W tym miejscu uzdrowiciele z oddziału wypadków i urazów zajmują się pacjentami, którzy mieli wypadki z magicznymi zwierzętami. Trafiają tu ofiary ukąszeń, oparzeń, użądleń, wbitych kolców, jak i wielu innych.
Autor
Wiadomość
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Uścisnął jego dłoń, a zaskoczenie wywołane jej chłodem natychmiast odbiło się na jego twarzy. Jak wszystko. Jak zawsze. Każda pojedyncza emocja wymykała się spod jego kontroli, by pokazać się całemu światu. To dlatego zmarszczył brwi w chwili gdy dowiedział się, że to właśnie są te upragnione warsztaty, a zaskoczone spojrzenie powoli nabierało odcienia zrozumienia. Powoli. – Och. – rozejrzał się dookoła, szukając jeszcze jakichś uczestników. Czuł się trochę zmieszany, przyzwyczajony był bowiem do wypełnionych uczniami klas. – Viní. Wystarczy Viní. – sprostował, powracając do nienachalnego uśmiechu. Był zdania, że pełna wersja jego imienia zupełnie kłóci się z jego charakterem. Brzmiała tak... wzniośle i niecodziennie, a on był przecież prostym człowiekiem. Choć z początku zdziwił się, że na zajęciach będzie tylko z Neirinem, z każdą kolejną chwilą docierały do niego kolejne plusy tej sytuacji – będą mieli uwagę uzdrowiciela tylko dla siebie, on natomiast będzie mógł dokładnie przyjrzeć się popełnianym przez nich błędom. Bo co do tego, że jakieś popełni nie miał żadnych wątpliwości. Jeśli byłyby to zajęcia z eliksirów lub run, pewnie nie byłby zadowolony z takiego obrotu sprawy, w tym jednak wypadku cieszył się z tego, że ktoś będzie mu patrzył na ręce. Zwłaszcza, że mieli do czynienia z prawdziwym, żyjącym (jeszcze; ledwo) człowiekiem. Tak, dał się nabrać. Dopiero słowa Matthewa uświadomiły mu, że ów pacjent nie jest prawdziwy. Słuchał go uważnie, w przeciwieństwie do Neirina chłonąc każde pojedyncze słowo, zapisując je w swojej pamięci; od czasu do czasu kiwał nieznacznie głową. Był zaskoczony, że wspomniał o znanej mu, mugolskiej skali Glasgow, tym drobiazgiem wzbudził w Puchonie ogromną sympatię. Sam interesował się niemagiczną medycyną i lubił zastanawiać się w jaki sposób można by połączyć wiedzę mugoli z magiczną mocą. Świadomość, że nie był w tych rozważaniach sam, była pokrzepiająca. Wbijał wzrok w zakrwawionego manekina, starając się dopasować to, co widzi do tego, co słyszy. Nie przerażał go widok krwi i odsłoniętego mięsa, wszak miał przed sobą coś, co najzwyczajniej w świecie się zepsuło; wystarczyło po prostu poskładać to najstaranniej jak tylko się da, by zostało jak najmniej szczerb i rys. Mimo wszystko był to pierwszy raz, kiedy miał przed oczami tak poturbowane ciało, nic więc dziwnego, że z góry zakładał najgorsze, dając się nieco ponieść emocjom. Wyszedł z założenia, że lepiej przeczuwać najgorsze, aniżeli zbagatelizować sprawę. Głos Neia wyrwał go z zamyślenia, podniósł na niego zaskoczone spojrzenie. Jak dobrze znał tego mężczyznę, że pozwalał sobie na taką swobodę? Zdążył poczęstować się rękawiczkami gdy jego kolega - wykrzyknik wstępnie analizował stan pacjenta, potem został przyciągnięty do manekina. Nie wbrew swojej woli, rzecz jasna, cały bowiem aż się palił żeby zacząć działać. – Głównie na własną rękę, ale tak. Trochę. Jeśli tylko znajdziesz dla mnie czas, byłbym wdzięczny. Odpłacę się w karmie dla zwierząt... czy coś. W ogóle chyba przydałyby mi się korki. – nie wstydził się swojej niewiedzy, wolał otwarcie przyznać się do tego, że czeka go jeszcze długa droga, aniżeli zgrywać mądralę. W tak małym gronie, w dodatku na zajęciach kładących duży nacisk na praktykę, wszelkie braki i tak szybko wyjdą na wierzch. Uśmiechnął się do Puchona, mimo że tuż przed nim rozciągało się sztuczne, choć mocno poranione ciało. Brązowe oczy błyszczały ekscytacją. – Merlinie, co za realistyczny fantom. Fascynujące. – dodał nieco ciszej, chyba niezbyt świadomy, że wypowiedział to na głos. Z ich dwójki, co było właściwie oczywiste, prym wiódł starszy i bardziej doświadczony Neirin, choć i Viní, z każdą chwilą czując się coraz pewniej, wcale nie zostawał w tyle. Z rękawiczkami na dłoniach, śmiało przeprowadzał badania i oględziny, wysuwając wnioski, które w dużej mierze były właściwe. Poprawna odpowiedź w temacie eliksirów pozytywnie go zaskoczyła; świadom jak nikła jest jego wiedza w tym zakresie, nie spodziewał się, że mogłoby mu się udać.
Matthew mógł być porównany do zwłok znajdujących się dziesięć metrów pod ziemią, przykrytych tym samym piachem oraz przede wszystkim - samotnością. Samotność w jego przypadku była czymś naturalnym, nie dopuszczał do siebie myśli posiadania kogoś, kogo mógłby stracić. Zwyczajnie, nie nadawał się do tego; do ponownych rozłączeń, do kolejnego przerywania połączenia, skoro przecież już był w cierpieniu znacznie dłużej. Owszem, mogłoby to wyciągnąć go z transu, do którego sam się wpakował, mogłoby rozerwać łańcuchy, na których trzymał emocje i do których dostęp miał jedynie przez szybę, traktując je jak byty pozbawione przede wszystkim kontroli; aczkolwiek nie chciał. Czy był istotą ludzką? Czy mógł się do niej wówczas zakwalifikować? Czy był tak samo naiwny, jak stwierdził to Nei. Nie skomentował - aczkolwiek jednocześnie nie oznaczało to zgody z jego słowami. Choroby fizyczne można wyleczyć, psychiczne - niezbyt. I zazwyczaj drogą do tego pierwszego jest stosowanie leków, zaś do drugiego - targnięcie się na własne, wówczas niezbyt szanowane życie, kiedy to ludzie mówią, że nie możesz się obudzić, a przede wszystkim nie możesz zmienić tego, co otacza sylwetkę, w której znajduje się dusza. Dusza należąca właśnie do osób znajdujących się na warsztatach. A, no, jakby nie było, prowadzone były one poprzez zwyczajnie luźną atmosferę - nie przez to, co zazwyczaj studenci spotykali. Może chciał, by sądzili, że jednak pozostało w nim coś z człowieczeństwa, które już dawno u niego nie istniało, zamiast tego ciało otaczało się chłodem -charakterystycznym, widocznym, a przede wszystkim - możliwym do poznania przez dotknięcie, splątanie palców w normalnym uścisku? - W porządku. - wypowiedział na jego słowa, wypowiedział na słowa kolejnego zainteresowanego warsztatami studenta, wlepiając na bardzo krótki moment ślepia w jego całokształt charakteru. Być może nie widział jeszcze odmiennej strony (jeżeli taką posiadał) Viniciusa, co nie zmienia faktu, że musiał być zwyczajnie ostrożny. Jak zawsze, zagrożenie, niebezpieczeństwo, dżuma czaiła się wszędzie; nawet jeżeli swoją zdołał opanować, o tyle ta należąca do innych najbardziej dawała mu się we znaki. Niewidoczna, ale tylko w teorii. Odczuwalna w praktyce, zawierająca najgorsze emocje, które należało ukrywać, by nie krzywdzić; o ile w ogóle jest to możliwe. Czekał zatem w spokoju i równowadze na to, co mają do powiedzenia. Na słowa Neirina o tym, że wydobył z siebie więcej słów, jedynie rzucił słabym, nikłym uśmiechem, zahaczającym w pewnym stopniu o to, jaki tak naprawdę jest. - Prawidłowo. Ograniczenie krwotoku jest głównym zaklęciem, które powinno zostać użyte, by móc przejść do dalszych etapów diagnostyki oraz udzielania odpowiedniej pomocy. - zgodził się z Neirinem, tym samym oczekując słów od innych, najwidoczniej określając ich wiedzę na poziomie wręcz idealnym. Z drobnymi błędami, aczkolwiek nie były one aż nadto poważne, poza tym - jakby nie było - miał do czynienia z mniej doświadczonymi osobami, którym wiedzę miał przekazywać. - Haermorrhagia Iturus.- zadziałał na korzyść, na ich korzyść, tym samym likwidując jeden z krwotoków; zaklęcie znane, a przede wszystkim przydatne, zdawało się być idealnym w celu udzielenia pierwszej pomocy. Rana na ramieniu fantoma przestała krwawić, zaś czerwona ciecz skutecznie przestała opuszczać jego ciało - przynajmniej z tej rany. - Złamaniem zajmiemy się później, gdy uleczymy najważniejsze obrażenia. Oraz użyjemy Transfusion. - zauważył rzucone zaklęcie Surexposition, które wykazało kolejne nieprawidłowości. Dał im tym samym możliwość powtórzenia tego podstawowego czaru; jako że byli grupą, zajmowali się manekinem razem. Dopiero potem, po uzyskaniu nici zrozumienia oraz przywróceniu imitacji ludzkiego organizmu do stanu pozbawionego ryzyka zagrożenia życia (choć nadal istniało), przeszedł do dalszej części warsztatów. - Jako że te obrażenia są głębokie, posłużymy się Vulnera Arcuatum. Jest to zaklęcie wymagające przede wszystkim skupienia oraz woli, prawidłowego ruchu nadgarstka i znajomości działania ludzkiego organizmu. - wypowiedział prostym językiem; a przynajmniej miał taką nadzieję, niemniej jednak jego uczniowie nie byli aż nadto niedoświadczeni. Chwycił tym samym za różdżkę, skierował dłoń w stronę jednej z ran, wykonał odpowiedni ruch nadgarstka, skupiwszy swoje myśli prawidłowo wokół chęci pomocy. - Vulnera Arcuatum. - wydostało się spomiędzy jego spierzchniętych warg, kiedy to skierował drewniany patyczek w stronę rany; jako że wypowiedział wszystko dobrze, jako że odpowiednio wykonał gest, rana zaczęła się zasklepiać. - Jest ono niezwykle przydatne, aczkolwiek posiada pewną niedogodność. Gwałtowne ruchy mogą poskutkować ponownym otworzeniem ran i tym samym krwotokiem, dlatego należy ograniczyć poruszanie się poszkodowanego do niezbędnego minimum. - wypowiedział, tym samym nakierowując ich do użycia tego zaklęcia; tym samym pomagał, jeżeli występowały jakiekolwiek niedogodności. Przygotował oczywiście eliksiry odkażające rany, które należało także użyć - choć nie było z tym zapewne żadnych problemów.
Rzucacie na Haermorrhagia Iturus zgodnie z zakłóceniami - obowiązkowo tamując jedną ranę. Z góry zakładacie, że udało Wam się odkazić bez problemów rany - tym bardziej, że nie ma żadnych trudności z wykorzystaniem eliksiru. Każde 10 punktów z Magii Leczniczej uprawnia Was do jednego przerzutu.
Kość numer 1 Odpowiada za prawidłowy ruch nadgarstka - szybkość oraz technikę. 1 - 2 - o ile prawidłowo zapamiętałeś całokształt zaklęcia, o tyle jednak Twój ruch nadgarstka był zbyt powolny. 3 - 4 - idealnie wyważony, nie za powolny, nie za szybki, w wyniku czego udało Ci się bez problemów opanować prawidłowy ruch nadgarstka. Gratulacje! 5 - 6 - za szybko poruszyłeś dłonią, dzierżąc tym samym różdżkę w swojej dłoni - być może nie wpłynęło to aż nadto negatywnie, aczkolwiek w związku z innymi elementami mogło rzeczywiście spowodować gorszy ostatecznie czar.
Kość numer 2 Odpowiada za prawidłową inkantację - wypowiadanie słów. 1 - 2 - starałeś się wypowiedzieć zaklęcie jak najdokładniej, w wyniku czego zrobiłeś to w zaskakująco powolnym tempie. 3 - 4 - opanowujesz bez problemów prawidłową składnię słów, w związku z czym udaje Ci się osiągnąć zamierzony pod tym względem wynik. Gratulacje! 5 - 6 - zaklęcie wypowiedziałeś zbyt szybko, w związku z czym nie wyszło ono z Twoich ust zbyt doskonale.
Kość numer 3 Odpowiada za wolę - rzeczywistą chęć wyleczenia zaklęć. 1 - 2 - wola w Twoim przypadku nie wystąpiła lub wystąpiła w znikomych ilościach, w związku z czym zaklęcie nie wyszło zbyt idealnie. 3 - 4 - udało Ci się zachować rozsądek oraz równowagę myśli, w związku z czym osiągnąłeś zamierzony skutek - gratulacje! 5 - 6 - zbyt mocno skupiłeś się na własnych myślach, w związku z czym skutek, który chciałeś osiągnąć, nie był zadowalający.
Kość numer 4 Odpowiada za szczęście. 1 - 2 - w ogóle nie miałeś ani jego drobnostki bądź znajdowało się w tak niskich ilościach, że w ogóle nie zaowocowało niczym pozytywnym - jak bardzo jednak? Tego jeszcze nie wiesz. 3 - 4 - odpowiednia ilość, a może zwyczajna niechęć pecha do Twojej osoby? Narzekać nie możesz, tym bardziej że w tej kategorii wszystko przebiega pozytywnie. 5 - 6 - trzymanie się samego szczęścia nie zawsze owocuje czymś pozytywnym - w związku z czym oddziałuje niezręcznie na pozostałe dziedziny rzucania zaklęcia.
Sprawdzamy! Pomijając fakt, że to są dane do podglądu tego, co należy zmienić we Waszych sposobach rzucania zaklęcia leczniczego, dotyczą one także sukcesu postaci w kwestii zastosowania zaklęcia Vulnera Arcuatum.
Kostki 3 - 4 oznaczają sukces oraz się do niego wliczają. Pozostałe nie mają wydźwięku. Obliczacie, ile razy trafiła Wam się kostka z tego przedziału i zwyczajnie podajecie ilość od zera do czterech.
0 - totalna porażka! Jedynie doprowadziłeś do znacznego pogorszenia stanu pacjenta, a tym samym różdżka odmówiła posłuszeństwa, atakując osobę znajdującą się tuż obok zaklęciem Acusdolor. Rzuć kostką. Parzysta - jest to jeden z uczestników warsztatów. Nieparzysta - zaklęcie trafia prosto w uzdrowiciela. 1 - niezbyt dobrze, niezbyt w porządku... Rzuć jeszcze raz kostką. Nieparzysta - na szczęście udaje Ci się zapanować nad zaklęciem i tym samym przechodzisz do kostki numer 2. Parzysta - niestety, szczęście dzisiaj nie jest Twoja mocną stroną - przechodzisz do kostki numer 0. 2 - nie jest źle, ale nie jest też perfekcyjnie; znajdujesz się między tymi przymiotnikami, w związku z czym zaklęcie wymaga drobnej poprawki. 3 - 4 - niemalże perfekcyjnie lub całkowicie perfekcyjnie! Bez problemu udaje Ci się zawładnąć nad zaklęciem.
Tamtego dnia @Matthew Alexander był jedynym uzdrowicielem na oddziale - oddział pediatryczny został opanowany przez epidemię gryszczopryszczki, więc reszta medyków została odesłana tam w celu opanowywania sytuacji. Choć teoretycznie nie był to szczególnie ciężki dzień, to z racji tego, że Matt pracował sam to cały dzień miał ręce pełne roboty. Po przerobieniu kilku kolejnych łatwych przypadków przyszła kolej na zajęcie się dzieckiem pogryzionym przez bahankę - choć nie była to poważna kontuzja to zajęcie się tak niespokojnym, rozpłakanym pacjentem, niewykazującym chęci współpracy było naprawdę dużym wyzwaniem dla uzdrowiciela, który częściej pracował z dorosłymi.
