Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
Kto wie, może czasami jej się zdarzało zatrzymać na nim wzrok trochę za długo i mimowolnie szukać go po sali... jeśli tak, to zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy i może to rzeczywiście dla ich dobra. W końcu jak na razie wszystkie jej związki okazały się niewypałem, a nie chciałaby, żeby z Benem jakoś źle się skończyło, bo nie wyobrażała sobie życia bez swojego najlepszego przyjaciela. - Wierzę, bo w sumie kto inny by cię chciał. - Wiadomo przecież, że żartowała, już o tym była mowa. Naprawdę, powoli zaczynała się bać o zdrowie Bena, bo jakoś dziwnie się spiął, kiedy się zbliżyła. Przecież wiedział, że ona już tak ma, że wszystkim pokazuje, jak bardzo ich kocha przez temu podobne gesty, więc na pewno nie chodziło o element zaskoczenia albo stres. Może był naprawdę chory? Ojej, a co jak to coś zaraźliwego i dlatego nie chciał się do niej przytulić? A co jak to jakaś wysypka? Wysypki swędzą, nie miała ochoty śmierdzieć maścią przez najbliższy tydzień, no halo. Mógł jej to jakos dyskretnie powiedzieć, czy coś. Bo co innego mogło się stać? Przecież się w niej nie zakochał, to byłoby głupie. Znaczy miłe, ale też straszne, bo przecież ona nic do niego nie czuła i zrobiłoby mu się przykro. Może po prostu przystopuje z okazywaniem miłości, CZYSTO BRATERSKIEJ, jakikolwiek powód stał za zachowaniem Rogersa. - Ben... wiesz, że żartuję, prawda? Przecież wiem, że nie chodzimy na randki. Obiecuję, że nigdy nie zabiorę cię na randkę. - Chyba Ben nie był zbyt zadowolony z tego, że los ich ze sobą dzisiaj połączył, bo naprawdę był sztywny jak kij od miotły. Może i nie było to idealne rozwiązanie, ale przecież nie musieli robić z tego wielkiego halo. Po balu powie mu, że umówi go na randkę w ciemno, już na pewno nie z samą sobą, i sobie odbije ten wieczór z nią. Może z Tori, bo chłopak widocznie rumienił się na jej widok... albo z jakąś miłą przyjezdną... Nie przekonała jej ta gadka o fasolkach, ani trochę. Może i była naiwna, ale nie głupia, no halo, kolor na jej krawacie mówi sam za siebie! Kiwnęła tylko głową, żeby nie było, że jest zła, chociaż w sumie trochę była, ale nie chciała psuć im zabawy. - Wybacz, mam dziś jakieś niespodziewane szczęście do żab, same mnie znajdują. - Tu wskazała na Juliusza, który nadal dzielnie czekał na jej ruch, chyba będzie mu musiała za to nazbierać pełno świeżutkich much. - Zamienię go po balu w mojego księcia, będziemy żyć długo i szczęśliwie. Mam tylko nadzieję, że po odczarowaniu mój superczarodziej nie będzie miał zeza jak teraz. - No bo serio, byłoby bardzo kiepsko, gdyby okazało się, że ma problem z oczami. Wystarczyło, że ona była ślepa. Wiadomo, los ich połączył, więc ona by go nie zostawiła, ale no, miło by było, gdyby patrzył jej prosto w oczy, jak będzie mu mówić, że go kocha. Rozsiadła się wygodnie na poduszce, czekając na reakcję Bena. W sumie nie wiedziała, czego się spodziewać, ale obrazy, które podsuwała jej wyobraźnia nie były nawet w połowie tak śmieszne, jak rzeczywistość. Ellie o mało nie uderzyła głową w podłogę, tak jej było do śmiechu, na widok dymu ulatniającego się z jego uszu. Jednocześnie trochę się przeraziła, co jej może się po tym stać. - Chyba mózg ci się zlasował. - Odpowiedziała po dłużej chwili, kiedy w końcu udało jej się uspokoić. Przejęła od niego fajkę i mocno się zaciągnęła. Początkowo nic nie czuła, ale w końcu usłyszała w głowie swoją ulubioną piosenkę i musiała wstać, żeby do niej zatańczyć. Serio, ona. Chyba pierwszy raz w życiu tańczyła do rytmu i nawet to jakoś wyglądało, bo wiedzą powszechną był fakt, iż panienka Dunphy nie ma za grosz talentu tanecznego. Żeby nie wyglądać głupio, pociągnęła za rękę Rogersa i zmusiła go, żeby się do niej przyłączył, chociaż pewnie on nie słyszał muzyki, która jej obecnie w duszy grała. - Trochę to przerażające. Nie mogę przestać tańczyć, zrób coś.
Jemu za to zdarzało się to notorycznie. I niestety tylko w połowie przypadków się na tym łapał i przestawał się gapić. Powinien napisać książkę. Ciężkie życie we friendzonie - historia prawdziwa. Książka ta niewątpliwie pomogłaby milionom chłopaków na całym świecie, byłaby popularna nawet wśród mugolów. Tym bardziej, że Ben niekiedy lubił sobie coś popisać. Naturalnie nikt, absolutnie nikt o tym nie wiedział, bo nawet Ellie bał się o tym powiedzieć. Od razu chciałaby przeczytać te głupoty, a on by tylko spalił buraka. - Właśnie. Nawet w snach nie mam własnego haremu, a co dopiero w realnym życiu. - stwierdził, robiąc przy tym smutną minkę, która nie miała w sobie ani krzty powagi. Była tak udawana jak to, że niby Axel nie jest zakochany w Neptune. Chyba nikt w to kłamstwo nie wierzył, prawda? Może gdyby Axel tego nie widział zareagowałby inaczej, przytuliłby ją, wtulając swoją twarz w jej pachnące włosy, ale przy bracie... Bał się jego reakcji. Tego, że zrozumie jego uczucia wcześniej od niego samego. Byłoby trochę... Nieswojo, gdyby Axel dowiedział się o tym wszystkim jako pierwszy, choć śmiało mogę się założyć o dwadzieścia galeonów, że już coś zaczynał podejrzewać, bo zachowanie Bena znacznie odbiegało od normy. Przytulenie Neptune, Ettie czy Tori nie sprawiłoby mu najmniejszego problemu. Za to Ellie... Nie była taka jak inne dziewczyny. Była dla niego wyjątkowa praktycznie od zawsze. Cenił ja nie tylko za to, że mógł jej powiedzieć absolutnie wszystko bez najmniejszych wyjątków, ale też za to, że zawsze przy nim była, gdy jej potrzebował. Dopiero po usłyszeniu jej słów dostrzegł jej żabę. Uśmiechnął się szeroko - i przede wszystkim naturalnie - patrząc na żabcię. - Szamanka mi przydzieliła łabędzia, który mnie chyba naprawdę nie lubi. Poza tym, wygląda mi na Włodzimierza, ale sam nie wiem. Myślisz, że Włodek to odpowiednie imię dla... Tego tam? - zapytał, wskazując palcem łabędzia, który latał najniżej. Niby był podobny do reszty, ale jednak Ben nie mógł go nie rozpoznać. W końcu był jego duchowym zwierzakiem, totemem! - Chciałbym, żeby to zadziałało też w przypadku Włodka. Chociaż teraz stwierdzam, że lepiej dać mojemu łabędziowi damskie imię. - nazwałby łabędzia Ellie, ale... Ale pierwotna właścicielka tego imienia mogłaby odebrać to za coś nietaktownego czy coś w ten deseń. Bella? - zapytał, patrząc na przyjaciółkę. Ben bardzo chciałby się już pozbyć tej pary, wydobywającej się mu z uszu. Wyglądał przez to przekomicznie i już wiedział, że przez to nigdy nie znajdzie dziewczyny, założy farmę łabędzi i będzie je hodował, aby w końcu oddawać je do zoo, choć do miejsc takich jak zoo miał wielki uraz. Taki sam jak do cyrków. No ale co mógłby zrobić z hodowlą łabędzi? Chyba by na nich nie latał, prawda? - Pewnie dlatego od kiedy przyszłaś zachowuję się jak ostatni kretyn z kijem w tyłku. To na pewno wina mojego zlasowanego mózgu! - prędzej wina serca, ale wmawiaj sobie dalej, Benny. Mimo dymu, który powoli zaczynał mu przeszkadzać, bo wkrótce otaczał go całego, uważnie obserwował szatynkę, która... Nagle wstała i zaczęła tańczyć. Przecież to nie było do niej podobne! Gdy pociągnęła go za rękę w sumie się nie zdziwił, bo jak wiadomo w kupie raźniej i najwyżej skompromitują się oboje, choć Ben potrafił tańczyć. Jednakże halo, przecież nie zacznie nagle odwalać pokazu tanecznego w Wielkiej Sali, nie? To by mogło ujść za co najmniej dziwne, a nieszczególnie zależało mu na tym, aby zachowywać się dzisiejszego wieczora jeszcze dziwniej niż do tej pory. - To pewnie urok Tęczowych Jednorożców. Na mnie zawsze tak działają. Przy sprzątaniu. Rodzice mają mnie dosyć w wakacje. - stwierdził z przekonaniem. Nagle przez myśl przemknęło mu to, że mogliby zagrać coś wolniejszego. Tak o, żeby miał dobry pretekst do położenia swoich dłoni na jej zgrabnej talii.
Freya nie była zbyt pewna czy przyjść na bal. Po tych wszystkich wydarzeniach w ciągu roku, chciała jedynie odpocząć. Za namową znajomych udała się mimo to, nawet wzięła udział w losowaniu pary. Wkroczyła pełnym wdziękiem do sali, na lewym nadgarstku odznaczała się czerwona chusta która miała wskazywać jej parę. Wypatrywała swoim wzrokiem kogoś znajomego, wszyscy byli z osobami towarzyszącymi. Udała się więc w ich kierunku, zahaczając o coś mocnego do picia. Następnie powędrowała ku @Daisy Manese i jej dużą grupkę ludzi. Podeszła do niej od tyłu przystawiając jej zabawkowy pistolet do głowy. -Stój bo strzelam! - zaśmiała się z tyłu na wzdrygnięcie Daisy. Schowała z powrotem pistolet do pochewki i się z nią przywitała. -Daaaaisy!
