Miejsce przesycone magią i tajemnicami. Już od wieków o tym miejscu krążyły legendy jednak niewielu czarodziei w nie wierzyło. Owszem zawsze zdarzali się śmiałkowie, którzy o zmroku przychodzili na cmentarz by szukać szczęścia lecz niewielu z nich wróciło z owego miejsca bez szwanku. Na polanie czasem widywano stada jednorożców, a czasem ci, którzy zostali naznaczeni piętnem śmierci kogoś bliskiego widywali też testrale. Jednakże ci, którzy znali tajemnice owego miejsca mówili, że w tym miejscu Celtowie chowali swoje skarby i cenne artefakty. Dlatego młodzi i dorośli czarodzieje mieszkający w Dolinie zawsze szukali bogactwa i sławy. Jednak to miejsce owiane legendami zawsze będzie przyciągać rządnych przygód czarodziei.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - spacerując nocą po Dolinie zauważasz na polanie pięknego ogiera jednorożca. Zwierzę stoi spokojnie, obserwując każdy twój ruch. Jednakże możesz zauważyć, że koń jest podenerwowany. Co jakiś czas grzebie kopytem w ziemi, targa łbem lub też kładzie po sobie uszy. Jednak ty uważasz, że poradzisz sobie z ułaskawieniem tego stworzenia. Podchodzisz bliżej do jednorożca lecz zwierzę cały czas jest nieufne. Zaczyna stawać dęba i wierzgać przednimi nogami. Dopiero teraz zaczynasz się zastanawiać co zrobiłeś.
Kostki dla Mężczyzn:
2, 4, 6 – podchodząc do konia potykasz się o wystający z trawy kamień. Zwierzę wpada w panikę i stara się ciebie poturbować. Stawia kopyta, blisko twojej głowy. Starasz się jakoś uniknąć uderzenia kopytem. Niestety czujesz, że opadasz z sił. Wreszcie koń uderza cię kopytem w głowę. Tracisz przytomność i niestety musisz udać się do Munga, by sprawdzić czy nie masz wstrząsu mózgu. 1, 3 - jesteś coraz bliżej. Jednorożec daje ci do zrozumienia, że nie da się go oswoić. Wierzga, staje dęba, zniża łeb, by zaatakować cię za pomocą rogu. Rży cały czas cię obserwując. Nagle ucieka w las zostawiając ciebie samego na polanie. Na ziemi znajduje się pęk włosów jednorożca. Podnosisz go z ziemi i idziesz do pierwszego warsztatu różdżkarskiego by sprzedać swoje znalezisko. Dostajesz za nie 50 galeonów. 5 - chociaż widzisz, że koń najwyraźniej nie ma zamiaru z tobą współpracować nie rezygnujesz z zamiaru oswojenia stworzenia. Podchodzisz do niego spokojnie co jakiś czas przystając by zwierzę przyzwyczaiło się do twojego zapachu. Po kilku takich podejściach jesteś już na tyle blisko konia by położyć rękę na jego chrapach. Niestety w połowie jednorożec ucieka raniąc cię w rękę zębami. Jednak za swoją odwagę i cierpliwość otrzymujesz dwa punkty do ONMS.
Kostki dla Kobiet:
1, 3, 5 - jesteś coraz bliżej. Jednorożec daje ci do zrozumienia, że nie da się go oswoić. Wierzga, staje dęba, zniża łeb, by zaatakować cię za pomocą rogu. Rży cały czas cię obserwując. Nagle ucieka w las zostawiając ciebie samego na polanie. Na ziemi znajduje się pęk włosów jednorożca. Podnosisz go z ziemi i idziesz do pierwszego warsztatu różdżkarskiego by sprzedać swoje znalezisko. Dostajesz za nie 50 galeonów. 2, 4, 6 – stworzenie przygląda się tobie z zaciekawieniem. Jednak ty doskonale zdajesz sobie sprawę, że zwierzę jest niebezpieczne i może się łatwo spłoszyć. Jednak jak na razie wszystko idzie po twojej myśli. Nagle jakiś szelest płoszy stworzenie i gdy próbujesz go pogłaskać jednorożec rani cię rogiem w ramię i ucieka. Musisz udać się do uzdrowiciela by opatrzył ranę lecz również uzyskujesz 2 punkty do umiejętności ONMS.
2 - obudziłeś się o północy słysząc na dworze jakiś cichy płacz. Zacząłeś szukać jego źródła jednak w pobliżu twojego domu nic nie znalazłeś. Ubrałeś się więc i wyszedłeś na zewnątrz. Kierując się dźwiękiem szedłeś przez Dolinę i w końcu stanąłeś na polanie. Na jej środku unosił się duch dziecka. -Proszę nieznajomy, pomóż mi, a nagroda cię nie minie. – powiedziała zjawa i zaczęła się do ciebie przybliżać. Lekko zdenerwowany patrzysz na ducha i myślisz co zrobisz. - Proszę pomóż. To nie zajmie ci dużo czasu. – poprosiła po raz drugi zjawa. Jednak ty dalej nie jesteś pewny. Jednak po chwili ruszasz za duchem na cmentarz i stajesz przed nagrobkiem owego dziecka. Zjawa uśmiecha się i czeka na twoją reakcję.
Kostki:
1, 6 - pomagasz duszkowi odnaleźć jego zabawkę, którą zgubił gdzieś na polanie. Oczywiście udaje ci się ją znaleźć po czym oddajesz zabawkę zjawie. Dziecko się cieszy i w zamian prowadzi cię do ukrytej na polanie jamy. Wczołgujesz się tam i widzisz starą szkatułkę. Otwierasz jej wieko i widzisz złożoną w skrzyni pelerynę niewidkę oraz 2 punkty do dowolnej statystyki w kuferku. -Dziękuję. – słyszysz jeszcze od zjawy i idziesz do swojego domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. 3, 4 – nie pomagasz duszkowi dziecka i obracasz się na pięcie. Jednak w tym momencie zjawa zastępuje ci drogę. - Za twój brak empatii i chęci pomocy skazuję cię na wieczne potępienie i obdarzam tymi oto liszajami. Byś pamiętał, że czasem trzeba ugiąć karku przed duchami, które są starsze od siebie. – duszek znika, a na twoim ciele pojawiają się liszaje, które strasznie swędzą i zdają się rozprzestrzeniać po całym ciele. Przerażony udajesz się do Świętego Munga by on wyleczyli twoją przypadłość. W szpitalu pozostajesz przez tydzień, po czym wracasz do domu lecz jeszcze przez parę nocy nie możesz zasnąć bojąc się, że przypadłość może powrócić. 2, 5 - niechętnie jednak chodzisz po polanie i razem z duszkiem szukasz jego zabawki. Niestety choć poświęciłeś na to prawie całą resztę nocy nie udaje ci się nic znaleźć. Duszek wygląda na smutnego jednak zjawia się koło ciebie i mówi: - Dziękuję, za twoją pomoc. W zamian opowiem ci ciekawą historię, któa wydarzyła się tutaj w 1576 roku... – po wypowiedzeniu tych słów duszek znika, a ty po ich wysłuchaniu otrzymujesz 2 punkty do statystyk odpowiadającej za Historię Magii i Starożytnych Run. Ty natomiast wracasz do domu i kładziesz się do łóżka śpiąc do dwunastej w południe tego dnia.
3 - od polany bije dziwny blask. Mami twoje oczy i przyzywa cię do tego by na nią wejść. Poddajesz się tej sile i idziesz do miejsca, od którego bije owo tajemnicze światło. To co tam znajdujesz przechodzi twoje oczekiwania. Stoisz u wejścia do jaskini, której możesz przysiąc nigdy wcześniej tu nie było. Wchodzisz do niej i rozglądasz się dookoła. W końcu udaje ci się zobaczyć dwie skrytki. Podchodzisz do nich i zastanawiasz się co tak naprawdę powinieneś zrobić. W końcu podejmujesz decyzję i wybierasz jedną ze skrytek.
Kostki:
1, 2, 4, 6 - wybrałeś lewą skrytkę. Wyciągasz do niej rękę i znajdujesz tam małą skrzyneczkę. Wyjmujesz ją ze skrytki, a po otwarciu twoim oczom ukazuje się magiczny napis mówiący o tym, że twoja ciekawość została nagrodzona i za odwagę i za dokonanie wyboru otrzymujesz 2 punkty do Transmutacji. 5 – w ostatniej chwili decydujesz się by jednak wyjść z jaskini gdyż nie podoba ci się ona ani trochę. Stawiasz ostrożne kroki i gdy masz już opuścić niegościnną ciemność słyszysz za sobą pomrukiwania i powarkiwania. Gdy się odwracasz i stajesz oko w oko z Ponurakiem. Wybiegasz z jaskini z krzykiem gdyż doskonale zdajesz sobie sprawę, że zobaczenie tego stworzenia zwiastuje śmierć. 3 - wybierasz skrytkę po prawej stronie. Długo macasz ręką w jej wnętrzu, aż wreszcie wyczuwasz jakiś podłużny i lekko zakrzywiony kształt. Wyciągasz owy przedmiot. Gdy wychodzisz z jaskini zdajesz sobie sprawy, że znalazłeś sakiewkę ze skóry wsiąkiewki. Uradowany wracasz do domu.
4, 6 - wchodzisz na polanę wiedziony ciekawością i chęcią wzbogacenia się jednak choć chodzisz po niej kilkanaście godzin nic się nie dzieje. Nie znajdujesz niczego czy też nie spotykasz żadnej magicznej istoty. Zmęczony wracasz do domu, a jedyne czego się nabawiłeś to odciski na obu dużych palcach u nogi gdyż założyłeś bardzo niewygodne, nowe buty.
5 - wczesnym rankiem, gdy przechodzisz koło polany słyszysz za sobą dyszenie i powarkiwania. Odwracasz się jednak nic nie dostrzegasz. Idziesz dalej i po chwili znów słyszysz jakieś dźwięki. Czujesz jak twoja skóra zaczyna się pocić i przyśpieszasz kroku. Już prawie widzisz przed sobą miasteczko gdy nagle tuż przed tobą pojawia się psidwak. Widzisz, że zwierzę jest ranne i dość nieufne. Podchodzisz jednak do niego i łapiąc go zanosisz do kliniki weterynaryjnej by tam pomogli zwierzakowi. Stworzenie liże cię po twarzy, a ty otrzymujesz 1 punkt do Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.
Dolina Godryka - cóż mógł o niej powiedzieć? Miejsce zamieszkania, miejsce magiczne, miejsce powstałe dzięki Godrykowi, ochrzczone jego inicjałami - piękna wioska czarodziejska. Przez ciągłe podróże nie miał praktycznie ani kropeczki czasu, by mógł odwiedzić w jakiś szczególny sposób miejsce, które charakteryzowało się właśnie skrytymi istotami magicznymi, niezwykłymi historiami dotykającymi czarodziejów w każdym wieku, jak również paroma mniej lub bardziej znanymi Aaronowi osobami, z którymi najchętniej by się spotkał. Niestety - praca jako nauczyciel do czegoś zobowiązuje, a przede wszystkim układa życie niezwykle czasowo; nie zmienia to faktu, że czuł się po prostu w porządku z tym całym zgiełkiem. To nie tak, że miał dość podróży; poszukiwał na razie stabilizacji, starał się jakoś zatrzymać w jednym miejscu poprzez prosty wzgląd na dość chaotyczną przeszłość powiązaną przede wszystkim z trasą po całej Europie. Szedł zatem, stawiał kroki rozważnie, choć sam nie wiedział, dlaczego odwiedził polanę cmentarza w samym środku nocy. Dni stawały się chłodniejsze; wiatr charakterystycznie uderzał o materiał kurtki, którą obecnie miał na sobie, zaś świst między drzewami dawał o sobie znać. Aczkolwiek O'Connor nie bał się w żaden szczególny sposób; nie przejawiał nieuzasadnionego strachu, kiedy to ciemnoniebieskimi tęczówkami lustrował otoczenie. Wtem, usłyszał głos - głos, którego wcześniej nie słyszał. Obudził się we własnym łóżku, świecąc magiczną lampką oraz z łatwością spoglądając. Głos, płacz? Nie wiedział, co to oznacza; przywdział zatem proste ubranie, najprostsze, jakie było pod ręką; wygięte ciuchy nie stanowiły dla niego jakiegoś większego wyzwania. Dotarł powoli właśnie do tej polany; czyżby to nie był sen (?), by następnie skontaktować się ze zjawą - pomóc? Wydawało mu się to dziwne, był trochę zaintrygowany, aczkolwiek nie wiedział, czy przypadkiem nie jest to pułapka. Ruszył dalej, za duchem dziecka, słysząc prośbę o znalezienie zabawki. Prośba wydawała mu się iście dziwna, aczkolwiek rzucił serdecznym uśmiechem oraz począł jej szukać. Grzebanie po cmentarzu co prawda nie było jego największym marzeniem, co nie zmienia faktu, że, o dziwo, emocji to dostarczało. Ostatecznie udało mu się znaleźć przedmiot, zaś duszek zaprowadził go do szkatułki, w której to znalazł... Pelerynę Niwidkę! Na początku się zdziwił, aczkolwiek postanowił przyjąć ten podarek ze szacunkiem, dziękując tym samym dzieciakowi za jego hojność.
