Ministerstwo Magii znajduje się wiele metrów pod ziemią, można się do niego dostać siecią Fiuu, bądź poprzez starą i zniszczoną, londyńską budkę telefoniczną. Wejście dla pracowników znajduje się w publicznych toaletach w mugolskiej części Londynu. W holu głównym Ministerstwa znajduje się imponująca, Fontanna Magicznego Braterstwa, która przedstawia parę czarodziejów, centaura, skrzata i goblina. Można ją uznać za dowód ludzkiej pychy i niesprawiedliwości, jednak jej umiejscowienie w Ministerstwie ma szczytny cel - pieniądze wrzucone do fontanny przeznaczane są na rzecz Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga. Na kilku piętrach, na które można się dostać po uprzednim przejściu kontroli bezpieczeństwa i pokazania odpowiednich papierów, kursującymi, złotymi windami, znajdują się różne wydziały i departamenty.
Krew dla niego zawsze była jedynie substancją, która przenosiła tlen w całym ciele, tak żeby ono funkcjonowało. Nie miał nigdy żadnych reakcji wymiotnych na widok szkarłatnej, gęstej cieczy, ani nigdy mu nie przeszkadzała. Gdyby tak było, przeszkadzałoby to całkowicie jego pracy, która w dużym stopniu opiera się na zagadkowych tragediach kończących się śmiercią. A samo zaklęcie Avada Kedavra nie jest wcale ciekawe, więc te cięższe sprawy, które zazwyczaj spoczywały na plecach Quentina były z użyciem mugolskiego przedmiotu, typu nóż, ewentualnie kosiarka czy piła mechaniczna. Tylko raz miał chyba przypadek, że do popełnienia morderstwa użyto gumowej zabawki dla dorosłych. Dosyć śmieszna dla Q sprawa. Oczywiście, nigdy nie pogardziłby taką bardzo atrakcyjną sekretarką, lecz jakby zniósł spojrzenia w jej stronę od dużo starszych mężczyzn?! Quentinowi czasami zdarzało się być zazdrosnym. Ziemia płaczę? Raczej niebo, chciał powiedzieć, lecz już nie uczepił się takiego szczegółu. Doskonale rozumiał o co chodziło dziewczynie. Uśmiechnął się do niej uroczo i odparł: - Cóż, debili na świecie wielu, lecz takich, którzy potrafią oryginalnie dokonać aktu samobójczego jest naprawdę mało. Przyglądając się jej, faktycznie spodobały mu się jej oczy. Nie tylko przez piwny kolor, lecz przez cały kształt, który bardzo ładnie łączył się z całą fizjonomią dziewczyny. Były dość… atrakcyjne. Pochodziła z Czech? Nigdy by nie zgadł, zawsze osoby z tamtego regionu on kojarzył jak dość twarde i męskie kobiety, które takiego smoka to by udusiły bez jakiejkolwiek pomocy. A tu jednak niespodzianka, taka drobna i piękna dziewczynka pochodzi z tego właśnie kraju. Jedynie po czym mógł się domyślić to po akcencie, jednak chyba nigdy przedtem nie prowadził długiej rozmowy z Czeszką. Nie tyle, że się zawahał, chciał mieć pewność, że jak dotknie pająka, dziewczyna nie rzuci się na niego z pazurkami za przekroczenie sfery prywatnej… pączusia? Dłonie blondynki były nadzwyczaj delikatne i przy dotyku, Quentin poczuł dziwne mrowienie i jakby prąd przeleciał mu po plecach. Dosyć przyjemne uczucie. Głaszcząc pająka po odwłoku, nigdy by się nie spodziewał, że takie kilkuoczne stworzenia mogą mieć takie przyjemne w dotyku futerko. - Przyjemny… pączuś. I oryginalna nazwa, nie wiem czy adekwatna, lecz podoba mi się. Polubił mnie, będę już jego najlepszym przyjacielem! – Uśmiechnął się do dziewczyny i na chwilę oderwał wzrok od pająka, żeby popatrzeć na przechodzących obok nich ludzi. Wydawało mu się, że byli jedynymi osobami, którzy się tutaj uśmiechali. Tak jakby byli na jakimś wielkim pogrzebie i tylko oni są za mało dojrzali, żeby wczuć się w klimat. - Opowiedzieć? Nie jestem dobry w interpretacji pewnych metafor. Każdy inaczej na to patrzy. – Czy ludzie, którzy przechodzili nie mięli własnych spraw? Zapewne mięli, lecz nie mogli wytrzymać, że ktoś inny może czuć się lepiej od nich. Przykre, ale tak to już bywa z staruszkami chcącymi od życia więcej niż im się należy. - To tylko jeden z wielu powodów, że Londyn jest lepszy od Czech. – Na jej uwagę jedynie wywrócił oczami z lekkim uśmiechem i dopowiedział: - Wiele rzeczy, które się nie powinno robić i tak są przeze mnie wykonywane. Można wliczyć do tego demoralizowanie ciebie. I lekkie gorszenie. Co jeśli twoja mama zawsze chciała cię wychować na grzeczną pannę, której nie wypada rozmawiać z takimi ludźmi jak ja? – Z uśmiechem wzruszył ramionami, jakby podkreślając swoje słowa. Dość niziutka jak na swój wiek. Była młodsza od niego o trzy lata, lecz już wywnioskował, że wciąż się uczy, czyli jest na studiach. On w jej wieku już pracował. Ach, jak ten czas szybko mija. - Ja mam dwadzieścia dwa lata. Mała różnica wieku, lecz wciąż dzieli nas… na oko czterdzieści centymetrów. Powiedz mi tylko. Czy demoralizując ciebie, twoi rodzice naślą na mnie smoki-jednorożce i inne tego typu stworzenia? Mam się bać? – Uśmiechnął się szeroko, ukazując równe białe ząbki dziewczynie. – Minister? Stawiasz mnie trochę za wysoko, lecz miło, że jestem dla ciebie taki ważny. Jestem jedynie zastępcą szefa departamentu, nikt ważny. Twój ex opiekun był ministrem? – Zapytał zaciekawiony na kogo tak czekała i kto ją początkowo wprowadził w smutny nastrój. Ładne dość imię, lecz dla niego trudne to wymówienia. - Pozwól, że będę cię nazywać Norą. Norką, jakkolwiek by to brzmiało. Pełna wersja twojego imienia jest dość problematyczna dla mnie. Pomyślał chwilę co mógłby zrobić. Odsyłać ją do domu? Niee, wpadł na lepszy pomysł. Grzebiąc w kieszeni powiedział: - Po przerwie mam do napisania dwa raporty. Więc może zróbmy tak – ja ci dam klucze do mieszkania, jak będziesz chciała to możesz się ubrać w twoim uznaniu, chociaż ten sweterek jest uroczy. Rozgość się u mnie jak już będziesz gotowa, a ja jak skończę, dołączę do ciebie. Tylko się nie przeraź, mieszkanie jest dość… mugolskie. – Uśmiechnął się do niej i podarował jej klucze do mieszkania. Tylko żeby mu go nie zdemolowała, przeglądać szafki może, nie miał w nich żadnych płyt z filmami dla dorosłych.
Tutaj nie chodzi wcale o krew samą w sobie. Leonore jest całkiem mądrą dziewczynką i posiada jakąś wiedzę na temat funkcjonowania ludzkiego organizmu. Jej strach wywodzi się raczej ze skojarzeń. Krew nie wypływa z człowieka ot tak - najczęściej spowodowane jest to ingerencją w zdrowie lub życie danej osoby. Dziewczyny wcale nie przerażają wydzieliny jako takie - boi się przyczyny, nie skutku. To chyba oznacza, że nie nadaje się jednak na asystentkę Quentina. Jest co prawda śliczna i nie wstyd ją zatrudnić, ale nie tylko nie zna się na wykonywanej przez mężczyznę pracy - prawdopodobnie rozpraszałaby swoją obecnością innych czarodziejów. Nie da się przecież ukryć, że Leonoe... przyciąga spojrzenia przeciwnej płci. Bardzo dobrze, że Lancaster jej nie poprawił. Skoro powiedziała "Ziemia płacze" to najwyraźniej to miała na myśli. Nie zagłębiajmy się, proszę, w dziwne wyobrażenie Leo o świecie. Ta dziewczyna ma nieco wypaczony umysł. Czy Quentin niedostatecznie się o tym przekonał? - To w sumie sztuka, prawda? Żadne kwadraty na białym tle nie są tak emocjonujące jak efektowne samobójstwo - zauważyła blondynka. Patrząc na nią, mogło się odnieść wrażenie, że jest całkiem nieszkodliwym, uroczym dzieckiem. Nic dziwnego, że Quentin tak ją ocenił. Iluzja znikała, kiedy dziewczyna otwierała usta. Mało kiedy przykładała wagę do wypowiadanych słów. Mówiła, co ślina jej na język przyniesie i przeważnie nie miało sensu. Leo chciałaby wiedzieć, że Lancaster uważa jej oczy za ładne. Zbyt rzadko otrzymuje od kogokolwiek komplementy, chociażby te niskich lotów. A przecież - należy jej się! Jest śliczna, mądra, całkiem uzdolniona i tryska dobrym humorem. Aż dziw bierze, że jej rówieśnicy nie potrafią tego docenić. Gdyby postawić obok siebie oczekiwania względem Leo, które Quentin wysnuł po poznaniu jej pochodzenia, a samą dziewczynę, faktycznie dostrzegłoby się jedynie różnice. Jeśli mężczyzna sądzi, że typowa Czeszka powinna być raczej krępa, silna i nieustraszona to przy takim wyobrażeniu Rožmitálóvná prezentuje się jak Puchon przy Gryfonie. Chociaż przyjechała do Anglii półtorej roku temu, do tej pory trzyma się jej mocny czeski akcent. I jest z niego niesamowicie dumna! Norcia nie mogła wiedzieć, że wywołała w towarzyszu napięcie i dreszcze. Sama po chwyceniu jego dłoni poczuła przyjemne ciepło i przez moment nie chciała puszczać. Zanim odsunęła rękę na chwilę ścisnęła drobnymi palcami nadgarstek chłopaka, jakby wciąż nie mogąc uwierzyć, że jest żywą istotą. - Oczywiście, że adekwatna! Pączuś uwielbia słodkie wypieki - nie uwierzysz, ale kiedyś sam pochłonął ogromne ciasto jabłkowe. Trzy dni potem leżał i ledwo się ruszał - powiedziała Leonore, po czym zaśmiała się na wspomnienie tak komicznego widoku. - Tata chciał go wygonić z domu bo bał się, że Pączuś zje jego ulubione babeczki waniliowe - wyznała na koniec, przenosząc spojrzenie na pajęczaka. Aż trudno uwierzyć, że tak urocze stworzenie było głodomorem pokroju właścicielki. - Ej, będę zazdrosna - rzuciła, kiedy Quentin określił się najlepszym przyjacielem zwierzątka. - Z założenia miał być moim pupilem, a ty mi bezkarnie odbierasz jego miłość. I teraz co? Jak cię polubi za bardzo to będziemy musieli zamieszkać razem i dać mu dom, żeby godnie dorastał - rzuciła całkiem poważnie, marszcząc przy tym brwi. Jeszcze chwila, a zacznie opowiadać o wymarzonym pierścionku zaręczynowym i sukni ślubnej z pajęczyny! - Wiesz, skoro już rozmawiamy o lizaniu fistaszków... to tak może się rozpocząć najlepsza seks-pogawędka w twoim życiu. - Leonore pochyliła się w stronę