W tym miejscu uzdrowiciele z oddziału wypadków i urazów zajmują się pacjentami, którzy mieli wypadki z magicznymi zwierzętami. Trafiają tu ofiary ukąszeń, oparzeń, użądleń, wbitych kolców, jak i wielu innych.
Widać było, że kobieta śpi to nie zapytał jeszcze raz tylko czekał. Teoretycznie mógł przesiedzieć tak cały dzień, ale miał przeczucie, że Brooklyn zaraz się obudzi. Minęło parę minut i jego domysły okazały się prawdziwe, gryfon pochylił się i przytulił ją jednym ramieniem na przywitanie. Postarał się zrobić to lekko, bo nie wiedział jak bardzo jest poszkodowana. Kiedy wrócił dupskiem na krzesło dostrzegł, że jego kwiaty są adorowane. Cieszył się, że kwiaty się spodobały, nie było nic gorszego niż podarowanie komuś czegoś i w odpowiedzi usłyszenie "a ja tego nie lubię" albo "i po co to kupowałeś". Sam Valerian po rozstaniu z Brooklyn wielu dziewczyn nie miał, szczęście pod tym względem mu nie dopisywało. Skupił się na lataniu, doszedł do wniosku, że jak jakaś panna jest mu pisana to i tak na nią wpadnie. -Do usług moja droga, chcę Ciebie widzieć szybko na nogach. Mam nadzieję, że to przykre wydarzenie nie zraziło Cie do zwiedzania dziwnych miejsc. Widząc jej stan nie mógł się nadziwić, że zdołał ją doprowadzić do wioski. Ciekawość aż go zżerała, ale powstrzymywał się od zadawania pytań. Stan psychiczny też był ważny, a raczej wspominanie stłuczenia na kwaśne jabłko przez trolla nie było przyjemne. -Oczywiście, że zdaję sobie sprawę. Spotkaliśmy się w dość niecodziennym miejscu i w stanie zdrowia... Na słowo "zdrowia" kichnął wydając z siebie pisk gotującej wody. Eliksir zmniejszył dolegliwości, ale nadal były dość uciążliwe. Całe szczęście, że nie szedł na randkę czy oficjalne spotkanie, zbyt dobrze by się nie czuł kichając co chwila i udając czajnik. -Eeee, a co do okoliczności. Wiesz, szukałem znikacza przy pomocy kompasu marzeń, ale po wejściu na moczary mu odwaliło i błądziłem z dwa dni. Przy okazji się czymś zaraziłem, spaliłem nieco cielska i prawie wywaliłem różdżkę, bo też nie działała. Znikacza nie widziałem, więc wyprawa mi kompletnie nie wyszła. No, to chyba tyle. Powędrował wzrokiem po Brooklyn przypominając sobie jak chuda była. Bardzo przypominała mugolskie modelki z pokazów mody. Wstyd się przyznać, ale właśnie przez to swego czasu oszalał na jej punkcie. Teraz nieco starszy dalej uważał przyjaciółkę za bardzo atrakcyjną, szanował jednak ich przyjaźń i nie chciał jej zepsuć ponownym przymilaniem się. Co było to się skończyło, trzeba żyć dalej, nie?
Była wciąż zbyt słaba, by chociaż podnieść się z łóżka, a jakikolwiek niewspomagany niczym/nikim ruch uniemożliwiała jej w tym momencie pogruchotana noga... I naprawdę, gdyby nie to, Valerian nie mógłby uwolnić się od jej wdzięcznych uścisków, objęć czy nawet euforycznych buziaków w policzek! Był jej bohaterem, tak się fakty przedstawiały, dobre zakończenie było tylko jego zasługą. A Brooklyn naprawdę lubiła okazywać wdzięczność zasługującym na to bliskim. Już w ogóle biorąc pod uwagę jego stan, w którym spadł na niego dodatkowy ciężar w postaci nieprzytomnej B., dokonał niemożliwego. Niemoc zaczynała lekko wyprowadzać dziewczynę z równowagi. Skupiała się wobec tego na jak najżyczliwszym, najszczerszym uśmiechu, jakim mogła obecnie obdarzyć przyjaciela, któremu tyle zawdzięczała. - Małe nieporozumienie z bandą jakichś obleśnych trolli miałoby mnie zrazić? Rzecznych w dodatku, co należy podkreślić, bo to bezsprzecznie najżałośniejszy sort. - Przewróciła oczami, po czym zachichotała. - Mój drogi, gdy tylko stanę na te przeklęte nogi, wrócę tam i pokażę im, że nic nie jest w stanie mi przeszkodzić! - Odwaga lub bezmyślność, pewność siebie lub hiperbolizacja, brawura lub impulsywność. Brooklyn była ryzykantką, a ryzykanci nie mają czasu na tego typu dywagacje. Zatem podejmowała działanie nie roztrząsając go na takie kwestie jak choćby pobudki. Mimo konsekwencji, które właśnie ponosiła, nie przyjmowała do siebie nic, co mogłoby stanowić nauczkę. Czuła się ponad to. To, co ją jednak martwiło, to stan przyjaciela. Jej natura nigdy dotychczas nie pozwoliła jej stawiać swojego położenia jako najważniejszego w hierarchii wartości, gdy obok stali bliscy. Czy była to w jej przypadku już naiwność? No cóż, mogłoby się to potwierdzić dopiero, by ktoś ją zawiódł. Ale była szczęściarą. Niespotykane, by otaczali cię sami ludzie, dla których warto się poświęcić. Bo przecież masz pewność, że zrobią dla ciebie to samo. Z sytuacji zaistniałej na moczarach B. wyciągała głównie... rozczarowanie wobec siebie samej. Nie pomogła Valerianowi. To chyba ta duma, która była chojrakowi Bruk takim nierozerwalnym kompanem, nie pozwalała jej zarejestrować, iż tym razem nie dałaby rady. Że to był ten moment, kiedy najpierw ktoś musiał zająć się nią, bo w innym przypadku... nie pomogłaby już nigdy nikomu. - Wiesz, nie wyglądasz wcale lepiej ode mnie - stwierdziła, tak jakby nagle miała większą świadomość swojej formy. - To co za okropieństwo cię tam dopadło? - Zmarszczyła brwi, podświadomie już poszukując eliksiru dla Gryfona, który powinna przygotować. Gdyby tylko ktoś teleportował ją w tej chwili do jej sekretnej, domowej pracowni... Naprawdę zaczynała mieć po dziurki w nosie tego grobowego więzienia z mętnym powietrzem. Mogłaby rzec, że migrena pogłębiała się z każdą kolejną minutą przebywania na łóżku szpitalnym.
Jego zasługi były zdecydowanie wyolbrzymione. Akurat się napatoczył, sam ledwo żywy, i wspólnymi siłami się wydostali. Nazwanie go bohaterem byłoby przegięciem, całe szczęście to określenie nie padło na głos. Jej uśmiech wywołał równie szeroki u Valeriana, dla osób trzecich musieli wyglądać przezabawnie szczerząc się do siebie niczym głupi do sera. Słysząc jak kobieta planuje wrócić na miejsce wypadku poczuł...dumę? Nie mógł znaleźć określenia do opisania co właśnie odczuwał. Jako gryfon cenił odwagę i chęć poszukiwania przygód. To była jedna z tych rzeczy przez które kiedyś Brooklyn wpadła mu w oko. -Nie no, bez przesady, mnie tylko złapało choróbsko i zmęczenie. Wyliże się bardzo szybko, zresztą muszę chodzić na zajęcia to mam motywację do przyśpieszonej regeneracji. Ciebie niestety czeka leżakowanie, ale spokojnie, będę Ciebie odwiedzał. A jak już staniesz na nogi to razem się wybierzemy pokonać trolle, bo co dwie głowy to nie jedna. Zacisnął pięść i potrząsnął nią w geście zwycięstwa. Plan został już ustalony, wymagał teraz obmyślenia i czasu przygotowań. No, to znaczy wydostania się kobiety z łóżka. Chociaż Valerian lubił ją w miejscu którym była teraz...ekhm. -Dzisiaj musimy się zadowolić wojną pozycyjną, ale następnym razem idziemy na spacer. Teoretycznie nie ma tu nic do zwiedzania, ale lepsze to niż ciągle cztery ściany. Hmmm...moment, mam głupi pomysł. Wstał, popatrzył się na łóżko Brooklyn jakby próbował je zmierzyć, popatrzył się na siedzącą obok rodzinę i...wskoczył na łóżko obok przyjaciółki. To znaczy położył się powoli na boku zajmując jak najmniej miejsca, nawet buty zdjął! -Mmmm, od razu wygodniej. No, to na czym skończyliśmy? A, będziemy zwiedzali oddziały i może nawet skoczymy na drinka do Dziurawego Kotła. Oczywiście jeśli nie chcesz to zostawię Ciebie na pastwę pielęgniarek, niektóre są podobno nawet ładne.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Szedł spokojnym zrównoważonym wówczas krokiem - nigdzie mu się nie spieszyło, poza tym starał się przystosować do tempa nadawanego przez uczennicę Hogwartu. Spojrzenie pytających oczu przeszywało ostrożnie sylwetkę @Sunny O. Saltzman, zastanawiało się, z jakiego powodu dziewczyna postanowiła tutaj zawitać, dlaczego sterylny zapach unoszący się nieustannie od wielu lat nie przeszkadzał i nie powodował u niej mdłości. Mógł snuć mniej lub bardziej odpowiednie przypuszczenia, kiedy to przemierzał przez szeroki korytarz, prowadząc młodą tuż obok siebie, w odpowiednim jednocześnie dystansie - łatwo było się zgubić, łatwo było stracić skupienie oraz zwyczajnie znaleźć się między innymi ludźmi, których się zwyczajnie nie zna. Doskonale zdawał sobie sprawę z budowy placówki, jej słabych punktów, jej skomplikowania oraz umiejętności mącenia w głowie mniej obeznanym pracownikom szpitala. Czuł się jak w domu. Traktował szpital jak dom. - Moja dawna szkoła. - mruknął pod nosem, marszcząc ostrożnie brwi na myśl o tym, że ktoś z placówki edukacyjnej chce go o coś prosić. Nie był to negatywny gest, wręcz przeciwnie, nawet podniósł brwi w zaskoczeniu, że ktoś chce skorzystać z jego pomocy. Z jego? Przecież w kadrze są o wiele bardziej wykwalifikowane jednostki do udzielania czegokolwiek, co nie zmienia faktu, iż najszczersza chęć zaoferowania wsparcia wypływa właśnie z niego. Ta prawdziwa, niewymuszona, spowodowana samym charakterem mężczyzny. Podniósł ostrożnie jeden z kącików ust do góry, słysząc następne słowa należące do młodej damy. - Nigdy bym tak nie sądził. Śmiało, pytaj. - nie uznawał jej za głupią i bezużyteczną, skądże - albowiem, jak to się mówi, kto pyta, nie błądzi, zatem to, co sunęło jej się na język w celu ciśnięcia w nim prośbą, zaczęło go intrygować. Długo ich spacer jednak nie trwał, skoro udali się na oddział urazów magizoologicznych, główny teren, po którym porusza się Matthew w celu wykonywania swojej pracy - ale nie tylko. Każdy, kto go zna, zdaje sobie sprawę z wędrówek między poszczególnymi sekcjami budowli, wpycha ręce tam, gdzie się da, kiedy ma wolny czas - obecnie, poświęcał go Sunny. - Owszem. - przyznał, otwierając proste drzwi, które były bardziej możliwe do otworzenia niczym wrota. Oddział co prawda nie był pusty, ale również nie był przepełniony - znajdowały się na nim jednostki poskładane już w całość, chociaż wymagające rekonwalescencji. Zadbana sala, przepełniona lekami w poszczególnych szafkach, kryła pomieszczenie socjalne oraz gabinety uzdrowicieli zasiedlających się właśnie w tym miejscu. Podróż do tego należącego do Matthewa nie trwała zbyt długo - odkręcił kluczyk wyjęty z kieszeni i prostym ruchem dłoni zaprosił ją do środka, przepuszczając z czystej uprzejmości. Tam - no cóż, było trochę ciemno, chociaż tuż po chwili Alexander odsłonił rolety, by światło słoneczne dotarło do ścian i rozświetliło całokształt dorobku dziewięcioletniego. Stos papierkowej roboty, na szczęście już wypełnionej, różne eliksiry, książki poświęcone studiowaniu materiału, karty pacjentów, jak również i magiczne urządzenia do gotowania herbaty. - Śmiało, siadaj. Chcesz coś do picia? Kawy, herbaty? - zapytawszy się, nastawił wodę, a następnie, w zależności od preferencji przygotował jeden lub dwa kubki, cukier, sobie zaś przygotował napój o wysokiej zawartości teiny. Długo to nie trwało, niemalże w trybie ekspresowym podał po drugiej stronie biurka, jeżeli ta oczywiście sobie zażyczyła, napój oraz cukierniczkę. - Nie przestawiłaś się - wszelkie formalności niech odejdą na bok, przejdźmy na "ty". Zarówno mi jak i Tobie będzie łatwiej. - zaproponował luźno, nie przepadając osobiście za per pan/pani. Nie był za to zły, nie można było wywnioskować z jego głosu gniewu, prędzej chęć przeprowadzenia luźnej rozmowy, która nie dotyka dna pokrytego mułem oficjalności. Po co i na co?
