Idąc na południowy zachód od ratusza, poprzez łąki, mijając także stary młyn, można trafić na dwa pomniki. Można, ponieważ nie zawsze się to udaje. Przede wszystkim miejsce to mogą odwiedzić jedynie czarodzieje. Drugim warunkiem są czyste intencje. Tłumaczyć je można dwojako - przede wszystkim nie dojdzie tu nikt, kto chcę wykorzystać moc Obelisków do czynienia zła, nie uda się też wejść niszczycielom. O tym tajemniczym miejscu krąży wiele legend, jednak najprawdziwszą wydaje się ta, w której Godryk Gryffindor przemierzał okolice, starając się opanować nerwy po kłótni z Salazarem Slytherinem. Absurdalny pomysł przyjmowania do szkoły jedynie wybrańców zmusił Gryffindora do podjęcia stanowczych kroków. Usiadł na niewielkim wzniesieniu, poszukując rozwiązania. W ten właśnie sposób powstała Tiara Przydziału. Mężczyzna zdjął kapelusz ze swojej głowy i tchnął w niego moc, ożywiając go i dając mu rozum oraz umiejętność oceny kandydata, który miał trafić do jednego z czterech domów Hogwartu. Nie były to łatwe czary, ale nikt nie śmiał zaprzeczać, że Gryffindor był wyśmienitym magiem. Po jego dwóch stronach wyrosły dwa obeliski - idealnie równe, wysokości samego Godryka. Wyryte w nich runiczne znaki lśniły lekko, gdy tiara przejmowała moc ziemi. Zgodnie z tą legendą Obeliskom nadano nazwę. Wokół nie widać żadnych drzew, w okolicy rośnie tylko kilka krzewów, brak tu też jakichkolwiek kwiatów. Jedynie ozdobny bluszcz oplata obeliski, przysłaniając znaki. Podobno te magiczne filary działają na przeróżne sposoby, nie zawsze zaś wiadomo, na jakie. Jedyna zależność, a raczej cecha, jaką można temu działaniu przypisać, to zwyczajna pomoc. Największą moc ujawniają wtedy, gdy potrzebne jest wsparcie w szlachetnym celu. Czasami zwyczajnie podsuwają rozwiązania, jakby za dotknięciem różdżki rozjaśniając myśli. Niekiedy podsuwają przedmioty, znikające po wypełnieniu przeznaczonego im zadania. Innym razem są swego rodzaju świstoklikami, deportującymi we właściwe miejsce. Podstawowa zasada to zaufać tej mocy, bo zwątpienie i tchórzostwo skutkuje zmniejszeniem lub odwróceniem dobrej magii.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Właściwie przyszedłeś tu jedynie żeby przekonać się, czy ów legendy są prawdziwe, a Obeliski faktycznie wykazują tak silną, magiczną moc. twoje wątpliwości są jednak na tyle wyczuwalne, że niestety nie dane ci jest doświadczyć tej cudownej, szlachetnej magii, którą odznaczają się Obeliski.
Spoiler:
Rzucasz kostką ponownie. Parzysta - Na twoje szczęście nic szczególnego się nie dzieje. Zostajesz zignorowany przez panującą tu magię. Uznajesz to za potwierdzenie, że legendy o tym miejscu są właśnie tylko legendami. Zadowolony z siebie, opuszczasz polanę z pomnikami. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile masz szczęścia. Nieparzysta - Niestety twoja ignorancja w stosunku do przestróg przed bezmyślnym odwiedzaniem tego miejsca działa na twoją niekorzyść. Ni stąd ni zowąd, zauważasz, że zniknęła twoja prawa dłoń! Zdezorientowany podejrzewasz, że to znikanie epidemiczne. Aby zapobiec znikaniu twoich części ciała musisz spędzić cztery dni w szpitalu.
2 - Jesteś niebywałym szczęściarzem, bo Obeliski wyczuwają w tobie dobrą aurę. Mimo że sam nie zdajesz sobie sprawy z tego, co potrzebujesz, pojawia się przed tobą kwiecista ścieżka, która prowadzi do pobliskich krzaków. Jesteś trochę sceptycznie nastawiony, ale zaglądasz w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby być tam ukryte. Odnajdujesz w nich bezoar! Być może to, co będzie ci niedługo potrzebne to dobre antidotum.
3 - Przybywasz na miejsce, pamiętając, by zgodnie z legendą myśleć o szlachetnym celu swojej wyprawy. Podchodzisz do jednego z pomników. Oglądasz go bardzo dokładnie. Nie widzisz w nim nic niezwykłego. Wyciągasz różdżkę i dotykasz nią Obelisk.
Spoiler:
Rzucasz kostką ponownie. Parzysta - Zostajesz deportowany na pobliskie moczary. Jesteś zobowiązany rzucić kostką w odpowiednim temacie i postąpić zgodnie z instrukcją, znajdującą się w opisie lokalizacji. Nieparzysta - Jakaś niewidzialna siła odrzuca cię od pomnika i z impetem uderzasz o ziemię, łamiąc sobie tym samym lewą rękę. Jeśli masz co najmniej 8 pkt w kuferku z uzdrawiania, możesz ją wyleczyć samodzielnie. Jeśli nie, musisz udać się do szpitala na dwudniową kurację.
4 - Siadasz na chwilę przy pomniku, opierając się o niego plecami. Nagle zauważasz malutkie, latające stworzenie. Nie potrafisz go sklasyfikować, a ono zaczyna ci uciekać. Zafascynowany, zaczynasz podążać za nim. Stworzenie wyprowadza cię daleko od pomników. Nie wiesz, gdzie się znajdujesz. Błąkasz się przez chwilę w krzakach i natrafiasz na dzikie chochliki kornwalijskie!
Spoiler:
Rzucasz kostką ponownie 1, 4 - Sam nie możesz się sobie nadziwić, ale udaje ci się uporać z tymi irytującymi stworzeniami. Otrzymujesz +1 pkt do kuferka z ONMS oraz +1 pkt z zaklęć. 2, 5 - Próbujesz się obronić przed chochlikami, ale ci się nie udaje niczego wymyślić. Rzucasz się więc do ucieczki. W biegu wypada ci z kieszeni 10 galeonów, które w niej trzymałeś. 3, 6 - Kompletnie nie panujesz nad sytuacją. Chochliki Cię otoczyły i złapały za ręce, uniemożliwiając użycie jakiegokolwiek zaklęcia. Na całe szczęście w pobliżu nie ma drzew, na których mogłyby cię umieścić, więc wypuszczają cię zaraz obok pomników. Upadasz niestety na swoją różdżkę. Jest wciąż zdatna do użytku, ale przez następne 3 wątki, w których będziesz musiał rzucić jakieś zaklęcie, jego działanie nie będzie takie jak zamierzone. Możesz ją jednak naprawić, płacąc 20 galeonów w sklepie z różdżkami Fairwynów.
5 - Przybywasz na miejsce z nadzieją, że dowiesz się czegoś ciekawego o tym miejscu, jeśli doświadczysz jego magii na własnej skórze. Przyglądasz się uważnie pomnikom. Zaczynasz odgarniać porastający je bluszcz i dostrzegasz runiczne znaki, już ledwo widoczne. Oddajesz się lekturze.
Spoiler:
Godzinne rozszyfrowywanie znaków wyrytych na pomnikach zdecydowanie pogłębia Twoje umiejętności w tym zakresie. Otrzymujesz +1pkt do kuferka ze Starożytnych Run.
6 - Od początku swojej wyprawy jesteś jakiś nieswój. Powód Twojego złego humoru jest lub nie jest przez Ciebie znany. Przychodzisz do osławionych pomników licząc, że ich dobra magia pomoże Ci odegnać znad Ciebie ponure chmury. Dzięki Twoim dobrym intencjom pod Obeliskiem odnajdujesz maskę komiczną. Pozostaje ona w Twoim wyposażeniu do trzech fabularnych użyć.