chłopaka i wyszeptała te słowa konspiracyjnie, żeby nikt inny ich nie usłyszał. Nieważne, że dookoła roiło się od wystrojonych w szaty czarodziejów. - Żartuję tylko - dodała po chwili milczenia i znowu się odsunęła, żeby za bardzo nie pogwałcać prywatnej przestrzeni Quentina. - Jestem bardzo grzeczną dziewczynką i nie wypada mi w towarzystwie mówić o tak intymnych kwestiach. - To rzekłszy wyprostowała się jakby połknęła kij od miotły i wypięła pierś, tworząc ze swej postawy coś na wzór angielskiej damy. - A jakim jesteś człowiekiem? - zapytała, natychmiastowo zapominając o siedzeniu prosto. Ba! oparła policzek na dłoni, a łokieć postawiła na kolanie. Leo prawdopodobnie cierpi na ADD, więc zbyt długo w jednym miejscu nie usiedzi. - Nie wiem, czego chciała dla mnie mama. Na pewno oczekiwała, że nie będę piła, rozmawiała z obcymi, brała narkotyków, kupowała papierosów, a do domu wracać będę przed dziesiątą - poinformowała całkiem poważnie, przyglądając się Quentinowi. Jeszcze nigdy z nikim tak dobrze jej się nie rozmawiało. - A ty pracujesz w ministerstwie, nie wyglądasz staro i prawdopodobnie nie zamierzasz mnie posiekać, więc nie widzę problemu. Demoralizuj mnie, proszę, dalej - zachęciła z figlarnym uśmiechem, a w jej piwnych oczętach zamigały świetliki rozbawienia. - Czy ty mi właśnie sugerujesz, że jestem mała? - Leonore była troszkę... przeczulona na tym punkcie. Ilektoć ktoś określił ją niską, bardzo się obruszała. Cóż, najwyraźniej trudno pogodzić się z prawdą. Jej starszy braciszek odziedziczył wzrost, ona inteligencję i urodę. Mogła trafić gorzej. - Bać się możesz, ale bardziej mnie niż rodziców! - prawie krzyknęła, co wzbudziło zainteresowanie przechodzących pracowników. Natychmiast zasłoniła usta ręką, żeby się trochę uspokoić. Takie małe, a waleczne! - Nie myśl sobie, że jestem niegroźna - ostrzegła, choć nie wyglądała na złą. W zasadzie... była całkiem radosna. A w chwili, gdy Quentin obdarował ją cudownym uśmiechem, poczuła przyjemny ucisk w brzuchu. Ładny z niego chłopaczek, nie da się zaprzeczyć. - Pracujesz w Ministerstwie, ta? Czyli jesteś ministrem. Albo jakąś jego mizerną kopią - rzuciła, machając przy tym ręką. Nie ma co - jej żelazna logika miała podstawy bytu. Szkoda tylko, że ostatnie zdanie zabrzmiało prawie jak obelga, choć wcale nie to było zamiarem Leosi. - Mój ex-opiekun jest szefem jakiegoś tam departamentu. Nieważne - prychnęła na wzmiankę o Chandlerze. Chociaż przyjemnie rozmawiało jej się z Lancasterem, wiedziała dobrze, że prędzej czy później wróci do pana Keane. Za bardzo przyzwyczaiła się do jego obecności. - Nora? - powtórzyła za nim, delikatnie unosząc brwi w niemym zdziwieniu. - Jesteś pierwszą osobą, która wpadła na taki pomysł. Zazwyczaj byłam po prostu... Lwicą - przyznała, mrużąc oczy. W ten sposób lepiej dostrzegała detale na twarzy rozmówcy. A każdy cal ciała Quentina był wart zapamiętania. - Nauczę cię dobrze je wypowiadać. Wbrew pozorom nie jest trudne. Ale "Nora" brzmi dobrze. Podoba mi się - rzuciła z uśmiechem, a na jej policzkach pojawiły się ledwo widoczne rumieńce. Pytanie tylko: dlaczego? Kiedy rozpoczął swój krótki monolog, rozdziawiła usta ze zdziwienia. Że niby... chciał podarować obcej dziewczynie klucze do prywatnego mieszkania? Aż tak bardzo jej zaufał, spodobała mu się czy ma coś z głową? Leosi odpowiadała każda opcja. Nie musiała wracać do domu, gdzie Ivo z pewnością miział się ze swoim narzeczonym, a nie miała ochoty włóczyć się po londyńskich ulicach. - Ale ty głupi jesteś - wytknęła mu i parsknęła śmiechem, jednocześnie chwytając w łapkę kluczyki. - Postaram się niczego nie zniszczyć - obiecała, patrząc chłopakowi w oczy. - Chociaż nie przysięgam, bo nigdy nie miałam styczności z mugolskim sprzętem. Mam nadzieję, że nie masz tam nic cennego, co mogłoby przypadkiem wylądować na podłodze? - zapytała, przekrzywiając głowę.
Quentin nie mógł mieć uprzedzeń ani do krwi, ani do sytuacji wywołującej jej wypływanie, nawet jeśli są to strumienie krwi wylewające się z miejsca, w którym potencjalna osoba na przykład straciła głowę. Praca mu kazała wyzbyć się uprzedzeń i tak rzeczywiście było – do takich rzeczy podchodził neutralnie, nie przerażało go to. Potrafił wmówić sobie, że jest to praca, a szkarłatny płyn jest w większości złożony z wody, dlatego nie ma co się go bać, a śmierć to też jest sprawa do dłuższej refleksji. Oczywiście, że w tym stanie nie byłaby jeszcze dobrą asystentką. Przyciągałaby wzrok wielu mężczyzn, nie można zaprzeczyć, że i Quentin by większość czasu spędzał na zerkanie w jej stronę. Jednakże czy reszta cech, potrzebne do tej pracy nie da się wypracować? Oczywiście, że jest to możliwe i gdyby chciała… Q mógłby ją szkolić. Indywidualnie oczywiście. Byłaby jego skarbem, którego nie oddałby nikomu. Lecz ma chyba swojego… opiekuna. Chlip, chlip. Mężczyzna czasem miał dobre wyczucie, wiedział kiedy milczeć, a kiedy się odezwał. Tak też było w tamtej chwili. Oczywiście nigdy nie miałby zamiaru kwestionować jej słów. Jej interpretacja i „Ziemia płacze” mogło być stwierdzeniem czysto metaforycznym, którego powiedzmy, Quentin nie potrafił załapać. Musiał przyznać. Wspaniale mu się z nią rozmawiało, a jej pojedyncze odzywki były coraz to bardziej urokliwe i można by rzec, że śmieszne. Dla niego żarty o samobójstwie, gwałtach i ogólnie wszystko pod kategorią „czarny humor” były naprawdę zabawne. Oczywiście jeśli rzeczywiście miały ten sens dobrego czarnego dowcipu. - Efektowne samobójstwo tylko pokazuje jakiego utalentowanego człowieka stracił ten świat, skoro tak umiejętnie się zabił. – Wzruszył ramionami, podkreślając jakby obojętność sytuacji i jego podejścia do takich tematów. Tak, jego zdaniem Nora wyglądała naprawdę jak mała, nieszkodliwa i nieznająca świata dziewczynka, która przyszła z rodzicami do Ministerstwa i się zgubiła. Jakże się pomylił, teraz sobie uświadomił. Oczywiście, dla niego to nawet lepiej, dużo korzystniej i przyjemniej mu się rozmawiało z osobą o takim charakterze i usposobieniu, niżby z dzieciakiem. Od dzieci on uciekał, nie lgnął do nich. Nie odzywał się, nie chciał jej komplementować z prostych przyczyn – nie chciał w ten sposób zachęcić dziewczyny do rozmowy, bądź żeby patrzyła na niego w inny sposób. Chciał mieć czystą kartę, bez żadnych miłych słówek czy coś podobnego. Na takie rzeczy był jeszcze czas. Nie dzisiaj. Miał nadzieję, że Leonore pojawia się w jego domu nie tylko na jedną noc. Ściśnięcie jego nadgarstka mogło być pewnym sygnałem dla Quentina. Mężczyzna chciał go rozszyfrować, zrozumieć, lecz nie do końca na ten moment mógł to zrozumieć. Zdecydował, że jedynie się uśmiechnie i poczeka na dalszy rozwój sytuacji. Nie wiadomo czemu, jego umysł próbował w tej chwili wychwycić każdą zmianę w jej zachowaniu, w jej wyglądzie, jego oczy spoglądały na jej usta jak na coś niewyobrażalnie boskiego i niemożliwie pięknego. Tak samo było z jej oczami, był wpatrzony jak w jakieś pieprzone bogactwo Azteków. - Całe ciasto? Skubaniec jest lepszy ode mnie. Ja pasuje po maksymalnie dwóch kawałkach. Chyba, że to sernik. – Nigdy nie jadł zbyt dużo, a częściej nawet zbyt mało. Nie przywiązywał wagi do spożywania posiłków, które w rzeczywistości przecież dawały mu energię. A on, oczywiście wolał robić inne rzeczy. W tym momencie na przykład dużo bardziej podobała mu się rozmowa z piękną białowłosą, niżby miał cokolwiek jeść. Uśmiechnął się szeroko. - Cóż, chyba masz powód do zazdrości. Pokocha mnie, zobaczysz. A mieszkanie razem… jestem w stanie przeżyć, tylko nie będę kupować specjalnie drugiego łóżka. A na kanapie spać nie będę, nie ma opcji. – Jego wyraz twarzy był bardzo rozbawiony, lecz jednocześnie wskazujący na powagę i prawdziwość jego słów. Bardzo mu odpowiadało mieszkanie razem. No dobra, musieliby się bardziej poznać. Lecz czy to właśnie nie jest okazja do zapoznania się nawzajem? Mieszkając razem… mogą zetknąć się ze sobą fizycznie jak i psychicznie… nie będą mieć przed sobą wielu sekretów. Suknia ślubna z pajęczyny? Coś takiego nie byłoby głupie, ale nałapałaby zbyt wiele much w postaci innych facetów i Quentin musiałby ich rozpuszczać, trawiąc ich beznadziejne ciało na czynniki pierwsze. Chociaż, z drugiej strony, byłaby to naprawdę smaczna kolacja dla Pączusia. - Lizanie fistaszków jeszcze nie musi być takie ekstremalne. Lecz seks-pogawędka mogłaby być ciekawa. – Podsumował, uśmiechając się i wciąż głaszcząc pająka. Zabrał rękę dopiero po dłuższej chwili, gdy pająk chciał wejść mu na rękę. Quentin zaśmiał się i powiedział: - Twój pajączek już przejawia symptomy pokochania innej osoby. Trochę smutne, ale mieszkanie mam duże, więc tragedii nie ma. – Dłonią przejechał sobie po włosach, odgarniając je z czoła. Doprawdy było to czasem istnie irytujące, jednakże niektórzy uważali, że w ten sposób Quentin jakby narcystycznie ukazywał własne piękno, jakby chwaląc się tym, że rzeczywiście jest przystojny. Lancaster naprawdę nie przywiązywał do tego aż tak wielkiej wagi, żeby tak się wygłupiać. Traciłoby się na to wiele sekund własnego życia, jednak takie nieświadome poprawianie włosów czasem pomagało mu zaskarbić sobie sympatię u jakiejś piękności na imprezie. Lekko komiczne, ale prawdziwe w jego przypadku. Na słowa o żartowaniu, on lekko zmarszczył czoło z uśmiechem i jedynie stwierdził: - A ja nie. – Nie żartował, rozmowa o seksie w jego przypadku nie była jakimkolwiek tematem tabu. Zastanawiając się nad tym, musiałby się zastanowić czy jest