Wchodząc do tego pomieszczenia możesz zauważyć, że jest znacznie większy niż w rzeczywistości. Oprócz tego, podłoga znajduje się tylko na małej części pomieszczenia, jest cała przeszklona. Pozostałą częścią jest 'basen' naśladujący ocean, wraz z rafą koralową oraz mniejszymi rybkami pływającymi w tym miejscu. Sufit i ściany tego pomieszczenia naśladują otwarte niebo, które zmienia się pod upływem czasu. Za dnia pływają po nim leniwie chmury, a nocą rozświetlają mrok pomieszczenia gwiazdy.
Z szerokim uśmiechem spojrzał w jej kierunku, przyjazny i otwarty. Ciekawił się, czy powinien ją przytulić na przywitanie, podać rękę, albo może powinien nastawić się na buziaka? Ten wczorajszy wprowadził go w anielski stan, sprawiając, że zasnął wtulony w kołdrę i szczęśliwy. Gdy wstał, była pierwszą jego myślą, a właściwie zmartwieniem. Chciał być jakoś pewien, że przetrwa dzisiejszy dzień spokojnie, ale na korytarzach jej nie widział, dlatego cały dzień trzymał się tej nadziei na spotkanie. Był gotów na cokolwiek, ale nie na to, co nastało. Oschłe słowa i zdystansowana postawa. Wybiła go kompletnie ze stanu pewności siebie, podniecenia i radości z możliwości zaprzyjaźnienia się z kimś. Patrzył na nią chwilę, a promienny uśmiech schodził z jego twarzy. -Nie kłopocz się. Bąknął, odwracając od niej wzrok i chwytając za klamkę. Po prostu wszedł do komnaty, gotowy, że pewnie nawet się nie zanurzy w wodę, bo nie będzie chciał tu samemu siedzieć. Nie chciał, aby była tu z jakiegoś obowiązku względem smarkacza, który wciąż ma swoją niewinność i zachował się jak należy. Chciał, żeby była tu dlatego, że chciała z takim smarkaczem spędzić czas. A się rozczarował, dość głęboko, dlatego tym razem nie zrobiła na nim wrażenia przezroczysta platforma i rozmiar komnaty. Po prostu upuścił swoją torbę i pobłądził wzrokiem po przezroczystej wodzie i całym tym fantastycznym świecie skrytym pod nią.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine spojrzała na chłopaka z lekkim zdziwieniem. Czyżby spodziewał się od niej nie wiadomo czego po wczorajszym wieczorze? Spędzili w tej kuchni zaledwie dwie, no może prawie trzy godziny. Nie znał jej ani trochę, a wymagał od niej cudów. -Ej, ej, blondasie, nie bocz się na Slizgonkę o podłym charakterze. Nie naszą jest winą z jakiej gliny zostaliśmy ulepieni- powiedziała siląc się na odrobinę lekki żart w wykonaniu Katherine Russeau. Gdy przekroczył próg komnaty pierwszy, zatrzymała go kładąc mu rękę na ramieniu i odwracając w swoim kierunku. Dała mu małego szybkiego całusa w usta co by nie brał tego tak do siebie, a potem lekko niezadowolonym tonem dodała. -Czy matka nie uczyła Cię, że kobiety przepuszcza się w drzwiach, a dopiero potem wchodzą mężczyźni? - zapytała po czym zdjęła swoją szatę pozostając na samym stroju kąpielowym. Starała się nie okazywać tego, że woda odrobinę ją przeraża. Jej brat Brandon wiedział o tym doskonale. -Jak tu pięknie i pomyśleć, że jestem tutaj pierwszy raz- powiedziała cicho. Woda była przyjemnie ciepła, a niebo nad nią było błękitne niczym oczy jednego z jej byłych. Wspaniałe i idealnie niebieskie, bez cienia białej chmurki w pobliżu.
Gdy poczuł rękę na ramieniu, odczuł lekką irytację. Zwłaszcza gdy ta go bezczelnie odwróciła. Nie lubił takiej bezpośredniej konfrontacji z kimś obcym, zwłaszcza po takim głupkowatym żarcie. Ale całus! Zbił go z tropu. Zrobił wielkie oczy, uniósł brwi i zaniemówił. Cholera jasna, igrała z nim. Nie mogła na niego lecieć ot tak, to było wykluczone. Raczej szukała takiej młodocianej zabawki, co będzie za nią latać. Ale.. On też może z tego pokorzystać. Przepuścił ją, gdy ta się właściwie przepchnęła i nie pożałował. Widok jej tyłka w stroju kąpielowym był wynagradzający. Uśmiechnął się głupio, czując młodzieńcze hormony, które znowu powoli go otumaniały. Musiał jakoś odzyskać kontrolę, nie mógł sobie pozwolić na bycie zdominowanym. -Gratuluję trzeźwego stanu. Rzekł zaczepnie, stając niedaleko za nią, żeby zrzucić z siebie szatę. Miał na sobie bokserki-kąpielówki, żółte w czarne sroki, siedzące na brązowej gałązce. Urocze, młodzieńcze, według hipsterskiej mugolskiej mody. On lubił taką dziecięcość, przez to też z reguły nosił skarpetki nie do pary. Prezentował się.. Przeciętnie. Był szczupły, marzył o zawodowej grze w Quidditcha, więc też miał jakieś mięśnie, zwłaszcza na ramionach, bo utrzymanie się miotły to jednak wyczyn. A on grał też na ważnej pozycji pałkarza.. Ale rzeźby to on nie miał. Przecież był czarodziejem, a rzeźbę mieli tylko mugole i szlamy. A nie on, Chattan, z niemalże czystokrwistego klanu. -No to co, robimy, żeby było mokro? Specjalnie mówił dwuznacznie, mając nadzieję, że wiadomo co się nie uwydatni z tego pożerania Kath wzrokiem.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Wyciągnęła rękę z wody. Sprawdzała, czy faktycznie jest taka ciepła jak kiedyś słyszała od swojego brata. Ten znał wszystkie zakamarki tego zamku. Nie to co jego siostry. Miał rację, była ciepła, nie taka jak w jeziorze przy szkolnych błoniach. Spojrzała w kierunku jego bokserek i wybuchnęła śmiechem. Nie był to jednak złośliwy śmiech, tylko miły i kontrolowany. -Sroki na gałęzi? Zabrałeś bokserki młodszemu bratu? Do tego ten oczojebny żółty kolor. Jest przerażający, na przyszłość polecam klasyczną czerń, jest kusząca i tajemnicza, nie dziecinna- zapytała z tajemniczym błyskiem w oku. Broń boże nie chciała nikogo urazić. Katherine z kolei jak na dziewczynę miała bardzo wyćwiczoną sylwetkę, na jej ramionach zarysowywały się nawet delikatnie mięśnie. W końcu była pałkarzem i miała krzepę zarówno w nogach jak i w rękach. Uderzyć tłuczek było przecież nie lada wyzwaniem więc nie można było być słabym niczym trzcina na jeziorze, gotowa przełamać się w każdej chwili. -Chcesz, żeby było mokro?- zapytała pewnym siebie tonem po czym wykonała ręką gest w jego kierunku, by podszedł bliżej i się pochylił. Gdy to zrobił po prostu wrzuciła go do wody pozwalając by w niej zanurkował, a potem zaśmiała się radośnie. -Już jest mokro- wyjaśniła próbując powstrzymać łzy poprzez atak śmiechu. W myślach prosiła o to, by chłopak nie wyobrażał sobie zbyt wiele. Pewna uczennica powiedziała jej o nim wszystko. Wiedziała ile ma lat, kim jest jego rodzina, jakie ma nazwisko i co lubi. Przecież ojciec by ją zabił, a brat tym bardziej bo jest bliżej. Ona też nie byłaby sobą, gdyby zabawiła się z szesnastolatkiem. Mogła go zranić, ale nic poza zabawą psychiczną. Nic dla niej osobistego, bo ona już miała złamane serce więc na pewno nikogo nie była w stanie w dość szybkim czasie pokochać. Prędzej znienawidzić.
