Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kolejny dzień w Hogwarcie. Jeden z wielu, pełnych życia dni, kiedy uczniowie i studenci spieszą się na zajęcia, a nauczyciele w popłochu sprawdzają pierwsze wypracowania oraz przygotowują kolejne materiały na zbliżające się wykłady. Rzecz jasna młodsza część szkoły nie przejmowała się tym tak bardzo, jak profesorowie, jednak musieli ingerować w przypadkach podobnych do tego, który właśnie miał miejsce w bibliotece. Paul Price, jako jeden z niewielu, miał chwilę przerwy i dotarł na miejsce przed innymi, by pełnić swoje obowiązki. Zastał tam Lotte Reyes i Alana Payne'a na intrygującej wymianie zdań. Czyżby się kłócili? Skądże, prowadzili tylko rozmowę o wielkim tomiszczu na trasmutację, a które oboje chcieli mieć, gdyż był to jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz. Jak to się potoczy? Mistrz Gry zostawia was z tym małym problemem w nadziei, że nie poleje się krew, a oba domy unikną utraty punktów. Może pan profesor znajdzie jakieś pokojowe rozwiązanie. Kto wie, kto wie. Zaczyna Paul. Powodzenia!
______________________
Autor
Wiadomość
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nieco jej ulżyło, że Antosia jednak zgodziła się na to, żeby pomóc jej w pisaniu pracy domowej. Co prawda zawsze mogła zwrócić się do kogoś ze swojego domu lub nawet jako Kruczego Papę poprosić o to Voralberga, który jak cierpliwy ojciec usiadłby zapewne z nią do lekcji, ale mimo wszystko z jakiegoś powodu wybrała do tego akurat Ślizgonkę. Sama nie wiedziała czemu. Ot po prostu o niej pomyślała i stwierdziła, że ta byłaby idealna do tego celu. Dlatego też nie zamierzała odmawiać, gdy tylko otrzymała propozycję wieczornego spotkania w bibliotece. Przyszła nieco przed czasem, nie chcąc, że by Tosia czekała na nią. Tym bardziej, że to ona pierwsza pisała z prośbą więc zdecydowanie byłoby to nietaktowne. Poza tym dało jej to też dobrą okazję do poszperania po pomieszczeniu i po sięganiu po jakieś książki, które mogłyby ją zainteresować lub okazać się przydatnymi w czasie pisania pracy na zadany wcześniej temat. Może uda jej się samej coś jeszcze zdziałać nim znajoma zjawi się, by jej pomóc ogarnąć cały ten burdel? Przynajmniej taką nadzieję miała, gdy wysuwała z półki kolejną pozycję, która przykuła jej wzrok ozdobnie wytłoczonym na grzbiecie tytułem.
To już czas. Najwyższa pora, by opuścić dormitorium ślizgonów i powoli udać się w kierunku biblioteki. Pewien rudzielec imieniem Antoinette wyszedł z niego dość wcześnie, więc szedł sobie wolnym spacerkiem, nie spiesząc się z powodu dość oczywistego. Niestety - zagalopowała się z tym niespieszeniem się, więc ostatnią prostą jednego z wielu korytarzy Hogwartu przebyła szybkim sprintem. Pod koniec oczywiście zwolniła, by nie pokazać koleżance, z którą miała się spotkać z bibliotece, że się spieszyła. I w ogóle Violetta nie powinna o tym wiedzieć, bo po co? Jeszcze nazwie się spóźnialską. Albo jeszcze gorzej. Tak czy owak, zbliżając się do drzwi prowadzących do krainy książek, jak Antoinette miała w zwyczaju nazywać tego typu miejsce kiedy była jeszcze dzieckiem, ot chyba na pierwszym roku, ruda dziewczyna zastanawiała się, jaką idiotką musi być jej koleżanka, by prosić o pomoc w tak błahej pracy domowej. Bo zaiste, dla Apsley była błaha, dziecinnie prosta, ale to tylko jej opinia. Zastanawiała się również, czy powiedzieć jej to wprost, bez zbędnego owijania w bawełnę. No cóż, to leży w naturze Antosi, nie da się ukryć, chociaż, z drugiej strony - nie powinna być przesadnie niemiła, przecież chciała z nią spędzić w bibliotece nieco swojego wolnego czasu, chciała bliżej poznać swoją rówieśniczkę z innego domu, nieprawdaż? No właśnie. Dlatego finalnie uznała, iż to wyjdzie w praniu. W końcu przekroczyła progi biblioteki. I od razu Violetta rzuciła jej się w oczy: ciemne włosy, do tego wszystkiego blizna na dłoni, która była widoczna tylko z tej perspektywy. Antoinette widziała już owo znamię u tej koleżanki, więc mogła być pewna, iż to ona. Zdecydowanie. Generalnie, nie powinna być widoczna, gdyż biegła ona w środku ręki, ale Apsley i tak to spostrzegła. To dzięki temu, iż Violetta stała, jak stała. Ruda pannica spostrzegła jak ta już zajęła się jakimiś książkami, więc Antoinette obeszła ją bez słowa i dotarłszy do stolika, opadła ciężko na siedzisko, które było do niego podstawione. Torbę położyła tuż obok, a sama dziewczyna przechyliła nieznacznie głowę i oparła na niej dłoń, a łokieć położyła na stole. I spojrzała na nią nieco cwanym uśmieszkiem, który u Antoinette był widziany dość często, chociaż Violetta miała prawo o tym nie wiedzieć - w końcu nie znała rudzielca aż tak dobrze. - To co? - puściła ku niej oczko - Zaczynamy, skarbie? - jeśli Violetta znała się na ludziach, wyczułaby jakby fałszywą nutkę w tym raczej retorycznym pytaniu.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie pilnowała upływu czasu. Wiedziała jedynie, że sama zjawiła się przed czasem, ale ile? Nie miała pojęcia. Z pewnością nawet nie zauważyłaby jeśli Antoinette spóźniłaby się na to zaplanowane na szybko spotkanie. Nie miała już i tak nic lepszego do roboty, a jako że zbytnio nie trzymała się zasad mówiących o tym kiedy uczniowie powinni pójść do łóżek to specjalnie jej się nie spieszyło do dormitorium. Nawet jeśli wracałaby po ciemku i natknęła się na jakiegoś nauczyciela czy prefekta, który pilnowałby porządku. Zresztą o ile zakaz przebywania poza pokojem wspólnym rozumiała w przypadku młodszych roczników tyle z chęcią skorzystałaby z prawa do przebywania w bibliotece również nocą. Chociaż związane to było raczej z tym, że późno zabierała się za prace domowe i ewentualną naukę do testów. Ślęczenie do późna nad książkami i notatkami nie było jej obce, a w takim przypadku nie musiałaby się martwić o to by z wyprzedzeniem zapewnić sobie odpowiednią literaturę do dormitorium. No, ale trudno. Jakoś to przeżyje. Kątem oka zauważyła jak Ślizgonka wchodzi do biblioteki i przemyka tuż obok, by paść na jednym z krzeseł przy pobliskim stoliku. Strauss niejako podążała ukradkiem za nią wzrokiem sponad kart książki, którą w zasadzie nawet nie wiedziała czemu miała w ręku skoro traktowała o jakiś trujących roślinach, a nie magicznych stworzeniach. Najwyraźniej po prostu uznała ten temat za interesujący i postanowiła zostawić research do swojej pracy domowej na później. Lub po prostu znów imały jej się problemy ze skupieniem swojej uwagi na jednej i konkretnej rzeczy. Zamknęła trzymaną książkę i odłożyła ją na miejsce, gdy tylko usłyszała głos Apsley. Zignorowała kompletnie ton w jakim dziewczyna zwróciła się do niej choć raczej nie przepadała za tym, gdy ktoś mówił w ten sposób. Podobne zwroty kojarzyły jej się głównie ze sztucznością i fałszywą uprzejmością, za którą nie przepadała lub ze zbytnio słodkością, która w pewien sposób ją drażniła, gdy ktoś z nią zdecydowanie przesadzał. - Tak - odpowiedziała krótko po czym skrzyżowawszy ręce na piersiach oparła się nonszalancko bokiem o regał i wbiła swoje spojrzenie w rudowłosą. - Ty już swoje skończyłaś czy jeszcze nie napisałaś do końca? Sama miała już za sobą próby napisania pracy, które skończyły się zmarnowaniem arkusza pergaminu, który zamienił się w brudnopis po tym jak co najmniej kilkukrotnie skreślała chaotycznie zapisane pierwsze zdanie, które w ogóle nie brzmiało tak jak chciała. Niby wiedziała, co chciała napisać, ale jakoś nie mogła przelać tego na papier. Musiała to wszystko jakoś sobie poukładać i przejrzeć jeszcze nieco materiałów, bo może dzięki temu znajdzie coś nowego lub dostanie inspiracji odnośnie tego jak powinna się za to zabrać i od czego zacząć... Albo raczej jak powinna to zrobić.
