Najczęstsze miejsce spotkań głownie studentów. W owym pomieszczeniu można znaleźć wygodne fotele nieopodal kominków, z których młodzi uwielbiają korzystać zimą. Znajduje się tu również sporych rozmiarów pianino. Wnętrze utrzymane jest w różnych barwach, od granatu, poprzez kremowy i kilka innych barw. Można tu zarówno prowadzić intymne rozmowy, jak i wpaść na wielką imprezę dla poprawy humoru, czy też jeszcze innego w zasadzie najmniej ważnego powodu. W zwykłych dniach, zwykle to właśnie tutaj studenci uczą się informacji z wykładów.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Zatapiasz się w wygodnym materiale, z którego wykonane są fotele. W pewnym momencie poczułeś nieznane uszczypnięcie w pośladek - zszokowany, kiedy to sprawdzasz, co Cię tak przestraszyło, dostrzegasz wówczas zabawkę. Jest to Kwintoped! I ten ewidentnie się do Ciebie przywiązał. Czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się jego nowym właścicielem. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - Na stoliku leżał złożony na pół kawałek papieru, który wyglądał jak gotowy do wysłania list - postanowiłeś zatem sprawdzić, co było w nim napisane lub kto miał być jego adresatem. W chwili rozłożenia pergaminu, w nozdrza uderzył Cię bardzo przyjemny, intensywny zapach. Okazało się, że był to list miłosny, a papier nasączono Amortencją - Ty natomiast stałeś się jej ofiarą, w wyniku czego pierwsza osoba, którą dostrzeżesz, będzie darzona przez Ciebie widocznym, aczkolwiek nienachalnym zauroczeniem. Efekt ten będzie się utrzymywał przez Twoje dwa następne posty.
3 - W takim miejscu może znaleźć się każdy. Dosłownie każdy - nawet przyczajony za rogiem żartowniś! Najwyraźniej wyróżniałeś się z tłumu, bowiem to Ciebie upatrzył sobie jako ofiarę. Wyciągnął różdżkę i rzucił w Ciebie zaklęcie Balvoes, przez co w środku rozmowy zaczynasz... Beczeć jak owca! Efekt ten trwa wyłącznie przez jeden post.
4 - Nie tylko studenci szukali w komnacie wspólnej odpoczynku. Nim się spostrzegłeś, na twoich kolanach znalazł się cudzy kot. Rzuć kostką: parzysta - próba dotknięcia lub pogłaskania kota skończyła się tym, że zdobywasz nowego przyjaciela! Do końca wątku zwierzę spoczywa na twoich nogach i mruczy kojąco, dzięki czemu pozbywasz się wszelkich nerwów i do końca dnia czujesz się zrelaksowany; nieparzysta - kot wyjątkowo intensywnie gubił sierść i nawet jeśli nie jesteś alergikiem, nie możesz powstrzymać kichnięcia. W efekcie futrzak zrywa się wystraszony, zostawiając na twoich udach długie zadrapania.
5 - Jeden z uczniów wyjątkowo niezdarnie zbierał rzeczy i ewakuował się ze stolika obok, przez co zawartość jego kubka wylądowała na twoim ubraniu! Na szczęście napój nie był już aż tak ciepły, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie pozostawił na Twoim ubraniu nieprzyjemną, ciemnobrązową plamę. Nieznana osoba, cała zaczerwieniona, zdołała się wymsknąć z pomieszczenia z cichym "przepraszam", w wyniku czego musisz sam uporać się z problemem. Aby pozbyć się szpecącego wyglądu, rzuć Chłoszczyść!
6 - Grupka dziewczyn siedzących w rogu prowadziła bardzo głośną dyskusję, która dla twoich uszu była bardzo nachalna i przeszkadzała Ci w skupieniu się nad rzeczami, którymi chciałeś się zająć w komnacie. Mimo że nie chcesz słuchać ich gadania, coraz to nowe zdania docierają do Ciebie i okazuje się, że studentki pasjonowały się... Eliksirami? Udało Ci się zasłyszeć kilka bardzo ciekawych informacji i dzięki temu zdobywasz jeden punkt kuferkowy z eliksirów - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Bogdanowi wcale nie przeszkadzał kaleczony przez Albinę angielski, ba, uważał go za przezabawny w pozbawiony złośliwości sposób i dodający jej uroku. No i bardzo oryginalny przy okazji, bo choć w Hogwarcie było sporo uczniów z różnych stron świata, z rozmaitymi akcentami, chyba u żadnego z nich nie słyszał tak barwnych angielsko-rosyjskich kombinacji, jak te padające z ust Abrasimovej. Dołączył do niej, gdy śmiała się z eleganckich przyjęć. - A wiesz, że ja też? – odparł, zupełnie jakby to nie było oczywiste – Ale wiesz, nigdy nie wiadomo, może za parę lat będziemy sławni, bo na przykład będziemy grać w najlepszej komandzie świata i będziemy chodzić na bankiety z Ministrem Magii – wymyślił; nie żeby marzył o takiej przyszłości dla siebie, to znaczy bycie w mistrzowskiej drużynie to jak najbardziej, ale wystawne imprezy już niekoniecznie; nawet nie potrafił sobie tego wyobrazić, a aktualnie przerastały go nawet szkolne bale w Wielkiej Sali, gdzie wystrojony w garnitur i z włosem muśniętym Ulizanną zawsze czuł się jak kompletny kretyn i zupełnie nie na miejscu. - Ale ja jestem świetnym nauczycielem, zobacz jak szybko łapiesz, daj mi jeszcze kilka lekcji i będziesz po angielsku pisać poematy – stwierdził, w myślach dodając, że najpewniej byłyby to rubaszne limeryki, ale hej, zawsze coś. – Dobra, w kupie siła – przyznał na propozycję Albiny i na znak zgody co do ich układu uścisnął jej dłoń, żeby wszystko było należycie przypieczętowane. Głupio się przyznać, ale trochę się podekscytował, kiedy dziewczyna podłapała temat wyścigu i jej kwintoped puścił się w pogoń w równie ekspresowym tempie, co ten bogdanowy; też zaczął głośno kibicować, a gdy oba pluszaki wróciły na swoje miejsca, Boyd zerwał się z miejsca. - UMIE – zawołał entuzjastycznie – Ruszaj dupę, budujemy tor na bieg z przeszkodami – oznajmił, uradowany jak dzieciak otwierający prezenty pod choinką, i natychmiast zabrał się do pracy. - Kto przegrywa, stawia herbatę w Hogsmeade – dodał jeszcze. (Bardzo chciał powiedzieć, że piwo, ale silnie trzymało go postanowienie niepicia w tym tygodniu, a to człowiek o stalowej woli był.)
Trochę było to spowodowane jej lakonicznym traktowaniem lekcji języka mimo, że jeden z profesorów Hogwartu nawet sugerował jej korepetycje z angielskiego. Wiedziała, że jak będzie chciała to się nauczy, a jak nie będzie chciała to na pewno istnieje jakiś fajny magiczny przedmiot, który umożliwi jej posiadanie rozszerzonych zdolności lingwistycznych. Póki co ani ją to grzało ani ziębiło i nic nie zapowiadało tego, żeby się to miało zmienić w najbliższym czasie. - Dla mienia ty juże wielka slava, ty nie musisz być w komandzie. - uśmiechnęła się czarująco. Nie miałaby nic przeciwko temu by się z Callahanem prowadzić na balety, szczególnie te wymagające pięknych fraków i eleganckich sukienek. Może w rzeczywistości nie był królem dydaktyki i nauczania obcokrajowców, Albinie jednakowoż ani troche nie przeszkadzał ten fakt bo była pewna, że w garniturze prezentowałby się bosko. Przez myśl przeszło jej wspomnienie matki siedzącej w jednym z wielkich foteli w Sali Myśliwskiej ich dworku, rozmawiającej z ciotką o tym, że mężczyźni są jak torebki, muszą być ładni, funkcjonalni i pasować nie tylko do nastroju ale i kreacji. Nic więcej. W zamyśleniu patrzyła chwilę w przestrzeń i pewnie jak zwykle utonęła by w tych wspomnieniach gdyby nie żywiołowa akcja jaką zaczęli czynić razem ze swoimi kwintopedami. Ochoczo przyłączyła się do zbierania poduszek z kanap i przewracania niektórych stołów - rozmyślali system przeszkód jak wprawni architekci rozważając ilość nóg ich zawodników i ich wysokość, a także ewentualne trudności i potencjalne zagrożenia takie jak na przykład kominek. Nigdy w życiu nikt by nie pomyślał, żę tak poważnie i rozważnie dwójka wariatów może analizować architektoniczne aspekty stosu gratów pod kątem stopnia trudności jakie moga sprawić pluszowym zabawkom. - Herbatu? - zaśmiała się szatańsko- O nje, kto pobedit wybiera drugiemuj swidanjet na rozdestwenski bal. - puściła mu oczko, widząc jednak głęboką konfuzję jaka wymalowała się na jego twarzy zamyśliła się głęboko na dłuższą chwilę, unosząc dłoń w geście by jej nie podpowiadał- Kto wygrywał ten drugiemuj wybiera randki na światecznij bal. - ustawiła palce w pistolecik imitując strzał. Potem pogłaskała swojego kwintopeda ustawiając go na linii startu. - Gotowy?
