Postanowiłeś wejść do tego tajemniczego pomieszczenia. A raczej, zostałeś "zaproszony". Bez tego raczej nie przekroczysz progu jego gabinetu. Uczniowie wstęp mają tylko po wysłaniu przez nauczyciela sowy. Od wejścia czujesz bijący ze środka chłód, jednak niech on Cię nie zmyli. Wchodzisz do, z pozoru małego pomieszczenia, po czarnej marmurowej posadzce. Jego ściany pokryte są ciemnozieloną farbą. Jedna z nich jest niemalże całkowicie zastawiona przez mahoniowe półki z książkami. Znajduje się tam większość ksiąg dotyczących eliksirów, ale także niewielka figurka kruka z rozłożonymi skrzydłami. Półki prawie stykają się z czarnym sufitem. Nauczyciel upodobał sobie te dwa kolory. Zresztą, pasowały do siebie i sprawiały iż gabinet wyglądał jeszcze mroczniej. W dalszej części stoi biurko i wygodny, ciemnoczerwony fotel. Nie brakuje tam również wszelkiego rodzaju alembików, flakonów, buteleczek w których znajdują się ingrediencje. W drugiej części pomieszczenia znajduje się ogromna kanapa z brązowym obiciem, a naprzeciw niej kominek, w którym co jakiś czas płonie ogień. Nad nim zaś wisi obraz Salazara Slytherina, opiekuna domu, do którego należał niegdyś nauczyciel. W jednej z części pomieszczenia stoi także fortepian, bowiem Frederick kiedyś uczył się grać, a miłość do tego instrumentu została mu do dzisiaj.Gabinet Bonmera oświetlają porozstawiane gdzieniegdzie świece, tak że przeważnie panuje tu półmrok. Na ścianach są okna, ale to tylko złudzenie. W kącie znajdują się wąskie drzwi chronione zaklęciem, które otworzyć może jedynie Frederick. Mieści się tam drugie pomieszczenie, sypialnia profesora. Jak ona wygląda nie wie nikt. Atmosfera tu panująca należy do jednej z przyjemniejszych, szczególnie sprzyja analizowaniu nowych receptur. Nie dochodzą tu żadne dźwięki z zewnątrz z racji dalekiego położenia. Prawie jak w raju.
Ostatnio zmieniony przez Frederick Bonmer dnia Wto 12 Lip - 23:37, w całości zmieniany 11 razy
Dziewczyna wolnym krokiem podążała przez korytarze. No i skończyły się ferie, a były one… niepowtarzalne. Początek ferii był dla dziewczyny szkołą przetrwania. Nie każdym uczeń w jej wieku ma okazję stoczyć bitwę z wilkołakiem i co najważniejsze przetrwać tą bitwę. Poobijana, z rozwaloną nogą, prawie wykrwawiając się na śmierć. Jeżeli dobrze kojarzy z tego okresu również połamane kilka kości. Gdyby nie pomoc, którą otrzymała mogłaby być w gorszym stanie. Dlatego była wdzięczna. Reszta ferii minęła na tym, że cierpiała i starała się nie ukazać bliskim jak bardzo ją wszystko boli, a do tego rozwiązywała problemy miłosne wszystkich. Cóż za utrapienie, ale ktoś taki jak ona nie potrafi odmówić. Jednak wracajmy do teraźniejszości. Teraz wróciła do szkoły i trzeba było znów rozpocząć naukę. A jeżeli Lilitka chciała utrzymać swoje oceny na wysokim poziomie, to musiała korzystać z wszystkich możliwych opcji nauki. Eliksiry były przyjemnym przedmiotem. Z jednego względu dlatego, że znała się bardzo dobrze na roślinach i znała prawie wszystkie ich zastosowania. Ale z drugiej strony wykorzystanie innych składników… nie było już takie proste. Gryffonka zatrzymała się przed drzwiami do gabinetu profesora Bonmera i przełknęła ślinę. Pamięta bardzo dobrze jak w pierwszej klasie miała z nim… dosyć oschłe stosunki, jednak jakoś udało jej się odrobinkę zmienić tą relację. Do dzisiaj nie miała zielonego pojęcia jak, ale ważne, że dała radę. Jak zawsze kilka minut przed czasem przyglądała się drzwiom starając się uspokoić. Nie będzie źle, dlaczego miałoby być źle? Wyciągnęła dłoń i zapukała nasłuchując odpowiedzi ze środka. Dopiero kiedy miała pewność, że może weszła do pomieszczenia i już od progu posłała profesorowi szeroki uśmiech i uderzyła go swoim entuzjazmem i optymizmem! - Dzień dobry! – dziewczyna podeszła bliżej, lekko kulejąc na jedną nogę. Było to jednak niezauważalne. Może i rana jest w stanie zniknąć kilka minut po leczeniu magicznym, jednakże ból utrzymuje się o wiele dłużej – Jak minęły panu ferie? – ani na chwilę nie zmienił jej się wyraz twarzy. Może i ciało mówiło, coś jest nie tak, ale mimika utrzymywała tą radość i szczęście. Lilitka położyła w wolnym miejscu podręcznik i notes, który zawsze ze sobą przynosiła na zajęcia. Zanim podeszła bliżej do nauczyciela zwróciła uwagę na figurkę kruka, później przejechała wzrokiem po innych kątach pomieszczenia. Trzeba było przyznać, że robiła to za każdym razem jak przychodziła do tego pomieszczenia. Nie miała zielonego pojęcia dlaczego, ale fascynował ją ten gabinet.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Nauczyciel eliksirów siedział w gabinecie już od paru dobrych godzin. Z racji wolnego czasu postanowił uporządkować swój gabinet bo ten stracił swój dawny wygląd. Przed feriami dało się tu przynajmniej wejść. Trzymając się blisko ściany, ale się dało. Teraz można było sobie wybić zęby o walające się gdzieniegdzie fiolki i książki. Na jego wypolerowanym biurku stała nawet pusta butelka po Whisky. Merlinie, zlituj się. Bonmer spojrzał błagalnie w górę i westchnął, wyciągnął różdżkę, po czym wypowiedział zaklęcie, delikatnie poruszając nadgarstkiem. Każda choćby najmniejsza drobinka kurzu wraz z całym bałaganem zniknęła. Książki wróciły na regał a fiolki z ingrediencjami do szafek i szuflad. Gabinet Fredericka lśnił czystością, nic tu się nie zmieniało, może poza kilkoma uczniami odwiedzającymi regularnie jego samotnię. Jedni przychodzili z racji swojej głupoty i nieodpowiedzialności, inni zapragnęli dowiedzieć się czegoś więcej. Do tej garstki wybranych należała panna Nox. Jedyna jego uczennica która nie doprowadzała go do szału, miała się dzisiaj u niego pojawić aby poszerzyć swoją wiedzę. Bonmer zerknął na zegarek i oparł się o biurko, czekając cierpliwie na uczennicę. Delikatne pukanie wybudziło go z chwilowego zamyślenia - Wejść!- powiedział donośnym głosem. Już od samego progu powitał go szeroki uśmiech i wprost oślepiająca radość. Mimo że nie spotykali się po raz pierwszy, ciągle było dla niego zastanawiające, jak to możliwe że ona jest taka radosna. Cóż, nie wszyscy urodzili się jako radosne jednorożce. Ale ten jednorożec ewidentnie miał jakiś problem z nogą. Cóż może będzie umiał temu zaradzić. - Hmm całkiem, spokojnie. Na pewno nie były tak emocjonujące i pełne wrażeń jak te które spędziła pani, panno Nox.- ze spokojem przyglądał się Gryfonce i próbował wyczytać z jej sposobu poruszania się rodzaj obrażeń. Nie było to takie trudne, gdyż dzisiaj miała spódnię. I to całkiem krótką. Cudownie Panno Nox, sama mnie Pani prowokuje. Na jego twarz wpłynął zadziorny uśmieszek a źrenice poszerzyły się. - Kto Panią tak skrzywdził?- zapytał i zbliżył się do Gryfonki nie odrywając wzroku od jej dużych oczu.