Mężczyzna jak na gentelmana przystało otworzył jej drzwi odgradzające urazówkę magizoologiczną od reszty szpitala. Gdy Sunny przekroczyła próg rozmowy i reszta dziwnych dźwięków ucichły. Na sali leżało kilkoro pacjentów, którzy byli już poskładani i dochodzili do siebie. Powoli ruszyła za Matthew w stronę kolejnych drzwi. Otworzył je małym kluczem i zaprosił ją do środka. Skinęła delikatnie głową w podziękowaniu i przekroczyła próg. Pochłonęła ją ciemność i zapach ogromnej ilości kartek. Wciągnęła ów zapach i westchnęła cichutko. Jej towarzysz odsłonił rolety dzięki czemu promienie słońca rozświetliły małe pomieszczenie. Tęczówki puchonki od razu powędrowały w stronę Matthew. -Poproszę herbatę.-odpowiedziała siadając na krześle znajdującym się przed biurkiem. Gdy skończył przyrządzać napoje usiadł na przeciw dziewczyny. -Dziękuję.-odpowiedziała ujmując kubek gorącej herbaty w dłonie. Słysząc jego słowa na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. -Nazywam się Sunny. Kompletnie zapomniała o tym by się przedstawić.-powiedziała śmiejąc się cichutko, a jej śmiech rozniósł się po małym pokoiku. Podnosząc się pospiesznie z krzesła i wyciągając dłoń by się przywitać kompletnie zapomniała o herbacie. Trąciła kubek ręką a ten upadł na biurko zalewając stos papierów. Sunny otworzyła szeroko oczy robiąc kilka kroków w tył. Co ona zrobiła?! -Boże..boże! Ja na prawdę przepraszam. Posprzątam to. Pomogę w przepisywaniu. Jezu taka ze mnie niezdara, na prawdę bardzo przepraszam.-mówiła piskliwym głosikiem z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Wyjęła z torby chusteczkę i zaczęła wycierać ciecz z blatu. Wyrzuciła zmoczoną chusteczkę do kosza i zaczęła zbierać przemoczone papierzyska. -W przyszłości chciała bym zostać uzdrowicielką. Ostatnio miałam sporo problemów i przerwałam szkołę. Dzięki czemu mam sporo zaległości z magi leczniczej i reszty potrzebnych do uzdrawiania przedmiotów. -zaczęła wyjaśniać, a na jej twarzy pojawił się smutek i odrobina wstydu. Zacisnęła mocniej palce na papierach, które kompletnie zniszczyła herbatą. -Pomyślałam, że mógłbyś mi pomóc. Poradzić coś dać kilka wskazówek związanych z uzdrawianiem. Długo już pracujesz w tym zawodzie i na pewno wiesz bardzo dużo na ten temat. -mówiła nie spuszczając z niego wzroku. -Wiem, że jesteś bardzo zajęty. Nie zabiorę ci jednak dużo czasu.-dodała na koniec i spuściła wzrok. Nie chciała mu sprawiać więcej problemów.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Uszanowanie do kobiet? W sumie, nie tylko do nich; zawsze miał szacunek do drugiej osoby, niezależnie od prowadzonych schematów działań, charakteru, wyglądu oraz innych bzdet, które dla niego nie miały większego sensu - nawet nie chciał szufladkować ludzi, przydzielać im odpowiednich etykiet. Poprowadzenie do sali było proste, przyjemne, nikt nie krzyczał, pacjenci leżeli spokojnie, zaznając spokoju, jedynie przemykając przez sylwetkę uczennicy Hogwartu, aczkolwiek nie zwracając na nią żadnej szczególnej uwagi. Prowadzona przez uzdrowiciela, mogła czuć się bezpiecznie - pracownicy szpitala nie chcieli jej w żaden sposób wyrzucić, widząc doskonale, że znajduje się tutaj pod opieką Matthew'a. Sterylny zapach ziół i eliksirów przedostał się do nozdrzy, uderzył swoją intensywnością, ostatecznie kończąc się na gabinecie należącym do starszego od niej człowieka. Sam pokój, samo pomieszczenie charakteryzowało się właśnie nietypowym wyglądem, ciemnotą, zasłoniętymi roletami, które następnie zostały zwinięte w celu przepuszczenia światła, które oświetliło nawet najdrobniejszy kąt. Stos papierków, chcący niechcący, znajdował się na stoliku, kusząc napisami, będąc doskonałym kandydatem do problemów. Nie wiedzieli jeszcze - że to właśnie kubek herbaty niefortunnie wyląduje, zwilgotnieje kartki. Kiwnął głową na podziękowanie - nie nakładał grzeczności, nie nakładał - zbędnych formalności, starał się pozostać skromny w swych działaniach, prostoliniowy. Nie lubił; kłamstwo wydawało się być w jego przypadku fanaberią, wymysłem umysłu, niepotrzebną strategią. Podniósł odrobinę głowę, zapamiętując tym samym imię należące do ledwo co poznanej wówczas duszyczki. - Nie ma problemu. - powiedział prosto, również chcąc podać jej rękę, zamiast tego czujne spojrzenie chłodnych tęczówek zarejestrowało niefortunność jej działania, niesprawność, pewnego rodzaju wypadek. Próbował - powstrzymać kubek przed wylaniem się głównie na dziewczynę, zamiast tego dokumenty stały się niewinną ofiarą, ręka - również stała się poszkodowana, wrząca wręcz ciecz spotkała się ze skórą należącą do uzdrowiciela. Naturalny, bezwarunkowy odruch - odsunięcie dłoni, mózg kazał jednak wykonać - i tak czy siak nie dałby rady powstrzymać tsunami przed spotkaniem się z tym, co udało mu się ostatnio zrobić. Aż sobie przypomniał ten niefortunny staż, fakt bycia niezdarą, z czasem jednak - jego działania stały się wyważone, odpowiednio skalibrowane. Czy ból przeszył jego wyraz twarzy? Apatia - zabrała ze sobą większą część cierpienia, jedynie zmarszczył brwi, spoglądając na poparzoną rękę. - Papiery są najmniej ważne - nic Ci się nie stało? - zapytawszy, wyjął różdżkę, rzucając zaklęciem w stronę stosu kartek oraz zwyczajnie przywracając je do stanu wcześniejszego. Również biurko - zostało odpowiednio posprzątane. Nie musiała się martwić o przepisywanie, błędy się zdarzają, trzeba tylko wiedzieć, jak je naprawić. Każdy ma do nich prawo; tuż po chwili cisnął Fringere na własnej skórze, nie widząc żadnych szczególnych oznak nadmierności oparzeń. - Na której klasie zakończyłaś edukację? - zapytał się prosto, bez gniewu skierowanego w jej stronę, zapominając już o całym wydarzeniu, które miało miejsce dosłownie parę chwil temu. Czy ona była gotowa do tego, by się podjąć tak poważnego zawodu, jednego z najtrudniejszych? Zamyślił się przez chwilę, by następnie powrócić do rozmowy. - Uzdrowicielstwo wiąże się z ogromnym brzemieniem na barkach, ciężarem. Oczywiście nie mówię tego po to, by Cię zniechęcić - po prostu chcę wiedzieć, czy jesteś tego świadoma. Dodatkowo, bardzo często zdarza się, że mimo podjętych akcji nie da się nic zrobić. Czy jesteś na to gotowa? - powiedział szczerze, podając jej w międzyczasie zrobiony drugi kubek z herbatą, kiedy to postanowił powrócić do magicznych przedmiotów i jeszcze raz ugościć młodą dziewczynę gorącym napojem.
Urazówka magizoologiczna w cale nie była taka zła jak mogło by się wydawać. Sama nazwa zresztą sugeruje, że znajdziemy tu cierpiących ludzi. Przechodząc jednak środkiem sali i zerkając na ludzi leżących w łóżkach nie miało się wrażenia iż cierpią. Musieli mieć świetnego uzdrowiciela, bo nie usłyszała nawet najdrobniejszego jęku, który sugerował by że kogoś coś boli. Spokojnie i bez najmniejszych problemów weszli do gabinetu. Małego i ciemnego. Matthew od razu podniósł żaluzje pozwalając promieniom słońca rozświetlić swój gabinet. Nawet najciemniejszy kąt był teraz widoczny dla oczu puchonki jak i uzdrowiciela. Czekoladowe tęczówki Panny Saltzman wędrowały po pomieszczeniu z zaciekawieniem, zatrzymując się na dłuższą chwilę na postaci mężczyzny. Herbata nie pomogła jej w udowodnieniu, że będzie dobrą uzdrowicielką. Seria niefortunnych zdarzeń właśnie zaczęła się w tym oto malutkim gabinecie. Jej nie zaradność i pech sprawił, że trąciła ręką kubek parującej herbaty, który zalał całe biurko z ważnymi papierami jak i rękę Matthew. Na szczęście ten nie spanikował. Jak na prawdziwego dorosłego mężczyznę przystało spytał czy nic jej się nie stało, następnie przywrócił papiery do stanu przed zalaniem a na końcu uleczył zranioną dłoń. Powoli dziewczyna podeszła do niego by zobaczyć czy z ręką aby na pewno wszystko ok. Był świetnym uzdrowicielem no i co z tego? Chyba mogła sprawdzić prawda? Zresztą wszystko było jej winą. -Na prawdę przepraszam..-wymamrotała cichutko spuszczając wzrok i karcąc się w myślach. Jego pytanie wyrwało ją z zamyślenia, więc dziewczyna powoli usiadła na powrót na krześle a przeciw niego i położyła ręce na swoich kolanach by już więcej niczego nie rozlać. -Przerwałam jakoś na początku II roku, wróciłam oczywiście na ten sam rok.-odpowiedziała spokojnie wpatrując się w drewniany blat biurka by uniknąć spojrzenia Matthew. Mężczyzna zaczął jej tłumaczyć z czym wiąże się ów zawód przygotowując drugi kubek herbaty. Gdy skończył mówić postawił przed nią kubek. Oczy dziewczyny powędrowały za jego postacią. -Rozumiem to i jestem gotowa.-odpowiedziała cichutko wpatrując się w niego z ogromną intensywnością. Oczywiście iż była świadoma z czym praca uzdrowiciela się wiąże. Brak czasu, życia itp? Była gotowa to poświęcić..CHYBA. Wiedziała, że wszystkich nie da się uratować. Przecież zdarzały się przypadki tragiczne, dla których nic nie dało się zrobić. Idealnym przykładem był jej umierający ojciec prawda? Był on równiej głównym powodem, który pchnął Sunny na ścieżkę uzdrawiania. Właśnie ta ścieżka kariery miała odebrać jej wszystko.