Wchodząc do tego pomieszczenia możesz zauważyć, że jest znacznie większy niż w rzeczywistości. Oprócz tego, podłoga znajduje się tylko na małej części pomieszczenia, jest cała przeszklona. Pozostałą częścią jest 'basen' naśladujący ocean, wraz z rafą koralową oraz mniejszymi rybkami pływającymi w tym miejscu. Sufit i ściany tego pomieszczenia naśladują otwarte niebo, które zmienia się pod upływem czasu. Za dnia pływają po nim leniwie chmury, a nocą rozświetlają mrok pomieszczenia gwiazdy.
Autor
Wiadomość
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Lyall byłby na tyle mądry, by potwierdzić jej teorię o tępocie męskiej części gatunku ludzkiego. Był dumnym wychowankiem domu kruka i zagadki czy zagwozdki naukowe nierzadko nie stanowiły dla niego wyzwania, a jednak i ta kosa trafiła w końcu na kamień. Choć intelektualnie nigdy nie uważał się za głąba, to jednak czasem w jej towarzystwie miał wrażenie, że jego iloraz inteligencji spada do liczby jednocyfrowej, a wszelkie doświadczenia jakie uzbierał w swoich wojażach i relacjach międzyludzkich może sobie wsadzić w dupe takie są przydatne. Byłą dla niego kosmiczną zagadką, albo on był kosmicznym kretynem. Na dwoje babka wróżyła. Uśmiechnął się do niej w charakterystyczny sobie sposób, jednym kącikiem ust. - Okazało się, że altanka, którą sobie wybrałem na schadzkę była ich świętym miejscem. - powiedział z całkowitą powagą, choć w oczach tańczyła mu iskierka rozbawienia- Zaczęły rzucać kamieniami. Ich wódz to mi sięgał prawie do kolana, nie kłamię. - pokiwał głową z uznaniem, bo rzeczywiście najgorzej przeklinający z gnomów, ten, który nosił wdzięczne imię Bobo - czego Lyall niestety wiedzieć nie mógł - był wybitnie dorodnym okazem gnomiego gatunku. Skinął twierdząco głową, opuszczając się na jedno kolano dla lepszej równowagi i pozostając w tym trochę przykucu, trochę klęczkach. Znał tę inkantacje, matka rzucała ją dosyć często w jego wczesnej młodości bo i on był wiecznie krwawiący, choć powody jego skaleczeń nie wiązały się z żadnym sportem. Choć... może była to jakaś forma sportu w oczach jego dziadków? Odjął zalane juchą ręczniki od twarzy i rzucił je niedbale na podłogę, siadając przed nią po turecku grzecznie jak tresowany pies. Tym właśnie był. Psem. I tak go traktując można było osiągnąć najwięcej - do takiego traktowania przywykł i z takimi sytuacjami radził sobie najlepiej. Złączył dłonie na skrzyżowanych kostkach i zamknął powieki. - O nie. - powiedział bez większych emocji - Blizna. I co tera. - blizn miał całą kolekcję, wiele z nich było dawno temu usuniętych zaklęciami, wile wyblakło, wiele z nich skrupulatnie ukrywał przed światem. Jedna kiedyś ciągnęła mu się od ucha do ucha, w czwartej klasie kiedy nosił golf przez okrągły rok tłumacząc to niedbale takim kaprysem. W końcu matka mu ją wywabiła ze skóry, ale nauczył się wstydem, że nie warto spierdalać przed starymi po lesie, szczególnie takim w którym pozostawiali pułapki na mugoli. I swojego syna. Prawie upierdolił sobie łeb wpadając na zwykłą metalową linkę rozpiętą między drzewami, kiedy na kradzionym crossie myślał, że zmierza ku wolności. Ostatni zryw młodego i gniewnego lujka, wciąż wspominał to raczej ze wzruszeniem, że jeszcze zdarzało mu się być takim głupim. Zaklęcie poradziło sobie ze szwem śpiewająco, a on otworzył jedno, zaczerwienione od hemoglobiny oko i zerknął na nią. - Bardzo źle? - uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem- Jeszcze tylko buzi, żeby nie bolało. - powiedział cicho i tycnął się palcem w czółko. Trudno było poznać po jego spojrzeniu czy sobie z niej żartował, czy ją otwarcie próbował sprowokować, czy może jedno i drugie.
Prychnęła, ale w sposób nie sugerujący jasno czy prycha ze śmiechu, irytacji czy tak po prostu, aby odetchnąć. Jego odpowiedź brzmiała jak jakaś głupia wymówka, ale nie miała podstaw do tego, aby mu nie uwierzyć. Rana faktycznie wyglądała na taką, jaką mógł spowodować kamień, nawet rzucany przez wkurzonego gnoma. Nirah nigdy też żadnego nie spotkała w takim bezpośrednim kontakcie. Kto je tam wie, może faktycznie opanowały altanki i odstawiały tam jakieś dzikie, gnomie kulty? - Nie potrafisz chociaż pięć minut usiedzieć w spokoju. - Chciała zapytać, ale te słowa wcale jak pytanie nie zabrzmiały. Stwierdziła więc, wcale się nie uśmiechając. Nie było w niej nic, co można by określić mianem rozbawionego, a wręcz przeciwnie. Serce biło jej mocno w piersi, albowiem widząc go krwawiącego po prostu się zmartwiła. Może nawet nie dlatego, że był to Lyall, a z uwagi na fakt, iż była po prostu wrażliwa i w głębi duszy po prostu dobra oraz ufna? Trudno powiedzieć, bo pewnie dla kogoś innego, kogo nie znałaby tak dobrze wcale nie musiałaby tak pędzić. Nie upadałaby na kolana, nie odgarniała tej ręki z taką dziwną niepewnością. Nie lubiła tego jak zaczyna się przy nim czuć. To było zupełnie tak, jakby czynił ją bardziej podatną na wszystko to co jej oferował. - Teraz już będziesz brzydki do końca życia. Prawie mi przykro. - Odpowiedziała mu, jak zwykle zadziornie, chociaż w głębi ducha wcale nie uważała, że jakiekolwiek blizny mogłyby go oszpecić. Kogoś, kto miał taką twarz naprawdę byłoby ciężko w ten sposób skrzywdzić, chyba że dokonałoby się właśnie takiej dekapitacji. Uśmiechnęła się jednocześnie nieco kąśliwie, ale nie przestała majstrować przy jego twarzy. Innym zaklęciem zaczęła ściągać z jego twarzy zasychającą krew niby to maleńkim odkurzaczem. I gdyby nie jego słowa mogłoby być super miło, super intymnie i Merlin raczy wiedzieć jak jeszcze. Nie zjeżyła się, ale lekko zirytowała. Nie dlatego, że jego słowa były bezczelne, bo jej nie podziękował, bo nie odzywał się przez cały ten czas, pozwalając jej sądzić, że sytuacja na feriach to była jej wina, a potem pytał się za co ona - idiotka - go przeprasza. Właśnie dlatego, że odkąd raz posmakowała jego warg, miała paskudną ochotę na więcej, przed czym potrzebowała panicznie się wzbraniać. - Najpierw pocałuj mnie w dupę. - Odpowiedziała, totalnie nie sądząc, że w rzeczywistości byłby do tego zdolny. Zacisnęła za to mocniej szczęki, nie przerywając czyszczenia tej jego obrzydliwej buźki z krwi. Szło jej szybko. Skierowała różdżkę w jego oko, mając nadzieję, że - za ten komentarz - będzie to chociaż nieprzyjemne.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Zmarszczył lekko brwi bo znów ogarniało go takie samo poczucie konfuzji. Przychodził do niej otwarty i w dobrym humorze i dostawał w zamian głównie złość, naburmuszenie i złośliwość. Już nic nie mówił aż skończyła próbując usilnie dodać te dwa do dwóch ale czuł się, jak upośledzony sześciolatek próbujący wcisnąć kwadratowy klocek do okrągłego otworu w skrzynce na klocki. Milczał dalej, dopóki nie uznała za stosowne potraktować swoim odkurzającym zaklęciem jego oka, na co cmoknął gwałtownie odwracając głowę i bardziej odruchowo niż celowo chwycił we wcale niedelikatny sposób jej dłoń trzymającą różdżkę. Odchylił magiczny patyk wyginając jej nadgarstek. - O co Ci chodzi, Nirah. - powiedział i na próżno było szukać w nim tej nutki rozbawienia, z którą tu przyszedł, a która wykwitła w nim po heroicznym starciu z bandą gnomów- Najpierw jest spoko - wskazał jej dłonią z różdżką w lewą stronę- Potem na mnie plujesz. - wskazał stronę prawą - Sugerujesz mi, żebym się odpierdolił - znów lewą stronę- Ale potem zagadujesz z przeprosinami z dupy - i prawą - Zgadzasz się mi pomóc, a potem jesteś uszczypliwą małą pizdą. - warknął - Chcesz mi wydłubać oko? Proszę bardzo. - przybliżył sobie różdżkę praktycznie pakując ją sobie w kanalik łzowy- Proszę. Nie Ty pierwsza. Wtedy będzie okej? Będziesz zadowolona? - puścił jej rękę- Jeszcze pocałuj mnie w dupę, no już szczyt wszystkiego. - zakończył swój wywód podnosząc się z ziemi. Zerwał praktycznie z pleców kurtkę czując jak gotuje się w nim wkurwienie, a ostatnią rzeczą jaką chciał robić to się teraz uzewnętrzniać ze swoją destabilizacją jaka się za nim ciągnęła od czasu ferii spędzonych w domu. Odwrócił się do niej plecami i wbił spojrzenie w kolorowe rybki, to przecież nie jej wina, że nie umiał obcować z ludźmi. Może to on źle interpretował jej niezadowoloną minę, może tam było rozbawienie i żarty, a on był ślepy. Może wcale nie próbowała być uszczypliwą, może tak tylko to odbierał. Nie zmieniało to faktu, że to tak odbierał. - Dziękuje za pomoc, ale dostane z Tobą pierdolca... - poinformował krzyżując ramiona na piersi i wcale na nią nie patrząc. Wiedział, że jeśli się odwróci i znowu zobaczy te sarnie oczy, to jego głowa pomyśli o czymś delikatnym, a ona znów mu przyjebie w twarz jakąś zgryźliwością. Wolał więc nie patrzeć. Po chwili ciszy dodał jeszcze - ...a ja już mam naprawdę dużego pierdolca, mogę większego nie przeżyć.