temat na rozmowę, w której Q poczułby się nieswojo i nie chciałby rozmawiać. Jak już kogoś polubił i nie miał problemu z rozmową, nie ograniczał się, ani nic z tych rzeczy. Bywało też tak, że nie myślał nad tym co mówi, była to cecha, która łączyła go z Norą. Na jej odsunięcie, on nieznacznie się przysunął, lekko pogwałcając jej przestrzeń osobistą. - Jestem grzecznym mężczyzną, ale jestem też dorosły i nie wiem czy mi wypada rozmawiać o takich tematach z uczniami prosperującej jeszcze szkoły, podobno najlepszej na świecie. Ale mimo wszystko to robię. – Znów wzruszył ramionami, przewracając wzrok to na jej oczy, to na jej dłonie, czy na Pączusia, albo na włosy, które ładnie odbijały magiczne światło, które świeciło nad ich głowami. Zastanowił się chwilę nad jej słowami, a po kilku sekundach zagadnął: - Moi rodzice zawsze dawali mi luźną opiekę nade mną, zawsze sobie dzięki temu radziłem… Jednakże muszę zaznaczyć, że właśnie zaczęłaś rozmawiać z nieznajomym, którym jestem i mam nadzieję, że stanę się już dobrym znajomym. Mimo wszystko, zrobiłaś na przekór mamusi, więc co do reszty z tych rzeczy też można by się zastanawiać czy rzeczywiście nigdy nie paliłaś czy piłaś. – Z uśmiechem zaśmiał się krótko i czysto. Nie uważał, że picie i palenie w jej wieku było czymś złym. Ba, sam to robił, więc nie miało to dla niego jakiegokolwiek znaczenia. - Posiekać? Oczywiście, że nie. Jaki miałoby to sens? Niewyobrażalne marnotrawstwo, ciąć tak piękną twarzyczkę. Co do demoralizacji, to oczywiście, że będę to robić. Nawet jeśli twój tatuś mi zabroni, w sekrecie nie przestanę. – Tutaj lekko spoważniał (przynajmniej tak wyglądał, jakby to zrobił) i zapytał się jeszcze z PEŁNĄ powagą sytuacji – nie powiedziałabyś tego rodzicom, prawda? Dopiero po chwili uświadomił sobie, że zrobił nieświadomie coś, czego właśnie nie chciał robić, czyli pochwalił, komplementował jej wygląd. Upsi. - Czy sugeruje, że jesteś mała? Nie, sugeruje, że ja jestem wysoki. – Uśmiechnął się szeroko, ukazując równiutki szereg równych ząbków. Różnica niby w ogóle nie różniąca się, a jakże ważna w tym momencie. I dzięki temu nie mogła się na niego denerwować, gdyż nigdy by nie stwierdził, że Nora jest mała. Po prostu on jest duży. - Oczywiście, że ciebie bałbym się bardziej niż twoich rodziców. Ze względu na prostą zależność - ty tu jesteś, a oni nie. – Poczochrał jej włosy, lekko się uśmiechając. Pierwszy raz podczas tej rozmowy jej dotknął. I mógł stwierdzić, że jej włosy w dotyku były bardzo gładkie, delikatne, bardzo miłe w dotyku. Miał tylko nadzieję, że nie zje go za to złamanie przestrzeni osobistej. Nie mógł jeszcze stwierdzić, czy rzeczywiście jest groźna, ale skoro tak mówi, z tą przerażającą powagą, on nie mógłby tego kwestionować. Przyłożył dłoń do klatki piersiowej i z wielkimi oczkami powiedział: - Oczywiście, że jesteś groźna. Skoro tak mówisz, to tak musi być, prawda? Jej logika dotycząca stanowisk w ministerstwie go rozbawiła i czy tego chciał czy nie, znów się roześmiał, lecz jego śmiech nie trwał na tyle długo, żeby było to chociażby trochę uciążliwe. - Ex? Czyli mogę się już przedstawiać przed lustrem jako najwspanialszy opiekun białowłosej? – Uśmiechnął się lekko odchylając głowę i patrząc jej w oczy. Były naprawdę ładne i dawały pewne uczucie pozytywnego myślenia i spokoju ducha. Oczywiście, że był pierwszą. Jego pomysły zawsze były najbardziej kreatywne a rozdrabnianie pierwszego członu imienia w pewnych przypadkach wypadło już z mody, bądź nie jest już tak rozchwytywane i wspaniałe. - Lwica? A rzeczywiście nią jesteś? Czy może… owieczką? – Uśmiechnął się szeroko i patrząc na nią lekko pytającym wzrokiem, chciał się w tym momencie z nią podroczyć. Jej odpowiedź na jego perfekcyjny plan spowodowała kolejną salwą melodyjnego śmiechu Quentina. - Głupota czasem jest mądrzejsza od bycia przewrażliwionym mądralom. – Rzucił ot tak, odpowiadając na pierwsze zdanie Nory. - Em… tak, nie musisz się martwić, nic nie jest tam równie ważne i cenne co twoja obecność w tamtym miejscu. Lecz uważaj, żeby sobie niczego nie zrobić… Możesz zaglądać wszędzie, do szafy, do bielizny gdziekolwiek. Tylko nie poparz się wrzątkiem czy coś w ten deseń. – Skrzywił się lekko, myśląc o scenariuszu, w którym dziewczyna nie wiedząc co to piekarnik, bawi się nim. Nie żeby to było dziwne. Wśród czysto magicznych ludzi było to całkowicie normalne. Uśmiechnął się do niej uroczo.
Nienawidziła gnomów. Nienawidziła gnomów bardziej niż pająków i much, ale to właśnie gnomów mieli w ogrodzie najwięcej. Na wiosnę zaczęły wyłazić jak kwiaty, ale Voice nie ukrywała, że jednak wolałaby kwiaty. Percy miał trening, więc załatwienie tej nieszczęsnej sprawy w Ministerstwie spadło na nią. Skoro lada moment mieli organizować ślub i wesele we własnym ogrodzie, musieli zadbać, by pod nogami nie wałęsały im się chodzące kartofle. Voice założyła białą koszulę, ołówkową, czarną spódnicę i marynarkę oraz obcasy w tym samym kolorze, a włosy splotła w warkocz, usiłując wyglądać poważnie. Raczej nie pomagał w tym brak makijażu, ale nadrabiała pewnym siebie, acz lekkim krokiem i wysoko podniesioną głową. Rzecz w tym, że w udawaniu dojrzałej i stanowczej nie pomagało to, że jacyś kompletnie obcy ludzie witali się z nią na korytarzu albo nieśmiało jej machali, albo na jej widok kręcili z lekką dezaprobatą głową. Kilka razy nawet miała ochotę się zaśmiać, bo zdecydowanie nie nazywała się Isolde, ale po świecie chodziło mnóstwo złotowłosych, niebieskookich, zgrabnych kobiet w jej wieku. Być może jedna z nich była znajomą tych wszystkich głupiutkich ludzi, i być może miała na imię Isolde. - Cześć, Isolde! Byłaś już u swojego szefa? - zagadnęła idąca z naprzeciwka wysoka brunetka, wyciągając do niej ramiona. Voice instynktownie się spięła i delikatnie zmarszczyła brwi, odsuwając się lekko. Do tej pory udało jej się uniknąć macanek, ale widocznie wszystko, co dobre, szybko się kończy. - Przepraszam, nie jestem Isolde, pomyliła mnie z kimś pani. Proszę nie dotykać, bardzo się spieszę - odparła krótko, próbując wyminąć natrętną kobietę, jednak ta zagrodziła jej drogę i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Nie zgrywaj się, Isolde, to nie jest śmieszne. Wszyscy mówią, że twój szef bardzo chciał cię widzieć, podobno chodzi o podwyżkę! - dodała rozemocjonowana brunetka, wpatrując się w nią intensywnie swoimi zielonkawo-szarymi oczami. Wyglądała na zdeterminowaną, by zaprowadzić Isolde do biura tego szefa. - Bardzo się cieszę, że pani Isolde dostanie podwyżkę, ale za godzinę muszę być w pracy, żeby szefowa mnie nie zabiła. Proszę mnie zostawić, naprawdę - mruknęła, nieco już zirytowana całą sytuacją. A Percy mówił, że pójdzie szybko i że lada moment w ich ogrodzie nie będzie ani jednego gnoma... Przez moment nawet pomyślała, że to kiepski żart i że to Percival wymyślił tę całą szopkę, żeby ożenić się z Isolde, ale szybko przepędziła tę myśl. Nawet jeśli Percy jej nie kochał, to nie uwięziły jej w Ministerstwie z tak irytującymi ludźmi.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde szła szybkim sprężystym krokiem. Razem z Simonem prowadzili śledztwo, które nareszcie zaczęło dawać rezultaty. Musiała spisać raport i wszystko dobrze przemyśleć, żeby nie zepsuć ich ciężkiej pracy. Miała na sobie czarne dopasowane dżinsy, które podkreślały jej smukłe długie nogi, i ładny granatowy żakiet. Była bardzo z siebie zadowolona i wyraźnie kwitła, mimo cieni pod oczami. Nie pamiętała, kiedy miała okazję porządnie się wyspać. Mijani na korytarzu znajomi dziwnie na nią patrzyli, ale Isolde nie przejmowała się tym specjalnie, zbyt zajęta swoimi rozmyślaniami, żeby przywiązywać wagę do takich drobiazgów - choć w normalnych warunkach pewnie spędzałyby jej sen z powiek. W połowie atrium zauważyła Odette, która z kimś rozmawiała. Posłała jej promienny uśmiech i pomachała. Odette pracowała w Departamencie Czarodziejskich Gier i Sportów i była przesympatyczną i zabawną dziewczyną z sercem na dłoni, a jej entuzjazm szybko się udzielał. Poznały się, kiedy Isolde przydzielono sprawę natrętnej fanki Kostji Dementiewa i czasem jadały wspólnie lunche. Tym razem jednak Odette wyglądała na przerażoną i zszokowaną. Isolde zmarszczyła brwi i przesunęła dłonią po swojej twarzy. Żadnej krwi ani nawet błota, wszystko na swoim miejscu... nie była pewna, co o tym myśleć, ale poczuła ukłucie niepokoju. - Cześć, Odette! Skąd taka mina? Chyba się nie rozczepiłam przy teleportacji? - spytała, podchodząc do koleżanki, która stała w towarzystwie innej dziewczyny. - O słodki Melinie... Isolde... Ja... Myślałam, że to ty. A to nie ty - wykrztusiła, patrząc to na Is, to na jasnowłosą dziewczynę, której aurorka dopiero teraz miała okazję się przyjrzeć. Wyglądała jak ona. To znaczy nie całkiem, była nieco niższa, miała nieco pełniejsze kształty i trochę inny kształt brwi, ale poza tym wyglądała jak jej siostra, może nawet bliźniaczka i panna Bloodworth zupełnie zgłupiała. - Nie mówiłaś mi, że masz siostrę! - dodała zdezorientowana Odette, dotykając dłoni Isolde, jakby chciała się upewnić, że koleżanka nie jest iluzją. - Bo nie mam siostry... przepraszam, hm... Widocznie zaszło nieporozumienie. Isolde Bloodworth - przestawiła się Is, nie bardzo wiedząc, co może zrobić w takiej sytuacji. Niech to. Nawet oczy miały tego samego koloru i po raz pierwszy Isolde zrozumiała, dlaczego niektórzy twierdzili, że jej spojrzenie jest tak niebieskie, że aż onieśmielające.