Ale to by dopiero był bestseller, gdyby napisać go zarówno ze strony friendzonującego i friendzonowanego! Nic by się przed nimi nie ukryło! Oczywiście, jeśli w końcu zdaliby sobie sprawę z tego, co się z nimi dzieje i już przeboleli to, że Ellie nic do Bena nie czuje. Chociaż gdyby dowiedziała się, że ukrywa przed nią swoją twórczość, na pewno byłaby zła jak cholera. Dobrze wiedział, że ma fioła na punkcie pisania, sama chciała zostać pisarką, musiała znać konkurencję!Nie miał prawa chować przed nią swojej pisaniny! - To akurat przykre. Czemu żałujesz sobie haremu? - Ona na przykład nie chciała mieć haremu, jej się śnił domek na plaży, własny piracki okręt i plądrowała pobliskie wioski w poszukiwaniu czekolady i papierosów. Czy ktoś mógł jej to zabrać? Nie. Chyba, że Axel mu ukradł harem, a jej statek piracki będzie następny! To by było straszne! Gdyby Ellie wiedziała, że chodzi mu o brata, to może nie byłoby jej tak przykro, ale jakoś nie przyszło jej to do głowy, bo sama nie reagowała na jego przytyki. Raczej się z nich śmiała, no bo halo, byli przyjaciółmi! I to nie byle jakimi, bo najlepszymi. Więc myśl o tym, że mogli by być razem była dla niej kompletnie absurdalna. Może kiedyś, za dzieciaka, zdarzyło jej się o tym myśleć, ale teraz zdecydowanie z tego wyrosła. Po co ryzykować utratę przyjaźni, skoro tak dobrze im to wychodzi? - Byłam zdziwiona, że trafiła mi się żaba, ale twój totem już w ogóle do ciebie nie pasuje. - Ben i łabędź, no błagam! Mogliby się w sumie zamienić, gdyby nie to, że Juliusz był jej księciem z bajki. Przecież go nie odda, bo byłaby samotna do końca życia. Dlatego cieszyła się, że jej żaba chodziła za nią wszędzie, inaczej mogłaby ją zgubić i wtedy musiałaby jej wszędzie szukać. - Włodziu brzmi dobrze, a tamten tam, ten twój, rzeczywiście wygląda, jakby dopiero co wstał z przysklepowej ławeczki. - Okej, zawsze Włodzimierz kojarzył jej się z panami pijącymi piwko pod sklepem, może dlatego że na jej wyspie poznała pana o tym imieniu i tak właśnie spędzał swoje dni. Ale w sumie nie było w tym nic złego, łabędź czy nie, należało mu się! Szkoda tylko, że był tak daleko, chciała zobaczyć, czy jest podobny chociaż trochę do Bena. - Bella? No co ty, czy ona ci wygląda na bohaterkę Zmroku? Chcesz ją tak ukarać? - No teraz to się zdenerwowała, Włodzia jeszcze potrafiła zrozumieć, ale Bella? Z drugiej strony Piękna i Bestia to super historia, ale nadal Zmrok nadaje temu imieniu negatywny wydźwięk. Poza tym to cholernie oklepane imię! Śmiesznie wyglądał z tą parą, ciekawe ile mu się to utrzyma, bo powoli nie mogła już ze śmiechu, a do tego jeszcze musiała tańczyć. Miło było potańczyć z rytmem, ale nie bardzo przepadała za tą formą spędzania czasu i czuła się nawet więcej niż nieswojo. Nie przywykła do takich ekscesów. Dlatego też chwyciła Bena za ramiona, traciła już kompletnie kontrolę nad swoim ciałem i to nie było fajne. Co prawda jej ręce stwierdziły, że to wcale nie tak się tańczy i wbrew jej woli ręce poszybowały w górę. - Mam nadzieję, że to dziwne zachowanie ujdzie razem z parą, bo seria zaczynam się o ciebie bać. - Pomachała ręką przed głową, żeby odgonić gromadzący się przy Benie dym. - Musisz mi pomóc Ben, ja już nie chcę tańczyć, serio, to przerażające. Zrób coś. Była już na skraju wytrzymania. Może innym podobałoby się takie wywijanie, ale nie jej, wolałaby chociaż, żeby grali coś wolnego, wtedy miała by mniejszy problem z rozpoznaniem intencji swoich dłoni i nóg, bo teraz nie wiedziała, co będzie następne. - Znienawidzę tę piosenkę.
Oj tam, jaka znowu konkurencja. Ben nie był z tych, którzy by celowo konkurowali. Owszem, kochał rywalizacje i uczucie, które jej często towarzyszyło, ale nigdy nie konkurowałby z - przyznajmy to między sobą szczerze - dziewczyną w której się buja. Poza tym, nie był też w kwestii pisarstwa zbyt pewny siebie. To samo tyczyło się gry na gitarze czy ukulele, choć grał czadowo. Po prostu sądził, że a)jest słaby lub b)jest porządnie przeciętny. Nie był przecież Axelem, prawda? To jemu przypadł talent muzyczny. Benowi przypadła akurat ta nerdowatość i wygórowane ambicje. - Axel by mi odebrał harem w pierwszej chwili, w której by się o nim dowiedział. A proszę cię, jak miałbym chować przed nim cała chmarę pięknych niewiast? Pod łóżkiem by się nie zmieściły. Chociaż to niezły pomysł. Schowanie dziewczyn w dormitorium lub naszym pokoju wspólnym. Ax nigdy w życiu nie wszedłby do środka, nie dałby rady odgadnąć zagadki od kołatki. - czasem dawała naprawdę ciężkie i sprawdzające inteligencję zagadki. Jednakże Ben nie narzekał, kochał wytężać mózgownicę za każdym razem, gdy chciał wejść do środka. Pewnie Ben teraz też tak myślał. Po co tracić tak piękną przyjaźń, skoro nie wiadomo czy związek by w jakikolwiek sposób wypalił? Dlatego też nawet nie przyjmował do wiadomości wyraźnych oznak takich jak przyspieszone bicie serca na sam widok dziewczyny czy to jak niezręcznie sie nieraz czuł, gdy łapała go za rękę lub przytulała. Byli przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi i tak musiało pozostać. A Axel... choćby nie wiem co mówił, nie ma racji. Jest tylko durnym starszym bratem, prawda? Myli się, zawsze się myli. Tak samo jak myli się co do tego, że Ben nie może być aseksualny! Sam Benjamin zaczął rozpatrywać i taką możliwość! - Co nie? Może to aluzja do Brzydkiego Kaczątka? Wiesz, kiedyś byłem brzydkim kaczątkiem, a teraz jestem przystojnym łabędziem? Sam nie wiem... - wzruszył lekko ramionami. Mama zawsze czytała mu mugolskie bajki i baśnie, gdy był jeszcze brzdącem, który zadawał zdecydowanie zbyt wiele pytań. No ale halo, nie jego wina, że bł ciekawym świata dzieciakiem, prawda? - On wygląda tak, jakby zbyt dużo czasu spędził przy stoisku z ponczem. - stwierdził i dosłownie w tej chwili Włodzimierz zanurkował w tłum. Po chwili znów wzniósł się na wyżyny i Ben odetchnął z ulgą. Nie, ten łabędź definitywnie do niego nie pasował. - Akurat miałem na myśli Bellę z Pięknej i Bestii, nie tę ze Zmierzchu. Nie lubię Kristen Stewart. Jest dla mnie strasznie drewniana. - skrzywił się na sama myśl o wszystkich mugolskich filmach, które z nią kiedykolwiek widział. W sumie naprawdę dobrze mieć mamę mugolke, bo ma się pretekst do oglądanie Star Wars w wakacje. Niestety, Ben musiał się jeszcze wiele o mugolach nauczyć. Okropny z mugoloznawstwa mówił sam za siebie. - Nie masz powodów, by się o mnie obawiać. Byłem dziwny przy Axelu. Wiesz jaki jest Ax, pewnie od razu by coś... Sugerował. - sam się zdziwił, że dał radę wydusić z siebie szczere słowa. Owszem, brzydził się kłamstwem, nienawidził kłamać i być okłamywanym, ale nie uśmiechało mu się wyznanie Ellie tego co czuje, tym bardziej, że sam do końca nie wiedział co się z nim ostatnio dzieje. Może ten dym tak jakoś na niego podziałał, że automatycznie odechciało mu się okłamywać jedną z osób, które naprawdę kochał, wielbił i mógł zrobić wszystko byleby była szczęśliwa. Oddałby jej nawet wszystkie swoje karty z czekoladowych żab! Patrzcie jaki romantyki dobry kumpel! Wyciągnął różdżkę i wycelował w Ellie. - Finite! - nie zadziałało. Zrobił z lekka przerażoną minę i zaczął się śmiać. Naprawdę zabawnie wyglądała tak tańcząc jak oszalała. - Będę cię nią maltretował czy ci się to podoba, czy nie! - powiedział z rozbawieniem. Na złość będzie jej ją puszczał, poważnie. Żeby nie zapomniała o tym jak tańczyła pod wpływem dymu z fajki pokoju.
Te balowe lody czekoladowe były naprawdę dobre, prawie tak dobre jakie przygotowywał dla niej Saturn, gdy było jej smutno. Z resztą nie było zbyt wielką tajemnicą, że Urane wprost uwielbia słodyczne. Nie ważne czy to cukierki czy czekolada, wszystko co słodkie i kolorowe lądowało zaraz w buzi gryfonki. A co najlepsze, nie ważne ile by zjadła jej waga nie zmieniała się, więc matko naturo dzięki Ci za ten metabolizm! Ale jak to zwykle bywa, jako mała dziewczynka często skarżyła się na bóle brzucha z powodu przejedzenia. Bo przecież zawsze wizja zjedzenia truskawkowych pianek niż brokuła i kalafiora, była bardziej kusząca. Z wiekiem starała się opanować ten nałóg słodyczowy ale jak widać nic z tego nie wyszło. Dziewczyna oblizała górną wargę z resztki kremu i rozejrzała się po sali. Ciekawe czy mój partner w ogóle się pojawi...spojrzała na pozostałość loda w rożku, cicho wzdychając. Na szczęście nie musiała długo czekać na osobę do pary, ani też jej szukać, bo to właśnie czarnowłosy chłopak podszedł do niej pierwszy. Na jego widok uśmiechnęła się, ukazując rządek białych zębów i odgarnęła część włosów na plecy. - Też tak sądzę, stylowy kapelusz!- wyszczerzyła się, nasuwając nakrycie głowy na krótką chwilę. Dziki zachód to nie był temat balowy jej marzeń, ale w miłym towarzystwie jest się w stanie o tym zapomnieć. A przynajmniej miała nadzieję, że ten wieczór będzie sympatyczny. - Urane Leighton. Twoja twarz też nie raz, przewinęła mi się na lekcjach, ale jakoś nie było okazji żeby porozmawiać.- również się przedstawiła, wyrzucając resztkę loda i wycierając dłoń z czekolady. No jak dziecko...Teraz jej dwa palce lekko się kleiły, ale przetarte chusteczką, wróciły do poprzedniego stanu. Dziewczyna zarumieniła się, mimowolnie spoglądając na Michaela. Jego niebieskie oczy były w jakiś sposób intrygujące, a wzrost chłopaka sprawiał, że Urane czuła się jak krasnoludek. Ale to chyba lepsze niż bycie żyrafą... Zorientowała się, że od kilku minut patrzy się na niego nic nie mówiąc, więc szybko zmieniła obiekt zainteresować na dwa wilczki merdające ogonkami. - Widzę, że Ty też masz to szczęście i trafiłeś na tego puszystego słodziaka!-kucnęła i pomiziała oba wilki pod brodą.
Kilka dni przed balem Cand zdołała namówić Cole'a, żeby ten zaprosił jej kolegę - @Skyler Jamie Henggeler. Trzeba było jednak nadmienić, że to wcale nie było dla Nathaniela takie łatwe. Chociaż mogło się wydawać, że puchoński student jest niezwykle otwartym i sympatycznym chłopakiem (i właściwie taka była prawda), zawsze miał pewne problemy w relacjach męsko-męskich. Nie oszukujmy się, nie był mistrzem flirtu i nie bardzo wiedział co powinien dokładnie powiedzieć, ale przysiągł sobie, że nie zawiedzie przyjaciółki, a przy tym spróbuje przekonać Henggelera, że warto poświęcić mu swój czas. Oczywiście nie wyobrażał sobie zapraszać go listownie - nie znali się, więc wypadało, żeby choćby do niego podszedł i trochę bardziej się postarał. Złapał go więc któregoś dnia na korytarzu, wykrzykując jego imię. - Hej, nie znamy się. Jestem Nate. - Przywitał się, podając dłoń uczniowi z Salem i uśmiechając się delikatnie. Nie poszło mu tak źle; w końcu zawsze to ten pierwszy krok okazywał się najtrudniejszym. - Candy wiele mi o Tobie mówiła i pomyślałem, że... - Zaczął swój wywód, stwierdzając po chwili, że na tym etapie niestety nieco się już pogubił. Zamilknął i wziął głęboki oddech. W sumie nie miał chyba aż takiego powodu do stresu? W końcu machnął ręką i roześmiał się w duchu. "Będzie dobrze". - Chciałbyś pójść ze mną na bal? - Zapytał już ze znacznie większą dozą pewności siebie i stanowczości. Prawdę powiedziawszy sam był zaskoczony tym, z jaką swobodą przyszło mu to pytanie. Może wcale nie był taką pierdołą?
