Ministerstwo Magii znajduje się wiele metrów pod ziemią, można się do niego dostać siecią Fiuu, bądź poprzez starą i zniszczoną, londyńską budkę telefoniczną. Wejście dla pracowników znajduje się w publicznych toaletach w mugolskiej części Londynu. W holu głównym Ministerstwa znajduje się imponująca, Fontanna Magicznego Braterstwa, która przedstawia parę czarodziejów, centaura, skrzata i goblina. Można ją uznać za dowód ludzkiej pychy i niesprawiedliwości, jednak jej umiejscowienie w Ministerstwie ma szczytny cel - pieniądze wrzucone do fontanny przeznaczane są na rzecz Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga. Na kilku piętrach, na które można się dostać po uprzednim przejściu kontroli bezpieczeństwa i pokazania odpowiednich papierów, kursującymi, złotymi windami, znajdują się różne wydziały i departamenty.
Od jakiegoś czasu winda w ministerstwie miała swoje gorsze momenty. Na ogół nie było to nic groźnego - albo krótka ulewa, albo po prostu przez chwilę nikt nie mógł wejść do środka, bo jakaś dziwna siła odpychała go na zewnątrz. Wszyscy starali się coś z tym zrobić, ale póki co - nieskutecznie. Tym razem jednak miałyście pecha. Obie weszłyście do niej na poziomie atrium, z nadzieją na wjazd na wyższe piętra, ale po drodze, stanęłyście w miejscu. Nie ważne jakie zaklęcia próbowałybyście rzucić - absolutnie nic nie działa. Ktoś z zewnątrz na pewno już stara sobie z tym poradzić, ale kto wie, jak szybko mu się to uda. Jakby tego było mało, w środku zaczęła się ulewa. Nie było to takie dziwne, biorąc pod uwagę ostatnie problemy. Nietypowe natomiast było to, że zaczęłyście dziwnie się czuć pod wpływem deszczu. Trudno się było jednak przed nim uchronić.
Jedna z was rzuca kostką na efekt, jaki wywołał u was deszcz: 1-2 Czyżby veritaserum działało przez skórę? Trudno powiedzieć, ale w tej chwili macie ochotę opowiedzieć sobie historie życia. 3-4 Zakochujecie się w sobie od pierwszego wejrzenia. Nie ważne, czy mąż, czy wino czeka w domu. Teraz widzicie tylko siebie. 5-6 Aurora, z jakiegoś dziwnego powodu, jest przekonana, że Yvonne to kochanka jej męża. Żadne argumenty nie są w stanie do ciebie przemówić, nie ważne w jaki sposób kobieta postanowiłaby się bronić. To, co z tym zrobisz, zależy tylko od ciebie.
Możecie śmiało manipulować intensywnością efektów. Mogą one również trwać tyle postów, ile macie ochotę. To od was też zależy, w którym momencie ktoś was wypuści z windy. Życzę miłej gry! W razie pytań piszcie do @Emily Rowle
Dziwnie się czuła wracając do Ministerstwa. Nie dlatego, że nie chciała - wręcz przeciwnie, paliła się do pracy. Zbyt długa przerwa sprawiła, że w jej biurze panował istny chaos, a ona nie wiedziała w co ręce włożyć. Wszystko działało nie tak jak powinno, a jednak wytrzymało prawie 1,5 roku bez niej. Zadziwiające. Mimo ogromnego bałaganu w tym wszystkim, nie wiedziała co by musiało się stać, żeby została po godzinach dłużej niż kilkanaście minut. Razem z Dorienem starali się mieć te same zmiany, żeby mogli spotykać się na korytarzach ministerstwa, w jej gabinecie albo u niego w biurze i nie spędzać prawie całego dnia osobno. Willow najczęściej spędzała czas z dziadkami albo wujkami, co nie zmieniało faktu, że Aurora praktycznie co godzinę wyskakiwała na kilka minut do domu, żeby upewnić się, że wszytsko jest okej. Czasami dobrze było mieć pewne profity wynikające z pełnionej funkcji. Tym razem ona zaczynała swoją zmianę kilka godzin później niż jej mąż. Wynikało to ze spotkania, na które ten musiał się udać z samego rana. Weszła więc sama do ministerstwa i udała się do windy, przytrzymując drzwi kobiecie, która wyłoniła się zza zakrętu. Nie zwróciła uwagi, że to Yvonne, ale nawet jeśli zauważyłaby to wcześniej, to i tak zatrzymałaby windę. Miała wrażenie, że kobieta za nią nie przepada, nie miała jednak żadnych dowodów, więc miała to gdzieś. Uśmiechnęła się miło do współpracownicy i przywitała się uprzejmie, po czym zwróciła swój wzrok na dokumenty, które miała w ręce i którymi chciała się dzisiaj zająć. Niestety nie było dane im dojechać na wybrane piętro, gdyż kilkanaście chwil później winda stanęła i na kobiety lunął deszcz. Aurora przeklęła i dobyła różdżki, by rzucić Finite i jeszcze kilka zaklęć, jednak nic nie zadziałało. Przeklęła raz jeszcze - po niemiecku - po czym schowała szybko dokumenty do torebki, żeby nie zamokły aż tak. Podniosła wzrok na Yvonne i... po raz pierwszy zauważyła jak bardzo atrakcyjna była blondynka. Podsunęła się bliżej, nagle bardzo pragnąć ciepła i chwyciła kobietę za przedramię, powoli po nim przejeżdżając. - Ze wszystkich osób w Ministerstwie, cieszę się, że utknęłam tutaj z tobą. Mogę Ci mówić po imieniu, prawda Yvonne? - Z jej umysłu kompletnie zniknęło jakiekolwiek zobowiązanie połączone z Dorienem i ich dzieckiem. Teraz jej umysł skandował jedną pieśń - powtarzał w kółko imię i nazwisko przepięknej kobiety, której ubranie z winy deszczu, przylegało coraz bardziej do szczupłego ciała.
Dla Yvonne ostatnie dni były strasznie spokojne, zbyt spokojne. Jakby czarodzieje po prostu zmądrzeli i ma nie wiele spraw do załatwienia, a jeszcze mniej rzeczy by się nimi przejmować. Kilka razy miała wrażenie, że przychodzi tu tylko po to by napić się kawy, herbaty bądź lampki wina, które sprytnie ukrywa w swoim biurze. Było dość chłodno, a nawet i zimno na zewnątrz. Musiałą niestety zajrzeć w dwa miejsca przed rozpoczęciem pracy w biurze, to też marzyła tylko o tym by się rozgrzać i napić czegoś gorącego. Gdy dostała się do Ministerstwa już w drodze do windy zaczęła powoli ściągać z siebie wierzchnie części ubrania, między innymi szal oraz płaszcz. W ostatniej chwili zdążyła do windy, w sumie to z czyjejś uprzejmości, tak to by musiała czekać na kolejną. Weszła do środka, natychmiast rozpoznała w kobiecie żonę Doriena. Co prawda ostatni raz ją widziała na ich ślubie to i tak ją pamiętała bardzo dokładnie. Jak kiedyś nie byłą zbyt chętna do jakichkolwiek z nią kontaktów, tak z czasem stałą jej się dość obojętna. -Dziękuję bardzo - podziękowała blondynce za przetrzymanie drzwi. Stała w drugim rogu windy, ruszyła na wyższe piętra, a tu zastała jej niespodzianka niezbyt miła. Aurora szybciej dobyła różdżkę, Yvonne miała zajęte ręce gdyż musiała trzymać płaszcz, ale z tego co widziała zaklęcia na nic się zdały. Do tego traktował je deszcz, ale nie myślała o tym bo patrzyła cały czas na kobietę obok z góry na dół. Nie śpieszyło jej się by stąd jakoś wyjść. Kiedy ta do niej się zbliżyła i złapała za przedramię, czuła to ciepło którego chciała kilka chwil wcześniej. -Aurora prawda? Nie przeszkadzają Ci te przemoknięte ciuchy? - spytała ją kładąc dłoń na jej policzku, do którego przyległy mokre kosmki włosów. Chciała je delikatnie odgarnąć, a jej dłoń wędrowała z policzkach przez ucho, aż po szyję i powoli jeszcze niżesz wzdłuż ramienia. Nie wiedząc czemu, ale poczuła niesamowite pragnienie i ujrzała, jak piękną osobą jest żona Doriena, ale nie obchodziło Yvonne czy miała męża czy też nie.