Może po tych słowach Balbiny powinien był się zawstydzić, albo machnąć ręką i powiedzieć "no weź daj spokój" albo jakoś grzecznościowo zaprzeczyć i udawać skromnego, ale tak nie było, bo co tu dużo mówić, bardzo lubił jak ktoś inny niż jego własne odbicie w lustrze mówił mu, jaki był świetny (co zdarzało się rzadko), a już szczególnie gdy komplementy te padały z ust ładnej dziewczyny (co zdarzało się jeszcze rzadziej, żeby nie powiedzieć nigdy), mógłby więc słuchać i słuchać w nieskończoność; odwzajemnił zatem jej uśmiech, starając się, by był równie czarujący, i zaczął intensywnie kontemplować fakt, że ta Albina to jest bardzo w porządku dziewczyna i dobra koleżanka i można z nią porozmawiać i nie obraża się, jak się jej coś powie w bezceremonialny sposób no i jest dobrą kompanką na treningi, nim jednak zdążył pomyśleć coś więcej, rozpoczął się szalony wyścig kwintopedów, który wkrótce przerodził się w prawdziwą olimpiadę. Zabawa podczas budowania skomplikowanego toru przeszkód była naprawdę przednia, choć nie obyło się bez paru komplikacji takich jak upuszczenie sobie stołu na stopę czy krótka, acz intensywna wymiana zdań z parą uczniów, którym nie podobał się fakt zagracenia całego przejścia do luksusowego miejsca przy kominku; koniec końców jednak wszystko się udało i kwintopedy stanęły na miejscu startu. Boyd, skuszony propozycją atrakcyjnej nagrody, którą wymyśliła Albina, kibicował swojej zabawce bojowo i najwyraźniej efektywnie, bo jego pluszak przebierał nóżkami z takim zaangażowaniem, z jakim Fillin biegał do sklepu po piwo, co poskutkowało jego brawurowa wygraną, i choć jego przeciwnik wtórował mu równie dziarsko, dopingowany przez Abrasimovą, to jednak pozostał kilka chwil w tyle. - WYGRAŁEM - oznajmił z wielką dumą, w zwycięskim geście unosząc w górę ręce, by następnie poklepać po łebku swojego kwintopeda, który szybko przypałętał się z mety w okolice swojego właściciela, łasy na pochwałę. - To teraz muszę ci znaleźć swintajed na rozwedstenski bal - usiłował powtórzyć jej słowa, ale wyszło co najmniej żałośnie, bo żaden był z niego poliglota. Przysiadł na oparciu fotela i udał, że zastanawia się bardzo głęboko, rozważając, którego ze znajomych pajaców mógłby polecić Balbinie, ale tak naprawdę wcale tego nie robił, bo idealny kandydat od razu wpadł mu do głowy, tylko że chciał trochę zbudować napięcie, zanim oznajmił entuzjastycznie, bardzo z siebie zadowolony: - DOBRA, MAM. Mam dla ciebie zajebistego partnera, załatwię ci najlepszą partię w Hogwarcie! Ale nie powiem ci kto, to będzie randka w ciemno - dodał, co by ją potrzymać trochę w niepewności, bo czemu by nie. NIECH SIĘ ZDZIWI W DNIU BALU.
Przez chwilę czuli się jakby znów mieli po kilka lat i mogli budować forty. Cały tor przeszkód był gotowy, wystarczyło ustawić pluszaki i patrzeć jak biegną co też uczynili bez chwili wahania. Albina zastanawiała się gdzieś w kącie głowy nad tym kogo by znaleźć Bogiemu jako randkę, taka była przekonana swojej wygranej szczególnie widząc, jak jej maskotka wysoko i żywiołowo skacze. Niestety, wpadała w poślizg na zakrętach, gdzie pluszak Boyda miał znacznie lepszą taktykę na nawierzchniach niepokrytych dywanem przez co za każdym razem wypadała z toru i pozostawała strasznie w tyle. Abrasimova próbowała zachęcać kwintopeda do zdwojonych wysiłków bojowymi okrzykami - finalnie jednak to Callahanowy zawodnik przekroczył linię mety i przez chwilę podskakiwał w miejscu prawie, jakby był zupełnie świadom swojego osiągnięcia w tej kuriozalnej paraolimpiadzie. - Wygrales! - wykrzyknęła prawie w tym samym momencie co on sam i kiedy uniósł ręce do góry złapała go i uścisnęła mocno, a trzeba wiedzieć, że miała krzepę bo pracowała na roli, a i nie raz nie dwa musiała nosić cielaki zagubione na bagnie.- Twaju ruskij oczeń haraszo. - zaśmiała się puszczając go i pokazując mu uniesione do góry kciuki. Kiedy ten się zamyślił złożyła ręce jak do modlitwy i wyszeptała coś po starocerkiewnemu patrząc w sufit pomieszczenia, bo nie chciała wylądować na imprezie z jakimś głupkiem albo mąciwodą. Podejrzewała, że pomimo wielkich pozytywów jakie widział w niej Boyd mogłaby go zaskoczyć swoją gorszą stroną, która odzywała się kiedy ktoś rzeczywiście robił jej na złość. - No, to wyjebaniu w kasmos! - powiedziała z zadowoleniem, kiedy w końcu przyznał, żę wymyślił jej kogoś super. Kątem oka dostrzegła na zegarze, że to już przecież pora podwieczorku więc niewiele myśląc capnęła kwintopeda, Boyda, swoje rzeczy i pociągnęła całą ekipę do Wielkiej Sali zostawiając cały tor przeszkód za sobą. Niech ktoś inny się martwi!
2 x zt
Clementine Wright
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163 cm
C. szczególne : niesforna grzywa; śpiący wyraz twarzy; gdy się śmieje, chrząka; akcent Essex
Poszukiwanie chętnych do przeprowadzania wywiadów osób okazało się nie być takim poważnym wyzwaniem, jak Clementine na początku zakładała. Bardzo ostrożnie wybierała osoby, do których zwracała się z listownym pytaniem o czas i chęci rozmowy - próbowała samej sobie oszczędzić rozczarowań, a także odpowiednio mierzyć siły na zamiary. Była początkująca, tak naprawdę nie miała żadnego doświadczenia (nie licząc godzin wydumanych fantazji w jej własnej głowie, kiedy to wyobrażała sobie siebie jako słynną reporterkę rozmawiającą z Donem Lockharto albo zespołem Felix Felicis o ich trasach koncertowych lub planach na nowe płyty), toteż starała się odpowiednio wysoko zawieszać poprzeczkę, by być w stanie się o nią nie potknąć, a także by nie zawieść osób, które zgadzały się na udział w jej projekcie. @Annabell Helyey, ku uciesze Puchonki, z chęcią zgodziła się na spotkanie. Dziewczyna zaproponowała porę poobiednią, bo wydawała jej się najkorzystniejsza czasowo - później nie powinny mieć już zajęć, chyba że Ann była zapisana na jakiś dodatkowy przedmiot lub do koła zainteresowań. Komnata wspólna nie była całkowicie pusta, lecz mimo tego udało jej się dorwać dwa fotele przy niewielkim, niskim stoliku kawowym. W jednym fotelu usiadła, na drugim położyła swoje rzeczy, sugestywnie dając znać innym, iż miejsce to jest zajęte i Clem na kogoś czeka. W międzyczasie wyciągnęła notes i długopis, rozsiadła się wygodnie, wiercąc się nieco, po czym zaczęła intensywnie myśleć nad pytaniami, które mogłaby zadać uczennicy z wymiany, by jej nie znudzić i by stworzyć potencjalnie atrakcyjny materiał, który nadawałby się do późniejszego udostępnienia wszystkim zainteresowanym na wizbooku. Przygryzając delikatnie końcówkę długopisu, zamyśliła się, lecz stan ten nie potrwał zbyt długo, bowiem ze stolika w rogu zaczęły do niej dobiegać podniesione głosy i inne przejawy ekscytacji, które szybko wybiły ją z jej własnego rytmu. Początkowo zirytowana zastanawiała się, czy nie poprosić studentki o odrobinę ciszy, jednak zrezygnowała, uznając to za szukanie sobie problemów. Poza tym jej mózg zaczął przetwarzać nieco z opóźnieniem docierające do jej uszu zdania i okazało się, że nastolatki prowadziły ożywioną rozmowę na temat eliksirów. Sama Clementine z eliksirów była raczej przeciętna, żeby nie rzec od razu kiepska, tak więc poczuła zainteresowanie poruszanym przez nie tematem. Długopis poszedł w ruch i na papierze notatnika szybko zaczęły pojawiać się niewielkie notatki z tego, co do niej doleciało. Kto by pomyślał, że to popołudnie będzie dla niej tak edukacyjne?
Oczywiście, że się zgodziła na tę rozmowę. Pamiętała Clementine jeszcze z początku roku szkolnego, kiedy to Ann przyjechała do Hogwartu i była kompletnie zielona w murach zamku. Cóż, może jej zieleń nieco zelżała, ale po pół roku przebywania w angielskiej szkole magii, wciąż się gubiła i była pewna, że nie nauczy się labiryntu korytarzy już nigdy. Nie wiedziała co takiego Wright może chcieć wiedzieć, będąc uczennicą Souhvězdí nie widziała w czeskiej szkole niczego nadzwyczajnego. Było więcej luzu, to na pewno i o czym świadczyła szara bluza, zarzucona na ramiona panny Helyey, która na piersi miała wielki herb tej szkoły. Pora poobiednia była dla niej idealna. Nie było to zbyt wcześnie, ani też zbyt późno, wieczorami zwykle przesiadywała w dormitorium albo bibliotece i czytała, bowiem Ann uczyła się dużo, bardzo dużo i ostatnimi czasy miała tego dość. Nie ograniczała się jednak jeśli chodzi o kontakty i szczerze się cieszyła, że Clementine wysłała jej list (swoją drogą jej sowa faktycznie dziobała!) i po obiedzie pobiegła się przebrać z tego irytującego hogwarckiego mundurka. Zdążyła też zbiec do kuchni po kawę, która była nieodłączną częścią Annabell i biegła do wspólnej komnaty, która była miejsce spotkania jej i puchonki. Weszła do środka więc z kubkiem kawy w dłoni i tabliczką czekolady wsuniętą w kieszeń jej ukochanej bluzy. Odszukała wzrokiem dziewczynę, a kiedy ją dostrzegła jej twarz rozjaśnił uśmiech. Ruszyła w stronę Wright i już po kilku chwilach była już przy niej. – Cześć! – powiedziała, a jej usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Kiedy Clem zabrała swoje rzeczy, usiadła na drugim fotelu i odłożyła kubek na stoliku, po czym wyjęła słodycz z kieszeni. – Przyniosłam czekoladę. Już miała dodać coś więcej, kiedy ktoś ze stolika obok zaczął wyjątkowo niezdarnie zbierać swoje rzeczy. W pewnym momencie coś na nią poleciało, a potem dostrzegła na swojej bluzie ciemną plamę cieczy. Całe szczęście napój nie był gorący i większych szkód nie wyrządził. Nie zwróciła uwagi na czarodzieja, który był przyczyną tego wypadku i ulotnił się niebywale szybko. Cierpko się uśmiechnęła i skupiła swoją uwagę na wielką plamę. – Cholera... – mruknęła po węgiersku. Wyjęła jednak z kieszeni swoją różdżkę i rzuciła krótkie chłoszczyść, czym rozwiązała problem. Zerknęła na Clem z lekko przepraszającym wzrokiem za to chwilowe zignorowanie jej osoby. Czasem Annabell zastanawiała się, czy wszystkie pechowe przypadki muszą przytrafiać się właśnie jej. Na feriach przywaliła głową w drzewo, tuż po tym jak zgubiła przyjaciółkę i myślała, że jest swoim bratem. Może Fatum się na nią obraziło?