Rzuć kostką, żeby zobaczyć co stało się dalej 1,2 - po podaniu antidotum zabierasz się za opatrzenie pogryzionego palca. Podczas smarowania rany dostrzegasz między palcami lekką wysypkę w odcieniu zieleni i fioletu. Od razu rozpoznajesz pierwsze objawy smoczej ospy i przekierowujesz chłopca na oddział zakaźny. Tym samym zyskujesz 1 punkt z magii leczniczej. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie! 3,4 - ilość znajdującego się w ranie jadu jest tak duża, że oprócz antidotum musisz usunąć go za pomocą zaklęcia. Udaje Ci się uzyskać dość sporą ilość - możesz zostawić ją w szpitalu albo odsprzedać eliksirowarowi za 30 galeonów. Jeśli wybrałeś drugą opcję upomnij się o galeony w odpowiednim temacie. 5,6 - gdy próbujesz opatrzyć rankę dziecka, ono gryzie Cię w dłoń. Początkowo ignorujesz zranienie, przekonany, że ugryzienie zdrowego dziecka nie może Ci zaszkodzić, jednak po powrocie domu dostrzegasz, że rana zaczęła się paprać. Co zaskakujące - standardowe zaklęcia nie działają i finalnie musisz zakupić odpowiednie lekarstwo, za które płacisz 20 galeonów. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Praca, była tylko i wyłącznie koniecznością. A być może chęcią pomocy pozostałym ludziom, kiedy to posiadał stosowne ku temu umiejętności? Pacjentów nie ubywało, oddziały nieraz uginały się pod ciężarem ilości osób, które przebywały z mniejszych lub większych przyczyn na terenie Świętego Munga; choroby, ataki najróżniejszych stworzeń, niefortunne wypadki podczas tworzenia eliksirów - on jednak zasiadał na stołku właśnie tam, gdzie zwierzęta magiczne zdawały się odgrywać największą rolę. Jeden pacjent, drugi pacjent, godziny upływały swobodnie, nie pozwalały na to, by mógł zaznać choć przez chwilę spokoju. Innego rozwiązania nie było - zaciśnięcie zębów, a do tego charakterystyczna mina, brak emocji, przechadzanie się po korytarzu od pacjenta do pacjenta; niczego mu nie brakowało. Ani stresu, ani emocji, ani nadmiernego spokoju - jakby to wszystko stanowiło w jego przypadku jedną, harmonijną całość; kwintesencję złotego środka. A do tego - niefortunny, młody pacjent, nad którym przyszło mu sprawować pieczę; podjąć się odpowiednich kroków w celu przywrócenia należytego spokoju. Osobiście współczuł młodej, aczkolwiek nie mógł nic zrobić, tylko i wyłącznie kierując te uczucie w celu zaspokojenia własnej empatii. Całe szczęście - mimo wcześniejszych niechęci, udało mu się przekonać dziewczynkę do współpracy; ale to nie był koniec tego wszystkiego. Na domiar złego, jakby zrządzenie losu zaatakowało jego sylwetkę, gdy przechadzał się w mgiełce własnej melancholii, postanowiło w tym jednym momencie okazać brak litości. Poczuł, jak zęby młodej zatapiają się w jego skórze, przechodzą przez mięśnie oraz pozostawiają znak; aczkolwiek nie zareagował jakoś przesadnie - nie widział w tym sensu. Do tego nie bolało go aż tak, jak powinno - skutecznie zbierająca żniwa choroba dawała się we znaki wtedy, gdy było to konieczne; choć nie oznaczało to, że nie odczuwał w żaden sposób tego, jak układ nerwowy wysyła do jego mózgu kolejne sygnały o niebezpieczeństwie. Dopiero później rana zaczęła się psuć; w związku z czym zobowiązany został do zapłacenia za eliksiry, gdy podstawowe zaklęcia przestały działać. No cóż - zawsze tak musiało być.
| zt
Kostka: 6
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Relacja jego i Matta była specyficzna. Wynikająca ze wspólnych dysfunkcji oraz przelanej krwi Puchona, jaką uzdrowiciel starał się wtłoczyć na nowo do żył. Sądząc po fakcie, iż rudzielec nadal oddycha i chodzi - zgoła skutecznie. Czy darzą się jakimiś uczuciami? Ciężko rzec. Neirin nie do końca rozumie, co w jego własnej głowie się roi. Ale gdyby miał ocenić, to raczej uzdrowiciel nie jest mu tak całkiem obojętny. Gorzej z nazwaniem tych uczuć - czy też instynktów lub odruchów - jakie względem niego żywi. Skinął głową na uwagę Viniego. Nauka anatomii zawsze jest przyjemna, zapewne chłopak nie chciałby nawet zapłaty. Ale z drugiej strony jego zwierzaki nie pogardzą karmą. - Mogę mieć coś, co nam pomoże w nauce - zauważył enigmatycznie, niezbyt rozwijając temat. Głównie dlatego, że Matthew przeszedł do kolejnej części warsztatów. Tym razem Walijczyk słuchał uważniej. Selekcjonował, jakie informacje będą mu przydatne, a którymi nie trzeba zaprzątać sobie głowy. Szczególnie, iż to zaklęcie już znał. Oba tak w zasadzie. Przydatne do naprawy własnych błędów po zakłóceniach magicznych. Czasem przez odwrotne efekty niewielka rana staje się zgoła poważna. Wziął się za ramię, udo pozostawiając towarzyszowi. Haermorrhagia Iturus rzucił bez problemów. Krew przestała się sączyć z silikonowego ciała, dając pacjentowi szansę na przeżycie. Następnie przystąpił do rzucania Vulnery i tutaj pojawiły się pewne schody. Chłopak doskonale znał ruch nadgarstka i dłoni. Zakreślił właściwy ruch ręki, zaś inkantacja wypowiedziana została bez zarzutu. Zabrakło czegoś zgoła odmiennego. Woli. Nie umiał przejąć się w sytuacji, w której stał nad manekinem. To tylko fantom. Nic, czym powinien się przejmować. Ucierpiała na tym siła jego zaklęcia. Rany nie zasklepiły się całkowicie, a powstałe, świeże tkanki były delikatne. Zapewne poruszenie ręką rozerwałoby ledwie co zaleczone rozdarcia. Ale cóż, to nic ponad symulację. Daleko temu do prawdziwego wypadku. Wobec tego nie odczuł zawodu własnymi umiejętnościami. Nie w sytuacji, kiedy za sobą miał korzystanie z nich w terenie na ostatniej wyprawie. Brakowało, aby wzruszył ramionami ze słowami "próbowałem". Zamiast tego tylko odłożył różdżkę.
Vulnera - po przerzutach 4, 4, 2, 6 -> dobry ruch i inkantacja, ogólnie 2 pkt. Zaklęcie nie jest idealne. Haermorrhagia - 1 > 4
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
W skupieniu przyglądał się rzucanemu przez Matta zaklęciu – ruchowi jego nadgarstka, delikatnemu światłu i jego efektowi, jakim był zatamowany krwotok. Jeden z wielu krwotoków. Zaklęcie było mu znane, było jednym z częściej używanych i samemu zdarzyło mu się użyć go kilkukrotnie. Niemniej, miał do czynienia z profesjonalistą, więc z uwagą chłonął każdy element zajęć w taki sposób, jakby pierwszy raz widział na oczy magię leczniczą. Ciekawość, godna dziecka fascynacja czy brak wiary we własne umiejętności? A może wszystkiego po trochu? Zwał jak zwał, ważne było tylko to, by wynieść coś z tych zajęć, nawet jeśli miałaby to być jedynie perfekcyjnie rzucona Haermorrhagia. Uważnie przyjrzał się ranom i wybrał jedną z nich, którą postanowił własnoręcznie zatamować. Zacisnął palce na brzozowej różdżce. – Haermorrhagia Iturus – z zadowoleniem przyglądał się działaniu swojego zaklęcia, które wyszło mu nie gorzej niż samemu uzdrowicielowi. Niby łatwy czar, niewielkie osiągnięcie, a mimo to wzbudziło w nim ogrom samozadowolenia. Przyszła kolej na nieco trudniejsze zadanie. Wysłuchał uważnie słów mężczyzny, kiwając w skupieniu głową. Je również znał, choć nigdy nie używał – dużo o nim czytał, lecz nigdy nie został postawiony w sytuacji, w której jego rzucenie byłoby koniecznością. Swoimi Matthew potwierdził jego wiedzę. Przy niewielkich obrażeniach nie było sensu ryzykować, że coś pójdzie nie tak i jedynie pogorszy się sprawę, był więc całkiem zadowolony, że zyskał możliwość by w bezpiecznych warunkach spróbować swoich sił, przećwiczyć to aż do skutku. Wszak pacjent nie mógł zginąć. Powtórzył ruch nadgarstka, który zaobserwował u uzdrowiciela i wyszedł mu on naprawdę zgrabnie. Właściwie był perfekcyjny – płynny, wykonany w odpowiednim tempie. Wypowiedział na głos formułkę zaklęcia, lecz przyłożył zbyt dużą wagę do wypowiadanego słowa, wypowiedział je nazbyt starannie, za wolno, nieświadomie przeciągając niektóre samogłoski: Vulneera Arcuaatum. Skupił się na zaklęciu, a mimo to zabrakło mu woli. Czy to kwestia tego, że miał przed sobą jedynie manekin? Fantoma pozbawionego życia, którego tak czy inaczej nie dało się "uszkodzić"? Ewidentnie brakło mu motywacji, za to wystarczyło czegoś innego – szczęścia. Zaklęcie ostatecznie się udało, choć daleko było mu do perfekcji. Nie przejął się tym, potrafił bowiem dostrzec, w którym miejscu popełnił błąd i, co za tym idzie, w przyszłości łatwiej będzie mu wykonać je poprawnie. Właściwie zdziwiłby się gdyby jego pierwsza próba była w pełni udana.
Vulnera Arcuatum:3, 1, 2, 4 przerzut na 2 generalnie 2 punkty, czyli nie jest źle Haermorrhagia Iturus: 2
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Charakterystyczne spojrzenie spowijało ich sylwetki, starało się złapać jak najmniejsze detale podczas rzucania zaklęcia. Było widać po nich zmęczenie, rutynę, zamknięty obecnie na resztę doznań umysł, który stawał się w jego głowie niezwykle ciężki. Obserwował ruchy nadgarstka, sprawdzał wypowiadane słowa, jakby podlegały ostatecznemu osądowi. Pod koniec jednak okazało się, że nie poszło im wcale aż tak źle, zaś fala możliwych nieszczęść ominęła ich szerokim łukiem. Odgarnął prostym ruchem swoje charakterystyczne, kędzierzawe włosy o znacznie ciemniejszej barwie niż w lecie, tym samym kiwając głową w ich stronę. Zdołał znaleźć błędy - zdołał przede wszystkim wysnuć odpowiednie wnioski oraz skupić się na udoskonaleniu ich obecnych umiejętności. Nie przeszkadzało mu to, że nie było idealnie - w ich wieku nie mógł zbyt wiele wyczekiwać. Jakby nie było - to właśnie wychodziło mu kiedyś najgorzej; potem przeszło w rutynę znanej mu doskonale codzienności. Nie zamierzał na razie wyłączać maszyny działającej w jego głowie; dzień jeszcze się nie skończył, a przede wszystkim wymagał uwagi ze strony znajdujących się tutaj osób. - W przypadku Neirina uważam, że zabrakło chęci - inkantacja i ruch nadgarstka były jak najbardziej prawidłowe. - oznajmił niezwykle prostym głosem, wiedząc doskonale, że używanie zaklęć z dziedziny Magii Leczniczej nie polega na wypowiadaniu słów oraz zwyczajnym kierowaniu różdżki w stronę obrażeń. Wola była kluczem do uzyskania wyników. Bez chęci pomocy różdżka potrafiła się zbuntować, wykrywając odmienne intencje czarodzieja. - W przypadku Viniciusa zawinęła przede wszystkim wymowa; powinna być bardziej płynna; mamy czas, by to wszystko przećwiczyć. - i tym samym przeszedł do kolejnego przekazywania najodpowiedniejszej ku rozwiązaniu problemów wiedzy.
Czas mijał, trwało to dłużej, niż byliście w stanie rzeczywiście stwierdzić. Co prawda zaklęcie wymaga w pewnym stopniu udoskonalenia w zakresie jego rzucania; niemniej jednak w towarzystwie uzdrowiciela nie jest wcale aż tak źle, zaś poskładanie manekina mija w dość rutynowej, aczkolwiek intrygującej atmosferze. Matthew jednocześnie dzieli się z Wami najbardziej istotnymi wskazówkami, zasadami, regułami, dzięki którym staliście się bardziej doświadczeni pod tymże względem - jesteście w stanie sprawniej określać przede wszystkim stan poszkodowanego. Z mniejszą lub większą ilością zakłóceń korzystacie z bardziej podstawowych zaklęć, wybieracie najbardziej odpowiednie do sytuacji eliksiry, jak również dajecie sobie rady z odpowiednim przywróceniem poprzedniego stanu złamanej kości. Może nie działaliście w trybie ekspresowym, co nie zmienia faktu, że oswojenie się z sytuacją zaowocowało o wiele bardziej starannym przyswojeniem informacji. Ubrudziliście się odrobinę nieprawdziwą krwią zaskakująco porządnie emitującą tę rzeczywiście znajdującą się w obiegu wielu organizmów; na szczęście mieliście na sobie ubranie robocze…
Rzućcie jeszcze raz kostką! Tutaj możecie korzystać z obowiązujących Was przerzutów. 1, 2 - bez problemu dajesz sobie rady z poleceniami uzdrowiciela, zaś większość zaklęć wychodzi bez zarzutów. Udało Ci się także dokształcić w zakresie używania Vulnera Arcuatum; gratulacje! Twoje podejście do pacjenta jest całkiem dobre, choć w pewnym stopniu zależne od szczęścia, które wyznaczane jest poprzez anomalie; nie wiesz, czy to zwyczajne szczęście, czy może umiejętności. Wynik jest jednak ten sam; na pewno poradziłbyś sobie w podobnej sytuacji! 3, 4 - korzystasz z nietypowych sposobów, rozkładając na czynniki pierwsze wszystkie rany. Uzdrowiciel na początku spogląda na Twój sposób radzenia sobie z pacjentem z widocznym zaintrygowaniem; wszystko zdaje się psuć kolejne nieudane zaklęcie, które na szczęście szybkim ruchem nadgarstka poprawiasz. Poprzednie zaklęcie również Ci wychodzi; możesz być z siebie dumny! Z pomieszczenia wychodzisz przede wszystkim bogatszy o dodatkową wiedzę. 5, 6 - na początku nie idzie Ci to wszystko zbyt dobrze, aczkolwiek ostatecznie udaje Ci się utrzymać poziom - nawet mimo pomylenia jednego z zaklęć i pierwotnego zaszkodzenia pacjentowi, dajesz sobie rady z poprawą własnego błędu oraz zachowaniem nerwów na wodzy. Opanowujesz również, choć z widocznymi trudnościami, Vulnera Arcuatum - jedno z bardziej zaawansowanych zaklęć.
Przechodzenie przez korytarz było żmudną czynnością, ale hej, nie było to aż takie złe, jak mogło się wydawać. Oczywiście posiadaliście niezbite dowody w postaci plam, że znajdowaliście się wcześniej na warsztatach; zwróciwszy odzież roboczą, nie pozostało Wam nic innego jak udać się w odpowiednią stronę i tym samym opuścić budynek szpitalny z większym, praktycznym doświadczeniem. Jakby nie było, lekcja ta mogła wyglądać całkiem inaczej, a przede wszystkim mogła opierać się na teoretycznej wiedzy, będącej zazwyczaj nudną do przyswojenia. Poprzez powtarzanie pewnych schematów, byliście w stanie zapamiętać więcej, niż mogliście rzeczywiście przypuszczać. Ubraliście zatem najbardziej przydatne odzienie, byście mogli bez większych kłopotów opuścić placówkę zdrowia, czując tym samym przepływ świeżego, całkowicie odmiennego i pozbawionego zapachu leków, powietrza. Godzina co prawda nie była późna, aczkolwiek niebo zdołało się ściemnić na tyle, że zauważyliście różnicę w zakresie godziny.