Spódniczka była najwygodniejsza. Nie uciskała nogi i dziewczyna mogła swobodnie się poruszać. Nawet jeżeli ukazywało to i owo… oczywiście mówię o ranie! Każdy miał inny sposób na radzenie sobie z problemami, a u niej był to uśmiech i udawanie, że nic takiego się nie stało. Tak więc słysząc pytanie z ust profesora na początku posłała mu zdziwiony wyraz twarzy, mówiący: „Ale że co?”, dopiero po krótkiej chwili zaśmiała się pod nosem i wymamrotała. - Tak jak myślałam, przed panem nic się nie ukryje! – ten entuzjazm i radość wcale nie zapowiadały tego co dziewczyna miała do powiedzenia. Na samą myśl powinna zmarkotnieć, a w jej oczach powinien pojawić się strach, a ona… ignorując całą powagę sytuacji oparła się tyłkiem o oparcie kanapy i poprawiając spódniczkę kontynuowała swoją historię – Można powiedzieć, że na początku ferii miałam… mały wypadek – tak, ależ oczywiście, taki malutki nic nie znaczący. Panienka Nox nie potrafiła kłamać. Dlatego po prostu w towarzystwie bliskich jej osób nawet nie poruszała tego tematu. Wtedy nie musiała mówić o tym co się stało, a dodatkowo nie musiała kłamać. Dlatego oprócz nauczycieli i dwóch osób nikt inny nie wie co tak naprawdę się stało w tym lesie… No ale pan Fredrick był profesorem… dlatego nie czuła żadnych oporów przed podzieleniem się tą historią – miałam bliskie spotkanie z wilkołakiem – wydukała całkowicie niewzruszona tą sytuacją – dodatkowo udało mi się przeżyć – gryffonka zaśmiała się pod nosem i tylko na chwilę można było dostrzec niepewność na jej twarzy. Gdyby nie ukrywała swoich emocji, reagowałaby tak jak każdy inny człowiek. Bała się… na samą myśl o tym co się tam działo, o tym co się mogło stać… dostawała gęsiej skórki… - więc prawdopodobnie wykorzystałam moją pulę szczęścia do końca życia.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Ehh panna Nox nie potrafiła kłamać. Nawet gdyby chciała, to z pewnością dobrze by się to nie skończyło. Wyraz jaki przybrała jej twarz nieco rozbawił profesora, ale nie dał tego po sobie poznać. - Nic, moja droga.- odchrząknął i dalej wpatrywał się w Gryfonkę z zaciekawieniem. Oparła się o jego kanapę jakby nigdy nic i co jakiś czas poprawiała spódniczkę. No profesorku czas rozpocząć grę. Wysłuchał jej historii, analizując każde słowo. Zaczęło się niewinnie, wypadek. To się zdarza co drugiemu uczniowi. Łamagi. Dalsza część jej opowieści wprawiła Fredericka w osłupienie. Rana, od spotkania z wilkołakiem?! A ona opowiada o tym jakby to był wypad na lody z przyjaciółką! On chyba śni. - Że co proszę?! Przeżyłaś jakimś cudem spotkanie z wilkołakiem i paradujesz z rozciętą nogą po całej szkole?!- prawie wykrzyczał w stronę Gryfonki. Sam doskonale znał skutek jaki niosło ze sobą ugryzienie, więc miał prawo się wkurzyć. Po Lilith spodziewał się większego rozsądku. - Powinna Pani od razu do mnie przyjść! Czy nie uważała Pani na lekcjach o tych niebezpiecznych stworzeniach?! Nie wie Pani czym skutkuje jego ugryzienie?- wydyszał i starał się opanować swoje emocje. Wziął głęboki oddech, odliczył do dziesięciu i przymknął oczy na ułamek sekundy.* Spokojnie Bonmer, unormuj puls i ochłoń* pomyślał i wrócił do swojej dawnej chłodnej pozy. Bez zbędnych ceregieli chwycił rękę Gryfonki i posadził ją na swoim biurku. - Nie ruszaj się stąd.- warknął,odszedł od dziewczyny i zaczął szukać porcji eliksiru wzmacniającego oraz jasnobrązowej mazi którą niedawno sam stworzył. Wrócił na swoje miejsce i kucnął przy rozciętej nodze. Uczennica chyba nieco się zawstydziła gdyż ścisnęła swoją spódnicę. Dobrze niech czuje się nieswojo, zasłużyła. Bonmer nałożył na swoje zimne palce porcję specyfiku i wsmarował powoli w ranę. A potem jakby nigdy nic wyprostował się. Stojąc dalej przed rozkraczoną Panną Nox, uśmiechnął się do niej i zbliżył jeszcze bardziej, jednak nie na tyle by jakakolwiek część jego ciała stykała się z Lilith. - To eliksir wzmacniający, proszę go wypić po powrocie do dormitorium.- postawił buteleczkę na biurku, odwrócił się i zasiadł na krześle.
Ta reakcja bardzo ją zdziwiła. Nie sądziła, że nauczyciel podejdzie do tego tak… emocjonalnie. Zawsze jej się wydawało, że jest chłodny i opanowany, bez względu na sytuację. Nawet nie pomyślałaby, że taki ludzki odruch u nauczyciela ucieszy ją. Lilitka zaśmiała się pod nosem widząc te nerwy. - Spokojnie profesorze. Jak na chodzenie z rozciętą nogą, jest pan dopiero drugą osobą, która w ogóle to zauważyła! – widać było, że dziewczyna jest rozbawiona tą sytuacją – Zresztą już teraz nie wygląda to tak źle jak na początku… – wydukała zerkając na blizny. Wybaczyła mu ten brak logiki. Trudno było przyjść do nauczyciela, którego nie było na feriach. No ale cóż mogła do niego przyjść ledwo po skończeniu ferii… ale nawet o tym nie pomyślała… przecież było w porządku wszystko więc czemu powinna się tym przejmować. Kiedy nauczyciel podniósł ją i posadził na biurku… prawdę mówiąc nie zdążyła nawet zareagować, a on już warknął w jej stronę, by nie odchodziła na krok. Westchnęła pod nosem i machając nogami do przodu i do tyłu zaczęła swój krótki wykładzik. Czyli odpowiedź na pytanie retoryczne profesora – ugryzienie wilkołaka może skutkować dostaniem się, można powiedzieć, jadu do ciała ofiary. Skończyć się to może w prostu sposób. Człowiek zamienić się może w wilkołaka i każdej pełni może tracić kontrolę nad swoim ludzkim ciałem. Zapobiegać temu mogą specjalne eliksiry – powiedziała z dumą. Wcześniej również wiedziała co nieco o wilkołakach, ale po tym wypadku miała dużo wolnego czasu, a co za tym idzie zaczęła się szkolić w zakresie istot magicznych. To co ją spotkało może się powtórzyć… nie tylko z tym jednym rodzajem magicznego stworzenia. Gdy do niej wrócił posłała mu szeroki uśmiech, który zniknął z twarzy tak szybko jak się pojawił, gdy profesor Frederick dobrał się do jej nogi. Oczywiście, że ścisnęła spódniczkę, a jej twarz zapłonęła w pewnym momencie. Wpatrywała się jak jej rana pokrywana jest dziwnym czymś. Kiedy tylko wstał miała ochotę zacisnąć nogi, jednak uniemożliwił jej to w bardzo prostu sposób. Z tym wielkim wyrazem zakłopotania i zawstydzenia na twarzy wpatrywała się w niego przed dłuższą chwilę… - Do… do… dobrze – wydukała i gdy tylko zyskała taką możliwość złożyła razem nogi… Jak to zwykle było z profesorem, usiadł jak gdyby nigdy nic na swoim miejscu. A ona nawet nie zdążyła zejść z biurka! Dopiero kiedy Lilith miała pewność, że profesor już siedzi zeskoczyła na ziemię, oczywiście poprawiając spódniczkę i odwróciła się na pięcie w jego stronę. - Dziękuję… – dodała po dłuższej chwili ciszy. Musiała przyznać, że cała ta reakcja profesora sprawiła, że poczuła się… jakoś tak lepiej?
