Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
Niewiedza okazywała się niebywale piękna - czyniła rozmowę lekką, wyzbytą z choćby najmniejszych zgrzytów; serdeczne zdania niezwykle gładko wydostawały się z objęć gardła. Uśmiechał się, przyjaźnie - podobnie, jak uśmiechała się ona, zapomnieli dosłownie o wszelkich, nadarzających się nieścisłościach, krążącym widmie wydarzeń - pragnącym jak gdyby rozbić od wewnątrz duet nauczyciela i asystentki. Mógłby poprzysiąc - absolutnie nie widział kobiety wcześniej, zaś pamięć miał doskonałą, zwłaszcza do twarzy, osobliwości wyróżniającej w tle pozostałych człowieka. - Moje są również wadliwe - przyznał cichszym głosem; wkrótce, magia również zadziałała - tak jak zadziałać powinna. Uprzednio sztućce uginały się, jak gdyby - zostały odlane z dziwnej, plastycznej masy. W milczeniu wysłuchał krótkiego - przedstawienia się nieznajomej (czyżby?). Dopiero słowa, ostatnie słowa uderzyły w Daniela Bergmanna z rozmachem, niby upadający, prawdziwy piorun; przecinający niebo swoją oślepiającą zmarszczką. - Jestem nauczycielem transmutacji - wypowiedział, poniekąd bezwiednie. Zamrugał. Na litość Merlina - czy to jest jakaś zabawa? Żałosny, sprawiany za każdym razem żart, chichot losu? Oczywiście, że ją kojarzył; kojarzył lepiej, niźli w rzeczywistości chciałby. Po raz kolejny wdzierała się niefortunność, atmosfera stawała się niebywale napięta - zdołała dusić mężczyznę w swych ciężkich, zgęstniałych splotach. Cholera jasna. Czy zawsze musiało iść coś nie tak? (Na domiar złego - w tym zamyśleniu musiał rzecz jasna ukruszyć sobie jednego zęba, próbując nadgryźć stanowczo zbyt twardą potrawę - całe szczęście, jeden raz bliskość nauczycielki magii leczniczej - stała się dlań przydatna.)
Tradycji stało się zadość - po raz kolejny, na Wielkiej Sali miejsce ma uroczysty bal, pozwalający świętować Noc Duchów. Wielka Sala jak zawsze jest przepełniona magią - jej sufit stwarza iluzję granatu nocnego nieba; dookoła zawieszone zostały dyniowe lampiony i nietoperze. Tutaj jednak nie mieści się koniec atrakcji, zaserwowanych tym razem z inicjatywy Ursuli Bennett - każdy, ktokolwiek przybywa na salę, staje się dzięki narzuconym urokom upodobniony do ducha!
DO 20.11, 23:59 prosimy w miarę możliwości nie opuszczać przedwcześnie imprezy, pojawi się post kończący od Mistrza Gry!
Zasady
1 - Na Wielkiej Sali rzucone zostało zaklęcie, dzięki któremu wszyscy będą upodobnieni do duchów. Pamiętaj - twoja postać jest blada oraz półprzezroczysta, włącznie ze swym ubraniem; nie możesz jednak przenikać przez ściany bądź inne elementy wystroju.
2 - Przygotowane wydarzenia z kostkami nie są obowiązkowe - niemniej, gwarantują zdobycie różnych bonusów. Serdecznie zapraszamy do uczestnictwa w zabawie! Każdego chętnego prosimy o zapoznanie się ze wskazówkami obecnymi w opisie każdej zamieszczonej atrakcji.
3 - W wydarzeniu może uczestniczyć każdy uczeń, student oraz pracownik Hogwartu. Nie ma ograniczenia co do multikont, o ile nie będą zawarte pomiędzy nimi interakcje.
4 - W kwestii punktowych nagród za uczestnictwo - za napisanie do dwóch postów postacią otrzymasz 1 punkt do dowolnej umiejętności. Za napisanie 3 lub więcej postów otrzymasz 2 punkty do dowolnej umiejętności. Za uczestnictwo w każdej atrakcji gwarantowany jest dodatkowy 1 punkt do dowolnej umiejętności w kuferku. Reszta korzyści jest do zdobycia w specjalnych kościach! UWAGA! WSZYSTKIE PUNKTY ZOSTANĄ ROZDANE PO UPŁYNIĘCIU TERMINU EVENTU. PROSIMY NIE ZGŁASZAĆ SIĘ O NIE W UPOMNIENIACH.
5 - Bal uważamy za rozpoczęty!
Organizacja
Aby uniknąć chaosu, każdy zobowiązany jest wypełnić poniższy kod, wpisując nazwę atrakcji, przy której aktualnie bawi się jego postać. Z racji odległości pomiędzy określonymi częściami na Wielkiej Sali, niemożliwa jest interakcja postaci uczestniczących w dwóch różnych rzeczach!
Kod prosimy wkleić na samym początku posta.
Kod:
<zg>wpisz nazwę atrakcji</zg>
Wróżby
Przed Tobą znajduje się tajemniczy płomień - taniec jego jaskrawej barwy języków wyróżnia się w otoczeniu półmroku. Płomień przypomina działaniem swym Czarę Ognia - choć jest zupełnie innym, typowo magicznym przedmiotem. Jeśli się zbliżysz, w twojej dłoni pojawi się nagle kartka. Na nadmienionym papierowym fragmencie - zapisana jest przepowiednia na niedaleką przyszłość.
Rzuć kością o nazwie "Tarot". Uwaga! Możesz rzucić wyłącznie raz.
Z wróżbami związany jest nowy cel tymczasowy wart 1 punkt do kuferka/30 galeonów. Z celu możesz się rozliczyć do końca grudnia.
★ Wyroki losu - odegraj minimum 3 posty z dowolnym graczem / napisz pojedynczego posta na 3500 znaków, w którym wypełni się przepowiednia.
WRÓŻBY:
Głupiec - uważaj! Przypadkowo urazisz kogoś w rozmowie.
Mag - postanowisz - albo w obliczu wydarzeń będziesz zmuszony udoskonalić swoje zdolności w dziedzinie, w której dotąd radziłeś sobie fatalnie.
Cesarzowa - otrzymasz wkrótce list od zatroskanej matki / ciotki (zgłoś się do Mistrza Gry tutaj; w wątku możesz rozegrać reakcję na przekazany przez sowę list).
Cesarz - świetnie sobie poradzisz w pracy. (Możliwe do wykorzystania jako informacja dla MG przy ingerencji w miejscu pracy - wówczas wszystkie kości będą zawierać korzystny efekt).
Kapłanka - będziesz dla kogoś niezapomnianym wsparciem; twoje rady podniosą drugą osobę na duchu.
Kapłan - twoja wiedza okaże się użyteczna również dla innych; udzielisz komuś korepetycji z ulubionego przedmiotu.
Kochankowie - niespodziewanie się zauroczysz w osobie, która jeszcze niedawno była ci obojętna. (Efekt ten trwa chwilowo, możliwe spowodowanie przez wypitą przypadkowo amortencję / napój z nutą amortencji).
Rydwan - miej oczy szeroko otwarte. Podczas jednej z wycieczek może czyhać na ciebie niebezpieczeństwo! (Wróżba do rozegrania w dowolnej lokacji kostkowej w Dolinie Godryka. Niezależnie czy rzucałeś w danej lokacji czy nie, zyskujesz jednokrotne prawo do rzutu! Musisz jednak uwzględnić każdą z konsekwencji wylosowanej kości). Jeśli jesteś uczniem, wykonaj przerzut.
Moc - czeka cię konflikt w jednym z magicznych pubów. Dojdzie do używania różdżek bądź pięści!
Pustelnik - potrzebujesz odpocząć. Postanowisz urwać przez kilka dni kontakt oraz przebywać w odosobnieniu, sam ze swoimi myślami.
Koło fortuny - będzie sprzyjało ci szczęście! Niedługo na twoje konto wpłynie znaczna suma galeonów. (Do rozegrania w lokacji Strumień - lub, jeśli twoja postać jest uczniem, dostanie pieniądze od bogatego krewnego - zgłoś się do Mistrza Gry. W przypadku strumienia rzucasz wyłącznie środkową kostkę na kamień, znajdujesz odłamek wart 250 galeonów. Uwaga! W tym miesiącu nie możesz rzucać dodatkowo kością na znalezienie kamieni).
Sprawiedliwość - poznasz czyjś sekret (dowolny, do uzgodnienia z drugim graczem).
Wisielec - nie będziesz mógł liczyć na wyśmienity nastrój. Przez najbliższe dni będzie towarzyszyła ci melancholia, nostalgia, w myślach będą goniły cię natarczywe demony przeszłości.
Śmierć - mniejszym lub większym przypadkiem, znajdziesz się na cmentarzu, gdzie leży bliska dla ciebie osoba / twój przodek.
Umiarkowanie - spróbujesz rzucić jeden ze swych nałogów / pozbyć się negatywnego przyzwyczajenia (niekoniecznie z sukcesem).
Diabeł - mniej albo bardziej świadomie kogoś dotkliwie skrzywdzisz. (Fizycznie albo psychicznie - do wyboru przez gracza.)
Wieża - zachorujesz na magiczną chorobę! (Inna niż Lebetius, do wyboru ze spisu.)
Gwiazda - powinieneś wyciągnąć wnioski ze swej przeszłości - tylko wtedy otworzysz się na pomyślną przyszłość. (Rozegraj dowolną retrospekcję dziejącą się w czasach dzieciństwa / młodości twojej postaci).
Księżyc - kłam dalej. Niezależnie od pozostałych czynników. (Dotyczy także samooszukiwania się w formie prowadzonych rozterek, nie tylko - oszustwa uczynionego wobec innej postaci.)
Słońce - trzymaj blisko siebie przyjaciół; będą w najbliższym czasie niezastąpioną pomocą. (Rozegraj wątek ze swoim przyjacielem lub inną dobrze znaną tobie osobą. W przypadku jednopostówki - pośród rozmyślań wspomnij o relacji łączącej cię z przyjacielem w przynajmniej kilku linijkach).
Sąd ostateczny - zażegnasz konflikt, chwilowo pogodzisz się z jednym ze swoich wrogów. (W przypadku jednopostówki - postacią może być wymyślony NPC, na przykład osoba z rodziny).
Świat - los sprzyja tobie w pielęgnowaniu pasji! (Otrzymasz tajemniczy prezent od anonimowej osoby; punktowany przedmiot do dziedziny, w której twoja postać posiada najwięcej punktów w kuferku! Możesz wypełnić cel, odgrywając reakcję, kiedy podarek dostarcza twojej postaci sowa. O dostarczenie prezentu poproś w tym temacie).
Poczęstunek
A może... poczułeś się już zmęczony? Pobliskie stoły uginają się od mnogości przekąsek! Każda z nich wydaje się Ciebie zachęcać do spróbowania. Pamiętaj jednak - magia nigdy nie jest przewidywalna; szczególnie teraz.