/W innym czasie, albo nie? Jeśli wam nie przeszkadza/
Samotność nie służyła Mefisto, co w gruncie rzeczy nie było niczym nowym. Chociaż potrafił mieć ludzi serdecznie dość, to i tak kompletne odcięcie się zwykle przynosiło opłakane rezultaty - nic go wtedy nie rozpraszało i mógł w pełni zająć się swoimi myślami… co nie wróżyło niczego dobrego. To głównie dlatego Nox uparcie spędzał sporo czasu w Hogwarcie, woląc pospiesznie manewrować pomiędzy zajęciami a pracą, byle tylko nie ślęczeć znudzonym w swojej norze. Tego dnia nie było inaczej - ulewna pogoda odebrała mu chęci na kręcenie się po okolicy, zdecydował się zatem na pozostanie w szczelnych murach. Korzystał z niedzielnej aury lenistwa, która zachęcała do zrezygnowania z mundurków i podjęcia się jakichkolwiek działań w mniej formalnym stroju. Siedzenie w Pokoju Wspólnym Slytherinu nigdy nie sprawiało wilkołakowi zbyt wiele przyjemności, toteż prędko się stamtąd wyniósł; zahaczył o kuchnię, bibliotekę i w końcu wylądował na miękkiej kanapie Wspólnej Komnaty, odnajdując perfekcyjną równowagę pomiędzy samotnością a towarzystwem. Nienachalne strzępki rozmów spokojnie do niego docierały, nie przeszkadzając w zajęciu się ani pracami domowymi, ani zielonym koktajlem (z pomarańczy, kiwi i pietruszki). Odrobinę zastanawiał się tylko czy nie zacznie wszystkim przeszkadzać, kiedy wyjmie ukulele… Ale brak tłumów w pomieszczeniu upewnił go w przekonaniu, że wystarczy delikatne zaklęcie wyciszające i nikt nie powinien mieć problemu. Wychwycił kilka zainteresowanych spojrzeń, ale nikt nie odważył się na podjęcie rozmowy z brzdąkającym w skupieniu likantropem. Zdawało mu się, że nie trafia w odpowiednie dźwięki i, sfrustrowany, co i rusz przerywał. Nie mogąc odnaleźć pasującej mu nuty, coraz szybciej sprowadzał na siebie chaos i nim się obejrzał, już przygryzał zębami kolczyk zaczepiony w dolnej wardze, myślami powracając do nurtującej go sprawy z Emily. Skoro nie potrafił ogarnąć nawet durnej piosenki, to co miał zrobić z zawiłą sytuacją dotyczącą jego przyjaciółki?
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
//Dziewczęta, jeśli stwierdzicie, że akcja w tym samym czasie, to śmiało możecie zakładać, że to do Was zagadał Sky :3
Oczywiście, że miał ciastka. Jeżeli już fatygował się do jakiegokolwiek pokoju wspólnego, to prawie zawsze miał ze sobą ciastka i ustawiał je na talerzu w jakimś strategicznym miejscu, by każdy od razu wchodząc, bądź wychodząc, musiał zwrócić na nie uwagę. I tak też zrobił, pozostawiając ciasteczka owsiane na stoliczku obok przejścia, z miską kokosanek zagadując do kilku mniej lub bardziej znanych mu osób. Niemal od razu zauważył siedzącego na kanapie Noxa i jeszcze szybciej odwrócił się do niego tyłem, niby to go nie zauważając. Dlaczego? Zwyczajnie spanikował, nie wiedząc jak zareagować, jak na dorosłego, poważnego mężczyznę przystało. Zagadał do jakichś zaznajomionych dziewczyn, by poczęstować je ciastkami, wypytać o plan zajęć w nowym semestrze i podpowiedzieć w jakim artykule mogą znaleźć odpowiedź na zadaną pracę domową z eliksirów, ale wzrok co chwilę mimochodem uciekał mu do wytatuowanej sylwetki. Kurwa. Poddał się zupełnie po czym ruszył w stronę Noxa, orientując się, że to wcale nie wygląda swobodniej i lepiej, bo wyszło tak, jakby zostawił go sobie na deser. Ślizgońska wisienka na torcie. A więc rzucił do niego tylko "Ładne ukulele", proponując mu przy okazji kokosankę i znów odbił w stronę wychodzącej właśnie ledwo znajomej dziewczyny, byle tylko zamienić z nią kilka słów i wcisnąć o jedno ciastko za dużo, zaraz zostawiając miskę tuż obok talerza. Kretyn Odwrócił się i wpadł prosto na biegnącego w stronę wyjścia chłopaka, przepraszając się z nim niemal w tej samej chwili, z lekkim opóźnieniem rejestrując ciepło rozlewające mu się po brzuchu. Cóż, to nie pierwszy raz, ale płyn się nie zgadzał. Spuścił wzrok na ciemną plamę odcinającą się wyraźnie od białej koszuli mundurka (tak! jak zawsze w Hogwarcie ma na sobie mundurek!) i uśmiechnął się pod nosem, bo oto miał swój pretekst. Opadł na miejsce obok Noxa, myśląc o tym, o ile łatwiej byłoby mu zacząć tę rozmowę od pocałunku lub wciśnięcia mu się na kolana, bo jak wiadomo, nic tak nie przełamuje pierwszych lodów jak nieadekwatny do sytuacji kontakt fizyczny. - Znam już możliwości Twojego chłoszczyść - zagadnął, zarzucając rękę za oparcie i wciągając nogę pod siebie, by usiąść przodem do Mefa - Mogę liczyć na pomocną dłoń? - spytał, unosząc brew i łapiąc zielone spojrzenie z kiełkującym powoli uśmiechem - Dam Ci nawet dostęp do mojej różdżki.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie wychodziło mu... Nic mu nie wychodziło. Uparcie szukał odpowiedniego brzmienia, nie tylko raniąc sobie uszy niefortunnymi dźwiękami, ale przy okazji po prostu gubiąc się w natłoku pomysłów. Mógł spróbować nieco innej tonacji, albo w ogóle zmienić piosenki? Mógł skoncentrować się bardziej na śpiewie - co nie brzmiało jak dobry pomysł w publicznym miejscu - lub uparcie męczyć ukulele. Zamknięty w swojej małej bańce chaosu z zażenowaniem musiał przyznać, że... że nie zauważył Skylera, kiedy ten wszedł do pomieszczenia. Ledwie zwrócił na niego uwagę słysząc komplement odnośnie instrumentu, automatycznie potakując pomrukiem i dopiero zaraz sprawdzając, kto był tak miły. Wiedział już, że teraz to kompletnie mu się nic nie uda, bo rozbił swoją koncentrację na jeszcze drobniejsze kawałki. Ze smutkiem przyjął to, że Sky usiadł na kanapie, a nie wilkołaczych kolanach; nie pokazał swojego zawodu, uśmiechając się lekko na powitanie i, w końcu, zawieszając swoje próby rozruszania ukulele. - Jeśli dłoń ci wystarczy - potaknął, odkładając ukulele i wychylając się bliżej Puchona, żeby wziąć jego różdżkę. Odnalazł ją bez większego problemu, z zadowoleniem stwierdzając, że lubi uczyć się takich nawyków; z mniejszym zadowoleniem dochodząc do wniosku, że może powinien pokazać chłopakowi własną różdżkę, coby zaraz nie wyjść na kompletnego nieudacznika. Ledwie obrócił ją w palcach, gdy poczuł dziwny dreszcz przebiegający po jego ciele i... - Beee?- Nie było czymś, czego by się spodziewał, ale przynajmniej reakcji nie miał opóźnionej. Od razu odwrócił się od swojego towarzysza, przemykając spojrzeniem po komnacie i szukając kogoś, kto mógłby przekląć jego głos w owczy okrzyk. Rozpoznał kilka lat młodszego Ślizgona, uzbrojonego nie tylko w różdżkę, ale również złośliwy uśmieszek - nim opuścił pomieszczenie, wzbogacony został o baranie poroże przy pomocy niewerbalnego Anteoculatia. Zabeczał ponownie, tym razem celowo, z rozbawieniem spoglądając na prefekta Hufflepuffu, którego różdżkę wykorzystywał w nieszczególnie szczytnych celach. Ale skoro zaraz przytknął ją do jego torsu, niedelikatnym przesunięciem w dół ściągając brzydką plamę, to chyba nie powinien dostać zbyt solidnej reprymendy?
