Postanowiłeś wejść do tego tajemniczego pomieszczenia. A raczej, zostałeś "zaproszony". Bez tego raczej nie przekroczysz progu jego gabinetu. Uczniowie wstęp mają tylko po wysłaniu przez nauczyciela sowy. Od wejścia czujesz bijący ze środka chłód, jednak niech on Cię nie zmyli. Wchodzisz do, z pozoru małego pomieszczenia, po czarnej marmurowej posadzce. Jego ściany pokryte są ciemnozieloną farbą. Jedna z nich jest niemalże całkowicie zastawiona przez mahoniowe półki z książkami. Znajduje się tam większość ksiąg dotyczących eliksirów, ale także niewielka figurka kruka z rozłożonymi skrzydłami. Półki prawie stykają się z czarnym sufitem. Nauczyciel upodobał sobie te dwa kolory. Zresztą, pasowały do siebie i sprawiały iż gabinet wyglądał jeszcze mroczniej. W dalszej części stoi biurko i wygodny, ciemnoczerwony fotel. Nie brakuje tam również wszelkiego rodzaju alembików, flakonów, buteleczek w których znajdują się ingrediencje. W drugiej części pomieszczenia znajduje się ogromna kanapa z brązowym obiciem, a naprzeciw niej kominek, w którym co jakiś czas płonie ogień. Nad nim zaś wisi obraz Salazara Slytherina, opiekuna domu, do którego należał niegdyś nauczyciel. W jednej z części pomieszczenia stoi także fortepian, bowiem Frederick kiedyś uczył się grać, a miłość do tego instrumentu została mu do dzisiaj.Gabinet Bonmera oświetlają porozstawiane gdzieniegdzie świece, tak że przeważnie panuje tu półmrok. Na ścianach są okna, ale to tylko złudzenie. W kącie znajdują się wąskie drzwi chronione zaklęciem, które otworzyć może jedynie Frederick. Mieści się tam drugie pomieszczenie, sypialnia profesora. Jak ona wygląda nie wie nikt. Atmosfera tu panująca należy do jednej z przyjemniejszych, szczególnie sprzyja analizowaniu nowych receptur. Nie dochodzą tu żadne dźwięki z zewnątrz z racji dalekiego położenia. Prawie jak w raju.
Ostatnio zmieniony przez Frederick Bonmer dnia Wto 12 Lip - 23:37, w całości zmieniany 11 razy
Może i dobrze. Gdyby zwrócił uwagę... Nie wierzę, że za powiedzenie „zamknij się” nie miałaby większych problemów. Ona tylko żartowała na temat mycia czegokolwiek więcej! Zdecydowanie nie ma na to ochoty szczególnie, po takich widokach. Będzie potrzebowała dłuższej chwili żeby dojść do siebie i nie myśleć już o tej ranie. Wciąż zastanawiała się na temat jej pochodzenia. Co mogło zrobić tak paskudny ślad na plecach czarodzieja? Gdyby żyli w mugolskim świecie miałaby jakiś pomysł, ale myślę, że jego raczej nie zaatakował niedźwiedź ani morderca z piłą. Żadna wersja nie przychodziła jej do głowy. Może zbyt mało znała swój świat odkąd z matką żyły bardziej w stylu zwykłych ludzi? Widząc, że wracają mu siły cieszyła się, że mogła pomóc. Dobrze, że miał tutaj odpowiednie na takie zajścia specyfiki. To natomiast oznaczało, że ta rana musi mu się często otwierać. Tym bardziej nabrała pewności, że powinien się gdzieś z tym udać. Nie rozumiała czemu tak się wzbraniał. Przecież to naturalna kolej rzeczy. Jeśli ktoś ma problemy ze zdrowiem, to idzie do lekarza. Przecież mógłby sobie znaleźć takiego, który nie pytałby o tą ranę, prawda? Są dyskretni medycy, którzy na pewno za parę galeonów dopłaty zachowają milczenie. - To nie wygląda jak nic poważnego proszę pana – Zgodnie z jego upomnieniem nawróciła się na pełen szacunek do nauczyciela. To, że jego głos był już spokojny, a on nawet się uśmiechnął zdecydowanie nie zmieniło jej zdania. On cierpiał i to najwyraźniej bardzo. Czy wszyscy faceci tacy są, że zawsze muszą sobie radzić sami? Eh, co ja gadam. Też taka była. Choć nie koniecznie w sprawach zdrowia. - Proszę się nie martwić o mnie, a lepiej zadbać o siebie – Zasugerowała odwzajemniając niepewnie jego uśmiech. Kiedy poprosił ją o tą malutką przysługę bez wahania podeszła do szafki. Chwilkę przejrzałą etykiety by znaleźć odpowiedni eliksir i ponownie zbliżyła się do nauczyciela podając mu ów specyfik. Jednak w jej przeświadczeniu widniał fakt, że na pewno byle maź i eliksir wzmacniający tu nie wystarczą. Jednak nie może nalegać. Nie miała żadnej kontroli nad nauczycielem, a przez to i brak możliwości przekonania go. - Ale już jest lepiej tak? - Spytała jeszcze z troską malującą się w jej dużych oczach. Nim ją stąd wygoni musiała mieć sto procent pewności, że nic mu nie będzie kiedy już każe jej opuścić gabinet. Nie wybaczyłaby sobie tego, gdyby zostawiła go, a ten by się jednak zdecydował wykrwawić.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Nie dziwił się wcale iż dziewczyna była przerażona i zniesmaczona. Pewnie gdyby był na jej miejscu zareagował by podobnie. Vittoria nigdy nie powinna była zobaczyć czegoś takiego. Już nawet nie chodzi o specyfikę tych blizn i to, że mogłaby zacząć się czegoś domyślać. Takie widoki zapisują się w pamięci i ciężko je wymazać, psychika z każdym takim zdarzeniem cierpi. Ale część Fredericka myślała zupełnie inaczej. Życie nie jest usłane różami i takie rzeczy się zdarzają. Nie ważne czy jest się mugolem czy czarodziejem. Ludzie codziennie przeżywają gorsze tragedie a unikanie takich widoków osłabia wytrzymałość psychiczną. Gdy takie rzeczy stają się codziennością, człowiek uodparnia się i nie reaguje aż tak emocjonalnie. Dla Freda to nie była nowość, krew, obraz ludzkiego mięsa, stał się nieczuły na takie widoki. Gdyby ludzie o tym wiedzieli pewnie posądzili by go o chorobę umysłową lub jakieś inne zboczenia. A na nim to po prostu nie robiło wrażenia. Lekarz nie zdołałby mu pomóc. Nawet ten najlepszy. Przez lata starał się zapanować nad swoim ciałem i nad powstającymi ranami. Ale bezskutecznie. Bo czy jakikolwiek lek zdołałby wyleczyć jego uciążliwy problem. Jedynym wyjściem z tego bajzlu byłby eliksir leczący wilkołactwo a jak wszyscy doskonale wiemy, takowy nie istnieje. - Zaufaj mi, wszystko będzie w porządku. Wiem że to nie wyglądało zbyt dobrze, ale zagoi się i po problemie.- umiejętnie skłamał i ponownie obdarzył uczennicę ciepłym uśmiechem. Odpowiadanie na tego typu pytanie miał już wyćwiczone."Zagoi się" , "To nic poważnego", zdania wyuczone do tego stopnia iż obdarowywał je nawet emocjami. - Ja o siebie zadbam, ale muszę również wiedzieć czy z Panią wszystko w porządku. Jeżeli miałaby Pani problem z zaśnięciem to proszę przyjść do mnie, mam eliksir który pomoże.- Wziął buteleczkę którą podała mu Vittoria i wypił jej zawartość. Eliksir powoli wsiąkał w jego ciało powodując przyjemne uczucie ciepła i zanikającego bólu. Tak, zdecydowanie musi przyrządzić go więcej. Nauczyciel przymknął oczy i odsapnął. - Jest zdecydowanie lepiej. Dziękuję za eliksir. Z uwagi na zaistniały problem może Pani iść do swojego dormitorium, poradzę sobie z tymi kociołkami.- szybkim ruchem nadgarstka otwarł drzwi do swojego gabinetu aby umożliwić wyjście Pannie Brockway. - I mam do Pani prośbę. Proszę zachować dla siebie to co Pani tu widziała.- spojrzał jej w oczy a jego ton stał się bardziej stanowczy. Znów przywdział chłodną maskę. - Jest Pani wolna Panno Brockway.- przymknął oczy i ułożył się wygodnie na kanapie. [z/t]
Ostatnio zmieniony przez Frederick Bonmer dnia Sob 19 Mar - 21:29, w całości zmieniany 1 raz
Jedyna masakra jaką ona kiedykolwiek widziała w życiu, to Salem. Zniszczenie jakie potrafi siać ogień już teraz pozostawało jej w głowie i wracało w trakcie niemal każdego nocnego koszmaru. Ciągle czuła, że nie powinno jej tu być. Fakt iż jej przyjaciel się dla niej poświęcił było dla niej najgorsze w tym wszystkim. Wiele razy myślała o jednym – może to powinna być ona pod tym gruzem? Teraz w jej głowie pojawiło się coś nowego. Gdyby nie przeżyła tragedii w Salem, to czy dzisiaj Fredrick by się nie wykrwawił? Chyba pierwszy raz od dawna poczuła się po prostu potrzebna. I dlatego mimo straszności tej sytuacji, gdy widziała, że temu już jest lepiej, była w stanie się szczerze uśmiechnąć. Kłamał. Była pewna, że kłamie. Znała ten konkretny wyraz oczu. Każdy miał jakiś odruch, gdy kłamał. Ona bardzo dawno temu odwracała wzrok w prawo. Z czasem życia w fałszu udało jej się tego pozbyć. Jednak większość przyjmowała wtedy właśnie to spojrzenie. Oczy są zwierciadłem duszy. I odbijały wśród wielu innych emocji tą odrobinkę niepewności. To ona sprawiała, że czasem było po prostu widać, że ktoś kłamie. Jednak nie zamierzała pytać dalej. I tak nic jej nie powie. Za dużo w to wkładał teraz trudu żeby odwrócić jej uwagę. - Będzie dobrze, nie musi się Pan martwić – Powiedziała tylko robiąc krok w tył. Więc to tyle. Będzie musiała zachować to wszystko w tajemnicy i udawać, że nic się nie stało. Miał szczęście, że trafił akurat na nią. Była na tyle uczciwa, że było pewne iż ani tego nie rozpowie, ani nie wykorzysta przeciwko nauczycielowi. Tak zwane szczęście w nieszczęściu. W każdym razie pożegnała się krótkim „Do widzenia” i po prostu wyszła z gabinetu. Jeszcze chwilę postała niedaleko drzwi, w korytarzu. Nie działo się już nic więcej, więc opuściła Bonmera na dobre.