Rzućcie jeszcze raz kostką! Rzut jest ostateczny, nie można go zmienić, przerzucić przy pomocy możliwych przerzutów. 1, 6 - bez problemów przechodzisz przez szybę, którą strzeże tradycyjnie manekin, zachowując przy tym pełną anonimowość. Postanawiasz przejść przez tłum ludzi, by udać się w swoją stronę bez większego problemu; niemniej jednak jest to w pewnym stopniu utrapieniem. Świąteczne prezenty, świąteczne pakunki, to wszystko wydawało się być zaskakująco pokolorowane i przy okazji ozdobione najróżniejszymi światełkami. Rzuć literą! Spółgłoska - w pewnym momencie, udając się niemalże do wyjścia, zauważasz pozostawione przez kogoś monety w małym kąciku. Okazuje się, że jest to ładna sumka piętnastu galeonów! Nie widzisz dookoła jego właściciela, tudzież ostatecznie postanawiasz je przygarnąć; odnotuj zysk w odpowiednim temacie. Samogłoska - roztargnienie? Sam nie wiedziałeś, kiedy to pojawiłeś się w tłumie wielu osób. Nawet nie zauważyłeś, gdy jakiś złodziejaszek wepchnął własną rękę do jednej z Twoich kieszeni, zabierając tym samym sumkę piętnastu galeonów! Dopiero po wsadzeniu dłoni w materiał kurtki orientujesz się, że ta stała się znacznie lżejsza. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 2, 5 - nie spotyka Cię nic szczególnego podczas powrotu do Hogwartu; żadne zrządzenie losu, jak również szczęście wynikające ze zwyczajnej zbieżności pewnych zdarzeń. Bez problemu stawiasz kolejne kroki, pozostawiasz kolejne ślady w mieszaninie błota oraz śniegu, by bez problemów udać się ostatecznie do wyznaczonego wcześniej miejsca; życie zdaje się toczyć tym samym rytmem. 3, 4 - przechodzisz spokojnie od schodka do schodka, by następnie opuścić teren ogromnego centrum handlowego. Rzuć jeszcze raz kostką! Parzysta - kiedy wracasz do Hogwartu i postanawiasz przeszukać własne rzeczy, zauważasz wcześniej nieznane Ci notatki; zaciekawiony postanawiasz zatracić się w lekturze, by ostatecznie wynieść z nich coś pożytecznego. Okazuje się, że należą one do kogoś innego, aczkolwiek zdołałeś zrozumieć pewne aspekty magicznych stworzeń zawartych w dość nietypowych rysunkach. Gratulacje! Zdobywasz jeden punkt do dziedziny ONMS. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie! Nieparzysta - nie wiesz, z jakiego dokładnie powodu, aczkolwiek wystarczyła drobna nieuwaga, by różdżka, którą dzierżyłeś w kieszeni, zwyczajnie pękła przy uchwycie! Co prawda nie jest ona złamana, aczkolwiek ostatecznie naprawa będzie Cię kosztować dwadzieścia galonów. Dodatkowo, w związku z naprawą usterki, przez następny wątek będziesz zmagał się z wyjątkowo nieprzyjemnymi zakłóceniami. Każde zaklęcie, które rzucisz i które się nie uda (pod względem odwrotnego działania), odbije się rykoszetem w Twoją stronę.
Bardzo proszę o zaznaczenie, z której dziedziny chcecie otrzymać punkty przy pomocy poniższego kodu, jako że oddział ten wymaga również paru z ONMS. Do podsumowania wykorzystajcie poniższy szablon:
Kod:
<og>Kość I: </og>[url=LINK]kość[/url] <og>Kość II: </og>[url=LINK]kość[/url] <og>Punkty do kuferka: </og>1pkt z Magii Leczniczej i 1pkt z ONMS / 2pkt z Magii Leczniczej.
Termin: 5 dni, jak zwykle. Wszelakie opóźnienia proszę zgłaszać prywatnie.
Dziękuję bardzo za udział! Punkty rozdam na bieżąco do Waszych kuferków. Wystawcie sobie również zt!
| zt
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Pokiwał energicznie głową, biorąc do serca uwagę Matthewa. Miał rację, sam też to zauważył, za bardzo się przyłożył, przedobrzył z dokładnością, a wszak nie od dziś wiadomo, że "lepiej" jest wrogiem "dobrze". Z każdą następną próbą szło mu coraz lepiej, zwracał uwagę na błędy, które popełniał i dokładał wszelkich starań by je skorygować. Skupiał się nad tym manekinem tak, jakby w istocie zależało od tego czyjeś życie... i może nawet trochę tak to traktował, uważał bowiem, że perfekcyjne opanowanie zaklęcia w tej chwili umożliwi mu jego bezbłędne rzucenie w przyszłości, kiedy ktoś rzeczywiście będzie potrzebował jego pomocy. Oby tylko miał rację. Zdawał się znajdować w zupełnie innym świecie – był bardziej milczący, spokojniejszy, skupiony. Dwukrotnie rozważał każdy kolejny krok i niejednokrotnie zasięgał rady bardziej doświadczonego Neirina. Nie zauważył nawet, że pobrudził się sztuczną krwią, nie miało to teraz dla niego znaczenia. Pracowali dość wolno, choć, co najważniejsze, skutecznie. Viní nie chciał się spieszyć, wolał uważnie przyjrzeć się działaniu kolejnych zaklęć i eliksirów, zrozumieć je i wyryć w swojej pamięci. Od czasu do czasu, czy to za radą drugiego Puchona, czy też pod wpływem własnego pomysłu, kusił się o zastosowanie metod, o których uzdrowiciel nie mówił na dzisiejszych zajęciach. "Bawił się" tym, przy okazji szukając nowych rozwiązań i niejednokrotnie je znajdując. W pewnym momencie poczuł się chyba zbyt pewnie, rzucając zaklęcie, wykonał ruch nadgarstka zbyt spiesznie i niedokładnie, sprawiając, że jedna z ran niemal wymknęła mu się spod kontroli, naprawił to jednak szybko, nie dając po sobie nic poznać. Niedługo potem nadszedł moment, w którym mogli już zakończyć swoją pracę. Z uśmiechem zadowolenia zdjął rękawiczki i pospiesznie uścisnął na pożegnanie dłonie Neirina oraz Matta. Musiał się spieszyć, dyrektorka z całą pewnością oczekiwała go już w swoim gabinecie, do którego to miał się przenieść za pomocą świstoklika. W pośpiechu oddał pobrudzony strój roboczy i bez żadnych przeszkód przeniósł się z powrotem do szkoły.
| z/t
Kość I: 3 Kość II: 5 Punkty do kuferka: 2pkt z Magii Leczniczej.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Ciężko, aby nie zabrakło mu chęci, gdy nie potrafił przejąć się żywym - a co dopiero manekinem. Przyjął zatem uwagę ze spokojem, kiwając tylko głową. Starał się stosować do rad oraz poprawić swój warsztat, niestety było ciężko. Zwyczajnie nie umiał się skupić na tyle, aby zaklęcie osiągnęło pełną moc. W którymś momencie przymknął oczy i wyobraził sobie, że to nie manekin, a Liam. Efekt był zauważalny niemalże od razu - kolejne zaklęcia wyszły perfekcyjnie. Nie licząc drobnych zachwiań magii wynikających z zakłóceń, efekty byłyby wręcz wzorcowe. Ale nie było, co narzekać. To jeszcze nie jest poziom rzucania na siebie pięciu Vulner, bo różdżka ma w trzonku polecenia właściciela i pozostaje obojętna na inkantacje. Czasem podrzucał drobne sugestie w stronę Viniego. Głównie pod względem wymowy, jaka subtelnie kulała u młodszego kolegi. W sprawie woli nie wychylał się z pomocą, skoro sam miał problemy z jej opanowaniem. Marlow z resztą był znacznie bardziej skupiony na zadaniu aniżeli Neirin. Miał zadatki na dobrego uzdrowiciela, tak przynajmniej chłopak sądził. A przynajmniej zapał, aby się takim stać. Kątem oka rudzielec spojrzał na Matta, rozważając, czy on kiedyś był taki sam. Tym samym, pełnym entuzjazmu uczniem, którego rozpalała chęć do niesienia pomocy i ratowania życia. A którego obecnie przeżarła praca i problemy psychiczne. Jedno jest pewne, włosy mieli niemalże te same. - Pudel - ocenił nagle, bez związku z resztą rozmowy, nie mówiąc już nic więcej w tym temacie. Jedynie czekał na koniec zajęć. Niższy Puchon uciekł pierwszy, odprowadzony spojrzeniem przez Neirina. - Wesołych Świąt - chłopak rzucił jeszcze do uzdrowiciela. - Weselszych po tej drugiej stronie życia - nawiązał jeszcze do ich początkowej rozmowy, zanim sam się rozebrał, wrzucając ubrudzone krwią rzeczy do torby. Wypierze je w domu. A potem wyszedł, po drodze znajdując jeszcze na chodniku sakiewkę z galeonami. Nie pogardzi, zbliżają się świąteczne zakupy. Zgarnął zatem pieniądze, idąc potem w swoją stronę.
Kość I: 5 > 2 Kość II: 6, F Punkty do kuferka: 2pkt z Magii Leczniczej. zt
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Urazy magizoologiczne kryły w sobie zarówno miłość mężczyzny do zwierząt, jak również chęć pomocy tym, którzy nie mogą jej sami sobie udzielić. Podróżował między oddziałami, zatracał się we własnych myślach, kiedy to podczas wykorzystywania godzin należytego urlopu po całej akcji ze Świętami, został zwyczajnie wezwany do pracy. Zaburzyło to jego dotychczasowe plany, spowodowało rozmach w zakresie rzeczywistej możliwości odpoczynku od stresu w pracy, aczkolwiek innego wyjścia nie miał, kiedy to okazało się, że jeden ze współpracowników zwyczajnie się rozchorował, a nikogo innego na jego zastępstwo nie mieli. Matthew mógł wówczas tylko i wyłącznie wziąć głęboki wdech, by go wypuścić - wiedział, że ten trud nie zostanie zapomniany, wiedział, że innego wyjścia zwyczajnie nie posiada, jak udać się w rewiry dyżuru szpitalnego jako uzdrowiciel dyżurny, znajdujący się odrobinę ponad normalnymi uzdrowicielami. Przywdziać ten sam ubiór roboczy, chodzić wśród tych samych jęków, wśród tych samych dźwięków rozpaczy, przez które nieraz zwyczajnie miał ochotę zatkać sobie uszy, choć wynikało to zwyczajnie z przepełnienia tego, co tutaj odczuwał. Niemniej jednak zdarzało się to wyjątkowo rzadko, zaś podczas przerw skutecznie rehabilitował się poprzez dopijanie wystygłej już herbaty oraz zwyczajne zapomnienie o występujących w jego życiu problemach. W szczególności oddawał zaczytywaniu się w książki, które otrzymał od swojego kumpla - jak się okazało, nie trzeba było kupować mu niczego więcej od paru dobrych lektur, które były trochę poniżej jego poziomu, a jednak nadal ciekawiły oraz stanowiły swoistą powtórkę materiału mugolskiego. Brakowało tylko ostrzeżenia. Nagłego natchnienia do działań. Wstał na równe nogi, zerwał się, kiedy to dostał informację o kolejnym z pacjentów, którym musiał zająć się samodzielnie. Zamknąwszy gabinet przy pomocy charakterystycznych, drewnianych drzwi oraz klucza, wepchnął go bez problemów do kieszeni, kierując się tym samym do miejsca całego zamieszania. Było słychać przede wszystkim rozpaczliwe krzyki bólu - jak to przywyknął, aczkolwiek zawsze będące w pewnym stopniu zwątpieniem co do jego pracy w tymże miejscu. Zbyt długo jego podróż do tego miejsca na szczęście nie trwała; potrzebna była jednak pomoc bardziej doświadczonego uzdrowiciela, co w sumie było widać poprzez ogromną, psującą się ranę, zanieczyszczoną, pokrytą piachem, z której ciekła nieustannie krew. Miał gdzieś przedstawianie się, przeszedł za to od razu do działań. - Haermorrhagia Iturus. - skierował różdżkę w odpowiednie miejsce na ciele, starając się tym samym dostrzec inne, mniej przyjemne obrażenia, które odniósł mężczyzna; nim to jednak nastało, Matthew zadecydował o podaniu porcji Morphiusa przy pomocy ostatnio odkrytego zaklęcia; pozwoliło to na uniknięcie kolejnej szamotaniny z powodu przeszywającego pacjenta bólu. Dotknięcie różdżką fragmentu fiolki (podwójne, gdyż szczęście w sprawie zaklęć mu nie dopisywało), skierowanie jej w odpowiednie miejsce kończyny pacjenta, który, po krótszych oględzinach, został zaatakowany dość poważnie przez hipogryfa - gdzie to jednak się stało i z jakiego dokładnie powodu, nie wiedział. Trzeba było jednak zająć się niefortunną ofiarą, a kto wie, być może prowokatorem zwierzęcia do ataku. Pierwsze odkaził ranę przy pomocy Eliksiru Czyszczącego Rany, by uniknąć wszelkiego możliwego zakażenia, obmywając je tym samym czystym opatrunkiem jałowym; dopiero potem przeszedł do rzucenia kolejnego zaklęcia. - Vulnera Arcuatum. - wypuścił spomiędzy swoich warg, tym samym zasklepiając ranę uspokojonego już po części pacjenta, na którego zapewne Eliksir Spokoju by nie zadziałał. Rozerwane wcześniej struktury mięśni powróciły do swojej dawnej postaci, choć jedno było pewne - Szkiele-Wzro będzie potrzebny, gdyż podczas badania palpacyjnego zdołał zauważyć złamaną kość łukową, na którą pacjent zareagował kolejnym syknięciem. Spokojnie być nie mogło; a przynajmniej nie na tym oddziale.