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Fakt, zachowanie Fredericka delikatnie odstawało od normy. Nie miał w zwyczaju się tak denerwować, ale ten temat był jego czułym punktem. Nie chciał aby uczennica cierpiała z powodu swojej lub czyjejś głupoty. Wyrecytowana przez nią formułka spowodowała parsknięcie nauczyciela. Czyli jednak słuchała co nieco na lekcjach. Jeszcze bardziej rozbawiła go jej reakcja na zaistniałą przed chwilką sytuację. Czerwona jak burak i jąkająca się Panna Nox, była jego ulubioną. Bonmer wprost uwielbiał wprawiać ją w zakłopotanie, ot tak, bo mógł. Odkąd pamiętał, jej drobna osóbka zawsze tak reagowała. Ale była inna niż pozostałe uczennice. Niekomfortową sytuację zawsze przerywała śmiechem, zachowywała się, jakby nic się nie stało. Najprawdopodobniej nie odbierała tego przez pryzmat dwuznaczności. Potrafiła odnaleźć się w każdej sytuacji, tym między innymi zapunktowała u Bonmera. Widząc że uczennica dalej siedzi na jego biurku, odchrząknął - Możesz już zejść. Chyba że chcesz abym przez kolejne czterdzieści pięć minut miał widok na twój okrągły tyłek.- rozszerzył nieco oczy a jego brwi uniosły się pytająco. - Nie ma za co. Następnym razem informuj mnie o takich zdarzeniach...choć mam szczerą nadzieję, że nie będzie następnego razu. A tymczasem przejdźmy do rzeczy. Tu masz listę składników potrzebnych do Eliksiru Wiggenowego który dzisiaj postarasz się uwarzyć i nikogo nie zabić przy okazji.- Bonmer podał jej pergamin z wypisanymi ingrediencjami oraz miejscami gdzie się znajdują. Długo nie musiała szukać gdyż wszystko znajdowało się w jednej z szafek oraz dwóch szufladach. Profesor w tym czasie wyjął kociołek i inne potrzebne przyrządy. Chciał również założyć jedną ze zbroi która stała na korytarzu. Bo nigdy nie wiadomo kiedy dostaniesz w głowę kociołkiem. Przedmioty rozstawił na swoim biurku by lepiej widzieć co też Panna Nox będzie czyniła. Obok kociołka pozostawił drugi kawałek pergaminu z instrukcjami dotyczącymi eliksiru. A brzmiały one następująco:
1.Do kociołka dodać krew salamandry aż eliksir zmieni kolor na czerwony. 2.Zamieszać dwa razy w prawo, aż eliksir zmieni kolor na pomarańczowy. 3.Dodać krew salamandry, aż eliksir zmieni kolor na żółty. 4.Zamieszać delikatnie dwa razy w lewo i raz w prawo, aż eliksir zmieni kolor na zielony. 5.Dodać krew salamandry, aż eliksir zmieni kolor na turkusowy. 6.Podgrzać, aż eliksir zmieni kolor na indygo. 7.Dodać krew salamandry, aż eliksir zmieni kolor na różowy. 8.Zmniejszyć ogień, aż eliksir zmieni kolor na czerwony. 9.Dodać pięć kręgosłupów skorpeny. 10.Zwiększyć temperaturę podgrzewania, aż eliksir zmieni kolor na żółty. 11.Dodać kolejnych pięć pokrojonych kręgosłupów skorpeny. 12.Dodać śluz gumochłona, aż eliksir zmieni kolor na fioletowy. 13.Zamieszać pięć razy w lewo i trzy w prawo, aż eliksir zmieni kolor na czerwony. 14.Dodać śluz gumochłona, aż eliksir zmieni kolor na pomarańczowy. 15.Mieszać, aż eliksir zmieni kolor na żółty. 16.Zwiększyć ogień, aż ponownie zmieni kolor na pomarańczowy. 17.Dodać wodę miodową, aż eliksir zmieni kolor na turkusowy. 18.Podgrzać, aż eliksir zmieni kolor na różowy. 19.Dodać krew salamandry, aż eliksir zmieni kolor na zielony. Brzmiało to dość skomplikowanie, jednak w rzeczywistości nie było takie trudne. Do tego Bonmer nie będzie spuszał oczu z Gryfonki więc powinno się udać. Zdjął swoją marynarkę i powiesił na krzesie, po czym zasiadł za biurkiem i czekał aż Lilith przyniesie wszystkie ingrediencje.
Dziewczyna zerwała się z miejsca i rozpoczęła poszukiwania składników. Musiała przyznać, że to była jej ulubiona część tych zajęć… chociaż wybuch kociołka i zdemolowanie pół gabinetu Fredricka mogło być równie ekscytujące, co niebezpieczne. No cóż nie rozdrabniajmy się nad pierdołami. Dziewczyna przyniosła wszystkie składniki i ułożyła je na biurku i z wielkim entuzjazmem zerknęła na instrukcje. Chyba jeszcze nigdy nie wyparowały z niej wszystkie emocje tak szybko. Czerwony, pomarańczowy, żółty, zielony, turkusowy, indygo, różowy… wróć… co to kurde jest indygo! Gryffonka podniosła wzrok na profesora widocznie zmieszana. - Jeżeli by pana tutaj nie było, to chyba bym nie miała kogo zabić… – wydukała wpatrując się ponownie w mix słów, który nie miał dla niej sensu. Wzięła głęboki oddech i uderzyła się w policzki chcąc się w miarę ocucić. A wraz z tym gestem wrócił szeroki uśmiech. - Najwyżej zniszczę panu gabinet, mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko! – i bez ostrzeżenia wzięła krew salamandry wlewając jej wręcz od serca. Nigdy nie trzymała się proporcji. Może właśnie dlatego wszystko i wszyscy cierpieli przy jej gotowaniu i przygotowywaniu eliksirów. Pojawił się kolor czerwony. Dzięki bogu, że profesor nie zabrał jej tej instrukcji. Dziewczyna zamieszała dwa razy i ponownie dodała krew. - Profesorze… – zaczęła niepewnie wpatrując się jak po kolejnym mieszaniu eliksir zmienił ponownie kolor – jaki to jest kolor indygo?
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
- Zawsze mogłabyś zabić samą siebie Nox.- odpowiedział i aby lepiej widzieć kociołek, wstał z krzesła i podszedł bliżej do Gryfonki. Po wyrazie jej twarzy śmiało mógł stwierdzić że kompletnie nie wiedziała o co chodzi. A to nowość. Eliksir Wiggenowy był chyba jednym z prostszych wywarów. Przynajmniej dla Fredericka, ale jemu niewiele rzeczy sprawiało trudności. - Jeżeli moja kanapa oraz dywan ucierpią to nie pytaj jaki los spotka Ciebie.- zaszedł ją od tyłu i nachylił się nad jej uchem. - Nie spodobałoby Ci się to co zrobiłbym z Tobą, Panno Nox.-odchodząc niby to przypadkiem musnął dłonią jej lewą rękę uśmiechając się przy tym zadziornie. Rumieniec na jej twarzy spowodował uczucie niesamowitej satysfakcji. Gryfonka rozpoczęła proces warzenia od dość dużej ilości krwi salamandry, jednak nie był to błąd. Krew salamandry była jednym z najważniejszych składników. Jednak proporcje to proporcje i należy się ich trzymać. - Proszę uważać z niektórymi składnikami. Precyzja to klucz do sukcesu. A przesada to drzwi do Twoich wnętrzności na mojej ścianie. Więc uważaj co robisz, Lilith.- z pełną powagą powiedział Nauczyciel i przeszył uczennicę szmaragdowym spojrzeniem. Na jej kolejne pytanie zwątpił. No kto jak kto, ale kobieta powinna znać taki kolor jak indygo. - Indygo ma kolor ciemnobłękitny. Sama go rozpoznasz gdy pojawi się w kociołku, moja droga.-skrzyżował ręce na piersi i bacznie obserwował dłonie Nox. No, ciekawe co z tego wyjdzie. Oby nic co przeżre biurko Bonmera na wylot.