Tylko tędy przechodził, jednak coś przykuło jego uwagę i się zatrzymał. Nawet przestał bawić się scyzorykiem, który kiedyś kupił w mugolskim sklepie podczas wakacji. Coś nakazywało mu udać się na polanę, kompletnie mamiąc go swoim blaskiem. Ruszył tam, gdzie podświadomość go przyzywała... Lub coś zupełnie innego. Jednak kiedy jego kroki się zatrzymują, to co zobaczył, dosłownie wbił go w ziemię. Jaskinia? Skąd do cholery? Niby, kiedy wyrosła z ziemi? Nie widział jej, kiedy tutaj szedł, przynajmniej z daleka takiej wielkości coś byłoby widoczne. Zamrugał. Przez moment zastanawiał się, czy aby nie lepiej będzie zawrócić, szczególnie że coś tu ewidentnie śmierdziało. Jak na złość własnemu instynktowi, wszedł do środka. Rozejrzał się spokojnie, idąc cały czas w głąb jaskini. Było tu ciemno i mokro. A kiedy dostrzegł na samym końcu skrytki... Podszedł do nich i w ostateczności wybrał tę, która znajdowała się po jego lewej stronie. I wtedy uderzyła go myśl, aby jednak posłuchać swoich wnętrzności i wyjść z jaskini jak najszybciej. Wycofał się najpierw powoli, aby później przyspieszyć. Kiedy do jego uszu doszły dźwięki pomrukiwania, które były bardzo podobne do bardzo niebezpiecznych zwierzątek. Odwrócił się, wbrew rozsądkowi, a kiedy stanął twarzą w twarz z ponurakiem, nie zastanawiał się dłużej. Z jego gardło wydobył się krzyk, którego nie rozpoznał. Ponurak był zbyt blisko, jednak udało mu się wybiec z jaskini. Nie przestał biec, dopóki nie znalazł się wśród ludzi... A i tam jego krok był znacznie szybszy od normalnego. Śmierć przecież nie była niczym strasznym, tak, Wessberg?
Ten czas dla każdego był inny, jednak wbrew pozorom atmosfera świąt udzielała się każdemu. Prawda była oczywista nawet dla Ariadne, która wędrując po lesie mogła napatoczyć się na wiele intrygujących stworzeń i roślin. Odpoczynek dla niej był istotny, dlatego też pomimo upodobania do zwierząt magicznych i polowania na nie, czasami dochodziło do pewnych zmian. Panienka Fairwyn przemierzając kolejne ścieżki lasu Doliny Godryka mogła wsłuchiwać się w dźwięki, które pieściły jej umysł, delikatnie łaskocząc go melodiami natury, aż wreszcie usłyszała ciche kwilenie, obok którego nie mogła przejść obojętnie. Nasłuchiwała przez dłuższy moment tego, co się tak naprawdę działo, aż wreszcie zrozumiała, że dźwięk dochodzi z dziury, która mieściła się nieopodal niej. Bystre spojrzenie wypatrzyło kruchą istotę, zbyt niewinną jak na niebezpieczeństwa panującej tu flory i fauny, dlatego też dziewczynie nie pozostawało nic innego jak przekonać się o tym, co się już za chwilę wydarzy…
Rzuć kostką i poznaj losy dla swojej postaci… 1,3,6 wolnym krokiem podchodzisz do dołu, w którym dostrzegasz malutkiego psidwaka, nader zlęknionego, a zarazem wesołego, by od pierwszych chwil skraść twoje serce. Dostrzegasz, że zwierzę może być (niestety) uszkodzone, a wszystko wskazuje na to, że jego kończyna została złamana. Obserwujesz jak szczeniak zachowuje się w obliczu całej sytuacji, lecz kiedy jego ciche poszczekiwania stają się bardziej ciche – rozumiesz, co może się wydarzyć. Stworzenie musiało tkwić tutaj przez wiele godzin, przez co ty masz naprawdę mało czasu… Nieoczekiwanie na twojej drodze staje jakiś czarodziej, który zaczyna mierzyć w ciebie różdżką! (Dorzuć kostką) Parzysta – Spieprzaj stąd! Życie ci niemiłe? To mój kundel – zawyrokował mężczyzna, a zaraz potem rzucił na ciebie drętwotę. Reakcja jednak z twojej strony przyszła nader szybko, dlatego też nie dałaś się mu zaskoczyć i obroniłaś się przeciwzaklęciem. Ugodzony własną inkantacją leżał nieruchomo na ziemi, a tobie udało się bez problemu wydostać małego szczeniaka, którego od razu zabrałaś ze sobą do sklepu należącego do Selwyna, gdzie to pracowałaś i miałaś odpowiednie środki, by się zaopiekować małą znajdą . Otrzymujesz 1 punkt do dowolnej umiejętności, zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. Nieparzysta – szczeniak już tkwił niemal na twoich rękach, kiedy to poczułaś gwałtowne uderzenie w głowę. Przyćmiło cię na moment, ale przecież nie mogłaś zostawić zwierzaka skazanego na nie wiadomo jaki los, prawda? W normalnym tempie ruszyłaś w stronę nieznajomego i udało ci się go nawet złapać, lecz ten wykonał zapach i uderzył cię w głowę – równorzędnie, szczeniak wypadł mu na ziemię. Niewiele myśląc sięgnęłaś po różdżkę i obezwładniłaś, lecz w tym samym czasie wypadło z twojej kieszeni 20 galeonów. Psidwak ponownie tkwił w twoich ramionach i teraz czym prędzej należało znaleźć się w sklepie Selwyna, by pomóc małemu stworzeniu. Pamiętaj, by uregulować stratę w odpowiednim temacie. 2,4,5 ten świąteczny czas bywa różny, lecz najważniejsze, by każdy odnalazł teraz szczęście. Wolnym krokiem podeszłaś do ogromnej dziury, a twoim oczom ukazał się mały niuchacz! Czy nie jesteś słodziutki? Stworzenie od razu ujęło cię za serce i niewiele myśląc postanowiłaś mu pomóc. Usiłowałaś się zbyt długo z tym, by go wydostać, lecz w końcu się udało… Niesforny gatunek małego złodziejaszka wtulił się w ciebie i znów cicho zakwilił. Szybko oceniłaś, że ma złamaną nóżkę, dlatego nie pozostawało ci nic innego jak czym prędzej ruszyć na ratunek nowemu przyjacielowi! Ku twojemu zaskoczeniu, niuchacz w swojej torbie brzusznej posiadał aż 30 galeonów, po które możesz upomnieć się w odpowiednim temacie.
Uwielbiam klimat, roztaczający się przy cmentarzu; uwielbiam błogie milczenie, szmer wiatru, przelatujący między obnażonymi drzewami. Śnieg prószy, chłód wbija w ciało niedostrzegalny stos igieł, choć mimo tego - prężnie wędruję przed siebie. Scenerię znam doskonale - gości wyraźnie, zapisywana na stronach mojej pamięci. Zjawiam się wielokrotnie, wypełniam systematyczny schemat; Dolina Godryka, zgodnie z upływem lat skrywa coraz to mniej tajemnic. Wychowywałam się w tych terenach - mimo mieszkania w Hogsmeade, nadal, często pojawiam się w owym miejscu. Unikam wyłącznie rodziny; unikam kłótni, wrzasków, rozgrywających się w cudem jeszcze ostałej siedzibie rodu. Ponownie zauważam psidwaka. Czyżbym - przyciągała nieszczęścia? Nieszczęścia mnie przyciągały? Pamiętam, jak całkiem niedawno, skomlenie zdołało wybudzić ogromną ilość podejrzeń; słusznych, zresztą - zajęłam się, opatrzyłam ranne stworzenie. Tym razem również, pochylam się nad istotą, najwyraźniej zranioną. Dociera do mnie czyjś krzyk. Nieznajomy mężczyzna, znikąd - postanawia przypuścić na moją osobę atak. Nic nie zrobiłam złego; ani jego osobie, ani tym bardziej jego domniemanemu zwierzęciu. Chciałam wyłącznie pomóc - całe szczęście, w pogotowiu mam różdżkę; ćwiczenie zaklęć nie poszło na marnotrawstwo. Niewiele brakło, a otrzymałabym nieprzyjemną Drętwotę; wolę nie myśleć o negatywnym przebiegu możliwych zdarzeń. Całe szczęście, udaje mi się wybronić prędko rzuconym zaklęciem tarczy. Bez większego namysłu, zabrałam ze sobą szczeniaka; postanowiłam przeteleportować się oraz udać w nieco bardziej przychylne miejsce. Sklep Anthony'ego Selwyna, mimo okrutnej dzielnicy, mógł w moich oczach liczyć na opisany status. Nie roztrząsam sprawy już więcej - muszę, możliwie najsprawniej działać. Dobrze, że posiadam sporo doświadczenia ze zwierzętami; nie jestem uzdrowicielem, jednak o podstawowych kwestiach posiadam drobne pojęcie. Znam anatomię, niezbędną do preparacji - jestem przekonana, że mogę doraźnie ulżyć drobnemu zwierzęciu. Jeśli, moje działania - spełzną niestety na nic, oczywiście skieruję kroki w obręb odpowiedniej placówki, do specjalnego uzdrowiciela.
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Kac. To go męczyło, od rana nie wiedział co ze sobą zrobić, bo ładnie to nazywając, był zwłokami, przy których nawet nie warto stanąć. Nie zorientował się, że było już tak późno. Wręcz środek nocy, o czym Tim nawet nie zamierzał go powiadomić. Co robił w Dolinie? To nie była żadna wycieczka, a raczej mocno zakrapiana impreza jednego z członków domu żółtych. Gdyby nie susza, która go nawiedziła w środku nocy(która była tak naprawdę?), zapewne nie usłyszałby tych dziwnych dźwięków dochodzących zza okna kuchennego. Tim mieszkał przy lesie, zajebista miejscówka jak na imprezę, niekoniecznie na nocne siedzenie po ciemku. Aż go ciarki przeszły, jednak nie mógł powstrzymać swojego ciekawskiego usposobienia. Wyjrzał przez okno, jednak niczego nie widział. Szloch jednak nie ustępował, dlatego założył buty i wyszedł na zewnątrz, niemal od razu trzeźwiejąc. Nie pamięta ile dokładnie szedł, jednak w pewnym momencie znalazł się na polanie, an której unosiła się zjawa... Zjawa, poświata, a może to duch? Dobra. Jak wiele wypił i czy nie ma przypadkiem jakiś omamów? Nie. Duch. To był duch i przemówił.-Proszę nieznajomy, pomóż mi, a nagroda cię nie minie. – Powiedziała zjawa i zaczęła się zbliżać. Spierdalać, czy zostać? Nie wiedział co zrobić.- Proszę pomóż. To nie zajmie ci dużo czasu. – Dobra. Przekonała go, lepiej nie igrać z duchami, wystarczy mu pozagrobowych porachunków. Ruszył za nią po dłuższej chwili, aby wylądować na cmentarzu. Cuudownie, nie mogło być lepiej cnie? Zatrzymali się przy grobie jakiegoś dziecka, a on mocniej wbił dłonie w kieszenie kurtki. Duch chciał, aby znalazł coś, co należało do tego dziecka. Czy zjawa była dzieckiem? Prawdopodobnie. Niedokończone sprawy? Polana. W pierwszej kolejności zaczął przeszukiwać polane, jedyna wskazówka i tak naprawdę jedyne miejsce, gdzie mógł coś znaleźć. Zaczął chodzić wzdłuż pobliskiej ścieżki. Poruszył kilkoma gałęziami, liśćmi, które jeszcze nie przymarzły do ziemi. Butem było o wiele lepiej, z racji tego, że nie posiadał żadnych rękawiczek. Kiedy znalazł coś, co przypominało zabawkę dziecięcą, wrócił na poprzednie miejsce i niekoniecznie przekonany, położył je przed jej nagrobkiem. Dziecko się ucieszyło i spróbowało dotknąć jego dłoni, jednak przeszło przez jego ciało. Zaprowadziło go za jamy, do której kazało mu się wczołgać. Mógł mu ufać? Cóż, nie miał chyba wyjścia skoro czekało, aż zrobi pierwszy krok. Wczołgał się do środka i zobaczył szkatułkę. Otworzył jej wieko i zobaczył złożoną w skrzyni pelerynę niewidkę oraz 2 punkty do dowolnej statystyki w kuferku. -Dziękuję. – Usłyszał jeszcze od zjawy, tuż za plecami. Ruszył do domu Tima, bo robiło się coraz chłodniej.