Ochota, by ją obrazić, zamiast maleć, wzrastała. Z każdą narastającą minutą, a może nawet - sekundą? Z jednej strony nic w tym dziwnego, w końcu Antoinette Apsley to Antoinette Apsley, uwielbia się tak zachowywać, chociaż z drugiej, przecież chciała pobyć w towarzystwie owej rówieśniczki jak najdłużej, nieprawdaż? Ruda zazwyczaj nie była aż taka... dwubiegunowa, o ile można to tak nazwać. W sumie, sama ślizgonka by użyła tego słowa, i nie przyznałaby się zapewne gdyby się okazało, iż to słowo tu nie pasuje. Teraz Antoinette zaczęła uważnie przyglądać się koleżance, chociaż to, co teraz ta koleżanka robiła, wpadło do jej umysłu jedną stroną, a uciekło drugą. Cóż, nie da się ukryć że bardziej skupiła się na jej słowach, aniżeli czynach. Wysłuchała jej krótkiej wypowiedzi (składającej się na potwierdzenie i pytanie) zamrugała powiekami i już miała palnąć coś głupiego, gdy w ostatniej chwili (całe szczęście) ugryzła się w język i powiedziała coś zupełnie innego. Posłała przy tym jej uśmiech, który miał w sobie dużo jadu. - Ja już skończyłam. To wyciągaj pergamin i pióro, i powiedz co wolisz, bym opowiedziała ci nieco o tym, czy wolisz zacząć od tego, że pokażę ci kilka ciekawych książek o tej tematyce i z nich skorzystasz? - spytała. A w myślach już uciekała do pragnienia, by jakkolwiek ją obrazić... Acz czy taka możliwość będzie jej dana?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Zabawne jak wielu ludzi myliło lub łączyło zaburzenia dwubiegunowe ze zwykłą sukowatością i wahaniami nastrojów, które mogły wynikać jedynie z paskudnej osobowości. Bo niestety i tak się zdarzało i nie wszystko można było wyjaśnić jakąś chorobą psychiczną lub zaburzeniami, które miałyby służyć jako usprawiedliwienie dla zachowania danego człowieka. Krukonka nie przykładała większej uwagi do tego jaki stosunek obecnie miała do niej Antoinette i nie przejmowała się wcale jadem obecnym w jej głosie. Można było się nawet zastanawiać czy faktycznie go dostrzegła. W każdym razie pewnym było to, że nie reagowała w żaden sposób na owego rudzielca. Strauss była nieco zaskoczona poleceniem wyciągnięcia materiałów do pisania, ale starała się tego po sobie nie pokazywać. Nie sądziła, że Ślizgonka tak szybko będzie chciała przejść do konkretów. Poza tym... czy ona w ogóle wzięła ze sobą pióro i pergamin? To było dosyć ważne pytanie. Niechętnie ruszyła się ze swojego dotychczasowego miejsca, odrywając się od regału i podchodząc bliżej Apsley, żeby nie prowadzić rozmowy na tak sporą odległość. - Zacznijmy od książek. Szukam jakiś dobrze napisanych materiałów źródłowych, na których mogłabym się wzorować - proszę, oto i bardziej rozbudowane zdanie w jej wykonaniu i o wiele bardziej konkretne. Nie lubiła i nie chciała polegać wyłącznie na wiedzy innej osoby. Wolała zamiast tego dostać informacje na temat tego, gdzie sama mogłaby prowadzić swoje poszukiwania.
Wiadomo, że jeśli nawet określamy coś imieniem, które tu i teraz nie pasuje do kompletnie niczego z tego co omawiamy, i tak możemy tego imienia użyć, jeśli jest chociaż odrobinę powiązane. Nawet jeśli tak minimalnie, że niedostrzegalnie. Jeśli to tylko jakiś niezbyt ważny element krajobrazu zasnutego mgłą. I Antoinette doskonale sobie zdawała z tego sprawę. A najbardziej była świadoma tego, że musi odłożyć na bok wszystko inne i pomóc swojej rówieśnicy w tej pracy domowej! Tak, tej samej pracy, którą ruda wykonała w dwa dni licząc od chwili zadania jej przez nauczyciela. Westchnęła głęboko i naprawdę się ociągając, wstała powoli z krzesła i w równie ślimaczym tempie zniknęła za półkami zapełniającymi salę przeznaczoną na bibliotekę. A Violetta? Mogła naprawdę zacząć się o nią martwić, chociaż to zależy tylko od tego, jaka jest: niecierpliwa, a może wręcz odwrotnie? Tak, mogła zacząć, gdyż nie było jej ładnych parę minut! Ale po tych minutach, które pewnie mijały Violetcie naprawdę powoli, podobnie jak to było gdy ślizgonka opuszczała siedzisko, panienka Apsley wreszcie wyszła zza regałów. A pod pachami miała kilka tomów, niektóre były bardzo opasłe, inne cienkie, pewnie nie miały więcej niż sto stron. I nie patrząc na koleżankę, podeszła do stolika, tego samego o który uprzednio oparła łokieć, z wielkim hukiem wręcz rzuciła książki na pusty do tej pory blat. Ponownie westchnąwszy, usiadła znów na krześle, tym samym co wcześniej, i spojrzała wymownie na Violettę. I tak milczała, i te milczenie mogło trwać dłużej bądź krócej - to wszystko zależy od panienki Strauss, czy przerwie tę niezbyt wymowną (a może wręcz odwrotnie?) ciszę. Ale Antoinette milczała, czekała na jej każde kolejne słowo. Dopiero po jakimś czasie raczyła się odezwać. - Dobra - odchrząknęła i spod stosu innych lektur wyjęła jakąś cienką książeczkę. Przewertowała jej stronice, i otworzyła gdzieś w środku. - Tutaj masz podstawowe informacje o wilkołakach, ot, w punktach. Proponuję, byś na samym wstępie napisała coś niezbyt na temat, ot takie wprowadzenie, coś w stylu że wilkołaki to bardzo ciekawe stworzenia, ot takie nieco lanie wody, ja jak piszę jakiekolwiek wypracowanie, zawsze tak robię... i ta metoda się naprawdę sprawdza! Serio. Tyle że to może być tylko i wyłącznie na wstępie. Ewentualnie też w zakończeniu. A potem - wskazała koleżance owe informacje zamieszczone w książce - Przedstaw te fakty, ubierając je różnorodnie w słowa, wiesz, ot taka otoczka. - potem przekazała tom do rąk Violetty. - Wiesz, w pisaniu wypracowań ważne jest to, by fakty przedstawić jak najciekawiej. By forma była ciekawa, ot co. - uśmiechnęła się. I nagle... coś odkryła. Że pomaganie innym... to naprawdę wspaniała sprawa! Lepsza niż dręczenie ludzi. Kto wie - może to przełomowy moment dla Antoinette? Nagle o czymś zapomniała. Przecież dziewczyna prosiła ją na samym wstępie o polecenie książek! A Apsley wyskoczyła z jakimś tam poradnikiem "jak dobrze pisać wypracowania". Dlatego przeprosiła Violettę za to, że tak bardzo zboczyła i teraz tylko otwierała książki, szukała w nich odpowiednich fragmentów, by następnie pokazać je koleżance do przeczytania.