Podróżował. Dolina Godryka wydawała się być znanym dla niego miejscem, które jednak znajduje się pod otoczką powszechnie znanej enigmy - potocznie potrafił określić wiele miejsc znajdujących się na tych terenach, ale zawsze one go zaskakiwały; w mniejszym lub większym stopniu oczywiście. Skupiał umysł wokół nie tylko zaciszu domowego wypełniającego jego serce swoim zepsutym powietrzem, ale także starał się poznać, starał się dotknąć, starał się w jakikolwiek sposób zapoznać z tym, co wówczas dla jego wzroku było nieosiągalne. Charakterystyczne, ciemne tęczówki lustrowały intrygująco otoczenie; Luna zaś o późniejszej porze wydawała się być o wiele szczęśliwsza, albowiem wówczas mogła tylko odliczać ciekające przez opuszki palców sekundy, które to znajdowały ujście tylko po to, by magiczne stworzenie przepełnione eterem mogło odbywać tańce w świetle księżyca. Być może artysta nie wiedział zbyt wiele o całokształcie tych zwierząt, aczkolwiek powoli uczył się zapoznawać z lunaballą znajdującą się obecnie na smyczy; niezbyt śmiałe stworzenie nie chciało aż nadto opuszczać miejsca, w którym to zaczęło mieszkać, tudzież nie zabierał ją na zbyt długie spacery. Ale również nie zamykał jej w pomieszczeniu o czterech kątach, byleby ładnie siedziała i nic nie robiła; zdając sobie doskonale sprawę z tego, że nawet wstydliwe zwierzaki mają po części wymogi w sprawie poruszania się oraz spalania zbędnych kalorii. Tak zatem poruszali się; zbyt ciemno nie było, Aaron zachowywał należyty spokój, a przede wszystkim nie pozwalał na to, by strach przeszył jego serce na dobre. Był Gryfonem, rzadko kiedy odczuwał strach, zaś prawość zawsze znajdowała się w jego interesie. Przechadzał się zatem powoli, starał także w pewnym stopniu, albowiem powoli przygotowywał się do pewnej podróży, powtórzyć najważniejsze rzeczy wynikające prosto z tego, jakie niebezpieczeństwo ze sobą niesie wyprawa w gąszcz tropikalnego lasu Ameryki Południowej. W związku z tym również przygotowywał się fizycznie do zbliżającego się dnia. O ile wiedział, że nie będą narzekać tam na zimno, o tyle Wielka Brytania zdawała się być pod tym względem wyjątkowo kapryśna. Ochładzająca się temperatura otoczenia zmusiła go do użycia zaklęcia ogrzewającego, które okazało się być przydatne, kiedy to kurka wykonana z materiału przepuszczającego muskający włosy wiatr zdawała się być bardzo słabym okryciem w stosunku do warunków oferowanych przez otoczenie. Tym razem anomalie zdawały się z niego kpić, kiedy to różdżka poszła w ruch; czyżby złe wykonanie gestu ręką? Nie wiedział, ale zamiast stopniowego rozgrzania organizmu, poczuł zwyczajnie... zimno. Jeszcze większe, przez co momentalnie otulił się szczelniej ubraniem, przy okazji marszcząc brwi z tej okazji. Ponowne rzucenie - Calefieri. - załatwiło sprawę, choć skutki uboczne poprzedniego zaklęcia zdawały się utrzymywać, dlatego ponownie zadecydował, tudzież uparł się przy jednym wyjściu - użył zaklęcia. Znowu? Przeszywające na wskroś zimno objęło jego ręce, tym samym zmuszając do drżenia. Jeszcze raz. Pierwsze rzucenie nie wywołało żadnego skutku, jakoby inkantacja nie udała się w żaden szczególny nań sposób. Dopiero druga oraz trzecia próba odniosły należyty skutek, w związku z czym mógł ruszyć dalej. Dolina Godryka nieraz bywała pod tym względem bardzo kapryśna - nie pozostawało nic innego jak zwyczajnie westchnąć cicho oraz udać się do nieznanego wówczas miejsca. Obeliski Przydziału wydobywały z siebie nieznaną dla O'Connera magię. Kiedy to przystanął obok jednego z nich, mając tuż przy sobie zwierzę magiczne, zauważył tajemniczy zapis runiczny, który go wyjątkowo zaciekawił. Odgarnął pierwsze bluszcz, który z upływem czasu objął tabliczkę, następnie niemalże przez całą godzinę zajmując się odszyfrowaniem przekazu wysoce intrygującego jego umysł. O ile nauka Starożytnych Run nie sprawiała mu trudności, o tyle spędził przy zapisie dłuższą część czasu, dzięki czemu dowiedział się czegoś więcej niż tylko rozszyfrowywania run, które to dla większości były czarną magią - oczywiście nie pod względem dosłownym. Na szczęście z tego przedmiotu aż tak słaby nie był. Dopiero chodzenie dookoła oraz owijanie smyczą Aarona przez Lunę zdawało się przywrócić mu resztki rozsądku oraz zmusić do dalszego spaceru, w związku z czym zawrócił oraz udał się w całkowicie inną stronę.
Widział już sporo magicznych obiektów, jednak to Obeliski były chyba najbardziej interesujące ze wszystkich. Historię tę usłyszał raz na zajęciach, bo jednemu z nauczycieli wymsknęło się, kiedy jakiś uczeń zwrócił na nie uwagę. Szczerze? Nie był zwolennikiem zagłębiania się w przeszłości, w końcu tyle jeszcze było przed nimi. Tyle rzeczy do odkrycia i zobaczenia... Czemu mieli żyć wydarzeniami, które miały miejsce setki lat temu? Mimowolnie podsłuchał to, o czym mówili z przodu sali i tak ta historia utkwiła mu w pamięci. Chciał się przekonać, czy to prawda... Czy magia emanuje z tego miejsca, sam chciał ją poczuć na swojej skórze, bo jako osoba zachłanna... Cóż, więcej mówić nie musi. Kiedy Thomen podszedł bliżej, odgarnął z pomnika bluszcz, który go porastał. Zobaczył, że znajdują się tutaj runiczne znaki, które zamierzał rozszyfrować. Kiedyś miał w dłoni księgę z zajęć ze Starożytnych Run. Lektura była nudna i bardzo szczegółowa, jednak było coś uspokajającego w tym, ja wszystko do siebie pasowało. Po czasie, po godzinnych męczarniach, jakie zniósł podczas tej lektury. Teraz nie było lepiej, chociaż niektóre znaki były dla niego jasne i zrozumiałe. Reszty albo się domyślał, albo wgapiał się w nie, licząc na to, że coś z tego zrozumie. Kiedy słońce zaczęło zachodzić, westchnął ciężko, orientując się, jak głodny się zrobił i jak palce zaczęły zamarzać wystawione na warunki atmosferyczne. Chciał jak najszybciej znaleźć się w zamku, a nóż widelec, może chwyci za książkę i odda się kolejnej lekturze ze Starożytnych Run.
Zaplanowana na przynajmniej kilkugodzinną wizyta w Dolinie Godryka była efektem zakładu. Wraz z jednym z Puchonów zdecydowała się wyznaczyć przypadkowo wybrane miejsca z osady, wypisać je na kawałku pergaminu i założyć się następnie, kto szybciej zwiedzi je wszystkie; dodatkowe punkty przysługiwały im za przyniesienie wartościowej pamiątki z danej lokacji, która rzeczywiście miałaby pewne charakterystyczne znaczenie. Kamień bądź kawałek pogniecionego, nadgryzionego czasem liścia z pewnością nie zostałby zaliczony do potencjalnej nagrody - której nawet jeszcze, jednakże, nie ustalili. Zamiast tego obiecali sobie wyśmienity prezent na święta wysłany przez przegranego do zwycięzcy, a to wystarczyło, żeby Plum dziarsko przemierzyła Dolinę w poszukiwaniu pierwszego punktu. Obeliski Przydziału.
Do tej pory słyszała o ów miejscu niestworzone legendy. Inni czarodzieje opowiadali o niesamowitej magii drzemiącej w głazach, co rusz ktoś dodawał wzmiankę o nieprzewidzianych efektach, jakich doświadczył w zetknięciu z arkanami obiektu - niektóre były pozytywne, inne zaś negatywne. Puchonka oczekiwała czegokolwiek. Czegokolwiek, byle nie poczucia kompletnej straty czasu. Nie doświadczając niczego nadzwyczajnego, westchnęła pod nosem z niezadowoleniem i wyciągnęła mapkę z kieszeni, wyznaczając kolejny cel swojej podróży.
