Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kolejny dzień w Hogwarcie. Jeden z wielu, pełnych życia dni, kiedy uczniowie i studenci spieszą się na zajęcia, a nauczyciele w popłochu sprawdzają pierwsze wypracowania oraz przygotowują kolejne materiały na zbliżające się wykłady. Rzecz jasna młodsza część szkoły nie przejmowała się tym tak bardzo, jak profesorowie, jednak musieli ingerować w przypadkach podobnych do tego, który właśnie miał miejsce w bibliotece. Paul Price, jako jeden z niewielu, miał chwilę przerwy i dotarł na miejsce przed innymi, by pełnić swoje obowiązki. Zastał tam Lotte Reyes i Alana Payne'a na intrygującej wymianie zdań. Czyżby się kłócili? Skądże, prowadzili tylko rozmowę o wielkim tomiszczu na trasmutację, a które oboje chcieli mieć, gdyż był to jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz. Jak to się potoczy? Mistrz Gry zostawia was z tym małym problemem w nadziei, że nie poleje się krew, a oba domy unikną utraty punktów. Może pan profesor znajdzie jakieś pokojowe rozwiązanie. Kto wie, kto wie. Zaczyna Paul. Powodzenia!
Jak dziwnie. Cały świat jakby został odcięty, a ich teren kończył się razem z długimi, drewnianymi regałami biblioteki. Nierin niewątpliwie był jednostką specyficzną, fascynującą swoim jestestwem i sposobem bycia. Wykraczającą poza normy uznane przez społeczeństwo, o czym ślizgonka przekonywała się z każdym kolejnym słowem, które uciekło spomiędzy jego warg. Był nietuzinkowy. Nessa bardzo lubiła ludzi dziwnych, posiadających jakieś rzadkie hobby czy umiejących prowadzić konwersację w sposób na tyle wymyślny, że normalni ludzie nie potrafili jednoznacznie stwierdzić, o co chodzi, gdy stanęli z boku. Nigdy wcześniej nie miała z nim bliższej styczności czy szansy na spędzenie czasu, a miała nieodparte wrażenie, jakby to była jedna z wielu rozmów, które z nim prowadziła. Może to było kwestią jego dość ugodowej aury? Na tyle ile odbierała go za osobę łagodną, na tyle była pewna, że był jednocześnie twardą i dość mocno stąpającą po ziemi osobą. I wiedziała też, że wlepia w niego oczy zbyt bezczelnie, pochłonięta niezbyt przyjemną dla wyobraźni historią. Pomimo obrzydliwych obrazów podsuwanych przez wyobraźnię prosto przez oczy, snujących się niczym na filmie w zwolnionym tempie, klatka po klatce, była zaciekawiona. I sama nie wiedziała, czy bardziej tematem, czy jego doborem i osobą, która w sposób tak obojętny, a jednocześnie miękki i melodyjny mówiła o rozrywających kobiety płodach. Chrząknęła, wyrwana z zamyślenia i jak gdyby nigdy nic, dla niepoznaki zgarnęła włosy na plecy, płynnym ruchem ręki. Jej brązowe spojrzenie uciekło z twarzy rudzielca, od jego szarych ślepi. Teraz wpatrywała się w zrelaksowanego gada. Przez myśl jej przeszło, że przypomina Mefisto. Jej kochany przyjaciel zawsze bronił puchonów, zaciekle trzymał ich stronę i było to jego ulubione towarzystwo. Wąż broniący borsuka. Złapała głębszy oddech, jakby chciała kupić sobie kilka chwil na znalezienie odpowiedzi, która na całą tę zagmatwaną opowieść wcale nie była oczywista. A może było więcej właściwych scenariuszy? Nie ruszając się z miejsca, wyprostowała się i podniosła na niego wzrok. Zawsze starała się patrzeć w oczy podczas konwersacji. — Pomyślałeś o tym, że wydarzyło się coś więcej? Że to bardziej złożony proces? Jakby spojrzeć na to z innej perspektywy, to czy my wszyscy nie żyjemy w świecie pełnym magii, która wydaję się mugolom równie fikcyjna, co Tobie obecnie wybrany przez Ciebie scenariusz? Wszystko jest możliwe.—zaczęła z delikatnym wzruszeniem ramion, zgodnie ze swoimi przemyśleniami. Była święcie przekonana o tym, że kapryśna energia magiczna wciąż nie odkryła przed nimi wszystkich sekretów i byli zaledwie na początku drogi do jej pełnego zrozumienia, a co dopiero okiełznania. Niczym wolny ptak sunący po niebie, on manewrował pomiędzy kolejnymi wypowiedziami, w przeciągu ułamek sekund zmieniając cały ich kontekst, temat. Uśmiechnęła się pod nosem, wciąż mając w głowie pytania dotyczącego jego pierwszego pomysłu, skupiając się jednak na kolejnych.— Wiesz, jeśli było poczęte z miłości, a nie z przypadku czy gwałtu.. To myślę, że to całkiem niezła śmierć w oczach matki. One robią wszystko dla swojego potomstwa, nawet z poświęceniem życia. Byle było bezpieczne.. Chociaż... To trochę obrzydliwe i przerażające i jestem pewna, że nie będę mogła normalnie spać po tym, co podesłały mi oczy wyobraźni. Uniosła dłonie w obronnym geście, posyłając mu krótki, rozbawiony i zakłopotany jednocześnie uśmieszek. Nie zamierzała krzyczeć i machać rękoma jak nadęta i głupiutka panienka, rumieniąc się na samo wyobrażenie takiego przebiegu zdarzeń. Cieszyła się jednak, że rudy miał litość i urwał temat, nie brnął w to dalej. Powędrowała wzrokiem za jego dłonią, próbując dostrzec tytuł znajdujący się na grzbiecie książki, którą sięgał. Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała i tym samym, aby kontynuował swoją wypowiedź, grzecznie spoglądając tam, gdzie wskazał. Najzwyczajniej w świecie dobrze się go słuchało. Może powinien pomyśleć o pracy w radiu? Przeniosła wzrok z twarzy chłopaka, na trzymaną przez niego książkę. — Myślę, że to bardzo dobra teoria.. Ludzie od zawsze mieli jakieś fetysze, fantazje erotyczne. I nie sądzę, żeby komukolwiek było to oceniać tak długo, jak nikomu nie dzieje się krzywda. Skoro zakładamy, że to byli animagowie.. To cóż, taktyczne podejście do sprawy. Ciekawe skąd wzięło się takie zamiłowanie do łączenia ludzi ze zwierzętami. Zobacz centaury, też musiało to jakoś powstać.. —Odparła po chwili ciszy, czując dreszcze na ciele od wypowiadanych z delikatnym obrzydzeniem słów, zgadzając się ostatecznie z jego prostym, zwykłym "Fu", które swoją drogą było całkiem urocze. Nie ma to, jak słodko zakończyć niemalże erotyczną, pełną perwersji rozmowę o seksie między ludźmi a zwierzętami. Ludzie byli dziwnymi stworzeniami. Aż zaśmiała się cicho pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wydawało się jej, że żółciutki przebijał swoim indywidualizmem nawet ją. Najzabawniejsze jest to, że udzieliło się jej ciche mówienie przez niego i teraz wyglądało, jakby mieli wielkie tajemnice przed światem. Oby ta konwersacja takową była. Naprawdę nie chciała więcej kontemplować na ten temat. Jego pytanie na szczęście sprawiło, że myśli dziewczyny wystrzeliły w całkiem innym kierunku. Jakby w zaskoczeniu podniosła na niego wzrok, milcząc dłuższą chwilę. Właściwie nigdy nie zastanawiała się nad dziedziczeniem wężoustości. To nie była jedna z tych przypadłości, które ujawniały się od małego, przy pierwszym kontakcie z gadami? Nie była pewna. — Nie mam pojęcia, nie sądzę. Moja rodzina nie słynęła z tej umiejętności, jednak Tobie życzę odkrycia tej sztuki z całego serca. Może jeszcze się obudzi? —odparła cicho, przenosząc spojrzenie znów na książkę, którą trzymał. Nie miała pojęcia o jego życiu czy rodzinie, nie mogła nawet domyślać się, że Neirin jest sierotą. Gdyby wiedziała, z pewnością by go przytuliła i zaprosiła na piwo, nie mówiąc jednak nic. Nie byłby to gest współczucia ani litości, po prostu zwykłe, ludzkie ciepło. Nessa była stworzeniem wyjątkowo pod tym względem rozwiniętym. Sama nie chciałaby od kogoś takich rzeczy dostawać, więc nigdy nie zachowywała się taki sposób względem drugiego człowieka. Współczucie było czymś strasznym, umiejącym stłamsić, nauczyć się korzystać z dobroci innych. Ważniejsza była empatia, małe gesty, krótkie, optymistyczne słowa. Ona jednak w przeciwieństwie do niego, byłaby ciekawa. Musiałaby wiedzieć, kim jest i skąd. Na jego kiwnięcie głową, przekręciła głowę nieco w bok, a twarz przybrała neutralnego wyrazu, nawet trochę łagodnego, nie aż tak irytującego, jak miała zazwyczaj, albo się jej wydawało, że miała. Dalszej części wydarzeń jednak wcale się nie spodziewała! Ludzie zwykle inaczej reagowali, marudzeniem i jakimiś dziwnymi rumieńcami, gdy próbowała naruszyć cudzą przestrzeń osobistą. Orzechowe oczy przeniosły swe spojrzenie z twarzy chłopaka, na dłoń, która zacisnęła jej własną. Miał takie ciepłe, duże dłonie! I chyba to ją najbardziej zaskoczyło, bo blizna wcale jej nie przeszkadzała. Wydała z siebie ciche mruknięcie zastanowienia. Gdy ułożył ich dłonie na posadzce, drgnęła i przysunęła drugą rękę, unosząc dłoń chłopaka znów do góry. Opuszkami palców przejechała po ręku chłopaka, a kciukiem, delikatnie po bliźnie. Nie pytała. Nie zagłębiała się. Nie docierała i nie komentowała. Musiała jednak wspomnieć słowa, które kiedyś gdzieś zasłyszała bądź przeczytała, które idealnie pasowały jej do zaistniałej sytuacji. Nie byłaby sobą, gdyby całkiem to przemilczała, niezależnie jakie będą konsekwencję, po prostu musiała. Podniosła wzrok na jego twarz, szukając wzrokiem jego spojrzenia, uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie, nonszalancki sposób. —Ktoś mi kiedyś powiedział, albo gdzieś czytałam — nie chcę Cię kłamać — że blizny są wyjątkowe, wiesz? Symbolizują wolę przetrwania. Twoją siłę. Myślę, że to one czynią nas tym, kim jesteśmy. Rzeźbią. Są fundamentem rozwoju, punktem odbicia..? Czy jakoś tak? Zresztą, co ja tam wiem.. Takie pierdoły, nie słuchaj mnie. Ostatnio często filozofuję, udaje kogoś mądrego. —zaczęła cicho z nutką rozbawienia w głosie z samej siebie, opuszczając jedną z dłoni na swoje kolano, drugą wciąż trzymając w górze. Tym samym zmusiła jego dłoń, aby się rozprostowała i przyłożyła swoją do niego. Tak śmiesznie małą, kolejny raz uświadamiając sobie, jak znikomymi gabarytami ją los obdarzył. Westchnęła cicho, patrząc, jak jej mały palec ledwo sięga połowy jego małego palca, a następnie nieco nachyliła się i wyjrzała zza dłoni, zerkając na puchona. Nie było nic negatywnego w jej poprzedniej wypowiedzi, nic określającego i wrzucającego go w ramy. Po prostu luźne słowa ot co. — Masz ładne dłonie, duże. Próbowałeś kiedyś na czymś grać? Byłoby Ci całkiem łatwo z pianinem. Mhm, pewnie. Mam nadzieję, że będzie miała okazję się przyzwyczaić. Zawsze chciałam mieć węża. I Żmijoptaka. Kocham żmijoptaki. Myślę, że każdy ma swój zwierzęcy totem, wiesz? I moim na pewno jest właśnie ten zwierz. Dodała optymistycznie, dając mu już spokój i delikatnie odkładając dłoń chłopaka na jego kolano, a swoją cofnęła na własne, uderzając paznokciami o materiał spodni. Na samą myśl o instrumentach jej palce wpadały w dziwny trans i działo się już to tak długo, że całkiem o tym zapominała i zwyczajnie miała w nawyku. Zerkała, jak zbierał tomy, wędrując wzrokiem pomiędzy właścicielem gada a samym zwierzęciem. Wyglądała na dość zadowoloną, chociaż węże były z natury przebiegłe i cwane. — Mhm, brzmi przyzwoicie. To dobre, ładne imię dla takiej samiczki. Chyba wygląda na zadowoloną, co? Znasz się bardziej na wężach niż ja. Czy Ayase coś znaczy?