Może to wydarzenia na festiwalu sprawiły, że czarodzieje zmądrzeli? Zamieszki podczas imprezy na której przebywała Vivien dały Aurorze do myślenia. Skoro jej biuro nie umiało powstrzymać emerytów-wandali to najwyraźniej brakowało im twardej, austriackiej pięści, która będzie wszystko trzymać w ryzach. Po tamtym wydarzeniu szybko załatwiła wszelkie formalności i (chociaż w mniejszym wymiarze godzin) wróciła do pracy przy pierwszej sposobności. Nie chciała, żeby ktokolwiek potem mówił, że cokolwiek się działo przez jej nieobecność, albo co gorsza nie zauważył jej urlopu i rozpowiadał jak to kobieta nie umie zarządzać biurem. Bardzo rzadko do pracy szli osobno, a Aurora bardzo tego nie lubiła. Skoro już pracowali w tym samym miejscu, to powinni to wykorzystywać i nie dzielić swoich zmian. Czasami to jednak było niemożliwe, blondynka miała bardzo dużo spraw do załatwiania, a ludzie postawieni wyżej od niej nie pozwalali jej wrócić do swoich obowiązków na najwyższych obrotach. Przychodziła więc później, zmuszona do durnych spotkań na samym początku swojej pracy czy po prostu dostając późniejsze zmiany. Ech, parytety. Bardzo irytowało ją to, że wiecznie się coś psuło. Kiedy były zaburzenia magii potrafiła to zrozumieć, tak samo rozumiała różne formy sabotażu podczas wojny. Nie potrafiła jednak pojąć jak w samym sercu zarządzania brytyjskimi czarodziejami mogły się odwalać takie cyrki. Zacinające się windy i deszcz? W Austrii nic takiego nie mogłoby mieć miejsca. Oczywiście, że ważne osoby wybiorą inną formę pojawienia się w Ministerstwie, chociażby kominek w gabinecie Ministra, jednak warto było też zadbać o pracowników. Przytrzymała Iwonce drzwi, nawet odpowiedziała jej na jej podziękowania, jednak chwilę później była pewna, że kobieta będzie przeklinać jej uprzejmość. Coś jej się widziało, że gdy tylko dotrze do swojego biura napisze obszerną skargę. Myśl o tym szybko jednak zniknęła z jej głowy tylko po to, by zrobić w niej miejsce Iwonce. Aurora miała wrażenie, że mimo deszczu w ich małej “klatce” jest strasznie duszno i nie ma czym oddychać. A może to druga kobieta aż zapierała dech w piersiach? W końcu była bardzo gorąca. Aurora nigdy nie była osobą, która wstydziła się lub nie umiała zagadać. Wystarczyłoby przypomnieć sobie początek jej znajomości z Dorienem, który nie nadawałby się do pięknego filmu o wielkiej miłości. Nic więc dziwnego, że kobieta nowe uczucia od razu chciała w jakiś sposób wyrazić, zamiast rumienić się, przygryzać wargę i trzepotać rzęsami. - Tak Aurora - odpowiedziała, przestając na chwilę, żeby przymknąć oczy na uczucie dłoni kobiety, odgarniającej kosmyki mokrych włosów z jej policzka. - Może trochę tak… - Wzruszyła ramionami, by wyciągnąć różdżkę i rzucić zaklęcia suszące na nie dwie, które oczywiście nie zadziałały. Spojrzała na kobietę, chyba nie mogły nic zrobić z mokrą odzieżą, nie przy takiej ulewie. - Chyba magia nie działa, a ja mam jednak wrażenie, że rzuciłaś na mnie urok. - Mruknęła, patrząc w oczy Yvonne. Coś w głębi próbowało ją od tego odciągnąć, jednak Aurora zakopała ten cichy głosik rozsądku. To się nie skończy dobrze.
-Uroki podobno są moją specjalnością, ale nie zdarzyło mi się by je rzucać na ludzi - westchnęła. Czuła, że jednak to co się teraz dzieje raczej nie jest sprawą magii, może poza tym deszczem i faktem że jakiekolwiek inne uroki nie działają. Coś się stało i to nie zbyt dobrego w tym otoczeniu, ale nie przeszkadzało jej to. Jakby jej myśli odpłynęły i miała daleko w poważaniu rozsądek, którego i tak jej zazwyczaj brakowało. Dlatego też machnęła na to ręką, bo co innego miała aktualnie w głowię, a tak właściwie to kogoś innego. Ten ktoś stał pół metra od niej, nawet i mniej, i miała ją w garści. Piękną blondwłosą kobietę o błyszczących jak drogocenne klejnoty oczach. Patrzyła na nie cały czas i zdała sobie sprawę, że jej własne mniemanie o sobie było chyba zbyt wysokie. Przecież dookoła niej jest tyle innych piękniejszych kobiet, ale jak widać interesowały ją tylko jej własne włosy. Chwyciła w palce kosmyk włosów Aurory i zaczęła się nim bawić -To chyba jest jakaś inna magia - stwierdziła cicho, niemalże nie poruszając wargami. Zbliżyła się jeszcze bardziej do kobiety, a różnica wzrostu między nimi sprawiła, że to Yvonne patrzyła na nią z góry, ale nie przeszkadzało jej to. Dzięki temu czuła, że to ona może podjąć kolejną decyzję. Przeważała nad nią, przeniosła dłoń na delikatnie zarumieniony policzek Aurory i podniosła jej twarz by łatwiej dosięgnąć tych różowych ust. Miała przeczucie, że tak samo obie chciały tego spróbować, smaku warg innej kobiety. Ten urok sprawił, że urzędniczka pierwszy raz pocałowała kogoś swojej płci.
Zabawne. Dwie poważne panie Szefowe, zamknięte w windzie, nie umiejące sobie poradzić z problemem. Co ciekawe, Aurorze nikt nie powiedział, że takie rzeczy się w Ministerstwie odwalają, może wtedy by zareagowała i nie doszłoby do takiej sytuacji. Po wszystkim osobiście znajdzie winnego, który nie dostarczył jej na biurko raportu w odpowiednim czasie. Nie lubiła być w sytuacji bez wyjścia, gdzie nie mogła się kontrolować, a w takiej właśnie się znajdowała. - Omija Cię dużo zabawy, Liebe, skoro nie rzucasz uroków na ludzi - szepnęła, bo Iwonka była tak blisko, że Aurorze zaparło dech w piersiach. Chciała się odsunąć, nawet próbowała zrobić te pół kroku w tył, ale nie mogła do tego zmusić swoich nóg. Miała wrażenie, że utonęła w głębi tęczówek kobiety. W tej chwili nie liczyło się zbyt wiele, nawet torebka, która upadła na podłogę nie zajęła jej myśli. Nawet to, że właśnie zmierzała na spotkanie z mężem, który pewnie już czekał na nią przy jej gabinecie. W jej umyśle były tylko perfumy stojącej obok niej Yvonne. Czy w tym deszczu była amortencja? Who cares. Nie zdążyła zapytać kobiety o jaką "inną magię" jej chodzi. Trochę dlatego, że ta podsuwała się coraz bliżej, przez co umiejętność składania logicznych zdań uciekła gdzieś daleko. Chwilę później, Aurora poczuła dłoń Horan na swoim policzku, która pokierowała jej twarz w górę. Spojrzała roziskrzonymi oczami na twarz swojej współpracownicy, po czym przymknęła je lekko, kiedy jej twarz się zbliżyła. To uczucie było dość dziwne. Miała wrażenie, że na co dzień całował ją ktoś inny, nie mogła sobie tylko przypomnieć o kogo chodzi. Pamiętała jednak uczucie zarostu, który przesuwał się po jej twarzy, a także to, że tamte pocałunki były o wiele bardziej gwałtowne i namiętne. Ten buziak był słodki, miękki i o wiele delikatniejszy. Blondynka westchnęła cicho, po czym odsunęła się nieznacznie i przygryzła wargę. Nie wiedziała co dalej zrobić, coś w tym wszystkim nie pasowało, ale nie umiała połączyć elementów układanki.