Przerwane wcześniej warsztaty należało dokończyć. Zatem nie zwlekał zbyt długo z decyzją - jego oddział został do tego odpowiednio przygotowany. Uzdrowiciel dyżurny - wyjątkowo poważny zawód; tym bardziej że wymaga on przede wszystkim opanowania względem obrażeń, które widzi. Nie wszyscy są w stanie wytrwać przy manekinach, a co dopiero przy prawdziwym, konającym z bólu człowieku; nie bez powodu zatem postawił w tym miesiącu na przyjemniejsza lekcję, w której młodzi ludzie mogli nauczyć się czegoś o wiele bardziej przydatnego. O wiele bardziej praktycznego. A przede wszystkim pozwalającego na podjęcie się szybkich działań, w wyniku których, kto wie, być może któryś z nich kiedyś uratuje życie. Przedostająca się przez duszę duma już dawno zniknęła - pozostała tylko i wyłącznie chęć uniknięcia zniszczenia życia rodzinie pacjenta, który znajdował się na pograniczu życia i śmierci. Zawsze było zwalanie winy na działania uzdrowicieli; nigdy na to, co tak naprawdę musiało się stać. Owszem, mieli możliwość ingerencji w ludzkie życie, lecz nie zawsze bywało to wyjątkowo litościwe - bardzo często musiał pogodzić się z gorzkim smakiem porażki, przez którą jednak morale znacząco spadały. Jedyne, co go łączyło z tymi ludźmi, to chęć wyniesienia ich z tej bitwy w jak najbardziej zachowanym kawałku. Zainteresowanie zanikało wraz z wypisami bądź zwyczajną śmiercią biologiczną - której nie mógł zapobiec. Czekał zatem - kiedy zaś wszyscy przybyli, postanowił przejść do odpowiedniej części warsztatów - nie zwlekał, nie starał się tego przedłużać, a przede wszystkim - nie starał się marnować czasu, który był praktycznie prawie wręcz idealnie wygospodarowany. Nie mógł sobie pozwolić na jakąkolwiek zwłokę; i nie, nie myślał o tej, którą mógłby ciągnąć po podłodze szpitalnej. Przygotowana sala, idealna ilość manekinów magicznych, imitujących (jak zwykle) ludzkie organizmy; każdy indywidualny, każdy własny, zaś miejsca było sporo - wyjątkowo sporo, by się pomieściło kilkudziesięciu zainteresowanych. Dopiero potem ogłosił przemowę - przemowę składającą się ze zlepek słów, które dotyczyły przede wszystkim tego, co ich tutaj spotka; pomijając przedstawienie się, oczywiście. - Witam Was wszystkich na warsztatach; nazywam się Matthew Alexander, jestem uzdrowicielem dyżurnym na oddziale urazów magizoologicznych. - nie utrzymywał z żadnym z nich kontaktu wzrokowego; nigdy tego nie robił. Nie widział sensu. Nie chciał, czuł, że jego zielone tęczówki za dużo zdradzają, gdy kieruje je w stronę tych należących do innych; izolował się w miarę bezpieczny sposób. - Na dzisiejszych warsztatach zajmiemy się przede wszystkim zagadnieniem pierwszej pomocy, używanych skrótów, używanych zaklęć oraz metod służących do prawidłowego określenia stanu poszkodowanego. - oznajmił, nie gestykulując rękoma; te miał oparte o przygotowaną dla siebie ławkę. Jego zaklęcie jeszcze nie weszło w użycie, tudzież studenci musieli zmagać się z bardziej typowymi metodami, o których zapewne rzadko kiedy wspominano na zajęciach; jakby nie było, bez różdżek zdawali się być po części w tej kwestii ślepi. Wszystko miał gotowe do przedstawienia; które oczywiście należało zacząć, kiedy to wszyscy się zebrali - przedłużanie uznał za zbędny element. Poprawił ostatecznie jedynie swój strój uzdrowiciela, który nie był zbyt pomocny w pracy, niemniej jednak niezbędny. - Metoda ABC, stosowana w mugolskim ratownictwie medycznym, pozwala przede wszystkim na określenie stanu poszkodowanego; pomijając oczywiście skalę Glasgow’a, ta metoda jest najczęściej użytkowana przez sam fakt łatwego zapamiętania kolejnych czynności wchodzących w jej skład; w związku z czym unikniemy najczęstszych błędów podczas udzielania pierwszej pomocy. AVPU bywa znacznie lepszą alternatywą; do niej przejdziemy jednak kiedy indziej. - oczywiście manekina na własne przedstawienie miał; w związku z czym nie musiał się martwić, że nie będzie miał jak tego wszystkiego pokazywać. - Do leżącego poszkodowanego podchodzimy od strony jego kończyn dolnych; gdyż zawsze może okazać się, że osoba przestraszy się nagłego dźwięku i wykona niespodziewane, gwałtowne ruchy. Dbamy przede wszystkim o własne bezpieczeństwo - rozglądamy się, czy przypadkiem nie czyha na nas żadne zagrożenie. Zabawa w bohaterów dla wielu skończyła się tragicznie - jeżeli wiemy, że nie mamy szans w starciu z magicznym zwierzęciem/czarnoksiężnikiem/zagrożeniem, lepiej jest nie ryzykować własnym życiem. - a przede wszystkim ograniczyć ilość pacjentów przychodzących na jego oddział. Ach, nie ma to jak problem, w który wpakowała się jedna osoba, potem druga, potem trzecia, no i trzy przychodzą zmasakrowane na oddział - i wtedy należy je ratować. O tym ludzie najczęściej zapominali, myśleli, że są w stanie przeciwdziałać złu - bezskutecznie. Przeceniali się, nie posiadali w duszy ziarenka wymaganej pokory. - Metoda ABC opiera się przede wszystkim na skrótach od słów: Airway, Breathing, Circulation. - te słowa powinni znać; angielskie, charakterystyczne, z nutą pewnej tajemniczości. W szkole uczyli się zazwyczaj tych trzech literek z przodu, niemniej jednak kolejne nie powinny im zaszkodzić. - Z początku sprawdzamy przytomność pacjenta przy pomocy potrząśnięcia ramionami oraz słownym pytaniem. Pierwsza litera polega na udrożnieniu dróg oddechowych - w tym celu wykorzystamy chwyt czoło-żuchwa; chwytamy za czoło i jednocześnie odchylamy żuchwę do tyłu. Pozwala to na swobodny przepływ powietrza. - zademonstrował ruch; szybki, w którym widać było, że posiada w tym przede wszystkim wprawę. - Druga litera odpowiada za wyczytanie oddechów na minutę - liczymy ich ilość w czasie dziesięciu sekund i mnożymy razy sześć. Ich ilość powinna mieścić się w granicy 16-20 oddechów na minutę; w przeciwnym przypadku stwierdza się nieprawidłowość. Należy zbliżyć pochylić się w stronę twarzy poszkodowanego oraz wszystkimi zmysłami interpretować to, czy człowiek oddycha; w przeciwnym przypadku należy przejść do wykorzystania zaklęcia, o którym powiem później. Czy klatka piersiowa się porusza? Czy czuć wypływ powietrza? Czy go słychać? Nie należy zapominać o zastosowaniu chwytu czoło-żuchwa. - zademonstrował, licząc tym samym odpowiednią ilość wydechów; aby uczniowie mogli zapoznać się z materiałem, by mogli zobaczyć na własne oczy, jak to ma wyglądać; spokojnym ruchem, bez pośpiechu. - Circulation opiera się na zasadzie wyliczenia uderzeń serca przy pomocy przyłożenia palca wskazującego i środkowego do tętnicy promieniowej znajdującej się na nadgarstkach. Można, w ramach ewentualności, sprawdzić go przy pomocy tętnicy szyjnej - oczywiście przez dziesięć sekund, potem mnożymy wynik razy sześć. - pokazałby, gdyby nie fakt, że posiada tam niezbyt przyjemne blizny; szlag by to trafił. Na szczęście manekiny były w pełni wyposażone, więc nie musiał się o to martwić; pokazał to na przykładzie sztucznego organizmu, odliczając spokojnie sekundy, by tym samym przejść do wyników. - Prawidłowe tętno mieści się w zakresie od sześćdziesięciu uderzeń do stu uderzeń na minutę. W przypadku zaniżonej wartości mamy do czynienia z bradykardią, a w przypadku zawyżonej - z tachykardią. Każdy z tych stanów może prowadzić do zagrożenia zdrowia i życia. - powiedział, przedstawił odpowiednie informacje, zapoznając ich z materiałem; czy jednak coś zapamiętali? Miał taką nadzieję. - Spokojnie, mamy czas na przećwiczenie tego wszystkiego. Proszę śmiało pytać, jeżeli pojawią się jakieś niejasne kwestie. Liczył po cichu na to - bo ten słowotok powodował, że miał ochoty napić się szklanki zimnej wody, mimo panującej temperatury na zewnątrz.
Kostki:
Każde 10 punktów uprawnia do przerzutu kości!
1 - niezbyt prawidłowo ustaliłeś parametry życiowe manekina, jednocześnie zapomniałeś o wartościach oddechów na minutę oraz uderzeń serca. Nie idzie Ci to najlepiej, jednak po poproszeniu o pomoc udaje Ci się osiągnąć cel zadania; czyżbyś przypadkiem był zbyt roztargniony? A może zły dzień? Nie wiedziałeś, co nie zmienia faktu, że przy odrobinie szczęścia znalazłeś umiejscowione na ziemi dziesięć galeonów - zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
2 - udaje Ci się za pierwszym razem prawidłowo odczytać stan "poszkodowanego", w wyniku czego możesz być z siebie dumny. Na pewno nie doprowadziłabyś go do pogorszenia całokształtu. Szczęście? Sam nie byłeś w stanie tego stwierdzić; niemniej jednak masz powody do bycia dumnym z samego siebie! Gratulacje - zyskujesz dodatkowy przerzut na następny etap!
3 - z przerażeniem (lub bez niego) odkrywasz, że manekin w ogóle się nie porusza, jakby był martwy. Zepsuty? Nie jesteś w stanie tego stwierdzić. Zaciekawiony postanawiasz się upewnić, rzucając tym samym zaklęcie naprawiające. Rzuć jeszcze raz kostką. Nieparzysta - okazuje się, że tak miało być, albowiem prawidłowo zainicjowany czar nie przywrócił mu pełnej sprawności. Nie musisz się niczym martwić! Parzysta - nie wiedząc dlaczego, kiedy wreszcie prawidłowo rzuciłeś czar, nieznane wówczas zaklęcie odbiło się rykoszetem, w wyniku czego osoba pisząca po Tobie posta musi rzucić jeszcze raz kostką: Parzysta - udaje jej się uniknąć działania zaklęcia. Nieparzysta - broda? Najwidoczniej. Z niewidomych przyczyn będzie się zmagać z zarostem lub, w przypadku dziewczyn, gwałtownym wzrostem włosów na głowie. Na szczęście - tylko na okres jednego posta. W przypadku tej kostki proszę o zaznaczenie niefortunnego trafienia i wyróżnienie tej informacji!
4 - polecenie wydane przez uzdrowiciela było dość łatwe; przynajmniej dla Ciebie. Udaje Ci się z drobnymi odchyleniami obliczyć ilość wdechów oraz jednocześnie ustalić stan "pacjenta", w wyniku czego zyskałeś odrobinę wolnego czasu. Rzuć jeszcze raz kostką! Parzysta - z zaciekawieniem spoglądasz w stronę nieznanego błysku, chcąc w pewnym stopniu zaspokoić własną ciekawość; dostrzegasz Pióro Scamandra! Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie. Nieparzysta - nic się szczególnego nie dzieje, lecz w ostatecznym rozrachunku zauważasz jedną osobę, która nie daje sobie rady z wykonaniem polecenia. Postanawiasz tym samym pomóc (czyżby jakieś uszkodzenie?), lecz w wyniku zakłóceń (lub złego machnięcia różdżką - w zależności od umiejętności) otrzymujesz ranę ciętą na dłoni - nie jest ona zbyt spora, lecz krwawi; może przydałoby się z nią coś zrobić? Jeżeli ktoś postanawia Ci pomóc, nie musi rzucać kostką na zakłócenia - sukces wówczas jest gwarantowany.
5 - podczas wykonywania polecenia jeden ze studentów, niezależnie od tego, czy go znasz, czy też i nie, posiada niezbyt przyjaźnie wyglądające rozcięcie na przedramieniu. Okazuje się, że w wyniku niefortunnego upadku podczas spaceru w stronę przychodni, upadł na ziemię i nieszczęśliwie tym samym uszkodził sobie kończynę. Rzuć jeszcze raz kostką. Parzysta - prawidłowo używasz zaklęcia leczącego, w wyniku czego udaje Ci się zdobyć jeden dodatkowy przerzut na następny etap. Nieparzysta - nie udaje Ci się wyleczyć rany znajdującej się na skórze, zamiast tego tylko i wyłącznie pogarszasz stan. Ostatecznie przychodzi jedna z pielęgniarek, biorąc tym samym nastolatka pod własną opiekę; sama zaś tłumaczy, że lepiej było to zgłosić zamiast podejmować się samodzielnej próby. No cóż, zostajesz tylko i wyłącznie z niesmakiem.
6 - roztargnienie? Mimo iż potrafisz być w niektórych momentach wyjątkowo czujny (tym samym względnie ustalając parametry manekina), nie zauważasz, jak jedna z kieszeni staje się wyjątkowo luźna. Kiedy wreszcie zdołałeś odpowiednio zanotować własne spostrzeżenia, dostrzegłeś utratę galeonów - w ilości dziesięciu monet. Starasz się rozglądnąć dookoła, aczkolwiek nie zauważasz zagubionej przez Ciebie kwoty. No cóż - odnotuj stratę w odpowiednim temacie.
Proszę o umieszczenie poniższego kodu pod swoim postem!:
Kod:
<og>Kostka</og> [url=]numer[/url] <og>Ilość punktów z Magii Leczniczej:</og>
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Tym razem zdawało się, że będzie więcej uczestników warsztatów. Już sama obecność @Blaithin ''Fire'' A. Dear świadczyła o zainteresowaniu kursem mocniejszym aniżeli poprzednim. To chyba dobrze? Nie umiał ocenić. Zamiast słuchać prowadzącego, on przypatrywał się jego twarzy. Zastanawiał się nad różnymi rzeczami, odlatując myślami jak zawsze daleko. Dobrze mimo to udawał pilnego. Ale to drgnięcie, kiedy przeszli do części praktycznej dość znacząco zdradzało, iż duchem był gdzie indziej i dopiero ogarnął, że wykład się skończył. - Idziemy? - Spytał Fire, wstając z krzesła i podchodząc do przypisanego sobie manekina. Nie miał trudności z zadaniem. Jedynie machnął się przy mnożeniu, ale to mały problem, zważywszy na to, jak dobrze poradził sobie z innymi kwestiami. Usiadł następnie na posadzce. Na nadgarstku miał bransoletkę z achujjejebyło, a w kieszonce bluzy spał sobie model smoka, syberyjskiego wija. Rozbudził się jednak zaraz, aby wyściubić nos ze swojego leża. Wyskoczył szybko, uciekając chłopakowi i dobiegając do leżącego pod jednym z regałów pióra. Chwyciwszy owo w pysk, zaczął je szarpać i wyciągać. Neirin podszedł oraz kucnął, zgarniając zarówno smoka, jak i przedmiot. Pisadło wsadził sobie za ucho, z kolei gada chwycił za ogon. Miał czas wolny. Skończył najszybciej? Podszedł zatem do Matta i posadził mu smoka na głowie. - Twoje loczki będą dobrym gniazdem - ocenił, patrząc, jak gad zdążył się w owe zaplątać. - Indyk calico i brzoza. Starałem się dobrać do każdego pod jego charakter. Sam robiłem - odpowiedział na pytanie zadane w liście, zanim przekręcił lekko głowę do boku. - Jak kotka? - A rudzielec jak zawsze wspaniale skupiony na wszystkim, tylko nie na temacie zajęć.
Nawet jeśli fascynatem magii leczniczej nazwać się nie mógł, wychodził z założenia, że zawsze lepiej było coś w tej dziedzinie umieć - przynajmniej nie trzeba było z głupim rozcięciem latać po Hogwarcie w poszukiwaniu bardziej biegłego w sztuce uzdrawiania i straszyć pierwszoklasistów. Ezra dobrze radził sobie z magią defensywną - lub defensywno-ofensywną, wszak najlepszą obroną był sam atak - jednak kiedy już dosięgała go lub towarzyszącą mu osobę jakaś krzywda, stawał się wobec niej zupełnie bezradny. Warsztaty poświęcone raczej podstawowym zagadnieniom brzmiały obiecująco i zachęciły zabieganego przecież Clarke'a do przedłożenia zajęć ponad własne plany. Nie trzeba było zatem mówić, iż wymagania miał spore, przynajmniej jak na osobę, której już na wstępie bardzo trudno było się skupić. Matthew Alexander mówił dużo. Dużo, długo, nie gestykulując zbyt wiele i przez to szybko stając się dla Ezry obiektem mało interesującym... Ale starał się go słuchać! Czasem treści, czasem po prostu głosu, który wydawał się być jakiś znajomy, choć zapomniany... Ezra zwyczajnie nie potrafił go skojarzyć z konkretną sytuacją, lecz wiedział, że musiał mieć styczność z ich panem doktorkiem... Dla Ezry niejasne było sporo, ale najlepszy był w improwizowaniu, a skoro mieli pracować na manekinach, a nie prawdziwych ludziach, to przecież nic złego nie mogło się stać! Nie potrzebował zatem o nic się dopytywać - a jakby Alexander znowu się rozgadał? Broń Merlinie! Kiedy podchodził do manekina, przed jego nosem mignęły rude włosy, lecz nie te, do których przyzwyczaił się przez ostatni czas, a tych, których właśnie mu brakowało. Złapał za rękę @Nessa M. Lanceley nie tylko nie pozwalając jej zniknąć wśród innych osób, ale i przyciągając natychmiast do siebie. - Wróciłaś i pierwszą rzeczą, o której pomyślałaś, nie było napisanie do mnie? Powinienem się obrazić... - cmoknął z dezaprobatą, jego twarz rozświetliła się jednak niesamowicie ciepłym i radosnym uśmiechem. Merlinie, jak on się za nią stęsknił... Trzeba było jednak zająć się praktyką. I choć chwilę wcześniej nie był przekonany, co do swoich umiejętności, to teraz po prostu działał, nie próbując oglądać się na innych. Trochę mu się pokręciło z obliczeniami, ale jak na niego szło mu wyjątkowo dobrze, jakby perspektywa rozmowy z dziewczyną bardzo go zmotywowała, więc ostatecznie skończył z zapasem czasu... Zabębnił palcami, rozglądając się po sali, a wtedy w oko wpadło mu piórko. Co prawda, dzięki Neirinowi, Ezra miał już swoje ulubione pisadło, nie mniej, żadna zdobycz nie była zła, zatem Clarke chętnie je sobie przywłaszczył. Zaraz wrócił spojrzeniem do Ślizgonki, cierpliwie oczekując, aż i ona skończy zadanie.
Cichy, stroniący od towarzystwa Matthew budził wśród ludzi różne emocje. Jedni szanowali go za profesjonalne podejście do uzdrawiania, inni nieustannie starali się rzucać mu kłody pod nogi. Niedawny awans Alexandra nie każdemu wydawał się zasłużonym i właśnie tacy ludzie ostatnio za nim podążali. Wydawało się, że to jedynie niegroźne urojenia. Odgłosy kroków natychmiast cichły, gdy zaczynałeś się im przysłuchiwać, a poczucie bycia śledzonym niemalże nie opuszczało cię ani na jedną chwilę. Psychicznie wykończony, zostałeś dopadnięty pewnego piątkowego popołudnia, na kilka godzin przed końcem zmiany. Wezwany przez zamieszaną we wszystko pielęgniarkę do pustej sali dla pacjentów, natychmiast zostałeś otoczony przez trójkę współpracowników.
