Przechodząc obok posągu kobiety opartej o centaura, na pierwszy piętrze, nieraz można przyuważyć, że spojrzenie jednej z postaci wodzi wzrokiem. I wcale nie jest to złudzenie optyczne! Niegdyś była to para przyjaciół skazana na potępiania ze strony innych, której po śmierci wybudowano posąg. Obecnie znajduje się on na jednym z Hogwarckich korytarzy. Każdy student wie, że aby wejść do sypialni wydziału Magii Naturalnej, musi po prostu dotknąć w odpowiednim miejscu marmurową chustę owej kobiety. Wówczas centaur na chwilę ożyje, aby stanąć z kobietą na grzbiecie, na swych tylnich nogach, a tym samym ukaże się przejście. Naturalnie w przypadku innych osób, zupełnie to nie zadziała, a jedynie można się narazić na gniew niespokojnego centaura.
Chodził po zamku, aż w końcu jakimś cudem trafił tutaj. Rozejrzał się zdezorientowany, był tak zamyślony, że ledwo zauważył, że zaszedł, aż na skrzydło studenckie. Po zastanowieniu to jest całkiem miłe miejsce. Taka cisza i spokój. Zero Davido-podobnych stworów w pobliżu, nareszcie może przemyśleć to i owo. Usiadł na cokole pomnika i napawał się samotnością, która w końcu zacznie go nudzić.
Po jakimś czasie przechadzania się po zamku, po raz drugi trafiła na pierwsze piętro. Cała jej podróż była bezcelowa, ale skoro coś przyprowadziło ją w to miejsce po raz drugi, uznała, że to coś znaczy. W ogóle, panna Davis strasznie lubiła spontaniczne zachowania, i w tym momencie poczuła chęć na zrobienie czegoś szalonego. Nie wiedziała jeszcze jednak czego. - O, hey Rog! - Zauważyła Puchona, i podchodząc ku niemu na chwilę przestało nią szamotać uczucie bezsilności, związanej z jakimś szalonym pomysłem. - Co u ciebie, bracie? - Użyła sformułowania usłyszanego w jakimś filmie i zaśmiała się równocześnie.
- Jak zwykle nudy. - Oprócz tego, że Bell nakryła go na paleniu i wymyśliła, że wyprowadzi go z nałogu, a już druga dziewczyna zaczęła nagle całować, po parominutowej rozmowie. Nie wiedząc o nim nic oprócz tego, jak ma na imię i ile ma lat. - A u ciebie, siostro? - Zapytał po chwili bez namysłu. Z żadnej strony, Angie, nie przypominała jego siostry. Nie ubierała się jak Barbie, nie nosiła różowej torebeczki z Yorkiem w środku i co najważniejsze - nie jest pięcioletnią fanką mugolskiej Hanny Montanny.
Och jak dobrze, ze ci ludzie tak mnie lubią... Myślała idąc korytarzem skrzydła studenckiego. Nie była do końca pewna, czy to właśnie tu zatrzymali się goście z Rosji, ale innego miejsca nie mogła znaleźć... W rękach niosła niosła sporych rozmiarów paczka w której coś pobrzękiwało i chlupotało. Rozejrzała się uważnie i postawiła paczkę u stup posągu. Na górze widniała kartka. "Do Grigoriego Orlov'a Przepraszam... Karteczka była oczywiście napisana po rosyjsku, żeby domyślił się od kogo to. Miała nadzieję, ze się domyśli. Rozejrzała się ostatni raz i wróciła do swojej części szkoły. W paczce było dwadzieścia butelek z najlepszym alkoholem jaki udało się jej dostać. Ognista wiski, polska i rosyjska wódka... nawet jedna butelka polskiego, domowego bimbru się znalazła. Kosztowało ją to niemało wysiłku, ale się udało. To miała być rekompensata za tą akcję z butelkami na imprezie powitalnej.