Nie rozumiała tego ani trochę, co się w tym momencie działo. Dlaczego miała tak wielką ochotę by pocałować Panią Dear, znajomą bądź nieznajomą.. bo jednak na co dzień unikała ją szerokim łukiem. Chociaż nie raz się głowiła dlaczego tak w ogóle postępuję, jak obrażona nastolatka na swoich rodziców, której nie dali pieniędzy na nową bluzkę. Tak naprawdę sama Aurora nic nigdy jej nie zrobiła, a teraz... Nagle potrzebowała smaku jej ust. To było nie do pojęcia, tak nie możliwe, że byłą wstanie uwierzyć, że to po prostu magia jaka je zewsząd otacza. Zdarzało się, że czary potrafiły płatać niezłe figle i tak chyba było, i tym razem. Jedyny problem stanowił, że obi nie zdawały sobie z tego sprawy. -Mam zbyt wiele do zaryzykowania by bawić się w zaklęcia na innych - w końcu jej odpowiedziała, gdy kobieta odsunęła się od niej. Yvonne sama wykonała krok w tył i oparła się o ścianę windy nie odrywając wzroku od Aurory. Oparła się dodatkowo tył głowy przez co tym bardziej można było odnieść wrażenie, że spogląda na niższą od siebie z góry. Przegryzła wargę i zaraz uśmiechnęła się zawadiacko - Chyba coś mi odbiło - zaśmiała się sama z siebie i zamknęła oczy. To chyba ten moment, w którym wypadałoby wezwać jakąś pomoc o ile jest to warte wysiłku. Nie żeby przeszkadzało jej towarzystwo, ale ile można siedzieć w zamknięciu na 3 metrach.
Jeśli jeszcze raz usłyszy 'Pani Dear już wyszła' lub 'Pani Dear jeszcze nie przyszła', kiedy on przebija się przez trzy piętra Ministerstwa, by spędzić z nią te kilka minut przerwy, to się naprawdę wkurzy. Aurora powinna wiedzieć jak czasem ciężko jest mu znaleźć chwilę pomiędzy akcjami w terenie czy na wyrwanie się ze swojego biura, więc jeśli któreś z nich miałoby mieć większe prawo do usprawiedliwionych pracą spóźnień, to zdecydowanie byłby to Dorien (przynajmniej w jego mniemaniu). Nawet pomyślał o tym, by przebiec się do kominka i przenieść do domu jego rodziców, chociażby po to, by ustalić czy Aurora już zostawiła u rodziców ich córeczkę i czy ruszyła do Ministerstwa, ale uznał, że to zajęłoby mu więcej czasu niż przejście po piętrze i wypytanie znajomych, czy może widzieli już jego żonę. I owszem, widzieli. Wchodziła do windy, którą miała zjechać na trzecie piętro, ale tam nigdy nie dotarła. Kondygnację niżej natomiast zebrała się już kilkuosobowa grupka, próbująca dociec czemu drzwi nie chcą się otworzyć. O ile te gamonie z Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami mogły mieć problem z prostym zaklęciem, tak dziwne, że żaden z aurorów nie pofatygował się piętro wyżej by sprawdzić czy nikomu nic się nie stało. Dorien przepchnął się wręcz przez gapiów i uderzył kilka razy w drzwi windy. - Aurora, jesteś tam? - krzyknął, a potem nakazał osobom w windzie odsunąć się od wyjścia. Cisnął zaklęciem, chcąc chociaż odblokować drzwi, nawet jeśli to rozwiązanie wymagałoby od niego użycia później siły i groziło przycięciem palców.
Kobieta pociągała ją w sposób nienaturalny, to nie było nic podobnego do jej pierwszego spotkania z Dorienem. Tutaj nie mogła się opamiętać, nie mogła się powstrzymać. Gdzieś w środku próbowała z tym walczyć, ale nie mogła nic zrobić, przez co czuła się z tym okropnie. Kiedy Horan się od niej odsunęła, westchnęła głęboko i także oparła się o ścianę windy. Nie komentowała jej słów, po prostu patrzyła w sufit windy, z którego nadal lało i próbowała zrozumieć co tak właściwie się wydarzyło. Znowu wyciągnęła różdżkę i spróbowała rzucić kilka bardziej lub mniej znanych zaklęć, ale nic jej nie wychodziło. Coś musiało być nie ta, była zbyć dobrą czarownicą, żeby takie rzeczy sprawiały jej trudność. - Nie musiało Ci odbijać, po prostu nie można się mnie oprzeć. - Zachichotała, po czym jeszcze raz pogładziła twarz wyższej kobiety. - Jestem jednak za tym, żeby wyjść z tej windy, chociaż nie wiem w jaki sposób mamy to zrobić jak zaklęcia nie działają. Może noszę na co dzień dziecko na rękach, ale taka silna, żeby otworzyć drzwi ręcznie nie jestem. - Zmarszczyła brwi, bo naprawdę nie miała żadnego pomysłu. Na szczęście wybawienie samo się pojawiło. Dobrze, że Aurora nie wiedziała dlaczego jej zdenerwowany mąż wybrał się na poszukiwanie jej. Nawet jako szefowa miała mniejsze prawo do spóźniania się? Dorien powinien mieć nadzieję, że jego tok rozumowania nigdy się nie wyda, bo to starcie mogłoby się skończyć kolejną próbą spania na kanapie. Głos męża ją trochę ocucił, chociaż dalej spoglądała maślanymi oczami w stronę Iwonki. - Dori? Jestem tutaj z Yvonne, żadne zaklęcia nie działają. - Krzyknęła głośniej, po czym złapała kobietę w pasie i pociągnęła ją do siebie, żeby odsunąć się od drzwi windy tak jak przykazał mężczyzna.
-Nie bądź taka zbyt pewna siebie Pani Dear - uśmiechnęła się jak zbuntowana szesnastolatka na słowa Aurory gdy wspomniała o "opieraniu się", która chce pokazać że sama taka najgorsza nie jest. Przeczesała przemoknięte włosy na tył głowy, tak jakby je wyżelowała na płasko. Denerwowały ją już te kosmki przyklejające się do policzków i nosa, cały czas ją drażniły i tylko łaskotały. -Ja też niestety siłą nie grzeszę, chyba trzeba czekać. Prędzej czy później chyba ktoś zauważy brak dwóch Szefowych - westchnęła z bezsilności. Widziała nieskuteczność wszelkich zaklęć, więc uznała że nie ma powodów by się wysilać skoro to i tak nic nie da. Pozostało tylko czekać na jakiś ratunek z zewnątrz. Przynajmniej tak się wydawało kobiecie, że chyba obie tu uwięzione są na tyle ważne dla Ministerstwa Magii by w końcu ktoś dostrzegł ich brak w swoich biurach czy w terenie wśród swoich podwładnych. Zwłaszcza, że to godziny ich pracy. Przekręciła głowę w stronę drzwi gdyby usłyszała, że ktoś z zewnątrz w nie uderza. Wiedziała, że nie będą zbyt długo oczekiwać pomocy. Do tego trafiło na Doriena... Przez głowę blondynki przeszła myśl, czy o nią ktokolwiek by się martwił kiedykolwiek. Aurora szybko pierwsza zareagowała i załapała ją w pasie by się odsunąć. Posłusznie za jej pociągnięciem przesunęła się pod ścianę by być dalej od drzwi. Albo jej się wydawało albo tak było, że drzwi chyba się zaczęły uginać jakby zobaczyła delikatny prześwit światła pomiędzy skrzydłami.