Kiedy w swoim dormitorium szykował się na bal, nadal nie wierzył, że udało mu się namówić do wspólnej zabawy tak przystojnego partnera. Można nawet powiedzieć, że to, iż Skyler zgodził się pójść razem z nim, dodało mu siły i wiary we własne możliwości. Ba, Nate zdołał nawet na jakiś czas zapomnieć o tym nieszczęsnym niepowodzeniu z Calebem, które miało miejsce nie tak dawno temu. Skoro Ślizgon nie zamierzał o niego walczyć - Cole nie powinien się tym przejmować. Postanowił zamiast tego skoncentrować się na Henggelerze i czerpać z balu pełnymi garściami. Poprawił jeszcze tylko swoją dość jaskrawą koszulę w barwie Hufflepuffu, którą połączył z czarnym, klasycznym garniturem, po czym opuścił dormitorium, żeby spotkać się ze Skylerem i razem z nim udać się w kierunku Wielkiej Sali. - Spójrz na ten namiot. Czy to stamtąd wszyscy wychodzą ze zwierzakami? - Rzucił wesoło do swojego partnera, kiedy znaleźli się już na miejscu. Pomachał jeszcze dłonią w kierunku @Michael Cole, którego wypatrzył gdzieś po drugiej stronie sali, ale nie był nawet pewien czy jego kuzyn zauważył ten gest. Był wielce zaaferowany spotkaniem z panną Blackwell, co sprawiło, że twarz Puchona przyozdobił szeroki uśmiech. W sumie nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale teraz, gdy widział ich razem, stwierdził, że tworzyliby całkiem uroczą parkę. W każdym razie to nie był odpowiedni moment na zabawę w swatkę. Nathaniel pociągnął delikatnie za sobą Skylera, żeby odwiedzić wreszcie ten tajemniczy namiot, który jako pierwsza z balowych atrakcji wzbudził jego zainteresowanie. Wysłuchał uważnie tego, co ma im do powiedzenia starsza szamanka, po czym podał jej dłonie, nerwowo oczekując na swojego totemicznego zwierzaka. Nie trzeba było długo czekać, kiedy Cole dość krzywo spojrzał na prychającego tuż obok konia. - Naprawdę? Jestem podobny do konia...? - Mruknął dość zdziwiony, odwracając swój wzrok na Henggelera. Cole z pewnością nie wyglądał przy tym na zbyt zadowolonego. Z drugiej strony, przecież to tylko jakiś duchowy towarzysz. I to na szczęście nie z nim, a ze Skylerem (a przynajmniej Nate taką miał nadzieję) przyjdzie mu wreszcie wylądować na parkiecie.
Coś w dziewczynie powodowało, że Fieber nie zachowywał się jak zwykle, czyli jak palant podrywacz. Była bardzo ładna, zgrabna, ale to właśnie jej oczy zrobiły na Fieberze szczególne wrażenie. Skrzyżował ręce na piersi i słuchał jej lekko się uśmiechając. Nie umknęło jego uwadze, że była czymś wyraźnie poddenerwowana, ale gdy tylko na niego spojrzała, jakby coś się zmieniło. Więc nie tylko Louis stał i wgapiał się jak ostatki głupek, coś między nimi zaiskrzyło, przynajmniej takie odniósł wrażenie. No ale nie ma na razie co sobie robić nadziei, taka dziewczyna na pewno już kogoś ma. Fieber do cholery, ogarnij się! - Całkiem ciekawe imię i jakże pasujące do właścicielki.- odrzekł spokojnym tonem, unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Czy ona się właśnie zarumieniła? Chyba jego podejrzenia o wzajemnym zainteresowaniu się właśnie potwierdziły. Z pewnością, nie zakończy się to na tym spotkaniu, a przynajmniej Louis do tego nie dopuści. Ta dziewczyna była zbyt intrygująca a Fieber zbyt uparty. Oj tak, osoba która wpadła w oko ślizgonowi nie miała zbyt łatwo. - Louis. Miło mi Cię poznać Tori.- gdy dziewczyna spuściła wzrok, chłopak podszedł do niej bliżej i spojrzał prosto w jej oczy. Z bliska wydawały się jeszcze większe. - Nieładnie tak, odwracać wzrok gdy się z kimś rozmawia, blondwłosa.- uśmiechnął się nieco szerzej, nie spuszczając wzroku z Tori. Uwielbiał wprawiać w zakłopotanie, wręcz świetnie się przy tym bawił. -Obawiam się, że dzisiejszy wieczór będziesz musiała spędzić z kimś innym. Wylosowałem to coś co mam na głowie.- spojrzał w górę, na pióro które nieco się przekrzywiło. Z pewnością rozmawiali by jeszcze kilka dobrych minut gdyby nie podeszła do nich jakaś dziewczyna z indiańską opaską. W sumie na dobre wyszło bo Fieber nie musiał szukać swojej pary a ona sama się znalazła. Do Tori również ktoś podszedł więc Fieber przedstawił się krótko Elizabeth i obdarzył ją uśmiechem. Na jedną chwilę podszedł do Tori, szepcząc jej tuż nad uchem. - Nie mógłbym przepuścić ponownej okazji, spotkania się z Tobą.- zachichotał w duchu i wrócił do swojej partnerki. Również wyglądała ślicznie, ale zupełnie inaczej niż Tori. Miała kolorowe włosy i całkiem zielone oczy, taka dziewczyna z mocnym charakterem, ale mógł się mylić. Ujął jej dłoń i ucałował szarmancko. - Jestem Louis. Tak, wygląda na to, że dzisiaj będziemy się bawić w swoim towarzystwie. Ponczu?- uśmiechnął się wskazując na wypełnione naczynie. Zły humor zupełnie zniknął, to chyba będzie miły wieczór.
Winnie tyle rozmawiała z Mikkelem, że jakoś samo wyszło wspólne wyjście na bal. Od słowa do słowa, już umawiali się o której mniej więcej się spotykają na balu. Co wyszło jej na dobre, bo ostatnio Carlsson był najbliższą jej osobą, głównie przez wspólne dzielenie sekretów. Dlatego przyda jej się przyjaciel, z którym zawsze może dobrze się bawić, przy którym nie musi się z niczym kryć. Na dodatek jest tuż po zerwaniu z chłopakiem, potrzebuje trochę luzu. Popija poncz, obserwując wszystkie pary dookoła. W tym momencie postanawia, że będzie dziś dobrze się bawić, jakkolwiek by nie było. Dlatego kiedy słyszy powitanie Mikkela uśmiecha się podnosząc głowę. Mruga do niego zawadiacko i wstaje natychmiast z miejsca. -Postaram się wybaczyć - odpowiada i całuje go pośpiesznie w policzek. Na jego żart prycha krótko i kręci głową przystroją w kowbojski kapelusz, wypasujący się w klimat. - To prawda. Ktoś najwyraźniej nie usłyszał, że zerwałam z Devenem i zrobił bal na naszą cześć - stwierdza wzdychając ciężko. Rozgląda się ciekawsko dookoła, jakby szukając kogoś. - Jest tu twoja narzeczona? Chciałam ją zobaczyć - pyta na ucho Ślizgona, co nie było takie prosto, bo musiała stanąć na palce, by dosięgnąć do jego głowy. I co oczywiście wcale jej nie przeszkadza, bo przynajmniej musieli ładnie razem wyglądać, z tą idealną różnicą wzrostu, ze swoimi ślicznymi twarzami. Szczerze mówiąc Winona była zbyt zajęta zrywaniem, by zauważyć czy często myślała o Mikkelu. Pewnie tak, skoro tak często miała z nim kontakt. -Chcę być dziś szczęśliwa cały wieczór, więc nie zadręczajmy się żadnymi smutnymi sprawami – stwierdza Królowa Teksasu i pakuje mu wolną od ponczu rękę pod ramię. - Chcesz poncz? Nie polecam, to dość kiepska podróbka, ale nie ma tu nic innego ciekawego do picia. Chodźmy postrzelać - postanawia jeszcze i idzie ze swoim partnerem w kierunku jednej z atrakcji balowej, po drodze zgarniając mu ten amerykański napój i w międzyczasie zajmując go jakąś lekką rozmową na średnio interesujący temat. Kiedy robią te wszystkie cyrki ze strzelaniem w swoim kierunku, Hensley jak ktoś kto faktycznie urodził się w ojczyźnie kowbojów na dzikim zachodzi, idealnie trafia w Mikkela, ale nie widzi na początku co się z nim dzieje, przez żółtą mgłę, otaczającą chłopaka.
Mikkel cieszył się, że na bal pójdzie z Winnie. Mimo że na pewno znalazłby nie jedną chętną partnerkę, gdyby musiał. Ale jakoś stracił ochotę na podrywanie co drugiej dziewczyny. Chyba w końcu zrozumiał, że było to strasznie dziecinne i zwyczajnie głupie. Miał wrażenie, że jakby dorósł. Zmienił się. Postanowił może jakoś ustatkować. Teraz nie w głowie mu były nastoletnie dramaty i tak dalej. Doszedł do wniosku, że w życiu jest wiele poważniejszych spraw niż to, czy uda mu się poderwać jakąś ładną dziewczynę. Nareszcie. Uśmiechnął się na odpowiedź Winnie, widząc że i na jej twarzy zagościł uśmiech. Skinął głową, jakby dziękując za jej wybaczenie i chwilę potem ją pokręcił na jej komentarz na temat niedawno zakończonego związku. Był całkiem zabawny, ale on nie chciał się śmiać i trochę go nawet smuciło, że ona jest w stanie tak żartować. Najwyraźniej umie sobie poradzić z całą sprawą, mimo wszystko. Kiedy Winnie wpinała się na palce, żeby zadać mu pytanie, Mikkel pochylił się lekko w jej kierunku, żeby jej to trochę ułatwić. Była trochę niższa od niego, ale mniej niż większość dziewczyn w Hogwarcie, co było dużym plusem, bo całkiem ładnie się razem dopasowywali. - Nie ma jej. I nie wydaje mi się, żeby miała przyjść - odpowiedział, kręcąc głową. Atria nie należała do osób, które lubiły chodzić na tego typu wydarzenia. Pytał jej, czy nie miałaby ochoty pójść, ale nie wyglądało na to, żeby była do tego przekonana, więc Mikkel nie miał zamiaru nalegać. Winnie powiedziała, że chciałaby być szczęśliwa cały wieczór, co automatycznie wyryło się Ślizgonowi gdzieś głęboko w umyśle i postawił sobie za punkt honoru, żeby to życzenie się spełniło. Mikkel sam miał zamiar zaproponować pojedynek na rewolwery, ale dziewczyna go ubiegła z propozycją. Odebrał od niej szklankę ponczu, którego faktycznie fanem nie był, ale nie mógł liczyć na nic innego. Pojedynek, jak można było przewidzieć, lepiej poszedł Hensley niż jemu. Z jego broni wystrzeliła tylko delikatna smuga. Jakimś cudem uderzyła Winnie, formując wielką bańkę, w której oboje zostali uwięzieni. Unosili się jakiś metr nad ziemią, co wcale nie było tak wiele. Jej strzał z kolei trafił prosto w niego, powodując że zaczyna się unosić jeszcze wyżej niż byli. A bańka proporcjonalnie się powiększa. Był trochę zdezorientowany, bo nie uśmiechało mu się lecieć do sufitu. Liczył, że Wins go jakoś przytrzyma, żeby przynajmniej dało się porozmawiać w tych komicznych warunkach.
Przez chwilę, czuła się jakby weszła im w prywatną rozmowę. Pewnie tak było, mogła poczekać z boku, aż się nagadają. Ale cóż, od jakiegoś czasu nie potrafiła tylko stać z boku. Rok temu, była cichą myszką. Więc, na pewno poczekałaby, aż jej nie zauważą. Ale teraz, teraz po prostu podeszła i przedstawiła się. Bez zająknięcia się, bez niczego. Była otwarta i uśmiechnięta. Tak, nie chowała się już za książkami. Jak na Krukonke przystało. Rok temu, na pewno nie założyłaby sukienki, która odkrywałaby jej brzuch, ale teraz. Mało się przejmowała tym, co inni powiedzą na jej temat. Komentarze o jej kolorowych włosach, tunelach i tatuażach. Już przestały ją interesować. Wiedziała jaka była i jaka jest. Może nie była aż tak ładna, jak inni. Ale była sobą i nie miała zamiaru siebie zmieniać. Była kolorowa i pewnie na długo taka zostanie. Uśmiechnęła się do dziewczyny i uścisnęła jej dłoń. - Miło mi poznać. - obdarzyła ją po raz kolejny sympatycznym uśmiechem. Przez chwilę, stała tylko z boku i przyglądała się wszystkim. Nie chciała im przeszkadzać w rozmowie. Więc, była to dobra pora na to, aby rozejrzeć się po sali. Która była pełna osób. Wielkie zbiorowisko było oczywiście przy starej szamance. Cóż, Elizabeth uwielbiała wróżby, ale jakoś, ta kobieta ją przerażała. Miała taki nieobecny wzrok, że aż przechodziły ją ciarki. Lub po prostu dziewczyna była strachliwa. Co jest w sumie prawdą. Gdy chłopak zwrócił jej uwagę, tym pocałunkiem w dłoń, uśmiechnęła się do niego. - Miło mi Ciebie poznać. - skinęła głową. - No tak, najwyraźniej tak. Mam nadzieje, że będziemy się dobrze bawić. - uśmiechnęła się. Bardzo by chciała, aby się nie nudzili. I oczywiście, znaleźli jakiś wspólny język. - Ah czemu nie. - wzruszyła delikatnie ramionami. Jeśli jej nie zamaskuje, to po prostu go nie wypije. To nie tak, że dziewczyna nigdy nie piła. Tylko, nie wszystko podchodziło pod jej dziwny smak. W sumie, nie wiedziała co ma powiedzieć, zapytać o pogodę? Może o dzisiejszy dzień? A może po prostu powinna zamilknąć? Poczekać aż akcja się rozwinie.
