Najczęstsze miejsce spotkań głownie studentów. W owym pomieszczeniu można znaleźć wygodne fotele nieopodal kominków, z których młodzi uwielbiają korzystać zimą. Znajduje się tu również sporych rozmiarów pianino. Wnętrze utrzymane jest w różnych barwach, od granatu, poprzez kremowy i kilka innych barw. Można tu zarówno prowadzić intymne rozmowy, jak i wpaść na wielką imprezę dla poprawy humoru, czy też jeszcze innego w zasadzie najmniej ważnego powodu. W zwykłych dniach, zwykle to właśnie tutaj studenci uczą się informacji z wykładów.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Zatapiasz się w wygodnym materiale, z którego wykonane są fotele. W pewnym momencie poczułeś nieznane uszczypnięcie w pośladek - zszokowany, kiedy to sprawdzasz, co Cię tak przestraszyło, dostrzegasz wówczas zabawkę. Jest to Kwintoped! I ten ewidentnie się do Ciebie przywiązał. Czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się jego nowym właścicielem. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - Na stoliku leżał złożony na pół kawałek papieru, który wyglądał jak gotowy do wysłania list - postanowiłeś zatem sprawdzić, co było w nim napisane lub kto miał być jego adresatem. W chwili rozłożenia pergaminu, w nozdrza uderzył Cię bardzo przyjemny, intensywny zapach. Okazało się, że był to list miłosny, a papier nasączono Amortencją - Ty natomiast stałeś się jej ofiarą, w wyniku czego pierwsza osoba, którą dostrzeżesz, będzie darzona przez Ciebie widocznym, aczkolwiek nienachalnym zauroczeniem. Efekt ten będzie się utrzymywał przez Twoje dwa następne posty.
3 - W takim miejscu może znaleźć się każdy. Dosłownie każdy - nawet przyczajony za rogiem żartowniś! Najwyraźniej wyróżniałeś się z tłumu, bowiem to Ciebie upatrzył sobie jako ofiarę. Wyciągnął różdżkę i rzucił w Ciebie zaklęcie Balvoes, przez co w środku rozmowy zaczynasz... Beczeć jak owca! Efekt ten trwa wyłącznie przez jeden post.
4 - Nie tylko studenci szukali w komnacie wspólnej odpoczynku. Nim się spostrzegłeś, na twoich kolanach znalazł się cudzy kot. Rzuć kostką: parzysta - próba dotknięcia lub pogłaskania kota skończyła się tym, że zdobywasz nowego przyjaciela! Do końca wątku zwierzę spoczywa na twoich nogach i mruczy kojąco, dzięki czemu pozbywasz się wszelkich nerwów i do końca dnia czujesz się zrelaksowany; nieparzysta - kot wyjątkowo intensywnie gubił sierść i nawet jeśli nie jesteś alergikiem, nie możesz powstrzymać kichnięcia. W efekcie futrzak zrywa się wystraszony, zostawiając na twoich udach długie zadrapania.
5 - Jeden z uczniów wyjątkowo niezdarnie zbierał rzeczy i ewakuował się ze stolika obok, przez co zawartość jego kubka wylądowała na twoim ubraniu! Na szczęście napój nie był już aż tak ciepły, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie pozostawił na Twoim ubraniu nieprzyjemną, ciemnobrązową plamę. Nieznana osoba, cała zaczerwieniona, zdołała się wymsknąć z pomieszczenia z cichym "przepraszam", w wyniku czego musisz sam uporać się z problemem. Aby pozbyć się szpecącego wyglądu, rzuć Chłoszczyść!
6 - Grupka dziewczyn siedzących w rogu prowadziła bardzo głośną dyskusję, która dla twoich uszu była bardzo nachalna i przeszkadzała Ci w skupieniu się nad rzeczami, którymi chciałeś się zająć w komnacie. Mimo że nie chcesz słuchać ich gadania, coraz to nowe zdania docierają do Ciebie i okazuje się, że studentki pasjonowały się... Eliksirami? Udało Ci się zasłyszeć kilka bardzo ciekawych informacji i dzięki temu zdobywasz jeden punkt kuferkowy z eliksirów - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Autor
Wiadomość
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pokiwał głową. - Mogę poszukać. - musiałby znaleźć ten podręcznik i poćwiczyć, ale to przecież nie mogło być jakieś okropnie trudne. Zawsze mógł pójść do jakiegoś belfra podpytać jak dobrze rzucić takie zaklęcie- Na pewno nie byłoby aż tak źle. - pocieszył ją, choć niestety brzmiało to bardziej jak coś, co się mówi z grzeczności, niżby rzeczywiście przejmował się samopoczuciem Seaver'ówny. Prawda też była taka, że dziewczyna zawsze emanowała niesamowitym entuzjazmem i radością, więc podświadomie nie czuł potrzeby poprawiania jej nastroju, będąc dziwnie przekonanym, że nic nigdy jej go nie zepsuje. Przykleił kilka ze swoich wyrywanek i wyciągnął jeden z kolorowych pisaków, by zacząć kreślić jakieś trudne do oszacowania geometryczne figury, ozdabiające akapity tekstu w uporządkowany, a jednak wciąż dość absurdalnie abstrakcyjny sposób, przecinając się w różnych miejscach. Kiedy tak uśmiechała się ciepło, czuł się dość niezręcznie, nauczony, że zazwyczaj ten sposób okazywania emocji wiązał się z jakimiś oczekiwaniami, jednak gdy wskazała na ucho podniósł odruchowo rękę, by dotknąć swojego i wtedy skumał, w czym rzecz. - O chuj. - parsknął potrząsając głową, jakby to nie była krew, tylko woda z basenu mu szumiała i wytarł niedbale małżowinę- Nie przejmuj się. - machnął drugą ręką, zatykając palcem ucho jak dziurę w beczce piwa- -Zaraz przejdzie. - wziął od niej chusteczkę, tym samym zauważając, że zdążył nakapać sobie zarówno na golf jak i spodnie, więc westchnął ciężko- Masz jeszcze jakieś zdjęcia? - zapytał, wycierając dłoń chusteczką i wtykając ją w ucho, jakby to była najnormalniejsza rzecz, którą robił każdy codziennie, może kilka razy dziennie i wrócił do swojej pracy- Spokojnie, trzeba trochę więcej, żeby mnie zemdlić. Ale jak padnę, to zostaw jak leżę. Jak jestem nieprzytomny to zazwyczaj rzygam. - powiedział otwarcie. Był ciekaw co sprowokowało reakcję którego z połamanych zaklęć, wykrawanych na jego skórze przez szaloną matkę, że akurat z okazji robienia wycinanek jej nieudolna magia ochronna się aktywowała. Może to na widok nożyczek? Nigdy nie wiadomo.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