Jeszcze do niedawna w ramach drzwi windy miały jedynie metalową zasuwę złożoną z łączonychprętów, tak że widok z zewnątrz do środka i odwrotnie był na przestrzał. Po problemach z magią jakieś dwa lata wcześniej, postanowiono, w ramach zwiększenia bezpieczeństwa, część wind zamknąć bardziej na podobieństwo tych mugolskich, by w ramach eksperymentu zobaczyć czy się sprawdzą. Ewidentnie, jak widać. Szkoda tylko, że nie zadziałały żadne ostrzeżenia czy alarmy. A kto odpowiadał za przygotowanie tych morderczych puszek? Zapewne Zagumov. Aurora i Yvonne akurat musiały wybrać tę windę z dodatkową osłoną. Tak jak wcześniej kobietom, tak i Dorienowi nie udało się od razu rozbroić wrót. Część ludzi przypatrujących się sytuacji zwyczajnie odeszło, szukając innych wind, a jakiemuś przypadkowemu gościowi amnezjator nakazał iść po aurora, który bądź która mogłaby pomóc Dorienowi w walce z żelaznym przeciwnikiem. Głos żony dał mu dodatkowe pokłady siły i energii, a po jeszcze jednym zaklęciu drzwi zdawały się poddać i puściły na tyle, że dał radę wsunąć palce między drzwi. Zaparł się, zacisnął mocno zęby i szarpnął za metalowe skrzydła, mając nadzieję, że nie skończy z odchodzącymi od opuszków paznokciami. Zobaczenie żony obejmującej inną kobietę nie wzbudziło w nim żadnych negatywnych emocji. Jego podświadomość uznała, że to po prostu taki odruch. Chwyciły się siebie, gdy nakazał im się odsunąć od drzwi. Bardziej się przejął mokrym, przylegającym do jej drobnego ciała ubraniem, ociekającymi wodą włosami i lekko rozmazaną szminką. Chciał wierzyć, że po prostu przetarła usta wilgotnym rękawem. - Co się stało? - zadał chyba jedno z najgłupszych możliwych pytań. Przecież widział zatrzaśniętą windę i przemoczone dziewczyny - Wszystko ok? - spytał, zwracając się również do Yvonne. Aurora chyba nie wiedziała o tym krótkim, ale jakże znaczącym epizodzie tej dwójki. Może to i lepiej.
Na słowa Yvonne nie odpowiedziała - była świadoma swojej atrakcyjności, a Dorien tylko ją w tym upewniał z każdym kolejnym dniem wspólnego życia. W końcu tak się zaczęła ich relacja - on nie mógł się oprzeć jej wdziękowi, a ona nie mogła się oprzeć jemu. Na początku było tylko podążanie, nie mieli świadomości jak idealnie do siebie pasowali. Aurora była tak samo świadoma urody drugiej szefowej, ona w końcu też była zniewalająca i chciała czuć jej ciało przyciśnięte do własnego. Na szczęście niecierpliwość jej męża miała przynieść dobre skutki, już chwilę po tym jak zgodnie stwierdziły, że nie dadzą rady same otworzyć drzwi windy, kobiety mogły usłyszeć głos Deara przebijający się przez metal. Być może to, że dopiero amnezjator postanowił wziąć sprawy w swoje ręce zamiast stać pod windą jak idiota, uratowało dwie kobiety od dodatkowego moknięcia. Mogły się jedynie zastanawiać, czy gdyby akurat nie szukał jednej z nich to też by się przejął dwoma szefowymi w pułapce. Już chwilę później, przyciśnięta do mokrej koszuli Iwonki obserwowała jak drzwi do windy powoli się otwierają. Była odrobinę w szoku jak wielką siłę miał Dorien, w końcu to był nie lada ciężar. Ciekawe czy z podobną siłą rzucał o łózko. Chwilę później zostały uwolnione, a ich oczom ukazał się najprzystojniejszy pracownik Ministerstwa. Aurora uśmiechnęła się mimowolnie, jednak nie puściła od razu Yvonne. Pogładziła ją po włosach, po czym zwróciła się do mężczyzny. - Weszłyśmy do windy, która się zatrzasnęła i zaczął lać deszcz. A na co to wygląda, darmowy prysznic ufundowany przez Ministra? - Zażartowała sobie, jednocześnie szybko zbierając rzeczy z podłogi. - Tak, wszystko w jak najlepszym porządku. - Odparła, po czym chwyciła Iwonkę za rękę, dała szybkiego buziaka i wyciągnęła ją z windy, tylko po to, żeby czar przestał działać. Spojrzała jeszcze raz na blondynkę, szybko puściła jej dłoń, znowu spojrzała jej w oczy, pokręciła głową i skierowała wzrok na Dorka. - Coś było w tym deszczu... - Wszystko co zrobiły z Yvonne zalało jej umysł wielką falą poczucia winy. Praktycznie łzy stanęły w jej oczach, jednak nie potrafiła się zdobyć na żadne słowa. Zamiast tego opuściła wzrok i wyciągnęła różdżkę, żeby: po pierwsze oznaczyć windę jako niedziałającą, a po drugie, wysuszyć swoje ubranie. Dawno nie czuła się tak upokorzona.
Naprawdę minęło mnóstwo czasu od kiedy tak się cieszyła na widok Doriena, oczywiście nie wspominając o ich ostatnim spotkaniu w parku... od którego i tak minęło, ale wtedy bardziej byłą zapatrzona w ich małą pociechę, aż jej samej oczy się błyszczały. Jednak nie czas teraz na takie wspominki. Po prostu cieszyła się, że w końcu ktoś raczył im pomóc. Chociaż towarzystwo naprawdę jej odpowiadało w tym momencie, ale raczej nie wszystkim i też nie wszystkim raczej pasowało to, że jedna z wind nadawała się do niczego i prędko nie zostanie użyta po tym co się tu wydarzyło. Tylko lepiej nie przyznawać się co naprawdę się wydarzyło, wszystkim wystarczy wiedza, że się zacięła i z jakiegoś powodu zaczęło w niej padać. Kiedy zobaczyła Doriena oczy jej się zabłyszczały, ale wiedziała że przede wszystkim będzie myślał o swojej żonie. Jak się nad tym zastanowiła to w końcu wpadła na genialny pomysł by po kryjomu wytrzeć wargi udając, że po prostu ją coś zaswędziało w tej okolicy. Może nikt się nie domyśla, że chodziło i starcie śladów "zbrodni". Puściła Aurorę by mogła iść do męża, ale ta najpierw jednak dała jej buziaka w usta, było to naprawdę miłe, ale co się stanie jak wyjdzie z tej windy? Dorien nie mógł tego nie dostrzec. Chociaż były tu pod działaniem czaru, resztki świadomości posiadała. Złapana za rękę dała się wyprowadzić i pyk, było jakby po wszystkim, ale pamięć nie zmieniona. -Wszystko w porządku, dziękuję bardzo Dorien - objęła się rękoma czując nie przyjemne ciarki, jednak trzeba będzie się wysuszyć. Patrzyła to na Aurorę to na Doriena i wykrzywiła usta z bezradności, bo wiedziała że nikt jej tu tak nie przywita ponownie. Słyszała słowa Aurorki, gdy wyciągała różdżkę by się osuszyć. Kiedy była już sucha chciała iść, ale zobaczyła wyraz twarzy drugiej szefowej. Położyła dłoń na jej ramieniu - Hej, już po wszystkim, naprawą tego badziewia ktoś już się zajmie - nie chciałaby, że kobieta czuła się źle wobec tego co się wydarzyło. Yvonne postanowiła udawać, dokładnie tak jak kiedyś. Dosłownie poznała smak ust ich obojga, ale też nie chciała ich ranić, dlatego lepiej to zachować w tajemnicy. O ile Aurora nie będzie chciała postąpić inaczej - Zajmij się nią Dorien, Twoja żona chyba jednak nie przepada za zamkniętymi pomieszczeniami - uśmiechnęła się do przyjaciela - Jeszcze raz dziękuję i... przepraszam - to już była mowa o tym co właśnie musiała zobaczyć, chciałaby nie miotać się zbyt długo z tymi myślami i niech te pięć minut grozy minie szybko.