- No tak… ale akurat tego nie byłabym już świadoma po fakcie – zaśmiała się pod nosem. No cóż jak zginie marnie przy kociołku to… nie… nie może przecież zginąć marnie przy kociołku! Akurat jak udało jej się przetrwać walkę z wilkołakiem, to śmierć przy kociołku byłaby wręcz… żałosna. Dziewczyna się opamiętała i wróciła do pracy, kiedy nagle poczuła oddech profesora na swojej szyi. Oczywiście jej twarz przypominała teraz wywar w pierwszym stadium. Lilith odchrząknęła i uśmiechnęła się szeroko. - Ta… tak myślałam! – no cóż. Chyba nikomu nie uszłoby na sucho zdemolowanie gabinetu nauczyciela… nawet przez przypadek. Mężczyzna się z nią bawił, a ona nie miała o tym zielonego pojęcia. po prostu nie mogła powstrzymać reakcji zawstydzenia, które ją nawiedzały. Wywar przybrał turkusowy kolor po kolejnym dodaniu salamandry. Dzięki bogu, że za każdym razem był to inny kolor, w innym wypadku dziewczyna pogubiłaby się przy trzecim punkcie. Słysząc ostrzeżenie ze strony Fredricka odwróciła się i wlepiała w niego swoje zamyślone spojrzenie przez kilka długich chwil – Tak jest! –jej reakcję można było porównać do żołnierza, który odpowiada generałowi na jego polecenie. Nie mogła wytrzymać i śmiejąc się pod nosem ze swojego wyobrażenie. Profesor Bonmer bardzo… ciekawie wyglądał w wojskowym mundurze. No i w końcu pojawił się kolor Indygo. - Oooo – wydobyła z siebie tylko ten… dziwny dźwięk i pochyliła się nad kociołkiem. Miejmy nadzieję, że jej to teraz nie wybuchnie w twarz – dobra, to ja już wiem jaki to indygo… ale czemu nie można było napisać ciemnobłękitny – wydukała pod nosem niezadowolona z tego, że ludzie tak komplikują sobie życie – a… no tak, błękitny nigdy nie kojarzy się z ciemnym kolorem, to pewnie dlatego… – skupiona na swoich rozmyślaniach panna Nox wlała kolejną dawkę krwi i nawet już nie zwracając uwagi na zmianę koloru kontynuowała swoje myśli na głos – a nie mogli tego jakoś inaczej nazwać? Indygo kojarzy mi się… z indykiem… to bym powiedziała, że jakiś brąz jest, a nie niebieski! Na swoich plecach poczuła wzrok profesora, zakłopotana się odwróciła i natychmiast wydukała. - Przepraszam… teraz mam zmniejszyć ogień prawda? – wracając do ważnych tematów, a raczej do takich, które interesowały profesora, nie czekając na odpowiedź zmniejszyła ogień i zerknęła na kolejny podpunkt.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Słowotok Panny Nox trwał chyba dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ilość słów jaka padła dzisiaj z jej buzi powinna zostać wpisana do księgi rekordów Guinessa. O ile młoda czarownica wiedziała co to w ogóle jest. Frederick nie ukrywał że cisza była jego najlepszą przyjaciółką. Pełne skupienie nie przychodziło od razu. Najpierw należało się wyciszyć, uspokoić, wyłączyć myślenie na jakiś czas. A brak jakichkolwiek dźwięków, sygnałów iż na terenie Zamku żyją ludzie, to było to uczucie. Jedynymi dźwiękami jakie wtedy wypełniały jego gabinet było bicie serca Bonmera i bulgoczący kociołek. Nauczyciel Eliksirów stawał nad swoim miejscem pracy i nie odrywał wzroku od swoich dłoni. Analizował każdy ruch aby nie popełnić błędu. Niektórzy ten stan nazywają transem. Bonmer trwał w nim aż do momentu ukończenia swojego dzieła. Gdy był pewny że eliksir spełnia swoje zadanie, przelewał go do buteleczki lub fiolek. Było to zajęcie dość wyczerpujące, chociaż pewnie każdy myślał że tworzenie eliksiru to prawie jak gotowanie zupy. Tak, tylko w odróżnieniu od zupy, ona nie jest w stanie pozbawić Cię twarzy. A jeżeli już przy jedzeniu jesteśmy. Po raz kolejny Panna Nox dała popis swojej wiedzy. Albo niewiedzy. Indyk? Naprawdę? Frederick spojrzał na nią z politowaniem i ciężko westchnął*Merlinie, cóż ja Ci takiego uczyniłem? Dlaczego karzesz mnie taką głupotą? Czy nie możesz obdarować mnie jednym, jedynym talentem który będzie wiedział co robi?* przerwał swój wewnętrzny monolog i podszedł do uczennicy. - Jeżeli indygo kojarzy się Pani z indykiem to współczuję przyszłemu mężowi. Zamiast koszuli w tym kolorze ubierze go Pani w surowe zwierzę.- wymamrotał i zerknął na uczennicę. - Dokładnie tak Panno Nox. Proszę kontynuować swoją pracę i wykrzesać z siebie choć odrobinę skupienia. To nie boli, proszę mi zaufać- wyszeptał z lekką nutką ironii. Stanął dość blisko Gryfonki i czekał co zrobi dalej. Mogłaby być naprawdę dobra w sztuce jaką jest warzenie eliksirów, jedyną przeszkodą było jej roztrzepanie i nieuwaga.
Każdy gest i zachowanie mężczyzny ją rozpraszało. Jak miała się skupić, kiedy stał tak blisko niej? Kiedy czuła blisko siebie jego obecność, to ją rozkojarzyło. Myślała o milionach innych rzeczach, byleby nie myśleć o chwili obecnej. Wzięła głęboki wdech i spojrzała na instrukcję. A co by było, gdyby dziewczyna przeskoczyła kilka kroków? NIE! Natychmiast okrzyczała się w myślach. Nie mogła tego zrobić nie ważne jak bardzo ją to kusiło. Im bardziej się skupi na eliksirze tym szybciej będzie mogła go skończyć. Kolejny wdech. Na kilka chwil zamknęła oczy, chociaż dla niej trwało to wieczność. Wyciszyć się. Zapomnieć o otaczającym ją świecie, zapomnieć o profesorze Bonmerze, zapomnieć, że boli ją noga, zapomnieć o wszystkim z wyjątkiem zadania. Kiedy Lilith otworzyła oczy była całkowicie wyciszona. Już nawet uśmiech znikł z jej twarzy, a ona zerkając na instrukcję wykonywała kolejne polecenia w ciszy i… zgrabnie? Bez zastanowienia? Tak robiła wszystko tak, jak powinno być zrobione. Oczywiście, że mogła popełniać błędy, nie była profesjonalistą. Ale kiedy skupiała swoją uwagę w 110% na czymś nie było mowy o popełnianiu błędów. Taka natura perfekcjonisty. Pięć kręgosłupów skorpeny, temperatura, kolor żółty, znów skorpena teraz śluz gumochłona, fiolet… co jest? Czemu nie jest fioletowe? Dziewczyna niepewnie wpatrywała się w eliksir i odetchnęła z ulgą widząc jak kolor się pojawia. Pięć, trzy, czerwień – teraz już nawet nie zwracała uwagi tak dokładnie jak wcześniej na wywar, tylko zerkała na kolejne punkty na liście – śluz, pomarańcz, żółty, ogień, pomarańcz – sięgnęła prawą ręką po wodę miodową i zerknęła na resztę punktów, które pozostały do zrobienia. - Miód, turkus, ogień, róż – powoli słowa wypływały z jej głowy, przez usta. Skróty myślowe ułatwiające jej prace nie były skomplikowane, ale pomagały – krew, zieleń kończy. Po dodaniu ostatniego składnika zrobiła krok w tył nawet nie zwracając uwagi czy profesor dalej tam stoi, czy na niego wpadnie czy jednak nie. Całkowicie zapomniała o jego obecności w tym pomieszczaniu.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Bonmer wpatrywał się w Lilith przez następne pół godziny. Po prostu stał i obserwował każdy jej ruch. Nie było tajemnicą że obawiał się wybuchu ale coś się zmieniło. Czyżby Panna Nox wzięła sobie do serca jego jak dotąd czcze gadanie? Po wyrazie jej twarzy i ogólnym zachowaniu, można było stwierdzić że tak. Dziewczyna całkowicie się wyłączyła. Zapomniała chyba nawet o Fredericku, a to nie było zbyt proste gdy ten stał nad nią jak nad małym dzieckiem. Jej usta były zupełnie nieruchome, zniknął z nich serdeczny uśmiech. Wyglądem przypominała teraz Bonmera, kilka lat wcześniej. W tej ciszy absolutnej dało się słyszeć szepty Gryfonki. Dobrze, miała kontrolę nad tym co robi. A przede wszystkim, wiedziała co robi, a to najważniejsze. Eliksir co chwilę zmieniał barwę. Kolejność kolorów zgadzała się z instrukcjami jakie dał jej nauczyciel, więc nie było mowy o pomyłce. Gdy ciecz przybrała zieloną barwę, Fred odetchnął. Lilith dała sobie radę, a pewnie sama na początku w to nie wierzyła. Ale kim byłaby panna Nox, gdyby sekundę po skończeniu nie wróciła do swojego dawnego ja. Cofnęła się gwałtownie w tył co spowodowało że wylądowała prosto w ramionach Bonmera. Siła z jaką to zrobiła była na tyle mocna że nauczyciel niemal wylądował na tyłku. - Panno Nox jeżeli miała Pani ochotę się do mnie przytulić, trzeba było powiedzieć wcześniej.- odchrząknął i posłał nastolatce swój słynny zadziorny uśmieszek mrużąc przy tym ciemnozielone oczy. Odsunął się jednak od dziewczyny i podszedł do kociołka. - Całkiem nieźle. Eliksir nadaje się do użytku, tym samym Pani powoli zwiększa swoje umiejętności. Oby ta wiedza szybko nie wyfrunęła z Pani głowy.- odrzekł, przelał eliksir do buteleczki, zakorkował i schował do szafki. - Na dzisiaj to już wszystko. Proszę uważać na nogę i nie przemęczać jej zbytnio. Widzimy się na kolejnych zajęciach. Poinformuję Panią jeżeli będę miał chwilę czasu. A teraz, żegnam.- obdarzył ją łagodnym spojrzeniem i odwrócił się do swojego biurka.