Oparła się o ścianę. Skoro już kogoś spotkała to mogła sobie postać chociaż przez chwilę w jednym miejscu i porozmawiać ze znajomym. Swoją drogą dawno go nie widziała, kiedy ostatnio... na jakiejś imprezie na wieży astronomicznej? Tak się jej wydawało, ale pewna być nie mogła. To było taaak dawno. - Nudy, powiadasz? - Westchnęła i zakręciła włosami na palcach. - Co prawda u mnie ostatnio też. Nie mogę się na powrót wdrążyć do imprezowania i w ogóle nawet do własnej ekipy jakoś ciężko mi dotrzeć. - Większość jej dobrych znajomych nagle poznikała, a teraz jeszcze to namnożenie studentów, szczególnie z innych szkół. - Co myślisz o tym zjeździe studentów? - Zapytała po chwili namysłu.
- Nie zwracam na nich zbytnio dużo uwagi. Myślą, że są o niebo lepsi, bo uczęszczają do wyższych klas. - Mówiąc to wywrócił znacząco oczami. - Ale Turniej Trójmagiczny to jest coś. Jak myślisz, kto przejdzie z Hogwartu? Ja strzelam na któregoś z prefektów. - Zbytnio się rozgadał jak na siebie, więc skończył i usiadł w wygodniejszej pozycji. Spojrzał na Angie, wyczekując odpowiedzi. Dość dawno się nie widzieli. Myślał, że Ślizgonka jest głośną osobą i nie da nikomu o sobie zapomnieć. A jednak... słynna imprezowiczka opuściła parę imprez. Cóż mogło się stać? Może miała nawał prac domowych? Jakoś nie mógł wyobrazić sobie panny Davis ślęczącej nad książkami. Była sprytna, co to to tak, ale nie zauważył, by przykładała się do nauki. A może słabo się tej sprawie przyjrzał?
- Pewnie Effie, albo Bell. - Wzruszyła ramionami, nawet nie zastanawiając się nad tym kto może zostać reprezentantem. - Osobiście wolę Eff, w końcu Ślizgonka. - Co jak co, ale według niej, jedynym sensownym kandydatem do Turnieju Trójmagicznego była osoba z domu Węża. Zdecydowanie. Roger usiadł a ona spojrzała na niego z góry. Wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i odpaliła jednego. Czym był dla niej zasady, a w szczególności ta dotycząca palenia? Niczym. - Byłeś na urodzinach Effie i Alexis? - Zainteresowała się, po raz kolejny zaciągając się fajką. - Ja ostatnio jeżeli już gdzieś wychodzę to tylko nocami. Wymykanie się, albo przechadzki po Zakazanym Lesie, mmm.... - Rozmarzyła się. Musiała przed sobą przyznać, że ostatnimi czasy naprawdę często była pod postacią Testrala. - Ale pasuje się wybrać na jakąś oficjalną imprezę. Nie wyobrażasz sobie ile mam zagrożeń, ale walę to. Ha. - Uśmiechnęła się, dalej opierając o ścianę.
- A ja Bell. - Przyznał krótko. Właściwie Eff prawie nie znał, a Krukonka według niego, by się idealnie nadawała. Potrzebna jest inteligencja i spryt - a każdy wie, że panna Rodwick posiada te cechy. Oh... Pięknie. Musiała palić właśnie teraz, przy nim? Momentalnie poczuł nieprzyjemne ssanie w żołądku, wcześniej też je odczuwał, ale teraz uderzyło z podwojoną siłą. Obiecał, że nie będzie palił, więc nie będzie. Dla Angie mogłoby się to zdawać głupie, ale jak Roger już coś obiecał to dotrzyma słowa. Może i często kłamał, ale czasami jak coś ustali to nie zmieni zdania. - Wpadłem na chwilę. - Przyznał, po czym spojrzał ze zainteresowaniem na Davis. Wiedział, że jest dość hmm.. wyluzowaną dziewczyną. To wszystko idealnie pasowało do jej wizerunku. Nocne wędrówki po zakazanym lesie i takie tam.
Pojawił się przed posągiem, badając jego chropowatą fakturę palcem wskazującym. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje i jego plecy zaatakował deszcz ciarek. Cóż, bardzo nie lubił tego uczucia. Jednakże po tym grzeszku, którego właśnie się dopuścił, musiał odczuć jakieś wyrzuty sumienia. Szczerze mówiąc... jego miękki charakter, który opanował go już w zeszłym roku, wciąż nie wykazuje chęci, aby tego biedaka, cholera, opuścić.
