Najczęstsze miejsce spotkań głownie studentów. W owym pomieszczeniu można znaleźć wygodne fotele nieopodal kominków, z których młodzi uwielbiają korzystać zimą. Znajduje się tu również sporych rozmiarów pianino. Wnętrze utrzymane jest w różnych barwach, od granatu, poprzez kremowy i kilka innych barw. Można tu zarówno prowadzić intymne rozmowy, jak i wpaść na wielką imprezę dla poprawy humoru, czy też jeszcze innego w zasadzie najmniej ważnego powodu. W zwykłych dniach, zwykle to właśnie tutaj studenci uczą się informacji z wykładów.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Zatapiasz się w wygodnym materiale, z którego wykonane są fotele. W pewnym momencie poczułeś nieznane uszczypnięcie w pośladek - zszokowany, kiedy to sprawdzasz, co Cię tak przestraszyło, dostrzegasz wówczas zabawkę. Jest to Kwintoped! I ten ewidentnie się do Ciebie przywiązał. Czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się jego nowym właścicielem. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - Na stoliku leżał złożony na pół kawałek papieru, który wyglądał jak gotowy do wysłania list - postanowiłeś zatem sprawdzić, co było w nim napisane lub kto miał być jego adresatem. W chwili rozłożenia pergaminu, w nozdrza uderzył Cię bardzo przyjemny, intensywny zapach. Okazało się, że był to list miłosny, a papier nasączono Amortencją - Ty natomiast stałeś się jej ofiarą, w wyniku czego pierwsza osoba, którą dostrzeżesz, będzie darzona przez Ciebie widocznym, aczkolwiek nienachalnym zauroczeniem. Efekt ten będzie się utrzymywał przez Twoje dwa następne posty.
3 - W takim miejscu może znaleźć się każdy. Dosłownie każdy - nawet przyczajony za rogiem żartowniś! Najwyraźniej wyróżniałeś się z tłumu, bowiem to Ciebie upatrzył sobie jako ofiarę. Wyciągnął różdżkę i rzucił w Ciebie zaklęcie Balvoes, przez co w środku rozmowy zaczynasz... Beczeć jak owca! Efekt ten trwa wyłącznie przez jeden post.
4 - Nie tylko studenci szukali w komnacie wspólnej odpoczynku. Nim się spostrzegłeś, na twoich kolanach znalazł się cudzy kot. Rzuć kostką: parzysta - próba dotknięcia lub pogłaskania kota skończyła się tym, że zdobywasz nowego przyjaciela! Do końca wątku zwierzę spoczywa na twoich nogach i mruczy kojąco, dzięki czemu pozbywasz się wszelkich nerwów i do końca dnia czujesz się zrelaksowany; nieparzysta - kot wyjątkowo intensywnie gubił sierść i nawet jeśli nie jesteś alergikiem, nie możesz powstrzymać kichnięcia. W efekcie futrzak zrywa się wystraszony, zostawiając na twoich udach długie zadrapania.
5 - Jeden z uczniów wyjątkowo niezdarnie zbierał rzeczy i ewakuował się ze stolika obok, przez co zawartość jego kubka wylądowała na twoim ubraniu! Na szczęście napój nie był już aż tak ciepły, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie pozostawił na Twoim ubraniu nieprzyjemną, ciemnobrązową plamę. Nieznana osoba, cała zaczerwieniona, zdołała się wymsknąć z pomieszczenia z cichym "przepraszam", w wyniku czego musisz sam uporać się z problemem. Aby pozbyć się szpecącego wyglądu, rzuć Chłoszczyść!
6 - Grupka dziewczyn siedzących w rogu prowadziła bardzo głośną dyskusję, która dla twoich uszu była bardzo nachalna i przeszkadzała Ci w skupieniu się nad rzeczami, którymi chciałeś się zająć w komnacie. Mimo że nie chcesz słuchać ich gadania, coraz to nowe zdania docierają do Ciebie i okazuje się, że studentki pasjonowały się... Eliksirami? Udało Ci się zasłyszeć kilka bardzo ciekawych informacji i dzięki temu zdobywasz jeden punkt kuferkowy z eliksirów - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Autor
Wiadomość
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zastanawiał się czy mówi po trytońsku skoro Cealestine miała problem ze zrozumieniem nawału wypowiadanych przez niego słów. Z tego co się orientował, to mówił wciąż po angielsku, czasami niemal jak katarynka. Wychodzi na to, że bardzo szybko formułuje myśli, wciskając je gorliwie w chaotycznie rzucane słowa. Czy o to chodziło - nie wiedział. Pokiwał głową dowiedziawszy się, że w połowie pochodzi z Irlandii słynącej z dominującego genu rudych włosów. Postukał palcami o udo i wzruszył ramionami kiedy szybko uciekła z tematu. - Luz, nie stresuj się tak, jakbym miał cię zaraz pożreć. Mówisz, masz. - dziwiło go czemu jest taka spięta w jego towarzystwie, jak niemal wciska plecy w oparcie kanapy, którą musieli dzielić. To Elijah uchodził ostatnio za postrach Krukonów, których męczył podczas ostrego treningu - a słyszał o tym co nieco, a więc czemu Caelestine była taka... płochliwa? Temat rodziny pozostawił w spokoju, aby nie wyjść na okrutnego hipokrytę. Gdyby go zaciekawiła to mógłby zasięgnąć języka u Elijaha, ale póki co nie wzbudziła jego zainteresowania na tyle, by mał grozić jej własną ciekawością. Zarzucił przedramię na kark i odetchnął głęboko. - Za dużo powiedziane. Grywam od czasu do czasu jeśli Franklin zawlecze mnie na boisko. - odpowiedział luźnym tonem odrywając na chwilę wzrok od notatek. Przeniósł ciemne spojrzenie na Puchonkę i przez chwilę przyglądał się jej, jakby miało mu to pomóc zrozumieć czemu wydaje się taka spłoszona. - A ty oprócz szkicowania co robisz w wolnych chwilach? Rzucasz pluszakami w ludzi? Może powinnaś poćwiczyć się jako puchońska pałkarka, bo masz cela. Elijah da ci korki, bo też wywija tą pałką jak szalony. - samopiszące pióro znów domagało się jego uwagi, a więc ruchem różdżki odesłał je z powrotem do plecaka. Skoro rozmawiał, to nie mógł pisać, a więc kombinował jak zrozumieć hieroglify zapisane własną ręką. Zmarszczył czoło i wziął od dziewczyny kartki, na których przeczytał... informacje, które miał zapisane na własnych. Zamiast ucieszyć się, popatrzył na nią podejrzliwie znad kartki. - Dzięki, ale mogłaś powiedzieć, że patrzysz w moje notatki. Niektóre są prywatne. - zwrócił uwagę, ale też nie zamierzał odmawiać, skoro miała tak przejrzyste pismo. Przez chwilę sprawdzał czy wszystko się zgadza, dopisał kilka zdań na marginesie, a nawet i datę z przyszłego tygodnia. Gdy wspomniała o anatomii, uśmiechnął się nieco głupkowato, bowiem skojarzenie miał jasne i oczywiste. Widząc szkic rąk pokiwał głową, choć cały czas miał na ustach swój uśmieszek. - Anatomii. Okej. Zabierzesz mnie na tę wystawę? Będę grzeczny jak dwudniowy chochlik kornwalijski. - mówił poważnie, choć miał tyle wspólnego z działalnością artystyczną co trolle z baletem.
— To nie przez ciebie — prawie nie przez niego. Caelestine jednak była mistrzynią mijania się z prawdą. Uczciwość nie pozwalała jej kłamać. Długo wisiało jej na sumieniu każde kłamstewko, a te, których się rzadko dopuszczała były bardzo łatwe w odczytaniu. Jednak teraz, unikała niewygodnych kwestii, trzymając się tych, które pozostawiały jej jeszcze jakąś przestrzeń w jej strefie komfortu. — To twoje pióro. Jedno z Samopiszących mnie zaatakowało. Czy dziwnym było, że nie ufała przedmiotom magicznym? Podążyła spojrzeniem za gestem jego ręki, którym odesłał pióro z powrotem do torby i rzeczywiście przymknęła powieki oddychając z ledwie dostrzegalną ulgą. Napięcie nie zmalało. Dalej czuła sztywność ramion, ale przynajmniej nie dociskała już dłużej pleców do oparcia kanapy. Pochyliła się w przód, ledwie odrywając łopatki od miękkich poduszek i utkwiła wzrok na swoich pergaminach i szkicowniku. Uśmiechnęła się blado na jego spostrzeżenie, że powinna spróbować swoich sił w drużynie Quidditcha. — Zmieniłbyś zdanie, gdybyś zobaczył mnie na miotle. Nie znam żadnych zasad. Nie pamiętam jak przetrwałam zajęcia z Quidditcha na pierwszym roku. Zapisały się w mojej pamięci wielką traumą i wyparciem. Wyprostowała się, zatrzaskując w końcu szkicownik, a w nim kilka pergaminów, które ze sobą niosła. Ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu za Cassiusem, ale nie było go widać. Wzrok miała nieco nieobecny. Pogrążona w swoich myślach, zastanawiała się, gdzie go znajdzie. Potrzebowała teraz jego braterskiego ramienia. Drgnęła pod wpływem jego słów. Przeniosła na niego spojrzenie, utkwiwszy zielone tęczówki oczu wprost na nim, ale jeszcze chwile trwało zanim ta dziwna nieobecność opuściła jej wzrok, pozwalając jej odczytać sens jego słów. — Twoja prywatność jest ze mną bezpieczna — powiedziała to jakoś tak dziwnie, poważnie, a chciała tylko zażartować. Prawdą jednak było, że cokolwiek tak utajnionego o nim czy jego spostrzeżeniach przepisała, nie miałaby nawet z kim się tym podzielić. W istocie, jego tajemnice były z nią naprawdę bezpieczne… — poza tym… — naprawdę jej to nie interesowało. Nie jego osoba. Ją uznawała za dość intrygującą, choć na dłuższą metę zakłócał jej stonowanie, stabilność i zwykłą, powtarzalną codzienność. Nie angażowała się w jego prywatne sprawy, uznając, że nie byli na takiej stopie znajomości, żeby miała wtryniać w nie nosa. Zresztą wyraźnie dał jej sygnał, że nie powinna. — Jestem na szóstym roku — powiedziała nagle, tak, jakby to miało być odpowiedzią na jego pytanie. Było. Tylko nie doprecyzowała tego od razu. Zaczęła jakoś niezgrabnie, bo wydawało jej się, że to spostrzeżenie jest jasne, ale kiedy wypowiedziała je głośno, okazało się, że wcale nie było — To znaczy… nie mogę opuszczać szkoły. Cassius przekazuje moje prace. Spytać go, czy chciałby się z Tobą wybrać na tę wystawę? Gdyby była bohaterką japońskich kreskówek, pewnie wyobraziłaby sobie teraz jakiś mocno nieprzyzwoity BL w roli głównej z Cassiusem i jeremym. Tymczasem przechyliła lekko głowę na bok, zaczesując pasma włosów za ucho, zdziwiona zainteresowaniem Gryfona z dziedziny sztuki. — Jesteś zainteresowany malarstwem? Pierwszy raz od początku ich rozmowy wydawała się nieco więcej rozluźniona, jej oczy zdawały się nawet jaśniejsze, pogodniejsze kiedy zadała to pytanie. Przysunęła się do niego na ciężką do zmniejszenia odległość jednego cala, przytrzymując włosy przy boku twarzy, żeby nie opadły jej na policzek i nie zakłóciły obserwacji podczas oczekiwania na jego odpowiedź. — Mogę nauczyć cię podstaw rysunku i anatomii.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Popatrzył na Samopiszące Pióro, a ono obróciło się wokół własnej osi, domagając się tym zadań. Podrapał się po policzku palcem i próbował wyobrazić sobie je jako krwiożerczego potwora atakującego niewinne Puchonki. Powinien zachować powagę i nie śmiać się, wszak magiczne przedmioty potrafiły dać popalić, jeśli ingerowała w nie paskudnie zintensyfikowana magia. - Ym… - zakrył usta kłykciami i chrząknął, próbując ułożyć w myślach jakiś ciekawy komentarz. - Wystarczy trzasnąć je zaklęciem albo złamać to cię zostawi w spokoju. - wydawało mu się, że mówi o czymś oczywistym lecz z drugiej strony zmuszało go to do zastanowienia czy to z nim jest coś nie tak, skoro nie traktuje zachowania Pióra poważnie. Nie miał oporu aby użyć siły na przedmiocie magicznym, jeśli te zachowywało się nienormalnie. Ale żeby kulić się na kanapie z przestrachem jakby ujrzało się własnego bogina? Cóż musiały jej zrobić? - Okay, wierzę. Ja to na pierwszym roku sześć miesięcy chodziłem z guzem na czole, bo mnie miotła tłukła i nie trafiała mi do ręki. A w czerwcu jakimś cudem złapałem znicz. Kumpel się nabija ze mnie, że głupi to zawsze ma szczęście. - roześmiał się na samą myśl, jak i przy okazji streszczania wspomnień z poprzednich lat nauki. Obrażał przy okazji sam siebie próbując patrzeć na swoją osobę z dystansu, co zazwyczaj mu się udawało. Gdy Cealeste uśmiechała się blado, on suszył zęby przy byle okazji. Dziwnie mu było z myślą, że ktokolwiek w jego to jest spięty. Ewidentnie mu to przeszkadzało, a gdyby nie była młodszą kuzynką Elijaha to z pewnością rzuciłby propozycją masażu. Ten jej nieobecny wzrok wpędzał go trochę z skonfudowanie. Bujała w obłokach? A może po cichu zastanawiała się jak mu jeszcze utrzeć nosa albo… cokolwiek? Korzystając z tego, że niezbyt rwała się do przerwania milczenia, przyjrzał się jej twarzy, odnajdując ciekawe detale. W końcu zauważył, że ma zielone oczy, w ładny sposób opadającą na nie grzywkę, proste włosy, a zazwyczaj rudy kolor kojarzył mi się z lokami i roztrzepaniem. Cicho westchnął. Ci Swansea są naprawdę ładni. Wszyscy bez wyjątku i aż pozazdrościł im więzów krwi, wspólnoty rodzinnej... bycia razem. - Na szóstym? Niech mnie klątwa trzaśnie, a byłem pewien, że na maksymalnie piątym. O, byłaś przecież na popijawie w Wielkiej Sali. No no, nie spodziewałabym się po tobie takiej butności. - a znów się uśmiechnął, a znów szeroko, odsłaniając rząd białych zębów. Nie będzie przecież posępny i milczący, bo trafiłby wtedy czas. Rozglądała się, a więc pewnie czekała na kogoś. No nic, chętnie jej pomoże w oczekiwaniu wzbogacając ten czas swoim towarzystwem. O ile rzecz jasna ta nie ucieknie jak spłoszona łania, a wyglądała jakby była temu bliska. Nie miał sobie nic jeszcze do zarzucenia, zachowywał się przyzwoicie. Nie zaproponował jej masażu, prawda? I na Merlina, czemu te kuzynki Elijaha są niepełnoletnie? Musiał się powstrzymywać przed gorętszymi komentarzami, a to go mierziło. Za rok nie będzie mieć oporów. Wybuchnął śmiechem. Gromkim, zaraźliwym, wesołym, autentycznie rozbawionym. Odchylił się w tył, rechotał dobre kilka dłuższych chwil zanim zdołał się opanować. - Dzięki, ale nie interesuje mnie randka z twoim krwiożerczym braciszkiem. - odpowiedział wprost i znów się roześmiał na pytanie czy interesuje się malarstwem. A gdy zaproponowała naukę anatomii, aż uderzyło go intensywne gorąco i narobiła mu apetytu. Zamiast to okazać, roześmiał się znów w taki przyjemny sposób, aby nie odbierała tego, że się z niej nabija. Wyjątkowo to rozbawiała swoimi słowami. - Nie proponuj mi nauki anatomii, bo jeszcze cię zdemoralizuję. Serio, wolę mieć wszystkie zęby jakby się ci twoi z rodziny dobrali mi do skóry. - otarł kącik ust i starał się na siłę ostudzić swój zapał i uspokoić wygłodniałą wyobraźnię. Nieświadomie ją rozbudzała. - Preferuję eksperymenty anatomiczne. To chyba nie twój klimat, z tego co widzę. - usta mu drżały, a policzek dostał tiku nerwowego, gdy powstrzymywał chory rechot. Odnosił wrażenie, że ona absolutnie nie zdawała sobie sprawy dokąd zapędziła jego myśli. Nie… to niemożliwe, aby nie wiedziała!
— Tylko rzucić zaklęcie — powtórzyła za nim, wyciągając różdżkę z kieszonki w spódnicy. Poruszyła dłonią przed sobą, zmuszając drzewiec do ruchu w powietrzu. Lekki powiew jaki wzbił się wraz z tym ruchem nie tylko rozmierzwił czuprynę dunbarowych włosów. ten lekki wiaterek wskazywał, że Caelestine nosiła w sobie pokłady magii, a jednak… — Z zaklęć potrafię tylko podstawowe. A z obrony chyba nawet jeszcze mniej. Czego nie dodała, nie chcąc od razu przedstawiać się w samych najgorszych barwach, bo chociaż nie umiała grać w Quidditcha, nie miała talentu do Zakleć i OPCM, ani żadnej innej dziedziny niż Działalność Artystyczna, miała na pewno swoje wartości. Nie wiedziałaby nawet jednak jak podzielić się nimi z Jeremym, wiec wyszła z zalożenia, że jeśli sam ich nie zauwazył, z czasem może dojrzy, a jeśli nie – mogła być dla niego zbyt mało angażującym towarzystwem. Zbyt mało żywiołowym. Zbyt mało rozmownym może. Zbyt mało rozrywkowym. NIe znaczyło to, że mogła być gorsza. Była tylko… inna. I zaczynała dostrzegać, że Jeremy przez większość czasu też wydawał jej się nie tyle denerwujący co… też inny. Inny od niej. Też nie gorszy. Może nawet bardziej przez to interesujący. Tylko, kiedy rozmawiali we dwoje. W zbyt dużej grupie wydawał jej się zbyt atencyjny. Teraz, nie musiał zabiegać o jej uwagę. Poświęcała mu ją. Naprawdę. Nawet jeśli odwracała czasem spojrzenie. Jeśli skupiała się na czymś innym. Była całkowicie skoncentrowana na nim. Jak na niewielu ludziach przed nim. Jakby nie patrzeć, chyba z nikim nie przeprowadziła aż tak długiej rozmowy, jak z nim. Powoli zaczynała się nawet trochę, troszeńskę, rozluźniać. — Nie wydajesz się taki głupi, jak czasem się zachowujesz. Trudno powiedzieć czy starała się go obrazić czy skomplementować. W jej przypadku od jednego do drugiego zwykle nigdy nie było daleko, a ją bardzo ciężko było odczytać, tak ułomnie zawsze dobierała słowa. W tonie nie wyrażała jednak żadnej irytacji, ani w mimice twarzy, czy mowie ciała. Przysunęła się nawet odrobinę, zgarniając zza swoich pleców poduszkę i ułożyła ją na swoich udach, a na nich dłoń z różdżką, chwilę jeszcze trzymając ją w pogotowiu. — Dla uczniów był specjalny napój niwelujący upicie alkoholowe — przypomniała mu, żeby nie odniósł o niej złego wrażenia. Nie była pierwsza do picia. Rozpoczęcie roku pamiętała zresztą jako dość nieprzyjemne. Spożyty alkohol trafił do niej przez przypadek, a prześladująca ją wtedy chęć rozebrania się do naga i pływania w jeziorze była do niej całkiem niepodobna. Aż intuicyjnie przyłożyła dłoń do mostka, upewniając się, że przez materiał koszuli nie czuje tych łusek, które zniknęły jej dopiero po kilku godzinach od ceremonii. Na szczęście, odkąd się ich pozbyła, już nie wracały. — Nie jestem tak nieskazitelnie czysta, jak ci się wydaje. Bardzo często przeklinała w głowie los i ludzi. Nie obrażała ich i traktowała grzecznie, sprawiedliwie, bo tak powinna, ale też odczuwała częsty brak sympatii. Zirytowanie. Respektowała zasady szkoły, ale nie znaczyło to, że ze wszystkimi się zgadzała. Miała swoje opinie i często były one znacznie