Dziewczyna poczuła na plecach coś… kiedy podniosła głowę w górę zobaczyła z dołu swojego nauczyciela. Przez kilka minut wpatrywała się w niego, nie do końca wiedząc co się właśnie stało. Jednak jego słowa ją opamiętały i odskoczyła w stronę kociołka… potrącając go! W ostatniej chwili go złapała i postawiła ponownie na pierwotnym miejscu. Odetchnęła z wielką ulgą i zaśmiała się pod nosem czując wzrok profesora. Dzięki bogu, że się nie poparzyła! - Postaram się zapamiętać! – no jak to na Lilitkę przystało, całkowicie zapomniała wszystko co przed chwilą zrobiła. Miejmy nadzieję, że przypomni jej się to wtedy kiedy znowu będzie musiała to powtórzyć. Jednakże teraz najbezpieczniej jest się wyewakuować zanim profesor zapyta ją o cokolwiek na temat zajęć. Wycofując się w miarę szybko złapała książkę z notatnikiem, które wcześniej zostawiła gdzieś z boku. - Dziękuję za pomoc! Będę uważać! – powiedziała już przy drzwiach. Przed samym wyjściem odwróciła się do nauczyciela. – Do widzenia! – dodała na pożegnanie posyłając mu uśmiech. Znów wrócił do niej cały entuzjazm i radość, która wcześniej wyparowała w tajemniczych okolicznościach. Jeszcze przed wyjściem ukłoniła się jak jakaś dama dworu i po chwili zniknęła za drzwiami.
Myślała, że ta sytuacja w klasie eliksirów nie będzie miała konsekwencji. W końcu prefekt pomógł jej ogarnąć sytuację i wszystko było dobrze. Była wręcz bardzo zaskoczona kiedy dostała list od nauczyciela eliksirów każący jej się stawić u niego w gabinecie. Ups. Chyba sięjednak dowiedział, a to oznaczało, że będzie miała kłopoty. Niezadowolona przebrała się w pokoju w jakieś mniej wyzywające rzeczy (ostatnio miała dziwną tendencję do ubierania się seksownie, a to zdecydowanie nie pasowało do spotkania się z nauczycielem. I tak już miała przerąbane). Kiedy pojawiła się pod gabinetem zapukała cichutko, ale zanim usłyszała odpowiedź nacisnęła na klamkę i i tak wparowała do gabinetu. - To nie ja! Wrobili mnie! - Krzyknęła już na wstępie mając nadzieję, że chodzi o co innego i będzie mogła prędko stąd wyjść. Zdecydowanie nie marzy jej się jakaś wielka kara, a tego się właśnie spodziewała. Cholera. Mogła lepiej uważać kiedy ważyła eliksir miłosny. - A nawet jeśli to ja, to to był czysty przypadek! - Dodała po chwili kompletnie zaprzeczając poprzedniej wypowiedzi. Jak tu ogarnąć taką kobietę, która sama siebie nie ogarnia? Najpierw się broni, potem przyznaje. Liczy, że jej się nie oberwie i wszyscy będą żyli w niewiedzy, a potem zaczyna się tłumaczyć. Już chyba było lepiej kiedy była ciągle na uboczu i prawie do nikogo się nie odzywała.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Bonmer siedział właśnie w swoim gabinecie i odpoczywał po całym dniu. W jego kominku płonął ogień, a nauczyciel czytał jakąś mugolską książkę. Jego głowa niemiłosiernie pulsowała od samego rana. Stępiło to trochę jego zmysły, jednak dalej pozostał sobą. Musiał, a to z uwagi na wizytę jaką sam sobie załatwił.* Mogłeś dać sobie święty spokój. Ona teraz zajęłaby się swoimi sprawami a Ty leżał byś w swoim łóżku.* te zdania ciągle przemykały w umyśle Fredericka. Ale nie mógł jej darować tego wybuchu. O mało nie zniszczyła całej klasy swoimi eksperymentami. Skoro chciała nauczyć się czegoś więcej to wystarczyło przyjść do niego. Każdy uczeń to wiedział. Ale Panna Brockway wolała robić eliksiry na własną rękę. Mimo iż była perfekcjonistką co Bonmer zdążył zauważyć to nie przykładała się do eliksirów! Powinna zdecydowanie bardziej uważać na lekcjach i skupiać się na tym co robi. Ehhh, czy każda kobieta musi być tak roztrzepana. Słysząc kroki na korytarzu, złapał się za głowę i przybrał chłodną maskę. Jego uszy uraczył krzyk i głupie tłumaczenia. Głowa zapulsowała mocniej a nauczyciel zmrużył oczy. - Może przestałaby się Pani wydzierać. Nie jest to przydrożna knajpa a mój gabinet Panno Brockway.- powiedział spokojnie, poprawił marynarkę i kontynuował - Skoro skończyła Pani swoje jakże mizerne tłumaczenia zapraszam bliżej.- spojrzał na dziewczynę która ruszyła ku niemu niepewnym krokiem. Wbił w nią swoje ciemnozielone oczy i wysilił się na uśmiech. - W ramach kary, mam dla Pani pewne zadanie.-odchylił się ukazując stertę brudnych kociołków. - Wyszoruje je Pani na moich oczach. Bez użycia jakiejkolwiek magii. Gąbka, płyn i ściereczka leżą w dolnej szafce. Powodzenia, może to da Pani trochę do myślenia i zacznie Pani uważać z eliksirami.-odparł i usiadł na kanapie z której miał idealny widok na swoje biurko i Vittorię.
To naprawdę był przypadek. Kto by pomyślał, że wystarczy kilka minut zbyt długo trzymanego pod kociołkiem ognia, by ze standardowego eliksiru miłosnego wyszła jakaś breja. I powiem szczerze, że dziewczyna nie poradziłaby sobie z tym sama. Przede wszystkim dla tego, że bała się, że ów maź jest trująca czy parząca. Zdecydowanie nie chciałaby skończyć w skrzydle szpitalnym tylko dlatego, że chciała dać Edwardowi małą nauczkę. Ostatecznie i tak to zrobiła, jednak za drugim razem eliksir uwarzyła w jednej z łazienek – w skupieniu i ścisłej tajemnicy. Co było dalej? Cóż. To już wyłącznie jej sprawa. Ona się nie przykładała do eliksirów?! No, w sumie prawda. Była chyba w tym zbyt pewna. Przez to łatwo było o nieuwagę, a w następstwie tego o nieszczęście. Jednak naprawdę lubiła ten przedmiot. Samego nauczyciela również mimo iż spędziła w Hogwarcie zaledwie 1,5 miesiąca. Był w sumie sympatyczny. - Przepraszam, wyrwało mi się – Powiedziała już zdecydowanie ciszej w momencie, w którym to nauczyciel ją uświadomił, że krzyczy. Poza tym mizerne tłumaczenia? No weź. Coś w końcu musiała powiedzieć. To chyba dobrze, że nie uważała swojego wybryku za coś dobrego i prawidłowego, no nie? Podeszłą w każdym razie do biurka nie spuszczając z niego oczu. - Ale... Ale to zajmie chyba z rok – Powiedziała widząc stertę kociołków. No to już chyba była lekka przesada! Przecież ona nigdy stąd nie wyjdzie. Spojrzała jeszcze na nauczyciela błagalnym wzrokiem, a gdy ten nie odpuścił podeszła do dolnej szafki i wyjęła z niej co trzeba. Bardzo niezadowolona wzięła się za pierwszy kociołek. Jej mina wskazywała na to, że na prawdę bardzo nie pasuje jej ta sytuacja. - Nie można jakoś inaczej? - Spytała spoglądając na nauczyciela kątem oka. Wciąż wyrażała nadzieję, że może uda jej się z tego jakoś wywinąć. Albo chociaż że jej wyrok zostanie złagodzony.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Ona zdecydowanie przesadzała. Rok to zajęłoby jej zeskrobywanie z kociołków smarków trola. Ohydne to i jak zaschnie to bez magii nie ma możliwości zmycia tego paskudztwa. Bonmer doskonale o tym wiedział. Ciężko było mu się przyznać ale miał do czynienia z takimi przypadkami. Gdy był młody pomimo swojego talentu do eliksirów, zdarzył mu się wybuch albo dwa. Szorował kociołki właśnie z tej mazi przez bite sześć godzin aż nauczyciel się nad nim ulitował i odesłał do dormitorium. To nauczyło go poniekąd wytrwałości...no i kolejności składników w eliksirze wiggenowym. Bonmer rozsiadł się wygodniej i pomiędzy czytanymi wierszami spoglądał na pannę Brockway. Jak zawsze chciała się wymigać od ciężkiej pracy. Ci uczniowie są jacyś leniwi. Jak nie, nieodpowiedzialna Panna Nox to leniwa panna Brockway. Frederick słysząc jej słowa, po raz kolejny zmrużył oczy i uśmiechnął się w duchu. Jakoś inaczej tak? Zaraz Ci się odechce inaczej. Nauczyciel wstał z gracją, odłożył książkę i podszedł do Vittori. Stał przed nią na tyle blisko żeby wprowadzić ją w zakłopotanie, jednak nie ośmielił się jej tknąć. W końcu była jego uczennicą. Wbił swoje szafirowe oczy w jej niebieskie spojrzenie i powiedział ściszonym głosem. - Teoretycznie można by inaczej, ale nie sądzę aby się to Pani spodobało.- na jego usta wpełznął zadziorny uśmieszek - Poza tym jest Pani moją uczennicą.-wyszeptał nie spuszczając wzroku z Brockway. - Zatem proszę się zabierać za szorowanie bo spędzi tu Pani całą noc, a tego byśmy nie chcieli.- odparł normalnym już głosem i powrócił na swoje dawne miejsce, jakby nigdy nic. Uwielbiał bawić się swoimi uczniami. Nigdy jednak nie zrobił im krzywdy i nawet nie zamierzał. To były tylko takie gierki. Ach, jaki żartowniś z tego Bonmera. Przegarnął swoje kruczoczarne włosy i ponownie skupił się na książce.