Kostka: 3
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zdecydowanie nie była to sytuacja, w której bywał często. Żeby nie powiedzieć, że w takiej nie był nigdy wcześniej. Zazwyczaj wyglądało to zgoła inaczej. Kilka niezręcznie nakreślonych w żartach tekstów, które miały być w jego wykonaniu podrywem, potem kilka ciastek, wyraźna deklaracja swojego zainteresowania i... i zazwyczaj coś udawało mu się ugrać. Tym razem zupełnie nie planował tego robić, a ugrał przypadkowo i nie do końca wiedział jak przejść z tym do porządku dziennego. Prawdę mówiąc, to nic nie wiedział. Ani tego czy Mef miał względem popełniowego poranka jakiekolwiek oczekiwania, ani gdzie właściwie leżała teraz granica ich relacji, ani nawet nie wiedział czego sam oczekuje, zwyczajnie zagubiony gdzieś pomiędzy "chcę" i "nie powinienem". I zapewne większość osób doradziłaby mu machnąć ręką, zobaczyć jak to się rozwinie, nie myśleć za wiele i zdecydowanie nie próbować ubrać tego w słowa. Cóż, do większości tych wyimaginowanych rad planował się dostosować, a już na pewno do tej, która pozwalałaby mu udawać, że do niczego nie doszło. A przynajmniej na poziomie rozmowy, bo w jego głowie regularnie przyjemnie odgrywały się poszczególne wspomnienia z ich spotkania. Szybko też okazało się, że w teorii było to dużo łatwiejsze, niż gdy już faktycznie było się tak blisko Ślizgona, a już zdecydowanie wszelki opór znikał, gdy Mef sięgnął po jego różdżkę z taką pewnością, jakby znajdowała się przy jego własnym ciele. - A mogę liczyć na coś więcej? - wyrwało mu się cichym pomrukiem, badając wzrokiem kolczyki na jego twarzy, którym nie miał okazji się ostatnio przyjrzeć, zdecydowanie zbyt długo zawieszając wzrok na tym na jego wardze. Przesunął dłonią po oparciu kanapy, odnajdując wytatuowane ramię i wyłapał zielone spojrzenie, by własnym przekazać jednoznaczność swojego pytania. Ledwo zdążył przełknąć ślinę, gdy palce zaciskały się nieco mocniej na mięśniach barku, a zaraz zamrugał kilkukrotnie, zdecydowanie spodziewając się różnej odpowiedzi, z chęcią przyjmując nawet wycie, ale... beczenie? Mefisto o wiele szybciej zdołał odnaleźć się w tej sytuacji, a nawet zdążył już ukarać żartownisia, gdy Sky dopiero nieco zdezorientowanym wzrokiem odprowadzał chłopaka z rosnącym porożem w stronę wyjścia. Powoli łącząc fakty prychnął z rozbawienia, ale szybko wyprostował się i odchrząknął teatralnie, by spojrzeć na Ślizgona w pełnie wyuczonym, karcącym spojrzeniem. - Panie Nox, rzucanie zaklęć na młodszego od siebie ucznia w akcie zemsty? I to tuż pod nosem prefekta? To wymaga kary - zaczął, obniżając i tak niski głos, by lepiej wczuć się w funkcję, którą pełnił, nawet jeśli kompletnie się z niej teraz wyśmiewał. Pierwszy raz od dawna przegryzł wargę w pełni świadom tego gestu, gdy poczuł wyraźnie różdżkę wyznaczającą trasę po jego torsie i przesunął spojrzeniem po Mefisto, mając wrażenie, że już zdążył stęsknić się za widokiem tatuaży, których nie dane mu było wystarczająco wyuczyć się na pamięć. - Chociaż prace społeczne masz już częściowo za sobą - dodał, łapiąc go za dłoń trzymającą różdżkę, by przesunąć po niej palcami i zgarnąć swoją własność z powrotem. - Ale chyba jakiś szlaban się przyda, żebyś więcej nie przyprawiał nikomu rogów - dokończył powoli, wyłapując spojrzenie tej owcy w wilczej skórze i nie mogąc się powstrzymać uśmiechnął się, na samym początku jeszcze nieco walcząc z kącikami ust, by przytrzymać je w dole.
Clementine Wright
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163 cm
C. szczególne : niesforna grzywa; śpiący wyraz twarzy; gdy się śmieje, chrząka; akcent Essex
Zajęta "podsłuchiwaniem", nawet nie zwróciła uwagi, że do pomieszczenia wmaszerowała dziarskim krokiem Annabell. Dopiero gdy Węgierka odezwała się do niej, Clem podniosła wzrok znad kartek notesu i ulokowała spojrzenie błękitnych oczu na uśmiechniętej buzi koleżanki. - Cześć! - przywitała się z nią radośnie, nieco pokracznie zmieniając swoją pozycję, by obie stopy równomiernie oprzeć na podłodze. Odłożyła notes i długopis na niski stolik obok, po czym pochyliła się, by jak najszybciej zwolnić dziewczynie miejsce na fotelu naprzeciwko. - Jaką? - zapytała trochę zbyt szybko i chyba nader entuzjastycznie, ale kto by ją winił, przecież kochała czekoladę! - Pewnie nie powinnam, bo tak strasznie się nażarłam w wielkiej sali... - dodała po chwili, zaśmiawszy się krótko. Obżarstwo to kolejna cecha, którą mogła pochwalić się Clementine. Gdy tylko w jej zasięgu pojawiało się atrakcyjne jedzonko, nie była w stanie się oprzeć. Wspólna komnata z nagła wydawała się tętnić życiem. Dopiero co zaogniona rozmowa, której przysłuchiwała się Puchonka, ucichła, gdy zaraz hałas zrobił się z innej strony, kiedy to niezdarny uczeń rozlał napój. Na buzi Clem pojawił się współczujący wyraz twarzy, gdy zobaczyła plamę na ubraniu Annabell, która oberwała rykoszetem, na szczęście jednak szybko się z nią uporała zaklęciem. - Mam nadzieję, że nikt nam tu nie będzie zbytnio przeszkadzał - rzekła, gdy w końcu umościły się wygodnie w swoich fotelach. Powiedziała te słowa jednak za szybko, bowiem nie minęły dwie minuty, gdy przy ich miejscówce objawił się @Skyler Schuester, oferując ciasteczka, pytając o plan i ogólnie angażując je przez chwilę w miłą rozmowę. Odszedł jednak w kierunku starszego Ślizgona, który (chyba) stroił ukulele, zostawiając je same. Na moment zapadła cisza, w której Clementine starała się zapanować nad cisnącym się na usta uśmiechem. Nie zdążyła jednak zacząć mówić na nowo, bowiem do jej uszu doleciało beczenie, zupełnie jakby ktoś postawił na środku pokoju owcę. Spojrzała w kierunku chłopaków bardzo zdezorientowana - parę sekund później z pokoju wybiegł młody chłopak z głową ozdobioną porożem. - Dzieje się tu, co nie? - rzuciła do Annabell, po czym zachichotała krótko. - W Souhvězdí też to tak wygląda? - zapytała, starając się skierować ich rozmowę na ścieżkę, którą od początku chciała obrać.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Miał już bawić się w niewerbalne Finite, gdy magiczne łaskotanie w gardle w końcu ustąpiło; uśmiech na twarzy Mefisto tylko poszerzył się, wsparty ludzkim już parsknięciem. Choć pozornie zdawał się mieć doskonały humor pełen beztroski, nic bardziej mylnego. Sky pomógł mu oderwać się myślami od Emily i zagłuszył bolesne wyrzuty sumienia zimowych spotkań, a jednak nie stwarzał szczególnie luźnej atmosfery. Mefistofeles miał wrażenie, że jeszcze chwila tej rozmowy i spróbuje raz jeszcze wprosić się do Łazienki Prefektow - co więcej, nie mógł pozbyć się wrażenia, że Sky trochę na to liczy. Odkładając marzenia na bok, pozwolił pozbawić się różdżki, wydymając lekko wargi w zamyśleniu zmieszanym z oburzeniem. Powstrzymał się od wyjaśniania, że dzieciak denerwuje go na każdym kroku i małe „zawody” młodszych roczników z drażnieniem wilka robią się nudne. Nie korciło go wkopywanie innych, co może też subtelnie zaprezentował tak łagodnym zaklęciem zwrotnym. - Możesz tak w ogóle? No wiesz, kiedy nie masz odznaki... - Chyba nawet nie miałby Schuesterowi szlabanu za złe, jakiejkolwiek formy by on nie przyjął. Nie takie rzeczy się robiło - Mefisto liczyłby tylko na kreatywność... Teraz jednak, trzymając się jeszcze odrobiny zuchwałości, zsunął ze stóp buty i zaraz przerzucił nogi Puchonowi przez kolana, samemu rozkładając się na sofie w półleżącej pozycji. Wsparty o miękkie poduszki mógł znowu ułożyć palce na strunach ukulele, własnym ciałem jednocześnie wyznaczając dystans między sobą a Sky’em i pokazując, że wcale braku kontaktu nie chce. Może trochę musiał uciec, w zielonych oczach bezwstydnie pokazując jak podobało mu się niskie brzmienie głosu chłopaka. - Na co więcej chciałbyś liczyć? - Dopytał, powracając do porzuconego przez beczenie tematu. Złapał parę prostych akordów, może przez chwilę patrząc na swojego rozmówcę nieco zbyt intensywnie. Chciał wiedzieć, czy będzie mu jeszcze dane westchnięcie w te miękkie usta. Czy dowie się jaką historię ukrywała blizna na jego brzuchu, albo czemu nadgarstek zdobiły te słowa, a nie inne.