—zapytała z ciekawością, sięgając dłonią po znajdującą się nieopodal książkę i unosząc ją do góry, chcąc mu trochę pomóc. Pewnie długo zajęło mi wertowanie tomisk w poszukiwaniu czegoś idealnego.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Trochę ciężko by było, aby ten gad kogokolwiek obronił. Kogoś, kto nie jest myszą przed kimś, kto nie jest większą myszą... Pytony nie tylko były płochliwe i wstydliwe, były też wyjątkowo mało bojowe. Zatem w danym momencie to borsuk mocniej bronił węża. Wysłuchał jej wypowiedzi, dłuższy czas nie odzywając się, zanim podjął wątek lekko odbiegający od tego, co omawiali wcześniej. Uniósł spojrzenie, wcześniej spuszczone na ubranie, aby przyjrzeć się uważnie jej twarzy. Spinającym się mięśniom w czasie uśmiechu, unoszącym się kącikom ust. Dłoniom, które przecięły powietrze, aby ułożyć się w uspokajający gest. Nagle jakby zdał sobie z czegoś sprawę, oczy rudzielca otworzyły się minimalnie szerzej. - Jesteś kobietą - jakby to było odkrycie na miarę Nobla. Zamrugał ze dwa razy, nim otworzył usta, ale zawahał się. Resztka jego przyzwoitości zadziałała, zanim wyparowała z umysłu i pozwoliła mu kontynuować. - Umarłabyś za swoje dziecko? To brzmi szlachetnie. Byłabyś gotowa na taki krok? - Spytał ją, zebrawszy już mitologie i trzymając je teraz na kolanach. - Jak dla mnie to głupie. I bezsensowne. Szlachetne, ale szlachetnością się nie wygrywa w starciu z naturą. Jeśli matka umrze, dziecko i tak nie przeżyje. To dwie śmierci, kiedy można by było jednej uniknąć. W dodatku ta jedna bardzo wartościowa, bo kobieta może powić kolejne dziecko, gdy młode nie przetrwa bez kogoś, kto się nad nim pochyli. Bezsensowny sentyment, jaki nie ma nawet podstaw, bo kobieta nigdy nie widziała dziecka. Nie mogła nawiązać z nim więzi. Umiera za coś, czego nigdy nie znała - podsumował, przestając gapić się na książki i wracając znów uwagą do dziewczyny. Do tego, jak ogląda sobie jego dłoń, muska blizny opuszkami i konfrontuje swoje zadbane palce z jego zniszczoną skórą. Nie przeszkadzało mu to. Pozwalał jej na wszystko. Do momentu, w którym nie zaczęła mówić o sile i woli przetrwania. Zabrał rękę niemal natychmiast, płynnie odwracając się i unosząc na kolanach. Tak, aby klęczeć przodem do regału, na którym mógł poukładać książki. Zaczął rozglądać się za ich prawowitymi miejscami. - Bardzo mi przykro słyszeć, że zostałaś tak perfidnie okłamana - wsunął pierwszą mitologię tam, gdzie wcześniej stała. Blizny nie świadczą o sile. Świadczą o porażkach. Bólu. Wyrzutach sumienia. Niesprawiedliwym losie. W większości są mu obojętne, jednak nawet on odczuł ukłucie emocji na stwierdzenie, że jest silny. To kłamstwo. Szyderstwo. Nie był dość silny, aby zapobiec tragedii. Wsuwał wolno książki na miejsca, na których stały. Ale Nessa kiedyś zrozumie prawdę. Ona jak oliwa, zawsze wypływa. Oliwa jest złota. Jak biżuteria. - Lubisz dotyk ściereczek do czyszczenia srebra? Są bardzo miękkie - Spytał, odkładając ostatnią książkę i wstając. - Nie. Nie gram na niczym. Tylko czasem automaty, ale tutaj nie trzeba mieć dużych rąk. One nawet przeszkadzają, bo nie trafiasz w klawisze - zmiana tematu? Albo po prostu myśli poszły dalej, zostawiając tylko cień poprzednich emocji. Znów był obojętny nawet na to, co powiedziała. Wędrował szlakami dziwnych skojarzeń, zdejmując sobie węża z barków. Pozwalając, aby owinęła się wokół jego dłoni. - Lubisz żmijoptaki? Ładne są. Pięknie błyszczą im się piórka. Jak ciemnym wodom oceanu w czasie burzy. Myślisz, że delfiny boją się sztormów? Gdzie możemy szukać książek do wężoustości? Dział z zaklęciami? Ja bym chyba się bał, jakbym był delfinem... - Rozejrzał się, szukając wzrokiem, czy alejka z zaklęciami nie byłaby gdzieś nieopodal. - Albo onms...? Huh...
Milczała chwilę, wędrując swoimi brązowymi ślepiami pomiędzy snującym się gdzieś po ciele Neirina pytonem a twarzą puchona. Rudzielec był osobą, która kojarzyła z korytarzy, jako jedną z niewielu. I nie była pewna, czy to przez jego ogromny w jej oczach wzrost, czy może charakterystyczne, równie miedziane włosy co jej. A może było to przez ten obojętny wyraz twarzy. Nessa nie miała w zwyczaju być osobą wścibską, nie interesowały ją sprawy innych i niedorzeczne plotki, które wędrowały po korytarzach razem z niosącym się echem. Wolała przekonać się sama, na własnej skórze. Przeniosła wzrok na leżące dookoła książki, pozwalając, aby ciche westchnięcie uciekło spomiędzy pełnych warg, pozostawiając je w lekkim rozchyleniu. Zupełnie, jakby odpłynęła gdzieś myślami. Zastanawiała się, czy Vaughn miał pecha, czy było to raczej szczęście w nieszczęściu, to jego wątpliwe posiadanie jakichkolwiek, głębszych emocji. Dla chłopaka w jego nie było to zachowanie wpisujące się w nudny schemat i może właśnie to sprawiło, że chciała go zaczepić? Jego stwierdzenie sprawiło, że gwałtownie wyprostowała głowę i spojrzała nań, mrugając zaskoczona kilkakrotnie. Nie mogąc się powstrzymać, kąciki ust drgnęły jej górze, a ona sama parsknęła śmiechem i kiwnęła głową, przesuwając swoimi dłońmi po ciele, zatrzymując je na nogach. — Tak, chyba raczej jestem. Bo Ty wcale na takową nie wyglądasz, więc żeby równowaga była zachowana, ja muszę być! Wyjątkowo odsunę swoją męskość na bok, wielkoludzie. Nie spuszczała z niego wzroku, a gdy zadał jakże skomplikowane i złożone pytanie, wydała z siebie ciche "hmmm", sugerujące, że kontempluję nad odpowiedzią. Zresztą, w przeciwieństwie do puchona, z niej można było czytać niczym z otwartej księgi, emocje malowały się na twarzy w kolorowych paletach. Nessa słuchała go uważnie, nie wchodząc w słowo i nie przerywając. W całej swojej nietuzinkowości był personą inteligentną, a i bystrości ciężko było mu odmówić. Lubiła słuchać, czuła się fantastycznie jako obserwator. Gdy skończył, uniosła dłoń i odgarnęła kosmyk włosów za ucho, wędrując ślepiami po jego sylwetce. — Nie wiem. To chyba zależy od okoliczności.. Nie zastanawiałam się nigdy nad posiadaniem dzieci, szczerze mówiąc. Nie potrafię wybiegać tak daleko w przyszłość, bo wtedy się boję, że zgubię teraźniejszość.— zaczęła w końcu, przerywając to krótkie milczenie, które zapadło pomiędzy dwójką uczniów. Ślizgonka przymknęła na chwilę oczy, wypuszczając z ust powietrze z charakterystycznym świstem. — Zgadzam się z Tobą, że w praktycznie wszystkich przypadkach takie poświęcenie jest pozbawione sensu. Wydaje mi się jednak, że we wrażliwych umysłach budzą się tak silne emocje, że nie musi widzieć swojego dziecka, aby mieć z nim nierozrywalną więź. Zakończyła w końcu, wzruszając delikatnie ramionami. Ciężko było się jej odnieść do sytuacji, w której nigdy nie była. Zawsze matka powtarzała jej, że miłość do potomka jest bezwarunkowa, bo to jedyna więź krwi, jaką mamy. Mąż czy partner nigdy nie będzie częścią nas samych w takim stopniu jak dziecko. Nie chciała jednak dłużej się zastanawiać ani nad tym, ani nad animagami i ciążach ze zwierzętami. W pewien sposób Neirin sprawił, że chęć nauki tej umiejętności jej uciekła, na szczęście trwało to raptem ułamki sekund. Za mocno kochała transmutacje, a nie było większego osiągnięcia w tej dziedzinie niż przemiana własnego ciała w zwierzęce. A ruda zrobi wszystko, aby to osiągnąć, niezależnie, jak wiele pracy będzie musiała w to włożyć. Zapowiadały się bardzo intensywne wakacje. Przyglądała się jego dłonią, wzrokiem pozbawionym współczucia czy obrzydzenia. Naturalnie, ot, tak, po prostu. Cały czas bawiła ją ta różnica rozmiarów i wzrostu, która ich dzieliła, tak bardzo pokazana w dłoniach. Podniosła na niego wzrok, przekręcając głowę w bok, gdy cofnął rękę i odwrócił się, unosząc do góry. Miała wrażenie.. Nie, była pewna, że na zwykle obojętnej twarzy młodzieńca wykwitło coś, czego nigdy wcześniej nie wiedziała. I wprawiło ją to w tak wielkie zaskoczenie, że zamilkła na chwilkę, odpływając do pułapki własnych myśli. Potrafił jednak pokazać coś innego niż suchą akceptację stanu rzeczy! Ten malutki błysk w jego szarych, nieco kocich ślepiach. Zagryzła dolną wargę, zaciskając dłoń w pięść i kładąc ją na swoim udzie. Jej wewnętrzny rycerz bardzo mocno próbował przebić się i dojść do głosu. Wlepiła wzrok w jego szerokie plecy, zatrzymując go gdzieś na ramionach. — Wydaje mi się, że dla każdego prawda wygląda trochę inaczej, borsuku. — odparła cicho, aczkolwiek dość pewnym głosem, nie ruszając się z miejsca. Nie miała mu oczywiście za złe, nie tworzyły się w niej chore pretensje i poczucie urazy. Była ostatnią osobą w tej szkole, która takich emocji doświadczała, no, może poza pozbawionym emocji — w teorii - Neirinem, który klęczał przed masywnym regałem, uginającym się od książek. Tragedii może i nie zapobiegł, nosił blizny na ciele, w sercu i w umyśle, jednak z pewnością nie był słaby. Dowodem było to, że żył. Miał dość siły, aby przetrwać, a to wymaga od człowieka najwięcej. Nie czas jednak ani miejsce był na tak prywatne i delikatne rozmowy, praktycznie się nie znali. Nie chciała wchodzić na grząski grunt, do którego nie miała prawa wstępu. Używał takich pięknych porównań do biżuterii, którą przecież Nessa tworzyła i jeszcze nie mówił ich na głos, cóż za marnotrawstwo. — Lubię. To prawda! Nie ma nic piękniejszego niż widok ukazującego się spod brudu i kurzu