bardziej negatywne niż ludzie, znając ją, by zakładali. Nawet, jeśli czasem myślała niewinnie, w kategorii aseksualności, a pewne rzeczy docierały do niej znacznie później, też była młodą dziewczyną. Też miała swoje fantazje. Tylko wyładowywała je zupełnie inaczej. Na płótno. — To miała być randka? Powinien wiedzieć, że kiedy pytała, wyrażała zainteresowanie, chociaż nie potrafiła go ująć w słowach. Te pozostawały niewzruszone, trochę melancholijne, jakby niewiele ją to obchodziło, ale spytała, ponieważ… — Możesz zaprosić mnie na nią jeszcze kiedyś? Nieco ściągnęła brwi skonfundowana, nie wiedząc czy powinna o to pytać, bo jeśli tym pytaniem sama zaszczepi mu podobną myśl, czy to byłoby sprawiedliwe go do tego zmuszać? W gruncie rzeczy nie była nawet pewna, czy by się na nią zgodziła. Nie chciała ich aprobować z zasady, ale skłamałaby mówiąc, że była definitywnie przeciwko temu pomysłowi. W odpowiednich warunkach mogłaby chcieć pójść. Z nim. Śmiał się tak niewymuszenie. Jakby powiedziała coś śmiesznego. Jakby miło spędzało mu się czas, a przecież jej towarzystwo zawsze było mało wadzące, ale nie do końca oczekiwane. Śmiał się bardzo długo i ciepło i jeśli tak wyglądają randki, to może od kilku lat je demonizowała w swoich wyobrażeniach? Mógł jej pomóc sprawdzić jak było naprawdę, ale wycofała się z tego tematu, udzielając odpowiedzi na kolejną kwestię. Miała dziwne wrażenie, że zrozumiała coś nie tak. Nie pierwszy raz. Teraz zwrócił jej uwagę, że i w kwestii anatomii, nieco się rozminęli w rozumowaniu. — Świat artystyczny jest na tyle zdemoralizowany, że mogłoby ci się to wcale nie udać — odezwała się w końcu dość dyplomatycznie. — Preferuję eksperymenty anatomiczne — dodała z delikatnie wyczuwalnym naciskiem, jakiego wcześniej nie używała w wypowiedzi, chociaż musiała po momencie sprostować — … tylko innej natury niż twoje. Chyba. Przecież nie mogła mieć pewności o jakich dokładnie preferencjach mówił.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Popatrzył na swoją grzywkę trącaną lekkim podmuchem wiatru, a po chwili ciemne ślepia zahaczyły o jej tęczówki. - Wszystkiego się można wykuć. - wzruszył ramionami traktując to jako coś, co można łatwo rozwiązać. Nie był może tak świetny w pojedynkach zaklęciowych jak niektórzy, a jednak nie uważał się za słabego. Każdy jest dobry w innej dziedzinie i kiedy jedni szastali zaklęciami ofensywnymi na prawo i lewo, on składał w całość złamaną rękę przyjaciela, gdy był w silnej potrzebie. Splótł ręce na karku i oparł się wygodnie na kanapie, sadowiąc swoje stopy na stoliku. Pozycja wyjątkowo rozluźnionego faceta, który postanowił zwolnić tempo i na chwilę przerwać domaganie się atencji otoczenia. Lubił być w centrum uwagi, a jeszcze bardziej doprowadzać wszystkich do łez ze śmiechu. Rozbawianie otoczenia było miłym zajęciem zwłaszcza, jeśli mu się to udawało bez większego wysiłku. Starał się tym zagłuszyć własne wewnętrzne deficyty i problemy i trzeba przyznać, działało to póki bez większego szwankowania. - Dzięki. - znowu się roześmiał, słysząc jej szczere słowa, które zapewne miały brzmieć jak żart. Podrapał się po brwi i potrząsnął głową, zastanawiając się co ona o nim myśli. Wielu zapewne uważa go za idiotę, którego celem życiowym jest zaglądanie pod dziewczęce spódniczki, a wszyscy ci się grubo mylili. Nie chciało mu się wyprowadzać ich z błędu, bo inaczej straciłby swoją wewnętrzną energię i radość. Dlatego nie przejął się aż tak jej słowami, bowiem odnosił wrażenie, że dziewczyna nie chciała go obrażać. Przysunęła się, ku jego uciesze, choć wolałby mieć ładne dziewczęta znacznie bliżej, najlepiej oparte o jego tors i gładzące jego włosy. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, jakby się z nim urodził i od tamtej pory go nie zdjął z ust. Skinął głową na wieść, że niepełnoletni mieli magiczny soczek. Czyli jednak nie jest butna? Szkoda, ale to nic, nie każdy musi mieć tak nierówno pod czupryną jak on. Nie dał wiary jej słowom jakoby nie była nieskazitelnie czysta. Sugerował się jej aparycją, a ta dawała jasno do zrozumienia, że jest niewinnym i czystym kwiatuszkiem a nie krwiożerczą wojowniczką, która sieje wokół siebie zniszczenie. Być może patrzył płytko lecz cóż poradzić? Był facetem i odnosił takie, a nie inne wrażenie. Musiałby ją poznać, aby wyciągnąć bardziej szczegółową opinię. Zdziwił się, że nie zorientowała się, że to randka. Coś go ukłuło w klatce piersiowej - czy on właśnie rzucał podtekstami do dziewczyny, która nie była ani trochę doświadczona w niewinnych flirtach? To wywołało pewnego rodzaju dyskomfort związany z ochronieniem ją przed samym sobą. Kąciki jego ust uniosły się wyżej. - Nie chcę cię zepsuć, bo mi twoja rodzina łeb urwie. - przypomniał sobie, że Billie wisi mu randkę. Czyżby na horyzoncie jawiła się i randka z drugą Swansea? Och, bardzo by chciał. Uśmiechnął się tajemniczo i nachylił się ku niej z roziskrzonymi ciemnymi ślepiami. - Nie znasz dnia ani godziny, a nuż kiedyś cię porwę na randkę stulecia. - szepnął i puścił jej oczko, przez chwilę przyglądając się z bliska jej twarzy. Te piegi zaczynały mu się coraz bardziej podobać. Mimo wszystko powstrzymał się przed bezproblemowym wyciągnięciem ją na randkę, bowiem musiał wyczaić co z Billie - czy dalej chce go zamordować czy ma jednak planować tę udobruchającą-ratującą randkę - a też dowiedzieć się czy Cealestine nie będzie traktować tego zbyt osobiście. Jeremy był wolnym ptakiem, interesował się wieloma dziewczynami naraz, a nie chciał brukać Puchonki swoim charakterem i roztrzepaniem. Musi to przemyśleć, choć przyznawał sam przed sobą, że go to zaintrygowało. Odsunął się z powrotem na swoje miejsce, dając jej więcej swobody do oddychania. - Eksperymenty anatomiczne można zrozumieć na dwa sposoby: podziwianie ciał i krojenie ciał. Błagam, powiedz, że interesuje cię to pierwsze. - zademonstrował przerażoną minę (oczywiście, że udawał i próbował ją rozbawić), złożył ręce jak do modlitwy i wcielał się w przerażoną ofiarę, która błagała o litość. Drgający kącik ust nieco go zdradzał, bowiem aktorem to on aż takim dobrym nie był.
Dlaczego Jeremy od razu uznał, że to on mógłby popsuć ją? Dlaczego ona nie mogła popsuć jego? Był pogodnym, pełnym energii chłopakiem. Ona trochę melancholijną, cichą dziewczyną o wbrew pozorom bardzo cynicznym pojęciu o świecie, choć czasami zdarzyło jej się pomyśleć o nim trochę bardziej naiwnie. — Cassius mógłby ci urwać znacznie więcej niż tylko łeb – mruknęła pod nosem, chyba odrobinę zmęczona założeniem, że ktoś w ogóle musi stawać w jej obronie, że nie może sama o sobie decydować, ani o doborze swoich znajomych. Jeśli już jednak Dunbar musiał wiedzieć, jej brat najchętniej ukręciłby wszystko co możliwe do ukręcenia każdemu, kto po prostu pojawi się obok jego siostry, nawet niekoniecznie wywierając na nią jakikolwiek wpływ. Jeremy odnosił złe wrażenie, jeśli myślał, że skończyłoby się tylko na pozbawianiu go głowy. Uniosła kąt ust w bladym uśmiechu, zbierając swoje książki, papiery i szkicownik w jeden stos. Zgarnęła je akurat skrupulatnie w jednym słupku, kiedy Jeremy pochylił się nad nią. Powinna odczuć dyskomfort. Zamiast tego patrzyła w jego tęczówki oczu, zauważając, że miał wyjątkowo szerokie źrenice, pokrywające prawie całą tęczówkę, przez co oczy zdawały się nadzwyczaj ciemne. Dopiero kiedy zauważyła to i kiedy Gryfon mrugnął do niej porozumiewawczo, odchyliła się w tył. Dobrze znała bezterminowe umawianie się na spotkania. Bezterminowość była synonimem dla spławienia. Wiedziała, bo była mistrzem w proponowaniu ludziom takich właśnie rozwiązań. To była jej niejasna odmowa. Dlatego teraz przycisnęła książki do swojej piersi, wznawiając oddech, który rzeczywiscie wstrzymała kiedy był bliżej. — Nie kłopocz się — podsumowała, nie chcąc go zmuszać do trzymania jej osoby w pamięci. Powoli zwlekła się z sofy, patrząc na pięknie odegraną sztukę teatralną, jaką jej prezentował. Nie odezwała się. Po prostu patrzyła w ciszy na zainicjowaną scenę, czekając aż dotrze do finiszu i będzie mogła ją skomentować niemym drgnieniem ust. — Ciała nie da się tak po prostu przekroić. Ma za dużo mięśni — podsumowała, obracając się. Zaklęciem przywołała do siebie kwintopeda, którego rozdarł na kilka kawałków. Ułożyła jego skrawki na swoich książkach, udając się do wyjścia. Chociaż głos miała bardzo spokojny, jak zawsze, niewyrażający złości, w istocie właśnie ją teraz odczuwała. Lekkie rozdrażnienie. Spowodowane… sama nie wiedziała do końca czym. Lekkim zawodem? Nie powinna pokładać wielkich nadziei w rozmowie z gryfonem. Popełniła w tym błąd.
zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Nie tylko łeb? O ja, ale ma facet rozmach. - roześmiał się, aby ukryć pewną obawę przed faktycznym uwierzeniem w jej zapewnienia. Swansea było sporo w Hogwarcie i szczerze powiedziawszy nie widział nawet jak ten Cassius wyglądał. Czy to ten o twarzy modela, z Ravenclawu? Nie wyglądał groźnie ani na takiego, co hobbystycznie urywał kończyny i głowy… Powinien mu się przyjrzeć by sprawdzić czy faktycznie jest taki okrutny jak go Cealestine przestawiła. Podrapał się po brodzie i uznał, że to bardzo kuszące sprawdzić jakby ten zareagował, gdyby zabrał mu siostrę na randkę. Cysia była bardzo ładna, cicha, nieśmiała… a z Puchonką jeszcze nigdy nie był na żadnej randce. Z drugiej strony miał jeszcze Billie, u której musiał upewnić się, że więcej nie będzie chciała go zabić, a z drugiej strony porozmawiać musiał jeszcze z Moe o wakacjach, kiedy przez magię dziwnego miejsca wpadli sobie w ramionach całując się bez pamięci. Westchnął w duchu. Wolałby zakochać się z kimś na zabój, a nie tak zastanawiać się jak rozwiązać milion sytuacji z pięknymi dziewczynami. Czy któraś potraktuje go poważnie? Nawet Sol z nim nie wytrzymywała… Cysia dała mu do zrozumienia, że nawet na osibnoaci jest fajny. Zupełnie jakby w to wątpiła przez jego potrzebę atencyjności i bycia w centrum uwagi. Taki był, cóż miał uczynić? - Czyli nie będziesz chciała? No ej, czemu? - uniósł nawet obie ręce w proteście, gdy wstawała wyraźnie czymś urażona. Co znowu odpieprzył? - Przecież mówiłaś coś innego przed chwilą. Ej no, po co idziesz, ja mówię serio… - ale ona już odchodziła, wcześniej zabierając ze sobą zniszczoną zabawkę. Odniósł wrażenie, że nie wypadł zbyt dobrze. Odprowadził ją nic nierozumiejacym wzrokiem. Podrapał się po głowie i zastanawiał co właśnie się odwaliło? Przecież powiedział, że mogą się umówić w innym, nieokreślonym terminie, wszak musi ustalić co z Billie, co z Moe… żeby było uczciwie, a tu Cysia już sobie poszła. Jakoś tak opadł z energii i zapału. Uznał, że wisi nad nim jakaś klątwa. Zebrał swoje rzeczy, wyraźnie już ziyrtowany i rozczarowany, a wychodząc kopnął w złości kosz na śmieci, który z płaczem wylądował na przeciwległej ścianie. Nie słyszał już tego, bo wyszedł. Co Matthew mówił? Że jeden czy dwa kosze od dziewczyn to nic złego. Okej, a co w kwestii, gdy non stop je dostawał i przestał je liczyć? Nie wiedział co złego powiedział. Jego umysł nie potrafił tego rozgryźć. Sfrustrował się.
Choć Boyd raczej uważał się za porządnego człowieka, ostatnimi czasy nabrał fatalnego zwyczaju, by większość ponurych, jesienno-zimowych wieczorów spędzać, jak jakaś łajza, na rozbijaniu się po barach i trwonieniu ciężko zarobionych w zakładzie miotlarskim galeonów, których wcale nie miał za wiele, a wręcz przeciwnie; a że zbliżały się święta, a wraz z nimi czas na obdarowanie zwiększającej się z roku na rok liczby rodzeństwa prezentami, postanowił, że musi zacisnąć pasa i przestać szaleć tak, dopóki miał jeszcze jakieś nędzne grosze, brzęczące w sakiewce. Kręcił się po zamku jak smród po łajnobombie, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić, bo większość jego kolegów zniknęła już dawno w czeluściach imprezowej części Hogsmeade; zrezygnowany, próbował nawet jak ostatni frajer zająć się odrabianiem lekcji, ale w Pokoju Wspólnym Gryffindoru rozpraszali go wyjątkowo irytujący trzecioklasiści, którzy zajadali się kanarkowymi kremówkami i ćwierkali jak szaleni; wzburzony, chwycił książkę pod pachę i zakręcił się w końcu w okolice Wspólnej Komnaty, po cichu licząc, że znajdzie tu jakiegoś kompana, który od nauki go odciągnie. Opadł z impetem na wygodny fotel, i natychmiast tego pożałował, bo poczuł ukłucie w część ciała, która stykała się z siedziskiem; podskoczył jak oparzony i odkrył, że nikczemnym oprawcą był… zabawkowy kwintoped. Szkoda, że nie prawdziwy, pomyślał, mógłby go wtedy adoptować i nasłać na tych głupich gówniarzy z Pokoju Wspólnego i na wszystkich, którzy go wkurwiali. No, jak to mówią, znalezione nie kradzione, dlatego uznał, że gadżet należy teraz do niego i położył go sobie na głowie, by ten pomasował mu skronie. Ułożył się wygodniej w fotelu i przysunął do siebie zadanie domowe z zielarstwa, a mianowicie esej opisujący roślinę, która najlepiej go odzwierciedla; nie znosił takiego bajdurzenia. Bo jaka niby roślina miałaby go reprezentować? Wierzba bijąca?
W poszukiwaniu swojego miejsca Abrasimova często zapędzała się w przeróżne zakamarki szkoły. Była tu już od dwóch lat a i tak zdarzało się jej trafić do sali czy pomieszczenia, którego nie widziała nigdy wcześniej - wysnuła nawet teorię jakoby Hogwart był formą ciągle zmieniającej się architektury, przemieszczającej nie tylko wielkie schody ale i komnaty na korytarzach. Jak przez mgłę pamiętała letni dworek swojej ciotki na obrzeżach Tunguska, w którym trzeba było uważać kiedy szło się do łazienki w nocy, bo dom był kapryśnym kawalarzem i lubił podmieniać drzwi z jednego pomieszczenia na drugie. Zdarzyło się jej nawet raz wrzucić kurtkę bratu na głowę kiedy się kąpał, bo była pewna, że wrzuca ją do garderoby, a okazało się, że to była toaleta! Z kilkoma pergaminami i kilkoma książkami dotyczącymi zielarstwa udała się do Komnaty Wspólnej w poszukiwaniu może nie tyle spokoju co weny, bo choć lekcje z zielarstwa były super ciekawe, to wciąż nie należała do przepełnionych pasją kujonów poszukujących wrażeń w odrabianiu lekcji. Z entuzjazmem zareagowała na widok @Boyd Callahan do którego podeszła dziarskim krokiem wskakując na fotel obok. Jakież było jej zdziwienie, kiedy i ją użarł kwintoped w miejsce gdzie plecy kończyły swoją szlachetną nazwę. - Auć! - pisnęła wyciągając go, a widząc podobnego na głowie kolegi spojrzała pytająco, czy to aby nie jego. Kiedy ten zaprzeczył posadziła zabawkę na stoliku i położyła obok niej swoje rzeczy, co też pluszak uznał za idealny moment by otoczyć je zawziętą pieczą i sprawować nad rzeczami ochronę. Powarkiwał nawet w kierunku oddalonych o kilka stolików uczniów, jakby chciał zaanonsować, że te kilka świstków pergaminu jest chronionych! - Bobi. - uśmiechnęła się do niego promiennie- Szto Ty tu? - nawalając się na niego przez podłokietnik fotela, niewiele, jak zwykle, robiąc sobie z jego strefy osobistego komfortu- Domowe zadanje z zielarstwa? Ja toże! - dodałą entuzjastycznie.
Istne zatrzęsienie kwintopedów w tym pokoju, no naprawdę; a już myślał, że to on jest takim wyjątkowym szczęściarzem, że na jednego trafił, a najwyraźniej się pomylił. Czyżby ktoś celowo je tu popodkładał? A może pozostawił dwa osobniki bez nadzoru, a te ruszyły razem w tango i powiększyły kwintopedową rodzinkę, zasiedlając całą komnatę wspólną? Kto wie, pewnie ta zagadka pozostanie nierozwiązana. Był właśnie na etapie zgniatania w kulkę i wyrzucania pierwszego podejścia do swojego eseju, gdy został zaatakowany tym razem nie przez paskudną maskotkę, a zupełnie przyjemną koleżankę; wyszczerzył się entuzjastycznie, widząc Albinę, bo jej towarzystwo zawsze wprawiało go w pyszny humor; nie przeszkadzało mu nawet naruszanie jego osobistej strefy, chociaż sam nie należał do zbyt dotykalskich osób i zapewne na kogokolwiek innego, kto próbowałby go tak obłapiać, byłby buracko coś fuknął i tyle. Ale na Balbinę - w życiu! - No – potwierdził elokwentnie, i umieścił swojego kwintopeda na tym samym stoliku, co dziewczyna, chcąc sprawdzić, czy będą się czubić czy lubić; zabawki od razu zaczęły powarkiwać na siebie nawzajem, ale ciężko było zinterpretować ich intencje, bo chyba i tak nie potrafiły wydawać innych dźwięków. – Głupi jestem, zesram się prędzej niż to napiszę, mogłem iść jak normalny człowiek do baru – podsumował, choć z myślą, że obaj z Albiną jadą teraz na tym samym nieszczęsnym wózku pracy domowej, zrobiło się mu trochę raźniej. - Powinnaś tam sobie wpisać diabelskie sidła – zażartował, gdy Abrasimova w ciągu pierwszych sekund rozmowy bez ceregieli przelała się przez swój fotel i znalazła w połowie na nim – Tylko nie takie mordercze. Chociaż… – zawahał się chwilę, przypomniawszy sobie niechlubne wydarzenia, które były początkiem jego znajomości z tą uroczą niewiastą i jednak zmienił zdanie w tej kwestii – …wpierdol potrafisz spuścić porządny, więc czemu nie.
Zezowała na jego pergamin z ciekawością zastanawiając się co też mogło być w tym już zmiętym liście, jednocześnie szukając weny na swoje zielsko. Żaden był z niej zielarski geniusz ale przecież lubiła faunę i florę wiec sądziła, że coś uda jej się jakoś zmyślić. Jej uwagę przykuły powarkujące na siebie kwintopedy na co zaraz się zaśmiała. - Ty nie głupi, Bobi. - szturchnęła go na te jego słowa zawodu- Ty oczeń umny, ale nie w zielarstwiej. I lepij nie zesroj, my nie w toaleti. - podciągnęła nogi pod siebie i wzięła jeden z podręczników- Ja dumaju szto Ciebia pasuje Raptuśnik. - zawyrokowała przeglądając podręcznik- Bo mienia wszegda rozweselaju. - podniosła na niego wzrok i zmarszczyła brwi- Mnie zawsze rozweselajesz..? -próbowała trafić w odpowiednie sformułowanie po angielsku, po czym pokazała mu piękną rycinę raptuśnika. Na sugestię, że jej pasują Diabelskie Sidła zamyśliła się z powagą, unosząc brwi i patrząc w przestrzeń. - Eto nje samoj pryjemna roslinu... - zmarszczyła w końcu brwi. Dlaczego Callahan zasugerował akurat taką bylinę? Nie to, że sama miała jakiś lepszy pomysł, ale po prawdzie było jej całkiem wszystko jedno- Charaszo, budziet diabelskiej sidlya. - kiwnęła głową kładąc podręcznik niczym arenę bitewną między kwintopedami i biorąc jeden pergamin na którym zaczęła powoli kreślić idealne brzuszki nazwy rośliny. Miała charakter pisma ośmiolatka, który idealnie starał się pisać literki sięgając każdym brzuszkiem do każdej kreseczki. - Ja by wolala letać na mietle teraz. - westchnęła kiedy zakończyła kreślenie ostatniego "a"- Ostatnia trenirowka byla oczeń fajna. - powiedziała z lekkim uśmieszkiem przewracając stronę podręcznika na rycinę. Kwintoped jakby się zreflektował jakie jest jego zadanie na teraz i ze skupieniem zabrał się za przekładanie kartek w drugiej przyniesionej przez dziewczynę książce, na co gryfonka się zaśmiała. - Czy wpijerdol to dobroje slowo? - spojrzała na Callahana, najwyraźniej mając zamiar zawrzeć je w swojej pracy domowej.