Dni stawały się chłodniejsze, przepełnione przede wszystkim trwającą zimą, kiedy to próbował samodzielnie przejść przez to wszystko i zwyczajnie zapomnieć. Był inny, był dziwny, był odmienny, był nieuważny, czytając książkę podczas spaceru ze zwierzętami; być może nawet i głupi, ale to wydawało mu się być jedną z najciekawszych wówczas czynności. Skrzypiący śnieg pod butami, towarzystwo zwierząt na mało co zaludnionych terenach, brak towarzystwa bardziej powodującego stres niżeli przyczyniającego się do rozwoju kontaktów interpersonalnych; to wszystko wydawało się być zaskakująco błogie. Brak liści na drzewach, mróz przeszywający wszystko dookoła z nieznaną wówczas precyzją; wiatr zdający się nie posiadać skrupułów podczas kolejnego pokonywania ścieżek Doliny Godryka. Co prawda uzdrowiciel starał się uważać na to, gdzie stawia własne kroki, lecz nie zawsze mu to wychodziło, w związku z czym zmagał się z drobnymi upadkami i wypadkami; również wolał bardziej przystać w miejscu, niżeli wykonywać dwie czynności jednocześnie, tak naturalne i wchodzące w rutynę ludzką. O ile na szpitalu mógł się skupiać, o ile podchodziło mu to wręcz odruchowo, o tyle jednak patrzenie na bijący po oczach śnieg, pod nogi, by przypadkiem nie przyhaczyć o jakiś korzeń oraz doglądanie hasających po tychże terenach piesków… no cóż, kiedyś musiał się wywalić. Uderzył zatem twarzą w śnieg, całym ciałem zatapiając się praktycznie w białej pierzynie. Nie ma to jak spacery z psami, które zauważyły bez problemu wypadek swojego właściciela i niemalże natychmiastowo pognały w jego stronę. Chwilę mu zajęło, zanim w pełni powstał na własne dwie nogi, czując jeszcze większe zimno wynikające z kontaktu ze śniegiem. Całe szczęście, nie musiał zbytnio na to narzekać, choć poczuł, jak ręce stały się niezbyt posłuszne, zaś twarz zaskakująco lodowata, więc pokusił się o jedno z zaklęć, które wchodziło w jego niemalże prawie codzienną rutynę w postaci profesji uzdrowiciela. Wyjął różdżkę z rdzeniem z pióra feniksa, którą dzierżył od pamiętnych czasów szkolnych, dbając o nią w jak najlepszym zakresie, by następnie wykonać prosty ruch dłoni. - Calefieri. - wypowiedział przy odpowiednim zgięciu nadgarstka, by następnie ogrzać samego siebie i pozbyć z ciała zimna, które zaczęło je opanowywać. Pogoda ewidentnie była bajeczna, ale naprawdę szkoda by było, gdyby przez swoją głupotę nie tylko się rozchorował, lecz także zepsuł jeden z egzemplarzy książek, które otrzymał od przyjaciela z czasów szkolnych. Schował ją zatem do swojej typowej, poręcznej torby, okrywając się szczelniej płaszczem, gdy aura ciepła przeszyła jego sylwetkę, umożliwiając mu tym samym zlikwidowanie choć przez chwilę nieprzyjemnego chłodu. Spacer trwał dłuższy czas, Matthew doglądał zwierząt oraz tego, czego wcześniej nie miał prawa odkryć. Podczas pokonywania kolejnych dróżek, odważył się rzucić jeszcze raz zaklęcie, by ominąć nieprzyjemny chłód, który nie chciał go opuścić. Z czasem dotarł do mniej znanych terenów, na których znajdowały się dziwne obeliski - z początku podchodził do nich z rezerwą, ostatecznie jednak postanowił skorzystać z okazji oraz rozejrzeć się bardziej po okolicy, przypinając tym samym zwierzęta do wziętych ze sobą smyczy. Zauważył przy jednym z nich bluszcz, zamarznięty, który postanowił odgarnąć - dostrzegając tym samym runy, nad którymi zaczął się głowić o wiele bardziej, niż ktokolwiek byłby w stanie przypuszczać. Zatracił się w nowej lekturze, zapomniał o otaczającej go rzeczywistości, by następnie zostać zmuszonym jeszcze raz do rzucenia, kiedy zaklęcie przestało działać, Calefieri. Być może nie był orłem z zakresu rozszyfrowywania run, aczkolwiek sprawiło mu to w pewnym stopniu przyjemność, gdy zdołał zobaczyć, ile czasu spędził nad ich tłumaczeniem; co prawda nie było to zbyt dużo czasu, albowiem zwierzaki wcale się nie nudziły, co nie zmienia faktu, że powinien był wówczas wracać, by przypadkiem nie wpaść w tarapaty. Zawrócił, zanim cokolwiek mogłoby się na niego zezłościć.
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Znów nie mogę spać, chociaż jest dość wczesna godzina, bo chyba kawałek przed jedenastą. Ostatnimi czasy koszmary męczą mnie jakby mniej, ale kiedy już się pojawiają, to uderzają ze zdwojoną siłą, sprawiając, że się boję. Co ze mnie za Gryfon, skoro jestem tchórzem? Nawet nie potrafię wrócić do domu i stanąć twarzą w twarze ze swoimi rodzicami, którzy chyba by mnie zamordowali, gdyby mnie teraz zobaczyli. Tiara najwyraźniej musiała się pomylić, wrzucając mnie właśnie do Gryffindoru, chociaż z drugiej strony… gdzie indziej mogłaby mnie dać? Szwendam się po Dolinie Godryka, nie do końca wiedząc, gdzie niosą mnie nogi, chociaż miejsce, do którego trafiam chyba nie jest przypadkowe. Legendy mówią, że to właśnie tutaj założyciel mojego domu stworzył tę durną, gadającą czapkę, przez którą w Hogwarcie trwa wieczna wojna. A może to wina Slytherina? Chociaż znam wiele osób stamtąd i wcale nie są takie złe. Chociażby Nessa, do której powinienem się zwrócić, zamiast sam błądzić po obrzeżach wioski na drugim końcu kraju. Nie chcę jednak budzić, a poza tym nie wiem, gdzie teraz jest. W Hogwarcie? W domu? Może w pracy? Albo siedzi w jakimś pubie z Cortezami. Wątpię, żeby spała, zwłaszcza o takiej godzinie, ale i tak głupio mi do niej pisać, tak jak i do kogokolwiek innego. Tak więc idę przed siebie ścieżką za wioską, widząc w oddali ciemność, aż docieram do dwóch obelisków. Moje myśli błądzą w tylko sobie znanym kierunku i nie wiem, co z nich wpływa na fakt, że te monumentalne bryły kamienia pokryte pismem, na widok którego nawet Fairwyn dostałby orgazmu, pojawiają się tuż przede mną. - Lumos – mruczę pod nosem, rzucając zaklęcie zapalające, żeby dostrzec jakiekolwiek szczegóły. Mnóstwo napisów, których nie rozumiem poza poszczególnymi znakami zapamiętanymi z lekcji run. Gdyby na tym polegał mój egzamin, pewnie bym wszystko oblał. Okrążam kamienie, prawie wpieprzając się w rosnącą u stóp jednego z nich kupę pokrzyw. Nic niezwykłego jednak nie dostrzegam. Stwierdzam, że może jednak działają na magię i zbliżam różdżkę do tego bliższego, próbując dotknąć symbolu o ostrych kątach. I w tym momencie czuję jak jakaś niewidzialna siła odrzuca mnie do tyłu tak, że uderzam w ziemię z okropnym gruchnięciem. Bolą mnie wszystkie części ciała, a w głowie kręci się, chociaż leżę. Przed oczami mam mroczki i jestem w takim szoku, że w pierwszej chwili nie zauważam, że moja ręka wygina się pod jakimś dziwnym kątem, na którego widok mam ochotę zwymiotować. Dopiero kiedy siadam, czuję okropny ból w tym miejscu i nie wiem, co robić. W pierwszej chwili mam ochotę chyba się rozpłakać, tym samym dając kolejny dowód na to, że mierny ze mnie nie tylko Gryfon, ale po prostu facet. Zaciskam zęby, dotykając palcami drugiej ręki tę złamaną, przez co boli jeszcze mocniej. Próbuję się skoncentrować, szukając w głowie zaklęć uzdrawiających, żeby jakoś sobie z tym poradzić i w końcu coś mi zaczyna świtać. Rzucam je, a ręka z głośnym trzaskiem i rwącym bólem wraca do pierwotnego kształtu, chociaż dziwne uczucie pozostaje dalej. Lepiej jednak, że ręka, a nie kark.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Przyszła tutaj zwabiona legendami o magii i potędze. Pragnęła uszczknąć z tego dla siebie chociaż trochę, dlatego nie zraziła się opowieściami o prawości. Nie miała szlachetnych celów, chciała po prostu zarabiać, a dodatkowa moc z pewnością by jej w tym nie przeszkodziła, a nawet pomogła. Idąc na miejsce z całych sił starała się wymyślić jakiś przekonujący szlachetny cel, który pozwoliłby jej bez uszczerbków zdrowotnych przeszukać obeliski. Miała z tym jednak poważny problem. Wzbudzanie w sobie na siłę konkretnych emocji i kreowanie wewnętrznego nastawienia przychodziło jej z trudem, więc choć zewnętrznie można by ją wziąć za wcielenie szlachetności, serduszko mówiło, że nie o to jej chodzi. Ostatecznie poszła z przekonaniem, że chodzi o kaczuszki. Tak tak, kaczuszki. Chce być potężna i oświecona, żeby móc lepiej chronić kaczuszki... Obelisk chyba nie uwierzył. W zasadzie to trudno się dziwić, sama by nie uwierzyła! Nie działo się nic szczególnego i było to frustrujące do tego stopnia, że Xanthea postanowiła zadziałać różdżką. No bo może chodziło o coś w stylu cegieł prowadzących na Pokątną? Dotknęła kamienia czubkiem różdżki i puf! Poleciała do tyłu. Jej ręka wygięła się w dziwnym kierunku, a Xanthea... cóż. Była pewna, że to się skończy w szpitalu.