Wciągnęła gwałtowniej powietrze, kiedy odgiął mocniej jej nadgarstek. Zacisnęła zęby, jakby chciała zareagować na gwałtowność agresją, ale nic takiego nie nastąpiło. Nawet nie krzyknęła, chociaż głośne „ej!” utkwiło jej w gardle. Prawdę mówiąc, ulżyło jej, że wreszcie zdołała go rozdrażnić. Kiedy marszczył gniewnie brwi wcale nie wyglądał już tak interesująco. W pewnym sensie cieszyła się też, że udało mu się go dotknąć swoim zachowaniem, a z drugiej strony wiedziała, iż wcale tego nie pragnęła. Tylko czy on w ogóle chciał jeszcze słuchać? Puściła różdżkę, zanim przystawił ją sobie do oka. Kiedy była wzburzona, jej magiczny patyk miał tendencję do niekontrolowego wypalania zaklęciami, a jakkolwiek nie byłby rozjuszony, pewnie nie ucieszyłby się, gdyby zamiast odkurzyć to spaliłaby mu to oko i to z jego własnej winy. Różdżka poturlała się po ziemi, a on wreszcie zostawił jej rękę w spokoju. Natychmiast otoczyła ją palcami, jakby jego dotyk ją splugawił. Sama chętnie odwróciła od niego twarz. To co mówił było prawdą, zdawała sobie z tego sprawę, a jednak im więcej słów wypowiadał, tym bardziej było jej przykro. Prawda boli, kochanie. Nawet bardziej, niż najwymyślniejsze kłamstwo. W jej oczach zalśniły wielkie jak groch łzy, potrząsnęła więc głową, aby ukryć oczy za kurtyną ciemnych włosów. Nie ufała swojemu głosowi, ale chyba oczekiwał jakiejś odpowiedzi. - Mam ochotę zrobić Ci takie rzeczy po których nie będziesz mogła spać. - Powiedziała, wkładając mnóstwo wysiłku w to, aby jej głos zabrzmiał normalnie. Tak jednak nie było. Słychać było wyraźnie, że był zmieniony, ale czy kojarzyło się to od razu z płaczem? Pewnie nie. Niemniej otuliła podkurczoną nogę ramionami, jakby chciała dać sobie samej odrobinę wsparcia, co już samo w sobie było wyraźnym sygnałem, że coś nie gra. Nie zważała jednak na to czy się tym przejmie. Równie dobrze mógłby już sobie pójść. Zacytowała go bardzo dokładnie, wręcz słowo w słowo, co wyraźnie wskazywało na to jak bardzo te słowa odcisnęły się pod jej czaszką. - Myślisz, że ja nie dostaje z tobą pierdolca? Kiedy się tak uśmiechasz, kiedy dotykasz mojej ręki, kiedy chcesz żeby cię całować, a potem mówisz mi, że ja mam ci mówić czego chcę. - Eksplodowały w niej słowa i emocje, ale wcale nie była przy tym gwałtowna. Zapadła się w sobie, tworząc na ziemi mały, puchoński kłębek i naprawdę mając szczerą nadzieję, że mówi już teraz wyłącznie do rybek i wody, bo to co mówiła bardzo ją otwierało. Tak bardzo, że naprawdę o tysiąckroć bardziej wolałaby znowu zelżyć go od idiotów, byleby tylko już więcej jej nie kusił, niby jakiś pokraczny diabeł. - Kiedy się na mnie obrażasz to chociaż nie muszę z tym walczyć. - Szepnęła do swoich stóp. Kolano, o które opierała oczodół zaczęło wilgotnieć.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Tamta rybka była okrągła, a ta obok podłużna. Mózg zdawał się przełączyć na tryb neandertalski, chociaż może tryb neandertalski to jego naturalny stan funkcjonowania. Słyszał bowiem szum własnej krwi w swoich uszach, rytm serca pompującego nieprzerwanie krew do samych końców kończyn. Powolny, regularny, chaos w jego głowie zawirował jak pojebany - od kiedy wrócił z domu wystarczyło źle spojrzeć, żeby go wytrącić z równowagi. Co mu do pustego łba wpadło, żeby jej odpisywać. W ogóle z nią gadać. Cokolwiek mieć z nią wspólnego. Aż głową potrząsnął by wytrząsnąć z niej wszelkie myśli o Nirah Anunnaki, ale ta mała pinda wcale nie chciała stamtąd wypaść. Wczepiała się tymi swoimi chudymi rączkami w jego mózg i prowokowała kretyńskie myśli o tym, że może warto te ostatnie miesiące zainwestować w coś miłego, dobrego, otoczyć się towarzystwem kogoś kto chce tylko delikatności. Wciąż pamiętał, że kiedy oferował jej cokolwiek, ona powiedziała po prostu "przytul mnie". Na samo wspomnienie przewracał oczami, taki się robił głodny tej miękkości, tak się chciał w tym wytarzać, natrzeć się jak wonnym olejkiem. Mam ochotę zrobić Ci takie rzeczy po których nie będziesz mogła spać. Zacisnął zęby. Wciąż miał na to ochotę. Za każdym razem kiedy patrzyła na niego tymi złośliwymi oczkami, kiedy nabzdyczała się, kiedy się uśmiechała nieśmiało, kiedy odwracała wzrok. Nieprzerwanie miał ochotę robić jej takie rzeczy, o których wstydziłaby się pomyśleć, a co dopiero komuś przyznać, że je robiła. Nie mówił nic, palce jedynie zaciskał na ramionach dalej uparcie śledząc wzrokiem te małe, zasrane rybki. W sumie nienawidził ich już. Wszystkich. - Mam się nie uśmiechać!? - uderzył się otwartą dłonią w czoło - Nie dotykać? Nie całować? - żachnął się wzburzony- Przecież kazałaś mi się odpierdolić, no to staram się, ale mnie nie zaczepiaj. Myślisz, że dla mnie to jest łatwe? - odwrócił się w jej stronę i jakieś zdziwienie go ogarnęło, bo chyba spodziewał się, że będzie się tam wściekała, rzucała złośliwościami i nadąsanymi minami, a ona tam się taka skulona próbowała chyba wtopić w otoczenie- Z czym walczyć na wszystkich świętych niebieskich!? Nic nie rozumiem! - uniósł dłonie do nieba i opuścił je bezsilnie aż klasnęły o jego uda. - Mam się obrazić? Tak na zawsze? Wyjść stąd i nigdy już się nie odzywać? Nie wiem Nirah na cyce Mogany jak mi nie powiesz to ja nie zgadnę, nie widzisz tego? - miał dosyć. Jego życie od najmłodszych lat wypełnione było prostymi komunikatami. Poleceniami, które kiedy brzmiały "A" znaczyły dokładnie tyle. "A". Kiedy brzmiały "B" znaczyły "B". Nie musiał zgadywać, musiał coś robić, albo czegoś nie robić. To było proste. Ostre na krawędziach, do których nie próbował się nawet zbliżać, czarne albo białe bo pomiędzy czarnym a białym w jego życiu nie było szarości tylko czerwień krwi i soczysta burgunda krwiaków na krwiakach. Nie rozumiał szarości. Nigdy nie potrzebował jej rozumieć, jednocześnie przywykł do tego, że w relacjach międzyludzkich wszystko opierało się o coś. Jedno coś. Nie o wszystko. - Chodź tu. - powiedział wyciągając rękę do jej skulonej postaci- No wstań, chodź tu. - powtórzył jeśli nie zamierzała tego zrobić.- Boli mnie łeb, nie schylę się, musisz wstać. - dodał w końcu, ale po tym już zamilkł jak kretyn z wyciągniętą ręką.
Nie chciała wcale do niego podchodzić. Prawdę mówiąc chciała w tym jednym jedynym momencie po prostu pozwolić samej sobie wprasować się w podłogę, bo im więcej on mówił, im bardziej agresywny stawał się ton jej głosu tym chętniej jej ramiona drżały. Wargi, jakby chciały się z nimi zsynchronizować uderzyły wreszcie o siebie, gdy zatrzasnęła usta na szorstkiej fakturze jeansu. Jeszcze kilka chwil i zacznie ryczeć jak mały dzieciak, a wcale tego nie chciała. Podświadomie pragnęła, aby teraz naprawdę już sobie stąd poszedł, może nawet nigdy już nie wracał. Nie musiałaby się wtedy mierzyć z każdym jego chorym dla niej żądaniem, aby formułowała jasno swoje myśli. Nie mogła, po prostu nie potrafiła być bezpośrednia. Jej słowa zawsze były jedynie sugestią, bo chociaż mówiła mu rzeczy brzydkie i niemiłe, jej oczy jasno zdradzały jak podatna jest na cokolwiek tylko on mógłby jej zrobić czy powiedzieć. Nikt nigdy nie uczył jej jak się żąda i jak bierze to, po co się przybyło. Potrafiła tak jedynie ze sportem, gdzie rywalizacja i wydzieranie sobie sekund były tym, czego potrzebowała, aby cokolwiek osiągnąć. W innych aspektach życia miała przecież wszystko. Braci, którzy zatroszczyli się o nią, gdy tego potrzebowała czy ojca, jaki z łatwością odczytywał jej chorobliwe pragnienie poznania nowych przygód. Nigdy nie musiała martwić się takim Morrisem, zamkniętym w jakiejś prymitywnej cywilizacji, jaką stanowił jego własny dom. Byli z dwóch różnych światów. Dosłownie i w przenośni, bo nawet fizycznie wydawało się łączyć ich tylko jedno - wzrost. Rozpłakała się już na dobre. Rzęsiste łzy, którymi się zalała sprawiły, że w duchu podziękowała sobie, iż malowała się raz na ruski rok. Dzięki temu nic szczypała jej cała twarz, a jedynie kąciki oczu, wyduszające z siebie coraz to nowszą porcję wilgoci. Wtedy też zmienił taktykę, kierując w jej kierunku rękę, czego jeszcze nie widziała. Nie zareagowała na pierwsze „chodź”. Ona psem nie była i kompletnie nie była skłonna do słuchania jakichkolwiek rozkazów, ale jakaś zmiana w sposobie jego wypowiedzi sprawiła, że zza kurtyny brązu wyjrzało jedno zaczerwienione oko. Spojrzała najpierw na jego palce, potem na podłogę. Zawahała się czy powinna, w ogóle to robić, zwłaszcza teraz, kiedy zareagowała bardziej emocjonalnie od małego dziecka. Wbrew wszystkiemu co chciała zrobić, to jest gryźć go w tę rękę do krwi za każde wulgarne słowo jakie dziś wobec niej użył, ujęła tę dłoń, wydając z siebie dziwny odgłos - coś pomiędzy westchnieniem, a próbą pociągnięcia nosem. Kiedy wstawała, głowę miała opuszczoną, a drugą rękę przytkniętą do twarzy i osłaniającą się przed światem. - Po co? - Zapytała głosem drżącym wciąż od zdradliwej płaczliwej nuty i odchrząknęła, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Nie pomogło. Za to sprawiło, że jeszcze bardziej skuliła drobne ramiona, nie rozumiejąc już teraz kompletnie nic, a już zwłaszcza tego co oznaczał jego gest. Trudno powiedzieć, które miało w głowie większy mętlik.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Ona nigdy nie chciała być bohaterem. Nie zależało jej na tym, aby ktoś brał ją za wzór do naśladowania, czy cholera wie, co jeszcze. Najlepiej zawsze czuła się sama ze sobą, nie pod ostrzałem wszelakich reflektorów, które inni tak bardzo uwielbiali. Nie lubiła być na świeczniku, aby ktoś wymagał od niej pomocy, czy Merlin jeden jeszcze raczy wiedzieć co. Zdecydowanie bardziej wolałaby spotkać się z Alise tylko towarzysko, gdyby sytuacja była odwrotna, że to ona potrzebowała by pomocy. Co nie oznacza, że takowej by nie udzieliła. Z Alise sytuacja była zupełnie inna. Była jej przyjaciółką, jedną z najważniejszych osób w jej życiu. A takiej na pewno nie odmówiłaby pomocy. Wiedziała że aspirując na uzdrowiciela, nie powinna palić. To szkodziło zdrowiu i za ileś tam lat, gdy zacznie samodzielną praktykę, na pewno będzie odradzać ten nawyk swoim pacjentom. Nie oznaczało to jednak, że sama zamierzała zrezygnować. Palenie pozwalało jej się uspokoić, spojrzeć na wszystko z jakiegoś dystansu. Poza tym, po prostu to lubiła, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak działa ten nałóg na jej zdrowie. Z drugiej jednak strony, wszystko mogło wpędzić nas do grobu. Za duże ilości kawy, nadmiar cukru w diecie. Lara nie piła kawy, nie przepadała za słodyczami, więc ten rodzaj używek był dla niej idealny. Każdy z czymś przesadzał, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. W jej przypadku były to fajki. Westchnęła w teatralny sposób. W zasadzie to niczego innego po Ali by się nie spodziewała, jak właśnie tego małego przyczepiania się. Ba! Nawet byłaby zaskoczona, gdyby na sam początek ich spotkania nie usłyszała czegoś podobnego. - Przecież wiem. - Przewróciła jeszcze oczami, jakby dla podkreślenia swojego rzekomego rozgoryczenia tym wszystkim. Oczywiście w rzeczywistości w ogóle tak nie było, ale kogo by to interesowało? Alise wiedziała nie od dziś, że z Lary była taka aktorka, jak ze smoczej dupy skrzypce. Od razu na pewno połapała się w tym, że przecież to wszystko to tylko żarty. Bliskość dziewczyny była tak kojąca, że wszelkie złe myśli jakimś dziwnym trafem nagle potrafiły odpłynąć w niebyt. Mogłaby tak tkwić w tym uścisku bez końca, bo póki miałaby taką możliwość, wszystko wciąż byłoby dobrze. Tymczasem uścisk skończył się w jej odczuciu zdecydowanie zbyt szybko, ale nie dała po sobie tego poznać. Zamiast tego uśmiechnęła się w charakterystyczny dla niej sposób i ponownie zaciągnęła się papierosem, w duchu dziękując samej sobie, że wciąż się tlił i że miała przez to co zrobić z dłońmi. -Obiecuję Ci, że jeśli tylko starczy nam na to później czasu, wszystko ze szczegółami opowiem. - powiedziała po chwili. Ostatecznie uznała, że udawanie przed Alise, że wszystko jest w najlepszym porządku, nie ma najmniejszego sensu. Dziewczyna i tak szybko by się zorientowała, że coś jest nie tak, a teraz przynajmniej mogła poprosić kogoś bez skrępowania o poradę w sprawie jej "ojca". Wciąż nie mogło przejść jej przez gardło to słowo. Wciąż nie mieściło jej się w głowie to, że od tak, po prostu, po tylu latach, nagle odezwał się do niej i pragnie odbudować nieistniejące wręcz relacje. Może krukonka faktycznie wiedziałaby, co zrobić z tym wszystkim. Jedna jej brew powędrowała ku górze, a na ustach pojawił się krzywy uśmieszek, kiedy to słuchała po kolei relacji Alise. Nie było jej w Hogwarcie przez jakiś czas i Gryfonka bardzo za nią tęskniła w tym czasie. Na szczęście, teraz wszystko mogłoby wrócić do normy, o ile obie by tego chciały. - Widzę, że nie próżnujesz. Szybko idziesz do przodu. A jak w ogóle sytuacja z Elijahem? Na pewno nie jest to dla Ciebie łatwe. - nie omieszkała zapytać. W końcu wiedziała, o co w tym wszystkim chodziło, nie miały przed sobą tajemnic. Dlatego wiedziała, jakie uczucia towarzyszyły dziewczynie, gdy wspomniała o Swansae'u. To nie mogło być łatwe. Ona na szczęście nigdy nie miała takich problemów. Nigdy nie była zakochana. Z jednej strony to dobrze i nie dobrze. - Dobra, weźmy się do roboty. - rzuciła po chwili. Czas na plotki jeszcze będzie, teraz lepiej byłoby zająć się tym, po co tutaj się spotkały. Uważnie słuchała i obserwowała Alise, która to opowiadała o zaklęciu. Rozumiała ogólną zasadę działania, co nie oznaczało, że umiała to wszystko wcielić tak prosto w życie. Odrzuciła niedopałek w bliżej nieokreśloną stronę, po czym chwyciła w dłoń swoją własną różdżkę i spróbowała powtórzyć ruchy, które wykonywała Ali. -W ten sposób? - zapytała po chwili, ponownie łapiąc jej spojrzenie, ciekawa tego, jakie poprawki powinna wprowadzić do swojego zaklęcia. Parsknęła pod nosem. - Błagam Cię, nie będę Ci pobierać krwi. Jeszcze Ci krzywdę zrobię, nie znam jeszcze tego zaklęcia. - wyrzuciła z siebie obawy, które w niej tkwiły. Tak naprawdę pragnęła być uzdrowicielem, leczyć czarodziejów, ale w tym momencie bała się tego, że coś pójdzie nie tak, nie poradzi sobie.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Już miał się poddać i opuścić rękę, machnąć na to wszystko i wyjść wpizdu bo ani się znał na takich sytuacjach ani umiał sobie z nimi radzić, kiedy jednak borsucza kulka postanowiła wyściubić kącik oka zza kurtyny włosów, a on westchnął zachęcającco kiwając palcami. - Bo dostałem kamieniem w głowę od leśnego gnoma. - przewrócił oczami chwytając jej dłoń- I coś mi się od życia w związku z tym należy. - nie miał najmniejszego problemu, w odróżnieniu od niej, kiedy chciał to formować w słowa to czego chciał. Pociągnął ją do siebie i objął jednym ramieniem - powodzenia w próbach uwolnienia się z tego gestu - drugą odgarnął roztrzepane na jej głowie włosy, całkiem delikatnie jak na siebie, do tyłu. Podbródek miał nieco uniesiony, przez co nie dość, że nad nią górował kiedy była taka skulona, to jeszcze patrzył jakby z góry, a minę miał absolutnie nieodgadnioną. Przegrywał. Ze wszystkich sytuacji w których w życiu musiał się znaleźć, w jakie wpędzała go rodzina i jakich od niego wymagali, nigdy nie trafiał na momenty takiego bezsilnego płaczu. To nie tak, że był królem świata i nigdy nie widział ludzi płaczących, po prostu radził sobie znacznie lepiej kiedy wiedział co jest źródłem smutku. Może to krukońska natura, ale potrzebował rozumieć wszystko. Resekować i podzielić, ponazywać i poukładać - wtedy absolutnie nic nie stanowiło dla niego problemu. Wtedy radził sobie najlepiej, kiedy klocki mu się zgadzały z otworkami, a on sam mógł pełznąć przez swoją żałosną resztkę życia równie niewzruszenie co dotychczas. Nirah mu wprowadzała nieporządek tak, gdzie on nie chciał nieporządku. Gdzie nie mogło być nieporządku, nie zgadzał się na to Stawiał bierny i czynny opór, wślizgiwał się w swoje wysłużone przebranie dogorywającego księcia pustki, a to i tak nie dawało wiele. I tak przegrywał. - No już. - powiedział rzeczowo, odciągając jej dłoń uparcie od jej twarzy. Ujął miękko jej twarz i wytarł kciukiem resztkę wilgoci po łzach pod jej jednym okiem, a potem wierzchem palca wskazującego otarł jej drugi policzek- Ja nie żartuje. - powiedział jakimś odmiennym od zwyczajowego swojego tonu głosu- Musisz mi powiedzieć. - przesunął palcami po krawędzi jej żuchwy niejako zmuszając ją, choć delikatnie, napierając palcami na jej podbródek od dołu- Z czym musisz walczyć? Mam się obrazić? Powiedz mi. - choć powiedział to łagodnie to nie próbował ukryć żądania w swoim głosie. Wóz albo przewóz, jakieś rozwiązanie musi się wyklarować teraz albo nigdy, bo za głupi był i za prosty, żeby dalej jak patyk w mrowisku tkwić w tym wszystkim żeby go te niejasności obłaziły nieprzyjemnie. W ogóle nie patrzył na samego siebie, na to, że i jego zachowanie jest nienormalne, że może sam wzbudzać równie wielki chaos, a co najdziwniejsze, że reaguje przy niej inaczej, że nie wie co robić, kiedy on sam zawsze przecież wie, czyż nie? No właśnie.