pięknego, czystego srebra. Lubisz biżuterię? —odparła pogodni, uśmiechając się i zaciekawieniem wędrując za nim wzrokiem. Aż zbladła, gdy wyprostował się i stanął, a ona siedziała niczym ten karzełek na tej podłodze, mając wrażenie, że złamie sobie kark, odchylając głowę do tyłu. — Automaty? To jakiś instrument? Klawisze...? Coś jak fortepian? Odparła zaintrygowana słowem, którego użył. Lanceleyówna jak przedstawicielka jednego z najstarszych rodów w Wielkiej Brytanii, miała bardzo słabe pojęcie o mugolach i ich wynalazkach. Wszystko to jednak wzbudzało w niej ciekawość i fascynację, zmuszając do rozmyślań, jak oni właściwie stworzyli tyle cudownych przedmiotów bez magii? Czując, że wcale się jej ta pozycja nie podoba, podniosła się zgrabnie i wyprostowała, stając na chwilę na palcach, aby poczuć się wyższa. Nawet w koturnach tkwiących na jej stopach miała metr i sześćdziesiąt pięć centymetrów, co przy sięgającym chmur Neirinie wydawało się niczym. Westchnęła cicho, przenosząc wzrok na regały. Tak, była nawet czasem inteligenta i była rycerzem, to jej wzrostu poskąpiła. Gdy ruszył Ayase z barków, powędrowała za nim wzrokiem, robiąc pół kroku w przód — nadal jednak zachowywała bezpieczną odległość, a dłonie splotła za plecami. Na jego pytanie ożywiła się nieco, a orzechowe ślepia zabłysnęły pełne podekscytowania. — Uwielbiam! Są cudowne! Przynoszą mi szczęście! Zawsze chciałam mieć jednego. Łaaaa... Jesteś całkiem poetą, wiesz? Lubię Cię. — zaczęła z uznaniem na porównanie piór do wód oceanu podczas sztormu i nawiązanie do delfinów. Skrzyżowała ręce pod biustem w zamyśleniu, stojąc obok niego i lustrując wzrokiem tytuły książek znajdujące się na ich grzbietach.— Myślę, że mogą być nimi zafascynowane. Czy patrząc od dna, nie wygląda wzburzona powierzchnia oceanu ciekawie? Myślę, że możemy sprawdzić i tu, i tu, chociaż stawiałabym jednak na mniej dostępne miejsce. To wielki dar, ta wężoustość. Jak nie będzie w dziale o stworzeniach, to może księgi zakazane dla uczniów? Dodała nieco przydługo, stojąc nieco za nim i po jego lewej stronie, zadzierając głowę, aby spojrzeć na jego twarz. A raczej jej profil. Teraz przynajmniej złamanie karku jej aż tak nie groziło, chociaż nadal był tak absurdalnie wielki. Przerastał regały? — Też piłeś dużo mleka, jak byłeś mały? Słyszałam, że tak się robi, żeby urosnąć, o taaaaki!— zapytała jeszcze poważnie. Miał pojęcie o mugolach, znał odpowiedź! Nie omieszkała do tego wyciągnąć ręki, najwyżej jak potrafiła, wspinając się na palce. Chciała w ten sposób zademonstrować mu, o czym mówiła, chociaż nie była pewna, czy sięgnęłaby palcami do czubka jego głowy.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
To dość zaskakujące, że się zgadzali. Nie posądziłby o to kobiety. Zazwyczaj też ludzie mieli odmienne zdanie od niego z jakiejś dziwnej zasady. Albo całkowicie zrozumiałem zasady? Niewielu potrafiło spojrzeć na problem w sposób obdarty z emocji. Tok rozumowania Neirina podszyty jest chłodną logiką. Nie daje się panice, nie odczuwa sentymentu. Oczywiście, wyjątkiem są tu naprawdę bliskie mu osoby. Acz nie jest wykluczone, że w odpowiednich okolicznościach i je byłby w stanie poświęcić, gdyby tylko to wydało się najodpowiedniejszym rozwiązaniem. Całkowity obiektywizm. W tej kwestii można mu zaufać. Faktem jest jednak, że rozmawia z kobietą. Te z natury są bardziej wrażliwe, stanowiąc równowagę w świecie dla racjonalnych mężczyzn, co też Nessa mu wypomniała. Równowaga winna byś zachowana. Zwrócił zatem na nią wzrok, przyglądając się uważnie oczom i twarzy. Informacje mu się nieco nie zgadzały. Była zbyt żywa na tak bezuczuciowe podejście. Ale jednak nosiła na piersi srebrnego węża, a to już o czymś świadczy. Uczniowie Slytherina zdolni byli do poświęceń na drodze do sukcesu. Uznał, że tak samo jest w przypadku Nessy. Równowaga może nie została tak całkiem zaburzona. Jak rodzicielka rudej wpajała jej, iż ważna jest rodzina, tak ojciec Puchona powtarzał mu, iż niewielkie znaczenie mają więzy krwi. Tych się nie wybiera i nie można zmienić. Z kolei przyjaźnie zawierane są świadomie i po przejściach, kiedy ma się pewność że na drugiej osobie da się polegać. Nie ciągnął tematu, jednak przekręcił lekko, może nieco psio, głowę w bok. Wielkoludzie? Cóż... W porównaniu z Nessą istotnie był wysoki. Szczególnie, kiedy siedziała na posadzce, a on patrzył na nią z góry. - Ściąganie brudu z czegokolwiek przynosi satysfakcję z własnej pracy. Tak myślę - może się mylić. Czasem trudno nazwać mu nawet te emocje, które czuje. - Praca fizyczna pozwala odpocząć umysłowi i ciału. Zamyślił się. Lubi biżuterię? Chyba nie. A może? Trudne pytanie. Czy on w ogóle cokolwiek lubi? - Lubię budyń - poziom wypowiedzi niemalże jak "lubię pociągi". - I noszę zegarek. To się liczy jako biżuteria? Nie jest na baterie. Bateria to takie coś, co trzyma energię. I ta energia porusza wskazówkami - zaczął, rozumiejąc, że ona nie ma nic wspólnego z normalnym światem. - Ale tutaj jest takie wahadełko i jak ruszam ręką, ono się obraca i naciąga sprężynę. Siła naciągu sprężyny porusza wskazówkami. Są też takie, gdzie nakręca się koronkę. Ten jest chyba łatwiejszy - pokazał jej zegarek na nadgarstku lewej ręki. - Automaty to takie trochę zdjęcia, ale możesz w tę zdjęcia ingerować. Też się rusza, ale rusza się tak, jak chcesz. I możesz walczyć z potworami albo ścigać się. Każdy automat jest inny. Ma inną grę, czyli zdjęcie - mugoloznawstwo w wydaniu Neia. Poetą? Przekręcił teraz głowę w drugą stronę. - Nigdy nie pisałem wierszy. Ale znam parę - uniósł spojrzenie w sufit i zacytował walijski dwuwiersz jednego zapewne bardziej znanego poety, zanim wzruszył ramionami. Chciał coś jeszcze dodać, ale zrezygnował i ruszyli w stronę działu ze zwierzętami. - Jeśli kiedyś będzie sztorm, skoczę sprawdzić - dosłownie i w przenośni. To w jego stylu, aby wziąć skrzeloziele i rzucić się w morze z klifu w czasie burzy. Po co komu w życiu bhp czy inne tego typu. Stanęli między regałami książek o zachowaniu gumochłonówci karmieniu pegazów. Odwrócił wzrok, aby przeglądać tytuły. Nie wiedział nawet, czego szuka. Wężoustość dla idiotów? Podstawy wężoustości? Wężousty w dwa tygodnie? I ty możesz zostać wężoustym? To chyba aż tak banalne nie będzie... Chyba. Zatrzymał się, słysząc wypowiedź o mleku. Spojrzał znowu na nią. - Tak. Głównie owczego, ale też koziego. Mieliśmy dużo owiec, a sąsiad kozy, więc się wymienialiśmy. Dawał nam mleko i ser za wełnę i mięso. Ale też czasem brał owcze mleko, jak chciał. Kozie jest bardzo słone. Nie mieliśmy krów, więc niezbyt lubię krowie mleko. Nie takie z butelki przynajmniej. Ale takie tłuste jest dobre - wykład na temat mleka... Widząc zaś, że wyciąga rękę, niewiele myśląc schylił się, dając położyć sobie rękę na głowie. Pat. O to jej chodziło?
Była dziwnym stworzeniem, gdy chodziło o tok myślenia i postępowanie. Bardzo trudno było przewidzieć, co powie lub co zrobi, bo sama nie wiedziała, dopóki faktycznie nie znalazła się w konkretnej sytuacji. Zawsze starała się działać w zgodzie z samą sobą i chociaż troszkę z logiką. W przypadku, gdyby dziecko i tak miało umrzeć po jej śmierci, jaki byłby sens takiego poświęcenia? Żaden. Umarłaby ot tak, po prostu, chcąc zaspokoić dziwne wyobrażenie matki idealnej. Nessa bardzo kochała życie i z pewnością nie rozstałaby się z nim tak łatwo i głupio, nie za darmo. Nie wiedziała, że w głowie puchona mogą snuć się tak głębokie przemyślenia, a tym bardziej tak zdrowe i zimne podejście do sprawy, chociaż znany był ze swojej obojętności i braku emocji. Ciekawe, czy gdyby on sam znalazł się w tak skomplikowanej sytuacji, byłby w stanie zrezygnować z poświęcenia się dla drugiej osoby? Lanceleyówna wiedziała, że pod wpływem chwili bardzo łatwo jest podjąć głupie decyzje, więc starała się przed tym bronić rękoma i nogami, chcąc zapewnić sobie spokój ducha i bezpieczeństwo wewnętrzne. Gdyby ruda potrafiła czytać w myślach, zgodziłaby się, że równowaga musiała zostać zachowana. Wierzyła w teorie dobra i zła, podobnie jak w swoje czerwone, ukochane nici, chociaż nie przyznawała się do tego na głos. Bo i po co? I tak pół szkoły miało ją za irytującą wszę lub wiewiórkę, a gdyby dołożyć do tego filozoficzne gdybanie, to już nikt nie chciałby w ogóle z nią rozmawiać. Dziewczyna była dziwnym wężem, teoretycznie wpasowującym się w kanony obrane przez Salazara, a jednocześnie tak się różniącą. Polegała na rodzinie, jednak nie tak bardzo, jak na samej sobie. Była typem człowieka, który sam wolał załatwiać wszystkie sprawy, decydować i być liderem, jak oddawać innym swoje obowiązki i powinności. Przyglądała się mu chwilę, badawczo lustrując jego lico swoimi orzechowymi ślepiami — wyglądał na personę, która potrafiłaby być dobrym przyjacielem, pomimo pewnych braków w palecie emocji. Westchnęła cicho, odganiając od siebie te myśli i nie zawracając sobie głowy tematami, na które wpływu mieć nie mogła i nie chciała. Nie potrafiła stwierdzić, jak dalej potoczy się ich relacja, więc po co gdybać? Będzie, co ma być. Kąciki ust mimowolnie drgnęły jej ku górze. — Masz rację, a do tego uspokaja. Mam wrażenie, że oczyszczając przedmiot, to i sobie pomagam. —zaczęła ze spokojem, nieco ciszej niż poprzednio. Poprawiła materiał ubrania, wygładzając go rękoma i wpatrując się gdzieś w przestrzeń przed sobą, co nie trwało jednak długo. Spojrzenie zaraz uciekło jej w stronę pięknej Ayase. — Więcej styczności mam z pracą umysłową niż fizyczną. Muszę jednak przyznać, że lubię pracować czy to w barze, czy w muzyce, chociaż to pewnie nie ten typ zajęć, które masz na myśli. Nigdy nie miałam okazji spróbować czegoś więcej.. Kontynuowała, wzruszając delikatnie ramionami. Zdawała sobie sprawę, że rody czarodziejskie o czystej krwi mogą być uważane za nieco ułomne, zwykle wyręczając się skrzatami lub zatrudniając od czegoś ludzi. Ślizgonka jednak nie bała się wzywań i chętnie podejmowała próby różnych zajęć, chcąc się wszystkiego nauczyć i nie być jakąś życiową ciamajdą. Świat mugoli też