Uśmiechał się szeroko i szczerze, widząc, jak jego bokserki rozbawiły dziewczynę. Przecież o to chodzi! Jak trafi się jakaś Panna, co stawia jakąś zmysłową czarną ponad zabawną kolorową, to nie jest to Panna dla niego. Ale porada cenna, choć dość oczywista. Stał tak, rozbawiony, kiedy go zawołała. No nieee! Czyli chce się bawić w taką głupią zabawę? A niech jej będzie. Ruszył, wybierając jeden z dwóch scenariuszy. Albo chwyci ją za rękę i pociągnie ze sobą, albo.. No tak. Poleciał do wody, nie zaskoczony tą jakże banalną zagrywką. Leciał na dno, wypuszczając zbędne powietrze z płuc. Na powierzchnię dolatywały bąbelki, podczas gdy on, lecąc w dół wśród rybek, doleciał do szczytu rafy i zahaczył się ramieniem. Ale pod torsem, tak, by z góry nie widziała, że się trzyma aby nie wypłynąć. Chciał, żeby to wyglądało jakby coś mu się stało. Cholera.. Ciekawe, czy jakby miał ze sobą różdżkę, to dałby radę wyciąć jakiś większy numer. O czymś musi pomyśleć przez jakąś minutę, o ile da radę tak długo wstrzymać dech pod wodą.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine zgłupiała, gdy chłopak wpadając do wody z niej po prostu nie wypłynął. Czekała przez chwilę, aż pojawi się nad wodą ale to nie nastąpiło. -Blondynie tylko mi nie mów, że jesteś takim idiotą, że walnąłeś się w głowę i leżysz na dnie. Nie jestem dobrym pływakiem- krzyknęła w przestrzeń. Nie wiedziała co robi i wpadała w coraz wększą panikę. -Draken- krzyknęła w przestrzeń i obok niej pojawił się skrzat domowy. -Ratuj chłopaka, już! - rzuciła do skrzata a ten wskoczył do wody by po chwili wyciągnąć chociażby siłą Puchona na powierzchnię. Katherine odetchnęła z ulgą. Skrzat ponownie stanął przy dziewczynie. -Panienko, ten młody Panicz oszukiwał- powiedział oskarżycielsko kierując palec w kierunku chłopaka. Ta z kolei spojrzała na niego gniewnie, a w jej oczach pojawił się ogień. -Wiedziałeś, że woda mnie przeraża! - syknęła niezadowolonym tonem. Nie miała już zamiaru wchodzić do tej wody.
Z początku zdziwił się tym, że dotykają go małe rączki. Spróbował otworzyć oczy, żeby spojrzeć pod wodą i ze zdziwieniem zanotował skrzata. Przecież posiadanie własnego skrzata na terenie Hogwartu było nielegalne! Cholera, miał nadzieję, że był to jakiś skrzat szkolny, który przyszedł sprzątać, a nie jej prywatny. Gdy wydobył się w końcu na powierzchnię i mógł wielkimi haustami złapać powietrze, z niedowierzaniem patrzył na zachowanie jego towarzyszki. Ta wszechmogąca kobietka bała się wody? Zaśmiał się szczerze, bo dziewczyna naprawdę źle trafiła. -Kath.. Kath.. Miał problem złapać dech, stając powoli na nogi i śmiejąc się. -Prędzej liczyłem na usta usta, czy to, że strój Ci się zsunie jak zahaczysz o rafę koralową, niż chciałbym Cię tak przerazić. Nie wiedziałem, przepraszam. Stojąc już, wciąż roześmiany, wyciągnął ramiona do przytula. Jeszcze niekoniecznie do niego dotarło to, jak zuchwały się stał przez chwilowe niedotlenienie mózgu. Zaraz pewnie przeżyje szok, że tak bezpośrednio coś powiedział do tej Ślizgonki.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine była przerażona, a wraz z tym przerażeniem pojawiała się też u niej niekontrolowana złość. Wyciągęła różdżkę w jego kierunku, całkowicie wściekła. Wyglądała jakby coś w nią wstąpiło. Dodatkowo ciężko oddychała. Spojrzała na skrzata i skinęła głową, a ten szybko ulotnił się, tak samo jak szybko się pojawił. Nie podobało jej się, że on z niej się śmieje i w ogóle sobie na to pozwolił. -Nie...rób..tego...nigdy...więcej ! - syknęła poprzez kolejne wdechy. Miała w tym momencie gdzieś jego ramiona i nie chciała by ją przytulał. -Jesteś zuchwały, znasz mnie zaledwie jeden dzień, a już oceniasz. Chyba nie myślałeś, że taka Ślizgonka jak ja, pomoże ci stać się dorosłym i prześpi się z Tobą ! Przestań mnie traktować jakbym była twoim przedmiotem i nie dotykaj mnie. Nie mam ochoty na plotki w tej szkole niedoszły casanova. - warknęła wyjątkowo zarozumiałym tonem. Naciągnęła na siebie pospiesznie szatę i niczym diablica po prostu wybiegła z sali. Głupia myślała, że chłopak chce po prostu z nią spędzić czas i jej potowarzyszyć w złych chwilach, które ostatnio przeżywała. -Wydawało mi się, że rozmawiasz ze mną bo chcesz mi pomóc w trudnych chwilach, myliłam się . Jeszcze za młody jesteś i myślisz nie tą głową co trzeba. Przemyśl swoje zachowanie. Jeśli masz zamiar traktować mnie jak przedmiot to spadaj i nie odzywaj się do mnie więcej- powiedziała cicho i opuściła pospiesznie salę.
Patrzył przerażony na dziewczę, kompletnie nie spodziewając się takiej reakcji. Jak to, cholera jasna, ta silna kobieta dostała takiego ataku? I to takiej furii? Przerażenie dreszczem po plecach mu przebiegło, gdy zdał sobie sprawę, iż faktycznie może być w zagrożeniu. A różdżki znikąd! Leżała sobie tam, za nią. Ale jakie prześpisz? Czy jego gęba była naprawdę tak niewyparzona? Przecież on niewinnie żartował, miał to być pewnego rodzaju komplement i odwrócenie uwagi od jej strachu przed wodą, którego w życiu by się nie spodziewał. Ale te jej słowa.. Raniły go. Znowu uwagi odnośnie wieku i takie insynuacje, jakby faktycznie jej ciało było priorytetem. Przecież wtedy mógł, jak była pijana.. Żachnął się, oglądając, jak ta wychodzi. Lepiej było ją zostawić, dać jej ochłonąć. A gdy poszła, samemu się wytarł, ubrał i polazł myśleć nad swoim zachowaniem.