Jego argument w żadnym razie nie był dla niej zobowiązujący, ale skoro już złapała jego rękę i stała to pozwoliła sobie na przedłużenie tej chwili. Wbrew temu co przedstawiała swoją niezrozumiałą pozą, wcale nie chciała, aby od niej odchodził. Z jednej strony jej ciało wyrywało się ku niemu i pragnęło objąć go właśnie w tej chwili, kiedy to po prostu zaczęła beczeć jak dzieciak (notabene przed niego), a z drugiej jej ostatki silnej woli kazały splunąć mu tym gestem prosto w twarz i uciec, dopóki jeszcze miała świadomość tego co robi. Była tylko dzieckiem. Dziewczynką zagubioną w świecie dorosłych, obawiając się sięgnąć po najdojrzalsze jabłko rosnące na jabłoni z obawy przed przykuciem do siebie zbyt wielu uważnych spojrzeń. Patrząc na nią w chwili słabości jeszcze nie robił jej krzywdy, chociaż wzbudzał w niej szalony dyskomfort. Oczy natychmiast napuchły jej od wysiłku jakim był płacz, a wargi skrzywiły się w grymasie, kiedy starała się zdusić w sobie kolejną porcję zabójczego dla jej dumy szlochu. Próbowała uciec od niego spojrzeniem, ale nie zdołała. Przytrzymał jej twarz w jednym miejscu, a ona w odpowiedzi zacisnęła mocniej palce na jego szerokich plecach… a właściwie na materiale je pokrywającym. Z tak bliska dopiero czuła jak cuchnie krwią i byłaby się odsunęła, gdyby faktycznie jej na to pozwolił. Chociaż stanęła tak daleko jak tylko się dało, mimowolnie spojrzała wreszcie w te jego rażące błękitem oczy. - Nie obrażaj się - wydusiła z siebie wreszcie, skacząc spojrzeniem od jednego oka do drugiego, aż wreszcie zacisnęła mocno powieki. Narastająca w niej panika zaczęła osiągać niebotyczne rozmiary, chociaż to były tylko słowa, ledwie sformułowanie potrzeby. Mówienie o nich Lyallowi nie było jednak dla niej naturalne. Nigdy nie miało być. - Z tym… z tym, że… - dukała, nie potrafiąc na niego spojrzeć. - Z tym, że cię lubię. Trochę bardziej, niż powinnam. - Nieświadomie uniosła głos. Zabrzmiała o wiele pewniej, niezwykle swobodnie przeskakując pomiędzy rolami ofiary i napastnika. Złość na niego, że każe jej to powiedzieć zalała jej policzki mylącym rumieńcem. Łzy jednak wciąż nie wysychały. Zaszkliły się ponownie w jej brązowych oczach. - Z tym, że chciałabym cię przytulić jeszcze niejeden raz. - Dorzuciła w ramach mówienia z czym musi wiecznie walczyć. Dotknęła jego szyi w miejscu, w którym łączyła się z barkiem. - Schować twarz tutaj. - Dodała i powiodła spojrzeniem po jego ramieniu. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bezsilna i naga emocjonalnie. Gdyby chciał, mógłby w tym momencie wyrządzić jej straszliwą krzywdę. Starczyłoby, żeby się roześmiał, a rozpadłaby się na tysiące kawałeczków. Nirah nigdy nie była prawdziwie zakochana. Zauroczenia zdarzały jej się często, ale zawsze była dla swoich obiektów zainteresowania jedynie anonimową dziewczynką, która im się przygląda. Nie umiała tego rozpracować w swojej głowie, kiedy już okazało się, że jedna z osób, przy której miękną jej nogi tak po prostu zmusza ją do tego, aby powiedziała to na głos. Wydawałoby się, że już nic nie powie. Ugryzła dolną wargę tak mocno, że poczuła w ustach rdzawy posmak krwi, aż wreszcie odezwała się ponownie: - Że pozwoliłabym ci robić mi różne rzeczy. - Cichy szept, spuszczenie wzroku na jego klatkę piersiową. Napięcie z jej ciała uleciało wraz z ostatnią łzą moczącą policzek. Stała przed nim wiotka, nawet nie rozluźniona.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nie chodziło o bycie wzorem — chodziło Alise bardziej o bycie dla ludzi, wywoływanie uśmiechów na ich twarzach. Nie miała pojęcia, czy było to wywołane brakiem rodzeństwa, czy wychowaniem, bo jej ojciec był człowiekiem bardzo sprawiedliwym, natomiast matka troszczyła się o innych aż do przesady. Miała w sobie coś z każdego z nich, często przekładając innych ponad siebie. Przy tym wszystkim jednak starała się zawsze pozostawać sobą i chociaż odrobinę żyć w zgodzie z własnym "ja", nie chcąc gdzieś zgubić swojego koloru. Nie mogła wyobrazić sobie pozostania szarą częścią tłumu. W swojej przyjaźni dziewczyny się dopełniały, za co krukonka bardzo ceniła sobie rozmowy z Larą, która zawsze miała odmienny punkt widzenia. Kiedyś plotkowały o tym, jak razem będą uczyć się na uzdrowicielki, zaczynając od roli stażystek i pielęgniarek, nosząc fartuchy w tym samym momencie. Miały wymieniać się plotkami z oddziału, jeść razem ciastka i pić kawę, aby wytrzymać kolejną bezsenną noc — tak, był epizod, gdy rodzicom udało się przekonać Alise do porzucenia marzeń o smokach i pracy z nimi, jednak na szczęście było to tylko chwilowe. Pasja do tych gadów była zbyt wielka, zbyt długo zaprzątała jej głowę. Przyzwyczaiła się, że gryfonka paliła i już tylko dla zasady, odrobiny zaczepki w przejawie czystej troski i sympatii o tym wspominała. Zgodziłaby się z nią, że teraz każda rzecz w nadmiarze mogła zabić, a popularność używek znacznie gorszych niż tytoń, niestety rosła. A jej braku miłości do słodkiego po prostu nie potrafiła pojąć, chociaż nie raz zachęcała ją Brownie pełnym malin lub innym, wymyślnym deserem. - Też tęskniłam. - wyszczerzyła się, ukazując białe zęby i dołeczki w policzkach, zaraz tonąc w objęciu przyjaciółki. Wcześniej musiały ukrywać ich relację przed Carson, bo ta nie uważała Burke za najlepsze towarzystwo. Zacisnęła mocno palce na jej plecach, czując, że niczego innego, jak tego drobnego gestu nie potrzebowała. Czuła od niej tytoń i perfumy, charakterystyczny zapach szamponu. Gdy uznała, że dusi ją już wystarczająco długo, cofnęła się, zgarniając grzecznie jasne włosy na plecy i raz jeszcze przesunęła błękitnymi ślepiami po jej twarzy, bo przecież tak długo się nie widziały. Lara była naprawdę śliczna. - Nie musisz mi obiecywać! Gdy będziesz gotowa, to jestem. Wiesz, że zawsze będę. - odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, na chwilę łapiąc ją za rękę i ściskając palce, aby dodać jej otuchy, Alise była radarem na wszelkie nieszczęścia w życiu, poziom jej empatii był zaskakujący, podobnie jak wrażliwości. Przyjaciółka miała w sobie tak wiele siły psychicznej oraz uporu, że często jej tego zazdrościła. Była asertywna, zawsze wiedziała, czego chce i nigdy nie dawała się wykorzystywać. Nawet jeśli nie potrafiła któraś z nich znaleźć odpowiedzi, razem szukały rozwiązania i dostrzegały nowe rzeczy w problemach. Samo wysłuchanie było ważne, bo wypowiadane na głos słowa miały całkiem inną wartość. Argentówna z pewnością zmartwiłaby się odrobinę nagłym powrotem ojca, który tyle lat miał cudowną córkę w głębokim poważaniu, co nie było fair. Można było zmienić kobietę, jednak dzieci posiadało się jedne. Krew z krwi, owoc uniesień i miłości. Opowiadała jej pokrótce ostatnie wydarzenia ze swojego życia, nie wiedząc, w jakim stopniu powinna się rozwinąć. Wyszła z wprawy, zwykle słuchając innych, a nie dzieląc się sobą. Długie miesiące się nie widziały, a listy nie zawsze oddawały wszystko, co chciało się przekazać. Często brakowało odwagi do napisania pewnych słów. Lara wiedziała jednak o wszystkim. Na jej słowa westchnęła, nerwowo bawiąc się dłońmi. - To samo się dzieje. Idę do przodu? Hmm, raczej staram się akceptować to, co daje mi codzienność i potem próbować sobie to układać. Nie, jest okropne. W każdym jego spojrzeniu widzę, jak złamałam mu serce i to zawsze będzie moim największym kłamstwem. Nie cofnę tego, a on jest cudownym człowiekiem, wiesz przecież. Moment, mówiąc o trudnym przypadku — powinnaś go znać, też jest gryfonem. Ma na imię Boyd. Odparła, ciekawa jej opinii na temat bruneta. Temat krukona natomiast nigdy nie był dla niej łatwy — nie da się ot tak pozbyć z głowy swojej pierwszej miłości, zwłaszcza że skończyła się w taki, a nie inny sposób. Nie miała okazji naturalnie ochłonąć, wygasnąć. Nie byli też pokłóceni, dobrze się dogadując — ba, nawet dzieląc razem pokój i łóżko na feriach — przedzielone poduchą, chociaż Alise pewnie wciąż zabierała mu kołdrę. Mieli dobry związek, wspaniałe momenty razem i nie mogła przestać się o niego martwić, wiedząc, w jakim był stanie psychicznym. Obserwowała ją z łagodnością, kiwając głową — gdy z dokładnością powtarzała zaprezentowane ruchy, niezbędne do wykonania zaklęcia. Na kursie było to jedno z podstawowych, więc blondynka długo je ćwiczyła. - Tak, bardzo dobrze Laro. - odwzajemniła jej spojrzenie z uśmiechem, cała dumna z jej talentu. Bo takowy miała i była pewna, że Panna Burke zostanie jednym z najlepszych uzdrowicieli, gdy odda temu całe serce. Wszytko jej, wychodziło tak, jakby była do tego stworzona. Nie zważając na jej protesty, podwinęła rękaw i wyciągnęła rękę w jej stronę, wskazując na nią ruchem głowy. - Śmiało, nie umrę przecież. Najwyżej zrobisz mi siniaka. Najpierw znajdź dobrą żyłę i uwidocznij ją, a potem spróbuj. Musisz być w tym doskonała, jeśli chcesz ratować życie, także doceń, jak się dla Ciebie poświęcam. Rzuciła jeszcze z rozbawieniem, puszczając jej oczko i przysuwając się bliżej na tyle, że bezkarnie ułożyła rękę na jej udzie, aby nie mogła uciec. Wpatrywała się w nią oczekująco ze spokojnym wyrazem twarzy.