Miejsce przesycone magią i tajemnicami. Już od wieków o tym miejscu krążyły legendy jednak niewielu czarodziei w nie wierzyło. Owszem zawsze zdarzali się śmiałkowie, którzy o zmroku przychodzili na cmentarz by szukać szczęścia lecz niewielu z nich wróciło z owego miejsca bez szwanku. Na polanie czasem widywano stada jednorożców, a czasem ci, którzy zostali naznaczeni piętnem śmierci kogoś bliskiego widywali też testrale. Jednakże ci, którzy znali tajemnice owego miejsca mówili, że w tym miejscu Celtowie chowali swoje skarby i cenne artefakty. Dlatego młodzi i dorośli czarodzieje mieszkający w Dolinie zawsze szukali bogactwa i sławy. Jednak to miejsce owiane legendami zawsze będzie przyciągać rządnych przygód czarodziei.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - spacerując nocą po Dolinie zauważasz na polanie pięknego ogiera jednorożca. Zwierzę stoi spokojnie, obserwując każdy twój ruch. Jednakże możesz zauważyć, że koń jest podenerwowany. Co jakiś czas grzebie kopytem w ziemi, targa łbem lub też kładzie po sobie uszy. Jednak ty uważasz, że poradzisz sobie z ułaskawieniem tego stworzenia. Podchodzisz bliżej do jednorożca lecz zwierzę cały czas jest nieufne. Zaczyna stawać dęba i wierzgać przednimi nogami. Dopiero teraz zaczynasz się zastanawiać co zrobiłeś.
Kostki dla Mężczyzn:
2, 4, 6 – podchodząc do konia potykasz się o wystający z trawy kamień. Zwierzę wpada w panikę i stara się ciebie poturbować. Stawia kopyta, blisko twojej głowy. Starasz się jakoś uniknąć uderzenia kopytem. Niestety czujesz, że opadasz z sił. Wreszcie koń uderza cię kopytem w głowę. Tracisz przytomność i niestety musisz udać się do Munga, by sprawdzić czy nie masz wstrząsu mózgu. 1, 3 - jesteś coraz bliżej. Jednorożec daje ci do zrozumienia, że nie da się go oswoić. Wierzga, staje dęba, zniża łeb, by zaatakować cię za pomocą rogu. Rży cały czas cię obserwując. Nagle ucieka w las zostawiając ciebie samego na polanie. Na ziemi znajduje się pęk włosów jednorożca. Podnosisz go z ziemi i idziesz do pierwszego warsztatu różdżkarskiego by sprzedać swoje znalezisko. Dostajesz za nie 50 galeonów. 5 - chociaż widzisz, że koń najwyraźniej nie ma zamiaru z tobą współpracować nie rezygnujesz z zamiaru oswojenia stworzenia. Podchodzisz do niego spokojnie co jakiś czas przystając by zwierzę przyzwyczaiło się do twojego zapachu. Po kilku takich podejściach jesteś już na tyle blisko konia by położyć rękę na jego chrapach. Niestety w połowie jednorożec ucieka raniąc cię w rękę zębami. Jednak za swoją odwagę i cierpliwość otrzymujesz dwa punkty do ONMS.
Kostki dla Kobiet:
1, 3, 5 - jesteś coraz bliżej. Jednorożec daje ci do zrozumienia, że nie da się go oswoić. Wierzga, staje dęba, zniża łeb, by zaatakować cię za pomocą rogu. Rży cały czas cię obserwując. Nagle ucieka w las zostawiając ciebie samego na polanie. Na ziemi znajduje się pęk włosów jednorożca. Podnosisz go z ziemi i idziesz do pierwszego warsztatu różdżkarskiego by sprzedać swoje znalezisko. Dostajesz za nie 50 galeonów. 2, 4, 6 – stworzenie przygląda się tobie z zaciekawieniem. Jednak ty doskonale zdajesz sobie sprawę, że zwierzę jest niebezpieczne i może się łatwo spłoszyć. Jednak jak na razie wszystko idzie po twojej myśli. Nagle jakiś szelest płoszy stworzenie i gdy próbujesz go pogłaskać jednorożec rani cię rogiem w ramię i ucieka. Musisz udać się do uzdrowiciela by opatrzył ranę lecz również uzyskujesz 2 punkty do umiejętności ONMS.
2 - obudziłeś się o północy słysząc na dworze jakiś cichy płacz. Zacząłeś szukać jego źródła jednak w pobliżu twojego domu nic nie znalazłeś. Ubrałeś się więc i wyszedłeś na zewnątrz. Kierując się dźwiękiem szedłeś przez Dolinę i w końcu stanąłeś na polanie. Na jej środku unosił się duch dziecka. -Proszę nieznajomy, pomóż mi, a nagroda cię nie minie. – powiedziała zjawa i zaczęła się do ciebie przybliżać. Lekko zdenerwowany patrzysz na ducha i myślisz co zrobisz. - Proszę pomóż. To nie zajmie ci dużo czasu. – poprosiła po raz drugi zjawa. Jednak ty dalej nie jesteś pewny. Jednak po chwili ruszasz za duchem na cmentarz i stajesz przed nagrobkiem owego dziecka. Zjawa uśmiecha się i czeka na twoją reakcję.
Kostki:
1, 6 - pomagasz duszkowi odnaleźć jego zabawkę, którą zgubił gdzieś na polanie. Oczywiście udaje ci się ją znaleźć po czym oddajesz zabawkę zjawie. Dziecko się cieszy i w zamian prowadzi cię do ukrytej na polanie jamy. Wczołgujesz się tam i widzisz starą szkatułkę. Otwierasz jej wieko i widzisz złożoną w skrzyni pelerynę niewidkę oraz 2 punkty do dowolnej statystyki w kuferku. -Dziękuję. – słyszysz jeszcze od zjawy i idziesz do swojego domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. 3, 4 – nie pomagasz duszkowi dziecka i obracasz się na pięcie. Jednak w tym momencie zjawa zastępuje ci drogę. - Za twój brak empatii i chęci pomocy skazuję cię na wieczne potępienie i obdarzam tymi oto liszajami. Byś pamiętał, że czasem trzeba ugiąć karku przed duchami, które są starsze od siebie. – duszek znika, a na twoim ciele pojawiają się liszaje, które strasznie swędzą i zdają się rozprzestrzeniać po całym ciele. Przerażony udajesz się do Świętego Munga by on wyleczyli twoją przypadłość. W szpitalu pozostajesz przez tydzień, po czym wracasz do domu lecz jeszcze przez parę nocy nie możesz zasnąć bojąc się, że przypadłość może powrócić. 2, 5 - niechętnie jednak chodzisz po polanie i razem z duszkiem szukasz jego zabawki. Niestety choć poświęciłeś na to prawie całą resztę nocy nie udaje ci się nic znaleźć. Duszek wygląda na smutnego jednak zjawia się koło ciebie i mówi: - Dziękuję, za twoją pomoc. W zamian opowiem ci ciekawą historię, któa wydarzyła się tutaj w 1576 roku... – po wypowiedzeniu tych słów duszek znika, a ty po ich wysłuchaniu otrzymujesz 2 punkty do statystyk odpowiadającej za Historię Magii i Starożytnych Run. Ty natomiast wracasz do domu i kładziesz się do łóżka śpiąc do dwunastej w południe tego dnia.
3 - od polany bije dziwny blask. Mami twoje oczy i przyzywa cię do tego by na nią wejść. Poddajesz się tej sile i idziesz do miejsca, od którego bije owo tajemnicze światło. To co tam znajdujesz przechodzi twoje oczekiwania. Stoisz u wejścia do jaskini, której możesz przysiąc nigdy wcześniej tu nie było. Wchodzisz do niej i rozglądasz się dookoła. W końcu udaje ci się zobaczyć dwie skrytki. Podchodzisz do nich i zastanawiasz się co tak naprawdę powinieneś zrobić. W końcu podejmujesz decyzję i wybierasz jedną ze skrytek.
Kostki:
1, 2, 4, 6 - wybrałeś lewą skrytkę. Wyciągasz do niej rękę i znajdujesz tam małą skrzyneczkę. Wyjmujesz ją ze skrytki, a po otwarciu twoim oczom ukazuje się magiczny napis mówiący o tym, że twoja ciekawość została nagrodzona i za odwagę i za dokonanie wyboru otrzymujesz 2 punkty do Transmutacji. 5 – w ostatniej chwili decydujesz się by jednak wyjść z jaskini gdyż nie podoba ci się ona ani trochę. Stawiasz ostrożne kroki i gdy masz już opuścić niegościnną ciemność słyszysz za sobą pomrukiwania i powarkiwania. Gdy się odwracasz i stajesz oko w oko z Ponurakiem. Wybiegasz z jaskini z krzykiem gdyż doskonale zdajesz sobie sprawę, że zobaczenie tego stworzenia zwiastuje śmierć. 3 - wybierasz skrytkę po prawej stronie. Długo macasz ręką w jej wnętrzu, aż wreszcie wyczuwasz jakiś podłużny i lekko zakrzywiony kształt. Wyciągasz owy przedmiot. Gdy wychodzisz z jaskini zdajesz sobie sprawy, że znalazłeś sakiewkę ze skóry wsiąkiewki. Uradowany wracasz do domu.
4, 6 - wchodzisz na polanę wiedziony ciekawością i chęcią wzbogacenia się jednak choć chodzisz po niej kilkanaście godzin nic się nie dzieje. Nie znajdujesz niczego czy też nie spotykasz żadnej magicznej istoty. Zmęczony wracasz do domu, a jedyne czego się nabawiłeś to odciski na obu dużych palcach u nogi gdyż założyłeś bardzo niewygodne, nowe buty.
5 - wczesnym rankiem, gdy przechodzisz koło polany słyszysz za sobą dyszenie i powarkiwania. Odwracasz się jednak nic nie dostrzegasz. Idziesz dalej i po chwili znów słyszysz jakieś dźwięki. Czujesz jak twoja skóra zaczyna się pocić i przyśpieszasz kroku. Już prawie widzisz przed sobą miasteczko gdy nagle tuż przed tobą pojawia się psidwak. Widzisz, że zwierzę jest ranne i dość nieufne. Podchodzisz jednak do niego i łapiąc go zanosisz do kliniki weterynaryjnej by tam pomogli zwierzakowi. Stworzenie liże cię po twarzy, a ty otrzymujesz 1 punkt do Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.
Autor
Wiadomość
Veronica Blais
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77m
C. szczególne : Wyraźne, ciemne blizny na lewej ręce, biegnące wzdłuż żył po całej dłoni i przedramieniu - przeważnie zakryte czarnymi rękawiczkami. Mówi z amerykańskim akcentem.
Jedyna myśl, która ciążyła w mojej głowie, wcale nie krążyła wokół mężczyzny, którego zostawiłam na pastwie tego obrzydliwego stworzenia, a oscylowała wokół tego, że kompletnie zrezygnowałam z zadania, że najpewniej straciłam szansę na zarobek. Warknęłam pod nosem, przeklinając wszystko co przed chwilą miało miejsce i podjęłam decyzję, że tam wrócę. Z nadzieją, że ten drugi już gryzie piach. Nie czułam wyrzutów sumienia, nie czułam się źle, czy nieswojo, tamten koleś był mi tak obojętny, jak większość czarodziejów, których mijałam na Pokątnej lub Nokturnie. Nie sądziłam, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić, choć może powinnam być mu wdzięczna za jego poświęcenie, choć wcale nie zostawiłam mu wyboru. Skrzywiłam się gdy salwa bólu przeszyła moją nogę, gdy organizm powoli odmawiał mi posłuszeństwa i naprawdę liczyłam, że zastanę na miejscu jedynie kilka trupów, które niespecjalnie robiły na mnie wrażenie. To nie był pierwszy raz, gdy tak blisko obcowałam ze śmiercią, gdy patrzyłam na nią bez żadnej reakcji, zupełnie tak, jakbym obserwowała kołyszące się na wietrze trzciny. Zbliżałam się do zakrętu i odrobinę zmarszczyłam brwi, gdy uświadomiłam sobie, że wszystko jakby ucichło. Jedynie zawodzenie ghuli, rozdzierało niespokojną ciszę, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka, jakby intuicja chciała mi coś przekazać. Było zbyt cicho, nawet jeśli z niedaleka docierały do mnie odgłosy wysysanego szpiku. Powolnym krokiem wyszłam na alejkę, trzymając pewnie – choć poparzoną dłonią – różdżkę i przystanęłam, gdy ta okazała się zupełnie pusta. Czyżbym miała rację? Najwyraźniej drugi czarodziej posłużył za posiłek wampira, dokładnie tak jak ten pierwszy. Mimowolnie i lekko wzruszyłam ramionami, by przypomnieć sobie, że moje ciało dostało dzisiaj w kość. Opuściwszy nieco różdżkę i rzuciwszy lumos przeszłam kawałek dalej, rozglądając się uważnie, wciąż nie tracąc czujności. Już wiele razy przekonałam się jak źle mogło to się skończyć i absolutnie nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie kiedy jedyna osoba, która była w stanie wyciągać mnie z największego bagna – zniknęła z mojego życia, mając się już nigdy w nim nie pojawić. Weszłam do grobowca i sapnęłam zirytowana, gdy po czapce nie było śladu, uznając, że moje źródło miało złe informacje. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktokolwiek przeżył oprócz mnie, bywało i tak, ten zawód nie był zabawą.