/zt
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Coraz trudniej było jej znaleźć odpowiednie miejsce na naukę, w którym mogła liczyć na ciszę, spokój i - przede wszystkim - na brak ludzkiego towarzystwa. W tej chwili potrzebowała jedynie obecności swojego węża, z którym już od przeszło tygodnia próbowała nawiązać werbalny kontakt. Do tej pory jej starania kończyły się niepowodzeniem i pełnymi irytacji westchnieniami. Do tej pory jej nauka skupiała się raczej na zdobywaniu wiedzy i doświadczenia niezbędnego w ogólnym obchodzeniu się z gadami oraz odpowiedniego podejścia do wężoustości. Teraz pozostawało jej już tylko wykorzystać nowo nabyte informacje w praktyce, co brzmiało może prosto, ale było bardzo męczące. Te kilka godzin, które spędzało się na próbach okiełznania niesfornego pupila z nosem w swoich notatkach, na wpatrywaniu się w jego ślepia, na dokładnym wsłuchiwaniu się w jego syknięcia – wszystko to potrafiło pozbawić człowieka sił nie gorzej niż niejeden porządny trening. — Gdyybyśśśś był na tyyyle łassskaw zzze mną porozzzmawiaććć — zwróciła się do gada, obserwując jak leniwie owija się wokół jej ręki — nie mussssiałabym już dłużej robiććć z sssiebiee idiotkii — zakończyła myśl, ale Sa’el jedynie wystawił swój rozdwojony język i smagnął ją nim po odsłoniętej skórze. Keyira wywróciła oczami, zadowolona, że przynajmniej uzyskała jakąś reakcję. Dopiero pół godziny temu odkryła sposób, w jaki powinna układać język podczas mówienia, by zwrócić na siebie uwagę węża. Nie zawsze jej się to udawało, a najlepiej wychodziło jej głównie wtedy, gdy była już podirytowana. Wtedy zmieniam się w najprawdziwszą żmiję, przemknęło jej przez myśl i parsknęła cicho pod nosem. Dziewczyna zatrzymała się, gdy przechodząc obok polany przy cmentarzu dostrzegła kątem oka jakąś podejrzaną poświatę. — Sssspójrz — mruknęła, ale była zbyt zafascynowana nową miejscówką i tajemniczym blaskiem, by zwrócić uwagę na to, że gadzi łeb posłusznie obrócił się we wskazanym przez nią kierunku. Shercliffe zrobiła krok w stronę polany, a potem kolejny i następny aż dotarła do źródła przyzywającego ją w nienaturalny sposób migotania. Jakaś część jej podświadomości wiedziała, że powinna zachować zdrowy rozsądek i oprzeć się temu zauroczeniu, ale nim zdołała wcielić ten plan w życie światło zgasło, a tuż przed nią wyłoniło się wejście do jaskini, którego – mogłaby przysiąc – wcześniej tam nie było. Keyira cofnęła się odruchowo, a wąż owinął się ciaśniej wokół jej ramienia. Zdradliwa magia – nie wiedziała czy ta myśl zrodziła się w jej głowie, czy też usłyszała te słowa, bo kiedy rozejrzała się wokół nie dostrzegła niczego szczególnego. Na chwilę zupełnie zapomniała, że ma przy sobie gada, z którym od kilku długich dni próbowała się skomunikować i w ogóle nie wzięła go pod uwagę. Dopiero kiedy wkroczyła do jaskini i odnalazła dwie podejrzanie wyglądające skrytki, zerknęła kontrolnie na węża. — Ssssprawdźmy — zaproponowała, a Samael szturchnął ją pyskiem w policzek. Kiedy znajdował się tak blisko, dziewczyna mogła bez trudu wychwycić szmery i syknięcia, którymi się posługiwał, ale wciąż nie potrafiła ich zrozumieć. Westchnęła z rezygnacją i nie czekając dłużej sięgnęła do jednej ze skrytek. Wybrała lewą, bo akurat tą rękę miała wolną, a kiedy natrafiła palcami na jakiś kanciasty kształt, chwyciła go i wyciągnęła, by móc mu się uważniej przyjrzeć. Okazało się, że trzyma w dłoniach szkatułkę, a po jej otworzeniu odkryła wewnątrz karteczkę. — Twoja ccciekawośśśćć zzzossstała nagrodzzzona — przeczytała, sycząc, ale nie bardzo rozumiała jak powinna była rozumieć te słowa. Wycofała się z jaskini, główkując nad rozwiązaniem tej „zagadki”. Wróciła na ścieżkę, a kiedy obejrzała się przez ramię, jaskini już nie było. Studentka przez moment gapiła się na miejsce, z którego wyszła, po czym pokręciła gwałtownie głową i ruszyła w drogę powrotną do domu. Dlaczego wyglądasz na tak zaskoczoną? To przecież nie pierwszy raz, kiedy magia robi cię w konia – usłyszała i tym razem, gdy poderwała spojrzenie, od razu ulokowała je w swoim podopiecznym. Wyciągnęła przed siebie ramię, by móc dokładnie mu się przyjrzeć i szeroko otwartymi oczami zlustrowała jego dzikie ślepia. — Czy ty właśnie… Czy ja… — plątała się, wyraźnie zszokowana, ale każde kolejne syknięcie było dla niej niezrozumiałe. Całą drogę do rodzinnej posiadłości spędziła na zamęczaniu siebie i gada, aż ten obraził się na nią śmiertelnie i ostentacyjnie zniknął pod łóżkiem, gdy tylko położyła go na ziemi we własnym pokoju. Sama Keyira, ogromnie rozczarowana, zasnęła snem ciężkim niedługo potem.
/zt
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Potrzebowała jakiegoś cichego miejsca, w którym mogłaby pomyśleć i oczyścić umysł. Ponadto spokój i cisza zdecydowanie przydałyby się jej w czasie przeglądania starego woluminu spisanego w języku niemieckim, który poświęcony był magii zakazanej. Cudowny prezent od kuzyna Klausa, który postanowił wręczyć jej jedno ze swoich ostatnich znalezisk z biblioteczki rodzinnego domu. Wiedziała, że zrobi z tego użytek. I była wdzięczna za to, że jednak przez całe życie była zmuszana do nauki niemieckiego. Z jakiegoś względu uznała, że polana przy cmentarzu w Dolinie Godryka była odpowiednim miejscem na to, by próbować zrozumieć spisane w starej mowie teksty traktujące o czarnej magii. Znajdujące się na niektórych ze stron czarno-białe ryciny przedstawiały nieraz naprawdę groteskowe sceny, ale jeśli nie zawierały w sobie obrazu run lub pieczęci magicznych, które sama mogłaby w razie potrzeby wykorzystać to nie zwracała na nie zbyt wielkiej uwagi jedynie przesuwając po nich wzrokiem nim powróciła do czytania spisanego w osobliwej ręcznie spisanej na pożółkłych ze starości kartkach czcionce. Nieco czasu zajęło jej nim w końcu do niej przywykła i była w stanie odczytać niektóre ze słów bez większego zastanowienia w płynny sposób. Niemniej udało jej się tego dokonać. Dotychczas jeśli chodziło o naukę czarnej magii to zwykle miała do czynienia z zaklęciami w największej mierze lub ewentualnie starożytnymi runami, które wyryte w odpowiedni sposób lub opisane na pentagramie, które nadawały przedmiotom lub magicznym pieczęciom odpowiednich właściwości, które potrafiły ściągnąć na kogoś nieszczęście. Tym razem jednak natrafiła na całkiem interesujący ustęp traktujący o wykorzystaniu krwi w różnych rytuałach. I nie chodziło tutaj o krew ludzką, a pochodzącą z różnych silnych, często magicznych zwierząt, która potrafiła zawierać pewne magiczne właściwości, które okazywały się przydatne w trakcie wszelkich rytuałów. I wykorzystywane były na różne sposoby: jako składnik do specjalnych farb, którymi pokrywano następnie jakąś powierzchnię lub ciało czarodzieja skomplikowanymi symbolami, jako sposób konserwacji wyrytych w drewnie run czy nawet jako napój pity przez uczestników rytuałów w celu wzmocnienia ich ciał oraz krążącej w nich magii. Panująca na polanie atmosfera i otaczająca ją tajemnicza magia jedynie sprawiały, że Strauss pogrążała się dalej w lekturze, która pochłonęła ją niemal całkowicie. Chciała nawet przysiąść pod jednym z drzew, by tam kontynuować czytanie, bo natrafiła właśnie na opis niezwykle ciekawego rytuału praktykowanego przed wiekami, gdy nagle dostrzegła jakiś tajemniczy błysk, albo raczej blask, który sprawił, że odwróciła oczy od książki, by spojrzeć w jego stronę. Nie wiedziała czemu, ale coś przyciągało ją do miejsca, będącego źródłem światła. Nim jednak się ruszyła zamknęła trzymany wolumin i chwyciwszy ją we wciąż zranioną lewą dłoń, prawą sięgnęła do różdżki. Nigdy nie mogła mieć pewności, co może tam na nią czekać. Znalazła się przed jaskinią, co było o tyle zadziwiające, że nie przypominała sobie, by jakaś znajdowała się w najbliższej okolicy. Była gotowa do tego, by w każdej chwili rzucić zaklęcie i ze względu na swoją wcześniejszą lekturę jak i fakt, że nie wiadomo co takiego mogłoby na nią wyskoczyć istniała dosyć spora szansa, że jej pierwszym odruchem mogłoby być rzucenie jakiegoś zakazanego zaklęcia. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a Strauss znalazła się w miejscu, gdzie do wyboru miała dwie skrytki. Nie zastanawiała się zbyt długo nim wybrała lewą. Choć… poza napisem o tym, że jej ciekawość zostanie nagrodzona nie natrafiła na nic szczególnego. Nieco zawiedziona opuściła jaskinię, ale nie spieszyło jej się jeszcze do tego, by wrócić do domu. Zamiast tego przysiadła gdzieś w pobliżu i dokończyła zaczęty już wcześniej rozdział książki, będąc ciekawą tego jakie też mogą być skutki uboczne źle przeprowadzonego rytuału czarnomagicznego (poza śmiercią oczywiście). Dopiero po kolejnym zaspokojeniu swojej ciekawości, mogła przeteleportować się do Londynu.
z|t
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Spacer trwał w najlepsze. Po opuszczeniu wieży wróżek i zwalczeniu bólu głowy towarzyszącemu jej od spotkania z leprokonusem, postanowiła znaleźć kolejne ciekawe miejsce, które mogłaby odwiedzić. Jej wybór padł na polanę przy cmentarzu. Zamyślona, zastanawiała się skąd u niej nagła porcja wiedzy z numerologii, którą nagminnie omijała w szkole, kiedy usłyszała powarkiwania. Zaalarmowana wyciągnęła różdżkę i ruszyła dalej, ale powarkiwania i dyszenie były coraz groźniejsze. Niepewnie ruszyła w kierunku, z którego dobiegały odgłosy i jej oczom ukazał się ranny psidwak. Uspokoiła zwierzaka zaklęciem, zbliżyła się do niego i opatrzyła ranę bandażami. Nie miała jednak wystarczających umiejętności medycznych, żeby go wyleczyć, więc czym prędzej aportowała się do najbliższej kliniki weterynaryjnej.
/zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dolina Godryka... Miejsce szczęścia, jak również miejsce wszelkich niebezpieczeństw. Nie bez powodu Lowell dobierał ostrożnie miejsca; nie bez powodu jego spojrzenie czekoladowych oczu lądowało dookoła, kiedy to miał na sobie taktyczną kurtkę oraz okulary, które poprawiały mu wzrok. Nie bez powodu dłoń miał w kieszeni, a w kieszeni leżała spokojnie różdżka, gotowa do wyjęcia w przypadku wystąpienia jakiegokolwiek zagrożenia - przechodząc razem z panną Brooks przez te tereny, czuł tak naprawdę, iż dotknęło ich ogromne szczęście... lub po prostu pech postanowił, że wbije swoje wilcze kły kiedy indziej w jego gardło. Skupiony był wyjątkowo dobrze, a umysł miał oczyszczony ze zbędnych myśli, które decydowały się od czasu do czasu taranować jego oazę spokoju - nie zamierzał powtarzać błędów, które wcześniej popełniał. Wiedział, że niektóre sytuacje nie wydarzyłyby się, gdyby mógł tylko kontrolować własnego siebie znacznie lepiej. Kontrolować to, jakie słowa wychodzą spomiędzy bladych warg, kontrolować własne reakcje ciała na ból przeszywający podbrzusze; niestety, nie był maszyną bez uczuć i bez układu nerwowego, a zamiast tego z konkretnymi, elektronicznymi czujnikami. Mimo iż się starał, tak naprawdę nie mógł oszukać własnego siebie - organizm czasami dawał znać o problemach. Czasami. Nie zamierzał siedzieć bezczynnie; jako że zapasy eliksirów kończyły się w zastraszającym tempie, nie tylko te od Williamsa, który załatwiał mu wywar z testosteronem, musiał działać. Słysząc o polanie przy cmentarzu, na której rośnie bardzo dużo ziół oraz roślin, nie zamierzał próżnować, kiedy to ostrożnie się teleportował raz po raz do miejsca docelowego. O ile po Dolinie Godryka za często nie chodził, wiedział akurat, gdzie jest centrum miasteczka - naprędce stawiał kolejne kroki w celu odnalezienia miejsca pochówku zmarłych i tym samym zbiorowiska w postaci prostej polany. Zbyt długo to na szczęście nie trwało, zanim nie począł poszukiwać tego, na czym mu tak naprawdę zależało - scilli syberyjskiej. Niby prosta roślina, wyjątkowo rzucająca się w oczy, którą każdy zna, no ale... nie zawsze. Nie bez powodu zatem błądził po polanie, szukając rośliny, chociaż i tak czy siak ucieszyłby się nawet prostym mleczem lub najprostszymi składnikami. Szkoda, że nie wiedział, iż w tym miejscu spotka kogoś jeszcze... kogoś, kogo zna trochę, a tak naprawdę pozostaje owiany słodką aurą enigmy.