Nie miał pojęcia czemu w ogóle zabrał się za pracę domową ze Starożytnych Run - więcej sapał i wzdychał nad futharkowymi podręcznikami, niż rzeczywiście cokolwiek tłumaczył bądź pisał. Miał wrażenie, że powinny być jakieś oczywiste zaklęcia przekładające z jednego języka na drugi, bo przecież czarodzieje mieli wystarczająco dużo na głowie. On sam musiał męczyć się z angielskim, więc jak nieludzkie było tłumaczenie run na angielski podręcznik, by później w myślach wyłożyć sobie wszystko po niemiecku...? Obrócił się po raz setny na kanapie, którą całkiem przejął po posłanym chichoczącym studentkom uśmiechu - w sam raz, by akurat dostrzec jak do komnaty wchodzi @Wilkie Marrok, ewidentnie zajęty czymś, co Romeo błyskawicznie rozpoznał. - Wilczysko! - Zawołał entuzjastycznie, a zaraz i gwizdnął przeciągle, jakby naprawdę przywoływał Ślizgona niby psidwaka. Cóż, próbować nie zaszkodziło, a przecież ściągnięcie na siebie uwagi było wyjątkowo poważnym powodem. - Doskonały moment na wyjaśnienie jak to jest, że masz wizbooka, a i tak mnie nie obserwujesz? - Wytknął mu, nie ruszając się z kanapy ani na milimetr, by sprawdzić jak chłopak postanowi się do niego dosiąść.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Nie był do końca pewien czy żołądek ściska mu ekscytacja czy jednak poczucie winy, bo przecież obiecywał sobie, że nie wyda już zbędnie ani jednego galeona. Z każdym dniem, gdy wszyscy wokół korzystali na jego oczach z wizbooka, pogłębiało się w nim poczucie nie tyle wykluczenia społecznego, co właściwie strachu, że omija go tak wiele - rozrywki, informacji, łatwego kontaktu. Próbował powtarzać sobie, że wytrzyma do października, przynajmniej do tej pierwszej wypłaty, a jednak gdy przypadkiem dał wkręcić się jednemu z Krukonów w pomoc przy zrobieniu kilku zdjęć, nie potrafił powstrzymać się od poproszenia go o pożyczenia aparatu choć na jeden dzień. Po wywołaniu efektów swojej zabawy był już bardziej niż pewien, że odłożone na różdżkę napiwki mogą jednak zmienić swoje przeznaczenie i nim właściwie zdążył w pełni to sobie uświadomić już wysyłał sowę z zamówieniem. Wydawało mu się, że skoro miał już całą kopertę zdjęć (nie tylko tych zrobionych przez siebie w lesie, kuchni, pracy czy cieplarni, ale nawet takich, które pstryknął mu zadowolony z okazji do praktyki Krukon), to najtrudniejsza część jest już za nim, a jednak ledwie otworzył kupionego przez siebie wzibooka, a już zdał sobie sprawę, że nie do końca rozumie to, czego ten od niego oczekiwał. Początkowo duma i ambicja kazały mu zbyć propozycje pomocy od uczynnych studentów w Wielkiej Sali, przy których rozpakował dostarczoną mu sową paczkę, więc i dość szybko ulotnił się gdzieś na jeden z kamiennych parapetów, by nie wydało się, że wbrew swoim zapewnieniom nie potrafi poradzić sobie z początkowymi ustawieniami. I zapewne głowiłby się nad tym jeszcze chwilę, gdyby nie to, że po kolejnej próbie logowania wizbook w końcu zakomunikował mu wściekle czerwonymi literami o podejrzeniu kradzieży książki, przyspieszając mu bicie serca w mimowolnym stresie, że naprawdę mógłby zostać o to posądzony. Zatrzasnął więc księgę, od razu ruszając na poszukiwanie jakiejś znajomej twarzy, której choć szczątkowe zaufanie zdążył już zdobyć, by faktycznie znów pozwolić sobie na zasypanie kogoś pytaniami. Miał zamiar wrócić do Wielkiej Sali w nadziei, że został tam jeszcze ktoś, kto widział, że na przekazanej przez sowę paczce z wizbookiem było wyraźnie wypisane jego imię i nazwisko, ale po drodze dał zwabić się otwartej na oścież komnacie czterech domów. Przystanął przy wejściu, gotów rozejrzeć się spokojnie, ale głowa od razu wykręciła mu się w stronę znajomego głosu, a kąciki ust odruchowo rozciągnęły mu się w uśmiechu. Zdążył nawet pomyśleć czy to nie urok wili przyciągnął go tutaj nawet przez grube mury komnaty, ale nim zdążył lepiej zastanowić się nad prawdopodobieństwem takiej opcji już oburzał się teatralnie na to bezczelne gwizdnięcie. - Jesteś wystarczającym rozproszeniem na żywo, nie wiem czy chcę aż tak utrudniać sobie naukę możliwością oglądania Cię bez przerwy - odpowiedział, gdy tylko podszedł bliżej, od razu sięgając dłonią pod gryfońską głowę, by podciągnąć nieco Romeo w górę, wpychając się na zrobione w ten sposób miejsce, próbując ułożyć się tak, by chłopakowi wciąż było wygodnie oprzeć się teraz o jego nogi. - Zanim stwierdzisz, że chyba za słabo mnie mamisz, skoro wciąż mam taką silną wolę, to dodam, że dopiero co mi go sowa przyniosła i nie zdążyłem jeszcze nic na nim zrobić - wyjaśnił, kładąc wizbooka na piersi półwila, sam siebie próbując przekonać, że chłopak zrozumie jego trudności i nie uzna ich za powód do żartów wykraczających poza te przyjemnie zaczepne. - Jak mi pomożesz, to będziesz pierwszym, którego zaobserwuję - obiecał, jedną dłonią unosząc okładkę, by pokazać Gryfonowi czerwony napis, samemu patrząc już jednak z fascynacją na kosmyki jasnych włosów, które zaczął przeczesywać palcami drugiej dłoni.