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Czy każdy nauczyciel musiał być surowy? April wychodziła z założenia, że jeżeli uczniowie nie owalali czegoś, co zagraża ich życiu i zdrowiu to trzeba było im na to pozwolić. W odpowiednich sytuacjach reagowała, ale to co robiły dziewczyny nie wyglądało na nic złego. Odkrywanie nowych tajnych wyjść mogło nieść za sobą jakieś poważne konsekwencje, ale mogło być też pomocne dla nauczycieli. Tak samo była zdania, że lepiej jak ktoś nie całkiem dorosły spróbuje nowych rzeczy pod okiem dorosłego, który go za to nie skarci, niż kiedy będzie robił to samo w ukryciu, a pomoc mu w przypadku niepowodzenia będzie o wiele trudniejsza. - Jakbyś robiła kryminalne rzeczy to sama bym Ci dała szlaban, Złotko. - Zwróciła się do Gryfonki. Taka była prawda, April - nawet jeżeli miła dla wszystkich - była sprawiedliwa. Na nic tutaj układziki. Chociaż, co było pewnie znanym faktem, łatwo ją było ułaskawić, kiedy już decydowała się na jakąś karę. Trochę skruchy, smutku ukrytego w tonie głosu i wydęta warga, a kara mogła Cię ominąć. Gorzej jak dałeś się przyłapać ponownie, wtedy sprawiedliwość dopadała Cię ze zdwojoną mocą. Moe często wpadała przy niej z drobnymi wykroczeniami. Zazwyczaj kiwała palcem, gdyż Davies nieco przypominała jej ją samą z młodzieńczych lat. Wszędzie jej było pełno, miała szalone pomysły i ludzie ją lubili. Czasami się zastanawiała czy Hufflepuff był dla niej odpowiednim domem, a potem sobie przypominała rozprawianie czapki na jej rudym łbie. Nie… Puszki były idealne dla April, nie mogła tego podważać. - O Morganie na pewno znajdziesz też literaturę w dostępnych działach. No chyba, że chodzi o coś innego, hmm? - Do gry wkroczyła roztropna April. Ten dział nie bez powodu zwał się “zakazanym”. April dostała ostrzeżenie od dyrekcji już na samym początku, aby nie wpuszczać do niego nikogo bez wyraźnego powodu, a powód Moe nie był jakoś szczególnie określony. Jeżeli Gryfonka nie wymyśliła czegoś przekonującęgo albo nie powiedziała jej prawdy to rudowłosa nie była zbytnio przekonana do odwiedzenia tej alejki. Spoglądała na dziewczynę nurkującą pod stół, by przekonać się co ciekawego wymyśli jako swój argument “za”.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Gdyby Violetta miała w zwyczaju zabierać się wcześniej za wszelkie prace domowe to pewnie teraz nie starałaby się tak nerwowo i desperacko zapisać całej długości pergaminu sensownymi zdaniami, które miałyby coś wspólnego z tematem wypracowania. Najgorsze było to, że niby wiedziała co chce napisać i jak, ale kiedy tylko siadała do biurka i chwytała pióro nagle wszystkie pomysły parowały jej z głowy. I to chyba był jej największy problem. Antoinette zniknęła na jakiś czas między regałami. Strauss postanowiła to zignorować, bo w końcu nie dostała przykazania, by podążyć za nią i liczyła na to, że dziewczyna jednak za chwilę wróci z odpowiednimi materiałami. Jednak czas zaczynał się coraz bardziej dłużyć i Krukonka już miała ruszyć na poszukiwania rówieśnicy, ale jednak nim w końcu się za to zabrała ta pojawiła się w zasięgu jej wzroku faktycznie mając ze sobą stosowną literaturę edukacyjną. Brunetka usiadła naprzeciw Ślizgonki, która zajęła już miejsce przy stoliku i zabrała się za prezentację pierwszej z wyciągniętych książek. Viol beznamiętnie spojrzała na te wypunktowane informacje, które znała już wcześniej i zerknęła jeszcze przelotnie na swoją towarzyszkę w researchu, która zaczęła tłumaczyć jej rzeczy, które dla niej wydawały się naprawdę oczywiste. Sztukę pisania wypracował opanowała już na pierwszym roku, bo bez tego z pewnością nie przetrwałaby aż do tego etapu edukacji. - Tyle to już wiem - mruknęła, odsuwając książkę i sięgając po kolejne wyłowione przez Apsley tomiszcze. - To już czytałam... czytałam... czytałam... - kolejne pozycje trafiały na stosik lektur, którymi nie była nawet zainteresowana. W końcu jednak wzięła kolejną książkę i otworzyła ją na ustępie poświęconym wilkołakom, ale i ta w końcu podzieliła los swoich poprzedniczek. - Zbyt ogólnikowe informacje... Każde jej słowo brzmiało niczym wyrok dla kolejnych tomów, które miały służyć jej pomocą, ale z jakiś przyczyn uznawała je za bezużyteczne, bo albo zawierały naprawdę podstawowe informacje, a w dodatku podawały je także w mało interesujący sposób. Westchnęła ciężko i wyciągnęła rękę po kolejną dawkę literatury. Znów zaczęła kartkowanie, szukając interesujących ją fragmentów. - Nie chcę pisać banałów. Nawet jeśli to zwykłe zadanie domowe... Wiem, co chcę napisać, ale nie potrafię tego ubrać w słowa - powiedziała w końcu po czym zamilkła, by skupić się na przeczytaniu jednego z akapitów.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Groźba April brzmiała jednocześnie rozsądnie, ale i mało prawdopodobnie. I już nawet nie chodziło o to, czy Jones była pobłażliwa oraz dla kogo bardziej, a o to, że jej córka chrzestna, choć co jakiś czas pchała się z kopytami w kłopoty, nie miała tendencji do czarnomagicznych, czy złowieszczych na inne sposoby praktyk. Ba, nie licząc błahych w skutkach kradzieży listków, czy psikusów ukrytych w treściach pisanych za znajomych zadań domowych, trudno byłoby u niej dostrzec jakiekolwiek ślady złych zamiarów. Czy jej związany z transmutacją, nielegalno-zakazany plan był jakimś odstępstwem od tego? Z pewnością nie. Ale nadal był niebezpieczny. I wymagał całej tony przygotowań. Miała wahania, czy powinna się podzielić z ciocią kłębiącym się w głowie od dłuższego czasu pomysłem. - Dawno nie dostałam szlabanu. - przyznała, teatralnie marszcząc brwi i uciekając spojrzeniem w górę, jakby buszowała wewnątrz głowy, kiedy ostatnio przydarzyła jej się tego typu kara. Jasne, jako młodsza uczennica, tuż po decyzji związanej z utworzeniem szkolnej mapy wielokrotnie wpadała w kłopoty i nie zawsze udało jej się z tego wyplątać. Ale ostatnimi czasy była zaskakująco grzeczna. I nieco lepiej radziła sobie z gubieniem niepotrzebnych oczu, kiedy już wstępowała w niepowołane miejsca. - Chodzi o jej zdolność animagii. - przyznała po chwili, zniżając ton głosu, jednak nie uciekając się jeszcze do szeptu. Nikt tu ich raczej nie podsłuchiwał zbyt intensywnie. Jasno czuła gdzieś w środku, że kręcenie o zmyślonych powodach byłoby strzałem w stopę, a jej prawdziwe pobudki to chyba jeszcze nie był Azkaban, aby zasługiwać samymi ambicjami na szlabany i wieczne potępienie. Westchnęła. Była zdeterminowana - w końcu marzyła o osiągnięciu tego nie od dziś. - Nie kradłam mandragory po to, żeby mi kiełkowała na parapecie. - podsumowała swoje starania sięgając aż do wakacji, a to przecież nie była pierwsza forma przygotowań, na jaką się zdecydowała. Ogólnodostępne książki miała za sobą, więc i ogólną wiedzę dotyczącą zagadnienia doskonale znała. Bardziej chodziło jej o ewentualne podpowiedzi. A gdzie szukać, jeżeli nie u legendarnej imienniczki, która była pierwszą osobą do zainspirowania małej Davies całym tematem?