Niespecjalnie miała ochotę na długie, bezsensowne wykłócanie się o to, kim jest i co robi w tym miejscu. Zdecydowanie nie było tu jej szefa, na imię miała Voice, a o podwyżce mogła pomarzyć, jeśli się dzisiaj spóźni. Rzecz w tym, że sprawy zupełnie nie ułatwiło pojawienie się drugiej Voice. Druga Voice wyraźnie znała tę irytującą kobietę. Była też odrobinę wyższa, mniej krągła, i między ich twarzami też można było dostrzec maleńkie różnice. Maleńkie różnice. Isolde Bloodworth. Coś jej mówiło to nazwisko. Kojarzyło się... dziwnie, i już po chwili Voice wiedziała, dlaczego. Kobieta, która kiedyś wpadła do nich w dniu urodzin Amity, nazywała się... Alina Bloodworth? Aileen Bloodworth? Nieważne było imię. Pani Lloyd pokłóciła się z nią wtedy i kazała wyjść zanim bachor przyjdzie. Voice przyszła już wcześniej i, ukryta za ścianą, obserwowała obie kobiety. Były do siebie bardzo podobne, a równocześnie podobne do niej... i do Isolde. - Voice Cheney-Lloyd - przedstawiła się niepewnie, celowo wspominając nazwisko matki z cichą nadzieją, że w głowie tej ślicznej blondynki zapali się jakaś lampka. Może jednak miała jakąś rodzinę? Może nie była zupełnie sama? - Miło mi panią poznać. Raczej na każdym kroku nie spotyka się osób... hm, tak podobnych do siebie - dodała z łagodnym uśmiechem, ale wyraźnie była nieco spięta. Chciała uciekać, a z drugiej strony miała wrażenie, że ich podobieństwo wcale nie jest przypadkowe, i że tamta blondwłosa kobieta, ostatnio widziana przez nią tyle lat temu, też nie przyszła do nich przypadkiem. Przełknęła nerwowo ślinę, dopiero teraz zauważając, jak szybko bije jej serce. Mimo że bardzo chciała odciąć się od przeszłości, nadal brakowało jej obecności rodziny. Nie rodziny Follettów, ale własnej rodziny. Osób, które znały jej matkę albo dziadków i mogłyby jej powiedzieć, jacy byli, zanim rozegrało się tyle tragedii. Nie umiała z tym walczyć.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Oczy Isolde rozszerzyły się lekko, gdy usłyszała nazwisko swojego prawie-sobowtóra. Coś jej mówiło, ale w pierwszej chwili nie mogła sobie przypomnieć, skąd je zna. Zawahała się, po czym odezwała niepewnie. - Moja mama ma... siostrę cioteczną o tym nazwisku. To znaczy Lloyd. Ailla Lancaster-Bloodworth - uściśliła, patrząc z oczekiwaniem i czymś na kształt nadziei na Voice, która wzbudziła w niej sympatię i ciekawość. Nie była pewna, czy wyłącznie ze względu na zdumiewające podobieństwo, czy może aurę, jaką wokół siebie roztaczała. Na policzki Isolde wypłynął lekki rumieniec, a Odette pokręciła głową i dotknęła pleców koleżanki. - Is, właśnie chciałam ci powiedzieć, że szef cię szuka. Podobno masz dostać podwyżkę i oficjalną pochwałę, ale teraz znikam, pa! - rzuciła, po czym ścisnęła mocno swoją teczkę i ruszyła szybkim krokiem w kierunku wind. Umierała z ciekawości, ale rozumiała, że to nie jej sprawa i że dziewczyny powinny załatwić to między sobą. - Ja... hm, jeśli ma pani czas i chęć, to może zjemy razem lunch? To dość niezwykłe spotkanie i... a tak właściwie, to może darujemy sobie te oficjalności? Jestem Isolde - powiedziała, wyciągając smukłą, długopalcą dłoń do Voice. Chciała przełamać lody, mimo że sama była z natury dość nieśmiała (chyba że chodziło o czarnoksiężników i złoczyńców w ogóle - wtedy walczyła jak lwica). - Jeśli nie miałabyś nic przeciwko, to może umówiłybyśmy się jakoś później? - spytała z łagodnym, miłym uśmiechem, wyraźnie zaintrygowana. W końcu, jak słusznie zauważyła Voice, nie codziennie spotyka się kogoś tak podobnego do siebie.
Ostatnio zmieniony przez Isolde Bloodworth dnia Pon 3 Kwi - 16:05, w całości zmieniany 1 raz
- Tak, wiem. To znaczy, kojarzę pani mamę. Raz ją widziałam - odparła lekko zduszonym głosem, bo jej serce tłukło się w piersi jak szalone. A więc... miała rodzinę. Rodzinę w postaci tej delikatnej, uroczej blondynki i jej mamy. Odetchnęła z ulgą, gdy ta irytująca kobieta odeszła. Prawdę mówiąc Voice nie czuła się dobrze, gdy ktoś słuchał, jak mówi o rodzinie. Z drugiej strony jednak nie chciała zostawać z Isolde sam na sam. Była taka... onieśmielająca. Taka silna. I pracowała w Ministerstwie, co automatycznie stawiało ją kilka poziomów nad Voice i sprawiało, że panna Cheney nie czuła się zbyt pewnie. W ogóle nie czuła się zbyt pewnie w towarzystwie ładnych kobiet i głównie dlatego otaczała się raczej dziewczynami brzydszymi od siebie. Lubiła skupiać spojrzenia pełne zachwytu, a gdy te spojrzenia zaczepiały się na jej towarzyszkach, zamykała się w sobie i miała ochotę uciekać. Ach, kobiety... - Ja... tak. W porządku. Mów mi Voice - powiedziała, delikatnie ściskając jej dłoń. Nawet dłonie miały podobne - długopalce, kruche, zadbane i bardzo kobiece. Nie przepadała za dotykiem obcych ludzi, ale czuła, że Isolde nie jest tak zupełnie obca. Była dziwnie bliska, mimo że zobaczyły się po raz pierwszy może minutę temu. - To znaczy, teraz jestem trochę zajęta. Muszę załatwić sprawę w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, a potem muszę iść na kilka godzin do pracy. Będę wolna jakoś o... czternastej? Jeśli pani... ci to odpowiada, to z rozkoszą zjem w tobą lunch - odparła z trochę nieśmiałym, ale ciepłym uśmiechem. Starała się nie wpatrywać w Isolde zbyt intensywnie, ale Bloodworth wydawała się szalenie interesująca, a jej pojawienie się rozbudziło w głowie Voice wspomnienia i mnóstwo pytań.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde spojrzała na Voice z zaskoczeniem. Nie sądziła, że znała Aillę. Choć może "znała" to za dużo powiedziane. Czuła do niej dziwną sympatię. Była równie subtelna jak sama Isolde, może nawet bardziej i wyraźnie nie czuła się zbyt pewnie w Ministerstwie. Jej samej zajęło trochę czasu, zanim nauczyła się sprawie lawirować w tłumie ludzi, zmuszając ich, by ustąpili z drogi zabieganej pani auror, mimo że zwykle Isolde sama unikała bezpośrednich kontaktów i konfrontacji. Uczyła się, jak nie dać sobą pomiatać ze względu na wiek, płeć i kolor włosów. W ogóle Ministerstwo wiele ją nauczyło, ale wykorzystywała tę wiedzę przede wszystkim w jego obrębie. Nie miała większego kłopotu z kobietami ładniejszymi od siebie, bo przez naprawdę długi czas w ogóle nie patrzyła na siebie w tych kategoriach. Była zbyt onieśmielająca, by większość mężczyzn odważyła się ją zaczepić czy adorować, dlatego wiele lat żyła w przeświadczeniu, że jest zupełnie nieciekawa. I jeśli coś stanowi o jej sile, to umysł i opanowanie. Nie dowierzała, kiedy ktoś prawił jej komplementy albo patrzył na nią z zachwytem. Uważała to za przesadę albo żart i zwykle jeszcze bardziej się spinała. Dopiero niedawno zaczęła odkrywać, że być może ma pewne atuty, ale nie zmieniło to jej podejścia do innych kobiet. Swoją drogą, zdecydowanie wolała męskie towarzystwo. Isolde posłała jej czarujący, delikatny uśmiech, który nie miał nic wspólnego z oszołamiającymi uśmiechami showmanów. Był za to bardzo miły i odprężający, był jakby dowodem na łagodne, ale szczere uczucia i dlatego często pozwalał zdobyć zaufanie nieśmiałych osób. - Ja też powinnam stawić się u szefa, a potem napisać raport. Czternasta będzie w sam raz. Może w "Kociołku amortencji"? Przyjemne miejsce, dobre jedzenie...? - zaproponowała Isolde. Widać było, że również jest trochę onieśmielona, ale bardzo zaintrygowana i ucieszona perspektywą spędzenia z Voice czasu. W tym momencie jakiś męski głos zawołał "ISOLDE! SZEF NA CIEBIE CZEKA! POSPIESZ SIĘ, BO SIĘ ROZMYŚLI, DZIEWCZYNO!". Isolde prychnęła i potrząsnęła głową, ale na jej twarzy widać było delikatne rozbawienie. Szef się z nią liczył, prawdę mówiąc przepadał za swoją śliczną, ale rozważną i zaangażowaną podwładną, która potrafiła łagodzić napiętą atmosferę wśród członków zespołu, a jednocześnie fantastycznie sprawdzała się w walce. - Przepraszam cię, wołają... W takim razie widzimy się o czternastej w "Kociołku amortencji". Gdybyś nie mogła przyjść, zostaw mi wiadomość w recepcji, dobrze? - poprosiła, delikatnie ściskając dłoń Voice i posyłając jej ciepły uśmiech.