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Rozsiadłą się wygodnie w jednym z foteli, podciągając swoje kolana pod brodę, jak to miała w zwyczaju, i biorąc w dłoń wcześniej odstawioną na stoliku kawę. Upiła łyk z kubka, zupełnie nie przejmując się, że to jej czwarta kawa tego dnia. Właściwie Ann wcale nie uważała swojego uzależnienia od kofeiny za problem, to ją definiowało, a i w żartach zwykła mówić, że ma już kawę zamiast krwi. Cóż, każdy miał coś takiego, prawda? Niemniej jednak, po uporaniu się z plamą na bluzie, w pełni skupiła swoją uwagę, a puchonce, a raczej próbowała, bowiem ktoś postanowił rzępolić na ukulele. Annabell zdecydowanie nie lubiła tego instrumentu i uważała go za żałosną imitację gitary. Postanowiła jednak zignorować ten fakt i posłała siedzącej naprzeciw dziewczynie uśmiech. - Mleczna. – wypaliła. Puste kalorie nie były czymś czego Helyey by unikała. Nigdy w życiu nie przyniosłaby gorzkiej czekolady (chociaż taką przynajmniej 90% nie gardziła), a już na pewno nie deserowej, która nie była ani słodka, ani gorzka. Ann uważała deserową czekoladę jak coś gorszego sortu, zupełnie tak samo jak wodę gazowaną, albo, co najgorsze – lekko, delikatnie gazowaną. Szanujmy się, takie rzeczy nie powinny istnieć. Kto w ogóle pił wodę gazowaną? – Nie przejmuj się totalnie, bierz! – rzuciła do Wright i się zaśmiała na jej komentarz. Do jej uszu dochodziło rzępolenie, nieustannie przerywane, chociaż przynajmniej ciche i irytowało ją coraz bardziej, chociaż nie chciała tego po sobie pokazać. Słowa Clementine skwitowała nieco krzywym uśmiechem i wymownie spojrzała na @Mefistofeles E. A. Nox. - Oprócz tych nieudanych prób grania na imitacji gitary, nie jest najgorzej. – powiedziała niby do swojej towarzyszki, ale była pewna, że chłopak ją usłyszał. Zabawne było to, że po ich słowach o przeszkadzaniu zupełnie znikąd pojawił się @Skyler Schuester, proponując im ciastka. Ann uniosła brwi, nie znała bowiem chłopaka i kompletnie nie rozumiała łażenia po wspólnej komnacie i częstowania wszystkich ciastkami. Z jednej strony było to nawet miłe, ale z drugiej jednak chyba niespecjalnie taktowne, w końcu były w środku rozmowy. - Nie dzięki, nie lubię kokosu. – odparła i z powrotem skupiła swoją uwagę na Clem, to z nią się tu spotkała i niespecjalnie potrzebowała osób trzecich. Po chwili jednak chłopak od ukulele zaczął beczeć jak owca. Nie wiedziała, czy to jakaś nowa moda na podryw czy coś w tym rodzaju, ale powoli zaczynało to być dla niej zwyczajnie zbyt wiele. Moment potem jakiś chłopiec wybiegł z komnaty z baranimi rogami na głowie, a jej mina wyrażała coś w stylu „co tu się do cholery dzieje”. Odwróciła wzrok do Clementine i chwilę zastanowiła się nad jej pytaniem. - No cóż, idioci zdarzają się wszędzie. – parsknęła. – Chociaż ogólnie w Souhvězdí jest luźniej, o czym świadczą chociaż mundurki. – dodała i pomyślała jeszcze o festiwalach piwa, ale o tym może powiedzieć później.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zawiesił wzrok na naznaczających niezadowolenie wargach i już nawet uniósł dłoń, chcąc kciukiem poprawić ich układ, ale upomniał się w myślach i odbił nią w stronę swojej szyi, by prawie naturalnym gestem rozmasować kark. Tak, Finn idealnie go wytresował. Czuł się niczym pies, przyzwyczajony do elektrycznej obroży, który wyuczył się już hamować swoje instynkty i nawet, gdy obroży już nie ma, to ten wciąż obawia się przeszywającego ciało nieprzyjemnego prądu. - Liczyłem na Twoją uległość - przyznał, niemal już wprost zdradzając o jakim charakterze szlabanu pomyślał i wsparł policzek o dłoń, gdy tylko łokieć znów odnalazł oparcie kanapy. - Zamierzasz mi ją kiedyś oddać? Jakby… trochę jej potrzebuję - Wyprostował się nieco, lekko zdezorientowany badając jak Mef układa się wygodniej i przez kilka sekund zawiesił dłoń tuż nad jego piszczelem, zanim nie opadła tam gładko z cichym “Mogę” w jego głowie. - Zgaduję, że szata Ci jest potrzebna do roleplay’u i każesz ją nakładać kolej- - urwał, przymykając oczy, gdy zorientował się, że brnie w złą stronę i zacisnął nieco palce na nodze Ślizgona. Zdecydowanie poruszanie tematu “innych” nie było tym, co chciał zrobić. Warto chyba zadbać nieco i o swoją reputację, licząc na to, że Mefisto ma o nim lepsze mniemanie, niż on sam o sobie miał. No i… nie mierz ludzi długością swojej szaty - mówi stare puchońskie przysłowie. Omiótł komnatę spojrzeniem, zastanawiając się czy jako prefektowi wypada mu się cieszyć z tego lekkiego ciężaru na swoim ciele, ale zaraz odsunął od siebie wątpliwości, bo przecież przez ostatnie lata raczej przyzwyczajał ludzi do dużo intensywniejszego obłapiania ludzi w miejscach publicznych. Zdecydowanie Finn był w tym wypadku wyjątkiem potwierdzającym regułę. - A wiesz, należę do tej grupy ludzi - zaczął, wsuwając dłoń między jego łydki, opierając kciuk na kości piszczelowej, jednocześnie wyłapując zielone spojrzenie, od którego nawet siłą by go teraz nie odciągnęli - co jak dasz im palec, to chcą całą rękę - dokończył leniwym pomrukiem, przesuwając dłonią wyżej, by zamknąć palce na noxowym kolanie.
Clementine Wright
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163 cm
C. szczególne : niesforna grzywa; śpiący wyraz twarzy; gdy się śmieje, chrząka; akcent Essex
W Hogwarcie potrafiło się dziać bardzo wiele dziwnych rzeczy naraz. Clementine niejednokrotnie kwestionowała szkolny regulamin - niby zakazywano używania magii poza klasą, a przed chwilą była świadkiem dwóch rzuconych w ramach żartu i odwetu uroków, w dodatku tuż pod nosem prefekta - ten jednak zamiast zająć się egzekwowaniem zasad, czyli poniekąd wykonywaniem swoich funkcji, wolał kiziać wytatuowanego chłopaka z ukulele po kolanie. Głowa dziewczyny aż pulsowała z nadmiaru informacji, które wyciągała z prostej, krótkiej obserwacji tego duetu. Bardzo chciała nie przyglądać się, ale po prostu nie mogła oderwać spojrzenia od pary chłopaków. Skyler nie miał zbyt dobrej reputacji jeśli chodziło o jego podboje, plotki słyszało się to tu, to tam. Mefisto, bo tak na imię miał wielki, wytatuowany Ślizgon, słynął z kolei z tego, że trzymał się w towarzystwie chłopców z Hufflepuffu i Clem nie mogła powstrzymać myśli, czyżby Sky był jego kolejną... "ofiarą"? Źle używało jej się tego słowa w kontekście Noxa, jako że jego likantropia również stanowiła wiedzę powszechną, jak i to, że wylądował w Azkabanie. Może powinna i jemu zaproponować wywiad? Otrząsnęła się szybko z tych szalonych myśli, po czym wróciła z całą swoją uwagą do Annabell, posyłając jej nieco przepraszający uśmiech, jakby w rekompensacie tego, że tak się wyłączyła. - Wybacz, bardzo mnie to wszystko zdekoncentrowało! - przyznała, po czym sięgnęła po leżącą na stoliku czekoladę, by rozwinąć opakowanie i połamać wstępnie pierwszy i drugi rządek na pojedyncze kostki. Następnie wsadziła sobie jedną z nich do buzi i gryząc zaczęła szukać w torbie swojego nowego, samopiszącego pióra. - Przygotowałam się tym razem - powiedziała, palcami wygładzając nieco zmierzwione brzegi piórka. Przewróciła kartkę w notesie, zachowując notatki z eliksirów na później i delikatnie postawiła samopiszące pióro końcem stalówki na kartce. Zawisło w powietrzu, gotowe do notowania. - Raz? Raz? Z dyktafonem to chyba byłoby prostsze... - sprawdziła, czy pióro nadąża za pisaniem. - Okej, no to ten... Zacznijmy może od tych zasad, skoro już tak się wkręciło. W Souhvězdí jest luźniej, czyli Hogwart w twoim odczuciu posiada zbiór ostrzejszych zasad? I co z tymi mundurkami? - rzuciła na starcie, chcąc jakoś zacząć konwersację na temat różnic międzyszkolnych.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Chyba nie do końca rozumiała co tak naprawdę się działo. Postanowiła jednak ostentacyjnie ignorować całą tę sytuację, więc pociągnęła z kubka kolejny łyk kawy, rozkoszując się jej niebiańskim smakiem. Naprawdę istnieli ludzie, którzy nie przepadali za tym napojem bogów? O reputacji Skylera nie wiedziała, to znaczy, obiło się jej to i owo o uszy, lubiła bowiem zbierać różne informacje z plotek, chociaż sama nie plotkowała nigdy. Była tylko aktywnym słuchaczem, kodującym informacje w swojej głowie. Nie potrafiła jednak tego Skay’a przypisać do jakiejkolwiek twarzy. Może wiedziałaby więcej, gdyby zbierała punkty dla jego domu. Była w Hogwarcie nieco ponad pół roku, jednak niemożliwe było poznanie wszystkich. Jej grono znajomych było raczej małe, Ann zwyczajnie nie kolekcjonowała przyjaciół. Absolutnie nie miała problemów do odezwania się do nowych osób i broń Merlinie nie zamykała się na innych, przyjaciół jednak dobierała ostrożnie i tych prawdziwych miała naprawdę mało. Prawdę mówiąc bezgranicznie ufała tylko swojemu bratu, głęboko wierząc w to, że ma w sobie więcej taktu niż ich ojciec i jej nie zrani tak jak starszy Vegh. Sprzedała sobie mentalnego liścia za myślenie o tym człowieku i o tym co jej zrobił. Nie wybaczyła mu, nigdy tego nie zrobi, dla niej – nie istniał. Wróciła myślami to wspólnej komnaty i posłała dwóch chłopakom spojrzenie pełne czegoś pomiędzy dezaprobatą i irytacją, chociaż niewykluczone, że mieściło się w nim wiele innych odczuć. Nie miała nic do okazywania sobie uczuć, ale na siwe włosy jej babki, tak trudno znaleźć pustą klasę? Westchnęła i sięgnęła po kostkę czekolady, na które połamała całą tabliczkę Clementine. Wsadziła ją do ust, przypominając sobie jak bardzo kochała czekoladę. O Noxie nie wiedziała nic. Kojarzyła go ze szkolnych korytarzy i niektórych lekcji, jego aparycja była całkiem charakterystyczna i łatwa do zapamiętania, nie było więc co się dziwić, że pozostawił swój ślad w pamięci Annabell. Nie wiedziała jednak nawet jak się nazywa, a to zdawało się być podstawą wszelkich informacji o danej osobie. Wtem przypomniała sobie, że przecież miała ich kompletnie ignorować. Odstawiła kubek na stolik z nieco większym stuknięciem jego dna niż zamierzała, ale nie przejmowała się tym jednak. Wsunęła między swoje wargi kolejną kostkę słodyczy i cierpliwie poczekała aż Clem wyjmie z torby pióro. Zaczęła się nawet delikatnie stresować, bowiem nigdy wcześniej nie uważała się na choćby odrobinę interesującą osobę. Miała co prawda swoje tajemnice, które taką mogły ją uczynić, ale pewne rzeczy światła dziennego ujrzeć nie powinny. - To znaczy nie zrozum mnie źle, regulamin jest całkiem podobny, ale tam wszyscy podchodzimy do zasad trochę z przymrużeniem oka, chociaż tutaj w sumie chyba też. – powiedziała, nawiązując do dwójki młodych mężczyzn, siedzących nieopodal. – Szata jest kompletnie dowolna, ważne tylko, żeby miała na sobie herb, o czym świadczy na przykład moja bluza. – zaśmiała się i mimowolnie spojrzała na swoją część garderoby z herbem przedstawiającym zamek i idealnie białego psa przed nim. Lubiła to w Souhvězdí, mogli nosić sobie co ich dusza zapragnęła i nikt nie miał z tym problemu, dopóki widoczny był herb. Wciąż musiała się przyzwyczajać do okropnego hogwarckiego krawatu.