- Czas przejąć inicjatywę, mówili - mruczał do siebie dla dodania sobie otuchy Shaw - Zostaw naprawianie ekspresu innym nowym, mówili - jęczał dalej, idąc ścieżką która doprowadziła go w okolice tutejszego cmentarza. Zabudowania Doliny Godryka Shaw zostawił dawno za sobą, przed sobą mając jedynie notatkę z ministerialnej kartoteki, skrót ostatnich raportów dotyczących występowania co najmniej niepokojących, a przypuszczalnie niebezpiecznych zjawisk, oraz nekropolię i otaczające je polany. Darren stanął przed bramą cmentarza - potężną kupą żeliwa, teraz zamkniętą. Krukona nie korciło, by podążyć za namową pewnej blondynki i przespać się na grobach swoich wrogów. Czy jakichkolwiek grobach. Ostatecznie Shaw podjął taktycznie poprawną, strategicznie dobrą i logicznie przyzwoitą - oraz najmniej straszliwą - decyzję, postanawiając najpierw obejść ogrodzenie dookoła. Na polanie mógł napaść go jakiś chochlik albo zwodnik, na cmentarzu - wąpierz albo strzyga. Wybór był całkiem prosty i podyktowany troską nie tylko o dobro magicznej społeczności, ale przede wszystkim zdrowie (i życie) młodszego urzędnika Ministerstwa Magii. Darren wyciągnął różdżkę i zwinął rulon pergaminu, wpychając go do kieszeni płaszcza. Wystarczyło mu na razie skarg na wycie banshee, duchy dzieci i dziwne światła. Czas było zmierzyć się nimi twarzą w twarz, różdżką w pazur... Szczerze mówiąc, mężczyzna nie spodziewał się, że stawić czoła czemukolwiek przyjdzie mu tak szybko. Mianowicie na polanie zauważył jakąś zgiętą w pół postać, wyglądającą jakby była wyjątkowo mocno zainteresowana kępką jakichś roślin. Wiedźma - jęknął w duchu Darren, przygotowując różdżkę i kartkując w głowie wszelkie scenariusze dotyczące spotkania tego stworzenia - A może... karłowaty troll? - przystanął na chwilę Krukon gdy postać się wyprostowała i nie była ani tak gruba jak wiedźma, ani wysoka jak troll. Istniała jeszcze jedna opcja... - Felinus Lowell - powiedział podniesionym nieco głosem Darren. Po podejściu bliżej rozpoznał osobę, która dla prefektów Hufflepuffu musiała być tym, kim dla prefektów Slytherinu był Solberg albo dla Ravenclawu - czasem - Strauss. Nie mógł ukryć, że z serca spadł mu kamień wielkości co najmniej chatki gajowego, nie tracił jednak czujności a przede wszystkim - nie opuszczał różdżki - Odwróć się powoli i powiedz, który dom jest trzeci w klasyfikacji punktów w Hogwarcie. Ładnie proszę - polecił domniemanemu Puchonowi twardym głosem. Kto mógł wiedzieć jakie licho mogło czaić się na tych polanach i jakich sztuczek mogło użyć do tego, by w swe szpony wciągnąć młodego Shawa - który nie ukrywał, że mimo wszystko wolałby być wciągnięty w szpony jakiejś wili, niż Lowella.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Powoli, skupiony, wędrował między kolejnymi sklepieniami widocznych polanek, które go zaintrygowały do tego stopnia, że nawet nie wiedział o żadnych rzeczach, które działy się w jej okolicy. Sam był świetnie przygotowany, kiedy to różdżkę umieścił w głąb ciasnej kurtki, wewnątrz ramienia, by tym samym uzyskać do niej szybki dostęp - światło tliło się wśród różnorakich roślin, które wyglądały blado, gdy deszcz od czasu do czasu postanowił zawitać do Wielkiej Brytanii. Nie, nie zamierzał zawitać, to mało powiedziane - częściej uderzał niezrozumiałą dla wszystkich ścianą wody, na którą reagował prostym zaklęciem Aexteriorem. Nigdy nie pozwalał na to, by coś drobnego zburzyło jego fortecę, którą budował kosztem własnej krwi i potu; nigdy na to nie pozwalał. Nie bez powodu odebrał matkę własnemu ojczymowi, teraz zmagając się z wieloma innymi problemami. Niestety, ale utrata, której uświadczył, spowodowała, że coraz to mniej zważał uwagę na to, czy może otrzymać kolejne obrażenia - jakby całokształt własnych działań przeszedł w całkowitą obojętność wobec własnej duszy, którą gnębił i trzymał w klatce. Czekoladowe tęczówki, gdy dostawał się do struktur własnego umysłu, czuły po dłuższym czasie widoczne zmęczenie, którego nie mógł się pozbyć. W najgorszym okresie schudł dość mocno, ale powoli odzyskiwał swoje siły, głównie dzięki Solbergowi. Poniekąd znajomość z nim szkodziła jego reputacji, ale tę już posiadał od dawna zszarpaną. Nawet praktykowanie czarnej magii przeszło w normalną, ludzką codzienność. Był mu naprawdę wdzięczny. Wpatrując się obrączkami źrenic w najróżniejsze struktury roślin, usłyszał po dłuższej chwili szelest, a następnie głos; zanim jednak ciało zdążyło zareagować, stanął w miejscu, zastanawiając się, co tym razem złego popełnił. Nie bez powodu pokręcił oczami, kiedy to podejrzewał, że różdżka została skierowana w jego stronę, a człowiek, który wypowiedział te słowa, musiał go znać. Biorąc głębszy wdech, sam miał ją przygotowaną w razie konieczności we własnym rękawie kurtki, dlatego czuł się ciut bezpieczniej, gdy wiedział, że jeżeli coś się wydarzy, to będzie miał możliwość prawie natychmiastowej reakcji. Drewniany patyczek, od kiedy postanowił zainwestować w cudo pochodzące spod dłoni Fairwynów, prawie nigdy nie odmawiał mu posłuszeństwa. Rdzeń z serca buchorożca radził sobie z tym wszystkim doskonale. Niemniej jednak, ból spowodowany zdenerwowaniem, spowodował, że delikatnie syknął. — Darren Shaw. — wziął głębszy wdech, wiedząc doskonale, iż za każdym razem, kiedy się denerwuje lub stresuje, nawet jeżeli nie daje po sobie tego poznać, dolegliwość musi wydostawać się w najgorszym momencie. Głos miał spokojny, mimo wcześniejszej reakcji, opierającej się na uwarunkowaniu własnego gruntu przeciwko cierpieniu wydawanemu przez zdziczałe, pozbawione kontroli tkanki oraz popsute nerwy. Wiedział, iż jego opinia jest zgorszona, ale i tak czy siak, polecenie wykonał całkiem posłusznie; dłonie wyciągnął z kieszeni taktycznej kurtki, a sam zaczął obracać się powoli. — Naprawdę? — zapytał się, niemniej jednak po krótkiej pauzie, trwającej może pół sekundy, postanowił odpowiedzieć, kiedy to już stał przed nim w swojej pełniej krasie, a tęczówki ciemnej barwy starały się zrozumieć, dlaczego coś takiego ma miejsce. Dlaczego akurat on zostaje wplątany w to wszystko; nie bez powodu czuł, jak ziarenko, które zostało zasiane, powoli stara się przedostać w struktury wyjątkowo okrutnej rzeczywistości. Niemniej jednak skutecznie temu zapobiegł, odcinając się od wszystkiego w dość naturalny dla siebie sposób. Powoli nie zauważał, że oklumencja, o której starał się dowiedzieć coraz to więcej, przedzierała się samoistnie, jakby była reakcją całkowicie już wyuczoną. Odcięcie się od serca stanowiło rozwiązanie na większość bolączek teraźniejszości. — Slytherin, Darren. Podniesienie na mnie różdżki jest kaprysem czy poleceniem służbowym? Jestem w stanie zrozumieć to, że nikt nie ma do mnie ani krzty zaufania, a problemy trzymają się mnie zawsze, ale to raczej nie jest wystarczającym powodem do podjęcia się czegoś takiego. — powiedział spokojnie, standardowo; ignorując to, że go podbrzusze zaczyna ponownie boleć. Jeszcze tego mu trzeba było.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Dopiero w chwili otrzymania odpowiedzi, Darren uświadomił sobie jedną, prostą rzecz. Mianowicie to, że sam nie miał zielonego pojęcia który dom tak naprawdę był trzeci w klasyfikacji domów. Wiedział, że Hufflepuff był pierwszy, a Ravenclaw deptał im po piętach - jednak na kolejne rzadko kiedy zwracał uwagę. Gdyby Puchon odpowiedziałby mu "Gryffindor" - reakcja Shawa byłaby zapewne identyczna. Krukon odetchnął i opuścił różdżkę, nie ukrywając oddechu ulgi. - Serwus, Lowell - powiedział pogodnym tonem. Uspokojenie z powodu tego, że przed chwilą jeszcze nieznajomy chłopak nie okazał się jakiś monstrum, tylko zwykłym, poczciwym Felkiem było silniejsze niż zwracanie uwagi na jego syki czy uszczypliwe uwagi dotyczące podstawowych środków ostrożności - Daj spokój, zostałeś kiedyś przeklęty liszajami? - spytał, klepiąc się wolną ręką po kieszeni, w której schował przed chwilą ministerialny pergamin - Hmm... może i byłeś - mruknął, zdając sobie sprawę, że ostatecznie nie miał ślizgońskiego pojęcia czy w coś podobnego Puchon wpakował się w Luizjanie czy w Zakazanym Lesie, i wtedy jakieś polany przy cmentarzach figurujące na listach Biura Bezpieczeństwa jako "potencjalnie groźne" były jedynie urozmaiceniem wtorkowego popołudnia - No już dobrze, dobrze, przepraszam - dodał po tyradzie Lowella - Ale i tak nadal utrzymuję, że na przeklętych polanach wolę celować do wszystkiego i wszystkich różdżką niż skończyć jako gwóźdź programu i gość honorowy na kolacji u jakiegoś wampira - wyjaśnił dalej, czyniąc parę kroków w kierunku kolegi z Hogwartu, zerkając przez ramię w stronę cmentarnego ogrodzenia - Czy... cokolwiek tam siedzi - mruknął pod nosem i pokręcił głową. Felinus mógł być pewien, że Darrena absolutnie nie obchodziło to, co tutaj robił. Ba - nawet gdyby znajdowali się właśnie na terenie Hogwartu, to Shaw zapewne dostałby nagłego napadu ślepoty - zdarzało mu się - lub, w zupełnie ekstremalnym przypadku, dałby chłopakowi delikatnie znać, że jeśli nie wróci do dormitorium, to będzie zmuszony odjąć Hufflepuffowi z punkt albo dwa. Ale tutaj? Jeśli to nie Lowell rozdawał okolicznym śmiałkom klątwy i nie udawał niepełnoletnie zjawy - co Darren pozwolił sobie wykluczyć na samym początku spotkania - to mógłby tutaj nawet robić jakieś swoje dziwne machlojki, a Shaw uznałby że to nie jego interes - no chyba że akurat na Puchona wyskoczyłby jakiś prawdziwy upiór, wtedy Krukon musiałby uznać, że to jego sprawa choć TROCHĘ. - Nie działo się tu nic dziwnego? - spytał, kontynuując przedzieranie się przez chwasty i wysoką trawę w kierunku Felinusa - I nie chodzi mi o dziwne rzeczy w stylu... - Shaw zrobił pauzę w poszukiwaniu odpowiedniego porównania - ...w stylu niebieskiego księżyca, jak w Noc Duchów... - powiedział w końcu z lekkim zrezygnowaniem w głosie - ...ale o, choćby na przykład, martwego jednorożca albo trzech trolli jedzących trzynastu krasnoludów i skrzata? Ding. Niziołek, wte i we wte.