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
Szczerze mówiąc, James nie był zachwycony, że odbędzie się taka impreza. Ostatnimi czasy chodził wyłącznie przygnębiony, a jako iż nie przepadał za imprezami, nie sądził, by była to dla niego jakaś forma relaksu czy chociażby poprawy humoru. Nie przygotowywał się długo. Założył oczywiście koszulę i marynarkę, tym razem trochę bardziej wytworne i jeszcze bardziej eleganckie, niż nosił zwykle. Zamiast krawatu z barwami jego domu, zdecydował się na muszkę. Użył jakichś męsko pachnących perfum, ale nie był w stanie określić nuty zapachu. Z włosami nie zrobił nic nadzwyczajnego - ustawił je do góry, tak jak nosił zawsze, ale tym razem trochę lepiej utrwalił, aby nie opadły mu na czoło zbyt szybko. Gdyby nie jego blada i nieco spuchnięta twarz i ciemne wory pod oczami, można by powiedzieć, że James wyglądał wtedy naprawdę przystojnie. Wyszedł z dormitorium pewnym krokiem po swoją partnerkę @Naeris Sourwolf. Gdy zobaczył ją w oddali, już był pewien, że wygląda przepięknie, a gdy podszedł do niej bliżej, utrwalił się w tym przekonaniu. - Naeris Sourwolf. - powiedział cicho, czując, że dziewczyna się do niego przytula. Odchylił się lekko i powiedział: - Pięknie dziś wyglądasz. Cieszył się, że wreszcie ją widzi. Ale widział też, że jakby nerwowo się zachowuje. Ciągle odgarniała kosmyki z czoła i jakby nie mogła spojrzeć mu w oczy. Onieśmielał ją, tak jak kiedyś? Krukon ujął ją pod ramię i oboje ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Przez cały czas oboje milczeli, w tym James czuł, jakby miał gulę w gardle. Usłyszał nagle, że dziewczyna coś do niego mówi. Był jednak zamyślony, więc nie skupił się nawet na tych kilku słowach, które wypowiedziała. - Co mówiłaś? - spytał roztargniony. Chwilę potem usłyszał pytanie Nae. Gotowy na co? Na całą noc tańców, rozmów czy raczej milczenia? Nie miał pojęcia jak się zachować ani odpowiedzieć, więc nadal się nie odzywał. Przy wrotach Wielkiej Sali znajdowała się szamanka, a może po prostu przebrana starsza pani, która wybudzała naszego duchowego towarzysza. Naeris stwierdziła, że pójdzie pierwsza. Po chwili, odkąd kobieta złapała dziewczynę za ręce pojawił się ogromny totem, który okazał się wielorybem. Nieco przygniótł chłopaka, zważając na to, że zajmował on prawie połowę Wielkiej Sali. Natychmiast jednak zareagował jeden z nauczycieli, a Jamesa uwolniono spod totemu. Bojąc się o to, jakie zwierzę ukaże się jemu, wstał przy pomocy Nae i zwrócił się do szamanki. - Nic mi nie jest, Nae. Spokojnie, naprawdę. - powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu. Chwilę poźniej jednak swoje ręce przekazał kobiecinie. Starał się skupić na tym, jak mogłoby wyglądać jego dusza w postaci zwierzęcia. Nie miał jednak żadnego pomysłu. No, wpadł na to, że jego totem okaże się ślimakiem albo żółwiem, ale to świadczyłoby tylko o tym, jak nudnym jest człowiekiem. A przynajmniej za takiego się uważał on sam. Nagle jednak, ukazał mu się totem, przedstawiający lisa. Choć na początku zwierzę wydawało się być milusie i spokojne, okazało się prawdziwą dziką bestią. Bez przerwy gryzł Jema po rękach i ciągnął za spodnie. Całe szczęście, że materiał z jakiego były wykonane, był wytrzymały na szarpania liska. Nie odstępował Krukona ani na chwilę, a nawet jeśli, to tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę. Uciekał na chwilę, a po kilku sekundach wracał do chłopaka, aby ponownie móc go dziobnąć. - Niezły z niego urwis. - powiedział James, zerkając na totem. Niepewnie złapał Naeris za rękę, ruszając z nią wgłąb Wielkiej Sali. Nieco marzycielskim i roztargnionym spojrzeniem spoglądał na dekoracje pomieszczenia. Wszędzie widział barwy swojego domu i odruchowo spojrzał na swoją klatkę piersiową, spodziewając się, że ujrzy krawat w tych samych kolorach. Zapomniał jednak, że jest teraz na balu i ma muszkę. Przy okazji poprawił ją, tak aby bardzo ściśle oplatała jego szyję. Przełknął gulę w gardle, przejechał po idealnie wyglądającej fryzurze i próbował nie denerwować się tym wszystkim, zapomnieć o zmartwieniach i choć na chwilę się wyluzować. Spojrzał na Naeris, a kiedy nawiązali kontakt wzrokowy, uśmiechnął się, pierwszy raz od kilku tygodni. Tym razem nie przychodziło mu to zbyt łatwo, ale postarał się, choć ten jeden raz uśmiechnąć się dzisiaj. Dla niej.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Musiała mu przyznać, że wyglądał naprawdę niesamowicie. Aż ciężko jej było oderwać wzrok od jego idealnie uczesanych włosów. Sama czuła przy nim, że za mało się postarała. Może lepiej było nałożyć coś piękniejszego? Wybrała taką zwykłą sukieneczkę, a James ubrał się jak prawdziwy książę. Wyglądała przy nim jak Kopciuszek. Miała wrażenie, że gdy przechadzali się po sali, parę dziewczyn się za nim obejrzało. Był na tyle zamyślony, że to ona zwracała uwagę na to, by ostrożnie wymijać ludzi. Prawdziwy tłum, niektórzy już rzucili się na parkiet, inni prosto do ponczu. Naeris i James wyróżniali się trochę, bo nie nałożyli żadnych indiańskich kostiumów, ale przynajmniej dziewczynie to nie przeszkadzało. Przyjrzała się uważnie chłopakowi, kiedy ten oglądał wystrój sali. Zapewne nie zauważył jej spojrzenia. - Nieważne. - wzruszyła ramionami, starając się by wyglądało to swobodnie. Dobrze, że potrafiła ukryć swój niepokój wywołany jego zachowaniem. Zdecydowanie był teraz inny niż, gdy ostatnio się widzieli. Sytuacja z jego ojcem musiała wstrząsnąć nim równie mocno jak Naeris. To się dało nawet wywnioskować z charakteru pisanych przez niego listów. Były momentami takie... chłodne. Cisnęło jej się na usta pytanie "Na pewno chcesz tu zostać?", bo przez moment zwątpiła, czy dobrze było iść na bal akurat teraz. Zrezygnowała jednak, uznając, że musi mu jakoś poprawić humor. Nie pozwoli mu wrócić do dormitorium, by siedział tam pełen tych złych emocji. Jak wspominała w listach - nie zostawi go. - No dobrze. - odsunęła się, dając mu trochę przestrzeni prywatnej. Skoro twierdził, że nic mu nie jest, to nie będzie nalegać, by to sprawdził raz jeszcze. Pewnie wydałaby mu się zbyt opiekuńcza, wręcz nachalna. Teraz, kiedy wiedziała, że może bywać rozdrażniony, była dużo ostrożniejsza. Poczekała aż chłopak odnajdzie swój totem i uśmiechnęła się na widok lisa. - Prawdziwy drapieżnik! Nie wiedziałam, że akurat to się w tobie kryje, Jem - kucnęła, uważając by nie pognieść materiału swojej sukienki. Wyciągnęła rękę do dzikiej bestyjki, która widocznie pokochała gryzienie nóg Jamesa. Ono jednak spojrzało na nią nieufnie i znów doskoczyło do nogawek chłopaka. Naeris wyprostowała się z westchnieniem. - Chyba oboje nie mamy szczęścia do totemów. Swoją drogą, niby dlaczego u mnie wyszedł wieloryb? Czy to aluzja do tego, że jestem gruba? - zaśmiała się lekko i gdyby James się teraz skupił na jej śmiechu, usłyszałby, że jest trochę nerwowy. - Oczywiście, żartuję. Nie masz ochoty się czegoś napić? Uśmiechnął się! To sprawiło, że i ona się rozpromieniła. Choć był to dość wymęczony uśmiech, przecież się pojawił. Może jeszcze sprawi, że będzie się nawet śmiał. Złapała jego dłoń i ścisnęła lekko, cały czas patrząc mu w oczy. Swoim spojrzeniem chciała przekazać "Jestem tu z tobą". Nie wiedziała, czy Krukon będzie chciał korzystać z innych atrakcji, czy w ogóle zechce teraz z nią tańczyć. - Jak się czujesz? - spytała cicho, z troską mu się przyglądając.
