Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
Enchantress byla szczęśliwa. Jedyne co nie zdradzalo tego stanu to jej przebranie, przygotowane przez nią I doszlifowane poprzez przejście przez magiczną pajęczynę. Najchętniej znalazłaby dla swojego wilczego przyjaciela jakieś upiorne, ale urokliwe stworzonko, ale żadne nie pozywało się w zasięgu jej wzroku, mimo, że rozglądała się razem z Tatem. W czasie kiedy Langdon wypatrywał jakiejś partnerki dla wilczka, Enchantress wpatrywała się swoimi jadowitymi oczami w przybyłego do ich grupki @Incubus. Przechyliła głowę na bok, co normalnie mogłoby być bardzo charaterystyczne jak dla niej i roznosić wokół siebie specyficzną aurę, ale w obecnym przebraniu wyglądało to co najmniej straszliwie. Zmarszczyła przy tym oczy i już wyciągała rękę do nieznajomego, żeby doświadczalnie dotknąć jego stroju i zrozumieć całą tą nieznajomą kreację, ale… Tate szarpnął ją za rękę. Nie wiedziała w jakim kierunku się wybierają. Straciła koncentrację. Dlatego rzuciła tylko do nieznajomego, który wgapiał się w ich sylwetki. — Enchantress chce, żebyś był partnerem Wilkołaka — zarządziła tonem rozkazującym, bo w taką wcielała się rolę. Wewnętrznie pewnie cieszyła się, że znalazła parę dla wilczka! — Auuu! — spróbowała zawyć za Wilkolakiem, ale rozmowy tłumu stłumiły jej starania, więc prawdopodobnie tylko Tate mógł usłyszeć jej słabe próby zwrócenia na siebie uwagi. Swoja drogą, jej wycie dalekie było do ideału. Spojrzała na Langdona mrużąc oczy w skoncentrowaniu. Szukała rozwiązania. — Na pewno posiadasz upiorne zdolności — oznajmiła — użyj ich. Znalazłam Wilkołakowi partnera! Pędząc za długonogim Wilkołakiem, ciągnięta przez Langdona, a później ciągnąc jego, potknęła się raz, czy dwa, co w jej obecnym stroju wyglądało jak zawodowy chód upiornej Wiedźmy Enchantress.
Stał tak chwilę olewany przez całą trójkę i miał sobie zamiar iść gdzieś indziej albo strzelić @Wilkołak w tyłek bełtem, ale plan miał być inny. Zauważyła go @Enchantress i gdyby nie została pociągnięta przez chodzący szkielet to miałby z nią kontakt pierwszego stopnia. Na odchodne rzuciła mu...rozkaz? Moment, jak on może być parą dla wilkołaka? On powinien go próbować zabić a nie chodzić za rączkę! No ale dobra, zacznie strzelać dopiero w obronie, jako prefektowi nie wolno mu było od tak krzywdzić uczniów, nawet jeśli bardzo tego czasami chciał. -Tak jest, moja pani. Powiedział chłodnym tonem, tym jednym wyuczonym w dzieciństwie. Zarzucił kuszę na ramię i ruszył w kierunku swojej nowej pary. Dosłyszał też bardzo ciche wycie Enchantress i miał wielką ochotę zawrócić. Co oni kombinują? Odetchnął, przybrał kamienną twarz godną łowcy potworów i dotarł do wilkołaka. -Jak tam łowy na dynie futrzaku? Pomóc Ci?
Odwróciła się w stronę z której dobiegał głos, chyba skierowany do niej i przyjrzała się dziewczynie stojącej przed nią. Do opisu pasowała, więc o ile nikt inny nie postanowił się przebrać za Falkę, mogła śmiało uwierzyć, że stała przed nią Reina. - Dzięki… - odpowiedziała nieśmiało na komplement, nadal czując się nieswojo. Jakby nie patrzeć świetnie wyglądała Mistle, Ettie… nie wyglądała wcale. Osłupiała na moment, jakby doznając olśnienia, po czym uśmiechnęła się szeroko do swojej towarzyszki. Nie wyglądała wcale! Paradoksalnie pierwszy raz w życiu poczuła się sobą. Tyle razy zwracano się do niej per „mała Bernadette”; tyle razy ktoś zamierał na jej widok albo ze łzami w oczach oświadczał, że jest taka podobna do mamy; tylu głupot o tym, że „po co jej przebranie na Halloween, skoro wygląda jak duch Bernie” (serio, to była jedna z najgłupszych rzeczy, jaką można powiedzieć sierocie) się nasłuchała; wiedziała doskonale, że kiedy patrzą na nią dziadkowie, nie widzą jej, a swoją córkę; coraz częściej widziała to samo spojrzenie w oczach taty… Czasem miała ochotę wrzeszczeć ludziom do ucha „Nie znam kobiety! Przestańcie się nią podniecać! Jestem Ettie! Też jestem fajna!” i sama się tej chęci bała. Bo kto normalny myśli tak o swoim zmarłym bliskim? Ale na bok te melancholijne rozważania! W końcu była wolna od swojego dziwnego kompleksu, więc po co w ogóle o nim wspominać! Wciąż w wyszczerzem na twarzy chwyciła Falkę za rękę i pociągnęła ją w głąb sali. - Też wyglądasz wspaniale. Chodź, poszukamy wrażeń!
Wilkołak obejrzał się przez ramię, dopiero teraz zauważając @Gabriel Van Helsing. Zastrzygł uszami, zaskoczony jego widokiem, po czym obnażył zęby w czymś, co miało być uśmiechem, ale wyglądało dość upiornie, by przestraszyć nawet największego śmiałka. No, może oprócz tego, który zawodowo zajmował się tępieniem takich jak on. Spojrzał z zaskoczeniem na @Enchantress, która miewała dzikie pomysły, ale w końcu wzruszył ramionami i wykonał coś na kształt pokracznego ukłonu, bo w tym ciele trudno było o coś innego. Znajdował się już niemal przy samym stole, a wycie @Enchantress szczerze go rozbawiło, dlatego roześmiał się szczekliwie i spojrzał na @Gabriel Van Helsing. - Całkiem nieźle, ale przyda mi się pomoc równie doświadczonego łowcy - odpowiedział, patrząc na swoją... parę z lekkim, wilczym uśmiechem, po czym sięgnął po szklankę soku dyniowego, która wyślizgiwała mu się z wilczych łap. - Cholera... - warknął z irytacją, bo tego nie wziął pod uwagę.