Heniek i Zamieć, jego śnieżnobiały kot o ślicznych, zielonych oczkach, zdawali się ostatnio być widokiem dla uczniów tak samo przyjemnym, jak niegdyś niesławny woźny, który również patrolował korytarze z kotem. Ubrany w swój szkolny strój, z jedną różdżką w jednej, z drugą w drugiej kieszeni, z błyszczącą odznaką prefekta, ładnie ułożonymi włosami, imć Chattan przechodził właśnie obok Podwodnej Sali. Trochę go tyknęło w środku, bowiem ostatni raz jak tu był, nieprzyjemnie zakończył relację z pewną Ślizgonką, z którą chciał jednak znać się o wiele dłużej. Nie zrozumiała go, on jej i jakoś przestali rozmawiać. A z miłą chęcią kontynuowałby tę reakcję. Stanął przed drzwiami, wpatrując się w uchyloną szczelinę pomiędzy framugą, a drewnem. Czy powinien wejść i zobaczyć? Czy może zignorować to, pozwalając komuś innemu cieszyć się tym uroczym miejscem? Nie mógł zdecydować, bowiem decyzję podjęto za niego. Kolejny raz już wpadła na niego @Felicity Harvey, uderzając z impetem w jego klatkę piersiową. Tym razem miał lepszy refleks niż wtedy, bowiem złapał ją szybko i wtulił w siebie. Ale to nie pomogło, bo od tego momentu poleciał iście niefortunny łańcuch wydarzeń. Drzwi komnaty otworzyły się z impetem, uderzając Heńka w ramię, a ten odwracając się o czterdzieści pięć stopni, twarzą znalazł się w kierunku otwartej sali. To co ujrzał, było najgorszym możliwym widokiem dla prefekta. Drzwi otworzyła naga dziewczyna, uciekająca z komnaty, zaś przed nim stało dwóch chichrających się chłopaczków i kolejne dwie nagie dziewczyny! Nie żeby miał coś przeciw takowym widokom, ale celowały one różdżkami w chłopców, kiedy rozległo się głośne -Kurwa, prefekt! I wszystko rozbłysło. Jakieś niefortunne zaklęcie poleciało w w przytulonych Felę i Heńka, wrzucając ich do pokoju, zaś kolejny nietrafiony atak czy obrona, ciężko się rozeznać, bowiem cała czwórka zaczęła wybiegać, sprawiły, że na Feli została sama bielizna! Jej ciuch zaś znalazł się na jednej z dziewczyn. Heniek już chciał sięgać po różdżkę, ale jego różdżki pojawiły się na posadzce, po której sunęli w stronę wody, a on był w samych bokserkach! Uroczy swoją drogą, bo malachitowych w turkusowe kaczki. -O ya focken cunt! Zakrzyknął, wypuszczając Felę. W jego ramię wbił się kocur, który również padł ofiarą zamieszania. Podłoga była mokra, chyba pokryta czymś śliskim przy końcówce, jako forma dalszego żartu przeciwko nagim dziewczynom. Fela poleciała bardziej do przodu, niemalże wpadając do wody, kiedy zwalniający Heniek, wyciągnął dłoń by ją chwycić.. I bum. Mógł zobaczyć jej cycki, kiedy wpadała do wody ze wślizgu. Zaś w jego dłoni został zerwany biustonosz. Wisząc łbem nad wodą, szybko szukał wzrokiem Feli, myśląc, czy ją ratować, czy rzucić się w pogoń za urwisami których bieg roznosił się echem przez korytarz.
Kiedy Fela ruszyła się w końcu ze zbrojowni, postanowiła wybrać się w dalszy spacer po zamku. Tak trafiła do Zachodniego Skrzydła, które z pozoru wydawało się być bardzo spokojne i nie nawiedzane przez nikogo. Dość mocno popadła w zamyślenie, zastanawiając się, co tak właściwie stało się w zbrojowni. Ean, najprościej mówiąc, uciekł i sama nie wiedziała co o tym myśleć. A może prawda była całkiem inna i chłopak po prostu miał coś ważniejszego do załatwienia? Nie miała pojęcia i w sumie przestała się aż tak tym przejmować… Ale oto nagle poczuła, że wpada na coś, a raczej na kogoś. Skrzywiła się, unosząc wzrok do góry i wytrzeszczając oczy, kiedy zobaczyła wspomnianego wcześniej Puchona. No proszę, jaka ironia losu! Już chciała coś powiedzieć i może oderwać się od chłopaka, który tym razem nie pozwolił jej się odbić od swojej klatki piersiowej tylko ją przytrzymał, kiedy wszystko zaczęło się sypać. Drzwi obok otworzyły się szeroko i Ean obrócił się w ich stronę. Nie widziała, co się działo za jej plecami, ale słyszała śmiech i zdążyła dostrzec jeszcze uciekającą dziewczynę bez ubrań na sobie, a do jej uszu szybko dotarło siarczyste przekleństwo. Nie miała pojęcia, co się stało w następnej chwili, ale zorientowała się, że jest w samej bieliźnie, a Puchon w bokserkach. Wypuścił ją z ramion i dziewczyna dostrzegła przed sobą mnóstwo wody, do której leciała tuż po tym, jak się poślizgnęła na mokrej posadzce. Poczuła, że chłopak łapie ją za biustonosz i złapał go tak niefortunnie, że trach! Została tylko w majtkach! Wydała z siebie pisk tuż przed tym, jak wpadła do wody i gdyby nie to, że właśnie została pozbawiona stanika, pewnie byłaby urzeczona podwodną fauną i florą. Szybko ramionami zakryła klatkę piersiową, ale z wody wynurzyła się po dłuższej chwili, bo jej noga niefortunnie zaplątała się w jakieś glony. Kiedy ją uwolniła, od razu wypłynęła na powierzchnię, łapiąc powietrze i wzrokiem odszukując Heńka, który… Najzwyczajniej w świecie trzymał w dłoni jej biustonosz! Na jej twarzy widać było zaskoczenie i oburzenie, ale po chwili szybko przewinęła sobie w myślach całą tą sytuację i zaczęła się śmiać. To musiało wyglądać pięknie, gdy w samych majtkach i staniku leciała z piskiem do wody, a za nią zaskoczony Puchon, próbujący ją ratować i tym samym pozbawiając ją górnej części bielizny. Uspokoiła się w końcu, wesoło patrząc się na chłopaka. - Mogłabym odzyskać moją bieliznę? - zachichotała, sama w sumie nie wiedząc czemu i, upewniwszy się, że nie widać jej piersi, wyciągnęła jedną dłoń po biustonosz. - Przy okazji, urocze bokserki.
Przez chwilę w panice analizował, czy nie wskoczyć za nią. Przecież zaplątała się w glony, wstał i szykował się skoku, kiedy ta zaczęła już wypływać w górę. Bogom dzięki! Z uśmiechem zadowolenia, obejrzał się, ale wiedział, że taka gonitwa teraz przysporzy mu jedynie problemów. No cóż, przynajmniej przez chwilę miał na coś widok.. Odwrócił się na dźwięk głosu Feli, dopiero teraz sobie zdając sprawę, że ciągle w mocnym uścisku trzyma jej biustonosz. Więc koniec końców, ktoś tu stracił strój w jego obecności. Drgnął, chcąc oddać górną część odzieży, ale.. Ale coś go podkusiło, żeby jednak nie zachować się jak prefekt. -Cóż, moja odznaka zniknęła, więc chyba nie muszę być wzorowym uczniem.. Wycofał się dwa kroki w tył, z wykwitającym podłym uśmiechem na twarzy. Zgiął palce w stopie i zgarnął wpierw jedną różdżkę, a potem drugą, odkładając je na kupkę ciuchów leżącą przy drzwiach. Nie miał zamiaru uciekać, ale musiał się wycofać, żeby zamknąć za sobą drzwi. Bawiło go to, co musiała sobie pomyśleć, kiedy doszedł do progu. Ale po prostu zgiął się w tył, szybko zerknął i chwycił klamkę, z trzaskiem zamykając za sobą wejście. A teraz pora się napatrzeć! W końcu, jeśli chce wyjść, nie uda jej się ciągle siebie zasłaniając.. W dodatku zboczeniec popatrzył na jego bokserki! Nie może więc go winić za ciekawość.
Fela patrzyła na niego z oczekiwaniem, nadal trzymając wyciągniętą dłoń, by odzyskać biustonosz. Zaczęła mieć pewne obawy, kiedy nadal go nie miała, więc w końcu opuściła rękę, marszcząc brwi. - Chyba sobie kpisz, jeśli… - zaczęła mówić, kiedy Ean cofnął się w kierunku wyjścia i umilkła, kiedy jednak nie wyszedł. Ale oczywistym było to, że nie miał zamiaru oddać jej bielizny - a ona nie miała zamiaru wychodzić z wody. Mimo wszystko podpłynęła bliżej kawałka podłogi, nie spuszczając wzroku z Puchona. Nadal dbała, by nic nie było widać spoza jej ramiona, a nie było to trudne, bo w końcu nie miała jakiegoś ogromnego biustu. - Czyli co, zachowasz go sobie na pamiątkę? - zapytała spokojnie, chociaż była lekko zła na tego kretyna. - Hej, to nie fair, że Ty sobie stoisz suchutki na brzegu. Pomóż mi chociaż wyjść. Wyciągnęła do niego dłoń, chcąc, by podciągnął ją do góry. W głowie jednak roił się jej pewien plan, ale nie dała po sobie poznać, że ma jakikolwiek pomysł. W końcu Ean mógłby się czegoś domyślić i naprawdę uciec, a jej jakoś nie uśmiechało się biec na golasa po zamku, by dostać się do dormitorium Puchonów.
