugolską syrenę, której wizerunek utknął mi w pamięci z dzieciństwa, kiedy to rodzice często puszczali mi bajkę - „Małą Syrenkę”. Pozostałam jednak w konwencji balowej - włożyłam długą suknię z bardzo prostą, czarną górą i dołem przypominającym połyskujący syreni ogon. Z włosami nie musiałam się długo męczyć - ot, kolejna zaleta mojej wrodzonej umiejętności. Chwilę przed wyjściem zmieniłam moją codzienną fryzurę podkręcając końcówki siłą woli i farbując na błękitną barwę. Oczywiście nie mogło się obyć bez bogatego w detale syreniego makijażu nad którym spędziłam całe przedpołudnie. Na włosy nałożyłam opaskę zrobioną z prawdziwych muszli i byłam w zasadzie gotowa do wyjścia. @Riley Fairwyn już czekał przed wejściem do mojego dormitorium. Jak zwykle był punktualny, albo może to ja jak zwykle byłam spóźniona. Razem poszliśmy do Wielkiej Sali, a że nie mieliśmy aż tak daleko, obyło się bez poważnej rozmowy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy Ursulla Bennet wręczyła nam czapki niewidki na wejściu! - Naprawdę muszę to włożyć? - spytałam z rozżaleniem, patrząc wstecz na godziny, które poświęciłam mojemu makijażowi. Profesor Bennet nie chciała jednak słyszeć słów oporu i wcisnęła mi czapkę na głowę, zanim zdążyłam to zrobić sama. Czułam się nieco dziwnie, widząc same przebrania bez głów. Jakby charakteryzacje były za małym utrudnieniem do odgadnięcia, kto się pod nimi kryje. Przecież z tymi czapkami to było wręcz niemożliwe.