Aurora już kiedyś była zazdrosna o Yvonne, pamiętał to doskonale. Ministerstwo, nie radząc sobie z sytuacją w kraju posuwało się do radykalnych środków, urządzając sobie łapanki cywili, niewinnych niczemu ludzi, tylko po to, by wypełnić raporty zadowalającymi cyframi, procentami, danymi, tylko by wypadać wiarygodnie w oczach opinii publicznej, a to właśnie przyjaciółka siostry Doriena padła ich ofiarą. Irytacja Aurory, w chwili gdy jej wtedy jeszcze partner i potem narzeczony z dozą troski wspominał o innej, ‘obcej’ jej kobiecie, była zupełnie zrozumiała. I choć Dorien cieszył się, że żona w końcu mu zaufała i pokazywała, że nie czuje się zagrożona na swojej pozycji, jak również, że starała się nawiązać przyjazne kontakty z kobietą, co do której nie była wcześniej przekonana, tak aż takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Właśnie był świadkiem, jak jego dobra, bliska znajoma, najlepsza przyjaciółka jego siostry i jednocześnie kobieta, która, jak odważył się przypuszczać, była nim kiedyś zainteresowana w sposób romantyczny oraz jego żona, partnerka od ponad dwóch lat, matka ich półtorarocznego dziecka dają sobie uroczego, chyba pożegnalnego całusa. Prosto w usta. Mężczyzna stał i gapił się to na jedną, to na drugą, z dosyć mocno uniesioną brwią, niezdolny do komentarza. Dobrze, że w międzyczasie wszyscy stojący wcześniej przy windzie sobie poszli. No brakowało tylko pobocznych świadków. Sytuacja stała się jeszcze dziwniejsza, gdy kobiety wyszły z windy, kiedy tak nagle od siebie odskoczyły, Yvonne podziękowała i przeprosiła (???), a potem taktycznie chciała się usunąć z miejsca zdarzenia. - Coś było w deszczu…? - powtórzył słowa Aurory, właściwie żądając wyjaśnień.
Uśmiechnęła się pokrzepiająco do Iwonki, kiedy ta, po tym wszystkim co przeszły, podeszła do niej i starała się sprawić, że poczuje się bardziej komfortowo. Aurora wiedziała, że to ona miała więcej do stracenia i to z jej strony będzie większym skandalem, jeżeli to gdzieś wycieknie. Dobrze, że windy nie były otwarte i nikt nie mógł podziwiać jak druga szefowa przyciska ją do ściany. Dotyk kobiety na jej ramieniu sprawił, że wszystkie jej mięśnie się napięły, a ona sama zacisnęła mocniej ręce. Wiedziała, że ktoś naprawi tę windę, najpewniej to jej biuro będzie musiało zapobiec kolejnej takiej katastrofie. Była bardzo zła na kogokolwiek, kto dopuścił do takiego zaniedbania. Czy windy nie powinny być częściej sprawdzane? Co jeśli to Minister Magii by w takiej utknął? Zazwyczaj korzystał z kominka, ale czasami poruszał się po całym Ministerstwie. Czuła się okropnie i nie wiedziała co powinna zrobić. To było jak gwałt na jej wolnej woli. Zmuszona zrobiła coś, czego świadomie nigdy by się nie podjęła i nie miało znaczenia, że w magicznym deszczu chętnie oddała pocałunek wyższej od niej blondynki. Chciała powiedzieć Dorienowi, ale jednocześnie było jej tak bardzo wstyd, że nie wiedziała jak to ubrać w słowa. Czy powinna tak się czuć, kiedy tak właściwie nie była sobą i nie panowała nad swoimi odruchami? Czy jej partner był gotów to zrozumieć? Potraktuje to jako zdradę, czy uzna, że kobiety były ofiarami całej tej sytuacji? Miała wrażenie, że nawet jeżeli ten będzie najukochańszy na świecie i zrozumie, że kobiety nie miały wyboru to będzie mu przykro, że jego małżonka już w trakcie ich małżeństwa spróbowała ust kogoś innego. Nie tak to wszystko miało wyglądać. - To nie jest dobre miejsce na tą rozmowę - podniosła głowę, żeby powiedzieć to Dorienowi prosto w oczy, by wiedział, że nie żartuje. Jeżeli chciał wyjaśnień w tym momencie mogli iść do któregoś biura, a jeżeli nie śpieszyło mu się to mogli zaczekać do domu. Sama nie wiedziała, czy któraś opcja odpowiadała jej bardziej. Najchętniej pozostawiłaby to wszystko w tajemnicy, ale przecież ślubowała mu miłość, wierność i uczciwość. Jedno przyrzeczenie już złamała, nie chciała łamać kolejnego.
-Chyba znielubię angielską pogodę i zaopatrzę się parasolki w każdym możliwym kącie - chciała troszkę poprawić nastrój, raczej nieskutecznie ale podobno liczą się chęci. Niestety Iwonce nie zawsze to wychodziło, bo w złym momencie. Nie przejęła się tym czy to zadziałało czy nie, ale też wolała to w jakiś sposób zrzucić na siebie by nie psuć w jakiś sposób relacji między Aurorą a Dorienem. Czasem jednak potrafi trysnąć dobrocią, ostatnimi czasy chyba stała się dość oschła. Może dopada ją kryzys lub zegar biologiczny. -Jakby coś działo, coś byście potrzebowali to wiecie gdzie mnie szukać - uśmiechnęła się do małżeństwa - Muszę się ogarnąć - poprawiła niechlujne włosy, ubranie co prawda suche ale już nie wyglądało tak jak powinno, a dzień dopiero się zaczyna. -Do zobaczenia - pożegnała się grzecznie i z całą pewnością siebie, a dokładniej jej ostatkami jakie miała skierowała się do innej windy. Chciała chociaż udać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Przemykała po Ministerstwie, które o tej późnej porze stało się niemal spokojne. Gwar znacząco ucichł, ludzie pozamykali się w gabinetach, a interesanci właściwie już nie przychodzili. Ariadne o wiele bardziej lubiła ten budynek właśnie teraz. Nadal miała duży problem z przyzwyczajeniem się do zgiełku i pędu, jaki tutaj rządził. Chciała trochę poczytać na temat magii lezniczej, więc cieszyła się opadnięciem gwaru. W atrium jeszcze nigdy wcześniej nie spędzała czasu. Zamierzała zająć się studiowaniem kilku ksiąg oraz robieniem notatek, aby poszerzyć swoją wiedzę. Pewnie dlatego jeszcze w tym miejscu nie była, że w pracy po prostu zajmowała się pracą i wydawało się to Ariadne normalne. Po pracy natomiast wychodziła do domu. I tak leciały te ostatnie dni. Teraz jednak pozostała w Ministerstwie już po godzinach pracy. Szukała miejsca, gdzie będzie mogła bez problemu zająć się sobą. Usiadła w atrium, aby zacząć czytać jedną z książek o bardzo profesjonalnej i trudnej nomenklaturze zawodowej związanej z uzdrawianiem. Wbrew pozorom, nauka nie męczyła Wickens. W szkole zazwyczaj czytała podręczniki od deski do deski i to bez większego wysiłku. Była na tyle dziwną osobą, że ją to relaksowało oraz sprawiało przyjemność. No może poza książkami dotyczącymi historii magii, ale i tutaj znajdowały się wyjątki! Ale teraz nie chciała myśleć