Z/t
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Zimny wiatr wbijał się w policzki, i powodował na ciele Bonmera dreszcze wraz z gęsią skórką. Nauczyciel zmierzał właśnie do swojego gabinetu. Było już dość późno, ale był zmuszony pojawić się tam ze względu na list jaki dostał od znanej mu już dobrze uczennicy. Aż za dobrze. Na wspomnienie zmiany opatrunków i widoku jej nagiego ciała, zaśmiał się w duchu. Chyba nigdy tego nie zapomni, ale wspomnienia pozostaną wspomnieniami. Miał nadzieję, że nie będzie zmuszony robić tego ponownie. W liście dokładnie było napisane czego oczekiwała od niego dziewczyna, to też nie spodziewał się rewelacji. Był tylko ciekawy, jak sobie radzi. Zmianę opatrunków opanowała chyba do perfekcji, a i rana nie powinna się tak paskudzić jak na samym początku. Przynajmniej w jego przypadku tak było. Po kilku tygodniach, ugryzienie było w miarę znośne, co napawało go optymizmem. Ale przy kolejnej pełni całe to szczęście wyparowało wraz z jego nieskazitelnie gładkim ciałem. Ech, nie warto o tym wspominać. Wyrwał się z zamyślenia gdy jego oczy ujrzały Zamek. Wszedł do środka i skierował swoje kroki do gabinetu. Dawno w nim nie przesiadywał, przeważnie zaraz po skończonych lekcjach udawał się do domu i tam wyciszał z dala od uczniów. Przyjemny chłód bijący ze strony lochów, nieco poprawił mu humor. To prawie tak jak powrót do rodzinnego domu. Ale nieco inny. Zaklęciem otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia. Zrobił się tu mały bałagan odkąd ostatni raz tu był. Sprawdziany walały się po jego biurku a na stoliku przed kominkiem leżały bandaże. Bonmer zmrużył oczy a przed nimi ukazała się wizja jego spotkania z Vittorią. Skrzywił się i zabrał za sprzątanie, nawet nie użył do tego zaklęć jak miał to w zwyczaju robić. Gdy gabinet znów lśnił czystością...no powiedzmy, Frederick zasiadł na swoim miejscu za biurkiem i chwycił przypadkową księgę leżącą przed nim. Coś musiał robić, zanim Vittoria się zjawi. Wziął głęboki oddech i zagłębił się w lekturze książki.
Ostatnio ciągle się mijali. On miał swoje problemy na głowie, ona swoje. Nawet nie przebywała już w jego domu zbyt często. Opatrunki załatwiali w gabinecie. Jakieś jej ewentualne pytania czy potrzeby również, a czasem tylko przez listy. Nie bardzo rozumiała co się dzieje. Myślała, że ta cała sytuacja zbliżyła ich do siebie, a teraz co? On również zdawał się od niej oddalać. Nie wiem czemu, ale wmawiała sobie, że nawet gdy po tym wszystkim zostanie sama, to chociaż na Fredericku będzie mogła oprzeć swoje wszelkie zmartwienia, smutki czy radości. Nie był jednak ani jej ojcem, ani nawet przyjacielem. Dobrym znajomym od którego nie mogła wiele wymagać. Dlatego bolał ją bardzo ten fakt. Nawet powoli zaczynała wątpić, czy to dobry pomysł by spędzić z nim pierwszą pełnię. Może i to powinno stać się w samotności? Od dwóch dni przyjmowała codziennie odpowiednią dawkę eliksiru. Jeśli do końca tygodnia wytrzyma to powinna zachować świadomość i wszystko będzie dobrze... Gdy podeszła pod jego gabinet było już naprawdę późno. Musiała po drodze uważać czy inni nauczyciele nie kręcą się po korytarzach. Nie chciała dostać kary, a powiedzenie „profesor Bonmer prosił mnie do siebie” zdecydowanie nie było by dobrym pomysłem. Albo została by posądzona o kłamstwo, albo mężczyzna o jakieś dziwne spiski z uczennicami. Pukanie również mogło by zwrócić niepożądaną uwagę jakiegoś przechodnia więc otworzyła drzwi i po cichy wśliznęła się do środka, zamykając je za sobą. - Hey. Muszę Ci się pochwalić. Dzisiaj ani razu nie rozwaliłam sobie rany – Uśmiechnęła się delikatnie. Chciała zagaić rozmowę w jakiś przyjemny sposób, bo wydawało jej się, że Frederick jest czymś zafrasowany. Może to tylko jej wyobraźnia? Pewnie tak. Podeszła bliżej i posadziła tyłek na jednym z krzeseł stojących w pomieszczeniu. Ziewnęła przeciągle. Te nocne eskapady zdecydowanie nie działały dobrze na ilość jej snu. Trudno, najwyżej jutro zdrzemnie się na Historii Magii, albo w bibliotece nad jakąś książką.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Do jego uszu dobiegły ciche dźwięki zza drzwi. Chyba ktoś się zbliżał. Miał nadzieję że będzie to Vittoria a nie ktoś inny, bo wtedy byłoby to problematyczne. Z drugiej zaś strony, nie powinien się tym martwić, bo nikogo do siebie nie wzywał ani z nikim nie rozmawiał, poza Rozmitalem. A i on nie miał powodu żeby do niego teraz przychodzić. Jego obawy zostały rozwiane, gdy drobna osóbka wślizgnęła się do jego gabinetu, nawet nie siląc się na małe puknięcie w drzwi. Ech, chyba oduczyła się zasad kultury. Ale może i dobrze że tego nie zrobiła, jeszcze ktoś usłyszałby i zainteresował się, dlaczegóż to o tak późnej porze, do gabinetu ktoś wchodzi. I jeszcze czemu jest to nastolatka. To by nie wyglądało zbyt dobrze. Bonmer zamknął książkę i odłożył ją na miejsce. Czuł że powoli ogarnia go zmęczenie, ale nie było na tyle silne żeby odesłał ją z powrotem do siebie. W końcu chciała pogadać, i to nie na byle jaki temat. - No jestem pełen podziwu, zaczekaj, gdzieś w szafce mam medal.- zironizował i posłał jej namiastkę uśmiechu. Jakoś nie był dzisiaj w humorze, ale starał się tego nie pokazywać. Nie chciał psuć, tej już i tak kruchej relacji. A właściwie to mu nie zależało, chciał znaleźć się w swoim łóżku z laptopem na kolanach i Leonem leżącym obok niego. Wstał zza biurka i ruszył ku kanapie, dłonią zapraszając Vittorię aby usiadła obok niego. Tam przynajmniej było wygodnie i mogli porozmawiać w takiej atmosferze jak kilka tygodni temu. - Więc co dokładnie chciałabyś wiedzieć?- spojrzał na nią pytająco, ręką podpierając głowę.