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Jeśli wcześniej nie miał nic przeciwko otrzymaniu szlabanu, tak teraz gotów był się o niego nawet jeszcze bardziej postarać. Mefisto nie mógł zdecydować czy bardziej pociągają go bezpośrednie komunikaty, czy te bardziej subtelne zachowania - o tym miał przekonać się dopiero za chwilę. - Niszcząc twoją wizję mojej uległości zaryzykuję pytaniem… Jak bardzo jej potrzebujesz? - Nie przeszkadzał mu dotyk, pewnie nawet trochę na niego liczył, kiedy tak bezceremonialnie wykorzystywał chłopaka jako podpórkę dla własnych nóg. Poprawił się wygodnie, dopasowując do jego kolan i dłoni, jak gdyby zachęcając tym samym do… Do czego, tak właściwie? Jakichś ewentualnych pieszczot, które w jego umyśle pomknęły w mało przyzwoitą stronę? - Kolejnym? Nie. - Nie dodał w tym temacie nic więcej, nie wyjaśniając czy trzyma ją dla siebie, czy dla konkretnego kolejnego, czy w ogóle planuje ją zwrócić prawowitemu właścicielowi. Zamiast tego bawił się dalej ukulele, trochę jeszcze nie wiedząc na ile luźne jest to spotkanie i na jak wiele może sobie pozwolić. Szarpnął mocno za jedną ze strun, zamierając pod wpływem przesuwającej się w górę dłoni chłopaka. Na chwilę zapomniał o zdrowym rozsądku - jasno podsuwającym myśl, że przecież w publicznym miejscu nic się nie wydarzy - i pożałował, gdy Sky zatrzymał się na jego kolanie. - I znowu ta ręka… - Chyba jednak położenie się, zapewniające większy dystans, niewiele dawało. Mefistofeles całym sobą zmuszał się do tego, by nie podciągnąć się do pozycji siedzącej i nie przenieść na kolana Skylera. - Po prostu powiedz, kiedy będzie ci potrzebna. - Mógł silić się na spokój w głosie, ale nie mógł (albo nie chciał?) ukrywać zadowolonego spojrzenia, którym zdradzał jak bardzo podobała mu się ta sugestywna rozmowa.
Clementine Wright
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163 cm
C. szczególne : niesforna grzywa; śpiący wyraz twarzy; gdy się śmieje, chrząka; akcent Essex
Sama Clementine miała mieszane uczucia, jeśli chodziło o plotkowanie. W żadnym wypadku nie popierała sposobu, w jaki większość plotek powstawała - przekazywanie sobie z ust do ust, parafrazowanie, przekształcanie, ubarwianie, dodawanie własnych domysłów, przez kolejne osoby traktowanych już jako fakty - to wszystko tworzyło niezwykle ciężką do przecedzenia mieszankę, którą należało jeszcze wystawić na indywidualną interpretację każdego odbiorcy. Starała się w tym procesie nie uczestniczyć i rzadko zasłyszane pogłoski przekazywała dalej, a jeśli już, to dokładała wszelkich starań, by oddać je z jak największą dokładnością. Z drugiej jednak strony, biorąc pod uwagę swoje plany na przyszłość, powinna się bardziej udzielać nawet jako zwykły słuchacz, by uczyć się oddzielać bullshit od prawdy. Wszak chciała pisać do gazet, powinna posiadać takie umiejętności! Ulegała jednak niekiedy tym plotkom, bowiem, choćbyśmy tego bardzo nie chcieli, odbijały się one echem w murach zamku i wpływały bardzo na reputację pewnych osób. A gdyby tak za sprawą jej projektu niektóre z niekoniecznie słusznie napiętnowanych osób dostały "drugą szansę", czystą kartę do ponownego zapełnienia? Bardzo ciężko przychodziło jej skupienie się na celu, w jakim zjawiła się w komnacie wspólnej, ale małymi kroczkami zbliżały się do meritum tego spotkania. Clem była bardzo wdzięczna Annabell, że ta dość wyraźnie odcinała się od wszystkiego, co działo się wokół nich i tym samym motywowała ją, by uczyniła podobnie. Skontrolowała jeszcze, czy pióro aby na pewno zapisało wszystko to, co powiedziały do tej pory, po czym zaczęła pytać dalej: - Czyli bielizna z herbem również zdałaby egzamin? - zaśmiała się krótko. - Oczywiście żartuję, podejrzewam, że aż tak luźno tam nie macie. Interesuje mnie natomiast to, czy przyjeżdżając do Hogwartu coś szczególnie rzuciło Ci się w oczy i sprawiło, że byłaś zaskoczona? - Zadawanie tak ogólnego pytania mogło być problematyczne, więc Clem postanowiła zapytać jeszcze o coś innego. - Słyszałam, że przeszliście tu jakiś wstępny "przydział" do hogwarckiego domu. Mieliście możliwość dopasować się samemu, czy może spotkaliście się z naszą Tiarą Przydziału? Miała nadzieję, że nie sprawiła dziewczynie problemów z tym natłokiem pytań, chciała jednak poruszyć jak najwięcej kwestii w możliwie jak najkrótszym czasie. Czuć było, że nie była jeszcze bardzo doświadczona w zbieraniu wywiadu, ale reakcje i odpowiedzi Annabell z pewnością pomogą jej złapać dobry tor i uporządkować to wszystko. Póki pióro śmigało, wszystko było w porządku!
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Z plotkami było właśnie o tyle kiepsko, że były jedynie kompletnie przekłamanymi informacjami, które obok prawy najpewniej nawet nie stały. Ann uwielbiała zbierać informacje, trzymać je dla siebie i przy odpowiedniej okazji je wykorzystać. Brzmi to całkiem okropnie, ale taka była jej natura. Lubiła też sekrety, sama miała kilka i to całkiem pokaźnych, które nigdy przenigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, ale tych lubiła także słuchać. Były z nią bezpieczne o tyle, że w żadnym wypadku nie powiedziałaby o nich komuś postronnemu. Niemniej jednak, niewykluczone, że po kłótni tudzież zwykłym zajściu za skórę, sekret ten zostałby wykorzystany w doprawdy parszywy sposób. Sęk właśnie w tym, że z Ann lepiej nie mieć na pieńku. Zazwyczaj była zupełnie neutralna i totalnie przyjazna, jednak miała to do siebie, że nie zapominała. Nigdy. Właśnie dlatego z własnym ojcem nie chciała mieć nic do czynienia i uznawała, że taka osoba w jej życiu nigdy nie istniała. Ze świecą można było szukać osoby bardziej pamiętliwej od młodej Helyey’ówny. Słuchała plotek, zapamiętywała je, jednak wszystkie traktowała z przymrużeniem oka. Była nawet pewna, że cała ta reputacja Skylera była zgoła przesadzona. Nie znała go, by oceniać, chociaż opinię o ludziach wyrabiała sobie bardzo szybko, a potem jedynie ją weryfikowała. Podstawą do tego była przynajmniej jedna rozmowa, a takowej nie przeprowadziła z chłopakiem ani jednej, toteż zwyczajnie nie zaprzątała sobie nim głowy. Żałowała, że nie przyniosła jednak dwóch czekolad. Ann jeść uwielbiała, uznawała to za niesamowitą przyjemność i absolutnie nie przejmowała się swoją wagą. Wyglądała zupełnie normalnie, nie była ani przesadnie chuda, ani też otyła. Lubiła swoje kształty, chociaż nie przepadała za podkreślaniem ich. Naprawdę nic do nich nie miała, ona po prostu czuła się niekomfortowo, kiedy miała na sobie wielkie dekolty i ciasno opinające jej biust koszulki. Można więc pomyśleć, że wstydziła się własnej figury – nic z tych rzeczy! Ann po prostu nie chciała być przesadnie seksualizowana, nie lubiła tego i naprawdę ogromnie ją irytowało. Przypomniała sobie jednak wszystkie ważne bankiety w jej rodzinnych stronach, na których był ścisły dress code i których szczerze nienawidziła. Merlinie, jak dobrze, że przyjechała na tę wymianę. Chwilę zastanowiła się nad słowami Clem, z uśmiechem błąkającym się w kącikach jej różowych warg. Była pewna, że ktoś kiedyś wykorzystał tę lukę w regulaminie i najpewniej stało się to w upalne lato. Konkretnego przykładu nie potrafiła jednak przytoczyć, więc jedynie zawtórowała puchonce śmiechem. - Hm… Zamek jest całkiem podobny, tak samo zbudowany z kamienia i cegieł, ale nie mamy takich schodów. To znaczy większość pomieszczeń znajduje się u góry, jednak schody przesuwają się w górę, nie żyją własnym życiem jak te tutaj. – powiedziała i powstrzymała od wzdrygnięcia na myśl o swoim pierwszym spotkaniu z ruchomymi, hogwarckimi schodami. Odkąd zjawiła się na Wyspach Brytyjskich przysporzyły jej tyle kłopotów w dostaniu się dokądkolwiek, że kiedyś zaczną jej się śnić w koszmarach, była tego pewna. – No i las, my mamy przede wszystkim sady . – wzruszyła ramionami. Wsłuchała się w pytania Clementine, chcąc wszystko jak najlepiej zrozumieć. Była całkiem biegła w języku angielskim, pomijając swój węgierski akcent, jednak wciąż musiała się nieco bardziej wysilać niż w węgierskim tudzież czeskim, które znała doskonale. - Taaak, musieliśmy wybrać sobie dom i wszystko weryfikował dyrektor. Bezpośredniego kontaktu z tiarą nie mieliśmy. – odparła, wracając wspomnieniami do pierwszych chwilce Hogwarcie. – Wcześniej zostaliśmy we wszystko wprowadzeni i tutaj i w Souhvězdí.