Po raz drugi pojawiła się w skrzydle studenckim. Jakoś nie bardzo ciągnęło ją to miejsce, szczególnie, że biegały tu niewyżyte staruchy i puszące się staruszki. No tak, nie ma to jak sobie wyrobić zdanie widząc tylko jedną osobę. Ale Connie już taka było i nikt jej nie przekona, że jest inaczej. Lekko uśmiechnięta, oczywiście wielce ironicznie, spacerowała sobie, a nóż widelec spotka kogoś po drodze i jej sypnie życzeniami. W taki dzień czuła się jak pani świata, chociaż ostatnim razem obchodziła go kilka lat temu, z matką - Oczywiście w taki prawdziwy sposób. Ostatnimi czasy zostawał jej tylko Jonatan, ale nie mogła marudzić. Z oddali zobaczyła jakiegoś ślizgona. O, może Namida?! Podeszła bliżej. Zrozumiała wtedy jak się przeliczyła. Wilkie, no tak. Po prostu od rana marzyła, żeby się z kimś pokłócić. Przez chwilę planowała zawrócić, ale jeśli on to zobaczy, to wyjdzie na to, że ucieka. Nigdy w życiu. Szła dumnie dalej.
W oddali zamajaczyła się sylwetka jakiejś czarnowłosej dziewczyny. Nie poznał jej od razu, ale również nie musiał się jakoś szczególnie wysilać. Zdawało mu się, że gdy tylko napotkała jego wzrok, zawróciła, odchodząc pośpiesznie. - Conn? - Zawołał za nią, wpatrując się w jej wyprostowane plecy. O tak, nigdy nie miała problemów z przekazywaniem otoczeniu swej typowo ślizgońskiej dumy. Nie wiedział czemu za nią zawołał, ale przez chwilę zobaczył w niej dziewczynę, którą była dla niego jeszcze parę lat temu. Najdelikatniejszą i zarazem najbardziej dojrzałą ślizgonką w całym dormitorium.
/Haha najbardziej dojrzałą <leży ze śmiechu i bije pięścią w podłogę>/
-Czego? - Mruknęła stając i spoglądając na chłopaka z obojętnością. Po chwili postanowiła, że nie będzie tak stała to też oparła się o jedną ze ścian, krzyżując przy tym nogi. Co skłoniło Wilkie'go, żeby za nią zawołać nie miała pojęcia. Raczej się przecież mijali ze względu na to, że nawzajem nie darzyli się zbytnią tolerancją. Przynajmniej ona jego. Uważała go za najbardziej żałosną osobę na świecie. Taka rola byłych, których nie ona rzuciła, ale oni ją. Kto by pomyślał, że kilka dni, tyle czasu temu, potrafiło z najpiękniejszej pary zrobić wrogów, których kłótni słuchali wszyscy z zafascynowaniem. Ciekawiła się też, czy nadal potrafiliby wyciągnąć na wierzch swoje najsłabsze punkty, żeby tylko dokopać byłej połówce. Ona chyba już nic z tego nie pamiętała. - Wybacz, ale dzisiaj jakoś nie mam nastroju do kłótni. Nie zasługujesz na to, żebym się denerwowała w taki ładny dzień - Dodała jakiś czas później, nim zdążył odpowiedzieć.
/nie wiedziałem co napisać... okej, następnym razem wezmę coś bardziej sensownego.
Spojrzał na nią z politowaniem, kręcąc głową jakoby karcąc się za zawołanie jej. Z pewnością trochę zbił go z tropu ten jej podejrzany spokój. Jakoby wreszcie odzyskała swoje podejście do życia, jakim kiedyś na co dzień witała świat. Ach, ta cholerna czarna magia. Nigdy nie rozumiał i zapewne już nie zrozumie co jest weń tak pociągające. On osobiście, wolał załatwiać swoje problemy bezboleśnie... i w miarę humanitarnie. - Poczekaj. - Mruknął niechętnie, podnosząc na nią wzrok. - Nasze kłótnie były absurdalnie infantylne. Nie jesteśmy już dziećmi, Connie.