To był ciężki poranek, bardzo ciężki. Kobieta nie potrafiła się pozbierać od wizyty w restauracji wraz z przyjaciółką, chociaż minęło już trochę czasu. Może nie kwestia tak zwanego kaca, a tego jak się zachowywała. Nigdy jej to nie wypadnie z głowy za pewne. Od tamtej pory naprawdę nie wypiła ani kropli alkoholu, ukochanego wina. Aż tak ją wzięło po ostatnim wybryku, do końca roku powiedziała sobie, że nie wypije nic, nawet z okazji nadchodzących świąt. Za to nie otworzone butelki stojące w jej barku po prostu porozsyła w postaci prezentów. Przynajmniej nie będą kusić. Współpracownicy są wręcz zdziwieni stanem w jakim się znajduje. Jest jakaś inna, właśnie od kiedy przestała sięgać po lampki wina. Spięta, poważna i głośna. O tak, zdecydowanie to. Wczoraj miała okazję się wydrzeć na niekompetencję swoich pracowników i to cy wyrabiają, chociaż to była tak naprawdę błahostka. Jakby to powiedzieli mugole? Jak w wojsku. Kilka osób jej sugerowało jakieś ziółka na uspokojenie, a nawet i podejrzewali ciążę przez te zmiany nastrojów. No chyba urojoną i ciekawe niby skąd. rzez te głupie ploteczki też się wydarła na podwładnych, oj jeszcze nigdy nie widzieli panny Horan w takim nastroju. Dzisiaj wcale nie było lepiej. Na dzień dobry w Ministerstwie musiała od razu ruszyć w teren, nawet nie zdążyła usiąść i zdjąć płaszcza. Teraz właśnie przy pomocy sieci Fiuu ponownie zawitała w Atrium. Była naprawdę zirytowana i biło tym po oczach na kilometr. Kto nie minął Yvonne dziwnie się za nią oglądał. Sam chód wiele mówił i postawa. W drodze do jednej z wind już zdejmowała z siebie płaszcz, rękawiczki i szalik.
Dostał bardzo ciekawe informacje dotyczące szajki czarodziejów, którzy handlują nielegalnymi czarnomagicznymi przedmiotami, choć to były tylko i wyłącznie czyste informacje. Będzie musiał zdobyć dowody i sprawdzić te informacje, zanim przejdzie do działania. Do biura przyszedł tylko po to, żeby napisać raport i od razu go złożyć, a następnie miał zamiar iść w teren. Teleportował się i pojawił się w Atrium wychodząc z kominka. Jak zwykle było tu pełno ludzi. Pracowników, gości, reporterów. Nie lubił tego wejścia. Wolał spokojniejsze, mniej zatłoczone lokacje, dlatego czym prędzej poszedł w stronę wind. Niestety... los zechciał, że na swojej drodze spotkał siostrę. Że też musieli pracować razem w Ministerstwie, przecież to jakaś porażka. Wyczuwając jej aurę chłodu i złości, aż coś się w nim zapiekło, po prostu musiał jej jakoś dopiec. Ostatnim razem wkurzyła go, więc nie miał zamiaru być jej dłużny, zwłaszcza że był mściwą bestią. - Twoi ludzie to są złośliwi... twierdzą, że jesteś w ciąży, a ci się po prostu przytyło. Naprawdę są wredni. - powiedział spokojnie spoglądając na windę, która jeszcze nie dojechała. Nie chciał się jej teraz przyglądać bo za pewne bardziej niż za jego słowa, wkurzy ją sama jego obecność. Cóż... w końcu był wyczuwalnym bękartem.
Czy teraz też i windy zaczną nawalać? No jakby czekała wieczność. Zdążyła zdjąć z siebie okrycie wierzchnie, poprawić jakoś włosy, które zmierzwiła czapka, a windy brak. Naprawdę co jeszcze? Zresztą dzisiaj jak nie to czy tamto to i tak będzie zdenerwowana. Stała spokojnie.. jeśli tak to można ująć, bo ładniej się nie dało. Trzymała mocno płaszcz i stukała butem o posadzkę. Nie myślała o niczym konkretnym, poza skończeniem dzisiejszego dnia oczywiście, ale to już jej rutyna. Co nowego może ją czekać w biurze? Jak już o nowościach mowa, usłyszała kolejną. PRZYTYŁA? Doskonale znała ten głos i nie musiała się odwracać by wiedzieć kto był autorem tych pokrzepiających słów. Bo chyba takie miały być w pewnym sensie. Co tam, że pracownicy posądzają ją o jakieś niestworzone rzeczy, zwłaszcza, że faceta i tak nie ma. To tutaj poszło w drugą stronę, w ciąży nie jest po prostu dużo żre, tak? Pięknie panie Sorrentino. Otrzymuje pan order Ani. Ani to zabawne, ani głupie. Jednak spokój jest najważniejszy. Gdyby chciała z chęcią inaczej by to rozegrała, ale głupie czasy nastały i trzeba uważać na każdym kroku. Nawet pokłócić się nie można, a szkoda. -Czyż nie? Zamiast pępkowego powinni mi kupić jakieś ziółka na odchudzanie czyż nie? Na pewno tańsze - odparła niewzruszonym tonem. Nie ten poziom niestety, takie żarciki nie robią na niej wrażenia - Dziękuję, że zwróciłeś mi uwagę. Może przez to nie mogę znaleźć faceta bo jestem po prostu gruba - proszę. Kolejne pole do popisu niech ma - Ale po co mi to, skoro i tak mam nazwisko na jakie zasługuję - odgarnęła włosy z ramienia, a windy dalej brak. No co jest, jeszcze jedno zdanie i winda tu niczemu nie pomoże.
Windy w Ministerstwie Magii to ciekawe urządzenia. Zazwyczaj gdy były potrzebne, trzeba było na nie czekać nie wiadomo ile, ale gdy nikt nie chciał nimi jeździć to były zawsze. Przecież to była jakaś patologia. Stali i czekali na te jedną windę. Gdyby wiedział, że tak to się skończy w ogóle by tutaj nie przychodził i napisał report w domu. Konflikty z siostrą nigdy dobrze się nie kończyły. Kłócili i wyzywali się za każdym razem. Pierwotnie Lorenzo nie chciałaby tak się to skończyło. Szukał tylko informacji o swoim ojcu, lecz zaprzestał to robić gdy już dorósł. Nie interesował go już, choć posiadał szacunek za to, że zapewnił matce i jemu dom, a także wykształcenie. Nie ważne, że go nigdy nie widział. Nie potrzebował ojca. - W twoim wypadku trzeba by było wykupić cały kontener tych ziółek, więc nie wiem czy taniej by wyszło. - także zachowywał spokój i ani razu na nią nie spojrzał. Spoglądał tylko na kraty od windy. - Zasłużyłaś na nazwisko będąc gruba? Dziwne wymagania posiada ród Horan'ów. - takie zaczepki na niego nie działają. Już wiele razy to słyszał więc się przyzwyczaił. Horan'owie wywodzą się z braku oryginalności. Może to jakaś rodowa klątwa? Możliwe... przeklinali ich wszystkie zrobione bękarty.
-No cóż. na mnie po prostu trzeba wydawać dużo tak czy inaczej - skoro tak zachciał sobie pograć no dobrze. Nauczyła się Lorenzo już całkiem dobrze i wiedziała, że takie zagrywki to norma. Zresztą Yvonne nigdy nie została mu dłużna no i tak trwają do dzisiaj. Nigdy nie zapomni dnia, w którym podszedł do niej po raz pierwszy. Wszystko zapowiadało się bardzo spokojnie, a tu jednak... taka bomba i nowy braciszek. Ta rozmowa nie mogła skończyć się dobrze. Gdyby tylko odważyła się do czegoś mu przyznać to może ta relacja wyglądałaby całkiem inaczej. Jednak honor rodziny, spięcia jakie potrafiła robić jej siostra mocno oddziaływały na urzędniczkę i niejako ukształtowały. Potrafi popadać w takie skrajności w skrajność, bo jednak zwykle jest uznawana za raczej pozytywna osobę. Kiedyś bardzo nie okrzesaną, dumną i kręcąca tyłkiem przy pierwszej ładnej buzi jaką zauważyła i taką Włoch ją znał, obserwując na korytarzach Hogwartu. -Że co proszę? - no teraz to już ją zdenerwował. Używając tego łagodnego słowa - Mnie możesz obrażać, ale na obrażanie nazwiska i mojej rodziny nie pozwolę - powiedziała poważnym tonem - Mówisz tak tylko bo sam go nie możesz mieć- dodała i zwróciła się ponownie w stronę drzwi od windy. Yvonne bardzo szybko to odebrała jako oznakę zazdrości. Co jak co, ale miała nadzieję na trochę szacunku do jego żywiciela z jego strony, jak widać tego mu brakowało. Naprawdę, chciałaby to powiedzieć w inny sposób, ale wiedziała, że każdy wyskok będzie miał swoje skutki. Z każdej strony, każdy jest obserwowany i nie chciała sobie jednak narobić kłopotów.