chciałaby lepiej poznać i zrozumieć, chociaż nigdy nie wypowiedziała tych słów na głos. Może było jej głupio? Zabawne, a to zwykle innym było głupio. Z jej ust uciekło "huh", gdy usłyszała o budyniu. Jego poważna twarz o wyraźnych rysach, opatulona kosmykami rudych włosów i ton, którego użył, sprawiła, że nie mogła się cicho nie roześmiać. Unikalne z niego stworzenie. Przeniosła spojrzenie na zegarek, który jej eksponował, kiwając jednocześnie głową, że jak najbardziej ozdoba ta zalicza się do biżuterii. Ludzie mieli ją za mądrą i obeznaną, jedną z największych kujonów w szkole, a teraz? Teraz słuchała puchona z uwagą, starając się nadążyć i zrozumieć to, o czym właściwie jej opowiadał. Cały mechanizm funkcjonowania zegarka wydawał się jej strasznie skomplikowany. — To idealna dla mężczyzn biżuteria, dużo lepsza od pierścieni czy wisiorków. Chciałabym kiedyś zrobić sama zegarek! Bateria.. Takie użyteczne, nie? Te energia ma formę cielesną? Czy wstrzykujesz ją jakoś w przedmiot? —powiedziała z zainteresowaniem, podchodząc i przyglądając się jego nadgarstkowi, palcem dotykając przedmiotu. I niby gdzie ta cała bateria miałaby być schowana? Skoro coś napędzała, była energią, to przecież musiała być duuża! Chociaż jego egzemplarz jej nie posiadał, nie mogła powstrzymać się od szukania odpowiedniego miejsca wzrokiem. Musiała przyznać, że Neirin dobrze tłumaczył. Oparła jedną dłoń na biodrze, zaciskając nań palce i zadzierając nieco głowę, aby spojrzeć na twarz swojego towarzysza.— A co jak naciąg będzie zbyt duży? Pęknie? Ingerować w zdjęcia? Łaaa, mugole i ich wynalazki są niesamowici! Chcę takie zdjęcia z potworami! Mogę z nimi walczyć, jak chcę? Pięściami? Dużo jest takich automatów? Wchodzisz do nich, żeby grać? Też lubię budyń. Złapała oddech, wpadając w delikatny słowotok. Widać jednak było po jej twarzy i grasującej po niej kontemplacji, że jest zainteresowana tematem i ciekawa tego, co Vaughn wiedział o tym drugim, tak tajemniczym dla niej świecie. Oczywiście, ojciec czasem zabierał ją do Londynu, jadła trochę ich jedzenia i znała muzykę, którą swoją drogą uwielbiała — niewiele jednak więcej. Ah no i bardzo chciała mugolskie prawo jazdy! Zastanawiała się właśnie nad tym, w jaki sposób przenoszą człowieka do takiego automatu, aby walczył z potworem, kiedy to chłopak zacytował dwuwiersz, sprawiając, że kiwnęła głową z uznaniem. O poezję też by go nie podejrzewała. Lubiła, gdy ludzie ją zaskakiwali, jeszcze bardziej wychodząc poza schemat. Ruszyła za nim, wciąż rozbawiona i zdziwiona różnicą ich wzrostu, musieli wyglądać razem naprawdę komicznie. Plus był jednak taki, że jakiejkolwiek by sobie puchon partnerki na bal czy inną okazję nie znalazł, mogła ubrać dowolne obcasy. — Hmmm... Lubisz czytać poezję? —zapytała jeszcze, zainteresowana. Rozglądała się dookoła, wyłapując tytuły tkwiących na regałach książek. — Zmienisz się w delfina? Jesteś animagiem? Zmarszczyła nos i czoło, momentalnie odwracając głowę w jego stronę. Zlustrowała jego twarz wzrokiem, krzyżując ręce pod biustem i zaciskając palce na ramionach. Byłoby dobrze, gdyby był — pomógłby jej spełnić marzenie. Wiedziała, że jej poziom wiedzy z transmutacji jest wystarczający, aby podjąć próbę. Znała prawa, tabu oraz zasady panujące w tej dziedzinie, a także posiadała cudowną księgę z działu zakazanego. Jedyne, czego jej brakowało obecnie, to czas. Egzaminy jednak były priorytetem. Nie mogła opuścić się w nauce. Coś jej mówiło jednak, że towarzyszący jej rudzielec wcale nie żartował i naprawdę byłby skłonny to sprawdzić. Musiał być odważny i dobrze pływać. Nessa nie czuła się najpewniej w wodzie, więc pomimo ciekawości, pewnie by odpuściła. Może pływanie tez powinna we wakacje poprawić? Stanęli, zabierając się do poszukiwań. Żaden tytuł jednak nie pasował, nie wskazywał nawet w najmniejszym stopniu na treść o wężoustości. Było za to sporo o smokach, hipogryfach i nieśmiałkach — te ostatnie sprawiły, że uśmiechnęła się pod nosem. Czując na sobie jego spojrzenie, które z pewnością sprowokowało poprzednie pytanie, wzruszyła niewinnie ramionami, a powaga nie uciekała z jej drobnej, bladej buzi. Słuchała go z ciekawością, kiwając okazjonalnie głową, aby nie miał ku temu wątpliwości. Gdy się nieco nachylił i go patnęła, zrobiło się jej jakoś lepiej. Nie czuła się już taka malutka, chociaż miała wyrzuty, że tak mocno musiał się schylić. I miał miękkie, przyjemne w dotyku włosy. — Dobre jest owcze mleko? Nie piłam nigdy! —powiedziała z tym swoim nieodłącznym w tej konwersacji, zaciekawionym spojrzeniem. Raz poruszyła palcami u dłoni, mierzwiąc mu włosy, nie mogąc się powstrzymać. Opadła na całe stopy, czując, jak cierpną jej palce u nóg i rozluźniła dłonie, opuszczając je wzdłuż ciała. — Jadłam tylko ser z koziego mleka, pić to też nigdy nie piłam. Aaaa! Więc i w praktyce znasz się na hodowli zwierząt? Owieczki są przesłodkie. Wiesz, że nie mogłabym zjeść swojego zwierzęcia? Co znaczy, że tłuste i nie z butelki? Przecież tam też jest chyba całkiem tłuściutkie.. Dobre do kakao. Je też lubisz jak budyń? Znów wpadła w delikatny słowotok. Temat jej odpowiadał. Jej dom znajdował się na obrzeżach Doliny Godryka, mieli sporo terenów i w przeszłości nawet myśleli o jakiś zwierzętach, jednak ostatecznie rodzice odpuścili. Zawsze podobała się jej praca farmerów i to, co otrzymywali w zamian od zwierząt czy matki ziemi. Natura zawsze szanowała dobrą i ciężką pracę, a przynajmniej Nessa w to wierzyła, chociaż nigdy nie miała ku takiej okazji. Sery lubiła jednak bardzo, podobnie jak ciepłe mleko czy gorącą czekoladę, które Migotka często w nocy przynosiła jej do pokoju, gdy miała wolne od baru i mogła się uczyć. Pomimo tego, że pochodzili z dwóch różnych światów, wydawało się jej, że idzie im naprawdę nieźle. — A konie? Miałeś konie? Umiesz jeździć konno?—zapytała, jeszcze zanim zdążyła ugryźć się w język. Miała nadzieję, że go nie zabije swoją głupotą i brakiem informacji na temat rzeczy, które dla niego wydawały się wiedzą z zakresu podstawowego.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Neirin przyzwyczajony był do słuchania paplaniny. Liam gadał cały czas. Natłok słów nie przeszkadzał rudzielcowi, problem powstawał jednak w momencie, w którym wyczuł, że druga strona pragnie odpowiedzi. To nie było byle retorycznie gadanie Rivaia. To były pytania, na które Nessa pragnęła uzyskać odpowiedź. Uczucie może trochę nowe. Nikt do tej pory nie interesował się aż tak rudzielcem ani mugolskimi sprawami. Większość czystokrwistych rodów mało zwracała uwagę na owe aspekty, traktując je tylko jako obowiązek. Przedmiot do odhaczenia w toku nauczania. - Żadna energia nie jest cielesna - zaczął, ale nie wiedział, jak to wyjaśnić. Temat był trudny nawet dla zwykłych, szarych ludzi, a co dopiero Nessy. Miał wrażenie, że ruda jest na poziomie dziecka. Żeby zrozumieć działanie baterii, należy sięgnąć po chemię i fizykę. Coś, o czym czarodzieje nie słyszeli. - To... Najprościej chyba będzie ci to zrozumieć, jakby to był magiczny przedmiot. Taka broszka albo pierścień. Emanuje energią magiczną, tak? No to bateria emanuje energią... mugolską - z braku laku dobry i kit. Czuł, że dziewczyna jest zainteresowana i pragnie poznać odpowiedzi, więc musiał odszukać jak najprostsze dla niej wyjaśnienie. - Nie da się za mocno naciągnąć. Wtedy po prostu się blokuje - oczywiście, że zegarmistrzowie pomyśleli i o tym. Zaraz po tym pokręcił głową. - Dużo, ale nie wchodzisz w nie ty, tylko jakby robisz sobie taką postać. Wyobrażenie ciebie w tym zdjęciu. I kierujesz nim naciskając strzałki. Jak w lewo, to postać idzie w lewo. Jak w prawo, to idzie w prawo. I są guziczki od atakowania. Szkoda, że w szkole nie działa prąd. By pokazał jej, na czym polegają gry. Jeśli ta znajomość nie urwie się za moment - a czuł, że prawdopodobnie chwilowa fascynacja dziwnym wielkoludem szybko opadnie - kiedyś może przyniesie jej game boya czy inną, prostą konsolę na baterie. Nic innego tu nie ma prawa bytu. - Eh? - Zatrzymał się, kiedy stanęła przed nim. - Sądzisz, ze delfin do mnie pasuje? - Czy to nie jest przypadkiem tak, że zmieniasz się w zwierzę, jakie oddaje Twoje wnętrze i osobowość? Obawiał się, że wesołe, zabawne i inteligentne delfiny znacząco odbiegają od jego osoby. - Delfiny potrafią gwałcić samice nawet innych gatunków. Oceniasz mnie przez pryzmat tamtych rozważań? - Przyjrzał jej się uważnie, acz próżno było szukać na jego twarzy oburzenia czy złości. Jedynie obojętność. Ma go za gwałciciela, to ma. Tyle w temacie. Wrócili do poszukiwań, acz po pewnym czasie, w jakim chłopak zdążył tylko przekartkować jedną pozycję, Nessa ponownie się odezwała. - Ja lubię. I tak, znam się. A mleko z butelki jest bardzo chude. Mleko od krowy, jak zostawisz na trochę, rozdziela się. Na górze zbiera się śmietana, możesz ją wziąć do sałatek. A to, co na dole zostanie, jest do picia. Albo możesz pić jeszcze zanim się rozdzieli, takie świeżo dojone - wyjaśnić, zanim wrócił do przerzucania kartek. - Nie wiem - nie potrafił ustosunkować się do kakao. - Chyba? Wieczorem zimą dobrze jest się nim rozgrzać - tego był pewny, że świetnie przegania zimno. Pokiwał głową na ostatnie pytanie. - Był jeden koń. Ale pociągowy. Nie nadawał się pod siodło, nie reagował na nic poza "wio" i "prr". Dało się na nim jechać na oklep, tyle, że bardzo ignorował jeźdźca. Po konie pod siodło szliśmy do innego sąsiada. Miał kilka wyuczonych - odłożył książkę i zabrał się za następną. Potem kolejną. I jeszcze jedną. Długi czas panowało milczenie, w którym przedzierał się przez sterty książek. Niestety bezskutecznie. Nic. Zatrzasnął ostatnią, czując, jak ogarnia go znużenie. - Zbliża się pora kolacji - zauważył, patrząc po oknach. Niebo zażółciło się, zwiastując zbliżający się wieczór. Ayase też był była znużona czasem poza klatką i robiła się nieco nieswoja. Wyczuwał jej spięcie. Tak długie wycieczki jeszcze jej nie służą. - Wracamy? Nic tu nie ma - zerknął na Ślizgonkę. - Zostaje dział zakazany. Ale to innym razem.