|zt x2
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Wcześniejsze chlanie w związku z Nowym Rokiem moja wątroba przeżywa... jak przeżywa. Czyli nie jest źle, ale mogło być w sumie lepiej, jak to w sumie bywa z libacjami trwającymi więcej niż trzy dni. Powietrze na zewnątrz jest ostre, wręcz coraz to dziwniej się nim oddycha - wydaje się zbyt suche, przynajmniej w moim przypadku - ale nie postanawiam się jednak wycofać z pewnego postanowienia. Dostałem cynk od ojca, że prawdopodobnie na polanie przy cmentarzu w Dolinie Godryka znajdują się magiczne stworzenia, których to mieszkańcy nie potrafią złapać, by jakkolwiek udzielić im prawidłowej pomocy. Brzmi to dla mnie nieco abstrakcyjnie, może zazwyczaj unikam niebezpiecznych sytuacji, ale wiem, że zwierzęta w takiej porze wymagają mimo wszystko i wbrew wszystkiemu prawidłowej opieki. A z tego, co słyszałem, są to... jakieś psy, jak w sumie rozpoczęły się rozchodzić te wszystkie plotki. Nie mogę być pewny tego w stu procentach i choć biorę ze sobą różdżkę, a dzień jest jasny, przyjemny do spacerowania pod względem lekko uderzających promieni słonecznych - i podmuchów wiatru powodujących zaczerwienienie policzków - zawsze mogą pojawić się jakieś nieprzyjemności. O psach wiem wiele. Spencer posiada na własność, o zgrozo, nazwanego Demonem chajruka, który z tego typu istotami nie ma w ogóle nic wspólnego. I całe szczęście; moje doświadczenie zatem z nimi jest całkiem spore. Pomaga przy tym także to, iż naturalny dryg kieruje moimi poczynaniami i choć często jąkam się przy obcych, tak jednak przy istotach niespecjalnie się to dzieje; ostatnio rozmowy z małym, ubranym w nieco cieplejsze ubranka, elfikiem, kończą się w sumie mniejszym skrępowaniem, a przede wszystkim zwiększoną pewnością siebie. Magiczna istota siedzi mi to raz na ramieniu, raz pląta się we włosy, wchodząc pod czapkę, innym razem chwyta natomiast za guziki. Istny chaos. - Więc... skończyłeś szkołę. Gdzie... Gdzie zamierzasz iść dalej? - pytam się nienachalnie Gunnara, z którym kieruję się w stronę polany. Nie jąkam się, gdyż po odpoczynku wątroby postanowiłem zażyć eliksir spokoju - a raczej ćwiartkę - będącą ostatkiem tego, co zostało mi z wizyty na szpitalu. Elfik natomiast bez żadnego skrępowania łypie czarnymi jak węgliki oczami w jego kierunku, trzepocząc od czasu do czasu niebieskimi skrzydełkami. Są one nietypowe; w końcu mało który elf może się nimi pochwalić, gdy prym wiodą tak naprawdę tęczowe i przezroczyste. - Schowaj się słodziaku, bo szkoda by było, byś się rozchorował. - powiadam do magicznego stworzenia, które z niechęcią postanawia skryć się pod czapką, plącząc mi z radością włosy. - Nie wiem, na ile te plotki są prawdziwe, ale chyba są... trzy psidwaki? Tak, chyba tak. Wziąłem ze sobą trochę pokarmu - wskazuję na torbę, którą mam na swoim prawym ramieniu - więc gdybyśmy je spotkali, nie powinno być większego problemu. - nie biorę ze sobą łańcucha, który owszem, jest dobrym prezentem, ale nie na takie istoty.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Kostki na lokację:2, 1→ 2 pkt do dowolnej statystyki, peleryna niewidka
— Hmm? — uwaga Gunnara była rozproszona, ponieważ szukał spojrzeniem zioła, o jakim tylko studiował w muzeum. Musiał jednak przyznać, że wszystkie z nich wyglądały mu po prostu na... zielsko. Nieważne jak długo się im przyglądał, nie potrafił rozróżnić żadnych znaków rozpoznawczych. Nie pomagała nawet zachowana pełna trzeźwość umysłu po Nowym Roku. Obudzony z letargu, skupiony na otoczeniu, przeniósł półprzytomne spojrzenie na swojego towarzysza. Dalej nie był pewien, jak to się stało, że wylądowali w Dolinie Godryka razem. On chciał znaleźć kilka gatunków roślin magicznych, a Hawk szukał psidwaków. — Czy to Ci wygląda na wilcze jagody? — zerwał z ziemi najzwyklejszego fiołka, podstawiając go Hawkowi pod nos, a chwilę później rozglądając się po terenie wokół nich, zmrużył oczy. Jakkolwiek ciekawe by nie były plotki o przesiadujących tu psidwakach, dziś nie w tym celu Ragnarsson obrał tę ścieżkę wraz z krukonem. Miał zresztą podstawy sądzić, że jeśli Hawk był tak samo spostrzegawczy co do tych doniesień o psidwakach, jak mało spostrzegawczy okazał się w stosunku do planów Gunnara po Hogwarcie... prawdopodobnie małe były szanse na spotkanie tu jakichkolwiek stworzeń magicznych. — Nie wiem, stary. Na razie brak mi funduszy na dalekie podróże. Kiedyś może Norwegia? Słyszałem, że Austria i Szwajcaria ma duży masyw górski i można tam spotkać ciekawe gatunki zwierząt. I roślin... Tak, nie mógł zapominać o roślinach. W końcu musiał nadrobić trochę wiedzy. Dlatego zamachał wilczą jagodą przed nosem kolegi. — Sam nie wiem, to nie pachnie jak zioło, a teren nie wygląda na zamieszkany przez psidwaki. Nie chcesz jednak zamiast tego pomóc mi w znalezieniu kilku roślin? Zapunktować u profesor... kto teraz uczy zielarstwa? Zmiął listki roślinki w dłoniach, zapominając, że trzyma ją w rękach. Flora była znacznie bardziej krucha od świata zwierząt. Bardzo łatwo było ją zniszczyć, nawet nie musząc się przy tym starać.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Ja rozproszony, Gunnar rozproszony. Czasami się zastanawiam, jak to jest możliwe, że w ogóle wydostałem się z domu, by znaleźć te psidwaki, ale nic nie stoi mi na przeszkodzie, by uznać, że uderzenie alkoholu do głowy przez ostatnie parę dni działo się za często i zbyt intensywnie. Mimo to ten Nowy Rok zapamiętam jako jeden z najlepszych - w końcu nie spędziłem go samemu, a z kimś. A to już jest jakiś progres, nawet jeżeli obecnie nie potrafię myśleć; choć niektóre magiczne stworzenia się ostały i zauważam znajdujące się nieopodal w krzakach jackalope. Czy to źle? Otóż nie. W sumie, jakby nie było, nawet spacer bez odnalezienia czworonożnych istot będzie dobry na jakiekolwiek rozruszanie własnych myśli, które obecnie przechodzą poprzez najważniejsze informacje. Posiadam rzeczy potrzebne do ich nakarmienia, trochę świeżej wody, a i pamiętliwość wobec tego, by nie spoglądać im w oczy - wszak mogą uznać to za zachętę do pojedynku - z łatwością pojawiają się pod kopułą mojej czaszki, gdzie z trudem funkcjonują dwie ostatnie komórki mózgowe, starając się zdzierżyć posiadaną przeze mnie głupotę. - Na Morganę, nie... nie wyglądają. - odpowiadam zgodnie z prawdą, bo i choć pod względem zielarstwa ubolewam, tak wilcze jagody ostają się jako te, z których nie powinien człowiek korzystać bez stosownej wiedzy. Tyle dobrze, że jako dziecko nie wpychałem do ust każdego możliwego owocu, bo teraz, zamiast zajmować się szukaniem psidwaków, mógłbym leżeć pięć metrów pod ziemią, gryząc piach. Wydaję z ust gwizd, nauczony przez ojca, który podszkolił mnie w wabieniu istot, ale nic się nie dzieje. Śladów nie ma, choć zauważam inne, należące do pomniejszych, jak chociażby długie, acz wąskie posunięcia węża. Muszą tutaj gdzieś nieopodal być kompletnie odmienne stworzenia. - Też o tym słyszałem. Kto wie... może na ferie gdzieś zabiorą uczniów w tamte tereny właśnie? Nowa dyrektor... nowe plany. Czy coś. - pytam się, choć raczej moje plany na ten czas będą polegały na konieczności spędzenia go w domu. Tak samo jak rok temu, nie mam spokoju; nie mogę pozostawić całej gromady zwierząt, bo byłoby mi wręcz wstyd w oczach Spencera, że udaję się w stronę jakiegokolwiek odpoczynku. - W Norwegii zamieszkują ciche demony... coś jak nasze dementory, tylko bardziej niepozorne. Trochę mnie interesuje to, na jakiej zasadzie dokładnie "działają". I skąd się w sumie biorą... - zamyślam się na ten krótki moment, o dziwo wydobywając z siebie więcej, niż jest to konieczne, nie ciesząc się jakoś specjalnie na znajdującą się przed moim nosem wilczą jagodę. - Ogólnie zima to dość... chyba specyficzny okres dla roślin? Zwierząt też, zresztą. - mrużę na krótki moment oczy, odgarniając kosmyk, który nawinął się spod czapki, a który to miał miodową barwę przechodzącą w stronę żółtej. Istne szaleństwo. - Nadal Estella. Ostatnio... ostatnio kazała nam szukać śnieżnej bawełny. Dziwne rzeczy się wówczas działy. - mówię, a wówczas elfik wychodzi spod czapki i wydaje z siebie dość wyszczególniony, wysoki dźwięk, zakładając rączki na biodrach. - No tak, tak, ty nie jesteś dziwny, spokojnie. - unoszę obronnie ręce, gdy ten ponownie pojawia się pod moją czapką, plącząc ze sobą kosmyki włosów. Idealnie; zauważam, jak Gunnar trochę nieświadomie ściska zdobycze we własnych dłoniach. - Czego konkretnie szukasz? Poza wilczą jagodą... rzecz jasna. - pytam się, zerkając tym samym w kierunku dziwnego blasku, jaki to zwraca skutecznie moją uwagę. Marszczę brwi i staję na krótki moment w jednym miejscu, posyłając pełne pytań spojrzenie.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Gunnar liczył jednak na inną odpowiedź. Przyglądając się bacznie roślinie, miał nadzieję, że to coś cennego. Podskórnie wiedział, że nie, podświadomie rozpoznając w roślinie zwykły niecodziennie rosnący zimą kwiatek, który zajął zajęte w półcieniu poletko ziemi, na której nie spoczywał jeszcze śnieg. Westchnął mimo to, zniecierpliwiony brakiem efektów zbieractwa. O ile rozglądając się wokół widział wszelkie ślady zwierząt, jak jego towarzysz, dostrzegając ich echo w pozaginanych gałązkach, przetartej ściółce, czy najbardziej trywialnych śladach w śniegu, o tyle... jak można było rozpoznać, gdzie powinien szukać konkretnego gatunku roślin? Czym jeden kawałek zieleni różnił się od drugiego. Oprócz czap śnieżnych, które czasami bardziej bądź mniej obficie padały między drzewa. Wiedza na temat zwierząt zdawała się bardziej oczywista. Przychodziła naturalnie, wraz z latami zainteresowania i opowieściami o mitycznych istotach, jakie słyszał od matki. — Co do demonów nie jestem pewien, ale będąc w Norwegii nie mógłbym nie spróbować zobaczyć norweskiego kolczastego. Zamieszkują masywy górskie. Skoro już o masywach górskich mowa, próbował w pamięci przywołać sobie rośliny, o jakich napominała mu rodzicielka, które miały właściwości lecznicze przeciwko jadowitemu ugryzieniu norweskiego... Jak się zwały te zioła? Nie miał pojęcia. Kucnął natomiast przy kępce zielonej trawki, sprawdzając, czy ta nie wyglądała jakby miała posłużyć za składnik eliksiru czy inną, magiczną ingrediencję. Przejechał palcami po fakturze źdźbełek, ale wyglądały po prostu na kępkę trawy zmieszanej z mchem. Mimo uwagi, jaką temu poświęcił, nie wyczytywał w nich nic więcej, a specjalnie na tę okazję zignorował elfika wynurzającego się z czapki kolegi. Po troszę z przyzwyczajenia, że jemu samemu zawsze towarzyszył Duch, tak samo atencyjny i tak samo czujny na wspomnienie jego imienia. Elf aktywował się z kolei na wspominkę o lekcji z Estrellą, co pozwoliło Gunnarowi podejrzewać, że Hawk nie posiadał swojego kompana długo. — Szlag, a trzeba było słuchać Estrelli. A teraz... gdybym to ja wiedział, Keaton, gdybym wiedział... to już bym to znalazł. Szukam jakiegokolwiek zioła, które mogę zmagazynować do swojej kolekcji. "Swojej kolekcji" - to znaczy tej, której jeszcze nie miał, ale planował zgromadzić. Jak na razie z marnym skutkiem, jak widać. — Ale jak do kurwy nędzy to zrobić. Na przykład taka plangentinka. Rośnie w nocy, ale gdzie dokładnie ją szukać, jak zrywać, żeby cholerstwo się nie obudziło? Keaton przystanął gwałtownie w miejscu, a Ragnarsson właśnie pochylał się po kolejną roślinkę, ale zdążył się jedynie leniwie przyjrzeć jej płatkom, kiedy między drzewami dostrzegł inny blask, zupełnie różny od tego, jaki zwrócił uwagę Hawka. Oboje patrzyli w podobnym kierunku boru niedaleko cmentarza, choć każdy z nich konkretnie skupiał się na trochę innym punkcie. Z boku wyglądało to jednak tak, jakby dostrzegli dokładnie to samo. — Widziałeś to? Ragnarssonowi mignęła postać jakiejś zjawy. Miał nadzieję nie nocnej mary, bo wtedy mogliby mieć niemały problem. Zerwał roślinkę, czymkolwiek nie była i wsadził ją do przypiętego do paska mieszka, a sam poklepał Hawka w ramię, zanim wyprzedził go o dwa kroki, idąc w tamtym kierunku. Chociaż nie raz już wpadł przypadkowo do jakiejś zaciemniałej dziury, groziły mu przekleństwa rzucone na nieznane tereny, jeszcze się nie nauczył, żeby nigdy nie iść w kierunku niezidentyfikowanego światła...