Czy ta winda to jakiś żart? Czyżby Ministerstwo specjalnie opóźniało przyjazd windy tylko po to, żeby popatrzeć sobie na sprzeczki rodzeństwa? A może myślą, że się tutaj pozabijają? Lorenzo na pewno nie miał zamiaru ryzykować posady przez jakąś sprzeczkę. Był daleko od tego by wyciągnąć różdżkę. Wolał używać słów, bo były czasem potężniejsze niż zaklęcia niewybaczalne. W pierwotnym założeniu Lorenzo nie miał zamiaru zawierać z nią złych relacji. Chciał po prostu poznać swojego ojca. Może nie osobiście, ale już same opowieści w zupełności mu by wystarczyły. Po tym jak Yvonne odkryła prawdę wszystko poszło się jebać. Ich relacje się pogorszyły, wręcz zostały zniszczone. Słysząc jej kolejne słowa, zerknął na nią z rozbawieniem, a po tym zaczął się śmiać. Rozbawiło go to jakie dziewczyna posiada o nim zdanie. - Myślisz, że mi zależy na jakimś nazwisku? Gdybym mógł, najchętniej w ogóle bym go nie miał. Jesteś taka sama jak wszyscy z "wielkich" rodów. Interesuje was tylko nazwisko i wizerunek... nic więcej was nie obchodzi. - powiedział, a przy słowie "wielkich" palcami zrobił cudzysłów. Miał szacunek do ojca, ale do jego osoby, nie do jego nazwiska, czy pozycji. Przez tą pozycje i nazwisko, nigdy nie było go w jego życiu. Miał mu to za złe i z jednej strony go nienawidził, z drugiej jednak był wdzięczny za przeniesienie jego matki do Wielkiej Brytanii.
Dlaczego, no dlaczego? Dlaczego on musiał być właśnie taki. Wszystko wyglądało by inaczej gdyby Yvonne była inną osobą w Hogwarcie, a tak tylko potrafiła obnosić się pychą. Niektóre rzeczy nadal przychodzą jej z trudem, ale nie jest złym człowiekiem, po prostu nie wie jak zacząć niektóre zmiany. Może czasem po prostu nie znać prawdy, wtedy życie wydaje się łatwiejsze. Jak to się mówi... im mniej wiesz tym lepiej śpisz. Zacisnęła mocniej dłoń na płaszczu i odwróciła się w stronę podśmiechującego Lorenzo. Już miała gdzieś tą wind bo chciała dokończyć tą rozmowę. O ile tak można ją nazwać, przynajmniej do póki ktoś się nie wydrze całkowicie i zwrócą na siebie uwagę. Zresztą gdy stali tylko obok siebie w Ministerstwie zawsze ktoś na nich spojrzał. Jedyne osoby, które nie potrafią do siebie grzecznie powiedzieć "Dzień dobry" czy spytać o samopoczucie. Zawsze znalazł się jakiś powód choćby do małej sprzeczki na słowa. -Gdyby nie ten ród nie było by Cię tutaj, dzięki temu też jesteśmy wstanie komuś pomóc. Uwierz mi, że wcale nie miałam lepiej. Bardziej boli kiedy musisz patrzeć jak ktoś wychodzi z domu i kto wie za ile wróci żeby ponownie się z Tobą pobawić - ta druga część zdania była już bardziej przebąkana. Nie chciała mówić tego, aż tak głośno by od razu wszyscy dookoła słyszeli. Obróciła się na pięcie i przytuliła do siebie bardziej materiał płaszcza - Że też pomagałam w wybieraniu prezentów dla Ciebie - dodała pod nosem. No i teraz pojawiła się w końcu winda. Złota krata się otworzyła, ale Yvonne wstrzymała się od tego by wejść do środka i po prostu zwiać, zniknąć z oczu bratu. Jakaś osoba za to się wepchnęła i zrobiła miejsce krokiem w bok, by inni mieli prosty dostęp do windy.
Jeżeli ktoś myślał, że sprawia mu przyjemność krzywdzenie innych to był w wielkim błędzie. Wręcz odwrotnie. Starał się trzymać zasady, żeby nie robić innym na złość, bo on samemu nie chciałby, żeby ktoś mu tak robił. Był bardziej pokojową, lub neutralną bestią. Prawda, że jak ktoś mu zajdzie za skórę to ma już przerąbane, tak właśnie było z Horan. Cały czas miał widok z przeszłości, gdy byli gówniarzami i nie mogli się dogadać. To dość wpłynęło na jego charakter i podtrzymywanie uraz. Zdenerwował się. Bardzo się zdenerwował. Wolał gdy Yvonne krzyczała, jęczała i obrzucała go mięsem, niż się dołowała i nie potrafiła wyciągnąć kontry. Nieziemsko go to wkurzało. Dlaczego? A dlatego, że zaczynał czuć się winny za jej stan. Nie na tym mu zależało, więc to najwyższa pora, żeby przerwać tą sprzeczkę i zająć się swoją sprawą. Gdy przyjechała winda, spojrzał tylko na ludzi w środku, którzy na widok wkurzonego Lorenzo postanowili się ewakuować i w kilka sekund winda była pusta. Wszedł do środka i obrócił się w stronę wyjścia spoglądając na Yvonne. Poczekał chwile, ale gdy nie wchodził zapytał się. - Jedziesz? - rzucił tylko, dalej będąc wkurzonym na samego siebie. Po cholerę tutaj przychodził? Mógł ten pieprzony raport napisać w domu i przynieść kiedy indziej. Też się uparł, żeby odwiedzić biuro.
Krzyk, obrzucanie błotem.. naprawdę na to trzeba sobie zasłużyć. O dziwo Lorenzo był jednym z tych nielicznych co potrafili sobie zasłużyć na jęki kobiety. Oczywiście w tym złym sensie. Palcem by go nie tknęła nawet gdyby nie był jej bratem. Gdyby Yvonne krzyczy robi w to sposób inny niż wszystkie, bardziej wrogo tak, że faktycznie można bać się o swoje życie i to, że na pewno nie straci się je szybko. Zadbałaby o to by działo się to powoli i bardzo, bardzo boleśnie. Oczywiście trzeba na to sobie zasłużyć, tak to kobieta muchy by nie skrzywdziła... bo nie trafi. Tak to pokojowa z niej kobieta, trochę czasem nabroi, ale mniej niż kiedyś. Mężczyzna wyciągnął ją z chwilowego letargu i tych dziwnych przemyśleń, których woli nie wypowiadać w jego obecności. Bo co jeszcze by sobie o niej pomyślał. Tak, ona ma uczucia i wcale nie było tak, że cale życie nienawidziła brata. Uniosła wzrok na Lorenzo, który już wszedł do windy. Eh.. skoro już i tak jadą prawie w tym samym kierunku. Zacisnęła dłoń w pięść i weszła do windy. Odwróciła się w stronę drzwi, które się zamknęły -Wierzysz, że nie wszystko czasem jest przypadkiem? - spytała tak o, bez większego sensu tej wypowiedzi. Może chciała jakoś podtrzymać rozmowę, tylko w jakim celu tak naprawdę. Bo z drugiej strony to już by wolała zostać pożarta przez Rogogona.
Nie tylko potrafił doprowadzić kobiety do jęków w negatywnym tym słowa znaczeniu, lecz nie chciał z siostrą rozmawiać o jego prywatnych przeżyciach. Nie bał się jej krzyków. Codziennie miał do czynienia z najgorszymi przestępcami i gdy taki gnojek zaczynał krzyczeć to oznaczało, że się boi i można z nim zrobić wszystko. Lorenzo miał podobnie, jak ktoś mu wejdzie za skórę to ma już przerąbane. Jest bardzo cierpliwy i ze zemstą jest w stanie czekać nawet, i miesiącami, tylko po to, żeby ją odpowiednio przygotować. Na skruchę i przeprosiny nigdy nie było za późno, lecz czy Lorenzo był gotowy w jej stronę wyciągnąć pojednawczą dłoń? Nie był do końca tego pewien. Bał się, że znowu by się na tym przejechał. Nie wierzył w przemianę charakteru Yvonne, a nie chciał znowu wychodzić na kretyna jak za czasów szkolnych. Gdy już weszła do windy wcisnął tylko przyciski na jakie piętra ma jechać i także spoglądał na drzwi. - W jakim sensie przypadkiem? Przypadek i celowe działanie, czy chodzi ci o przypadkowy los? Jeżeli chodzi o to drugie to wierze w przypadek, choć chciałbym się mylić. Jakby nie wszystko było przypadkiem, może mogłoby to wyjaśnić skąd się biorą te okrucieństwa wokół nas. - wierzył w przypadek, ponieważ nie uzyskał żadnych sensownych odpowiedzi, by w niego nie wierzyć. Mógł pofilozofować, bo nic innego i tak nie mają do roboty. Lepiej było do siebie mówić, niż mordować siebie wzajemnie w myślach.
-Los, że czasem spotykamy kogoś nie bez powodu tylko z jakimś celu - sama nie wiedziała czy w to wierzy, po części by chciała. Jednak nigdy nie potrafi się dopatrzeć tego po co niektóre rzeczy mają miejsce. Może kiedyś zacznie dostrzegać te przypadki jako celowy zabieg w jej życiu. Chce sobie wmówić, że jednak nie bez powodu doczekała się dnia poznania swojego bękarciego braciszka. Kiedy dowiedziała się o jego istnieniu czystym przypadkiem uznała to za niezwykle ekscytujące, co prawda bolało ją to, że jej ojciec dopuścił się zdrady. Jednak nie potrafiła go przestać kochać i tak. Sytuacja ta potoczyła się jednak inaczej jak to sobie zawsze wyobrażała, a wszystko przez to, że była rozwydrzoną, bogatą Horanówną, która pozwalała sobie na wszystko i była ponad innych. W porę dorosła, kiedy z bratem już toczyła się wojna o niewidocznym zakończeniu. -Chociażby przez to, że nie bez powodu ludzie trafiają do tego samego miejsca pracy, czy windy - mówiąc to nawet brew jej nie drgnęła. Miała wyraz twarzy bezuczuciowej istoty, jak posąg. Jednak ta rozmowa tutaj musiała się zakończyć bo najpierw dotarli do korytarza prowadzącego do biura Yvonne. Złota bramka się rozsunęła - Miłego dnia Lorenzo - powiedziała na pożegnanie i wyszła w pośpiechu.
To był wyjątkowy dzień, który miał rozpocząć karierę cukiernika panny Naberrie. Nieistotnym było, czy zamierzała łączyć ten zawód z przyszłością, wszak motywem przewodnim ów tygodnia stały się torty, a Padme otrzymała niebywałą szansę przygotowania ciasta finałowego. Konkurs wypieków to niezwykle znana tradycja w świecie czarodziejów, dlatego też była krukonka nie myślała zbyt wiele o tym, kiedy powoli obmyślała projekt tortu, a jedyne co się dla niej liczyło to odniesienie ogromnego sukcesu na balu dobroczynnym organizowanym przez MM. Owszem, była to szansa na rozsławienie własnego nazwiska, o ile wszystko przebiegnie zgodnie z procedurami i nikt nie pokrzyżuje planów dziewczynie.