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell ostatnimi czasy dość często zwracał uwagę na te cholerne, psujące mu życie punkty. Wkurzały go one niemiłosiernie, kiedy to większość uważała, iż to właśnie on przyczyni się do utraty Pucharu Domów, ale... ale czy to prawda? Sam był już całkiem sporo na plusie, w związku z czym nie musiał się zbytnio martwić o ich znikniecie, ale też, słowa kogokolwiek, kto chodził mniej na lekcje, a narzekał na poczynania jego samego, były niczym płachta na byka. Najbardziej denerwująca rzecz na świecie dawała się we znaki z dość prostej przyczyny - kiedy większość narzekała, on po prostu zdobywał kolejne punkty dodatnie na rzecz Hufflepuffu. Jeżeli należy znaleźć winnych sytuacji, w której to jego dom przegra, to właśnie tych, którzy nie chodzą na lekcje i nie starają się w żaden sposób zdobyć punktów, a takich było naprawdę sporo. Zero zaangażowania. To on chodzi, to on zbiera, to on wypruwa sobie żyły, choć nie tylko z tego powodu, a głównie dlatego, bo każda wiedza może się przydać. Jego siły witalne natomiast, a także psychiczne, spowodowane wymaganiami i presją ze strony społeczeństwa, powodowały, iż, mimo że powracał powoli do pełni zdrowia, przystał na chwilę i tym samym zapomniał o odpoczynku. Nawet jeżeli wyglądał na mniej wychudzonego, to organizował spotkanie kółka, a do tego odrabiał zadania domowe. Ewidentnie za duże obciążenie. Kiwnął głowa na powitanie w swoistym akcie spokoju i dyplomacji. Sam nie należał do jednostek zażartych, w związku z czym był w stanie zrozumieć poniekąd, dlaczego Shaw postanowił podnieść na niego różdżkę, ale też, nie był z tego faktu iście zadowolony. Spojrzenie harmonijnych tęczówek analizowało każdy ruch chłopaka, jakoby wyczekując od niego zasadzki, co nie zmienia faktu, iż ta raczej nie miała nadejść. Lowell nadal posiadał niemałe problemy z zaufaniem, nawet jeżeli zmiany, które w nim zaszły, były ogromne - jakby blizny z przeszłości odzywały się i znajdowały w każdej duszy ludzkiej jakieś uśpione niebezpieczeństwo. Nie można bo mu jednak odmówić metamorfozy w tejże kwestii; nie bał się już dotyku, zmniejszania odległości, poklepania po ramieniu czy też i inicjowaniu tychże czynności. Starał się podejść do tego wszystkiego przyjaźnie - wbrew temu, co mówiło podbrzusze, które powoli ustępowało, a spięte mimowolnie mięśnie powracały do swojego pierwotnego stanu. — Stety niestety nie zostałem. — odpowiedział prosto, obserwując otoczenie dookoła prostym ruchem głowy. Jedną rękę, lewą, schował do kieszeni własnej kurtki, zastanawiając się nad tym, z czym tak naprawdę Shaw na do czynienia, ale granica zdrowego rozsądku kazała mu po prostu nie pytać. Po pierwsze, tajemnica zawodowa, po drugie - jeżeli student będzie miał coś do zrobienia, to po prostu to zrobi. Cicho umieścił różdżkę do drugiej kieszonki i tym samym pogładził ja dość prostym ruchem własnych opuszek palców. Ostrokrzew pozwalał mu uciszyć gniewne emocje i zachować należyty spokój. — Albo rozszarpany przez jakiegoś wiwerna... różne istoty chodzą po tych ziemiach. — słowa te opuściły jego usta w enigmatyczny sposób, jakoby będąc tym samym zapowiedzią jakiejś historii. — Przy oczku wodnym miałem okazję natknąć się na skaleczone syreny. Rany wyglądały jakby zadane przez kłusowników, poza tym istoty by wyciągnięte na suchy ląd, więc w sumie czasami jest na odwrót. Czasami ludzie są bardziej dzicy niż sklasyfikowane najwyżej magiczne stworzenia. — dość prosto, bez rozwinięcia, aczkolwiek w punkt. Jeżeli mają się kogokolwiek bać, to raczej siebie samych. I o ile Felinus nie stanowi bezpośredniego zagrożenia, wiedząc, że większość obrażeń może u siebie zaleczyć bez większego problemu, o tyle jednak niektórzy mogą nie być wcale tacy mili. Wiedział o tym doskonale; to człowiek jest podstępną istotą, nastawioną na zysk. Zwierzęta natomiast myślą głównie instynktem - ludzie, mimo że opanowali je w perfekcyjnym stopniu, wykorzystują znacznie gorsze pobudki do krzywdzenia innych. Lowell nie pałętał się po nocach w zamku, mając własne cztery ściany. Wolał ewidentnie własny pokój, Ivarę na kolanach, komputer i spokój od wszelkich wścibskich oczu. Mógł nie zważać uwagi na to, czy jego problem jest widoczny, czy też i nie. Mógł bez problemu masować bolące miejsce, mógł bez problemu spać w dowolnej pozycji, w ubraniu czy bez, a i tak nikt się do niego nie przyczepiał. Mógł chodzić się umyć o dowolnej porze, mógł robić sobie herbatę niezależnie od godziny, jak również mógł dostawać się do lodówki bez bycia upomnianym przez jakiegokolwiek prefekta. Cieszyła go mocno ta zmiana, która nadeszła w jego życiu - nawet jak mało jadł i oszczędzał dużo - wszak wreszcie miał odrobinę prywatności. W szczególności teraz, kiedy to zmagał się z problemem utraty, która nastąpiła w Luizjanie. Czekoladowe tęczówki miał skierowane w stronę Shawna, a w sumie to trochę w stronę istoty, która za nim podążała w cichy, subtelny sposób. Złote kopyta, jak również róg, sierść bielsza od śniegu... to musiał być jednorożec. Jednorożec, który znalazł w pracowniku Ministerstwa Magii coś intrygującego; nie bez powodu Felinus na początku siedzisk cicho i wsłuchiwał się w pytania zadane przez Darrena w dość czystym zbieraniu informacji. Nie zmienia to faktu, iż zauważał go i tym samym, słysząc kolejne słowa, nie mógł powstrzymać się od uśmiechnięcia się gdzieś pod kopułą własnej czaszki, kiedy to koń przystanął na chwilę w miejscu, by wszamać tutejszą roślinność. — Nie, nie widziałem... — rozpoczął, gdy słowa wydostawały się w prosty sposób z jego ust, a sam stał w miarę niewzruszony, gdy bóle całkowicie już minęły. Całe szczęście. — ...ale, jeżeli szukasz akurat żywego jednorożca, to ten jest tuż za tobą. — podniósł delikatnie kąciki ust do góry, by tym samym zaobserwować na reakcję Darrena. — I mówię to tak serio serio. — zapewnił go w tym wszystkim, wystawiając rączki do góry, gdyby sam Krukon wyczuwał w tym wszystkim jakiś nieznany plan Puchona.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren westchnął ciężko, wyciągając z innej kieszeni ołówek i niewielki notesik. - Kłusownicy... syreny... skaleczone... - mruczał pod nosem, skrobiąc grafitem po papierze. Szczerze mówiąc, samemu nawet nie zauważył w drodze tutaj żadnego oczka wodnego - najwyżej po przyjrzeniu się bliżej polanie poszuka jeszcze tego bajorka, choć samemu o wiele bardziej wolałby uwierzyć na słowo Felinusowi i wrócić z tym do Londynu. Problem w tym, że reputacja Biura Bezpieczeństwa była już wystarczająco zszargana, by wierzyć komukolwiek na słowo bez sprawdzenia tego osobiście. Podniósł wzrok na chwilę na Lowella, gdy ten zaczął znowu mówić, jednocześnie ciągle skrobiąc w notesie. - Ehe, jednorożec... za mn... - Shaw przestał pisać i uniósł głowę, tym razem tak serio serio - Tso? - prawie jęknął, napinając całe ciało, jednak powstrzymując instynkt odskoczenia do przodu i szaleńczego zerknięcia w tył. Zamiast tego powoli i ostrożnie odwrócił się, nie zdając sobie sprawy że ściska ołówek tak mocno, że prawie złamał go w pół. I rzeczywiście, na granicy drzew między lasem a polaną stał jednorożec. Darren widział to zwierzę na żywo tak naprawdę pierwszy raz - i skłamałby, gdyby powiedział że ryciny w księgach oddawały, jak piękny na żywo był rogaty koń. Shaw musiał przyznać, że połączenia złota rogu oraz białej sierści w połączeniu ze srebrzystą grzywą sprawiały wrażenie jakby jednorożec naprawdę wyskoczył z kart jakiegoś zbioru legend czy druidycznych podań. Jednakże, gdy tylko oczy Krukona oraz zwierzęcia się spotkały, koń zaczął przejawiać oznaki szybko narastającego niepokoju. Prychał i fukał, po chwili też wierzgał i rył darń kopytem. Darren - jak sam przyznałby w retrospekcji, nieco nierozważnie - zrobił krok do przodu, chowając wcześniej notes i ołówek do kieszeni. Uniósł ręce do góry by wskazać, że nic a nic w nich nie ma, jednak to nie uspokoiło jednorożca, wręcz przeciwnie - zaczął wierzgać i wić się jeszcze bardziej, by w końcu stanąć dęba i zniżyć łeb, celując rogiem w Shawa. Ten przystanął, nie zdając sobie nawet sprawy że od kilkunastu sekund nie wypuścił powietrza z płuc. I kiedy jedna półkula Darrena zaczęła godzić się z tym, że zaraz skończy przebity rogiem, a druga zaczęła szybko składać jakiś plan ucieczki, licząc szybko czas wyjęcia różdżki i porównując pędzącego jednorożca do świszczącego w jego kierunku tłuczka, zwierzę stanęło dęba raz jeszcze, potrząsnęło grzbietem i odkłusowało z polany, znikając po chwili między gęstymi drzewami. Krukon odetchnął i zaczął odliczać do dziesięciu. Gdy przy dziesiątce nie trafił go piorun z jasnego nieba, wciągnął powietrze nieco swobodniej i opuścił dłonie, robiąc kilka kolejnych kroków w stronę miejsca, gdzie na polanie pożywiał się jednorożec. Shaw przykucnął - od tyłu musiał wyglądać jakby sprawdzał jego tropy albo coś w tym stylu, jednak Darren nie miał zielonego pojęcia o śledzeniu żadnych zwierząt - nawet jego pufek potrafił tak schować się w dormitorium, że Shaw znajdował go dopiero wtedy, kiedy ten wychodził ze swojej kryjówki na śniadanie. Tak naprawdę Krukon uspokajał tak roztrzęsione nieco nerwy - nie co dzień w końcu spotyka się zwierzę, którego krew, zdobyta w sposób atrakcyjny jedynie dla najbardziej przeklętych dusz, zapewnić może wydłużone nienaturalnie życie. Jednocześnie zauważył parę kępek rozrzuconych, srebrzystych włosów, które podczas wierzgania wypaść musiały z ogona jednorożca. Shaw zmarszczył czoło, po czym pochylił się i sięgnął po parę większych kupek kosmyków, mając po paru chwilach w dłoni warkocz grubości dwóch kciuków. Z tego co się orientował, to włosy jednorożca były cennym składnikiem do tworzenia różdżek, a sami różdżkarze nierzadko zapewne stawali w podobnej sytuacji jak ta, w której przed chwilą był Shaw, stojąc oko w oko ze zwierzęciem z którego ogona uszczknąć chcieli parę włosów. Darren wyprostował się i odwrócił do Felinusa, kręcąc głową i wciąż trzymając swoją zdobycz w zaciśniętej lewej dłoni. - Serio serio... - prychnął, przedzierając z powrotem przez trawy sięgające do kolan - ...prawdziwy jednorożec, uh=uh - mruknął jeszcze raz, oswajając się z myślą że stanął twarzą w twarz ze stworzeniem, którego niektórzy czarodzieje nie widzieli twarzą w twarz przez całe życie. Pokręcił głową i podniósł na chwilę pęk włosów do góry, pokazując je Lowellowi - Za ostrzeżenie, chcesz połowę? - spytał, jednocześnie w niezręczny nieco sposób próbując wyciągnąć jedną rękę znowu notes i ołówek, usadawiając ten pierwszy nieporadnie w dłoni trzymającej także włosie, po czym zaczął skrobać informację na temat spotkania z jednorożcem, zaznaczając także notkę o rozpatrzeniu możliwości rezerwatu zamkniętego, biorąc pod uwagę obecność tutaj tychże zwierząt. - Ugh... - jęknął, chowając notatnik i wyciągając z powrotem różdżkę - Nie będziesz miał nic przeciwko jeśli jeszcze trochę się tu pokręcę, co? - spytał Felinusa, mając - szczerze mówiąc - nadzieję, że ten nic przeciwko mieć nie będzie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trochę podejrzewał, trochę przemyślał, ale tak naprawdę nie mógł wiedzieć, co się stało wówczas, gdy szedł sobie z panną Brooks; co się stało wcześniej, rzecz jasna. Bo