[z/t] Kosteczki: 3,5 Rzut był dawno. Fabularnie rozgrywa się jakiś czas przed eventem. Konsultowane.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Zephaniahowi coraz bardziej podobały się wszelkiego rodzaju podróże po Dolinie Godryka i zajmowanie się wszelkiego tego rodzaju aktywnościami. Coś w rodzaju "zgadnij co jeszcze los ma przed tobą". Już udało mu się zgubić różdżkę, zdobyć nowe zwierzątka... I jeszcze oczywiście doczekać się... eee... czegoś? Aaa, tak... naszyjnika syreniego. No więc nie pozostawało nic innego jak wyruszyć w kolejne miejsce. Obeliski Przydziału? Cóż... To było ciekawe. Ale jakoś nie wyczuwał magii tego miejsca. Ale zaraz... Co to było? To jakieś runy? Hmm, ciekawe. Może faktycznie trzeba było się zastanowić nad tym głębiej. Zefek podszedł bliżej do miejsca i po różnych runach. Wow, może pozna i dowie się o tym miejscu coś więcej... Hmm... No już, już.. Powoli zaczynał to rozumieć. Nie wiedzieć kiedy zgubił już czas i musiał serio zacząć iść w kierunku.. zakończenia odczytywania. Po jakimś czasie zapamiętał to... i ruszył gdzieś dalej...
|zt
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Spacer po okolicznych terenach Doliny Godryka zawsze musiał obfitować w ciekawe wydarzenia. Czasem natrafiał na niezbadane, ciekawe lokalizacje, a czasami ograniczał się do samego chodu, niezwiązanego z żadnym ryzykiem ani niebezpieczeństwem. W pewnym momencie zboczył ze ścieżki, bowiem trzymając mapę przed sobą, chciał trafić do legendarnych obelisków. To tylko ciekawość wędrownika, nic osobistego. Nie mógł odpoczywać w domu, siedzieć bezczynnie i broń Merlinie, nudzić się. Choć wybiła godzina szósta rano (tak, był na nogach od czwartej), to był pełen energii i zapału. Trafił do miejsca docelowego i z podziwem obserwował okolicę. Czasem coś notował w dzienniku, być może wrażenia związane z obecnością magicznych obelisków. Tutaj wszak została stworzona Tiara Przydziału, a więc kto wie, może uda się nasycić samego siebie odpowiednią dawką magii? Nie dążył do wszechwładzy, to jedynie zainteresowanie czy faktycznie wyczuje tutaj coś niesamowitego. Tak też się stało. Powietrze drgało, wypełnione zapachem kwiatów, których tu przed momentem nie było. Zmarszczył brwi, napiął palce na rdzeniu różdżki ukrytej w kieszeni i podążył ścieżką, wszak kwiaty nie mogły oznaczać zła, czyż nie? Gdyby były krwiste bądź zwiędłe to wtedy zastanowiłby się dwa razy zanim by tu podszedł. Kilka metrów dalej wśród krzewów znalazł bardzo ładny okaz beozaru. Z pomocą rękawiczek, zaklęcia lewitującego i sakiewki przetransportował piękny kamień do woreczka, gotów zabrać ze sobą najpopularniejszy środek antidotum na otrucia. Kręcił się po okolicy dobrą godzinę lecz nic już się nie wydarzyło. Zabrał ze sobą również kilka płatków kwiatów, które go zaprowadziły do przedmiotu. Po pewnym czasie udał się w dalszą trasę, po drodze notując wrażenia związane z obecnością legendarnych obelisków przydziału.
| zt
Archie N. Darling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Bardzo jasne oczy, kolczyk w języku, dużo biżuterii, kokosowy zapach, irlandzki akcent, dźwięczny głos
Znalezienie Obelisków wcale nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać - nie znam Doliny Godryka właściwie wcale i jeszcze w miasteczku muszę poprosić kogoś o kierunek, a później zostaję poproszony o autograf, rozmowę... Kiedy docieram do Obelisków, jest już późno i zaczyna robić się ciemno, co nie sprzyja poszukiwaniom. Obchodzę pomniki ze wszystkich stron i czekam na aktywację tajemniczej magii, ale nic się nie dzieje. Znajduję kilka run, które mówią mi tyle, co nic... rozkopuję trochę nogą rozgrzebaną ziemię w okolicy, ale żadne fanty magicznie się obok nie pojawiają. Przysiadam przy jednym z Obelisków i wyciągam z torby notatki, na które dopiero co pozerkiwałem podczas podróży Błędnym Rycerzem. Kilka run jest tutaj wyjaśnionych, ale wreszcie i tak poddaję się po prostu intuicji, robiąc jeszcze jeden obchód. Z niechęcią odgarniam nieco wspinającego się po pomniku bluszczu i wtedy też dostrzegam poluzowany kamień u jego boku; różdżką delikatnie staram się przesunąć kilka kamyków, ale ostatecznie muszę sięgnąć do zagłębienia dłonią. Wyciągam malutki skórzany woreczek - podniszczały i brudny, ale dalej skrywający swój prezent w postaci Szafira Safira. Czuję się niemal źle, gdy chowam swoją zdobycz do torby i pospiesznie udaję się do miasteczka, zupełnie tak, jakby ta chaotyczna misja wcale nie powinna skończyć się sukcesem.
|zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Był wkurwiony. Oj był bardzo wkurwiony. Nie miał bladego pojęcia, co ze sobą zrobić by tę energię rozchodzić i jakoś dojść do siebie. Cała ta rozmowa z Moralesem na wizzie niczego nie naprawiła, a wręcz sprawiła, że nastolatek jeszcze bardziej miał ochotę mu tę arogancką mordę rozpierdolić nie do poznania. Siedzenie w domu wykańczało nabuzowanego Maxa, więc nastolatek wziął różdżkę i wypełnioną po brzegi piersiówkę i ruszył w okolice Doliny Godryka. Ubrany w dresik postanowił puścić się biegiem po okolicznych terenach, nie widząc innego sposobu na wyładowanie buzującej w nim agresji. Nie zważał na to, gdzie niosą go nogi, chciał po prostu oczyścić głowę. Zdziwił się więc, gdy po chwili poczuł napływającą do otoczenia magię, która dość jasno zaznaczała swoją prezencję. Solberg przysiadł na postawionej nieopodal ławce i uważniej rozejrzał się wkoło. Niedaleko stały cztery potężne obeliski, o których kiedyś słyszał chyba jakieś plotki czy legendy. Wielkie kamienie miały niby coś wspólnego z założycielami Hogwartu, ale jakoś nastolatek nie potrafił dokładnie przypomnieć sobie o co w tej historii chodziło. Gdy tak siedział łapiąc oddech po biegu nagle jakieś tajemnicze zwierzę zaczęło latać wokół niego, a następnie przeganiać z ławki. Max nie do końca znając się na magicznych stworzeniach uznał, że lepiej tego czegoś nie wkurwiać i puścił się biegiem w okoliczne krzaki, gdzie co prawda zwierzę zniknęło, ale za to oczom byłego ślizgona ukazała się.... Chmara chochlików kornwalijskich. -Pięknie... - Mruknął dobywając różdżki. Jak on nienawidził kurwa tych jebanych niebieskich szkodników. Najchętniej by im skrzydła z dupy powyrywał, ale teraz nie miał czasu na przyjemności. Zaczął ciskać zaklęciami w ten rój, który jednak nic sobie nie robił z jego wątpliwych popisów magicznych. Istoty coraz bliżej go otaczały, przy okazji atakując odsłonięte fragmenty ciała nastolatka. Chcąc nie chcąc, Max musiał w końcu uznać ich przewagę. Wziął więc nogi za pas i ponownie rzucił się biegiem w stronę obelisków licząc, że te niebieskie kurwiszony go tam nie dopadną. Gnał ile tchu i pewnie by go w końcu stracił, gdyby nie przypierdolił w coś twardego i zdecydowanie ludzkiego. -Ja pierdolę, jeszcze tego mi brakowało. - Mruknął do siebie, po czym uniósł wzrok napotykając... No cóż, skłamałby mówiąc, że widok, jaki miał przed oczami mu się nie podobał. Okazało się, że wpadł na przystojnego mężczyznę, jakby żywcem wyciętego z żurnala. -Wybacz, nie chciałem Ci wyjebać w klatę. Spierdalałem przed jebanymi chochlikami kornwalijskimi. - Wydobył z siebie te jakże kulturalne przeprosiny, od razu zapominając od Moralesie i całej tkwiącej w jego sercu złości. Nie zauważył nawet, że podczas ucieczki z kieszeni ubyło mu dziesięć galeonów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Nie miał pojęcia co tutaj robił, ale nie musiał wiedzieć, Casey nikomu się ze swoich czynności nie tłumaczył. Jeśli miał ochotę wybrać się na wypizdowie okraszone trochę historią Hogwartu to wybierał się na wypizdowie i nikomu nic do tego, co naprawdę mógł tu robić. Tak naprawdę nie chodziło o żadną celowość tej wycieczki, ani nawet punkt końcowy. O'Malley zwyczajnie odwiedził Dolinę rozrywkowo. Ciągłe przesiadywanie w Hogwarcie, lawirując między IQ 10, a IQ 11 jego uczniów wyczerpywało jego zdolności socjalne, a ostatnie wizyty w klubach magicznych, upadlały go bardziej niż chciałby to przed sobą przyznać. Dlatego ostatecznie znalazł się tutaj, w swojej samotni, wierząc, że ten kawałek Doliny Godryka może i musi należeć teraz wyłącznie do niego. Z tą pewnością siebie, przedzierał się przez gęstwiny okolicznych terenów, niespecjalnie natrafiając na tutejsze obeliski. Choć widok kawałków głazów po środku niczego go zaintrygował, w takim stopniu przynajmniej, że przyglądając się zimnej fakturze rozchylił bluszcz, na razie z ograniczonym zainteresowaniem sprawdzając, co się pod nim znajduje. Runiczne