1 i 2 - W ruch nie idą różdżki, a zwykłe pięści. Kilka celnych ciosów wyrywa Cię z odrętwienia i posyła na posadzkę. Niestety, napastników nie powstrzymuje krew cieknąca z rozbitego nosa czy wyraźnie złamane żebra. Nie dają ci żadnych szans na kontratak i wkrótce wysłuchujesz, że nikt nie życzy tutaj sobie takiego dziwaka jak ty. Wraz ze słowami padają kolejne ciosy. Tracisz przytomność i budzisz się na jednym z łóżek. Na szczęście, nie miałeś daleko do szpitala. Pozbawiony poparcia pozostałych współpracowników musisz tłumaczyć starcie w sali pacjentów jako prywatne porachunki, co znacząco rzutuje na twoje kontakty z ordynatorem (oraz na pensje, z której ucina Ci 20G - zgłoś to w tym temacie). Czujesz się wyobcowany i zaszczuty. Mało tego, leczy cię jeden z twoich oprawców, a spojrzenia, jakimi cię obdarza sugerują ci, że wkrótce znowu się spotkacie. 3 i 4 - Kilka szybkich ruchów nadgarstka i natychmiast lądujesz na ścianie, powalony trzema połączonymi zaklęciami. Oszołomiony, jesteś zdany na łaskę i niełaskę pozostałych. Obrzucają cię inwektywami, drwią z twoich umiejętności, a ostre słowa idą w parze z wyrafinowanymi torturami. Przypiekają ci dłonie zaklęciami tak długo, aż nie jesteś już w stanie zdławić wrzasków, które wkrótce sprowadzają do sali innych uzdrowicieli. Ratują cię w ostatniej chwili. Twoje dłonie przez kilka najbliższych dni wymagają szczególnej uwagi i moczenia w specjalnych eliksirach, a jednak mimo wielogodzinnych starań, nie jesteście w stanie zapobiec powstaniu rozległej blizny na wierzchu lewej. Na szczęście nie tracisz władzy w żadnej z nich, chociaż otrzymane obrażenia wyłączają cię z wykonywania zawodu na niespełna dwa tygodnie. 5 i 6 - Zaszczuty ostrymi słowami i poszturchiwaniami podejmujesz rękawicę, chociaż z góry jesteś skazany na porażkę. Udaje ci się powalić jednego z napastników, zanim reszta sprowadza cię do parteru. Zaklęcie łamie ci kostkę i nikt nie spodziewa się, że zdołasz zdobyć się na kontratak. Nic bardziej mylnego. Obudziwszy w sobie nieodkryte wcześniej pokłady zawziętości nie tylko wydostajesz się z zasadzki, ale także silnym zaklęciem odpychasz ich od siebie nim zdążą ponownie natrzeć. Udaje ci się dotrzeć do ochrony w ostatnim momencie. Zraniona noga dokucza ci jak nigdy i jesteś pewien, że twój szaleńczy bieg korytarzem wcale jej nie pomógł. Jeżeli nie napiszesz wątku (min. 6 postów), w którym opiszesz rekonwalescencję, do końca życia będziesz kulał na jedną nogę. Niemniej, zdobywasz także jeden punkt do zaklęć, o który możesz upomnieć się tutaj.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Po pierwsze - życie ostatnio było dla niego zbyt dobre. Po drugie - paranoja przejmowała władzę nad jego życiem. Skupiona wokół chwytania za sidła, nie pozwalała mu normalnie funkcjonować - czuł, że coś jest nie tak. Czuł, jak tajemniczy cień osuwa się koło jego sylwetki, wiedział, że coś nie może być w jak najlepszym porządku - a przede wszystkim, że ktoś na niego czyha. Pod jego skórą, oj tak, czuł to - i nie wiedział mimo wszystko lub wbrew wszystkiemu, czy to jest wina postępujących chorób, czy może jednak skutek tego, że rzeczywiście ktoś życzył mu zwyczajnie najgorszych rzeczy, jakie mogły mu się przytrafić. Westchnięcie - oznaka spokoju. Nic złego nie mogło się stać. Nic złego nie mogło go tutaj spotkać. Pomieszczenia były jasno oświetlone, a przede wszystkim - postawione na jawność. Niemniej jednak nie spodziewał się tego, co ma potem nastąpić - nie mógł się tego spodziewać, nie wiedział, że karty, które ukrywał przed nim kolega, skrywały w sobie o wiele więcej nieszczęść, niż mógł w rzeczywistości przypuszczać. Przeniesienie wzroku tęczówek na kolejne pomieszczenie, do którego został zaproszony, przeniesienie myśli wokół tego, dlaczego znajdował się sam. Nie mogło to skończyć się dobrze, kiedy ciało zadrżało, gdy poczuł podmuch powietrza na własnej skórze, gdy zobaczył jak współpracownicy postanawiają utrudnić mu życie, a przede wszystkim porządnie połamać wszystkie możliwe kości, wyzywając od najgorszych. Pozostało tylko zacisnąć zęby. Pozostało wierzyć, że są to tak naprawdę kłamstwa, nad którymi nie powinien myśleć. Przestać myśleć, że to kiedykolwiek mogłoby się skończyć. Trójka z nich, w tym pielęgniarka - jak wielu wrogów posiadał w tym szpitalu? Nie wiedział, nie chciał wiedzieć, kiedy to powoli tracił przytomność, nie oddając w żaden szczególny sposób. Nie obchodziło go to, ból wcale nie był aż taki obcy, jak można było przypuszczać. Kopnięcia, nadlatująca pięść prosto w twarz, cieknąca krew z nosa, utrata przytomności - to wszystko nadeszło za szybko, a przede wszystkim zbyt gwałtownie. Skazany na samotność, nie znalazł nawet wymaganego oparcia w pozostałych osobach; skłoniony do wyjaśnień, musiał stwierdzić, że były to najzwyczajniejsze w życiu porachunki, choć nigdy wcześniej się nie bił, choć nigdy wcześniej nie wykazywał większych pokładów agresji. Nie chciał pomocy, kiedy to obudził się w łóżku, nie chciał widzieć twarzy żadnego z nich, a przede wszystkim - chciał pobyć w tym wszystkim sam. Pozwolił jedynie na kilka prostych zaklęć ze strony samego oprawcy, zanim zdołał wypisać się na żądanie, ze złamanymi żebrami, uleczonym nosem, siniakami na klatce piersiowej - nie obchodziło go dosłownie nic. Nie wymagał opieki z ich strony - nie chciał opieki. Nic więcej nie znaczyło. Wszystkie możliwe obrażenia przeboli - prędzej czy później czas zaleczy rany fizyczne - psychiczne jednak wymagają przede wszystkim akceptacji własnego losu.
| zt
Kostka: 2
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jego wiedza z dziedziny uzdrawiania, tak magicznego, jak i mugolskiego – z wykorzystaniem własnych rąk, była, nie ma co ukrywać, znikoma. Na ogół tak długo jak sam pozostawał zdrowy, nie obchodziły go choroby i sposoby ich leczenia i zapobiegania. Nie był zainteresowany niesieniem bezinteresownej pomocy, często stawiając własne dobro ponad dobrobyt otaczających go ludzi. Mimo to, chęć zdobywania wiedzy czasem brała nad nim górę. Niewiedza natomiast nieprzyjemnie go irytowała. Postanowił więc coś z tym zrobić, uznając warsztaty uzdrowicielskie za zajęcia – nawet jeśli nie w pełni dlań interesujące – przydatne i praktyczne. Fakt, iż były one organizowane dla wszystkich, również takich żółtodziobów, jakim był i on. To, że warsztaty prowadzone były przez osobę, która była mu znajoma również przemawiało na ich korzyść, ostatecznie nakłaniając go do przyjścia – ot, dla sprawdzenia samego siebie, przekonania się czy wyjdzie stąd bogatszy o wiedzę. Niezbyt wylewnie przywitał się z Matthewem i zajął miejsce nieco z boku, tak by móc bez problemu obserwować to co się dzieje, a jednocześnie nie zajmować miejsca pasjonatom uzdrawiania. Z uwagą i właściwie i zainteresowaniem przysłuchiwał się słowom oraz gestom uzdrowiciela. Skoro zdecydował się wygospodarować czas na te zajęcia, zamierzał chłonąć je jak najdokładniej, aby wyciągnąć z nich możliwe jak najwięcej. Kiedy przyszedł czas na część praktyczną, podszedł do manekina. Nie obawiał się, nie miał czego, wszak była to jedynie kukła, dość dokładnie, lecz wciąż wyzbyte życia odwzorowanie człowieka. Pusta skorupa, którą dało się naprawić zapewne z równą łatwością co zepsuć. Ze skupioną miną, z typową dla siebie dokładnością zapisywał wszystkie swoje uwagi i spostrzeżenia, od czasu do czasu nachylając się nad fantomem. Kiedy zakończył swoją pracę, wyprostował się i odruchowo wsunął ręce do kieszeni. Po chwili dotarło do niego, że pod palcami nie czuje chłodu i charakterystycznej faktury galeonów, które powinny się w niej znajdować. Klnąc w myślach, rozejrzał się dookoła, szybko zdał sobie jednak sprawę, że pieniądze najwyraźniej przepadły. Czymże było jednak dziesięć galeonów wobec bogactwa wiedzy?
Kostka6, zapłacone Ilość punktów z Magii Leczniczej: 0
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Była nieco zabiegana, ale mimo to zjawiła się w szpitalu św. Munga, nie wiedząc do końca czy jej się to opłaci. Magia lecznicza ku uciesze niektórych, a katordze drugich była przydatną dziedziną magii. Jeśli nawet nie najbardziej potrzebną. Rudowłosa zarzuciła na siebie ciemną szatę, zabrała nawet niewielki notatnik i przysiadła do @Neirin Vaughn. Bynajmniej nie z sympatii, której nie odczuwała. Wykalkulowała szybko, że Puchon jest jednym z najlepiej znających się na uzdrawianiu studentów, jakich kiedykolwiek poznała, więc mogła zyskać dzięki samemu obserwowaniu go. Ewentualnie podpytaniu czy wykona część pracy za nią, jeśli sobie nie poradzi. Oczywiście, nie przyznałaby tego wprost. Nigdy nie lubiła nawet przed samą sobą zaakceptować tego, że coś było ponad jej siły. Zresztą, Fire nie chciała siedzieć sama, bo błyskawicznie by się zanudziła. W czasie wykładu niekiedy obserwowała specyficzną mimikę uzdrowiciela dyżurnego, przez moment uwagą obdarzyła nieruchome manekiny, a na końcu zajęła się przypatrywaniem z boku bliźnie na szyi Neirina. Zauważyła ją chyba po raz pierwszy. Zdawała się ciekawsza od słuchania o banałach, jak szybko oceniła Blaithin. Nikt nie był na tyle głupi, żeby mu powtarzać, żeby uważał na niebezpieczeństwa. Kto chce tę zasadę zignorować ten i tak to zrobi. Ona także niezbyt mocno skupiała się na kolejnych informacjach. W efekcie pamiętała tylko mniej więcej czego oczekiwał od nich Matthew. - Miejmy to za sobą. - skomentowała niechętnie, idąc w ślad za Neirinem. Jej manekin był tak samo sztucznie ożywiony jak wszystkie inne. Zapewne gdyby miała przed sobą prawdziwą osobę dałaby z siebie nieco więcej, ale na razie urosło w niej bardzo sceptyczne podejście. Ustaliła wymagane parametry, trochę strzelając, ale najwidoczniej poradziła sobie okej. Szkoda tylko, że przy okazji nie zauważyła, jak z jej kieszeni niespodziewanie wysuwają się galeony. A być może to lepiej. Nie była przez to zdenerwowana i patrzyła jak na głowie prowadzącego warsztaty ląduje smok. Swojego własnego oddała i poczuła nawet lekki ścisk w żołądku z powodu Avady, ale... to była jedynie figurka, w którą tchnięto odrobinę magii, żeby imitowała życie. A Blaithin nawet do życia nie miała zbyt wiele szacunku, więc co dopiero do przedmiotów. - Co ci podarowało taką uroczą malinkę, Vaughn? - zapytała, wymawiając nazwisko dokładnie tak samo, jak Neirin, gdy ją poprawił dawno temu. Zapamiętała. Uniesioną brwią i wzrokiem dała chłopakowi do zrozumienia, że patrzy na ślad po być może pazurach. Korzystała z okazji tego, że na chwilę przekierował uwagę Alexandra na coś innego niż niesamowicie nudna pierwsza pomoc.
Tam, gdzie truchło uzdrowiciela, poruszające się nieznanym bliżej cudem działania nerwów oraz całokształtu mięśni zmuszających szkielet do poruszania, tam też musiał znaleźć się on - rudzielec, o którym, jak na złość, nie potrafił zapomnieć. No tak - Neirin Vaughn, jakby nie było, posiadał smykałkę w zakresie zaklęć leczniczych; o czym oczywiście nie mógł zapomnieć, gdy jeszcze znajdował się na swoim stanowisku, doglądając tym samym przygotowanej do lekcji sali; najprostsze techniki, aby mniej wykwalifikowane osoby mogły je zrozumieć. Nie napierał, nie działał pochopnie, każde słowo starałby się mówić powoli, kiedy to kędzierzawe włosy, zaskakująco za długie przykrywały jego oczy, odcinając dostęp do świata zewnętrznego. Nie rozpoznał wcześniejszego uczestnika festiwalu, w którym brał udział - nie rozpoznał tego, że wcześniej zawitał na plecach Ezry, kiedy to korzystał z uroków Meksyku, działając prawdopodobnie pod wpływem magii. Na szczęście, Płotka i rybki głosu nie mają, także nie słyszał zbytnio tonu i wysokości, w związku z czym mógł zacząć tłumaczyć spokojnie. Niemniej jednak, gdyby nawet wiedział, nie zwróciłby na to zbyt szczególnej uwagi - jakby nie było, nawet jeżeli żył przeszłością, te czasy stanowiły dla niego zbyt małą wartość. Jakkolwiek by to brzmiało, zwyczajnie na tle wszystkich nieszczęść, traciła jakiekolwiek znaczenie. Zdołał dostrzec także przedstawiciela rodziny Swansea, którego miał okazję poznać podczas swobodnego spaceru poprzez Dolinę Godryka - niefortunny upadek zaowocował zetknięciem ich dusz, splątaniem nici przeznaczenia w dość łatwy do rozwiązania supełek. Podzielali w sumie podobną pasję - pasję do fotografii, choć uzdrowiciel robił to czysto rekreacyjnie. No i, jakby nie było, Elijah korzystał jednak z czarodziejskiego sprzętu, a nie lustrzanki wspomaganej cyfrowo. Jak na złość, a może jednak zrządzenie losu - śmiejące się z niego głośnym, trudnym do uniknięcia głosem rechotu - asystent uzdrowiciela zwierzęcego, postanowił ominąć kluczowe kwestie w zakresie słuchania. Gdyby tylko Matthew wiedział, z jakiego powodu się rozgaduje, z jakiego powodu dociera do tak malutkich szczegółów, na pewno byłby w stanie wyciągnąć pewne wnioski - niemniej jednak, przeniósł wzrok okrągłych tęczówek w jego stronę, kiedy to wyższy uczeń postanowił zwyczajnie położyć model smoka na jego głowie. Nie przeszkadzało mu to; rzadko kto potrafił go zdenerwować. A kiedy emocje wydostawały się spod sklepienia czaszki, reagował w o wiele mniej spodziewany sposób - krach psychiczny zdawał się wówczas zbierać największe żniwa, zaś ciało - wyjątkowo ciężkie - odmawiało posłuszeństwa. Nie bez powodu unikał sytuacji, w których mogłoby dojść do meltdownu; niemniej jednak były one niezwykle realistyczne, mogące stanowić podstawę dla nagłego wybuchu wszystkich stłamszonych w sobie uczuć. Czas jeszcze istniał - jako wyznacznik wydarzeń, jako odniesienie do punktu w przeszłości - bez jednostek stanowiłby kompletne nic. - Na coś się przydadzą. - stwierdził, zachowując neutralny wyraz twarzy, jakby ta sytuacja nie wpłynęła na jego całokształt myślenia - i rzeczywiście. Nie zdenerwował się, kiedy to sztuczna istotka wplątała się w te nieszczęsne, kręcone włosy, jakby traktując je jako swoją własność. Agresja od zawsze była jego wrogiem, nie potrafił pokazywać jej namiastek, choć czasami miał ku temu okazję. Dłonią jedynie przeczesał delikatnie swoje kosmyki włosów, by przypadkiem nie zwalić modelu na podłogę - i w zależności od własnego szczęścia, udało mu się go odplątać - lub wręcz przeciwnie.
Neirin Vaughn:
Rzucasz kostką, która dotyczy odplątania smoka z włosów Matthewa! 1 - spoglądasz na włosy, niemniej jednak Matthew z początku nie może poradzić sobie z czarodziejskim przedmiotem; jakby nie było, nie posiadał wglądu do swoich włosów. Całe szczęście, po krótszej chwili udaje Ci się odplątać stworzenie z kędzierzawych kosmyków; czyżby łut szczęścia? Tego nie wiedziałeś. 2, 4, 6 - na szczęście uzdrowiciel daje sobie sam rady, w związku z czym nie jest potrzebne podejmowanie się jakichkolwiek akcji powiązanych z zastosowaniem bardziej dramatycznych środków. Model smoka ląduje bez problemu do Twoich dłoni! 3, 5 - niestety; jak umieściłeś model smoka we włosach mężczyzny, tak niestety nie da się go w żaden sposób “usunąć” bez podejmowania się innych akcji - zaplątał się w loki na dobre.