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
- Wcale nie jestem taki dziki... - powiedział cicho, próbując zażartować. Zobaczył, że Nae kuca, aby wyciągnąć rękę do lisa. Choć miała skromną sukienkę wyglądała świetnie, w przeciwieństwie do niego. Jem dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że ma podkrążone oczy i bladą twarz. Nic nie mógł jednak na to poradzić, nie znał trików dziewczyn. Zresztą, nie sądził, aby Nae obraziła się na niego za jego dzisiejszy wygląd. Gdy Krukonka zażartowała, uśmiechnął się delikatnie. Na wierzch wyszły mu dołeczki, jednak po chwili uśmiech znów spełzł mu z twarzy. - Tak, jasne, napijmy się czegoś. - odrzekł spokojnie. Miał akurat ochotę na kremowe piwo. Nie pił go zbyt często, bo nigdy nie było okazji, a teraz spokojnie mógł wypić sobie kilka butelek. - Wspaniale. - powiedział krótko. Widział tę troskę w jej oczach, słyszał te przejęcie w jej głosie. Aż tak się o niego martwiła? Wyglądał aż tak mizernie, czy zraził ją do siebie swoim zachowaniem? - Choć na jedną z tych atrakcji. Mam nadzieję, że tym razem nie dostaniesz ogromnego na pół Wielkiej Sali wieloryba. - powiedział, łapiąc ją za rękę i ciągnąc w stronę namiotów z atrakcjami. Po pytaniu Nae odnośnie jego samopoczucia, chciał dać jej znak, że wszystko jest dobrze i nie musi się nim zamartwiać. A przynajmniej, chciał zgrywać, że jest okej. Zdecydował się, że pójdą razem z Nae do specjalnie wydzielonego pomieszczenia w Wielkiej Sali, skąd dochodziły odgłosy strzałów. Wystrój pokoju był zupełnie jak z dzikiego zachodu. James i Naeris otrzymali dwa ciężkie pistolety z małą ilością nabojów. Dziwne było, że pomimo małej wielkości broni i naboi, pistolet był na tyle ciężki. Gdy James nacisnął spust, usłyszał głośny huk, a wszędzie pojawiła się różowa mgiełka, coś w rodzaju dymu. Stworzyła ona taką zasłonę dymną, że przez jakiś czas James nie był pewien czy trafił w Naeris. Kiedy nareszcie mgiełka się rozprasza, okazuje się, że Krukonkę dopadł strzał miłości. James podszedł do niej niepewnie, mrużąc oczy przed rozrzedzającym się dymem. Gdy podszedł bliżej, poczuł te małe dłonie na swojej twarzy i delikatny pocałunek. - Powtórka z festiwalu? - mruknął James.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
- Będę udawać, że ci wierzę. - puściła do niego oczko. Z całej siły starała się nie dostrzegać jego bladej cery i tego, że widać po nim było, że nie spał spokojnie od dłuższego czasu. No cóż, jej łapacz snów najwyraźniej nie działał... Albo James już go wyrzucił po tym, co się stało w jego urodziny. Nieważne, nie myśl o tym, Sourwolf. Bądź szczęśliwa. - Okej. - podeszła z nim na chwilę do stołu, na którym rozstawiono przekąski i napoje. Dostrzegła wielką misę z ponczem, ale jej wzrok przykuły butelki z piwem kremowym. Jedną wzięła sobie, drugą podała chłopakowi. - To może... za udany bal? - spytała, stuknąwszy się z nim szkłem, a później upiła długi łyk. Kapka piany została na jej wargach, więc starła ją palcem. Nie miała nic przeciwko pójściu za Jamesem, dobrze, że w końcu przestał być taki roztargniony. Wiedziała, że kłamał, mówiąc, że czuje się wspaniale. Widziała już przecież go szczęśliwego, nie mógł udawać, że teraz też taki jest. Ale nie zamierzała się teraz o to kłócić, przecież im obojgu zależało na tym, by nie psuć sobie miłego wieczoru. Usłyszała strzały i pomyślała, że może lepiej tam nie wchodzić, ale James już ją wciągnął do środka. Doskonale wiedziała, czym są te pistolety. Wiele razy jej matka przynosiła takie rekwizyty z teatru. Kiedyś Naeris uwielbiała się tym bawić. Miło, że dodali pewien mugolski akcent w całym tym wystroju. Dziewczyna wzięła do ręki ciężki pistolet i ustawiła się tyłem do Jamesa. Próbowała udawać prawdziwego kowboja z tych wszystkich westernów. Strzeliła dokładnie w tym samym momencie, co chłopak. Otoczyła ich chmura różowego dymu. Naeris poczuła się nagle bardzo dziwnie. Odkaszlnęła, machając ręką, by w końcu zobaczyć, co się właściwie stało. I kiedy go zobaczyła, wreszcie TO poczuła. Jakby serce Naeris nagle dostało skrzydeł i zatrzepotało mocno w klatce piersiowej. Zaparło jej dech i nagle zalała ją fala miłości. Patrzyła na Jamesa jak zahipnotyzowana. Nie mogła oderwać wzroku od jego głębokich, choć smutnych niebieskoszarych oczu. Zupełnie jakby się w nich zatopiła. Nie kontrolowała zupełnie swoich uczuć, które spowodowały, że zapomniała o całym świecie. Naeris podeszła do Jamesa i oparła dłonie na jego klatce piersiowej, czując materiał jego garnituru. Zapach jego perfum uderzył w jej nozdrza, sprawiając, że poczuła się tak cudownie, jak jeszcze nigdy wcześniej. Wspięła się na palce, by być jeszcze bliżej niego. Przymknęła oczy i pocałowała go, choć może lepiej byłoby powiedzieć, że musnęła swoimi wargami jego usta. Poczuła słodki smak piwa kremowego. - O Merlinie... - westchnęła cicho, otwierając zamglone oczy i patrząc na Jamesa z miłością, jakiej nigdy nie doznała. Nie chciała, by ją puszczał, by kiedykolwiek musiała się od niego odsunąć. Miała ochotę go całować i głaskać, wplatać dłonie w jego włosy i kochać go przez całe życie i całą wieczność.
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
I dopiero teraz poczuł to, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Gdy przyjrzał się z bliska Naeris, miał wrażenie, że serce bije mu gdzieś w okolicach jabłka Adama, a żołądek ściska się do miniaturowych rozmiarów. Objął ją w talii, wtulając się w jej pięknie, pachnące bzem, włosy. Nigdy przedtem nie pomyślał w ten sposób o Naeris... To znaczy, jasne, podobała mu się, była piękna, ale... Teraz całym sobą czuł, że chce być przy niej. Nawet humor mu się polepszył. On jej po prostu pragnął, całym swoim sercem... I najwyraźniej Krukonka myślała o nim w ten sam sposób. Złapał ją za rękę i pospiesznie wyciągnął z namiotu, nadal czując buzujące wewnątrz niego szczęście, jakiego nigdy dotąd nie doznał. Muzyka była dość hałaśliwa i głośna, ale akurat cichła i pojawiała się spokojna muzyka klasyczna. James, oczarowany Nae, obejmując ją jedną ręką w talii, zaprowadził ją na parkiet. Muzyka grała, a on tańczył, jak jeszcze nigdy. Pełen euforii, prowadził ją, niczym zawodowy tancerz. Nie za wiele par było wtedy na parkiecie, więc James czuł na sobie wzrok innych. Nie przeszkadzało mu to ani trochę, wręcz przeciwnie, dodało mu to nawet trochę odwagi, aby jeszcze bardziej zbliżyć się do dziewczyny. Patrzył z namiętnością na jej pięknie, zielone oczy, widząc w nich miłość, troskę i swego rodzaju pożądanie. Objął ją jeszcze mocniej, spuścił głowę i dał delikatnego buziaka w policzek. Nie miał pojęcia co się z nim działo, ale pomimo tego, bardzo mu się podobało to uczucie. Uczucie miłości, której nie doświadczył nigdy przedtem. Chciał tak z nią tańczyć już przez wieki, ale wolny utwór już się zakończył i wracała hałaśliwa, taneczna muzyka. James, nie chcąc tracić choć na chwilę dziewczyny z oczu, złapał ją pod ramię i zwrócił się w jeden z mniej zatłoczonych kątów Wielkiej Sali, zaglądając przy okazji do stołu, na którym znajdowały się przekąski i napoje oraz sięgając po kolejne dwie butelki piwa kremowego. Nawet gdy sięgał po napoje, czuł, że Naeris jest bardzo blisko niego. Byłoby kłamstwem zaprzeczyć, że Jamesowi się to nie podobało. Gdy usiedli w najmniej tłocznym miejscu otworzyli po piwie kremowym. - Tym razem wznieśmy toast... za nas. - powiedział łobuzersko Jem, odstawiając swój alkohol i całując Naeris. Tym razem, dostał już prawdziwej euforii.
Na początku na pewno tak by się zaczęło, a potem jego książki lepiej by się sprzedawały i biedna Nessa zostałaby z niczym, ot co! I Benio zapomniałby o nędznej przyjaciółce-pisarce-która-się-nie-sprzedaje i znalazłby sobie nową Ellie w swoim życiu z pierwszych stron gazet! A tak na dzień dzisiejszy, mógłby jej czasami coś pokazać, bo na pewno był zbyt krytyczny co do swojej twórczości. Poza tym była jego BFF, nie powinien się przed nią wstydzić. Chciałaby też, żeby częściej grał jej na gitarze, chociaż mu tego nie mówiła, bo kiedyś często mu wspominała "że chłopak z gitarą byłby dla niej parą" i jeszcze by sobie pomyślał, że ona do niego czuje coś więcej. - Tam na pewno byłyby bezpieczne, bez obrazy dla twojego brata, ale z jakiegoś powodu nie dostał się do naszego domu. - To nie tak, że uważała, że Axel jest głupi. Był po prostu leniwy, ot co. Ona też uwielbiała zagadki kołatki, ale w gorszy dzień miała ochotę wcisnąć jej zastrane łamigłówki do metalu i po prostu wejść do dormitorium. Raz jej się nawet zdarzyło, że nie mogła wejść, bo była zbyt przejęta nadchodzącą randką i nie była w stanie logicznie myśleć, więc ostatecznie siedziała pół godziny przed drzwiami, czekając, aż ktoś będzie tam wchodzić. Na randkę zdążyła, ale i tak okazała się niewypałem. Smuteczek. - Mógłbyś je wepchąć do kufra. Axel był po prostu głupi, jeśli sądził, że kiedykolwiek skończa razem. Przyjaźnili się od 6 lat, jak mogliby się tak nagle przestawić na wielką, romantyczną miłość? Ellie chyba wybuchałaby śmiechem za każdym razem, kiedy Ben łapałby ją za tyłek. No bo halo! TO BENIO, pamiętała go zestresowanego z pociągu do szkoły, biednego jedenastolatka! To było tak irracjonalne, że tylko Axel, ewentualnie Tuna, mogliby coś takiego wymyśleć. Chociaż dzieci pewnie mieliby ładne i mądre, bo są super. Ale to w ogóle nie wchodziło w grę. NIGDY. - A może do Księżniczki Łabędzi? Ale byłbyś szczęściarzem! - To naprawdę byłoby niesamowite, gdyby jego Włodek okazał się księżniczką. Księżniczki znają książąt i może znalazłaby Ellie męża za siedmioma górami i lasami. Aż się rozmarzyła i znowu nieświadomie utkwiła wzrok w przyjacielu. O wiele bardziej lubiła mugolskie bajki niż te ze świata czarodziei. Były bardziej... życiowe, piękne w swoim wyrazie i och, takie romantyczne! Chociaż może myślała tak, bo to matka zawsze czytała jej beznamiętnym głosem historie czarodziejów, a tata przeżywał razem z nią mugolskie opowiadania. Chyba miała jakiś kompleks matki, czy coś, bo coraz częściej zauważała, że lubiła to, czego jej matka nie aprobowała i nie przepadała za tym, do czego jej matka próbowała ją przekonać. Heh. Musiała odwrócić swoją uwagę od matki, więc potrząsnęła głową, próbując chyba w ten sposób wytrząsnąć myśli. - A propo ponczu, idziemy się napić? - No chyba że tak... w sumie pasuje, ona Piękna, ty Bestia. - Zaśmiała się pod nosem z własnego żarciku i pokiwała głową, zgadzając się ze zdaniem Bena na temat Kristen. Akurat w tym wypadku, nawet czarodziejska wersja była lepsza od mugolskiego filmu. Tylko troszeczkę, bo obydwie były beznadziejne, ale zawsze. Jeśli o nią chodzi, to chyba wiedziała więcej o mugolach, niż o czarodziejach, co było trochę dziwne, ale co zrobić. - Przejmujesz się tym? Przecież to tylko głupie gadanie! Poza tym, przecież mu się odwdzięczamy, sugerując, że coś jest między nim a Tuńczykiem. - Wzruszyła ramionami, bo na niej te teksty nie robiły żadnego wrażenia. Głupie żarty i tyle. Axel na pewno był po prostu zazdrosny, że są takimi super przyjaciółmi. Ale z drugiej strony, to rzeczywiście było męczące, dawało jej zawsze trochę do myślenia, czy przypadkiem brat Bena nie wie czegoś, o czym ona nie ma nawet najmniejszego pojęcia. Gdyby wiedziała, co chodzi po głowie jej partnera, zrobiłoby jej się mega głupio, że powiedziała to, co powiedziała. Ale trzeba jej wybaczyć, bo jeszcze nie posiadła tej magicznej mocy i naprawdopodobniej nigdy nie posiądzie, chociaż niemożliwe rzeczy z czasem stają się możliwe. - O nie, nigdy już nie zapalę ten pieprzonej fajki. Nazwa kłamie, wcale nie jestem spokojna. - Minęło już co najmniej dziesięć minut, odkąd zaczęła tańczyć jak szalona i naprawdę ledwo powstrzymywała się od płaczu. Nie obraziłaby się, gdby to się już skończyło. - To nie jest śmieszne Ben, będę ci za to wkładać palec do ciepłej wody za każdym razem, jak przyśniesz w Pokoju Wspólnym. Ona też mówiła poważnie i powinien o tym wiedzieć. Kolejna piosenka się skończyła i wraz z nią, skończyło się jej przymusowe pląsanie. Nie mogła w to uwierzyć, była wolna! Aż pisnęła z radości! - Skoro już jestem wolna, chodźmy postrzelać, muszę jakoś odreagować to gówno.