Zasady kultury w ich kontaktach? Owszem, jakieś były. Ale jaki sens było silić się na konwenanse? Trochę razem przeszli przez ostatni miesiąc i nie czuła jakiejkolwiek potrzeby traktowania go jak kompletnie obcego jej człowieka. Mimo wszystko odczuwała do niego pewnego rodzaju przywiązanie. Może dlatego, że była sama? Poza nim naprawdę nie miała już nawet z kim porozmawiać. Na każdej lekcji siedziała na uboczu. Już dawno ani Lilith ani wielu innych jej bliskich znajomych nawet nie starali się o kontakt z nią. Był jeszcze Nathaniel, ale to tylko na chwilkę – za dużo w tym było obłudy i kłamstwa. Twoje rady tak podziałały Fredericku i dlatego właśnie jesteś na nią skazany. - Poszukasz jak przez tydzień sobie nie zrobię krzywdy – Odpowiedziała ale już mniej zabawowym tonem. Zgodnie z jego cichą prośbą usiadła obok. Obsunęła się po oparciu by położyć mu głowę na ramieniu i przymknąć na chwilę oczy. Strasznie potrzebowała ciepła drugiej osoby. - Prawdę powiedziawszy, wszystko. Gdzie to zrobimy? Kiedy musimy opuścić szkołę? Co powinnam ze sobą zabrać? - Zadała te kilka pytań, a po chwili zaśmiała się cicho pod nosem – To brzmi tak jakbyśmy jechali na jakąś cholerną wycieczkę – Westchnęła i odwróciła się lekko w jego stronę tak, by na niego spoglądać. Chciała widzieć jak każde słowo wydobywa się z jego ust. Nie wiedziała dlaczego, tak po prostu. Czekała w zniecierpliwieniu na jakąkolwiek przepowiednię jej "pierwszego razu". Zdecydowanie wolałaby, żeby nigdy nie nadszedł. Domyślała się, że Frederick również czuje się teraz ciągle zmęczony, a jednocześnie w jego żyłach buzuje krew z jakiegoś chorego podniecenia tym wszystkim. Przynajmniej taką miała nadzieję. W niczym z tych spraw nie chciała być sama - nawet w uczuciach.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Dziwnie było znów usłyszeć jej głos...z tak bliska. Co prawda widywali się na lekcjach eliksirów, ale ich kontakty ograniczały się do zdań "Tak, panie Profesorze" i "Witam Panno Brockway". Nic więcej ich nie łączyło od chwili gdy nastolatka wróciła do szkoły. Sam Bonmer też był zajęty i ciągle męczyły go jakieś dziwne sny o pocałunku z nią... Przez chwilę myślał że to mogła być prawda, ale szybko odganiał te myśli, nie chcąc żeby do końca przesiąknęły jego umysł. Gdy podeszła i oparła głowę o jego ramię, dziwne uczucie wypełniło całe jego ciało, a właściwie dwa sprzeczne. Nie chciał jakiegokolwiek fizycznego kontaktu z nią, nie ważne co by to miało być. Czuł się bardzo niekomfortowo, mając ją tak blisko siebie. Wyglądało to jakby ojciec siedział z córką, albo i gorzej. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę że nie może od tak zrzucić jej głowy ze swojego ramienia, bo skończyło by się to, być może kłótnią i koniec końców, dziewczyna nie dowiedziałby się niczego o pełni. Na korytarzach widywał ją samą, w towarzystwie jakiejś osoby bardzo rzadko. A jej ciało widocznie samo prosiło o namiastkę ciepła z jego strony. Pierwszy raz nie wiedział co robić i jak się zachować. Niepewnie oparł policzek o czubek jej głowy i odetchnął. - Będziemy musieli opuścić szkołę na tę jedną noc. Miejsce już znasz...nigdy nie przemieniałem się w innym.- położył dłoń na nodze, drapiąc ją lekko. - Jedyne co ze sobą weź to świadomość i czyste ubranie. Ja zajmę się resztą.- odpowiedział, czując jak jej głowa odchyla się lekko w jego stronę. Bonmer również spojrzał na Vittorię, teraz już milcząc. Wiedział co stanie się za kilka dni, i jak bardzo będzie to bolesne. Jakaś niewidzialna szpilka ukłuła, jego zimne i pełne obojętności serce. Chyba coś działo się z jego psychiką.
Dla niego to było dziwne. Dla niej? Przyjemne. Dobrze było go mieć tak obok – nawet jeśli miało się to teraz ograniczać tylko do rozmowy. W sumie zastanawiała się nad jednym. Dlaczego wolał ryzykować spotkanie w szkole zamiast widzieć się u niego w mieszkaniu? Na razie wprawdzie nie miała na tyle siły by się teleportować zbyt często (pomieszkiwała w szkole), ale przecież to tylko rundka w dwie strony. Pytanie o to byłoby jednak największą głupotą, jaką mogłaby popełnić. Już raz się wtrąciła w jego życie. I jak to się dla niej skończyło? Widać na załączonym obrazku. Nie wyczuła w nim tego skrępowania. Wręcz przeciwnie. Gdy oparł się o nią przymknęła oczy chcąc napawać się każdą sekundą. W Salem była dość wyobcowana, ale zawsze ktoś się obok niej kręcił. W Hogwarcie? Łatwo było jej odrzucić wszystkich bliskich. Tylko, że ona tak strasznie bała się samotności. To był jej największy lęk. Wiedziała, że powinna. Jednak na myśl o tym, że po ukończeniu szkoły będzie spędzała całe swoje życie w czterech ścianach domu, raz na jakiś czas wychodząc do pracy... Najgorszy z możliwych pomysłów. Szkoda, że Vittoria nie ma pojęcia o Ivo i o tym, że Frederick tak naprawdę nie odciął się od świata na dobre. Amerykanka zrobiła jeden krok dalej i bardzo cierpiała z tego powodu, choć starała się po sobie tego nie pokazać. - Jesteś pewien, że to dobre miejsce? Już raz ktoś za tobą polazł – To mówiąc przygryzła lekko wargę w zakłopotaniu. Nie trzeba było uściślać, kto był takim debilem – Jeśli tym razem również ktoś zauważy? Nie jestem świetna w wymykaniu się... - Co do reszty? Ufała, że zajmie się wszystkim. Nie raz się przemieniał, więc czuła się bezpieczna w jego towarzystwie. I wiedziała, że gdy po wszystkim ocknie się w swoim ciele? Będzie w dobrych rękach. - Poczytałam trochę. Ludzie po tym czują się bardzo słabo, prawda? Czy po pierwszej jest jakoś gorzej? - Zapytała wciąż się w niego wpatrując. Nie pozwoliła mu na milczenie. Szczególnie, ze poza tym wszystkim miała do niego interes. - Ah zapomniałabym. Masz jeszcze to coś co nakładamy na rany? Zgubiłam ostatnią fiolkę gdzieś w mieszkaniu, a nie chce się po nią wracać – Poprosiła go, choć tak naprawdę to nie dla niej były potrzebne te leki. Nie chciała mu się jednak spowiadać, bo mógłby ją za to potępić. A Titi? Po prostu nie mogła patrzeć jak jedna z bliskich jej osób bardzo cierpi. Chciała jej pomóc, a to był jedyny mądry pomysł.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Vittoria nie musiała wiedzieć o Ivo, była to dla Bonmera wyjątkowa osoba. Jedyna przy której tak naprawdę był sobą, nigdy go nie okłamał. Mężczyzna sprawiał że Frederick czuł się człowiekiem, a nie potworem za jakiego się uważał. Zapominał o tej mrocznej stronie i znów był tylko nauczycielem. Tak działał na niego Rozmital, ale nie rozwódźmy się więcej na ten temat, gdyż należy on do sfery tych bardzo prywatnych (jeżeli można to tak nazwać) przeżyć. Wyraz twarzy nauczyciela, zmienił się nieco pod wpływem wspomnienia o tamtej nocy. Z jego ust zniknął, i tak już prawie nie widoczny uśmiech, a brwi ściągnęły się nieco. Tak, już raz czyjaś ciekawość była na tyle duża żeby, pognać za nim jakby był sprzedawcą złotych skarpet. Nie musiała mu tego wciąż przypominać, doskonale pamiętał ten moment. Wszystkie momenty. A tak szczerze to miał już dość, obrazy jakie nawiedzały go w snach nie dawały mu spać. Od pewnego czasu jego psychika szwankowała. Czuł się coraz gorzej, brak snu znacząco wpłynął na jego funkcjonowanie, a eliksiry nie zawsze pomagały we wszystkich dolegliwościach. W pewnym sensie chyba się załamał i nie potrafił zebrać do kupy. Oczywiście będąc w towarzystwie swoich uczniów, zakładał chłodną maskę i znów był nie czułym sobą. - Tym razem nikt za nami nie pójdzie. Zaraz po lekcjach, wyjdziemy ze szkoły jak gdyby nigdy nic. Późnym wieczorem spotkamy się w umówionym miejscu, a stamtąd teleportuję nas jak najbliżej zakazanego lasu, od drugiej strony. Nikt nie będzie miał prawa żeby coś zauważyć.- musiał to rozegrać inaczej. Nie mogą się pokazać na terenie szkoły, o tak późnej porze. Skoro ona go zauważyła to inny uczeń też mógłby. Chociaż nie było powodów żeby ktoś go śledził. Vittoria zaczęła mu sie przyglądać po tym jak o mało nie wykrwawił się na śmierć, a takie rany jak na jego plecach nie pojawiają się od skaleczenia nożem. Ostrożności nigdy za wiele. - Nie miałem styczności z innymi wilkołakami, więc ciężko to porównać. Moja pierwsza przemiana...była bolesna. Nie będę Cię uspokajał mówiąc, że to nic takiego, że ból to tylko bajka. Twoje ciało się zniekształci na kilka godzin, więc będzie to odczuwalne. I blizny...- zamilknął na krótką chwilę, aby wziąć głębszy oddech. - Będziesz miała blizny.-odparł i mimowolnie położył dłoń na jej dłoni. Jej zimno i lepkość, wskazywała na lekkie zdenerwowanie nastolatki. Pewnie się bała, zresztą, kto nie byłby przerażony mając świadomość że za kilka dni, nie będzie mógł nad sobą zapanować. Na dźwięk jej pytania zmrużył oczy i spojrzał na dziewczynę. Ostatnią dawkę maści zużył na swoje rozcięcie na plecach i nawet gdyby chciał jej pomóc to nie był w stanie. - Ostatnia porcja skończyła się dwa dni temu. Ale mam coś co może pomóc.- wstał i podszedł do szafki. Sięgnął w jej głąb i wyciągnął małą buteleczkę z eliksirem Leczącym Rany. Wrócił na swoje miejsce, usiadł na kanapie i podał Vittori buteleczkę. - To powinno pomóc, to Eliksir Leczący Rany. Mam tylko to, ale do pełni uzupełnię zapasy potrzebnych lekarstw.- chwycił różdżkę i szepcząc zaklęcie, rozpalił ogień w kominku. Tak było zdecydowanie lepiej.