Clementine Wright
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163 cm
C. szczególne : niesforna grzywa; śpiący wyraz twarzy; gdy się śmieje, chrząka; akcent Essex
Clementine unikała plotek głównie dlatego, że choć bardzo by się starała nad tym zapanować, zasłyszane o innych informacje podświadomie wpływałyby na jej percepcję dotyczącą innych. Niestety łatki bardzo szybko przylegają i niezwykle ciężko jest się ich pozbyć - zazwyczaj zostają zastąpione inną łatką, niekiedy nawet bardziej krzywdzącą. Panienka Wright starała się polegać na własnej intuicji i przede wszystkim budować opinię o drugim człowieku bazując na swoich doświadczeniach z nim. Dlatego też w swoim projekcie nie zamierzała mieszać ani przekręcać wypowiedzi osób, z którymi rozmawiała. Chciała postawić na fakty i możliwie jak najdokładniej cytować faktyczne słowa płynące z ust rozmówców, by w świat wypłynęła wersja jak najlepiej ich reprezentująca. No i samą siebie chciała przede wszystkim podać jako wiarygodną, godną zaufania dziewczynę, która nie pragnęła zyskiwania rozgłosu budowanego na cudzej krzywdzie. Kontrolowała, czy pióro zapisuje po kolei słowa Węgierki, jednocześnie podgryzając czekolady i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że szło jej bardzo dobrze. Cóż, na pewno lepiej niż z Violettą, ale początki chyba zawsze takie były - niepewne i po omacku. Choć wydała na to pióro dużo galeonów, nie uważała ich za niepotrzebny wydatek. O ileż bardziej komfortowe było siedzenie i obserwowanie Annabell, jej reakcji i mowy ciała podczas odpowiadania na pytania, niż własnoręczne próby nadążenia z notowaniem wypowiedzi. - Czy we wprowadzeniu opowiadali wam o szkolnych domach i właściwych im cechach, które mają służyć przydziałowi? Bo ciekawi mnie właśnie jak postrzegasz ludzi z poszczególnych domów i co dokładnie skłoniło Cię, byś wspierała dany dom wkładem swojej pracy. Bo wspierasz... - zakończyła pytająco, unosząc jedną brew, która szybko zniknęła pod zmierzoną blond grzywką, licząc, że Ann dokończy jej zdanie podając dom, który wybrała.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przekrzywił głowę, zawieszając niezbyt zorientowany w pytaniu wzrok na twarzy Mefa i skubnął wargę w zamyśleniu nad kilkoma interpretacjami jego słów. Zdecydowanie był mistrzem gubienia się we własnych myślach, ale i z tymi cudzymi wcale nie szło mu lepiej, choć zazwyczaj nie wynikało to z faktycznej pustki w głowie, a wręcz natłoku opcji. Od dzieciństwa dziadkowie wciskali mu książki zamiast pouczających rozmów i spędzał godziny, wczytując się w kolejne przemyślenia obcych mu ludzi, próbując powiązać fikcję z realnym problemem, jaki przed nim stawiano, co przyzwyczaiło go do nadinterpretowania pewnych sygnałów, zwłaszcza słownych. Potrafił odnaleźć deklarację tam, gdzie zupełnie jej być nie powinno, jak i odtrącenie w słowach, które wyrażać miały całkowicie coś innego. - Bardzo - szepnął więc niepewnie, z nieco zagubionym błyskiem w oku, uznając, że o cokolwiek chodzi, to ktoś tak zachłanny jak on na pewno tego potrzebuje. - Ale chyba umiem ją sobie załatwić - dodał już głośniejszym mruknięciem, myśląc nad tym, że “chyba” i drżący od chrypy głos wcale nie zabrzmiały zbyt dominująco, więc zaraz wyprostował plecy, spinając barki, by dodać sobie pewności siebie i otrząsnąć się z tego zagubienia w rozmowie. - Nie musisz kończyć każdego urwanego przeze mnie zdania - rzucił rozbawiony i wygiął kąciki ust nieco w dół w hamowanym uśmiechu, jednocześnie leniwie zsunął dłoń po oparciu kanapy, by szczypnąć Mefisto za karę w bok. Może nawet nieco mocniej niż planował, więc zaraz przesunął w tym miejscu kciukiem w przepraszającym geście, zaraz uciekając dłonią za oparcie, a wzrokiem w stronę wyjścia, ścierając się sam ze sobą o podjęcie decyzji po co powinien sięgnąć kolejnymi słowami. Zatrzymać się, rozejrzeć, docenić czy wstać, zaciągnąć, wykorzystać? W puchonim sumieniu wybór był banalnie wręcz posty, ale ciężar i ciepło cudzego ciała na nogach domagały się wzmocnienia intensywności tych odczuć, a on nigdy nie słynął z silnej woli. - Te-... - zaczął już, gotów poddać się zupełnie i nawet dłoń drgnęła, chcąc pomknąć nieco wyżej, ale zamiast tego, jak na dowód samemu sobie, przesunął ją z powrotem w stronę łydki Mefisto i odchrząknął, zawieszając wzrok na wzorzystym instrumencie. - Wszechstronny jesteś. Mam uznać, że umiesz wszystko poza gotowaniem? - zagadnął, próbując brzmieć najswobodniej jak potrafił, choć dla ułatwienia sobie zadania nawet nie patrzył już na Ślizgona. - A może i to potrafisz, a tatar był tylko wymówką, bym zaraz nie uciekł? - dodał, uśmiechając się mimowolnie, badając spojrzeniem wzorki na dywanie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Było w tym zagubieniu coś, co skłoniło Mefisto do rozmyślań - na tyle, na ile był w stanie rozproszyć się od swojego bardzo dyskretnego obserwowania Skylera. Przypomniał sobie o swoim drobnym zaskoczeniu, które wyniknęło kiedy Puchon z łatwością zdominował role ich popełniowego spotkania i zaraz zawiesił spojrzenie na ustach chłopaka, zupełnie jak gdyby miały wyjaśnić tajemnicę niepewnego, drżącego głosu. I chociaż normalnie zdawało się, że te delikatne wargi aż do Noxa śpiewały - bajkowo syrenim, hipnotyzującym nawoływaniem - tak teraz uparcie milczały, nie zdradzając żadnych sekretów. Bo jak bardzo, tak właściwie, dominujący był Schuester? Cmoknął z dezaprobatą na to skubnięcie i nawet miał Puchona lekko trzepnąć po dłoni, gdy ta uciekła, żegnając się subtelnymi przeprosinami. Mefisto powrócił zatem do swojego półuśmiechu, brzdąkając na ukulele już znacznie czyściej i spokojniej, trafiając w dokładnie te dźwięki, które chciały wygrać jego palce. Nie wiedział co prawda, że w komnacie jego poczynaniom przysłuchują się też inne osoby, a szkoda - może wtedy bardziej się postarał? Ale jeśli jego wzrok uciekł na chwilę w stronę @”Clementine Wright” lub @”Annabell Helyey”, to nie szukałby wcale opinii dla swojej muzyki; tkwił w przekonaniu, że rzucone zaklęcie wyciszające szczelnie obejmuje sofę, na której to niegroźnie rzępolił. - Na pewno mam nie kończyć? - Wrócił do przygryzania kolczyka z dolnej wargi, równie nieświadomie co wcześniej, acz znacznie mniej natarczywie. Podciągnął jedną nogę, zginając ją w kolanie i stopą lekko napierając na skylerowe udo. Nie podobało mu się to, że Sky uparcie omijał go wzrokiem; czyżby zdołał w tak krótkim czasie uzależnić się od jego atencji? - Zdecydowanie nie “wszystko”... Ale chyba nie jestem aż tak tragiczny w kuchni, no wiesz. Powiedziałbym, że po prostu mało ambitny… - Uśmiechnął się szerzej, pomimo zachłanności i tak przecież odnajdując satysfakcję w samej rozmowie. - Pomyśl sobie, że z eliksirów moja wiedza zaczyna się i kończy na wywarze tojadowym… - Może odrobinę przesadzał, ale w pełni celowo - skoro Sky pisał pracę dyplomową z tego przedmiotu, to nie zaszkodziło zarzucić mu drobną przynętę.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Oderwał dłoń od nogi Mefisto, by odruchowo poprawić sobie włosy i z cichym prychnięciem rozbawienia odchylił głowę w tył, wyginając szyję i wpatrując się w sufit. Nie widział dzięki temu tej zabawy kolczykiem (i dzięki za to Merlinie!), więc mógł w miarę bezpiecznym gestem powrócić dłonią do kolano Ślizgona, kciukiem wodząc leniwymi kółkami po jego rzepce. - Jeżeli ja nie… - zaczął, ale spiął się nieco, czując na sobie zmianę ułożenia Noxa i odruchowo przytrzymał mu nogę za kostkę, by przypadkiem nie obsunęła się o te kilka centymetrów i tym prostym sposobem nie pozbyła go resztek cierpliwości. Wstrzymał powietrze, wypuszczając je powoli, analizując co miał zamiar przed chwilą powiedzieć, próbując zmusić się do ponownego odchylenia głowy, ale ta nieposłusznie wykręciła się w bok, celując spojrzeniem prosto w zieleń oczu Noxa. - Mef… - zaczął, chcąc go jakoś upomnieć, ale kciuk właśnie odnalazł zagłębienie pod jego kostką, więc tylko odchrząknął i przesunął językiem po wnętrzu policzka, odwracając głowę w bok. - Przyjemna melodia - rzucił tylko, jakby od początku chodziło tylko o ten drobny wyraz uznania i spróbował przez chwilę skupić się na odtworzeniu w pamięci listy składników na wywar tojadowy, byle ochłodzić nieco swoje myśli. Zaraz też zmarszczył nieco brwi, przez chwilę naiwnie zastanawiając się czy Mefisto aby na pewno nie czyta mu w myślach, że wspomniał o tym temacie, ale szybko zdał sobie sprawę, że to on podświadomie wybrał akurat ten wywar, skoro ma obok siebie wilkołaka. Na szczęście zwykły zbieg okoliczności. Chociaż niektórymi przedzierającymi się do jego myśli wizjami chętnie by się podzielił. - Tojadowy akurat jest dość trudny... - mruknął cicho, poddając się zupełnie i przenosząc wzrok na Mefisto. - To duża odpowiedzialność, a skład jest na tyle zdominowany przez tojad, że nie widać... - urwał na odchrząknięcie, by kontynuować nieco czystszym głosem, przesuwając dłonią wyżej, by oprzeć ją znów na ślizgońskim kolanie - nie widać po barwie wywaru, że zjebało się chociażby jakieś proporcje czy pomyliło kolejność - kontynuował, badając już wzrokiem tatuaże na jego szyi, by sprawdzić czy dobrze zapamiętał ich układ i zamknął wzrok na subtelnej obroży. - Nigdy nie byłem pewien czy dobrze mi idzie - dokończył ciszej, zdradzając się chyba z tak typową dla niego atakującą bez żadnego wzoru niepewnością.