1,4 wykonałaś kawał dobrej roboty, która została doceniona. Twój tort uświetnił galę finałową, a z wypieku zadowolony był nawet Minister Magii. Musiałaś odczuwać wielką dumę, ale też radość, choć nie wszyscy podzielali twój sukces. Koleżanka z pracy już knuła w głowie plan zemsty, jednak ty nie mogłaś o tym wiedzieć, a jedynie przyszło ci się cieszyć z uznania wśród zgromadzonych czarodziejów. Każdemu przypadł do gustu smak i finezja wykonania ciasta, dlatego też odetchnęłaś z ulgą, gdy wszyscy wrócili do zabawy, a ty zostałaś nagrodzona owacjami, podjęłaś decyzję o powrocie do domu, bo czy jutro nie był kolejny dzień w pracy? Otrzymujesz 1 punkt z działalności artystycznej, po który należy zgłosić się w odpowiednim temacie. 2,5 niestety, miałaś niebywałego pecha… Zazdrosny kolega z pracy, który nie doceniał sukcesu jaki odniosłaś, postanowił zrujnować całe przedsięwzięcie. Tuż przed wystawieniem tortu, oblał go eliksirem przeczyszczającym, który przesiąknął zbyt mocno w strukturę wypieku. Nie miałaś o tym pojęcia, dlatego też kiedy sam Minister poprosił cię o pokrojenie na kawałki ciasta, a zaraz potem o skosztowanie go – nie mogłaś spodziewać się, że zaraz w dość kiepskim stanie wylądujesz w toalecie. Szczęście w nieszczęściu, że sama się pochorowałaś, wszak gdyby zatruł się każdy oprócz ciebie, zostałabyś skazana za próbę morderstwa na masową skalę, a tak? Tydzień spędziłaś w łóżku, podobnie jak same szychy MM. 3,6 miałaś niebywałego pecha! Ktoś zniszczył twój tort, poddał go prawdziwej ruinie i kiedy tylko poszłaś na zaplecze z jedną z urzędniczek – łzy cisnęły ci się do oczu. Jak ktoś mógł zrobić takie świństwo? Nie wiedziałaś, ale znalazłaś karteczkę, która była przypięta do stołu: nie wychylaj się następnym razem, bo są lepsi, niedorajdo. Wiedziałaś, że zrobił to ktoś z cukierni, dlatego też pamiętaj! Zemsta najlepiej smakuje na zimno…
Kiedy całkowicie wytrzeźwiał, co stało się niemal natychmiast po akcji w ślepej alejce, postanowił zgłosić się do Ministerstwa, aby podać rysopis osób, które tam widział. Najpierw podszedł do umundurowanego mężczyzny i spytał gdzie powinien się udać aby to zgłosić. Kiedy powiedział dokąd ma iść, ruszył pospiesznie w tamtym kierunku. Zapukał i kiedy usłyszał zgodę, wszedł do środka. Usiadł na jednym z wolnych krzeseł przed masywnym biurkiem. Jeden z mężczyzn usiadł przed nim i wyjął magiczne pióro i pergamin. Wiedzieli po co tutaj przyszedł, byli więc przygotowani. Zaczął opisywać dwóch mężczyzn. Obydwoje byli w wieku średnim, jeden był łysy i miał skośne oczy. Drugi miał dłuższe włosy, do ramion. Miał tatuaż po lewej stronie szyi, który przypominał skorpiona. Kiedy już wydobyli z niego wszystkie informacje, podziękowali mu i wręczyli 50 galeonów za obywatelską postawę. Prawda jest taka, że zwyczajnie nie powinni atakować Thomena. I tyle. Nie miał nic do nich osobiście... I przynajmniej troszkę do jego kieszeni wleciało.
Droga wydawała się być niezwykle długa i monotonna. Mijałeś wielu ludzi, którzy spieszyli się do domostw z całymi siatkami prezentów i przeróżnych ozdób. Widać było, że każdy wkręcił się w atmosferę, która opanowywała niczym plaga miasto, lecz niestety – nie każdemu było do śmiechu. Nim znalazłeś się pod Ministerstwem Magii dostrzegłeś starszą kobietę, która była odziana w podniszczony płaszcz, buty z dziurami, a na jej głowie próżno było szukać czapki. Zbierała pieniądze, dzięki którym mogłaby kupić sobie coś do jedzenia i o to pytanie: co się tak naprawdę wydarzyło? / (Rzuć kostką) Parzysta – kobieta przykuwa twoją uwagę i coś łapie cię za serce, jak gdyby ta scena obudziła w tobie pokłady człowieczeństwa i empatii. Obserwujesz ją przez chwilę, dając sobie trochę na czasu do przemyślenia dalszych poczynań. Magia świąt, tak? Robisz parę kroków w przód, a zaraz potem stajesz twarzą w twarz z nieznajomą. Zaczynasz grzebać po kieszeni, aż wreszcie wyciągasz 30 galeonów, które wręczasz kobiecie, a ku twojemu zaskoczeniu dzieje się coś niebywałego... Okazuje się, że to wysoko ustawiona gwiazda estrady, która robi test społeczny. Od razu informuje cię, że te pieniądze trafią na ten sam sierociniec, na który ty się udajesz. Opowiada ci również o oziębłości ludzi, którzy mijali ją i nie pokwapili się o to, by jakkolwiek jej pomóc. Przypomina ci również o tym, co tak naprawdę ważne jest w święta – dobroczynność i otwarte serce, dlatego też w podziękowaniu za okazane przez ciebie serca, daje ci drobny upominek w postaci Przypominajki, żebyś nigdy nie zapomniał o istocie i głębi świąt. Pamiętaj też, żeby swoją darowiznę uregulować w odpowiednim temacie i tak samo – analogicznie, w odpowiednim temacie zgłosić się po przedmiot. Nieparzysta – spoglądasz na kobietę, jednak ktoś cię akurat trąca, gdy chcesz do niej podejść. Nieoczekiwanie gubisz ją z oczu, a gdy próbujesz odnaleźć nieznajomą, ta nie pojawia się w odległości do kilku metrów. Zachodzisz w głowę – jak to możliwe, że tak szybko zniknęła, jednak najważniejsze jest to, by nie spóźnić się na aukcję. Kto wie?, może następnym razem uda ci się zrobić dobry uczynek! / Oszołomiony podążasz dalej, aż wreszcie docierasz do budki telefonicznej, z której to trafiasz do atrium Ministerstwa. Chłód nie łaskocze cię w policzki, zaś ciepło pozwala ci zapomnieć o szalejącym mrozie na zewnątrz. Wiedziałeś, że mają tu przekąski? A jakież napoje! Dla ciebie jednak powinno się liczyć tylko to, by trafić jak najszybciej do organizatora i oddać mu obraz, który jest przedmiotem dzisiejszej aukcji.
Rzuć kostką, by dowiedzieć się, jaki przebieg miała cała impreza. 1,3,5 rozmawiasz dość długo z mężczyzną, który jest zachwycony twoim przybyciem, podobnie jak obrazem, który postanowiłeś oddać na aukcje. (Jeżeli jest to malowidło rywala – możesz opisać emocje, jakie towarzyszą Cassiusowi). Owszem, wielokrotnie byłeś widywany na bankietach, balach i innych imprezach, jednak ta miała szczególny charakter. Dopiero, gdy zająłeś odpowiednie dla siebie miejsce, dostrzegłeś jak mała grupka czarodziejskich dzieci wkroczyła na scenę, a zaraz potem rozbrzmiały się ich głosiki, które śpiewały świąteczne piosenki. Widok był rozczulający, podobnie jak ich uśmiechy. Teraz już wiesz, dlaczego pewne aspekty obecnego czasu są ważne? Z pewnością! Dodatkową dumę możesz odczuwać, gdyż twój obraz został sprzedany za naprawdę konkretną sumę, dzięki czemu wiesz, że te pociechy będą miały fantastyczne święta. Za twój angaż – na twoje konto wpada 1 punkt do dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. 2,4,6 wiedziałeś, że Ministerstwo angażuje się w wiele spraw? Ta ewidentnie cię urzekła, jednak pewne sprawy pozostawały wciąż niewyjaśnione. Jak to możliwe, że znikąd otrzymaliście zaproszenie? Dlaczego szef wysłał ciebie? Jakakolwiek odpowiedź by nie była – najważniejsze jest, że tutaj się znalazłeś. Obserwujesz występy różnych osób, a twoim oczom ukazuje się nawet bezdomna kobieta! Jesteś mile zaskoczony czy raczej rozczarowany? Nieważne jakie emocje tobą kierują… Najważniejsze jest, że robisz coś dobrego dla pociech z sierocińca! Nieznajoma zakupiła twój obraz za niezłą sumkę, a ty jeśli tylko chcesz – możesz z nią porozmawiać po całej akcji. Wbrew pozorom wracasz do domu także szczęśliwy i bogatszy o pewne doświadczenia.
______________________
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie dotyczyło mnie to całe świąteczne zamieszanie. Czasami wydawało mi się, że jestem tak nieczuły, iż nie jestem już w stanie właściwie celebrować świąt, nawet jeżeli za kilka dni faktycznie miałem wraz z całą liczną rodziną zasiąść do wigilijnej kolacji. Może dopiero wtedy, gdy znowu przyjrzę się tym wszystkim znajomym gębom jednocześnie dotrze do mnie, że to już najwyższy czas na pakowanie prezentów i ustawianie ich pod ogromną Swansea’ową choinką. Tymczasem czekała mnie prawdziwa wyprawa. Obdarzony zaufaniem, jakiego nigdy nie spodziewałem się po swoim szefie, z niezwykle potulnym entuzjazmem udałem się na dni celebrowania tej specjalnej okazji w Ministerstwie. Zbiórkę miał uzupełnić MÓJ obraz, więc nie mogłem tego przegapić, oj nie. Nużąca droga nieco przygasiła mój entuzjazm, dzięki czemu w holu byłem już jedynie lekko podniecony. Może to i lepiej? Dzięki temu oszczędziłem sobie, najpewniej, nieprzyjemnej rozmowy, gdy już strasznie mnie swędziało do zagadania jakiejś zbierającej kasę żebraczki. Na szczęście ktoś mnie szturchnął, wybijając mi z głowy takie głupie pomysły. Nic nie dzieje się bez przyczyny, czyż nie tak? Dzięki zaoszczędzonym minutom, mogłem poświęcić więcej czasu na obserwacje zamieszania panującego w Ministerstwie. Jednocześnie niezwykle intensywnie zastanawiałem się nad motywacjami urzędników, którzy zaangażowali w aukcję wcale nie tak znaną pracownie, a w dodatku dopuścili mój obraz do obrotu. Uważałem, że jest tego wart, jak najbardziej, ale jednocześnie nie spodziewałem się, iż ktoś zwróci na niego uwagę. Nazwisko ojca budziło o wiele większe zainteresowanie od mojego. Szkoła nie pozwalała mi w pełni rozwinąć skrzydeł, ale (jak sądziłem) poczyniłem dzisiaj pierwszy, istotny krok na drodze ku zauważeniu mnie i mojej twórczości. Teraz mogło być tylko lepiej. I jakoś tak miło zrobiło mi się, że jakaś kobieta zakupiła mój obraz za całkiem niezłe pieniądze. Nie byłem pewien czy wydała aż tak wiele tylko ze względu na dzieci czy może faktycznie spodobał jej się mój doskonały akt. Po licytacji zamieniłem z nią kilka słów, jakie szybko przemieniły się w prawdziwą, intensywną wymianę zdań, a kiedy opuszczałem Ministerstwo, mój własny diabeł jakby nieco stępił różki.