Ciekawe, co nim kierowało, żeby dać jej szansę, aby obroniła opinię Slytherinu, którego w końcu tak bardzo nienawidził. Co więcej, nie sprawiało mu to żadnego problemu, żeby spędzać z nią mnóstwo wolnego czasu. Ba, była to czysta przyjemność. W szczególności teraz, kiedy naprawdę przyzwyczaił się do towarzystwa dziewczyny. Natasha nie miała czym się krępować - Rogers po prostu uwielbiał świętować czyjeś urodziny, a już w szczególności swoich przyjaciół, bo... chyba mógł już ją tak nazywać, prawda? Zresztą, w tej chwili to nie było istotne jak się nazywali! Ważne było to, że naprawdę dobrze się ze sobą dogadywali. - Cóż, miałaś rację - powiedział, uśmiechając się szeroko. - To zabawne widzieć osoby, które na co dzień oglądasz w telewizji. Chociaż z drugiej strony może to być dosyć ekscytujące, możesz poznać swojego książkowego, wymarzonego chłopaka - zaśmiał się, posyłając jej rozbawione spojrzenie. - No, ale nie odejdziesz ode mnie, prawda? - Wydął dolną wargę i wskazał palcem na siebie. - Tu masz najfajniejszego bohatera w tej sali. Oczywiście, że nie był w siebie zapatrzony. Po prostu spodobało mu się jej towarzystwo i miał nadzieję, że szybko mu nie ucieknie, ale chyba nie miała powodu, żeby to zrobić. Przynajmniej na razie, ale wszystko było na dobrej drodze, aby ten wieczór okazał się naprawdę miłym wspomnieniem. - Cóż, teraz skończyłaś siedemnaście lat, więc możesz wychodzić z zamku... Miodowe Królestwo stoi przed nami otworem - powiedział, powstrzymując śmiech. Jeżeli chodziło o słodycze to nie ukrywał, że zawsze zgłaszał się pierwszy. Tym razem Steve nie ukrył, lekkiego uśmiechu, kiedy usłyszał, że chciałaby z nim potem spędzić czas. On znalazłby na pewno masę innych rozwiązań na jakieś ciekawe spotkania. Nie powstrzymał jednego cichego westchnięcia, bo jej słowa dosyć go rozczuliły. Okej, spotykali się i żartowali już dosyć swobodnie, ale Ax nadal czuł się nieco zawstydzony niektórymi gestami, bądź słowami. I choć rzadko się to zdarzało, to w tych spędzanych z nią chwilach, najpierw myślał, a potem działał. - Nie musiałem, ale chciałem - powiedział i wzruszył ramionami, jakby nie było to nic specjalnego. W rzeczywistości wybierał z Amy odpowiednią bransoletkę przez dobre dwie godziny. Nie wiedział jak można wybierać tyle jakąś biżuterię, ale jakoś... Specjalnie mu zależało. Nie wahając się ani sekundy dłużej pomógł dziewczynie w zapięciu bransoletki. - Mam nadzieję, że ci pasuje....
Raczej mogli się już zaczynać tak nazywać. Co prawda to była taka przyjaźń na wygłupy niż bardziej psiapsiółek, co swoją drogą było dziwne. W Londynie, Faith, ma takiego znajomego, ale on jest akurat gejem i też ma zupełnie inny charakter od Axa, który hm, jest bardziej... męski? Jeżeli można to tak ująć, ale po prostu jej kolega był takim typem człowieka i po prostu właśnie za to go uwielbiała. Mało kto ją tak rozumiał. Pokiwała lekko głową i chciała skomentować tekst o wymarzonych chłopaku, gdyby szatyn nie dokończył swojej myśli. Uniosła minimalnie kąciki ust, śmiejąc się chwilę później. To było urocze, ale pewnie Rogers znowu by się oburzył, gdyby użyła w jego kierunku takiego epitetu. - No jakbym mogła zostawić swojego Kapitana Amerykę - odpowiedziała. Nawet nie pomyślała o możliwości szukaniu swojego idealnego, książkowego bohatera. Tacy tylko w powieściach, nie wiadomo kto i jaki charakter kryłby się pod maską! - Zostanę, ale mam nadzieję, że nie porzucisz swojej Natashy dla kobiety kot albo jakieś innej, pewnie mniej cudownej kobiety - rzuciła, unosząc lekko brew. Skromna nawet w przebraniu, ale miała naprawdę nadzieję, że... nawet nie chodzi o rozglądaniu się, tylko bardziej opuszczeniu na zabawę z inną. Choćby dlatego, że naprawdę przyszła tu ze względu na niego, bo w normalnej sytuacji pewnie by się opierdzielała w dormitorium. Jednak - przynajmniej na razie - nie żałowała swojego wyboru. - Jeeej! - powiedziała i naprawdę brakowało, żeby wyrzuciła rękę zaciśniętą w piąstkę ku górze. - Miodowe Królestwo szykuj się! - Uśmiechnęła się, podekscytowana zapowiadającym się przyszłym wyjściem. - Zawsze mnie to śmieszyło, że nie mogłam wychodzić z zamku niczym księżniczka. Babcia też się tak śmiała i żartowała, że jak skończę siedemnaście to będę zbuntowaną, uciekającą księżniczką. - Wniosła spojrzenie ku sufitowi. Jej babunia wcale nie nawiązywała do jej wieczornych wypadów, kiedy chodzili na bingo czy inne karcianki. Tak, niestety jej umiejętności agenta zawiodły pod koniec wakacji. To przynajmniej nie była sama. Od spotkania na korytarzu ma wrażenie, że ciągle się czymś zawstydza czy, o zgrozo, rumieni. Nie lubiła tego, ale chyba najbardziej pewna siebie była podczas ich pierwszego spotkania w barze. Obserwowała go, jak w skupieniu zapinał jej bransoletkę. Uśmiechnęła się i naprawdę wydawałoby się, jakby była przeznaczona specjalnie dla jej ręki. - Jest naprawdę piękna. Dziękuje! - I z chęcią by przytuliła go jeszcze raz, ale po prostu to nie było w jej stylu co do obcych ludzi. No i jak dla bliskich, bo naprawdę nie była jakoś mocno przyzwyczajona do czułości, chociaż pieszczoch z niej był niespotykany.