-... - Milczała z początku. O co mu chodzi? Czyżby nagle chłopakowi zebrało się na zawarcie jakiegoś sojuszu z nią? No, bo chyba tak na prawdę pogodzić się nie chce. Może też żartować, ale po jego tonie wywnioskowała, że raczej nie. - Niby tak - Powiedziała w końcu, potwierdzając jego słowa. Sama była dziecinna dosyć, takie docinki były dla niej jak chleb powszedni. Ale... Może rzeczywiście czas zapomnieć o przeszłości i z nienawiści przejść w etap tolerancji? - Do czego zmierzasz?- Dopytała się.
Jej pytanie nieco zbiło go z tropu, chociaż prędzej czy później musiał się go spodziewać. Jednakże jego słowa były tak dojrzałe i wspaniałomyślne, że wydawać by się mogło, iż nie będzie się musiał tłumaczyć. Tak przynajmniej wyglądało to w pojęciu małego móżdżka Wilkiego. - Do rozejmu. - Stwierdził cicho, po czym podniósł na nią wzrok. - Jestem gotów zapomnieć o przeszłości... Wiem, to wydaje się dziwne. Mówiąc szczerze, to jest dziwne. No wiesz, by the way, wydaje mi się, że zarobiliśmy teraz wspólnego wroga. - Wywrócił ramionami, patrząc na nią z całą przytomnością na jaką było go stać.
- Rozjem mówisz... - Czyli jednak. W całym swoim krótkim życiu nie myślała, że postawią ją przed takim zdarzeniem. Szczerze mówiąc pies pogrzebany był w jednej sprawie. Chyba przez ten cały czas bała się, że jeśli na nowo się polubią, to wyjdzie to z pod kontroli i znów się w nim zakocha. Świat zwariował. Najpierw Maxym, który chwilę później wyznaje jej miłość... Teraz Wilkie... - Ale chyba nie masz zamiaru powiedzieć, że mnie kochasz?- Spytała jakby trochę wystraszona, co mogło się wydać zabawne. - Wspólnego wroga? Kogo mianowicie? - Spytała. Odgarnęła kosmyk za ucho, nadal spoglądając na niego tak, jakby to wszystko było nierzeczywiste. Może zaraz wbiegnie tu rycerz na smoku, ukradnie ją i zamknie w wieży. Potem się obudzi z uśmiechem na ustach gdyż dzień zaczął się na nowo.
Spojrzał na nią z ukosa, chcąc upewnić się, że dziewczyna jedynie żartuje. - Connie. Prędzej piekło zamarznie niż się w tobie zakocham. - Stwierdził szybko, patrząc na nią jak na wariatkę. Może ten tekst był dość głupi, ale przynajmniej szczery. - Lafealle. Francesca Lafealle. Coś mi mówi, że jej nie trawisz. - Uśmiechnął się delikatnie, po czym przygryzł dolną wargę. - Okej, muszę już lecieć. - Dodał, odchodząc z miejsca tej arcydziwnej sytuacji. Wilk i Connie w zgodzie... to nienaturalne.
- Dzięki - Mruknęła nie do końca zadowolona aż tak dobitną odpowiedzią. Chcąc czy nie chcąc można się w niej było zauroczyć prawda? Ale robili to jedynie najdziwniejsi idioci, którzy nie mają nic innego do roboty niż staranie się o nią. No, a trochę takich osób było. I Brian... On był inny, ale mimo wszystko też się w niej zakochał.Co do Fran już nie odpowiedziała. Spojrzała tylko jak Wilkie odchodzi, rozmyślając.
A więc skorzystał z imprezy. Teraz może wyciągnie jakieś informacje, które przegapiła nie wybierając się na nią. Nawet już nie pamiętała co w tamtym czasie porabiała. - I działo się coś ciekawego? - Spodziewała się, że Roger może rzucić jakimś tekścikiem, że nic w sumie, ale spróbować można było. Na pewno ciągnąć za język zamiaru nie miała. Ani ochoty, ani nic w tym stylu, ale gdyby tak sam zaczął coś opowiadać. Wypuściła dym z ust i wyrzuciła peta. Korytarz powoli się zapełniał. Jakoś ludzie dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze zaczynają się zbiegać w jedno miejsce w podobnych porach. Davis uśmiechnęła się do siebie i przydeptała peta, który leżał obok niej na ziemi. - Co byś powiedział na Kremowe Piwo w Hogsmeade? Pogadamy, pośmiejemy się, bo patrz jak tu się robi tłocznie! - Już miała mu proponować, ale zanim zaczęła to zdanie, Roger już oznajmił, że musi się zwijać. Wzruszyła ramionami. Chłopak odszedł, a ona czekała na jakąś ciekawą osobę.