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Oczywiście czysto teoretycznie - w związku z wieloma obrażeniami, jakie można otrzymać w związku z kontaktem z magicznymi zwierzętami, był to również najbardziej zabiegany oddział, wypadki przedmiotowe również były niczego sobie. To tak, jakby okularami, których obecnie nie miał na nosie, miał prześwietlić całokształt działania szpitala i wskazać, który z określonych ma jednak najbardziej przechlapane - otóż nie dało się stwierdzić. Każdy dzień przynosił coś nowego, coś niespotykanego, chociaż, gdyby człowiek miał być szczery z własnymi odczuciami, najbardziej "schematycznym" oddziałem w całym Świętym Mungu są zakażenia magiczne, polegające na odkryciu, która to choroba, który bakcyl postanowił wstąpić do organizmu pacjenta i zwyczajnie siać spustoszenie. Wszystko wówczas - wyglądało niezwykle podobnie. Również zdarzały się przypadki zachorowania na mugolskie choroby, mimo iż czarodzieje teoretycznie mają własny zakres i spis tego, co im może się przydarzyć w tej sprawie - kamienie nerkowe, anemia, to wszystko również dotyczy w częściowym stopniu świat magiczny. Na szczęście, w związku z magią leczniczą i eliksirami, można je łatwo wyleczyć. Niefortunnie pozostała jeszcze jedna choroba, ledwo co zbadana, ledwo co poznana, która zbierała żniwa poprzez pozostawianie wielu przerzutów na narządach - doprowadzających następnie do śmierci biologicznej. Tylko nieliczni mogli sobie pozwolić na proste machnięcie ręką zawierającą wiele galeonów, próbując nowoczesnego leczenia w USA. Czy interesowało go to? Owszem, chciałby odnaleźć lek, aczkolwiek na razie nic nie przynosiło skutku. Ten niefortunny kubek był dla niego po prostu niewinnym wypadkiem, zdarzającym się każdemu z obecnych - chociaż rzeczywiście, podczas poważniejszych spraw nie mogli sobie pozwolić na jakiekolwiek błędy, które następnie odbiłyby się rykoszetem w stronę poszkodowanego. Matthew Alexander nie reagował w żaden sposób złością skierowaną w pannę Saltzman; z łatwością posprzątał cały bałagan, nałożył zaklęcie na obrażenie i przywrócił papiery do względnego porządku. - Nic się nie stało. - wymruczał pod nosem, spoglądając na zatroskaną Sunny, która to nawet podeszła, by obejrzeć obrażenie. Aż tak czuła się winna? Uzdrowiciel zdołał o tym zapomnieć, ona zaś - rozpamiętywała. Nie mogła aż nadto poświęcać na to czasu, a wynikało to z prostej przyczyny - że życie brnie do przodu. - Błędy się zdarzają, grunt to znaleźć rozwiązanie, by je naprawić. - odpowiedział, spoglądając na jej opuszczony wzrok, ręce położone na kolanach. Nie było po co tego rozpamiętywać - każdy ma prawo do błędu, choć pewnie zareagowałby ciut podobnie jak dziewczyna siedząca naprzeciw jego biurka. Wziął głębszy wdech, po chwili przykładając do ust kubek z zawartością własnej herbaty, biorąc łyk napoju, mimo upału panującego na zewnątrz. - Przerwane studia nie będą problemem, ważne, że próbujesz jeszcze raz... Jak samą siebie oceniasz w zakresie Magii Leczniczej? - oznajmiwszy z pytaniem, przystąpił do robienia kolejnej porcji herbaty dla młodej duszyczki, nawet się jej nie pytając o zgodę. Nie przejmował się zbytnio poparzoną ręką, nie lawirował myślami przy poprzedniej sytuacji, nie czuł do niej żadnego gniewu, który mógłby pokazać poprzez krzyk i agresję. Nie był taki. Zamiast tego zarejestrował chęć pozostania uzdrowicielką - wtopił zatem swoje niebieskie tęczówki w jej sylwetkę, próbując wyłapać jakikolwiek fałszywy akord w słowach - na szczęście bezskutecznie. Empatia była po części jego bronią, potrafił - wczuć się, jednocześnie - odczuwał z jej sylwetki żałobę. - Sunny, kiedy po szkole masz czas - i ile razy w tygodniu chcesz trenować, zdobywać dodatkową wiedzę? - zapytał się, wstając powoli od biurka i podchodząc do zakurzonego regału, gdzie znajdowało się dość wiele książek - grubych, chudych, starych, nowych, pochwycił jedną z nich, tę chudszą, zawierającą spis zaklęć leczniczych oraz sposobu ich użycia z udokumentowanymi przypadkami oraz dopiskami, do czego one się przydają - oczywiście przez Matthewa. - Tutaj jest taki mój egzemplarz zaklęć, które znajdują zastosowanie w Świętym Mungu. Oprócz standardowego opisu jest ich przebieg, dodatkowe przydatne użycia oraz wynikające komplikacje w przypadku wystąpienia zakłóceń. - podsunął jej ostrożnie książkę, oczywiście tym razem uważając na herbatę. - Nie chcę nakładać nauki, rozpoczniemy zatem od czegoś przyjemniejszego - masz jeszcze dużo czasu, dodatkowo dochodzić Ci będą staże oraz kursy.
No tak, każda część szpitala zajmowała się czym innym i miała również popaprane przypadki co reszta. Raz zdarzały się zwykłe skaleczenia czy niewinne poparzenia przez zabawy z eliksirami innym jednak razem trafiały tu osoby, które ledwo co dało się uratować lub w ogóle już nie dało się im pomóc. Takie było już życie i tego nie dało się zmienić. Jedni mieli więcej szczęścia inni nie. Nie była to oczywiście wina uzdrowicieli. Bo nawet gdyby stawali na rzęsach to nic by to nie dało. Nic się na to nie poradzi. Panna Saltzman była oczywiście w pełni tego świadoma i nie miała zamiaru zadręczać się i obwiniać o to, że nie potrafiła komuś pomóc. Owszem dawała by z siebie wszystko, ale nie miała zamiaru nie wiadomo jak się poświęcać. Na pewno nie będzie marnowała swojego zdrowia fizycznego jak i psychicznego by szukać, drążyć na siłę by pomóc komuś komu i tak nie zdołała by pomóc. Tak jak to było z jej ojcem. Gdy ten zachorował dziewczynę kompletnie pochłonął żal, który przelała w naukę leczenia itp. Zapominając o wszystkim dookoła, znajomych, przyjaciołach reszcie rodziny jak i innych zajęciach szkolnych. Liczyło się tylko to by naleźć lekarstwo dla ojca. Studiowała podręczniki magiczne jak i mugolskie w poszukiwaniu upragnionej odpowiedzi. Gdy znalazła chociaż by najmniejszą wskazówkę rzucała wszystko i jechała by sprawdzić czy to pomoże jej ojcu. Za każdym razem jednak myliła się i popadała w większy obłęd. Tak samo było i niecały rok temu. Rzuciła szkołę z nadzieję, że w końcu znalazła to czego tak długo szukała. Pojechała do domu rodzinnego by ponownie zacząć leczenie ojca, które znów nie przyniosło wymarzonych skutków. Zrozpaczona, pełna żalu i gniewu demolowała cały swój pokój wraz z zawartością. Zniszczyła wszystkie księgi o magii leczniczej, eliksirach i ziołach które mogły jej pomóc. Miała już wszystkiego dość. Skoro nie mogła pomóc ojcu jak miała niby pomóc komuś innemu? Wtedy właśnie przeszła kryzys, który pomógł jej zrozumieć, że nie da się pomóc wszystkim potrzebującym jej pomocy. Ojcu pogarszało się z każdym dniem, a ona postanowiła z każdym dniem uczyć się więcej i więcej by stać się tym kim chciał by się stała. Odpowiedzialną i dobrą w swoim przyszłym zawodzie osobą. Tak więc dziewczyna bardzo szybko pojęła powagę zawodu Uzdrowiciela. Nie przychodziła więc po pomoc nie będąc świadomą tego wszystkiego. Matthew był miłym i wyrozumiałym człowiekiem. Sunny zaś była zapaloną do działań niezdarną dziewczyną, która w głębi siebie była jeszcze małą dziewczyną. Ta właśnie mała niewinna istotka próbowała się wyrwać na światło dzienne, pragnąc ojcowskiej miłości, opieki, wyrozumiałości i chęci pobawienia się z nią. Tak jak to powinno wyglądać prawda? Ojciec kocha swoją córeczkę, bawi się z nią, czyta na dobranoc, tuli, tłumaczy. Ona tego nie miała. Zanim ojciec zachorował pracował jako lekarz w mugolskim szpitalu. Tak był mugolem. Oddawał się całkowicie swojej pracy i nieco zaniedbywał swoją córkę. Tak wiec Sunny dorastała po części bez ojca. Od najmłodszych lat marzyła by być taka jak on, by nieść pomoc innym. Tak więc zamiast bawić się jak reszta dzieci ona ślęczała nad ogromnymi księgami. Nic więc dziwnego, że gdzieś w środku była rozdarta pomiędzy dorosłą i odpowiedzialną Sunny, a małą i niewinną która pragnęła tego wszystkiego czego nie miała. Matthew jednak szybko wyrwał ją z tych rozmyśleń. -Po lekcjach mam mnóstwo czasu. Chciała bym jak najwięcej czasu poświęcić na naukę z tobą jako nauczycielem. Jednak dwa dni chciała bym oddać innym przedmiotom. Chyba odpowiednia ilość czasu prawda?-spytała spoglądając na niego czekoladowymi tęczówkami. Powoli na jej buźkę zaczął wypływać delikatny uśmiech. -Wracając do twojego pytania, uważam iż szybko się uczę. Nie mam również problemów z większością zaklęć leczniczych. Może jestem trochę w tyle z roślinami leczniczymi, ale to nie będzie problem. Szybko to nadrobię. Oceniam się bardzo dobrze z zakresu Magii Leczniczej.-wyjaśniła pospiesznie nie spuszczając z niego wzroku. Gdy Matthew wstał by zaraz odnaleźć i podać nie za grubą księgę zaciekawiło ją to. Pospiesznie ujęła ją w dłonie uważając oczywiście by znów nie wylać herbaty. Otworzyła i zaczęła lustrować kartki. Oczy zaczęły jej błyszczeć a na twarzy pojawił się wyraz ogromnego zaciekawienie i radości. Dziewczyna przerwała przeglądanie kartek i spojrzała na niego kiwając ze zrozumieniem głową. -Sam to wszystko napisałeś? Jestem pod wrażeniem. Tak tak, staże i kursy. Na razie jednak nauka i nauka -odpowiedziała nie przestając się uśmiechać. Zamknęła księgę, po czym odłożyła ją ostrożnie na biurko. Wstała i powoli zrobiła krok do przodu. Mężczyzna stał tuż przed jej krzesłem więc nie musiała się zbytnio wysilać. Wbiła wzrok w jego chłodne pełne obojętności tęczówki i westchnęła cichutko. Jej były pełne nadziei i entuzjazmu. Czy po paru latach pracy w owym zawodzie jej oczy będą wyglądały dokładnie tak jak jego? -Dlaczego..Dlaczego masz tak zimne i obojętne spojrzenie?-spytała ostrożnie unosząc dłoń ku górze. Opuszkami palców dotknęła jego skroni i przesunęła je bliżej w stronę oczu by nie zrobić mu jednak krzywdy typu wsadzenia palca w oko. Ok może trochę przesadziła zadając takie pytanie i dotykając go, ale chciała wiedzieć czy jej oczy będą wyglądały tak samo. Czy może od zawsze miał takie spojrzenie.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Obsesyjne pytania, użycie konkretnego przekazu dla osoby - wydawały się zaśmiecać tym samym głowę Matthewa, który zawitał w szeregach uzdrowicieli, teraz siedząc spokojnie za swoim biurkiem na jednym z foteli, które przyszło mu ogrzewać. Pogoda na zewnątrz - nie była zadowalająca. Wieczne upały, nawet jeżeli spędził czas w Meksyku, nie zdawały się być doskonałym klimatem do pracy, tym bardziej że Wielka Brytania to kraj słynący właśnie z niemożności przewidzenia tego, czy przypadkiem chmury nie postanowią zawitać na jasnym niebie, przykrywając je swoją pierzyną i zwyczajnie zsyłając deszcz na miasta. Niestety - nie potrafił znieść zmian, nagłych, niespodziewanych, zakłócających jego naturalny rytm organizmu. Jednocześnie - był zaangażowany w rozmowę z dziewczyną, zastanawiając się nad tym, co kieruje jej działaniami; oczywiście przypuszczał, że coś musiało się stać, że Puchonka zadecydowała o tak radykalnym kroku (i jeszcze do tego na swój sposób szalonym). Snucie nieprawdziwych teorii zdawało się być istną katorgą - chciał poznać główny powód, nie chciał jednocześnie przekraczać w pewnym stopniu bariery, którą otaczała się mniej lub bardziej świadomie osoba, która niechcący rozlała kubek z gorącą herbatą na stos papierów. Potrafił wiele wyczytać z ludzi, tym razem trafił mu się jednak po części twardy orzech do zgryzienia - będzie musiał, dla własnego spokoju, za niedługo zajrzeć do papierów otaczających rodzinę Saltzmanów, by poznać prawdziwy powód - oczywiście dyskretnie. Chciał wiedzieć; jakie rzeczy spowodowały porzucenie szkoły na jeden rok oraz tym samym - próbę uzyskania pomocy poprzez skontaktowanie się z mężczyzną, który słynie co prawda z tego, jak