Nie da się ukryć, że w rudzielcu zaczęła wzbierać złość. Nosz kurde, skoro Viol ma takie podejście, Antoinette raczej nie mogła jej pomóc. Ba- ta ostatnia zaczynała nawet podejrzewać, że koleżanka, prosząc ją o pomoc w czymś tak oczywistym, jak praca domowa, jak akurat niniejsze zadanie domowe, ma jakieś niecne intencje. O, chociażby żeby zabawić się jej kosztem. O co to to nie, pomyślała i nieznacznie pokręciła głową. Czy Violetta to zauważyła czy nie... tego Apsley wiedzieć nie mogła. Chociaż mogła, gdyby dziewczyna, która poprosiła rudzielca o pomoc, skomentowałaby to. Antoinette westchnęła jeszcze głośniej i oparłszy się na oparciu zajmowanego przez nią siedziska, spojrzała wymownie w jej oczy, starając się by Viol pojęła, że Antosia ma ją za kompletną kretynkę. A po jakimś czasie ponownie zawarła głos, ale zanim to zrobiła, pochyliła się nad blatem, oparła na nim swe ramiona i teraz, gdy już twarze dziewcząt dzieliły marne centymetry, ruda powiedziała to, co chciała powiedzieć już od jakiegoś czasu. - Skoro czytałaś już tak wiele, to powinnaś raczej umieć to napisać. Ja bazowałam na tych samych materiałach i wiesz, co? Udało mi się. Więc tobie chyba powinno wystarczyć, skoro wystarczyło mi. Na dodatek moja praca jest dość długa, więc tym bardziej. - spojrzała na nią z sarkastycznym uśmieszkiem. - Nie wiesz, jak ubrać w słowa, tak? Tak? Ciekawe. Bardzo ciekawe. A nawet jeśli, to po prostu wypisz prostymi zdaniami, w punktach, to co chcesz napisać, a potem powinno ci się udać ubrać to wszystko w odpowiednie słowa. - teraz mina Antoinette wyrażała czyste "jesteś debilką czy jak?', o, albo " jesteś taka głupia, czy tylko udajesz?", cóż, przykładów może być więcej, o wiele więcej. Ale jak Viol to odczyta, prawidłowo bądź nie, to już nie sprawa Antosi.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
- Czy to wyzwanie? Jak chcesz mogę Ci zająć piątkowy wieczór i kazać wyszorować puchary w pokoju pamięci. Swoją drogą zawsze mnie bawiła ta forma szlabanu, tak jakby nie było gorszych rzeczy niż nie używanie magii do robienia prostych, codziennych czynności. - Wzruszyła ramionami, bo taka była prawda. Rudowłosa miała w swoim życiu kilka takich etapów, gdzie praktycznie nie korzystała z magii, a jej różdżka leżała w ukryciu na dnie szuflady, dlatego wręcz ironiczne było dla niej, że w taki sposób karani są nieposłuszni uczniowie. Kiedy Moe w końcu przyznała o co tak naprawdę chodziło, w głowie April połączyły się kropki. No tak, przecież Mandragora miała też inne właściwości poza tymi leczniczymi. Jaka ona była głupia i niedomyślna. Podparła ramiona o wcięcie w swojej talii i spojrzała na Morgan surowym spojrzeniem. Rozejrzała się czy nikt nie przysłuchuje się ich rozmowie, a w końcu, nie ryzykując zaciągnęła Moe w pustą alejkę i rzuciła zaklęcie, które miało wyciszyć ich szepty. - Czy ty zwariowałaś dziewczyno? Sama chcesz nauczyć się animagii? Z książek? Ja wiem, że Huncwoci to wzór do naśladowania dla większości gryfonów, ale dziewczyno, to nie jest takie bezpieczne. - Pokręciłą głową, bo do gry weszła troska o jej córkę chrzestną. Nie chciała, żeby młoda Davies sobie coś zrobiła tylko dlatego, że zamiast poprosić o pomoc jakiś autorytet, który by ją stopował uznała, że wszystko zrobi na własną rękę. - Daj mi jeden powód, dlaczego miałabym się przyczynić do tak niebezpiecznego przedsięwzięcia, a napiszę Ci zgodę. Ograniczoną, ale napiszę. - Spojrzała na gryfonkę twardym spojrzeniem. To, że była miła dla uczniów nie znaczyło, że była także nierozsądna. - Poza tym, nie uważasz, że jednak lepiej byłoby się zapoznać z tematem od strony technicznej, zamiast czytać legendy o Morganie? To nie jest tak, że wyjdzie, a jak nie to trudno. Częściowej transformacji można już nigdy nie odwrócić. - Dodała już trochę mniej ostrym tonem. Widać miała do czynienia z takimi przypadkami, no ale nic dziwnego, w końcu kiedyś pracowała w Mungu.
To chyba było już rodzinne, że do codziennych czynności sporadycznie miało się chęci używać zaklęć, więc skwitowała groźbę April jedynie ciepłym uśmiechem. Tak, naprawdę, gdyby zajęła jej w ten sposób któryś z wieczorów, a przy tym postanowiła dotrzymać jej towarzystwa, mogłoby się to okazać całkiem sympatycznym rodzinnym spotkaniem, na które ostatnio, nie licząc lekcji, żadna z nich nie miała za bardzo czasu. Same plusy! Na krytyczną reakcję cioci wyłącznie pokręciła początkowo głową, dając jej się jednak wygadać. Rozumiała troskę. Zdawała sobie sprawę, że całe przedsięwzięcie było cholernie niebezpieczne. Tylko, na stepujące dumbadery, co z tego? - Huncwoci marnie skończyli. - zauważyła, jasno dając do zrozumienia, że w jej przypadku raczej nie byli żadnym autorytetem ani osobami, na których opierałaby swoje dążenia. Nawet, jeżeli, chcąc nie chcąc, sporo ją łączyło z tą ekipą nieprzyjemnych śmieszków. Uciekała jednak od takich porównań. - Mam korepetycje z transmutacji z animagiem. Nikt mnie lepiej do tego nie przygotuje. Po prostu nadal szukam dodatkowej wiedzy. - już pierwsze zdanie wyjaśnień powinno załatwić sprawę, ale dodała jeszcze jedno, chcąc podkreślić swoje oddanie sprawie i determinację. Jakby tego wszystkiego nadal było mało, był jeszcze jeden argument, z którym trudno byłoby się kłócić komukolwiek, dopóki nie wtrącono by Morgan do smętnego Azkabanu. - Przecież wiesz, że i tak to zrobię. - wypaliła, patrząc w oczy matki chrzestnej z wypisaną na twarzy zaciekłością i... poczuciem obowiązku. Pomijając kwestię ambicji, chciała to również osiągnąć ze względu na babcię, która zakorzeniła w niej ten cel.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Z jednej strony złość, a z drugiej frustracja. Strauss przede wszystkim była sfrustrowana tym, że pomimo swojej wiedzy ślęczała nad kawałkiem papieru i skreślała każde zapisane na nim słowo, uznając, że wcale nie tak chciała rozpocząć zdanie, w którym wspomniałaby o tym czy innym aspekcie wilkołactwa. Nie miała kompletnie pomysłu na to w jakiej kolejności powinna przedstawiać kolejne zagadnienia. Chyba po prostu się wypaliła i potrzebowała przerwy. Powoli zaczynała też żałować tego, że poprosiła akurat Apsley o pomoc. Mogła już nawet pójść do Cromwella po propozycje jakiejś literatury bardziej profesjonalnej, bo nawet jakby chciała z nim porozmawiać to nie wiedziała jakie konkretne pytania dotyczące owych stworzeń miałaby mu zadać. Naprawdę irytujące uczucie. - Długość i jakość nie zawsze idą ze sobą w parze - rzuciła, co brzmiało jak proste stwierdzenie faktu choć dla niektórych mógł to być pewnego rodzaju przytyk typu "przerost formy nad treścią". Nie wiedziała czy tak było w przypadku Ślizgonki, ale faktem było, że takie sytuacje się zdarzały i niektóre prace faktycznie były długie, bo w jej trakcie uczniowie zbyt często pozwalali sobie na liczne i nieuzasadnione dygresje byle wyrobić limit słów. Przez chwilę wpatrywała się w Apsley, starając się zdecydować co właściwie powinna zrobić. Czuła się coraz gorzej w jej towarzystwie i najlepiej wróciłaby do własnego dormitorium, by tam się zamknąć i posiedzieć w spokoju bez czyjegokolwiek towarzystwa. Mogła spróbować tego punktowania, ale czy to miało jakikolwiek sens skoro może nie w formie pisemnej, ale miała je wszystkie w głowie? Mimo wszystko, żeby nie okazać się kompletną niewdzięcznicą wyjęła kawałek pergaminu, na którym pod zapisany na szybko drukowanymi literami słowem Werwolf zaczęła rzucać w nieco chaotycznym układzie zarówno angielskie jak i niemieckie słowa. Dopiero wtedy rzuciła pióro i spojrzała na swoje dzieło. Nic... Zero powiewu twórczości.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Na szczęście April miała inne rzeczy na głowie niż szorowanie pucharów. Uważała wręcz, że te nie powinny być obdzierane ze swojego blasku starości - o wiele lepsze były takie przykryte kurzem jak jakąś tajemnicą. Wtedy pewnie o porządek postarałyby się osoby, którym by na tym zależało, a nie przypadkowi buntownicy. Dla April taka kolej rzeczy była o wiele bardziej racjonalna. Jak byłeś kutasem nikt nie będzie sprzątał twojego pucharu za zasługi dla szkoły. - Huncwoci marnie skończyli? James Potter i Remus Lupin są bohaterami wojennymi. Syriusz Black w pierwszej wojnie też był bardzo ważnym filarem, a to, że potem został wrobiony w nie swoją zbrodnię to inna historia. Wychodzi na to, że większość z nich skończyła właśnie jako ci ważni i kochani, a to co robili w czasach szkolnych zostało zapomniane. - Wzruszyła ramionami. Uważała, że sposób w jaki zginęli dodawał wiele w oczach ludzi, a na pewno nie ujmował. Pamiętała czasy Voldemorta, ciężko było ich nie pamiętać. Nigdy więcej nie czuła takiej niepewności kolejnego dnia jak w tamtym okresie. - Myślisz, że kilka godzin korepetycji ci wystarczy Morgan? Ja w to wątpię. To nie jest takie hop-siup, ludzie tego uczą się latami. I latami dochodzą do perfekcji. A ty co? Masz 16 lat, liść ukradziony szamanowi i zdecydowanie zbyt wiele pewności siebie. Zrobisz sobie krzywdę. Wysłuchała kolejnych słów Moe i aż pokręciła głową. Dziewczyna przypominała jej samą siebie kilka lat wcześniej. Teraz dostrzegła jak głupia była i jak bardzo musiała irytować dojrzałych i myślących za nią ludzi. - Wiem też, że to bardzo nieodpowiedzialne, a takie granie na moim poczuciu odpowiedzialności nie skończy się dla ciebie dobrze. Jak powiedziałam, jeden sensowny argument, dla którego to wejście do działu zakazanego ma być dobrym pomysłem. Tam są książki, które nie bez przyczyny zostały odseparowane od reszty wolumenów. - Spojrzała twardo na gryfonkę, żeby ta wiedziała, że jej chrzestna nie żartuje i nie zamierza dać jej świstka tylko dlatego, że się znają lepiej niż na poziomie relacji uczeń-nauczyciel.