o historii magii, skupić się za to zamierzała na uzdrawianiu. Magia lecznicza to było miejsce do popisu dla Ariadne. W naturze dziewczyny leżała szczera chęć, aby pomagać, więc naturalnie czuła pociąg do tej strony magii. Chodziła na każde zajęcia, jakie tylko dotyczyły magii leczniczej, a teraz, już dokładnie rok po studiach, czuła tęsknotę. Jakoś tak czuła, że po zostawieniu tej dziedziny dużo zapomina. Bez ćwiczeń jej zdolności mogłyby znacząco zaniknąć, a tego Ariadne by nie chciała. Uważała, że dziedzina uzdrawiania bardzo przydaje się także aurorom. W końcu na akcji nieraz potrzebna jest pomoc medyczna. Czytała. W atrium panowała jeszcze większa cisza, a posadzone gdzieniegdzie rośliny rozjaśniały białe ściany urzędu. Ariadne czuła, że odnalazła idealne miejsce na spędzanie krótkich przerw na lunch. Poświęciła całą swoją uwagę czytanemu fragmentowi książki. Ze względu na to, że niedawno zebrała na czarodziejskich polach pokrzywę lekarską odnalazła cały poświęcony jej właściwościom dział. Okazało się, że sporo jeszcze o tej roślinie nie wiedziała. Były tu wzmianki o tym, że jest składnikiem lekarstwa na czyraki, więc doczytywała w jakiej formie należy ją podać oraz z czym połączyć, by miała wzmocnione właściwości. Pokrzywa okazała się niepozorną, ale świetną pomocniczką przy chorobach alergicznych, infekcjach, problemach z prostatą i zapaleniach. Ponadto jej moc oczyszczania sprawiała, że w razie żołądkowych turbulencji mogła okazać się nieoceniona. Ariadne postanowiła, że będzie bardziej doceniać te na pozór zwykłe rośliny. Nawet one potrafią w magii leczniczej zdziałać cuda. Uwielbiała w tej dziedzinie magii to, że dotykała również wielu innych aspektów. Rośliny, zwierzęta, transmutacja, zaklęcia, eliksiry - wszystko to miało mocny wpływ na uzdrawianie. Trzeba było sięgać po wiedzę z każdego spektrum, żeby odnaleźć pełnię możliwości. Ariadne najbardziej lubiła zaklęcia leczące, ale ostatnio próbowała rozwijać się też w innych kwestiach. Po ponad godzinnej lekturze dziewczyna czuła, że nieco boli ją głowa. Książka została napisana ciężkim językiem i niekiedy musiała kilka razy czytać ten sam akapit, aby dobrze zrozumieć znaczenie słów. Teraz czuła się bogatsza o kilka nowych informacji, więc z zadowoleniem schowała tom do torebki i ruszyła do wyjścia z Ministerstwa.
Sporo czasu minęło nim ostatni raz zawitała do opustoszałego atrium, ale wydawało się, że było to zaledwie wczoraj. Zaskakująco prędko minęło te pół roku od kiedy świeżo upieczona absolwentka zapisała się na kursy i przeszła rozmowę kwalifikacyjną. To był jeden z najbardziej intensywnych epizodów w życiu Wickens, kiedy wyprowadzka na inny kontynent, opieka nad przyjaciółką i pierwsza w życiu praca skumulowały się i niemalże przygniotły dwudziestodwulatkę. Czy bardzo zmieniła się od tego momentu? Poniekąd to właśnie mogła dzisiaj odkryć, bo do skrytego wewnątrz Ministerstwa pomieszczenia przyszła z konkretnym zamiarem. Ariadne pragnęła nauczyć się magii bezróżdżkowej, a to pragnienie z drobnego i niepewnego wyrosło po dłuższym czasie w prawdziwy, rzeczowy plan. Zamierzała podjąć to wyzwanie i spróbować. Już pod koniec roku szukała wolnego czasu, aby poważnie przysiąść do nauki, ale ciągle musiała to odkładać. Do tego stopnia, że dopiero początek lutego zmotywował dziewczynę, aby wyznaczyć sobie konkretny czas i nie uginać pod wpływem pracy, żeby mimo wszystko spędzić na patrolach i wypełnianiu raportów jeszcze parę godzin. Zajęła w atrium to samo miejsce co niegdyś, z przyjemnością prostując obolały kręgosłup. Miękki fotel niemal natychmiast zachęcił aurorkę do oddania się w objęcia Morfeusza, bo nadchodził już późny wieczór. Otrząsnęła się z tego zmęczenia I odpaliła za pomocą różdżki muzykę, aby rozbrzmiewała w pokoju i nieco rozbudzała ją w chwilach kryzysu. Na początek nauki zaplanowała coś nietypowego, bo nie wiązało się z robieniem researchu, czytaniem ksiąg czy inną teorią. No okej, zamierzała poczytać chociaż jeden rozdział dotyczący obrony przed czarną magią, ale chciała również chociaż zacząć to główne zadanie, jakie przed sobą postawiłą w nagłym przebłysku ambicji. Przede wszystkim musiała pomyśleć o tym czy w ogóle nadaje się do władania tak potężną mocą, więc bardzo ważne dla jasnowłosej było przemyślenie cech swojego charakteru i zdolności. Dość łatwo znalazła w różnych źródłach informacje o tym, jaki powinien być mag, który posługuje się magią bez pomocy różdżki. Każdy opis nieco się różnił, ale wszystkie zawierały kluczowe podobieństwa. Ariadne wyciągnęła pergamin oraz zdobione pióro, po czym starannie zapisała pierwszą rzecz. Cierpliwość. Odchyliła się na oparcie fotela i przypomniała sobie wszystkie te momenty, kiedy mogła wykazać się tą właśnie cechą. Najwyraźniej pamiętała sytuację z Felixem, kiedy mocno naćpany chłopak znacznie utrudniał im spokojną rozmowę na Nokturnie. Wprost prosił się o aresztowanie, a nieprzyzwoite zachowanie onieśmielało Ariadne. Zniosła to, cierpliwie i uparcie naciskając, aby zażył eliksir trzeźwiejący. Mimo protestów, udało jej się zaprowadzić go do szpitala. Teraz, patrząc na wszystko z dystansu, nie wahała się aby postawić przy tym pierwszym punkcie parafkę. Nie istniały momenty, kiedy puszczały jej nerwy i działała impulsywnie. Wbrew pozorom, bardzo długo siedziała tak i myślała, przez co kiedy zerknęła na zegar wiszący na ścianie zobaczyła, że jest już naprawdę późno. A chciała jeszcze przeczytać o magii. Z tego względu zwinęła pergamin i odłożyła go do torby, pewna, że jutro dokończy pisanie tego swoistego psychologicznego eseju i wzięła się za naukę teorii. Jakiś czas temu pożyczyła od starszego aurora podręcznik naukowy, który świetnie wykładał różne zagadania dotyczące OPCM. Wytrwale brnęła przez kolejne zdania. Nie były wcale łatwe w odbiorze, a wręcz przeciwnie, bo to już były wyżyny tej dziedziny magii i tylko eksperci mogli zrozumieć treść. Wickens rozbolała nieco głowa po upływie godziny, kiedy skończyła pierwszy rozdział tomu. Szykowała się dla niej lektura na co najmniej miesiąc, jeśli faktycznie wytrwa. Czuła zadowolenie z siebie, że zajęła się tymi dwoma ważnymi dla nauki magii bezróżdżkowej rzeczami. Bez wątpienia czegoś się nauczyła - i o sobie, i o OPCM.