Nie wyglądał na gadułę, chociaż rudej niezbyt to przeszkadzało. Prawda była taka, że ona zwykle też słuchała, a nie się uzewnętrzniała. Problem przychodził wtedy, gdy schodziło na temat, w którym była słabsza i miała mniejszą wiedzę. Wtedy coś się przełączało, a ona miała tysiące pytań, które każdego byłby w stanie doprowadzić do szaleństwa i irytacji. Z pewnością samą siebie by zabiła, gdyby ktoś ją sklonował i postępował w taki sposób. Co zrobić, że mugoloznawstwo było tak ciekawe? Była pewna, że czarodzieje by nie wpadli na tak genialne rozwiązania, nieco uwstecznieni przez magię. Na twarzy Neirina nie było jednak złości, a tak charakterystyczna dla niego obojętność. Kiwnęła głową, na znak, że rozumie. Słuchała go z uwagą, przekręcając głowę nieco w bok i starając się nadążyć, chociaż tematy bardzo szybko się im zmieniały, nieco Lanceleyównie mącąc w głowie. Zmarszczyła wiec nos i brwi, unosząc dłoń i przykładając palec do ust, skupiając wzrok gdzieś w martwym punkcie jego koszuli. Energia mugolska? To było jakieś charakterystyczna dla nich źródło zasilania? Czy działało na wszystko? Czemu oni nie mieli takich magicznych baterii? Bo zrozumiała tyle, że były małe i przenośne. — Sprytne. Wszędzie możesz mieć energię taką jak oni! Baterie są małe, tak jak sobie to wyobrażam? Mają różne kształty i rozmiary? Przydałoby się coś takiego u nas! Na przykład do motorów, zamiast eliksiru napędowego. Przecież to byłoby takie użyteczne! Odparła nieco głośniej, niż chciała, zaraz jednak ściszając głos i rozglądając się dookoła, gotowa posłać przepraszające spojrzenie w razie, gdyby komuś przeszkodziła w nauce. Wiedziała, że powinni się tutaj zachowywać, to miejsce tego wymagało. Odgarnęła więc kosmyk włosów za ucho, dyplomatycznie milcząc i wlepiając w niego swojego duże, orzechowe ślepia. Rozwiązanie z blokadą zegarka też było ciekawe i przemyślane. Sprawiło, że chciała podjąć próbę zrobienia tej ozdoby samodzielnie, chociaż nie bardzo jeszcze wiedziała, jak się do tego zabrać. Poczyta. W wakacje będzie miała trochę czasu. Następnie opowiedział jej o automatach, co spodobało się jej jeszcze bardziej i poprosiła, tylko żeby kiedyś jej jeszcze o tym powiedział, a jeszcze lepiej — pokazał. Bardzo chciała spróbować wcielić się w jakąś postać i wciskać strzałki, aby chodzić. Brzmiało to zabawnie i intrygująco. Łapała się na tym, że towarzystwo puchona sprawiało, że czuła się bardzo swobodnie, może nawet aż za? Miała wrażenie, że w przeciwieństwie do innych, on jej krzywego spojrzenia za tak durne zapytania nie pośle, a nawet jeszcze coś wytłumaczy. Gdy zapytał, czy delfin pasuję, wydała z siebie ciche mruknięcie, po czym pokręciła przecząco głową. Nie, wcale nie pasował. Pacnęła się w czoło ostentacyjnie, załamana swoim zaćmieniem mózgu, które z pewnością wywoływały przemęczenie, bezsenność i brak odpowiedniej ilości jedzenia i wody w ciągu doby. Nie miała czasu o siebie dbać, taki żywot kujonów tuż przed egzaminami. Zamrugała kilkakrotnie, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, zostawiając jedynie rozdziawione usta. Pokręciła szybko głową, sprawiając, że włosy przecinały powietrze ze świstem. — Nie! Oczywiście, że nie! Nie mam Cię za gwałciciela ani za delfina, ani niż z tych rzeczy. — uniosła jeszcze dłonie w obronnym geście, gdy jej twarz przybrała poważnego i przepraszającego jednocześnie wyrazu. Miała nadzieję, że tak nie myślał i uznał jej błyskotliwość za zwykłą wpadkę, która go nie zniechęci do spędzania z nią czasu. Chciała się odezwać, jednak zaczął mówić o mleku, więc znów milczała, słuchając z zainteresowaniem. Nie miała pojęcia, że takie mleko prosto od krowy można pić — nie przerabiali go w jakiś sposób? Było bezpieczne? Zdrowe? Czy chodziło mu o taką bitą śmietaną? Czemu dawał ją do sałatek? Bo przecież jak doiło się krowę, do jakby ubijało jej sutki. Była naprawdę zaintrygowana tematem, co chwilę marszcząc nos lub unosząc brwi, starając się przetłumaczyć wszystko z mugolskiego na czarodziejski, jednak wcale nie wychodziło. — Gdy spotkamy się następnym razem, to Ci powiem, do jakiego zwierzęcia mi pasujesz? Umowa stoi? — zaczęła w końcu, wracając jeszcze na chwilę do poprzedniego tematu. — Masz takie krowy w domu? Doisz je? Lubię Kakao. Wypijmy kiedyś razem, pogadamy o zwierzętach albo automatach na mugolskie baterie! Dodała jeszcze, zastanawiając się, jak dobre musiało być kakao z mlekiem prosto od krowy, pełnym śmietanki i piany. Czy byłoby bardziej kremowe i delikatne, czy zbyt gęste i picie go by irytowało? Kolejna seria pytań przemknęła jej przez głowę. Na wzmiankę o koniu, uśmiechnęła się nieco rozbawiona, wyobrażając sobie próby jazdy na niewyuczonym zwierzęciu kogoś, kto ma pewnie ze dwa metry i z pewnie dotyka nogami ziemi, siedząc na grzbiecie. Zawsze chciała pojeździć konno, nauczyć się. Nigdy jednak nie miała ku temu okazji. —Dobrze jeździsz? Tak, zgłodniałam. Zgodziła się, wzdychając cicho i podążając spojrzeniem w stronę okien, podobnie jak puchon, z którym miała okazję spędzić popołudnie. Wąż też wyglądał już na znużonego. Porozmawiali jeszcze chwilę, po czym wyszli z biblioteki i skierowali się w stronę lochów. Los chciał, że ich domy miały dormitoria obok siebie, więc Lance miała jeszcze okazję chwilkę go pomęczyć i zagadywać, obserwując przy okazji pytona. Nabrała chęci na zakup zwierzątka! Tylko co z nim się stanie, jak wyjdzie? Nie widziała swojej mamy w roli zwierzęcej niańki. Pożegnali się i rozeszli w swoją stronę. Nessa z pewnością była zadowolona z popołudnia i jeszcze bardziej zaintrygowana światem mugoli.
Wakacje i po wakacjach. Li jak zawsze bardzo cieszyła się na rozpoczęcie roku szkolnego. Nie wyobrażała sobie momentu kiedy przyjdzie jej pożegnać szkołę. Gdzie ona się wtedy podzieje? Mimo iż była studentem nie odważyła się na mieszkanie gdziekolwiek indziej jak Hogwart. Co z niej wyrośnie? Na pewno nie chciała zamieszkać sama, gdyby ktokolwiek inny się znalazł to mogłaby ponegocjować. Ale na ten moment było jej bardzo dobrze w Hogwarcie i nie miała zamiaru tego zmieniać. Z rodziną wakacje spędziła bardzo sympatycznie, wcale nie żałowała wyjazdu do Egiptu. Jeżeli było fajnie to trudno. Ale jakoś specjalnie nad tym nie rozpaczała. Już w pierwszym dniu po uczcie musiała udać się do biblioteki, uwielbiała to miejsce i bardzo ją uspokajało, a jednak adrenalina była ogromna i myślenie nad tym co będzie w tym roku szkolnym sprawiało zawroty głowy. Wiedziała, że im była dalej tym było coraz to trudniej. Ale była dobrą uczennicą więc jeżeli będzie miała czas nad siedzeniem nad książkami to powinna sobie spokojnie poradzić. Przywitała się ze swoimi znajomymi, chociaż zbytnio z nimi nie rozmawiała jedynie to na uczcie powitalnej. Na pierwszy odstrzał poszedł Daniel o którym często myślała na wakacjach. Ciekawe co u niego słychać. Ciekawe jakie ma teraz do niej podejście. Czy coś nadal do niego czuła? Być może tak, ale teraz trudno jej było to stwierdzić po tak długim czasie. Nie widziała go całe wakacje i nieco się za nim stęskniła, ale nie miała zamiaru napastować go w pierwszych dniach w szkole. Wiele razy była gościem w jego gabinecie, ale dzisiaj postanowiła sobie tego incydentu darować. Przyjdzie czas to się spotkają, widziała go na uczcie, ale zbytnio mu się nie przyglądała, żeby nie zaprzątać sobie niepotrzebnie głowy. A więc zawitała do biblioteki gdzie również było już kilkoro uczniów. Uwielbiała ten zapach książek, mogłaby tutaj siedzieć godzinami, a najlepiej zamieszkać. Wzięła jedną z lektur i zasiadła przy stoliku. Szczerze? Nawet nie wiedziała czy ta książka będzie jej się podobać czy też nie. Zwyczajnie chciała spędzić tutaj troszkę czasu. Była nieco przybita faktem, że zgubiła swojego puffka. Już w pierwszym dniu. Obawiała się, że go nigdzie nie znajdzie. Szukała już w wielu miejscach, ale nigdzie nie wpadła na żaden trop. Oparła brodę o dłoń i zapatrzyła się w książkę.
Biblioteka - wydawała się pozytywnym fragmentem - w skomplikowanych układach powracającej doń codzienności. Codzienności - powiązanej, już całkowicie ściśle z wykonywaną profesją, z ogromem obowiązków oraz imponującą sylwetką strzelistych wież szkoły - Hogwartu, pragnących jakby przebijać kopułę nieba. Wypełniana nieomal dzień po kolejnym, przemijającym dniu, wyryta niezmiernie dokładnie w pamięci rutyna, mogła przyprawiać o irytację - owszem, preferował czas wolny oraz pozostawanie w Londynie, chociaż - z drugiego punktu widzenia, uwielbiał kwestie wiążące się z nauczanym przedmiotem. Nie umiał ścierpieć jedynie samych dyżurów, w których rozpraszał znużenie w czas odbywanych spacerów, jednoosobowych wycieczek - przemierzania zawiłych, korytarzowych ścieżek (niekiedy przeplatanego spotkaniem - łamiących treści regulaminów uczniów). Poznawanie Hogwartu, w rutynie przerw oraz lekcji, było przyjemną nagrodą - podobnie, przyjemnym było zaszycie się w bibliotece. Od zawsze - niezmiernie chętnie zawierzał znaczne ilości czasu - lekturze książek, poszerzających horyzonty żądnego wiedzy umysłu. Owym razem - przechadzka pośród regałów była zupełnie niezobowiązująca i spontaniczna - kiedy już znalazł intrygujący tytuł, w pobliżu znajdowała się oczywiście znajoma jemu studentka. Byłoby niepoprawnym zignorowanie Puchonki; z dwojga złego, wolał ją wyrwać z objęć skupienia na przeglądaniu książki. - Dzień dobry - przywitał się najpierw, tonem cichym, wpasowującym się w kanon obecnych w tym pomieszczeniu restrykcji. - Jak minęły wakacje? - dopytał, bez zobowiązań; w końcu, jej imię oraz nazwisko nie zdołały się pojawić na liście uczestników wyjazdu - organizowanego przez szkołę.
Dość mocno zamyśliła się nie widząc, ani tym bardziej nie słysząc tego co dzieje się w okół niej. Całkiem się wyłączyła. Nie spodziewała się tego, że dzisiejszego dnia ktokolwiek będzie spróbował naruszyć jej spokój. Jednak myliła się. Gdy tylko usłyszała głos od razu go rozpoznała i leniwie uniosła głowę patrząc na mężczyzną. No tak, kogo mogłaby się tutaj spodziewać. Raczej uczniowie od razu nie lezą do biblioteki tylko zajmują swoje myśli tym co koleżanka robiła na wakacjach. Li nie lubiła takiego zachowania. Owszem, mogłaby porozmawiać na ten temat, ale z kimś na kim jej choć trochę zależy, a nie osobie, która podpiera ściany i czeka na zbawienie i jakiegokolwiek rozmówcę. Dlatego Li wolała się zaszyć w bibliotece i poczytać jakąś książkę. - Dzień dobry panie profesorze. - przywitała się z Danielem. Za bardzo nie wiedziała jak ma się do niego wzracać. Ich relacja była bardzo skomplikowana, poza tym nie widzieli się tyle czasu, że Li postanowiła zachowywać się normalnie, żeby znowu nie wariować na jego punkcie. Obawiała się, że i tak to ją nie minie, ale chociaż mogła przedłużyć swój spokój. - Nijak. Byłam w domu. Wśród mugoli, postanowiłam te wakacje spędzić z rodziną. - mruknęła do niego i wróciła wzrok na pergamin. Z pewnością Daniel mógł zauważyć, że Li zachowywała się nieco dziwnie. Była przybita i całkowicie niechętna do jakiejkolwiek konwersacji, ale Daniel poznał wiele jej zmiennych charakterów, więc mógł do tego zwyczajnie przywyknąć.