Rzuć raz kością. Możesz powtarzać tę czynność dowolną ilość razy, niemniej jednak - przy uzyskaniu tej samej ilości oczek co wcześniej obowiązuje przerzut. Musisz się odnieść do wszystkich uzyskanych efektów! Istnieje zasada: jeden post = jedna opisana kostka. Możesz losować potrawę z trwającym aktualnie efektem z poprzedniej kości.
1 - po zjedzeniu puddingu, nagle... Stajesz się najprawdziwszym duchem! Możesz przenikać wówczas przez otoczenie, nie jesteś w stanie dotknąć drugiej osoby ani niczego chwycić. Efekt ten utrzymuje się przez 2 posty.
2 - dyniowy pasztecik prezentuje się bardzo zachęcająco; jego wnętrze okazuje się jednak nieopisanie gorące. Najzwyczajniej oparzyłeś sobie boleśnie język, czujesz pieczenie oraz dyskomfort w gardle. Niepocieszony tym stanem, decydujesz się sobie pomóc zaklęciem. Gratuluję! Otrzymujesz punkt do uzdrawiania. Zgłoś się po niego tutaj.
3 - kosztujesz jabłkowej strucli; mimo, że wydawała się doskonale smakować - robi się tobie niespodziewanie niedobrze. Jeżeli jesteś drobnej postury - omal nie mdlejesz. Efekt ten utrzymuje się przez 2 posty.
4 - postanawiasz spróbować kawałek tarty ze śliwkami. Wyrasta tobie dowolny dodatek ze strony zwierzęcego odpowiednika - na przykład ogon, skrzydła bądź uszy. Efekt ten utrzymuje się do zakończenia imprezy.
5 - w ramach przekąski decydujesz się na pieczone ziemniaki. Cóż, są po prostu smaczne!
6 - jesteś niepokojąco zmęczony - wobec tego wypijasz bazyliszkowe macchiato. Czujesz przypływ niespotykanej dotąd energii; zdobywasz 1 punkt do dowolnej umiejętności - zgłoś się po niego we właściwym temacie.
Taniec
W tej części sali - melodia gra wyjątkowo wyraźnie; przyjemnie gnieździ się w uszach, rzuca każdemu z idących swego rodzaju wyzwanie. Nie ociągaj się długo i dołącz do par na parkiecie, poruszających się w rytm muzyki - spośród nich, wyłoniona ma zostać najlepsza. Próbujesz?
Zasady
1 - Na początek każde z was rzuca trzy razy kością. Sumujecie wszystkie wasze oczka (czyli sześć wyników); niech jedno z was podlinkuje kostki oraz napisze wynik na dole swojego posta.
2 - Każdy kolejny napisany post z tańcem pozwala na wykonanie dorzutu. Dorzut jest indywidualny - to znaczy, jeśli napiszesz posta, wykonujesz rzut kością. Jeśli twój partner napisze posta, również wykonuje rzut kością. Liczbę oczek za każdym razem dodajecie do swojego wyniku. Można wykonać maksymalnie 3 dorzuty na osobę.
3 - Każde 10 punktów z działalności artystycznej uprawnia cię do przerzutu. Uwaga! Pula przerzutów jest dostępna na całą rozgrywkę! to znaczy, jeśli masz 40 punktów w kuferku z działalności artystycznej, możesz przerzucić cztery wyniki na wszystkie posty z wykonywanym tańcem.
4 - Nie zapominaj podliczać wszystkiego na dole posta! Został przygotowany specjalny kod.
Kod:
<zg>Wyrzucone kości: </zg> <zg>Wynik: </zg>
5 - Najlepsza para otrzyma po 1 punkcie do dowolnej umiejętności.
Ranking par
ROZWIŃ:
Miejsce 1. X & Y Miejsce 2. X & Y Miejsce 3. X & Y
Dynie-niespodzianki
Zagadkowe dyniowe latarnie skrywają w swym wnętrzu różnego rodzaju prezenty - wystarczy unieść ich wieczko - płomień magicznie zniknie i można wówczas przekonać się, jaką w rzeczywistości mają zawartość! Niestety, co większym pechowcom potrafią też płatać figle...
Rzuć raz kością. Postępuj zgodnie z instrukcją zamieszczoną w spoilerze. Możesz wylosować trzy dynie, nie więcej! Koniecznie odnieś się w poście do każdego z wylosowanych efektów. Obowiązuje zasada: 1 post = 1 wylosowanie dyni. Możesz losować dynię z trwającym aktualnie efektem z poprzedniej kości.
Wybierasz dyniową latarnię, której płomień ma barwę...
1 - żółtą
ZOBACZ:
Rzuć jeszcze raz kością.
1,2 - po uniesieniu pokrywki - z wnętrza dyniowej latarni wydobywa się ironiczny chichot. Niestety, w środku jest pusta!
3,4 - kiedy unosisz pokrywkę, żółty kolor płomienia zmienia się nagle w żółte, unoszące się intensywnie opary. Twoja twarz staje się wręcz natychmiast pokryta w pryszczach! Efekt ten utrzymuje się przez trzy posty - jeżeli nie masz 15 punktów w uzdrawianiu bądź nie pomoże tobie osoba spełniająca ten wymóg.
5,6 - znajdujesz w dyni czapkę niewidkę! Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - czerwoną
ZOBACZ:
Rzuć jeszcze raz kością.
1,2 - w dyni znajduje się 20 galeonów! Uwzględnij przypływ gotówki we właściwym temacie.
3,4 - dynia staje się niespodziewanie gorąca! Odruchowo wypuszczasz ją ze swych dłoni - rozpada się na podłodze oraz kolejno dostaje pod czyjeś nogi. Zostałeś sprawcą nieszczęśliwego wypadku; ktoś w tłumie poślizgnął się na kawałku dyniowej latarni - słyszysz złorzeczenie drugiej osoby oraz przykuwasz przez pewien moment niezbyt korzystną uwagę.
5,6 - w dyni znajdowały się gogle quidditchowe! Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
3,4 - po uniesieniu pokrywki, z dyni niespodziewanie wytryska strumień oziębłej wody! Jesteś cały zamoczony od pasa w górę.
5,6 - niestety, dynia okazuje się pusta.
4 - fioletową
ZOBACZ:
Rzuć jeszcze raz kością.
1,2 - po znalezieniu się w twoich dłoniach - dynia niespodziewanie zaczyna gnić; wydobywa się z niej okropny, wdzierający się w nozdrza zapach. Lekki swąd będzie towarzyszyć tobie jeszcze przez 2 posty.
3,4 - w dyni znajdujesz fałszywe pióro! Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
5,6 - niestety, dynia okazuje się pusta.
5 - białą
ZOBACZ:
Rzuć jeszcze raz kością.
1,2 - po uniesieniu wieczka, dynia rozbłyska oślepiającym blaskiem. Przez najbliższe trzy posty będą towarzyszyły tobie problemy z widzeniem.
5,6 - kiedy podnosisz dynię, niespodziewanie wyrastają jej duże kolce! Zanim zdążysz zareagować, boleśnie kaleczą twe ręce. Lepiej odszukaj kogoś, kto zaznajomiony jest w magii leczniczej.
Masz pytanie dotyczące eventu? Napisz prywatną wiadomość do @Daniel Bergmann.
Noc Duchów wydawała się być wyjątkowo ciekawym wydarzeniem. Kiedyś sam uczęszczał do Hogwartu, a przede wszystkim oddawał się tego typu wydarzeniom - nawet wraz z upływem czasu, który najwidoczniej przeciekał przez jego palce nieustannie, nadal odczuwał ogromną chęć we wzięciu udziału w takim drobnym mini-festynie. Przede wszystkim uwielbiał tańczyć - taniec powiązany bardzo często był zaś z muzyką przedostającą się przez kopułę czaszki, tym samym do umysłu, wprawiając ciało w odpowiedni rytm. Najlepiej szło mu jednak, kiedy to mógł śpiewać oraz odpowiednio poruszać własną sylwetką w rytm strun bądź zwyczajnie podkładu; wyróżniał się wszechobecną wielozadaniowością, która w tym przypadku wydawała się być wręcz perfekcyjnym darem. Poza tym - taniec był jedną z nielicznych form aktywności, którą Aaron uprawiał najchętniej - jednocześnie mógłby to robić bezustannie, aż do utraty tchu. Tlił się w nim płomień, płomień czerwony, o nietypowej naturze, który już dawno, wraz z kolejnymi latami, powinien wygasnąć, jakby ktoś nagle dmuchnął w stronę żywiołu niszczycielskiego - jak również dającego niezwykłe ciepło. Tym razem jednak postanowił skorzystać z tego, co oferuje stół z przekąskami. Nie oszukujmy się - jeść lubił, ale nie robił tego zbyt przesadnie; samokontrola w związku z ciastkami umiejscowionymi w biurze wydawała się być iście perfekcyjnie wyćwiczona. Profesor pozostał zatem na widoku, zastanawiał się, choć w pewnym momencie poczuł, jak zmęczenie zaczyna opanowywać jego sylwetkę. Magia? A cholera by to wiedział. Pewne znużenie poczęło wstąpić w jego ciało, jakby odbierając energię do dalszych działań - w wyniku czego O'Connor bez chwili wahania chwycił za bazyliszkowe machiatto i dość szybko wypił, czując tym samym przypływ energii. Niespodziewanie, aczkolwiek co go zadowoliło, w pewnym momencie zwrócił spojrzenie ciemnoniebieskich oczu w stronę parkietu, gdzie to znajdowali się uczniowie (no i bardzo mała część nauczycieli) wykonujący mniej lub bardziej zaawansowane kombinacje kroków. A może by tak... - Witam prefekt Hudson! - uśmiechnął się bardzo serdecznie w stronę @Bridget Hudson, która to mignęła mu przed oczami, lustrując ją wzrokiem ostrożnie, aczkolwiek bez większego problemu. Nie ma bata, by nie usłyszała tego, zważywszy uwagę na to, iż znajdowała się tuż obok niego. Ubrany był w dość typowy dla siebie ubiór, choć efekt ducha ewidentnie powodował, że wyglądał po prostu inaczej. Zrobił również delikatny pokłon - zawsze miał szacunek do uczniów, choć każdy wiedział, że traktuje innych po prostu na równi. - Bridget, nie chciałabyś zatańczyć? Usłyszałem przypadkiem, że ma zostać wyłoniona najlepsza para. - rzuciwszy przyjaźnie, czekał na jej reakcję. Zadowolenie? Niechęć? Kto wie, może nie trafił odpowiednio? Aczkolwiek intuicja mówiła mu, że błędu żadnego nie popełnił.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zawsze ekscytowała się urządzanymi w szkole balami - co roku działo się coś innego i każda z wymyślanych przez kadrę atrakcji była wyjątkowa na swój sposób, przez co uczniowie odczuwali większą ciekawość, cóż takiego wydarzy się podczas tej konkretnej zabawy? Zeszłoroczna nie była zbyt udana, wtargnięcie mugoli, a później wysłanników Ministerstwa Magii skutecznie zepsuło wszystkim nastroje do świętowania, lecz w tym roku nic nie zapowiadało podobnego obrotu spraw. Przybyła na czas i z zaskoczeniem stwierdziła, że po przekroczeniu progu wielkiej sali stała się półprzezroczysta, zupełnie jakby sama stała się duchem! Przez ułamek sekundy coś ją w środeczku ukłuło - nie było jednak opcji, by dyrektorka wymyśliła tak podstępny plan pozbywania się uczniów, by zabijać ich przekroczeniem przez próg, prawda? To tylko zaklęcia, które miały im pomóc wczuć się w nadchodzący wieczór i jego nastrój. Poczęstunek wyglądał bardzo kusząco, a rozbrzmiewająca wkoło muzyka aż nakłaniała nogi dziewczyny do tańczenia. Najwyraźniej nie tylko ją. - Dobry wieczór, profesorze - odparła entuzjastycznie, rozciągając naznaczone czerwienią usta w szerokim uśmiechu, kiedy to zaczepił ją nowy nauczyciel zajęć z magii artystycznej. Bridget oczywiście kojarzyła Aarona O'Connora znacznie wcześniej, jako że był dość dobrze znanym muzykiem, którego twórczość zwykła swojego czasu śledzić. Fakt, że zajął się nauczaniem w Hogwarcie bardzo ją zaintrygował, nie miała jednak okazji odwiedzić jego zajęć ze względu na swój napięty ostatnimi czasy grafik. Kolejne słowa profesora nieco ją zaskoczyły. - Och - bąknęła w pierwszej chwili, ukradkiem spoglądając gdzieś na boki, czy ktoś się im bardzo przyglądał. Ale jakie to miało znaczenie? Aż odłożyła na bok małą miseczkę z dopiero co nałożonym puddingiem. - Z wielką chęcią, profesorze - powiedziała w końcu, ponownie się uśmiechając, choć teraz już chyba z nerwów. On był na pewno bardzo utalentowanym tancerzem - co jeśli zdepcze mu nogi? Chyba by się nigdy nie podniosła po takiej towarzyskiej porażce na oczach całego Hogwartu... Niemniej jednak zamierzała skorzystać z zaproszenia energicznego nauczyciela i udała się wraz z nim na parkiet, próbując swoich sił. - Lubi pan tańczyć? - zadała mu chyba najbardziej przyziemne w tej chwili pytanie, jakie mogło istnieć.