- Mogłem się tego spodziewać. - odpowiedział na słowa Neirina; jakby nie było, robione własnoręcznie prezenty jakoś bardziej go przekonywały do drugiego człowieka. W dzisiejszych czasach nastawienie przede wszystkim na oszczędność czasu wydawało się być czymś, co powoduje rozpad i rozłam tego, co powinno ludzi zwyczajnie łączyć. Po co się starać, po co marnować cenne jednostki wyznaczające poszczególne punkty; niemniej jednak Matthew nie miał za złe nikomu, kto choćby pozostawił własnoręcznie napisane życzenia. Nie spodziewał się również takiego odzewu; poprzedni rok nie przyniósł mu niczego dobrego, wręcz przeciwnie, spowodował jeszcze większą granicę między tym, co tłamsił pod sklepieniem własnej czaszki. - Funkcjonuje. Jest przede wszystkim ciekawska. Ma problemy z wchodzeniem i schodzeniem po schodach, ale to głównie z powodu jej młodego wieku. - odpowiedział jak najbardziej szczerze, kiedy pozostali zajmowali się manekinami. Zadanie było dość łatwe, niemniej jednak wymagało odpowiednich dawek skupienia. Wiedział, z czym to się wiąże; wiedział, że odpowiedzialność za ludzkie życie stanowi za dużą odpowiedzialność, przynajmniej dla nich, aczkolwiek manekiny zdawały się być czymś zbyt prostym. Pozbawionym stresu, ryzyka - choć tego nawet nie życzył swojemu największemu wrogowi, o ile w ogóle jakiegoś miał. Pomijając fakt, że z czasem sam dla siebie stawał się zbyt obcy, zbyt nieznany, zbyt tajemniczy. Dopiero gdy wszyscy zakończyli ćwiczenie, spojrzał obrączkami zielonych oczu w stronę rudzielca, jakby tym samym odsyłając go do całokształtu grupy, która, na szczęście, nie była zbyt duża. I to w sumie dobrze. Im mniej ludzi, tym mniej opinii o jego problemach z interakcjami społecznymi. Zmarszczył ostatecznie brwi, biorąc się do kolejnych dawek roboty. Uniósł różdżkę, poniósł porzuconą wcześniej broń, by następnie rzucić niewerbalnie zaklęcie, które spowodowało, że manekiny przestały się ruszać. Ostatnimi czasy czuł się zaskakująco bezpiecznie w zakresie zaklęć, nad którymi powoli przejmował kontrolę. Ewidentnie podszkolił się w tymże temacie, ewidentnie zdobył znaczną wiedzę w zakresie używania czarów, nad którymi pierwsze nie mógł w ogóle zapanować. Gdzieś od wakacji postanowił wziąć się porządnie za samego siebie, choć również inne czynniki wpływały na jego umiejętności w zakresie stosowania magii drzemiącej w rdzeniu drewnianego patyczka. Żebra nie skurczały i nie rozkurczały się wraz z upływem czasu; jakby fantomy zostały wyzbyte wcześniejszego życia. - Anapneo - powiedział z początku, kierując tym samym różdżkę w stronę własnego manekina, który zaświecił charakterystyczną, zieloną barwą, by następnie klatka piersiowa zaczęła się poruszać - służy do udrażniania dróg oddechowych u poszkodowanego. - wytłumaczył najprostszym językiem, najprostszymi słowami, które to przyszły mu do głowy. Matthew zbytnio nie przejmował się własną, słabą gestykulacją; prędzej był zainteresowany przekazywaniem wiedzy, choć powinien ewidentnie przestać nawiązywać do drobnych, mało co istotnych szczegółów. - Na zaklęcie składa się odpowiedni ruch nadgarstka - zademonstrował oczywiście, jak żeby było inaczej - oraz wymowa. Anapneo, z odpowiednim akcentem. - wyjaśnił, choć to nie było ostatnie, co chciał powiedzieć. - Drogi oddechowe są kluczowe, gdyż ich zablokowanie może doprowadzić do niedotlenienia mózgu. Najważniejsze podczas działania są pierwsze cztery minuty, zwane bardzo często złotymi - i to nie bez powodu. Po tym czasie około dochodzi do nieodwracalnych zmian mózgu, na które medycyna - czy to mugolska, czy to czarodziejska - nie może znaleźć odpowiedniego lekarstwa. Organ ten zużywa całkiem sporo tlenu w porównaniu do reszty ciała, a tkanka jest wyjątkowo wrażliwa na jego brak oraz brak substancji energetycznych. Dodatkowo dochodzi do trwałego obumierania neuronów, a w związku z tym po leczeniu pacjent może już nigdy nie żyć samodzielnie. - wytłumaczył, wyjaśnił, jak to zwykle miał w zwyczaju; rozgadując się, ze względu na własne dysfunkcje, głównie na najbardziej znany sobie temat. I mógłby o tym mówić nieustannie, gdyby nie fakt, że uczniowie też musieli się czegoś nauczyć. - Przejdźmy do ćwiczeń. Klatka piersiowa manekina powinna, po odpowiednim zastosowaniu zaklęcia, zaświecić się na zielono. W razie pytań proszę się do mnie zgłosić. - zakończył.
Każde 10 pkt z Uzdrawiania pozwala na przerzut kostki!
1 - zaklęcie wydaje się spełniać odpowiednio swoje zadanie; znajdujący się na podłodze manekin mieni się w kolorze, o którym mówił uzdrowiciel. Ruchy klatki piersiowej są prawidłowe - gratulacje - udało Ci się ujarzmić magię! Rzuć jeszcze raz kostką.Urok z pewnością zadziałał; w wyniku czego jednocześnie udaje Ci się znaleźć bardzo mały, wręcz niewidoczny flakonik, kiedy to schylasz się i sprawdzasz, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Okazuje się, że jest to jedno użycie nieznanego eliksiru! Rzuć jeszcze raz na "Eliksir" oraz upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - zakłócenia najwidoczniej postanowiły się Ciebie uczepić bez większej przyczyny. Różdżka wydaje się żyć własnym życiem - jakby zdawała się posiadać równocześnie inicjatywę, kiedy to palce kurczyły się na drewnianej manufakturze przedmiotu. Rzuć jeszcze raz literą. Spółgłoska - całe szczęście, zaklęcie jest prawidłowe oraz powoduje przywrócenie bicia serca manekina bez większych problemów. Może zwyczajnie złe przeczucie było tak naprawdę krokiem ku udanej inkantacji? Samogłoska - nie wiedząc dlaczego, kiedy wreszcie prawidłowo rzuciłeś czar, nieznane wówczas zaklęcie odbiło się rykoszetem, w wyniku czego osoba pisząca po Tobie posta (lub oznaczona w zależności od własnych preferencji) doznaje obrażeń. Musisz rzucić jeszcze raz kostką, by przekonać się o efekcie, jaki nastąpił.
1 - odmrożenie
Spoiler:
Niechcący trafiasz osobę zaklęciem Glacium Opis, w wyniku czego lodowate ptaszki powodują zamrożenie dłoni wiodącej. Zmiana ta na pewno nie jest przyjemna, aczkolwiek nie pozostaje nic innego jak podjąć się próby naprawy własnego błędu wynikającego z zakłóceń. Możesz spróbować poprzez zastosowanie zaklęcia Calefieri.
Jeżeli posiadasz dwa razy więcej punktów wymaganych do użycia zaklęcia Calefieri (10 pkt z Uzdrawiania podstawowo, czyli 20 pkt z Uzdrawiania), możesz z góry uznać, że udało Ci się naprawić swój własny błąd. W przeciwnym przypadku rzuć jeszcze raz kostką na zakłócenia: Parzysta - całe szczęście, udaje Ci się przywrócić kończynę do pełnej sprawności poprzez zastosowanie zaklęcia rozgrzewającego. Nieparzysta - niestety; powodujesz tylko i wyłącznie większe zimno przedzierające się przez struktury dłoni wiodącej osoby, w którą niechcący trafiłeś.
2 - poparzenie
Spoiler:
Język ognia dotyka skóry znajdującej się na ramieniu jednej z obecnych tutaj osób; nim cokolwiek udaje Ci się zdziałać, masz do czynienia z niezbyt przyjemnym skutkiem ubocznym zaklęcia Relashio. Na pewno nie jest to zbyt przyjemne uczucie, zaś piekące bąble nie pozostawiają wątpliwości, że spowodowałeś oparzenie drugiego stopnia.
Jeżeli posiadasz dwa razy więcej punktów wymaganych do użycia zaklęcia Fringere (5 pkt z Uzdrawiania podstawowo, czyli 10 pkt z Uzdrawiania), możesz z góry uznać, że udało Ci się naprawić swój własny błąd. W przeciwnym przypadku rzuć jeszcze raz kostką na zakłócenia: Nieparzysta - o ile nie przywracasz struktury skóry do pełnej sprawności, o tyle jednak prawidłowo stosujesz zaklęcie chłodzące. Gratulacje! Parzysta - niestety; powodujesz tylko i wyłącznie większe poparzenia na skórze mniej lub bardziej znanej Ci osoby. Czyżby to nie był Twój dobry dzień?
3 - paraliż
Spoiler:
Petrificus Totalus zdaje się być wystarczająco odpowiednim zaklęciem do stosowania podczas pojedynku, niemniej jednak powodujesz, że występuje ono na warsztatach z Uzdrawiania! Osoba, którą trafiasz, może nie ma do czynienia z zaklęciem w swej pełnej krasie, niemniej jednak nie czuje w ogóle ręki wiodącej!
Jeżeli posiadasz dwa razy więcej punktów wymaganych do zdjęcia zaklęcia (5 pkt z Zaklęć podstawowo, czyli 10 pkt z Zaklęć), możesz z góry uznać, że udało Ci się naprawić swój własny błąd. W przeciwnym przypadku rzuć jeszcze raz kostką na zakłócenia: Parzysta - gratulacje, udaje Ci się odpowiednio zastosować czar, przywracając kończynę do pełnej sprawności. Nieparzysta - zakłócenia ponownie dają o sobie znać; teraz, zamiast paraliżu kończyny, obowiązuje paraliż ramienia oraz częściowo głowy. Na pewno nie wygląda to zbyt dobrze...
4 - jęzlep
Spoiler:
Dobry sposób na zabranie możliwości stosowania zaklęć wypowiadanych przy pomocą ust, niemniej jednak po dłuższej chwili uciążliwy. Niechcący Jęzlep dotyka jednej z osób, a bez odpowiedniej pomocy nie będzie mogła mówić. Czy jesteś w stanie zdjąć samodzielnie rzucony przez siebie urok?
Jeżeli posiadasz dwa razy więcej punktów wymaganych do zdjęcia zaklęcia (0 pkt z Zaklęć podstawowo, czyli 8 pkt z Zaklęć), możesz z góry uznać, że udało Ci się naprawić swój własny błąd. W przeciwnym przypadku rzuć jeszcze raz kostką na zakłócenia: Nieparzysta - gratulacje, udaje Ci się odpowiednio wyprowadzić zaklęcie, w związku z czym osoba, którą trafiłeś, może ponownie mówić! Ciekawe, co powie na to, że trafiłeś w nią Jęzlepem... Parzysta - nic się nie dzieje, jakby tajemnicza siła zdawała się powodować blokadę różdżki! Najwidoczniej nie jest Ci pisane zakończenie jęzlepu...
5 - rana cięta
Spoiler:
Nawet nie wiedziałeś, kiedy to się stało, gdy Diffindo pięknie dotknęło skóry jednego z uczestników warsztatu, pozostawiając na niej widoczną, krwawiącą ranę. Nie wygląda ona zbyt przyjemnie, niemniej jednak jest tylko powierzchowna - oczywiście piecze i nie pozostawia wątpliwości, że przydałoby się z nią coś zrobić.
Jeżeli posiadasz dwa razy więcej punktów wymaganych do użycia Episkey (8 pkt z Uzdrawiania podstawowo, czyli 16 pkt z Uzdrawiania), możesz z góry uznać, że udało Ci się naprawić swój własny błąd. W przeciwnym przypadku rzuć jeszcze raz kostką na zakłócenia: Parzysta - bez problemu rzucasz zaklęcie, które powoduje zasklepienie się rany oraz jej zniknięcie. Nieparzysta - niestety - zamiast pomóc, powodujesz tylko i wyłącznie jeszcze bardziej widoczne krwawienie przy jednoczesnym rozszerzeniu się rany.
6 - oszołomienie
Spoiler:
Drętwota opanowała umysł osoby, w którą niechcący zaklęcie odbiło się przy pomocy własnego nieszczęścia. O ile działanie zaklęcia nie zostało spotęgowane przez występujące zakłócenia, o tyle jednak uczestnik warsztatów, który nią oberwał, nie czuje się zbyt dobrze.
Jeżeli posiadasz dwa razy więcej punktów wymaganych do użycia Rennervate (5 pkt z Uzdrawiania podstawowo, czyli 10 pkt z Uzdrawiania), możesz z góry uznać, że udało Ci się naprawić swój własny błąd. W przeciwnym przypadku rzuć jeszcze raz kostką na zakłócenia: Nieparzysta - gratulacje, udaje Ci się cofnąć działanie zaklęcia Drętwoty, usuwając tym samym nieprzyjemne oszołomienie! Parzysta - zakłócenia powodują, że Twoje zaklęcie tylko potęguje działanie Drętwoty. Jeżeli osoba, która oberwała zaklęciem, jest drobnej postury, musi liczyć się z chwilowym omdleniem.
3 - zaklęcie wbrew pozorom nie było trudne. Bez większych kłopotów przystąpiłeś do polecenia, dzierżąc w swojej dłoni różdżkę. Byłeś pewien oraz stanowczy swoich umiejętności, w wyniku czego udało Ci się osiągnąć cel za pierwszym razem. Szczęście? Sam nie byłeś w stanie tego stwierdzić; niemniej jednak masz powody do bycia dumnym z samego siebie! Gratulacje - zyskujesz dodatkowy przerzut na następny etap!
4 - byłeś wyjątkowo zajęty ratowaniem manekina. A może za bardzo się wczułeś? To w sumie dobrze, jakby wziąć pod uwagę powagę sytuacji - przecież na tym powinny się opierać właśnie zajęcia! Udało Ci się za trzecim razem; mogłeś narzekać i przeklinać na zakłócenia, co nie zmienia faktu, że... rzuć jeszcze raz kostką. Nieparzysta - udaje Ci się znaleźć parę monet po zakończeniu zadania! Rzuć jeszcze raz kostką - ilość oczek pomnożona przez pięć to ilość galeonów, które chowasz do kieszeni. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie. Parzysta - w związku z roztargnieniem gubisz pieniądze. Rzuć jeszcze raz kostką - ilość oczek pomnożona przez pięć to ilość galeonów, które wypadły Ci z kieszeni. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie.
5 - polecenie wydane przez uzdrowiciela na początku sprawiło Ci problemy; manekin nie mienił się odpowiednim kolorem, w wyniku czego zmuszony zostałeś do poproszenia prowadzącego o pomoc. Okazuje się, że przedmiot był uszkodzony (mimo udziału w pierwszym etapie). Rzuć jeszcze raz kostką! Nieparzysta - na szczęście udaje Ci się przy odpowiednim użyciu różdżki naprawić drobną usterkę, w wyniku czego otrzymujesz jeden punkt z dziedziny zaklęć - upomnij się o niego w odpowiednim temacie! Parzysta - niestety, doprowadzasz do zepsucia przedmiotu; o ile nie musisz za niego płacić, o tyle tracisz wszystkie możliwe przerzuty, jakie Cię obowiązywały!
6 - nic ciekawego się nie dzieje - oddychasz zatem z ulgą, kiedy udaje Ci się wyprowadzić odpowiednio zaklęcie. Co prawda za czwartym razem, co nie zmienia faktu, iż opanowałeś czar, mimo wcześniejszych mniej przyjemnych prób. Głęboki wdech, możesz przejść dalej i nie martwić się konsekwencjami wcześniejszych wpadek, które możliwe, że miały zdarzenie.
Osoby, które zostały oznaczone, a nie przyszły - możecie śmiało bez problemu napisać dwa posty z kostkami.