Ulżyło mu, gdy Cole zaprosił go na bal. Planował w ogóle na niego nie iść i smętnie spędzić ten czas w dormitorium, opłakując swoje życie uczuciowe. Potem okazało się, że jego udawana dziewczyna idzie na bal z nikim innym jak z cholernym Nathanielem (nie Colem, tym drugim. Cole nie jest cholerny). To nieco zmieniło jego plany i chciał pojawić się na balu i widowiskowo odbić mu partnerkę, jednocześnie zaczynając tym ich związek. To by było widowiskowe, prawda? Ale sytuacja jeszcze lepiej się ułożyła, bo nie dość, że wywoła zazdrość Natha tym, że przyszedł z innym Nathem, to i tak odbije mu partnerkę. Idealne rozwiązanie, prawda? Kreację na bal jego siostry wysłały mu pocztą już miesiąc wcześniej i nie przyjęły żadnego słowa, które by podważało ich wybór. Z resztą, Skylerowi było tak naprawdę obojętnie w czym pójdzie (w końcu i tak będzie wyglądał dobrze i czuł się fatalnie), ale trzeba przyznać, że drogi garniak zawsze robi wrażenie. A dzisiaj wyjątkowo mu na tym zależało. Chciał być dżentelmenem, ale nie wyjść na dominatora, więc podszedł pod kuchnię, przy której zawsze czuł się komfortowo, by Cole nie musiał iść zbyt długo sam. Przytulił chłopaka na powitanie, mówiąc mu do ucha, że dobrze wygląda. Zdecydowanie łatwiej jest to powiedzieć w ten sposób, niż głośno i patrząc chłopakowi w oczy. Zmarszczył brwi, widząc, że chłopak chce iść do namiotu. Z natury nie ufał zwierzakom, które wykraczają poza mugolską normę zwierząt domowych, a jakoś nie widział, by ludzie wychodzili stamtąd z psami. - Mam złe przeczucia - burknął, niby w żartach, ale nie protestował, by nie psuć Nathowi zabawy. Zaśmiał się i poklepał chłopaka po plecach, gdy dopasowali go do konia. - Może to aluzja, że jesteś niezłym ogierem? - wciąż się śmiejąc podał rękę kobiecie i dosłownie chwilę później obok niego pojawił się paw. Skrzywił się nieco, widząc, że wylosował własnego patronusa. - Da się to jakoś zrestartować? Nie przepadam za swoim patronusem... Zauważył, że kobieta zdenerwowała się na jego słowa, więc chciał dodać, żeby nie robiła sobie problemu i że w sumie paw mu pasuje, jednak dotarło do niego, że ona już coś kombinuje. Machnęła ręką w jedną, drugą i rzuciła coś o potykaniu się. - Taaaa.... Jasssne. To dziękuję, my już sobie pójdziemy - odpowiedział ostrożnie, łapiąc chłopaka za dłoń i wycofując się taktycznie z namiotu, na którego skraju potknął się, zupełnie jakby stał tam wielki kamień. Z pewnością wywróciłby się, tracąc równowagę, jednak silniejszy uścisk z Colem uratował go od niechybnej śmierci. No dobrze, może nie śmierci, ale upokorzenia. - To niczego nie dowodzi - dodał szybko nieco przerażony, wypierając myśl o klątwie.
Ben nigdy w życiu nie zapomniałby o Ellie. Nawet gdyby jej książki się nie sprzedawały, nawet jeśli nie byłaby popularna. Wciąż byłaby dla niego ważna, Ben nie był przecież jednym z tych dupków, szukających wszędzie atencji. Biedak zrobił sobie pewnie nadzieje i dlatego teraz jest w niej tak zakochany. Ups. - Gdziekolwiek je schowam, Axel i tak ich nie znajdzie. Nie ma na to najmniejszej szansy. - szczególnie jakby właśnie znalazł skrytkę w ich domu, chociaż po głębszym zastanowieniu, gdyby Ben znalazł jakąś kryjówkę, nikt by na nią nie wpadł. Nie bez powodu miał przyszytą do swojej reputacji łatkę króla chowanego, prawda? Ich dzieci naprawdę byłyby piękne i mądre. I pewnie byłyby bliźniakami, bo wiadomo, klątwa Rogersów. No ale ich związek sam w sobie brzmiał idiotycznie? Oni, najlepsi przyjaciele na zawsze? To w ogóle nie było do pomyślenia. Nie dość, że dziwne, chore to jeszcze irracjonalne w dodatku i kompletnie nie możliwe. Jednak Ben... Naprawdę nie obrazi się na Ellie, gdy ta złamie mu serce. Nie potrafiłby się na nią gniewać. Pewnie ukryłby żal głęboko w swoim sercu, wszystkie myśli i uczucia wylałby na pergamin, który później zmiąłby w kulkę i wrzucił do kominka. - Tak, byłbym wielkim szczęściarzem. - całkiem nieświadomie uśmiechnął się z nieznacznym smutkiem, który widać było w jego brązowych oczach. Nieraz można było z niego czytać jak z otwartej księgi, a czasem nie dało się wyczytać nic a nic. Dziś jednak był jeden z tym dni, kiedy można było po samym wyrazie jego twarzy zauważyć, że z jednej stronie cieszy się niesamowicie, a z drugiej jest czymś lekko przygnębiony. Najgorsze było to, że sam nie wiedział co go tak przygnębiło. Może tak, że przez cały bal będzie musiał się plątać we własnych uczuciach, okłamywać siebie samego i wszystkich wokoło z Eleonor włącznie? - Ale wiesz, ty też jesteś szczęściarą. Twoja żaba pewnie zmieni się niedługo w księcia. I definitywnie nie będzie miał zeza. - stwierdził, uśmiechając się szerzej i nie zdając sobie sprawę z tego, że jego wzrok wciąż był... Jak nie jego. Gdzie się podział ten wesoły śmieszek, robiący bratu masę kawałów w wakacje? - Jasne, chodź! - powiedział, łapiąc ją niepewnie za rękę i ciągnąć w stronę stołów z ponczem i lemoniadą, które były całkiem blisko nich i poduszek. Wziął poncz dla Ellie i... No i dla siebie też wziął poncz, choć z początku planował napić się tylko lemoniady. Podał napój dziewczynie, uśmiechając się przy tym uroczo i słodko jak zawsze. - Prawdziwa miłość zmieni mnie z powrotem w przystojnego księcia. Miło, tym bardziej, że nigdy się nie zakocham. - zacisnął usta w cienka kreskę i napił się lemoniady, patrząc w jakiś martwy punkt na ścianie na przeciwko niego. Po kilku sekundach się ocknął z tego dziwacznego letargu i popatrzył z uśmiechem na szatynkę. - Nie przejmuję się tym. Poważnie, nie robi to na mnie wrażenia, ale... To dziwne uczucie, gdy twój starszy brat sugeruje takie głupoty. Może gdybym miał dziewczynę, przestałby to sugerować, ale na to się nie zanosi. - całe wakacje z Axelem, który na pewno dzisiaj coś dostrzegł. Toż to będzie dla Bena katorga! - Przesadzasz, jest fajnie! - stwierdził ze śmiechem i z wyraźną ulgą stwierdził, że dym przestał wydobywać się z jego uszu. Jak dobrze, jak dobrze! Co prawda kilka minut minęło i Benjamin już się bał, że nigdy nie przestanie wyglądać jak Człowiek Ciuchcia, ale w końcu nastąpił upragniony przez Rogersa koniec. - Na brodę Merlina, wszystko tylko nie to! - wiedział, że dziewczyna mówi poważnie, ale nie mógł powstrzymać się przed wybuchem śmiechu. Szczerego i całkowicie niepohamowanego. Śmiech to zdrowie, prawda? - Tylko mnie nie zastrzel... - stwierdził, lekko chwytając ją za rękę. (Załóżmy, że wypili swoje poncze już przed fajką czy coś!) Tak, ponownie. Przez rękę przeszedł mu przyjemny dreszcz i serduszko zabiło mu mocniej przez kilka krótkich sekund. Przedarli się przez tłum wprost do miejsca, gdzie odbywały się pojedynki rewolwerowe. Jak w starych westernach! Ale czad! Oboje się odpowiednio ustawili i gdy przyszło im strzelać, Ben obrócił się na pięcie i po wystrzale zamknął oczy. Nie to, że był chłopcem delikatnym niczym kwiatuszek czy coś. Po prostu nie chciał na razie wiedzieć co się stało z Ellie. No i faktem było też to, że czekał aż dziewczyna trafi w niego, bo miała większe szanse niż on. Przynajmniej jemu się tak wydawało.
Na całe szczęście, moja para i jego partnerka do tańca nie byli źli, że przerwałam im potańcówkę. Chłopak wyglądał na bardzo miłego i miał najwyraźniej dobre, choć trochę przestarzałe maniery, całując mnie w rękę na przywitanie. Nie przeszkadzało mi to oczywiście. Odrobinę się zawstydziłam, więc możliwe, że na mojej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. - Jasne - pokiwałam głową, kiedy wskazał miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział z Leilą. Po drodze przedstawiła się jej także Krukonka, która wskazała też na powietrze, przedstawiając je jako Dove i Devil, co przez moment mnie zdezorientowało, bo ja nie widziałam tam nikogo ani niczego. Zmarszczyłam czoło i już chciałam spytać, o co chodzi, ale dziewczyna zniknęła w tłumie, informując mnie, że Casimir jest, jak powiedziała, słodziutki i powinnam się nim dobrze zajmować. Uśmiechnęłam się na pożegnanie. Nie zdążyłam jej powiedzieć, że wcale nie musi sobie iść. Nie miałam nic przeciwko, żebyśmy poczekali na jej parę w trójkę. Właściwie to nawet i miałam ochotę zapalić tę fajkę. To coś innego, jeszcze nie paliłam takiej fajki pokoju, więc mogło być całkiem ciekawie. Rozejrzałam się po sali, zanim chwyciłam ów przedmiot. Taki głupi nawyk. Zauważyłam Nathaniela ze Skylerem i zrobiło mi się strasznie ciepło na sercu, bo darzyłam Nath'a ogromną sympatią i bardzo im kibicowałam. Nie wiem, czy on mnie zauważył, bo wyglądał na zestresowanego! W każdym razie wzięłam fajkę do ust i się zaciągnęłam. Już na początku zauważyłam, że dym pachniał jakoś dziwnie przyjemnie. Wcale nie przypominał zapachu papierosów. Pachniał jak morskie powietrze, świeżo skoszona trawa, lakier do paznokci i męskie perfumy. Smakowało też jakoś dziwnie dobrze. Spojrzałam na Casimira trochę jakby pytając, czy to tak powinno wyglądać. I wtedy dopiero dotarło do mnie, jak bardzo przystojnym chłopakiem był. Wpatrywałam się w niego oniemiała jak w obrazek. Na pewno wyglądało to strasznie śmiesznie, ale on był taki idealny! Sama nie widziałam w tym nic śmiesznego. Poprawiłam się na poduszce starając się do niego trochę przybliżyć. Podałam mu fajkę, nalegając żeby spróbował jeszcze raz, w taki sposób, żeby tylko moja dłoń mogła dotknąć jego dłoni.