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- Taki jest właśnie problem z tą ślizgońską ambicją... nauki się zachciało - westchnął teatralnie, zupełnie odruchowo podciągając się wyżej, by zaraz z cichym śmiechem opaść na wilcze kolana, wygodnie układając sobie na nich głowę. Zerknął w górę, szczerząc się tym mocniej, im pewniej zakotwiczał spojrzenie w ciemnych tęczówkach swojego rozmówcy, wyjątkowo zadowolony z tej niezobowiązującej, a przy tym cudownie ekscytującej bliskości. - Oj Wilku, ja ciebie jeszcze nawet nie zacząłem mamić... - zdradził na granicy szeptu, odruchowo łapiąc wizbooka, by przytrzymać go sobie wygodniej. Zerknął ciekawsko na stronę, którą Ślizgon mu pokazywał i w pierwszej chwili tylko zmarszczył brwi w braku zrozumienia, bo spodziewał się jakiejś ciekawej fotki, a nie informacji o potencjalnej kradzieży. Tego tylko brakowało, żeby im do Hogwartu wpadli znudzeni aurorzy. - I tak bym był - stwierdził zabójczo pewnie, już stukając różdżką w wizbookowy pergamin, by pospiesznie wrócić do pierwotnych ustawień. - Masz, podpisz tu, to zaczniesz zakładać nowy profil - podpowiedział, pokazując chłopakowi odpowiednie miejsce. - Musisz wymyślić jakąś chwytliwą nazwę... no, już masz do tego niezłe imię - zauważył, przejmując wizbooka z powrotem zaraz po tym, jak Wilkie złożył swój podpis - sam chciał się bawić wypełnianiem proponowanych rubryczek. - Ja się nazywam "Hear Me Roar", bo inicjały... No dobrze, a z prostszych rzeczy to co tu trzeba wpisać, imię i... nazwisko? - Dopytał.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
- I tak byś był - powtórzył za nim, bezgranicznie tego pewien nawet wtedy, gdy wcale nie gubił się w jasnych oczach, jak zahipnotyzowany przeczesując wpadające gdzieniegdzie w srebrne czy perłowe połyski włosy, wciąż czując jeszcze w piersi wibrację śmiechu, którym próbował wyprzeć myśl, że gdyby tylko chciał, to Romeo naprawdę potrafiłby zmusić go do czegokolwiek. - No niezbyt to intuicyjne... - przymarudził cicho, wyciągając swoją różdżkę, by sięgnąć nią we wskazane miejsce, składając w nim żądany przez książkę podpis. - Po co chwytliwa nazwa? Nie lepiej po prostu dać imię, żeby ludzie łatwo mogli mnie znaleźć i rozpoznać? - podpytał, bo i myślami nie sięgał wcale do jakiejkolwiek popularności czy obserwujących, którzy nie byliby jego znajomymi na żywo. W końcu jego główną motywacją do zakupu wizbooka była chęć kontaktu z innymi Hogwartczykami, a w szczególności z takim jednym, przez którego jego wyniki w nauce mogą spaść niżej, niż to sobie planował. - Marrok. Przez dwa R - podpowiedział, nieco zaskoczony, że Romeo do tego czasu nie poznał jego nazwiska, a może zwyczajnie nie czuł potrzeby, by go zapamiętać. - Co tam jeszcze jest potrzebne? W papierach mam, że urodziłem się dwudziestego marca, bo mama twierdzi, że według jej- według waszego kalendarza tak wychodzi. Wiesz, u nas to niezbyt był praktyczny ten Wasz system i raczej nikt, kto urodził się w rezerwacie, z niego nie korzystał, bo to przecież nie ma żadnego sensu, żeby pamiętać ile dni ma jaki miesiąc, skoro można odmierzać czas fazami księżyca - rozwinął nieco, łapiąc między palce jasne kosmyki, by chwilę zamyślić się nad tym jak szorstkie były jego własne włosy w porównaniu do tych półwila. - W ogóle to zapomniałem Ci powiedzieć, że pomyliłem Swanna z Twoim bratem. W sensie... - przerwał sobie na rozbawione parsknięcie. - Jak przyszedłem na ONMS i zobaczyłem nauczyciela z białymi włosami, to trochę założyłem, że to musi być Twój brat, ale się zorientowałem, że raczej marne szanse, bo uroku wili to od niego nie czuć ni chuja.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- Dobra, dobra, czyli będziesz @Wilkie - zgodził się, zapisując pospiesznie, bo całkiem podobało mu się to robienie profilu dla Ślizgona, choć jeszcze nie miał możliwości wpisać mu niczego zabawnego od siebie. - Marrok - powtórzył zadowolonym pomrukiem, całkiem pewny, że wcześniej tego nie słyszał. - Odmierzać fazami- woah, to brzmi na skomplikowane, znaczy dla kogoś, komu te fazy nie robią takiej różnicy - wyznał zupełnie szczerze, orientując się, że dla Wilka to pewnie nie była skomplikowana matematyka, skoro wszystko miało jakieś znaczenie - to pewnie tak, jak on nie musiał się zastanawiać, że jest pięć dni roboczych i dwa dni weekendu. - No nie zamierzam bronić naszego kalendarza, bo ogólnie mam zerowe przemyślenia na jego temat i jeszcze mniejszy wpływ, ale chyba łatwiej byłoby ujednolicić wszystkie systemy... dobrze, czyli dwudziesty marca, w takim razie twój znak zodiaku to co, Ryby? Chyba Ryby, ostatni dzień przed Baranem - rozgadał się lekko, zapisując dalej informacje. - Hm?... - Zdziwił się, unosząc spojrzenie na chłopaka, by zaraz zaśmiać się tak perliście, jak chyba tylko on umiał, absolutnie oczarowany samym faktem, że Wilk zapamiętał wzmiankę o drugim austriackim półwilu w zamku. - Mój brat ma na imię Atlas i jego włosy są takie bardziej złote - zdradził. - No i jest wyższy ode mnie, ma prawie dwa metry wzrostu... nie wiem co go tak wyciągnęło - dodał jeszcze, nieco mniej zadowolonym pomrukiem, bo trochę zazdrościł tej bonusowej wyjątkowości, jaką Atlasowi dawał wzrost. - I chyba robi mniej zabójcze lekcje od Swanna, chociaż też jest upierdliwy... Tu jest taka rubryka "Ulubione" i można sobie pozmieniać, albo wziąć standardowe, to może ci podrzucę kilka? - Zaproponował, nie mogąc mieć pewności czy Wilkie jest w stanie odczytać, że w rubryce "Zawód" Romeo wpisał od razu "Najlepsze Ciacho w Piekarni i Cukierni u Pani Chambers".