Bale, bale, wszędzie bale! Aż dziwnie by było, gdyby nie przyszedł - na pewno wówczas dość nerwowo stukałby opuszkami palców o blat biurka, siedząc i umierając z nudów w swoim gabinecie, zapewne odsuwając się w pełnym wymiarze na oparcie drewnianego krzesła, które z czasem stawało się wyjątkowo niewygodne. Profesor patrzyłby wówczas w ścianę, na sufit, na niektóre z dekoracji, o które się wyjątkowo postarał, zaciskając ciut mocniej zęby oraz zwyczajnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Ostatecznie - no cóż - zabrałby poduszkę i jak najzwyczajniejsza nastolatka przycisnąłby ją sobie do twarzy, jako że makijażu po prostu nie nosił na swojej mordce, która była wyjątkowo młoda. Rutyna, a przede wszystkim brak jakiegokolwiek kreatywnego zajęcia wymagającego kontaktu z drugim człowiekiem, powodowały, że wpadał na dość dziwaczne pomysły - doskonale pamiętają to jego koledzy, kiedy to jeszcze chodził do szkoły. W pokoju wspólnym, robiąc zwyczajnie świecę oraz chwytając za pierwszą lepszą książkę, nawet ulotkę, przyglądał się z zaciekawieniem literkom umiejscowionym na pergaminie. Całe szczęście - miał możliwość wzięcia udziału w Nocy Duchów, tudzież postanowił bez problemu i bez żadnego skrępowania skorzystać z uroków zabawy; a nuż widelec może zacieśni więzy z uczniami? Każdy, kto go znał, mniej lub bardziej, wiedział o tym, że Aaron O'Connor należy do ludzi, którym sława nie uderzyła do łba i nie mają problemów w nawiązywaniu kontaktów z drugim człowiekiem. Do uczniów podchodził równie otwarcie - chociaż powinien zachować odpowiedni dystans, zbytnio tego nie potrafił zrobić; pozwalał mówić do siebie po imieniu, do uczniów różnie też mówił, w zależności od ich podejścia do niego... Pannę Hudson kojarzył bez problemów - jako że był nauczycielem, to zapoznał się z listą prefektów bez większych problemów; poza tym wyróżniała się odznaką, która to powodowała, że z łatwością można było odnaleźć osobę sprawującą opiekę nad domem bez większych problemów. Oczywiście, na chwilę obecną dziewczyna nie pojawiła się ani razu na jego zajęciach - podejrzewał właśnie, że napięty grafik studencki nie pozwala na zapożyczenie dwóch dodatkowych godzin do całokształtu doby. Nie miał jej tego w jakikolwiek sposób za złe - ktoś musiałby mu wyjątkowo podpaść, sam zaś rozumiał życie w klasach, które to już są praktycznie dorosłe oraz mogą robić to, co im się żywnie podoba - oczywiście naginając mniej lub bardziej regulamin szkolny. Uśmiechnął się szerzej, w ten sposób dziękując jakoby za przyjęcie zaproszenia na parkiet. Tańczyć, całe szczęście, potrafił - aczkolwiek nie wiedział, czy Bridget jest odpowiednio doświadczona w tych rewirach, zatem rozpoczął od prostych kroków na sam początek, choć z czasem zamierzał odrobinę przyspieszyć. Chwycił ją zatem za dłoń bez najmniejszej skazy na twarzy, słysząc jej pytanie, kiedy to pojawili się na scenie. - Zawsze uznawałem to za najlepszy sposób rozładowania napięcia - no i człowiek lepiej się po nim czuje! - rzucił przyjaźnie, kiedy to odpowiedział na pytanie zadane ze strony pani prefekt, bez problemów poruszając się w rytm muzyki, odrobinę kierując partnerkę podczas tańca, aczkolwiek szło mu to bez jakichkolwiek problemów. - A Ty? Lubisz tańczyć, czy może jednak wolisz stać z boku i przyglądać się innym? - postanowił samodzielnie rzucić pytanie, jakże przyziemne, aczkolwiek stanowiące podwaliny do dalszej rozmowy.
Chyba naprawdę byłem znudzony. Nie pamiętałem już kiedy ostatni raz brałem udział w tym idiotycznym balu. Latające dynie i zaczarowane zbroje naprawdę mnie bawiły... tak do trzynastego roku życia. A chociaż PODOBNO wciąż nie zachowywałem się adekwatnie do swojego wieku, niektóre rzeczy się nie zmieniały. W tym moja niechęć do stania się przezroczystym. Jak ktoś, kto chciał być wielkim artystą, mógłby marzyć o zginięciu w tłumie tysięcy dzieciaków? Fuj. A jednak byłem tutaj teraz. Wkraczając w tłum idiotów, pozwoliłem się zaczarować, wchodząc pomiędzy jakąś rozchichotaną blondynkę, a starszego faceta - pewnie nauczyciela. Natychmiast ich wyminąłem, klepiąc się po kieszeni w poszukiwaniu papierosów. Znalazłem paczkę bez większych problemów, ale przydałoby się jeszcze natrafić na jakieś ustronne miejsce, w którym mógłbym przypalić fajkę bez przypału. Belfrzy zdają się uważać, że mogą nam mówić gdzie i co mamy robić, w tym określać kiedy powinienem pozwalać sobie na wieczornego papierosa. Cóż, nie zgadzałem się z nimi, ni cholery. Tylko to chyba naprawdę nie był odpowiedni moment. Gdzie się nie obejrzałem, wszędzie migały mi znajome twarze. Nie miałem ochoty na nawiązywanie kontaktów. Wyrobiłem swoją miesięczną normę podczas imprezy u Ezraven. Zakląłem, przepychając się przez bandę trzecioroczniaków i nagle w mojej dłoni pojawiła się kartka. Co, kurwa? Spojrzałem najpierw na swoje nieznośnie przeźroczyste palce, następnie na to coś, co znalazło się tuz przede mną. - Co to znowu za miska? - Westchnąłem, obserwując przez kilka sekund tańczące niebieskie płomienie, nim zdecydowałem się na rozwinięcie karteczki. Najpierw zmarszczyłem brwi, próbując odczytać wiadomość przy mdłym, przygaszonym świetle, a potem prychnąłem cicho. Ścigające mnie demony przeszłości, dobre sobie. Jak będę chciał mieć zły humor to go, kurwa, dostanę. Nie potrzebuję do tego jakichś idiotycznych przepowiedni. Naturalnie, zmiąłem papierek w dłoni i rzuciłem go za siebie. Może przy stole z przekąskami będzie ciekawiej? Prawdę mówiąc, jedynym powodem, dla którego dzisiaj się tutaj zjawiłem była uczta. Z reguły nie żałowałem, gdy nakładałem sobie pełny talerz. Można wręcz powiedzieć, że tego dnia zawsze najadałem się na cały rok do przodu, ale gdybym tylko mógł, pewnie przyszedłbym do kuchni po godzinach, zamiast tutaj wyrywać sobie pudding z dzieciakami. Niestety, Bennett ostatnio zaczynała mieć problem z moją niechęcią do ludzi i próbowała mnie przekonać, że spędzanie czasu ze znajomymi jest lepsze od samotnego wykradania żarcia z kuchni. Dlatego też zabroniła skrzatom mnie dokarmiać. Durna baba. Zacząłem przepychać się w stronę stołów.