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Rośliny mają to do siebie, że w przypadku zimy ciężko jest cokolwiek znaleźć w naturze i bez najmniejszego problemu. Po pierwsze - śnieg. Śnieg przykrywa do snu nie tylko zwierzęta, ale także właśnie najróżniejsze zioła, które przechodzą w stan spoczynku, by wybić się dopiero ponownie na wiosnę. W sumie, jakby nie było, poszukiwanie teraz, tu w jednym i tym samym miejscu, jakiegokolwiek kwiatka, który mógłby się do czegoś przydać, w moim mniemaniu nieco graniczy z cudem. Okres na to był nieco wcześniej, a teraz... teraz to w sumie natura śpi. Śpi sobie snem głębokim odpoczywa od tego, jak ludzie z niej korzystają w mniej lub bardziej prawidłowe sposoby. Nie ma to jak sól posypana wprost na chodnik, byleby człowiek nie miał problemów z chodzeniem; co z gruntem? To już inna kwestia. Wychodzi na to, że nigdy nie będzie idealnego rozwiązania, a raz po raz nasz gatunek staje się jedynie pogromcą samego siebie. Widać to chociażby po pszczołach i bzyczkach, bez których w ogóle nie byłoby większości owoców oraz warzyw. Biorę głębszy wdech; poszukiwania idą nam tragicznie. Niezależnie od tego, jak gwizdnę i w jakiej tonacji, i tak psidwaki się nie pojawiają, a to może świadczyć o ich przemieszczeniu w inne rejony Doliny Godryka. - Podobne do rogogonów węgierskich, ale z kolcami wzdłuż grzbietu. Zabójczy ogień, jadowite ugryzienie. - przypominam sobie najważniejsze fakty dotyczące tych magicznych stworzeń; smoki od wieków, tudzież tysiącleci stanowią symbol potęgi i siły. Nic dziwnego, skoro są w stanie sporo w siebie wchłonąć i spalić ogrom wiosek, jeżeli tylko nie będą znajdowały się pod odpowiednią opieką. Przecież z tego, co słyszałem, osoby dorosłe, poza Hogwartem rzecz jasna, mogły przecież łapać małe smoki, które uciekły ze specjalnej zagrody. I gdzie tutaj jest ta odpowiedzialność hodowców? - Brzmi... jak bardzo dobry materiał do tego, by wdepnąć w problemy. - mruczę do siebie, bo przecież ze środkami bezpieczeństwa nie byłoby problemu. No, tylko biorę pod uwagę to, że u mnie magia, zamiast się rozwijać, ulega zacofaniu. I nic na to już nie mogę niestety poradzić, w związku z czym akceptuję los takim, jakim ten jest. - Stary... jest zima. - mówię w jego kierunku, gdy elfik pojawia się pod moją czapeczką, a idziemy razem przez ten cały śnieg i zaspy, byleby odnaleźć to, czego ten poszukuje. Moje próby odnalezienia specyficznych psów pełzną na niczym, kto wie, może te historie były kłamstwem? - A ona... emm.. nie jest podobna w specyfikacji do mandragor? Tak trochę, mi się wydaje... - mruczę, bo nie jestem pewien tych słów, ale eliksir spokoju pozwala mi na tyle odpowiednio dobierać słowa, że się nie jąkam. Co prawda często robię pauzę, poszukując ich najpierw, ale przecież nie jest aż tak źle. Chyba. - Dlatego... Dlatego się ją chyba zbiera w nocy. - może to brzmi głupio, ale może to działa? Za dnia krzyczą, za nocy śpią grzecznie. Tylko no właśnie, jak je zrywać, by nie doszło do nagłego wrzasku? Nie mam bladego pojęcia. Długo mój stan w postaci zainteresowania względem magicznych stworzeń - zauważam ul bzyczków wśród koron starych, ośnieżonych drzew - nie trwa. A zamiast tego skupiam się na błysku, który mnie bardzo niepokoi. Bardzo; do tego stopnia, że wkładam dłoń do kieszeni, mając nadzieję na to, iż możliwość skrycia jej przed zimnem nieco mi zapewni bezpieczeństwa. Magiczne stworzenie nas nęci za nos? A może to coś poważniejszego? Staram się przejść przez wiedzę posiadaną w jednym małym palcu, ale na obecną chwilę nie przypominam sobie niczego szczególnego. - Tak... dziwne. Podejrzane wręcz... - zaciskam mocniej usta w wąską linię, spoglądając na to, jak Ragnarsson robi pierwszy krok, zrywając pierwsze roślinkę, a potem przedostając się do przodu. Czy mnie to cieszy? Niespecjalnie. Stoję w miejscu przez krótką chwilę, bo intuicja wcale mi nie mówi, że to bardzo dobry pomysł, a elf pod czapką też chyba reaguje z niepokojem, kiedy postanawiam podejść bardziej w stronę dziwnego światła. Te zaś prowadzi mnie do... jaskini? Na Merlina, nie wiem, co o tym kompletnie sądzić, ale chyba... chyba coś mnie zaczyna hipnotyzować, a nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak się dzieje. - Jaskinia...? Co ona tutaj robi? Dosłownie... Dosłownie bym przysiągł, że nie było jej tutaj nigdy wcześniej... - nie wiem, czy o to chodziło, ale dziwny traf kieruje mnie wprost do środka. Normalnie bym nie poszedł, ale musi to być chyba wina jakiejś magii znajdującej się dookoła.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Prawie spiorunował go spojrzeniem na jego uwagę. Słuszną, bo nie dało się zaprzeczyć, że panowała zima. Jakby ktoś chciał o tym zapomnieć, chłodny wiatr targający szalikami i szczypiący w policzki, śnieg trzeszczący pod stopami i krótki dzień, były bardzo dobrym przypomnieniem tego faktu. Niemniej jednak nie musiał tego mówić głośno. Nie musiał zabijać nadziei Ragnarssona. Ta i tak chwiała się na niepewnych podwalinach, a teraz runęła. Przewrócił oczami, nagle, jak to Gunnar sfrustrowany, przechodząc z jednej skrajnej emocji - sympatii - w drugą - jej brak. — I co? Nasi przodkowie zimą łamali lody i podbijali ludy nowych kontynentów, a Ty nie dasz rady znaleźć jednego kwiatka? Sorry, psidwaka... Byłby dalej brnął w tę dyskusję, gdyby ich uwaga nie została pochłonięta przez wydarzenia wokół nich. Gunnar szybko się złościł i szybko mu przechodziło, dlatego teraz, kiedy jego złość rozegnał wspólny cel w postaci tajemniczej jaskini, zapomniał o niesnaskach. Zatrzymał się wraz z Hawkiem przed wejściem do jamy, chociaż jego uwagę skupiła nie ona, a duch chłopca, który przeniknął przez krukona, zapewne na chwilę odbierając mu dech i zawisł przed islandczykiem, prawiąc coś o jakiejś pomocy. Ragnarsson tylko kontrolnie zerknął na młodszego kolegę, wzrokiem przekazując proste: "Jakby co, wiej!". Nie dlatego, że był takim bohaterem, że chciał się dla niego poświęcić, a zwyczajnie przemknęło mu przez myśl, że gdyby co... on też będzie spierdalał. Korzystając z cudów, jakim obdarzyła go natura - to znaczy, długimi nogami. — Eeee, hej? — zachował kamienną twarz witając się z duchem, choć intuicyjnie sięgnął ręką do tylnej kieszeni spodni, gdzie znajdowała się różdżka. Opuszkami palców natknął się na cały zbitek listków i łodyżek, powyginanych w tylnej kieszeni na miazgę, ale witka różdżki była ostatnim, z czym zetknęły się jego palce. Wobec tego, może dobrze, że mieli do czynienia z niegroźnym duchem, który jak się ostatecznie okazało, szukał jedynie swojej zabawki. Ostatecznie, skoro Gunnar nie od razu chciał nurkować do jaskini, a wcześniej wolał przebadać jej okolice, bo jak wiadomo, we wszelkich ludowych podaniach o wiedźmach, wokół jaskiń chowało się najwięcej tajemnic, a wiec może i magicznych ziół rosnących na zgliszczach tej samej, hipnotycznej aury, unał, że jadnakowoż może pomóc zbłąkanej duszy. Do tego samego po dobroci, bądź pod przymusem zmuszając też Hawka, ciągnąc go za rękaw dalej od wejścia do jaskini. Przecież to nigdzie im nie ucieknie. — We wczesnym średniowieczu wieszczki myślisz, że czekały tylko do lata, żeby zbierać zioła? Albo wyrocznie? Natura wie, jak zachować balans. Na pewno da się coś znaleźć, jeśli tylko wie się, jak tego szukać... O! Podniósł z ziemi zbłąkaną zabawkę należącą do ducha, z miną: "A nie mówiłem?". W nagrodę duszek miał mu pokazać coś cennego w tej samej jaskini, do której rwało Hawka. — Jak się rozejdziemy, nie zginiesz w pierwszej lepszej szczelinie? Nie będę się musiał spowiadać przed nową Panią Dyrektor?