Ten dzień nie zapowiadał się jakoś szczególnie. Normalne lekcje, normalna pogoda i normalni uczniowie… To jest, zwyczajni jak na tę szkołę. Ale jak miało się okazać, ten dzień wcale do normalnych nie miał należeć. Przekonał się o tym @Edgar T. Fairwyn, który spiesznie idąc korytarzem, dostrzegł kilkoro chichoczących uczniów, którzy ukradkiem wchodzili do jakiejś sali. Co więcej, byli oni w samej bieliźnie, a koło drzwi leżała sterta niedbale rzuconych ubrań. Profesor postanowił to sprawdzić, a wkrótce dołączył do niego @James Everett, także zaniepokojony tym zachowaniem. Jednak kiedy otwierali drzwi, wydarzenia potoczyły się bardzo szybko, a kilka rzeczy zdarzyło się jednocześnie. Mianowicie uczniowie wrzasnęli, widząc profesorów i rzucili zaklęcie, by ich oszołomić - udało im się to i wręcz wepchnęli mężczyzn do tej sali, chcąc ich tam zatrzasnąć. Nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że jeden żartowniś rzucił zaklęcie pozbawiające ubrań na Edgara i James’a, przez co obaj zostali goli, a na dodatek ich różdżki wpadły do wody, po czym opadły na samo dno, lądując gdzieś pośród rafy koralowej. No i przez to, że został oszołomiony, Fairwyn poślizgnął się na mokrej posadzce, z impetem wpadając do wody i ochlapując Everetta.
Tu was zostawiam, byście wydostali się z sali i odzyskali swoje ubrania, które także wylądowały pośród rafy koralowej. Życzę miłej gry!
PS. Błagam, nie bić.
______________________
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget, odkąd dowiedziała się o istnieniu tej sali w zamku (co swoją drogą było dla niej niesamowite, mimo faktu, iż pochodziła z magicznej rodziny i od dziecka miała styczność z niezwykłymi rzeczami), przychodziła do niej przynajmniej raz w tygodniu. Z różnych powodów. Pierwszym był fakt, iż widok pływających w wodzie rybek, rafy koralowe i sufit naśladujący niebo działały na dziewczynę kojąco i skutecznie łagodziły jej nerwy, których w ostatnim czasie miała naprawdę wiele. Szkoła to jedno, doskwierająca jej samotność to drugie, a trzecim była oczywiście sprawa jej starszej siostry i jej coraz szybciej zbliżającego się terminu porodu. Innym powodem, dla którego tu przychodziła, były dopadające ją co jakiś czas myśli, że może przyszedł w końcu czas, by nauczyć się pływać. Nigdy nie udało jej się posiąść owej umiejętności, a wrodzona strachliwość sprawiała, że mając osiemnaście wiosen na karku, wciąż nie odważyła się na poważną naukę pływania. Podczas wakacji miała same niemiłe wspomnienia z wodą, podczas których, gdyby nie szybka interwencja czuwających przy niej chłopaków, skończyć by się mogły naprawdę tragicznie i to wyłącznie pogłębiało jej strach przed wodą. Wiedziała jednak, że kiedyś będzie musiała to zrobić - może dlatego pod szkolnym mundurkiem mimo wszystko miała ubrany kostium kąpielowy? Trzecim powodem było to, że klimat panujący w pomieszczeniu zdecydowanie dobrze wpływał na jej koncentrację, wobec czego lubiła zjawiać się tam z książką - ale wyłącznie jedną, tą do nauki języka trytońskiego. Magiczny lektor demonstrujący brzmienie niektórych wyrażeń niósł się echem po wodzie, w związku z czym potencjalny przechodzień z pewnością słyszał niemiłosierne wrzaski dobiegające zza drzwi. Pozostawało tylko pytanie: to tryton czy Bridget?
Daniel miał pecha. Od kiedy zaczął naukę w Hogwarcie, nad jego głową zaczęła krążyć jakaś klątwa, która uniemożliwia mu bycie szczęśliwym. Zawsze coś musi się dziać, bo albo mu nic nie wychodzi albo ma ciągłe dołki i dziwne myśli, że nic w życiu nie osiągnie albo jego ukochane kaktusy poumierają (jego mama nie ma ręki do roślin, a więc ciągle żyje w stresie, że jak wróci do domu to nic w nim nie zostanie). Ostatnio zdarzają się też kłótnie z bliskimi mu osobami, spadek formy, ciągłe lęki i wrażenie, że czegoś mu brakuje. No ciągle jest coś nie tak! Czy to już moment, w którym powinien zapisać się do magicznego psychologa? Jedyne co poprawiało mu humor to siostra i przyjaciel, ale z nimi czasami nie dało się już wytrzymać. Dan potrzebował ciszy albo przynajmniej jakiegoś spokoju, a nie tej dwójki, którzy byli jak chodzące bomby - nie wiedziałeś, czy zaraz nie rozpętają wojny. Dlatego uciekł z salonu wspólnego, gdzie wcześniej we trójkę “odrabiali lekcje”, a raczej to on je odrabiał, bo Hoseok cały czas trajkotał mu nad uchem, a poza tym Dan czuł się dziwnie otępiony. Pozostawił więc wszystkie podręczniki w salonie i rzucając w stronę znajomych pierwszą lepszą wymówkę, ruszył w przechadzkę po Hogwarcie. Snuł się bez celu po korytarzach, nie wiedząc co ze sobą zrobić, próbując na wszelkie sposoby oderwać swoje myśli od ciążących mu spraw. Takim właśnie trafem, wylądował niedaleko Podwodnej Sali, którą prawdopodobnie by minął, gdyby nie te cholernie głośne wrzaski. Garver był inteligentnym człowiekiem. Od razu zorientował się, że to wrzaski - a raczej pokręcony język - trytońskie; mimo to wolał się upewnić, więc skierował się w jej stronę, uchylając lekko drzwi i wchodząc do środka. Kto by pomyślał, że siedząca wewnątrz osoba sprawi, że na ustach Daniela pojawi się delikatny, łagodny uśmiech. Zbliżył się do niej niepostrzeżenie, mając niemal stuprocentową pewność, że nie usłyszała, gdy wszedł. - Jak możesz słuchać tych wrzasków? - wypalił tuż nad jej uchem, spoglądając na nią błyszczącymi oczami. - Naprawdę rozumiem, że jesteś ambitna, ale oszalałbym, gdybym miał tego stale słuchać - dodał, wskazując palcem na podręcznik, po czym kiwając głową zapytał: - Mogę się dosiąść, Bridget? I bez dłuższego czekania i tak przysiadł obok niej. Gorzej, jeżeli by odmówiła. - Ta sala jest fantastyczna, nie sądzisz? - odparł po krótkiej chwili, siadając po turecku i opierając ręce za plecami. Rozejrzał się po jej wnętrzu, nie mogąc nadziwić się tym jakie cuda czarodzieje są w stanie wytworzyć. - Ma niezwykły klimat, ale chyba dobrze, że tak mało ludzi tu przychodzi. Zawsze jest tu kąt, żeby odpocząć samemu - mruknął, znowu przenosząc wzrok na młodszą koleżankę.