Wisielec
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Delikatny uśmiech błąkający się na wargach niknie w przygaszonym świetle Wielkiej Sali. Porywają go tłumy, tak jak nasze ciała, połączone jedynie wiotkim uściskiem dłoni. Przebijamy się dalej, uparcie i niestrudzenie. Moje przeźroczyste łokcie torują sobie drogę na środek, lecz stopy wcale nie podążają dalej. Pierwotny kierunek - bufet - nieoczekiwanie przestaje już wydawać mi się tak atrakcyjny, jak przed chwilą. Nie jestem głodny. Przy Odettcie, nigdy nie mam ochoty na zbędne czynności. Jej onieśmielająca uroda i subtelny czar wytrącają mi z głowy potrzebę zaspokajania własnych pragnień. Chociaż burczy mi w brzuchu (cały dzień oczekiwałem na ucztę, więc od samego rana ciągnę jedynie na kilku tostach), nagle zmieniam zdanie i prowadzę ją dalej. W kierunku tych śmiesznych dyń, jakie mogą wewnątrz zawierać fanty. Pomyślałem, że Oddie ucieszy się, jeśli coś dla niej znajdę. Zaskakujące jest to, jak bardzo wciąż zależy mi na tym, aby sprawiać jej przyjemność. Czy to za sprawą jej przodków czy jej samej? Hipnotyczna aura wil zawsze wydawała mi się niezwykle silna i kusząca. Łatwo było mnie ogłupić, chociaż od pewnego czasu i tak wymagało to trochę więcej zachodu. Kiedy zamordowałem pierwszą z nich, zacząłem wykształcać w sobie pewną znieczulicę na kobiece piękno, lecz z Lancaster nic nie było takie proste. Wiążąca nas więź, chociaż od jakiegoś czasu coraz wątlejsza, zaczynała na nowo nabierać sił, odkąd zaczęliśmy spędzać ze sobą więcej czasu. A chociaż panicznie obawiałem się utraty kontroli, przyjmowałem to ryzyko bez zmrużenia oka. Nie zrobiłaby mi tego... prawda? Święcie wierzyłem w dobro skrywające się w jej sercu. Dlatego dzisiejszego wieczoru byłem tutaj dla niej. Wyciągnąłem ją z lasów Doliny, wysupłując z jej srebrzystych włosów leśne pamiątki i podarowując jej dotyk swoich chłodnych palców, zaciągnąłem w ludzki tłum. Wszystko po to, aby chociaż tej jednej nocy mogła zakosztować czystej beztroski. Wciąż zaskoczony jak łatwo trzymało się jej rękę, nie mogłem przestać zastanawiać się czy to ja przechodziłem przemianę czy to jedynie ta chęć znalezienia się jak najbliżej światła, jaką odczuwa ćma w pobliżu lampy. - Jaką chcesz? Mnie podoba się zielona. - Zapytałem, starając się przestać gapić w jej jasne oczy, otulone kurtyną falujących, srebrnych włosów. Uniosłem pokrywkę i w pierwszej sekundzie wydałem z siebie ciche westchnienie. Przyjemny, kwiatowy zapach otulił moje zmysły. Pomyślałem, że tak pachnie dynia z nagrodą w środku, ale wnętrze było nieprzyjemnie puste. Wydrążone. - Ach, pudło. Za to ten zapach... skojarzył mi się z łąkami w Dolinie, na których niegdyś spędzałem czas z mamą. Miłe wspomnienie napełniło moje serce kojącym ciepłem.
Miała wrażenie, że nie umie się bawić. Tłum przygniatał, kolejne osoby obijające się o ciało nastolatki, przyprawiały o dreszcze. Zabawne. Tak bardzo kochała ludzi, że nie potrafiła odmówić, gdy została poproszona o towarzyszenie na uroczystości z okazji Nocy Duchów. Zwyczajowo, nie uczestniczyła w tego typu szopkach, dramatyczne suknie, bogate szaty, jarmarczny styl przyprawiał o wymioty, a był tylko wisienką na górze lodowej balowego zażenowania. Podobno była nieodłączną częścią szkoły, elementem układanki, członkiem społeczności magicznej, lecz zupełnie nie potrafiła się odnaleźć w tym dziwnym, nieraz obrzydliwym świecie. W swej maskaradzie przytłaczał, zaściankowe zasady były wręcz niemożliwe do przestrzegania. Sztuczny świat dusił i nie chciał puścić wolno. Z całych sił wypierała smutne myśli z głowy, jednocześnie szukając pozytywów całej sytuacji, ale i tych znaleźć nie potrafiła. Coś było nie tak. Musiała zmienić podejście, przecież miała towarzyszkę, dla niej przyszła na ten festiwal żenady i sztucznych uśmiechów, dla nawet najzwyklejszych znajomych potrafiła poświęcić wiele. Kim była @Ariadne T. Fairwyn? Tego sama panna Ó Ceithearnaigh nie była pewna. Nie zmieniało to faktu, że chciała się starać. Piękny uśmiech wykwitł na twarzy brunetki, towarzyszące mu dołeczki w policzkach tylko bardziej rozświetlały buzię dziewczyny, dodając jej dziecięcego uroku. - Następnym razem ja wybieram nam rozrywkę - dziewczyna poprawiła ramiączko delikatnej, białej sukienki, bo nieznacznie opadło w dół, ukazując trochę za dużo brązowej skóry dekoltu - przygotuj się na wyczerpujący spacer po krzakach w poszukiwaniu jesiennych ziół - i spojrzała na ślizgonkę, jednocześnie biorąc ją za ramię i ciągnąc w stronę płonącej atrakcji. Już wyglądała jak duch i była szczerze zainteresowana tym, co przysporzy jej Czara. Wyciągnęła w jej stronę dłoń i zanim dotknęła płomieni, pomiędzy palcem wskazującym i środkowym pokazała się kartka. Dziewczyna rozłożyła ją szybko, by przeczytać wróżbę na głos. - Będziesz dla kogoś niezapomnianym wsparciem; twoje rady podniosą drugą osobę na duchu. - słysząc samą siebie, rozbawiona prychnęła niczym kugchuar - Liczyłam na przepowiednię długiego życia albo grubych pieniędzy, dowiedziałam się tego samego co zawsze - westchnęła już dużo spokojnie i zmiętoliła karteczkę w kulkę. - Teraz Ty!
Przepadał za Halloween, bo mimo całej tej zabawy z cukierkami i dekoracjami było to święto o głębokich korzeniach magicznych związane ściśle z wróżbami, które to jednak nie zawsze przeprowadzane były fachowo, szczególnie wśród mugoli, chociaż czarodzieje również nie zawsze wykazywali się odpowiednimi umiejętnościami. Zwyczajne ignoranctwo i tyle. Nie mniej klimat Nocy Duchów od lat się utrzymywał w Hogwarcie i Sidney chętnie bywał na jesiennych balach. Nie tańczył, czuł się bowiem niezręcznie, poruszając ciałem w rytm muzyki przy tak wielu obserwatorach, było tu jednak tyle wspaniałych atrakcji, że nawet nie musiał udawać zajętego. Niepisany przymus kostiumu również został z niego zdjęty. Wszyscy byli duchami, więc nikt nie miał prawa wziąć profesora Younga za zbyt przejętego zabawą (infantylny kostium) lub zbyt sztywnego nudziarza (brak kostiumu). Blado-wyblakły, ekstrawagancko-elegancki (kwiecista koszula) szedł w stronę wróżb, gdy jego uwagę przykuła pewna niebieska dynia. Od razu skojarzyła mu się z zapomnianym warzywem, które źle przechowywane stało się ucztą dla rozmaitych grzybów. Wiedział jednak, że nietypowy kolor latarni jest jak najbardziej zamierzony. Było ich tu pełno, ludzie wydobywali ze środka różne fajne rzeczy, inne trochę mniej fajne, ale raczej od tego nie zginie. Zdjął jej wieczko i zaglądnął do środka, ale widocznie miał dziś pecha, ponieważ światło w dyni zgasło, przywodząc mu na myśl "rozczarowującą" melodię, gdy na filmie bądź przedstawieniu teatralnym bohater ponosi natychmiastową porażkę. Postanowił wybrać kolejną dynię...
kostki: 3, 5
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Nie wiedziała, dlaczego się zgodziła, wszak nie chciała tu być – bale nie był miejscem dla niej; przypominała raptem osobę będącą daleko od idealności, wyzbytą z wszelkich ludzkich odruchów – z dnia na dzień – coraz bardziej, intensywniej przesiąkając florą, która siała w jej umyśle spustoszenie. Folklor panujący w lesie zdawał się być nieodłącznym elementem osoby Lancaster, lecz im dłużej to trwało, tym efektywniej blondwłosa istota wycofywała się, byle poczuć przez moment wolność, o której zapominała pomiędzy ścianami Hogwartu. Przy nim było zupełnie inaczej. Ubrana w krótką, koronkową sukienkę o kolorze głębokiej czerni, przypominała bardziej człowieczą siebie. Miała głęboką nadzieję, że towarzyszowi odpowiada takowa stylizacja, i że jest daleka od tej siebie, której większość lękała się ponad miarę. Ufnie spoglądała błękitnymi tęczówkami na twarz Rileya, taksując ją, ucząc na nowo na pamięć, jak gdyby przez te miesiące zdążyła zapomnieć o istotności ich relacji, a przecież nie tak dawno – byli blisko. Zbyt blisko?, dzisiaj to już nie miało znaczenia, jak gdyby zaczynali od nowa, a on pomagał jej wkroczyć w ludzki świat szybciej, byle nie zamknęła się w okowach krzewów i roślinności. - Żółtą – odpowiedziała pospiesznie, mając nadzieję, że nie przydarzy jej się nic, co mogłoby wywołać niepotrzebne efekty uboczne. Zdążyła jeszcze obdarzyć Fairwyna słodkim uśmiechem, tym przeznaczonym tylko dla niego. Wyzbyta z chęci obdarowania go uroku, nieustannie hipnotyzowała samą sobie, lecz wiedziała, że nie mogłaby zrobić tego właśnie jemu (w obawie, że go straci). - Och… – jęknęła żałośnie, gdy światło wydobywające się z dyni oślepiło ją na tyle, że nieświadomie ujęła dłoń krukona. Czuła jak jasny strumień pozbawił ją chwilowo możliwości rozeznania się w sytuacji, przez co nie dostrzegała niczego ponad najbliższe otoczenie. Mimowolnie zacisnęła smukłe palce na jego, by mieć pewność, że jest tuż obok, że zamazany obraz to tylko chwilowe wyobrażenie wywołane niepotrzebnymi zakłóceniami. - Nie widzę, Riley – szepnęła ledwie słyszalnie, po czym rozglądnęła się jeszcze, lecz osiadająca mgiełka na scenerii wydawała się być zbyt intensywna. Strach zapętlił się pod membraną skóry półwili, przypominając o porwaniu, które miało miejsce nie tak dawno temu. Z każdą kolejną sekundą dotyk Odetty zacieśniał się na ręce chłopaka, wszak utraciła pełną kontrolę, jak pozornie złudne bezpieczeństwo.
Nie wiedział, że skończy właśnie tutaj. Wchodząc do Wielkiej Sali w tym idiotycznym stroju, w który wcisnęła go Earleen. Poprawił rozpiętą koszulę i jeszcze raz przemyślał całą tą sprawę. Czy dla niego lepszego jedzenia warto uczestniczyć w tym przedstawieniu? Siedział sobie spokojnie w kącie biblioteki i drzemał. Wiedział, że nikt nie będzie tam dzisiejszego wieczoru, bo jak wiadomo... Już od kilku dni huczało o tym wydarzeniu. Jak co roku... Jak w zegarku... Przyszła do niego i stwierdziła, że będzie idealnie nadawał się do tej roli(oczywiście nie mógł sprzeciwić się jej wizji) i już dawno to dla niego przygotowała. Jak długo ten idiotyczny pomysł chodził jej po głowie? Nie wiedział... Musiało bardzo długo skoro wszystko było dopracowane to perfekcji. Krytycznie przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, które pojawiło się niespodziewanie przed jego osobą. Włosy miał ulizane i zaczesane do tyłu. Pół twarzy zasłaniała mu biała maska, spodnie niebezpiecznie dobrze mu leżały. Wiedział skąd to wytrzasnęła i nie chciał nawet wypowiedzieć tego na głos. Wiedział również, że gdyby tylko został w tym stroju, narobiłby kłopotów sobie i Earl. I choć przełykała ciężko ślinę przez gardło, a on przypomniał sobie tę ostanie chwile z Jonathanem, chciałby aby zobaczyła go matka. Wtedy dopiero dostałaby zawału. Nie pierwszy raz widzi się ducha i to nie pod wpływem czarów, ale genów przekazanych synowi. Zrzucił więc marynarkę, zostawił tylko narzutę i rozwiązał górę luźnej koszuli. W sumie to nie widział problemu, aby zjawić się na tym wydarzeniu. Każdy ma jakieś trupa w szafie, do tego jednego właśnie się upodobnił. A choć miał być Upiorem w Operze... Bardziej przypominał Jonathana Wessberga. Nic dziwnego, że siostra zniknęła po wyjściu z dormitorium. Podszedł do płomienia i czekając, przełożył długą różę do drugiej ręki. A kiedy wróżba wyskoczyła z płomienia, niemal nie parsknął śmiechem odczytując przepowiednię. To chyba żart, prawda? Rozejrzał się po pomieszczeniu, a choć nie posiadał nadziei(chyba było łatwiej z tą przepowiednią niżeli by podejrzewał) liczył na to, że ujrzy znajomą postać. Podniósł rękę do góry i zamachał palcami, nie wiedział czemu to zrobił... Może to jakiś odruch? Chciał zobaczyć czy będzie widział przez dłoń nawet po tym jak będzie szybciej poruszał ciałem. To jest dopiero!