- Rozweselasz – podpowiedział z uśmiechem, bo to było bardzo miłe, co mu powiedziała, a on rzadko słyszał takie rzeczy (bo głównie się trzymał z Fillinem, który traktował go tylko i wyłącznie szpetnymi obelgami, wytykając wszystkie jego prawdziwe i wyimaginowane wady, tak samo zresztą jak jego rodzice, z tym że oni robili to wcale nie w żartach), po czym przyjrzał się podtykanemu mu przez dziewczynę obrazkowi – Rzeczywiście, wyjebana w kosmos roślina, biorę – postanowił dziarskim tonem, bo naprawdę nie miał siły samodzielnie myśleć i był wdzięczny za jakąkolwiek sugestię; równie dobrze mogłaby zasugerować, że jest kapustą i pewnie też by przyklasnął temu pomysłowi. Zamyślił się na chwilę, ale bez przesady, nie za długo, po czym zaczął bazgrolić po swoim pergaminie w sposób zupełnie przeciwny do tego, który reprezentowała Albina, czyli szybki i niechlujny, w efekcie połowa „a” wyglądała jak „e”, a „y” jak cyfra 17. - O MERLINIE, JA TEŻ – przytaknął bardzo entuzjastycznie, słysząc wzmiankę dziewczyny o lataniu, i aż przerwał na chwilę swoje bazgrolenie, bo podekscytował się na samą myśl o quidditchu – Nie chcesz dołączyć do drużyny? – zagaił – Pomyśl tylko, razem byśmy miażdżyli przeciwników jak te diabelskie sidła… – rozmarzył się i pomyślał, jaka to wielka szkoda, że w grupie mieli już obu pałkarzy, bo ta wizja duetu z Albiną była bardzo kusząca; ale na ścigającego też by się pewnie nadała. Taka dziewczyna jak Albina to była po prostu do wszystkiego, do tańca i do różańca, i do szabli i do szklanki, i do pały i do kafla. Całkiem w porządku były te kwintopedy, jak tak na nie patrzył, chociaż Abrasimovej trafił się dużo bardziej pracowity; temu znalezionemu przez Boyda ani się śniło pomagać w przewracaniu kartek, wyglądał teraz raczej jakby układał się do snu. Gryfon pokręcił głową z dezaprobatą, widząc poczynania maskotki, i wrócił do swojego eseju. - Bardzo dobre, ale nie do wypracowania – wyjaśnił dziewczynie, bo przecież nie chciał żeby miała kłopoty za wulgarne słownictwo w zadaniu domowym, i przeczesał swój wątły zasób słownictwa w poszukiwaniu lepszego synonimu tego barwnego określenia. Było ciężko, nic nie brzmiało tak dobitnie i soczyście – Spróbuj może… ee… spuścić łomot?
Puściła mu oko na tę uwagę, bo w sumie lepiej chyba, żeby go rozweselała niż zasmucała. Wciąż pamiętała ich wspólny szlaban i że nie było z tego nic dobrego. Od tamtej pory chyba nie widziała w nim nigdy ani smutku ani złości i tak powinno zostać. - Wyjebanu w kosmos. - powtórzyła po nim sięgając po kolejny pergamin i notując z dopiskiem, że to pozytywne określenie czegoś. Skoro zdecydował się wybrać wyjebaną w kosmos roślinę to ewidentnie musiało to być komplementem. Podniosła wzrok- Jesteś wyjebaniu w kosmos. - przekrzywiła głowę- Dobre? - ważne nie tylko by zapamiętać nowe słowa, ale też nauczyć się jak je używać w odpowiednim kontekście! - Chcialaby, ale... - wzruszyła ramionami- Ja nie znaju czy w komandzie jest dla mienia dobrej... polozenje. - zmarszczyła brwi - Pozycja..? - poprawiła się i przerzuciła kolejną kartkę, obserwując jak kwintoped dzielnie wertuje podręcznik ziół leczniczych. Totalnie po nic, dla samego faktu wertowania go.- Ty choczu? Do komanda? - zapytała zerkając na niego pobieżnie i szkicując diabelskie sidła w kącie pergaminu, co w sumie wyglądało jak kłębowisko węży. - Spuścij lomot. - powtórzyła po nim, po czym dopisała do swojej listy koło "wyjebana w kosmos" - "wpierdol" wraz z dopiskiem, że znaczy to spuszczać łomot i nie pasuje do wypracowania.- Razem by spuszczali wpierdol przeciwnego komando. - powiedziała składając zdanie z nowo poznanym wyrazem i spojrzała na niego z niekłamanym zadowoleniem, jakby była urodzoną lingwistką oczekującą pochwały z ust samego prezesa. - To by byli wyjebaniu w kosmos. - dodała zanim zdołał skomentować i aż się rozsiadła z dumą w fotelu, że się jej tak udało poskładać superancką angielską wypowiedź, święcie przekonana, że to przecież bezbłędne.
Właściwie to chyba Boyd powinien zasugerować Albinie opisanie siebie jako raptuśnika, bo powodem dla którego dziewczyna nie widywała go w złym humorze było z pewnością w dużej części to, jak ona działała na niego, a mianowicie: szalenie pozytywnie. Tak bardzo bowiem urzekała go niemalże dziecięca prostota i bezpośredniość Balbiny, która bardzo wyróżniała ją spośród większości osób obecnych w zamku, skorych do knowania i posiadania kilku twarzy, że w jej towarzystwie praktycznie nie był w stanie się gniewać. No i bardzo był dumny, jak z wielkim zaangażowaniem podłapywała rzucane przez niego raz po raz wyrażenia w jego ulubionym języku obcym (łacinie podwórkowej). - PIĘKNIE – przyklasnął entuzjastycznie – Dopisz tam sobie, że to do użycia jako komplement, ale nie do nauczyciela. I nie w wypracowaniu. I nie na eleganckim przyjęciu. – dodał po chwili, w razie gdyby dziewczyna chciała na przykład pochwalić swojego ulubionego profesora na lekcji. Co do wystawnych imprez, nie wydawało mu się, by chadzała na takie, ale nigdy nie wiadomo, wolał zatem uprzedzić, bo to złoty chłopak jest. - NO, ja chodzę pałować w komandzie i ty też powinnaś. Chociaż, na moje oko to nadałabyś się do wszystkiego, możesz pochodzić na treningi i zobaczyć, gdzie się wpasujesz – doradził rzeczowo – W końcu chodziłaś do Durmstrangu, nic dziwnego, że dobrze latasz. Szkoda, że tutaj traktują tego quidditcha tak po chuju, znaczy pobieżnie. Jakbym ja bym dyrektorem, to bym wyjebał na przykład takie o, zielarstwo… – chwycił swój częściowo zabazgrany pergamin z rzekomym zadaniem domowym i zamaszystym ruchem wyrzucił gdzieś poza zasięg wzroku – …i dołożył kłidicza. Na ten gest i słowa kwintoped Bogdana ożywił się, zaniechał planowanej drzemki i, zeskoczywszy ze stołu, pognał za rzuconą kartką jak aportujący psidwak. - Patrz jak popierdala – skomentował, ubawiony tym widokiem jak wujek na rodzinnej wigilii po piątym kieliszku i trzecim rubasznym dowcipie. – TWÓJ NA PEWNO NIE JEST TAKI SZYBKI – dodał zaczepnie, rzucając tym samym dziewczynie i jej zabawce wyzwanie.
Kiwała głową z uwagą notując wszelkie uwagi, jakie miał dotyczące jej nowo tworzącego się słownika powiedzeń ważnych i ważniejszych. Wbrew pozorom Abrasimova uczyła się bardzo dużo angielskiego i można by podejrzewać, że jej umiejętności są znacznie wyższe niż to pokazuje. Wybierała jednak, nie wiedzieć z jakiego powodu, prezentowanie tej swojej ułomnej lingwistycznie strony jakby to była jakaś bardzo ważna cecha. Poza tym rzeczywiście uważała angielski za język brzydki, w porównaniu z pięknie melodyjnym, słowiańskim rosyjskim. - Nie do nauczycielji. -zanotowała- Da. I nje wypracowani. - pokręciła głową skrobiąc. Kiedy dodał, że nie na eleganckim przyjęciu jedynie zaśmiała się i machnęła ręką rzucając pióro na stół- Moji najelegantsiejsze prijecia to tu w Hogwarti. - powiedziała, bo i taka prawda. Na wsi nie bywała na żadnych bankietach, a to co działo się w Titanie zostawiła daleko za sobą. Przysłuchiwała mu się jak świetnie podłapuje jej okaleczone po rosyjsku, angielskie słowa i z rozbawieniem uznała, że jako nauczyciele są siebie warci w stu procentach. Puściła mu oko na ten komplement odnośnie jej talentów we wszystkim czego zechce i chyba się nawet zarumieniła gdzieś na szczycie policzków. Fakt faktem rzadko słyszała komplementy, chociaż może było to winą tego, że rzadko z kimś rozmawiała. Albo rzadko je rozumiała. Albo oba powyższe. - W Durmstrang po chuju traktowalij engielskij, to teraz mam. - podłapała kolejne jego powiedzenie z łatwością, wzruszając ramionami- Jesli Ty pajdziesz na trenirówki, a toże pajdu. - uznała wspólne treningi za dobry deal. Nagle wydarzyło się niespodziewane, kwintoped Boyda uznał, że ma dość powarkiwania na kwintopeda Albiny i rzucił się w pogoń za kulką papieru na co Abrasimova jedyne co mogła zrobić to się gorąco zaśmiać. - No Ty chyba żartuju! - capnęła swojego pluszaka i postawiła go na ziemi mnąc pergamin w kulkę. Pokazała mu ją i rzuciła zamaszyście na drugi koniec salo, a kwintoped jak rażony prądem ruszył w dziką pogoń przy wtórze gorliwych oklasków zagrzewających dziewczyny.- No pasmatri pasmatri jak biegnie! - zaśmiała się.- Kak Ty dumasz, umie skakać? - zamyśliła się, kiedy oba pluszaki wróciły z dumą niosąc swoje trofeami już-już rozglądając się z czego by tu zbudować im tor przeszkód. E tam praca domowa!