znaki nic mu nie mówiły, nie potrafił się nimi zachwycać, czytać z nich, ani empatyzować z tymi, którzy teraz zapewne poczuliby przepływ ekscytacji, że mogą je rozczytać, on patrzył w ich kierunku tępym spojrzeniem jednego zdrowego oka i zamglonym - niewyraźnym, drugim okiem. I warto przyznać, że to, co interpretował z tych napisów, bliższe było temu widokowi, jakie podsuwało mu to zbielałe oko. Jakieś bohomazy, pozbawione znaczeń, długo zresztą nieodczytane. Nie wiedział jak to się stało, że wpatrywał się w nie godzinę, może dwie, przechadzając się od jednego obeliska do drugiego, ale winić można było porę roku, naturę wila, dobrą pogodę, rozluźniający śpiew ptaków, znajomy zapach ziół... Ta atmosfera utrzymała go tu na dłużej. Właśnie schwytywał jakiś sens tych runicznych znaczków, kiedy żywe odgłosy wyrwały go z zamyślenia. Oderwał więc dłoń od skały, leniwie odwracając się do źródła dźwięku. Wzdrygnąłby się na coraz bliższy dźwięk, ale trzymając dłoń na różdżce czuł się stosunkowo bezpieczny. Jednak to poczucie nie trwało długo, bo już chwilę później coś ciężkiego, wyższego od niego, obiło się o jego pierś, siłą impetu przygniatając jego łopatki do głazu. Zmarszczył brwi, omiatając spojrzeniem czyjąś sylwetkę. Młody chłopak, miał szczęście, że był smukły, nie bardzo pokaźnie umięśniony, a pod materiałem jego koszulki rysowały się łagodne mięśnie, bo gdyby było inaczej, Casey czułby się stratowany. Tymczasem wystarczyło, że pomasował pierś, obrzucając nieznajomego chłodnym spojrzeniem i wyraził swoje niezadowolenie w słowach, ale nie złość: — To miały być przeprosiny? Podniósł wzrok, zaskakująco wyżej, bo chociaż jego muskulatura wcale nie odbiegała daleko od tej chłopaczka przed nim, jego masa rozkładała się równiej po nieco tylko ponad normę wyższym wzroście mężczyzny, a przez to nie od razu ich różnica centymetrów rzucała się w oczy. W swoim egocentryzmie zakładałby, że to on jest wyższy, a nie był. Naturalnym, intuicyjnym ruchem zaczesał prawą część włosów w tył, na chwilę odsłaniając oszpeconą część twarzy, ale ruch ten bardziej skupiał spojrzenie na złotych włosach, które zaraz znów opadły na jego policzek, prawie skutecznie odwracając uwagę od oszpeceń, złagodzonych wilim urokiem. — Nie wybaczam. Musisz się bardziej postarać — mruknął, wodząc spojrzeniem po swoim agresorze i zatrzymał wzrok na jego oczach. Dokładnie tam, gdzie z perfidią chciał, aby zaraz po schwyceniu kontaktu wzrokowego z nieznajomym, omamić go naturalną zdolnością hipnozy i ściągania uwagi. Uśmiechnął się przy tym kpiąco, nieznacznie unosząc ledwie jeden kącik ust. — Jak planujesz mi to wynagrodzić? Tak naprawdę nie czekał na żadne zadośćuczynienia, a jedynie czerpał satysfakcję, że mógł próbować je na kimś wymusić.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak to śpiewał pewien Polski wieszcz pieśni i tańca, los chciał z Maxem grać w pokera, raz mu dawał, raz zabierał.... Dzisiejszego dnia widocznie życie miało zamiar mu zabrać wszystko ze świętym spokojem na czele, bo to co się działo z każdą sekundą zakrawało o coraz większy żart i słabą ironię, które nastolatka ani trochę nie bawiły. Wręcz przeciwnie, im dalej szedł w ten dzień, tym bardziej czuł, że może skończyć jak zawsze, gdy życie dawało mu kopa w dupę, a to oznaczało zdecydowanie więcej niż ukryta w kieszeni piersióweczka wypełniona po brzegi jego ukochanym trunkiem. Już miał wsadzić w dupę te wszystkie siły woli i postanowienia i uciekać do domu, by przebrać się i udać do jednego ze swoich ulubionych mugolskich barów, gdy nagle życie postanowiło postawić na jego drodze mężczyznę, którego Max bezczelnie, ale i przypadkowo wepchnął na jeden z potężnych obelisków. Nastolatek nie wiedział jeszcze, co ma o tym wszystkim sądzić, bo tak naprawdę dość szybko uległ urodzie nieznajomego. -A co, mam uklęknąć z kwiatami? - Odpyskował odruchowo w swoim stylu, gdy mężczyzna podważył jakość jego jakże cudnych przeprosin, których gdyby nie wyjątkowy urok mężczyzny, prawdopodobnie nawet by nigdy nie było. Spojrzenie szmaragdowych tęczówek machinalnie podążyło za przeczesującą złote włosy ręką, nakręcając nieco wyobraźnię młodego chłopaka. Nie przeszkadzała mu zabliźniona część twarzy mężczyzny. Ba, Felix uważał nawet, że na swój sposób ta dodaje mu uroku tak samo, jak widoczne na przedramionach żyły, aż błagające o to, by nawiązać z nimi fizyczny kontakt. Max dopiero po chwili zorientował się, że po raz pierwszy od naprawdę dawna gapi się perfidnie na kogoś innego. Czuł panującą w głowie pustkę, bo nawet przez myśl mu nie przeszło, że może mieć przed sobą wila, czy też potomka tych podstępnych stworzeń. -Nie wybaczasz? - Powtórzył na powrót wracając spojrzeniem do przepięknie błękitnych oczu, które zdawały się wciągać go z każdą chwilą coraz głębiej. Czuł nienaturalny dreszcz przechodzący go po plecach i praktycznie słyszał, jak trybiki pracują mu w głowie, by w końcu ułożyć w jego ustach jakieś sensowniejsze słowa. -Zależy jak chcesz bym Ci to wynagrodził. - Odpowiedział już bardziej uwodzicielsko. -Jestem otwarty na każdą formę zadośćuczynienia, jeżeli tylko Cię ona zadowoli. - Mógłby zwalić to na niewątpliwy urok mężczyzny i całą tę magiczną hipnozę, która szła w pakiecie z krwią wili, ale prawda była taka, że w tym zdaniu wykipiał też po prostu czysty Solberg, który wszelkie problemy rozwiązywał zazwyczaj najgłupszym z możliwych sposobów. -Na początek mógłbym Cię upić w tym majestatycznym otoczeniu. Gustujesz może w whisky? - Zapytał wyciągając z kieszeni piersiówkę tak, by mężczyzna mógł się jej przyjrzeć. Sam Max chętnie przepłukałby sobie teraz gardło czymś mocniejszym, ale przecież nie wypadało tak samemu przyssać się do gwinta, jeśli miało się obok tak piękne towarzystwo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Obok niezdolności do łatwego wybaczania, cechował się także zawziętością, a przez nią nie lubił się powtarzać, więc zamiast udzielić jasnej odpowiedzi na słowa chłopaka, prychnął, splatając ręce na piersi i korzystając z okazji, że nie oderwał jeszcze łopatek od obeliska, stał w tej pozycji, krytycznym okiem wodząc po całym jestestwie nieznajomego. Ta jego buta, jeśli miał być szczery, wydawała się jeszcze mieścić w granicach jego cierpliwości, więc tylko dlatego jej nie skomentował. Nie miał zresztą wiele do powiedzenia na temat kwiatów i zadośćyczynienia, ponad to, co już powiedział. — Iście męski wybór — mruknął jedynie uszczypliwie, nawet nie dlatego, że ta uwaga tak wiele wnosiła, tylko żeby przerwać panującą ciszę. Chociaż spojrzenie nieznajomego mile łechtało wile jego, to każda następna sekunda, w której były ślizgon patrzył w jego kierunku, napawała Caseya z doświadczenia założeniem, że za chwilę, ten zachwyt zgaśnie. Zastąpi go obrzydzenie, kiedy pokona pierwszą maskę, jaką O’Malley narzucał na twarz. Być może wzrok ucieknie w kierunku zbielałego oka, a może poparzenia na prawym profilu, może dostrzeże między serpentynami węży wijących się na ramieniu blondyna, wypukłe, ciemne, strute żyły, nienaturalnie bladą, prawie papierową skórę. Ale nic takiego się nie stało - może Casey otoczył nieznajomego znacznie większym czarem niż planował, przechylił nawet głowę na bok, oceniając spojrzeniem trzeźwość w zielonych oczach. Odepchnął się również w tym celu od obeliska, stając dwa kroki bliżej, w odległości, którą ktoś inny mógłby uznać za niestosowną, ale dopiero z tego dystansu mógł spojrzeć w szmaragdowe tęczówki, kontrolnie badając, jak twardo myśli Solberga trzymają się jeszcze ziemi. — Gdybyś był kobietą, miałbym kilka pomysłów. Tymczasem… jesteś na straconej pozycji, nic nie możesz zrobić. Może poza podarowaniem mu whiskey, które Casey bezceremonialnie odebrał w piersiówce od nieznajomego. W przeciwieństwie do niego, nie miał oporów, żeby się uraczyć jej zawartością, bez podziału z nim samym. Wlał w siebie kilka sążnych łyków, ledwie ściągając tylko brwi na palący smak przepływający mu przez gardło, dobrze już z nim oswojony. — Skąd pomysł, że potrafisz mnie upić? Do tego nie starczy Ci jedna piersiówka. Nie oddał mu jej jeszcze, bo zostało mu obiecane wielkie picie, a jak dotąd trzymał mierną ilość alkoholu, która nie była w stanie wielce wpłynąć na jego trzeźwość, a co dopiero gdyby podzielić ją na dwoje… — Więc zgaduję, że masz na to jeszcze inny plan? Albo chowasz takich w zanadrzu jeszcze kilka? Wzrokiem podążył od twarzy Maxa, przez jego sylwetkę, wnikliwie badając połacie jego odzienia, ale oprócz naturalnego