Kiedy tylko usłyszałam o organizowanej w szkole nocy duchów, niemal natychmiast sięgnęłam po leżący na podłodze kawałek pergaminu i wysłałam do Jackie list. Miałam wielką nadzieje, że pomysł wspólnego udania się na zabawę przypadnie jej do gustu równie mocno, jak mnie. Przez natłok nauki nie miałyśmy ostatnio czasu, aby gdzieś razem pójść, dlatego perspektywa dzisiejszego wieczoru była, przynajmniej z mojej strony, bardzo kusząca. W mojej szafie próżno było szukać czegoś innego, niż grube swetry i bluzy, szczególnie w tę porę roku, jednak po wyjęciu wszystkiego z kuferka, udało mi się znaleźć czarną sukienkę z białym kołnierzykiem. Pospiesznie chwyciłam ją oraz wszystkie inne potrzebne mi rzeczy i pognałam do łazienki. W międzyczasie Saga przyniosła mi list potwierdzający dzisiejszą obecność siostry, a ja z jeszcze większym entuzjazmem wybiegłam z dormitorium. Do Wielkiej Sali dotarłam oczywiście spóźniona. Już z oddali spostrzegłam rudą czuprynę @Jacqueline A. Berkeley, dlatego szybko podbiegłam w jej stronę, coby jej bardziej nie denerwować. Ostatnio miałam dziwne wrażenie, że moje spóźnialstwo zaczęło ją wkurzać. W końcu codziennie rano nasyła na mnie swojego kota, który nie daje mi się wyspać. -Hej młoda. -Powiedziałam i potargałam jej te długaśne włosy. Zaśmiałam się, widząc jej minę, po czym skierowałam wzrok w stronę wejścia do Wielkiej Sali. Uwielbiałam bale organizowane przez szkołę, każdy był inny i wyjątkowy, a ten zapewne również taki będzie. Nie patrząc się na siostrę, chwyciłam jej rękę i pociągnęłam w stronę pomieszczenia. Wszystko było tak pięknie ozdobione, że nie mogłam oderwać oczu od otaczających nas dekoracji. Momentalnie puściłam rękę siostry i stanęłam przed zawieszonymi dyniami. Szczególnie spodobała mi się ta z zielonym płomieniem. Nie żeby jakoś specjalnie ciągnęło mnie do Ślizgonów - po prostu pomarańczowy i zielony razem stworzyły całkiem fajne zestawienie kolorystyczne. -Jesteś, Jackie? Wiem, że najpierw powinnam wylądować przed stołami z jedzeniem, ale popatrz tylko na te lampiony. Czy nie są cudowne? -Spojrzałam na stojącą obok Puchonkę, szturchając ją lekko ramieniem, po czym otworzyłam wieczko jednej z dyń - tej z zielonym płomieniem. Nie wiedziałam czego się spodziewać, jednak Łańcuch Scamandera dość mocno mnie zdziwił. Niemniej jednak, ucieszyłam się ze zdobyczy, myśląc już nad tym, kiedy będę mogła ów łańcuch wypróbować. Całe szczęście, że nie wylosowałam niczego związanego z eliksirami - wówczas pewnie szukałabym kogoś, komu mogłabym to coś oddać.
zielona, 3
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget z wielką przyjemnością udałaby się na zajęcia profesora O'Connora, lecz odrobinę obawiała się, że wyłącznie by się na nich ośmieszyła. Nie miała zbyt wielu pomysłów na to, co mężczyzna mógł prezentować na swoich lekcjach, lecz jeśli pozostawał wierny swojemu talentowi i skupiał się na muzyce, z pewnością miałaby ciężko, by komukolwiek zaimponować i by nie zawalić sprawy. Na instrumentach grać nie potrafiła, śpiewać tym bardziej, a słuch, choć dobry, pozbawiony był zdolności rozróżniania konkretnych nut. Z kolei w innych dziedzinach artystycznych czuła się średnio - najgorzej w aktorstwie po wakacyjnym przedstawieniu naznaczonym wieloma traumami. Rysunki szły jej tak sobie, rzeźbienie podobnie, choć podczas wyjazdu na Grenlandię miała okazję wykonać imponującą figurę z lodu. Może kiedyś się przemoże i wybierze się do sali magii artystycznej? Przede wszystkim była ciekawa tego, jaki w rzeczywistości był sam nauczyciel. Czy fasada przyjaznego, uśmiechniętego człowieka, którego prezentował na scenie podczas swoich występów w karierze muzycznej, była prawdą, czy wyłącznie maską, by przypodobać się większej grupie fanów? Już podczas tych kilku chwil spędzonych w Wielkiej Sali na balu miała okazję przekonać się, że w Aaronie składowały się naprawdę obfite pokłady energii! Zareagowała krótkimi chichotami na momenty, w których przejmował kontrolę i na przykład obracał ją lub sugerował inne figury taneczne. - Osobiście lubię, choć nie mam wielu okazji - przyznała się, z ustami rozciągniętymi w pięknym uśmiechu. Wyraźnie cieszyła się takim przebiegiem wieczoru. Aaron był bardzo czarującą personą, a dziewczynie nie trzeba było wiele, by przechwycić od niego dobry humor. Nawet obawa rychło nabytej kolki wskutek intensywnego tańczenia zaraz po jedzeniu puddingu została zepchnięta w tył głowy. - Jest pan dobrym tancerzem - skomentowała jeszcze, choć dla mężczyzny ta uwaga zapewne nie była nowością. - Dobrze się pan czuje w Hogwarcie? - zadała mu to pytanie głównie przez wzgląd tego, jak bardzo musiało zmienić się jego życie po wkroczeniu w mury zamku w roli profesora. Swoją karierę nauczycielską rozpoczął stosunkowo niedawno, bo ledwie dwa miesiące temu, ale może już miał jakaś opinię na temat nowej pracy? Czy jego muzyczna kariera na tym cierpiała, czy może właśnie korzystał z faktu, że miał inne zobowiązania? Na moment puścili się i tańczyli osobno w rytm rozbrzmiewającej wkoło muzyki.
Od kilku tygodni każda panna w Hogwarcie żyła tylko i wyłącznie tym wydarzeniem. Każda zastanawiała się, co powinna włożyć, jak się prezentować i przede wszystkim z kim iść na Bal Duchów. Po prostu coś na kształt obsesji opanowało Hogwart, bo każdy wiedział, że to naprawdę wielkie wydarzenie. Co roku towarzyszyły mu inne, znakomite atrakcje, jeszcze bardziej przebijające te z poprzedniego roku. Wszyscy nie mogli się doczekać tego wspaniałego przyjęcia! No, prawie wszyscy. Silvia dałaby sobie rękę uciąć, że w szkole jest przynajmniej kilka osób, które tak jak i ona w ogóle nie planowały pojawić się na tym wydarzeniu. Nie było w nim nic, co mogłoby zachęcić Włoszkę. Nie czuła się komfortowo na tego typu imprezach, a poza tym, nawet nie miała z kim się na nią udać. Nie miała chłopaka (nie to, żeby jej było smutno z tego powodu...) a jakoś nie mogła dogadać się z koleżankami odnośnie wspólnego pojawienia. Dlatego postanowiła spędzić ten wieczór w pokoju wspólnym Puchonów i zająć się ponownie nauką transmutacji. Plan idealny, prawda? Coś jednak sprawiło, że zmieniła swoje zdanie. Ona sama nie była do końca pewna tego, co to było. Faktem jest, że wstała z łóżka i zaczęła się szykować. Czesać, malować a na koniec ubrała suknię, której nie miała okazji nigdy założyć, a którą dostała w prezencie od wujka Gio. I ruszyła do Wielkiej Sali. Wystrój zachwycał, to musiała od razu przyznać, kiedy tylko przekroczyła próg pomieszczenia. Ale jeszcze bardziej zachwycał efekt, który nałożony został na wszystkich uczniów i nauczycieli, którzy teraz wyglądali jak śnieżnobiałe duchy. Słyszała, że jest tu wiele atrakcji dlatego czym prędzej udała się w kierunku, gdzie jak się domyślała, można było coś wywróżyć sobie. Jeden z języków ognia leniwie poruszał się, a gdy zbliżyła swoją dłoń do niego, pojawiła się na niej lekko przypalona kartka. Przeczytała wypisane na niej słowa i parsknęła pod nosem. Tylko na tyle Cię losie stać? Właśnie wtedy go dostrzegła, a jej serce zaczęło bić szybciej. Bynajmniej z ekscytacji... Tej sylwetki @Thomen J. Wessberg nie pomyliłaby z żadną inną nigdy, nawet jeśli jego twarz w połowie była obecnie zasłonięta. Czym prędzej zaczęła się oddalać, z nadzieją, że jej nie dojrzy. Nie miała ochoty na jego towarzystwo. Nie teraz.