Ona również wiele razy przywoływała tą noc w swoich najgorszych koszmarach. Takich rzeczy się nie zapomina. Pewnie już do końca świata będzie zamykać oczy i wiedzieć jak idzie w głąb Zakazanego Lasu, a potem Fredericka. Z czasem jednak wspomnienia stawały się coraz mniej wyraźne i może tylko dlatego była w stanie żyć z Bonmerem bez paniki, bez strachu. Prawie nie pamiętała momentu, gdy ją ugryzł. Jedynie straszną przemianę, która i ją będzie czekać w najbliższym czasie. Bała się. Strasznie się bała tego bólu, który będzie temu towarzyszył. Najważniejsze żeby zachowała świadomość, choć jednocześnie pamiętać o tym to jedna z największych kar za bezmyślność. - Tak. To bardzo rozsądne – Uśmiechnęła się delikatnie słuchając jego planu – Dobrze, że to ty się mną opiekujesz. Sama bym sobie nigdy nie poradziła – Było w tym jakieś nieme podziękowanie, które generalnie nie powinno mieć miejsca, ale ich relacja była naprawdę trudna. To trochę chore lubić kogoś, kogo się jest jednocześnie ofiarą. Wiele rzeczy między nimi nie powinno mieć miejsca. Przypomniała sobie w tym momencie nawet ich pocałunek. Zarumieniła się niewidocznie i opuściła na chwilę wzrok. - Czyli nie będę już taka ładna, co? - Zaśmiała się, ale było to ewidentnie spowodowane zdenerwowaniem. Skoro nie miał styczności, to nie było też wiadomo jak zachowują się dwa wilkołaki względem siebie. Czy budzą się wtedy jakieś niezrozumiałe instynkty? Bała się. Tego bólu również. Tych blizn, które wielokrotnie oglądała na jego ciele. - Mogę je jeszcze raz zobaczyć? Te blizny. Chce wiedzieć na co się mam przygotować – Poprosiła i choć była to dość dziwna prośba, to liczyła, że Frederick ją spełni. Nie wiem dlaczego to było dla niej takie ważne. Potrzebowała sobie uświadomić z czym konkretnie będzie się musiała mierzyć każdego dnia w lustrze. - Te blizny mogą u mnie też być twarzy? - Zapytała jeszcze chcąc się upewnić. Trochę z taką głupią nadzieją. Przecież wilkołak miał pysk. Twarz również ulegała przekształceniu. Czy po tym mogą zostać jakieś trwałe rany? Na policzkach, czole... Na pewno. W końcu on również miał, choć liczyła, że nie pochodzi ona właśnie z transformacji. Wzięła od niego fiolkę bardzo delikatnie. Jakby bała się, że ją stłucze. Chwilowo odłożyła ją obok siebie. Włożenie jej do kieszeni nie było zbyt mądrym pomysłem, a ten eliksir jest bardzo potrzebny. Zamierzała go wysłać Lilith, której twarz była cała w ranach. Powinno jej to choć trochę pomóc.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Fakt, Bonmer czuł się jak jakaś pieprzona opiekunka. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy że będzie musiał za nią robić. Ale nigdy też nie myślał że będzie miał tak bardzo mieszane uczucia względem Vittori. Najchętniej olał by całą tą sprawę, wyrzucił ją z gabinetu i kazał zapomnieć o jakiejkolwiek pomocy z jego strony. Coś go cały czas powstrzymywało, czyżby jego serce nie było aż tak nieczułe. Chyba mu odbiło, i to zdrowo. Po jej pytaniu, wbił swoje zielone oczy w jej twarz. Była nieskazitelna, gładka i zdrowa. Ujął jej policzek w swoją dłoń i gładząc powoli kciukiem, słabo się uśmiechnął. - Dalej będziesz ładna, nic się nie zmieni.- zdjął dłoń, i położył ją z powrotem na kolano. - Być może. Nie jestem pewien, ja zyskałem jedną. Ty nie musisz.-przejechał palcami po wąskiej kresce na łuku brwiowym. Gdy wspomniała o bliznach, jego oczy zrobiły się nieco większe a brwi lekko uniosły się. Przecież miała okazję go oglądać i to nie raz. W jego domu, często zmieniała mu opatrunki tak jak on jej. Nauczyciel myślał że już dość się napatrzyła na jego poranione ciało, ale najwyraźniej zdążyła zapomnieć. Chociaż szczerze w to wątpił. Bonmer zastanowił się chwilę, zanim sięgnął po górny guzik koszuli. Czy to aby na pewno dobry pomysł, żeby się jej teraz pokazywać? Wprawdzie od ostatniej pełni minęło sporo czasu a większość ran zdążyła się zabliźnić. Nie wyglądają jak te które pojawiają się po przemianie. Tamte są o wiele gorsze. Ech, tylko raz, jeden raz. Frederick wstał i powoli począł rozpinać swoją koszulę. Guzik po guziku. Gdy materiał swobodnie zwisał na jego ramionach, zrzucił go z siebie i położył na kanapie. Ze spokojnym wyrazem twarzy, w milczeniu, stanął przed dziewczyną.
W pewnym sensie już zniszczył jej życie. Gdyby pozostawił dziewczynę samą sobie, to jestem pewna iż nie skończyło by się to dobrze. Frederick miał by na sumieniu biegającego po Hogwarcie wilkołaka, który nie wiadomo jaki zamęt by siał i ile innych osób by skrzywdził. Zapewne nawet nie miałaby pojęcia co zrobiła. Lub całkiem inna wersja. Może nie mogłaby sobie z tym poradzić i sama się zlikwidowała? Nie leżała by teraz na jego ramieniu w gabinecie. - Dziękuję – Wtuliła się w jego dłoń zanim ją zabrał. To miłe, że uważał iż jest ładna i powiedział to całkiem poważnie. Choć nie powiem, to dziwne słyszeć taki fakt z ust profesora eliksirów, z którym jej kontakty powinny się ograniczać do „Dzień dobry psorze”. - Tej twojej prawie nie widać. Znaczy widać, ale dodaje Ci charakteru. Jesteś dzięki niej taki groźny. Rawr... - Zaśmiała się cicho. Dźwięk, który wydał się z jej ust niczym nie przypominał strasznego warczenia. Był wręcz komiczny szczególnie, że w swojej ludzkiej postaci kompletnie nie kojarzyła się z kimś przerażającym. Podniosła się z kanapy i podeszła do mężczyzny. Wcześniej nie zwracała aż takie uwagi na te mniejsze rany – skupiała się przy opatrunkach na tej największej, najbardziej nieznośnej. Teraz dopiero pomyślała o tym, jak wiele tego jest. Pokrywały wiele miejsc na jego skórze. Stojąc tak przed jego torsem wystawiła rękę dotykając jedną z blizn o nierównych brzegach i przejeżdżając po niej opuszką palca. Na pewno są jakieś zaklęcia maskujące takie rzeczy. Istnieje takie do zakrywania tatuażu, to na pewno jest też takie dzięki któremu będzie mogła ukryć i to. Choć szczerze mówiąc jaki w tym sens? Nie ma wokół niej już nikogo, kto mógłby pytać „Co Ci się stało?”. Nawet jeśli, to wystarczyło milczeć. Ostatnio często to robiła. Ignorowała ludzi i dzięki temu Ci powoli ogarniali, że powinni ją zostawić samą sobie. - Jeśli Bóg istnieje, to nas nienawidzi – Mruknęła pod nosem i z głębokim westchnięciem oparła czoło na jego torsie. Wpatrywała się tępo to w podłogę, to w końcówki jego butów, to w swoje. Przez chwilę milczała po czym ponownie uniosła głowę by spojrzeć mu w twarz i zapytać tonem, który wskazywał na to jak wiele potrzebuje siły by się przy nim nie rozkleić jak bachor – Przytulisz mnie mocno?