Szczerze ujmując - nie spodziewał się niezbyt zadowolonej reakcji; nie spodziewał się - nie w przypadku zadawanego pytania. Chociaż rok szkolny nieuchronnie narzucił każdemu schemat powtarzającej się codzienności, obowiązków - zarówno nauczycielom jak podopiecznym - temat wakacji zazwyczaj był wspominany przyjemnie, z pewnego rodzaju nostalgią. Sam Bergmann, mógł opowiedzieć o różnych chwilach spędzonych pośród upalnych terenów Meksyku, intrygującej odskoczni, bogactwa przyrody i tajemniczej kultury dawnych cywilizacji. Mógł - chociaż widział - że przecież panna Na nie posiada specjalnie ochoty, aby poruszać kwestie spędzonych ostatnio tygodni. Intuicyjnie wyczuwał pewną nieścisłość, wychwytywał jej niezbyt korzystny nastrój - chociaż niewiele mógł zrobić. Początkowo - zabrał jedynie książkę; intrygujący go tytuł z podstawy półki jednego z pobliskich regałów. Dzierżył już dzielnie lekturę w dłoni, opadającej swobodnie wzdłuż jego ciała. Postanowił mimo wszystko zapytać: - Chcesz o czymś porozmawiać? - Być może coś się stało? i miało związek bezpośrednio ze szkołą? Nie był on opiekunem domu - aczkolwiek żył dobrze, wolał nie zostać - ewentualnie - posądzonym o ignorancję. W przeciwnym razie nie zadałby tego pytania; brzydził się narzucaniem oraz drążeniem tematu - jeśli nie miała nastroju, nie miał zamiaru ją męczyć. Tym razem jednak - zapytał.
Pewnie Daniel był nieco zmieszany zachowaniem Li. Do tej pory to ona można powiedzieć biegała w okół niego, a teraz tak się zachowywała jakby nie chciała w ogóle na niego patrzeć. To wcale tak nie było, ale jednak rzeczywistość była taka, że psor mógł odebrać to w zupełnie inaczej. Opowieści o wakacjach naprawdę postanowiła przenieść na inny dzień, albo w ogóle wymazać z pamięci i nigdy do tego nie wracać. Owszem było jej dobrze w domu, ale kogo to interesuje? Bardzo się cieszyła, że nie była w Meksyku wolała siedzieć w mugolskim domu niżeli tam jechać. Pewnie mogłoby być super, ale nie czuła w tym roku takiej potrzeby dlatego nie pojechała. W domu czuła się dobrze mogła robić co jej się chciało. Wiele czasu też spędzała jako animag, choć dziwne to było jak nie wracała na całe noce do domu, a matka umierała z niepokoju. Ale przecież nie mogła jej powiedzieć prawdy. Niby miała zaufanie do swojej matki jak to każde dziecko, ale nie żyła w świecie magii i nie zrozumiałaby. Poza tym wiecznie się martwiła, a jej umiejętność mogłaby odebrać jako kolejny powód do nerwów. A przecież to tak naprawdę jest wielki plus i Li mogła schować się przed wrogami nie być sobą. Poza tym kto mógłby zaatakować drobną puchonkę? Do tej pory to jedynie koledzy ze Slytherinu mogą ją napastować i nie raz się to zdarzało, ale teraz na tyle była sprytna i na tyle mądra, że posiadała swoją różdżkę i regułki zaklęć, że bez problemu mogła ich zaskoczyć. Li zawsze starała się nie używać zaklęć przeciwko uczniom, ale wiedziała, że jak przyjdzie taka potrzeba to nie będzie miała innego wyjścia. - Ursus mi zaginął... - powiedziała do niego. Daniel nie raz słyszał o tym małym stworzonku i mógł się domyślić, że to przez niego dziewczyna się tak zachowywała. Wątpiła, aby psor na ten temat jej coś poradził, ale chciała żeby wiedział i tyle. Spojrzała na książkę, którą dzierżył w dłoni i sztucznie się zaśmiała. - Co kolejna książka o animagach? - zapytała z ciekawości. Chociaż ją ten temat powinien bardzo interesować to od jakiegoś czasu przestała studiować jakiekolwiek książki.
Niepokojące zdarzenia w szkole - nawet takiej jak dumny Hogwart - pnący się mimo przemijalności wieków - nie były niczym szczególnym. Włączając uprzykrzającą codzienność, obecność niechcianych zakłóceń - uzyskiwało się wyrazisty obraz prawdopodobnych niefortunności. Szczerze mówiąc - spodziewał się całkowicie wszystkiego, począwszy od prześladowań. Część czarodziejów pozostawała nadal zamknięta - skąpana w mniemaniu wyższości oraz zarazem niechęci, adresowanej do mugolaków. Sytuacja jednakże - okazywała się inna, kompletnie inna niż z góry zakładał Bergmann. Całe szczęście, Li postanowiła się z nim podzielić swoim powodem. Gdyby związała swoje usta milczeniem - wszystko przebiegłoby niewłaściwie; byłby bezsilny. - Ursus? - dopytał, usiłując sobie lepiej przypomnieć. Sowa? Nie. Ursus nie mógł być sową. - Tutaj, w Hogwarcie? - mimo wszystko dopytał. Nie był on odpowiednią osobą - aby dopomóc Puchonce w poszukiwaniach - chociaż kompletna oziębłość, również nie była najkorzystniejszym z wyborów. Osobiście, dotąd - nie odczuwał on wyjątkowej więzi z pupilem - miał tylko sowę, roznosiciela poczty, cholernego Krebsa - który z nieznanych przyczyn obdarzał go nienawiścią. Jedyną, szczególną więź - z żywiołem natury odczuwał, zaklęty w postaci kruka bądź podczas pełnych kontemplowania przechadzek. - Nie tym razem - przyznał z uśmiechem; książka pozostawała bowiem zbyt otulona dystansem, ażeby mogła dosięgnąć wzrokiem jej tytuł. Niemniej - dziedzina pozostawała trafna. - To książka o powiązaniu transmutacji z innymi dziedzinami. - Potrzebował jej do najnowszych, swych dydaktycznych planów; tego jednakże nie zdradzał - o wszystkim przekona się wkrótce, podobnie jak reszta studentów.
Czy Daniel jeszcze bardziej nie wyprzystojniał? Dopiero teraz doszło do niej, że chyba tak jak na niego spojrzała. Jednak nie miała najmniejszego zamiaru zaplątać sobie nim głowy. Wiedziała, doskonale wiedziała, że nie ma żadnych szans, więc po co miała zakładać sobie bzdurne nadzieje? Li wiele myślała na ten temat podczas wakacji, miała naprawdę bardzo dużo wolnego czasu, żeby to wszystko sobie przemyśleć i postanowiła nie wplątywać się w żadne więzi ze swoim nauczycielem. Gdyby tylko jej matka o tym się dowiedziała chyba zakazała by jej nauki w Hogwarcie, a tego by nie zniosła. Oczywiście oby dwoje zważali na to, żeby nikt się nie dowiedział i pewnie tak nadal by było, jednak nie dostawała żadnych znaków od Daniela dlatego postanowiła zwyczajnie poczekać i nie pchać się na siłę. Czasami miała wrażenie jakby psor spotykał się z nią, bo musiał. Owszem, były czasami takie dni, że naprawdę było jej cudownie w towarzystwie psora, ale to były małe wyjątki, chociaż je najbardziej zapamiętała. - Tak w Hogwarcie. Znaczy nawet sama nie wiem. Ostatni raz widziałam go w domu, ale byłam pewna, że brałam go ze sobą do szkoły. Teraz to już sama nie wiem... - mruknęła i westchnęła. Była zakłopotana, natłok myśli nie pozwalał jej na zidendyfikowanie przebiegu zdarzeń. Po krótkim namyśle po prostu dała sobie spokój. Jednakże gdyby został w domu na pewno ktoś z rodziny by jej o nim przypomniał, a tak się nie stało, więc zapewne zaginął w szkole, a tutaj znaleźć go będzie olbrzymim dokonaniem. - Chyba nie ma pan zamiaru zmieniać swojego przedmiotu nauczania...?! - spojrzała na niego nieco przestraszona. Czemu? Po prostu widziała go jedynie w tej dziedzinie którą aktualnie nauczał. Zresztą on sam wyglądał zafascynowany transmutacją więc nie wydawało jej się, żeby chciał zmienić przedmiot.
Pomysł na naukę. Jak tutaj zachęcić Gryfona do nauki? Sama nie wiedziała, w co się pcha, zaś materiał z podręcznika niespecjalnie wskazywał na to, żeby chłopak był pojętny na tyle, iż te zwoje mózgowe zaczęły po prostu współpracować. Nie zmienia to faktu, że zgodziła się tego podjąć, że zrobiła to z czystej uprzejmości; a może czegoś się sama nauczy? Każda taka lekcja, nawet prywatna, pozwalała jej bez problemów na lawirowanie między platformami, które sprawiały jej w pewnym stopniu nikłą, aczkolwiek zauważalną w psychice dziewczyny przyjemność. Jeżeli coś ją naprawdę intrygowało, trudno było ją zbyć od tematu, tudzież bez problemu pojawiła się w bibliotece, gdy to charakterystyczna, uspokajająca woń książek, natchnionych duchem czasu, dostał się do jej nozdrzy. Myślała, rozmyślała, czy przypadkiem nie popełnia błędu, starała się znaleźć wszelkie możliwe plusy, nie mogąc zaznać wiecznego spokoju; myśli, niespokojne, pełne strachu, uderzały o tamę stworzoną w umyśle. Gnała do przodu, jednak wróg zrobił już to dawno temu; wyprzedził ją, zawitał, zepsuł, pozostawił znamiona i blizny. Westchnęła cicho, sięgając po podręcznik znajdujący się w torbie - miała tylko nadzieję, że ów Eastwood się nie spóźni na tyle, żeby musiała samodzielnie studiować materiał bez jego pomocy. Nie oznacza to, że nie była miła; po prostu doświadczenie kazało jej od razu źle się nastawić do całokształtu przeprowadzanej przez nią lekcji. Nie byłaby pewnie zbyt dobrą nauczycielką, co nie zmienia faktu, że umiejętność zakładania masek zgodnie ze sytuacją była zarówno darem, jak i przekleństwem.
Franklin po wejściu biblioteki czuł się prawdziwie zagubiony. W zasadzie nie pamiętał, czy kiedykolwiek spędził tu więcej niż pięć minut - nie zwykł przesiadywać nad książkami, a miejsca, w których regały aż uginały się pod naporem ciężkich tomiszczy wręcz przerażały tego na co dzień odważnego Gryfona. Nic dziwnego, może w Quidditchu był kozakiem i potrafił się popisać, na polu naukowym był raczej mierny. Kiepski. Okej, beznadziejny - jeśli mamy już nazywać rzeczy po imieniu. Była jednak pewna bardzo mądra dziewczyna, którą przyuważył na którejś z lekcji. Notowała z zapałem, słuchała i wydawała się bez problemu skupiać na przebiegu zajęć, zupełnie jakby ją to interesowało. Franklin już wtedy nie potrafił powstrzymać się od pełnych podziwu spojrzeń, on z kolei wiercił się na krześle jakby miał owsiki i tupał nogami, nie mogąc doczekać się przerwy. Postanowił zaryzykować i po skończonych zajęciach poprosił ją o pomoc w zadaniu z transmutacji - i zgodziła się! Po cichu wierzył, że była to zasługa jego uroku osobistego. A ona też była niczego sobie... Rozglądał się po bibliotece z mało mądrym wyrazem twarzy, ciężko przyswajając informacje o otaczającym go świecie, aż w końcu zauważył ją przy stoliku jak czytała książkę. Przeczesał włosy palcami, przywdział na twarz zawadiacki uśmiech, po czym powolnym krokiem z wypiętą piersią podszedł do niej. - Wybacz spóźnienie, trochę się zgubiłem - rzucił na wstępie, nie kłamiąc (serio musiał pytać o drogę, w końcu od lat nie zaglądał w progi biblioteki). Chwycił silną ręką krzesło, wysunął je i jednym ruchem obrócił, by usiąść na nim okrakiem i oprzeć łokcie na oparciu. - Co tam czytasz? - zagaił z zainteresowaniem, mrużąc nieco oczy, by dostrzec tytuł z okładki.