The author of this message was banned from the forum - See the message
- Poszukajmy! - ryknęła entuzjastycznie. Miała na myśli oczywiście coś czego chciała spróbować od dawna. Zasiadła do stołu. Chciała przed zabawą zjeść póki wszystko jest ciepłe i można wybierać w daniach. Uczepiła się od razu garnuszka z omułkami, w pysznym, jasnym sosie z pietruszki, jarzyn i odrobiny wina. Maczała to trochę chleba w sosie, przegryzała małże i spoglądała co jakiś czas na Mistle. - Bałam się - zaczęła. - Że od tej zmiany to zmieni mi się też gust kulinarny, ale w środku jestem nadal prawdziwą Hiszpanką - uśmiechnęła się do dziewczyny. - Próbowałaś kiedyś owoców morza? Są wyborne! - zachęciła ją i bez pytania podała ciepły garnuszek. Sięgnęła również po sok agrestowy, dawno go piła. Jadła niczym prawdziwa Hiszpanka, opychając się, mlaskając i nie szczędząc na rozmowach, głośnych rozmowach. - Jak ci się podoba przyjęcie? Mieli dobry pomysł z tą pajęczyną, czasami jest dobrze coś zmienić w sobie, boję się tylko, że nie zechcę wrócić do swojego normalnego wyglądu. - odgarnęła kosmyk popielatych włosów za ucho i sięgnęła do wazy z zupą grzybową, nalała solidną chochelkę, a nawet półtora i wróciła do pałaszowania. - Wiesz co jest najlepsze po jedzeniu? Siesta -od razu jej odpowiedziała, a gdy chciała wstać z ławy niechcący zaczepiła jakąś dziewczynę. @Natasha Romanoff - Przepraszam, bardzo mi przykro, może się do nas dosiądziecie, właśnie jemy, może zagramy w karty? - zaproponowała a z jej ust sączyło się tyle słów, że to było aż niepodobne do niej. Sama się sobie dziwiła. Miała bardzo dobry humor.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Rozbawiona przyglądała się rozgrzewającemu mięśnie „mężowi”. Pomyślała, że pajęczyna musiała mu też dać dothracką siłę, bo nie chciało jej się wierzyć, że chuchrowaty Xav dałby radę unieść tyle mięcha. - Ty uważaj – ostrzegła celując w niego palcem – Rudość to stan umysłu. Ja wciąż jestem niebezpieczna. Z wystawionym językiem Drogo dziwnie przypominał mastiffa tybetańskiego. Gemma z przechyloną głową kontemplowała to zaskakujące zjawisko. Włochaty, ogromny i niby wyglądający groźnie, ale w sumie miało się ochotę poklepać go po łebku i pomiziać po brzuszku. Zaiste niepokojące… może nawet bardziej niż liżący potwór. Spojrzała w stronę fontanny wskazanej przez przyjaciela. - Odlot! I nie będzie nas widać we mgle – zauważyła jeszcze nie rezygnując ze swojego pomysłu na zabawę; pociągnęła ogromnego khala w stronę ponczu, napełniła dwie szklanki i wcisnęła mu jedną w potężną dłoń – Nie ściskaj zbyt mocno, bo pęknie. Skål! – stuknęła się z nim szklanką, stwierdzając, że dothrak to prawie jak wiking i wypiła cały napój na raz. Spojrzała na ramiona, które teraz były srebrzysta – Uuuuuuhh… - podniosła ręce nad głowę, udając ducha i wyrecytowała tajemniczym głosem – Kiedy słońce wzejdzie na zachodzie… uuuuuhhh… dalej nie pamiętam… Boisz się już?
Enchantress zdecydowanie bardziej zależało na znalezieniu partnera dla Wilkołaka, stojącego przy nich. Jemu było tak właściwie wszystko jedno, z kim w balu uczestniczył. Na całe szczęście jego upiorna towarzyszka znalazła się bardzo szybko i nawet nie musiał się nad tym zastanawiać. Nie odnalazłszy osoby przebranej w kostium najbardziej pasujący do zwierzęcego przyjaciela, postanowił po prostu odejść i zacząć się dobrze bawić. Może nawet udałoby mu się trafić na doprawiony poncz? Trochę się zamyślił i nie zdawał sobie sprawy, że Enchantress wciąż zajęta była rozglądaniem się za odpowiednią postacią. Pociągnął ją za rękę, a ona nie za bardzo stawiała mu opór. Usłyszał jednak jej nieporadne i niezwykle komiczne wycie, więc zatrzymał się w pół kroku. Dziewczyna wciąż obrócona tyłem do ich kolegi, nie zauważyła tego i wpadła mu w objęcia. Tate złapał ją, amortyzując uderzenie. - Podziwiam Twoją spostrzegawczość - uśmiechnął się - Rzeczywiście, dobrze do siebie pasują - odpowiedział, przyglądając się z oddali Wilkołakowi i wskazanej przez Enchantress postaci. Korzystając z faktu, że ona ich w tym momencie nie widziała, mógł trochę się zabawić. Zauważył, że dwóch kompanów zauważyło się bez niczyjej pomocy i już ze sobą rozmawiali. Udał więc skupienie i wpatrywał się w obrany punkt ślepo. - Gotowe - odpowiedział i pozwolił swojej partnerce spojrzeć na swoje "dzieło". Miał nadzieję, że w jakiś sposób uda mu się jej wmówić, że to dzięki niemu jej wilczek odnalazł sobie parę.
Usiadła z Falką przy stole. Bardziej niż do konkretnego jedzenia ciągnęło ją wprawdzie do słodyczy. W końcu to Halloween! Napchanie się cukrem do porzygu było ważnym elementem tradycji. Widząc jednak przyjaciółkę pałaszującą omułki nie omieszkała się przyłączyć. Lubiła próbować nowych rzeczy. - Krewetki się liczą? - spytała sięgając po małża. Były naprawdę dobre. W smaku jak w smaku, ale zabawna konsystencja bardzo się jej podobała - Fajne - oceniła, jakże profesjonalnie i wzięła sobie kolejnego mięczaka. Wśród swojej brytyjskiej od pokoleń rodziny Ettie była uważana za najmniej taktowną i subtelną. Trzymała łokcie na stole i też gadała przy jedzeniu, ale gdy teraz siedziała obok opychającej się Hiszpanki mogła uchodzić za prawdziwą damę. Jakaś tam elegancja i powściągliwość pływała najwidoczniej w angielskich żyłach, niezależnie od tego, czy zaprzątali sobie oni głowę zasadami savoir-vivre'u. - Moim zdaniem normalnie jesteś nawet ładniejsza - oceniła szczerze. Falka wizualnie prezentowała się zjawiskowo, ale tak po prawdzie, to do piękności nie należała. Sama Ettie już wiedziała, że niechętnie wróci do swojego faktycznego wyglądu, nawet jeżeli Mistle miałaby mieć powykrzywianą, nieproporcjonalną twarz pokrytą czyrakami. - Wstrzymaj się z tą sjestą - poprosiła z uśmiechem - jeszcze deser! Rozejrzała się w poszukiwaniu najlepszych słodyczy i zdecydowała się na lizaki befsztykowe - raczej nie słodkie, ale na pewno halloweenowe. Wcisnęła jeden w dłoń towarzyszki patrząc przy tym na zaczepionych prze nią przebierańców, nie przypominających jej absolutnie nikogo. - Ciekawe czy się znamy? - wyszczerzyła do nich zęby. Znalezienie znajomych na tej imperzie graniczyło z niemożliwością.