Przedmioty artystyczne... No cóż, nie każdy posiadał do nich dwie prawe ręce, prędzej dwie lewe. Aaron też nie był jakoś niezwykle wykształcony w tym zakresie - owszem, słuch definitywnie na niego wpływał, co nie zmienia faktu, że jakoś w bardziej profesjonalne (czyt. skrzypce, muzyka klasyczna) rewiry się po prostu nie pchał. Też prawda jest taka, że nie stawiał właśnie głównie na śpiew, broń Boże, albowiem doskonale wiedział, że nie wszystkim taka forma zajęć po prostu pasuje. Zamiast tego myślał (a może tańce, a może to, a może jednak skupimy się na książkach?), poszukiwał, kalkulował, starał się znaleźć coś odpowiadającego całej rzeszy uczniów przychodzących na jego zajęcia, choć ich też na razie zbyt wielu nie było. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że istnieją inne lekcje - nie tyle ważne, co po prostu bardziej priorytetowe i, wedle zasady, "równe i równiejsze". Nie miał im tego za złe; rzadko kiedy drugiemu człowiekowi miał coś za złe, tudzież brak towarzystwa panny Hudson na lekcjach z magii artystycznej był w sumie teraz rekompensowany w postaci wspólnego, towarzyskiego tańca wśród muzyki otulającej ich uszy oraz innych uczniów uczestniczących w zabawie na parkiecie. Zawsze był śmiały - i mu to ludzie w dość szczególny sposób wypominali. W szkole zaś spotykał się z twierdzeniami o tym, że jest leniem - co prawda niezbyt sporym, aczkolwiek jakiś pierwiastek tego czegoś się w nim znajdował. Zazwyczaj był energiczny, z łatwością się wysypiał, na jego twarzy zawsze witał charakterystyczny uśmiech, tak prosto nadający w pewnym stopniu sympatyczności. W sumie - w każdym człowieku drzemie chęć nieróbstwa oraz zwyczajnego położenia się na miękkiej, sprężynowej kanapie, byleby odetchnąć od problemów dnia codziennego, by przygotować się i iść dalej. - Za jakiś czas - powiedział, kiedy to puścił dłoń, tańcząc na ten czas samotnie, chociaż ewidentnie było widać, że to oni są dzisiaj właśnie jedną z par na parkiecie - mam zamiar zorganizować lekcję w Sali Lustrzanej. Oczywiście z tańców. - uśmiechnął się szerzej, albowiem ten pomysł widniał w jego głowie już od dawna, a nie ma niczego bardziej przyjemnego od oddaniu się w rytm muzyki i zwyczajnemu zapomnieniu o smutkach dnia codziennego. A przebywał w wielu krajach, tudzież miał nawet chęć do paru takich lekcji, zważywszy na to, że tancerzem był po prostu dobrym - co zostało w sumie pochwalone przez panną prefekt bez większych problemów. - Dziękuję i ze wzajemnością! - odwdzięczył się, tym samym posyłając jej delikatny pokłon głową w ramach podziękowań. Pewność siebie w zawodzie artysty zawsze była miła widziana - gorzej, kiedy przechodzi to do chorobliwego patrzenia w lustro i wyrośnięcie narośli narcyzmu. - Chodziłem wcześniej do Hogwartu, chociaż ewidentnie moja pamięć do rozkładu korytarzy ucierpiała podczas tych wielu lat. - zaśmiał się, albowiem chyba nie tylko on miał z tym problemy, zważywszy na to, że czasami nadal pałętały się pierwszaki, szukające odpowiedniej sali, wedle rozkładu planu lekcji. - Powiem, że jest dość dziwnie bez ciągłego podróżowania, ale chyba tego mi brakowało. Też mam tutaj okazję do odrobiny prywatności. - oznajmił szczerze, albowiem to była dość okrutna prawda. Od kiedy stawał się popularny, nigdy nie mógł zaznać ani szczypty prywatności - dziennikarze mieli uszy i oczy dosłownie wszędzie. Mury zamku szkockiego chroniły go właśnie przed żądnymi zdjęć i reportaży gazetami.
Moja kostka:4 Wykorzystanie przerzuty: 2/4, ale doszedł dodatkowy za punkty ze stażu i tak dalej, więc 2/5
Już od jakiegoś czasu liczyła dni, które dzieliły ją od nadchodzącej wielkimi krokami Nocy Duchów. Związany z nią bal, nawet, biorąc pod uwagę, że uczyła się w Hogwarcie, co roku był wyjątkowo magicznym szkolnym wydarzeniem. Tym razem również się nie zawiodła, nawet pomimo całkiem już wysokich oczekiwań co do organizacji, wystroju i przebiegu tego widowiska. Co więcej, Jack przybyła tutaj w najlepszym możliwym towarzystwie - miała u swego boku Florence, z którą nawet najnudniejsze momenty w życiu stawały się niezapomnianymi wspomnieniami, bo za sprawą dwójki dziewcząt z rodu Berkeley, natychmiast w najbliższym otoczeniu zaczynało się dziać coś nieprzewidywalnego. Aż bała się pomyśleć, co będzie się działo podczas dzisiejszego wieczora, skoro już na samym wejściu atmosfera wyglądała na całkiem nieźle podgrzaną. Do Wielkiej Sali została wciągnięta wręcz siłą, zanim jeszcze zdążyła siostrze odpowiedzieć na przywitanie. Pomieszczenie zostało potraktowane sufitem oddającym nocne niebo, unoszącymi się nad uczestnikami dyniowymi lampionami oraz towarzyszącą zabawie chmarą nietoperzy. Co kawałek dało się również dostrzec grupki par zbierających się wokół przygotowanych atrakcji. Super! - Jestem... Ale tu pięknie. - dziewczyna była wyraźnie onieśmielona tym, co zobaczyła, jednak nie miała zamiaru dłużej się jedynie przyglądać. Zabawa czekała na wyciągnięcie ręki. Dosłownie, bo Jack natychmiast chwyciła najbliższą dynię, która okazała się fioletowa i z jej wnętrza wyjęła Fałszywe Pióro. Ucieszyła się, choć nie tylko z samej zdobyczy. Poczuła również, że zaczyna się z hukiem. Oby tak dalej! - Jeszcze po jednej! - zarządziła ze śmiechem, widząc, że siostrze również się poszczęściło z wyborem jej dyni. Wypatrzyła niedaleko od siebie kolejną szansę na fanty, jednak oddzielał ją od niej stół z jedzeniem. Posłała pospieszne, porozumiewawcze spojrzenie w kierunku Flo. Obie mocno przypominały duchy, więc być może na balu obowiązywały również typowo duchowe zasady? Zarówno Jackie, jak i jej czarna sukienka z kokardą były w dużej mierze przezroczyste, co skłoniło dziewczynę do tego, by spróbować przebiec w stronę upatrzonej dyni bezpośrednio przez stół, licząc, że będzie w stanie przez niego przeniknąć. Pech chciał, że nie wszystko poszło po jej myśli. Potknęła się już o stojącą przed stołem ławkę i wpadła w poprzek podłużnego blatu, zsuwając się z niego z drugiej strony i ściągając ze sobą talerz z owocami. Wszystkiemu towarzyszył nieco przytłumiony łomot i dość twarde lądowanie na podłodze. Jeszcze przed poznaniem wszystkich skutków swoich wybryków, dziewczyna uniosła rękę ponad stół tak, aby mogła ją ujrzeć starsza siostra. Najważniejszym sygnałem w ukazanej dłoni był kciuk skierowany ku górze, dający znać, że na szczęście nic poważnego się nie stało. Jak to - nie ma przenikania?
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dwa słowa, które doprowadziły mnie na skraj przepaści. "Nie widzę". Czy było coś bardziej przerażającego mnie od ślepoty? Na pewno (halo, ogień?), ale w tym momencie jakoś nie zwracałem uwagi na własne lęki. Zmartwiłem się stanem Odetty tak bardzo, jakby to mnie dotyczyła ta... niedogodność. - Kurcze, to musi być przejściowe. - Stwierdziłem, niezwykle pewien takiego stanu rzeczy. Cóż, innej ewentualności nawet nie przyjmowałem do siebie. Odetta nie mogła stracić wzroku. Nie na szkolnej zabawie, prawda? - Chodźmy, podam Ci coś do picia i zaczekamy, aż to wszystko minie. - Trzymając jej rękę, owinąłem swoje ramię wokół jej wiotkiej talii. Przytuliłem ją do swojego boku i zacząłem prowadzić w stronę jedzenia. Powoli i ostrożnie, wręcz nalegając, aby wsparła się o mnie. Jej bliskość była okropnie dekoncentrująca. Znajomy, przyjemny zapach jej perfum w połączeniu z wonią jej ulubionego szamponu zaczynał mieszać mi w głowie. Miałem ochotę przyciągnąć ją bliżej. Przypomnieć sobie jak smakują jej pełne wargi oraz jak to jest gdy czuje się na sobie dotyk jej delikatnych dłoni. Z jednej strony czułem się odurzony jej osobą, z drugiej byłem naprawdę przerażony. Obawiałem się, że w końcu jej ulegnę, chociaż pewien byłem, iż nie robi tego specjalnie. To ja byłem słaby, zbyt mało odporny na jej piękno i czarowność dzikiej osobowości. Fakt, że szczerze ją lubiłem w niczym mi nie pomagał. Nasza przeszłość również. Chociaż nie wykonywałem żadnego wysiłku, udało mi się nieco spocić. Tak bardzo starałem się jej nie pocałować, że moje nerwy napięły się niczym struna. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, obok stołów, wypuściłem ją ze swoich objęć, ofiarowując jej znów wyłącznie swoją dłoń. Tak, aby nie przerażała jej ślepota. W innym wypadku najpewniej całkowicie uciekłbym od jej dotyku, aby więcej mnie nie kusiło. - Czego się napijesz? Mają sok dyniowy, jakiś dziwnie pachnący, bezalkoholowy poncz i wodę. I dwa stoły pełne jedzenia - gdy skończyłem wymieniać, bezmyślnie na nią spojrzałem. - Mogę Cię nakarmić. - Na Merlina, czy ja naprawdę to powiedziałem? Zaczerwieniłem się tak, że gdybym tylko nie był przeźroczysty, najpewniej przypominałbym teraz dojrzałego pomidora! - Rety, przepraszam... nie chciałem tego... no wiesz. - Zacząłem się tłumaczyć, najpewniej jedynie pogarszając sprawę. Język mi się plątał.
Przeszła przez drzwi do głównej sali przyglądając się swoim dłonią. Słyszała już wcześniej o tegorocznych, Halloweenowych czarach i chciała dokładnie ujrzeć moment, w którym pod wpływem uroków zacznie wyglądać niematerialnie. Uśmiechnęła się jak małe dziecko oglądające po raz pierwszy sztuczki magiczne swojego dziadka podczas gdy jej skóra zaczęła przepuszczać przez siebie światło. Jedynie biała suknia Eldritch nie była przezroczysta (chwała Merlinowi!), ale materiał stał się jeszcze jaśniejszy i przybrał niematerialną poświatę. Do ramiączka sukienki przyczepiony miała czerwony kwiat, który otwierał się lub więdnął w zależności od nastroju właścicielki. Obecnie zachęcająco otwierał swoje płatki. Rousset nie miała towarzystwa. Ostatnimi czasy była tak zajęta nauką, że nawet nie umówiła się na wspólne wyjście z którąś ze swoich koleżanek, co uświadomiła sobie dopiero dzień przed imprezą, kiedy było już za późno na planowanie. Mimo to postanowiła przyjść, zobaczyć co będzie się działo i prawdopodobnie dać dyla jeszcze przed końcem balu. Był to dla niej ostatni rok przed studiami, przez co przygotowanie do lekcji stało wyżej w hierarchii niż rozrywka w trakcie szkolnego bankietu. Jedynie chęć zaspokojenia ciekawości sprawiła, że w ogóle przyszła. Obeszła wielką salę łukiem, omijając tańczących. Z lekkim uśmiechem przyglądała się bawiącym się osobom, szukając kogoś znajomego. Zatrzymała się przed interesującym przedmiotem, czarą wypełnioną ogniem. Wyciągnęła do niej dłoń, a w ogniu powstała kartka. Przeczytała ją i zmrużyła oczy: była to gwiazda wraz z niewiele mówiącym opisem. Rousset odeszła od ognia przekonana, że była to tylko nic nie znacząca bzdura, która nie będzie miała odzwierciedlenia w przyszłości.