Bogdanowi wcale nie przeszkadzał kaleczony przez Albinę angielski, ba, uważał go za przezabawny w pozbawiony złośliwości sposób i dodający jej uroku. No i bardzo oryginalny przy okazji, bo choć w Hogwarcie było sporo uczniów z różnych stron świata, z rozmaitymi akcentami, chyba u żadnego z nich nie słyszał tak barwnych angielsko-rosyjskich kombinacji, jak te padające z ust Abrasimovej. Dołączył do niej, gdy śmiała się z eleganckich przyjęć. - A wiesz, że ja też? – odparł, zupełnie jakby to nie było oczywiste – Ale wiesz, nigdy nie wiadomo, może za parę lat będziemy sławni, bo na przykład będziemy grać w najlepszej komandzie świata i będziemy chodzić na bankiety z Ministrem Magii – wymyślił; nie żeby marzył o takiej przyszłości dla siebie, to znaczy bycie w mistrzowskiej drużynie to jak najbardziej, ale wystawne imprezy już niekoniecznie; nawet nie potrafił sobie tego wyobrazić, a aktualnie przerastały go nawet szkolne bale w Wielkiej Sali, gdzie wystrojony w garnitur i z włosem muśniętym Ulizanną zawsze czuł się jak kompletny kretyn i zupełnie nie na miejscu. - Ale ja jestem świetnym nauczycielem, zobacz jak szybko łapiesz, daj mi jeszcze kilka lekcji i będziesz po angielsku pisać poematy – stwierdził, w myślach dodając, że najpewniej byłyby to rubaszne limeryki, ale hej, zawsze coś. – Dobra, w kupie siła – przyznał na propozycję Albiny i na znak zgody co do ich układu uścisnął jej dłoń, żeby wszystko było należycie przypieczętowane. Głupio się przyznać, ale trochę się podekscytował, kiedy dziewczyna podłapała temat wyścigu i jej kwintoped puścił się w pogoń w równie ekspresowym tempie, co ten bogdanowy; też zaczął głośno kibicować, a gdy oba pluszaki wróciły na swoje miejsca, Boyd zerwał się z miejsca. - UMIE – zawołał entuzjastycznie – Ruszaj dupę, budujemy tor na bieg z przeszkodami – oznajmił, uradowany jak dzieciak otwierający prezenty pod choinką, i natychmiast zabrał się do pracy. - Kto przegrywa, stawia herbatę w Hogsmeade – dodał jeszcze. (Bardzo chciał powiedzieć, że piwo, ale silnie trzymało go postanowienie niepicia w tym tygodniu, a to człowiek o stalowej woli był.)
Trochę było to spowodowane jej lakonicznym traktowaniem lekcji języka mimo, że jeden z profesorów Hogwartu nawet sugerował jej korepetycje z angielskiego. Wiedziała, że jak będzie chciała to się nauczy, a jak nie będzie chciała to na pewno istnieje jakiś fajny magiczny przedmiot, który umożliwi jej posiadanie rozszerzonych zdolności lingwistycznych. Póki co ani ją to grzało ani ziębiło i nic nie zapowiadało tego, żeby się to miało zmienić w najbliższym czasie. - Dla mienia ty juże wielka slava, ty nie musisz być w komandzie. - uśmiechnęła się czarująco. Nie miałaby nic przeciwko temu by się z Callahanem prowadzić na balety, szczególnie te wymagające pięknych fraków i eleganckich sukienek. Może w rzeczywistości nie był królem dydaktyki i nauczania obcokrajowców, Albinie jednakowoż ani troche nie przeszkadzał ten fakt bo była pewna, że w garniturze prezentowałby się bosko. Przez myśl przeszło jej wspomnienie matki siedzącej w jednym z wielkich foteli w Sali Myśliwskiej ich dworku, rozmawiającej z ciotką o tym, że mężczyźni są jak torebki, muszą być ładni, funkcjonalni i pasować nie tylko do nastroju ale i kreacji. Nic więcej. W zamyśleniu patrzyła chwilę w przestrzeń i pewnie jak zwykle utonęła by w tych wspomnieniach gdyby nie żywiołowa akcja jaką zaczęli czynić razem ze swoimi kwintopedami. Ochoczo przyłączyła się do zbierania poduszek z kanap i przewracania niektórych stołów - rozmyślali system przeszkód jak wprawni architekci rozważając ilość nóg ich zawodników i ich wysokość, a także ewentualne trudności i potencjalne zagrożenia takie jak na przykład kominek. Nigdy w życiu nikt by nie pomyślał, żę tak poważnie i rozważnie dwójka wariatów może analizować architektoniczne aspekty stosu gratów pod kątem stopnia trudności jakie moga sprawić pluszowym zabawkom. - Herbatu? - zaśmiała się szatańsko- O nje, kto pobedit wybiera drugiemuj swidanjet na rozdestwenski bal. - puściła mu oczko, widząc jednak głęboką konfuzję jaka wymalowała się na jego twarzy zamyśliła się głęboko na dłuższą chwilę, unosząc dłoń w geście by jej nie podpowiadał- Kto wygrywał ten drugiemuj wybiera randki na światecznij bal. - ustawiła palce w pistolecik imitując strzał. Potem pogłaskała swojego kwintopeda ustawiając go na linii startu. - Gotowy?
Może po tych słowach Balbiny powinien był się zawstydzić, albo machnąć ręką i powiedzieć "no weź daj spokój" albo jakoś grzecznościowo zaprzeczyć i udawać skromnego, ale tak nie było, bo co tu dużo mówić, bardzo lubił jak ktoś inny niż jego własne odbicie w lustrze mówił mu, jaki był świetny (co zdarzało się rzadko), a już szczególnie gdy komplementy te padały z ust ładnej dziewczyny (co zdarzało się jeszcze rzadziej, żeby nie powiedzieć nigdy), mógłby więc słuchać i słuchać w nieskończoność; odwzajemnił zatem jej uśmiech, starając się, by był równie czarujący, i zaczął intensywnie kontemplować fakt, że ta Albina to jest bardzo w porządku dziewczyna i dobra koleżanka i można z nią porozmawiać i nie obraża się, jak się jej coś powie w bezceremonialny sposób no i jest dobrą kompanką na treningi, nim jednak zdążył pomyśleć coś więcej, rozpoczął się szalony wyścig kwintopedów, który wkrótce przerodził się w prawdziwą olimpiadę. Zabawa podczas budowania skomplikowanego toru przeszkód była naprawdę przednia, choć nie obyło się bez paru komplikacji takich jak upuszczenie sobie stołu na stopę czy krótka, acz intensywna wymiana zdań z parą uczniów, którym nie podobał się fakt zagracenia całego przejścia do luksusowego miejsca przy kominku; koniec końców jednak wszystko się udało i kwintopedy stanęły na miejscu startu. Boyd, skuszony propozycją atrakcyjnej nagrody, którą wymyśliła Albina, kibicował swojej zabawce bojowo i najwyraźniej efektywnie, bo jego pluszak przebierał nóżkami z takim zaangażowaniem, z jakim Fillin biegał do sklepu po piwo, co poskutkowało jego brawurowa wygraną, i choć jego przeciwnik wtórował mu równie dziarsko, dopingowany przez Abrasimovą, to jednak pozostał kilka chwil w tyle. - WYGRAŁEM - oznajmił z wielką dumą, w zwycięskim geście unosząc w górę ręce, by następnie poklepać po łebku swojego kwintopeda, który szybko przypałętał się z mety w okolice swojego właściciela, łasy na pochwałę. - To teraz muszę ci znaleźć swintajed na rozwedstenski bal - usiłował powtórzyć jej słowa, ale wyszło co najmniej żałośnie, bo żaden był z niego poliglota. Przysiadł na oparciu fotela i udał, że zastanawia się bardzo głęboko, rozważając, którego ze znajomych pajaców mógłby polecić Balbinie, ale tak naprawdę wcale tego nie robił, bo idealny kandydat od razu wpadł mu do głowy, tylko że chciał trochę zbudować napięcie, zanim oznajmił entuzjastycznie, bardzo z siebie zadowolony: - DOBRA, MAM. Mam dla ciebie zajebistego partnera, załatwię ci najlepszą partię w Hogwarcie! Ale nie powiem ci kto, to będzie randka w ciemno - dodał, co by ją potrzymać trochę w niepewności, bo czemu by nie. NIECH SIĘ ZDZIWI W DNIU BALU.
Przez chwilę czuli się jakby znów mieli po kilka lat i mogli budować forty. Cały tor przeszkód był gotowy, wystarczyło ustawić pluszaki i patrzeć jak biegną co też uczynili bez chwili wahania. Albina zastanawiała się gdzieś w kącie głowy nad tym kogo by znaleźć Bogiemu jako randkę, taka była przekonana swojej wygranej szczególnie widząc, jak jej maskotka wysoko i żywiołowo skacze. Niestety, wpadała w poślizg na zakrętach, gdzie pluszak Boyda miał znacznie lepszą taktykę na nawierzchniach niepokrytych dywanem przez co za każdym razem wypadała z toru i pozostawała strasznie w tyle. Abrasimova próbowała zachęcać kwintopeda do zdwojonych wysiłków bojowymi okrzykami - finalnie jednak to Callahanowy zawodnik przekroczył linię mety i przez chwilę podskakiwał w miejscu prawie, jakby był zupełnie świadom swojego osiągnięcia w tej kuriozalnej paraolimpiadzie. - Wygrales! - wykrzyknęła prawie w tym samym momencie co on sam i kiedy uniósł ręce do góry złapała go i uścisnęła mocno, a trzeba wiedzieć, że miała krzepę bo pracowała na roli, a i nie raz nie dwa musiała nosić cielaki zagubione na bagnie.- Twaju ruskij oczeń haraszo. - zaśmiała się puszczając go i pokazując mu uniesione do góry kciuki. Kiedy ten się zamyślił złożyła ręce jak do modlitwy i wyszeptała coś po starocerkiewnemu patrząc w sufit pomieszczenia, bo nie chciała wylądować na imprezie z jakimś głupkiem albo mąciwodą. Podejrzewała, że pomimo wielkich pozytywów jakie widział w niej Boyd mogłaby go zaskoczyć swoją gorszą stroną, która odzywała się kiedy ktoś rzeczywiście robił jej na złość. - No, to wyjebaniu w kasmos! - powiedziała z zadowoleniem, kiedy w końcu przyznał, żę wymyślił jej kogoś super. Kątem oka dostrzegła na zegarze, że to już przecież pora podwieczorku więc niewiele myśląc capnęła kwintopeda, Boyda, swoje rzeczy i pociągnęła całą ekipę do Wielkiej Sali zostawiając cały tor przeszkód za sobą. Niech ktoś inny się martwi!