Enchantress wpada wprost w jego objęcia, ale nie wydaje się tym ani skrępowana, ani zażenowana. Jako silna wiedźma powinna mieć mu za złe, że po męsku przejmuje kontrolę nawet nad jej własnym balansem, ale jako właścicielka swojego ciała, w tym przebraniu czuła się tak samo, jak zawsze, wdzięczna za jego refleks. Przynajmniej czułaby się, gdyby zauważyła, że uratował ją przed upadkiem. Tymczasem Enchantress opiera się na piersi chłopaka, uznając to za całkiem wygodne i stwierdzając, ze z jakiegoś powodu Tate trzyma ja za ramiona, więc nie będzie mu w tym przeszkadzać. — Ohooo, zasłużyłeś na moje uznanie — Enchantress próbuje mówić zgodnie ze swoją rolą, ale aż rwie ją, żeby mu podziękować za połączenie węzłami braterskości bestię i łowcę. Para idealna. Dlatego cudem udaje jej się nie podskoczyć i nie ucałować go w policzek. Zamiast tego, składa mu lekki pokłon, chociaż źle mierzy odległości, więc uderza czołem o jego pierś, odbijając się trochę, znów korzystając z jego amortyzacji, kiedy pomaga jej zachować pion. — Kto pierwszy schwyta dynie? — proponuje konkurencję, chwytając Tate’a za dłoń. Nie wyglądają już tak groźnie, kiedy ciągnie go za sobą za rękę, ale Enchantress na moment zatraca się w sobie, bardziej niż w swojej postaci, w którą się przebrała. Zatrzymuje się gwałtownie, kiedy stają w miejscu, w którym pomarańczowe światło odbija się na jego twarzy. Wpatruje się w nią z dołu, trzymając go dalej za dłoń. Drugą sięga do jego twarzy. Czarną dłonią w przebraniu prawdopodobnie nieco elektryzuje jego policzek, i osmala ją, niszcząc jego idealny makijaż. Przechyla głowę na bok, próbując schwytać światło wędrujące po jego twarzy. To płomyk świecy odbija się na jego skórze. Zaraz jednak się rozprasza, widząc Wilkołaka i Łowcę za plecami Langdona. — Uhhhmm…. Musimy coś zrobić. Bestia i łowca chyba zauważyli już pierwszą dynię. Enchantress nie jest aż tak dobrą wiedźmą na jaką wygląda, dlatego kiedy unosi różdżkę, żeby przywołać do siebie dynię, ta zamiast spokojnie wylewitować w górę, wystrzeliwuje w powietrze.
Enchantress i Tate: Rzucacie kością. Magiczny ogień z dyni przyciągnięty przez grawitację opada w dół, kiedy dynia przelatuje nad waszymi głowami. Ogień zajmuje ubiór: parzysta – Tate’a, nieparzysta - Holly
Wilkołak i Łowca: Dynia, która leciała w waszym kierunku z zabójczą prędkością. Oboje rzucacie kością na unik. Jeśli: 1, 6 – udaje Ci się uniknąć dynii 2 – dynia rozbryzga się przed Tobą (albo na Twoim koledze) i ochlapuje Cię sokiem 4 – dynia zwala Cię z nóg i upadasz na ziemię lądując tyłkiem w wielkiej pomarańczowej, dyniowatej kuli 3 – udaje Ci się wykonać zaklęcie, które pomaga Ci wystrzelić dynię w powietrze (weź pod uwagę, że jeśli uderzyła ona kolegę, wybuch ugodzi też jego) 5 – dynia, albo przynajmniej jej część uderza wprost w Ciebie i jest teraz integralną częścią Twojego stroju.
Prawda była taka, że Xavier był tak obładowany mięśniami, iż podejrzewał, że nawet nie potrafiłby sięgnąć za plecy po różdżkę, którą włożył sobie za pas. Oczywiście nie przyznał się do tego Gemmie, gdyż wiedział, że będzie się z niego nabijała. Tej dziewczynie lepiej nie dawać podobnych powodów do śmiechu, bo potem nie da człowiekowi żyć. Udał przez moment, że przechodzą go nieprzyjemne ciarki. - Tego właśnie się obawiałem... Mogła sobie wyglądać jak tylko chciała, ale to wciąż była Gemm. Ten uśmiech, to spojrzenie - to wszystko było wręcz dziwne, jak bardzo Daenerys przypominała jego przyjaciółkę, mimo całkiem innego wyglądu. Pociągnęła go pod fontannę i wcisnęła w rękę szklankę. Spojrzał na magiczny płyn, następnie na towarzyszkę, powoli zaczynającą mienić się srebrem. - Tak, tak, na zdrowie - wymamrotał i wypił niepewnie napój. Po chwili jego skóra zaczęła blednąć. Spojrzał na siebie, niezbyt zadowolony z efektu. - No dzięki, Gemm. Teraz wyglądam jak anemik. Otworzył szeroko oczy, spojrzał na przyjaciółkę i roześmiał się. W tej samej chwili szklanka, którą trzymał, pękła z cichym hukiem. Szkło posypało się na posadzkę, a jeden kawałek zranił go w dłoń. Xav już chciał sięgnąć po różdżkę, by uleczyć się i poskładać naczynie, lecz w ostatnim momencie przypomniało mu się, że nie sięgnie różdżki. Postanowił grać na zwłokę. - No, ten... Niechcący.