Shakur podszedł pod posąg centaura, zauważając Angie. - Siemano, co się kręci? - Uśmiechnął się puszczając oko w stronę kuzynki. - Coś dużo tu dzisiaj ludzi. - Rozglądnął się w około, lekko się uśmiechając. Smith zachowywał się, jakby czegoś szukał, zerkając to w prawo to w lewo. Nie widział jednak osoby, którą chciał spotkać i kontynuował rozmowę z Davis.
- O, Shak. - Jej brwi podniosły się na chwilę, a usta zacisnęły. - Jak ja cię dawno nie widziałam. Naprawdę powinnam częściej wychodzić gdzieś w dzień, bo nocami to jakoś nie można was spotkać bez wcześniejszego ustalania wyjścia. - Stwierdziła, mówiąc w liczbie mnogiej. Myślała tutaj bowiem również o Davidzie, Nathanie i Melanie. - Co byś powiedział na jakiś wspólny wypad z Davem, chociażby na zioło? Często o ciebie pyta. - Zaśmiała się. Cisnęło się jej na usta słowo "gej", ale gdyby nim był to by z nią nie chodził, chyba, że... Zawsze mogła być przykrywką, albo Dav był biseksualistą! Chociaż jakoś wątpliwe.
- Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz, hmm? - Spojrzał na Angie z lekkim zirytowaniem. Przeczuwał, że pomyślała coś głupiego, związanego z nim i Davidem. - To nie moja wina, że on się mną interesuje, co nie? - Powiedział to lekko uśmiechając się. Co prawda brzmiało to dosyć śmiesznie, a Smith miał już tego dość. - Zresztą, cokolwiek... Można zapalić, od razu dzień będzie lepszy. - Uśmiechnął się szeroko, popychając Angie w stronę wyjścia. - No chodź, idziemy dołączyć do reszty.
Angie ostatnimi czasy przypomniała wrak człowieka. Inaczej raczej tego nie określę. Nie dość, że sama czuła się beznadziejnie, to jeszcze ta tragiczna wiadomość. Przecież Holden był dość dobrym jej znajomym. Przez jego śmierć Puchonka złapała jeszcze większego doła. Snuła się bezwiednie po zamku, lub całymi dniami leżała na łóżku i gapiła się w jeden punkt. Po prostu była do niczego. Jedynie zabawa z listami jakoś trzymała ja przy życiu. Jednak owa Ktośka coś długo nie odpisywała. Umówiła się listownie z Kath, która była w podobnym nastroju, na spotkanie. Dobrze, że w takim była, bo Endżi nie wytrzymuje ostatnio dłużej w jednym miejscu z osobą, która posiada chociaż trochę pozytywnej energii. Przez to na jakiś czas stała się odludkiem, jednak mało ją to w tej chwili obchodziło. Dochodziła właśnie do posągu, pod którym umówiła się z Gryfonką. Przysiadła na cokole, wyciągnęła nogi i oparła głowę na zimnym posągu. Wzrok utkwiła w miejscu, gdzie miała pojawić się Kath, tu idąca.