3 i 4 | [zt]
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Wyjście do pracy zazwyczaj nie zajmowało jej dużo czasu – właściwie potrafiła ekspresowo się przygotować. Dzisiaj jednak obudziła się z pewnym specyficznym uczuciem, które rozlewało się po jej ciele, kumulując w dole brzucha. Jakby łaskotanie, przez które nie mogła się na niczym skupić, była rozbawiona i niepodobnie do siebie rwała się do przodu, zrzucając na ulicy wyzywające spojrzenia. Czyżby uderzyła się ostatnio mocno w głowę? A może ktoś rzucił na nią urok? Zachowywała się co najmniej jak mężczyzna, wodząc wzrokiem za każdym, kto chociaż w najmniejszym stopniu przykuł jej uwagę. Co prawda przed snem zjadła opakowanie czekoladek, które znalazła na dnie swojego kufra – nie do końca wiedziała ile tam leżały, ani co w nich było, ale i tak jej to nie powstrzymało. Smakowały trochę jak wszystko to, co lubi, ale też trochę jak czekoladowe ozdoby choinkowe, których używała jeszcze Twoja babka. Może jakiś laik próbował przygotować dla niej bombonierkę z eliksirem miłosnym, ale coś po drodze poszło nie tak? Musiała pójść nie tak – Lia nie pałała dziś obsesją do jednej, konkretnej osoby, tylko jakby do każdego, po trochu. Idealny nastrój, by spędzić osiem godzin na wypełnianiu raportów po zakończonych przesłuchaniach.
Zbliżał się koniec jej zmiany, kiedy stawiała ostatnią kropkę na pergaminie. Ponownie zamoczyła pióro w tuszu, uważając, by nigdzie nim nie chlapnąć i podpisała raport swoim imieniem i nazwiskiem. Nawet jej podpis był dzisiaj inny – zamiast równych, prostych liter, pozwoliła sobie fantazyjne zawijasy. Najlepsze w najgorszym było to, że sama niezbyt zdawała sobie sprawę z dziwacznego zachowania, całkowicie ignorując wewnętrzny głosik, który podpowiadał jej: Hej, dobrze się czujesz? Te czekoladki to były chyba naprawdę przeterminowane? Może… o, czym tak pachnie? KTO tak pachnie? A pamiętasz tego czarodzieja, który próbował sprzedawać podróbki amuletów ochronnych przy Nokturnie? Gdybyś go wtedy zgarnęła to mogłabyś go teraz przesłuchać. Najlepiej przy kawie. Albo zabrać do dom… Dosyć!Gwałtownie wstała od biurka, prawie przewracając krzesło. Na szczęście pozostali obecni w pomieszczeniu aurorzy mieli na głowie ratowanie świata, a nie zastanawianie się, czemu kobieta jest dziś taka wybuchowa. Nie mogła jednak zapominać, że jest w pracy, powinna zachowywać się w określony sposób, w końcu reprezentuje nie tylko siebie, ale i Ministerstwo Magii. Musiała się przejść, przewietrzyć, rozkojarzyć. Opuściła drugie piętro, gdzie znajdował się Departament Przestrzegania Praw Czarodziejów, i skierowała swoje kroki do windy. Kiedy wcisnęła odpowiedni przycisk na panelu, winda szarpnęła gwałtownie do tyłu, prawie przewracając rumianą na policzkach aurorkę.
A więc Atrium. Niech będzie i ono, chociaż jak każdego dnia, kłębiło się wręcz tu od ludzi. Zazwyczaj przytłaczał ją ten widok, szczególnie wtedy, kiedy rano przeciskała się pomiędzy tłumami, próbując dostać się do odpowiedniego przejścia. Zawsze jednak można było zawiesić tu na czymś oko – nie tylko pomieszczenie zatrzymywało wdech w piersi, ale też ta istna mieszanka, zbieranina różnego rodzaju czarodziejów, dosłowny przekrój społeczeństwa w jednym miejscu. Usunęła się na bok, nie chcąc nikomu zawadzać – prawie dostała przez to listem w głowę, który w ostatniej sekundy uniknął spotkania z jej czołem, zmieniając tor lotu. Wbijając wzrok w kamienną posadzkę, skierowała się do fontanny, uznając, że szum wody będzie tym, co nieco ocuci jej dwuznaczne myśli. Ostrożnie wsunęła dłoń, przerywając niczym niezmąconą taflę wody, a przyjemny chłód przeszył jej rozgrzane ciało. Przysiadła na podeście, obserwując krople, które spływały po jej jasnej skórze. To był jej błąd, że podniosła wzrok. Mogła obserwować cholerną wodę.
Kojarzyła go skądś. W pierwszym momencie nie mogła przypomnieć sobie skąd – być może krew zawrzała w jej mózgu, niszcząc jakieś ważne do odtwarzania wspomnień połączenia. Długie sekundy zajęło przywołanie sobie jego twarzy na zdjęciu w Proroku Codziennym. Widziała go gdzieś na jednej z ostatnich stron, na których zazwyczaj wspominają o nowinkach sportowych. Tekst był na pewno o Quidditchu, ale poza tym nic z niego nie wiedziała (być może gdyby go przeczytała, zamiast wyrwać tę stronę, złożyć ją w papierowy statek i puszczać go później w powietrzu, wiedziałaby czym się zajmował mężczyzna). To na pewno nie była pomyłka – miała bowiem niesamowitą pamięć do twarzy, co przydawało się jej w pracy aurorki. Chyba miał na imię… Willhelm? Willton? A może William? Stał kilka metrów przed nią, w całej swojej okazałości, której miał niesamowicie dużo. Wyglądał jakby wiedział po co przyszedł, z zaciętą miną i zaciśniętymi ustami. Ciekawe na kogo czeka – pomyślała kobieta, lustrując go wzrokiem. Jej spojrzenie zatrzymało się na dłużej na wysokości jego pośla… tylnych kieszeni dobrze dopasowanych spodni. Musiała się uśmiechnąć, nie dało rady inaczej, było dziś w niej coś lubieżnego, coś nad czym nie panowała. Tylko, że kiedy ponownie podniosła wzrok, ich spojrzenie się spotkało. Odwróciła się sekundę za późno – ona, jasny punkt na tle fontanny, blond włosa, odziana w białą kreację, z czerwonym rumieńcem, który odcinał się na jej twarzy.
- Cholera! – Rzuciła pod nosem, kiedy zauważyła, że cały rękaw jej sukienki jest mokry. Najwyraźniej stado dzikich motyli, które wykluło się wewnątrz jej żołądka skutecznie odwróciło jej uwagę. Jednak, czy były to motyle, czy to czekoladki dawały znać, że ich termin ważności minął dawniej, niż tydzień temu?
Czy wspominał kiedykolwiek jak ludzie go drażnią? Oczywiście, prawie codziennie, co przejawiał przekleństwami poprzedzającymi powitania z wieloma jegomościami. Jeśli nie musiał, nie opuszczał swojego gabinetu, a zajmował się kontrolowaniem sytuacji z daleka. Spraszał wszystkich przed swoje oblicze, dzięki czemu nie musiał teleportować się po Londynie dwieście razy. To ludzie mają przychodzić do niego, a nie on do nich. Tylko najwyżej postawieni jegomoście mieli ten luksus, że to William fatygował się osobiście i zachowywał niemalże wzorowo. Dziś został zmuszony do zanurzenia się w przepełnionym Ministerstwie. Jeden Merlin raczy wiedzieć jak wiele cierpliwości kosztowało go przejście z jednego punktu do drugiego. Przepychał się między czarodziejami, nawet nie rzuciwszy przeprosin. Uaktualnianie rejestracji i dopilnowanie dostarczenia do odpowiedniego działu oświadczeń zawodników drużyny zmuszało go do wędrowania między piętrami i poganiania urzędników. Szlag jasny go trafiał. Powinien mieć asystenta, na którego zwalałby brudną robotę. Z drugiej strony nie dałby nikomu nic odpowiedzialnego do wykonania mając wiedzę, że tylko i wyłącznie on jest w stanie wszystko poprawnie rozwiązać. W atrium wylądował z przymusu, bowiem po nawrzeszczeniu na urzędnika został wyproszony z gabinetu. Musiał czekać tutaj na wydanie potwierdzeń przyjęcia wszystkich dokumentów. Sam środek pieprzonego tłumu. Gdyby tak rzucić zaklęcie rozpychające w sam środek, to lataliby jak bańki mydlane i rozpłaszczali w śmiesznych pozycjach na ścianach... Piękne fantazje, cudowne marzenia, z których musiał zrezygnować. Energicznie i niecierpliwie stukał palcami stóp o podłogę. Wodził wzrokiem po ludziach, a wyglądał na niezadowolonego i zirytowanego. Cóż rzec, słynął z takiej mimiki. Wydawało się, że nie potrafił się porządnie uśmiechać i wyluzować. Jakże miałby to uczynić będąc wśród głośnych idiotów? Jego wzrok w pewnym momencie padł na jakąś kobietę przy fontannie. Zwrócił uwagi najpierw na jej długie nogi, ładnie podkreśloną talię i na Merlina, czyżby miał urodziny i o tym zapomniał? Jasnowłosa piękność przez chwilę na niego spoglądała, a napotkała szare, chłodne oczy, które na jej widok aż błysnęły. Uniósł brwi z podziwem lustrując ją jednocześnie wzrokiem. Jakoś tak nagle oczekiwanie na kwitki stało się bardziej znośne, skoro wśród znudzonych czarodziejów Ministerstwa spotkał kobietę w bieli. Bezpardonowo ruszył w jej kierunku, po drodze kradnąc komuś z rąk dwie kawy. Zlekceważył protesty, po prostu podszedł do fontanny. - Czyżby w Ministerstwie był jakiś bankiet, o którym nie wiem i z którego pani uciekła? - zagaił, czując jak jego humor się poprawia. - Absolutnie nie pasuje pani do wizerunku nawiedzonych i zidiociałych urzędników, a więc jak mniemam, pani ambasador? - zaoferował jej kubek skradzionej kawy, a i absolutnie nie zwracał uwagi na zmoczony rękaw. Gdzieżby miał patrzeć w tamte rejony, skoro eksponowała swoje walory, na które chętnie, choć jeszcze dyskretnie, łypał. Potrafił być szarmancki, władać dyplomatycznie słowem, jeśli się kimś zainteresował. A tu proszę, piękna kobieta, osamotniona, pozostawiona na pastwę... Williama Gallaghera.