Niestety Edmund łowcą był tylko z wyglądu, uśmiech wilkołaka wytrącił go nieco z równowagi i cofnął się o krok. Tuż po tym miał chęć uderzyć się pięścią w twarz. Był gryfonem, potrafił zapanować nad swoimi emocjami a to wszystko było tylko zabawą a on się własnie przestraszył? Cała sytuacja została uratowana przez jego sprawcę. Otóż @wilkołak miał wielki problem ze złapaniem kubka, co było tak komiczne, że Cormac nie wytrzymał i się roześmiał. Dojście od siebie zajęło mu krótką chwilę, kiedy ochłonął złapał kubek i przystawił go bestii do pyska. -Masz bobasku, niania daje picio. Wyszczerzył zęby w uśmiechu wyobrażając sobie jak to musi wyglądać z perspektywy osób trzecich. Słowo bezcenne to chyba za mało. Niestety nie wiadomo jak akcja by się dalej potoczyła, bo w kierunku Edmunda z zawrotną prędkością leciała dynia. Moment...DYNIA!? -O cholera, kryj się! O ile wilkołak jakoś nie złapał kubka to odrzucił go na bok zamieniając w kawałki szkła. W innym wypadku nie był on jego zmartwieniem. Runął na ziemie chcąc uniknąć pocisku. Wykazał się refleksem godny łowcy i dynia przeleciała nad nim. Postanowił chwilę zostać w tej pozycji by wstając czymś nie oberwać. Impreza pełna wrażeń, nie ma co.
Dziś miały rozpocząć się przygotowania do Nocy Duchów. Ellinor też postanowiła zabrać się do pracy zaraz po śniadaniu. Pierwszy posiłek to rzecz święta, jak wiadomo. Usiadła sobie na swoim miejscu, czyli zazwyczaj gdzie siadła, przeganiając przy tym jakąś ślizgonke, która miała czelność zająć jej miejsce. Miała ochotę dziś na popularną sałatkę wegetariańską i grzanki. Powoli delektowała się posiłkiem, dlatego skończyła niemal ostatnia. Zaraz to pojawiły się skrzaty, które zaczęły dekorować Wielką Salę. Ona zaś dokończyła ostatnią grzankę i wstała od stołu. Wychodząc natknęła się na nauczycielka i obdarowała go czułym uśmiechem. Resztę dnia spędziła w dormitorium, nie mogąc się doczekać Nocy Duchów. Uwielbiała to święto tak samo, jak jej brat. W końcu, kiedy nadszedł czas postanowiła zjawić się nieco później. Wiadomo prawdziwa zabawa zaczyna się, kiedy duchy się budzą. Oczywiście nie zamierzała tak długo czekać, chciała, aby każdy zobaczył jej strój. Ciekawe, czy Mikkel ją pozna... Chociaż to było oczywiste, że nie miała przebierać się za byle kogo. Wcześniej chodziła do Stavefjord, więc doskonale znała nordyckie legendy. Kiedy znalazła się przed Wielką Salą i weszła w magiczną pajęczynę przybrała wygląd Sif. Bogini miłości i urody, przekroczyła próg do zaświatów, kierując się w stronę fontanny z której lał się srebrzysty płyn.
Przychodzę w parze: Nie - przygarnie mnie ktoś? :c Gdzie mój kochany Thor? <3
Wilkołak roześmiał się pod nosem, zadowolony z wrażenia, jakie zrobił na łowcy. No cóż, od razu widać, że przebieraniec, ale z drugiej strony, Wilkołak musiał przyznać, że faktycznie jego kły mogły robić wrażenie. Spojrzał z lekką irytacją na rozbawionego @Gabriel Van Helsing, który jeszcze przed chwilą cofał się przed nim ze strachu, a teraz zwyczajnie się śmiał. Zanim jednak zdołał coś powiedzieć, łowca złapał kubek i przystawił mu do pyska. - Nie pozwalaj sobie, Van Helsing - warknął Wilkołak, ale naprawdę chciało mu się pić, dlatego już miał upić łyk, kiedy... w ich kierunku poszybowała dynia. Kubek roztrzaskał się o podłogę, bo w końcu wilkołak nie miał jak go złapać, ale sama bestia wykonała zgrabny unik, dzięki któremu dynia przeleciała bokiem, nie robiąc mu krzywdy. - Niezły refleks, łowco - mruknął, unosząc wargę w lekkim uśmiechu i wyciągając pazurzastą łapę do swojej pary, by pomóc jej wstać.
Jeśli sądzicie, że Noc Duchów okaże się zupełnie niestraszna, to jesteście w ogromnym błędzie! Nagle wszystkie światła zgasły, a wy poczuliście powiew piwnicznego chłodu, zapach stęchlizny... Przez dobrą minutę Wielka Sala tonęła w mroku godnym egipskiej piramidy, a potem... potem pod sufitem pojawiła się ogromna zielona kula światła, które nie raziło, ale rzucało na wszystkich niepokojący blask. A na Sali zawrzało.
Rzuć jedną kostką, by się przekonać, co ci się przytrafiło (UWAGA! Prosimy, żeby WSZYSCY rzucili i uwzględnili konsekwencje!):
Kostki:
1 - U twoich stóp ląduje ogromna skrzynia, która otwiera się gwałtownie i... (rzuć drugą kostką: parzysta - ze skrzyni wyskakuje bogin, przybierając formę twojego największego lęku; nieparzysta - ze skrzyni wylatuje stado nietoperzy, wplątując ci się we włosy i drapiąc cię drobnymi pazurkami). 2 - Z podłogi wyrastają potworne dłonie o cienkich palach, podobne do łap druzgotka, które łapią cię za kostki i próbują przewrócić na ziemię. Jeśli ktoś ci pomoże, wychodzisz z tej przygody bez szwanku, ale jeśli nie... przewracasz się i nabijasz sobie guza. (Otaguj osobę, którą prosisz o pomoc!) 3 - Krzesło, obok którego stoisz, zmienia się w ogromnego pająka, który zaczyna cię gonić i próbuje owinąć swoją siecią. (Rzuć jedną kostką: parzysta - pająk cię dopada i zawija w kokon z pajęczyny; nieparzysta - udaje ci się przechytrzyć stwora, jednak wyrastają ci skrzydła jak u muchy!) 4 - W twoją stronę zmierza ogromny, czarny pies - tak, to ponurak. Obnaża zęby, a potem wydaje z siebie przeciągłe wycie. Już wydaje się, że skoczy ci do gardła, ale w locie rozpada się i rozbryzguje na tobie. To tylko smoła, ale jesteś cały brudny i paskudnie śmierdzisz. 5 - Nie wiadomo skąd, pojawiają się chochliki kornwalijskie, ucharakteryzowane na kościotrupy. A przecież wszyscy wiemy, do czego są zdolne te małe potwory! Łapią cię za włosy, ubranie i co tylko się da, po czym unoszą go góry, chichocząc złośliwe. (Rzuć dodatkową kostką: parzysta - puszczają cię z wysokości kilku metrów, już żegnasz się z życiem, ale wpadasz w wielką pajęczynę, która co prawda łagodzi upadek, ale klei się straszliwie i sprawia, że nie możesz się ruszyć; nieparzysta - zwisasz głową w dół i... co tu dużo mówić, stres i niekomfortowa pozycja robią swoje. Udaje ci się zwymiotować, na szczęście nie na kogoś, a chochliki są tym faktem lekko zniesmaczone i rzucają cię na stół. Auć. Jesteś poobijany, może nawet lekko pokaleczony, ale w jednym kawałku!) 6 - Nagle podłoga pod twoimi stopami zmienia się w grzęzawisko. Nie masz szans - zapadasz się w nie gwałtownie, najpierw po pas, potem aż po szyję i czujesz, że coś żywego i oślizgłego ociera się o ciebie, skubie zębami i próbuje wcisnąć się pod ubranie. Brrr, ohyda. Co gorsza nad twoją głową krąży chmara brzęczących much, które próbują usiąść ci na twarzy!