Czas: calutki tydzień! Czyli do 17.01.2019.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Im dłużej miała do czynienia z owym uzdrowicielem tym bardziej rosła w niej nieufność. Wydawał się zdecydowanie zbyt spokojny (choć czy właśnie nie to ceniono wśród magomedyków? Stabilną rękę i zimną krew?), jego wybrakowana mimika skojarzyła się Fire z tą neirinową. Aczkolwiek Puchona spotykała częściej w różnych sytuacjach, więc zdążyła się przyzwyczaić. Natomiast nie wiedziała czy wolała być leczona przez bezuczuciowego magomedyka czy może troskliwego i sympa... Nie, zdecydowanie wolała wypranego z emocji. Zdawało jej się, że już kiedyś rzucała Anapneo, a przynajmniej próbowała. Wysłuchała podręcznikowej mowy Matthewa, po czym ponownie przekierowała uwagę na swój manekin. Bardziej Blaithin zainteresowały fakty o tym, co powoduje niedotlenienie niż skupienie się na zapobiegnięciu temu. Oczywiście uznała te informacje za przydatne - z pewnością, gdy następnym razem będzie kogoś dusić to bardziej zwróci uwagę na czas. Tak przy okazji. Uniosła różdżkę, wypowiedziała formułkę i machnęła... Ale czarny bez od razu odmówił posłuszeństwa. W pierwszej chwili pomyślała, że po prostu różdżka nie lubi magii leczniczej, bo przywykła do czarnej, ale może przyczyna leżała gdzie indziej? Grunt, że za drugim podejściem Fire rzuciła czar poprawnie, ale rykoszetem odbiło się od "pacjenta". Natychmiast wyczuła, że ciemny promień nie był niczym przyjemnym, choć nie mogła domyślić się zaklęcia. Pierwszy raz zresztą przytrafiło jej się coś takiego, do tej pory najwyżej efekty zaklęcia kompletnie się psuły, ale różdżka nie wysyłała "własnych". Rozszerzyła oczy, żeby dostrzec, jak czar trafia prosto w @Neirin Vaughn. Nie dało się tego uniknąć ani zapobiec, nawet jeśli Gryfonka opuściła różdżkę, mocno kierując ją ku podłodze. Na twarzy rudowłosej nie zastygło jednak ani przerażenie, ani szok, ani troska - jedynie zaskoczenie i konsternacja. Nie lubiła takiego nieposłuszeństwa. Miała wrażenie, że poczuła intensywny zapach krwi.
Powroty nigdy nie są łatwe, jeśli wyjeżdża się bez słowa i z dnia na dzień, nie mając nawet czasu na poinformowanie kogoś. Szczególnie gdy było się Lanceleyówną, która nienawidziła się komukolwiek tłumaczyć. Trzeba jednak przyznać, że przez wymianę skupioną głównie na transmutacji, zaniedbała odrobinę inne przedmiot i miała sporo materiału do nadrobienia. Nie można jednak zaprzeczyć, że pobyt w Ameryce czegoś ją nauczył i sprawił, że ruda głowa miała naprawdę wiele spraw do przemyślenia i poukładania, bo ile można być białym królikiem? Przymknęła na dłuższą chwilę oczy, wypuszczając ze świstem powietrze spomiędzy warg i odgarniając kosmyk włosów za ucho. Przyśpieszyła kroku, nie chcąc spóźnić się na zajęcia. Dla odmiany nie szukała towarzystwa, tkwiąc w milczeniu i tuląc do piersi podręcznik. Mundurek jak zwykle prezentował się nienagannie, a do piersi przyczepiona była odznaka prefekta domu Salazara, z której dziewczyna była tak strasznie dumna. Przemykała pomiędzy uczniami, korzystając z niewielkich gabarytów i braku obcasów na stopach, przez co było to naprawdę proste, bo nie przekraczała metra sześćdziesięciu. Lekcja się praktycznie zaczęła, a ona wyjęła różdżkę i wzięła się za manekina. Dostrzegła sporo znajomych twarzy, jednak nikomu nie zamierzała się narzucać. Już miała zamachnąć się, wykonać polecenie nauczyciela i wrócić do pergaminu, gdzie wcześniej naskrobała kilka słów, gdy poczuła uścisk na dłoni i znajomy głos, który niczym dzwon rozbrzmiał w uszach. Obróciła głowę przez ramię, zadzierając ją do góry i przesuwając spojrzeniem po sylwetce przystojnego, znajomego studenta. Popularny wśród ludzi krukon niewiele się zmienił, może jedynie spojrzenie mu nieco złagodniało, a pomimo tego — wcale nie łatwo było jej przez pierwsze sekundy znaleźć słowa, przerwać tą panującą pomiędzy nimi, a jednocześnie tkwiącą wśród zgiełku ciszę. Nessie zdawało się jednak, że trwała tak długo, bo zaraz przyciągnął ją do siebie i sprawił, że cała uwaga ślizgonki tkwiła już na nim, a różdżka została opuszczona w dół, zaciśnięta pomiędzy palcami. Wzruszyła niewinnie ramionami i uśmiechnęła się delikatnie, zatrzymując karmelowe ślepia na jego buzi. - Widocznie miałam chwilowe zaćmienie mózgu Orzełku. Dobrze Cię widzieć. - zaczęła w końcu, pozwalając sobie na przekręcenie głowy w bok. Pomimo wszelkich obaw, dobrze było poczuć obok aurę kogoś znajomego, a Clarke zawsze był dla niej wyjątkowo mocną osobowością. No i nadal gdzieś w głowie miała obraz jego i Blaith, a także gromadki ich słodkich dzieci. - Postarajmy się nie zabić nikogo, a przynajmniej ja. Dodała cichutko, czując na sobie spojrzenie profesora. Już się miała zabrać za czarowanie, gdy jakiś student zrobił sobie krzywdę i upadł. Wiedziała, że uzdrawianie nie jest jej mocną stroną, jednak obowiązkowość robiła swoje, przez co Lance zwyczajnie podeszła mu pomóc, mając dobre intencje. Zapewniła go o nich, uprzedzając, że efekty mogą być różne i zapytała, czy nieznajomemu to pasuje. Wyprostowała plecy, unosząc magiczny patyk i szepcząc coś pod nosem. Zgodnie z przewidywaniem, nie wyszło i zrobiła mu jeszcze większą krzywdę, ostatecznie idąc po pielęgniarkę, która jej jeszcze kilka słów rzuciła. Przymknęła oczy, przecierając je palcami i wzdychając ciężko. Na Merlina, ile zarwanych nocek przed nią! W końcu wróciła do Ezry, krzyżując dłonie pod piersiami. - Powinnam mieć zakaz uczęszczania na te zajęcia i nie jestem pewna, czy bezpiecznie jest stać w tak niewielkiej odległości ode mnie.
Dobrze zatem, że Ezra należał do dusz nieskrępowanych większością społecznych zobowiązań i nie wymagał od koleżanki tłumaczeń - opowiadał się za całkowitą wolnością wyborów, nawet jeśli potrafiły negatywnie wpłynąć na pozostałych ludzi. Cudza tęsknota, smutek, brak zrozumienia były uczuciami zupełnie naturalnymi w takiej sytuacji, nie mogącymi jednak stanowić podstawy dla życiowej ścieżki. Sprawa dla niego była bardzo oczywista; Nessa chciała wyjechać, więc to zrobiła i to ona musiała pogodzić się ze wszystkimi związanymi z tym konsekwencjami, w końcu pod jej nieobecność życie nie stało w miejscu. Dla Ezry istotniejszy był fakt, że wróciła, toteż nie na pierwszym miejscu znajdowało się dla niego wywiadywanie się o szczegóły. Jednocześnie był dżentelmenem; zawsze oferował ramię, aby wypłakać ewentualne żale nieodzownie połączone z koniecznością podejmowania decyzji. Ale wyłącznie z jej inicjatywy, z jej własnych chęci. Odniósł wrażenie, jakby Ślizgonka była zaskoczona jego widokiem - co wcale nie byłoby bardzo krzywdzące, bo przecież Clarke'owi nie było zazwyczaj po drodze z magią leczniczą. Nie mniej, zaskoczenie to szło w parze z jakimś przygaszeniem. Ezra doskonale miał wyryte w pamięci te razy, gdy Loch Ness z entuzjazmem ciągała go za sobą, nie wykazując żadnego poszanowania do ciała prefekta. Tym razem zatem to on musiał pokierować nią i odegnać te skrywane, zupełnie niepotrzebne obawy ciepłymi słowami i najprostszą formą obecności. - Najwyraźniej. Całe szczęście, mam niesamowicie dobrą intuicję. Bo ja się sam zresztą zastanawiałem, co mnie tu dzisiaj ciągnie, przecież wcale nie lubię leczyć. Lepszy brak pomocy niż moja pomoc, poważnie. Ale odpowiedź jest teraz oczywista, to wszystko przez ciebie i przeznaczenie - zatrajkotał, kręcąc dezaprobatą głową, jakby Nessa rzeczywiście przymusiła go do tej obecności. Zaraz jej więc przytaknął, bo także liczył, że obejdzie się bez przypadkowych ofiar podczas ćwiczeń. I o ile entuzjazm ze spotkania znajomej twarzyczki miał na niego jakiś dobry wpływ, to na Nessę wręcz przeciwnie. Z powątpiewaniem obserwował starania Ślizgonki, która tylko chciała zrobić dobry uczynek. I jeszcze jej się za to oberwało. Co za wspaniała metafora na całe życie... Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Nie powiedział tego jednak, wyginając usta w wyrazistą podkówkę i trącając ją delikatnie ramieniem, żeby nieco się rozpogodziła. Cała szkoda przecież została zaraz naprawiona! - Może po prostu próbuj się na manekinie w pierwszej kolejności - zaproponował lekkim tonem. - E, marudzisz. Zresztą, jak mnie uszkodzisz, to złożę zażalenie o brak odpowiednich zabezpieczeń na zajęciach i jeszcze mi za to wypłacą odszkodowanie, zobaczysz - skomentował żartobliwe jej użalanie się - Merlinie, ile to Ezra narobił głupot na zajęciach. Neska czasem też musiała poznać, czym była porażka. - Chodź, spróbujemy tego zaklęcia. Chociaż pierwsza pomoc bez sztucznego oddychania traci całą efektowność, nie? Po pierwszym sukcesie Ezra podszedł do zadania z nawet sporą dozą pewności siebie. Machnął różdżką nad manekinem - o skupieniu świadczyły zmarszczone intensywnie brwi - nie musząc długo czekać na efekt. Ruchy jego klatki piersiowej zdawały się być odpowiednie; Ezra pochylił się jednak, by to sprawdzić, a wtedy jego palce natknęły się na maleńki flakonik, który zaraz wyciągnął w stronę Ness. - Wiesz, co to za eliksir?
Nie mogła się nie roześmiać na jego słowa, kręcąc przy tym głową. Nic dziwnego, że do Ezrowego serduszka były kolejki, bo oczarowującą gadkę miał lepszą niż Mefisto. I ten urok osobisty! Właśnie dlatego byłby idealny do rozgrzania serca Blaith, która kręciła się gdzieś po klasie, a Nessa skutecznie chowała się za manekinami, nieprzygotowana na reprymendę, którą od kuzynki prędzej czy później dostanie. Mętne spojrzenie oczu utkwiło w postaci manekina, a twarz nabrała spokojnego i nieco obojętnego wyrazu. Nawet jeśli w Ilvermorny było naprawdę.. Intensywnie i ciekawie, inaczej, to jednak Hogwart i uczący się w nim ludzie byli wyjątkowi. - Może zacznij grywać na loteriach, skoro przeczucie Cię nie myli? Tak, jestem przekonana o tym, że to przeznaczenie splotło nasze drogi na lekcji, z której obydwoje jesteśmy poniżej dobrego poziomu. Uwielbiasz okrężną drogą mówić, że się stęskniłeś, mój błękitny orzełku. - odparła w końcu ze spokojem, zerkając na niego kątem oka i puszczając mu oczko. Czy potrzebowała się wygadać i porozmawiać? Na pewno. Tylko nie była przekonana, czy już jest na to gotowa. Mogło być też tak, że zwyczajnie nie wiedziałaby, jak zacząć, bo to przecież ona zawsze była dla innych i pomagała innym, nie chcąc nic w zamian. Taki urok skrzatów. Lekcja trwała nadal. Rudowłosa przesunęła spojrzenie z krukona na nauczyciela, słuchając uważnie jego słów, tłumaczeń oraz instrukcji. Starała się pozostać skupiona, chociaż myśli usilnie próbowały pozostać rozbiegane, uniemożliwiały prawdziwą koncentrację. Palce zaciśnięte na ramionach nerwowo stukały w rękawy śnieżnobiałej koszuli. Naprawdę chciała się poprawić, pokazać z nieco lepszej strony, chociaż jej umiejętności pozostawiały nadal wiele do życzenia. W końcu usłyszeli swoje zadanie, a ślizgonka niemalże natychmiast zabrała się do pracy, próbując sobie z nim poradzić. Zaangażowała się bardzo, dając z siebie wszystko — nawet jeśli plątały się jej w głowie fakty z zadania, chciała wykonać je jak najlepiej, aby ukryć swoje marne zdolności zaprezentowane wcześniej na uczniu. Z pewnością odwiedzi nieszczęśnika, na którego życie czyhała później. Do trzech razy sztuka! Gdy jej irytacja sięgała kresu, a w głowie pojawiały się epitety niegodne tak wysoko urodzonej damy — zaklęcie zadziałało, a Nessa znów mogła przymknąć oczy, odetchnąć i bezgłośnie policzyć do dziesięciu. Gdy powieki powędrowały ku górze, a orzechowo-karmelowe ślepia przesunęły po manekinie, dostrzegła pod jego stopą kilka monet. Kucnęła, podnosząc pieniążki i obracając je w dłoni, całą siebie nieco przestawiła, stojąc teraz naprzeciw Ezry. Oparła wolną dłoń na biodrze, zaciskając palce na materiale plisowanej spódnicy. - Panie Clarke. Wszyscy żyją, nasze manekiny nie wybuchły, a do tego Ty masz fiolkę, a ja monety. Można to uznać za obustronny sukces, prawda? - zapytała, skupiając spojrzenie na tkwiących pomiędzy palcami monetach, które starała się obrócić. Chociaż tak małe wynagrodzenie za jej stracone nerwy. Na jego pytanie zawiesiła spojrzenie na fiolce, wzdychając ciężko. - Mam zaćmienie mózgu, pojawiają się w nim tylko zaklęcia transmutacyjne. Nie wiem. Wygląda na wesoły i z pozytywnym efektem.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Elijah nieustannie rzucał ukradkowe spojrzenia w stronę pozostałych studentów, jakby miał w rękach któregoś z nich dostrzec swoje pieniądze. Tak, podejrzewał kradzież, nie było wszak powodu by ją wykluczać. Warunki ku temu były idealne – grupka ludzi zgromadzona w jednym pomieszczeniu, wszyscy zajęci swoim zadaniem i on sam, oddający się z pasją spisywaniu notatek. Wciąż niezadowolony z powodu swojej zguby, próbował skupić się na zajęciach. Pierwsza ich część zdecydowanie dobiegała już końca, wszyscy zajęli się już swoimi manekinami i spisali swoje spostrzeżenia. Obserwował w jaki sposób Alexander rzuca zaklęcie udrażniające drogi oddechowe i z kieszeni wyciągnął własną różdżkę, czując, że już za moment będzie mu potrzebna. Zacisnął palce na dobrze mu znanej, gładkiej, lakierowanej powierzchni drewna z ostrokrzewu. Nie używając zaklęcia, powtórzył za mężczyzną ruch nadgarstka, pragnąc utrwalić go w swojej często wadliwej pamięci. Zmarszczył delikatnie brwi, zastanawiając się czy umiejętność niesienia pomocy kiedykolwiek mu się przyda. Czy w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa rzeczywiście potrafiłby na tyle trzeźwo myśleć, by niczego nie pomylić? I przede wszystkim jaką miał gwarancję, że jego pamięć, która niekiedy naprawdę lubiła szwankować, nie zawiedzie go tym razem? Biorąc pod uwagę trudne okoliczności, cztery minuty to naprawdę bardzo mało czasu. Wyprostował się, przez dobre pięć sekund wpatrując się w manekina. Dobra, stary, to ja teraz rzucę na Ciebie zaklęcie, a ty nie wybuchniesz, nie zaczniesz alarmować, że umierasz, albo że zamiast mózgu wyrósł ci właśnie kwiatek. Po prostu... zaświeć się na zielono i będziemy mieć to z głowy, dobra? Tak, z całą pewnością byłoby łatwiej gdyby manekin współpracował. Ostatecznie jednak okazało się, że wcale nie było tragicznie. Zaklęcie nie było trudne i udało mu się rzucić je poprawnie już za drugim razem – przy pierwszym ruch jego nadgarstka był zbyt koślawy. Co więcej, kiedy nachylił się aby skontrolować czy wszystko jest w porządku, w oczy rzuciła mu się maleńka fiolka. Nie wiedział cóż za eliksir w sobie skrywa, ale miał nadzieję, że to znalezisko wynagrodzi mu jakoś utracone pieniądze.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Zwrócił uwagę na sposób wymowy własnego nazwiska. Niewiele osób umiało prawidłowo je przeczytać, ci nieliczni niewątpliwie rzucali się w oczy. Niemniej nie skomentował, zamiast tego unosząc rękę do szyi. Malinkę? Czy mówi o bliźnie? Przesunął po szramie opuszkami palców. - Dziki wilkołak - czyli nie Mefisto. Nie zależało rudzielcowi na zrzucaniu winy na Ślizgona, chociaż Fire nie musi mu uwierzyć. Może wyciągnąć takie wnioski, jakie tylko jej się podobają. Uniósł lewą rękę, aby pokazać dziewczynie wnętrze kończyny. - Iglica - przedstawił jeszcze autorkę tych szram, zanim na dłoni studenta nie wylądował model smoka. - Oh? - Zgarnął bestyjkę, która ciekawsko wystawiała łepek spomiędzy palców chłopaka. Więc się Matt uwolnił. Na parę chwil Neirin zwrócił uwagę na uzdrowiciela, zanim zaczęła się kolejna część zajęć. A ta nie wróżyła za dobrze dla Walijczyka. Nieudane zaklęcie, jakim dostał rykoszetem, rozcięło mu skórę. Ciepła krew spłynęła na model smoka. Spojrzał na własną dłoń, jakby nie był pewny, co się wydarzyło. Schował smoka do kieszonki, jakkolwiek ten by nie protestował, zanim zaleczył sobie rękę. Dopiero za drugim razem, za pierwszym bowiem patyczek nie chciał współpracować. Ale rany zniknęły, a on wzruszył ramionami. - Happens - podsumował, zabierając się do zadania praktycznego. To szło równie tragicznie, a winny okazał się uszkodzony manekin. Na szczęście z pomocą różdżki (jaka postanowiła nie sprawiać już problemów), doprowadził fantoma do porządku, potem przeprowadzając prawidłową diagnostykę.