Oczywiście. Nie każdy był doskonały we wszystkim. Również Rieux zdawała sobie sprawę z własnej nieudolności w niektórych tematach - jednak brnęła z materiałem jak szalona, nie stawiając sobie żadnych ograniczeń. Powoli także zaczynała karierę jako pałkarz w drużynie Quidditcha, tudzież można byłoby powiedzieć, że Winter należy do osób wyjątkowo wszechstronnych, posiadających czas na wszystko, nawet na naukę niesfornego Gryfona, który to jednak miał zaległości, jeżeli chodzi o transmutację; wczytując się w podręcznik, starała się pomóc znaleźć mu inne przykłady, albowiem swoje zadanie już posłała. Nie bała się w żaden sposób tego, iż jej plan nie wypali, poza tym trzymany przez nią materiał był bardziej przeznaczony dla osób zaawansowanych - kiedy to manufaktura kartki dała się zapoznać przez opuszki palców, wczytując się w Układ Okresowy Symboli Zaklęć Transmutacyjnych. Ewidentnie wyższy poziom, a raczej teoretyczny, albowiem transmutacja nie objawia się tylko rzucaniem czarów; również sam fakt istnienia różnych czynników wpływał na całokształt zaklęcia; nie bez powodu kojarzyła to wszystko, nie bez powodu miała przed sobą poziom rozszerzony, a nie podstawowy. Zaklęcia zaś trzymała w głowie, próbując się samodzielnie douczyć, rozwiązywać wzory, zajmować dysocjacją. - Spokojnie. - wypowiedziała prosto, nie lubiąc nadmiaru słów wydobywających się z jej własnych ust. Nie przepadała za niecelnym ich używaniem; była niczym strzelec, wyprawiona w boju oraz bezproblemowa, wykonująca rozkazy umysłu jak za dotknięciem (dosłownie!) czarodziejskiej różdżki. - Zaklęcia homogeniczne, niehomogeniczne, UOSZT, równania. Większość rzeczy, które uchodzą za wyjątkowo trudne. - wypowiedziawszy te słowa, skierowała spojrzenie zielonych tęczówek w stronę chłopaka, bez trudu analizując jego wygląd, nastawienie do wykonania zadania, chęć jakiejkolwiek współpracy. - Z podręcznika to transmutacji rozszerzonej. - oznajmiła prosto, zauważając to, jak chłopak począł siedzieć na krześle. Nie dziwiła mu się, poza tym niektórzy woleli jednak w ten sposób męczyć swój kręgosłup. Czemu postanowiła mu pomóc? Nie wiedziała, może chciała po prostu zwiększyć pozytywną opinię wśród uczniów, że wcale po tych wakacjach taka zła nie jest. - Temat zadania, które zadał profesor Bergmann - przeszła zatem do konkretów, nie widząc sensu przedłużania siedzenia bezczynnie - polega na wskazaniu związków między transmutacją a innymi dziedzinami nauki. - powiedziawszy te słowa prosto, nie mogła powstrzymać się od drobnego podniesienia kącika ust do góry. Lubiła lekcje z tym nauczycielem; wyjątkowo. Nie męczył, jednocześnie nie dawał żadnych luzów; wydawało się to być wręcz idealne, chociaż ostatnie wydarzenia, a przede wszystkim czyn Gryfonki znacznie przetestowały jego cierpliwość. - Bądź jej przydatności. - dodała pod koniec, od razu znajdując dość ciekawy sposób na wykorzystanie możliwości przemiany w zwierzę. - Istnieje jedna umiejętność, niezwykle przydatna. Pozwalająca przybrać postać zwierzęcia... Pamiętasz może jej nazwę? I jakie powikłania wynikają z niecierpliwej próby jej zdobycia? - zapytała się prosto, aczkolwiek podobnie do nauczyciela przepytującego ucznia. Animagia. Tak to się zwało, tylko czy on wiedział, skoro podobno był beznadziejny? Miała nadzieję, że tak. Jej pomysł był prosty - naprowadzić ucznia na rozwiązanie.
Franklina niestety natura obdarzyła w inny sposób. Innymi słowy kiedy Bóg dawał mózg i inteligencję, Frankie stał w kolejce po atrakcyjną otoczkę i to trzeba mu przyznać - aparycję miał naprawdę czarującą! Niestety jego ręce już takie nie były, zawsze miał wrażenie, że różdżka gorzej w nich leży niż w przypadku innych jego znajomych. Miał problemy z rzucaniem zaklęć, a panujące zakłócenia wcale mu zadania nie ułatwiały. Niepowodzenia w praktyce sprawiały, że bardzo niechętnie pochylał się nad teorią, bo przecież teoria mu dupska nie uratuje w sytuacji zagrożenia prawda? Transmutacja należała właśnie do tych dziedzin, których zrozumieć i załapać nie potrafił. Może zadanie od Bergmanna było proste, może dość oczywiste - on jednak nie miał pojęcia, jak się za nie zabrać. Zagaił ją o podręcznik, ponieważ pomyślał, że tak wypadałoby zacząć jakąś rozmowę z koleżanką. Nie był specjalnie zaciekawiony zakresem rozszerzonym z transmutacji - ba, w życiu na uszy nie słyszał wszystkich tych haseł, które mówiła Winter! - Jak serki - skomentował wszystkie te homogenizowane zaklęcia, po czym parsknął śmiechem, prawdopodobnie zbyt głośnym jak na panujące wkoło warunki. Nie speszył się jednak, nie należał do tego wstydliwego rodzaju chłopaków. Zamiast tego wyszczerzył się do Krukonki. Ta jednak przeszła do tematu zadania i Franklin musiał przez chwilę się skupić, by dobrze ją zrozumieć. Tak, tak, na papierze to pięknie wyglądało, w jej ustach brzmiało jeszcze piękniej, ale w umyśle Franklina nie zapalało ani jednej lampki. No bo jakie niby powiązanie z innymi dziedzinami miałby wskazać? Już ta przydatność podrzucała mu więcej pomysłów, aczkolwiek nie był pewny, czy jego wyobraźnia pokrywała rzeczywistość. Słysząc o zmianie w zwierzę zmarszczył na moment brwi. - Noooo... Na pewno jest coś takiego - przyznał, kiwając głową, ale w jego oczach czaiło się niezrozumienie. Kiedyś gdzieś tam pewnie słyszał o animagii, ale nigdy się nie interesował - sam fakt, że było to zagadnienie z zakresu transmutacji rozszerzonej, zniechęcał do jego zgłębiania. - No i co z tym? - spytał jeszcze, nie do końca łapiąc to naprowadzenie. Podparł brodę na dłoni, łokieć wciąż trzymając na oparciu krzesła i wbił w Winter spojrzenie swoich zielonych oczu, może nawet licząc, że dziewczyna po prostu podyktuje mu, co mógłby zapisać i wysłać Bergmannowi jako swoją pracę domową. A, bo on nawet jeszcze papieru nie wyciągnął.
Nie wiedziała, czemu postanowiła mu pomóc. W jej oczach był nikim innym jak kolejnym uczniem - nie oznacza to jednak, że każdego traktowała równą miarką; jako pomoc w zadaniu domowym starała się w pewnym stopniu znaleźć przykłady na tyle interesujące, ażeby jego mózg się nie przyfajczył z nadmiaru informacji. Niemniej jednak, ignorancyjna postawa Franklina została przez nią zauważona; być może odczytywanie mowy ciała nie należało do jej perełek, co nie zmienia faktu, że zwyczajnie ten miał w przysłowiowej dupie przedmiot, w którym to postanowiła mu pomóc. Aparycja być może wpłynęła jakoś na decyzję ofiarowania mu dłoni, dzięki której to udałoby mu się z jakiejś strony wybić w kierunku tego właśnie przedmiotu; nie zmienia to faktu, że niechęć do przyswojenia nawet najprostszych rzeczy odznaczała się po prostu idiotyzmem. Winter tolerowała ich, nie miała problemu z istnieniem mniej pojętych osób, ale to odrobinę przekraczało granice normalności. Westchnęła ciężko zatem, kierując spojrzenie charakterystycznych, zielonkawych oczu w stronę chłopaka. Piegowate lico przeszyły delikatnie zmarszczki świadczące o zamyśleniu; aczkolwiek nie będące w żaden szczególny sposób oznaką przenikalności doskonałości skóry. Ta i tak już miała na sobie zbyt wiele skaz, by mogła się nią chwalić, a w szczególności bliznami na plecach. Jakoś nie chciała, by prawda wyszła na jaw, już prędzej wolałaby, żeby inne rzeczy stały się widoczne na świetle dziennym. - Całkiem możliwe. - posłała mu nikły, aczkolwiek widoczny uśmiech. Była wręcz mistrzynią w manipulacji własnymi uczuciami, choć nie miała świadomości tego, jakim potworem się stawała, kiedy to ludzie widzieli jej całkowicie inne, odmienne od wnętrza duszy, oblicze. Nie przejmowała się tym jednak aż tak, albowiem dopóki panowała nad sytuacją, wszystko szło w porządku. Musiało, nawet jeżeli uwaga Franklina nie była blyskotliwa, aczkolwiek na pewno kreatywna. Oj, gdyby tylko potrafił tak zrobić z zaklęciami; na pewno byłoby to bardziej użyteczne niż puszczanie tych samych sekwencji. Może mówiła ładnie, może wyglądała jeszcze piękniej, jednak dla niej te wartości były zbyteczne, niepotrzebne. Zbyt długo się przyjechała na wybitnym wizerunku ojca oraz macochy, by oceniać ludzi tylko i wyłącznie po aparycji. - W związku - rozpoczęła prosto, aczkolwiek bez jakiegokolwiek jadowitego spojrzenia, być może zarzucając sieć niczym jakaś mniej lub bardziej obeznana łowczyni - z animagią, można wykorzystać ją na wiele sposobów.- postanowila podsunąć mu rozwiązanie, jednak nie widziała na razie sensu, skoro chłopak nawet nie notował. Chciała go poprowadzić, tak jak siostrę, dać odpowiedni znak świadczący o prawidłowości metod podjętych przez nią samą. Gdyby wydało się, że komuś zrobiła zadanie bez obeznania go z tym tematem, miałaby porządnie przerąbane w obronie własnej opinii. - Na chłopski rozum - rzuciwszy, wiedziała doskonale o naturze mężczyzn, ich chęci, ich niskich instynktów - gdybyś mógł się przemienić przykładowo w ptaka; jak wykorzystałbyś ów zdolność? - miała nadzieję, że go naprowadzi na rozwiązanie. Oby. Bo jest wyjątkowo cierpliwa. Na razie.
Przygnębienie Puchonki było rzecz jasna widoczne - dostrzegał nagle upadający nastrój, bez konieczności wnikliwych, trudnych do wyciągnięcia z niej obserwacji. Stawała się wówczas cieniem - dawnej, przewijającej się w codzienności siebie - pogodnej, aczkolwiek zawsze - wymykającej się, prosto - w ramiona bogatych marzeń. Wyróżniała się na tle innych; posiadała też talent do transmutacji - nic dziwnego więc, skoro zwróciła wcześniej uwagę Bergmanna. Nie taką ją zapamiętał - zapamiętał ją zgoła inną, niż była teraz. - Możesz zawsze spróbować, aby ktoś tobie pomógł. Nie znam się na stworzeniach, ale inni z pewnością posiadają tę wiedzę - oznajmił. Skoro zależało jej na Ursusie, powinna podjąć jakieś działania; sam Bergmann nie oferował wsparcia - nie leżało to bowiem w kwestii obciążających go obowiązków, ani tym bardziej - nie było w zasięgu umiejętności mężczyzny. Cromwell, nowy nauczyciel Opieki nad Magicznymi Stworzeniami - wydawał się zamiast tego dobrodusznym człowiekiem - chociaż, Bergmann już zdołał poznać jego odmienne oblicze. Dla uczniów - podobno był niemniej jednak w porządku. - Nie - zdziwił się, omal nie wybuchając serdecznym śmiechem; powstrzymał ową pokusę, za nic nie chciałby złamać bibliotecznego kodeksu - oczywiście że nic nie zmieniam. - Potwierdził. Jak mogła - uważać inaczej? Nie widział wszak siebie w żadnej, choć powiązanej roli - transmutacja od lat była pasją - była trwałą składową życia; towarzyszką przez lata. - Staram się jednak interesować czymś więcej niż transmutacją. Przykładowo, z pewnością ciebie ciekawią również inne przedmioty - dodał. Na pewno - sama lubiła coś więcej niż transmutację; przynajmniej - tak zwykł on dotąd uważać.