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Oh, don't get me started... Chociaż nie, za późno. Jeśli już rozważamy kwestię tego, kto powinien udać się do magicznego psychologa z powodu ciągłego niepowodzenia i dołków emocjonalnych, byłaby to bez wątpienia Bridget. Odkąd półtorej roku temu zerwał z nią jej były chłopak, Ezra Clarke, dziewczyna pakowała się w coraz to gorsze sytuacje, najpierw oczywiście ponownie ulegając jego urokowi i po raz kolejny dostając kosza, następnie ładując się w łapska innych chłopaków, aż ostatecznie skończyła w krótkim i pełnym niepowodzenia związku z przystojnym Włochem. Pech chciał, że sabotażystą tego związku nie był wyłącznie wcześniej wspomniany Ezra, ale również sama Bridget, która wciąż nie mogła się pogodzić z jego stratą, a jednocześnie bardzo mocno pragnęła pokochać Theo. Nie wyszło im, niestety, chociaż wszyscy bardzo im kibicowali, a Puchonka miała nadzieję, że Evermore okaże się TYM - los chciał inaczej, gdy przypadkowo uległa jego darowi hipnozy. To był gwóźdź do trumny ich związku. Po nim Bridget nie udało się ulokować uczuć w nikim innym, wobec tego postanowiła się skupić na nauce i niedawno otrzymanej odznace prefekta naczelnego - w końcu to wielka odpowiedzialność i chciała za wszelką cenę ją udźwignąć. Nie przeszkodziło jej jednak wpakować się w wykańczający szlaban z chłopakiem Ezry. Ach, czy wspomniałam już, że jej były okazał się być gejem? Nie? Cóż... Ostatecznie to właśnie takie pasje i zainteresowania jak chociażby warzenie eliksirów, czytanie o starożytnych runach, czy też uczenie się języków magicznych stworzeń odciągało ją od zmartwień życia codziennego, do których doszła również jej ciężarna starsza siostra i możliwy rodzinny kryzys. Widok wody działał kojąco, mimo że na samą myśl o wskoczeniu do niej przechodziły ją ciarki. Potrząsnęła szybko głową, wygodniej sadowiąc się na tym niewielkim kawałku podłogi, po czym stuknęła różdżką w książkę, by magiczny lektor pokazał jej, jak powinno brzmieć powiedzenie: "Niestety nie posiadamy alg w naszym asortymencie". Właśnie wtedy drzwi do sali otworzyły się i do środka wszedł Daniel, wyraźnie zdegustowany tym, co słyszał. - O, hej Daniel! - przywitała go z uśmiechem, przesuwając się nieco na ziemi (uprzednio macając dookoła, czy aby na pewno nie wyląduje w basenie). - Jasne, siadaj! - dodała, klepiąc miejsce obok. - Zupełnie nie wiem, o czym mówisz. To bardzo piękny język, naprawdę - rzekła, cała wyszczerzona. Wiedziała, że pewnie gada jak pokręcona i uzna ją za szmerdniętą wariatkę, bo w końcu kto byłby w stanie dostrzec piękno w kakofonii wysokich, rozdzierających błonę bębenkową dźwięków? Bridget umiała! - Jak tylko uznam, że potrafię się dogadać, to może zabiorę się za trollański - zaśmiała się krótko, chociaż kto wie? - Jest fantastyczna, to prawda. Zawsze żałuję, że nie mogę w pełni z niej korzystać, ale to nie zmienia faktu, że lubię tu przychodzić. Ten delikatny szum bardzo wspiera koncentrację. Próbowałeś się tu kiedyś uczyć? - zapytała, spoglądając na oblicze starszego kolegi. Po jej ustach wciąż błądził jeden z wielu uśmiechów, którymi zamierzała go dziś obdarzyć. Jakoś tak lubiła tego człowieka!
W takim razie, jeżeli chodziło o zawody pechowców to byli sobie niemalże równi. I gdyby chcieli to z łatwością mogliby spisać długą listę ich niepowodzeń i pewnie do tego zabrakło by pergaminu. Ale to dowodziło tylko, że całkiem nieźle się dobrali. A poza tym, tak czy siak, czy oboje byliby przegrywami, czy nie, to Daniel naprawdę lubił Bridget. Pomijając jego niewyjaśnioną słabość do Puchonek, tak po prostu, polubił ją od pierwszego spotkania i nic nie cieszyło go tak bardzo jak wspólne rozmowy czy nieustanne zaczepianie dziewczyny. Rozmowy z nią zawsze były ujmujące, a jej zachowanie urocze do tego stopnia, że nawet taki zgred jak Daniel potrafił się uśmiechnąć. I to szczerze! Słysząc jej słowa mruknął przeciągle, stukając palcami o posadzkę; mimo że starał się zrozumieć ten język to jednak nie był w stanie zrozumieć jego uroku. Starał się bardzo, ale jedyne co słyszał to przeraźliwy wrzask. - Chciałbym być w stanie patrzeć na to jak ty, naprawdę - westchnął. - Chyba nie jestem na to tak wrażliwy i inteligentny jak ty. Nie wszyscy umieją dostrzec piękno w tym języku. Żałuję, że nie jestem jednym z tych ludzi. - Odchylił głowę, patrząc w sufit, a potem przeciągnął wzrokiem po całym pomieszczeniu, aż skończył na czystej wodzie. Pokiwał głową na jej słowa; - W takim razie nie zdziw się, jeżeli kiedyś poproszę cię o korki. Dan posłał jej szeroki uśmiech w odpowiedzi na ten jej, na którego widok aż serce mu się radowało. Naprawdę! Brunet mruknął przeciągle. Nie był osobą, która uczyłaby się po kątach; w takich wypadkach raczej siedział u siebie, w bibliotece lub w klasie, gdzie mógł w pełnej wygodzie i swobodzie zrobić pracę domową, ale nie ukrywał, że tutaj byłoby równie dobrze. Cisza, spokój i ten nastrój wspomagający skupienie. Kiedyś mógłby spróbować. - Nie, raczej przesiaduję w bibliotece - odpowiedział zgodnie z prawdą. - Ale chyba powinienem raz spróbować. Daniel przysunął się do basenu, wsuwając dłoń do chłodnej wody. Zagryzł wargę, nie mogąc uwierzyć, kiedy ostatni raz był nad morzem. Wyciągnął rękę, po czym potrząsnął ją przy Bridget, uśmiechając się wesoło. - Woda jest całkiem przyjemna - stwierdził. - Umiesz pływać? - zapytał, wbijając w nią wzrok. - Chcesz zrobić kółeczko? - zaśmiał się, choć nie żartował. Przez Hoseoka, który nie raz miał szalone pomysły, był w stanie nawet zaraz wskoczyć w ciuchach do wody. Zwykle zestresowany albo rozzłoszczony krukon potrzebował takiego odprężenia. - Tęsknię za pływaniem. To przyjemne i niezwykle odprężające ćwiczenie - westchnął.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget kiedyś miała w planach prowadzenie dziennika lub pamiętnika - na formę nie zdążyła się zdecydować, bowiem szybko zdałaby sobie sprawę, że zeszyt ten stałby się wielkim spisem wszystkich niefortunnych zdarzeń w jej życiu, a to brzmiało coś, co szybko wpędziłoby dziewczynę w depresję. O ile lubiła zerkać do swoich zapisków, które robiła mając około dwunastu lat, tak gdyby chciała po jakimś czasie odkopać pamiętniczek z ósmej klasy, prawdopodobnie mocno kwestionowałaby swoje życie w ogóle. To dobrze, że Danielowi dobrze się z nią spędzało czas, bowiem Bridget mogłaby odwdzięczyć się samymi komplementami na jej temat. Tak jak chłopak miał słabość do Puchonek, Bridget wprost przepadała za towarzystwem starszych od siebie Krukonów (co można było wywnioskować chociażby po tym, że obaj jej byli w tym domu), a Daniel należał do tych osób, z którymi wręcz nie znosiła się rozstawać. Chłopak może czasem był gburowaty, ale z nią często się uśmiechał i dawał się smarować kremikami, a to stanowiło ogromny plus ich znajomości. Usiadła nieco wygodniej, asekurując się dłońmi położonymi na ziemi, by przypadkiem nie zsunąć siebie ani swoich rzeczy do wody, po czym odchyliła się nieco w tył. - Tak, zapraszam na korki! Wszyscy w Hogwarcie nas znienawidzą, kiedy umówimy się na lekcję w szkole - odparła, śmiejąc się. Wizja wydała jej się całkiem zabawna - we dwoje siedzieliby gdzieś na błoniach i z różdżkami przy gardłach wydawaliby z siebie trytońskie wrzaski. Obserwowała go, gdy zbliżył się do wody i zanurzył w niej rękę. Nie zdążyła zasłonić się przed lecącymi w jej kierunku kropelkami, gdy postanowił strzepnąć wodę tuż przed nią. - Hej! - zakrzyknęła z pretensją, ale śmiała się przy tym głośno. Trochę zamilkła, gdy usłyszała jego pytanie. Zrobiło jej się nieco głupio i na moment odwróciła wzrok, zupełnie jakby wstydziła się udzielić odpowiedzi. - Nie umiem - rzekła w końcu, zerkając na niego z przepraszającym uśmiechem wymalowanym na ustach. - Pewnie masz mnie teraz za kompletną idiotę w związku z tym trytońskim. Wiesz, teraz uczę się modulować zaklęciami głos, żeby umieć porozumieć się na ziemi. Kiedy nauczę się w końcu pływać, będę mogła usłyszeć prawdziwe piękno - powiedziała rozmarzonym głosem. Ktoś mógłby podważyć w tej chwili wszelkie jej działania, bo przecież hej, skoro nie umiesz pływać, po co katujesz uszy tymi wrzaskami? Bridget była ogromną idealistką i przede wszystkim miała swoje marzenia, które chciała spełniać. Słyszała kiedyś śpiew trytonów, raz w życiu i już wtedy się w nim zakochała. Nauka na powierzchni wydawała się żmudna i bezowocna, lecz kiedy w końcu odważy się zejść pod wodę, będzie mogła w pełni żyć swoim marzeniem. - Ale jeśli chcesz popływać to droga wolna, popilnuję Ci ubrań - dodała.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