2 x zt
Clementine Wright
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163 cm
C. szczególne : niesforna grzywa; śpiący wyraz twarzy; gdy się śmieje, chrząka; akcent Essex
Poszukiwanie chętnych do przeprowadzania wywiadów osób okazało się nie być takim poważnym wyzwaniem, jak Clementine na początku zakładała. Bardzo ostrożnie wybierała osoby, do których zwracała się z listownym pytaniem o czas i chęci rozmowy - próbowała samej sobie oszczędzić rozczarowań, a także odpowiednio mierzyć siły na zamiary. Była początkująca, tak naprawdę nie miała żadnego doświadczenia (nie licząc godzin wydumanych fantazji w jej własnej głowie, kiedy to wyobrażała sobie siebie jako słynną reporterkę rozmawiającą z Donem Lockharto albo zespołem Felix Felicis o ich trasach koncertowych lub planach na nowe płyty), toteż starała się odpowiednio wysoko zawieszać poprzeczkę, by być w stanie się o nią nie potknąć, a także by nie zawieść osób, które zgadzały się na udział w jej projekcie. @Annabell Helyey, ku uciesze Puchonki, z chęcią zgodziła się na spotkanie. Dziewczyna zaproponowała porę poobiednią, bo wydawała jej się najkorzystniejsza czasowo - później nie powinny mieć już zajęć, chyba że Ann była zapisana na jakiś dodatkowy przedmiot lub do koła zainteresowań. Komnata wspólna nie była całkowicie pusta, lecz mimo tego udało jej się dorwać dwa fotele przy niewielkim, niskim stoliku kawowym. W jednym fotelu usiadła, na drugim położyła swoje rzeczy, sugestywnie dając znać innym, iż miejsce to jest zajęte i Clem na kogoś czeka. W międzyczasie wyciągnęła notes i długopis, rozsiadła się wygodnie, wiercąc się nieco, po czym zaczęła intensywnie myśleć nad pytaniami, które mogłaby zadać uczennicy z wymiany, by jej nie znudzić i by stworzyć potencjalnie atrakcyjny materiał, który nadawałby się do późniejszego udostępnienia wszystkim zainteresowanym na wizbooku. Przygryzając delikatnie końcówkę długopisu, zamyśliła się, lecz stan ten nie potrwał zbyt długo, bowiem ze stolika w rogu zaczęły do niej dobiegać podniesione głosy i inne przejawy ekscytacji, które szybko wybiły ją z jej własnego rytmu. Początkowo zirytowana zastanawiała się, czy nie poprosić studentki o odrobinę ciszy, jednak zrezygnowała, uznając to za szukanie sobie problemów. Poza tym jej mózg zaczął przetwarzać nieco z opóźnieniem docierające do jej uszu zdania i okazało się, że nastolatki prowadziły ożywioną rozmowę na temat eliksirów. Sama Clementine z eliksirów była raczej przeciętna, żeby nie rzec od razu kiepska, tak więc poczuła zainteresowanie poruszanym przez nie tematem. Długopis poszedł w ruch i na papierze notatnika szybko zaczęły pojawiać się niewielkie notatki z tego, co do niej doleciało. Kto by pomyślał, że to popołudnie będzie dla niej tak edukacyjne?
Oczywiście, że się zgodziła na tę rozmowę. Pamiętała Clementine jeszcze z początku roku szkolnego, kiedy to Ann przyjechała do Hogwartu i była kompletnie zielona w murach zamku. Cóż, może jej zieleń nieco zelżała, ale po pół roku przebywania w angielskiej szkole magii, wciąż się gubiła i była pewna, że nie nauczy się labiryntu korytarzy już nigdy. Nie wiedziała co takiego Wright może chcieć wiedzieć, będąc uczennicą Souhvězdí nie widziała w czeskiej szkole niczego nadzwyczajnego. Było więcej luzu, to na pewno i o czym świadczyła szara bluza, zarzucona na ramiona panny Helyey, która na piersi miała wielki herb tej szkoły. Pora poobiednia była dla niej idealna. Nie było to zbyt wcześnie, ani też zbyt późno, wieczorami zwykle przesiadywała w dormitorium albo bibliotece i czytała, bowiem Ann uczyła się dużo, bardzo dużo i ostatnimi czasy miała tego dość. Nie ograniczała się jednak jeśli chodzi o kontakty i szczerze się cieszyła, że Clementine wysłała jej list (swoją drogą jej sowa faktycznie dziobała!) i po obiedzie pobiegła się przebrać z tego irytującego hogwarckiego mundurka. Zdążyła też zbiec do kuchni po kawę, która była nieodłączną częścią Annabell i biegła do wspólnej komnaty, która była miejsce spotkania jej i puchonki. Weszła do środka więc z kubkiem kawy w dłoni i tabliczką czekolady wsuniętą w kieszeń jej ukochanej bluzy. Odszukała wzrokiem dziewczynę, a kiedy ją dostrzegła jej twarz rozjaśnił uśmiech. Ruszyła w stronę Wright i już po kilku chwilach była już przy niej. – Cześć! – powiedziała, a jej usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Kiedy Clem zabrała swoje rzeczy, usiadła na drugim fotelu i odłożyła kubek na stoliku, po czym wyjęła słodycz z kieszeni. – Przyniosłam czekoladę. Już miała dodać coś więcej, kiedy ktoś ze stolika obok zaczął wyjątkowo niezdarnie zbierać swoje rzeczy. W pewnym momencie coś na nią poleciało, a potem dostrzegła na swojej bluzie ciemną plamę cieczy. Całe szczęście napój nie był gorący i większych szkód nie wyrządził. Nie zwróciła uwagi na czarodzieja, który był przyczyną tego wypadku i ulotnił się niebywale szybko. Cierpko się uśmiechnęła i skupiła swoją uwagę na wielką plamę. – Cholera... – mruknęła po węgiersku. Wyjęła jednak z kieszeni swoją różdżkę i rzuciła krótkie chłoszczyść, czym rozwiązała problem. Zerknęła na Clem z lekko przepraszającym wzrokiem za to chwilowe zignorowanie jej osoby. Czasem Annabell zastanawiała się, czy wszystkie pechowe przypadki muszą przytrafiać się właśnie jej. Na feriach przywaliła głową w drzewo, tuż po tym jak zgubiła przyjaciółkę i myślała, że jest swoim bratem. Może Fatum się na nią obraziło?
/W innym czasie, albo nie? Jeśli wam nie przeszkadza/
Samotność nie służyła Mefisto, co w gruncie rzeczy nie było niczym nowym. Chociaż potrafił mieć ludzi serdecznie dość, to i tak kompletne odcięcie się zwykle przynosiło opłakane rezultaty - nic go wtedy nie rozpraszało i mógł w pełni zająć się swoimi myślami… co nie wróżyło niczego dobrego. To głównie dlatego Nox uparcie spędzał sporo czasu w Hogwarcie, woląc pospiesznie manewrować pomiędzy zajęciami a pracą, byle tylko nie ślęczeć znudzonym w swojej norze. Tego dnia nie było inaczej - ulewna pogoda odebrała mu chęci na kręcenie się po okolicy, zdecydował się zatem na pozostanie w szczelnych murach. Korzystał z niedzielnej aury lenistwa, która zachęcała do zrezygnowania z mundurków i podjęcia się jakichkolwiek działań w mniej formalnym stroju. Siedzenie w Pokoju Wspólnym Slytherinu nigdy nie sprawiało wilkołakowi zbyt wiele przyjemności, toteż prędko się stamtąd wyniósł; zahaczył o kuchnię, bibliotekę i w końcu wylądował na miękkiej kanapie Wspólnej Komnaty, odnajdując perfekcyjną równowagę pomiędzy samotnością a towarzystwem. Nienachalne strzępki rozmów spokojnie do niego docierały, nie przeszkadzając w zajęciu się ani pracami domowymi, ani zielonym koktajlem (z pomarańczy, kiwi i pietruszki). Odrobinę zastanawiał się tylko czy nie zacznie wszystkim przeszkadzać, kiedy wyjmie ukulele… Ale brak tłumów w pomieszczeniu upewnił go w przekonaniu, że wystarczy delikatne zaklęcie wyciszające i nikt nie powinien mieć problemu. Wychwycił kilka zainteresowanych spojrzeń, ale nikt nie odważył się na podjęcie rozmowy z brzdąkającym w skupieniu likantropem. Zdawało mu się, że nie trafia w odpowiednie dźwięki i, sfrustrowany, co i rusz przerywał. Nie mogąc odnaleźć pasującej mu nuty, coraz szybciej sprowadzał na siebie chaos i nim się obejrzał, już przygryzał zębami kolczyk zaczepiony w dolnej wardze, myślami powracając do nurtującej go sprawy z Emily. Skoro nie potrafił ogarnąć nawet durnej piosenki, to co miał zrobić z zawiłą sytuacją dotyczącą jego przyjaciółki?