Dobrze wiedziała, że mogła się zgłosić o pomoc do innych uczniów, czy też studentów. Pewnie mogłaby to zrobić gdyby miała jakiś zaprzyjaźnionych, ale takowych nie miała. Większość z nich zwyczajnie o niej zapomniała i pewnie większość z nich już nie pamięta o jej magicznym stworzeniu. Poza tym nie chciała się narzucać. Mają przecież swoje sprawy, a nie będą uganiać się za jej zgubą. Powinna go pilnować i tyle. Daniel chciał pomóc, ale tak naprawdę nie mógł. Był nauczycielem i miał wiele innych zajęć jak uganianie się za jej pupilem. Może sam się znajdzie, albo i nie. Musiała przywyknąć do tej myśli, że może go już więcej razy nie zobaczyć. Może kupi sobie jakieś nowe stworzenie? Zawsze marzyła o kocie, w domu takowego nigdy nie miała, gdyż jej siostra miała uczulenie na sierść. Ale w Hogwarcie przecież mogła go mieć, prawda? Coraz bardziej nad tym rozmyślała i przestawała myśleć o swoim dawnym przyjacielu. Na każdego przychodzi czas, więc teraz przyszedł na niego i nie mogła nic z tym zrobić. - To dobrze, bo już się wystraszyłam. - powiedziała. Podziwiała Daniela za to, że był psorem z krwi i kości. Uczył transmutacji, a był nią sam. Był animagiem i to już wiele znaczyło. Sama Li wiedziała więcej o animagii niżeli większość uczniów. Być może dlatego Daniel się nią interesował? Może mu jakoś zaimponowała. Bo niby wyglądała na kruchą puchonkę, nic nie znaczącą, a jednak była animagiem i to z pewnością w oczach nauczyciela Transmutacji i obecnego animaga wiele znaczy. - Ależ oczywiście. Sama też fascynuje się Wróżbiarstwem... - oznajmiła. Jak mogła się nie interesować wróżbami skoro sama była dziwna, więc to mijałoby się z celem.
Niestety wrażenie, które odnosiła Winter na temat Franklina, było co najmniej trafne. Chłopak miał gdzieś wszystkie te trudne przedmioty - w ogóle podejmował się niezwykłego dla siebie trudu intelektualnego podejmując studia w Hogwarcie. Trochę przymusowo, trochę dlatego, że innej opcji zbytnio nie miał (jako że nie potrafiłby się pogodzić z jawną degradacją jego osoby ze stanowiska zawodnika w poważnej drużynie Quidditcha do jakiegoś pomywacza garów w gastronomii, bo chyba tylko tam by go do roboty przyjęli). Nie posiadał w sobie aż tyle samozaparcia i uporu, by brnąć i na siłę uczyć się rzeczy, które nie przychodziły mu z łatwością, w tak naturalny sposób jak choćby latanie na miotle. Czy wiedział o animagii? Owszem, słyszał, aż takim debilem nie był. Czy jednak uważał, że była jakoś przydatna? No... Chyba niekoniecznie. Może po prostu nigdy nie poświęcał na tyle dużo myśli tej umiejętności, by dostrzec płynące z niej profity? Zmarszczył brwi, słysząc jej dalsze słowa i pytanie, które jego zdaniem było bardzo naiwne. - No to jest oczywiste raczej, co nie? Latałbym - bo co innego robią ptaki? - powiedział, unosząc ręce w pytającym geście i wzruszając jednocześnie ramionami. Bycie ptakiem byłoby bardzo nudne zdaniem Franklina. Takie po prostu latanie po pierwsze musiało być niezwykle męczące, jako że przemieszczały się one przy użyciu własnych skrzydeł, więc zużywały na to całą masę energii. Do tego jakby się było małym ptakiem, można było paść ofiarą większych drapieżników. No i najważniejsze - będąc ptakiem nie można było grać w Quidditcha! Do jego umysłu z opóźnieniem dotarło, że właśnie samodzielnie podał jakieś zastosowanie animagii. Po kilku sekundach zupełnej ciszy wydał z siebie przeciągłą, bliżej nieokreśloną samogłoskę. - Aaaaa... I co, to tyle? Mam napisać Bergmannowi w pracy, że jak się jest animagiem ptakiem to można latać? - zapytał z niedowierzaniem wymalowanym na swojej przystojnej twarzy, aż nagle parsknął śmiechem.
Każdy pracował na siebie. I nawet jeżeli Franklin nie wykazywał inicjatywy do podjęcia się nauki (z jakiej racji, pyta się właśnie ona, zahaczając o miano absurdu, ów uczeń miałby dostać się na studia?), nie mogła sobie zaszkodzić. Cierpliwość miała wyćwiczoną, wyrafinowaną, nawet jeżeli w środku jej pogarda postawą gracza Quidditcha wzrastała z każdym momentem, to na zewnątrz była idealnie cierpliwa. Niemniej jednak tracił w błyskotliwych oczach Winter - o ile jej relacje nigdy nie były doskonałe, o tyle Eastwood, syn tejże rodziny, staczał się na samo dno. Słyszała gdzieś niedawno, że jego siostra wykazuje większą inicjatywę do nauki; być może nie jest to przypadkiem dziedziczne? Nie wiedziała, zatem nie postanowiła (jeszcze?) wrzucać całokształtu tego rodu do jednego worka. Nie zmienia to faktu, że jeżeli Franklin chciał zdać do następnej klasy, musiał się wziąć porządnie za naukę. Nie wyczuł, że chodzi o coś całkiem innego. - Ta umiejętność doskonale nadaje się do szpiegowania. - wypowiedziawszy, skupiła swoje tęczówki na podręczniku, który to gdzieś jeszcze zagrzewał swoje miejsce na stoliku. Przyszło jej pracować z wyjątkowo zamkniętym na naukę umysłem; jednocześnie zdawało jej się (być może słusznie?), że ów chłopak najchętniej chciałby, żeby wszystko zostało podane na tacy. No cóż. Chyba do tego się skłoni, skoro Gryfon nie ma chęci do współpracy na tej samej płaszczyźnie oraz platformie. A mógłby sam zrobić zadanie, gdyby tylko jego zwoje mózgowe wykazywały chęć do współpracy; otwarcie podręcznika z zaklęciami transmutacyjnymi nie było wyczynem iście trudnym. Przypasować odpowiednie sekwencje, zasięgnąć do odpowiednich obszarów umysłu. - Nie podał ilości przykładów - odpowiedziawszy prosto, nie mogła jednak ukazywać takiej ignorancji - najlepiej zaś, żebyś miał dwa. - dokończywszy, wzięła głębszy wdech, opierając się na otwartej dłoni; czy to z nudów, czy to z idiotyzmu Eastwooda. - Aqua Vini. - wyciągnęła z torby butelkę wody, która była jeszcze tylko i wyłącznie wodą. - Pamiętasz może, do czego służy? - zapytawszy się, wyciągnęła różdżkę, chociaż na razie nie demonstrowała tego zaklęcia, byleby nie podpowiedzieć wystarczająco. Po nazwie powinien jednak się ogarnąć, że to jednak zamienia wodę w wino. A może nie wie? Zobaczymy.
Nigdy nie zmieniłby transmutacji na inny przedmiot - była to jego pasja, życiowa - niezmienna wśród niemal czterech skończonych dekad. Koncentrował się przede wszystkim na jej aspektach, usiłował rozwikłać zawisłe w niej niejasności - poświęcał się poprzez lata szkoły oraz podjętych studiów - nierzadko wdrażał się w tę dziedzinę kosztami innych przedmiotów. Nie przejmował się jednak - należało mężczyźnie przyznać - bywał niezwykle uparty, pełen determinacji w dążeniu do swoich celów. - Niepotrzebnie - zakończył wobec tego ten temat; serdecznie, z delikatnym, goszczącym na jego twarzy uśmiechem. Niedługo później usłyszał drugi, preferowany przez Li Nę przedmiot - wydawał się dosyć zaskakujący. - Wróżbiarstwo nigdy nie było w moim przypadku po drodze - przyznał; co zabawne, nauczyciel wróżbiarstwa - Sidney Young, pozostał bezsprzecznie najlepszym przyjacielem Bergmanna. - W Trausnitz koncentrowano się na historii magii, chociaż i ona nie zawsze była pochłaniająca. - Ośmielił się podsumować. Nigdy jednakże nie zdołał uczynić historii magii swym drugim, lubianym najbardziej przedmiotem - obecnie, najbliżej wydawało się Bergmannowi do zaklęć. Podobnie, doceniał równie też artystyczną działalność - szczególnie fascynowały jego literatura oraz malarstwo. Usiłował ponadto - zgłębiać pod owym kątem dorobek kultury też niemagicznych.
Mimo iż była animagiem to jednak Transmutacja nie była przedmiotem, który uwielbiała, owszem lubiła, ale jednak nie uważała za rozsądne zmienianie zwierząt. To było dla niej okropne. Miała wrażenie, że te zwierzęta przez to cierpią. Jednak gdy pojawił się Daniel i to on prowadził ten przedmiot wydawało jej się jakby nieco bardziej go polubiła. Może nie tak polubiła przedmiot jak Daniela? No zdania są podzielone. Podobnie jak i Li. Może i nie wyglądała, ale była naprawdę bardzo uparta i dążyła do celów, które sobie wyznaczyła. Rzadko kiedy się poddaje, zawsze stara się cel uzyskać chyba, że przez to mógłby ktoś ucierpieć to wiadomo sobie wtedy odpuszczała. - To bardzo dobrze, bo jakoś nie wyobrażam sobie innego nauczyciela na pana miejscu. Można powiedzieć, że ma pan swój przedmiot wypisany na czole. - powiedziała posyłając mu lekki uśmiech. Naprawdę chyba by zrezygnowała z tego przedmiotu jakby go przejął jakiś inny nauczyciel. Bardzo dobrze się dogadywała z Danielem i przede wszystkim ufała jego słowom. To co on powiedział było dla niej jak przepowiednia. Wiedział co mówił i czego uczył, sam przez to przeszedł i tylko takiemu człowiekowi mogłaby bezgranicznie zaufać i tak właśnie było w przypadku Daniela. - Wiem, że nie wszyscy wierzą w te przepowiednie. W to, że można przeczytać przyszłość z fusów, czy też zobaczyć cokolwiek w kuli. Ja w to wierzę i pewnie dlatego ten przedmiot jest mi tak bliski. - mruknęła. Słyszała o nowym nauczycielu. Jednakże nie wiedziała, że on z Danielem dość dobrze się znają. Owszem, widziała ich nie raz razem spacerujących czy też nawet w wiosce gdzie popijali jakiś trunek. Bardzo podzielała to, żeby nauczyciele ze sobą współpracowali, bo jednak to było bardzo ważne, a rywalizacja to jednak powinna bardziej być dostosowana do smarkaczy niżeli do dorosłych czarodziejów.
Prawdopodobnie nie tylko dla Winter obecność osoby pokroju Franklina na studiach była jedną wielką zagadką, w dodatku podszytą podejrzeniami wciskanych w łapę dyrekcji pieniędzy, by tylko utrzymać takiego debila wśród tylu mądrych ludzi, szczególnie z domu Roweny Ravenclaw. Gryfon starał się robić dobrą minę do złej gry, choć atmosfera między nim a Krukonką tężała z każdą mijającą minutą przy stole w bibliotece. Nie miała go na człowieka o inteligencji na swoim poziomie? Cóż, miała rację, choć jeszcze nie zdążyła mu tego dobitnie wytknąć. - Szpiegowania? - powtórzył pytającym tonem, trochę unosząc, trochę marszcząc brwi, nie wiedząc jak mógł się odnieść do propozycji dziewczyny. Jego umysł nie posiadał podobnych połączeń, nie powiązałby animagii ze szpiegowaniem, choć dla niej wydawało się to oczywiste i jaśniejsze niż słońce. Franklinowi zaświeciła nad głową inna żarówka. Swoją trochę wydało mu się to nagle nieco creepy, że w ogóle zasugerowała mu szpiegowanie. Co jak co, ale Franklin nie potrzebował nikogo podglądać... Chociaż... Jakby się nad tym zastanowić, to bycie ptakiem byłoby niezwykle absorbujące na przykład w okolicach damskiego dormitorium. Na samą myśl bezkarnego patrzenia na ładne panie w ich naturalnym środowisku usta Frankiego rozciągnęły się w lubieżnym uśmiechu. - Jak tak stawiasz sprawę to w sumie dostrzegam w tym duże korzyści! Ciężko jest się tak zmieniać w ptaka? - zadał pytanie wręcz ociekające ignorancją, chyba licząc na to, że dziewczyna nie zburzy swojej chłodnej fasady i zachowa cierpliwość do jego osoby jeszcze przez jedną chwilę. Słysząc jej pytania a'propos zaklęcia, wyszczerzył zęby. - Jasne, dobry sposób na darmowy alkohol! - rzucił w odpowiedzi, splatając ramiona na oparciu krzesła i kładąc na nich brodę. Jemu niestety nigdy nie udało się poprawnie zamienić wody w wino - raz jeden wydawało mu się, że zawartość szklanki została delikatnie podbarwiona szkarłatem, lecz była to chyba wyłącznie gra świateł zachodzącego słońca. Aczkolwiek formułę Aqua Vini znał, bo aż tak głupi nie był.