o ile przywrócili syreny do względnego porządku, o ile znajoma spowodowała utratę przytomności przez magiczną istotę, o tyle jednak nie umarła. No ba, nawet Transfusion zadziałało tak, jak powinno. Tymi informacjami nie zamierzał się jednak chwalić; nie uważał, by były obecnie potrzebne, a do tego jego drobna, delikatna niechęć do tychże istot objawiała się prawie zawsze. Tłumił to uczucie chęci zemsty, wszak zrobiły to stworzenia bardziej zdziczałe, pozbawione jakiegokolwiek poczucia... kultury i dobrych zamiarów wobec ludzi. Lowell o nich trochę słyszał, ale dopiero bezpośrednie starcie z błotnymi syrenami spowodowało, iż począł odczuwać w ich kierunku niechęć. Nawet jeżeli na ONMS powoli się rehabilitował, jak również podczas tego spaceru. Powoli, drobnymi krokami, bez zbędnego przekomarzania się w kwestii własnego ja. Trytoński na szczęście rozumiał, a powoli zdobywane doświadczenie w tymże zakresie powodowało, iż komunikacja z trytonami była znacznie łatwiejsza. Nawet jeżeli początkowo uważał, że wydane galeony na kurs to po prostu wyrzucone pieniądze w błoto. — Jednorożec. Za tobą. — pozwolił sobie na cichy, niemy uśmiech, kiedy to zauważył reakcję Krukona. Sam był wyjątkowo spokojnie do tego nastawiony, a jego ekspresja twarzy nieznacznie się zmieniła; Felinus miał do czynienia ze znacznie groźniejszymi stworzeniami podczas swoich paru miesięcy wpakowywania się w kłopoty. Wiedział, iż wiele osób może mieć inne reakcje na sytuacje zagrożenia życia, a on sam nie czuł, by jakoś specjalnie adrenalina w jego żyłach przejęła władzę nad umysłem, w związku z czym obserwował wszystko uważnie i bez żadnej, większej ingerencji. Mięśnie może tylko mimowolnie napiął, jakoby to było swoistą reakcją organizmu na możliwość wystąpienia zagrożenia. Jednorożce zazwyczaj są stworzeniami spokojnymi, dlatego sam zachowywał równie podobne podejście do całego wydarzenia. Oczywiście prawą dłoń schował do kieszeni, muskając własną dłonią ostrzokrzewową różdżkę, by tym samym móc, w razie konieczności, odpowiednio zareagować. Sam widok istoty nie był dla niego jakoś nietypowy, tudzież niesamowity; sam zajmował się martwym jednorożcem podczas zabawy w labiryncie wraz z Maxem, pod postacią Blake Greenwood. Koń prychał, furkał, nie będąc zadowolonym z tego, iż ma do czynienia z mężczyznami - no cóż, on sam w sobie pierwiastka kobiecości obecnie nie posiadał, dlatego nie bez powodu taktycznie nie brał w tym całym przedsięwzięciu udziału, uważnie obserwując kolejne poczynania zwierzęcia. Wiedzę z zakresu ONMS posiadał, dlatego trochę wiedział na temat tychże kopytnych; samo stanięcie i przyczynienie się do wystawienia własnego rogu nie świadczyło o niczym dobrym, a reakcja Darrena... no cóż, zastanowiła go. Miał w tym jakiś plan? A może po prostu zdziwienie bądź przerażenie przejęło władzę nad tkankami znajdującymi się pod membraną skóry? Sam był już przygotowany do rzucenia czegokolwiek - skłaniając się ku zaklęciu Lupus Palus, wiedział, że najlepszym sposobem byłoby odpędzenie zwierzęcia, gdyby postanowiło wykorzystać okazję i wydobyć z siebie jakąkolwiek agresję. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust. A jednak. Magiczne stworzenie uciekło, gnając dalej, między drzewa, jakoby poszukując tym samym spokojniejszego miejsca na odpoczynek. Jednocześnie, pozostawiając po sobie kępkę srebrzystych włosów, spotkanie z nim wcale nie poszło aż tak na marne, jak mogliby się tego spodziewać; pracownik Ministerstwa Magii, przedzierając się przez kolejną, wysoką trawę (całe szczęście, że to nie była Brzytwotrawa), mógł bez problemu chwycić własną dłonią drobną pamiątkę. Jakby nie było, niektórzy w ogóle nie widzą jednorożca, a on, sam mając do czynienia z martwym, trochę ucieszył się na widok białego umaszczenia, bielszego do samego śniegu, który w blasku włosa zwyczajnie traci na atrakcyjności. — Serio serio. — pokwitował, spoglądając na jego reakcję. Sam zachowywał należyty spokój, kiedy to szukał roślinki, no ale jej ostatecznie nie znalazł, na co mógł tylko machnąć ręką w myślach, gdzieś pod kopułą własnej czaszki. — Nie, podziękuję. Nie sądzę, żeby mi się przydały, poza tym... to ty stanąłeś bezpośrednio z tym stworzeniem. — wytłumaczył zgodnie z własnym sumieniem, trochę nawet dziwiąc się, że jest aż taki miły. Czyżby naprawdę niektóre znajomości go odmieniły? Wcześniej pomyślałby o własnym zysku, ale teraz... teraz nie czuł chęci wzięcia czegokolwiek od kogokolwiek. Może to po prostu był ten stary, uśpiony zmysł, by nigdy niczego od nikogo nie przyjmować bądź nigdy nie wymagać od nikogo pomocnej dłoni? Sam nie wiedział, kiedy to zastanawiał się nad własną przyczyną odmowy, ale słowo się rzekło i nie mógł zmienić już swojego stanowiska. W sumie, nie czuł w ogóle takiej potrzeby, kiedy to, spoglądając za szkiełek okularów, spoglądał po okolicy. — Nie, to jest przecież publiczne miejsce. Mi to w niczym nie przeszkadza. — pozwolił sobie na subtelny, aczkolwiek bardzo delikatny uśmiech, kiedy to powrócił do własnych czynności polegających na znalezieniu czegokolwiek... Przecież nie odgoni go, prawda? Poza tym, jakoś lepiej, żeby kręciły się tutaj dwie osoby, aniżeli tylko jedna - to zawsze okazja do jakiejkolwiek reakcji. Wtedy zauważył od polany dziwny błysk, za którym powędrowały jego ciemne tęczówki, przepełnione spokojem, zauważyły dziwny błysk. Oczywiście, nawet jeżeli próbował oczyścić swój umysł, to tak naprawdę nic to nie dało, bo, jak naiwne dziecko, postanowił podejść do miejsca, w którym to tajemnicze źródło światełka postanowiło go troszeczkę powodzić za nos. Ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust, kiedy to kroki stawiał harmonijnie, a stukot podeszwy był neutralizowany przez nawilżoną ziemię. Delikatne kropelki deszczu przyczyniły się do zwilżenia jego włosów; smuga pozostawiana przez nie wydawała się być poniekąd zastanawiająca. — Lupus Palus. — skupił własne siły, chęć i wolę walki, a charakterystyczny ruch patyczkiem spowodował wydobycie się hologramowego strażnika, który to był gotów do otrzymywania poleceń. Szary wilk, poruszający się z gracją i spokojem, usiadł na miejscu, zanim nie rzucił Lumos Sphaera w stronę tajemniczej jaskini, do której nie zamierzał wchodzić po ciemku. Złociste spojrzenie całkiem sporych rozmiarów stworzenia wylądowało przez chwilę na czarodzieju, by następnie wstąpić powoli do jaskini. — Darren, jak chcesz, to znalazłem jaskinię. Może znajdziesz w niej coś ciekawego w zakresie wykonywanych obowiązków. — powiedział głośniej, odwracając się w stronę wychowanka Ravenclawu, kiedy to wiedział, że może na niego czyhać w tymże miejscu nie tylko nagroda, ale także potencjalne zagrożenie. A jako że był rozsądny i nie zamierzał pchać się w paszczę lwa, nie bez powodu pierwsze posłał hologram.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- No dopsz - przytaknął Darren, wciskając pęk włosów do kieszeni i rozglądając się po polanie ponownie. STAŁA CZUJNOŚĆ - jak głosiło hasło z jednej z broszurek Biura Bezpieczeństwa, będące hasłem jednego z czołowych aurorów Pierwszej Wojny Czarodziejów. Shaw pokiwał głową z uznaniem widząc widmowego ducha, który w formie wilka pomknął gdzieś hen pomiędzy drzewami. Była to zaawansowana magia, której Krukon - mimo że uważał się za przynajmniej przyzwoitego z zaklęć - nie opanował - Stanięcie jeszcze nic nie oznacza - prychnął Shaw, do którego dotarło właśnie że zachował się raczej głupio. Być może przez brak takiego właśnie doświadczenia śmiertelność wśród młodych urzędników Biura Bezpieczeństwa wynosiła prawie trzy procent - Jakbym był nieco większym kasztanem, to byłbym teraz w Mungu z wstrząśnieniem mózgu - dodał, stukając się w czoło. Następnie zajął się katalogowaniem roślin - przynajmniej tych bardziej mu znanych i, przede wszystkim, określanych jako trujące - oraz szukaniem śladów innych istot. Choć dokładnie sam nie wiedział czego szukał - zjawy czy duchy nie zostawiają przecież tropów. Dlatego też z chęcią przyjął ofertę Felinusa dotyczącą wspólnego zbadania jaskini, którą odnalazł podążając za jakimś światełkiem. Na marginesie strony Shaw zapisał notkę o możliwej obecności zwodników oraz błędnych ogników w tych okolicach. - Jasne - powiedział, podchodząc do Lowella i przygotowując różdżkę. Zdążył już zauważyć, że Puchon nawet jego przerastał w chęci do używania czarów przy każdej okazji. W Hogwarcie wiele osób traktowało zaklęcia jako dodatek, podczas choćby bójek używając raczej pięści. Sam Darren był w tym drugim obozie, który machał różdżką na prawo i lewo, jednak nawet w porównaniu z nim Lowell robił to na prawo, lewo, w górę i w dół. Shaw stanął przed wejściem do jaskini, z kawałkiem drewna w pogotowiu. Z jednej strony miał nadzieję, że ze środka nie wyskoczy nic naprawdę groźnego, z drugiej - był gotowy na wszystko.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spoglądał spojrzeniem spokojnym na to, jak chłopak przytaknął na jego prośbę o zachowanie włosia dla samego siebie, by tym samym pozwolić sobie na stwierdzenie, że Shaw, w przeciwieństwie do takiej Brandon, pokazuje jakieś cechy człowieczeństwa. Nie przypominał sobie, żeby prefekt zwracał uwagę jakoś szczególnie na niego podczas zajęć, co go tylko utwierdzało w przekonaniu, że raczej jednorazowy wybryk w postaci bójki na początku roku szkolnego, tuż przed całą gromadką rozrechotanych pierwszoklasistów, nie wpłynął na jego opinię pod kopułą czaszki tej osoby. I niezmiernie się cieszył, bo słyszenie kolejnych wywodów na temat tego, co powinien zrobić, a czego nie, powodowałoby narastanie frustracji i tym samym zdenerwowania. Nie lubił, gdy ludzie podchodzili do niego z uprzedzeniami, dlatego nie bez powodu za prefektami zwyczajnie nie przepadał. Schuester spoglądający tam, gdzie nie trzeba, wbijający wścibsko swoje własne tęczówki. Brandonówna, księżniczka lodu. Yuuko, która ostatnimi czasy zelżała ze spoglądaniem w jego stronę. Ciche westchnięcie ulgi wydobyło się spomiędzy jego ust. Przynajmniej Shaw wykazywał się namiastką ludzkiego podejścia do spraw, nie starając się aż tak swojego podejścia zmieniać. A może się mylił, zbytnio ufając własnym instynktom? — Otóż oznacza. — pozwolił sobie na przytaknięcie, kiedy to otworzył usta, by powiedzieć następnie parę słów układających się w parę zdań. A może nawet i mniej, kiedy to przygotował się do krótkiej przemowy, strzepując kłębki niewidzialnego kurzu ze swoich ubrań. — Zawsze to ty byś otrzymał kopytem lub czymś innym, nie ja. Znalazłeś się w polu ryzyka, więc i nagroda jest twoja. — pozwolił przyznać, kiedy to usłyszał słowa dotyczące