A jednak historia pokazywała, że przeszłość ludzi z czasów szkolnych często była kluczem do poznania ich samych, albo przynajmniej wiele mówiła na temat tego, kim mieli się stać i do czego dążyli. O ile ręczne polerowanie starych trofeów wydawało się dla Morgan zbędnym wygłupianiem, o tyle samo dbanie o relikty choćby z niedawnej przyszłości niosło za sobą sporo sensu. Czasami nawet rzucenie okiem na owoc czyjegoś sukcesu potrafiło budować wiarę we własne siły. A to oznaczało, że przeszłość potrafiła mieć ogromny wpływ na aktualne wydarzenia. Chociażby po to, by inspirować do naśladowania tych najwybitniejszych. - Na szczęście minęły już czasy bohaterów wojennych. - chciała to skończyć względnie pozytywnym akcentem i nie snuć swoich przemyśleń na temat tego, czy z Huncwotów była banda skończonych dupków, czy nie. Ich szkolne perypetie dosyć jasno wskazywały prawdę. A to, że w większości nie zdecydowali się ostatecznie na popieranie jednego z najbardziej fanatycznych psychopatów w historii czarodziejstwa jeszcze nie robiło z nich szlachetnych, białomagicznych rycerzy. - Kiedyś już jako lwica Cię za to pogryzę. - obróciła całość w żart, widząc przejęcie April moralizatorstwem. Nie byłaby pierwszą osobą, która osiągnęłaby animagiczne umiejętności jeszcze w szkole. Miała ku temu warunki. Była wręcz na to skazana, jeżeli brać pod uwagę wpływ genów i imienniczki. Wierzyła w takie rzeczy i miała zamiar stopniowo przeć w kierunku ich realizacji. Nie bez powodu szukała pomocy wszędzie tam, gdzie widziała jakiekolwiek opcje. Zakazane czy nie, tomiszcza miały niezbędną wiedzę, której nie miała zamiaru lekceważyć, mając je pod samym nosem. - Idę szukać tajnych przejść za gargulcem. - puściła oko do cioci, chcąc w pewnym stopniu wskazać jej brak konsekwencji co do dobrych rad i troski. Być może zakazane piętro a animagia to były zdecydowanie odrębne stopnie ryzyka, ale jednak z tym naskoczeniem to w oczach Moe trochę przedobrzyła. Czyżby miało jej dojść jeszcze martwienie się o to, że Jones rozpocznie jakieś śledztwo, albo doniesie matce? Gryfonka musiała się chyba mieć na baczności.
Długość i jakość nie zawsze idą ze sobą w parze? Ah, Antoinette wiedziała o tym bardzo dobrze. Tyle że lepiej, żeby praca była długa niż krótka, nieprawdaż? Żeby była wyczerpująca i była rozgałęziona. Ot, by nie trzymać się sztywno jednego tematu, a poruszyć wiele innych powiązanych aspektów. Apsley tak właśnie o tym rozmyślała... i stwierdziła w duchu, że ma rację absolutną, a przynajmniej w tej kwestii, dlatego bez wahania powtórzyła to Violetcie. Słowo w słowo. Dokładnie skopiowała swe przemyślenia na słowo mówione, a kiedy skończyła, była z siebie bardzo zadowolona. Ciekawe tylko, czemu, nie miała zbytniego powodu do aż tak bardzo znaczącej satysfakcji... - Nie wiem, jak ci pomóc. Naprawdę. - powiedziała, a po chwili wahania dodała coś jeszcze - Może gdybyś była bystrzejsza, to... to może by coś z tego wyszło, a tak... no cóż. - Antoinette wzruszyła ramionami. Była zadowolona ze swoich słów, a głównie dlatego, że obraziła koleżankę. Ah ten nasz rudzielec... czy kiedykolwiek dojrzeje do tego stopnia, by nie obrażać ludzi na prawo i lewo? Oczywiście, jest inteligentna, to nie podlega dyskusji, aczkolwiek jednocześnie wydawała się być infantylna ze względu na swe odzywki i wielorakie uciekanie się do argumentum ad personam.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Dużo bardziej wolała napisać coś krótszego acz treściwego niż bez większego powodu lać wodę i rozpisywać się na niezwiązane z tematem zagadnienia byle tylko przedłużyć tę paradę wstydu bez większego pogrążania się. I rozdrażniania profesorów, bo zapewne dużo bardziej woleli prace, które były krótsze lecz poprawne i konkretne niż te, które pisane były na siłę i zawierały stertę nieprzydatnych bzdetów, które jedynie marnowałyby ich czas. Wszystko zdawało się być w porządku dopóki nie usłyszała komentarza odnośnie tego, że powinna być bystrzejsza. Ślizgonka chyba nie zdawała sobie kompletnie sprawy, że ugodziła w jej czuły punkt. Owszem zarzucić jej można było wiele rzeczy: częstą lekkomyślność zahaczającą wręcz o brawurę, deficyt uwagi w wielu momentach oraz liczne inne wady, ale z pewnością nie można było jej zarzucić tego, że nie była bystra. W ten sposób Apsley negowała cechę dzięki której została przypisana do Ravenclawu. Gdyby nie intelekt i chęć pogłębiania wiedzy nigdy nie wylądowałaby w domu Kruka, a zamiast tego mogłaby być rówieśniczką Antoinette ze Slytherinu, bo szczerze nie widziała się w Gryffindorze, ani tym bardziej w Hufflepuffie. Zacisnęła mocniej palce na trzymanym piórze i to do tego stopnia, że knykcie jej zbielały. Zapewne, gdyby była to różdżka nie omieszkałaby rzucić w kierunku rudowłosej jakiegoś paskudnego zaklęcia, ale jakimś cudem opanowała ową chęć i zrezygnowała z uciekania się do podobnych rozwiązań. Zamiast tego wrzuciła wszystkie swoje rzeczy do torby i wstała, szurając przy tym krzesłem o podłogę. - Chyba faktycznie nie jestem bystra skoro nie uświadomiłam sobie, że nie warto cię o nic prosić - stwierdziła, spoglądając na Ślizgonkę z nagłą wrogością. - Widać, że popełniłam błąd. Nie chciała już dodawać nic więcej. Po prostu zarzuciła torbę na ramię i nie oglądając się na dziewczynę, ruszyła ku wyjściu z biblioteki. Trzeba było zwrócić się do kogoś innego o poradę lub po prostu samej ślęczeć godzinami w dormitorium, ale tak ma za swoje.