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Mruknął cicho w przytaknięciu, bo i podczas nauki Astronomii, jeszcze ponad rok temu, sprawdzał dokładnie jaki ma znak zodiaku, by sprawdzić czy to, co mówiono mu w Rezerwacie faktycznie zgadza się z wiedzą, z której korzystała reszta świata. Nie poświęcił temu jednak teraz zbyt wiele uwagi, dając skutecznie rozproszyć się tym głośnym śmiechem, który aż przydusił go nieco z wrażenia, przypominając mu niezaprzeczalnie o tym, że Romeo był (nad)zwyczajnie najpiękniejszy. - Chciałbyś być wyższy? - podłapał, aż ściągając brwi w niedowierzaniu, od razu też dłonią sięgając do gryfońskiego policzka, by naporem wykręcić głowę półwila w swoją stronę, potrzebując dostrzec choćby cień niezadowolenia w jasnych oczach, by uwierzyć, że ten naprawdę mógłby narzekać na cokolwiek w swoim wyglądzie. - Masz idealny wzrost - stwierdził pewnie, mimo tego, że i wpadł przy tym w cichszy ton, wydający mu się bardziej adekwatnym w nachyleniu koniecznym do poważnego złączenia spojrzeń. - Mój ulubiony. Możesz to wpisać w którejś rubryczce - podsunął już szeptem, bo i uśmiechając się łagodnie nie potrafił już powstrzymać się od pochylenia się do leniwego pocałunku, na tyle krótkiego, by dać radę jeszcze unieść się z powrotem do drobnego dystansu. - Rzadko lecę na wyższych od siebie.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- Niby nie, ale Atlas się bardziej wyróżnia przez ten wzrost - wyjaśnił krótko, zerkając ciekawsko na Wilka, by zrozumieć co tak ubodło go w tym drobnym komentarzu na temat wzrostu. Mruknął z zadowoleniem i wychylił się nieco wyżej, by przeciągnąć pocałunek choćby o pół sekundy, potem z westchnieniem opadając z powrotem na jego kolana. - Dobrze, to nie polecisz na mojego brata. On chyba nie przepada za młodszymi, w sensie wiesz, to taki przykładny nauczyciel - zdradził, w jakimś stopniu się tym nieco pocieszając, bo byłoby niezręcznie konkurować ciągle z Atlasem, a akurat Wilkie mógłby zainteresować się bardziej tym z braci, który był bardziej zakochany w naturze i magicznych stworzeniach. - Dobra, to lecimy dalej... Ulubiony napój? O, albo ulubiona pora roku, ja to mam, chociaż ciężko było wybrać - stwierdził, zmieniając nudne opcje o ulubionych przedstawieniach czy zdaniach. Podejrzewał, że Ślizgon nie chodził zbyt często do powszechnie znanych teatrów, więc nie chciał mu tego za bardzo wytykać - zresztą, uważał tę rubryczkę za nijaką, bo kto niby miał taką mocną opinię na ten temat poza jakimiś aktorskimi freakami. - Ulubiona roślina to będzie mięta... Ej, a mówisz po francusku? W Nowym Orleanie chyba dużo mówią po francusku?
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
- Ej, powiedziałem, że rzadko, a nie nigdy - wytknął mu, śmiejąc się cicho, gdy próbował już odchylić się na tyle, by oprzeć się wygodniej o kanapę. - I jak mówisz to w ten sposób, to brzmi jak wyzwanie - zauważył, bo i niezdrowo wrażliwego ego krzyczało już do niego, że jeśli jest coś, czego chce, to na pewno jest w stanie to osiągnąć, więc i nic tak banalnego jak czyjeś osobiste preferencje nie stanie mu na drodze. Pytanie więc brzmi tylko, czy naprawdę jest to coś, czego by chciał, czy chodziłoby mu jedynie o satysfakcję z udowodnienia komuś, że może wszystko. - Eee, nie czuję, by to miało znaczenie u mnie. Zresztą, w Luizjanie chyba nikt nie przepada za latem i zimą, bo jedno jest zbyt upalne, a drugie zwyczajnie mdłe. Ale… noce w lato były najlepsze. Noc ogólnie jest dużo lepsza od dnia - rozgadał się nieco, powracając dłonią do zabawy jasnymi kosmykami, drugą rękę podpierając o oparcie kanapy, by wygodnie podeprzeć sobie głowę na pięści. - Noo nie wiem ile to dużo, bo chyba nawet więcej niż po francusku, to się mówi po hiszpańsku, ale w urzędach się po hiszpańsku nie dogadasz raczej, więc to takie… no angielski lepiej znać - spróbował wyjaśnić, ściągając brwi w skupieniu, bo prawda była taka, że w samym rezerwacie panowała taka mieszanka kulturowa, że i szło poduczyć się niejednego języka - co kiedyś, gdy nie zdawał sobie sprawy o wielości języków na świecie, wydawało mu się zbiorem niezwykle pełnym. - Dużo rozumiem po francusku, ale słabo mówię, po hiszpańsku trochę lepiej - podjął, przesuwając dłoń z jasnych włosów niżej, brzegiem palców badając kości policzkowe. - Po włosku znam tylko pojedyncze słówka, ale za to siedzą we mnie tak mocno, że czasem biorę je za angielskie - dodał ciszej, samym opuszkiem palca wyznaczając linię szczęki aż do brody, od niej pozwalając sobie zsunąć się po szyi przez grdykę aż do zagłębienia obojczyków. - Silenzio - szepnął jako przykład. - Rincoglionito - dodał już na granicy słyszalności, bo i skrzywił się mimowolnie, nie chcąc iść w tę stronę myślami. - Chcesz bym mówił po francusku? - odbił więc, podciągając nawet kącik ust w górę. -Je peux apprendre.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- Słabe wyzwanie, nagrody się nie opłacają… no wiesz, wymiana jednego Rosy na możliwość braku jakiegokolwiek? - Zaśmiał się krótko, niezbyt przejmując się tym, że Wilkie faktycznie poleci uganiać się za Atlasem, bo był całkiem pewny, że bez problemu by to powstrzymał; zresztą, pokładał też pewną wiarę w swojego brata, choć nigdy nie rozumiał jego ograniczania się. - W takim razie po prostu ulubiona pora i wpiszemy noc… - zadecydował, kiwając nieco głową, co w leżącej pozycji nie było najwygodniejsze, ale za to zapewniło nieco ciągnące uczucie dzięki umykającym od ślizgonich palców włosom. - Mhmmm? - Zachęcił go, unosząc wyżej kącik ust, gdy ze spojrzeniem zawieszonym na swoim towarzyszu czekał gdzie zawędrują wilcze palce. - Vous n'êtes pas obligé - zapewnił, zdając sobie sprawę z tego, że ostry niemiecki akcent brzmi jeszcze gorzej przy języku francuskim, niż angielskim. - Ale trochę znam francuski, tylko już niezbyt używam… wcześniej musiałem, był w mojej szkole - wyjaśnił. - No, jednej z dwóch. Najpierw byłem w niemieckiej szkole, potem we francuskiej, o - doprecyzował z lekceważącym machnieniem ręki. - W każdym razie wolałbym, żebyś co innego robił po francusku… o, a może jeszcze ulubiona pozycja?