wstrząśnienia mózgu, kiedy to powoli brnął w stronę jaskini, która go intrygowała swoim magicznym światełkiem. Chyba znowu ta sama sytuacja, a egzamin z OPCM niczego tak naprawdę nie zmienił w tymże zakresie. — Poszłoby to wybadać w terenie. Nawet deportacja do Munga nie byłaby potrzebna. Co tak, w ogóle, niska samoocena, by samego siebie kasztanem nazywać? — zapytał łagodnie. Wierzył w swoje umiejętności uzdrowicielskie, a, gdyby doszło do powstania jakiegoś krwawienia śródczaszkowego, bez problemu by je wykrył za pomocą zaklęć, a przy okazji zatamował. Nie bał się widoku krwi, flaków, rozbijających się po całym otoczeniu wiązań mięśni i innych takich. Sam leczył dźgnięcia, złamania, zmiażdżenia, układał wszystko w jedną całość - dlaczego miałoby go pokonać wstrząśnienie mózgu? Co do porad dotyczących niskiej samooceny, raczej nie powinien się odzywać. I wiedział o tym doskonale, niemniej jednak nazywanie siebie kasztanem nie było przejawem zbyt dobrym. Jakby brakowało Shawowi pewności siebie, na co zareagował dość prostym, pozbawionym większych emocji, spojrzeniem brązowych obrączek źrenic. Kiedy posłał do środka wilka, tak naprawdę nic się nie wydarzyło, a światło, wydzielane przez zmodyfikowane zaklęcie i wersję Lumos, pokazywało znajdujące się w grocie dwie skrzynki. Lowell zastanawiał się nad tym, co może się w nich skrywać, dlatego nie bez powodu, będąc gotowym do wyprowadzenia czegokolwiek, muskał palcami różdżkę w gotowości, jednak zagrożenie nie nastąpiło. Zamiast tego sroga cisza oraz echem odbijający się stukot butów, kiedy to powoli podchodził do skrzynek. — Homenum Revelio. — wypowiedział, by tym samym sprawdzić, czy przypadkiem ktoś na nich w środku nie czyha, ale wystąpiła za to kolejna cisza, na co mogli jedynie westchnąć, gdy przedostali się do śmiesznych skrzynek, w których prawdopodobnie kryło się coś ciekawego. — Czysto, pusto, dwie skrzynki przed nami, do której byś łapę wsadził? — zapytał się, trochę rymując całokształt zdania, ale zanim uzyskał jakąkolwiek odpowiedź, sam otworzył tę po lewej stronę i począł przeszukiwać ręką jej pustą zawartość, zanim nie wyciągnął sakiewki ze skóry wsiąkiewki. — Co chwilę coś w tej Dolinie Godryka gubią... — przyznał zaskakująco szczerze, kiedy to parę razy podrzucił przedmiot do góry, łapiąc go prostym chwytem chudych palców. — Po Dolinie łazi dodatkowo ktoś, kto chyba sra pelerynkami-niewidkami. Autentycznie. Na jednym spacerze znalazłem wcześniej dwie, znajoma także. — powiedział, spoglądając w jego stronę, kiedy to wilk rozpłynął się w eterze własnych rozmyślań, a czekoladowe tęczówki zetknęły się z tymi ciemnymi. Poniekąd zaciekawione, poniekąd zaintrygowane.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shaw chrząknął jedynie na przytyk o samoocenie. W sprawach szkolnych nie miał sobie za wiele do zarzucenia - nawet wykonywane "połowicznie" obowiązki prefekta niewiele go obchodziły. Jednak praca w miejscu, gdzie pierwszym - teoretycznie - i najważniejszym obowiązkiem była ochrona Ministerstwa musiała na Darrenie odbić się nieco negatywnie, biorąc pod uwagę śmierć Floyda oraz to, że Prorok Codzienny ostatnimi czasy nie zostawiał na nich suchej nitki ze względu na ów incydent oraz ataki sympatyków z SLM. I nawet jeśli Krukon wydawał się z zewnątrz radzić z tym całkiem przyzwoicie, to do tego prefekciarskie patrole, zajęcia, prace domowe i treningi qudditcha - a Elijah wyrywał ich na miotły przy każdej wolniejszej chwili - sprawiały, że Shaw był po prostu coraz bardziej zmęczony. - Do żadnej - burknął Darren, zaglądając do środka jaskini z Lumos na końcu różdżki - Już miałem dość wrażeń z jednorożcem - dodał, cofając głowę i wskazując ruchem podbródka by Lowell szedł przodem. Sam wślizgnął się za nim, odwracając się czasem i spoglądając za plecy. Na wieść o pelerynach-niewidkach wyrastających w Dolinie jak grzyby po deszczu, Krukon uniósł brew. - Często szukasz tu takich skarbów? - spytał, mając na myśli wspomniane peleryny, trzymaną teraz przez Puchona sakiewkę czy choćby pęk włosów jednorożca, spoczywający w kieszeni Shawa - Nie miałem pojęcia, że tyle tego się tu wala - pokręcił głową z westchnięciem, po czym kucnął by przyjrzeć się wnętrzu otwartej już skrzyni i wieku tej drugiej - której nie miał najmniejszego zamiaru otwierać. Wyglądały jednak zupełnie normalnie - więc jeśli w Dolinie Godryka rzeczywiście czaiły się jakieś istoty, to najwidoczniej zarówno te złe, jak i te bardziej dobroduszne, a Krukon miał i szczęście, i pecha że spotkał ten drugi typ. Szczęście - bo nie skończył z kopytem na głowie. Pecha - bo zapewne jego dzisiejszy raport nie skłoni nikogo w Ministerstwie do podjęcia jakichkolwiek działań związanych z owymi okolicami i okazjonalnie nadal będą otrzymywać skargi dotyczące upiór, strzyg i plagi liszajów.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wiedział, że obecne czasy nie są zbyt przychylne pod względem podejścia do polityki. Pierwszy raz na oczy widział w sumie, żeby ludzie zażarcie tak walczyli o własne partie rządzące, na co starał się nie reagować, ale całe szczęście problem nie dotyczył w żaden sposób jego rodziny i najbliższych. Niemniej jednak słyszał - słyszał o narastających problemach na arenie politycznej, a sam Lowell był do tego bardzo specyficznie nastawiony. O ile nie wiedział, kto kłamie, o tyle jednak nie zamierzał tolerować żadnego przejawu agresji z ich strony. Ani od Koalicji Czarodziejskiej, ani od Sojuszu Lewicy Promugolskiej, dlatego pozostawał całkowicie bierny. Nie był aktywny w tym całym cyrku, stawiając na jasne i dość proste stanowisko - najlepiej jest się nie wtykać na siłę tam, gdzie możesz zyskać zarówno sympatyków, jak i wrogów gotowych zapłacić twoim życiem za cudzą prawdę. Felinus nigdy nie szanował tak naprawdę spraw politycznych ani rządzących. W większości przypadków szara masa daje się ładnie zmanipulować, na co on sobie nie pozwalał. Podatki zapłaci grzecznie i ładnie, ale w żadne wojny między poszczególnymi ugrupowaniami nie będzie wchodził. Ani rozwieszał ulotek. Ani zajmował się pozostawianiem znaków. Ani niszczeniem dobrobytu galerii bądź spółek rodzinnych. I o ile na przedstawicielu Hufflepuffu bardziej ciążyło piętno odrobienia jakże wielce utraconych punktów, o tyle Shaw zmagał się nie tylko z prefekturą, lecz także z innymi rzeczami, na które wielu z nich nie mogło mieć wpływu. Sam interesował się mocno kółkami pozalekcyjnymi, a do tego chodził na dosłownie każdą możliwą lekcję, dlatego ostatnio też znowu nie wyglądał najlepiej. Dopóki się trzymał, było po prostu dobrze. Każdy z nich nakierowuje temat tak, jak tylko może - każdy z nich nakierowuje samych siebie na wybraną wcześniej ścieżkę, w związku z czym nie bez powodu nie wchodzą sobie w drogę. Tym razem jednak życie postanowiło połączyć ich nici przeznaczenia choć na chwilę, ale w jakim celu - nie wiedział. — Oj tam. — mruknął do niego, patrząc zaintrygowanym wzorkiem w stronę studenta znajdującego się na tych terenach w celach czysto służbowych. Chyba nie wiedział, co można znaleźć gdzie indziej... albo tego po prostu nie wyciągał. Sam miał już na swoim ciele tyle blizn, że nie zwracał na nie żadnej uwagi. Wyglądał tak, jakby był aurorem, przemytnikiem i cholera wie czym jeszcze. Na szczęście, pod okryciem składającym się z ubrań, nie było nic widać. — Lepszy jednorożec niż jakiś wiwern. — odpowiedział dość prosto i zrozumiale. Sam chyba wolał jednorożca od tejże istoty, która nie dość, że potrafi latać, to jeszcze posiada w sobie jad, który przedostaje się do ciała. No cóż, wiele rzeczy w świecie magicznym jest po prostu w stanie zabić człowieka za jego brak ostrożności. A tym razem Lowell wykazywał się idiotyzmem, kiedy własne łapsko wpierdalał wprost do skrzyni. Nie każdy uczy się na błędach, prawda? — Głównie przypadkowo. — powiedział, poprawiając bluzę, na której znajdował się Krzyż Dilys z czerwonym klejnotem pośrodku. Wyglądał on na typowy krzyż celtycki, ale wprawne oko mogło bez problemu stwierdzić, że tak naprawdę jest to magiczny przedmiot. — Najwidoczniej niektórzy zapominają. Ale... warto czasami udawać się w te tereny. Można znaleźć ciekawe rzeczy, całkiem cenne. — napomknął, kiwając w jego stronę głową, zanim nie wydostali się z jaskini i tym samym nie stanęli wprost na polanie, bo nic nie mieli do roboty tak naprawdę w tej jaskini, jak student wyciągnął z lewej skrzynki sakiewkę ze skóry wsiąkiewki, którą schował do własnej, podręcznej torby. Zastanawiało go to, ile można znaleźć tutaj tak naprawdę rzeczy, ale nie zmierzał pchać się dosłownie wszędzie, w związku z czym na dzisiaj postanowił, iż to na razie koniec. — Owocnej pracy, Shaw, niezależnie od tego, z jakich pobudek się tutaj znajdujesz. Uważaj na siebie. — powiedział dość prosto na pożegnanie i kiwnął głową, zanim to nie zniknął między kolejnymi polanami, aż wreszcie wydostał się na twardy, stabilny grunt. Stukot podeszwy niemalże natychmiast przedostał się do jego uszu; jego rola tutaj na razie jest zakończona.
[zt]
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Wiwern...? Tak, z pewnością... - przytaknął nieco nieobecnym głosem. Szczerze mówiąc, wyprawa na polankę nie okazała się być tak zła jak przypuszczał przed teleportacją do Doliny Godryka. Pomijając nawet włosie jednorożca i w ogóle spotkanie z tym mitycznym stworzeniem - zdobył nieco materiału dla Ministerstwa, który pozwoli mu na chociaż parę dni zapewnić sobie spokój i powrót do przepisywania archiwów, zanim znowu wyślą go gdzieś od Kornwalii po Orkady. Oby ci od magicznych stworzeń nie odesłali nam tej ostatniej sprawy z Nuckelavee, bo dostanę kurwicy tam na miejscu. Wzmianka o cennych przedmiotach także nie wywołała w Darrenie większej reakcji. Jeśli w obecnym stanie miałby się martwić jeszcze dodatkowymi zarobkami, to naprawdę musiałby się albo rozdwoić, albo ryzykować kradzież zmieniacza czasu tylko po to, żeby móc spać dłużej niż trzy godziny na dobę. - Dzięki, Lowell - powiedział w końcu, wyciągając różdżkę i powracając do brodzenia w trawie - Sprawdzę chyba jeszcze to oczko - rzucił ni to w eter, ni to do Felinusa - Najwyżej posklejają mnie z powrotem w piekle. Trzymaj się - westchnął jeszcze i odszedł powoli w swoją stronę, zatrzymując się parę razy by zastanowić się czy zdarta kora albo stratowana kępka trawy nie były na pewno dziełem jakiegoś wiwerna. Dopiero po powrocie do Doliny Godryka - z notesem pełnym notatek i żołądkiem ciężkim z powodu ujrzenia okaleczonych trucheł syren - uznał, że Felinus Lowell był rzeczywiście kolorową postacią, nawet bardziej niż się spodziewał.