Przemierzał korytarze z taką pewnością, jakby naprawdę nigdy stąd nie wyjeżdżał. Brał pod uwagę, że może będzie gubił drogę niczym pierwszoroczniak, w końcu nawet po latach spędzonych w zamku, nietrudno było zabłądzić. A jednak wszystko było dla niego tak samo intuicyjne, a już zwłaszcza droga do biblioteki, w której spędził przecież tak wiele czasu. Póki co ulokował się w Hogwarcie. Nie chciał mieszkać w domu rodzinnym, a na swoje mieszkanie nie miał pieniędzy i nie chciał jeszcze bardziej kajać się przed rodzicami. Ledwo zostawił rzeczy w dormitorium i rozejrzał się po pokoju wspólnym, żeby uznać, że to doskonała pora na wycieczkę do biblioteki. Minęły dwa lata, ale jeśli co niektórzy nie zmienili swoich przyzwyczajeń, nie powinien się tam dzisiaj napracować. Wziął co prawda ze sobą obecny projekt, ale to był pic na wodę, szedł tam w konkretnym celu i sam fakt, że po przywitaniu się z bibliotekarką przekierował swoje kroki w znany sobie punkt w ogromnym pomieszczeniu, świadczył o tym, że tym razem nie trafił tu żeby zdobywać wiedzę. Zresztą, przed wyjazdem to też zdarzało mu się dosyć często. Zobaczyła Sina wczytującego się w jakąś książkę na tyle uważnie, że w pierwszej chwili nie miał szans go nawet zauważyć. Tak przynajmniej mu się wydawało. Zawahał się przez chwilę i oparł o regał w bezpiecznej odległości, obserwując go. Ostatni raz widzieli się chyba właśnie tutaj i Xavier nawet planował powiedzieć mu o wyjeździe, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że ta rozmowa nie ma sensu. Wolał korzystać z ostatniego spotkania, a przecież ślizgon i tak po czasie miał się zorientować. W końcu podszedł do niego, zajrzał mu przez ramię, nachylając się nad nim i sprawdzając co czyta. - Ciekawa chociaż? - zapytał nagle i oparł dłoń o jego ramię. - Tęskniłeś? Jak dobrze, że Sin nigdy nie kłamał.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Nie lubiła jak ludzie nie respektowali tego, co zrobili dla niech wszystkich ludzie walczący z Voldemortem. Okej, może nie wszyscy byli tacy święci, może mieli swoje za uszami, jednak ich rehabilitacja była tak bardzo jawna, że nie mogła uwierzyć jak ktokolwiek mógłby odbierać im te zasługi. To tak jakby Toma Riddle'a oceniać po tym, że w szkole to był całkiem spoko, ale to, że się później zmienił to już nie ważne. Huncwoci może swoje mieli za uszami, jednak koniec końców oddali życie po to, żeby tak April i Morgan mogły pójść do szkoły, nie obawiając się o swoje życie. Ciekawa była czy gdyby Morgan żyła w czasach wojny miałaby takie samo zdanie. Bliźniaków Weasley nikt nie oskarżał o bycie dupkami (kiedy jeszcze chodzili do szkoły), mimo tego, że często eksperymentowali na młodszych uczniach, czy zamieniali całe korytarze w bagno. - Patrząc na Ciebie, to raczej osłem, a nie lwicą. - Wytknęła swojej chrześniaczce jej upór. Nie uważała, żeby to była dobra decyzja, a sama Moe to chyba upadała na głowę, jeżeli myślała, że April zgodzi się na coś takiego. Szczególnie, po wyjawieniu wszystkich planów i pokazaniu, jak lekkomyślnie podchodzi do tematu. Korepetycje z animagiem jako dostateczne przygotowanie, phi. To, że ona miała na imię April nie znaczy, że jej przeznaczeniem było zostanie dziewczyną z kalendarza. Zamierzała lepiej przyglądać się Gryfonce, chociażby dzięki wizjom, jeżeli to miało ją uchronić przed popełnieniem katastrofalnej pomyłki i może nawet śmierci, przez niepełną transmutację. Nie odpowiedziała na tą jawną kpinę Morgan. Nie zamierzała grać z nią w te gierki. Nie zamierzała dać sobą pomiatać i wiedziała, że będzie ostro reagować na jakiekolwiek wybryki Gryfonki. Ta powinna ją traktować z minimalną dozą szacunku, a takiego na razie nie widziała. Najwyżej napisze do jej matki, jeżeli ta będzie dalej tak się zachowywać.
Był człowiekiem przyzwyczajeń. Ulegał im często nawet bez podjęcia się walki, z góry zakładając swoją porażkę. Wyuczona systematyczność musiała iść w parze z jakimiś wadami, prawda? U Naramsina okazało się to być niczym innym jak nudną przewidywalnością. Nikogo nie zdziwiło to, że zaraz po powrocie z ferii już zabierał się za naukę, ba! że w ogóle na samym wyjeździe namiętnie zaczytywał się częściowo naukowymi lekturami. Bibliotekarka ledwo uniosła wzrok, spodziewając się chłopaka tego dnia i o tej porze, z dokładnie tym naręczem powieści gotowych na wymianę. Postawiła gdzieś pewnie krzyżyk przy jego karcie bibliotecznej, ale później dała mu wolną rękę, a on - jak zawsze - chętnie z tej swobody skorzystał. Odstawił wszystko tam, gdzie być powinno, już tonąc myślami w otchłani tytułów bardziej lub mniej nieznanych, rozważając co powinno zająć mu dzisiejsze popołudnie. Nie sądził, że będzie mu potrzebna jakaś czujność. Co dziwnego mogło wydarzyć się w miejscu, w którym spędzał tak wiele czasu? Znał każdy zakamarek dostępnych dla studentów regałów, nie był mu obcy żaden fotel i wiedział, który stolik chwieje się nieprzyjemnie, a na którym można znaleźć zbereźne napisy. Usiadł tam gdzie zawsze - schowany, ale wcale nie podejrzanie ukryty. Drgnął na dźwięk głosu, którego nie słyszał od lat. Odruchowo zatrzasnął przy tym książkę, nie traktującą wcale o niczym dziwnym. To nie podwodne rośliny budziły niepokój Ślizgona, a przenikliwy wzrok dawnego znajomego. - Częściowo - odparł, przesuwając palcami po okładce w równym tempie, w którym pokrywał ciekawym spojrzeniem ciało Xaviera. Uniósł kącik ust w powstrzymywanym uśmiechu, sprawiając tym samym, że ten stał się ledwie zauważalny. - Częściowo - powtórzył, tym razem odpowiadając na drugie pytanie. Może i nie kłamał, ale z biegiem lat coraz lepiej radził sobie z manewrami słownymi i dopóki nie chciał, nie zamierzał się szczególnie podkładać. - Wróciłeś? - Nie mógł tego stwierdzić. Co jeśli Xavier był tu tylko na chwilę, albo kogoś odwiedzał? Szanse zawsze istniały... - Więc może to ty tęskniłeś?
Marcus nie lubił niespodzianek. Zawsze bał się swoich nadchodzących urodzin, bo mama wymyśliła liczne zabawy, które jego samego nie śmieszyły. A to królik w torcie, a to osioł tańczący na stole, a to wybuchowa piłka która śpiewała hymn ulubionego zespołu. Nie! Zdecydowanie niespodzianki to było najgorsze wcielenie rzeczywistości. A dzisiaj najwidoczniej ktoś chciał zażartować z biedaka wylewając jakąś dziwną ciecz na schodach prowadzących do kuchni. Nie dość, że się potknął to jeszcze nabił małego guza i wyglądał teraz jakby miał wodogłowie. Nawet podwójna paczka żelek leżąca w torbie Clintona niezbyt poprawiła mu humor. Otrząsnął się jednak po chwili kierując powoli do biblioteki, gdzie miał zamiar odrobić chociaż część pracy domowej na eliksiry. W Pokoju Wspólnym skupienie przychodziło i odchodziło, a Marcus potrzebował całkowitego relaksu i wyłączenia mózgu na świat zewnętrzny. Wszedł do biblioteki jak do siebie. Przecież przesiadywał tutaj czasami całymi dniami i każdy regał przypominał kieszeń w jego szacie. Podszedł do półki z eliksirami wybierając tą najciekawszą ze wszystkich. Wsadził ją pod pachę szukając wolnego miejsca i lekko zbladł. Cały humor, który przeszedł przez jego ciało w momencie kiedy ekscytacja zadaniem domowym poszła w górę nagle jakby się ulotnił. Nigdzie nie było wolnej przestrzeni samotności. Westchnął cicho przechodząc między stolikami z nadzieją w sercu i nagle ktoś wysłuchał pragnień Marcusa. Samotnie przy jednej ławce obok okna siedziała Jessica. I o ironio! Poznali się sześć lat temu właśnie tutaj w bibliotece. Ich relacja była dosyć normalna, jeśli w ogóle jakąś znajomość można uznać za normalną. Po prostu pomagali sobie wzajemnie i choć zazwyczaj to Krukon zaczynał rozmowę to fakt, że dziewczyna była mało zaczepna dodawało jej tylko uroku. Skierował kroki w kierunku panny Smith rzucając na stolik książkę lekko za mocno, bo miał wrażenie że szkła w okularach Jess zatrzeszczały. - Oj. Wybacz. - Powiedział cicho robiąc przy tym minę zbitego psa. Odstawił sobie krzesło i bez jakiegokolwiek pytania usiadł obok uśmiechając się przy tym jakby wygrał na loterii. Wyciągnął z torby pióro i pergamin chcąc od razu zacząć pracować. Ale nie byłby sobą gdyby nie zagadał. - Co tam u Ciebie? Nauczyłaś się jakiegoś nowego języka? - Marcus był wręcz pod wrażeniem tego jak dziewczyna dobrze radzi sobie jako poliglotka. On zawsze miał problem ze wszystkim co wiązało się z nowymi zwrotami i wyrażeniami. Wolał swoje eliksiry i zaklęcia. Każdy był dobry w czymś innym, prawda? Poza tym fakt, że oboje się od siebie różnili sprawiał Krukonowi radość. Miał zawsze pretekst żeby zagadać i znaleźć temat do rozmowy z Jess. Spojrzał dziewczynie prosto w oczy, a w międzyczasie wyczarował pod ławką małego kwiatka, którego właśnie z nienacka położył na stół. - Na spóźniony mugolski dzień kobiet. - Kąciki ust delikatnie poszybowały w górę i choć był lekko zmieszany nie spuścił z niej wzroku.