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Widział jak dokładnie oglądała jego ciało. W końcu po to się rozebrał, żeby mogła mu się przyjrzeć być świadomą, swojego przyszłego wyglądu. Bonmer miał nadzieję że jej blizny nie będą tak bolesne, że los ją oszczędzi i będzie żyła z tym przekleństwem, choć trochę lepiej niż on. Ciągle powtarzał sobie to w głowie, jak mantrę, jak jakieś cholerne życzenie które ktoś miał spełnić.Świadomość że inaczej nie będzie przygnębiała go z dnia na dzień. Czuł jej wąskie i zimne palce na każdym fragmencie swojego ciała. Wodziła nimi powoli, po każdej najmniejszej bliźnie. Frederick czuł się nieco nieswojo gdy ktoś tak bezpośrednio dotykał jego szram. Znał jej dotyk, ale mimo to nie potrafił się przyzwyczaić. Zawsze każdemu muśnięciu towarzyszyło mrowienie i mały dreszcz. Za każdą blizną krył się ból i cierpienie, wieczne pieczenia i tysiąc igieł wbijających się w jego ciało. Kojarzyły się tylko z potworem w jakiego się zmienia. Minęło sporo czasu od jego pierwszej przemiany, ale tak naprawdę nie akceptował siebie, wręcz nienawidził. Nikomu o tym nie mówił, poza jedną osobą. Lecz nigdy wprost. Nie odrywał wzroku od uczennicy, śledził każdą jej reakcję i spojrzenie. Nie chciałby żeby się załamała do końca, musiał jej pomóc. W jakiś pokręcony sposób była dla niego ważna. - Już dawno przestałem w niego wierzyć.- powiedział ściszonym głosem i westchnął, patrząc w podłogę. Gdyby jakiś gość naprawdę opiekował się wszystkimi ludźmi i kochał ich, to nie robił by takiego bajzlu. Dlaczego niby mieli by cierpieć? Komu to jest potrzebne? A jeżeli tam siedzi i płaszczy swoje dupsko na jakimś tronie, to robi sobie niezłe jaja. Szkoda słów. Frederick znów na nią spojrzał. Wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać. Teraz dopiero było widać jej strach. Na dźwięk słów Titi, przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Wiedział że tego potrzebowała, on zresztą też. Objął ją ramionami, wtulił się i powoli gładził jej plecy dłonią.
Niektóre blizny wydawały się bledsze, inne zaś świeższe. To oznaczało, że z każdą przemianą pojawiają się nowe. Nigdy nie zależało jej aż tak na wyglądzie... Jednak mimo to nie chciała być potworem również na co dzień, skoro będzie nim w kształcie pełni. I bała się tego bólu, który będzie temu towarzyszył. Gdy tak myśli, to naprawdę Frederickowi te blizny pasowały. Nie był przez nie ani brzydki, ani obleśny. Ta maska chłodu jaką przywdziewał zdawała się być potęgowana przez to. Mówiły „jeśli zajdziesz mi za skórę może zdarzyć Ci się coś złego”. Zadrżała na samą myśl o tym. Uh, to zdecydowanie nie była przyjemna wizja widzieć go w takiej mrocznej poświacie. Titi nigdy w Boga nie wierzyła. Nie została wychowana w rodzinie, która miałaby jakiekolwiek powiązania z religią. Natomiast gdyby było inaczej, to i jej wiara dawno by się już posypała. Faktycznie jeśli istnieje ktoś, kto dobrowolnie pozwala na takie cierpienia... To musi być złą osobą. Natomiast w złych ludzi nie warto wierzyć. Wiele kosztowała ją walka ze łzami. Tak wiele, że gdy ją przytulił nie wytrzymała. Kilka samotnych kropelek opadło z po jej policzkach, by stłoczyć się razem na brodzie i skapnąć na jej koszulkę. Mocno objęła go rękami w pasie i przytuliła się chcąc na chwilę o wszystkim zapomnieć. Skupiła się na przyjemności obcowania z drugą osobą. Na cieple jakie dawał jej Frederick. Na tym, jak się nią opiekował. Wolałaby w tej pozycji zostać. Jak długo się da. - Ja wiem... Wiem, że się na mnie gniewasz, że wtedy za tobą poszłam. Ale teraz po tym wszystkim mam już tylko ciebie. Proszę obiecaj mi, że zawsze będziesz obok gdy bardzo będę Cię potrzebowała – Wyszeptała wiedząc, że Bonmer nie zgodzi się na to. Nie było szansy by się zgodził. To było zbyt wiele. Mimo to musiała spytać. Kto nie ryzykuje...
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Stali tak wtuleni w siebie przez dobrych kilka chwil. Wydawało się że jest to wieczność, Bonmer nie czuł się już nieswojo. Właściwie to nie miał ochoty wypuścić jej z ramion. Była taka mała w porównaniu do niego i taka krucha. Gdy poczuł jak po jego ramieniu spływają samotne, gorące kropelki...coś w nim pękło. Skrzywdził ją, bardzo ją skrzywdził. Dotarło to do niego bardziej niż kiedykolwiek. Chciał powstrzymać jej łzy, nie pozwolić żeby jakiekolwiek spływały po jej policzkach. Ale był bezradny, nie dało się niczego naprawić. Czas nie był skory cofnąć się i naprawić błędy które oboje popełnili. Z minuty na minutę napięcie rosło, aż wypełniło gabinet po brzegi. Żołądek Fredericka zdawał się być skręcony i ciężko pulsował. W gardle poczuł ogromną kulkę która rosła i nie pozwoliła mu powiedzieć ani słowa. Pierwszy raz czuł się tak podle. Każde jej drgnięcie w jego ramionach, przyczyniało się do szybszego bicia serca. Jego dłonią zawładnęły niewielkie drgawki, ilekroć odrywał ją od jej pleców. Było to widoczne, ale na szczęście ona tego nie widziała. Jej ciało też zaczęło drżeć, słychać było pociąganie nosem i kolejne mokre łzy na jego skórze. Wręcz go paliły. Gdy zaczęła mówić nauczyciel starał się zapanować nad swoim ciałem i uspokoić się. W końcu miał być tym silnym, nie poznawał siebie. Już dawno nie czuł się tak jak dzisiaj, chyba tylko na pogrzebie swojej własnej matki. Czuł jak coś rozrywa go od środka na małe kawałeczki, był niczym i nikim. Jedno słowo ciągle kołatało mu się w głowie. Potwór. Potwór. Jesteś POTWOREM. Dłużej nie dał rady wytrzymać, to napięcie pękło i zalało go z każdej strony. Oczy Fredericka zaczęły niemiłosiernie piec i szczypać. Zmarszczył całą twarz próbując to powstrzymać, ale nic to nie dało. Płakał. Najzwyczajniej w świecie płakał, po jego twarzy, raz po raz spływała łza za łzą...Choć prawie zapomniał jak to jest. Przycisnął ją mocniej do siebie, nie chciał żeby widziała, że właśnie w tej chwili, człowiek który nie wie co to są uczucia, załamał się. Ale musiał jej odpowiedzieć. Przełknął ciężko ślinę i zmrużył oczy* - Nawet nie wiesz jak bardzo! Jak bardzo jestem na Ciebie zły! Nigdy nie powinnaś była za mną iść, nie powinnaś...- wydusił i złapał niewielki oddech. Czuł że nogi ma jak z waty. Czy zawsze będzie w stanie przy niej być tego nie wiedział. Z pewnością "zawsze" to nie będzie, on miał swoje życie ona również, ale w tym momencie zdołał wypowiedzieć tylko dwa zdania. - Wiem, postaram się zawsze być przy Tobie. Możesz na mnie liczyć...Vittorio.