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
-Oj, taki jesteś zaborczy czy tylko w stosunku do brata? - podpytał ciekawsko, chętnie testując teren, bo chociaż faktycznie przy Romeo było mu ciężko choćby spojrzeć na kogoś innego, to i pamiętał przecież, że gdy ten nie był dostępny, to i jego uwaga zdawała się uciekać gdzie indziej. - Nie męczy Cię to? Że ciągle musisz mówić w obcym języku - zainteresował się, palcem podważając nieco i tak luźny już gryfoński krawat, by zrobić swoim palcom więcej miejsca do eksploracji. - Z bratem rozmawiacie po angielsku czy niemiecku? - dopytał, zastanawiając się już czy to nie niemieckiego powinien zacząć się uczyć, by lepiej zrozumieć pełnię charakteru Romeo, który choć wyrazisty, musiał zostać choć trochę przyćmiony barierą językową. - Nie - zaprotestował ze śmiechem, dając zbić się z tropu nagłym odbiciem z języków do pozycji. - To nie byłoby fair wybrać ulubioną. Nie wypróbowałem ich wszystkich - wyjaśnił, układając dłoń na boku gryfońskiej szyi, by doprecyzować "jeszcze" wraz z kciukiem testowo przekładanym na drugą stronę, niemal pieszczotliwym naciskiem testując stawiane mu granice.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- Chyba do brata - przyznał, zamyślając się nieco, bo przecież nie nazwałby się szczególnie zaborczym, a jednak pewnie coś w tym było - niby nie miał nic przeciwko dzieleniu się z innymi i sam preferował luźne zasady w bliższych relacjach, a jednak zawsze musiał czuć, że dla obecnego partnera jest zwyczajnie “naj”. I choć wcale nie chciał konkurować z Atlasem, mając z nim przecież naprawdę dobre relacje, to nie mógł całkiem uciec od porównywania się do niego. - Trochę, czasem… ale już się przyzwyczaiłem - stwierdził zgodnie z prawdą. - Po niemiecku, z nim jakoś dziwnie mi po angielsku… niby na lekcjach musimy, ale chyba to wypieram - parsknął cicho, dopiero orientując się, że rzeczywiście mieszają języki. - Kolejny dowód na to, że nie powinienem chodzić na jego lekcje! Wykorzystuje mnie perfidnie, wiesz? Ostatnio sprzątałem po ptakach - poskarżył się, układając własną dłoń na tej wilczej, by zachęcić chłopaka do wyraźniejszego ucięcia własnej wypowiedzi. Zmrużył lekko powieki, wpatrując się w górę, na swojego rozmówcę, ciekaw jego reakcji, nie mogąc być pewnym czy traci oddech przez jego dłoń, czy jednak to niemalże hipnotyzujące spojrzenie. - Dobra, najwyżej później coś dodasz, w stylu ulubionego napoju czy jedzenia, bo i tak jeszcze będziesz musiał wrzucić jakieś zdjęcia. Teraz patrz, jak chcesz kogoś wyszukać, to wpisujesz tutaj… tak można zaobserwować - tłumaczył, oczywiście prezentując na swoim koncie, by przy okazji wreszcie podciągnąć się do pozycji siedzącej i odwrócić się przodem do wilkołaka. - I już możesz śmiało stalkować. Wizzenger jest prostszy, po prostu wybierasz do kogo piszesz i tyle. I to na wizzengerze dostaniesz ode mnie jeszcze jakąś fotkę z tej sesji… - podsunął, oddając chłopakowi wizbooka ze swoim ostatnim postem. - …o ile ładnie o nią poprosisz.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Zapewne zaśmiałby się na uwagę o sprzątaniu po ptakach, a jednak dał nieco za mocno rozproszyć się prowokacyjnie zmrużonym spojrzeniem, uśmiechając się tylko z nieco bezmyślnym "Biedactwo" gubionym gdzieś na granicy szeptu, jakby to on tracił głos pod naporem ciekawskiej dłoni. Przesunął palce niżej, aż na gryfoński tors, próbując wziąć głębszy wdech w poszukiwaniu trzeźwiejszych myśli, które zawsze wydawały się tym trudniejsze do przywołania, im Romeo był bliżej ich miejsca docelowego. - Mhm - przytaknął więc na znak, że słucha i rozumie, choć faktycznie niezbyt skupiał się jeszcze na tym, co Gryfon do niego mówił, zastanawiając się nad tym czy jak pocałuje go dłużej, to będą w stanie jeszcze przerwać. - Hot - mruknął, łapiąc podawanego mu wizbooka ze spojrzeniem ciekawsko lgnącym do przejmującej stronę czerwieni. - Ale to wciąż tylko zdjęcie. Nie mogę Cię w ten sposób złapać, dotknąć, ani nawet obrócić, by się lepiej przyjrzeć - stwierdził trzeźwiej, zasłaniając sobie twarzy chłopaka książką, bezczelnie opierając jej grzbiet o jego głowę, by wygodniej mu było odkryć opcję komentarzy i polubień. Z mimowolnie uciekającym w górę kącikiem ust napisał pod czerwonym zdjęciem "Domagam się więcej". - Jeśli już o coś proszę, to moje oczekiwania są ogromne - ostrzegł go, porzucając wizbook na stoliku obok kanapy, by móc znów zerknąć w jasne oczy, testowo szukając w nich cienia niezadowolenia na inną od zwykłej prośby reakcję. - Chcesz bym prosił czy chcesz to zdjęcie wysłać sam w takim momencie, żebym po dostaniu go potrafił myśleć tylko o tym, jak bardzo chcę Cię znów zobaczyć na żywo?
+
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- A teraz tak korzystasz z tych możliwości? Łapiesz, dotykasz, obracasz? - Dopytał, a może raczej wytknął, podtrzymując mu jeszcze dłonią wizbooka, za którego podstawkę chwilowo robił. - Tylko oczekiwania są ogromne?... - Zainteresował się ze śmiechem, od razu prostując się mocniej, gdy Wilkie odłożył wizbooka. Zawiesił na chwilę ciekawskie spojrzenie w ciemnych tęczówkach, próbując zrozumieć dokładnie co tak naprawdę Ślizgon lubi i czy przypadkiem ta gierka nie jest już dla niego wystarczająca. Czyżby wilkołakowi najbardziej podobała się sama pogoń? - Nie wątpię, że jeszcze poprosisz - wyznał szczerze, łapiąc sobie wilczy podbródek. - Jak wyślę ci odpowiednie zdjęcie, Wilku, to nie będziesz chciał mnie tylko zobaczyć- zdradził jeszcze, uśmiechając się nieco mocniej przy pocałunku, który sam musiał przerwać, dawkując wrażenia zarówno sobie, jak i Ślizgonowi. Wykręcił się, by wyjąć ze swojej torby wizbooka i od razu posłał to zdjęcie, o którym myślał, na wizzengera nowego obserwującego, zaraz po tym wstając z kanapy. - Skoro lubisz tęsknić i fantazjować, to śmiało - pozwolił mu wspaniałomyślnie. - Zobaczymy jak szybko nauczysz się prosić - podsumował z wesołym mrugnięciem, odwracając się już do wyjścia z komnaty.