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Ten argument dla nikogo nie był zobowiązujący, nawet Lyall rzucając nim niekoniecznie czuł, żeby to była wielka powinność wszechświata, gest przymusu. Mimo to użył go z pełną premedytacją, choć w towarzystwie kogoś innego pewnie posiliłby się na większą nonszalancję i uśmieszek gnoja. W tym układzie, choć przedstawionym w krzywym zwierciadle, to wciąż ona była ofiarą, a on ptakiem drapieżnym lustrującym gęstwiny uważnym spojrzeniem. Przyglądał się jej, drżącej brodzie, zaciśniętym wargom. Przyglądał się opuchniętym oczom z pewnym rozczuleniem niezdrowym, niepoprawnym brakiem poczucia winy. Była urocza - jeden plus, że miał tyle rozumu by jej tego nie powiedzieć - a od słabości jaką w tej chwili emanowała niemalże drętwiały mu palce. Upajał się tą słabością, jak uzależniony przyglądał się każdej mikro ekspresji chcąc tylko więcej i więcej. Gdy jej palce musnęły jego plecy zaciskając materiał bluzy w pięści dreszcz przebiegł go od samych lędźwi po kark, aż musiał zacisnąć zęby. - Dobrze. - powiedział z prostotą. Chciał nawet coś dodać, ale skryła się za kotarą własnych powiek jak wstydliwa aktorka pierwszy raz wychodząca na deski własnego przecież teatru. Gubił się we własnych myślach patrząc na nią taką, całą ubraną we wstyd i krępację, drżały mu mięśnie takie to było uzależniające, chciał się w tym zanurzyć, w tej niewinności, skoczyć w głębiny głową naprzód i utonąć n zawsze. Jego usta powoli rozciągnęły się w leniwym uśmiechu, uśmiechał się jak zwierzę, oczy powoli zmrużyły się kiedy ujął jej policzek w dłoń.- Lubisz mnie? - słodka Nirah - Chcesz mnie przytulać. - aż mu było ciężko oddychać. Ktoś chciał go po prostu... przytulać. To co mówiła wykraczało ponad jego normy i umiejętność poznania. To o czym mówiła było abstrakcją, której zrozumienie zostało wycięte z jego mózgu dawno temu jak jeszcze był dzieckiem. Nikt w zasadzie się z nim już nie przytulał tak po prostu. Te gesty były jedynie przejściem pomiędzy stagnacją a zaspokajaniem najprostszych potrzeb.- I dlatego płaczesz? - jakby się upalił fruwozielem, mógłby tkwić w tym niejasnym stanie bez końca, uczucie tak obce i miękkie, że praktycznie nie wiedział co ze sobą zrobić przywykły do tego, że świat składał się z twardych ram, form i kształtów, pokryty stwardniałą skórą był w miejscu tak ekscytująco obcym, że aż niezdrowo podniecającym. I kiedy myślał, że jest już na granicy trzeźwego myślenia i racjonalnego osądu, spomiędzy jej słodziutkich warg wydobyło się jedno jeszcze, cichutkie wyznanie. Zamknął oczy i uniósł podbródek w bezdechu, wypuszczając z płuc powietrze dopiero jak wbił spojrzenie w kąt sufitu. Wykończy go. Jeszcze jedno słowo i go wykończy. Zacisnął palce na jej talii nieświadomie dociskając ją do siebie ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni, nie wiedział zupełnie gdzie jest jego granica, nie widział już tej granicy, na oślep rzucił się w to przedziwne poczucie miękkości a wypowiedziane przez nią zdanie jak cios w potylice sprawiło, że aż zabolała go głowa. Przeczesał palcami jej włosy obejmując ją i kuląc ramiona w nieporadnym jakimś, zwykłym, po prostu tuleniu. Podświadomie chciał, żeby przestała mówić, czuł jak drą mu nerwy, wiedział dobrze, że jeśli dziewczyna w tej chwili doda jeszcze cokolwiek to się nie powstrzyma i zeżre ją tu jak pies. - Nie powinnaś. - szepnął cicho w czubek jej głowy, składając na jej włosach miękki pocałunek.
Nie miała pojęcia co dzieje się w jego głowie. Z pełną świadomością tego wyboru postanowiła nie patrzeć na niego, nie zgadywać, nie rozpracowywać tego wszystkiego, chociaż mogłoby jej to niezwykle pomóc ze zrozumieniem tego wszystkiego co tu się właśnie rozgrywało. Chciała wiedzieć, a zarazem bała się posiąść tę potęgę, jaką byłoby zrozumienie splątanych meandrów jego myśli. Wolała zrobić unik teraz, dopóki jeszcze mogła, dopóki potrafiła się na to zdobyć. Nie była żadną alfą, ani omegą. Mogła pozwolić sobie na poniesienie przez los, przez codzienność i spontaniczność. Dać się zepchnąć ze skały tylko po to by poczuć jak wiatr szarpie jej ubraniem, gdy spada. Potem z radością rąbnęłaby o skały u podnóża góry ze świadomością, że cała ta trasa, cała ta przyjemność płynąca z wolności była cenniejsza, niż sam cel, który odnalazła na końcu drogi. Wszystko to dla niej miało sens, bo gdy mówiła, gubiła się w biciu własnego serca. Spragniona zwykłej, ludzkiej czułości, cudzego ciepła nawet nie emocjonalnego, a fizycznego gotowa była dać odrzeć się z godności, żeby za moment wydzierać mu ją z rąk wściekłymi atakami drobnych pięści. Iść w lewo czy iść w prawo? Wolała usiąść okrakiem na płocie i czekać na rozwój sytuacji, czepiąc to z tego źródełka, a to znowu z innego, zamiast zastanawiać się nad tym co jej wolno, co powinna, a co by chciała. Dorosłość nie była dla niej. Świadomość, że tylko ona podejmowała za siebie decyzje również. Nie chciała mu odpowiadać. Chciała zapaść się w sobie w tym wstydzie i w lęku. Pozwolić sobie nie myśleć, nie rozważać i nie działać. Po prostu zamknąć wszystkie klapki poznawcze i czerpać z tej ulotnej bliskości. Z zapachu krwi barwiącej jasność jego ubioru, ciepła jego ciała i siły ramion. Jak krucha lalka z porcelany dać się zamknąć w drewnianym domku jaki ktoś inny dla niej wybierze. Łzy znowu wartko popłynęły po jej twarzy, ale tym razem nie był to przejaw smutku. Gorzał w niej płomień wściekłości, który swoim głupim, niedomyślnym pytaniem podsycił, jakby zalał go benzyną. - Bo każesz mi to wszystko mówić. - Wyrzuciła z siebie, a w jej głosie ryczała nieposkromiona gorycz. Upadła twarzą w jego pierś, aby nie widział tego jak zaciska wargi, jak kurczowo czepia się swojej cierpliwości, aby nie trzepnąć go dłonią w głowę. Czy to nie było oczywiste? Dla niej było aż zanadto i jakoś nie mogła pojąć tego, że ktoś może tego nie rozumieć. Jakie to ludzkie i naiwne z jej strony. Westchnęła, kiedy ją objął i śmiało wtuliła się w jego klatkę piersiową. Jego dotyk na jej włosach sprawił, że zacisnęła mocniej usta, aby nie domagać się tego więcej. To kompletnie zabiłoby resztki jej godności i zdaje się nie była jeszcze na to gotowa. -Wiem - odpowiedziała po prostu. Jej głos był cichy i spokojny, jakby wewnątrz wcale nie drżała od nadmiaru emocji. - Przepraszam… - szepnęła jeszcze do jego ubrania, czując dziwny przypływ winy związany ze swoją nieumiejętnością jaśniejszego formułowania myśli. Ciaśniej oplotła go wiciami swych chudych ramion. Nie chciała, żeby teraz odchodził. Nie wiedziała ile czasu minęło, zanim uniosła lekko brodę, aby zajrzeć mu w twarz. Minuty czy jedynie sekundy? Brązowe spojrzenie już nieco mniej czerwonych powiek zatrzymało się na perfekcyjnej linii jego żuchwy. Przechylając nieco głowę ulokowała ucho na jego piersi, wsłuchując się w rytmiczne dudnienie serca.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
On sam nie wiedział co w jego głowie się działo. Żył w pewnym schemacie nieprzerwanie od wielu lat, żył w pewnych przekonaniach, według pewnych zasad, niezmiennie i bez ekscesów płynął wartą rzeką na swoim pontonie boleści znając każdy zakręt, omijając każdy wybój, przymykając oczy kiedy spomiędzy gałęzi budujących dach nad jego strumykiem wyzierało zbyt ostre słońce. Wiedział co go czeka, wiedział kiedy go to czeka, był pogodzony jak nikt z niczym w historii jego rodziny i smakował wszystkiego co wpadło mu do tej pory w ręce bo co mu innego zostało. Być, nie żyć, więc był. Dlaczego kiedy spotykał ją na swojej drodze zaczynał w to wątpić? Zadawać sam sobie pytania? Przeczyć postanowieniom, które przecież boleśnie zostały w niego wmuszone? Szukać innych rozwiązań? Podejmować jakiekolwiek, najbardziej karkołomne próby? Gładził lekko dłonią jej włosy, kark, muskał palcami okryte bluzeczką plecy i starał się wcale nie myśleć. Nie szukać w głowie powodów, konsekwencji, rozwiązań - zazwyczaj było łatwo, wejść, wziąć, wyjść. Wszyscy godzili się na ten stan rzeczy, wiedzieli przecież kim był i jaki był. Nikt nie wchodził do tego środowiska na dłużej bo i po co, skoro w tym ogrodzie nie dbano o żadne kwiaty, jedyne co pozostało po lekceważącym ogrodniku to trujące byliny pełgające po ziemi. Nikt nie chciał w nich siedzieć, nie pachniały ładnie, nie odwracały uroczo kolorowych główek ku słońcu. To było łatwe, wszystko tylko na chwilę, to było wygodne, niewymagające, nie zmuszało do przemyśleń co się stanie z tymi gośćmi kiedy jego w tym ogrodzie już całkiem zabraknie - goście wychodzili zanim zdążył się przyzwyczaić do ich obecności. A jednak zaczęły kiełkować na tej spalonej, żółtej ziemi jakieś nieśmiałe strączki, pierwsze wątpliwości, głupie myśli by czegoś spróbować. Znalazł przecież pracę, mimo, że za pół roku z niej zniknie, po coś ją znalazł, coś w nim rosło niebezpiecznie sugerując, że przyszłość istnieje. A przecież tak nie było, przyszłość nie istniała już żadna i zdawał sobie z tego boleśnie sprawę, tym boleśniej im ciaśniej zaplatała wokół jego torsu swoje drobne ramiona. Uśmiechnął się na jej słowa. Na tę nutę złości jaka w nich drżała, słodka i ostra jak nalewka babci Belli. Zamknął oczy wplatając palce w jej włosy i opuszkami masując skórę jej głowy. - Wolisz, żebym nie wiedział? - zapytał cicho, opierając policzek o jej głowę. Może i sam wolałby nie wiedzieć. Nie borykać się teraz z tym dylematem. Wiedział co powinien zrobić, wiedział co powinien powiedzieć, a jednak nie umiał się do tego zmusić. Pozwolił jej cichemu przepraszam brzmieć w przestrzeni pokoju, bo gorycz jakim smakowało to słowo była dla niego odpowiednią karą za to co robił. To przepraszam bolało go w sam środek jaźni i chciał tego bólu, żeby wiedzieć jak bardzo jest winny. Gdy podniosła brodę lustra jego tęczówek czekały na jej nieśmiałe spojrzenie. Wpatrywał się w nią walcząc ze sobą do samego końca. Wiedział co musi powiedzieć, słowa jednak więzły mu w gardle. - To ja powinienem przepraszać. - powiedział cicho, zanim jednak mogło paść jakiekolwiek pytanie “za co?” nachylił się i pocałował ją w usta. Za to.