Spodziewała się takiej imprezy w hogwarcie. Nawet w Calpiatto mieli coś podobnego. Każda z dziewczyn szalał przed nią. Przygotowywanie stroju, odpowiedniej fryzury. Niektóre nawet robiły paznokcie i makijaż. A ona? Ona wolała zostać w pokoju mając nadzieję, że nikt jej nie znajdzie i nie będzie chciał aby szła na bal. Było to dla niej... Jak bankiety na które zabierali ją rodzice czyli większość panien szukała męża. Głupota. W tym wieku wychodzić za mąż? A gdzie poznanie świata? Zresztą, miłość nie istniała. Czemu więc w tym roku zdecydowała się pójść na ten bal? Może dlatego, że miała nadzieję iż będzie on inny. Że nikt nie będzie szukał na nim partnera na całe życie. Miała przynajmniej taką nadzieję. Założyła jedną ze swoich ulubionych sukni mając nadzieję, że nikt nie wyleje na nią niczego. Nie chciała jej zniszczyć ale również nie chciała aby leżała w szafie. Dodatkowo upięła włosy w luźny kok i tak oto gotowa zeszła na dół. A w sumie to do góry. Słyszała o czarze nałożonym na salę jeszcze przed jego faktycznym założeniem. Podobno każdy miał wyglądać jak duch. Brzmiało to naprawdę ciekawie. Nigdy nie widziała siebie w formie ducha. Co prawda były pewne ograniczenia co do niego. Nie mogli przechodzić przez ściany ani lewitować. A przecież to w tym wszystkim było najfajniejsze. Gdy tylko przekroczyła próg sali natychmiast zaczęła się zmieniać. Jej skóra stała się przeźroczysta tak samo jak i ubranie. Zafascynowana tym zjawiskiem uniosła do góry rękę badając strukturę swojej dłoni. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie przeżyła i było to ... Magiczne. Podnosząc lekko spódnice do góry ruszyła w stronę pierwszego "straganu" . Wróżby. Nigdy w to nie wierzyła. Zawsze uważała je za wytwór wyobraźni osoby która daną wróżbę mówiła. Jednak coś ciągnęło ją w tamtą stronę. Gdy tylko doszła do odpowiedniego stanowiska wiedziała już co. @Eldritch Rousset również była na balu. Z uśmiechem na ustach stanęła obok dziewczyny. Jej mina nie była zbyt przyjazna. Czyżby skorzystała z czary i wróżba nie przypadła jej go gustu. - Nie tego się spodziewałaś po wróżbie? - spytała unosząc lekko brwi po czym uśmiechnęła się do niej. - Aby było Ci raźniej sama coś wylosuje. - po czym włożyła dłoń w płomienie wyciągając karteczkę. Kapłan. Ciekawe co jej przyniesie. Przeczytała opis po czym zaczęła się śmiać. - Niby udzielę komuś korepetycji z ulubionego przedmiotu. Jasne. Raczej w to wątpię. - prychneła zgniatając w dłoni karteczkę. Ona i korepetycje. Prędzej zabiła by tą osobę podczas nich. Nie miała cierpliwości do większości osób. Pokręciła głową po czym spojrzała na Eldricht. - A ty co miałaś? - spytała bardziej z ciekawości. Musiało być to coś niedobrego skoro dziewczyna tak zareagowała. Ciekawe czy wierzyła w te przepowiednie.
Przystanął przy jednym ze stołów i oparł ręce na biodrach, zastanawiając się co takiego może mu zasmakować. A, że był człowiekiem wybrednym, to było to zadanie niemal niemożliwe do wykonania. Rozejrzał się po pomieszczeniu, wzrokiem próbując odnaleźć siostrę, która powinna gdzieś tutaj się znajdować. Nie wiedział za co się przebrała i czy w ogóle w cokolwiek się przebrała. Ile wynosi czas, przez który powinien uczestniczyć w tym przyjęciu? Dostrzegł @Isabelle L. Cortez i uniósł lekko brwi, zastanawiając się czy przypadkiem nie zgapiła od niego motywu różyczki. Może miała jakieś chody u Earl? Sięgnął po napój i skrzywił się kiedy do jego gardła dostała się zbyt słodka ciecz. Podobno tego wieczoru to on miał być tym, który kłamie. Najwidoczniej jej wróżba minęła się delikatnie z przeznaczeniem... Przecież był idealnym partnerem do takich bankietów! Świetnie się czuł lawirując między tańczącymi parami, był duszą towarzystwa i nikt nie musiał wiedzieć, że pod osłoną nocy dręczy małe dzieci. Nie byłoby zabawnie, gdyby jej nie zauważył, prawda? Było to dosyć utrudnione, szczególnie, że wszystko było przez nią widać i większość osób wyglądała zwyczajnie tak samo. Sam Thomen nigdy nie rozpoznałby jej gdyby nie to, jak na niego spojrzała i jak pospiesznie zaczęła się wycofywać, obawiałby się nawet, że przez tę długą suknię zaraz będzie miała bliskie spotkanie z podłogą. Mogła być bardziej subtelna, trzeba przyznać. Chwycił kilka koreczków i spokojnie ruszył w jej kierunku. Bez konkretnego planu, bo nigdy dobrze nie wychodzi. I nawet nie zastanawiał się nad tym, że wcześniej bił się z myślami nad tym, co się wydarzyło ostatnim razem jak się widzieli. Obiecał sam sobie(bo był przekonany, że tej obietnicy nigdy nie złamie), że się do niej nie zbliży. Na dobra swojego oczywiście(swoją drogą chyba słowo nigdy nie powinno widnieć w jego prywatnym słowniku, bo się do niego nie stosuje) Miał dłuższe nogi, dlatego znalazł się za nią w momencie, w którym chyba chciała się gdzieś ukryć. Jak to, przed nim?-Zaczekaj...-Powiedział, ładując sobie koreczek do buzi. Żadna pierdoła nie wyjdzie z jego ust dopóki znajdowało się tam jedzenie. Przyjrzał się jej, a choć była przeźroczysta to oczami wyobraźni wyobrażał ją sobie w pełnej gamie kolorów. Uśmiechnął się do siebie, co wyglądało dziwacznie kiedy druga połowa jego twarzy znajdowała się za maską. O co mógł ją spytać? Czemu w ogóle poszedł za jej osobą, nie dając jej świętego spokoju jakiego pragnęła? Potrafił to zrobić. Kłamstwo.
Rozglądała się wcześniej za jakąś znaną jej twarzą, a okazało się, że to Eldritch została wypatrzona przez znajomą. Uśmiechnęła się ciepło w stronę Isabelle, po części dlatego, że ucieszyła się na jej widok, a po części po to, by studentka niesłusznie nie uznała, że chwilowy niefajny grymas na twarzy Rousset jest powodem do poważnego niepokoju. - Miałam nadzieje na coś mniej... ogólnikowego - wyjaśniła swoje niezadowolenie i otworzyła karteczkę z wróżbą, którą zdążyła już złożyć. Uniosła ją na wysokość oczu, by łatwiej było ponownie odczytać zapisane zdanie. - Posłuchaj tylko: "Wyciągnij wnioski ze swojej przeszłości; jest to klucz do twojej przyszłości." To może oznaczać cokolwiek. Ty przynajmniej dostałaś jakiś konkret - odpowiedziała i zwinęła karteczkę na kilka części. Dwie wróżby - dwa pudła. Eldritch zastanowiło jak magiczny płomień działał. Czy tekst na kartce pojawiał się w losowy sposób, czy może, tak jak w legendarnej czarze ognia, ukryte były jakieś czarodziejskie uroki gwarantujące, by do odpowiedniej dłoni trafiła odpowiednia przepowiednia. Jakkolwiek w rzeczywistości wyglądał sekret działała tejże balowej atrakcji, nie sprawdzał się ani trochę, przynajmniej jeśli chodziło o dwie ślizgonki. - Skoro już wiadomo, że jesteśmy odporne na wróżby, to może zobaczymy, jakie jeszcze niespodzianki zostały przygotowane? - zaproponowała spacer po sali i przyjrzenie się innym atrakcjom. Karteczkę z wróżbą odłożyła na pobliski stolik: kto wie, może ktoś inny będzie chciał przyjrzeć się swojej przeszłości?