Przesadzała czy nie przesadzała, to i tak nie było przyjemne zajęcie. A gdyby się dowiedziała, że nauczyciel ma te same doświadczenia i przekłada je na uczniów, to na pewno by się zirytowała jeszcze bardziej. Stwierdziłaby bowiem, że mści się za krzywdy, których doznał sam w przeszłości, a przecież ona naprawdę nie zrobiła nic takiego. Sala była czysta i gdyby nie jakaś papla, to nigdy by się tego nie dowiedział. Miała tylko nadzieję, że to nie prefekt mu powiedział. Jakoś tak zaufała mu wtedy, że zatrzyma to wszystko dla siebie. To nie to, że jest leniwa. Jednak jest dziewczyną i zdecydowanie nie miała ochoty wyjść stąd śmierdząc jakimiś przepalonymi kotłami i zmęczeniem. Co w tym niby przyjemnego? Szczególnie, że przecież coś takiego można załatwić jednym machnięciem różdżką. Od czego w końcu miała magię, co!? Przecież po to jest różdżka, żeby ją używać. Dobrze, że chociaż zdjęto już z niej namiar i obecnie może czarować kiedy chce – nawet poza szkołą, choć rzadko się poza nią przenosiła. Nie miała gdzie. Jedynie do Hogsmeade. Kiedy się tak zbliżył na chwilę wstrzymała oddech. Czy to nie było zbyt... Bezczelne jak na nauczyciela? Tego się zdecydowanie nie spodziewała. Czyżby on jej jawnie sugerował załatwienie tego łapówką dość konkretnego rodzaju? Uchyliła lekko usta, ale się nie odezwała przez pierwsze kilka chwil. - Mam niejasne wrażenie, że profesor mnie podrywa... - Wyszeptała dość cicho nie odsuwając się od niego. Nie odsunęła się również, ani nie wyglądała na szczególnie przestraszoną. Zdecydowanie nie da się zdominować. Ani sprowokować, bo nie jest kimś kto wchodzi pierwszej lepszej osobie do łóżka. Do raczej jej często ktoś chciał tam wleźć mimo że nie była zbyt towarzyska. Nie miała pojęcia, że to z powodu 12% krwi wili o której kompletnie nie miała pojęcia (nie znała swojego biologicznego ojca, a przez to i pełni swojego pochodzenia). - Niech mi profesor nie sugeruje, bo się jeszcze zakocham – Mruknęła kiedy ten nagle się od niej odsunął i odszedł. A to dupek. Chyba jednak przestanie go tak bardzo lubić. W każdym razie kipiąc ze złości zabrała się za szorowanie. O nie, nie zamierza się już do niego odzywać. Buc jeden!
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Ależ on wcale nie mścił się na uczniach. On wymagał aby każdy z nich nauczył się cierpliwości i ostrożności. Warzenie eliksirów to nie była ta sama czynność co robienie herbaty. Ostrożność była jednym z czynników które mocno wpływały na utratę kończyn. Jeden nieprawidłowy ruch, zbyt dużo składników mogło skończyć się naprawdę tragicznie. Te metody które stosował w nauczaniu były tylko powielaniem tych z przeszłości. Skoro zadziałało na Fredericku to czemu nie miało by przynosić rezultatów na innych uczniach. Myślą że posiadając magiczne umiejętności mogą zaradzić wszystkiemu. Jednak życie nie jest takie proste. I nawet tak "trudne" w ich mniemaniu czynności jak czyszczenie kociołków mogą być wykonywane bez użycia czarów. Ciężka praca nie boli a kształtuje charakter człowieka. Od szorowania kociołków jeszcze nikomu nie stała się krzywda, a tym bardziej nie śmierdział jak troll. Fakt ręce nie wyglądają jak po wyjściu z salonu ale można je umyć bez problemu. Bonmer poczuł że blizna na plecach zaczyna dawać się we znaki. Na początku zaczynała delikatnie piec lecz była to cisza przed burzą. Nauczyciel rozprostował się i odłożył książkę. Nie dane mu się było dzisiaj skupić. Zmiana pozycji wywołała silny ból, co można było zauważyć na twarzy Bonmera. Ściągnął brwi, lekko zacisnął usta aby nie wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Gdy ból minął wziął głęboki oddech i znów przywdział chłodną maskę. - Ja, podrywam? Skądże. Ja tylko uczę. Ale jeżeli Pani chcę mogę zacząć.- powiedział półgłosem i posłał dziewczynie sympatyczny (jak na niego) uśmiech. Chyba pierwszy raz uśmiechnął jak normalny człowiek. - Niech mi Pani nie mówi bo jeszcze się zarumienię. I jak ja bym wtedy wyglądał?- spojrzał na Pannę Brockway która właśnie szorowała wyjątkowo upierdliwą plamę. Szorowała tak zawzięcie i mocno że o mało nie wyszorowała dziury. - Spokojnie Panno Vittorio, już nie dużo Pani zostało. Jeszcze tylko cztery. A swoją drogą co u Pani słychać?-rzucił od niechcenia i podszedł do biurka opierając się o nie. Rana na plecach zdawała się rozpoczynać swój maraton bólu. Kolejna fala wywołała lekkie rozmycie obrazu, jednak Frederick starał się zachowywać jakby nigdy nic.
Ostrożność i cierpliwość to takie dwie cechy, które zdecydowanie nie nadawały się do dołączenia do jej charakteru. Często zdarzało jej się siedzieć na uboczu, będąc bardzo spokojną. Gdyby do tego jeszcze była cierpliwa, to chyba w życiu by nie wyrażała emocji – w końcu większość momentów w którym się otwierała to chwile gniewu czy poirytowania. Natomiast ludzi poznawała często wpadając na nich z powodu roztrzepania. I nawet jeśli to wady, to pozbycie się ich byłoby dla niej krzywdą. W pewnym momencie zauważyła, że nauczyciel dziwnie się krzywi. Nie mogła nie zwrócić na to uwagi skoro co chwilę spoglądała na niego spojrzeniem pełnym niezadowolenia. Nie wiedziała, czy powinna pytać. Wygrała z nią jednak ciekawość. - W porządku? - Zagaiła przekrzywiając twarz lekko w bok i na chwilę zaprzestając czynności. Może jeśli się źle czuje, to wypuści ją szybciej? Mycie jednego kociołka naprawdę trwało na tyle długo, że nie bardzo chciała tu spędzić całego wieczora. - Jak profesor chce, to może podrywać. Ciacho pan jest, to nie mam nic przeciwko – Wypowiedziała te słowa tak spokojnie i tak naturalne, jakby wcale nie były powiedziane do nauczyciela, a do zwyczajnego kolegi. Poza tym akurat była skupiona na wrednej, paskudnej, czarnej plamie, więc to ona aferowała więszkość jej myśli. Że też musi być taką perfekcjonistką nawet w stosunku do rzeczy, do których nie powinna. Cholera. - W sumie nudno. Dowiedzieć się, że przegrzana amortencja tworzy breję, która nie ma końca to najciekawsze wydarzenie tego tygodnia – Nie była osobą, która dużo o sobie opowiadała. Zdecydowanie wolała słuchać. Dlatego postanowiła przekierować rozmowę na profesora – Co tak naprawdę Cię.... Pana boli, że tak się pan krzywi? Moja obecność tutaj, czy coś się stało?