fajka: G
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Nawet przez chwilę nie pomyślała o tym, że James mógłby nie czuć tego samego. Z głowy wyrzuciła myśli o wszystkim - o tym, co się stało parę tygodni wcześniej, o owutemach, o balu, o listach, o wszystkim. Skupiła się tylko na ciemnowłosym i na swojej miłości do niego. Czuła się, jakby zdrowo nałykała się Amortencji, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, miała ochotę na więcej. Wiedziała, że to kompletne szaleństwo, ale nie umiała się powstrzymać. Z miłosnego uniesienia ocknęła się na chwilę, kiedy znaleźli się już na parkiecie. - Jesteś niesamowity. - szepnęła, nie wiedząc nawet, czy ją usłyszał. Muzyka już zwalniała i poczuła jego dłoń na swojej talii. Zarumieniła się natychmiast, spoglądając w jego oczy głęboko. Był teraz taki pewny, taki cudownie odważny. Chciała, by ją prowadził. Objęła go i pozwoliła się ponieść uczuciom i pięknej muzyce. Uwielbiała go tak przytulać. Jak mogła wcześniej nie zauważyć tego, jak bardzo go kocha?! Teraz wszystko wydawało jej się takie oczywiste i proste jednocześnie. Jakby już od zawsze czuła tę miłość, jakby zawsze gdzieś w niej głęboko siedziała. Wmawiała sobie, że tak jest, choć część jej świadomości krzyczała, żeby się opamiętała. Z wielkim żalem zeszła z parkietu razem z Jamesem. Zaraz jednak uśmiechnęła się do chłopaka. Naeris zachowywała się trochę jak pijana, ale po prostu mocno ją odurzyło i ledwo myślała logicznie. Właściwie to myślenie jej się wyłączyło już trochę wcześniej, kiedy dostała z tego pistoletu. Uwiesiła mu się lekko na ramieniu Jema i z chęcią przyjęła kolejną butelkę piwa kremowego. Nie obchodziło jej to, że może się upić,bo ma słabą głowę.. Czuła się wspaniale i nie chciała, by kiedykolwiek minął jej ten stan. - Za nas... to brzmi tak pięknie. My. Ja i ty. Ty i ja. Och, Jem... - nie zdążyła dodać nic więcej, bo chłopak pochylił się i pocałował ją. Zamknęła oczy, chłonąc tę chwilę w pełni. Nigdy nie chciała tego zapomnieć, nigdy nie chciała tego przerywać. Odłożyła powoli piwo na stolik, by nie upadło i wplotła dłoń w jego włosy, zaciskając ją lekko. Drugą położyła na jego ramieniu, przyciągając go trochę bliżej do siebie. Nawet nie obchodziło jej, że ludzie mogą się na nich gapić, że jakiś jej znajomy może ją zobaczyć. Smakowała usta Jamesa długą chwilę. Właściwie dopóki nie zabrakło jej oddechu. To był jej pierwszy pocałunek. Nie liczyła tamtego na festiwalu, gdy Edmund wziął ją z zaskoczenia. W sumie... to do tej pory całowała się tylko wtedy, kiedy nie była sobą. Wcześniej przez eliksiry, teraz przez ten cholerny pistolet. Ciekawe, czy kiedykolwiek pocałuje kogoś z własnej, nieprzymuszonej woli. I czy będzie tego w pełni świadoma. Odsunęła się lekko od Jamesa, czując nadal jego bliskość. - Wiesz, ten bal zaczął mi się podobać. - powiedziała cicho, uśmiechając się idiotycznie. Naprawdę ktoś powinien jakoś to przerwać i ogarnąć tą dwójkę, zanim zrobią coś naprawdę głupiego. Naeris sięgnęła po swoje piwo i wzięła potężny łyk. Muzyka huczała jej w uszach, zespół dawał swój kolejny popis. - Potańczymy jeszcze później? - spytała, przytulając się do ramienia Jamesa. Nie chciała od niego odchodzić nawet na chwilę, teraz nie widziała poza nim nikogo. I nawet to, że lis nadal się koło nich kręcił, jej nie przeszkadzało. Niech sobie mała bestyjka robi, co chce.
Sława miesza w głowie i nigdy nie powinien mówić nigdy, ot co! - Wiadomka, Krukoni słyną z wyższej inteligencji. Ale Axel jest na tyle uparty, że mógłby znaleźć twój harem, gdyby wiedział, ze go masz! - Dobrze, że go nie ma. Gdyby musiał się zajmować wieloma kobietami z haremu, to nie miałby czasu dla niej, a to było niedopuszczalne. O nie, bliźniaki to ciężka sprawa. Chociaż może w tym wypadku przeważyłyby geny Ellie, w rodzinie której nie było bliźniaków od niepamiętnych czasów. Oczywiście, rozważamy czysto hipotetycznie, bo nie zamierzali się przecież ze zobą rozmnażać, to byłoby trochę jak kazirodztwo, a z niego nigdy nie wychodziło nic dobrego, wystarczyło obejrzeć Grę o Ministerstwo, żeby to wiedzieć. Teraz myślał, że się nie obrazi, ale prawda jest taka, że nie dałby rady ukryć żalu, a Ellie na pewno nie potrafiłaby mu spojrzeć w oczy, wiedząc, że zrobiła mu krzywdę. Z Benem działo się naprawdę coś dziwnego, mogłaby przysiąc, że trochę zgasł od ostatniego razu, kiedy się widzieli. Ale nie chciała niczego rozstrząsać na balu. W końcu wpadnie do ich domu w wakacje i wtedy będą mogli sobie porozmawiać o tym i o owym. Na chwilę obecną, wolała go po prostu rozśmieszyć, niż pytać milion razy, czy jest okej. Wiedziała, że i tak powiedziałby, że wszystko gra i okłamałby ją, bo nie chciałby jej sprawiać przykrości. To na pewno przez to, że wylosował ją, a nie na przykład Tori. - Może nie mieć zeza, ale na pewno będzie mieć kaprawe oko. I na pewno nie będzie tak kochany jak ty. - Nie potrafiła sobie wyobrazić nikogo milszego i bardziej kochanego od niego, to po prostu nie było możliwe. Podskoczyła z radości na widok ponczu, nie chciała się upić, ale jakoś wyjątkowo lubiła ten amerykański trunek. Przypominał jej ostatnie wakacje z braćmi, kiedy to wypłynęli na morze i upili się na starej łajbie ojca, o czym nikt oprócz nich nie wiedział. I dobrze, bo nie chciałaby widzieć miny ojca. - Gadasz głupty. Na pewno już jestes zakochany i nawet o tym nie wiesz, bo taki jesteś głupi. - Jak mógł w ogóle coś takiego powiedzieć? Przecież nigdy nic nie wiadomo, szczególnie, jeśli w grę wchodzi uczucie, bo te potrafią pojawić się znikąd. Serio się o niego martwiła. Na jej oczach zamieniał się w nastolatkę z PMSem. Help! - Oczywiście, że będę się tym przejmować. Jeśli ci się to nie podoba, to zaraz wbiję Axelowi trochę rozumu do głowy. Uśmiechnęła się, słysząc jego śmiech. Chyba pierwszy raz tego wieczoru był taki beztroski! I to dzięki niej! Była z siebie poniekąd dumna, hehe. - Nie obiecuję! - Ale to było super! Dostała do ręki pistolet, odwróciła się plecami do Bena i przeszła określoną liczbę kroków, a na sygnał momentalnie się odwróciła i wystrzeliła z rewolweru. Ha! Trafiła! Jej pocisk okazał się być lassem, które oplotło jej partnera. Chciała go z tego uwolnić, bo w końcu już pokazała, że jest od niego lepsza, ale rewolwer w ogóle jej nie słuchał. Przestała kontrolować lasso, a Ben wpadł na nią tak, że ich usta się złączyły. ISTNY CHAOS! Chociaż z drugiej strony, było to całkiem przyjemne i jakby automatycznie, bo tak czuła, że należy zrobić, chwyciła go za kark i przysunęła za siebie. Co tu się wyprawia? Po paru sekundach oprzytomniała i odsunęła go od siebie, najdelikatniej jak tylko mogła, po czym zaśmiała się nerwowo. ŚMIESZNIE.
- Dlatego wolę go wcale nie mieć. Lepiej nie ryzykować. - stwierdził całkiem poważnie, choć na samą myśl o jakimkolwiek haremie aż mu było słabo, bo tyle dziewczyn by miał... Istny szał i chaos! Bliźniaki to najcięższa sprawa na świecie. A niech ci tak jedno z bliźniąt wyjdzie z domu i już nie wróci? A niech ci takie dwie pary bliźniaków biegają między nogami, podczas gdy jedyny nie-bliźniak w rodzinie leży na dywanie i czyta książkę. Z własnej woli! Nie żeby coś, ale przykład z doświadczenia Benka. Cóż, oba przykłady z doświadczenia Benjamina, ale nie roztrząsajmy, bo chłopak wciąż miał do siebie żal o to, że Amy tak po prostu zniknęła i nie wróciła. To wszystko jednak tylko potwierdza fakt, że posiadania bliźniąt jest ciężkie. Ale fakt, lepiej nie odwalać drugiej Gry o Ministerstwo, kto wie co by z tego wyszło i ile osób by zginęło! - Z tym się muszę zgodzić. Nikt nigdy nie będzie tak kochany jak ja. Jestem najlepszy w byciu kochanym. - no ba, że był. Szczególnie dla Ellie. Choć jak wiadomo dla innych, którzy z nim w żaden sposób nie zadarli też był mega przyjazny, kochany i miły, lecz dla panny Dunphy był przynajmniej dwa razy bardziej kochany. Za to Ben nie pił nigdy. No dobra. Raz, jeden jedyny raz. W poprzednie wakacje podkradł ojcu trochę Starej Ognistej Whisky Ogdena. Nie wspominał tego zbyt kolorowo, ale to opowieść na inna okazję. - Weź, nie jestem głupi. Powinęła mi się noga w tym roku, owszem, ale nie jestem głupi. - mówiąc o ocenach, to naprawdę smutne, że miał je w tym roku tak tragiczne. Mozliwe, że była to wina jego znajomych, dwóch demoralizatorek i brata, ale obstawiał też to, że zwyczajnie za dużo wziął na swoje barki. Co miał zresztą w zwyczaju, bo często brał na siebie tyle, że później przestawał ogarniać swoje życie. - I nie jestem też zakochany. Chyba. - ostatnie słowo dodał cicho i całkowicie niepotrzebnie. Teraz Ellie zacznie go pewnie o to pytać i skończy się tak jak z Axelem, któremu musiał powiedzieć, że możliwe iż jest aseksualny. A nie jest! - Nie, nie, nie. Ty już mu lepiej rozumu do głowy nie wbijaj, poważnie. Tylko pogorszysz sprawę! - nie chciał być chamski czy coś, ale taka była prawda. Znając Axa, chłopak wpadłby na jeszcze bardziej dzikie teorie po interwencji Ellie, która okazałaby się bezskuteczna. Otworzył oczy dopiero wtedy, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jest przez coś ciągnięty. Co? Lasso? Wystrzeliło z rewolweru Ellie? A to ci niespodzianka... Ale dlaczego bezustannie go ciągnęło? Był coraz bliżej i bliżej, ale nie mógł się zatrzymać, zaprzeć nogami o posadzkę. I w końcu trafił swoimi ustami wprost na usta Ellie. Automatycznie zacisnął powieki i poczuł jak dziewczyna chwyta go za kark po którym przeszedł go miły dreszcz. Rumieńce od razu wskoczyły mu na policzki, ale w środku naprawdę się cieszył, a serce... Serce kilka razy przekoziołkowało wywracając wszystko do góry nogami i w końcu wróciło na swoje miejsce, bijąc przy tym z zawrotną prędkością. Dla Bena te kilka sekund było... Było milionami lat i mógłby tego nie przerywać, naprawdę. Było mu tak miło, tak przyjemnie. Tylko to serce mu tak wariowało. I umysł, ten też mu wariował, bo zamiast myśleć o tym, że Axel jest zły, be i fuj, myśląc o bracie i jego najlepszej przyjaciółce jak o potencjalnej parze, myslał o tym jaka Ellie jest piękna, jakie jej usta są miękkie i o tym, że chyba chciałby trochę ten pocałunek pogłębić. Co się działo w jego głowie! Istny chaos! Szczególnie teraz. Potrzebował chwili, aby zczaić fakty. Cmoknął Ellie. Był z tego zadowolony. Był cały czerwony ze wstydu na twarzy. Nigdy nie czuł czegoś takiego jak w tej chwili, sam nie wiedział co to takiego. No i przede wszystkim... Czemu się unosił? Właściwie to czemu oboje się unosili w jednej wielkiej bańce? Cholera, jak mógł przegapić coś takiego! A trzeba było mieć oczy otwarte, gdy smuga z jego rewolweru jako druga trafiła w Ellie i spowodowała tę wielką bańkę, unoszącą się metr nad ziemią. - O... Boże. - wydukał i odchrząknął, z wyraźnym zmieszaniem. Popatrzył na dół, z zamiarem udawania, że przejął się bardziej lataniem w bańce nić tym krótkim buziakiem. - Zawsze chciałem latać w takiej bańce! - stwierdził, dotykając dłonią jednej z przeźroczystych ścian.