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Bale w czystokrwistych rodach odbywały się z każdej możliwej okazji i każdy powód był zawsze wykorzystywany do urządzenia wielkiego balu z jak największą pompą. Więc kolejny bal w szkole był dla Corteza niczym nadzwyczajnym, wręcz kolejną rutyną. Z jedną różnicą, odbywał się w Wielkiej Sali, a nie w jednej z posiadłości należącej do któregoś ze starych, magicznych rodów. Nawet nie zaskoczyło go to, że między uczniami i studentami krążyły najnowsze informacje odnośnie tegorocznych planów na święto duchów. Przez co w głowie Aleksandra pojawiła się pewna myśl, by jak najbardziej wykorzystać dany efekt, przemiany w ducha. Dlatego jeszcze przed balem udał się do swojej rodzinnego dworu z zamiarem przygotowania na ową ucztę swojego stroju. Być może odezwała się w nim pewna nuta snobizmu i związana z nią chęć zwrócenia na siebie uwagi całego świata. A może zwykła chęć przełamania nudnej rutyny i nowoczesności, która już od dawna zawładnęła całą szkołą. I jeśli ktoś mógł tutaj coś zdziałać to najlepszą osobą właśnie był ktoś z czystokrwistego rodu. Maszerował pewnym krokiem, choć wcale się nie śpiesząc, przeciągając każdy kolejny krok do granic możliwości. Po drodze posyłając szerokie uśmiechy, a każdą z mijających go dam witając z należytym szacunkiem. Kolejna rola do odegrania, choćby te miały być zupełnie pustymi gestami i czuł największą pogardę do mijanych osób. Wykonywał wszystko z szerokim uśmiechem i najszczerzej jak to można było tylko odegrać. Pchnął wielkie wrota i ukazał się zatrzymując na moment w progu. Na nogach miał czarne buty na niewielkim obcasie, który był zabarwiony na czerwono. Powyżej miał czarne pończochy, które kończyły się jeszcze pod kolanem będąc schowane pod ciasnymi nogawkami culotte o barwie ciemnego błękitu, ze złotymi zdobieniami, powyżej kremowa kamizelka z złotymi okrągłymi guzikami. A pod nią miał obszerną białą koszulę, z małym kołnierzykiem i obfitym żabotem. Teraz jednak jak najbardziej przepisowo schowanym pod kamizelką, pozostawiając pod samą szyją kilka ładnie ułożonych fałd żabotu. Długo zastanawiał się nad tym czy wybrać szustokor, czy habit. Lecz wolał mimo wszystko postawić na elegancję niż iść w zniewieściałość mody Francuskiej. Dlatego postawił na habit, oczywiście tego samego koloru co culotty, z złotymi przepięknymi ornamentami roślinnymi. A zwieńczeniem całego stroju był trójgraniasty kapelusz. Cortez poprawił skórzany, szeroki pas u boku prawą ręką, lewą cały czas mając opartą na głowicy rapiera, który to schowany był w srebrnej pochwie i przymocowany do ów skórzanego pasa. Ślizgon opierając na nim rękę wykonywał okrężne ruchy po stożku przechodząc jednocześnie przez próg sali, co spowodowało, że jego postać przybrała eterycznych cech. Sprawdził to szybko, wyciągając rękę w stronę ściany i czując opór, przekonał się, że jego zmiana kończyła się jedynie na wyglądzie. Może to i dobrze? Bo nie wiedział, czy chciałby oglądać latających po całej sali wszystkich możliwych uczniów i studentów. To byłby prawdziwy koszmar. Efekt ten spowodował, że wyglądał teraz jak dawny kapral marynarki wojennej. Choć co poniektórym mogło powiedzieć po kolorach jego stroju, że on wcale nie celował w to by jego mundur zdradzał przynależność do brytyjskiej marynarki. Zaczął przechadzać się po sali szukając jakiejś atrakcji dla siebie, albo raczej osoby z którymi to mógłby się pobawić. I dostrzegając swoją kuzynkę podszedł do niej i włożył rękę do płomienia. Co prawda tylko po to by sprawdzić, czy ten go poparzy, niż z zamiarem uzyskania jakiejś wróżby. Nic wiec dziwnego, że na jego twarzy pojawiło się niemałe zaskoczenie, gdy do ręki wleciała mu automatycznie jakaś mała podpalona na końcach karteczka. Nie poświęcał jej jednak najmniejszej uwagi. Jego uwaga skupiła się na dwóch dziewczynach. Zdjął z głowy kapelusz i przysunął się do @Isabelle L. Cortez i @Eldritch Rousset. Stuknął przepisowo obcasem o obcas, stając jednocześnie na baczność, układając swój kapelusz przy ciele i po tym oddał ukłon Ślizgonkom. - Dobry wieczór panienkom. Pozwolicie mi, że dotrzymam tak zjawiskowym Panią towarzystwa? - Przywitał się po czym wyprostował się posyłając kuzynce szeroki uśmiech i szybkie mrugnięcie jednym okiem. Po czym spojrzał na jej towarzyszkę. - Nie wiem, czy miałem przyjemność poznać.- Dodał cały czas wyprostowany, po czym złapał delikatnie za rękę dziewczyny i unosząc ją do góry musnął ustami, pochylając się w głębszym ukłonie. - Aleksander Cortez. - Przedstawił się po tym jak się znów wyprostował i jego oczy mogły natrafić na oczy Eldritch. Natrafił na moment gdy dziewczyny wymieniały się swoimi wróżbami, na co on sam spojrzał na karteczkę, którą do tej pory ściskał w drugiej ręce, razem z swoim kapeluszem. Prychnął cicho uśmiechając się kpiąco po przeczytaniu tego co zawierała. - No proszę, proszę. Mnie za to czekać będzie bójka w jednej z knajp. A to nowość! A to nie wszystkie popijawy w pubach tak się właśnie kończą? - Zapytał się dziewczyn uśmiechając się szeroko.
Wróżby Moc
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Przepowiednia Eldritch była dokładnie taka, jakiej spodziewała sie Ślizgonka. Bez jednoznacznosci. Ogólnikowa. Bo niby co to miało znaczyć? Usiądź z rodziną i pogadaj o tym co było? Nie popełniaj dwa razy tego samego błędu? A może ucz się na błędach... Każde z przypuszczeń Isabelle spokojnie można było przypisać do tych kilku słów. Ale czy aby na pewno to znaczyły? Chciała już jej odpowiedzieć, gdy koło nich pojawił się Aleksander. Widząc jego strój za niemówiła. W jednej chwili ją rozbawił aby w następnej zachwycić swymi detalami i doskonałością. Szczególnie na Alku wyglądał on dobrze. I zapewne gdyby był to ktoś inny nie zastanawiała by się długo tylko wybuchła śmiechem. A jego maniery.... Cały Alek. Ukloniła się, jak przystało na damę łapiąc końce swej spódnicy, po czym uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. - Lepszego towarzysza na ten wieczór nie znalazły byśmy na tej sali. - zaśmiała się krótko krzyżując ręce na piersi. Zdziwiła się, gdy Alek zaczął przedstawiać się jej koleżance. Przecież z pewnością znali się z niejednego balu. I nie było tutaj mowy o blach organizowanych w tej szkole. Bardziej tych dla starych rodów. A może chłopak nie miał nigdy przyjemności jej poznać. Wydawało się to niemożliwe, a jednak, istatniała taka możliwość. Przekrecciła jedynie oczami. Gdzie ten Alek Żył? Przecież chodzili razem do szkoły. - Akurat co do twojej wróżby to jestem pewna, że się spełni. Bójki w barach cię kochają. - puściła kuzynowi oczko mając w głębi ducha nadzieję, że ta wróżba się nie spełni. Nie chciała aby Alek bił się z kimś. Jeszcze znów uznali by go za groźnego i zamknęli w azkabanie. Tam nawet nie będzie mogła go odwiedzać. Skąd wiedziała? Próbowała gdy trafił tam ponad pół roku temu. Żadne prośby nie pomogły. Może powinna z nim chodzić do barów? Wtedy istniało mniejsze prawdopodobieństwo bójki. I skoro on pilnował jej i Elisabeth to czemu ona nie miała by pilnować jego. Nie wierzyła w przepowiednie ale lepiej dmuchać na zimne. I właśnie.... Gdzie podziewała się @Elisabeth L. Cortez ?Nie odpuściła by sobie balu. Zbyt dobrze ją znała. Może znów potrzebowała chwili dla siebie. - Z chęcią Eldritch. Nie mam zamiaru losować kolejnej karteczki z plątaniną słów która ma imitować wróżbę. Tak więc na co macie ochotę? - spojrzała po twarzach towarzyszy mając nadzieję, że któreś z nich będzie miało pomysł na dalszą część zabawy. Jej osobiście było obojętne co zwiedzą następnego.
Tłum. Chaos strojów; chaos głosów, kroków, pulsujące wciąż barwy i dźwięki. Prawdziwy nieład, rozlewający się w ścianach największej sali, zdolnej pomieścić setki rozmaitości sylwetek. Nierównomierność odcieni, strzępki dialogów, rzucane bez najmniejszego umiaru prosto w postronne uszy - rozrzutność głosek, wpleciona swym dysonansem w główną osnowę melodii - granej, zachęcającej do tańca. Zatracił już dawno ugruntowanie pojęcia, które - z przywdzianych masek - o wiele bardziej nasiąkłe są fałszywością; maski przywdziane czy maski metaforyczne, usta składane z wytrenowaniem w uśmiech, werbalizacja serdecznych, utartych wśród społeczeństwa frazesów? Daniel Bergmann - tym razem - całkowicie samotnie, niechętnie oddał się w morze obecnych zabaw. W umyśle - pobłyskiwały ostrza wbijanych sztyletów wspomnień. Szkarłatna wiązka krwi duszy toczyła wstęgę i uprzykrzała życie; nękała - zdradziecko i bezustannie. Obowiązek przypilnowania uczniów był jednak niezaprzeczalnie nadrzędny. Musiał w tym wszystkim - odnaleźć sposób na umilenie czasu - z początku, udał się w stronę tajemniczego płomienia. Nie wiedział, jaką miał spełniać funkcję - kłąb tajemnicy zdołał skutecznie rozwiać kolejny spośród stawianych kroków. W dłoni mężczyzny wtem zagościła kartka - skromny, nieregularny kawałek jakby wyrwany z książki. List od matki? Kolejny? Przecież - dla świętego spokoju podesłał owe cholerne życzenia. Z lekkim rozczarowaniem i sceptycyzmem (nigdy nie zwykł traktować całkiem poważnie odgadywania zdarzeń), ruszył w kierunku dalszych, oczekujących atrakcji. Cały, obecny parkiet wirował od zaklętych w tańcu sylwetek - z jednym, zauważonym wyjątkiem. Zobaczył ją tym razem nic nie stało na drodze. - Nie tańczy pani? - zapytał, z lekkim, rozświetlającym jemu oblicze uśmiechem. Przekazywał postronnym czysto nauczycielską troskę - czyżby nie miała partnera, który uniemożliwiał udział w niezapomnianej zabawie? Zgodzisz się? Zatańcz. Teraz.
Nie wiem, co tutaj robię. Idea przyjęć trwa w nieustannym w skłóceniu z moją ideą natury; jednak - paradoksalnie wtapiam się w otoczenie sylwetek. Jestem świadoma - nieprzyjście na wzniosłą Noc Duchów uległoby nieuchronnej kolizji ze sporym murem zdziwienia. Poświęcam się - dla dobra społecznego spokoju swoje kroki kieruję ku Wielkiej Sali. Z sukcesem przygotowałam też towarzystwo - odpowiednio wcześniej zdołałam namówić Puchonkę, o zgrozo, z bliźniaczo ukształtowanym podejściem. Niestety - miejscami - zjawia się obowiązek dostosowania; w otaczającym hałasie, nie jestem w stanie się spełniać w roli obserwatora niemniej muszę przyznać, że Killa prezentuje się w swej sukience naprawdę świetnie. - Nie będzie mnie trzeba namawiać - odpowiadam na propozycję - lub raczej - zarządzenie o charakterze spotkania. Przechadzanie się pod sklepieniem gałęzi, niestety - ogołacanych z liści - wydawało się świetną opcją na umilenie czasu. Od zawsze wykazywałam tendencję do odbywania wędrówek, zwłaszcza wśród otoczenia przyrody. Pozwalały one prawdziwie w końcu odpocząć - czułam się wtedy wolna, bez cienia fałszu i niechlubnego ale. Pierwszą ofiarą naszego zaciekawienia jest chyboczący płomień. Właściwie - Killa wychwytuje go pierwsza i pierwsza również zostaje obdarowana wróżbą. W mojej dłoni, niedługo potem pojawia się identyczna kartka - choć z nieco innym przekazem. - Odłączę się. Wybiorę samotność - mrużę oczy oraz kolejno czytam treść zapisaną nieco niedbałym pismem; pragnącej jak gdyby odwzorowywać impuls wizjonerskiego natchnienia. - To nie są dosyć odkrywcze wróżby. - Wzruszam ramionami. Nigdy nie uważałam wróżbiarstwa za zbytnio fascynujący przedmiot. Idziemy dalej - w stronę coraz to wyraźniejszej melodii. - Tańczymy? - pytam, jakby pod wpływem impulsu.