/zt +
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
- ...ależ nie, to ja w imieniu całego brytyjskiego ministerstwa serdecznie dziękuję za wizytę! Proszę pozdrowić ode mnie szanownego pana wicesekretarza... tak, tak, do zobaczenia! Szerokiej drogi! - żegnał wylewnie korpulentnego delegata tureckiego urzędu, którego odprowadzał do kominka powrotnego w atrium po dosyć owocnym choć męczącym spotkaniu z przedstawicielami komisji handlowej. Ścisnął czarodziejowi rękę po raz osiemnasty w trakcie tego pożegnania i, upewniwszy się że ten zniknął wreszcie w zielonych płomieniach proszku Fiuu, zmył z twarzy uprzejmy, serdeczny wyraz i zastąpił go neutralnym, nieco znużonym i przede wszystkim - niewyspanym. - Nara, nadęty bufonie - mruknął sam do siebie, bo prawdę powiedziawszy, Turek irytował go niesamowicie przez cały dzień i biedny Ryan musiał wkładać sporo pokładów silnej woli i dobrych manier w to, by nie kazać mu się zamknąć. Ukrył potężne ziewnięcie w rękawie marynarki, a kiedy odwrócił się w stronę fontanny z zamiarem przycupnięcia przy niej na moment i schowania się w kręcącym po recepcji tłumie interesantów, zanim przełożona zawali go kolejnymi obowiązkami, jego wzrok padł na znajomą twarz. Znaną nie tylko z pierwszych stron magazynów sportowych i pikantnych plotek na portalu psidwaczek, ale i prywatnie. - Wrzucasz na szczęście czy jako datek? - zagaił, bo @Julia Brooks była zajęta roztrwanianiem drobniaków w wodzie - Lojalnie uprzedzam, te pieniądze nie idą na żaden szczytny cel, tylko woźny po godzinach je łowi i przepierdala na fajki. Na własne oczy widziałem. Nie zgłosiłem tego wyżej tylko dlatego że mnie przekupił i oddaje po pół paczki - dodał konspiracyjnie, rujnując tym samym wizerunek Ministerstwa dbającego o dobrobyt obywateli, o którym to informowała tabliczka z informacją, że pieniążki z fontanny są wpłacane na rzecz świętego Munga. - Co tam, dopadła cię biurokracja czy wpadł jakiś order? - spytał, może i wścibsko, ale desperacko potrzebował kontaktu z kimś, kto nie jest pompatycznym ambasadorem, któremu trzeba się podlizywać, ale nie na tyle jawnie, żeby się zorientował.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Mogłoby się wydawać, że to pewnych rzeczy powinniśmy się przyzwyczajać. Tak jak skóra, przyzwyczajona do ciężkiej pracy pokrywa się odciskami. Julka jednak za każdym razem, gdy odwiedzała Ministerstwo Magii, była pod tak samo wielkim wrażeniem. Dziesiątki departamentów, setki korytarzy i równie wiele pomieszczeń, tysiące pracowników. Pozorny chaos, stanowiący jednak harmonijną całość, doskonale funkcjonującą urzędniczą maszynę. Niczym ul, mrowisko, ławica ryb, tak samo trudne do pojęcia i budzące podziw. Momentami czuła się przytłoczona. Przyzwyczajona do wolności, jaką daje miotła, w każdej chwili mogła pobyć sama, uwolnić się od świata. Latać, krzyczeć, zapominać. Tutaj było zgoła inaczej.
Przemierzając korytarze, odbijała się od ludzi jak tłuczek. Co jakiś czas ktoś na nią warknął, bo spieszył się akurat i krnąbrna pałkarka akurat wlazła mu pod nogi. Może gdyby raz na jakiś czas spoglądali dookoła siebie, zamiast wlepiać spojrzenie w ministerialnego wizzengera, to nie byłoby takiego problemu? W końcu udało jej się dotrzeć do drzwi prowadzących do Departamentu Tajemnic, przed którymi już czekał na nią Andy. Korzystając z okazji, że i tak miała do załatwienia w Ministerstwie prywatne sprawy, postanowiła się wybrać z bratem na obiad. Jej uwadze nie uciekło to, że ministerialny bufet był ZAJEBISTY, więc nie folgowała sobie. Zresztą, nie musiała, nigdy. Po spotkaniu ze starszym Brooksem załatwiła, co miała załatwić i, na odchodne, zahaczyła o tę wielką i majestatyczną fontannę. Stała nad nią w milczeniu, pozbywając się zalegających w sakiewce miedziaków, kiedy usłyszała czyjś głos. Ani znajomy, ani obcy. Odwróciła się i dostrzegła dziwnie znajomą twarz. Z pozoru myślała, że to jakaś halucynacja z przejedzenia (wciąż odbijało jej się klopsikami z kozy), ale nie, to jednak był starszy brat Dżolero Magłajera. Trochę się zmienił przez te ostatnie kilka lat. Chyba zmalał, przytłoczony ciężarem obowiązków i tek z dokumentami. A może to ona urosła? Tak, to wydawało się bardziej prawdopodobne.
- Liczę na szczęście. Może w końcu coś spadnie mi na łeb i ukróci ten festiwal żenady, zwany potocznie życiem na Wyspach. - Wyciągnęła przed siebie dłoń, uśmiechając się delikatnie. - A tak na poważnie, to wizyta u brata i avaloński smok. Dobrze cię widzieć, Maguire. Gdzie byłeś, jak cię nie było?
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Tak, to zdecydowanie ona urosła, choć Romka nie zdziwiło to aż tak bardzo, bo choć sam nie byłby w stanie przywołać momentu gdy ostatnio rozmawiali twarzą w twarz, to regularnie widywał ją właśnie w gazetach czy na boisku, bo zdarzało mu się raz na jakiś czas wybrać na mecz i kibicować brytyjskiej drużynie (co zamierzał robić z braku innej możliwości do momentu w którym Irlandia w końcu doczeka się własnej reprezentacji); musiał jednak przyznać, że z czasów szkolnych zapamiętał ją jako bardziej... pozytywną. A przynajmniej nie kojarzył, by kiedykolwiek wcześniej dzieliła się z nim marzeniami o dramatycznej śmierci. Całkiem zrozumiałe, dorosłość potrafi przytłoczyć. Stłumił parsknięcie śmiechem na jej uwagę i spojrzał w górę, jakby chciał skontrolować prawdopodobieństwo, że z sufitu może coś spaść. - Myślę, że jak masz dość Wysp to szybsze i mniej bolesne będzie zainwestowanie w świstoklik - zauważył bystro i ścisnął jej dłoń na powitanie, uznając to tym samym za zaproszenie do rozmowy, więc oparł się wygodnie o fontannę, zakładając że zabawi tu chwilę dłużej. - O, Andy! Zapytałbym co u niego, ale pewnie t a j e m n i c a - rzucił na wzmiankę o bracie, bo choć nie był z nim zaprzyjaźniony - ciężko poznać się lepiej z kimś, kto ledwo wyściubia nos z najbardziej sekretnego miejsca w budynku - to doskonale kojarzył nazwisko Brooks z Departamentem Tajemnic, uważanym za najbardziej prestiżowy w całym Ministerstwie. Dlaczego? Pewnie dlatego, że nikt do końca nie wiedział, co oni tam robią. Ryan miał teorię, że zwyczajnie siedzą i pierdzą w stołek i śmieją się z frajerów z innych wydziałów, którzy wypruwają sobie żyły żeby wykonać porządną robotę, ale nie wypowiadał jej na głos, żeby nikomu niechcący nie podpaść. Taka to właśnie sprawiedliwość na tym świecie. - Ciebie też, w końcu na żywo. Idziesz zajebać smoka czy podpisywałaś petycję przeciwko wyprawie? Ostatnio był tu koleś, który tak ostro protestował, że aż sam się podpalił, podobno trzech typów z Biura Bezpieczeństwa go musiało pacyfikować - podzielił się z nią zasłyszaną jakiś czas temu na kawce anegdotką - A, latam w kółko po świecie... - długo by wymieniać wszystkie miejsca - Na początku roku wsadzili mnie do ambasady we Włoszech, ale wiesz, jak ojciec miał ten wypadek, to poprosiłem o przeniesienie no i od tej pory utknąłem za biurkiem na trzecim piętrze - zrelacjonował swoje niesamowite przygody.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Auster w końcu dostał się do gmachu Ministerstwa. Z redakcji szedł na piechotę, popalając papierosa za papierosem. Denerwował się, ale co miał począć. Dostał takie a inne zadanie, musiał zacisnąć zęby i je wykonać. Zresztą może dobrze się składa, w końcu od dawna marzył o szansie na to, by udowodnić wszystkim, na co tak właściwie stać. Zaszedł już za daleko... teraz, gdy wkroczył do budki telefonicznej, by wystukać magiczny numer mógł mieć jedynie nadzieję, że nie przeceniał swoich własnych możliwości. Specjalnie szedł pieszo, przygotowując w pośpiechu pytania, ale prawdziwie trudnym zadaniem będzie wejście na trzecie piętro. To tam znajdzie zarówno Shercliffa, jak i Hawthorna. Przynajmniej z tego, co pamiętał… z nielicznych opowieści ojca. Poprawił bezwiednie marynarkę, zupełnie jakby denerwował się, że przypadkiem się na niego natknie. Odrzucił od siebie upiorną myśl i rozejrzał się po atrium. Jak zwykle przetaczało się tu mnóstwo ludzi, toteż pewnym krokiem skierował się w stronę wind. Nie sądził jednak, że pójdzie mu tak gładko.