wybrzuszenia w kroku, żadne inne nie wskazywało na to, żeby coś miał chować po kieszeniach, dlatego przewrócił oczami - bo zamierzał trzymać go za słowo, co do tego upicia. Dlatego, póki obietnica nie zostanie spełniona, skonfiskował piersiówkę, chowając ją do tylnej kieszeni spodni, zaraz pod jeansową, przecieraną kurtką przewiązaną w pasie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać Casey nie spotkał jeszcze Maxa, którego raczej mało co potrafiło odstraszyć. Jakby nie patrzeć, jego były chłopak przez długi czas wyglądał jak żywcem wyjęty z młynka do mielenia mięsa przez liczne blizny i niekończące się urazy i choć Solberg uwielbiał popatrzeć i wykorzystywać nienaruszone i perfekcyjne ciała, tak kompletnie nie rozumiał powodów, by odrzucać te mniej idealne. Sam zresztą znał przynajmniej jedną osobę, która za każdą bliznę u partnera dałaby się pociachać sama. Szramy dodawały charakteru i opowiadały historię i to właśnie przyciągało nastolatka do tych mankamentów. Chciał o nich słyszeć i poczuć ich nieperfekcyjną strukturę pod swoimi dłońmi, a patrząc na tego czarującego mężczyznę tym bardziej nie potrafił postrzegać tego jako wady. Nie zraził się ciętym komentarzem, który obudził w byłym ślizgonie naturalną chęć podniesienia rękawicy i wdania się w to wyzwanie, które najwyraźniej samo go znalazło. Czy było w ogóle możliwe do realizacji? W tej chwili Maxa to nie obchodziło. Liczyła się sama próba. -Czyli jedynie płeć jest tutaj problemem? Daj mi godzinę, może dwie i jestem w stanie coś na to poradzić. - Odpowiedział, dając do zrozumienia, że tak łatwo nie zamierza się poddać. Poza tym, skoro mężczyzna nie potrafił podać innego przykładu zadośćuczynienia, nastolatek musiał kombinować tak, by zmieścić się wyznaczonych przez niego ramach. A opcji akurat kilka znał. W dodatku zmniejszony dystans między nimi jeszcze bardziej podsycał buńczuczność Felixa, który kompletnie nie rozumiał pojęć granic i przyzwoitości. -Słyszałeś o przystawkach? Mam tego zdecydowanie więcej, ale w tym celu musielibyśmy opuścić te stare głazy. Albo musiałbyś na mnie poczekać, żebym skoczył to domu. - Wyjaśnił, po raz kolejny nie dając się zbić z tropu tak prostym argumentom. Co jak co, ale to on był tu mistrzem kombinowania i jeśli nieznajomy chciał go zagiąć, musiał się zdecydowanie bardziej postarać. Uniósł pytająco jedną brew widząc, jak wzrok mężczyzny lustruje jego sylwetkę. Sam nie wiedział, czy poczuł się tym mile połechtany, czy jednak odczytał to jako kolejne wyzwanie. Max zauważył jednak coś jeszcze, co już aż tak mu się nie spodobało. -Ale piersióweczkę to Ty mi oddaj. Nie po to moi znajomi szukali jej po cmentarzu, żeby teraz tak po prostu odebrał mi ją jakiś przystojniak. - No kto to widział taką bezczelność! Co prawda nie była to jego jedyna piersiówka, ale był przywiązany do swoich pojemników na alkohol dość znacząco. W dodatku żałował, że ta jeansowa kurtka zasłania mu tak przyjemne miejsce ukrycia flaszki. Póki co jednak nie zdecydował się po prostu perfidnie po nią sięgnąć dając mężczyźnie czas na odpokutowanie i oddanie mu naczynia z własnej woli.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Wodząc wzrokiem po jego sylwetce, nie mógł nie zauważyć, że mimo pokaźnego wzrostu, gdyby widział go z daleka, wydawałby mu się bardzo młody, nie tak wysoki i prawdopodobnie nieletni. Miał chłopięcą buzię i chłopięcy urok i nawet chłopięce, naiwne usposobienie. Byłoby w tym coś uroczego, gdyby Casey był kobietą, ale jako mężczyzna, w innych osobach swojej płci szukał wyzwania i rywalizacji, a nie potrafił traktować nieznajomego poważnie, kiedy ten wyglądał mu na chłopaczka jeszcze bardziej niż mężczyznę. — Nie pijam z nieletnimi – podsumował w końcu, chowając dłonie do kieszeni spodni, na dowód, że nie planował tej piersiówki oddać, bo i nawet przez chwilę mu to przez głowę nie przeszło. W chłopaku było coś, co trzymało O'Malleya jeszcze w miejscu. Był stosunkowo podatny na wili urok, a Casey nigdy nie ukrywał, że najbardziej lubił przewagę, jaką dawały mu geny, ale nie tylko to... był odważnie rozszczekany jak na małolata, ale w sposób taki całkiem nawet zapewniający rozrywkę, bardziej niż irytujący. Nie ruszał się z miejsca, bo był ciekawy, co zaraz wymyśli, co wykombinuje, ale słuchając o przystawkach, trochę się zawiódł. Skrzywił się nawet ledwie wyraźnie. — Do domu rodziców/ tak. marzę żeby ich poznać. wyciągnął ręce z kieszeni spodni, tylko po to żeby sięgnąć po piersiówkę i opróżnić pozostałą jej zawartość. dopiero po tej czynności odrzucił ją byłemu ślizgonowi. — to nie kosztowała cię wiele. wbrew temu, ze negował dosłownie wszystko, co zostało powiedziane, ostatecznie jeszcze nie spisał jego towarzystwa na straty. chociaż nie dawał tego po sobie poznać, podobało mu się, jak chłopak przyjmował jego wyzwania, chociaż casey konsekwentnie ignorował te, które były rzucane jemu. ostatecznie, nic nie mówiło tak dobrze o charakterze i sile człowieka, jak jego gotowość do działania. tylko dlatego, rzucił; — Masz piętnaście minut. bez gadżetów i wspomagajek. przekonaj mnie, że jesteś ciekawszy niż większość ludzi. Nie był przekonany. Oboje opuścili miejsce pewnie z tym samym rozczarowaniem.
zt
Ostatnio zmieniony przez Casey O'Malley dnia Wto 30 Sty 2024 - 16:54, w całości zmieniany 3 razy
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, jakby nie było Max był jeszcze dzieciakiem, choć starszym niż wyglądał. Pełnoletność już osiągnął, a to, czy Casey szukał w nim wyzwania czy nie, nie robiło mu różnicy. Sam chętnie podniósłby każdą rzuconą mu rękawicę. -Idealnie się składa, bo jestem legalny. - Odpowiedział z wyszczerzem. Przynajmniej jeden dorosły miał tyle oleju w głowie, by wcześniej zainteresować się jego wiekiem. Solberg znał w końcu takich, którzy pytali o to w momencie, gdy było już po fakcie obciążającym. Szkoda tylko, że koleś nieco zbyt mocno zakumplował się z piersiówką nastolatka, którą ten chętnie przyjąłby z powrotem. -Cóż, muszę Cię zmartwić bo matka nie jest zbyt rozmowna. Chyba, że posiadłeś sztukę nekromancji, to chętnie sam zamieniłbym z nią kilka słów. - Odgryzł się w typowy dla siebie sposób, wybierając opcję bardziej dla siebie korzystną, a wspomnienie zmarłej matki było szybsze niż tłumaczenie jego zawiłej historii rodzinnej. Poza tym, gdyby serio miał przed sobą nekromantę zdecydowanie rozmowa zrobiłaby się ciekawsza, bo pytań już miał w głowie co nie miara. -Zależy jak spojrzeć. - Wzruszył ramionami, bo na pewno nie miał zamiaru opowiadać historii tej piersiówki przypadkowemu nieznajomemu. A przynajmniej nie tego fragmentu żywota przedmiotu, który wiązał się praktycznie z utratą przez Maxa całego życia. Wyzwanie w końcu zostało rzucone, a Solberg nie potrzebował wiele czasu na odpowiedź, która po chwili wypłynęła z jego ust. Możliwe, że wili urok przestał już tak na niego działać, a może po prostu był sobą. -Nie jestem. - Stwierdził krótko, jakby kompletnie mu nie zależało. Nie uważał się za cudowny wyjątek od ludzkości, co to to nie. -Poza tym jeśli myślisz, że w piętnaście minut poznasz człowieka, to chyba trafiałeś na samych nudziarzy. - Podsumował mężczyznę i jego relacje wyciągając z kieszeni szluga i odpalając powoli, po czym wyciągnął paczkę w stronę nieznajomego, niemo oferując, by się poczęstował. -Jedyne co potrafię to siedzieć nad kociołkiem i wkurwiać ludzi, jeśli to Cię przekonuje. - Uchylił jednak rąbka swojego charakteru, zaciągając się nikotyną. Wciąż nie potrafił oderwać od mężczyzny wzroku i choć miał wrażenie, że coś z jego wyglądu ubyło, zapewne wili urok, wciąż uważał go za przystojnego mimo szkaradnej blizny na twarzy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
A co to, a cóż to, przemyka wokół obelisku. Wygląda jak koza, pachnie jak koza, może to koza? Krążą pogłoski o istotach zwanych skinwalkerami, które przybierają postać czegoś znanego ludzkim oczom, ale nie potrafią tego odtworzyć w sposób idealny, przez co obserwując je ma się wrażenie widoku doliny niesamowitości. Koza niby była kozą, ale szła jakoś dziwnym krokiem, oczy miała jakieś zbyt bystre jak na zwierze, spojrzenie zbyt uważne, zatrzymujące się na obiektach dookoła, zamiast jak to zwierzach patrzeć się tępo w przestrzeń i mlemać trawę kręcąc mordą. Bryknęła, fiknęła i przebiegła koło Max'a i Casey'a, capnąwszy trzymaną przez mężczyznę piersiówkę w zęby i dała w długą wokół obelisku. Maksie, wstawaj i goń, albowiem to najprawdziwsza w świecie koza-złodziejka.