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Potrafię powiedzieć coś, nie zwracając uwagę na to, co tak naprawdę może zaboleć. Odbieram nadzieję, bo sam jej nie mam - moja nadzieja już dawno temu przeminęła z wiatrem, kiedy to już od dwóch lat staram się dojść do jakiegoś względnego porządku. Mój zegar zmienił wskazówki, prędkość, skrócił się znacząco, a jedyne, z czym mam obecnie do czynienia, to możliwość odliczania tykających nieustannie sekund. Czy mnie to cieszy? Niespecjalnie. Choć i tak już się godzę z tym, że mój przypadek nie jest samotny, że koniec końców każdy żywot prędzej czy później stanie się próżny, pozbawiony większego sensu. Tylko nie chcę o tym myśleć. Alkohol pomaga mi przez to zdecydowanie przetrwać, dlatego ostatnie dni chlania naprawdę dały mi ogromną ulgę. - Takie życie. - odpowiadam równie nieco chłodno, bo to, jakie słowa wystosowuje wobec mnie Gunnar, nieco mnie denerwuje. Nie aż tak, kiedy rozmyślam na temat tego, czy przypadkiem plotki nie są jedynie fałszywe, a tropy, jakie znajduję, starając się dotrzeć do czegokolwiek tak naprawdę - specjalnie podstawione, ale nie mam wyboru. Problem jest taki, że gdy jestem spokojniejszy i działam pod wpływem eliksirów, na pierwszy plan przedostaje się siła, którą zakopałem kilkanaście miesięcy temu. Nie daję sobą pomiatać, a raczej... udaję, że pewne rzeczy spływają po mnie jak po kaczce. - Psidwaki... nie rosną niczym rośliny. - dodaję jeszcze, bo myślę, że to jest bardzo ważna rzecz do podkreślenia. Zwierzęta wędrują, zioła natomiast oblegają zazwyczaj te same tereny niezależnie od tego, ile czasu minie. Gdy w międzyczasie taki czworonóg może przedostać się na przeciwną stronę Wielkiej Brytanii, rzecz jasna. Ucinam temat już całkowicie, bo coś innego skupia na nas swoją uwagę, choć nie jestem do tego w pełni przekonany. Po pierwsze, nadal czuję skutki wcześniejszego upojenia alkoholowego, choć to nie tak, bym na nie narzekał. Po drugie... staram się jakkolwiek racjonalizować dziejące się rzeczy. Zwierzę magiczne? Istota? Ostatnio czytałem o ponurakach, no ba - robiłem pracę domową dla Swanna na ten temat. Wiem, że to dość... specyficzny wybór, ale też zastanawiający. Jak takie stworzenia dokładnie wpływają na umysł? W jaki sposób przejmują kontrolę? Może to też my staliśmy się ofiarami czarnych psów zahaczających o wilki, gdzie zamiast pyska znajduje się czacha, a w oczodołach charakterystyczne, czerwone ślepia? Wiać potrafię, ale czy jest sens? Przecież jesteśmy tylko czarodziejami. Ja w sumie to powoli zaliczam się prędzej do mugola. - Co to jest...? - a raczej kto to, powinienem był zapytać, ale słowa te prędzej opuszczają moje usta. Potem dzieją się rzeczy niezbadane i niezrozumiałe, jakby ambient powodował u mnie zaćmienie umysłu. Jak się okazuje, jest to tylko duszek, który wymaga chyba pomocy, ale niespecjalnie podejmuję się tego w jakkolwiek dobry sposób. Prędzej... obserwuję, jak Gunnar szuka zabawki, a mnie w sumie odciąga od jaskini. To dobry wybór - myślę. - Oczywiście... że nie. Magia sprawia cuda. Przecież w sklepach idzie... no, idzie kupić składniki, których w danej porze roku nie da się z łatwością znaleźć. - bo cieplarnie są bardzo dobrym wyborem, rzecz jasna. Co prawda istnieją różnice między dziko rosnącymi roślinami a tymi wyhodowanymi na przemysł, ale niespecjalnie się nad tym zastanawiam. Nie jestem dobrym kompanem do rozmowy, ewidentnie zdaję sobie sprawę z tego przedsięwzięcia, gdy wydaję z siebie ostatni gwizd, który nie powoduje pojawienie się magicznych stworzeń - pomijając parę zagubionych wróbli liczących na jakiekolwiek wsparcie. A tego udzielam, na pobliski karmnik dając nieco pokarmu. Nie są to magiczne stworzenia rzecz jasna, ale czuję, że inaczej nie mogę postąpić - istota to istota. Znaleziona przez Ragnarssona zabawka przyczynia się do powrotu do tej samej jaskini, w której to czeka na nas coś... no właśnie, coś. Nie wiem co, nie mam pojęcia co, ale czy jest sens w moim przypadku jakkolwiek wyciągać różdżkę? No niespecjalnie, prędzej bym sobie zrobił nią krzywdę. Dla niepoznaki postanawiam ją obrócić we własnych palcach, niespecjalnie dobrze czując się z jej towarzystwem. Nie, to nie dla mnie, to nie na moje nerwy, to nie na moją sygnaturę magiczną. - Wiesz... wówczas nic by ci nie szkodziło, by mnie w tej dziurze zostawić, nie? - podchodzę do tematu śmierci tak gładko, bo wiem, że prędzej czy później wszyscy umrzemy. Jedni wolniej, drudzy szybciej. I mnie to powinno martwić, ale ostatecznie pogodzenie się z tym wszystkim pozwala na znalezienie wewnętrznej równowagi, której tak mocno potrzebuję w tej chwili. - Więc nie będziesz musiał się jakkolwiek... spowiadać. Po prostu mnie nie znajduj. A jak znajdziesz, to... zostaw. Albo uznaj, że mnie wcześniej nie widziałeś, o. - idę do przodu, pozostawiając Gunnara z tymi myślami samego. Przecież to brzmi tak prosto - zostaw. Nie ruszaj. Nie rób niczego więcej. Jak się okazuje, ludzie są specyficzni i nie potrafią przejść obok obojętnie. Oboje udajemy się jednak w nieco innym kierunku, gdzie decyduję się początkowo na ruszenie do przodu. Z czasem, gdy jestem sam, nie korzystając nawet z prostego światła zaklęcia Lumos - jeszcze promienie światła docierają jakoś do środka jaskini, w związku z czym nie widzę sensu - w umysł uderza mnie jedna, bardzo ważna myśl. Po pierwsze, nie jest mi tutaj dobrze. Po drugie - intuicja podpowiada mi, bym się dalej nie zapuszczał, a jej należy się zawsze słuchać. Stawiam kroki zatem ostrożnie, choć odwracam się z jakimś dziwnym cieniem wędrującym po moich plecach, jakoby dusza postanawia przyłożyć mi nóż wprost do gardła. Serce zaczyna bić mocniej pod sklepieniem żeber, ślizg podeszwy towarzyszy mi przy nagłym odwróceniu się, a przed moimi oczami okazuje się... najprawdziwszy Ponurak. Pierwsze, co mi się pojawia pod kopułą czaszki, to ciekawość. Staram się zapamiętać jak najwięcej szczegółów - złociste tęczówki, futro nastroszone, wielkość sylwetki. I choć wcześniejsze plotki na jego temat skutecznie postanawiają przedostać się pod skórę i wywołać drżenie mięśni. Napinam się, gdy warkot staje się bardziej słyszalny; odwracam spojrzenie od jego ślepi, by go nie prowokować do ataku, ale z czasem ciężko jest mi jakkolwiek się ruszyć. Stoję tak, jakby ktoś mnie sparaliżował. To zwierzę jest niesamowite, ale przez strach i to, co się potem dzieje, reaguję co najmniej nieprawidłowo. Przypomina mi to... Łazienkę Jęczącej Marty. To, jak siedziałem spokojnie w jednej z kabin, by następnie wsłuchiwać się w charkot, dźwięki towarzyszące niszczeniu i destrukcji. Skazy na bani niczym tatuaże - tyle, ile w ostatnim miesiącu przeżyłem, byłoby dobre do napisania jakiejś książki. Warkot się pogłębia, szczeknięcie natomiast towarzyszy jaskini poprzez echo subtelnie rozchodzące się po ścianie, odbijające zapewne w każdym możliwym zakamarku. Pierwsza ekscytacja mija, pojawia się atak paniki; panikuję, powracając do wspomnień, chwytam się za głowę, oddech ciąży mi na klatce piersiowej, gdy przysuwam się maksymalnie do ściany. Tutaj nawet wcześniej zażyta ćwiartka eliksiru w ogóle nie pomaga; hiperwentylacja ma miejsce w pełnym spektrum działania, a stres przejmuje kontrolę nad całym ciałem. Osuwam się w nicość, osuwam się w ciemność, różdżki nawet nie wyciągnąłem wcześniej; moje ciało ląduje gładko w reakcji obronnej na kamienie. Boję się, to oczywiste. Boję się z oczywistych względów, choć mój organizm i tak długo wytrzymał przed utratą przytomności. Doświadczenie spotkania Ponuraka pierwszy raz w życiu niesie ze sobą tyle kontrowersyjnych tematów, że umysł potrzebuje odpoczynku, kiedy pole widzenia wystarczająco się zawężało, a uderzenia serca towarzyszyły mi jako jedyny element, na który zwracałem uwagę.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie skomentował sugerowania mu kupienia gotowych ingrediencji. W ten sposób w końcu nic nie wyniósłby ze swoich nauk. Kącik jego ust drgnął niebezpiecznie, ale chwilę potem ich drogi się rozeszły. Hawk nie miał usłyszeć, co Ragnarssonowi chodziło teraz po głowie. — Może tak zrobię — mruknął sam do siebie, nurkując w jednym z korytarzy, którym prowadził go przyjazny, jak się okazało duszek. Podążał przez ciemność nieśpiesznie. Wyciągając swoją różdżkę. Po drodze obejmował spojrzeniem wnętrze jaskini, nie musząc nawet oswietlać sobie drogi lumosem. Jego towarzysz działał jako najlepsze źródło światła. O ile przed jaskinią dostrzegał jeszcze kilka gatunków naskalnych roślin, tak wewnątrz niej, gdzie nie docierało już naturalne światło, rosły już tylko mchy i paprocie, a im głębiej snuł się po korytarzach, nie było już nawet nich, a tylko pojedyńcze okazy glonów, które nie potrzebowały światła ani ciepła do przeżycia. Obok glonów, grzybów i pleśni, dostrzegał znacznie dynamiczniejsze w jaskini życie zwierząt. Ślady po licznym robactwie, czy przemykającą w kącie salamandrę, ćmę czy gdzieniegdzie przylegajace do skałek ślimaki. kolei charakterystyczny dźwięk klekotania wymieszany z piskiem był wskazówką dla tego, żę gdzieś wybudził się nietoperz. Życie fauny było znacznie skromniejsze w tej jaskini. Zintensyfikowało się, kiedy w końcu dotarli z duchem do stale oświetlonej części jaskini. Ragnarsson wyszedł z cienia, wkraczając w łunę światła, jaką dawała pokaźna szczelina nad jego głową. Skierował w tamtą stronę głowę, a oczy, przyzwyczajone już do pół-mroku i łagodnej poświaty z ciała ducha, zmrużyły się pod promieniami słońca, ogrzewającymi twarz i ramiona. Duch nie musiał mówić, że dotarli do celu. Gunnar już zdążył sam dojrzeć w kącie między paprocią, a wodą skapującą ze skałek skrzynię, do której niezwłocznie podszedł. Zatrzymał się jednak przed nią w słowiańskim przykucu, przechylając głowę na bok. Choć celem jego podróży miały być oględziny roślin, skłamałby, gdyby powiedział, że bardziej niż gatunek paproci, przy jakim kucnął, interesowała go zawartość tajemniczego kufra. Wyciągnął różdżkę, otwierając jego wieko za pomocą zaklęcia, a wewnątrz znalazł coś, co z początku przypominało mu zwykłą szmatę. Dopiero kiedy podświetlił ją zaklęciem, dostrzegł pajęczynkę odblaskujących niteczek, które sugerowały, że czymkolwiek nie był ten płaszcz, z pewnością był on wytworem magicznym. Tylko dlatego podziękował duchowi za dar i zgarnął pelerynę pod pachę, chwilę potem ściągając ramiona. Miał jeszcze zamiar spytać ducha, czy zna może historię tego miejsca, albo właściwości rosnących tu roślin i występujące gatunki zwierząt, ale duch już podziękował mu za współpracę i zniknął w ciemnych korytarzach, pozostawiając go po środku labiryntu przejść. — Acha, no dzięki... Nie był pewien ile broczył w ciemnych odnogach jaskini, aż w końcu doszedł do punktu, w którym, jak mu się wydawało, rozstali się z Hawkiem. Nie liczył czasu, zatrzymywał się, co jakiś czas, żeby zebrać mech ze skał, czy grzyby, które wyglądały, jakby dało się znaleźć dla nich jakieś zastosowanie. Tchnięty intuicją, skierował się w korytarz, w którym rozstał się z krukonem. Szedł z wolna przed siebie, dopóki pod stopami nie wyłonił mu się jakiś cień. W mechanicznym odruchu nieomal nie spetryfikował owego cienia zaklęciem. Dobrze, że tego nie zrobił, bo chwilę później w poświacie, jaką rzucało Lumos, rozpoznał znajome rysy twarzy. — Hawk? Odynie, weź mnie trzymaj... Tknął go różdżką, chcąc go wybudzić, a kiedy się nie ruszył, przyłożył najpierw dłoń do jego nosa, z ulgą wyczuwając jego oddech, a później spróbował dźwignąć jego cielsko do góry. Jednakże podnoszenie nieprzytomnego cielska faceta mierzącego ponad 180 cm wzrostu wcale nie było takie proste. — Weź mnie zostaw, udaj, że nie widziałeś — przedrzeźniał młodszego kolegę, kiedy dźwigał go do góry, na zmianę z islandzkimi i norweskimi przekleństwami. — Powinienem tak zrobić. Nie wiedział ile zajęło mu wyjście z jaskini, ale w końcu doczłapał się do otworu wejściowego, zaraz za jamą, osuwając ciało kolegi po ramieniu na ziemię. Był za ciężki, żeby nosić go tak całą drogę. Jak nazywało się to zaklęcie, które przenosiło ciało w powietrzu? Byłoby prościej, gdyby Gunnar nie był tak jednotorowo nastawiony na rozwój w tych dziedzinach, które interesowały go bardziej niż wiedza ogólna... Dlatego ostatecznie przycupnął na kolanie obok krukona i... wymierzył mu celny, bolesny cios pięścią w twarz - miał nadzieję, również skutecznie ocucający.