Nie pokręciła głową. Miała ją unieruchomioną pomiędzy jego torsem, a policzkiem, ale nawet gdyby mogła się poruszyć, najpewniej by tego nie zrobiła. Skrzywiła jedynie wyłącznie usta w reakcji na jego pytanie. Po co pytał? Wszak… - To nie ma teraz żadnego znaczenia. - Odpowiedziała, a w jej głosie zabrzęczała wyraźnie pewność, jakiej wcale nie czuła aż tak często w swoim życiu. Tym była w jej własnych uszach ważniejsza i wyraźniejsza. Determinująca. - I tak już wiesz… - uzupełniła cicho, a zabrzmiała przy tym jakby westchnęła i może dokładnie tak było? Pozostało jej teraz tylko pogodzić się z tym, że wie jaka jest żałosna. Jak ulegle pragnie wpychać swój los w cudze dłonie oraz jak szalenie wyrywa się naprzód, podczas gdy powinna tak naprawdę schować głowę w piasek byleby tylko nikt nie odkrył wstydliwości myśli, jakie krążą jej po głosie. Myśli, jakie nie przystają nastolatce, młodej dziewczynie i kobiecie zarazem, zwłaszcza względem o cztery lata starszego chłopaka. Za lat pięć pewnie nie będzie to miało dla niej większego znaczenia, ale obecnie, na tym etapie rozwoju fizyczno-psychicznego tych kilka lat stanowiło prawdziwą przepaść, jakiej nie dałoby się tak po prostu pokonać jednym zgrabnym susem. Nirah musiałaby wziąć porządny rozbieg, a tak naprawdę chyba wcale nie była na niego gotowa. Jeszcze po drodze potknęłaby się o własne stopy. Jak zwykle w jego obecności. Krzyżując z nim spojrzenie nie odwracała już wzroku. Zmuszona do szczerości miała w sobie wystarczająco wiele odwagi, aby teraz wreszcie zajrzeć mu w oczy z niegasnącym weń ogniem. Siły woli, chęci do życia, determinacji. Były jej dwie. Ta łagodna, cicha i wesoła Nirah oraz dziewczyna o lwim sercu. Chociaż odwaga niejednokrotnie była dla niej nieosiągalna, stanęłaby takim chudym, lecz wysokim murem za swoimi bliskimi. Miała też pewne dziedziny swojego życia, w których potrafiła być zaskakująco nieugięta. Teraz próbowała taka być dla niego. Dla spojrzenia, które sprawiało, że gęsia skórka wpełzała jej na ramiona, a usta rozchylały się machinalnie. Im bardziej starała go sobie wyobrazić jak śmierdzącego trolla, tym bardziej uzmysławiała sobie jak niewykonalne jest to zadanie. Chciała zapytać. Coś w jej oczach wyraźnie zdradzało, że się do tego gotowiła, ale nie zdążyła. Kiedy ją pocałował, zacisnęła palce na jego plecach jeszcze mocniej. Wciąż były to tylko opalone, cienkie pajęcze nóżki, które nie mogłyby mu zrobić większej krzywdy. Pewnie nawet tego nie poczuł, wielkolud jeden. Wiedziona jakimś instynktem, którego źródła nie potrafiła zlokalizować, prześlizgnęła się jedną z dłoni na jego kark. Jej usta rozchyliły się jeszcze bardziej, gdy odpowiedziała na ten pocałunek. Bardzo nienachalnie, lekko i słodko. Niewinnie, chociaż ruch jej palców wcale aż tak niewinny nie był. Chciała mu zasugerować, żeby nie przestawał. Prąd, który przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa sprawił, że jej biodro kompletnie bez udziału jej woli wtuliło się w jego udo. Zamknęła oczy, wachlując przed nim rzęsami ubranymi w lśniące resztki dziewczęcych łez. Nie miała śmiałości, aby to kontynuować. Zamarła z ustami przy jego ustach. Od zapachu jego oddechu zakręciło jej się w głowie. Wydawało jej się, że minęły minuty, podczas gdy nie było to nawet kilka sekund. W jej głowie toczyła się wewnętrzna bitwa na miecze i włócznie, ale trzystu spartan pod Termopilami jej samokontroli poległo pomimo zaciętej wargi z najeźdźcą. Wyciągnęła szyję, aby wtulić usta w jego wargi.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Jak najbardziej miało to znaczenie. Wartość, choćby dla niego samego i jego głowy. Może to natura filozofa, może charakter wychowanka krukolandu, ale jeśli pytał ją o to, co wolała to nie po to, by się z nią droczyć. Proces poznawania się polegał na tym, by zbudować z urywków informacji obraz w swojej głowie, a on, cóż, nie robił tego od tak dawna, że potrzebował jakiejś dodatkowej zapomogi, instrukcji, zadawał pytania by przypomnieć sobie, że istnieją odpowiedzi. Wiedział, ale czy w związku z tym to czego chciała, co wolała, naprawdę nie miało znaczenia? W jego głowie Nirah Anunnaki była jak skaleczenie. Drobne, któremu zwyczajnie nie poświęcałby uwagi aż samo przeminie, a jednak brzegi tej rany różowiły się nieśmiało, a pod naskórkiem, zamiast krwi jak u normalnego człowieka i zamiast robaków, których spodziewałby się sam tam dostrzec chmarę, pod tym naskórkiem byo coś jeszcze na co patrzeć nie chciał wcale. Coś co przypominało mu o jego zwykłym człowieczeństwie, o tym, że był młody, że miał całe życie, które oddał bezwolnie w cudze ręce godząc się jak ten Atlas na swoje barki biorąc odpowiedzialność za rodzinny świat. Może nie powinien. Za to właśnie przepraszam, bo wiedział, że nie powinien. Rozsądnym posunięciem byłoby tu ti teraz powiedzieć jej, że to nie ma sensu i nie powinna w to brnąć, bo przecież to nie miało sensu i żadne z nich nie powinno być tym zainteresowane. Różnica wieku nie byłą przepaścią, ale w połączeniu z jakże odmiennym wychowaniem, wartościami, otoczeniem, podejściem do życia i obowiązków w nim, swojego miejsca, wszystko składało się na dwie krzywe wieże chylące się w przeciwnych kierunkach. Mimo to kiedy czuł jej drobną pięść na swoich plecach nie umiał się powstrzymać, jak zwierze, jak pierwolud jakiś bezmyślny idący za instynktem. Tak strasznie w tę miękkość w tę jej nieśmiałą-śmiałą czułość chcący się zanurzyć, taki kompletnie zadurzony jej niewinnością po prostu był kupą parującego gnoju. Bo zrobił to, mimo, że nie powinien. Jego dłonie przemknęły w dół po jej ramionach i powoli w górę po jej żebrach, kiedy odjęła swoje usta od jego ust. Nic nie mówił, ale czy musiał? Spojrzenie jakim się z nią dzielił nie pozostawiało marginesu na błędy, tego był pewien, bo patrzył tak wcale nie rzadko. Przyglądał się perełkom łez nanizanych na jej rzęsy jak koraliki, na zaczerwienienie plączące się między nimi jak wstążka, patrzył na miękką linię jej brwi i tylko to widział. Jej zamknięte oczy. Powinien poradzić jej, żeby pozostały zamknięte, żeby ich już nie otwierała i nie szukała tym swoim słodkim jak czekolada spojrzeniem jego ruchu ani jego obecności. Wiedział, że przegrał. Smak porażki był gorzki ale jakże znajomy. Odległy, ale nie obcy. Dawno nie przyszło mu się mierzyć ze swoją własną, największą słabością - pragnieniem, by jednak być człowiekiem. Czując na ustach miękkość jej warg przycisnął ją do siebie w geście łapczywym, raz jeszcze chwytając jej kark jakby nie chciał by mu uciekła, gdyby w przebłysku szalonym jednak ocknęła się z tego snu i zdecydowała, że jednak woli zrezygnować. Nie mógł jej wypuścić, jeszcze nie teraz i ... już nie teraz. Społeczny kameleon już nabrał jej zapachu, barwy jej oczu w swojej głowie, zapragnął więcej i nie mógł przyjąć do głowy myśli, by ją z tego uwolnić. Wielkie dłonie ujęły jej policzki na których osiadła jeszcze cienka mgiełka dawnej wilgoci łez. Ucałował jej wargi raz, drugi, trud z jakim brał oddechy wydawał się być absurdalny, jakby uprawiał sport wyczynowy a nie migdalił się z nastolatką, a jednak oparł czoło o jej czoło zamykając oczy, na chwilę dając odpocząć jej skórze przed badawczym spojrzeniem swoich jasnych tęczówek. - Chodź ze mną, Nirah. - powiedział jedynie, chwytając nagle jej rękę i wyprowadzając z podwodnej sali.
2 x zt
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Lara niejednokrotnie w życiu próbowała pozostać sobą w najczystszej formie. Niestety, wielokrotnie przekonała się, że świat nie zawsze chciał ją widzieć taką, jaką była dokładnie. Zamiast tego wolał dorabiać sobie niestworzone teorie na podstawie plotek i wszelakich przesłanek, jakie zasłyszano z otoczenia. Dlatego nauczyła się, że nie ma sensu próba udowodnienia na siłę tego, kim w rzeczywistości się jest. Ważne, że ona sama doskonale o tym wiedziała. Nie zależało jej, aby przekonać co do tego setki mało istotnych dla niej ludzi. Wolała, aby myśleli, że faktycznie jest wredna, złośliwa, nic nie myśli i puszcza się z byle kim. Po co miała takich ludzi dopuszczać do swojego wnętrza? Przed takimi ludźmi jak Alise nie musiała nikogo udawać. Nie musiała wysilać się, aby pokazać, kto naprawdę siedział w jej wnętrzu. Przyjaciółka po prostu to wiedziała. I chyba właśnie ten fakt w ich relacji był najważniejszy dla gryfonki: żadna nie musiała udawać kogoś, kim w rzeczywistości nie była. Doskonale pamiętała tamte długie godziny rozmów odnośnie tego, jak to kiedyś będzie wyglądać w przyszłości. Sądziła, że Ali stanie się kimś w rodzaju jej partnerki w pracy. Kto lepiej rozumiałby przez co przechodzi dziewczyna, gdy znów niewinne, ludzkie życie wygasło na jej dłoniach? Obie pragnęły tego samego, ratowania ludzkości poprzez magiczne "naprawianie" ich. Szybko jednak stało się jasne, że taki plan nie miał racji bytu. Krukonka chciała żyć w inny sposób co w pewnym stopniu przyniosło Larze ulgę. Może praca ze smokami, choć o wiele bardziej niebezpieczna niż to, co planowała względem siebie gryfonka, faktycznie było lepszym rozwiązaniem? Dla Argent zdecydowanie tak. To było coś, w czym bezbłędnie się odnajdywała. Burke nie darowała by sobie, gdyby właśnie ona stała się tym kimś, kto odwiódł by dziewczynę od spełnienia jej największego marzenia. Zdecydowanie zbyt dużo czasu minęło od momentu, kiedy ostatni raz mogły wspólnie spędzić trochę więcej czasu. Miała tego świadomość, co wcale nie pomagało. Uwielbiała ją i to, co razem robiły. Czuła się w jej towarzystwie tak dobrze, że nie wyobrażała sobie innej osoby tak bliskiej w swoim życiu. Rozumiała jednak, że Alise ma też innych znajomych, którzy nie do końca mogli być zadowoleni z tego, że Lara jest dosyć blisko niej. -Jasne, że wiem. Uwierz, jesteś pierwszą osobą, której bym o wszystkim opowiedziała, gdybym tylko poczuła taką potrzebę. - odpowiedziała, a na jej wargach nie pozostał nawet ślad zwykłego, kpiącego uśmiechu. Zamiast tego zastąpiła go powaga. Wiedziała, że mogła na nią liczyć. Że jeśli tylko miałaby taką możliwość, zrobiłaby wszystko, aby pomóc Larze w rozwiązaniu jej problemu. Tylko czy powinna ją obarczać takimi informacjami? Dla niej samej to wciąż było szalone i wręcz niedorzeczne. Nie co dzień człowiek dowiadywał się, że to, w co wierzył od osiemnastu lat, było jedną wielką bujdą. Jednym wielkim blefem wytworzonym tylko po to, aby wybielić swoją osobę. Wciąż nie potrafiła zrozumieć tego, czym kierowała się jej matka, tak wiele lat temu. Uznała, że Boris będzie niewystarczający? A może sama nie chciała wiązać się z nim na stałe, tylko ze względu na dziecko. Jeszcze nie potrafiła odpowiedzieć na te wszystkie ważne pytania i może właśnie rozmowa z przyjaciółką byłaby dobrą opcją, aby to wszystko sobie wyjaśnić? Niekiedy słowa wypowiedziane na głos, stawały się łatwiejsze do zrozumienia. Słuchała jej ze szczerym zainteresowaniem, próbując wyciągnąć coś więcej ze słów, które wypowiadała. Czasami to, co nie powiedziane stanowiło największą wartość. Wiedziała, że Alise nie będzie krępować się mówić jej, co naprawdę znajduje się w jej sercu, ale lubiła odczytywać ludzkie emocjie więc i tym razem to robiła. Sposób w jaki mówiła o Elijahu oddawał więcej, zdecydowanie więcej. Delikatna zmarszczka w odpowiednim momencie, zmienienie sposobu wypowiadania słów. -A nie myślałaś o tym, aby po prostu powiedzieć mu prawdę? - zapytała po dłuższej chwili. Nie lubiła kłamstw (o ironio!) i unikała ich, jak tylko mogła. Może to byłoby najlepszym rozwiązaniem dla niej? Zmarszczyła delikatnie brwi na wzmiankę o kolejnym chłopaku. -Boyd? Kojarzę gościa... I co z nim? Wiesz, ja nie znam go zbyt dobrze. Owszem, jesteśmy w jednym domu, ale nigdy nie mieliśmy wspólnego towarzystwa - nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć na temat wspomnianego gryfona. Lara już dawno poświęciła całe swoje serce uzdrawianiu. Nie wyobrażała sobie tego, by mogła cokolwiek innego robić w życiu. To było jej planem i celem. Dlatego ta mała pochwała z ust krukonki była wręcz bezcenna, choć Alise prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy z wartości tej wypowiedzi. Westchnęła głęboko, kiedy wyjaśniła jej, w jaki sposób używać tego zaklęcia. Co prawda wiedziała to już wcześniej, ale chyba dopiero teraz dostała zapewnienie, że nie może się stać nic złego w tym momencie. Chyba właśnie to dopiero ją przekonało. -Dobra. - powiedziała, wypuszczając powietrze z płuc i celując różdżką w rękę Alise. -To z którego miejsca mam Ci pobrać krew i w co? - zapytała jeszcze, aby w stu procentach upewnić się co do tego, że zastosowana przez nią metoda będzie odpowiednia. Namierzenie żyły nie było tak trudne jak się tego spodziewała. Jeszcze tylko rzucić odpowiednie zaklęcie. -A tak w ogóle. - zaczęła, jakby chciała odwrócić uwagę Alise od ewentualnego zabiegu. - Ojciec się do mnie odezwał. Pierwszy raz w życiu - powiedziała cicho, całkowicie skupiając się na poprawnym rzuceniu zaklęcia. Dziwny miała sposób na odstresowanie się, ale każdy sobie radził przecież, jak mógł.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