Bardzo przepraszam za zwłokę! Po licznych przerzutach i jako, że mam bransoletkę: 5, 1 Samoleczenie: 5, 2
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Zajęcia z uzdrawiania, tudzież warsztaty bywały zawsze pewną niewiadomą. Kroczeniem w ciemnościach, dodatkowo przy opasce znajdującej się na twarzy; czy go to bolało? Niezbyt. Podobno to właśnie sytuacje losowe budują napięcie, powodują, że wszystko staje się ciekawe, pozbawione chwili wytchnienia, kiedy to starał się w jakikolwiek sposób pozbierać do jednej części, do jednego kawałka, z którego być może coś będzie. Te niespodzianki powodowały, że po części jego układ, plan, był zaburzony - ale poniekąd również przypominały mu o tym, jak zawrotne ostatnio stało się jego życie. Wyjątkowo trudne do przewidzenia, wszystko co było dopięte na ostatni guzik, straciło znacznie swój sens - choć ubierał się normalnie, po głowie krążyło wystarczająco dużo myśli, by mógł w pełni wywiązywać się ze swoich obowiązków. Scena, po której krążył, scena, po której stąpał, wydawała się po części rozpadać, przenikać, tracić znaczenie, gdy to przeszli wszyscy do kolejnych ćwiczeń. Całe szczęście, smok nie pozostał na długi okres czasu w jego kosmykach włosów. Odplątał się - a to był bardzo dobry znak. Dopiero potem, wraz z mijającymi beztrosko minutami, zaobserwował rykoszet zaklęcia, rozcięcie, a ostatecznie zaleczenie i zasklepienie rany. Nie zrobiło to na niego wrażenia - przecież to jest Neirin. - Pod koniec zajmiemy się zaklęciem An Duca Tuas. - oznajmił spokojnie, bez żadnych konkretnych emocji w głosie, spoglądając w stronę przybyłych osób, które nie bały się warsztatów z Uzdrawiania. Znakomicie. Tłumy zawsze stanowiły jego słabą stronę, nie potrafił przebrnąć przez bariery własnego umysłu, kiedy to wiedział, że prędzej czy później będzie miał z nimi do czynienia. Bywały wyjątkowo trudne do zrozumienia; Matthew zaś wiedział, że nie może się bez konkretnej przyczyny narażać. Poniekąd szczęście stanowił fakt, iż byli tutaj tylko i wyłącznie studenci, choćby w części dojrzali, aczkolwiek uzdrowiciel nie bałby się stwierdzić, że dużo częściej młodsze od nich roczniki zachowują się o wiele bardziej stosownie do danych sytuacji. Na szczęście nie działał pochopnie, nie miał w tendencji wrzucać wszystkich do jednego worka, pozwalał na zapoznanie się z pozostałymi. Poniekąd selekcja działała także na jego umysł. Wyciągnął znowu różdżkę - z rdzeniem z pióra feniksa na czele, machnął nią raz, prawidłowo, skutecznie, przygotowując ostatni etap warsztatów; choć nie na początku, oj nie. Drewniany patyczek zdawał się po części zablokować - całe szczęście, drugie machnięcie przyniosło należyte skutki. - An Duca Tuas. - rzekł, kierując różdżkę w stronę manekina, którego przygotował do tego ćwiczenia. Manekin błysnął, jego klatka piersiowa zaczęła świecić na zielono, choć był to tylko i wyłącznie jeden organ - serce. Pompujące krew, a przede wszystkim najważniejsze - choć można byłoby tutaj wywołać bardzo ciekawą debatę na jego temat. - Służy do przywrócenia akcji serca. Odpowiedni ruch nadgarstka - zademonstrował oczywiście, a jakże by inaczej mogło być - inkantacja, An Duca Tuas, poniekąd wola - w tym momencie się zatrzymał na parę sekund - wystarczą, byście mogli je zastosować. To będzie ostatnie zadanie na warsztatach. Życzę Wam wszystkim powodzenia. - jak zwykle. Bez emocji, bez gestykulacji; zanim wszyscy wyszli, przywrócił należyty porządek.
| zt
Kostki nie dla Ezry:
Rzucacie aż trzema kostkami! Każde 10 pkt z Zaklęć gwarantuje jeden przerzut do kostki 1 i 2, ale przerzuty liczycie całościowo - jeżeli ktoś posiada 20 pkt z Zaklęć, może maksymalnie w swoim poście wykonać dwa przerzuty. 1 - dotyczy prawidłowej inkantacji. Wymowa, gestykulacja, czyli wszystko podchodzące pod aparat mowy. 2 - ruch nadgarstka. Za wolny? Za szybki? A może jednak idealny? Niezależnie od Twoich umiejętności, mogło to wyjść zupełnie różnie! 3 - wola. Zależna od Waszego nastawienia, zależna od tego, jakie jest Wasze podejście do tych warsztatów. Może chcecie jeszcze pobyć przez chwilę? Albo ciągnie Was w stronę wyjścia - tutaj nie rzucacie! Określijcie w skali od 1-6 Wasze nastawienie oraz chęć do udziału w darmowym nauczaniu. Zgodnie z tym jeden jest najniższą wartością woli, czyli najchętniej udalibyście się gdzieś indziej, byleby nie musieć się tutaj znajdować, zaś sześć - na pewno wysłuchalibyście Matthewa przez dłuższą chwilę. 4 - szczęście. Cóż można powiedzieć o szczęściu? Jest zazwyczaj różne, posiada swoje humory i potrafi płatać figle. Do tego napływają najróżniejsze anomalie, nad którymi nie macie w żaden szczególny sposób kontroli.
Przedział idealny (który wlicza się do poniższych wartości) to 3-4, nie licząc kostki numer trzy. Tam najważniejszy jest przedział od 4-6. Zastrzegam sobie prawo, po przeczytaniu postów, do zmniejszenia Waszych wartości - postarajcie się jak najbardziej opisać nastawienie do uzdrowiciela postaci znajdujących się na warsztatach i dopiero na ich podstawie stwierdzacie, czy aby na pewno możecie wliczać się do grona zaintrygowanych. Wyliczacie, ile razy udało Wam się osiągnąć go w poszczególnych kostkach, aby następnie dowiedzieć się, jak zadziałał całokształt zaklęcia.
0 - kompletna porażka, blokada różdżki, przynajmniej za pierwszy razem! Coś zdawało się nie być w porządku, aczkolwiek ostatecznie, mimo wcześniejszej porażki, udało Ci się, choć nie bez problemów (parę razy musiałeś się dość mocno postarać), osiągnąć zamierzony cel. Wychodzisz bogatszy o wymaganą wiedzę; choć na pewno się to odbiło na całokształcie rzucanych przez Ciebie zaklęć. Niepowodzenie zdaje się ciągnąć przez Twój kolejny wątek; w niektórych lokacjach, zamiast braku reakcji drewnianego patyczka, otrzymujesz efekt odwrotnego działania zaklęcia.
1, 2 - nie jest źle, ale mogło być też znacznie lepiej! Rzuć jeszcze raz literką. Spółgłoska - ostatecznie udaje Ci się osiągnąć zamierzony efekt, mimo wszelkich niepowodzeń, z jakimi wcześniej (być może) miałeś do czynienia. Możesz być z siebie zdecydowanie dumny. Samogłoska - to nie jest Twój dzień - a przynajmniej to nie są Twoje kostki, mógłbyś stwierdzić. Spadasz o jeden poziom, przechodząc tym samym do kostki numer zero.
3 - idzie Ci całkiem dobrze! Nie popełniasz zbyt sporych błędów; niezależnie od tego, czy wsłuchiwałeś się w słowa uzdrowiciela, czy być może miałeś go w głębokim poważaniu, udaje Ci się bez problemu przebrnąć przez całokształt warsztatów. Gratulacje!
4 - bez problemu przewyższasz poziomem i wiedzą poczynania innych; nie wiesz, jakim cudem, być może posiadałeś spore pokłady szczęścia; nieważne. Ważniejsze jest to, że wychodzisz z dodatkowym punktem - do statystyki z Uzdrawiania. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie!
Kostki dla Ezry:
Bardziej byłeś skupiony na eliksirze, który dzierżyłeś w dłoniach; jakby nie było, starałeś się odkryć zagadkę tego, co dokładnie znajduje się w środku. Jaka substancja? Co ona powodowała? Kompletnie się w tym zatraciłeś, ignorując słowa uzdrowiciela, kiedy zaś postanowiłeś podjąć się jakiejkolwiek czynności w celu przywrócenia bicia serca manekina, nie wiedziałeś, do czego wsadzić ręce… Jakoby kompletnie przelatujące tuż obok Twojego ucha informacje z niebywałą gracją wypadły Ci z głowy, spotykając się ze ścianą zwaną okrutną rzeczywistością; musiałeś improwizować.
Rzucasz jeden raz kostką. Nieparzysta - postanawiasz podjąć się… czegokolwiek. Tak. Wymach różdżką na pewno pomoże. A może lepiej jednak spytać kogoś znajdującego się obok i naśladować ich ruchy? Być może to pomoże - być może, a przynajmniej miałeś taką nadzieję. Jeżeli wylosowałeś 1 - udaje Ci się poprosić o pomoc i mimo wprowadzenia drobnego zamieszania zwyczajnie osiagnąć wcześniej określony przez uzdrowiciela cel. Jeżeli wylosowałeś 3, 5 - postanawiasz naśladować ruchy pozostałych osób - z mizernym jednak skutkiem. Zbyt długo na swoje poczynania nie musiałeś patrzeć; przekręcając parę liter, wylosowałeś zupełnie inne zaklęcie, które odbiło się rykoszetem w Twoją stronę; Acusdolor na pewno nie jest zbyt przyjemną alternatywą, prawda? Masz parę możliwości - możesz zakupić Eliksir Wiggenowy (zapłać 20g tutaj), napisać krótkiego posta na szpitalu, poprosić kogoś o pomoc bądź zwyczajnie przez następny wątek narzekać na otrzymane w wyniku nieszczęścia obrażenia. Wybór należy do Ciebie.
Parzysta - nie zauważasz nawet, jak zaklęcie, które postanowiłeś przetestować, działa na eliksir, który trzymasz w dłoniach. Ułamek sekundy oddzielający Cię od nieszczęścia wynikającego z prostej nieuwagi na warsztatach? Któż to wie. Jeżeli wylosowałeś 2 - fiolka zwyczajnie pęka, niespodziewanie, Ty zaś trzymałeś ją stanowczym ruchem - w związku z czym masz do czynienia z obrażeniami dotyczącymi dłoni, której nie używasz do rzucania zaklęć przy pomocy różdżki. Rany cięte na pewno nie są zbyt przyjemne - sącząca się z nich krew daje jasno do zrozumienia, że przydałoby się coś z nimi zrobić, a wbite kawałki szkła nie wyglądają zbyt ciekawie. Masz parę możliwości - możesz zakupić Eliksir Wiggenowy (zapłać 20g tutaj), napisać krótkiego posta na szpitalu, poprosić kogoś o pomoc bądź zwyczajnie przez następny wątek narzekać na otrzymane w wyniku nieszczęścia obrażenia. Wybór należy do Ciebie. Jeżeli wylosowałeś 4, 6 - eliksir, mimo tego, że przechowywany był w fiolce, magicznie przeniknął do Twojego organizmu - jakby poprzez zaklęcie Iniecto, poczułeś nagły przypływ energii oraz chęć tańczenia, śmiania się do łez. Co najgorsze - nie możesz nad tym zapanować, w związku z czym trafiasz do jednego z oddziałów Świętego Munga w celu odwrócenia działania substancji znajdującej się w fiolce. Jesteś zobowiązany do napisania jednego posta na szpitalu, zaś w następnym wątku nie możesz się nadal powstrzymać od drobnego chichotu oraz niestosownych reakcji na słowa osób, z którymi prowadzisz dialogi.
Nessa nigdy nie miała problemu z koncentracją czy przyswajaniem informacji. Słuchała wykładowców, odrabiała prace domowe i przykładała się do ćwiczeń — były jednak takie przedmioty, z których to wciąż było za mało. Oczywiście pracowała nad zielarstwem czy runami, bo tu była kompletną nogą, jednak uzdrawianie tkwiło gdzieś pomiędzy i często zwyczajnie zależało od jej szczęścia. Kłamstwem byłoby jednak rzucenie słów, że prefekt Slytherinu się nie przykłada. Karmelowe ślepia wpatrywały się w Alexandra, a dłonie ułożyły się pod biustem, oplatając ramiona. Z pewnością warto było uczestniczyć w warsztatach z tak przydatnego odłamku magii, żałowała jedynie, że zapomniała atramentu, aby kontynuować wcześniej rozpoczęte notatki. Spojrzała na Ezrę, posyłając mu blady uśmiech i śmiejąc się w duchu z jego zainteresowania tkwiącym w dłoni eliksirem. Niemniej jednak rudzielec w końcu wziął się za czarowanie. Wyprostowała się, przeciągając uprzednio i zaciskając palce na różdżce. Zastosowała chwyt beta, a następnie dość głośno i wyraźnie inkantując zaklęcie, które polecił zastosować nauczyciel. Przydatne, warte znania z pewnością, chociaż miała nadzieję, że nigdy nie będzie musiała używać go w praktyce. Wycelowane w manekin zaklęcie nie zadziałało za pierwszym razem, jednak za drugim już było bardziej kooperacyjne. Z zaciekawieniem na twarzy przyglądała się manekinowi, którego klatka piersiowa zaczęła w końcu łaskawie świecić na zielono, co oznaczało przywrócenie akcji serca. Uśmiechnęła się pod nosem, przesuwając palcami po kosmyku włosów i odgarniając go za ucho. Mogło być lepiej, jednak nie było tragicznie — z pewnością zmęczenie i głowa przepełniona zagadnieniami z transmutacji brała w tym udział. Schowała magiczny kij i czekała na krukona, aż ten upora się ze swoim zadaniem. A jak to z Ezrą — towarzyszyć temu mogły różne rewelacje. - Chodź, pójdziemy na kawę, zanim wrócimy do zamku. Podobały Ci się warsztat? - rzuciła w jego stronę, biorąc płaszcz i wolno kierując się do wyjścia, uprzednio dziękując Alexandrowi za poprowadzone zajęcia oraz posyłając mu krótki, sympatyczny uśmiech. Zawsze była to miła forma zajęć, interesująca i przede wszystkim poza zamkiem, co dla uczniów i studentów było powiewem świeżości. Po wyjściu przed budynek wciągnęła czapkę i poprawiła torbę na ramieniu, upewniając się, że wszystko ze sobą zabrała. Następnie razem z Ezrą, który właściwie nie mógł jej odmówić, skierowali się do pobliskiej kawiarni. /zt
Kostki: 4,3,6,5 Nastawienie: 6, ale zmniejszam na 5. Wynik całkowity: 3