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nie wiem, co się dzieje; nie wiem również, dlaczego to postanawia przydarzyć się akurat mnie. Złote ślepia i pomruki wystarczająco uniemożliwiają mi podjęcie się jakiejkolwiek prawidłowej akcji. Kiedy doszło do pójścia dwóch dusz w kompletnie odmienną stronę, nie wiem, czy Rangarsson ma do czynienia z dokładnie tą samą istotą, ale pozostaję świadomy jednej, bardzo ważnej rzeczy - mam przerąbane. Pomijając już znaczenie Ponuraka w zakresie działania wróżbiarstwa, który jest omenem śmierci - że aż życie stara mi się to jakoś przypomnieć - prędzej mam prawo obawiać się tego, że ostre zęby postanowią się zatopić wprost w mięśnie, smakując we krwi i tkankach. Nie mogę na to pozwolić, ale czy mój organizm postanawia zareagować w ten sposób? Otóż nie. I choć staram się jak najbardziej zapamiętać szczegóły dotyczące tego psowatego z bardzo nieuprzejmą rolą w postaci bycia czymś w rodzaju zwiastowania najprawdziwszej śmierci, tak o dziwo jakoś mi się to udaje jeszcze przed pełną utratą przytomności. Zapamiętuję obrączki źrenic w barwie złotej, zapamiętuję nastroszone futro barwy czarnej, zapamiętuję rozstawione łapy i równie postawione uszy; zapamiętuję o dziwo każdy element, mimo że moje jasnoniebieskie oczy starają się skupić przede wszystkim na ogólnym obrazie tego strachu. Przecież to tylko nieprawidłowe przesądy, jestem tego świadom; dlaczego ciało postanawia stać się wyjątkowo lekkie i uniemożliwić mi jakkolwiek prawidłowe podjęcie jakiejkolwiek decyzji? Oddech ciąży mi bardziej na klatce piersiowej i choć staram się odsunąć wszelkie plotki dotyczące tej magicznej istoty, niespecjalnie dobrze mi się to udaje. Bladość naznacza się na mojej twarzy w niesamowitym tempie, a nim się oglądam, a nim cokolwiek udaje mi się zrobić, ląduję na ziemi. Kontakt z rzeczywistością zostaje utracony na ten moment, a potem nie wiem, co się dalej dzieje. Nie wiem, że ktoś mnie chwyta, nie wiem, że jestem wyprowadzany; dopiero uderzenie w twarz pozwala mi się ocucić z bólem tak nieprzyjemnym, że aż chwytam się za miejsce, w którym doszło do uderzenia. - N-Na litość Morgany, k-kurwa... - krzywię się znacząco, po tym nagłym "obudzeniu" kierując nieco złowrogie spojrzenie w kierunku Gunnara, ale koniec końców się uspokajam. Mój organizm nie hiperwentyluje się jak wcześniej, choć pewne strzępki wspomnień pojawiają się pod kopułą czaszki zdecydowanie łatwiej i zdecydowanie szybciej. Zaciskam dłoń w pięść, masując drugą dłonią z niezadowoleniem miejsce spotkania z pięścią byłego kolegi ze Slytherinu. - Ja pierdolę. - przypominam sobie nagle, co miało miejsce i spinam się w pełni, wspominając oblicze czarnego jak węgiel psa ze ślepiami przypominającymi płynne złoto. Na Merlina, przeżyłem spotkanie z tą istotą. Mrugam parę razy własnymi oczami, siedząc na zimnej ziemi niczym sparaliżowany, na początku kompletnie nie reagując na nic, co się działo. - P-Ponurak... Kurwa, spotkałem ponuraka... Nie... nie widziałeś go? - eliksir spokoju na szczęście jakoś jeszcze działa, bo gdyby nie on, zapewne trząsłbym się bardziej. Twarz mnie boli, z czego nie jestem jakoś specjalnie zadowolony, ale chyba nie pozostaje mi nic innego, jak to po prostu przemilczeć. - Co wskazał ci... ten duch? - pytam się, jakoś chcąc powrócić do rzeczywistości i skupić się na cokolwiek innym, co pozwoliłoby mi odciągnąć myśli od tego, co miało miejsce, choć i tak bladość zdradza to, że wystarczająco się już najadłem strachu. Wstaję ostrożnie, odgarniając kosmyki barwy miodowej - i to złociście miodowej - z własnego czoła, rozglądając się skrupulatnie dookoła. Patrzę pod czapkę i, całe szczęście, znajduje się tam elf, który natychmiastowo chowa się przerażony do kieszeni, tracąc na ten moment chęć do jakichkolwiek żartów. Mruczę jedynie pod nosem jakieś uspokajające słowa, przyglądając się w momencie lotu na to, czy przypadkiem nie doszło u niego do jakichś obrażeń. Całe szczęście - nie.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Odetchnął, kiedy Hawk w końcu otworzył oczy. Wraz z powrotem do jawy, wrócił również jego specyficzny sposób bycia i pesymizm, który Gunnar przywitał milczeniem. Uniósł nieznacznie brwi ku górze, porządkując roślinki, jakie zdobył w jaskini w mieszku przy pasku i słuchał cierpliwie co kolega miał do powiedzenia. Obok siarczystych przekleństw, padających jedno po drugim, na razie nic konkretnego. Dopiero na wspomnienie ponuraka skierował spojrzenie z powrotem na jaskinię. — Spotkałeś ponuraka? — powtórzył za nim, z nieukrywaną fascynacją — Gdzie? — drgnął w miejscu, podnosząc się z kolana do pół-kucu, ale zatrzymał go stan zdrowia kolegi. Zamarł w bezruchu, patrząc na niego kątem oka. — Sam wyglądasz jakbyś zobaczył ducha — wymruczał wcale nieprzerażony wizją spotkania oko w oko z ponurakiem, a może bardziej… zawiedziony faktem, że to nie jego kopnął ten zaszczyt. Gunnar należał do tego grona osób, które zły omen postrzegały jako bajki opowiadane czarodziejom na dobranoc. Może dlatego, że wychował go tak samo mugolski ojciec, jak magiczna matka. Od dziecka szukał balansu pomiędzy jednym, a drugim światem. On będzie spał więc dziś spokojnie w nocy, jedynie nieusatysfakcjonowany, że miał okazję spotkać szczególną istotę magiczną i ją przegapił. W przeciwieństwie do roztrzęsionego Hawka, który dopiero teraz zaczynał się uspokajać. — Chcesz meliskę na uspokojenie? Wyciągnął z mieszka listki, co do których przynajmniej był pewien czym były. Chciałby móc powiedzieć, że zdobył je podczas dzisiejszej przeprawy, ale nie. Zapomniał o nich niegdyś i ususzone leżały w mieszku od dłuższego czasu. — Czekaj, może znajdę coś dla Twojego elfa. Z czego robi się eliksir spokoju? Może mam tu coś takiego… — pogrzebał w skórzanym woreczku, ale nic nie znalazł. Nie poddał się jednak tak szybko. Robiąc krótką przerwę na rzucenie w Hawka peleryną niewidką, wrócił do poszukiwań jakiegoś przydatnego zioła. Byłoby łatwiej, gdyby znał większość z nich. — Nie wiem co to, ale wygląda na magiczne. Nie oderwał spojrzenia od swojego paska. Pomimo, że nic tam nie znalazł, jeszcze przez kilka chwil próbował. Ostatecznie jednak podźwignął się w górę. — Dobra, nieważne. Myślę, że zebrałem dość ziół, odprowadzić Cię do zamku? Wyglądasz teraz jak piękna dziewczynka, Keaton. Dama w opałach — parsknął — nawet złoto we włosach się zgadza, księżniczko. Jak mógłbym Cię tu zostawić samego?
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nie wiem, czemu zareagowałem tak nierozsądnie. Przecież to była znakomita okazja do tego, by poznać bliżej zwierzę uznawane powszechnie za zwiastun śmierci. Dlaczego ciało odmówiło posłuszeństwa? Dlaczego, gdy jakkolwiek się staram zrobić cokolwiek więcej pod względem potencjalnych odkryć i zdobywaniu wiedzy z intrygującej mnie dziedziny, coś musi iść zawsze nie tak? Blade pojęcie nawet nie ma zamiaru przejąć kontroli nad umysłem, kiedy to staję się z powrotem przytomny, a świadomość tego, co się dzieje dookoła, powoli do mnie powraca. Skrupulatnie, powoli, acz widocznie; może to fakt tego, że byłem całkowicie sam, spowodował omdlenie? Nie mam pojęcia, oprócz tego oczywiście, że twarz z boku boli mnie bardziej, niż mógłbym się tego po sobie spodziewać. - W jaskini. N-Nie wiem, chyba mnie śledził. - biorę głębszy wdech, przypominając sobie posturę tego magicznego stworzenia. Zapewne, gdybym znajdował się w pełnym świetle i kontrolowanych warunkach, do niczego złego by nie doszło. Mimo to pewne aspekty moich problemów przedostają się na zewnątrz; doskonale pamiętam sytuację z łazienki, doskonale pamiętam zbyt wiele nieprzyjemności, które mnie ostatnio spotkały. Warkot, choć wcale nie był podobny do charkotu zarejestrowanego podczas przebywania w kabinie, skutecznie przywołał nieprzyjemne wspomnienia. - P-Przepraszam. - mówię tylko na te słowa o duchu, bo nie chcę dawać takiego wrażenia. Może to bladość skóry, może to jąkanie się i powolne dochodzenie do siebie - nie mam pojęcia - przyczyniły się do takiej oceny. Trafnej, zresztą. Zamykam na jeszcze krótki moment oczy, zastanawiając się nad tym, dlaczego Ponurak - de facto stworzenie niegroźne - zdawał się być chętny do ataku wprost w moim kierunku. Może ta jaskinia jest jego domem? Może to tak naprawdę lęgowisko mniejszych psowatych, które wymagają opieki? Ciężko mi się myśli w takim stanie, ale kwestia istoty magicznej naprawdę mnie intryguje - bo choć zareagowałem w dość specyficzny sposób, tak jednak... w środku duszy tli się płomień ciekawości, który nie zamierza zostać zdmuchniętym bez najmniejszego opanowania. Spoglądam nieco nieprzytomnie na oblicze Ragnarssona, przepraszająco rzecz jasna - bo wychodzi na to, że tylko sprawiam problemy. Jak zawsze; powinienem unikać kontaktów z innymi. - Nie, nie, to... przejdzie, s-spokojnie. - mieszanie melisy z wcześniejszym eliksirem wcale mi się jawi jako bardzo dobra myśl, dlatego staram się odgonić wszelkie traumy i skupić przede wszystkim na tym, jak bardzo mnie boli nadal twarz i ogóle... jak jest zimno dookoła. No nieprzyjemnie wręcz. - Krwawe ziele, waleriana i bodajże... melisa? - zadaję to pytanie samemu sobie, kiedy w mojej kieszeni znajduje się równie przerażony elf; Cud najwidoczniej również przeżywa spotkanie z ponurakiem co najmniej dramatycznie. Biorę głębszy wdech, staram się uspokoić magiczne stworzenie, aczkolwiek wiem, że teraz jedyne, o czym możemy pomarzyć, to herbata i ponowne odpinanie guzików, zamków, tudzież przenoszenie przedmiotów w miejsca, w których to ich nie znajdę. Potem ląduje w moich dłoniach jakiś dziwny materiał, na który spoglądam z zainteresowaniem. Tak, gdybym miał go ze sobą, przyglądanie się psu świadczącego usługi w postaci bycia omenem śmierci byłoby zdecydowanie łatwiejsze. - To... To chyba peleryna niewidka? - przyglądam się bardziej, by następnie podstawić pod światło tkaninę, dokładnie badając ją palcami. Kojarzę włókno, z którego jest ono wykonane i choć nie jestem rzeczoznawcą, tak jednak potrafię odróżnić od innych, co wiąże się z posiadanym doświadczeniem w zakresie Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. I chwała Morganie, że mogę się na tym skupić, bo inaczej moje uspokajanie się trwałoby znacznie dłużej. - Jeżeli... Jeżeli przełożysz materiał pod palce i lekko podetrzesz, poczujesz, że to nie jest zwykła tkanina, tylko właśnie coś, co pod względem struktury przypomina... zwierzę. Są to najprawdziwsze włosy d-demimoza. Pozwalające na efekt niewidzialności. - mówię w jego kierunku, a jeżeli ten chce, to prezentuję, co dokładnie mam na myśli. - To dość... rzadki przedmiot. I z czasem będzie się chyba zużywał, jak dobrze... no, pamiętam. - dłonie już mi się nie trzęsą, choć organizm czuje się wystarczająco przemęczony; muszę wyglądać tragicznie, ale nie mam tak naprawdę możliwości poprawienia się. - Mieszkam w Dolinie, dam sobie rady... - spoglądam na niego z widocznym zastanowieniem rodzącym się na twarzy i pobudzającym do życia niczym pierwsze promienie słońca padające na polanę i pobudzające jej mieszkańców do życia. - Tak, tak... b-bardzo śmieszne. Może wewnątrz czuję się kobietą? - pytam się go w lekkich żartach, bo w sumie to nie wiem, jakie ma podejście, ale każdy, kto mnie zna bardziej, wie, że w moim przypadku miłość nie ma żadnych ograniczeń. Wiekowych, cielesnych, pod względem wyglądu. - Najwidoczniej... taki mój urok. - wzruszam ramionami, powoli tym samym opuszczając polanę, na której dzieje się zbyt wiele rzeczy, by móc podejść do nich normalnie. Może to mój przemęczony alkoholem umysł płata mi figle? - Chodźmy. - proponuję. Ale przynajmniej Ragnarssona spotkały miłe rzeczy. Jak chociażby znalezienie pelerynki-niewidki, prawda? Na to akurat narzekać nie mogę, gdy wiatr uderza w policzki i pobudza do jakiegokolwiek działania.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Nie bądź głupi — odpowiedział od razu na wzmiankę o śledzeniu. Naprawdę wierzył, że omeny i ponuraki to tylko bajeczki. Najpewniej ponurak przestraszył się go tak samo, jak on jego i zareagował jak każde zwierzę na jego miejscu – samoobroną. To ludzie w końcu i czarodzieje byli najgrożniejszymi bestiami na tym globie. Mimo tej surowości, poklepał Hawka po ramieniu i westchnął, żałując, że te zioła, które chował przy pasku nie mogły zadziałać na uspokojenie. — Krwawe ziele, waleriana i melisa, mówisz? Przetrzepał skórzany woreczek w poszukiwaniu tych ziół. Przynajmniej te mniej więcej kojarzył, jak powinny wyglądać, chociaż nie przypominał sobie, żeby zdążył je już zebrać. — Poszukamy w drodze powrotnej — stwierdził w końcu, całkowicie ignorując fakt, że chłopak odmówił pomocy w odprowadzeniu go do domu. Ta uwaga przeleciała obok Ragnarssona zupełnie niedosłyszana. W przeciwieństwie do innej, jaką usłyszał od chłopaka. Jego wiedza na temat zwierząt magicznych była zadziwiająco duża. Gunnar, choć wcześniej o tym nie pomyślał, faktycznie mógł rozpoznać w niteczkach futro demimoza. Nawet jeśli nigdy wcześniej takiego na oczy nie widział, dużo o nich czytał. Dlatego skinął głową, mrucząc pod nosem podsumowujące: “Hmmmm”. — Jako naczelna kobieta, pomożesz mi znaleźć to krwawe zioło i walerianę. W końcu to takie babskie zajęcie, zielarstwo, nie? Wbił dłonie w kieszenie spodni, wcześniej odebraną od chłopaka z powrotem pelerynę przerzucając sobie przez ramię. Wracając przez Dolinę Godryka do terenów zamieszkałych przez czarodziei, rozglądał się na krętych ścieżkach na boki w poszukiwaniu ziół. Czasem zbaczał z głównych dróg, ciągnął Hawka okrężnymi trasami, przez obrzeża lasu czy napotkane po drodze polanki, żeby zebrać z nich najwięcej zielska jak się dało, w nadziei, że później z pomocą odpowiedniej lektury, w części z nich odkryje jakieś magiczne ingrediencje. Mimo to, krwawego mchu i waleriany nie udało im się znaleźć. Za to zwróciło jego uwagę kilka roślin. Jedna z żółtym kielichem, która nie powinna w ogóle rosnąć zimą. Jakieś bezlistne łodyżki koloru purpury, ostrokrzew, który akurat rozpoznał i którego jedna z suchych gałązek w połowie wisiała na krzaku tylko czekając na zerwanie. Obok nich, jeszcze kilka bliżej nieokreślonych skrzepów roślin. Ale niewiele… jak zauważył wcześniej Hawk, zima nie sprzyjała ich rośnięciu. Może powinien jednak przemyśleć wizytę w sklepie zielarskim? Tak dla podbudowania wiedzy na temat ziół? Bo znajdowanie ich samemu było jednak cięższe niż się tego spodziewał.