To prawda, świat popychał społeczeństwa do stania się jednolitą, szarą masą akceptowaną przez ogół i dostosowującą się do panujących zasad. A te z roku na rok były zdaniem Argent coraz gorsze, zabierające ludziom to, co sprawiało, że byli wyjątkowi. Dlatego ona uparcie pozostawała sobą, mogąc się jedynie cieszyć z tak kompatybilnego charakteru. Były do siebie podobne, bo dla obydwu opinia innych nie miała żadnego znaczenia — tak długo, jak pozostawały sobą, było w porządku. Lara była cudowną dziewczyną i niezwykle silną, bo Ala nie była pewna, czy ona dałaby radę psychicznie z takim natężeniem plotek i niestworzonych opowieści, które sobą prowokowała. Zawsze tę siłę w niej podziwiała, a spędzanie z nią czasu i opowiadanie jej o problemach, czy ważnych przeżyciach, dawało krukonce możliwość spojrzenia na nie z innej perspektywy. Jak wiele razy odkryła coś, czego nie widziała wcześniej, dzięki gryfonce? Nawet nie była w stanie liczyć. Dodatkowo, nawet gdy była w Meksyku, utrzymywały kontakt listowny. Wiedziała, że ją rozczarowała swoją decyzją — bo przecież miały razem pracować, ratować ludzi. Pod naciskiem rodziców blondynka naprawdę przez chwile uwierzyła w to, że to praca dla niej. Im dłużej jednak przebywała na kursie lub wśród pacjentów, uzmysławiała sobie, że wcale nie jest tak silna. Nie da rady — tak, jak Lara — zachować zimną krew, traktowałaby każdą śmierć osobiście i indywidualnie, aż w końcu padłaby jej psychika. A smoki po prostu kochała od małego, nic tego nie mogło zmienić. Były długowieczne, silne, majestatyczne i doskonale się je rysowało. Było jej przykro, gdy mówiła przyjaciółce prawdę — a jednak zrobiła to przez obietnicę, że zawsze będą ze sobą szczerze. Wyjazd do Rumunii wciąż był odległym marzeniem, brakowało jej doświadczenia. Miała szczęście, że jasnowłosa nie słyszała jej myśli, bo by solidnie zdzieliła ją w łeb. Zawsze potrafiła wszystko pogodzić i dla każdego znaleźć czas. - Całe szczęście, że Ameryka Łacińska tego nie zmieniła. - westchnęła z ulgą w głosie, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy. Bała się, że odległość i czas zniszczą to, co ze sobą stworzyły. A bardzo jej na niej zależało, o czym świadczyć mogło spotykanie się z nią pomimo niechęci Carson. Oczywiście, że zrobiłaby wszystko. Miała w sobie tyle upartości i chęci bycia małym bohaterem dla każdego, że żaden problem, z którym zmagał się ktoś dla niej bliski — nie miał znaczenia. Zresztą, gryfonka zrobiłaby to samo, co nie raz jej udowodniła. Ona jedna wiedziała o prawdzie związanej z Elijah. Burke była na tyle mądra w oczach Alise, że z pewnością przyszłaby do niej, gdyby cokolwiek zaburzyło jej codzienność lub wzbudziło w niej pokłady niepewności, które tak mocno nie pasowały do jej sposobu bycia. Ludzie z Irlandii tak chyba mieli, byli niezwykle silni. Krukonka nie mogła zrozumieć wszystkiego tak dobrze, jakby chciała — bo los ją obdarował w miarę szczęśliwą i normalną rodziną, cierpiącą jedynie na nadopiekuńczość względem jedynego dziecka, która raz na jakiś czas wpadała w skrajność. Nie było to jednak nic, z czym nie mogłaby sobie poradzić. - O czym tak myślisz? Zapytała jeszcze z ciekawością, przesuwając błękitnymi oczyma po jej twarzy i zgarniając kosmyk włosów za ucho. Opowiedziała jej troszkę o tym niezręcznym powrocie i spotkaniu ze Swansea, który swego czasu był całym jej światem oraz nowo poznanym Boydzie, skutecznie zajmującym jej uwagę. Byli skrajnie różni. Wywróciła oczyma na jej pytanie, wzruszając barkami. - Myślałam, wiele razy. I każdy scenariusz kończył się zranieniem go. Tym, że by mi nie wybaczył. Zmienił się, to już nie ten nieśmiały chłopak sprzed lat, bo pozycja kapitana chyba dodała mu skrzydeł. Wciąż jednak ma w oczach wrażliwość. Nie? Dziwne, bo wasz dom wygląda na najbardziej zżyty. Zauważyła i aż brew jej drgnęła, gdy przekręciła głowę w bok i spojrzała jej w oczy. Lara nie lubiła kłamać, Alise też i stąd nigdy nawet nie miała podejrzeć wobec braku szczerości lub wobec manipulacji słownej, którą tak często ludzie wykorzystywali, a czym obydwie się brzydziły. Tak, jak ona kochała smoki i była gotowa na wszystkie niebezpieczeństwa związane z wyjazdem lub na stawienie czoła ich płomieniom — tak Burke lśniła, gdy mówiła o uzdrawianiu. Była oddana temu przedmiotowi i tej pasji tak mocno, że jej twarz łagodniała przy każdym, najmniejszym udzielaniu innym pomocy czy na najnudniejszym wykładzie o bandażach. Ona to chłonęła, pragnęła więcej. I miała do tego talent, który jak każdy inny — potrzebował systematyczności i ciężkiej pracy, szlifowania. Wytłumaczyła jej spokojnie, przygotowując rękę i machając nią, aby było jej łatwiej znaleźć żyły — zaciskając pięść. Nigdy nie miała problemu z krwią ani ze strzykawkami czy igłami, na co cierpiała spora część społeczeństwa. - No sama zdecyduj, Pani Doktor! Puściła jej oczko, pokazując przy tym rząd zadbanych zębów i dołeczki w policzkach w niewinnym uśmiechu, który chyba miał za zadanie zamaskować odrobinę drażnienia się z nią. Umiała to, tylko pewnie zapomniała. Alise więc w milczeniu tkwiła, obserwując, jak przyjaciółka ogląda jej rękę i wybiera odpowiednie miejsce. - Pobierz trzy razy. Zarządziła jeszcze, podnosząc na nią wzrok i nie stresując już jej, westchnęła cicho. Na kolejne słowa brwi jej drgnęły, zmarszczyła nos w zaniepokojeniu. To nie musiała być dobra informacja, ale jednocześnie najlepsza, jaka ją spotkała. Nie miała pojęcia ani wyobrażenia, jakim mężczyzną mógł być ojciec przyjaciółki. Miała ochotę ją złapać za rękę, jednak zacisnęła jedynie palce od ręki niepoddawanej zabiegowi. - Jak to? Jak Cię znalazł? A co ważniejsze, jak się z tym czujesz? Zasypała ją trochę pytaniami, zanim przygryzła dolną wargę, mrucząc ciche "przepraszam". Wiadomość była jednak dość szokująca. Argent westchnęła, wbijając spojrzenie w przestrzeń, próbując słuchać intuicji, która tym razem milczała, jak zaklęta. Jeśli wiedział, kim była jego córka, dlaczego czekał tak długo? Spojrzała na dłoń. - Pamiętaj o dobrej inkantacji. I nie denerwuj się tak, bo zaraz nie trafisz w żyłę i zrobisz mi siniaka. Dodała żartobliwie, bo takiego drobnego krwiaczka wcale się nie bolała. Miała wysoki próg bólu.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Ona nie miała innego wyjścia, jak zaakceptować to, co działo się wokół niej, a zazwyczaj było tego całkiem sporo. Po prostu trwała, pomijając to, co opowiadał na jej temat świat i ludzie kompletnie nie posiadający z nią niczego wspólnego. Przejmowała się jedynie tym, co na jej temat sądzą w jakikolwiek sposób bliskie jej osoby. Całą resztę przesiewała, starannie odróżniając ziarno prawdy od kłamstwa. Po prostu nie potrafiła funkcjonować w inny sposób, taka była prawda. Nigdy jednak nie uznawała się za tak wspaniałą, jaką widziała ją Alise. Po prostu uważała, że ma tupet, nic więcej, za to jej krukońska przyjaciółka była godna do naśladowania jej zachowania nawet w najmniejszym stopniu! Zawsze chętna do nauki, gotowa nieść pomoc i wyrozumiała dla innych uczniów. Jak w ogóle Lara mogłaby chcieć próbować się do niej przyrównać? Byłoby to wręcz niemożliwe, miała przeczucie, że nigdy nie mogłaby wspiąć się na podobne wyżyny. I co najważniejsze, nigdy by by nie powiedziała, że Ali zawiodła ją w jakikolwiek sposób. Od dawien dawna podejrzewała, że blondynka nie nadaje się na uzdrowiciela, ale nie mówiła o tym głośno. Wiedziała, jaką presję odczuwała ze strony swoich rodziców. Po co jeszcze miałaby dokładać jej zmartwień i zbędnych myśli do rozważenia? I tak naprawdę poczuła ulgę, kiedy dowiedziała się, że Argent woli poświęcić swój czas na gady. Pytanie odnośnie jej myśli, oderwało Burke z odmętów własnego umysłu, w których to właśnie dryfowała sobie, w bliżej nieokreślonym celu. Próbowała sobie przypomnieć, jak to właściwie się stało, że w pewnym momencie te dwie dziewczyny zaczęła być sobie tak bliskie. Kiedy próbowała sięgnąć pamięcią do tamtych wspomnień, były one tak odległe i mętne, że nie miała możliwości wydostania ich na powierzchnię z pod wielkiej warstwy kurzu niepamięci. -Wiesz, - zaczęła wciąż oddalonym o kilometry od tego miejsca głosem. Westchnęła przeciągle i wróciła spojrzeniem w kierunku krukonki, uśmiechając się delikatnie.- próbowałam sobie przypomnieć, w jaki sposób się poznałyśmy. Wróciła do uważnego słuchania jej słów, aby dokładnie wiedzieć, jak w danym momencie powinna zareagować. To, co słyszała, nie było w żaden sposób zaskakującą nowiną. Na miejscu Alise zapewne również rozważyłaby podobne opcje. Nie mniej, musiała prychnąć głośno, kiedy zaczęła przysłuchiwać się tym głupotom, które właśnie słyszała z jej ust. Widząc jej lekkie zdziwienie przestała przyjmować tylko bierną pozycję w tej dyskusji. -Ale ty pierdolisz głupoty Argent. Skąd możesz wiedzieć, że zareagowałby w taki sposób, skoro z nim nie rozmawiałaś nigdy na ten temat? - zawsze uważała za głupotę odgórne zakładanie tego, kto w jaki sposób zareaguje w danej sytuacji. Choćby nie wiem, jak zajebiście kogoś się znało, nie można było być tego pewnym. Wielokrotnie była tego świadkiem. Co zaś tyczyło się Boyda, nigdy nie brała pod uwagę tego, aby jakoś mocniej zaznajomić się z chłopakiem. Otoczony wiecznie wianuszkiem dziewczyn, które tylko piszczały na jego widok, nie był kompletnie dla niej atrakcyjny, jako kumpel. Nie lubiła wielkich spędów ludzi więc i nie ciągnęło ją do niego. Przeszły jednak do bardziej praktycznej części ich dzisiejszego spotkania. Rzuciła niewerbalnie zaklęcie, celując swoją różdżką w przedramię Alise. Z zadowoleniem zaczęła przyglądać się, jak niewielka ilość krwi wypływa z niewidzialnego otworu w jej skórze wprost do wyczarowanej wcześniej przez Larę probówki. Nie odpowiedziała od razu na pytania krukonki, skupiając się na tym, aby w odpowiednim momencie zastopować pobieranie krwi. Dopiero, gdy to zrobiła, uśmiechnęła się triumfalnie w jej stronę, odsłaniając wszystkie zęby. -Okazało się, że nigdy nawet nie wiedział o moim istnieniu. Matka mu nie powiedziała, tylko zwiała, nim się urodziłam. - wyjaśniła pokrótce bardzo zawiłą sytuację, która się wytworzyła ostatnio w jej życiu. Wzruszyła ramionami. -Nie wiem, jak mam się z tym czuć. Nie znam go w ogóle a ten nagle zjawia się w moim życiu i mówi, że chce mnie wychowywać. To jest chore. - skwitowała to tylko, przyglądając się probówkom z krwią. Byle tylko nie patrzeć w oczy koleżanki i nie zdradzić się z prawdziwymi uczuciami. -Może ty teraz chcesz spróbować pobrać mi krew? Jak w ogóle się czujesz?