Nie spodziewała się tego, że i Frederick zacznie tak bardzo przeżywać tą sprawę. Że właśnie w tym momencie tak bardzo się przed nią otworzy i da upust tłumionym w siebie emocjom. Oboje zbyt wiele w siebie magazynowali, a już dawno powinni szczerze ze sobą porozmawiać. Może to dobrze, że tak się jednak stało? Może dziewczyna straciła swoje dawne życie, ale Frederic nie był w tym wszystkim sam. Miał kogoś, kto już za jakiś czas będzie rozumiał jego ból, jego strach o utratę świadomości, jego niepewność każdej następnej godziny przed pełnią. Z jednej strony to przymus bycia razem, z drugiej jednak jakaś nieokreślona potrzeba i przyjemność, którą najwyraźniej oboje odczuwali. Gdy poczuła drżenie jego ciała nie wiedziała jak zareagować. Tak mocno ją do siebie przytulił, a ona po prostu wiedziała co się dzieje. Nawet nie musiała pytać. Choćby nie wiem jak się starał, to nie dało się tego ukryć. Zbyt wiele okropnych myśli wylewało się z niego, a jej zdawało się, że czuje jak każda z nich obciąża atmosferę sprawiając, że nieznośnie osiadała jej na barkach. Nie spoglądała na niego. Zdjął przy niej swoją maskę, ale nie zamierzała jej niszczyć. Każde z nich miało swoje powody, by na co dzień udawać zimno, nieczułość. Można wręcz powiedzieć, że jest w tym jeden i ten sam, wielki powód. Gdy zaczął mówić delikatnie się od niego odsunęła. Choć to może złe słowo. Tak mocno ją do siebie tulił, że musiała użyć siły. Musiała na niego spojrzeć. Chciała, by ich oczy spotkały się ze sobą. Wyplątała z ich uścisku obie dłonie i położyła je na policzkach mężczyzny. Zdawały się być takie delikatne i drobne przy jego męskiej, zdartej doświadczeniem twarzy. Wierchami kciuków otarła samotne kropelki, które śmiały pozostać na jego policzkach zdradzając to, co się tu działo. - Nigdy nie powiem, że cieszę się, że wtedy za tobą poszłam... - Zaczęła. To było oczywiste. Nie ma możliwości by cieszyć się z takiego nieszczęścia – Natomiast cieszę się, że w swojej głupocie trafiłam akurat na ciebie – To był jej sposób by podziękować mu za to iż mimo wszelkich wątpliwości zgodził się sprawować nad nią opiekę. Mówiąc to sprawił, że poczuła się lepiej. I może taki stan nie będzie trwał długo, ale jednak. Przez chwilę nie musiała myśleć, że kiedy stąd wyjdzie on znowu będzie „Profesorem Bonmer'em”, a ona „Panną Brockway”. On ukradkiem będzie spoglądał na nią na lekcji, natomiast Vittoria stojąc z tyłu klasy sama, będzie ważyła eliksir udając, że tego nie widzi. Dobrze, że za zamkniętymi drzwiami jego gabinetu właśnie dziś mogli choć na chwilę pozbyć się tej obłudy, którą prezentowali na co dzień.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
On sam po sobie nie spodziewał się takiej reakcji. Zaskoczył sam siebie, ale jego organizm po prostu musiał to z wyrzucić. Tak długo tłumione uczucia w końcu wyniszczyły by go od środka, mimo że i tak był już emocjonalnym wrakiem człowieka. Cieszył się że ona tu była, razem z nim, ale wiedział że nie ogarnie się przez bardzo długi czas. Doskonale pamiętał moment, gdy zabił pierwszego człowieka. Jego próbę ucieczki i ratowania swojej skóry, strach w oczach aż w końcu gasnące w nim życie. Krew, wszędzie krew. A potem tylko więcej krwi. Tym samym przypominał sobie tę noc gdy ugryzł Titi. Odczucia były takie same jak wtedy. Zdjął przed nią maskę. Nigdy tego nie robił, chyba że przed Ivo. Ale to było zupełnie coś innego. Jego darzył wyjątkowym uczuciem, a ona była tylko jego uczennicą. Jednak teraz mieli zachowywać się zupełnie inaczej, wszystko miało się zmienić. Po tym wydarzeniu nigdy nie spojrzą na siebie tak samo. Frederick czuł że Titi nie jest już dłużej jego uczennicą, stała się kimś bliżej nieokreślonym o kogo będzie się martwił. Zapewne nie zawsze ale będzie odczuwał nutkę niepokoju. Gdy jej małe dłonie wylądowały na jego policzkach, nieco się uspokoił. Nie chciał pokazywać jej swojej twarzy, ale to było nieuniknione. Szybko odnalazła jego spojrzenie i wbiła w nie swoje niebieskie oczy. Bonmer nie starał się uciec od jej wzroku. Po prostu na nią patrzył. - Ja też nigdy nie powiem, że cieszę się, iż poszłaś za mną.- odpowiedział jej w ramach rewanżu a kącik jego ust uniósł się w delikatnym uśmiechu. - Na złego Pana Profesora.- dokończył i razem z dziewczyną usiadł na kanapie. To fakt, na co dzień będą znów zwykłymi ludźmi, ona czarownicą a on nauczycielem z blizną. Ale przebywając tylko w swoim towarzystwie będą mogli być sobą.
Myślę, że nie można porównać do siebie tego, co przeżyli w swoim życiu. On funkcjonował znacznie dłużej. Zapewne znacznie więcej musiał poświęcić i dużo większa ilość nieszczęść dotknęła jego osobę. Natomiast można śmiało stwierdzić, że Vittoria jako młoda osoba również jest w pewien sposób wyniszczona. Było to już widać gdy pierwszy raz przekroczyła próg tej szkoły. Rozsyłała wokół siebie sprzeczne sygnały, fałsz, obłudę. Najpierw się uśmiechała do kogoś, by zaraz potem w swoich myślach zaszufladkować go jako idiotę, który mówi od rzeczy. To była jej broń przed całym światem. Jej maska. Wszystko rozsypało się, gdy poznała Lilith i Nathaniela, którzy mimo odtrącania chodzili za nią krok w krok i wyciągali z niej te emocje, które chciała ukryć za nieprawdziwym uśmiechem. Z czasem pojawiła się Clari, która na każdej lekcji chętnie siadała z nią w ławce i Bell, z którym lubiła rozmawiać. No i Edward... Chyba najcenniejszy skarb, który kiedykolwiek utraciła. Niedawno, na lekcji eliksirów uświadomiła sobie, że bardzo jej na nim zależy. Jedyne co pozostało jej to patrzeć, z daleka i liczyć, że ten będzie szczęśliwy. Gdy tak przeszywali się spojrzeniem czuła, że jest trochę lepiej. Że mężczyzna uspokaja się. Nie chciała, by się zadręczał, by płakał. Nie mogła na to patrzeć, bo oboje doskonale wiedzieli, że w tym wszystkim wina leżała po obu stronach. Choć czy na pewno można to tak nazwać? - Nie jesteś zły. Tylko trochę surowy – Dodała pstrykając go w nos i wraz z nim siadając na kanapie. Nie mieli siły stać, więc może faktycznie lepiej było usiąść. Oczywiście nie usiadła na drugim końcu mebla, tylko jak najbliżej Fredericka. Przełożyła sobie jego rękę na drugą stronę ciała, jego dłoń kładąc na swojej talii i zmuszając go w ten sposób, by ją objął - Wiesz, tak sobie myślę. Może to jakieś przeznaczenie? Może nie bez powodu nas to spotkało... Może miało nas to w jakiś sposób połączyć? - To mówiąc spoglądała cały czas w jego stronę i jeszcze raz pogładziła go dłonią po policzku. Było widać, że tak naprawdę nie zastanawia się nad tym. Bardzo często właśnie w ten sposób tłumaczyła sobie jakieś przeciwności losu. Przeznaczenie. Wszystko, co się dzieje kieruje nas do jakiegoś konkretnego celu. Wszystko jest po coś. Jedyne co, to ciekawiło ją jaki jest sens w takiej krzywdzie i jak bardzo skomplikowany musi być plan losu, że ich życie musiało się wywrócić do góry nogami. Gdy znów siedzieli tak bardzo blisko siebie nagle delikatnie się zarumieniła. Nie odwróciła wprawdzie spojrzenia, dlatego było widać, że coś jej przeszło przez myśl. Co? Oczywiście pocałunek. Dokładnie to się stało, gdy ostatnio tak bez problemów dotykała jego ciała. A teraz? Jedną dłoń chwilę temu przeniosła z jego policzka na ramię, natomiast druga leżała na klatce piersiowej mężczyzny. Była zwrócona w jego stronę, by z nim rozmawiać. Tylko tyle. Poza tym wtedy był naćpany bólem, lekami... Mimo to jednak nie mogła w tym momencie wyrzucić tego z głowy. Może to z powodu tego wszechobecnego braku ciepła, czułość i bliskich, które ciągle ją uderzało z różną siłą.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Doskonale rozumiał jak się czuła. On czuł się mniej więcej tak samo, gdy dotknęła go ta klątwa. Miał niespełna 25 lat, przed sobą życie, które z dnia na dzień wywróciło się do góry nogami. To tak, jakby ktoś dał Ci potężnego kopa w twarz. Frederick zawsze trzymał się na uboczu. Gdy chodził do Hogwartu większość swojego czasu spędzał w bibliotece i nauce o eliksirach, pochłaniała większość jego życia. Na spotkania z ludźmi właściwie nie miał czasu ani ochoty. Z każdym dniem stawał się wyobcowany, jego dawni znajomi odwrócili się od niego. Ale młody mężczyzna nie przejął się tym, chciał dążyć do wyznaczonego sobie celu, chciał zostać mistrzem w warzeniu eliksirów. Toteż gdy jego własny ojciec najpierw zamordował matkę a później jemu zniszczył życie, nie musiał się nikomu tłumaczyć. Nikt nie pytał o niego, ludzie właściwie zdążyli o nim zapomnieć. Ta jedna rzecz napawała go optymizmem. Nigdy nie lubił się powtarzać i dzielić swoim prywatnym życiem. To była wyłącznie jego sprawa. Trwał tak przez te kilka lat, ucząc się jak być wilkołakiem. Jak przetrwać i nikogo nie zabić. W pewnym momencie doszło częściowo do jego zezwierzęcenia, nie odróżniał dobra od zła. Jego emocje stępiły się, umysł wyłączył. Nie chciał być człowiekiem, nawet zapragnął zostać w ciele wilkołaka na zawsze. By nie musieć przeżywać tego koszmaru przez całe życie. Zabić Fredericka Bonmera i żyć tak jakby nigdy nie istniał. Życie szybko pokazało mu, że tak nie da się żyć. Dużo czasu zajęło mu żeby powrócić do cywilizowanego świata i zacząć wszystko od nowa. Dawne wspomnienia i marzenia odezwały się w jego zniszczonym sercu, zapragnął znów poczuć zapach eliksirów. I ten trans w który wpadał podczas ich warzenia, to była nieodłączna cząstka Bonmera. Dostał posadę w Hogwarcie, stworzył zupełnie nowego siebie, nikt go nie znał. Wszystko było idealne. Aż do dzisiaj. Dzisiaj wszystko runęło. - Zupełnie mnie nie znasz...moja surowość to nic w porównaniu z całą resztą. Jestem taki, bo nie chcę mieć ludzi wokół siebie. Z każdym spotkaniem chcą poznać Cię bardziej i wyciągnąć od Ciebie wszystkie sekrety.- wbił wzrok w ścianę. Jego koszula spokojnie leżała obok jego nogi, a jemu nawet nie chciało się jej założyć. Czuł jak dziewczyna wtula się w niego a jej dłonie lądują na torsie. Znów nawiedziło go to dziwne uczucie, nie powinni tak siedzieć. On nadal był jej nauczycielem i było to nie stosowne. Chciał zdjąć rękę z jego ramienia, jednak ona przysunęła się do niego, uniemożliwiając mu ruch. Na dźwięk jej słów trochę się zmieszał. Zastanowił się trochę nad nimi, przez chwilę brzmiały jakby dziewczyna...czuła do niego coś więcej niż sympatię. Trochę go to przeraziło, bo nie chciał doprowadzić do sytuacji w której musiałby ją odrzucać i ranić. Wciąż jednak siedział przy niej blisko i nie mógł się ruszyć. - Być może.- ujął jej dłoń i zdjął ze swojego policzka. Odwrócił twarz w jej stronę i spojrzał ze spokojem w jej błękitne oczy. Znów się zarumieniła, czuł że coś miedzy nimi jest nie tak. I nie jest to spowodowane sytuacją z przed kilku minut. Zachowywała się tak już wcześniej. Czyżby zrobił coś czego nie powinien? Wytężał swój umysł ale jedyne co zdołał sobie przypomnieć to jakieś zamazane obrazy i ból. W końcu przez ostatnich kilka dni gdy u niego była, leżał pół przytomny. A teraz siedzieli i patrzyli na siebie, w milczeniu.