______________________
The author of this message was banned from the forum - See the message
Siedziały akurat przy stole, gdy nagle światło zgasło, a medalion pod koszulą Ciri załopotał złowieszczo. Nie pierwszy raz tej nocy, lecz miała przeczucie, że tym razem słusznie. Nie myliła się, poczuła szarpnięcie łańcuszka. Oczy dziewczyny zaadaptowały się do mroku jaki panował w koło. Przynajmniej połowicznie, nie była wiedźminem, ale wiele razy ćwiczyła na placu z zamkniętymi oczami, wtedy ważny był narząd słuchu i rytm. Słyszała jak coś mknie ku niej, sapie i dyszy, Obnażyła miecz srebrny z pochwy a gdy miała ciąć i zamarkować uderzenie w szóstą wilk rozmył się zupełnie tworząc ciemne i smrodliwe plamy w koło niej. Wszystko cuchnęło. Czemu nie zabrała swoich eliksirów, miała to być tylko spokojna i miła noc. Złapała za dłoń @Mistle wolną ręką i pociągnęła do siebie. - Trzymaj się blisko mnie - rzuciła polecenie. Nie wiedziała czy to przebywanie w ciele buntowniczki, nierozważnej, upartej arogantki sprawiło, że wykrzesała z siebie tyle odwagi, czy posiadała tą siłę w sobie. Jedno było pewne, że chciała ochronić Mistle, bo tylko ona miała srebrny miecz i mogła to zrobić. Było nie wiele spraw za które mogłaby zginąć, a jeszcze mniej ludzi, lecz ona była jedną z nich.
Oczywiście na takich przyjęciach, jak Halloween nie mogło być nudno. Zwłaszcza w szkole magii. W zwyczajnej placówce to co innego, ale Hogwart? Hogwart był miejscem... No, właśnie każdy czarodziej i czarownica wiedziała, jakim miejscem. W jednej chwili w Wielkiej Sali nastał istny chaos. Każdy dostał coś od losu. Zaczynając od łowców, na dziwnych dziewczynach z bejsbolem kończąc - a to był dopiero początek tej feralnej nocy. Niespodziewanie zrobiło się ciemno, bardzo ciemno... Ciarki przeszły po plecach Sif. Sama nie wiedziała, czy to ze strachu, czy może z powodu dziwnego ochłodzenia, które obecnie miało miejsce. Wydawało się, że gorzej być nie może. Oj, mogło. Jak bardzo bogini Asgardu się myliła. W powietrzu zaczął unosić się zapach stęchlizny, co nie uszło dziewczynie, ponieważ w mroku zmysły znacznie się wyostrzały, na dodatek adrenalina robiła swoje (zdecydowanie za dużo jej było). Sif wyjęła miecz, który tak na prawdę był różdżką, skrytą w tym ostrzu. Broń należało miecz zawsze przy sobie. W tym przypadku różdżkę. Miecz na nic by się nie zdał, chyba, że miała zamiar kogoś pokroić lub coś. Dziewczyna już miała zamiar zaświecić, jakimś lumos, jednakże zrezygnowała z tego, gdy pod sufitem pojawiło się zielone światło. Niestety nie było to wcale pocieszające. Jej mały głosik w głowie podpowiadał jej, aby najszybciej się stąd ulotniła. Za to ona sama wiedziała, że nie może przepuścić takiej zabawy. Zresztą od adrenaliny, aż jej szumiało w głowie. Podekscytowanie na to co miało zaraz nadejść sięgało zenitu. To tak, jak siedzieć w ciemności i wpatrywać się drzwi od szafki, zastanawiając się, czy ktoś tam jest. Musisz się upewnić, że nic tam nie ma. Podchodzisz do szafy. Sięgasz do klamki i... Pojawiają się chochliki kornwalijskie! Przebrane za kościotrupy? Sif zmrużyła oczy, aby lepiej się im przyjrzeć. Tak, w rzeczy samej małe trupy. I to zmierzały prosto na nią. Szlag! Zdecydowanie teraz przydałby się miecz. Posiekałaby te małe potwory. Co najgorsze (a tego nienawidziła najbardziej w świecie), złapały ją za włosy, ubranie i w ogóle... A chrzanić ubranie! Włosy. Tego nie wybaczy tym małym bestią. - Puśćcie mnie! Wstrętne potwory! - Zaczęła szamotać się, co na nic się nie zdało. - Ej, nie, nie... tylko nie to! - Jej głowa znalazła się w dole, no plus taki, że nic konkretnego nie jadła przed tym całym Halloween, więc tylko resztki posiłku Sif znalazły się na podłodze. Ohyda! Jeszcze nie zdążyła oswoić się z tą sytuacją, a została zrzucona w dół. Jakby była jakąś cholerną zabawką! Jakby tego mało wylądowała na stole poobijana, przy okazji wylądowała na okruchach szkła (najwidoczniej coś potłukła). Ukuło ją coś w dłoń, ale nie było to na tyle poważne, aby się tym dłużej przejmować. Zeszła ze stołu, starając się trochę ogarnąć. - Świetnie, bogini Asgardu pokonana przez małe chochliki. - Mruknęła do siebie, wyjmując z włosów coś przypominającego zieloną galaretka.