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Naprawdę nie wiedział co nim kierowało, kiedy wymykał się o północy z dormitorium. Czy aż tak bardzo tęsknił za domem? A może potrzebował tego by szum morza przyjemnie połechtał jego słuch. By morska bryza targała jego kosmykami, a krople oceanu znalazły swoje miejsce na uśmiechniętej twarzy? Nie wiedział, ale bardzo tego potrzebował. Uśmiech na jego twarzy malował się od momentu przekroczenia wejścia do dormitorium, do momentu znalezienia się przed wejściem do tej magicznej sali.
Nie zdarzyło mu się jeszcze tutaj nigdy być, a o pokoju słyszał jedynie pogłoski i ciche szmery. Nie przeszkodziło to jednak mu zabrać ze sobą kogoś, kto zdecydowanie bardziej niż inni zrozumie potrzebę odbycia tam podróży. Sowę do Orli posłał jeszcze tego samego wieczoru, kiedy to podczas dłuższej bitwy z myślami to brawura i spontaniczność wzięły górę nad rozsądkiem. Nie pytał się również o pozwolenie, ani chęć - bo wiedział, że te będą takie jak jego.
Mógł nienawidzić swojego rodzeństwa i gardzić samotnym i wyśmiewanym życiem na wyspie. Nigdy zaś nie zamierzał odstąpić morza. Oceanu, który zdawał się brać czynny udział w jego wychowaniu. Wody, która tak jak kształtuje klify, tak ukształtowała jego charakter. A ten był niczym rwący wir wodny. Zmienny, gwałtowny - jednocześnie wciąż taki sam i statyczny. Sprzeczny w swej zgodnej naturze. Nie było dwóch takich samych kropel, jak i dwóch takich samych płatków śniegu, ale wiedzieć mogli to jedynie ludzie jego pokroju.
Chłopak oczywiście zdawał sobie sprawę z tego doskonale, bo mógł o tym rozmawiać godzinami i tak też robił. Niezmiennie i za każdym razem był uciszany, a to słowami, że się powtarza, a to tymi odnoszącymi się do zdecydowanie wątpliwej przyjemności, którą jest słuchanie o tym – przynajmniej dla tych, którzy nie darzyli wody takim uczuciem jak on.
Z końca jego różdżki promieniowało światło zaklęcia Lumos, które rzucił przemierzając szkolne korytarze. Oczywiście obrazy zdawały się nie pozostawać mu dłużne i obdarowywały go raz po raz kąśliwymi komentarzami odnośnie jego pochodzenia, albo nocnych wybryków. Ten teraz jedyne co chciał dojrzeć w nocnej głębi to jego towarzyszkę, która zapewne już opuściła dormitorium krukonów i zmierzała w jego kierunku, a przynajmniej miał taką nadzieję. Kiedy usłyszał kroki, gdzieś w okolicach rogu korytarza, który tutaj prowadził zgasił szybko różdżkę chowając się we wnęce. Wiedział, że naraża punkty swojego domu, ale jeśli nie było potrzeby – to nie chciał ich tracić.
Kostki:1 Litera: G -> ból głowy Ilość złapanych niuchaczy: 1 -> pozwalam sobie rozegrać, bo nie wpływa to zbytnio na nasz wątek.
Ona była nagminnym szwędaczem. Nie tylko plątała się w swoich myślach i wyobraźni, spacerując po wspomnieniach, uczuciach i marzeniach, by wyciągnąć z nich to, co najlepsze lub najbardziej inspirujące ją do pisania - czy to tekstów piosenek, czy to listów do przyjaciół, czy zapełniania pergaminów, które wsuwała do przegródki w kufrze, zostawiając je sobie na gorsze życiowe momenty, niczym światło w tunelu świadczące, że nawet jeśli jest źle - było i będzie lepiej. Często też gubiła się całkowicie naumyślnie, nie w metaforycznym tego słowa znaczeniu. Zamek był ogromny, a jednym z punktów na jej życiowej liście było zwiedzenie go od lochów, aż po czubek dachu. Chciała wyeksplorować wszystkie zakamarki, ukryte przejścia i zamknięte na cztery spusty sale. Ona po prostu taka była, chciała wiedzieć i znać to, co dla większości ukryte. Jej ciekawość nie miała końca. Może dlatego tiara przydziału zadecydowała, że nadaje się na krukonkę? Niekiedy rozmyślała na ten temat.
Mimo wszystko bardzo rzadko zapuszczała się gdzieś po nocy, będąc zmuszoną wymykać się na palcach z dormitorium i Pokoju Wspólnego - ale kiedy dostała list, nie zastanawiała się nawet chwili! Och, przygodo, cudowna przygodo! Co miało ją spotkać na końcu drogi, gdzie czekać będzie na nią on?
Cassian był jedną z najbliższych jej osób. Ciężko było jednak zdefiniować jej tę znajomość - z boku można było nawet pominąć fakt, że się znali - nie spędzali ze sobą w końcu wiele czasu, diametralnie się od siebie różnili, kiedy ona była uosobieniem sztormu, on był tą ciszą, która go poprzedzała, nie afiszowali się z ich przyjaźnią. Bo dla niej to niezaprzeczalnie była przyjaźń. Oboje byli dziećmi morza. Związali się braterstwem słonej wody. I oboje, chyba, równie mocno odczuwali wyrwanie z naturalnego środowiska, chociaż każdy przeżywał to na swój sposób. Beaumont miał też tę domniemaną przyjemność obserwowania przygasłej Orli - bowiem przy nim pozwalała sobie blednąć, wychodząc z roli wiecznie błyszczącej i roześmianej istoty. Na myśl przwodził jej ostrygi, które regularnie zaplątywały się w sieci jej ojca, gdy ten łowił na głębinach - z zewnątrz były ostre i nierówne, surowe wręcz w dotyku, kiedy nieostrożnie zacisnęło się na nich dłoń, ale nosiły w sobie miękkie, delikatne i drogocenne wnętrze. Tak go widziała.
Kroczyła po korytarzu miękko, do czego przygotowały ją lata mieszkania w niewielkim domku z licznym, młodszym rodzeństwem - często trzeba było się skradać, co było wbrew jej głośnej i wybuchowej naturze, by nie obudzić drzemiących dzieciaków. Może dzięki temu, że sama nie hałasowała, szybko usłyszała podejrzany szmer w jednej z odnóg korytarza. Nie dało się go pomylić z niczym innym, szczególnie że ostatnimi czasy regularnie był słyszany w zamku i jego okolicach - stado chochlików trzepotało swoimi skrzydełkami, majstrując coś przy wiekowych zbrojach, które służyły teraz za ozdobę i upamiętnienie minionych czasów. Prawie wcisnęła się w ścianę, próbując przemknąć niezauważona, gdy te małe szkodniki, moszcząc się w jednej ze zbroi, zwyczajnie ją przewróciły, powodując tym ogromny huk. Aż ją zaćmiło, a echo pulsowało jej w skroniach. Najbardziej jednak obawiała się, że dźwięk ten przyciągnie uwagę woźnego, albo dyżurującego nauczyciela. Nic takiego jednak się nie stało, a jedyną istotą, która chciała uciec z miejsca zbrodni - bo chochliki bawiły się w najlepsze, był pojedynczy niuchacz (1), który zasuwał, kręcąc zadkiem, by wpaść wprost pod nogi Orli.
Chociaż ból rozlewał się jej po głowie, z ulgą przyjęła fakt, że nikt nie przybiegł zaalarmowany i mogła kontynuować swoją podróż. Już nie sama, a z niuchaczem pod pachą, którego pochwyciła, obawiając się, że skończy jak ten, którego kilka dni temu musiała opatrywać po ataku chochlików na jedną z jego łap. Nie kluczyła, bo kilkukrotnie była już w sali, w której mieli się spotkać. Za każdym razem robiła ona na niej ogromne, ale i nostalgiczne wrażenie. Nie do końca lubiła tu przychodzić.
Jak zawsze jednak westchnęła zachwycona, gdy znalazła się w podwodnej sali. Światło księżyca odbijało się w wodzie, rozlewając przez nią srebrzystą poświatą, które oświetlała część z morskich istot i falujących roślin. Trudno było oderwać od tego wzrok. Wrażenie było niesamowite, jakby było się zamkniętym na dnie - można było na wyciągnięcie ręki współistnieć z wodą, ale i bezchmurnym, usianym gwiazdami niebem. - Cassian? - wyszeptała, to z powodu bólu głowy, to nie chcąc go przestraszyć. Oczy przyzwyczaiły się już do mroku, ponieważ sporą część drogi pokonywała po ciemku, nie chcąc narażać się rozświetloną różdżką. Dlatego też szybko odnalazła sylwetkę chłopaka, zbliżając się do niego pewnym krokiem. Gdy była już na tyle blisko, by go dotknąć, przesunęła dłonią po jego ramieniu, schowanym pod warstwą z grubego swetra. Ot tak, w ramach powitania. - Cass, pytałam Cię już, jaką chciałbyś być rybą?
Nie ma głupich pytań. A może jednak są?
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
I Orla jawiła się Cassianowi jako przyjaciółka. Nie spędzali ze sobą czasu na co dzień, ale na dobrą sprawę... Chyba nie potrzebowali. Widywali się w pewnych momentach, jakby portach swego życia, kiedy potrzebowali wyładować z siebie wszystkie niepotrzebne emocje i z nowym nastawieniem ruszyć w dalszą podróż. Mijali się na szkolnych korytarzach uśmiechając się do siebie i jedynie zagadując jednym czy dwoma zdaniami. Wiedzieli, że prędzej czy później ich czas spotkania nadejdzie i podzielą się ze sobą wszystkim tym, co uważali za stosowne i odpowiednie. Poznali się już lata temu nie wiedząc o sobie tego kim byli... No przynajmniej szkot, bo na dobrą sprawę jego mugolska rodzina nie pozwalała wierzyć mu nawet w najbardziej rzeczywiste bajki dla dzieci od małego na dobrą sprawę przygotowując do surowego i nieprzyjaznego życia. Byli ludźmi morza, to prawda. W ich żyłach płynęła krew tak słona jak sam ocean, a charakter bywał niejednokrotnie bardziej surowy niźli sztorm.
Zabawnym było to, że gdyby faktycznie przyjrzeć się Orli z perspektywy Cassa, to jasno i bez zastanowienia był w stanie określić ją mianem sztormu, huraganu... Cyklonu. Wokół siebie potrafiła siać spustoszenie, być w dziesięciu miejscach na raz, wykazywać się dużym zainteresowaniem i entuzjazmem, a jednocześnie pomagać wszystkim tym, którym chciała. Nie raz i nie dwa wyglądać to mogło, z perspektywy trzeciej osoby szorstko, surowo i chaotycznie, a jednak... W środku, w oku cyklonu panował spokój. Niczym niezachwiana harmonia i pełna zgodność. Podziwiał to w Orli, bo kiedy on wybuchał, co faktycznie działo się rzadko, to mijały wieki nim uzyskałby chociaż namiastkę dawnego spokoju.
Słyszał jej kroki z daleka, nie był jedynie przekonany względem tego czy to, aby na pewno ona. Dopiero kiedy ta zbliżyła się na tyle, że był w stanie dostrzec jej twarz pośród egipskich ciemności, które ich otaczały posłał jej szeroki uśmiech. Podziwiał razem z nią czarujące światło księżyca, tak przyjemnie smagające swoimi promieniami delikatną taflę wody. - Orla... - Odwzajemnił przywitanie. Nie wyłamywał się ze schematu szeptu. Chciał słyszeć fale uderzające o brzeg. Ich szum i plusk. Chciał poczuć słony wiatr we włosach i być choć przed chwilę nad surowym oceanem. - Specyficzne pytanie... - Powiedział ściągając swój sweter.
Nie pamiętał czy wspominał o tym krukonce, ale naprawdę zamierzał dziś w pełni skorzystać z tej sali. Oczywiście wiązało się to z pływaniem, ale na dobrą sprawę spodziewał się po niej, że i ona dobrze przemyślała tę wycieczkę, doskonale wiedząc w końcu, gdzie ma się kierować. Przycupnął na ziemi zaczynając ściągać buty i dopiero teraz postanowił odpowiedzieć dziewczynie na zadane pytanie. - Mantą... Chciałbym być mantą. - Powiedział poprzestając wykonywanej czynności na chwilę i spojrzał w jej kierunku. Wiedział, że ta odpowiedź wiąże się z tym, że musiał to jakoś wytłumaczyć. - Mantą dlatego, że... Przypomina mi, choć to głupie, wolne ptaki - jednocześnie będąc przy tym rybą. Czy jest bardziej wolne i niezależne stworzenie niż właśnie mątwa przemierzająca bezkres oceanów? - Zapytał nie oczekując wcale potwierdzenia. Nie musieli się zgadzać w tej materii, ale on już, po tym pytaniu kompletnie czuł się mantą. - Jednocześnie jest to zwierzę zdecydowanie dostojne, czyli ma coś czego mi brakuje. - Zaśmiał się delikatnie głośniej niż szept stosowany przez niego chwilę wcześniej. - A ty? Jaką rybą chciałabyś być? - Odbił piłeczkę w jej kierunku wracając do ściągania butów.