Na obrzeża Doliny Godryka wybierała się ostatnio częściej, niż rzadziej, nie wiedzieć czemu, szukała tam świętego spokoju, a nie od wczoraj wiadomo, że okoliczne tereny mogą zapewnić conajmniej solidnego guza, a zazwyczaj uszczerbek na zdrowiu, a nie przestrzeń do nurzania się w swoich myśli bezkresnych pola. Na dodatek jakoś zimno trochę było, buro, niby śnieg i potężne mrozy, a jakby dupa nie zima - szczególnie głębiej, między drzewami. Wilgoć w powietrzu wcale nie czyniła otoczenia przyjemniejszym, wsadziła więc Ripley ręce głębiej w kieszenie kurtki i burknęła w kołnierz, unosząc lekko ramiona, jakby to miało ją uchronić chyba przed własną głupotą, że się na takie spacery wybrała. W oddali zamajaczyła jej jakaś postać, no ale nie była jakimś nachalnym gburem, żeby tam zaraz biec, witać się nadgorliwie, bez przesady. Z kieszeni wydłubała zmiętoloną paczkę błękitnych gryfów, oraz z pewnym smutkiem zarejestrowała dziurę na samym jej dnie, poprzez wystawienie przez nią dwóch palców. Obejrzawszy się za siebie zrozumiała, że jej piękna zapalniczka z gnomem pokazującym tyłek poszła odbyć wieczny sen w którejś ze śnieżnych zasp, a ona sama, będzie jednak musiała dogonić człowieka przed sobą, o ile zamierzała dziś konsumować nikotynę. Oto odwieczny dylemat introwertyka, czy chce mi się tak bardzo czegoś, że jestem gotów rozmawiać z drugim człowiekiem? Zaraz jednak zza pleców, gdzieś spomiędzy krzaków usłyszała dziwne sapanie, jakby warkot, czy inne bydlęce skomlenie, a choć nie była tchórzem, to jednak zdrowy rozsądek powiedział, że cokolwiek to jest - woli towarzystwo człowieka, niż tego czegoś. Prędko dogoniła maszerującego chłopaka, usłużnie uśmiechając się sztywnym uśmiechem i machając papierosem jak różdżką. Mogło się zdawać, że zaraz padnie egzotyczne "Królu złoty, masz zapalniczkę?" nic takiego jednak się nie stało, bo warkot był jakby trochę bliżej, a Ripley podskoczyła, łapiąc chłopaka za ramię. - Słyszałeś to?! - sapnęła.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Jego wizytacje w Dolinie Godryka ostatnim czasem odbywało się fenomenalnie często. Może nawet nazbyt często? Mieścina zdawała mu się teraz kojarzyć jeno z magią i libacją. Magiczną libacją wręcz! Chociaż czy nie każda libacja była magiczna? Zapewne była. Nie zmienia to jednak faktu, że częstotliwość bywania nie łączy się z takim śmiesznym zabiegiem jak znajomość terenu. Czemu to się tak działo? Puchon proso upatruje to w braku zainteresowania otoczeniem i prostym życiowym założeniem: jeśli mam trafić na chlańsko to trafię. Szczególnie, że po Dolinie czas na spacerki ukracał sobie piersióweczką, bo czemuż nie? Gorzałka grzała cieplutko, a zima przy niej zawsze zdawała się jakimś takim ładnym dodatkiem. Szron na drzewach był piękniejszy niżeli młode pąki kwiatów. Te drugi kojarzyły się z nowym początkiem zaś smutne gałęzie malowane śniegiem były jak społeczeństwo - niby żywe, niby martwe i ogólnie pizda im w ogon. Dziwne pomruki zza drzew Wacławowi zdawały się jedynie projekcją jego strachów. Nieco się lękał, ale co m się dziwić. Szedł sam przez las w jakiejś dziurze, a do obrony miał alkohol i różdżkę. To pierwsze wypiłby przed bezpośrednim starciem, a tym drugim to najwyżej zmieniłby czemuś kolor sierści lub komuś dorobiłby dekolt w ubraniu. Przerabianie ciuchów nagle stało się realne, bo ktoś do niego podbił. Bez noża! Pierwszy sukces tego dnia. Chociaż i tak go jakoś pochwyciła, a ich więzy stało się już nierozerwalne. Kto umrze ten umrze, trudno. Za to jakże ciekawy był porzucony wątek papieroska. - Masz paraliż twarzy? - Zapytał, widząc jej uśmiech. Przeraził się, bo czy jej coś dolegało? Swoim pytaniem chciał się o tym nieśmiało upewnić. Później dźwięk nabrał na sile, a oni nie szli. Nie mogli na nic zwalić winy. Chyba, że drzewa warczały. Wacuś w tym momencie bardzo chciał, aby drzewa warczały. - Tak! - Powiedział podekscytowany, ale to ino maskowało jego strach. Skinienie głowy wskazał dziewczynie miasteczko, w którego mogli ruszyć żwawszym krokiem. - Spierdalamy? - Zasugerował konspiracyjnym szeptem, aby wszystko było jasne i klarowane. Iść w stronę miasta - tak, rozmyślać nad warczeniem - nie! Jednak jak to bohater idiota, Wodzirej zdecydował się zrobić śnieżkę i rzucić nią w stronę, gdzie nie było niepokojącego dźwięku. Rzucił nią. Odgłos wydobył się z drugiej strony. - Chcesz? - Skoro mogli zaraz umrzeć to mogli się razem napić tych resztek, które chłop miał przy sobie. Dlatego zaproponował zamiast marnotrawić wszystko samodzielnie.
Magiczna libacja nie była niczym złym, szczególnie kiedy sami libujący? Libacjujący? Czyniący libacje byli tacy jurni i młodzi jak oni sami. Daleko jej jednak było w tej chwili do analitycznych rozważań umiejętności trawienia alkoholu, bo czuła, że niechybnie zaraz straci życie, a nie jedynie elektrolity i to nie kaca, a będzie leczyć na ten przykład, chociażby no, brak nogi, o. Zamrugała niepewnie, bo pewności jej nagle brakło, czy miała już paraliż twarzy. A co jeśli bestyja taka szczwana i na odległość już klątwą jakąś między łopatki ją ugodziła? I teraz ma rzeczywiście czegoś paraliż? Uniosła dłoń, by sprawdzić, doświadczyć empirycznie architektury swojej twarzoczaszki jakby to jej mogło pomóc odpowiedzieć na zadane pytanie, bo przecież z krukońskim duchem za pan brat będąc, na pytania odpowiadała zawsze i to ze szczerą ochotą. Nie było jej jednak dane dłużej się nad tym rozwodzić, bo ponowny pomruk wydostał się spomiędzy drzew, z jego gardła podekscytowane potwierdzenie, a z jej trzewi jedynie gwałtowne "Ochs!" towarzyszące zajęczemu podskokowi na tych koślawych nóżkach. - Jak zawsze zewsząd. - dokończyła po nim swoją życiową maksymę, gdyż do odważnych świat należy, a odważny w grobie leży. Tchórz ucieka dziś, by móc uciec i jutro! Zacisnęła palce mocniej na materiale jego kurtki i gdyby była odrobinę mniej zaaferowana próbą wykoncypowania, z której właściwie strony dochodzi posapywanie i dziwne piski zauważyłaby, że porusza teraz nogami chyba najszybciej jak w życiu jej się kiedykolwiek zdarzyło. Choć tempo kroków było raźne, to zaraz szlak mógł się zrobić znacznie dłuższy, bo Ripley niczego co za darmo w życiu jeszcze nie odmówiła, a po alkoholu kolana jakieś takie miększe i trop bardziej wężowy się stawał. - Oczywiście! Jak mam umrzeć to przynajmniej nie chce tego pamiętać. - capnęła z jego ręki manetkę i pociągnęła zdrowy łyk, zauważając, że niesamowicie ten alkohol pali w gardło- Swoją drogą, ciekawe czy można być najebanym duchem. Mogłabym być najebanym duchem. Znaczy, gdybym już musiała. - sprostowała nie zwalniając kroku.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Cokolwiek działo się z jej twarzą to mogła z nią biec! Nie był to zatem udar - tak okiem laika - także mogli zawalczyć o życie przez te metry wspólnej przygody ku wolności. Podobny horyzont, co do spieprzania od podejrzanych niewiadomych zdawał się umocnić więź, a jakiś przypadkowy dotyk był jedynie z lekka stresujący. Co jeśli nagle stanie się żywą tarczą? Byłby przypał, ale! Ale mógł być atakowany przez cukier puder, cekiny lub kokę. Wtedy bycie żywym celem Wacuś zniósłby dzielnie. - Oh, śmierć to najlepsze, czego nie pamiętam - zachęcił jeszcze żwawą nieznajomą do poczęstowania czystą mocą procentową. Nie ma co sobie żałować jeśli Kostucha warczy na ciebie zza drzew, a swój mokry oddech trzyma na twoim karku. Okropieństwo, trochę jak mokry i niechlujny kochanek, zdarzało się, wszyscy mamy wady. Później stanął, kiedy alkoholowa konsumpcja się odbywa. Przy gorzałce śmierć zdawała się być bardziej średniowieczną ryciną niżeli realnym zagrożeniem. - Duchy chyba mogą być tylko zjarane - dodał smutno, bo o ile wiedział, że alkohol wchodzi do krwi tak o paranormalnej biologii wiedział niewiele. Duch raczej krwi nie miały, ale dobre ziółko mogło wejść nie tylko na banie a i na stan metafizycznego oświecenia. Wniosek był prosty: trzeba się zjarać i umrzeć kogoś, aby sprawdzić. Między drzewami śnieg trzeszczał pod naporem ciężaru. Strzeliło kilka gałęzi spod runa leśnego, skąpanego w śniegu jako ostatnie pozostałości po jesieni. Gdyby nie był z czystym pęcherzem to Wacuś najpewniej popuściłby ze strachu, ale cieszmy się, że nie. Na koniec słychać było jakieś zwierzęce łkanie. Wtedy Puchon wydobył resztkę swojej odwagi, wyciągnął z kieszeni kasztan i rzucił w stronę odgłosu. Spojrzał na dziewczynę i wzruszył ramionami jakby już było mu obojętne czy takowy kasztan ich zabije czy nie. - Znasz żart o dzikach? - Zagadał, bo co mu szkodziło. Wacław nie znał, więc zapytał z ciekawości.