Enchantress miala dzisiaj dobry dzien. Po incydencie z dyniami spotksla ja konfrontacja z groznie wygladajacym psem. W calej swojej naiwnosci sadzila ze moze go opanowac niczym zaklinaczka psow. Kucnela, próbując go do siebie prsekonac, ale bydle bieglo w jej kierunku z obnazonymi klami. Enchantress wpatrywala sie w niego długo. Gdyby ponurak nie rozprysnal sie w powietrzu, paprajac go cuchnaca smola, byloby juz bez wątpienia po niej. Tymczasem, starla maz z siebie, patrzac w miejsce w ktorym zniknął jej stwor. - Czy to znaczy, ze zgine? Spytala glosno, przypominajac sobje, ze zle moce w Hogwarcie zawsze przegrywają i umieraja... Mogla sie przebrać za wrozke zebuszke.
Z nieskrywanym podnieceniem uśmiechnęła się po jego poczynaniach. Było to coś nowego. Wcześniej nigdy nie robili takich rzeczy publicznie. Teraz... Teraz nikt nie wiedział kim byli. Choć na pewno kilka osób mogło się domyślić, jednak im to nie przeszkadzało. A na pewno nie jej. Po raz pierwszy mogła robić co tylko zapragnęła. Wcześniej bała się podejmować podobne interakcje w otoczeniu ludzi. A tym bardziej nieznajomych czy nauczycieli. Gdy tylko odszedł okręciła się na pięcie wokół własnej osi. Czuła się jak mała dziewczynka przeżywająca swoją pierwszą wielką przygodę. Będzie miała co opowiadać swoim dzieciom w przyszłości. O ile będzie je miała. Ujęła jego dłoń bez wahania i ruszyła wraz z nim przed siebie. Każde jego słowo jak i przemyślenie przelatywało przez jej umysł z prędkością błyskawicy. Nie mogła na nich skupić się dostatecznie długo, jednak rozumiała ich kontekst. Było to dość dziwne. Nigdy wcześniej nie miała podobnego doświadczenia. Jednak... Chwila! Kilka z jego słów przykuło jej uwagę na dłużej. Jesteśmy wyjątkowi, mamy pełne pole do popisu. Czy on chciał jej coś przez to powiedzieć. Przechylając głowę w bok nie wiedziała co powiedzieć choć jej wyraz twarzy mówił "Merlinie! Jak ja Cię kocham!". Skoro już to powiedział to mogła zagrać w jedną z chorych gierek które z prędkością światła pojawiały się w jej umyśle co rusz. - Możemy zobaczyć jak by to było z kimś in... - nie dane było jej dokończyć. Zimna, chuda dłoń chwyciła jej kostkę ciągnąc w dół. Z mocno bijącym sercem spojrzała w dół. Jedyne co dostrzegła to blade, chude, długie palce wijące się wokół jej kończyny. Z przerażenia pisnęła cicho tracąc cały urok swojej postaci. - Pomóż mi! - miała nadzieję, że @Mr. Joker pomoże jej w potrę i nie spotka jej bliski kontakt z podłogą.
Tate Langdon był niezmiernie zadowolony ze swojego sprytu, ale oczywiście nie dał tego po sobie poznać. Nie wychodził z roli. Enchantress najwyraźniej także kontynuowała swoją grę aktorską, co właściwie szło jej całkiem nieźle. Skinął tylko głową jako przyjęcie jej podziękowań. Ledwo powstrzymał się jednak od uśmiechu, kiedy wykonała nie do końca udany dyg w jego stronę. Udał jednak, że nic się nie stało. Tate podąża za Enchantress, kiedy ta ciągnie go w kierunku dyń, ale nie odpowiada na jej pytanie, jakby pozwalając jej pierwszej zauważyć te jej magiczne dynie. Zatrzymują się, a ona chyba rozprasza się trochę, przyglądając się czemuś na jego twarzy. To spojrzenie kojarzy mu się tylko z jedną osobą... Wtem wykrzykuje, że łowcy już znaleźli pierwszą dynię i próbuje ją do siebie przyciągnąć. Dynia jednak przelatuje tuż nad nimi a z niej spada strumień ognia, który zajmuje i tak już skąpe ubranie Enchantress. Tate automatycznie chwyta za różdżkę i gasi płomienie. Niestety, część ubrania zdążyła już się osmolić. Właściwie teraz przebranie wyglądało jeszcze upiorniej. - Nic Ci nie jest? - spytał zatroskany, żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Wtem na chwilę zgasły wszystkie światła i dało się odczuć zapach podobny do tego panującego w lochach Ślizgonów. Nic nowego. Chwilę później zielony błysk rozjaśnił pomieszczenie. Tate dopiero teraz zorientował się, że pod jego nogi wpadła duża skrzynia. Nagle otworzyła się i wyleciało z niej stado nietoperzy, wplątując się w jego włosy. Nie bał się tych małych stworzeń, ale nie było przyjemne, kiedy ich małe pazurki wbijały się boleśnie w jego policzki. Zdołał je od siebie odgonić, ale kilka długich krwawych szram pozostało na jego twarzy. Być może nawet tak wyglądał lepiej. W tej samej chwili, jak uporał się ze swoim stadkiem, w kierunku Enchantress zaczął biec ogromny ponurak. Tate rzucił się, żeby jej pomóc, ale w tym samym momencie pokryła ich oboje smoła, a ponurak zniknął. Zastygł na moment. Ruchem ręki strącił z twarzy czarną, cuchnącą maź i odwrócił się do Enchantress. - Nie, oczywiście, że nie. Nie masz się czym martwić - odpowiedział na zadane przez nią pytanie.
Wilkołak zastrzygł nerwowo uszami, gdy salę ogarnęły egipskie ciemności. Wyczulony węch podpowiadał mu, gdzie znajdują się inni uczestnicy balu, ale czuł, że coś nadciąga. I prawdę mówiąc, wcale mu się to nie podobało. Po chwili nad nimi pojawiła się kula zielonego światła, która budziła sprzeciw w zwierzęcej części Wilkołaka. Z jego gardła dobył się mimowolny, ponury skowyt, nad którym nie potrafił zapanować. A potem nastąpił chaos. W pierwszym odruchu Wilkołak chciał biec na pomoc Enchantress, przed którą pojawił się ogromny ponurak, ale drogę zagrodziła mu skrzynia, z której wyleciały dziesiątki nietoperzy. Nie budziły w nim najmniejszego lęku, ale wplątały się w jego gęste futro, ciągnąc, drapiąc i sprawiając ból. Robił wszystko, by się ich pozbyć, ale tylko pogarszał sprawę, szamocząc się i wyrywając sobie kępki futra. Kątem oka zauważył tylko, że ponurak zmienił się w smołę i rozprysnął na żywym szkielecie i Entchantress, co odrobinę go uspokoiło, jeśli w takiej sytuacji w ogóle można mówić o spokoju. - Możecie... mi pomóc...? - zawołał do nich, zmagając się z nietoperzem, który wplątawszy się w futro na jego głowie, boleśnie szarpał i ranił wrażliwe uszy Wilkołaka.