sumiennie wykonuje swój zawód, aczkolwiek nadal pozostaje chłodnym przez dystans człowiekiem. Walczył ze samym sobą, coś jednak, jakaś nuta, jakiś akord, nie dawały mu wewnętrznego spokoju. Kiedyś, kiedy oczywiście był mały, zaginęła jego matka. Nie wiedział wówczas - co się z nią dzieje, gdzie przebywa, dlaczego zniknęła. Milion pytań przeszywało na wskroś jego głowę, penetrowały umysł znajdujący się pod zbędną kopułą czaszki, myśli zdawały się wyrywać z barier, które powoli stawiał. Nie wróciła, nie zawitała ponownie w rodzinnym domu, fotel zajmowany przez nią nadal był pusty, całokształt pomieszczeń zdawał się stracić na barwach, wyblaknąć. Ktoś zniknął, ktoś się nie pojawił, coś się stało w swojej nietypowej porze, kochająca rodzicielka nie wróciła, ojciec zaś nie miał pieniędzy na spłatę domu, rachunku, czynszu, co spowodowało ich bezkresną wędrówkę po wielu miastach. Jednocześnie - ten starał się zastąpić chłopcu swoją żonę, aczkolwiek brzemienie, które ze sobą nosił, zdawało się go wystarczająco przytłoczyć. - Oczywiście, że odpowiednia. - przyznał szczerze, spoglądając chłodnymi tęczówkami w jej stronę. Chciałby jednak, żeby nie zaniedbała nauki przez fakt chęci bycia uzdrowicielką, próby najszybszego zdobycia wiedzy do pełnienia tego zawodu oraz jednoczesnego odstawienia innych przedmiotów w kąt. - Rośliny lecznicze teraz są jednymi z najprzydatniejszych - w związku z obecnymi zakłóceniami magii. Najlepiej jednak jest zacząć od najprostszych rzeczy. - oznajmiwszy, upił łyk z kubka, w którym znajdowała się herbata, zastanawiając się nad tym, co kieruje tą młodą duszyczką w swoich działaniach. Była radosna, była optymistycznie nastawiona, on zaś w jej wieku nie przejawiał żadnych emocji, nie pozwalał na to, by kąciki ust pozostawały w górze przez dłuższy czas, a ślepia nie chciały w jakikolwiek sposób spotykać się z resztą uczniów i studentów. To on wydawał się być dezerterem. Obserwował; ostrożnie, bez pośpiechu spoglądał na rzucane przez oczy Sunny uczucia i emocje, którymi nie mógł sam zbytnio emanować, nawet jeżeli starał się. Podejrzewał u siebie różne przypadłości, jednak nie chciał się leczyć u magipsychologów korzystających zazwyczaj z uroków hipnozy. Nie mógł pozwolić na to, żeby ktoś zamydlił jego oczy i światopogląd, nie chciał, by ktoś prześwietlił zakamarki jego umysłu za pomocą leglimencji połączonej z magią bezróżdżkową. Jedyne wyjście, jakie mu pozostało, to skorzystać ze szpitala mugolskiego, przebadać się w typowy sposób, nie pozwolić na to, by osoby ze świata magicznego się o tym dowiedziały. - Sam, przy obserwacjach na oddziale. - odpowiedział. Nie spodziewał się - nagłego przybliżenia ze strony Saltzman oraz skierowania dłoni, a raczej opuszek palców na jego skroń - zachowanie to było dziwne, być może delikatnie zmarszczył brwi, co nie zmienia faktu, iż go to po prostu zaskoczyło. Pytanie, wypływające z ust dziewczyny zdawało się wyjaśnić całokształt nietypowej, stawiającej go w niepewności - uspokoił się na duchu, choć na twarzy nadal malował się względny spokój. Oczy. Mówiły one zbyt wiele, zdradzały - zbyt wiele. Wiedział doskonale o tym, że te są jego słabością. - Myślę, że może na to wpływać wiele przyczyn - próbował wyjaśnić - jednak na pewno ma to podłoże powiązane z przeszłością, z dzieciństwem. - odpowiedział ostatecznie, nie czując się zbytnio na siłach, by ciągnąć ten temat.
Wszystko było tak cholernie skomplikowane. Jej marzenia, codzienność relacje rodzinne jak i życie. W sumie to miała wszystkiego dość, jednak nie poddała się. Właśnie w tej chwili, stała dokładnie tam gdzie stała oddając cały swój czas i całą siebie dopiero co poznanemu mężczyźnie. Oczywiście nie w takim tego słów znaczeniu. Miała nadzieję, że dobrze się nią zaopiekuje jak i że dobrze ją przygotuje do tego co będzie ją czekało w zawodzie uzdrowiciela. Miał już spore doświadczenie co wiązało się z tym, że wiedział bardzo dużo na temat zawodu uzdrowiciela. Chciała by jej wszystko zdradził na ten temat. Słysząc słowa wypływające z jego ust drgnęła co wyrwało ją z zamyślenia. A więc musiała podszkolić się z zielarstwa no tak. To nie była jej najmocniejsza strona, tak szczerze to kiepsko sobie radziła z roślinami. Nie miała czego tu kryć, musiała mu to powiedzieć. -Jeżeli mam być szczera, to kiepsko radzę sobie z zielarstwem. Rośliny nie za bardzo mnie lubią.-przyznała szczerze, a na jej twarzy pojawiły się maleńkie oznaki zakłopotania. Zerknęła na mężczyznę, który upijał właśnie łyk herbaty. Zrobiła to samo. Uniosła filiżankę do ust i napiła się. Herbata była wyśmienita, zrównoważony smak i aromat. Nie odczuwała dyskomfortu po napiciu się gorącego napoju mimo iż na zewnątrz było gorąco jak na Wielką Brytanię to za gorąco. Nie ma co się zbytnio rozczulać nad pogodą gdyż to zwodniczy temat. Jednym odpowiada gorąc innym deszcz. Wpatrując się w chłodne tęczówki Matthewa nie potrafiła się oprzeć musiała spytać dlaczego jego oczy były takie..smutne. To, że jej dłoń sama powędrowała na jego skroń było niestosowne. Słowa mężczyzny przyniosły jej w jakimś stopniu ulgę, chociaż dzięki nim zaczęło nasuwać się milion myśli na ten temat. Nie mogła jednak o nic więcej spytać. To nie było na miejscu po zresztą jego reakcja mówiła sama za siebie, nie chciał o tym rozmawiać i kropka. Dłoń delikatnie jej zadrżała co mógł odczuć na swojej skórze. Wpatrywała się w jego oczy z ogromną intensywnością milcząc, jak by była zahipnotyzowana. Zsunęła dłoń odrobinę niżej i wtedy to zdała sobie sprawę co ona właściwie robiła. Ponownie drgnęła niespokojnie a na jej policzkach pojawiły się rumieńce i wyraz zakłopotania mieszanego ze wstydem. Cofnęła pospiesznie dłoń i odwróciła się do niego plecami płonąc wręcz ze wstydu. Co ona najlepszego wyprawiała? -Ja przepraszam, nie powinnam.-wydukała zmieszana całą zaistniałą sytuacją. Mógł sobie pomyśleć o niej, że nie ma wstydu ani żadnych zahamować w końcu dopiero co się poznali a ona już dotykała go i w ogóle. Mogło się to wydawać wręcz nie do pomyślenia. Niestety ona tak miała, najpierw robiła dopiero po fakcie dokonanym myślała. Tak też było i teraz. Mimo iż Matthew był na tyle wyrozumiały, że nie naskoczył na nią i nie zaczął jej robić kazania. Nie odsunął również jej dłoni co dało jej do myślenia. Wyraz jego oczy również się nie zmienił, pozostawał bez zmian chłodny i obojętny.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Ludzie byli ewidentnie zbyt skomplikowani dla Matthewa. Nie bez powodu jego oczy krążyły, zamyślone, zanurzone w oceanie upływających minut oraz zdań przeszywających przede wszystkim obecne sytuacje uderzające w dno serca. Nieprzytomny, zachowywał się tak, jakby był tylko marionetką, pustą, niewypełnioną, otoczoną jednocześnie nutką tajemniczej enigmy, niczym ubranie ukrywało to, co nie powinno wyjść na światło dzienne, otulało sylwetkę niczym pościel, zsyłając ja do snu. Chłodne, pełne obojętności tęczówki zdawały się odzwierciedlać stan duszy uzdrowiciela, pokazywały jego nastawienie, kiedy to wędrował w swoim własnoręcznie wybudowanym labiryncie zwojów mózgowych. Od kiedy pamiętał, nie interesował się w żaden sposób opinią publiczną, miał ją, mówiąc wprost, głęboko w poważaniu, nie zwracał uwagi na to, co ktoś może o nim sądzić, nawet jeżeli empatia nakazywała wczuwać się, odnajdywać w skórze drugiego człowieka. Był niczym kundel; zagubiony, porzucony, błąkający się po mokrych ulicach Londynu, na którego praktycznie nikt nie zwraca uwagi, tylko nieliczni. Może dlatego właśnie skupiał się na zbieraniu bezdomnych psów z ulic, poświęcał im swój wolny czas, starał przywrócić do normalnego, społecznego funkcjonowania, gdyż widział nich właśnie samego siebie? Czyżby - miał jakiekolwiek oczekiwania wobec ludzi, którymi na pewno się nie otacza, za to Ci znajdują w nim pewnego rodzaju wsparcie, towarzysza godnego jakiejkolwiek uwagi? - Zrobimy coś z tym. - oznajmił prosto, szczerze, stawiając na naturalny ton, kiedy to brał kolejne łyki herbaty, którą przygotował. Nie przejmował się dodatkową porcją teiny, poza tym był niskociśnieniowcem - delikatnie, aczkolwiek z zauważalnymi wahaniami w tym zakresie. Nie miał jednak w zwyczaju martwić się o własne zdrowie, gdyż gdyby rzeczywiście wykazywał jakiekolwiek zainteresowanie własną osobą, na pewno zasiadywałby na oddziale psychiatrycznym. Obecnie - doskonale się wybraniał, doskonale pokazywał, że wszystko jest w porządku. Chciał nadal pomagać, nadal nieść pomoc, miał zamiar nauczyć dziewczynę, która zawitała w progach Świętego Munga wszystkich niezbędnych rzeczy do wykonywania tego zawodu. Alexander spojrzał przez chwilę na okno oddzielające bezpieczne mury czarodziejskiej placówki przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi zarzucanymi przez uroki ustawienia na mapie świata. Duszno, a i tak powoli coś się chmurzyło, zapowiadało się na deszcz. Gest ze strony Sunny był niezwykle dziwny, jak również i niestosowny, jednak Matthew w żaden sposób nie opierał się - chęć dotknięcia skroni nie posiadał żadnego negatywnego wydźwięku, nie zdołał wyczuć czegoś, co skutecznie spowodowałoby chwycenie jej oraz prośbę o unikanie przekraczania granic stosownych reguł ustawionych dla społeczeństwa. Wiedział - że jego spojrzenie jest pełne melancholii, uderzające pytaniami pędzącymi przez umysł, wymagające wręcz wytłumaczenia. Zdawał sobie sprawę, że nie kwalifikuje się do szczęśliwych ludzi, że nie może zaznać w jakikolwiek sposób szczęścia, wiedział, że może to rodzić wiele wniosków i snuć, jednak starał się tym nie przejmować, bardzo powoli wychodząc na ludzi. Nadal błękitne pierścienie zdobiące oczy miały ten sam odcień oraz barwę, mimo że go to wszystko zdziwiło. - Po prostu byłaś ciekawa. A przede wszystkim masz uwagę zapytać. - przyznał. Nie czuł od niej niczego złego, po prostu czystą ciekawość - na szczęście nie trafiła na Szatana chcącego posłać ją za to do Piekła. Owszem, jego myśli były w tej sytuacji zamieszane, dziwne, jakby pogmatwane, aczkolwiek zdawał sobie sprawę z tego, że ktoś może być zainteresowany powodem takiego wyglądu, a nie innego, takiego spojrzenia penetrującego swym chłodem otoczenie. - To w sumie dobra cecha. Nikt wcześniej mnie o to nie zapytał. - oznajmił, spokojnie biorąc kolejny łyk herbaty znajdującej się w kubku.