To byłyby dość egzotyczne i niespodziewane metody ataku, bo w wyobraźni Ripley jak nic biegł za nimi wilkołak - pomimo tego, że był w sumie jeszcze dzień, a i do pełni jakby dosyć daleko - żeby ten wilkołak jeszcze cekinami czy cukrem? Mogłoby być i tak, jak dla niej nawet i lepiej. Wiadomo, lepiej dorobić się stopy cukrzycowej niż na ten przykład, stopę stracić. Albo obie. - C-co? - aż się zająknęła, przyglądając mu uważniej. Czy on już był martwy? Żywym trupem? Fascynujące zagadnienie, bo choć pamiętała go z zajęć transmutacji i rzeczywiście wyglądał tam na niepocieszonego zombie, to jednak większość uczniów tak wyglądała w poniedziałek rano, więc nie wypadało zbyt surowo oceniać. Nie rozpatrując wilgotnych i pstrzonych śliną pocałunków, bo przecież nie miała czasu się całować, przynajmniej nie ostatnimi czasy, bardziej w głowie pielęgnowała wizję tego wilkołaka, no może innego "łaka", jeśli już trzeba się uprzeć na logkię. Nie zmieniało to faktu przebierania nogami i nie spowalniało pracy kolan. - A jak umrzesz pijany, to wytrzeźwiejesz? - zadała rzeczowe pytanie, zatrzymując piersiówkę w pół drogi do ust i patrząc na naczynie oceniającym wzrokiem. Ważyła wyraźnie plusy i minusy bycia natrąbionym podczas zgonu. O ile jeszcze miała cień nadziei, że może uda się uciec, o tyle traciła nadzieje, że w przypadku śmierci będzie na wieczność zawiana. Na każdy trzask gałązki z jej trzewi wyrywał się jakiś taki szybszy oddech - wypadałoby nazwać go po imieniu 'rozhisteryzowanym' - ale nie mogła sobie pozwolić na to, by ktoś widział ją w stanie takiej emocjonalnej niepełnosprawności. - O tym, czy srają w lesie? - bez sensu odpowiedziała pytaniem na pytanie, patrząc za lecącym kasztanem- Myślisz, że pokonamy go kasztanami? - nigdy nie miała dobrego cela, a przecież powinna. Była wystarczająco niska, by uchodzić za hobbita, a każdy szanujący się hobbit miał doskonałą celność. I owłosione stopy. Może była więc jedynie pół hobbitem?
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
- Śmierć to najlepsze, czego nie pamiętam. -Jakoś nie miał czasu myśleć nad niemrawym pytaniem dziewczyny, bo przebierał nóżkami i nie miał, co zrobić poza niewinny powtórzeniem swojej ulubionej frazy. Nawet nie tyle, że sobie flirtował ze Śmiercią każdego ranka, ale czasem się zdarzało. Szczególnie kiedy Dolina Godryka się nań uwzięła i jednego dnia został podziobany przez kruki oraz pogryziony przez węża. Temu ostatniemu rozbił jajo z potokiem, całkiem przypadkowo, ale wciąż był to pokryty łuskami dziedzic. No i niby memento mori, spoko, spoko, ale o szmaciurce czasem miło zapomnieć. - Jak umrzesz pijana to masz wyjebane, co się z tobą dzieję - to brzmiało logicznie i nasuwało pytanie o życie po śmierci. Wacuś w sumie nie wiedział czy w takie wierzy, ale z domu wyniósł przynajmniej przekonanie o takowym. Dlatego jeśli ktoś się go pytał o ten temat to opowiadał o duszach owładniętych obcięciami Welesa. - O czymkolwiek - odpowiedział, machając jakoś głową, jakby to już nie miało znaczenia po czym przeraził się ideą kasztanów. - Oby nie, bo to był mój ostatni - no i co? Teraz miał przyjść czas na odwagę? Rzucanie i łapanie jednego kasztana, żeby ujść z życiem? Toż to brzmiało jak najgorsza głupota, którą Wacuś wymyślił tego dnia a i tak godzinę prasował koszulę zimnym żelazkiem. Dlatego poprzeczka była wysoko. - Dobra idę tam - rzucił zanim stwierdzi, że to głupi pomysł. Zrobił duże kroki w stronę owocu jesieni i stanął jak wryty, ujrzawszy jak z lasu wychodzi zwierzę, niuchając niepewnie kasztan. Wodzirej pisnął, zatykając sobie usta. Zwierzak się wystraszył, ujadając, ale podszedł do biedaka. - Jesteś najsłodszym potworkiem na świecie - strach nagle wyparował, a zrobiło się miejsce na współczucie i kilogramy rozkoszy. Starał się psiopodobnego zagadać i jakoś do siebie zbliżyć, ale zwierze było nieufne i poza stwierdzeniem: słodkie, Wacław nie umiał powiedzieć o nim wiele więcej. - Chodź tu - szepnął do dziewczyny, licząc jakoś na jej pomoc.
Dobrze, że powtórzył - przynajmniej upewniła się w tym, że dobrze niezrozumiała co mówił. Zrzuciła to jednak na karb sytuacji, w końcu mierzyli się prawdopodobnie ze śmiercią, a nawet w naukowych książkach dało się znaleźć wzmianki o tym, że w takich sytuacjach ludzie tracili rozum. Wiedziała o tym dobrze i to wcale nie dlatego, że sama była zdrowo trzepnięta, a dlatego, że czytała książki, duh. - Logiczne. - przyznała mu rację, bo, jak wyżej wspomniane, czytała książki więc znała się na logice, logikowaniu, czy cokolwiek. Mimo to preferowała perspektywę bycia najebanym duszkiem, w związku z czym, również duszkiem popiła alkoholu serwowanego przez Wodzirejową piersiówkę. - Tylko o tym, że prosiaczek wrócił z wojska. - przypomniał jej się jeden wyjątkowo głupi dowcip, który podsłuchała od woźnego sprzątającego szatnie w świetlicy, który opowiadał to pani salowej w bidulu. Ale dotyczył mugolskiej bajki, a Ripley nie miała pojęcia, czy chłopak zna Kubusia Puchatka. Palce nerwowo zaciśnięte na jego kurtce zdążyły jeszcze poblednąć i zaróżowić się od zimna, kiedy podjął temat utraty ostatniego kasztana. Wytrzeszczyła na niego oczy, jakby chciała go obrzucić obelgą jakąś niesympatyczną, za posiadanie tylko jednego kasztana w tak znaczącym i ważnym życia momencie - mianowicie na jego potencjalnym końcu - ale jej się przypomniało, że sama nie miała żadnego. Więc nie powiedziała nic. - Zwariowałeś?! Nie rób tego! - krzyknęła za nim, kiedy ruszył w stronę szurających krzaczorów, stanowczo zbyt piskliwym głosem i zbyt dramatycznie, ale jednak jako dziewczynka oglądała do poduszki Niewolnicę Izaurę przez szczelinkę w drzwiach, kiedy po ciszy nocnej siostry zakonne miały chwile na nadrobienie swoich ulubionych seriali. A w brazylijskich telenowelach to właśnie z taką dramaturgią wołało się do ludzi, którzy szli, by zginąć. Okazało się jednak, że nie umarł. Jeszcze mówił bestii, że jest najsłodsza, a krukonka, nieodrodną krukonką będąc, mając gen ciekawości silniejszy od rozsądku, zaraz podreptała bliżej, by popatrzeć co to. Na widok psidwaka aż podskoczyła. - Ojejusiu, jaki biedny psidwaczek. - rozsłodziła się- Boże, czy on tak kuleje, bo oberwał kasztanem?! - dotarło do niej, że to rzucanie w krzaki czym popadnie mogło przyczynić się do złego stanu zwierzaka- Słuchaj, musimy go do przychodni. - zarządziła.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Zamrugał kilka razy, skupiając się na tej jednej, jedynej czynności. Nie do końca był pewien czy znajduje się z dziewczyną na jednym poziomie świadomości czy wręcz przeciwnie. Słowa niby ciągi liczb, a Wacuś nigdy nie był dobry w układanie równań, ale jakiś skrawek najebanej niebanalnej inteligencji nakazywał zastanowić się czy oby przypadkiem sugestia o Prosiaczku jest przezeń dobrze rozumiana. - Ten Prosiaczek od Kubusia? - Czy tam jakiegoś dzieciaka, który sobie zmyślił te stworzenia. Dajmy na to, Maciek. Maciek brzmi jak taki skurwiel, który wchodzi do drzewa, bo wyśmiewa się tam z prawdziwych przyjaciół z tymi zmyślonymi. Takie właśnie są Maćki. Wacław za młodu zapoznał się z tymże dziełem kultury, oglądając wieczorynki i bardzo nie lubił bajkowej produkcji. Wojny kasztanowe były ważne, szczególnie kiedy broni miało się mało, a oponentka obok zdawała się zdolna zabić połówką takowego, ale chyba strach ją paraliżował bardziej niżeli chęć mordu. Jeśli nie tajemniczy, skryty w pastwisku drzew, jegomość to zapewne ta przypadkowa nieznajoma dokona żywotu Wacława. Najpierw tak niby się boi, ręce jej odmarzają, ale jeden ruch a odpadną a ta dostanie trybu zoombie i rozczaruję się papką zamiast mózgu Puchona. Zwariował? Nie, raczej był głupawym borsukiem, co w gruncie rzeczy stanowiło jego urok. Czasem jak się uśmiechnął to wychodziły mu dołeczki, ale bardziej okazjonalnie niżeli standardowo, a jeśli nie opierać swojej wartości na osobowości to na czym innym? Wacław wzdrygnął się słysząc pytanie, bardziej przez ton jakim było wypowiedziane. Powtarzał sobie w myślach: życie to nie fanfik, nagle nie porwie cie hot wilkołak, żeby dać ci rok na 563 godzin na zakochanie się w nich. Bardzo to też powtarzał, bo gdyby tak się stało i ów wilkołaczek dałby mu hajs na otworzenie wymarzonego burdelu w Londynie - mogliby się dogadać, ale żadnym wampirem też nie pogardzi. - Nie? - Powiedział nazbyt piskliwie przez, co zwierzak zawył smutno. - Nie, nie od kasztana? - Dodał równie smutno już swoim normalnym tonem. Nie chciał czuć się winny sytuacji, bo nie chciał i mógł winny nie być! Poza tym to kto widział prawie umierać od kasztana? Pewnie ktoś tak, ale nie brunet. Co więcej! Nie zamierzał zbierać takiego doświadczenia życiowego. - Myślę, że ktoś go go pomylił z jeleniem i oberwał przypadkiem jakimś niemiłym czarem - powiedział fachowym okiem znawcy zwierząt na poziomie ujemnym. - Ojoj - powiedział jeszcze do urokliwego stworka, bo tak Puchonki leczyły nieboraków. - Weź go na ręce ja idę po kasztana - priorytety były. Wodzirej zagłębił się w krzaki, a tam kolejny przedstawiciel z gatunku najsłodszych na świecie, pogryzał sobie kasztanika i krwawił. Student złapał się za pierś, jęknął i akurat tego ułożył na swoich ramionach. Jeszcze miał podwójny ogonek, czyli albo młody, albo dziki. Ach, ten znawca. - Ktoś powinien dostać za to wpierdol - stwierdził, wracając do dziewczyny z nową ofiarą leśnych wędrówek.