To nie był dobry czas. Jasne, mieli trochę luźniej, bo Wielkanoc. Dostali wiele słodkości, Neirin obłowił się w najprawdziwsze tygrysie kły, co poprawiło mu humor na długie godziny. Taki wielbiciel zwierząt jak on z samych zębów by się ucieszył, nie wspominając o ich nietypowych, magicznych właściwościach. Zatem w gruncie rzeczy odpoczywali. Cały zamek lekko opustoszał z okazji świąt, przynosząc spokój błoniom, salom i korytarzom. Puszkowa trójka nieszczęść nie wyjechała z różnych powodów, dzieląc się tylko jajkiem we własnym zakresie. Tę sielską atmosferę ukróciły feralne wydarzenia w czasie pełni. Nawet Neirin, po którym emocje spływają jak woda po kaczce, odczuł ukłucie niepokoju z powodu tego, co się stało z Liamem. Tak przynajmniej myślał, iż to był niepokój. Nie umiał prawidłowo nazywać emocji, acz te pchały go ku pilnowaniu Anglika i przejawom troski. Wracał właśnie z wieży zajmowanej przez kruki. Szła wiosna i chociaż Puchoni przeżywali małą, osobistą tragedię, tak ptaki już nie. Kruka Walijczyka nosiło na zakładanie rodziny, czego z uporem maniaka Neirin nie pozwalał spełnić. Ma już jednego niesfornego ptaka na głowie, brakuje mu jeszcze rozwrzeszczanej bandy pisklaków. A znając tego pierzastego gnojka, pewnie gniazdo uwiłby na poduszce rudzielca i jeszcze zaczął pyskować, gdyby Puchon chciał odzyskać łóżko. Chciał zabrać ptaka do dormitorium, niestety ten nakrakał na właściciela, zanim odleciał w stronę zachodzącego słońca. Cóż Neirin miał zrobić? Nie wyhoduje sobie nagle skrzydeł i nie ruszy w ślad za krukiem, a potem nie da mu aresztu domowego. Zszedł z wieży z pustymi rękoma. Szedł jednym z korytarzy, wyglądając przez sporej wielkości okna na krajobraz za nimi. Słońce zachodziło krwawo, zwiastując czerwonym obliczem piękną pogodę dnia następnego. To była jedna ze starych, wiejskich mądrości, która mu się przypomniała. Razem z kilkoma innymi wspomnieniami z poprzedniego, normalnego życia. Zwolnił, przystając w pewnym momencie. Odwrócił się, pochylając lekko i wspierając łokciami o parapet. Zachód słał się szkarłatną łuną po błoniach, nadając światu ciepłych barw. Ogrzewając ostatnimi, desperackimi promieniami i łagodząc szorstki krajobraz wczesnej wiosny swoim światłem. Ciężko odgadnąć, w którą stronę popędziły myśli Walijczyka, kiedy stał tak w ciszy i obserwował niebo. Minę miał jak zawsze spokojną, może lekko nostalgiczną. Włosy zaś chłonęły światło, błyszcząc czerwienią nawet żywszą niż normalnie. Cały korytarz zalała ciepła fala, wydobywając głęboki brąz ze ścian i gobelinów. Jakby na ten krótki czas przenieśli się do innej, nieco surrealistycznej rzeczywistości, gdzie wszystko płonie ogniem bez ognia.
Wielkanoc zupełnie Mefistofelesa nie interesowała - czytał o niej wiele, bo swego czasu bardzo fascynowały go różne religie i podania, tak więc z zapałem przeglądał stronice książek zarówno czarodziejskich, jak i magicznych. Nigdy nie był to jednak dla niego jakiś istotny czas w roku, zwykle zapominał o tych kilku dodatkowych dniach wolnego. Wiedział również z obserwacji, że tak podchodziła do danych świąt większość czarodziejskiej społeczności. Fakt faktem, nie było złego powodu na objadanie się jajkami czy czekoladkami. W przypadku Noxa prym wiodły raczej potrawy takie jak pasztet z zająca, pieczona baranina lub marynowane skrzydełka kurczaka... Wpisywał się w klimat, dobra? Nawet, jeśli trochę przeinaczał symbole wielkanocne na rzecz swojego wilczego apetytu. Te dni miały być obojętne. Miały przemknąć i zniknąć, przypomnieć Ślizgonowi o chwili spokoju w murach Hogwartu - sporo czasu spędzał teraz we własnym mieszkaniu, ale jednak trochę przywiązał się do zamku. Co więcej, to właśnie tutaj najchętniej przesiadywała jego kotka. Trzeba przyznać, że normalnie gwarne korytarze teraz opustoszały, a Pokój Wspólny w nowym zakątku Slytherinu stał się odrobinę bardziej przytulny. Czynniki te wpłynęły na to, że Mefisto nie miał problemu z zostaniem w szkole na trochę dłużej. Miał pod nosem jedzenie, miał zawsze jakichś (tylko trochę irytujących) ludzi obok... Bał się, że w samotności zupełnie straci rozum. To jest, już go tracił. Wydawało mu się, że zupełnie nie może wyjść z oszołomienia po ostatniej pełni. Okrągła tarcza bieli zawieszona na nocnym niebie zwykle dawała mu ukojenie, bo pomimo bólu w końcu miał możliwość wyładowania emocji. Odpoczywał właśnie wtedy, kiedy powarkiwał w leśnej gęstwinie i kiedy rozrywał pazurami ziemię przy każdym potężnym wyskoku wprzód. Tym razem nic podobnego się nie zdarzyło, bo całą noc - słodka Morgano, calutką - walczył sam ze sobą, starając się utrzymać człowieczeństwo na powierzchni. I pamiętał każdą zbłąkaną myśl, podpowiadającą okrutne rzeczy, rozszarpującą świadomość. Czuł się źle, był nieustannie zmęczony i zestresowany, nie potrafił usiedzieć na miejscu i, co gorsze, nie mógł przestać martwić się o Liama. Miał styczność z wieloma poszkodowanymi (na różne sposoby, zwykle wilczej natury) dzieciakami, nigdy jednak nie był to ktoś, kogo już by znał. Przynajmniej obyło się bez ran odmieniających całe życie... Nie wiedział, co ze sobą zrobić; miał wrażenie, że jest tragicznie bezużyteczny. Trzeba jednak przyznać, że Nox nie spędzał wcale czasu zawinięty w kocyk na swoim ulubionym fotelu, ani nie wylegiwał się w łóżku - nic z tych rzeczy. Aktywność fizyczna zawsze pomagała mu uspokoić myśli, więc i teraz miał nadzieję, że jakoś pomoże. Skoro zdecydował się na pozostanie w Hogwarcie, to mógł równie dobrze skorzystać z jego uroków. Mieli tutaj przecież sale treningowe, baseny... Nie trzeba było długo się zastanawiać, żeby podjąć decyzję o drobnym spacerku do Podwodnej Sali, ulokowanej akurat na tym samym piętrze, na którym znajdowała się oaza Slytherinu. Przypadek? Szedł zupełnie pogrążony we własnych myślach, głupio zawieszonych na tematyce stylów pływackich. Był już prawie na miejscu, gdy torba zaczęła zsuwać mu się z ramienia - poprawił ją, powracając do rzeczywistości. Wystarczyło jedno trzeźwe spojrzenie przed siebie, aby dostrzegł przy oknie znajomą sylwetkę. Mógł uciec. - Neirin - wyrzucił z siebie, zanim w jego głowie rozwinęła się choćby jedna bardziej konkretna myśl. Podszedł bliżej, przeczuwając, że jeśli teraz się na to nie pokusi, to po prostu tego już nie zrobi. - Nie zajmuję czasu, zaraz cię zostawię, ale tak właściwie - co on gadał? - to mam pytanie. Jak się Liam czuje? - Och, teraz to dopiero można było się z niego śmiać. Zwykle dumnie wyprostowany, skoncentrowany na sobie, z beznamiętnym spojrzeniem wlepionym w rozmówcę... Teraz stał spokojnie, czujnie wpatrzony w rudzielca, łasy na jego uwagę i tak ludzko zmartwiony.