Sunny miała może swoje problemy, ale potrafiła to ukrywać. Potrafiła maskować swój ból na tyle dobrze by na jej twarzy widniał szczery promienny uśmiech. Nauczyła się też by to co działo się w domu rodzinnym w nim też zostawało. Nikt nie powinien widzieć jej smutku, żalu czy załamania z powodów osobistych - rodzinnych. Matthew widocznie za długo próbował wszystko tłumić i w końcu wielkie tsunami negatywnych emocji zaczęło się wydostawać. Nie mogła patrzeć w te jego smutne oczka. Samej robiło jej się z tego powodu. Będzie musiała coś z tym zrobić. Chciała zobaczyć chociaż najmniejszy, ale szczery uśmiech na jego twarzy lub maleńkie iskierki w jego oczach. Ale to już jak lepiej się poznają. -Więc muszę bardziej się postarać. -powiedziała wracając myślami do zielarstwa. No tak była kiepska z tej dziedziny, nie ma co się oszukiwać. Nigdy nie dawała sobie rady z roślinami mimo iż bardzo się starała one po prostu jej nie lubiły. Za każdym razem gdy próbowała któraś ją dziabnęła czy coś w tym stylu. Więc nic dziwnego, że Słoneczko w końcu się poddała. Odwróciwszy się na powrót by stanąć twarzą twarz z Matthew drgnęła niespokojnie słysząc jego słowa. A więc uważał iż była na tyle odważna by go dotknąć i spytać o coś takiego? Dobrze, bardzo dobrze. To znaczyło, że nie był na nią zły. -Może i masz rację, ale to było nie na miejscu. -powiedziała cichutko po czym westchnęła. Usiadła powoli na krześle i upiła maleńki łyczek herbaty. -Dobrze więc, mam zabrać Twoje notatki do domu i wrócić z pytaniami czy masz inny pomysł?-spytała zmieniając przebieg rozmowy na bezpieczniejszy tor. Nie chciała zabierać mu więcej czasu, pewnie miał jakiś obchód czy coś w tym rodzaju. Pacjenci byli ważniejsi od niej i doskonale to rozumiała. Wzięła księgę z biurka i włożyła ją pod pachę po czym wstała zerkając na mężczyznę.
// Przepraszam, że tak kiepsko. Usuwałam i pisałam od nowa, ale jakoś nie umiałam nic napisać //
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Rzeczywiście - zbyt długo i zbyt dużo czasu spędzał w morzu melancholii, które postanowiło go sobie przywłaszczyć na dłuższy czas. Być może to odbiło się na jego obecnym charakterze, może dlatego przy hukach na sali nie reagował zbyt gwałtownie, wykazywał skłonności do ignorowania sytuacji, na które ludzie postanowiliby wdrążyć w swoje żyły adrenalinę, pozwolić na to, by hormon walki lub ucieczki zaczął grać główną rolę na scenie. Scena zwana życiem - on nie potrafił przybierać różnych masek, sam miał tylko i wyłącznie jedną, tę samą, chociaż na razie tylko jednej osobie udało się ją przez chwilę zdjąć, pozwalając na to, by cała rozpacz rozlała się za pomocą łez na policzkach. Czy przyniosło mu to ulgę? Po części tak. Mógł wreszcie pęknąć jak bańka mydlana, pozwolić na to, by trzymane przez lata uczucia wyszły na zewnątrz; jednocześnie naraził się na bezpośredni atak, tak łatwy do wykorzystania przez tego, kogo serce jest przepełnione chciwością oraz brakiem poszanowania. Próbował powoli wychodzić do ludzi, starał się zrozumieć ich motywy, zrobił krok do przodu, aczkolwiek nadal był stratny o wiele kroków do tyłu; sam zamknął się przecież w klatce jak zwierzę i nie pozwolił na kontakt z emocjami. Teraz... starał się do nich przyzwyczaić, starał się je zrozumieć, starał się móc dotknąć je opuszkami palców, zbadać ich strukturę, budowę oraz odpowiedni wydźwięk przy mocniejszym ściśnięciu. Czy możliwe będzie, iż kiedyś uśmiechnie się sam od siebie - nie wiedział. Nikt nie wiedział, nawet on, spoglądając na resztki herbaty znajdujące się w kubku, który nadal był ciepły. - Praktyka czyni mistrza. - dodał, by ją podbudować do działania i na duchu. Matthew zdawał sobie jednocześnie sprawę z tego, iż będzie musiał znaleźć dość przyjemny sposób na naukę Sunny czegoś, co naprawdę jej się przyda w byciu uzdrowicielką. Nie każdy posiadał odpowiednią rękę do każdej dziedziny - on przykładowo wręcz zniżał się do poziomu gruntu, kiedy to musiał korzystać z uroków znajomości magii runicznej, transmutacji lub, co gorsza, magicznego gotowania. Zdołał już jedną bliznę niefortunnie zdobyć, rana po wbiciu nożem już całkowicie się zagoiła, pozostawiając na skórze niefortunny ślad po przeszłości - na razie fioletowy, rzucający się w oczy. - Większość zareagowałaby negatywnie, ja zaś - neutralnie. - upominając ją ostrożnie, być może podświadomie, że nie powinna nawiązywać kontaktu z ludźmi bez wcześniejszego uprzedzenia, powrócił do rozmowy o faktycznym przedmiocie będącym głównym tematem ich rozmowy. - Tak. Zapoznaj się z nimi, zastanów się nad możliwymi kombinacjami, również zapisz pytania, które pojawią się w Twojej głowie - dotyczące oczywiście omawianego przedmiotu. - zapoznał ją z drobnym poleceniem, mając nadzieję na to, iż pobudzi to wyobraźnię należącą do Sunny. Zapomniał już o piekącej ręce, o niefortunnym wypadku, oparzenie zaś zdawało się powoli schodzić, okryte warstwą zaklęcia ochładzającego. - Również, jak będziesz gotowa na spotkanie, daj znać, najlepiej poprzez pocztę - przygotuję uprzednio salę. - poprosiwszy, kiedy obydwoje skończyli dopijać herbaty, wziął kubki i odstawił je na bezpieczne miejsce, tym samym słysząc kroki, które natychmiastowo weszły do gabinetu. Matthew podniósł wzrok w zamyśleniu, rzucając niemym pytaniem w stronę asystentki uzdrowiciela, znajdującej swoje miejsce na Szpitalu Świętego Munga. Zbyt długo nie musiała ona czekać na odpowiedź - prostym gestem, jednocześnie serdecznie, wyprowadził Sunny z gabinetu, rzucając jej nikłe spojrzenie chłodnych oczu oraz słowo wydobywające się z warg. - Do zobaczenia, Sunny. - znikając wśród gwaru szpitalnego, jednocześnie odprowadzając po drodze dziewczynę do wyjścia, gdyż oddział znajdował się w całkowicie innej części placówki.
Niestety oddział magizoologiczny niemal zawsze pękał od nadmiaru pacjentów, a @Matthew Alexander jak zawsze miał ręce pełne roboty. Tego dnia trafił mu się wyjątkowo upierdliwy pacjent ze spuchniętą od ugryzienia nóg. Mężczyzna wyzłośliwiał się na Matthewie, a jednocześnie nie chciał przyznać w jaki sposób został ugryziony, co wyraźnie wskazywało, że mężczyzna ma coś za uszami. Od szybkiej diagnozy uzdrowiciela zależało jego życie!
Rzuć kostką, żeby sprawdzić co stało się dalej! 1,2 - mężczyzna wciąż nie chce przyznać co go ugryzło, a jego noga staje się coraz bardziej spuchnięta. Wykorzystujesz całą wiedzę i dochodzisz do wniosku, że mężczyzna musiał mieć nielegalny kontakt z akromantulą. Decydujesz się na niego nie donosić i zamiast tego skupić się na jego leczeniu. Udaje Ci się pokonać zakażenie i tym samym zyskujesz 1 punkt z onms. Niestety Twój pacjent nie umie Ci okazać wdzięczności i przez całe leczenie strasznie marudzi! 3,4 - nie możesz dojść do diagnozy sam i prosisz o pomoc jednego ze starszych z kolegów. Po długiej dyskusji udaje Wam się dojść do wniosku, niemniej jednak byłaby to zdecydowanie większa przyjemność (i sukces), gdyby udało Ci się samodzielnie! 5,6 - ani Ty, ani Twoi koledzy nie macie pojęcia co dolega pacjentowi. Staracie się go uratować na każdy możliwy sposób, ale finalnie nie macie wyjścia i musicie amputować zakażoną nogę. Przez najbliższe dni wściekły i rozżalony pacjent utrudnia Wam życie, a po wyjściu ze szpitala dręczy Cię listownymi pogróżkami. Chyba powinieneś powiadomić odpowiednie służby!
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Święty Mung zawsze pękał w szwach, a roboty nigdy nie ubywało - owszem, wiele razy zdarzały się krótkie przerwy, które i tak wykorzystywał beznamiętnie na teleportację do domu i wzięcie psów na krótszy spacer. Może powinien skorzystać z pomieszczenia socjalnego dla własnej wygody, skupić się przede wszystkim na własnym zdrowiu psychicznym, jednak nie potrafił pozostawić obowiązków gdzieś poza głową. Te zawsze plątały się z tyłu, zagubione niczym bezpańskie kundle, skażające swoim wydźwiękiem konieczności resztę myśli, wbijając istotne igły w czaszkę. Ostatnio jednak przechodził małą metamorfozę malutkimi krokami do przodu, po tym jak porobił ich wiele razy dużych do tyłu - nie miał zamiaru względnie się cofać, również zamierzał powoli sięgnąć dłonią do przodu, by móc poczuć pod palcami charakterystyczną chropowatą przestrzeń. Ostatnie dni przyniosły mu wiele wyjątkowych rzeczy - pierwsze powrót do rodzimego kraju, radość psów, potem nietypowa prosba o nauczanie w zakresie uzdrowicielstwa, dziwne spojrzenie chłodnych tęczówek na lico optymistycznie nastawionej Puchonki. Wszystko to zdawało się być zagmatwane, zamieszane, jakby ktoś zdawał się maczać w tym palce - Matthew starał się nadal brnąć do przodu, nadal zmieniać się, chciał dostrzec zmiany zachodzące w otoczeniu, westchnąć głęboko oraz odpocząć od gwaru rozmów prowadzonych na oddziale. Niestety lub stety, jak to zawsze bywa, pacjentem zajmuje się pierwszy lepszy uzdrowiciel znajdujący się pod zasięgiem zajętej ręki. Padło właśnie na niego, zaglądającego na początku w papiery, kiedy to usłyszał różne nasączone jadem uwagi skierowane w stronę personelu. Podszedł spokojnie, biorąc do dłoni kartę pacjenta i zastanawiając się nad tym, z jakiego powodu noga stała się opuchnięta, a przede wszystkim co jest główną przyczyną zaczepliwości oraz ogólnej agresji wśród cisnących się na język słów wziętych ze słownika u poszkodowanego. Westchnął, oznajmił sam sobie w myślach, że wszystko będzie dobrze - przystąpiwszy do roboty, nie wiedział, co dokładnie było przyczyną złego stanu kończyny dolnej, starał się znaleźć odpowiednie rozwiązanie, zdawał sobie sprawę z tego, iż mężczyzna ma coś za uszami. Puścił sam sobie nikły uśmiech, słysząc kolejny nieprzyjemny komentarz na temat wykonywanej przez niego roboty, by następnie zwrócić się do starszego stażem uzdrowiciela. Wiedział, że w takim przypadku nie ma sensu zwlekać, udawać wielkiego znawcę chorób, zamiast tego lepiej jest po prostu pokazać pokorę i zwrócić się do bardziej doświadczonego stażem kolegi. Chwila zastanowienia, chwila rozmyślania, burza mózgów, próba znalezienia wspólnego rozwiązania - i praktycznie gotowe. Nielegalny kontakt z akromantulą zakończył się przedostaniem jadu do nogi oraz jej spuchnięciem. Wiedzieli już, jak mają działać, co nie zmienia faktu, iż musieli zawiadomić odpowiednie służby, w wyniku kontaktu z nielegalnym wówczas zwierzęciem. Praca zakończona - chociaż wzywały nadal obowiązki, pacjent o charakterze choleryka nie był zbyt przyjemnym doświadczeniem.