Nie była w stanie określić, co nią kierowało, kiedy na miejsce spotkania zaproponowała podwodną salę, będącą uosobieniem tego, co przerażało ją najbardziej. Ostatnie spotkanie z wodą nie budziło u Olivii miłych wspomnień, wręcz potęgując strach przed wodą i jej nieprzeniknioną głębią, w której człowiek tracił poczucie kontroli, a na tym by ją mieć zależało dziewczynie najbardziej, zwłaszcza po tym wszystko, co działo się w jej życiu. Wydarzenia poprzedniego tygodnia wciąż nie dawały o sobie zapomnieć, podobnie jak ból ramienia, choć już znacznie mniej dotkliwy sprawiał, że myśli brunetki krążyły wokół postaci Eskila; nie znalazła w sobie jeszcze tyle odwagi, by się z nim spotkać i przeprosić, nawet jeśli wiedziała, że powinna to zrobić, bo poczucie winy również dawało o sobie znać, dodatkowo podsycane listami od Huntera. Co ona sobie myślała?! Westchnęła do własnych myśli, skręcając we właściwy korytarz. Po wypełnieniu obowiązków prefekta zdjęła z siebie szkolną szatę, stawiając na codzienny strój w postaci zwykłej bluzki i jeansów . Postanowiła poczekać na Amira, zanim przekroczy próg pomieszczania, ponieważ w jego towarzystwie zawsze czuła się pewniej. Ich znajomość trwała długo i byli ze sobą dość blisko, choć ostatnio brakowało im czasu na spotkania, nad czym Oliv bardzo ubolewała. Dlatego tym bardziej cieszyła się na to, czego nie zamierzała ukrywać dostrzegając idącego w jej kierunku Ślizgona - uśmiechnęła się szeroko, nawet lekko przy tym rumieniąc. - Masz szczęście, że tym razem się nie spóźniłeś - powiedziała na powitanie, jakby z groźbą w tonie głosu, który nosił również znamiona rozbawienia. - Gotowy poznać podwodny świat? - zapytała, chwytając za klamkę, chociaż nie była pewna czy sama jest gotowa, co wyczytać można było w jej niebieskich tęczówkach.
Nie spieszył się, jak przez całe dotychczasowe życie. W końcu nie wiedział, kiedy dokładnie Liv zamierzała zakończyć swoje dzisiejsze zadania jako Prefekt. Niespiesznie więc poprawił się na klasowej ławie, na której to drzemał tego popołudnia. Obudziło go chrobotanie, dźwięk, który nawet martwego z takim słuchem mógł zbudzić. Przecierając twarz dłonią, skierował palce do tylnej kieszeni, w której tkwił pergamin. Czasem i jego zdarza się zabrać coś z zajęć. Czy rozkładając papier, wiedział, do kogo zamierza napisać? Pewnie w normalnych warunkach jest to rzecz całkowicie naturalna, dla Amira pisanie listu równe było z nagłym wypadkiem. Nie informował o swoich zamiarach, nie umawiał się na spotkania... Zwyczajnie pojawiał się wtedy, kiedy było to potrzebne. Tak jak teraz. Nigdy nie czekał na towarzystwo, nie wypatrywał go z końca korytarza. Wolnym krokiem szedł wzdłuż tych starych murów i wsuwając kciuki do kieszeni spodni, szedł... W głowie wybijał rytm, a palce wybijały go bezwiednie o materiał spranych spodni. Za luźny sweter widział na jego ciele, odsłaniając obojczyki i kilka łańcuszków, które zdobiły jego szyję. Żaden nie należał do niego, chociaż w tym momencie raczej ten stan się zmienił. Zajęci, zabiegani, zbyt pochłonięci własnymi tyłkami, czyż nie tak wygląda naturalna kolej rzeczy? Posłał jej swobodny, lekki uśmiech i zanim otworzyła drzwi, oparł się na nich plecami. -Pytanie, czy Ty jesteś gotowa?-Zlustrował ją jeszcze ten jeden raz, zanim postanowiła nacisnąć klamkę i wejść do pomieszczenia. Budzącego tak wiele sprzecznych emocji. Wszedł tyłem, cały ten czas obserwując zmiany na jej jasnym licu. Dopiero po chwili przekręcił się na pięcie i rozejrzał, chłonąc co nowe to obrazy. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek tutaj zajrzał. Odnotować, miejsce dobre do przyprowadzenia wysoce wrażliwych estetycznie. Jego wzrok skupił się na przeszklonej podłodze, na której postawił pierwszy krok, odwrócił się, nie czując obecności dziewczyny. -I jak, podoba Ci się to, co widzisz?-Uniósł nieznacznie brew, chociaż gest był to tak znikomy, że ledwo widoczny wiedział, że mogła go dostrzec nawet w tym świetle. Przecież go znała, a przynajmniej przy tej wersji obydwoje przystawali.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
W momencie, gdy pytanie padło z ust Ślizgona poczuła jak ucisk w żołądku staje się silniejszy. Oczywiście musiał zdać sobie sprawę z jej obaw, znali się od dawna, dlatego chłopak świadom był, co u brunetki wywołuje strach, a ten przed wodą był jednym z większych. Mimo nieprzyjemnego uczucia trawiącego jej tkanki uśmiechnęła się delikatnie, skinowszy przy tym głową. Chociaż nie mówiła o tym głośno, postanowiła walczyć z własnymi słabościami, by zwyczajnie stać się silniejszą osobą. Wydarzenia związane z Boydem czy Maxem, ale również te w których sama brała udział, wliczając w to przygodę z harpiowatym Eskilem dały jej do rozumienia, jak delikatna jest, a w niektórych sytuacjach po prostu słaba, nawet jeśli sama uważała się za silną osobowość. Przekroczyła próg pomieszczenia z niepewnym wyrazem twarzy, odrobinę rozbawiona tym, ile uwagi poświęca jej teraz brunet, bacznie wlepiając w nią swoje spojrzenie. - Jeszcze za bardzo się zapatrzysz i się potkniesz - zaśmiała się, uciekając wzrokiem lekko w bok, bo nawet jeśli przyzwyczajona była do tego, że się w nią wpatrywał, tak teraz czuła coś na kształt skrępowania. Może dlatego, że dawno się nie widzieli? - Nawiasem mówiąc odnowiłam znajomość z Percivalem - oznajmiła, chcąc nadać ich rozmowie neutralny temat, a w dodatku taki, który nie skupiałaby się na jej słabości. Łatwiej było ignorować, że ich nie ma niżeli głośno rozprawiać o tym czego się bała. Wspomnienie o d'Este nie było jedynie sprytnym zagraniem, Olivia zwyczajnie chciała podzielić się tą informacją, bo o ile z Amirem mieli kontakt również w szkole, o tyle z Gryfonem było do tej pory inaczej. Nie można było go spotkać w towarzystwie Callahan, nawet mimo faktu, że należeli do jednego domu. To było dziwne, ale taki stan rzeczy wydawał się im odpowiadać, aż do teraz. Pierwszy kroki po przekroczeniu progu sali Oliv stawiała ostrożnie, jakby chciała się przekonać, że szyba tworząca podłogę wytrzyma jej ciężar, nawet jeśli waga dziewczyny była odpowiednia do jej wzrostu - ni za dużo, ni za mało. Instynktownie znalazła się bliżej chłopaka, zwłaszcza kiedy w pewnym momencie pod nią przepłynął podwodny stwór. - A co jeśli powiem, że nie do końca? - odpowiedziała przygryzając dolną wargę, co świadczyło o jej niepewności. Również słowa opuszczające malinowe usta o tym świadczyły, bo choć stanowić miały odpowiedź, bliżej było im do pytania.
Dokładnie. Znali się już jakiś czas, dlatego był świadom tego, co czuła wchodząc do tego miejsca. A przynajmniej powinien umieć postawić się na jej miejscu. Czy to dlatego tak uważnie obserwował każdy jej krok? Czyżby nie chciał, aby coś mu umknęło? Walka z własnymi lękami nie należała do najłatwiejszych, a wielu nie przystępuje nawet do tej walki. W końcu jesteśmy tylko ludźmi, możemy się bać, możemy czegoś nie robić... Możemy nie wychodzić poza strefę swojego komfortu. Nuda. Przecież zawsze to robił. Zawsze bacznie obserwował, doszukując się... Właśnie, czy próbował doszukiwać się czegokolwiek? Niemal jak na zawołanie, odwrócił się w kierunku sali, aby więcej już nie peszyć swoim natarczywym spojrzeniem, chociaż to również nie o to chodziło.-Wiesz jak, ciągnie mnie do pięknych rzeczy.-Powiedział cicho i spokojnie, spoglądając przy okazji na akwaria, które się tu znajdowały... Chociaż jego uwagę z pewnością przyciągały pływające w nim stworzenia, jego słowa piły do bardzo wielu kwestii. W końcu był artystą, a jego dusza zawsze na uwadze miała piękno... Tak to można było interpretować, a przecież brzydota była czymś, co uważał za wyjątkowe i szczególne. Dopiero kiedy postanowiła raczyć go tymi nowościami, zdecydował się wrócić do niej spojrzeniem ciemnych oczu. Na początku tylko taksował jej osobę, raczej nie próbując szukać w jej słowach fałszu. Po prostu była to oznaka zainteresowania, a przecież trzeba stwarzać wrażenie zainteresowanego. Percival... Sam nie przypominał sobie kiedy rozmawiali ostatnio, nie zamienił z nim nawet kilku słów od lat. Dziwne, jak po powrocie do szkolnej rzeczywistości, pewne wakacyjne wydarzenia zanikają w ludzkiej pamięci. -I co u niego?-Pytanie uleciało spomiędzy jego warg, jednak nie miało dla niego żadnego znaczenia. Chociaż jego gesty mówiły zupełnie co innego, wzrok stał się łagodniejszy, jakby wracał wspomnieniami do wspólnie spędzonych chwil. Wyciągnął w jej kierunku dłoń, gest tak prosty i instynktowny, że nie czuł żadnego skrępowania czy nietaktu kiedy go wykonywał. Przecież była jego uroczą, młodszą towarzyszką. Znali się nie od dziś. Nic więc nadzwyczajnego w chęci dodania jej otuchy w obliczu własnych obaw i lęków. -Wtedy będę musiał stanąć na wysokości zadania i pomóc dostrzec Ci urok tego miejsca.-Powiedział spokojnie.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Dla Olivii trudniejsze od przeciwstawiania się lękom było przyznawanie się do własnych słabości, bo nawet jeśli zdawała sobie z nich sprawę, wolała ukrywać to przed resztą świata, kreując siebie na silną osobę; dzięki temu łatwiej było też uniknąć zranienia. Amir znał ją jednak, przed nim nie musiała ukrywać strachu, który wypełniał każdą komórkę drobnego ciała, odbijając się w talerzach jasnych oczu. Mimo to przez kilka pierwszy sekund próbowała to robić, próbowała mu swoim zaciętym wyrazem twarzy dać do zrozumienia, że da sobie radę, ostatecznie się poddając, czego oznaką było przygryzienie dolnej wargi, wyraz nerwowości. Baczne spojrzenie chłopaka nie wywoływało u Olivii skrępowania. W odpowiedzi uśmiechnęła się delikatnie, zaraz skupiając swoją uwagę na otaczającą ich rzeczywistość. Do słów opuszczających usta Ślizgona podchodząc z wyraźnym rozbawieniem. - Nie sądziłam, że ciągnie cię też do mnie - zaśmiała się, odbierając to jako żart, na które pozwalali sobie bardzo często, choć część z nich odebrać można było jako namiastkę flirtu. Był to swoisty rodzaj porozumiewania się, który nie był naznaczony głębszymi uczuciami. Nie była pewna w jaki sposób Amir odbierze rzucone przezeń oświadczenie. Percival był osobą, która mimo wszystko kończyła znajomość wraz z upływem wakacji, a to że chodzili do jednej szkoły, jakby zupełnie nie miało znaczenia. Olivia też nie potrafiła tego do końca pojąć, niemniej teraz coś się zmieniło, a zmiany te przyjmowała z radością. Z tego też powodu uśmiechnęła się do Ślizgona - Wszystko w porządku, byliśmy razem na obiedzie. W zasadzie byłam zaskoczona tym zaproszenie, ale bardzo pozytywnie. Moglibyśmy się wybrać gdzieś razem, całą trójką, chyba że Boyd miałby też ochotę dołączyć - odpowiadając w skrócie o tym, co ją spotkało ze strony Gryfona, a jednocześnie zawierając z tym propozycję spotkania. Pomyślała, że to byłoby całkiem przyjemne biorąc pod uwagę fakt, że i tak planowała wybrać się z Percivalem znowu do Hogsmaede, jednak tym razem do któregoś z pubów. Widząc przed sobą wyciągniętą dłoń, poddała się chwili wahania po czym ujęła ją, opuszkami palców dotykając jego skóry. Poczuła jak po ciele przemyka przyjemnie ciepły prąd, a to dodało jej odrobinę odwagi. Zrobiła krok naprzód, wciąż wpatrując się w ciemne tęczówki chłopaka, nawet jeśli gdzieś pod sobą dostrzec mogła ciemny cień. - To od czego zaczniemy? - zapytała, unosząc prawą brew ku górze, chociaż sekundę po wypowiedzeniu tych słów uwagę Callahan zwróciła ławica żółtych ryb.