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Rytmiczne stukanie obcasów o kamienną posadzkę nie wyrwało go z zamyślenia. Wręcz przeciwnie, nadało jego rozumowaniu pewnej linearności. Skojarzenia stały się mniej chaotyczne, myśli nabrały logicznych ciągów, podyktowanych uderzeniami butów. Prawie jak strojenie instrumentu, który z każdym kolejnym krokiem Noxa zaczynał działać sprawniej. Tym mocniej jeszcze pochłaniając umysł rudzielca, rozprzestrzeniając mentalne macki na większość jego myśli. Nie zwróciłby zapewne uwagi na towarzystwo, gdyby owy przybysz go nie zaczepił. I gdyby nie zapadła cisza. Przekręcił głowę, spoglądając na znajomą twarz. Nagłe ucięcie rytmu skutecznie zburzyło kruchą konstrukcję myślową, rozrzucając po głowie Walijczyka strzępy skojarzeń. Przyglądał się wobec tego Ślizgonowi, nie potrafiąc parę chwil zebrać się do odpowiedzi, bardziej niż zdrowiem Liama przejmując się tym, iż ma ochotę na sernik, bo przecież Księżyc jest z sera, a że była pełnia, to może dorzuciłby orzechy, bo kwiat paproci kwitnie tylko w tę jedną noc, a strusie ogony rosną pod leszczyną, chociaż czy nie lepiej sprawić sobie pasek ze skóry krokodyla? Wyprostował się wolno, zbierając ostrożnie własny umysł do kupy i porzucając rozważania o wyższości mrówek nad gąsienicami. Ale nawet wtedy nie zaczął się śmiać z Mefistofelesa. Daleki był od szydzenia z kogoś, kto przejawia troskę względem jego przyjaciela. Czy w ogóle z szydzenia z kogokolwiek z jakiegokolwiek powodu, będąc szczerym. Neirin chyba nie umie w sarkazm, złośliwości czy żarty. Zawsze coś poprzekręca w tej kwestii. - Czemu nie zajmujesz? Jesteś teraz zajęty? - Bo rudzielec nic nie robi. A skoro nic nie robią, to czy nie wspominał Liam, że powinni iść na basen? Chociaż Rivai jest teraz w opłakanym stanie. Ale może ucieszy się, że Nei dogaduje się z Mefem? Rudzielec tracił już pomysły na to, jak może pocieszać przyjaciela. Niewiele działało, a widok osowiałego i przytępionego Puchona oddziaływał nawet na chorego. Walijczyk zerknął po pobliskich drzwiach, zauważając wejście do podwodnej sali. Tak mu się wydawało, że jest blisko. - Źle. - A Neirin jak zawsze subtelny niczym betoniarka na pełnym gazie. Odepchnął się w końcu od parapetu i poszedł przodem, ku drzwiom prowadzącym do specyficznego pomieszczenia. - Chodź. Nie będziemy rozmawiać na korytarzu.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ściągnął na siebie uwagę Puchona, zatem oficjalnie nie było ucieczki. Mefisto nie był wcale piekielnie dzielnym Gryfonem i chociaż wmawiał sobie, że należy do odważnych ludzi, to niektóre sytuacje wymuszały wzrost jego tchórzliwości. Teraz zwyczajnie nie wiedział, czego może się spodziewać - nie znał Neirina, a jedynie pamiętał dość osobliwe sytuacje z nim związane. Nie miał pojęcia, czy rudzielec jest poddenerwowany i czy obwinia go za ostatnią pełnię, czy może w gruncie rzeczy jest cholerną oazą spokoju i zaraz wesoło się do niego uśmiechnie. Jedynym pewnikiem było to, że przyjaźnił się z Liamem. Nie mógł być złym człowiekiem, prawda? Chociaż... Mefisto też "przyjaźnił" się z Liamem. - Nie, w sensie, nie chcę ci przeszkadzać. Nie wiem co tam zamierzasz robić. Ja planowałem... - Machnął lekceważąco ręką, urywając swoją wypowiedź. Nieistotne, czy zamierzał pływać, czy objadać się w kuchni; nie na tym chciał się koncentrować. Jego zniecierpliwione spojrzenie mówiło samo za siebie. Czekał na odpowiedź odnośnie stanu Rivai'a. Kiedy zaś ją otrzymał, cała jego postawa błyskawicznie się zmieniła. W akompaniamencie pękającego serca, spiął mięśnie i odchylił lekko głowę do tyłu, jak gdyby zadzierając nos. Troska zniknęła ze ślizgońskiego oblicza, a jej miejsce zajęła maska obojętności. Wyglądał teraz zdecydowanie bardziej jak on, Mefistofeles Nox. Ten, który z natury się nie przejmował, a emocje okazywał głównie za pomocą cynicznych uśmieszków. Nie musiał przecież uświadamiać Vaughna, że po prostu go to zabolało. "Źle". Jak bardzo źle? Doceniał szczerość, oczywiście, ale ta wypowiedź była tak niekonkretna i tak... nieprzyjemna. Nie przyznał się, że dudniące serce ogłuszało go do tego stopnia, że ledwo dotarły doń słowa Neirina - zupełnie bezmyślnie podążył za nim, skrzętnie ukrywając fakt, że kolana miał niczym zrobione z waty. Brakowało mu powietrza, może jednak powinien wyjść z zamku? Chociaż na chwilę... A zamiast tego wylądował w Podwodnej Sali. O ironio, to tam początkowo zmierzał. - Czemu nie na korytarzu? - Spytał nagle, dopiero teraz rozumiejąc istotę słów wychowanka Hufflepuffu. Zmierzył go ostrożnym spojrzeniem, doszukując się różdżki w dłoni lub w rękawie. Niby nie posądzał rudzielca o nic złego, ale jednocześnie ściąganie go z miejsca tak oczywistego jak korytarz było dość specyficzne. W szczególności biorąc pod uwagę to, że sam Mefisto nie był skory do rozmów.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Wnętrze sali odzwierciedlało otoczenie. Tutaj również niebo było krwawe i odbijało się tysiącem refleksów w tafli sporego basenu. Rybki burzyły spokojną powierzchnię wody, podpływając, aby zebrać unoszące się na niej drobinki, a każde zawirowanie tylko skrzyło kolejnymi światełkami. Jakby rozsypać szkarłatne diamenty po niekończącym się morzu akwamarynu. Zamknął za nimi drzwi, a te zlały się ze Słońcem za plecami obu uczniów. Zawieszeni w pustce trwali między czerwienią a błękitem. Zimne, chłodne barwy basenu pod ich stopami walczyły z gorącym niebem ponad głowami. Granice ścian niknęły, sprawiając iluzję niekończącej się przestrzeni, wypełnionej niczym ponad plejadę kolorów. Szkarłatne rybki przepływały między lazurami, białe ptaki kąpały się w czerwieni, jaskrawa ośmiornica wyciągała macki między szarymi skałami, niebiosa przeciął cień drapieżnika. Świat sprowadzony został do plam koloru, kontury przestawały istnieć w kalejdoskopie zdarzeń. Nie było nic ponad przedstawienie, w którym zimno toczyło walkę z ciepłem, mieszając się i przeplatając. Stali pośród tego niemego teatru, wyrzutkowie abstrakcyjnej rzeczywistości, w którą wkroczyli. Niepasujący, odmienni, przeszkadzający. Ściągający ku sobie ciężar realności, jedyny