Rozproszenie umysłowe Ripley nie było niczym nowym. Miała niezdiagnozowane ADHD i z wielką trudnością skupiała się na jednych rzeczach, kiedy inne ją wciąż rozpraszały, a im bardziej próbowała się skupić z tym mniejszym skutkiem jej się udawało. A tu coś szeleściło, a tam przecież potwór sapał, a tu zaraz ten coś o kasztanach, czy dzik srał w lesie? Trudne sprawy na każdym kroku, zaraz jednak ocknęła się bardziej, zdziwiona szczerze, że znał Kubusia Puchatka. - No to biegnie dzik przez łąkę, taki zafafloniony cały, jucha mu leci z każdej dziury. Pchły i wszy, zęby ostre z mordy wystają i tak biegnie przez tę łąkę. - zaczęła ten bardzo niskich lotów dowcip- I taki biegnie, obleśny, brudny, widać jakieś rzepy w futrze ma powczepiane, coś mu wisi, coś mu dynda... - starała się tą opowieścią, tym żartem nieśmiesznym jakoś podnieść atmosferę lodową, bo nie grobową, osobiście była przekonana, że gdy śmierć dyszy Ci na kark to nie grobowo, tylko właśnie zimnym lodem, a choć umysł krukoński bystry to nie przyszło jej do głowy, że to może jednak zimowa pora i wieczorny wiaterek lekki, a ona bez szalika. Podskoczyła jednak dziarsko do tego psidwaka, rękę wyciągając, żeby powąchał i zupełnie o dowcipie o dziku zapomniała, bo taki był biedny ten pieseczek, taki milutki. Podniosła wzrok na Wodzireja, jednak wcale nie jakiś oskarżycielski, tylko taki normalny, no bo nie jego wina, że kasztanem rzucał. Właściwie nawet go doceniała, za próbę ratowania ich obojga ze szponów rychłej śmierci, kiedy rychła śmierć wydawała się rychlejsza, a nie dogorywająca, jak ten biedny, zmarnowany pieseczek. - Ludzie to frajerzy. - -powiedziała krzywiąc się i delikatnie, kiedy psidwaczek ją obwąchał, wzięła zdjęła z siebie kurtkę, z pleców bluzę, kurtkę na plecy, a pieska biednego zmarzniętego w bluzę i na ręce. Z jej gardła również dało się słyszeć ojojoj, bo wiadomo przecież nie od dziś, że miejsca ojojane bolą mniej - na psidwaki to też działa. Na każdego to działa. Tak jak buzi od mamy. Przestrach przebiegł ją po plecach, kiedy zostawił ją samą i wyruszył po kasztana, bo kto wie, czy ten kretyn (lub kretynka) co w psa zaklęciem rzucił(a) nie czai się za rogiem i nie dybie na studentów, by swoje klątwy potrenować na człowieku, kiedy jednak wyłonił się zza krzaka z drugim psidwakiem stanęli i ojojali we dwójkę przez krótką chwilę, wymieniając wiązanki przekleństw i złorzeczeń na tych bandytów, którzy zło pieskom uczynili. A pomysły podsuwała bujne, od skórowania po jedzenie żywcem przez szczury. - Wiem, gdzie w Dolinie jest weteryniarz. - powiedziała, poprawiając chwyt na swoim piesku- Myślisz, że to bracia? Albo siostry? - spojrzała na drugiego. Z mordki jakby podobne, ale ona znała się na zwierzętach jak Wodzirej na kasztanach. Czyli dobrze, ale wcale.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wysłuchał żartu, po czym zmrużył oczy, patrząc gdzieś niby w jej stronę, ale w sumie to nie wiadomo gdzie. Podniósł rękę, jakby to miało mu pomóc zrozumieć żart i w gruncie rzeczy to pewnie wyglądał jak gif, który śmieszy boomerów i wysyłają go swoim dzieciakom, gdy te się niezrozumiale o coś pytają. - Co kurwa? - Zapytał się podniesionym głosem, zapominając o niebezpieczeństwie po tym żarcie. Po swoim pytaniu zaśmiał się, bo w gruncie rzeczy jego reakcja mogła być zabawna dlań, a sam dowcip. Nie dość, że nie miał związku z Kubusiem Puchatkiem to nie miał i puenty, i tak jakoś w połowie został urwany. Niektórzy mieli poczucie humory, które temu odpowiadało! Zrywaliby zapewne teraz boki, powtarzając żarcik dalej w świat. Wacław nie, on zupełnie nie wiedział o chuj chodzi. Może to był dowcip dla mądrych, a sam był mądry inaczej, więc nie było szansy, żeby te dwie skrajne rzeczy się złączyły w spazmy śmiechu? Najpewniej. Kiedy Krukonka się rozbierała to brunet obserwował to w jakimś szoku i onieśmieleniu. Wielkie poświęcenie, jakże szlachetne serduszko. No nic tylko klaskać i bić brawo. Sam chłopak zdecydowałby się na coś podobnego, ale że warstw odzienia górnego mógł na sobie nie mieć to wolał nie ryzykować roznegliżowania się na skraju lasu. Jeszcze nerki by przeziębił i bolałoby go przy sikaniu. Zaś i tak przechorował już tyle syfów, że zapotrzebowania na więcej nie miał. - Gdybym nie był nagi pod spodem to też bym się rozebrał - oświadczył, żeby nie było, że się martwi mniej! Chociaż konkurs na zmartwienia to to nie był, bo wszak mieli już podmiot swoich trosk w łapkach, co musiało być smutne. Psidwaki tak bardzo skrzywdzone życiem, przez skurwiela człowieka i na tyle biedne, że swoje słodkie i niewinne pjeskowe życie znów ludziom potrzebowały zawierzyć. Uwidaczniała się w tym parszywość losu okrutna, ale Wacław przynajmniej teraz wiedział, że już on większej krzywdy zwierzaczkom nie zrobi. - Oh, wspaniale, ja i moje bycie tu przejazdem ograniczyliśmy się tylko do zwiedzenia rzeczy, które biją - tak się pożalił, ale w gruncie rzeczy miała być to zachęta do wskazania drogi i ruszenia w stronę zwierzaczkowego ratunku. - Jest mi zbyt smutno na myślenie. - Tak z serduszka to wypłynęło, bo nie wiedział nawet nie chciał się zastanawiać. Niby już jakieś kroki w stronę Doliny poczynione zostały, ale nagle Wacusia coś olśniło. - Skoro były dwa egzemplarze to może jest ich więcej? - Stanął jak w ryty, jego magiczna psina aż zawyła, poprawiając swoją pozycję i tak sobie chłop stał, bo decyzyjny Puchon to to nie był.
Nie chciała nawet brać pod uwagę takiej sytuacji, że tych biednych psiątek w tym strasznym lesie jest więcej. Pokręciła szybko głową, bo jednak miała w sobie rozsądek kurkona, a nie odwagę i chęć przygód gryfona. - Zaniesiemy je do weta i powiemy, że je tu znaleźliśmy. Lepiej niech ktoś bardziej doświadczony błąka się tu po nocy. - uniosła brwi, bo zanim dojdą do weta to i ciemno się zrobi, tfu na zimę i jej wieczne ciemności, tfu. - Czemu jest Ci smutno? - zapytała bezpośrednio, zastanawiając się w jakim stopniu to jej wina. Bo mu opitoliła pół piersiówki alkoholu, bo babrali się w śniegu, czy może dlatego, że tego dowcipu mu jednak nie opowiedziała do końca? Z psidwaczkiem zawiniętym w bluzę jak w kokon, niczym to niemowlę dziecko pierworodne nieodrodne, nawet z ryja taki całkiem równie zbiedzony co jej szczurza twarz, tuląc go do piersi spróbowała przez te zaspy w stronę drogi. Teraz to już niesiona skrzydłami miłosierdzia i samarytanizmu nie bała się w ogóle, bo miała poczucie misji i konieczność doniesienia biednego psidwaka do weterynarza była ważniejsza niż jakie-tam-kolwek inne sprawy, potwory czy ta śmierć nieszczęsna, która na nich przecież chwilę jeszcze temu dybała. - W każdym razie ten dzik parchaty, z tymi faflami i rzepami, puka do domku Krzysia i otwiera mama Krzysia - widzisz, przypomniało jej się, że nie skończyła żartu- I pyta czy jest Krzyś, a mama, że nie ma, ale trochę patrzy z przestrachem na tego parchatego dzika. - poprawiła objęcia wokół pieseczka - I czy coś przekazać, a ten dzik, że tak, żeby przekazać, że prosiaczek wrócił z wojska. Ja wiem, że to nie brzmi aż tak zabawnie, ale jak opowiada to Siostra Bernadetta u nas w bidulu, to jest naprawdę śmieszy żart. Serio. - zapewniła. Mogło się wydawać, całkiem słusznie zresztą, że wielkich oratorskich umiejętności wcale nie trzeba było mieć, żeby opowiedzieć dowcip lepiej od niej. Zasadniczo miała bardzo mały talent aktorski, głównie dlatego nie umiała kłamać, zawsze wyglądała jakby miała w kieszeni plumpka i czuła w związku z tym wielki dyskomfort. - Chodź, odniesiemy je, a potem postawie Ci kremowe. Humoru nie poprawi, ale przynajmniej jest słodkie i gazowane. - w jej głowie rzeczy smaczne były czasem lepsze od najszczerszej nawet, przyjacielskiej rozmowy.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Odpowiedź na zadane pytanie była banalna, wręcz trywialna. Zapewne nikt kto zna Wacława nie wpadłby na nią, bo jednak to trudno tak siedzieć w cudzej głowie i znać jego myśli. Zwłaszcza jak myśli się o jakiś rzeczach z zada wyjętych równie często, co o rzeczach, które można tam włożyć. Niemniej każdy znajomy Puchona z odpowiedzi następującej nie poczułby zaskoczenia tudzież zdałaby się ona całkiem racjonalna. - Smutno mi, bo ktoś porzucił... Porzucił psiołaki - nie były to psiołaki, ale tak jakoś mu pasowało stworzonka tak nazwać w tym momencie. - I to jest lepsze niż jakikolwiek wilkołak. Tudzież inny łak, a jak z pewnością lepsze niż wilkołaki z Tenn Wolfa - tutaj powinna zapaść niezręczna cisza na rzecz przemyśleń nader istotnych. Czy pjeskopodobne stwory są w skali wyżej niż Tyler biegając roznegliżowany po lesie na srebrnym ekranie? Nawet już dowolny Tyler, bo było ich tam z trzech co najmniej i mowa tutaj o aktorach, nie postaciach. Droga wyglądała jak szlak męki i tortur równym sportowym wyzwaniom na boisku gier miotlarskich. Jednak taka nie była, bo to jakieś towarzystwo z lekka ogrzane ciepłym procentem. A tu dwa pocieszne pyszczki, co pewnie zaufały nieodpowiednim towarzyszom i teraz mogą nacieszyć się kimś, kto serduszko posiada. - To śmieszne, ale jak mówisz, że jest nie śmieszne. Wiesz, wtedy traci na śmieszności - Wacuś biedny nawet czasu na reakcje nie dostał, więc nie wiedział w sumie czy by go to rozbawiło. Przy trzeciej flaszce to właśnie w śmiechu tarzałby się bez opamiętania, ale wtedy wyjścia były dwa: albo poczucie humoru straciłby do cna, albo dopiero ów poczucie by odzyska. - To co ja ci mogę powiedzieć? Chodź się najebać - zaśmiał się, gdy byli już po całym stresie i po formalnościach związanymi z oddawaniem zwierzaków pod opiekę kogoś, kto się zwyczajnie na tym znał.
Panował jeszcze wczesny ranek, kiedy Blaithin przebiegała się w pobliżu cmentarza dobrze sobie znaną, udeptaną ścieżką. Gdzieś z zarośli na tyle poniósł się jakiś cichy warkot, więc zziajana Szkotka zatrzymała się nagle. Opierając jedną dłoń o biodro, drugą ujęła różdżkę i wycelowała w krzaki. Cokolwiek się tam kryło, mogło liczyć się z oberwaniem zaklęciem, jeśli tylko spróbuje rzucić się na dziewczynę. Tego dnia miała zamiar zająć się pewnymi urwipołciami, którzy szerzyli w Dolinie Godryka chaos rzucając na przypadkowych ludzi transmutacyjne czary. W głębi duszy Blaithin jak najbardziej szanowała ten pomysł i odwagę dzieciaków. Wydawało się to po prostu zabawne. Z drugiej strony często przebywała w tych okolicach i ani jej się śniło dostać czymś takim w plecy, a resztę dnia spędzić jako wyjątkowo brzydka ropucha. Także co za dużo to niezdrowo, nabawili się już i teraz mogli w końcu się trochę uspokoić. Chwilę Fire czujnie nasłuchiwała, ale niczego więcej nie zauważyła. Kontynuowała przebieżkę już nieprzyjemnie spięta, odwracając się co chwilę do tyłu. Dziewczyna przetarła spoconą szyję i potknęła się o kamień, widząc przed sobą psidwaka. - Ty zapchlony kundlu - wydusiła z siebie po szybkim opanowaniu początkowego zdziwienia. Pies nie warczał ani nie wykazywał agresji, ale trzymał się na uboczu. Blaithin spojrzała na zwierzę nieprzyjaźnie, nie wiedząc dlaczego ją postanowiło zaczepić. Zdecydowanie nie przepadała za kundlami, chyba nawet nigdy nie miała okazji przebywać długo w towarzystwie jakiegoś. Wtedy zauważyła, że zwierzę jest niestety ranne. Jego bok poplamiła krew, brakowało mu kilku kępek futra. Fire niesiona dziwnym zewnętrznym przymusem kostkowym zaprowadziła psidwaka do kliniki, gdzie mogli zająć się jego ranami. Stworzenie było Dear bardzo wdzięczne, choć ona nie chciała ani grama tej wdzięczności otrzymywać. Głupi pies, który się w coś wpakował. Kompletnie nie jej interes, więc opuściła lecznicę, wracając na polanę przy cmentarzu. Idealnie trafiła, bo akurat natknęła się na spacerujące po trawie dwie duże żaby. Gdzieś daleko na skraju polany Fire dostrzegła umykające prędko sylwetki. Bez wątpienia to ci żartownisie... - Pasuje wam taka postać. - stwierdziła, kucając przy płazach, które wyglądały na niezadowolone. Rechotanie sugerowało coś w stylu "Błagamy, pomóż nam!". - Co? Nie chcecie tacy zostać? Ech... Po tych słowach przestała się pastwić i przywróciła człowieczą formę parze czarodziejów. Musiała co prawda trochę pogłówkować jak to zrobić. Mistrzynią transmutacji Fire nie była, to zdecydowanie bardziej broszka Nessy i Liama. Teraz liczyła właściwie na łut szczęścia. I faktycznie, czar przyniósł upragniony skutek, przez co nawet poczuła nutkę dumy z samej siebie. Czarodzieje odetchnęli z ulgą i zaczęli narzekać, krzyczeć i w inny sposób uzewnętrzniać swoje burzliwe emocje. Wskazali również Blaithin gdzie mogli uciec chuligani, każąc wręcz rudowłosej rozprawić się z miejscowym problemem. Jako że nie miała nic przeciwko, podążyła w tamtym kierunku i niebawem młodzików spotkała niemiła niespodzianka.