Znaleźli ją, półprzytomną, zakrwawioną, podpaloną. Swąd odoru wydobywającego się z całokształtu obrażeń zdawał się być niemożliwy wręcz do wytrzymania - sztuczny jedwab wystarczająco dobrze wtopił się w skórę, zostawiając jeszcze większe ślady niż kiedykolwiek. Zakażenie? Jeszcze nie wystąpiło. Była po prostu mądra w tej kwestii, a mimo niechęci do uzdrowicieli, bez trudu postanowiła poprosić o pomoc w rekonwalescencji bardziej zaznajomione osoby. Zabrana na oddział, obnażona do potęgi entej, musiała uporać się z własnym strachem, pozwolić - uleczyć. Wolałaby sama, ale sama to raczej spotkałaby się ze względnym uszkodzeniem ran, spowodowania ich większego wykrwawiania się. Cholera. I na cholerę było to wkraczanie wieczorem do miejsca okrytego przez okoliczne legendy, zmierzające przez różne historie odkrywanych o poranku mężczyzn - zabrakło jej, kurwa mać, wrażeń. Ważne, że uzyskała częściową pomoc, że uzdrowiciele również chcieli ją zaoferować. Było to jednak dla niej co najmniej dziwne, niedorzeczne, żeby ktoś śmiał wyciągać w jej stronę pomocną dłoń; po którą jednak musiała sięgnąć. Przewieziona na urazy magizoologiczne, musieli ją pierwsze poskładać do kupy. Niemniej jednak, nie było to zbyt przyjemne - usuwanie tego, co przywarło do ciała, ubrań, które powinny być na swoim miejscu, były bolesne, nawet jak na jej standardy. Wolała już jednak mieć przeciętą do mięśni rękę, byleby zapomnieć o bólu, a następnie podawanej morfinie, a raczej jej czarodziejskim odpowiedniku. Następne rzeczy poszły niezwykle szybko - odkażenie ran eliksirem, którego to pieczenie zdawało się być najmniejszym przewinieniem dzisiejszej nocy, a następnie odpowiednie wyleczenie, przy pozostawieniu jak najmniejszej ilości blizn. Dodatkowo, jak na złość, fioletowe bąble zaczęły zdobyć manufakturę jej sylwetki, oznaczające chorobę, przez co przenieśli ją znowu na inny oddział. Odpowiednie leki załatwiły sprawę, co nie zmienia faktu, iż musiała pozostać na całą noc, ku własnej złości i nieudolności.
W pracy uzdrowiciela nigdy nie brakuje wrażeń. Niemal każdego dnia pojawia się nowy pacjent, kolejny przypadek, który należy rozpatrywać indywidualnie. Na tym oddziale zdarzają się naprawdę dziwne, nietypowe urazy, które czasami nie wiadomo jak leczyć. Są oczywiście też częste, powtarzające się wypadki, które jednak nie zawsze daje się uleczyć mimo wprawy. Jedną z takich rzeczy jest ugryzienie Nundu. Wszyscy wiedzą jak postępować z takim przypadkiem, jednak nie zawsze pacjent zjawi się dostatecznie szybko, aby móc coś z tym zrobić. Czasami również nie wiadomo co ugryzło delikwenta i zanim się do tego dojdzie, jest już za późno. Właśnie z takim urazem przyszło ci się dzisiaj zmierzyć. Jak sobie poradzisz?
1-2: Młoda kobieta, która do ciebie trafiła poza śladem ugryzienia ma też wysoką gorączkę. Prawdopodobnie to spowodowało, że twoje myśli weszły na niewłaściwy tor. Nie mogłeś dojść do tego jakie to ugryzienie, a wiedziałeś, że czas nie działa na twoją korzyść. Nawet jeżeli w końcu cię olśniło, jedno jest pewne: zwlekałeś zbyt długo. Rzuć kolejną kostką: Parzysta: Pacjentka zmarła. Nie dotykają cię żadne konsekwencje, wszyscy wiedzą, że i tak niewiele zdążyłbyś zrobić, ale pewnie wyrzuty sumienia będą dokuczać ci w najbliższym czasie. Nieparzysta: Na szczęście z pomocą przychodzi inny uzdrowiciel. Z drugiej strony ciężko nazwać to szczęściem, bo kiedy on opanowuje sytuację tobie zostaje wytknięta niekompetencja. Los pacjentki ma szczęśliwe zakończenie, jednak nie dzięki tobie. Twój szef zabiera ci 20 galeonów z pensji. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 3-4: Trafia ci się dziecko. To przerażony maluch, któremu starasz się pomóc jak najszybciej. Na szczęście udaje ci się rozpoznać ranę i dokładnie wiesz co robisz. Proces leczenia jednak nie jest przyjemny, a chłopiec w reakcji na silny ból gryzie cię w rękę. W dodatku naprawdę mocno! Jeszcze w kolejnym wątku będziesz odczuwał dyskomfort po ugryzieniu. Cóż, każda praca bywa na swój sposób niebezpieczna. 5-6: Starszy mężczyzna jest w kiepskim stanie, ale to nie stanowi dla ciebie wyzwania. Wiesz co robić, jak się zachować, jakie leki podać. Wszystkie czynności wykonujesz ekspresowo tym samym ratując pacjentowi życie. Nie pozostaje ci on dłużny i wręcza ci swoje ulubione pióro scamandra w ramach podziękowania. Zgłoś się po przedmiot do kuferka!
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Szpital. To samo miejsce, ta sama rutyna. Wszystko zdawało się zataczać ten sam okrąg, choć przypadki były nieraz zgoła odmienne i każdy z nich należało rozpatrywać indywidualnie, kiedy to przychodziło do rzeczy; w związku z czym spotykał się bardzo często z dość trudnymi przypadkami. Często trafiały się te mniej poważne, czasami jednak należało spiąć wszelkie mięśnie oraz stanąć na rzęsach wręcz, byleby znaleźć odpowiedź na nurtujące dotychczas człowieka pytania. Pod tym względem wolał właśnie spokój; nie wiedział, czy to oznaka kryzysu wieku średniego, tak cholernie uderzającego o zwoje mózgowe znajdujące się pod kopułą rozwalonej wcześniej głowy, czy może po prostu zmęczenia. Chciał znowu wypoczynku pewnie, a może zwyczajnie nie dawał sobie z tym wszystkim jeszcze raz rady? Przecież nie był sam, a jednak mimo wszystko czuł, że coś jest nie tak; że dzieje się coś, co dziać się nie powinno. Że pewne normy społeczne zostają zażegnane, granice zaś - bezpowrotnie przekroczone. Osuwał się? A może zwyczajnie było mu wyjątkowo dość aktywnego trybu życia wśród ludzi? Nie wiedział, nie był w stanie przewidzieć, wszak pozbawiony był możliwości korzystania z daru tak rzadkiego jak jasnowidzenie, że dzień, w którym to już przystosował się od niemalże miesiąca do pracy szpitalnej po upalnym Meksyku, przysporzy mu jeszcze większych kłopotów. Gorączka? Ugryzienie? Zdawało się to być reakcją immunologiczną organizmu na wdające się zakażenie. Nie zmienia to faktu, że ślad po wbiciu zębisk był wyjątkowo paskudny oraz nietypowy, w związku z czym jego myśli ruszyły w kierunku zupełnie innych (nie)faktów. Młoda kobieta nie wyglądała najlepiej, czas zaś iście grał na jego niekorzyść; jakoby powodując, że każdy ruch wskazówek zegara odciskał piętno na dalszych wnioskach oraz snuciach. Szczęście w nieszczęściu (a może nieszczęście), życie pacjentki zostało uratowane przez kolegę z pracy. Ugryzienie Nundu? Jak, skąd, gdzie? Stworzenie zamieszkuje przecież Afrykę, a nie Europę, tym bardziej Wyspy Brytyjskie. Jednocześnie zastanawiał się, jak mógł być tak głupi, żeby po prostu położyć się na czymś takim. Gdyby nie współpracownik, kobieta musiałaby się pożegnać z tym światem. Jakiż głupi on jest.
Praca w Szpitalu Świętego Munga należała do tych niezwykle wymagających, zarówno w kontekście psychicznym jak i fizycznym. Trzeba było mieć prawdziwe powołanie, aby utrzymać się na stanowisku w tym miejscu. @Matthew Alexander doskonale wiedział o tym, że byle kto nie odnajdzie zatrudnienia w szpitalu... a jednak kiedy spotkał nowego asystenta, mógł ulec wątpliwościom. Młody chłopak wyraźnie nie miał nerwów do pracy w tym miejscu i ciężko było w ogóle stwierdzić, co tam robił. Matthew musiał mieć wyjątkowego pecha, skoro - pomimo ostrzeżeń pozostałych pracowników - nie zdołał nowicjusza zignorować. Został skazany na jego towarzystwo na wydziale Urazów Magizoologicznych i, niezależnie czy jakie miał podejście do asystenta, mógł spodziewać się ciekawej współpracy.
Rzuć kostką: 1, 2 - Zajmujesz się nową pacjentką, która wyszła z niefortunnego spotkania z hipogryfem cała poraniona. Jesteś skupiony na swojej pracy i starasz się pomóc czarownicy - szybko okazuje się, że brakuje ci odpowiednich eliksirów. Pod rękę akurat nawija się nowy asystent i to on wyrywa się w celu odnalezienia brakujących wywarów (zaklęcia przywołujące, ze względu na zakłócenia magiczne, nijak nie działają). Chłopak przynosi eliksiry, ale tuż obok ciebie traci równowagę, wywraca się i rozbija wszystkie fiolki. Niestety, kosztami zostajesz obciążony również ty, bo przecież to ty eliksirów poszukiwałeś. Musisz zapłacić 30 galeonów i prędko zabrać się za sprzątanie; pacjentka czeka! 3, 4 - Młody asystent upatrzył sobie ciebie na prywatnego mentora - zupełnie nie możesz się go pozbyć. Łazi za tobą krok w krok i, niestety, przeszkadza w pracy. Wkrótce kończą się opcje wymyślania mu najprzeróżniejszych zadań, nie możesz też ciągle trzymać go przy sobie. Punktem kulminacyjnym jest moment, w którym chłopak wyrywa się do poważnie poranionego pacjenta i nieudolnym zaklęciem jeszcze bardziej pogarsza jego stan. Musisz się go prędko pozbyć, ale jeśli obiecasz zostać dłużej w pracy i pomóc asystentowi z jego obowiązkami, otrzymasz jeden punkt do dowolnej umiejętności. 5, 6 - Nowicjusza spotykasz w sali jednego z pacjentów, podczas rutynowego obchodu. Nie zwraca na siebie twojej uwagi, ustawia przy stoliku jakieś fikuśne ozdobne rośliny - zapewne prezenty od najbliższych. Dopiero kiedy wracasz do pomieszczenia później to dostrzegasz, że nie jest to byle kwiatek. Asystent najwyraźniej nie sprawdził prezentu i pozwolił na to, by do szpitala wniesiono salionix. Głupia pomyłka, żart - cokolwiek by to nie było, nie kończy się najlepiej. Padasz ofiarą rośliny i ciężko przechodzisz chorobę glacialicistus. Wspomnij o niej w minimum dwóch kolejnych wątkach.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Praktykanci... To nie tak, że za nimi nie przepadał. To nie tak, że ich nie rozumiał - starał się przede wszystkim zrozumieć, albowiem sam przez to wszystko przechodził, jakby nie było - wcześniej otoczony samymi kpiącymi z niego ludźmi, starał się zaprzestać koszmaru względem pozostałych. Podchodził do nich całkowicie normalnie; oczywiście nie zapominając o tym, że ma zawsze zawiesić nad nimi oko lub nawet dwa, jeżeli taka potrzeba by się znalazła. Nie wiedział jednak, co ten tam robi - nie tak, że go skreślał, to nie tak, że go bezpodstawnie osądzał. Sam, będąc na stażu uzdrowiciela, był wyjątkowym niezdarą - niezdarą godnym do szukania kota należącego do szefa całego wydziału. Na szczęście, wraz z wiekiem, owy minus przekuł w zaletę; stał się przede wszystkim bardziej dojrzały, do tego przyzwyczaił się do umiejscowienia wszelkich przyrządów na sali. Początki nigdy nie były łatwe - nie okazywał zatem szczególnego zdenerwowania na ciągłą obecność nowego asystenta; najwidoczniej tak musiało być. Poza tym, jakby nie było, stał się od niedawna uzdrowicielem dyżurnym; musiał zatem, wyjścia innego nie miał, robić jak najlepsze wrażenie. Zajmując się obowiązkami, zauważył nowicjusza - nowicjusza przenoszącego jakieś mniej lub bardziej znane rośliny. To go trochę zastanowiło; kto wie, być może asystent ewoluował w pocztę kwiatową? No cóż, ta myśl napawała go pewnym zwątpieniem, kiedy postanowił przyjrzeć się bliżej okazom, które zostały przyjęte na salę. Jak się okazało - to nie były wcale takie normalne rośliny. Czując się dopiero gorzej, Matthew zdołał zobaczyć salionix - pasożyta na organizmie ludzkim, który był wyjątkowo rzadkim okazem, stojącego ładnie i zgrabnie obok pacjenta na parapecie. Gratulacje - chciałby rzec, choć nie mógł, gdyż wówczas przydało się zająć przede wszystkim kwarantanną - ostatecznie wyjątkowo ciężko przechodząc chorobę. Na pewno będzie miało to wydźwięk w przyszłości - pomyślał, kiedy to wreszcie, z wyleczonymi już objawami, mógł wrócić do swoich obowiązków.