Więc to już 11 lat odkąd mężczyzna żyje z podpisanym na siebie cyrografem. Na prawdę musiał wiele przejść, a zapewne każdy dzień był tylko kolejnym podpisem pod przekleństwem, które mogło w każdej chwili zranić ludzi wokół niego. W dodatku to musi być smutne być samotnym tak długo. Ona nigdy nie odrzucała ludzi z własnego wyboru. Zawsze robiła to dla jakiś wyższych celów, lub po prostu bliscy zostali jej odbierani. No bo Josh zginął w pożarze z salem, Oriana jak przyjaciółka zdradziła ją, a teraz? Lepiej nie komentować. Oboje doskonale wiedzieli co się stało, jak to teraz będzie wyglądać. Najważniejsze, że jej bliscy zrozumieli przekaz, który starała się z siebie wydobywać. Mówiący „nienawidzę całego świata i odpierdolcie się wszyscy ode mnie”. Tych sygnałów jednak już nie było za zamkniętymi drzwiami jego gabinetu. Tu widać było po niej żal i niesamowitą potrzebę ciepła i bliskości (nic dziwnego, że ostatnio nawet przespała się ze swoim byłym. Czyżby to już zakrawało na spaczoną psychikę?). Najwidoczniej była w stanie nawet zaufać i zaprzyjaźnić się z kimś, kogo powinna nienawidzić byle by tylko mieć się do kogo zwracać. I tą osobą był właśnie Frederick. Teraz to ona się będzie uczyć i miała nadzieję, że odbędzie się to pod jego okiem. On potrzebował wielu lat by móc opanować swoje nowe życie. Może jej będzie łatwiej skoro ma nad sobą doświadczonego belfra? W pewnym sensie stał się jej mistrzem, choć nigdy nie pragnęła być wieczną uczennicą. Dobrze jednak, że to właśnie ktoś tak wprawny w eliksirach. Dzięki temu zarówno leczenie ran, jak i zachowanie świadomości przed przemianą było oczywiste. Wiedziała, że może na niego liczyć i chciała mu w tym jak najbardziej pomagać szczególnie, że uwielbiała jego przedmiot (mimo iż utopiła mu salę w brei, ale to przemilczmy). - Wiem – Odpowiedziała zastanawiają się, czy kiedykolwiek jej będzie dane go poznać, skoro odkryła już jeden z największych sekretów. Miał rację, wiele pozostawało przed nią tajemnicą i nie mogła powiedzieć, że go zna – Ufam swojemu instynktowi. A on mówi, że jesteś dobrym człowiekiem – Jej ton wskazywał na to iż jest tego tak pewna, że miał szansę go przekonać. W dodatku był dość stanowczy, jakby nie znosił jego kolejnego sprzeciwu. Miał to przyjąć do wiadomości i uwierzyć w to, że tak właśnie jest. Koniec kropka. Nie mówiła tego dlatego, że poczuła do niego sympatię. Może inaczej, coś do niego czuła. Jednak nie potrafiła tego określić. Na pewno nie było to zauroczenie. Była już zakochana, a przynajmniej tak interpretowała już jedno ze swoich uczuć, którym pałała do pewnego gryfona. Nie można być zakochanym w dwóch osobach naraz, prawda? Mimo wszystko może to dobrze, że czuł się niepewnie, bo jej mózg jakby odrzucał te wszystkie myśli na bok. I gdy tak na nim leżała nagle lekko się podniosła. Wciąż mówiła, że nie ma nic do stracenia. W ich relacjach? Miała. A mimo to zaryzykowała. Lub inaczej, zrobiła to bezmyślnie i machinalnie. Siedziała na swoich kolanach to też głowę miała trochę wyżej niż mężczyzna. Zbliżyła się do jego warg i musnęła je. Delikatnie. Jak piórko.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
*Gdybyś tylko wiedziała ilu zabiłem ludzi, uciekłabyś* powiedział wewnętrzny głos w głowie mężczyzny i ucichł. Bonmer sam już nie liczył ilu ludzi zdążył rozerwać na strzępy. A co najgorsze, podobało mu się to. Odbieranie komuś życia, zupełnie nie miał z tym problemu. Widok ich strachu tylko bardziej go nakręcał. Moment w którym chcieli uciec, napełnieni kruchą, nic nie wartą nadzieją, że dadzą radę. Najpierw słyszał ich nerwowe oddechy, w piersi łomotało serce które pompowało krew na potęgę. Słyszał krople potu spadające na suchą, brudną ziemię. Wiedział że zaraz usłyszy paniczny bieg, czasem też krzyk. Choć Ci najbardziej "rozważni" nie wydawali z siebie dźwięku, sądząc że w ten sposób nie zostaną usłyszani. Jakże błędne było ich myślenie. Frederick najpierw dał im biec przez parę metrów a następnie rzucał się za nimi i bez problemu chwytał swoją ofiarę. Jego głośne wycie zwiastowało nadchodzącą śmierć. Gdy była ściśnięta między jego łapami, wiedzieli że nie ma odwrotu, nie ma już niczego i nikogo kto mógłby im pomóc. Niektórzy dopiero wtedy wydawali z siebie głośne wrzaski, ale byli i tacy którzy tylko cicho jęczeli. Potem dawał się kontrolować bestii jaka w nim siedziała. Rozrywał ich na strzępy, płaty skóry i mięsa walały się po ziemi. I krew, była wszędzie. Była cudownie ciepła i pachnąca. Gdy nie pozostało już nic, resztki ciała wrzucał do jakiegoś rowu i tak w kółko. To był niekończący się horror. I tego obawiał się najbardziej, że i ona taka będzie, że będzie równie słaba co on, kilka lat temu i podda się. Nie mógł na to pozwolić. Obrazy które zobaczą jej oczy, pozostaną z nią na zawsze. To coś znacznie gorszego niż zły sen, on nawiedza tylko w nocy. W przeciwieństwie do tych wizji. One pojawiają się również za dnia, w najmniej oczekiwanym momencie, dlatego tak ważna jest samokontrola. Nie można dać niczego po sobie poznać. Powiedziała bardzo podobne zdanie do tego które zawsze powtarza mu Rozmital. "Jesteś dobrym człowiekiem, nie potworem". Zawsze go wspierał, nigdy nie zranił, pomagał przy każdej pełni. I robi to do dziś. Gdy usłyszał takie słowa od Vittori, poczuł się trochę lepiej. Ale nigdy nie będzie stuprocentowo dobrze, to wiedział na pewno. Znów przybrała ten ton stanowczej Panny Brockway. Bonmer uśmiechnął się pod nosem i wziął głębszy oddech. Atmosfera zaczęła się robić dość dziwna, ale to co zrobiła dziewczyna zupełnie go zaskoczyło. Najpierw powoli zbliżyła się do niego, nie urywając kontaktu wzrokowego i podniosła trochę wyżej. Gdy poczuł jej delikatne muśnięcie, można by powiedzieć że nie wyczuwalne, przeszył go dreszcz. Oczy otworzył nieco szerzej, ale potem powieki same opadł. Jakby już kiedyś byli w podobnej sytuacji. Nie wiedzieć czemu, oddał ten pocałunek. Ujął dłonią jej policzek i również musnął jej ciepłe wargi.*Bonmer co Ty robisz do jasnej cholery!*
Daj bóg, żeby się nigdy nie dowiedziała o tym, jakim był potworem. W tym wypadku przeszłość powinna dostać daleko za nim i schować się wśród innych zapomniamych zdarzeń. Nie mogła by w to uwierzyć. Nie chciała by w to wierzyć. Uroiła sobie jakiś obraz Bonmera i miał on pozostać niezachwiany takimi okropiećstwami. Mająv tą wiedzę zrozumiała bu, że dopadło ją przeklęte szczęście - w końcu gdyby był nadal t człowiekiem, to już by nie żyła. Pytanie tylko... Czy to dobrze? Mogła zapaść się w dzikich instynktach i chorych rządzach, które już niedługo będą się domagały fłosu. Nie można było mieć pewności, że będzie na tyle silna by się opanować. Szczególnie, że jej samoświadomość codziennie zostawała poddawana próbie. Nic nie można było przewidzieć tylko czekać i liczyć na cud. Tak jak ona gdy potknęła się w lesie chcąc iciec od Fredericka. Nim podniosła się mogła tylko mieć nadzieję, że jest szybsza niż on. Oczywiście nie była co widać po ich rozmowach. Nie powinna tego robić i miała tego pełną świadomość. Może chciała się o czymś przekonać? Może potrzebowała jakiegoś rodzaju wytchnienia? Może to kolejne lgnięcie do ciepła drugiego człowieka? Mnóstwo przeróżnych myśli, potrzeb, emocji mogło wywołać ten krok. Pokonała ostatnią dzielącą ich barierę. I była przekonana, że nieźle jej się za to oberwie. Wtedy chyba nie do końca rozumiał co robiła i nie uświadamiała go o ich pierwszym pocałunku. Teraz? Musiał wiedzieć co się dzieje. I tym razem to nią zatrząsł szok gdy mężczyzna mie tylko pozwolił jej na działanie, ale i sam zareagował. Uśmiechnęła się nikło w jego wargi. Nawet nie rozumiała czemu ją to cieszy. Nie powinna... Nie powinni. A mimo to pocałunek nie został przerwany, a stał się trochę bardziej ekspresyjny. Szczególnie, że przeniosła się na jego nogi by było im wygodniej. Jedną dłoń trzymała na jego ramieniu. Drugą wplotła we włosy i mocno zacisnęła jakby będąc przekonaną, że on jej zaraz ucieknie. I wciąż smakowała jego pełne wargi. Na chwilę przestało się liczyć to, że jest starszy. To, że jest nauczycielem. Bo jeśli mieliby... To z kim będzie pewniej i bezpieczniej, jak nie z drugim wilkołakiem, który doskonale zna konsekwencje?