Jeżeli ktoś tu przypominał wrak człowieka, to była to Audrey Averille Delilah Primrose. Zdecydowanie. Nigdy, nigdy, przenigdy nie sądziła, że spuści się na życiowej lince aż tak nisko, prawie sięgając dna. I nigdy-przenigdy nie byłaby w stanie uwierzyć, że dzieje się tak przez chłopaka. Ale nie, przepraszam, to nie było przez niego, tylko przez nią, bo przecież nie była wystarczająco dobra. Oho, teraz z pewnością nie była, bo gdyby ktoś się postarał, mógłby dłonią objąć cały jej łokieć. Czyli znów - nie sądziła, że da się schudnąć tak szybko. Choć w tym przypadku nawet tego nie widziała, zajęta innymi sprawami. Żywiła się żalem, a czasem zdarzało się dostrzec ją w Wielkiej Sali, choć była tam wtedy, kiedy większość uczniów już zjadła. Większość, a nawet wszyscy znajomi. Czyli znalazła świetny sposób, żeby nie zwracać na siebie uwagi! Przefarbowała się na brąz, unikała ludzi, którzy ją znali i tak oto miała spokój i nie musiała słuchać, jak źle wygląda, że powinna coś ze sobą zrobić, i że NIE jest dobrze. Straciła swojego rozumielca. Kto ją teraz będzie rozumiał? Charles i Tośka też chyba gdzieś uciekli, nie mogła zobaczyć swojej bratanicy. Ale może to i lepiej, bo jeszcze by się mała przeraziła. W końcu niecodziennie widzi się półtrupa! Ale i tak w tym momencie najbardziej bolała ją śmierć Holdena. Już nie wiedziała, kiedy płynął łzy, bo płynęły kiedy chciały. Bez powodu, nie potrzebowała nawet jednej z tych gorszych myśli, które je wywoływały. Tak więc, z butelką sherry poszła gdzieś. Gdzieś, nawet nie dbając o to, że ma w szkole alkohol, i że nie jest pełnoletnia. I tak doszła w to miejsce. I najchętniej by zawróciła, bo zauważyła Angie. Ale już nie było sensu, bo Puchonka na pewno też ją dostrzegła. Westchnęła więc tylko i usiadła w pobliżu po turecku. - Cześć - powiedziała, jakimś niepodobnym do siebie głosem.
No przepraszam. Mówicie o sobie "wrak człowieka", bo jeszcze nie widzieliście Kath! To dopiero jest chodząca rozpacz. Ostatnimi czasy nie odzywała się do nikogo! Miała wszystkich w dupie, brzydko mówiąc. Snuła się po korytarzu na siódmym piętrze na zmianę z leżeniem w łóżku. To doprawdy przykre, że taka młoda, kiedyś pełna energii dziewczyna, nie wie co począć z własnym życiem. I właśnie dlatego zmusiła się do spotkania z Angie. Całe szczęście - obie miały podły humor, więc Gryfonka cieszyła się, że nie będzie musiała znosić optymizmu. Każdego dnia, codziennie po przebudzeniu, mówiła do siebie: "Dość. Koniec z fałszywym uśmiechem i grą pozorów.". Strzępiła język na darmo. Nici z obietnic. Tak więc, gdy tylko odpisała na list, wstała i zaczęła się doprowadzać do porządku. Ubrała czarną sukienkę, zielone rajstopy i baletki. Narzuciła na to gruby sweterek (oczywiście w czarnym kolorze) i związała włosy w koczek. Nie przejmowała się zbytnio tym, że pojedyncze loczki sterczą jej na wszystkie strony. Nigdy nie potrafiła ich okiełznać. Spokojnie, powolnym krokiem podreptała w stronę Skrzydła Studenckiego, w którym jeszcze bodajże nie była. Zimna nie odczuwała, gdyż stan fizyczny również nie był najlepszy. Od razu poznała pannę Fly, która... Nie była sama! W jej głowie zabrzęczał alarm, żeby natychmiast wracać, a później wcisnąć Puchonce kit, że strasznie bolała ją głowa, co w zasadzie nie było aż takim ogromnym kłamstwem. Przyjrzała się dokładniej nieznanej postaci. I całe szczęście, że to zrobiła, bo poznała w niej Audrey. Dziewczyna również nie miała za wesołej miny, więc nawet dobrze się złożyło. Podołują się razem, we trójkę. Podeszła do nich i kiwnęła lekko głową. Nie próbowała się nawet wysilić na słaby uśmiech. Po co udawać, że wszystko jest w porządku, skoro nie jest i w najbliższym czasie nie będzie ? Usiadła obok Aud i przymknęła oczy. Samotność była w tym momencie jej najlepszym przyjacielem.