O tym, że trochę stęsknił się za zamkiem dowiedział się, kiedy znowu przekroczył jego próg. Wcześniej wydawało mu się, że ten powrót jest bezsensowny i chodzi jedynie o odhaczenie tych dwóch lat, z ewentualnymi, drobnymi korzyściami. Jak się jednak okazało na miejscu, za niektórymi osobami w pewien sposób tęsknił i dowiadywał się o tym, kiedy widział je ponownie. Trzeba przyznać, że właśnie Naramsin był taką osobą, mało tego, był jedną z osób, o których pomyślał nawet będąc tam, gdzie niby jego myśli całkowicie oderwały się od hogwarckiej rzeczywistości. Może dlatego, że był ostatnim przed jego wyjazdem, a może faktycznie doceniał ich relacje trochę bardziej niż inne? - Lubię te twoje wymijające odpowiedzi - posłał mu znaczący uśmiech, bo doskonale wiedzieli, czemu nie może powiedzieć wprost. Dobrze znał to lawirowanie, Sin mimo konieczności mówienia prawdy, nauczył się ogrywać ten system i trzeba przyznać, że Xavierowi to całkiem imponowało. Z drugiej strony, lubił też przyciskać go do ściany i nie zostawiać miejsca na uniki, tak, żeby poza prawdą i kłamstwem nie mógł znaleźć nic pomiędzy i pozostało mu jedynie milczenie, które ostatecznie samo w sobie było przecież odpowiedzią. - Wróciłem. Zdawało mi się, że niezbyt, ale może. Za lekcjami garncarstwa - odparł zaskakująco szczerze odnośnie samej tęsknoty za miejscem, chociaż trzeba było przyznać, że faktycznie ich wspólne lepienie z gliny wspominał całkiem dobrze. - Kiedyś trzeba w końcu dokończyć edukacje, nie? Ty widzę dalej nie wystawiasz nosa poza bibliotekę, przyznam, że doceniam konsekwencje - podszedł do niego, nachylił się i zabrał jego książkę, żeby zerknąć z zainteresowaniem na okładkę i przejrzeć kilka stron. - Pamiętasz, że trzeba robić przerwy?
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Trzeba było przyznać jedno - biblioteka była powoli przejmowana przez Krukonów. Jasne, uczniowie z innych Domów także korzystali z literackich i naukowych dobrodziejstw Hogwartu zaklętych na papierze... Ale to podopieczni Ravenclawu mogliby mieć równie dobrze w tym miejscu swoje dormitoria. Dla Jess byłoby to doskonałe rozwiązanie - mieć wszystko pod nosem, tuż za drzwiami... Chociaż i tak nie miała na co narzekać, najgorzej mieli Puchoni i Ślizgoni - wlec się z samych podziemi na to czwarte piętro, to dopiero był przymusowy trening... Podobno "W zdrowym ciele, zdrowy duch", aczkolwiek Smith nie hołdowała akurat temu mugolskiemu przysłowiu. No, przynajmniej nie za bardzo - spacery i ćwiczenia rozciągające w zupełności jej wystarczały, w końcu jakoś po tych godzinach siedzenia nad książkami musiała dojść do siebie. Ale od sportów stroniła - zwłaszcza tych w jej osobistym wykonaniu. Aktualnie jednak zajmowała się tym, co lubiła najbardziej - absolutnie nie rzucając się w oczy, siedziała nad książką o trytonach. Niezwykle ciekawił ją ich język, ten specyficzny zaśpiew, właściwie to szczek, który sensu nabierał dopiero pod powierzchnią wody. Czy to nie było naprawdę... Magiczne? Z ekscytacji nad interesującą lekturą - i niechybną możliwością porozumienia się z kolejnymi magicznymi stworzeniami (trolle, zwłaszcza przyjazne, jednak rzadko szło gdzieś spotkać) - oczy dziewczyny błyszczały jak dwie szare gwiazdy. Które o mało co nie spadły z firmamentu, kiedy tuż przed nosem Smith wylądowało z impetem jakieś tomiszcze. Aż podskoczyła na krześle zlękniona - a serce podeszło jej do gardła. W pierwszej chwili myślała, że to znowu Lyall ją dopadł - starszy Krukon lubował się w polowaniu na nią po całym Hogwarcie. Słysząc jednak zupełnie inny, cieplejszy głos, nie mogła się nie uśmiechnąć. Z ulgą. - Cześć - przywitała się krótko, mimowolnie odsuwając się od przyjaciela, kiedy usiadł obok. Odruch, nic nie mogła na to poradzić. Mimo to, nie wyglądała na skrępowaną, czy zakłopotaną. Lubiła towarzystwo Clintona. - Właśnie siedzę nad trytońskim - odpowiedziała na pytanie młodszego Krukona, podnosząc książkę ze swoich kolan i pokazując mu okładkę. - Jak tylko zrobi się cieplej, może uda mi się zamienić parę słów z naszymi trytonami w jeziorze - dodała z delikatnym uśmiechem. Nauka języków była dla Smith niemal naturalna, wszystko dzięki takiej a nie innej mugolskiej rodzinie. Chociaż sama nie uważała tego za absolutnie nic niezwykłego. Przynajmniej dopóty dopóki dotyczyło to jej osoby. Chłopak ewidentnie ją jednak zaskoczył, wręczając jej kwiatka. - D-Dla mnie? - mruknęła z niedowierzaniem, wlepiając spojrzenie szarych oczu w twarz przyjaciela. Czuła jak rumieniec wylewa jej się na policzki, a zdecydowany wzrok Marcusa tylko dolewa oliwy do ognia. Spłoszyła się, uciekając wzrokiem na boki - w swoim życiu dostawała już kwiaty, jak najbardziej! Od ojca, i to na spółkę z całym stadem sióstr. Chrząknęła, próbując odzyskać rezon. Nieśmiało sięgnęła po kwiat - poczuła się... miło. Poza tym nie chciała być nieuprzejma! - Merci- wyraża więcej niż tysiąc słów. Całą siłą woli zmusiła się do spojrzenia na Krukona. Długie palce jej dłoni zaczęły mimowolnie gładzić aksamitne płatki różyczki - jakby badając, czy rzeczywiście jest realna. Takie drobne prezenty nie należały do codzienności blondynki. - To bardzo miłe z twojej strony, ja... - Nie wytrzymała i znów uciekła gdzieś spojrzeniem. Nerwowo założyła włosy za ucho i poprawiła okulary. Zakłopotany uśmiech błąkał się w kącikach jej ust. Chcąc zamaskować swoją nadreakcję na tak drobny i zwyczajnie uprzejmy gest jak kwiatek na Dzień Kobiet, zmieniła temat, zerkając na wyjęty przez Clintona pergamin. - Nad czym dzisiaj będziesz pracować? Doprawdy, spłoszone zwierzątko.