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Wychodziło na to iż mężczyzna niezbyt umiejętnie maskuje swój ból, gdyż Vittoria wychwyciła zmiany w jego zachowaniu. Nie zdziwiło go jej pytanie, nawet się go spodziewał. Chociaż nie ukrywajmy że wolałby pominąć tę drobną i nieistotną kwestię płomieni na swoim kręgosłupie. Przerabiał takie pytania już tysiąc razy, a odpowiedź tylko częściowo zmieniała swoją formę. - Tak, wszystko w porządku.-* to tylko blizna po ostatniej przemianie w potwora. Nic takiego.* dodał w myślach i zmrużył oczy. Szczerze nienawidził się za tą część siebie. Ciężko było mu to przyznać. W końcu to nie jego wina że został objęty tą klątwą, wszystkiemu winny był jego zakłamany ojciec. Od samego początku tkwiły w nim sprzeczne emocje. Jednocześnie był zafascynowany swoim nowym "ja", żądza mordu jaka się w nim wyzwalała była niesamowita. Jednak, jakiś pierwiastek dobroci który się w nim zachował, kazał mu się nienawidzić. Z zamyślenia wyrwało go kolejne stwierdzenie Panny Brockway. Ciacho? Nigdy nie słyszał podobnego określenia kierowanego w jego stronę. A ona była dość...bezpośrednia. Spodobało mu się to, inne uczennice zwykle albo się rumieniły i jąkały, albo pozostawały milczące. Vittoria była nieco inna. Bonmer w dalszym ciągu obserwował jak kolejny kociołek zostaje dość brutalnie potraktowany twardą stroną gąbki. - Nie wie Pani, na co się Pani zgadza. Miło mi słyszeć iż jestem...jak to Pani określiła? Ciachem?- zaśmiał się w duchu i ponownie oparł o biurko. - Nie przypominam sobie abyśmy przeszli na "Ty", Panno Brockway.- upomniał ze stoickim spokojem Vittorię i kontynuował. - Twoja obecność nie ma tu nic do rzeczy moja droga. Lubię towarzystwo uczniów. Przyczyna mojego mało sympatycznego wyrazu twarzy jest zupełnie inna. Ale nie musisz się martwić, nic mi nie jest.- odrzekł pół głosem i skierował swoje kroki w kierunku kanapy. Chyba wypowiedział te słowa w złą godzinę. Rana która rozciągała się niemal na całych plecach, z każdym krokiem nauczyciela stawała się wilgotniejsza. Tylko tego brakowało żeby to cholerstwo TERAZ się otworzyło! Na początku poczuł przeszywający ból który rozszedł się po jego całym ciele. Chwilę potem jego biała do tej pory koszula pokryła się szkarłatem. Bonmer przytłoczony bólem chwycił się za oparcie kanapy a kolana się pod nim ugięły.* Ogarnij się w tej chwili kretynie! Wstawaj i usiądź!* Wrzeszczał do siebie mężczyzna. Nogi jednak miały inne plany na dzisiejszy dzień i zupełnie odmówiły posłuszeństwa. Frederick zmrużył oczy i próbował opanować swój organizm. Jednym ruchem nadgarstka (oczywiście z użyciem różdżki) zamknął drzwi do swojego gabinetu aby nikt inny się tutaj nie dostał. Problemem pozostawała jedynie Panna Brockway. Chociaż nie wiem, czy dobre byłoby tutaj to określenie w obecnej sytuacji. - Panno Brockway...musi mi Pani pomóc...-wycharczał dalej klęcząc przy kanapie. Obraz delikatnie mu się zamazywał jednak ten problem w miarę skutecznie starał się opanować. - W szafce obok regału znajduje się brązowa maź i spory kawałek białego materiału, proszę mi je przynieść.- wyszeptał nauczyciel i podparł się drugą ręką.
Nie uwierzyła mu, gdy zapewnił, że wszystko jest w porządku. Jeśli taki duży facet ma problem z maskowaniem bólu to znaczyło, że musi go bardzo boleć. Ale co ona mogła zrobić? Nie znała się na magii leczniczej, a od tego było w Hogwarcie pełno osób – w Skrzydle Szpitalnym, była też jakaś nauczycielka. Jeśli by potrzebował pomocy, to na pewno by się do kogoś zgłosił. Przecież nie byłby na tyle głupi, żeby świadomie cierpieć, prawda? Wydawał się na to naprawdę zbyt inteligentny. Chociaż mimo wszystko w obecnej chwili dość irytujący. Bezpośredniość to cecha, która obudziła się w niej dopiero niedawno. Wcześniej była bardzo cicha, zamknięta. Nie odzywała się do ludzi, a jeśli już to najczęściej udawała kogoś, kim nie była. Jej całe życie było pełne fałszu i obłudy. Z czasem jednak z pomocą kilku osób udało jej się z tego wyrwać. Teraz codziennie poznawała nową siebie. Ostatnio się okazało, że potrafi być agresywna (w końcu nie każda dziewczyna złamałaby chłopakowi, który ją skrzywdził nos), otwarta, a do tego całkiem szczera. Całkiem przeciwnie, niż wcześniej. I dobrze się czuła z tą nową sobą. - Lubię ryzyko – Odpowiedziała spoglądając w jego stronę i mimowolnie puszczając oczko. Kiedy się zorientowała, że nawet tego nie mogła sobie podarować jeszcze usilniej skupiła się na garnkach. Szuru szuru... Ona nic nie zrobiła. Jej tu w ogóle nie ma. - Przepraszam, wymsknęło mi się. Tylko, że to Pana wina, bo pan młodo wygląda – Nie ma to jak powiedzieć do nauczyciela per „ty” i jeszcze winę za to zwalić na niego. Jednak skoro już wrobił ją w tą robotę, to co tak naprawdę miała do stracenia? Gorszej kary na pewno już nie dostanie. Znaczy mogła dostać, ale chyba za takie niewinne hasełka nie pogniewa się, prawda? - No... Dobrze – Po raz trzeci nie chciała wypytywać. Najwyraźniej było to coś, czego naprawdę nie powinna wiedzieć. Zresztą zostało jej już tylko troszkę i zaraz się będzie mogła stąd usunąć. Wtedy może się przynajmniej facet zajmie sam sobą, a nie maltretowaniem niewinnych uczennic. Mimo to nie oderwała od niego spojrzenia. I nagle to się stało. Zobaczyła, jak jego koszula pokrywa się krwią. Upuściła kociołek, który z hukiem uderzył o ziemię i natychmiast podeszłą do profesora. Drzwi trzasnęły, a ona nie miała pojęcia co się dzieje. Spoglądała tylko ze strachem na profesora. - Tak, już – Powiedziała kiedy ją poprosił o pomoc. Bez mrugnięcia okiem otworzyła szafkę i wyjęła z niej to, co było potrzebne. Natychmiast podeszła do profesora trzymając w rękach ów eliksir i materiał. Położyła je na chwilę na ziemi i podparła go trochę wyżej. Był ciężki jak to facet, ale jakoś wspólnymi siłami udało się go na kanapie posadzić. Domyśliła się, że jest zraniony to też bez pytania po prostu zaczęła rozpinać mu koszule. Szkoda by ją było mimo wszystko potargać. Owszem, nie jest dobra w leczeniu. Ale jeśli trzeba go opatrzyć, to z tym sobie na pewno poradzi.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Z każdą sekundą ból stawał się nie do wytrzymania, lecz z ust nauczyciela nie wydobył się nawet najmniejszy krzyk. Cieszył się że Vittoria tu była a jednocześnie wiedział z czym to się wiąże. Zaraz pewnie zaczną się pytania których Bonmer tak bardzo nie lubił. Jego mózg nie był się w stanie skupić na absolutnie jakiejkolwiek rzeczy w tej chwili. Słyszał tylko nerwowe bieganie po jego gabinecie i stukanie zamykanych szafek. Osunął się na ziemię jeszcze bardziej, a naciągnięta skóra zaczęła niemiłosiernie piec. - Pospiesz się.- wycharczał i podniósł głowę. Chwilę później uczennica podeszła do niego i usiłowała podnieść. Nie należało to do najłatwiejszych zadań gdyż, nie dość że był wysoki to jeszcze ciężki. Pomógł jej nieco przytrzymując się oparcia kanapy i wolno stawiając kroki. Opadł bezwładnie na kanapę przyciskając plecy do jej oparcia. Syknął z bólu a jego oczy rozchyliły się nieco szerzej. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć Panna Brockway poczęła ściągać z niego koszulę. Zapaliła mu się czerwona lampka. - Nie, proszę mnie zostawić.- wymamrotał, jak się okazało na próżno. Nerwowymi ruchami nadgarstka dziewczyna poczęła rozpinać jego ubranie. Bonmer, choć częściowo przyćmiony bólem wiedział że widok jaki za chwilę ujrzy Vittoria zostanie w jej głowie na jakiś czas. Nie chciał aby ktokolwiek oglądał jego ciało, a tym bardziej jego własna uczennica. Blizny które posiadał na twarzy nie były niczym strasznym w porównaniu z tymi które szpeciły jego ciało. Większość z nich z każdą przemianą zamieniało się ponownie w rany, ale mała garstka pozostawała nie tknięta. Odnawiające się rany były chyba najbardziej uciążliwym problemem. Bo wyobraźcie sobie sytuację w której skaleczyliście sobie nogę i utworzyła się krwawiąca rana. Po jakimś czasie powinna się zagoić i pozostać niemiłym wspomnieniem, ona jednak otwiera się na nowo i nie ma zamiaru przerwać tego procesu. Ciało po jakimś czasie męczy się, a w najgorszym wypadku przestaje odczuwać ból w tym jednym fragmencie waszego ciała. Jednak przemiany nie dały zapomnieć o tym uczuciu. Wraz z rozpięciem ostatniego guzika na twarz dziewczyny wpłynęło przerażenie którego nie dało się ukryć. Frederick z trudem złapał oddech i chwycił ją za nadgarstek. - To n-nic takiego.- starał się przybrać stanowczy ton i wbił w nią swoje ciemnozielone oczy. Pozwolił zdjąć z siebie ubranie i osunął się na kanapie ukazując zakrwawione plecy. - Postaraj się zatamować ten bałagan i wsmarować mi maź w rozcięcie.- prawie wyszeptał i starał się zapomnieć o piekącej ranie.