Tak naprawdę Ellie nie wierzyła w to, co mówił ben o haremach, ale pokiwała głową, niby się z nim zgadzając. Każdy chciał miec swój, nawet dla Ellie to brzmiało fajnie, a przecież wolała uczucie od przypadkowego seksu. I właśnie z tego tez powodu, nie przyznała się do swoich myśli. Chyba Ben miał jakieś kompleksy z powodu braku bliźniaka. Ona raczej by tego nie zrozumiała, bo miała tylko dwóch braci, którzy też nie mieli bliźniaków, więc nie wiedziała, jak to jest. Ale podejrzewała, że musiało mu być przykro, że mama wypchnęła na świat tego samego dnia tylko jego. HM, rozkmina na dłuższą chwilę.Nie spieszyło jej się do umierania, więc lepiej, żeby żadne kazirodztwo tu się po prostu nie pojawiło. - Tylko nie chwal się tym jakoś bardzo, bo przestaniesz być kochany i zaczniesz być po prostu irytujący. - Dobra, nigdy nie przestanie być w jej oczach najukochańszą osobą, ale musiała pilnować, żeby nie zaczął się wywyższać. Ellie lubiła alkohol w małych ilościach. Nie zamierzała się tu upić, szczególnie po tym, jak wylądowała w dziwnych okolicznościach, zupełnie nieświadomie, w innym kraju. - Skoro tak uważasz... - Stwierdziła niby obojętnie, wzruszając od niechcenia ramionami, chociaż tak naprawdę doskonale wiedziała, że Ben był bardzo mądry. W końcu wybrał ją jako najlepszą przyjaciółkę, a to bardzo mądra decyzja, wręcz najmądrzejsza! Ona też nie była zadowolona ze swoich ocen w tym roku, a bądź co bądź, był to najważniejszy rok jej edukacji. Musiała teraz wybrać studia, znaleźć pracę, żyć jak dorosła osoba, na co kompletnie nie była przygotowana.-Chyba? - Zrobiła wielkie oczy. Zaskoczył ją tym "chyba", tyle razy próbowała od niego coś wyciągnąć i zawsze zmieniał temat, ale w końcu złapała tę srokę za ogon i wyciągnie z niego, o co tu chodzi! Może dlatego tak dziwnie się zachowywał? Bo był zakochany i miał nadzieję, że trafi na nią, a nie na Ellie? To miało sens! Chciała wiedzieć, chciała pomóc! Jeśli jej się teraz wykręci, to sobie tego nie daruje. Nessa bardzo przejmowała się takimi rzeczami i zawsze chciała wszystko wiedzieć! - Jak chcesz, może i masz rację, niech sobie gada. - Axel był specyficzny. Rzeczywiście, jakby się wtrąciła, to mógłby sobie ubzdurać, że to przez to, że coś jest na rzeczy i jeszcze bardziej by ich cisnął. Eh, Rogersi to dziwna rodzina. Dobra, nie miała bladego pojęcia, co się właśnie stało, dlaczego i jak. Próbowała sobie to wszystko jakoś ułożyć w głowie, ale nie pomagał temu fakt, że Ben był cały czerwony jak burak (z czego Ellie by się śmiała, gdyby nie była tak bardzo przerażona) i to, że obecnie unosili się nad podłogą w jakiejś cholernej bańce. Nigdy więcej już nie przyjdzie na żaden bal. Nic, tylko problemy! A do tego na dole została jej kochana żaba i bała się, że się zgubi. Odwróciła wzrok od przyjaciela i spojrzała na oddalającą sie podłogę, próbując sie uspokoić. Serce biło jej nienaturalnie szybko, chociaż nie wiedziała, o co chodzi. Podejrzewała, że to przez ten taniec... a może miała lęk wysokości? - Co się właśnie stało? - Spojrzała na Rogersa niepewnie, jakby bojąc się, że gdy tylko ich spojrzenia się spotkają, nic już nie będzie takie samo.
Ben był czasem po prostu dziwny. Ani mu jakoś specjalnie nie zależało na posiadaniu własnego haremu (choć myśl ta niewątpliwie była dla niego kusząca), ani nie spieszył się do zaliczenia jakiejś przypadkowej dziewczyny. Może on sam miał nadzieje spotkać na swojej drodze taka księżniczkę, dla której mógłby być księciem na białej miotle? A co do kompleksów ze względu na brak bliźniaka to owszem, miał je. w dzieciństwie uchodził za cichego i spokojnego praktycznie tylko dlatego, że zwyczajnie nie miał z kim rozrabiać. Destiny zawsze konspirowała z Charlotte, Amy z Axelem, a on zaszywał się w pokoju, słuchał muzyki lub czytał książki. Tak zwany cichy Rogers. Gatunek wymarły, szczególnie po tym jak już poszedł do Hogwartu. - Nie zamierzam się tym chwalić. Dobrze wiesz, że taki nie jestem. - no dobra, czasem zdarzało mu się być irytującym człowiekiem, ale naprawdę się starał taki nie być. Przynajmniej przy osobach, które ubóstwiał. - Śmiesz wątpić w mą inteligencję? - zapytał i uśmiechnął się szeroko, kierując w jej stronę swoje brązowe tęczówki, w których zaczęły skakać wesołe iskierki, których nie można było zauważyć jeszcze chwilę wcześniej. Był gotowy do uargumentowania swoich słów. Ba, już nawet szukał dobrych argumentów! Iskierki te jednak zgasły, gdy spuścił wzrok po tym jak się prawie wygadał. - Nie o to mi chodziło. Nie ma żadnego chyba. W nikim się nie kocham. Po prostu niedawno byłem pod wpływem uroku wili i tak wyszło, że zaprosiłem ją na ten bal. Ale broń Boże, nie jestem zakochany w Tori i nigdy nie będę! - broń panie Boże, nigdy w życiu. Była starsza o dwa lata, chciała bazyliszka i go niemiłosiernie demoralizowała. Nie był w niej zakochany i nigdy nie planował. On chyba wolał jej kuzynkę, która stała własnie obok niego samego. Ale w jednym się Ellie nie myliła. Był zakochany i to po uszy. Tylko myliła się, twierdząc, że jest zawiedziony jej towarzystwem. Błagam, on może nie okazywał, ale w środku skakał z radości, że szatynka nie chodzi z żadnym dupkiem, który nie zasługiwał na tak cudowną osobę jak ona. Nie żeby był zadufany w sobie i twierdził, że on na nią zasługuje. - Ale wiesz, to nie przeszkadza nam w sugerowaniu mu i Tuńczykowi, że powinni się zejść. - ukochane hobby Bena. Poważnie. Sugerowanie związku z Tuną i obserwowanie reakcji Axela. Kochał to prawie tak jak książki i swoją sowę Włochatkę, Puszka Okruszka. Benjaminowi akurat nie przeszkadzało to siedzenie w bańce. Było fajnie i przyjemnie. Mógłby w niej siedzieć dłużej, byleby spędzić sporo czasu z Ellie, której towarzystwo uwielbiał od sześciu lat. Nawet z Naeris dawniej nie spędzał takiej ilości czasu co z Eleonor. Szczególnie w ostatnich latach, gdy Adagio sporo namieszała w jego relacji z blond krukonką. Słysząc pytanie dziewczyny, spojrzał na nią, marszcząc nieznacznie brwi. - Ja nie... Nie mam... Pojęcia. N-nie wiem. - przełknął ślinę, ponownie spuszczając wzrok i nieznacznie drapiąc się po karku. Był przekonany, że mówiła o tym niewinnym całusie, który zadziałał na niego jak czerwona płachta na byka. Po chwili jednak znowu na nią popatrzył, przekrzywiając lekko głowę. - Jeśli chodzi ci o bańkę to nie masz się czego bać. Jesteś tu ze mną. Zawsze możesz mnie przytulic jakbyś się bała. - mówił teraz całkiem serio. I to nie tak, że bardzo chciał, aby go przytuliła, bo wyjdzie na zdesperowanego, a jak wiadomo droga prowadząca do wyjścia z labiryntu friendzone'u jest kręta, ciężka i nie do pokonania przez zwykłego śmiertelnika. No ale od czego są zaklęcia, prawda? Nie żeby też Benio jakoś bardzo wierzył w to, że kiedykolwiek wyjdzie ze strefy przyjaźni, ale gdzieś w głębi serduszka miał taka nadzieję.
No tutaj akurat się zgadzali, bo Ellie miała tak samo. Najwidoczniej dlatego sie trzymali... bo byli tak samo dziwni. Gdyby trochę nad tym pomyślała, to pewnie stwierdziłaby, że doskonale się uzupełniają. Tak jak z olive theory - jedna osoba lubi oliwki, druga nie i dzięki temu dobrze im się żyje. Znaczy nie do końca, ale ogólnie chodzi o to, że byli dwoma połówkami, które mogłyby stworzyć całość, gdyby oczywiście nie to, że nie byli w sobie zakochani, a przynajmniej nic na to nie wskazywało. Nessa nigdy nie powiedziałaby, że Ben jest "cichym Rogersem", ale może to dlatego, że zawsze, kiedy była u nich w domu, była jego przyszywaną bliźniaczką i to ona z nim rozrabiała, więc tak naprawdę nie widziała nigdy Bena samego. Co prawda, Axel kiedyś jej coś tam wspominał, że z Bena w domu zawsze robi się samotnik, ale szczerze, nie chciało jej się w to wierzyć. - Droczę się tylko. - Wyszczerzyła się do niego pełną gębą. Był ostatnią osobą, którą mogłaby podejrzewać o jakąkolwiek wyniosłość czy nadmierną dumę. Serio. A irytujący był tylko czasami, ale i tak Ellie nie potrafiłaby się na niego gniewać. O, na przykład teraz był trochę irytujący, bo nie chciał jej powiedzieć, w kim się kocha. - Ależ skąd. - Ton jej głosu mówił co prawda co innego, niż słowa, które wypowiedziała, ale jak się zamknie prawe ucho i przysłoni lewe, to brzmiało to prawie poważnie. - No coś ty? Zaprosiłeś Tori? - Nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Bo jak to się mogło stać, że ze wszystkich facetów akurat Ben padł ofiarą genów jej kuzynki? Ślizgonka całkiem dobrze sobie radziła z utrzymywaniem na wodzy swoich możliwości, więc szanse były niewielkie. Musiał mieć pecha. Ale dzięki temu ona miała niezły ubaw. Zawsze nabijała się trochę z biednych adoratorów Tori, ale w przypadku Bena była to istna spirala śmiechu, aż się popłakała! Po chwili jednak się uspokoiła i spojrzała na niego dość przeszywająco. - Nie musisz się wstydzić, jeśli to o nią chodzi. Mogę jej szepnąć o tobie dobre słówko albo dwa, tylko wiesz, musiałbyś się przyzwyczaić do jej haremu, heheh. - Ona akurat naprawdę nie dałaby rady go schować, bo adoratorów miała sporo, ale przecież miały całkiem dobry kontakt, więc może i udałoby się ją namówić, żeby zgodziła się umówić z Rogersem... a potem samo by jakoś poszło, bo przecież on jest strasznym słodziakiem! - No coś ty, nigdy im nie odpuścimy. - Pysznie się przy tym bawiła, bo Axel zawsze wtedy się rumienił, a Tuńczyk serio nie łapała aluzji i nie zauważała, co się wtedy dzieje z Gryfonem albo po prostu udawała, że nie wie, o co chodzi. Chociaż Ellie stawiała na to pierwsze. Było jej trochę niedobrze, widząc oddalających się od nich ludzi. - Ja... przepraszam, nie wiem, jak to się stało. To głupie lasso tak samo. - Zaschło jej w gardle, bo naprawdę bała się, że on pomyśli, że ona tak specjalnie i że nie będzie chciał się z nią teraz spotykać, bo pomyśli, że się w nim kocha. Bo to zupełnie nie tak, to ani trochę nie była jej wina i już na pewno nie zrobi tego więcej. Nigdy. Jej żołądek wywinął fikołka, kiedy Włodziu/Bella o mało nie wleciał(a) w ich bańkę, a ta pod wpływem ruchu powietrza zaczęła się gibać i trząść jak galareta. Najszybciej jak potrafiła, ale bardzo ostrożnie, podpełzła do Bena i wtuliła się w jego ramię. Tak było o wiele lepiej. Chociaż nie wiadomo dlaczego, w głowie pojawił jej się obraz ich buziaka i zrobiło jej się jakoś nieswojo. Za bardzo jednak bała się poruszyć, żeby odsunąć się od przyjaciela na bezpieczną, mniej niezręczną odległość. Poza tym, nie chciała, żeby zrobiło mu się przykro. - Już nie chcę być kowbojem, Ben.