/zt x2
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Postanowił urwać się z ostatniej lekcji Obrony Przed Czarną Magią bo mieli prawić o radzeniu sobie w starciu z wilkołakiem. To była ostatnia rzecz na jaką miał ochotę więc świadomie postanowił pójść na pierwsze w tym roku wagary. Z racji, że nazajutrz w nocy czeka go wilkołacza biba, naturalnie nie miał ochoty na słuchanie tego gdzie i jakim zaklęciem trafić w bestię. Jeszcze ktoś inteligentny inaczej mógłby postanowić to przetestować na jego skromnej osobie. Nie wyglądał jakoś wybitnie zdrowo z powodu kuracji trującej więc niczym skacowany i niewyspany imprezowicz poczłapał do komnaty czterech domów gdzie istniała niewielka szansa na spotkanie głośnych młodszych roczników. Napotkana pustka przypadła mu do gustu bowiem obiecała możliwość przymknięcia oka na godzinkę lub dwie. Mijając fotel zauważył zwiniętą tam osobę. Dosyć szybko rozpoznał zaczytaną w czymś Imogen i nie nazywałby się Collins gdyby po prostu ją minął. - Bu.- znienacka dźgnął ją w ramię, śmiejąc się ochryple z jej reakcji. Zsunął jej rękę, zauważając uciekający pod ubranie tatuaż i przysiadł jednym półdupkiem na podłokietniku. Sięgnął po trzymaną przez nią książkę. - Interesuje cię transmutacja obiektów ożywionych? Zamiana w ropuchy wkurwiających klientów czy co?- przeczytawszy tytuł rozdziału pozwolił sobie wyrwać książkę. Zarzucił ramię na oparcie fotela i zerkał na piegowatą z góry. Przetarł palcami przekrwione oczy. Te skacowanie spowalniało umiejętności poznawcze i koordynację wzrokowo-ruchową. - Nie ucz się bo zacznę mieć wyrzuty sumienia, że zrobią mi się zaległości w wykładach.- namawiał ją do solidarności aby poczuć się lepiej, że olał zajęcia i najbliższe trzy dni będzie dokładnie tak samo. To potęgowało niestety zaległości, których nadgonienie zajmuje mu nawet tydzień… chyba, że Ben lub Valerie pomogą mu z pracami domowymi.
Jako że ona nie miała tego dnia zajęć z Obrony Przed Czarną Magią, postanowiła poświęcić ten czas na coś o wiele bardziej pożytecznego, co w dłuższej perspektywie mogło jej się bardzo przydać. Mowa oczywiście o animagii, która to zaczęła zajmować znaczną część jej wolnego czasu, a tego przecież i tak miała niewiele, zważywszy na fakt, że przecież musiała jeszcze pracować po szkole. Dlatego wykorzystywała momenty takie jak właśnie ten, aby w spokoju, z dala od większości ludzi, zgłębiać jeszcze bardziej swoją dotychczasową wiedzę na temat tej dziedziny magii. Ulokowała się w jednym z foteli, w kącie komnaty czterech domów, z dala od potencjalnie ciekawskich osób, które to mogłyby jej przeszkadzać w pracy. Ułożyła na kolanach wielką książkę odnoszącą się do podstaw transmutacji obiektów ożywionych, gdzie miała nadzieję znaleźć więcej informacji odnośnie animagii. Dzięki pomocy Lockiego, w końcu zrozumiała genezę tego zagadnienia, ale wciąż było jej bardzo daleko do momentu, gdzie mogłaby zacząć bawić się w rzucie liścia mandragony, aby psychicznie przygotować się do pierwszej przemiany. Tak zaczytana, nie zwracała uwagi na cały świat, skupiając się tylko na swojej książce. Nic się dziwnego, że kiedy nagle Trevor ją dźgnął, w akompaniamencie głośnego "Bu!", Imogen zapiszczała naprawdę epicko i prawie że podskoczyła w fotelu. Serce zaczęło jej łomotać jak szalone, a kiedy zrozumiała, że to Trevor, zaklęła siarczyście pod nosem. - Głupi jesteś! - zawyrokowała, składając książkę tylko po to, by mogła nią zdzielić chłopaka w ramię. A że księga była duża i gruba... to musiało zaboleć. - To a propos animagii, a nie zamieniania ropuchy w ludzi i na odwrót - wyjaśniła mu po krótce, po czym otworzyła książkę z powrotem na odpowiednim ustępie. Chwilę potem przypomniała sobie o tym, że przecież Trevor nie wiedział o jej nowym zainteresowaniu. Podniosłą wzrok na chłopaka. - O Merlinie, wyglądasz, jakbyś razem z Martą dryfował za długo w kolanku - oznajmiła, krzywiąc się przy tych słowach nieznacznie. Odchrząknęła i podjęła przerwany temat. - W każdym razie... zaczęłam się interesować animagią, bo pomyślałam, że chciałabym stać się animagiem. Wyobraź sobie te możliwości, skoro jestem też metamorfomagiem! - rozmarzyła się nad potencjalną wizją tego, jak to wpływa na swój wygląd w postaci animagicznej. Cudowna perspektywa!
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie przejmował się jej wyzwiskami bo wiedział, że musiała jakoś odbudować urażoną dumę skoro skutecznie ją przestraszył. - A myślałem, że Weasleyowska szyszymora zajmie się w końcu transmutacją wrzeszczących klientów. Mówię ci, szef da ci premię za kreatywność. - namawiał ją do złego choć wiedział, że są jakieś granice tych wszystkich żartobliwych mrzonek. Z powodu ogólnego samopoczucia nie zajarzył od razu, że wspomniała coś o animagii. - … a ty wyglądasz jak zawsze pięknie. - wytknął jej wyjątkową życzliwość względem jego niezbyt zachęcającego wyglądu. Gdyby piła truciznę raz w miesiącu przez siedem dni to pewnie daleko byłoby jej do tryskania urodą. Nie przejął się tym bo nie ma co ukrywać, że miała rację. Póki nie będzie mu wiercić dziury w brzuchu z tego powodu to utrzyma cierpliwość w ryzach. - No fakt, masz łatwiej na start. - nie trysnął entuzjazmem, nie pochwalił i nie zaklaskał. Uniósł dłoń do oczu i rozmasował ich kąciki. Wyskoczyła z tym pomysłem jak bogin z komody. - Nie rozumiem sensu dobrowolnego przeobrażania się w zwierzę, rybę lub owada. Co, jeśli forma końcowa nie przypadnie Ci do gustu? - nie kpił z niej, nie obrażał ani tym bardziej nie odwodził - ot, nie był w stanie nawet sztucznie podzielać jej entuzjazmu. - Możesz się zmienić w kogokolwiek zechcesz. Dlaczego zależy ci na rozszerzeniu tego o zwierzę?