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Musiał przyznać, że bawiły go te urwane wypowiedzi. Mógł domyślać się tylko co chodziło Skylerowi po głowie, kiedy pomiędzy słowami (albo w ich trakcie!) rozpraszał się na tyle, by w pełni myśl porzucić. Mefisto sam raczej starał się unikać takich zagrywek, może nieco rozważniej dobierając słowa, albo po prostu nie chcąc zmuszać kogoś do dopytywania; doskonale rozumiał ewentualną ciekawość. Teraz nie musiał. Zyskał swoją upragnioną uwagę, nie mając do końca pewności na czym się opierała, ale przynajmniej widząc po reakcji Schuestera, że na niczym negatywnym. Bo tak, spiął się zdradziecko i zatrzymał Ślizgona, ale jego spojrzenie wystarczyło, by uspokoić Mefisto. Słysząc swoje imię, uniósł jedną brew w iście wyzywający sposób, zaraz tylko kiwając lekko głową w ramach wdzięczności za komplement. Nie mógł wiedzieć o stawianiu obok jego nazwiska zdolności legilimencji (nawet ze znakiem zapytania), acz pewnie chętnie by w to poszedł - zwłaszcza myśli Skylera chętnie by poznał, żeby móc przestać się nad nim tak dyskretnie znęcać. Nox może i był trzymany za kostkę, ale nijak nie powstrzymało go to od przesunięcia stopy jeszcze trochę wyżej, wsuwając ją jeszcze bardziej pomiędzy uda chłopaka. Parsknął śmiechem, w końcu przerywając towarzyszącą ich rozmowie melodię. Nie podnosił się z tej wygodnej półleżącej pozycji, sięgając tylko po pokrowiec i nieco niedbale chowając do niego instrument, jak gdyby nie był jeszcze pewny czy rzeczywiście chce się go pozbyć. A chciał, bo nie zamierzał kaleczyć muzyki palcami, które marzyły o innej twardości - nie tej, hm, drewnianej. - Chcesz mnie nastraszyć? Lubię jednak myśleć, że proporcje nie są aż takie problematyczne... - Nie wytrzymał i podciągnął się odrobinę bardziej do pozycji siedzącej, co wyszło jakby pochylał się ku swojemu rozmówcy. Nie narzekał. - Acz jestem całkiem pewny, że smak ciężko pomylić. Próbowałeś? - A czemu on sam zaczął mówić ciszej, to już pojęcia nie miał - przecież na pewno nie chodziło o to, że drażnienie Sky’a działało też na niego!
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Jego reputacja nie była dobra. Zdawał sobie z tego sprawę, a to, czy faktycznie na nią zasługiwał? Cóż, ostatnie dni pokazały mu, że chyba jednak tak, a choć przyzwyczajony do dość wyraźnego okazywania sobie czułości w związkach, zdecydowanie nie był jednak przyzwyczajony do tak wyraźnego prowokowania go w miejscu publicznym. To on był osobą, która wiecznie próbowała coś ugrać, do czegoś zachęcić, na coś namówić. I chyba wyraźnie rozumiał właśnie dlaczego. Bo zwyczajnie nie potrafił odmawiać, a czując jak Mef bezczelnie naciska na niego stopą myślał tylko o tym jak się stąd z nim ewakuować, choć chyba już pogodził się z myślą, że nie wyglądało to wszystko za dobrze. A może problem polegał właśnie na tym, że w jego głowie to wyglądało za dobrze? Przecież z zewnątrz musiało to wyglądać dość niewinnie, o ile komuś nie szalały hormony i nie nadinterpretował tego widoku. Ot, zwykła dwójka facetów, gdzie jeden z nich grał sobie na ukulele w półleżącej pozycji, wspierając nogi na drugim. - Proporcje są bardzo ważne - mruknął, przyglądając się zbliżającemu się Noxowi i zdjął drugą rękę z oparcia, by obie oprzeć na jego nodze. - Ale czasem można je nieco nagiąć - dodał, unosząc brew, gdy wzrok przebiegł mu po kolczyku w wardze Ślizgona, zniecierpliwiony myślą, że nie miał okazji poczuć go na swojej. Zdecydowanie odpłynął w tym tekście za daleko, bo we własnym umyśle w taki właśnie sposób usprawiedliwił fakt, że podjął już decyzję, a przynajmniej na pewno nie był w tym momencie w stanie skupić się już na tym, o czym właściwie rozmawiają. Zsunął z siebie jego nogi i od razu wstał, przeciągając się i strzelając kłykciami, po czym westchnął i odwrócił się w stronę Mefisto, pochylając się nad nim, skoro też wciąż siedział na kanapie. - Spróbuję. Chodź, przyda mi się pomocna dłoń - mruknął cicho, kompletnie wybity z rozmowy, ciągnąc lekko za obrożę u jego szyi, by zachęcić go do wstania, samemu zaraz kradnąc jego ukulele za pasek pokrowca i nie czekając aż ten ubierze buty - ruszył w stronę wyjścia. Z dziewczynami, z którymi zamienił wcześniej kilka zdań, oczywiście się nie pożegnał, nie chcąc przerywać im tego w co tam się bawiły, a co chyba było na tyle ważne, że nie wypadało im przerywać. Choć może… zwyczajnie nie był w stanie teraz się na tym skupić?
| zt x 2
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Oh tak, coś o przylegających łatkach wiedziała i była szalenie zadowolona z faktu, że zmieniła szkołę. Minęły już prawie dwa lata odkąd ojciec popełnił, w jej oczach, największy błąd swojego życia i ją zostawił. Odbierała to jako personalny atak, choć dotyczył się całej jej rodziny. Przez ponad rok chodziła przez korytarze Souhvězdí jako ta dziewczyna z czystokrwistej rodziny, której ojciec wywołał skandal na całe Węgry. Otoczka wokół całej tej sprawy nie poprawiała jej samopoczucia, a te było przez długi czas doprawdy parszywe. Była przekonana, że wciąż niektóre szepty, wydobywające się spomiędzy warg uczniów z jej dawnej szkoły dotyczyły właśnie jej. Nauczyła się z tym radzić, jednakże musiała przyznać, że przejście z jednej łatki do drugiej było niebywale płynne i bardzo szybko przestała być przyszłym uzdrowicielem. Była kontent, że już nie musiała się z nimi użerać i przede wszystkim, że nie licząc uczniów z wymiany – nikt o tym nie wiedział. Zamknęła ten rozdział, pozwalając by odszedł w daleką przeszłość, była tu i teraz, z zamiarem opowiadania o Souhvězdí najlepiej jak potrafiła. Musiała też przyznać, że zmiana otoczenia bardzo dobrze nań wpłynęła. Pewna doza anonimowości, która na nią spłynęła okazała się mieć zbawienne działanie niczym zimna woda po długim i wyczerpującym biegu. Wróciła stara, dobra Ann, której uśmiech rzadko schodził z twarzy. Skupiona była na odpowiadaniu na pytania Angielki, zupełni wyłączając się na wszelkie inne bodźce pochodzące z ich otoczenia. Ann nie oceniała pytań dziewczyny, właściwie starała się nie traktować tego jak prawdziwy wywiad. Broń Merlinie nie ujmując pannie Wright! Zwyczajnie nie chciała się zestresować. Do podobnych sytuacji przyzwyczajona nie była, toteż chciała potraktować to jako zwykłą, zupełnie niezobowiązującą rozmowę i pewnie tak też właśnie było. Szybko uciszyła swoje myśli, które powędrowały w stronę irytujących pytań w Czechach po skandalu z ojcem, które chyba miały ją jeszcze dobić. Clementine pytała ją o szkołę, nie rodzinę, musiała się uspokoić. Chwyciła kubek w dłonie, dopijając ostatnie krople brązowej cieczy o anielskim smaku, wsłuchując się w słowa Clem. Odłożyła naczynie z powrotem na niewielki stolik. – Tak. Powiedzieli nam o wszystkim i szczerze mówiąc ten podział mnie zdziwił. Bo u nas to są zwyczajnie losowe klasy. – wzruszyła ramionami. – Ale trochę nie rozumiem tutejszego podziału na domy, jaki jest sens w umieszczaniu podobnych sobie ludzi w jednym miejscu? To trochę zabija różnorodność. – powiedziała i uświadomiła sobie, że to już naprawdę długo w niej siedziało i dopiero teraz powiedziała to na głos. Naprawdę nie rozumiała co dokładnie na celu miało umieszczanie podobnych sobie ludzi w jednym domie. Jasne, może i miało pielęgnować główne cechy, ale z drugiej strony, to obcowanie z innymi ludźmi stawało się bardziej wartościowe i naprawdę czegoś uczyło… – Slytherin. Zwyczajnie idąc tym tokiem myślenia, uznałam, że właśnie tam najbardziej pasuję. – po raz kolejny wzruszyła ramionami. Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Była bowiem szalenie ambitna, oprócz swoich własnych spełniała też te całej rodziny. Spryt też do niej pasował – nie tak łatwo ukryć przed wszechwiedzącą matką, że jej dziecko ściga się w nielegalnych wyścigach.