Kostka: kwiatek
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
W ostatnich dniach czuł się trochę lepiej, jednak choroba nadal nie odpuszczała. Przesiąknięty zrezygnowaniem, dopiero po dłuższej chwili powrócił do prawie całkowicie pełnej normalności. Nigdy nie był normalny, nigdy wcześniej nie miał powodów do bycia normalnym - i nawet jeżeli chciał być, to jednak wiedział, że bez tego ziarenka szaleństwa jego życie nie będzie miało żadnego sensu. Nic go nie obchodziło - to, ile kosztuje stawianie kolejnych kroków, ile to wymęczone, wypaczone spojrzenie powracało na twarzy okolicznych ludzi, kiedy to przedzierał się przez kolejne odmęty oddziału. Nie zamierzał aż tak łatwo się poddawać, chociażby ze względu na fakt, że jako uzdrowiciel dyżurny powinien się czymś charakteryzować - i nie miał na myśli w żadnym przypadku tytułu. Tytuł nie miał dla niego większego sensu - co nie zmienia faktu, iż przez coś otrzymał właśnie tę pracę i nie powinien zaprzepaścić szansy podzielenia się wiedzą z grupą odrobinę bardziej doświadczonych studentów, tudzież dorosłych. O ile nie boją się widoku krwi, bólu pacjentów, krzyków, tudzież braku opanowania sytuacji - nie zamierzał ich jednak puszczać na głęboką wodę; ta wiedza, w szczególności osobom zainteresowanym zawodem, jaki pełni, może się po prostu przydać. Nie wymagał od nich niczego więcej niż podstaw w zakresie uzdrawiania; a ze względu na możliwość uszkodzenia pacjenta, nie zamierzał w żaden sposób spuszczać ich ani z oka. Wiedział, że nie będzie zbyt wielu chętnych, kiedy to zmęczonym spojrzeniem przemierzał przez salę, zauważając kolegów pochłoniętych rutyną pracy, brakiem odpowiedniego posiłku oraz zwyczajnym wypaleniem. Ustalona godzina, ustalone dni - nie zamierzał w żaden sposób tego przekładać; nie tym razem. To, że zwyczajnie zawalił ostatnią sprawę, wiedział doskonale. Nie musiał mieć żadnego komunikatu, powiadomienia, wiadomości - musiał się w jakiś sposób zrekompensować. Ostatnimi czasy było na innych oddziałach sporo zachorowań na typowe jesienne choroby; nawet jeżeli śnieg zdawał się przenikać przez palce i zamrażać dosłownie każdą kończynę, nie zamierzał pozwalać na to, by własne słabości przeszły przez jego głowę; by stał się zwyczajnym, jak to zwykli go określać od początku jego istnienia, kaleką.
Termin: Czas macie do soboty 08.12.2018 23:59. Nie przyjmuję spóźnialskich, chyba że otrzymam wiadomość na GG (66072458) minimum jeden dzień przed końcem ustalonego terminu. Warsztaty są nieliniowe; nie mają z góry ustalonych możliwości i wszystko zależy od decyzji Waszych postaci, tudzież wylosowanych kostek.
Dodatkowe informacje: Przy wejściu otrzymujecie odpowiednie odzienie ochronne oraz zostajecie zaznajomieni z regulaminem szpitala (łudząco podobnym do BHP, żebyście niczego po prostu nie zepsuli). Temperatura w pomieszczeniu jest odpowiednia, pacjentów nie znajduje się zbyt dużo, dzień wydaje się być spokojny. Sypiący, wręcz prószący śnieg, osadza się z początku na Waszych kurtkach, zaś zimno przeszywające kości - niemiłosiernie powoduje drętwienie kończyn. Na szczęście chwilowe - przynajmniej do czasu, kiedy wreszcie udaje się Wam dotrzeć do szpitala i odpowiedniego oddziału pod opieką jednej z pielęgniarek.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Interesował się. Przelotnie bywał w szpitalu, aby spojrzeć, czy Matthew wciąż żyje. Nic jednak długiego ani męczącego - personel nie pozwalał na przeciągające się wizyty, kiedy chory potrzebuje spokoju. Ogłoszenie kolejnych warsztatów uznał zatem za znak, iż z nim wszystko dobrze. Tego dnia również zaszedł do cukierni, zdecydował się jednak na trochę ciasteczek orzechowych. Niewielka siateczka, przynajmniej już bez opakowania rodem z marzeń czteroletniej dziewczynki. Wyglądała znacznie odpowiedniej jako prezent dla dojrzałego mężczyzny. Nie potrzebował odzieży ochronnej. Miał własną z kliniki. Tak właściwie nawet o kierunek nie spytał; wiedział, gdzie jest oddział urazów magizoologiczych. Wszedł zatem niemalże jak do siebie, jedynie w szatni przebierając się i zostawiając grube ubranie. Nie było sensu nosić za sobą kurtki. Tylko by przeszkadzała. W kieszeniach fartucha jak zawsze miał wszystko i nic. Od jakichś pustych fiolek po zapodziany eliksir pieprzowy, kilka ciasteczek dla zwierzaków, jakieś skorupki jajek... Wsunąwszy ręce znalazł nawet bransoletkę z ayahuascą. Musiał zdjąć ją, kiedy badał któregoś pacjenta. Założył teraz ponownie na rękę. W torbie, przerzuconej przez ramię, panował podobny bałagan. Jakiś eliksir wiggenowy, jakieś bandaże, papiery, trochę składników na inne wywary. Chaotyczny człowiek, który porządku chyba nigdy nie miał. Nawet we własnej głowie. Zauważył znajomą sylwetę, idącą korytarzem. Zrównał się krokiem z uzdrowicielem, zanim wrzucił mu do kieszeni fartucha torebeczkę z ciastkami. Wygląda, że ponownie jest pierwszy. Nagle wyciągnął rękę, aby złapać Matta za dłoń. - Starczy jeden dotyk, aby zarazić się dżumą - powiedział, nie patrząc na mężczyznę. Zamiast tego wodził obojętnym spojrzeniem po otoczeniu. - Powietrze otaczające chorego jest skażone. Wydycha on chorobę prosto w twarze innych - dodał spokojnym tonem.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Od samego rana nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym. Ba, już wczoraj wieczorem wyobrażenia na temat warsztatów wypełniały jego głowę i powodowały delikatny, nieprzemijający ścisk w okolicy żołądka, świadczący o ekscytacji i niecierpliwym wyczekiwaniu. W nocy długo nie mógł zasnąć, natomiast o poranku zerwał się na równe nogi z niecodzienną, jak na tę godzinę, energią. Można by śmiać się z niego, że tak bardzo przejmuje się zajęciami, ba, może nawet ktoś ośmielił się zrobić to za jego plecami, ale Viní miał to w głębokim poważaniu – najprawdziwsze warsztaty w najprawdziwszym szpitalu były dla niego ogromną szansą na poszerzenie swojej wiedzy o elementy, których najprawdopodobniej nie byłby w stanie poznać w szkole. Już sam fakt, że był jedynym uczniem, który wybierał się na te zajęcia, wywoływał w nim spore emocje – dziwaczną mieszaninę radości, satysfakcji i zdenerwowania. Był zdeterminowany by udowodnić, że coś potrafi, choć w rzeczywistości jego wiedza była zaledwie zlepkiem informacji wyciągniętych z książek, które tak namiętnie czytał. W obliczu przejmującego do szpiku kości mrozu, możliwość opuszczenia szkoły bez wychodzenia poza jej mury jawiła mu się nader kusząco, mimo że wcale nie przepadał za świstoklikami. Przed gabinetem profesor Bennett wystawał co najmniej pół godziny, zjawił się tam bowiem o wiele za wcześnie. On – osoba, która, jeśli się nie spóźniała, na wszystkie lekcje przychodziła w ostatnim możliwym momencie; zdawało mu się, że nawet sama dyrektorka obdarzyła go z tego powodu nieco zaskoczonym spojrzeniem. Nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy pępka i kompromitujące spotkanie tylnej części ciała z twardą, choć całkiem czystą podłogą. Nawet ból upadku nie był w stanie zetrzeć mu z twarzy uśmiechu, który non stop unosił kąciki jego ust. Kobieta o sympatycznym wyrazie twarzy wręczyła mu ochronny strój, a następnie na szybko zapoznała go z zasadami, którymi powinien kierować się podczas warsztatów. Prawdę powiedziawszy, wpuszczał wszystko jednym uchem, a wypuszczał drugim, bowiem przekazywany przez nią regulamin brzmiał aż nazbyt znajomo i stanowił jedynie nudną formalność – a wszak czekały na niego znacznie ciekawsze zajęcia. Przebrał się w otrzymane ubranie, niesforne loczki nie bez trudu upchnął w ciasny koczek i, wciskając ręce w kieszenie, ruszył we wskazanym mu kierunku. Gdyby Nei nie był tak zawstydzająco wysoki, a przy tym cholernie... rudy, pewnie przeszedłby obok niego i zabłądził gdzieś w korytarzach; całe szczęście, że wyglądał jak ogromny wykrzyknik, mogący robić za punkt orientacyjny i nawet w ochronnym stroju pozostawał charakterystyczny. – Neei! – zawołał zanim jeszcze do niego dopadł. Kilka kroków później mógł już przystanąć i obdarzyć go szerokim uśmiechem, będącym najlepszym możliwym dowodem jego dobrego humoru. Drugim, wcale niewiele gorszym, były błyszczące ekscytacją oczy. – Idziesz na.. – przesunął wzrok na towarzyszącego mu mężczyznę, przez krótką chwilę przyglądając mu się z żywym zainteresowaniem. – ...dzień dobry... – po czym powrócił nim do Neia, zadzierając przy tym, rzecz jasna, głowę – ...na warsztaty? Przez myśl mu nie przeszło, że ma właśnie do czynienia z prowadzącym zajęcia uzdrowicielem.