Szczerze mówiąc to odkąd zobaczyła jak bardzo go boli nawet nie pomyślała o tym, by spytać. Ważniejsze było to, by profesorowi pomóc. Szczególnie, że od początku dał jej poczuć, że to nie jest jej sprawa. Namolność to nie była cecha charakteru, którą posiadała. Wręcz przeciwnie. Nie znosiła wścibskich ludzi. Dlatego mało kiedy sama taka była. Pozwalała by znajomi mieli swoje życie i swoje sprawy. Poza tym gdyby człowiek wiedział wszystko o wszystkim, to życie stałoby się nudne. Choć cierpienie Fredricka zdecydowanie nie było żadną rozrywką. Na szczęście miała trochę siły to też posadzenie nauczyciela nie graniczyło z niemożliwym. Jednak muszę przyznać, że gdyby upadł na ziemię to nie dałaby sobie rady. Dobrze, że miał w sobie tyle siły by utrzymać się tak długo w tej pozycji. Jednak na pewno nie miał już jej tyle, by samemu sobie poradzić z tym wszystkim. Dlatego zaczęła go rozbierać (jakkolwiek to brzmi nie chodziło tutaj o nic więcej jak pomoc). Ten tymczasem starał się ją powstrzymać. Nie przerwała nawet na chwilę. Stwierdziła, że nie ma na to czasu. Gdy po raz drugi się odezwał starając się do tego wszystkiego być stanowczy nie wytrzymała. - Zamknij się i daj sobie pomóc – Powiedziała to ostro, tonem który nie znosił sprzeciwu i zdjęła z niego przesiąkniętą krwią koszulę. Rzuciła ją na ziemię nie zastanawiając się co pobrudzi. Najwyżej przylezie tu drugi raz za karę i to posprząta. Gdy ujrzała to, co znajdowało się na jego plecach... Stłumiła krzyk. Rana wyglądała okropnie. Była na tyle paskudna, że ze dwa razy odwróciła wzrok nim przyzwyczaiła się do jej widoku. Nie bała się nigdy krwi. Jednak cośtak strasznego... To zdecydowanie nie jest pierwsze lepsze skaleczenie. Wyglądało jakby ktoś wbił mu w plecy jakąś piłę i bezkarnie przeciął kawał skóry. - Ja... - Zawahanie trwało tylko chwilę – Dobrze – Wzięła się w garść i delikatnie wsmarowała ów brązową maź starając się sprawić mu jak najmniej bólu. Mogła użyć zaklęcia, ale naprawdę nie była w tym dobra. Wręcz przeciwnie, była przekonana, że mogłaby tym jeszcze bardziej pogorszyć. Dlatego postarała się zrobić jak najlepiej wszystko, co mogła zrobić po „mugolskiemu”. Jakimś cudem udało się zatamować krwotok, choć na pewno nie na długo. Westchnęła cicho gdy skończyła. - Powinieneś iść do skrzydła szpitalnego – Nawet nie zauważyła, kiedy uciekło jej to całe „per Ty”. Wciąż przed oczami miała jego zakrwawione plecy mimo iż zakrył je biały materiał. Ten widok na pewno będzie jej się śnił po nocach.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Nawet nie zwrócił uwagi na to gdy po raz pierwszy odezwała się do niego tym tonem i znów przeszła na "Ty". Właściwie w tym momencie miał to gdzieś, myślał tylko o tym aby w końcu wsmarowała mu tę maź i owinęła go materiałem. Żeby to cholerstwo w końcu przestało piec! Zanim to zrobiła Bonmer kątem oka zauważył jej reakcję. Cóż, nie spodziewał się innej. Nigdy wcześniej nikt nie miał okazji oglądać go w takim stanie. Zresztą Frederick zwykle zakładał koszule aby odkrywać jak najmniej swojego ciała. Nie chciał aby ktokolwiek nabrał podejrzeń i dopisywał sobie historię. Wyciągnął rękę która zdążyła zdrętwieć pod naciskiem jego ciała i złapał kolejny oddech. Najpierw poczuł chłód dłoni swojej uczennicy na skórze a następnie maść która podrażniała jego rozcięcie. Syknął z bólu a jego ciało drgnęło. Nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy, ale z każdą kolejną porcją leku było lepiej. Nie na tyle, żeby zaczął skakać z radości ale ból powoli ustępował, stawał się mniej uciążliwy a jej zimne dłonie powodowały ukojenie. Frederick po raz kolejny cieszył się że tu była. Gdyby nie ona, pewnie wykrwawił by się na amen. Odłożyła maść na stolik i delikatnie owinęła go materiałem który złączył wszystko w całość. Nic nie miało prawa się teraz otworzyć. Nauczyciel eliksirów podparł się i powoli podciągnął do pozycji siedzącej. Przyłożył dłonie do swojej twarzy, przetarł oczy i spojrzał na Vittorię. Czuł się winny za to co przed chwilą widziała. Nie powinna tego widzieć. Gestem nakazał jej żeby usiadła a sam przekręcił się w jej stronę. Do skrzydła szpitalnego? O nie, nie ma mowy. Jeszcze tego brakowało żeby jakiś pokręcony lekarz się nim zajmował. - Nigdzie nie pójdę, dam sobie radę. To nic poważnego. Poza tym przypominam Ci że nie przeszliśmy na "Ty".- powiedział łagodnym tonem wpatrując się w kominek. Jego ciało jeszcze co jakiś czas drgało. Po chwili przeniósł wzrok na Vittorię i zdobył się na namiastkę uśmiechu. - Dziękuję Ci za pomoc i przepraszam że musiałaś oglądać mnie w takim stanie. Mam nadzieję że nie będziesz miała koszmarów.- chwycił się za czoło aby po chwili przegarnąć włosy. Było zdecydowanie lepiej. Ale za niedługo kolejna pełnia, a ta rana nie zdąży się zagoić. Eh, będzie trzeba zaopatrzyć się w eliksir wzmacniający. Dużo eliksiru. A właśnie, zdaje się że miał jeszcze jeden w swojej szafce. - Zdaję sobie sprawę iż wyczerpałem ilość pomocy na dzisiejszy dzień, ale miałbym jeszcze jedną małą prośbę. Czy była by Pani tak miła i podała mi eliksir wzmacniający który stoi w tamtej szafce.- gestem ręki wskazał miejsce i oparł się delikatnie o kanapę.