element dobitnie świadczący, iż miejsce to nie jest snem ani bajką, a prawdziwym pomieszczeniem. Rudzielec wyłamał się pierwszy z okowów odrętwienia, choć sceneria zdążyła przyćmić go swoją cudownością. Mógłby godzinami podziwiać nakrapiane rozgwiazdy, paskowane rybki i pokryte groszkami skorupiaki, jak przemierzają przestrzeń pod jego stopami, nie przestając choćby na chwilę zachwycać się ich pięknem, kolorami i złożonością. Nie miejsce to jednak ani czas na odpływanie myślami. Zsunął buty, zostawiając je tam, gdzie jak sądził, powinien być próg. Nie potrafiłby iść w ciężkim obuwiu po szkle podłogi, bo choć mocna, zdawało mu się to pewnego rodzaju profanacją. Boso zatem przemierzył przestrzeń od wejścia, do krawędzi basenu, rozkładając lekko ręce i stawiając ostrożnie kroki. Jakby nie chcąc przestraszyć ani jednego stworzonka na dnie. Dopiero, kiedy znalazł się tuż nad otwartą połacią wody, kucną, zatapiając w płynie dłoń. Przyglądał się, jak zaciekawiony rybki podpływają, aby pyszczkami trącać palce. - Bo tu jest piękniej - odpowiedział. Czyż to nie oczywiste? Poruszył lekko ręką, a ławica drobnicy szybko rozpierzchła się, zostawiając rudzielca znów samego. Wyprostował się, strzepując kropelki wody ze skóry i odwracając się twarzą w stronę Noxa. Stojąc tuż przed rozmówcą, Słońce za plecami Ślizgona rzucało cień na postać Walijczyka. Nie był już oświetlony jak wcześniej krwawą łuną, ożywiającą twarz i włosy. Teraz jego osoba stanowiła nieprzyjemną plamę szarości, czerwieni i czerni, przywodzącą na myśl brud. Wyrzut. Skazę na tym kolorowym i pięknym świecie. - Wiem, co się działo podczas ostatniej pełni - zaczął, patrząc na postać Mefisto. Z jego perspektywy blondyn także był taką skazą. Cieniem na tle Słońca, oblanym krwawą poświatą. Obrzydliwym wyłomem z rajskiego otoczenia. - I nie chcę, aby kiedykolwiek więcej zdarzyła się podobna sytuacja. - Mógł brzmieć niepokojąco. Prawda jednak była znacznie łagodniejsza. Nie umiał się wysłowić. Nie potrafił ostrożnie i subtelnie przekazać swojej prośby. Był niezwykle prostolinijną osobą, która nie przejmuje się uczuciami innych, albowiem sama ich nie odczuwa. Mówił to, co myślał, a w większości nie miał dobrych ani przyjemnych myśli.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto również milczał, kiedy wchodzili do tego pomieszczenia, choć jego wcale nie oszołomiło piękno Podwodnej Sali. Powiódł spojrzeniem za zamykanymi przez Neirina drzwiami, które zniknęły. Gdyby bardzo się postarał, dostrzegłby delikatny zarys futryny, zaginający nieco idealną powierzchnię zachodzącego w oddali słońca. Teraz się nad tym nie zastanawiał, a jedynie tęsknił za bezpieczną przestrzenią korytarza, z którego znacznie łatwiej było się ewakuować. Jego myśli mimowolnie oscylowały wokół potencjalnego zagrożenia, przez co nie zachwycał się ani szklaną podłogą, ani chmurami przesuwającymi się po niebie. Nie zerknął nawet w stronę wody, rozkosznie przypominającej błogą toń oceanu, przepełnioną fascynującym życiem i najprawdziwszym pięknem. Może bywał tu za często? A jednak miał artystyczną duszę, poniekąd wrażliwą - a przynajmniej na pewno w takich sytuacjach, gdy była mowa o cudach natury. Teraz nie potrafił się tym przejąć, zamroczony emocjami, poddenerwowany i niemalże przyczajony. Liam czuł się źle. Jak bardzo źle? I czy powinien o to w ogóle dopytywać? To nie było ani sprawiedliwe, ani godne. Wiedział, że powinien przejść się pod obraz i poprosić o Rivai'a, zamienić z nim kilka słów. Jednocześnie cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał mu, że lepiej dać chłopakowi czas i samemu pozbierać myśli. Szło mu tak topornie, Merlinie... Nie cofnął się, kiedy Neirin nagle powrócił przed niego i przystanął tak, spowity blaskiem zachodu. Nie mógł tak jawnie okazywać słabości, toteż zacisnął mocniej szczęki i wbił w niego nieustępliwe spojrzenie, niezrażony nawet różnicą wzrostu. Udało mu się oderwać od własnych myśli, zatem przestał przypominać spłoszone zwierzę... Aż do momentu, w którym Puchon postanowił mu zagrozić. - Uwierz, nie jesteś w tym osamotniony - wymamrotał, zanim dotarło do niego, że brzmiało to potwornie potulnie. Postąpił krok w bok, zrzucając buty i przecierając dłonią twarz. Zaczynał tracić nadzieję na jakąkolwiek bójkę, przy okazji uzmysłowił sobie, że dopytywanie o Liama jest niezbyt taktowne. Zresztą, po otrzymaniu tamtej odpowiedzi, nie był gotowy na więcej. - Także jeśli zamierzasz mnie uderzyć, pobić albo utopić, to śmiało - machnął lekceważąco ręką, tylko trochę prowokując. Może to by pomogło?
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Światło umierającego dnia oślepiło chłopaka. Nie zamknął jednak oczu, tylko je przymykając. Nie chciał tracić tego widoku - jak plama czerni usuwa się z lśniącej tarczy, odsłaniając pełnię jej majestatu. Przyglądał się w milczeniu ostatnim minutom dogorywającego Słońca, nim powiódł spojrzeniem za postacią Ślizgona. Wysłuchał go, ale nie reagował dłuższą chwilę. Bolesne sekundy, w czasie których błękit wody stał się lakmusem, a czerwień nieba przeszła w ciepły fiolet. Z wolna zapadała noc, czając się granatem daleko za plecami Neirina. Paseczek ciemności nieśmiało wyłaniał się zza horyzontu, rozlewając się ociężale po niebie. Wkrótce pożre cały pokój, a ich wraz z nim. Tak jak umierał dzień, tak też pewnie odeszła nadzieja, iż rudzielec cokolwiek zrobi. Mimo to, bardzo płynnie wyszedł z katatonii, postępując parę kroków w stronę Mefisto. Zwinął dłoń w pięść, unosząc ją z wolna. A gdy przystanął przed blondynem, zdążył wznieść kończynę ponad jego głowę. Opuszczając następnie na ciemię Noxa, konfrontując bok dłoni z kośćmi czaszki. Niezbyt mocno. Bardziej dla samego gestu aniżeli faktycznej chęci zranienia przeciwnika. Przekręcił następnie dłoń, stykając kostki z czupryną Ślizgona i trąc nimi chwilę po jego głowie. Niemalże jakby byli w braterskiej komitywie, w której starszy może czasami okazywać złośliwość względem młodszego. - Zatem zrób coś, aby im zapobiec. Nie zdawał sobie sprawy, iż został odebrany jako ewentualny agresor. Nic takiego nie miał na myśli i zapewne byłby lekko zbity z tropu, jakby Ślizgon podzielił się tym odczuciem. Póki co, wciąż nieświadom odczuć rozmówcy, cofnął dłoń. - Wypracujcie sobie lepszą komunikację. Zatroszcz się o amulety. Jesteś bardziej obeznany z tym tematem. Wskaż Liamowi najlepsze ścieżki w lesie. Przygotujcie się oboje na różne wypadki. Tak, aby następnym razem mieć gotowy plan awaryjny. - Znowu dłuższa chwila milczenia, w czasie której spoglądał na Noxa uważnie, nie odrywając od niego spojrzenia. - Jesteś czarodziejem czystej krwi? - Pytanie wydawało się całkowicie poza tematem, ale kto wie. Może Neirin wyjątkowo nie przedziera myślami kolejnej puszczy dzikich skojarzeń, a ma jakiś plan? I takie cuda się na tym świecie zdarzają.