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wkurwiony na mężczyznę, który mimo wszystko cieszył oko, Max nie do końca rozglądał się wokół. Chciał odzyskać swoją własność i do tego się po prostu najebać, wiec uznawał, że nie prosi o zbyt wiele. A jednak, zdawało się, że Casey miał na ten temat coś innego do powiedzenia. Na całe szczęście, albo i nie, zależy kogo spytać, nagle na ratunek przybiegła dziwnie bystra koza, która capnęła w swoją paszczę największy skarb Solberga. Ten, nawet nie zamierzał się oglądać na rozmówcę, a od razu ruszył w pogoń za zwierzakiem, co jakiś czas przeklinając sierściucha, żeby oddał mu to, co zajebał bo inaczej te rogi z głowy to wylądują w miejscu, gdzie zdecydowanie żadne rogi znaleźć się nie powinny.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Koza to zwierze zwinne, a bystra koza-złodziejka? Testowała, czy ten organizm Solberga, przetrzebiony latami nadużyć alkoholowych, eliksirowych i innych używek, nadawał się do jakiegokolwiek wzmożonego wysiłku fizycznego. Brykała sprawnie uskakując z lewej na prawą, a potem z prawej zawrotka i na lewą, nic sobie nie robiąc z gróźb chłopaka, bo ten zapomniał, że jest czarodziejem i że różdżką można bardzo łatwo spacyfikować nie tylko innego czarodzieja, ale także i krnąbrne zwierzęta. Wskoczyła wesoło na najbliższą ławkę i hopsnęła dalej przez oparcie, mecząc głośno i donośnie, w ramach ogłoszenia światu swojej dominacji nad ta żałosną rasą ludzką. Niestety, żeby meczeć musiała otworzyć japę i piersiówka wypadła jej z mordy w trawę, więc pomimo, że uciekała dalej - dalsza pogoń nie miała sensu.
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max ostatnimi czasy trochę mimo wszystko trenował, żeby nie dać się kompletnie pożreć staremu stylowi życia, więc ta pogoń nie była dla niego aż tak wyczerpująca, jak można by się spodziewać. Nie działała jednak dobrze na jego nastrój, bo chłopak wkurwiał się z każdym kolejnym wesołym hopsem kózki, która widocznie bawiła się zajebiście, zwodząc go między przeróżnymi obiektami. Nawet skusił się na parkour przez ławkę, która i przez kozę została obskoczona. Na szczęście nie musiał dużo dłużej męczyć swoich przepalonych szlugami płuc, bo już po chwili zauważył, jak jego skarb wypada z koziego pyska na trawę. Doskoczył do piersióweczki, wyzywając jeszcze kozę na odchodne, po czym przetarł metal w celach dezynfekcyjnych i pociągnął z niego sporego łyka, zapominając już o rozmówcy i krocząc gdzieś hen przed siebie.
//zt +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nieśmiało i z lekkim ociąganiem na Wyspy zawitała wiosna, co wybudziło z zimowego marazmu tak faunę, jak i florę. W powietrzu czuć było kwitnące pąki, pojawiały się pierwsze liście, a ptaki śpiewały pochwalne treny. A może po prostu wyklinały zimę i w niewybrednych świergotach żegnały ją na najbliższe miesiące? Brooks wolała wierzyć w tę drugą wersję. Tak było zabawniej. A skoro już mówimy o zimowym marazmie, wiośnie i pobudce, to przyjście wiosny ubudziło coś pozytywnego w samej ex-Krukonce. Ostatnie pół roku jej nie rozpieszczało i właściwie to zbierała się ponownie do kupy, starając się ogarnąć nowy rozdział w swoim życiu – bez Hogwartu i chłopaka, ale za to z urazami po walce ze smokiem i jesienną deprechą jak stąd do Beauxbâtons.
Czas jednak leczy rany, a słońce nie tylko zapobiega niedoborom witaminy D, ale też wprowadza w pozytywny nastrój. A więc w takim właśnie nastroju, Julka korzystała z faktu, że nie musi odrabiać lekcji, pisać pracy dyplomowej, chodzić na zajęcia, czy prowadzić treningów Krukonów. Po raz pierwszy od dawna miała czas dla siebie… i nie za bardzo wiedziała, co z nim robić. Co jakiś czas szukała jakiegoś kolejnego zajęcia, które wypełni jej grafik. Dziś padło na eksplorację Doliny Godryka, której niemal nie znała, pomimo mieszkania tu od dwóch lat. W miasteczku natrafiła na miłośnika quidditcha w podeszłym wieku, który podzielił się z nią ciekawostkami na temat Doliny, oczywiście jak już wyciągnął z niej, jakiej pasty miotlarskiej używa Feeney, nowy obrońca „Os”.
Wyposażona w chaotyczną wiedzę rozmówcy oraz prowizoryczną mapę, którą jej sporządził, ruszyła w drogę, w kierunku pradawnych obelisków. Te, według legend, miały być postawione przez samego Godryka, kiedy to tworzył najbardziej pyskatą czapkę na Wyspach. Pałkarka nie spieszyła się, tylko powoli spacerowała poprzez łąki, minęła stary młyn, aż w końcu jej oczom ukazały się dwa pomniki.
I co? I była rozczarowana, bo liczyła na jakieś wielkie monumenty, a tymczasem obeliski były nieznacznie wyższe od dziewczyny. Ta podeszła do nich, za pomocą zaklęć pozbyła się porastającego je bluszczu i zaczęła im się przyglądać. Było w nich coś… wciągającego. Jak czarna dziura. Brooks pozwoliła swoim myślom odpłynąć. Zaczęła sobie wyobrażać Gryffindora, który to z kwaśną miną psioczył pod nosem na tego nazistę Slytherina, pracując nad tiarą przydziału w pocie czoła. Julka prychnęła cicho pod nosem, rozbawiona tą wizją. A potem usiadła, opierając się plecami o jeden z obelisków. Powinna się dowiedzieć, co oznaczają te stare runy i glify. Ale to może później. Teraz słońce grzało zbyt przyjemnie, żeby myśleć!
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Spędzanie wolnych chwil na eksplorowaniu miejsc w rodzinnych okolicach było czymś, co Nakir uwielbiał. Korzystał z tego, aby uspokoić myśli, czy nawet zebrać je, kiedy jakaś sprawa wydawała się zbyt skomplikowana. Czasem też podobne wałęsanie się po okolicy miało na celu po prostu podniesienie poziomu adrenaliny we krwi, kiedy istniała możliwość, że coś się przydarzy, że coś się zadzieje i nie będzie już tak nudno. Tego dnia Whitelight spacerował, idąc po prostu przed siebie, próbując ułożyć w głowie to, co zdołali zebrać jego współpracownicy w temacie nowej grupy przemytników. Wyglądało na to, że śledztwo utknęło w martwym punkcie, zupełnie jakby grupa albo przestała oszukiwać klientów Koła Graniastego, albo nikt nie zorientował się, że został oszukany. Możliwości z pewnością było więcej, ale przez brak dodatkowych poszlak, Nakir czuł się jak zwierzę w klatce i potrzebował rozejść swoje myśli. Niczego nie ułatwiał również problem z wróżkowym pyłem, który był dosłownie wszędzie, ale nie przejmował się tym. Szedł przed siebie, czując się całkiem dobrze, nie przejmując się tym, gdzie idzie, aż dotarł do miejsca, które pamiętał z dzieciństwa. Zwykle nie zbliżał się do dziwnych obelisków, ale teraz nie był już dzieckiem. Skierował się więc w stronę dziwnych monumentów, dostrzegając po chwili, że nie był jedynym. - Brooks? Nie spodziewałem się, że spotkam tu kogoś znajomego - odezwał się, podchodząc bliżej dziewczyny z nieco niepewnym uśmiechem na twarzy.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
widziadłaH - nope Dolina Godryka, z jej urzekającymi krajobrazami, skrywała równie wiele tajemnic co niebezpieczeństw. Podczas gdy piaszczyste ścieżki wiodły przez kwieciste łąki i tętniące życiem lasy, zakamarki Doliny były domem dla stworzeń, których lepiej było unikać. Skalne trolle, złodziejskie niuchacze, a nawet armie rozbestwionych chochlików – wszystkie te istoty mogły w jednej chwili przerwać sielankowy spokój. A mimo to, ona czuła się tu bezpiecznie, bardziej niż w murach Hogwartu, które mimo swojej sławy jako najbezpieczniejszej szkoły na świecie, bywały teatrem licznych niebezpieczeństw.