Jess zawsze była wycofana. Przynajmniej w oczach Marcusa i przy nim, ale nigdy nie byli razem w większym tłumie i pojęcie o tym jak się wtedy zachowuje było znikome. Jednak uwielbiał ją, bo oboje akceptowali swoje dziwacta. No i kochali bibliotekę. Czasami spędzał tu tyle czasu, że spóźniony biegł na kolację, a gdy jej nie dostawał musiał udać się do lochów żeby skorzystać z kuchni. I choć uwielbiał sport i to w dodatku ten samotny to chodzenie na dół jednak go irytowało. Czasami miał fazy w życiu kiedy milknął i zastanawiał się nad czymś tak głęboko, że otaczający go świat mógłby zupełnie nie istnieć. Nie inaczej było teraz kiedy usłyszał coś co w jego ustach zabrzmiałoby dziwacznie, ale wypowiedziane przez Krukonkę nabierało zupełnie innego znaczenia. Przez pół swojego Hogwarckiego życia uważał, że trytoński to język wymyślony, ale skoro Jess właśnie się go uczy to najwidoczniej kilka lat żył w kłamstwie. Niekontrolowanie wpatrywał się swoimi błękitnymi oczami w dziewczynę i dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że pora na pobudkę. - To one gadają z ludźmi? - Spytał podnosząc brwi w geście zdziwienia i jednocześnie zastanawiająć się nad tym jak to wygląda. Czy Jess ma zamiar romansować z panem trytonem? Wolał nie wiedzieć. - Znaczy chciałem zapytać czy chciałabyś wtedy mieć obok siebie moje towarzystwo? - Zaproponował rozwalając się na krześle i biorąc do powolnej pracy nad nowym eliksirem. Marcus miał marzenia o których opowiadał mało komu, a praktycznie nikomu. Chciał wynaleźć nową miksturę pomagającą w szybkim powrocie do zdrowia. Szanse marne, ale przecież w coś trzeba było wierzyć, a on w swoje umiejętności wierzył zawsze. - No dla Ciebie. Innej pięknej kobiety tutaj nie widzę. - Rzucił całkiem szczerze nie zauważając lekkiego zmieszania i zawstydzenia Krukonki. Marcus w ogóle na wiele rzeczy zwracał małą uwagę i czasami pojęcie o tym co dzieje się dookoła było mu obce. Po prostu wyznawał zasadę, że co ma być to będzie i nie warto myśleć na zapas. - O tak chętnie! Lubię Merci. - Z entuzjazmem ponownie spojrzał na Jess czekając na słodką przekąskę. Tyle, że ta wcale nie miała cukierków. Ba! Nie miała nic co miałoby związek z cukrem i wtedy Marcus zrozumiał. Ona mu podziękowała w obcym języku, a nie częstowała łakociami. Krukon spalił się tak dużym rumieńcem, że aż zapiekły go policzka. Dobrze, że Jess zmieniła temat sama z siebie, bo pewnie oboje by tak siedzieli i zastanawiali nad tym co powiedzieć lub jakiego tematu uniknąć. Tak, nawet im to się zdarzało, choć bardzo rzadko. - A nad swoimi niespełnionymi marzeniami. Najpierw napiszę wypracowanie, a potem muszę znaleźć odpowiedni składniki do eksperymentalnego wywaru. - Powaga w jego głosie mogła przerażać, ale z tym przedmiotem nie można nigdy być pewnym niczego. Jeden źle dobrany składnik i wszystko się sypie. Też nie miał obawy żeby powiedzieć o tym Jess. Zawsze mógł na nią liczyć, jak na nikogo innego.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
/inny czas, jednopostówka ....Od momentu, w którym tak naprawdę nauczył się praktykować magię bezróżdżkową w pełni minęło już całkiem sporo czasu. Niekoniecznie więc uznawał sens czytania kolejnych stosów teorii, które znajdowały się w bibliotece. Oczywiście nie miał na myśli tutaj całkowitego zaprzestania wertowania kolejnych pasm lektur (swoją drogą nieoddawanych w terminie, uprzednio wypożyczonych w bibliotece), ale ostatnimi czasy były to głównie jakieś powieści, bądź książki niezwiązane z tematem bezróżdżkowości i ogólnie zaklęć. Czyli innymi słowy mówiąc, nie przykładał się do teorii, którą od dłuższego czasu praktykował. ....Tym razem postanowił więc spędzić czas właśnie na tej czynności, w zasadzie uznając, że ma dzisiaj zdecydowanie zbyt dużo czasu. Nie miał też ochoty zabierać kolejnych powieści do gabinetu i pochłaniać się na ich czytaniu, a skupić się na czymś bardziej produktywnym. Skierował więc swoje kroki na czwarte piętro, wślizgując się do wielkiego hogwardzkiego pomieszczenia bibliotecznego, unikając wzroku jej naczelnego obrońcy i cerbera zwanego bibliotekarką. Do tej pory wisiał jej chyba kilka tomiszczy, które wypożyczył i nie zdążył ich jeszcze przeczytać, ale wiedział, że zrobi to wkrótce. Może je przedłuży? ....Od razu obrał kierunek na dział książek typowo poświęcony zaklęciom i odszukał kilka tomów, których nie miał okazji przejrzeć. Na pierwszy rzut oka nie można było się domyślić, czego dotyczyły, a dopiero po otwarciu i przejrzeniu minimum spisu treści można było rozszyfrować co w zasadzie się w nich znajdowało. A znajdowało się w nich całkiem sporo, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie wyglądały na nazbyt ciekawe. ....Wziął pierwszą lepszą książkę, ze swojego wcześniej skrzętnie wybranego stosiku i uprzednio pobieżnie ją przeglądając, zanurzył się w lekturze dotyczącej magii bezróżdżkowej. Ostatnio poświęcał jej zdecydowanie mniej atencji niż zwykle, ale doszedł do wniosku, że niektóre zaklęcia nie wychodzą mu jeszcze tak, jakby chciał, czyli z pełną siłą. A jak to mówią… praktyka czyni mistrza, więc dlaczego też nie teoria? ....Bardzo szybko, bowiem już po kilkunastu stronach łapał się na tym, że ćwiczy ułożenie swoich rąk w celu rzucania bezróżdżkowych zaklęć. Z perspektywy osoby przechodzącej gdzieś obok z pewnością wyglądało to dość dziwnie i intrygująco, na jego szczęście znajdował się jednak w bibliotece dość wcześnie, zanim jeszcze uczniowie zdążyli pomyśleć o chociażby śniadaniu. Nie próbował raczej szaleć w tak porządnym miejscu jak biblioteka, jeśli chodziło o rzucanie inkantacji – nie można było jednak powiedzieć, że nie ćwiczył w ogóle, bawiąc się jakimiś delikatnymi zaklęciami – a to accio, a to lekkie depulso – w nieco innej odsłonie niż zwykle. Bardziej precyzyjnej, dokładniejszej. ....Za każdym razem, kiedy bibliotekarka pojawiała się w zasięgu jego wzroku, bardzo szybko reflektował się i udawał, że po prostu czyta – nie chciał być wyrzucony stąd niczym niesforny uczeń. To by było dziwne i z pewnością dość wstydliwe. Poza tym, niekoniecznie musiał zmyślać, kolejne rozdziały były na tyle wciągające, że już wkrótce – a może i paru godzinach – zbliżał się do końca, ćwicząc po drodze kilka kolejnych układów. Miał wrażenie, że to rozwiewało kilka z jego wątpliwości dotyczących poprawnego rzucania zaklęć. ....Będzie musiał tu jeszcze wrócić, a póki co, odłożył tę książkę na miejsce, a kilka kolejnych wziął ze sobą do bibliotekarki z pięknym uśmiechem zapewniając, że odda zarówno te, jak i kolejne w najbliższym czasie. Naprawdę to zrobi, ale to jak już je skończy czytać. ....Skierował się do wyjścia. [zt]
Skinął lekko głową, dziękując za pochwałę, która wcale taką pochwałą nie była. Sin wiedział, że jego nieumiejętność kłamstwa nie jest niczym szlachetnym, choć wiele osób pozornie właśnie tak uważała. To było przekleństwo, niewygodnie wbijające się w serce Ślizgona, które jeszcze kilka lat temu nie nosiło żadnych skaz. Odpychało od niego ludzi, zmuszało go do niesprawiedliwej i nierównej walki. Nie było czymś przyjemnym, o czym warto było przypominać. Ale lubił, kiedy Xavier przyciskał go do ściany. - Chcesz je kontynuować? - Dopytał z zaskoczeniem, nie spodziewając się aż tak szybkiego powrotu do lekcji garncarstwa, w których glina nie stanowiła najważniejszego elementu, a przynajmniej nie dla Naramsina. Pozwolił odebrać sobie książkę, nagle nie wiedząc co zrobić z rękoma i w nieco niezręcznym geście splatając ze sobą palce. - Kiedyś... - powtórzył tylko ostrożnie, lawirując pomiędzy swoimi myślami, które rozpaczliwie analizowały luźno wypadające z ust Xaviera słowa. Dla niego "trzeba" nie miało większego znaczenia, podczas gdy Anunnaki doszukiwał się miliona rozwiązań, nie wiedząc nawet, które faktycznie będzie dla niego prawdziwym. - Czemu pytasz? Zgłaszasz się do pilnowania mojego harmonogramu nauki? - Znowu pytania, bezpieczne i uspokajające. Towarzystwo ciemnoskórego Ślizgona rozluźniało, a jednocześnie spinało. Chwila na nabranie oddechu była konieczna, bo nawet jeśli nic się nie działo, to... To w głowie Sina odżyły setki wspomnień, które potrafiły bardzo skutecznie rozproszyć.