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
//Dziewczęta, jeśli stwierdzicie, że akcja w tym samym czasie, to śmiało możecie zakładać, że to do Was zagadał Sky :3
Oczywiście, że miał ciastka. Jeżeli już fatygował się do jakiegokolwiek pokoju wspólnego, to prawie zawsze miał ze sobą ciastka i ustawiał je na talerzu w jakimś strategicznym miejscu, by każdy od razu wchodząc, bądź wychodząc, musiał zwrócić na nie uwagę. I tak też zrobił, pozostawiając ciasteczka owsiane na stoliczku obok przejścia, z miską kokosanek zagadując do kilku mniej lub bardziej znanych mu osób. Niemal od razu zauważył siedzącego na kanapie Noxa i jeszcze szybciej odwrócił się do niego tyłem, niby to go nie zauważając. Dlaczego? Zwyczajnie spanikował, nie wiedząc jak zareagować, jak na dorosłego, poważnego mężczyznę przystało. Zagadał do jakichś zaznajomionych dziewczyn, by poczęstować je ciastkami, wypytać o plan zajęć w nowym semestrze i podpowiedzieć w jakim artykule mogą znaleźć odpowiedź na zadaną pracę domową z eliksirów, ale wzrok co chwilę mimochodem uciekał mu do wytatuowanej sylwetki. Kurwa. Poddał się zupełnie po czym ruszył w stronę Noxa, orientując się, że to wcale nie wygląda swobodniej i lepiej, bo wyszło tak, jakby zostawił go sobie na deser. Ślizgońska wisienka na torcie. A więc rzucił do niego tylko "Ładne ukulele", proponując mu przy okazji kokosankę i znów odbił w stronę wychodzącej właśnie ledwo znajomej dziewczyny, byle tylko zamienić z nią kilka słów i wcisnąć o jedno ciastko za dużo, zaraz zostawiając miskę tuż obok talerza. Kretyn Odwrócił się i wpadł prosto na biegnącego w stronę wyjścia chłopaka, przepraszając się z nim niemal w tej samej chwili, z lekkim opóźnieniem rejestrując ciepło rozlewające mu się po brzuchu. Cóż, to nie pierwszy raz, ale płyn się nie zgadzał. Spuścił wzrok na ciemną plamę odcinającą się wyraźnie od białej koszuli mundurka (tak! jak zawsze w Hogwarcie ma na sobie mundurek!) i uśmiechnął się pod nosem, bo oto miał swój pretekst. Opadł na miejsce obok Noxa, myśląc o tym, o ile łatwiej byłoby mu zacząć tę rozmowę od pocałunku lub wciśnięcia mu się na kolana, bo jak wiadomo, nic tak nie przełamuje pierwszych lodów jak nieadekwatny do sytuacji kontakt fizyczny. - Znam już możliwości Twojego chłoszczyść - zagadnął, zarzucając rękę za oparcie i wciągając nogę pod siebie, by usiąść przodem do Mefa - Mogę liczyć na pomocną dłoń? - spytał, unosząc brew i łapiąc zielone spojrzenie z kiełkującym powoli uśmiechem - Dam Ci nawet dostęp do mojej różdżki.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie wychodziło mu... Nic mu nie wychodziło. Uparcie szukał odpowiedniego brzmienia, nie tylko raniąc sobie uszy niefortunnymi dźwiękami, ale przy okazji po prostu gubiąc się w natłoku pomysłów. Mógł spróbować nieco innej tonacji, albo w ogóle zmienić piosenki? Mógł skoncentrować się bardziej na śpiewie - co nie brzmiało jak dobry pomysł w publicznym miejscu - lub uparcie męczyć ukulele. Zamknięty w swojej małej bańce chaosu z zażenowaniem musiał przyznać, że... że nie zauważył Skylera, kiedy ten wszedł do pomieszczenia. Ledwie zwrócił na niego uwagę słysząc komplement odnośnie instrumentu, automatycznie potakując pomrukiem i dopiero zaraz sprawdzając, kto był tak miły. Wiedział już, że teraz to kompletnie mu się nic nie uda, bo rozbił swoją koncentrację na jeszcze drobniejsze kawałki. Ze smutkiem przyjął to, że Sky usiadł na kanapie, a nie wilkołaczych kolanach; nie pokazał swojego zawodu, uśmiechając się lekko na powitanie i, w końcu, zawieszając swoje próby rozruszania ukulele. - Jeśli dłoń ci wystarczy - potaknął, odkładając ukulele i wychylając się bliżej Puchona, żeby wziąć jego różdżkę. Odnalazł ją bez większego problemu, z zadowoleniem stwierdzając, że lubi uczyć się takich nawyków; z mniejszym zadowoleniem dochodząc do wniosku, że może powinien pokazać chłopakowi własną różdżkę, coby zaraz nie wyjść na kompletnego nieudacznika. Ledwie obrócił ją w palcach, gdy poczuł dziwny dreszcz przebiegający po jego ciele i... - Beee?- Nie było czymś, czego by się spodziewał, ale przynajmniej reakcji nie miał opóźnionej. Od razu odwrócił się od swojego towarzysza, przemykając spojrzeniem po komnacie i szukając kogoś, kto mógłby przekląć jego głos w owczy okrzyk. Rozpoznał kilka lat młodszego Ślizgona, uzbrojonego nie tylko w różdżkę, ale również złośliwy uśmieszek - nim opuścił pomieszczenie, wzbogacony został o baranie poroże przy pomocy niewerbalnego Anteoculatia. Zabeczał ponownie, tym razem celowo, z rozbawieniem spoglądając na prefekta Hufflepuffu, którego różdżkę wykorzystywał w nieszczególnie szczytnych celach. Ale skoro zaraz przytknął ją do jego torsu, niedelikatnym przesunięciem w dół ściągając brzydką plamę, to chyba nie powinien dostać zbyt solidnej reprymendy?
Kostka: 3
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zdecydowanie nie była to sytuacja, w której bywał często. Żeby nie powiedzieć, że w takiej nie był nigdy wcześniej. Zazwyczaj wyglądało to zgoła inaczej. Kilka niezręcznie nakreślonych w żartach tekstów, które miały być w jego wykonaniu podrywem, potem kilka ciastek, wyraźna deklaracja swojego zainteresowania i... i zazwyczaj coś udawało mu się ugrać. Tym razem zupełnie nie planował tego robić, a ugrał przypadkowo i nie do końca wiedział jak przejść z tym do porządku dziennego. Prawdę mówiąc, to nic nie wiedział. Ani tego czy Mef miał względem popełniowego poranka jakiekolwiek oczekiwania, ani gdzie właściwie leżała teraz granica ich relacji, ani nawet nie wiedział czego sam oczekuje, zwyczajnie zagubiony gdzieś pomiędzy "chcę" i "nie powinienem". I zapewne większość osób doradziłaby mu machnąć ręką, zobaczyć jak to się rozwinie, nie myśleć za wiele i zdecydowanie nie próbować ubrać tego w słowa. Cóż, do większości tych wyimaginowanych rad planował się dostosować, a już na pewno do tej, która pozwalałaby mu udawać, że do niczego nie doszło. A przynajmniej na poziomie rozmowy, bo w jego głowie regularnie przyjemnie odgrywały się poszczególne wspomnienia z ich spotkania. Szybko też okazało się, że w teorii było to dużo łatwiejsze, niż gdy już faktycznie było się tak blisko Ślizgona, a już zdecydowanie wszelki opór znikał, gdy Mef sięgnął po jego różdżkę z taką pewnością, jakby znajdowała się przy jego własnym ciele. - A mogę liczyć na coś więcej? - wyrwało mu się cichym pomrukiem, badając wzrokiem kolczyki na jego twarzy, którym nie miał okazji się ostatnio przyjrzeć, zdecydowanie zbyt długo zawieszając wzrok na tym na jego wardze. Przesunął dłonią po oparciu kanapy, odnajdując wytatuowane ramię i wyłapał zielone spojrzenie, by własnym przekazać jednoznaczność swojego pytania. Ledwo zdążył przełknąć ślinę, gdy palce zaciskały się nieco mocniej na mięśniach barku, a zaraz zamrugał kilkukrotnie, zdecydowanie spodziewając się różnej odpowiedzi, z chęcią przyjmując nawet wycie, ale... beczenie? Mefisto o wiele szybciej zdołał odnaleźć się w tej sytuacji, a nawet zdążył już ukarać żartownisia, gdy Sky dopiero nieco zdezorientowanym wzrokiem odprowadzał chłopaka z rosnącym porożem w stronę wyjścia. Powoli łącząc fakty prychnął z rozbawienia, ale szybko wyprostował się i odchrząknął teatralnie, by spojrzeć na Ślizgona w pełnie wyuczonym, karcącym spojrzeniem. - Panie Nox, rzucanie zaklęć na młodszego od siebie ucznia w akcie zemsty? I to tuż pod nosem prefekta? To wymaga kary - zaczął, obniżając i tak niski głos, by lepiej wczuć się w funkcję, którą pełnił, nawet jeśli kompletnie się z niej teraz wyśmiewał. Pierwszy raz od dawna przegryzł wargę w pełni świadom tego gestu, gdy poczuł wyraźnie różdżkę wyznaczającą trasę po jego torsie i przesunął spojrzeniem po Mefisto, mając wrażenie, że już zdążył stęsknić się za widokiem tatuaży, których nie dane mu było wystarczająco wyuczyć się na pamięć. - Chociaż prace społeczne masz już częściowo za sobą - dodał, łapiąc go za dłoń trzymającą różdżkę, by przesunąć po niej palcami i zgarnąć swoją własność z powrotem. - Ale chyba jakiś szlaban się przyda, żebyś więcej nie przyprawiał nikomu rogów - dokończył powoli, wyłapując spojrzenie tej owcy w wilczej skórze i nie mogąc się powstrzymać uśmiechnął się, na samym początku jeszcze nieco walcząc z kącikami ust, by przytrzymać je w dole.
Clementine Wright
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163 cm
C. szczególne : niesforna grzywa; śpiący wyraz twarzy; gdy się śmieje, chrząka; akcent Essex
Zajęta "podsłuchiwaniem", nawet nie zwróciła uwagi, że do pomieszczenia wmaszerowała dziarskim krokiem Annabell. Dopiero gdy Węgierka odezwała się do niej, Clem podniosła wzrok znad kartek notesu i ulokowała spojrzenie błękitnych oczu na uśmiechniętej buzi koleżanki. - Cześć! - przywitała się z nią radośnie, nieco pokracznie zmieniając swoją pozycję, by obie stopy równomiernie oprzeć na podłodze. Odłożyła notes i długopis na niski stolik obok, po czym pochyliła się, by jak najszybciej zwolnić dziewczynie miejsce na fotelu naprzeciwko. - Jaką? - zapytała trochę zbyt szybko i chyba nader entuzjastycznie, ale kto by ją winił, przecież kochała czekoladę! - Pewnie nie powinnam, bo tak strasznie się nażarłam w wielkiej sali... - dodała po chwili, zaśmiawszy się krótko. Obżarstwo to kolejna cecha, którą mogła pochwalić się Clementine. Gdy tylko w jej zasięgu pojawiało się atrakcyjne jedzonko, nie była w stanie się oprzeć. Wspólna komnata z nagła wydawała się tętnić życiem. Dopiero co zaogniona rozmowa, której przysłuchiwała się Puchonka, ucichła, gdy zaraz hałas zrobił się z innej strony, kiedy to niezdarny uczeń rozlał napój. Na buzi Clem pojawił się współczujący wyraz twarzy, gdy zobaczyła plamę na ubraniu Annabell, która oberwała rykoszetem, na szczęście jednak szybko się z nią uporała zaklęciem. - Mam nadzieję, że nikt nam tu nie będzie zbytnio przeszkadzał - rzekła, gdy w końcu umościły się wygodnie w swoich fotelach. Powiedziała te słowa jednak za szybko, bowiem nie minęły dwie minuty, gdy przy ich miejscówce objawił się @Skyler Schuester, oferując ciasteczka, pytając o plan i ogólnie angażując je przez chwilę w miłą rozmowę. Odszedł jednak w kierunku starszego Ślizgona, który (chyba) stroił ukulele, zostawiając je same. Na moment zapadła cisza, w której Clementine starała się zapanować nad cisnącym się na usta uśmiechem. Nie zdążyła jednak zacząć mówić na nowo, bowiem do jej uszu doleciało beczenie, zupełnie jakby ktoś postawił na środku pokoju owcę. Spojrzała w kierunku chłopaków bardzo zdezorientowana - parę sekund później z pokoju wybiegł młody chłopak z głową ozdobioną porożem. - Dzieje się tu, co nie? - rzuciła do Annabell, po czym zachichotała krótko. - W Souhvězdí też to tak wygląda? - zapytała, starając się skierować ich rozmowę na ścieżkę, którą od początku chciała obrać.