- przynajmniej próbował zrozumieć jej tok myślenia zadając pytania, których być może nikt do niej jeszcze nie kierował.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ich typ relacji pozwalał na o wiele większą bezpośredniość w słowach i gestach, niż w przypadku innych. Znała już granice Trevora na tyle, aby bezkarnie tańczyć na ich linii, kiedy przechylając się za bardzo to w jedną, to w drugą stronę. Dlatego nie przejmowała się takimi drobnymi uszczypliwościami, jak nazwanie Trevora głupkiem. - … Albo wyrzuci z pracy, za nadużywanie różdżki względem klientów - odparła od razu, kiedy tylko Trevor na sekundę czy dwie zamknął swoją jadaczkę. Uniosła na niego wzrok znad książki, pełen wątpliwości i delikatnego politowania. Wyszczerzyła zęby w jego stronę, kiedy potraktował ją w jakże uszczypliwy sposób, ale kompletnie się tym nie przejęła. Wiedziała, że chłopak był dzień przed pełnią, stąd też jego taki a nie inny wygląd. Może po prostu nigdy nie znajdował się tak blisko niej, w aż tak widocznym stanie przedpełniowym? Nie potrafiła znaleźć innego wytłumaczenia jej zaskoczenia, gdy dostrzegła, jak mizernie prezentował się Trevor. Niemniej wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadały Imogen, że akurat temat jutrzejszej przemiany, jest ostatnim, który to teraz Krukon chciałby podejmować, dlatego zdecydowała się kontynuować temat animagii i dlaczego zamierzała na poważnie zająć się tym zagadnieniem. Uważnie słuchała jego pytań ciesząc się, że zdobyła na tyle dużo wiedzy, aby odpowiedzieć na te wątpliwości. - Generalnie w większości przypadków bywa tak, że końcowa forma jest odzwierciedleniem Twojego totemicznego zwierzęcia. Dlatego bardzo często patronus i Twoje animagiczne "ja", są takie same. A znasz kogoś, kto nie lubi swojego patronusa? - uniosła jedną brew ku górze, uśmiechając się do niego półgębkiem. Miała szczerą nadzieję, że tego typu wytłumaczeni wystarczą, przynajmniej jeśli chodziło o tę kwestię. Bo szybko zauważyła, że Trevor miał zdecydowanie więcej pytań. - Wiesz, mam plan - pochyliła się mocniej w jego stronę, rozejrzała dookoła, jakby w ten sposób mogła upewnić, że nikt innych ich nie podsłucha. - Jako metamorfomag mogę być kim zechcę, to fakt. A co jeśli jako animag z wrodzoną metamorfomagią mogłabym naprawdę być nie tylko kim, ale i czym zechcę? - błysk w jej oczach świadczył o tym, że zamierzała się przekonać na ile to możliwe, choćby to miała być ostatnia rzecz, jakiej dokona. - Rozmawiałam ze znajomym, który twierdził, że widział badania naukowe. Co prawda były one jakiegoś nie do końca prawilnego czarodzieja, ale on próbował właśnie kształtować animagię za pomocą metamorfomagii. Wiesz, przemieniać się w kompletnie inne zwierzę! - mówiła tak szybko, na ile pozwalała jej ekscytacja. Bo sama wizja tego była wręcz obezwładniającą, a co tu dopiero mówić o praktykowaniu tego wszystkiego? - No i mogłabym jako zwierzę włóczyć się zawsze i wszędzie - dodała po chwili, patrząc na niego wymownie, jakby w ten sposób chciała nawiązać do futerkowego problemu kumpla.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Machnął ręką, gdy wspomniała o wyrzuceniu z pracy. - To znajdziemy następną. Zobacz jak dobrze nam idzie współpraca. - bo nie było to miejsce gdzie pierwszy raz współdzieli pozycję sprzedawcy. Nudziła go ta rola i zapewne już niebawem będzie szukać czegoś lepiej płatnego i bliższego jego zainteresowaniom. Nie chciało mu się teraz o tym myśleć. Nie miał problemu ze swoim wyglądem, swoją przypadłością i nie oczekiwał dmuchania i chuchania na jego skromną osobę. Czuł się i prezentował fatalnie i to był fakt. Jeśli mają temat do rozmowy to chętnie się na nim skupiał bo przynajmniej nie myślał o jutrzejszym zjebanym dniu. Zaprosi Benjamina na spacer aby siebie trochę pocieszyć i mieć choć jeden pozytywny akcent. Tak, to był dobry plan. Najpierw jednak hamował zapytanie, co strzeliło Imogen do głowy, że postanawia chcieć opanować umiejętność całkowicie bezsensowną, w jego wilkołaczym odbiorze. - A umiesz wyczarować patronusa czy najpierw bierzesz się za animagię? Co, jeśli będzie to trzminorek? Albo memortek? Wiesz ile tu kotów w szkole? Raz dwa by cię chapsnęły. - nie był na nią zły ale bardzo podobała mu się ta wymiana zdań. Widział w Imogen dużo zapału aby bronić swojej decyzji. To motywowało aby szukać w tym wszystkim dziur, które musiała na bieżąco łatać bystrymi odpowiedziami. Miła odmiana od dogryzania i knucia! Zszedł z podłokietnika jej fotela i przysunął sobie drugi fotel, pchając go raz a porządnie za pomocą czaru. Dzięki temu mógł usiąść adekwatnie blisko i wywalić nogi na podnóżek, dając mięśniom odpocząć. Zdjął też sweter krukońskiego mundurka bo się już w nim upocił. Słuchał w międzyczasie planu Gryfonki. Uniósł brwi z uznaniem, gdy przedstawiła swój plan. - No proszę, bystro, bystro.- na to nie wpadł, było to warte zbadania, przetestowania, sprawdzania czy istotnie mogłaby połączyć dwie potężne umiejętności w jedną. Niemal go do tego przekonała! Gotów był ją zagrzewać w tej długiej drodze ale… wilkołacza część stawiała niewytłumaczalny opór. - Zajebiście ciekawe ale nie porywaj się tak gwałtownie bo jeszcze utkniesz w połowicznej formie. Zaawansowane transmutowanie ciała jest niebezpieczne i nie mam na myśli tu metamorfomagii, z którą się urodziłaś i która jest z tobą zajebiście dostrojona i w sumie nie może zrobić ci krzywdy. - zapewne wiedziała o tym doskonale ale wolał się upewnić czy nie upaja się ekscytacją tajnych badań zamiast skupić się na samym początku drogi. Nie zajarzył jej wymownego spojrzenia. Nie miał podstaw aby połączyć to z prawdziwymi intencjami. Akurat dzisiaj potrzebował bardziej dobitnych komunikatów.