z/t +
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Był tak koszmarnie podjarany tym co jeszcze może skrywać Dolina, że nie mógł się powstrzymać i czym prędzej ruszył w kierunku... No właśnie, czego? Chyba tej polany owianej legendami. O Celtach i innych. Dużo ludzi to przychodziło, więc warto było także spróbować. Zefkowi i tak to nie było straszne, zwłaszcza, że teraz mógł... pobawić się w jakiegoś podróżnika wrażeń niesamowitych. I dlatego... zaszył się tutaj, aby przysiąc, że mamił go jakiś blask. Zefek ruszył czym prędzej do owego miejsca i.. wejście do jaskini? Różdżka w dłoń i wchodzimy głębiej. Wybrał jedną ze skrzynek, bo tyle było do wyboru - lewa bądź prawa. Wybór oczywiście padł na lewą. Otworzył skrytkę i zobaczył tam skrzyneczkę. A w skrzyneczce? Jakiś napis mówiący mu, że odkrył już to co naprawdę powinien odkryć i... jego odwaga została nagrodzona? Huh. Ciekawe w jaki sposób. Machnął w coś różdżką i to... przemieniło się w coś... No dobra, to było fajne. Po tym wszystkim odnalazł drogę do wyjścia i... skierował się gdzieś.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Od kiedy Boyd wyjechał, a Fuj zorientował się w końcu, że wcale nie wróci za chwilę, zrobił się on okrutnie niegrzeczny. Obrażał się na mnie, jęczał kiedy próbowałem coś zrobić, był bardzo niesforny większość czasu. A czasem po prostu pogrążał się w ghulej rozpaczy i robił coś... w stylu szlochania, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dlatego kiedy w końcu dzień był jakiś pogodniejszy, postanawiam zabrać ghula na dłuższy spacer po Dolinie Godryka. Idziemy sobie jakąś polaną, jest już późniejsze popołudnie i Fujek wesoło biegnie przede mną, zbierając kwiaty. A raczej jakieś chwasty, uważając, że to piękny bukiet. Chwalę go, że pięknie, poprawiając czarną kurtkę i w zamyśleniu po prostu idąc za Juniorem. Ten jednak zamiera nagle z otwartą buzią i wyraża pełne zdziwienia i chyba ekscytacji UEUEUEUEUE. Unoszę pytająco brwi i patrzę w kierunku gdzie pokazuje mój kompan. Kilka kroków ode mnie Shaw, prefekt Ravenclawu, z którym ostatnio graliśmy w rozbieranego Barona stał razem z... drugim ghulem? Macham na przywitanie ręką Darrenowi i z zainteresowaniem odwracając wzrok do naszych podopiecznych. Fuj właśnie powoli podchodził do drugiego ghula i z bardzo durnym wyrazem obleśnej mordy, wręczał bukiet chwastów stworzeniu z którym był Shaw. - To dziewczyna? - pytam jako ktoś kto nie zna się na ghulach, szczerze ciekawy czy przypadkiem Fuj nie woli chłopców przez męskie towarzystwo, w którym się wychowywał. W tym samym momencie czuję jak coś zaplątuje się wokół mojej ręki. Tak uznałbym, że to Junior łapie mnie za rękę, ale szybko zorientowałem się, że mój kompan nadal wpatruje się maślanym spojrzeniem w naszego nowego towarzysza. Zaś moją rękę oplata... Wstążka. - O nie... - mówię przypominając sobie Celtycką Noc z tamtego roku. Ale zanim zdążę cokolwiek zrobić, wstążka wykazuje niesamowitą, magiczną siłę i ciągnie mnie do Darka, któremu również oplata nadgarstek. - Co do chuja! Nawet nie ma jeszcze Celtyckiej! - jęczę poirytowany, próbując wyrwać się z magicznej wstążki. Oczywiście na darmo.
Czy romantyczna tęsknota za widokiem majestatycznego jednorożca przywiodła Darrena z powrotem na polanę przy dolinogodryckim cmentarzu, w miejsce gdzie kiedyś stanął oko w oko z mitologicznym, pięknym stworzeniem, symbolem... Nie, oczywiście, że nie. Krukon wyprowadzał śmierdzącego nieco ghula na spacer i, korzystając z tego, że Adalbert radził sobie sam w tarzaniu się po trawie czy obgryzaniu kory, siedział właśnie na jakimś większym kamulcu z beczułką norweskiego miodu pod stopami, składanym, blaszanym kubkiem w jednej ręce i otrzymaną na wiecu SLM książką Dumasa w drugiej. Shaw przejeżdżał wzrokiem po literach, omijając co dłuższe opisy francuskiej przyrody czy paryskich ulic, i zerkał raz po raz na swojego podopiecznego, który tępymi oczyskami wpatrywał się właśnie w innego przedstawiciela swojego gatunku, wędrującego w jego stronę z naręczem jakichś chwastów. Darren zmrużył oczy, wszystko wyjaśniło się jednak w jego polu widzenia pojawił się machający do niego Fillin z iście ślizgońskim pytaniem na ustach. - To ghul - przewrócił oczami Krukon. Kto jak kto, ale Shaw sądził że po partii krwawego barona akurat Cealláchain będzie w stanie rozróżnić dziewczynę i magiczne stworzenie - Samiec, jeśli o to pytasz - dodał, podnosząc kubek do ust i zamykając książkę, rzucając ją na leżącą przy stopach torbę. Większą uwagę Darren przykładał do pary ghuli, z których jeden zaczął natrętnie wpychać drugiemu garść kwiatopodobnych roślin - dlatego też nie zauważył jak Fillin momentalnie pojawił się obok niego, czując że coś jest nie tak dopiero kiedy na jego lewym nadgarstku coś się nie tylko owinęło, ale też zacisnęło. Shaw wzdrygnął się i odskoczył od Ślizgona - tylko po to, by poczuć że ich nadgarstki były czymś mocno związane. Po chwili szarpaniny, która sprawiła tylko tyle, że wstążka zacisnęła się jeszcze mocniej, Darren jęknął i opadł z powrotem na kamulec, podnosząc z ziemi upuszczony kubek, napełniając go do pełna i podsuwając Fillinowi. - Tylko tym razem bez całowania, co? - powiedział, przypominając sobie że rok temu jednym ze sposobów na pozbycie się wstążki był właśnie buziak - a niestety, głównie dla Ślizgona, znajdował się on aktualnie całkiem nisko na liście pocałunkowych priorytetów Shawa.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Darren, jak typowy Krukon, siedział z jakąś książką pod drzewem, ucząc się nawet na spacerze i popijając sobie herbatkę. Kiedy zadaję zadawać by się mogło proste pytanie, Darren odpowiada lakonicznie, oczywiście starając się przy tym pomądrzyć. Unoszę lekko brwi w odpowiedzi na to niepotrzebne wyjaśnienie. - Ach, okej, myślałem, że to ta Twoja Jessica - odpowiadam równie mądrze co on, przypominając sobie to niejakie imię głównie dzięki Cali, która wspomniała raz czy dwa o Shawie i swojej przyjaciółce. Zerkam na dwójkę naszych podopiecznych. Mój ghul uparcie próbował wcisnąć w łapy drugiego chwasty, na co jego nowy towarzysz reagował tępym gapieniem się na Fuja. Aż w końcu bierze od niego rośliny, by wpakować sobie je do ryja. Nie wróżę temu romansowi wielkiej miłości, chociaż Junior zaczął bardzo podekscytowany gulgotać do swojego kompana. Chciałem już skomentować coś mądrze, dopóki nie wiem skąd pojawia się z wstążka, łącząca mnie znienacka z Krukonem. Kiedy zauważamy, że próby rozdarcia jej spełzają na niczym, nawet kiedy używam najróżniejszych zaklęć. Wygłaszając ich kilkanaście, w tym głównie transmutacyjne, poddaję się zakładając, że to ten sam przypadek co na celtyckiej. - Nawet w węża nie dało się zamienić - mówię z ciężkim westchnieniem. Nie wiedząc co dalej z tym począć po prostu siadam obok Shawa, który mnie szarpie próbując usiąść i takie tam, więc cmokam z niezadowoleniem, że ja muszę się dostosować, ale przyjmuję od niego picie. Wącham wnętrze kubka i unoszę ze zdziwieniem brwi. - To nie herbatka - zauważam z bystrością. Ponieważ żuję nadal okropnego liścia, którego muszę miętolić miesiąc, by być animagiem prędko, staram się jakoś zakamuflować jego życie i ukryć gdzieś w buzi, by nie wpadł do tego miodu, czy co tam jeszcze. - Żałuj, mam świetne doświadczenie - mówię kiedy Darren nie chce moich namiętnych pocałunków. - Ostatnio byłem do rana przykuty do Victorii - dodaję optymistycznie przypominając sobie ile nie chciała się zdejmować poprzednio. Zerkam na nasze ghule, kiedy mój gulgocząc wsadza palec do ucha drugiego. - Jak się nazywa? - zagaduję uprzejmie, skoro już postanowiliśmy sobie urządzić tu przymusowy piknik.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Widzę, że też przytargałeś Victorię - odpowiedział Krukon na iście ślizgoński przytyk Fillina, przesuwając się nieco na kamieniu by zrobić mu miejsce. Fillina kojarzył z niewielu okazji, najbliżej mogąc mu się przyjrzeć podczas gry w krwawego barona - choć wtedy z jakiegoś powodu bardziej interesował się tajnikami metalowej ręki Callahana (i sprawdzaniem, czy przypadkiem nie złamała mu nosa), a sam Cealláchain dał się oglądać jedynie z profilu, przyssany zwykle do Violki oprócz krótkich chwil rzucania galeonów do puli. Brwi Shawa powędrowały lekko do góry, kiedy różdżka Fillina raz za razem wypluwała z siebie transmutacyjne zaklęcia skierowane na wstążkę. Co prawda nie działały - a raczej działały, ale nie miały na kawałek materiału żadnego wpływu - ale Krukon był bardziej pod wrażeniem tego, że jego nadgarstek ani nie zzieleniał, ani nie wyrosły na nim czyraki, ani nie zamienił się, zresztą razem z całą dłonią, w jakiś krabi szczypiec czy coś w tym stylu. Mimo tempa rzucania czarów, były one bardzo precyzyjne - najwyraźniej za Ślizgonem nie na darmo ciągnęła się fama nieprzeciętnego transmutatora. - Wierzę na słowo - prychnął Shaw z cieniem uśmiechu na ustach - Adalbert - odpowiedział na pytanie o imię ghula, który słysząc słowo z nim powiązane wystawił łeb zza pnia za którym chowałem się przed najwyraźniej pupilem Kalehajna, czy jakkolwiek wypowiadało się jego nazwisko. Krukon skrzywił się, kiedy jego ghul postanowił odpłacić się zwierzakowi Ślizgona, łapiąc za jakiś wyjątkowo wyrośnięty mimo wiosennej pory oset i, przybierając iście szermierczą pozę, okładając Fuja po łapach. - Idziecie w tym roku na celtycką? - spytał, przypominając sobie co spotkało go rok temu - i że buty z nieswoich wymiocin musiał szorować co najmniej trzy razy. Miał nadzieję, że tym razem będzie choć odrobinę przyjemniej, jeśli w ogóle postanowi się w Dolinie Godryka pokazać.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Parskam śmiechem na słowa Darka, najbardziej rozbawiony chyba z mało aktualnych informacji. Widać prefekci Kurkonów są tak poważni w wykonywaniu swoich obowiązków, że nawet nie wymieniają się podstawowymi informacjami. - To jej lepsza wersja. Wiecznie próbuje mi włazić do łóżka i muszę go wyganiać. Viki raczej na odwrót - plotkuję sobie wesoło, żartując z siebie i swojego kiepskiego związku. Muszę przyznać, że bezsensowna gadka była czymś co faktycznie poprawiało mi humor. Sam fakt, że wcześniej Darek na naszym ostatnim spotkaniu wyrażał ogromne zainteresowanie moim przyjacielem i do tego Boyd wydawał się go całkiem lubić, sprawiał że widziałem Shawa w lepszym świetle. Nawet jeśli wtedy byłem bardzo zajęty ustami dziewczyny, która nie była moja, ani nawet nie miałem z nią nigdy żadnych romantycznych relacji (no, oprócz tej gry). Miło też, że myślał o mnie w pozytywny sposób jeśli chodzi przynajmniej o moje zdolności w transmutowaniu. Nie o ostatnim okropnym meczu, o którym nie miałem ochoty rozmawiać. Unoszę brwi, kiedy kończę to rzucanie zaklęć i słyszę imię jego zwierzaka. - Czemu nie Albert? - pytam zdziwiony i macham na swojego obleśnego ziomka. - Fillin Ueueueue Junior, Fuj - przedstawiam swojego podopiecznego, który również odwraca w moim kierunku gębę, ale tylko na chwilę, bo jest zbyt zajęty drugim ghulem, żeby skupić się na tym co od niego chcę. Patrzę jak Adalbert odrzuca zaloty mojego podrywacza, próbując go zaatakować ostem. Fuj zaś próbuje złapać nieudolnie roślinę, przekonany że to jakiś prezent połączony z zabawą. - Junior, chociaż trochę byś się w drugiego ojca w dał, a nie taką pizdą jesteś - krzyczę do ghula, który jednak jest w ferworze świetnej rozrywki, więc z westchnieniem popijam sobie to co dostałem od Krukona. Odwracam wzrok na jego pytanie. - Pytasz o parę ja i Junior? Ja i Viki? I Boyd? W każdym razie chyba pójdę, może z Californią. Chyba przyjaźni się z twoją Jessicą - zagaduję na jakieś błahe tematy, sprawdzając czy może rozwiązała się już wstążka. Oczywiście nie.