Jak na ironię, szkoła, która miała być bastionem bezpieczeństwa, nie zawsze była taka w rzeczywistości. Może osoby, które wypowiadały peany na cześć bezpieczeństwa Hogwartu, miały inny umiar niebezpieczeństwa, albo po prostu zapominały, co to znaczy stawić czoła prawdziwemu zagrożeniu. Można by pomyśleć, że po tak wielu latach nauki i przygód w Hogwarcie, pragnęłaby zmienić scenerię, ale nie — Dolina Godryka oferowała jej rodzaj spokoju, którego tak bardzo potrzebowała.
Z dala od szkolnych obowiązków, mogła nareszcie oddać się chwili relaksu. Nie musiała martwić się o kolejny atak czy zasadzkę. Wszystko toczyło się swoim rytmem, gładko i przyjemnie. Po latach pełnych niebezpieczeństw, które wystarczyłyby, aby na zawsze zmienić losy wielu innych, cieszyła się prostotą chwil spędzanych sam na sam z przyrodą. Siedziała więc pod tym rozczarowująco niskim obeliskiem, chillując z przymkniętymi powiekami. Słońce delikatnie muskało jej bladą po zimie skórę, a łagodne podmuchy wiosennego wiatru rozwiewały ciemne pasma włosów z jej twarzy. Przyjemność prostego lenistwa była czymś, czego nie potrafiła docenić w szkolnych murach, będąc w ciągłym ruchu, zawsze w drodze na trening, lekcje czy spotkania kółek. Ziewnęła leniwie, przypominając sobie przy tym, jak bardzo brakuje jej kanapek, które przygotowywał Gwizdek, sympatyczny skrzat kuchenny. Jego przekąski zawsze były idealnym początkiem dnia, a teraz, gdy Julka była z dala od Hogwartu, zdała sobie sprawę, jak wiele znaczyły te małe rytuały, powtarzane każdego dnia.
W tej chwili relaksu i spokoju, łatwo było zapomnieć o powodzie, dla którego przybyła do Doliny. Runy na starych obeliskach wciąż czekały na rozszyfrowanie, ale kto mógłby ją winić za to, że nie chciała przypominać sobie o obowiązkach? Zresztą, omijała lekcje historii magii z takim samym zapałem, jak unikała niepotrzebnych komplikacji. A teraz, gdy miała okazję naprawdę odpocząć, zdecydowała się cieszyć każdą chwilą bez wyrzutów sumienia. Może niektóre tajemnice nie powinny zostać nigdy odkryte?
Z przyjemnego letargu wyrwał ją męski głos. Ex-Krukonka otworzyła oczy i wbiła brązowe spojrzenie w blondyna. Chwilę jej zajęło połączenie wszystkich kropek.
- Whitelight? – Zapytała niepewnie, licząc, że jednak nie popełniła gafy. Spotanie było nieoczywiste i przypadkowe, ale chyba faktycznie stał przed nią były rezerwowy Gryfonów, którego nauczyciele zawsze stawiali za wzór na lekcjach zaklęć. Dziewczyna podniosła się, poprawiła zmierzwioną grzywkę i przechyliła lekko głowę, lustrując go od stóp do głów, a na jej wargach zrodził się delikatny uśmiech. Tak, była już prawie pewna, że to on.
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Ledwie dotarł na miejsce, poczuł niezwykle przyjemny, apetyczny zapach. Interesowała go znajomo wyglądająca dziewczyna, ale nie mógł odruchowo nie szukać źródła zapachu, aż w końcu je znalazł. Dostrzegł leżące przy obelisku placki owocowe, jedne z tych, które lubił, ale czy mógł po nie sięgnąć? Może jednak przyniosła je dziewczyna i zwyczajnie nie wypadało nie tylko po nie sięgać bez pytania, ale również nie sądził, aby pierwszym pytanie z jego strony powinno być to o jedzenie. Szczęśliwie dziewczyna okazała się dokładnie tą, którą rozpoznał - Julia Brooks, obiecująca pałkarka jeszcze w szkolnych murach, teraz zdobywająca karierę w zawodowych drużynach. Nie śledził jednak jej kariery na tyle, żeby wiedzieć, w której drużynie grała, czy już dostała się do narodowej. Właściwie w ogóle nie śledził quidditcha tak bardzo, żeby cokolwiek wiedzieć i czasem jedynie orientował się w wynikach, kiedy jego koledzy z kwatery komentowali jakiś mecz. Niemniej miło było spotkać kogoś, z kim nie miało się najgorszych stosunków w czasach szkolnych. - Dokładnie tak - potwierdził jej pytanie, nie dziwiąc się nawet, że nie była pewna. Nie to, żeby przesadnie się zmienił w ciągu ostatnich kilku lat, ale zwyczajnie zwykle trzymał się z boku. Nawet jako obrońca był rezerwowym, wiedząc, że inni lepiej błyszczeli pod spojrzeniami kibiców, niż on. - Trochę minęło, wciąż grasz zawodowo? - zapytał, naprawdę będąc ciekaw odpowiedzi, jednocześnie zbliżył się nieco do pachnących apetycznie placków, a tym samym do obelisku, przyglądając się porastającym go bluszczu. Czy mógł po prostu odciąć kilka pędów tej rośliny, aby sprawdzić, co było zapisane na kamieniu? - Przyszłaś tutaj z powodu tych rycin, czy po prostu dobre miejsce na chwilę relaksu? - dopytał, spoglądając znów na Julię z niepewnym uśmiechem.
Oglądanie Nakira, przyznajmy to szczerze, było zabawne. Z jednej strony widać było, że ją rozpoznał, bo czemu by nie? Przez ostatnie kilka lat nie zmieniła się właściwie wcale. A z drugiej – węszył jak jej pies William, który wyczuł grilla sąsiadów. Albo chochliki kornwalijskie, które z zamiłowaniem graniczącym z obsesją męczył. Te nie pozostawały mu dłużne, tak więc podwórko pałkarki było jednym wielkim polem bitwy, której nie było końca. Oczywiście nie za bardzo rozumiała, że to nietypowe zachowanie chłopaka było pokłosiem pyłku, a nie dziwactwem wywołanym chowem wsobnym wśród czystokrwistych rodów, takich jak ten Whitelightów. Bo i dobrze jej się wydawało, chłopak (mężczyzna już właściwie), był tym, za kogo go wzięła.
- Oh, w takim razie 50 punktów dla Ravenclawu. – Przyznała sobie jakże szczodrą nagrodę za zgadnięcie, z kim ma do czynienia i uśmiechnęła się szerzej, niż wcześniej. No i wytrzepała kuper z trawy, bo z brudnym rozmów toczyć nie wypada. Nie tak ją matka wychowała (i jej karcące spojrzenia na każdym kroku, którym często towarzyszyły krzyki). - Oj tak, kopę lat. – Zgodziła się, bo odkąd opuścił szkolne mury, minęło kilka lat. Ile konkretnie? Dwa? Trzy? Pięć? Nie była pewna, bo i szczególnie blisko ze sobą nie byli, no i na studiach miała tak wiele rzecz na głowie, że rzadko zwracała uwagę na innych, starając się nie ugrzęznąć pod stertą prac domowych czy arkuszy z rozrysowanymi zagrywkami Krukonów.
– Bardziej hobbistycznie. – Stwierdziła nonszalancko, bo skoro chłopak nie interesował się szczególnie quidditchem, to nie chciała wyprowadzać go z równowagi. Fajnie było tak dla odmiany być po prostu Julką, czyli dziewczyną ze szkolnych murów, a nie wściekłą laską z pałką w dłoni, straszącą niegrzeczne dzieci z rubryki sportowej Proroka. – A co się działo u Ciebie? Zostałeś urzędnikiem w Ministerstwie, jak większość rodziny, czy postanowiłeś zostać czarną owcą? – Zażartowała, a potem lekceważącym ruchem ręką dała mu jasno do zrozumienia, że te dziwne ryciny na obeliskach interesują ją równie mocno, co zeszłoroczny śnieg. Następnie, dostrzegła coś dziwnego w jego zachowaniu. Cóż, dziwniejszego niż dotychczas. Zbliżyła się więc o krok i przyglądała w osłupieniu, jak Nakir wącha… kamienie, z wyraźnym osłupieniem.
– To jakaś nowa dieta paleo, o której nie słyszałam, czy może jesteś AŻ TAK głodny? Bo wiesz, mam kanapkę z pastą jajeczną, którą się chętnie podzielę. – Zaproponowała, zastanawiając się, czy przypadkiem nie pada ofiarą jakiegoś pranka, a zza obelisku nie wyskoczy jakaś wesoła morda z „Żonglera”.