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Do takiej sytuacji nie powinno dojść, nigdy. To była ostatnia rzecz której teraz było mu potrzeba, młodsza od niego uczennica z którą zapowiada się romans. Bo na co to niby wyglądało? Nawet jeśli czuła do niego coś więcej, to nie mogła liczyć na nic szczególnego z jego strony. Nie chodzi o to, że nie jest ładna, czy w jego typie. On po prostu tego nie chciał, z każdą sekundą czuł to coraz bardziej. Odwzajemnienie tego pocałunku było błędem. Z sekundy na sekundę dziewczyna wkręcała się w niego, co było czuć z każdej strony. Przeniosła się bliżej Freda a konkretniej usiadła na nim. Bądź co bądź brunet dalej był mężczyzną, a taka pozycja nie pomagała mu w zrzuceniu jej z siebie. W głowie zapaliła mu się czerwona lampka i chwycił jej dłonie, tym samym odrywając się od Vittori. Widać, że zupełnie zapomniała o tym kogo całuje. Dla Bonmera było to tylko stykanie wargami, nic więcej nie czuł. Dlatego nie chciał się do niej zbliżać, mimo że oddał pocałunek. Całowanie, pieszczoty a nawet seks traktował jak zwykłą czynność. Owszem mógłby kontynuować całowanie, potem pewnie przeszliby nieco dalej aż w końcu rozebrał by ją. Ale w tym tkwił problem. Byłby w stanie przygwoździć ją do ściany, uprawiać z nią seks, a później zwyczajnie wyrzucić z gabinetu jakby nic się nie stało. Taki już był. Tylko na jednej osobie mu zależało, a ona sprawiała że uczucia pozostawały takie jak być powinny. Nie chodziło również o zdradę czy coś w tym stylu, oboje mieli w tym temacie wolną rękę. O ile nie wchodziło to na poziom uczuć. Chodziło mu o Vittorię. Że zauroczy się, zakocha a potem spotka ją zawód. Kolejny powód do załamania gotowy. Albo co gorsza, zemści się na nim i rozpowie jak to ją brał od tyłu Pan Nauczyciel, tym samym pozbawiając go pracy. Ściągnął ją z siebie i westchnął, poprawiając włosy. - Emm, Vittorio, przepraszam. Nie powinienem oddać tego pocałunku a Ty mnie całować.-spojrzał na nią a drugą ręką chwycił koszulę. - Ale odnoszę niejasne wrażenie, że nie jest to pierwszy raz? Czy się mylę?- obdarzył ją wzrokiem mówiącym "nie waż się skłamać, bo będę wiedział" i nałożył na siebie materiał, powoli go zapinając.
Wszystko wydawało się być w porządku, gdy nagle złapał jej dłonie. Otworzyła oczka i zamrugała zaskoczona spoglądając na profesora. No tak. Opamiętał się. Ona też powinna. To wszystko nie mogło mieć miejsca, a jednak się stało. Może to dobrze, że doszło do czegoś więcej. Że jedno z nich odzyskało zdrowy rozsądek. Jak to wyglądało u niej? Ona również nie potraktowała tego pocałunku jak jakieś niesamowite wyznanie uczennicy do nauczyciela, która chce spróbować jak smakuje zakazana miłość. Nie, to zdecydowanie nie miało jakiego wydźwięku. Dla niej to była po prostu pojawiająca się nagle potrzeba, którą musiała zrealizować. Której poddała się chcąc zakosztować smaku hm... Ciepła, ryzyka. Może też jakiegoś rodzaju wolności i braku barier. W każdym razi zrobiła to i nie żałowała. Choćby nie wiem jak ją zranił, to myśl o tym iż mogłaby komuś rozpowiedzieć o ich intymnej relacji obrażała ją. Nie była tego typu osobą. Dobra, mściła się i to dość często, jednak ta relacja między Frederickiem i Vittorią, która się zrodziła w pewien sposób ograniczała jakąkolwiek chęć zaszkodzenia mu. Kto by jej robił eliksir Tojadowy? Kto poprowadził by ją do lasu podczas pełni? No właśnie. - Nie przejmuj się – Westchnęła siedząc obok niego – Trochę niezręcznie wyszło – Uśmiechnęła się delikatnie najwyraźniej nie przejmując się tym, że ją odsunął. Gdy zapytał ją o to, czy już to kiedyś miało miejsce. Cóż, co mu miała powiedzieć? Nie będzie kłamać. - Tak. Opatrywałam Ci rany. Pocałowałeś mnie, ale odsunęłam się żeby Cię zaprowadzić do pokoju, bo źle się czułeś – Mówiła wszystko tak, jak było. Pomyślała, że powinna stąd pójść. I tak niedługo będą się widzieć. Choć w innych okolicznościach. Wstała robiąc krok w stronę drzwi.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Mimo że z niego zeszła dalej czuł ciepło jej warg i jej zapach. Przez to że tak się rozsiadła na jego kolanach, miał ochotę zamknąć gabinet i przyszpilić ją do ściany, jednak to chyba nie był dobry moment. Zresztą przed chwilą sam oderwał się od niej i zrzucił z kolan. Musiał przyznać że całkiem dobrze całowała. Jej usta były takie młode, niedoświadczone i zdecydowanie pragnęły kontaktu z drugim człowiekiem. Jej uśmiech mówił mówił sam za siebie. Fred zapinał koszulę, guzik po guziku, słuchając uczennicy. Nigdy nie myślał że znajdzie się w takiej sytuacji. Raczej liczył na to że Vittoria go znienawidzi, będzie unikała jakiegokolwiek kontaktu a szczególnie fizycznego. Tymczasem było zupełnie inaczej. Nie uciekała przed nim, chciała być jak najbliżej. Odwróciła się od swoich znajomych, więc to musiało mieć swój udział w tej sytuacji. Wcześniej nie miała takich zapędów, zaczęło się to po przemianie. Bonmer zapiął ostatni guzik, ręką poprawiając włosy, które zostały nieco zmierzwione. - Nie mam zamiaru się przejmować.- odparł i przeniósł wzrok na uczennicę. Była to niezręczna sytuacja, ale nie na tyle żeby przestał z nią rozmawiać. Gdy usłyszał jej odpowiedź, zamazane wspomnienia stały się zupełnie wyraźne. Nawet bardziej niż się tego spodziewał. To dlatego tak dziwnie się zachowywała i rumieniła. Powinien był pamiętać ten pocałunek, ale widocznie leki i ból przyćmiły go i to zdrowo. Przygryzł dolną wargę i zmrużył oczy. - Em, wybacz, powinienem był to pamiętać. Jeżeli wtedy Cię to uraziło to przepraszam.- sam nie wierzył w prawdziwość tego stwierdzenia. Skoro teraz spróbowała przekroczyć barierę to nie mogła być wtedy na niego zła. Ale coś powiedzieć musiał. Również wstał i zrobił krok w jej stronę. Wbił w nią swoje ciemnozielone oczy i zlustrował ją od góry do dołu, zatrzymując się na oczach. - A jebać to.- podszedł do dziewczyny i docisnął ją do drzwi, chwytając za twarz. Wpił się w jej usta, unosząc jej ręce ku górze, co by mu się nie wyślizgnęła. - Panno Brockway. Widzimy się za kilka dni.- oderwał się od niej i jak gdyby nigdy nic, ze stoickim spokojem, podszedł do swojego biurka. Na jego twarzy malował się teraz zadziorny uśmieszek którego dziewczyna nie miała okazji zobaczyć. *No to Bonmer, będziesz miał niezłą zabawę.* [z/t]
Ostatnio zmieniony przez Frederick Bonmer dnia Nie 3 Kwi - 22:39, w całości zmieniany 1 raz