- Z kimś.. nie dokończyłaś. - Stwierdził patrząc w górę, klimat się nieco zmienił i zrobiło się znacznie mroczniej. Uśmiechnął się szeroko i dopił swój napój, odłożył kubek na stolik i obejrzał się za siebie. Uniósł brwi widząc jak coś wciąga jej ukochaną, sięgnął po różdżkę. Szybko poruszył różdżką i powiedział cicho. - Duro - Momentalnie dłoń która ciągnęła kostkę Panny Quinn zmieniła się w kamień, bez żadnego słowa kopnął w dłoń, a ona zmieniła się w pył. Uniósł dumnie głowę do góry i pozostawił jej spojrzenie typu "Co byś zrobiła beze mnie, kochanie". Ucałował ją namiętnie i przyciągnął do siebie, zaraz po tym odszedł jak gdyby nigdy nic po swój kubek. Dumny z siebie nawet nie zauważył kiedy coś zaczęło się dziać. Zaczął powoli zagłębiać się w dół, jak przy ruchomych piaskach. Skrzywił się i spróbował wyskoczyć z tego, a poszło znacznie gorzej. Zagłębił się bardziej aż do kolan. Przymrużył oczy i przestał się poruszać, co gorsze coś zaczęło mu wpełzać w spodnie. Albo była to podłoga, albo coś gorszego o czym nie chciał wiedzieć. Na domiar złego pojawiła się nad nim chmara much. Machnął rękami chcąc je odgonić. - Spal to cholerstwo, moja różdżka gdzieś się zapodziała, no dalej! - Była parę metrów dalej, po prostu o niej zapomniał. Założył ręce na głowie by nie przypaliła mu przypadkiem włosów i pochylił się by mogła rzucić zaklęcie. Może nie był to idealny pomysł, ale na szybko tylko to przyszło mu na myśl.
Pogoda na zewnątrz nie dopisywała i na pewno nie zachęcała do spacerów. Jedyną deską ratunku przed zimnem był kubek gorącej czekolady. Najwidoczniej cała wasza trójka wpadła na podobny pomysł dzisiejszego ranka. Jednak chwilę po wypiciu czekolady tylko @Sydney Torres poczuła się dziwnie osłabiona i... zemdlona. Gdy poderwała się od stolika, by biegiem udać się do toalety, zupełnie przypadkowo wpadła na @Clarissa R. Grigori, oblewając ją zawartością trzymanej przez nią filiżanki. Całemu zamieszaniu przyglądała się @Hope Crowe, siedząc w zasadzie tuż obok was. Wyglądała na osobę bardzo rozbawioną całą sytuacją. Czyżby miała coś na sumieniu? Może nie polubiła koleżanki z innego domu, dolewając jej do filiżanki eliksiru osłabiającego? A może to przez niego Sydney potknęła się i wpadła na młodą mamę? Sydney, pamiętaj, że w każdej chwili możesz zwymiotować lub zemdleć.
Miłej gry!
______________________
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Spacer po błoniach nie był najlepszym pomysłem na jaki wpadła dziś Clarissa. Tym bardziej, że od dłuższego czasu nie pokazała się w domu. Nawet dziecka nie odwiedziła. Miała nadzieję, że minie jej to w końcu i będzie mogła wrócić do Evana i Asa. Jednak na chwilę obecną się to nie zapowiadało. Nawet zdjęcia jej dziecka, które namiętnie wysyłał Evan nie wywoływały w niej uczuć macierzyńskich. Okrywając się szczelniej długim szalem weszła do zamku. Zmarznięte dłonie dawały o sobie znać za każdym razem, gdy tylko przykładała je do policzków. Było to dziwne uczucie, a zarazem takie prawdziwe. Nie miała jednak zamiaru być chora. Musiała nadrobić zaległe lekcje, a było ich dość sporo. Martwiła ją również sytuacja ukochanego. Jak on da sobie radę skoro siedział na chwilę obecną z dzieckiem w domu.... Z takimi oto myślami weszła do wielkiej sali siadając niedaleko Hope. Ślizgonka wyglądała na w miarę niegroźną. Szybko nalała sobie czekolady do jegego z pucharków i ściągnęła zimowe ubrania. Nie zdążyła jednak usiąść z powrotem aby móc delektować się smakiem czekolady, gdyż Sydney, koleżanka z jej domu, wylała całą zawartość swojego pucharku na nią. Zaskoczona dziewczyna nie wiedziała z początku co zrobić, lecz po chwili uśmiechnęła się do niej. Szybkim zaklęciem wyczyściła swoją szatę i spojrzała z powrotem na dziewczynę. Nie wyglądała za dobrze. - Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej. - nie pamiętała nawet kiedy ostatni raz się tak martwiła o kogoś. a, no tak. Podczas porodu.
Bardziej z nudów niż z prawdziwej potrzeby Sydney przyszła dziś do Wielkiej Sali. W takie dni nawet zwykle spokojna biblioteka była przeludniona, więc Krukonka musiała szukać sobie zajęcia gdzie indziej. W Pokoju Wspólnym też nie miała ochoty siedzieć, więc ostatecznie wylądowała w tym swoistym sercu zamku. Skoro już siedziała przy stole postanowiła skorzystać z okazji i czegoś się napić. Jej wybór padł na czekoladę. Jednak już kilka minut później wiedziała, że nie był to dobry wybór. Czuła się jak po przejażdżce jakąś diabelską koleją z mugolskiego wesołego miasteczka zaraz po wypiciu butelki mocnego trunku, czyli fatalnie. Nie wyglądało na to, że czekolada była z wkładką, a ona sama też dzisiaj nic podejrzanego nie jadła, więc nie miała pojęcia skąd takie rewelacje. Wstała od stołu i zachwiała się, jakby naprawdę była pijana. Ledwo ruszyła przed siebie, a już na kogoś wpadła. Gdy udało jej się skupić wzrok na dłuższą chwilę rozpoznała dziewczynę z jej Domu. Gdy tak się chwiała, próbując utrzymać względną równowagę i nie puścić pawia, zauważyła podejrzany uśmiech Ślizgonki siedzącej niedaleko. Widywała podobne kpiące uśmiechy nie raz i nigdy nie oznaczały one nic dobrego. Nie zdążyła jednak nic zrobić ani powiedzieć, gdy poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Zwykle blada skóra przybrała zielonkawy odcień, a Syd opadła na kolana.