Szło mu jednak, cóż, zadziwiająco dobrze. Właściwie niewiele osób zwracało na niego uwagę, zbyt zajętych swoimi sprawami, by ku niemu spoglądać. Dopiero kiedy znalazł się dość blisko wind, drogę zastąpił mu postawny jegomość, który miał całkiem sympatyczny uśmiech, ale widać było, że zdecydowanie nie należy do osób, z którymi warto byłoby podejmować jakieś idiotyczne dyskusje. Bieganie sobie po całym Ministerstwie Magii nie było ani właściwe, ani mądre, a skoro Benjamin nie miał przy sobie żadnej plakietki, która powiedziałaby, kim właściwie był i cóż takiego tutaj robił. - Pan do kogo? - zapytał spokojnie, bardzo miękkim głosem, rosły mężczyzna, który najwyraźniej był tutaj ochroniarzem. Kimś, kto nie pozwalał na to, by zwyczajne płotki przemykały się korytarzami, bez wiedzy Ministerstwa. Nigdy nie było wiadomo, co kto chciał zrobić albo osiągnąć.
Możesz powiedzieć, kim jesteś i po co się tutaj zjawiłeś, możesz to również zataić i próbować szczęścia w oszukiwaniu mężczyzny. Wybór zależy od ciebie, ale cokolwiek zdecydujesz, wszystko będzie miało swoje konsekwencje.
Nie zwalniał tempa, a na twarzy miał wymalowaną pewność siebie. To oczywiście była dobra mina do złej gry, bo był całkiem przerażony. Nie dawał jednak po sobie tego poznać, od lat maskował przecież emocje. Sekundy dłużyły się jak godziny, ale każdy krok zbliżał go do wind. Utopia nie mogła trwać jednak długo. Ochroniarz stanął na jego drodze do niechybnego awansu. - Dzień dobry - uśmiechnął się ślicznie, strzepując niewidzialny pyłek z ciemnej marynarki. - Ja do pani Ariadne Wickens. Mam do załatwienia pewną sprawę, a potem porywam ją na lunch. - To było pierwsze kłamstwo, jakie przyszło mu do głowy. Na Merlina, jak cudownie, że tak łatwo zdradziła mu nie tylko swoje pełne personalia, jak i posadę. Wiedział, że jest aurorem. Liczył na to, że była dzisiaj w pracy. A prawdy przecież nie powie. Może i jest skończonym idiotą, ale żeby aż tak?
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
To prawda. Zdecydowanie nie mieli okazji rozmawiać ze sobą zbyt często. Ona była smarkulą, a on tym starszym bratem, który jeszcze zniknął dosyć szybko z radaru i zaczął swoją podróż po miejscach, których jej samej nie będzie dane zobaczyć. Prawdą było również to, że z upływem lat jej wewnętrzna iskra optymizmu, która kiedyś tak jaśniała, z czasem zaczęła gasnąć, ustępując miejsca coraz głębszemu zgorzknieniu, cynizmowi czy może po prostu dojrzewającemu realizmowi. Tymczasem Romek, będąc w innym miejscu, uniknął wszelkich nieszczęść, które nawiedzały ich rodzinne strony. Nie musiał mierzyć się z zagrożeniami takimi jak Mordred, brak księżyca, dementorzy, plaga smoków, czy katastrofy naturalne, takie jak powodzie i pożary. Co więcej, nie miał także do czynienia z Irytkiem, nieprzewidywalnym hogwarckim królem chaosu, który dla wielu stanowił ciągły problem.
- Mogę się również teleportować na księżyc i rozszczepić po drodze na miliard kawałków. – Odpowiedziała z iskrą w oku. Gdy Maguire oparł się o fontannę, ona z gracją usiadła na jej brzegu, krzyżując nogi. Jego uwaga o bracie nie pozostała bez odpowiedzi; przekręciła oczami, choć uśmiech delikatnie zatańczył na jej ustach. – Widzę, że nic się nie zmieniło. Tak dalej, a Dagonet odda Ci swoją buławę, królu brytyjskiej komedii.
Chociaż żartowała, była w tym wszystkim pewna nuta prawdy. Romek trafnie zauważył jeden z podstawowych ludzkich dylematów. Przecież praca stanowi istotną część codzienności każdego człowieka. Kiedy nie można o niej dyskutować, znikają też powszednie tematy rozmów, takie jak biurowe plotki czy żarty o tym, kto co narozrabiał, co szef znowu wymyślił, czy kiedy w końcu odbędzie się obiecany przez wszystkich, lecz niewidziany przez nikogo, pizza friday.
- Ludzie to dziwne małpy. – Skwitowała krótko to dramatyczne podpalenie, nie mając nic więcej do dodania w tej konkretnej kwestii. – Zajebać. Jestem współodpowiedzialna za jego uwolnienie, bo byłam na krwawym weselu w Avalonie. – Tu wskazała na ciemną obrączkę, niby tatuaż, od miesięcy przypominającą jej o tych bolesnych i miejscami obrzydliwych chwilach, która złączyła jej los z tą okrutną pradawną bestią. – Czas naprawić to, co zepsułam.
Temat szybko zmienili na ciekawszy, czyli na Romka i jego podróże. Julka z zaciekawieniem słuchała tego streszczenia i kiwała głową. – Właśnie, co u taty? Już lepiej? – Zapytała, z troską i nadzieją, że jednak wszystko jest ok.
Kłamstwo było naprawdę gładkie, więc widać było wyraźnie, że mężczyzna, który do ciebie podszedł, nieco się zawahał. Nie płacili mu jednak za to, że będzie wierzył w każde możliwe słowo, dlatego też poinformował cię, że będzie musiał to sprawdzić, a ty w tym czasie musisz zaczekać w atrium. Uśmiechał się przy tej okazji, nie zamierzając sprawiać wrażenia jakiegoś skończonego gbura, ale sprawa nie wyglądała na najłatwiejszą. Mogłeś go oszukać, to prawda, ale widać było, że jeszcze został w nim cień jakiegoś służbisty.
Rzuć kość k6:
1 i 4 Z windy wysiada Vesper Shercliffe, który wita się przyjaźnie z ochroniarzem i oznajmia, że idzie po jakąś kawę, bo nie będzie w stanie dłużej wytrzymać w miejscu. Widać, że jest pogodnie usposobiony, bo kiwa ci głową w geście powitania, a może pożegnania. Co teraz?
2 i 6 Ochroniarz dostaje informację, że Ariadne właśnie została gdzieś wezwana w trybie natychmiastowym i nie wiadomo, kiedy wróci, więc zostajesz odprawiony z kwitkiem. Otrzymujesz informację, że możesz poczekać w atrium, ale nie wiadomo, jak długo to potrwa. co robisz?
3 i 5 W stronę windy zmierza wielki tłum i dostrzegasz wśród nich Blaze'a Hawthorn. Orientujesz się prędko, że otaczają go opiekunowie smoków i najwyraźniej właśnie wydarzyło się coś wielkiego, bo wszyscy mówią jeden przez drugiego, torując sobie drogę między innymi ludźmi. Co robisz?