To nie tak, że temat animagii w wykonaniu Imogen pojawił się wczoraj, a za dwa dni, dziewczyna zamierzała rzucić się w objęcia pierwszej próby przemiany magicznej. Gryfonka zapoznała się z tematem na tyle, aby wiedzieć, że jest to proces, który wymaga wiele czasu, energii i poświęcenia ze strony osoby, która miałaby przygotować się do przemiany. To nie tak, że stanie się to wszystko z dnia na dzień. Potrzebowała miesięcy, aby dobrze zapoznać się z tematem i w odpowiedni sposób poukładać sobie w głowie. To czym dzieliła się w tym momencie z Trevorem, było efektem wielu przemyślanych wieczorów i dni, nie natychmiastową zachcianką, bardziej podobną do mrzonki niż do czegokolwiek innego. -Z patronusem zawsze miałam cholerny problem - przyznała z westchnieniem w odpowiedzi na jego pytanie. Przeczesała dłonią włosy, ale zamiast poprawić fryzurę, w ten sposób sprawiła, że ta była jeszcze bardziej rozgrzebana. - Prawda jest taka, że nie przekonam się, póki nie spróbuję. To, że zazwyczaj jest to Twój patronus, nie oznacza, że jest on zawsze. Może się okazać, że będę zdolna zmienić się tylko w muchę, ale trudno się mówi. Najwyżej po prostu nigdy więcej się nie przemienię, jeśli mi się to nie spodoba - wzruszyła lekko ramionami i odłożyła książkę na pobliski stolik. Założyła nogę na nogę, gotowa całkowicie skupić się na rozmowie z Krukonem. - Poza tym, planowałam, że podczas pierwszej przemiany, zrobię to w towarzystwie osób, którym w pełni mogę zaufać i wiem, że nie dadzą mnie kotu czy innemu magicznemu stworzeniu na pożarcie - wyszczerzyła się w jego stronę, jakby chcąc w ten sposób przekonać, że to naprawdę był dobry pomysł. A w jej ocenie właśnie taki dokładnie był. Ponownie sięgnęła po książkę i rozłożyła ją na swoich kolanach, na przerwanym akapicie. Odnosił się on do pierwszej animagicznej przemiany, która przecież mogła stanowić o powodzeniu lub spektakularnej porażce każdej następnej przemiany. Podniosła wzrok na Trevora, słysząc jego kolejne pytania i aż westchnęła. Uśmiech wciąż pozostawał na jej ustach, choć zamierzała rozmawiać z chłopakiem, aby ten lepiej zrozumiał jej punkt widzenia. - Trevor, ja to wiem, prawdopodobnie lepiej niż większość osób, które znasz - oznajmiła, dalej się uśmiechając. - To nie jest coś, co da się zrobić w kilka dni. Samo przygotowanie do pierwszej przemiany, trwa minimum miesiąc, bo w tym czasie musisz nieustannie, dniem i nocą rzuć liść mandragory, który następnie jest wykorzystywany jako składnik eliksiru. Tu pojawia się problem, bo nie umiem uwarzyć tego eliksiru - podrapała się po głowie, ponownie przenosząc wzrok na książkę. Palcem wskazała odpowiedni ustęp - Poza tym, pierwsza przemiana, to nie tak po prostu byle jaki dzień. Musi to być pełnia, ale też nie zwykła, bo w czasie której trwa burza z piorunami. Musisz wypić eliksir z rzutym liściem mandragory, a potem rzucić odpowiednie zaklęcie i modlić się, że jesteś odpowiednio przygotowanym, aby się przemienić, a potem jeszcze wrócić do swojej ludzkiej postaci. - westchnęła głośno i przeciągle, a potem podniosła nieco zmęczony od tych informacji wzrok na Trevora. - Dużo tego wszystkiego. W każdym razie uwierz, że nie zamierzam tego zrobić jutro czy za tydzień. Minimum za kilka miesięcy, kiedy będę dobrze zaznajomiona z tematem i przygotowana na wszystko, co może się stać.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Przyjrzał się dziewczynie nieco uważniej, gdy wspomniała, że czar patronusa sprawiał jej problem. - A po ilu próbach się poddałaś?- zapytał ciekawy dlaczego nie kontynuowała ćwiczeń jednego czaru a postanawia poświęcić kilka lat swojego życia dla animagii. Do tej pory czuł dumę z siebie, gdy dzięki naukom Valerie udało mu się opanować te zaklęcie szybciej niż ktokolwiek - nawet on sam - mógłby przypuszczać. - Wątpię, żeby była to mucha. Stawiam na coś ładniejszego i lotnego.- pozwolił sobie podzielić się swoimi przypuszczeniami. Imogen kojarzyła mu się z kwintesencją wolności, ekspresji i prędkości. Równie dobrze może okazać się, że jego przypuszczenia można o kant dupy rozbić… ale miło było sobie ją porównać w ten sposób. Miała argumenty, które wybijały mu niechęć wobec tego pomysłu. Chcąc nie chcąc zyskiwała w nim wsparcie… choć pełnię tego poczuje dopiero pewnie za jakiś czas. Słuchał jak opowiadała mu o całym procesie i wydawał się naprawdę łagodny, prosty do zniesienia z tymi wszystkimi wymaganiami. Wiele by oddał aby jego głównym problemem było żucie jakiegoś krzaka a nie trucie się akonitem. Patrzył na nią z uwagą, gdy otwierała książkę aby wspierać się treścią. W końcu się uśmiechnął przelotnie, gdy przyznała się do problemu z eliksirem. - Znam świetnego eliksirowara.- oznajmił, pozwalając jej zrobić z tą wiedzą co tylko zechce. Może nie dziś, ale za parę dni, gdy dojdzie do siebie, pójdzie z nią osobiście do Benjamina i kto wie, być może doprowadzi do ich współpracy. Te dwa różne światy, które kochał… chciałaby zobaczyć ich próbę interakcji. - Pełnia z piorunami. Na brodę Merlina, może jeszcze z zorzą polarną i tańczącymi balet trollami?- to akurat wydawało mu się bez sensu ale skoro mus to mus. Dostosowanie się do pogody było problematyczne bo nie wiadomo czy to nastąpi niebawem czy za kilka lat. - Ty na serio się za to zabierasz. Wow. Zapomniałem, że ciebie nie obrzydza transmutowanie ciała. - zaskoczony, uwierzył jej, że nie porywa się z motyką na słońce. Przetarł twarz dłonią, próbując zmazać z siebie gorączkę. - Z doświadczenia wiem, żeby hamować odruch protestowania mięśni, gdy zaczynają się przekształcać. To trudne bo ciało się samo broni, jest zszokowane i chce reagować instynktownie. Jak uda się to wyhamować to wszystko powinno pójść nieco szybciej i z mniejszymi komplikacjami… jeśli uda ci się zaniechać czy to spinania się czy szukania komfortu, gdy ciało się zmienia. Wydaje mi się, że w animagii też może się to przydać choć gówno o niej wiem. - równie dobrze mogła go wyśmiać bo nie miał prawa wypowiadać się na temat animagii. Sam przyznał, że nic o niej nie wie. Po prostu potrafił sobie wyobrazić sam początek… niestety, to też sprawiło, że ostatnie słowa mówił dosyć ponuro. Oparł luźno ramiona na bokach fotela i tak rozwalony zerkał na książkę leżącą na nogach Imogen. Ciekaw był jej zwierzęcej formy choć na samą myśl o tym, że ktoś sam z siebie chce być zwierzęciem… czuł dziwny smutek.