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Obserwował, wczuwał się, przenikał przez charakterystyczny materiał całokształtu tego miejsca. Niemniej jednak - musiał skupić się na własnym, głównym zadaniu, kiedy to ręce zdawały się nie być do końca aż tak pełne roboty - przynajmniej podczas oczekiwania na grupę osób zainteresowanych w związku z otwartymi przez niego warsztatami. Wiedział jednak, że zbyt dużo osób nie będzie; mało kto ulega przebranżawianiu, dorośli zaś byli bardziej chętni do rozwijania pasji w swoim własnym, indywidualnym zawodzie. Nie mógł zatem nic zrobić, kiedy to zimna dawała się we znaki, zaś każde otwarcie się drzwi między kolejnymi oddziałami powodowało niemały przeciąg. Różnica temperatury na zewnątrz i w środku zdawała się wystarczająco różnić, by uzdrowiciel, zaatakowany wcześniej przez chorobę w wyniku napływu braku skojarzenia faktów przez jednego z asystentów w związku z tajemniczą rośliną, mocniej wepchnął dłonie do charakterystycznego ubioru, tudzież obowiązkowego odzienia w swoim zawodzie. Nie wyróżniał się, choć jedno było wiadome - nie wyglądał najlepiej. Blada skóra zdawała się w całości okrywać całokształt jego osoby, spojrzenie pozbawione większego blasku przenikało przez przypadkowe twarze, dopóki oczywiście, przygotowując odpowiednie papiery, nie natrafił na tego samego rudzielca; Neirin, jak zwykle, zaszczycił go swoją obecnością. - Chyba że ktoś nie pozwala sobie na dotyk. - wypowiedział, wiedział przecież, jakim człowiekiem jest Neirin, pozwalając sobie na chwycenie dłoni. Jego była ciepła, zaś ta bardziej dojrzała, zdawała się przeszywać lodowatością oraz chłodnością. Serce miał być może złote, wymieszane z większą dawką dobroci niż zła, aczkolwiek kończyny i tak zdawały się doskonale mówić o obecnym stanie zdrowia samego uzdrowiciela. Nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie, skoro niedawno otrzymał ten zawód i przydałoby się rzeczywiście mocno zadbać o wypełnianie własnych obowiązków. - Lub nie oddycha. Wówczas nie może się zarazić oraz nie zaraża innych. - dodał spokojnie. Czyżby nawiązanie do niego? Jakby nie było, już dawno wszelkie możliwe funkcje życiowe były podtrzymywane przez różne urządzenia - jego przypadek nie był jednym z nielicznych. Gdyby nie praca, gdyby nie moralny obowiązek, gdyby nie zwyczajne przekonanie, że to wszystko ma tak wyglądać, byłoby całkiem inaczej. Nie stałby w tym miejscu, nie rozmawiałby z Puchonem, nie przeszedłby do kolejnego etapu lekcji, kiedy to znalazła się kolejna osoba. Spokojne lico dorosłego mężczyzny przeszyło z początku całokształt młodszego kolegi, a przede wszystkim mniejszego kolegi Walijczyka - a przynajmniej tak zdołał wywnioskować. - Dzień dobry. - wypowiedział w jego stronę, tym samym podając prostą dłoń przywitania. Dopiero potem, zobaczywszy godzinę, postanowił z łatwością przejść do tematu warsztatów. Puścił zatem rękę, poprawił własny strój, wziął głębszy wdech, wzdychając praktycznie niezauważalnie. - Widzicie, nie ma Was sporo. Myślę, że możemy ukrócić wszelkie formalności oraz zwyczajnie przejść do konkretów. Matt, Matthew, tak będzie w porządku; jak mam się zatem zwracać do nowego towarzysza warsztatów? - wypowiedział w miarę przyjaźnie, spoglądając w stronę Viniciusa, którego jeszcze nie kojarzył. Wydawał się być młodszy, choć nie zamierzał oceniać książki po okładce; udzielenie odpowiedzi było równoznaczne z przejściem do kolejnego etapu całokształtu. To wystarczyło - przejście z jednego pomieszczenia do drugiego, gdzie zamiast żywego człowieka znajdował się po prostu manekin. Ale, zdający się łudząco przypominać prawdziwego przedstawiciela gatunku homo sapiens; jakby nie było, nie chciał ryzykować w żaden sposób poważnych błędów na zdrowiu tych, którzy podkładają w niego wszelkie możliwe nadzieje. - Na razie nie dopuściłbym Was do prawdziwego pacjenta. Ani tym bardziej do stresowej, wymagającej podjęcia racjonalnych kroków, sytuacji. Wszystko przyjdzie z czasem. - odpowiedział prosto, spoglądając w stronę całokształtu kopii organizmu człowieka. Nie wyglądała zbyt radośnie; sącząca się krew z ran szarpanych rozdzieliła manekinowe mięso na drobne kawałki; charakterystyczne obrażenia po jednej z magicznych istot występowały przede wszystkim na lewym ramieniu, wzdłuż którego znajdowało się wystarczająco dużo mniejszych ran. Stan zdawał się być, w ramach treningu, w miarę stabilny, choć biorąc pod uwagę dodatkowe zagłębienia w tkankę, na pewno zbyt długo człowiek z takimi obrażeniami by nie pożył. Odzież ochronną oczywiście otrzymali - choć najbardziej podstawowe rękawiczki lateksowe znajdowały się na stoliku, jak również eliksiry; ile zdołali zapamiętać o własnym bezpieczeństwie na lekcjach z uzdrawiania? Tego nie wiedział. Dodatkowo manufakturę ciała sztucznego homo sapiens zdobiły trzy głębokie przecięcia Cienioskrzydłego wzdłuż prawego uda; aczkolwiek wizualnie wyglądające o niebo lepiej niż to, co zastali właśnie w górnych partiach ciała. - Podczas leczenia, tudzież stosowania zaklęć, należy przede wszystkim znaleźć odpowiedzi na pytania powiązane ze stanem poszkodowanego; oraz zadbać o własne bezpieczeństwo. Osobiście do ocenienia przytomności korzystam ze skali Glasgowa, zwanej potocznie GCS, która bywa bardzo skuteczna, aczkolwiek ze swoje mugolskie korzenie jest bardzo rzadko wykorzystywana w magicznym ratownictwie. Pozwala ona stwierdzić zaburzenia przytomności poprzez analizę kilku bodźców; my posłużymy się jednak podstawowymi wskazówkami, czyli ogólną oceną poprzez to, co widzimy, to, co namacalne. Istnieją oczywiście inne metody, jednak te wymagają już podręcznikowych zasobów wiedzy oraz odpowiedniego przygotowania. - wypowiedział prostym tonem, patrząc na nich bez problemu, choć było po nim widać jeszcze częściowe odbicia choroby na organizmie. - Głównie, jako że trafiają tutaj różne przypadki, uzdrowiciel musi zachować zimną krew oraz wiedzieć, jak poprawnie udzielić pomocy. Druga czynność, którą należy zrobić, to rozpoznać przede wszystkim stworzenie, które zaatakowało czarodzieja. - powiedział, tym samym zakładając lateksowe rękawiczki, by prostym ruchem dłoni umożliwić im o wiele lepszy dostęp do ran; choć na razie i tak pozostawali słuchaczami. - Każde z nich zawiera charakterystyczny układ pazurów, kłów bądź zwyczajnie obrażeń wywołanych różnymi substancjami, dzięki którym można dotrzeć do odpowiedzi. Na ten proces nie powinno poświęcać się jednak zbyt dużej ilości czasu, tym bardziej że w tym zawodzie każda sekunda jest na wagę złota. Przydatne są także wywiady, które dają więcej informacji, aczkolwiek nie zawsze są one dostępne. - zmarszczył brwi. - Trzecia zaś dotyczy możliwości zastosowania zaklęć oraz eliksirów. Które z zaklęć będzie najlepsze? Które z nich najskuteczniej przywróci pełną sprawność? Jakie eliksiry rzeczywiście wpłyną pozytywnie na stan czarodzieja? Nie należy zapominać także o ocenie ran; pierwsze należy zająć się tymi, które wymagają natychmiastowej interwencji i które mogą przyczynić się do pogorszenia stanu pacjenta. - wziął zatem głęboki wdech, spoglądając na nic bez problemu. Oczywiście wszystko zdołał zademonstrować; manekin był do ich dyspozycji, do ich działań. - Też najważniejsza rzecz - grupowa praca jest kluczem do sukcesu; to właśnie dzięki niej można uniknąć błędu. Co zatem sądzicie - jak bardzo krytyczny jest stan obecnego tutaj manekina, co zdołało zaatakować tego biedaka oraz jakie zaklęcia będą najskuteczniejsze, wraz z eliksirami, by przywrócić mu pełną sprawność? - zapytał się, liczył na ich rozmowę, na ich dopełnienie.
Jesteście obecnie jedną grupą, w wyniku czego nie musicie losować przypadku
Wasza działalność będzie opierała się przede wszystkim na współpracy. Jakiejże to współpracy? Praca uzdrowiciela nie wiąże się tylko w oparciu o możliwość podejmowania samodzielnie decyzji. Przede wszystkim musicie się skupić na wzajemnej konsultacji oraz omówieniu przypadku; znalezieniu odpowiedzi na zadane przez pracownika pytania. Obecnie pracujecie z manekinem - Matthew nie chce ryzykować w żaden sposób dopuszczenia Was do prawdziwego pacjenta bez konkretnych informacji; jakby nie było Imitacja ludzkiego organizmu jest jednak zaskakująco trafiona - zdaje się, że macie do czynienia z realistycznym przypadkiem; aczkolwiek obecnie "uśpionym". W związku z tym rzucacie trzema kostkami.
Parę informacji: Stan pacjenta: Mówiąc wprost - ciężki. Nie reaguje na żadne bodźce, aczkolwiek oddycha i zdaje się być stabilny; nie oznacza to jednak koniec problemów. Widoczne obrażenia: Lewe ramię pokrywają trzy charakterystyczne rany szarpane, mocno przypominające rany cięte; oczywiście krwawią. Prawe udo - tak samo, aczkolwiek o mniejszym nasileniu. Wiele siniaków oraz pomniejszych obrażeń. Zwierzę: Manekina zaatakował Cienioskrzydły.
1 kostka - odpowiada za określenie stanu manekina poprzez widoczne obrażenia. 2 kostka - odpowiada za prawidłowe określenie przypadku ataku; poprzez ślady pozostawione po zwierzęciu. 3 kostka - odpowiada za stosowne podanie przykładu zaklęć i eliksirów w celu wyleczenia i przywrócenia pełnej sprawności. Każde dziesięć punktów z zakresu Magii Leczniczej uprawnia Was do jednego przerzutu. Druga kostka może zostać przerzucona poprzez nie tylko wspomnianą wcześniej statystykę, ale także punkty z zakresu ONMS - których również musi być ilość dziesięciu. Trzecia zaś - poprzez punkty z zakresu Eliksirów.
1-2 I Kość: Źle określiłeś stan pacjenta, w wyniku czego zapewne doprowadziłbyś do o wiele mniej przyjemnej sytuacji poprzez prosty, aczkolwiek karygodny błąd - uzdrowiciel pokręcił głową parę razy w zrezygnowaniu. Może powinieneś bardziej skupić się na zadaniu? II Kość: Ilość uzębienia (a raczej jego brak) została nieprawidłowo obliczona, przez co podałeś całkowicie inne, w ogóle niezbyt podobne zwierzę (wybierz z listy); czyżby pech nie chciał Cię w tej kwestii opuścić? III Kość: Nie wiedziałeś, co powiedzieć; być może oznajmiłeś o możliwych eliksirach i zaklęciach w bardzo skróconej formie, ale zapomniałeś o sterylizacji rany oraz własnym bezpieczeństwie - miałoby to znaczny wydźwięk w przyszłości!
3-4 I Kość: Całkiem nieźle poszło Ci określenie stanu pacjenta; być może trochę zbyt podkoloryzowałeś sytuację, co nie zmienia faktu, że udało Ci się prawidłowo określić puls oraz inne funkcje życiowe. Możesz być z siebie dumny! II Kość: Prawie wszystko dobrze - gdyby nie fakt, iż pomyliłeś ślady po szponach oraz kłapnięciu dziobem z innym latającym ptakiem! Szybko jednak się poprawiłeś, w wyniku czego mogłeś odetchnąć z ulgą oraz przejść do dalszych czynności. III Kość: Podałeś najbardziej podstawowe, potrzebne w danej chwili eliksiry oraz zaklęcia; co nie zmienia faktu, iż tak spora utrata krwi wymagałaby także użycia zaklęcia Transfusion, o którym zapomniałeś wspomnieć. Udało Ci się jednak naprędce o nim wypomnieć!
5-6 I Kość: Wszystko wręcz perfekcyjnie - odpowiednio obejrzałeś pacjenta i wykryłeś przy użyciu zaklęcia (Surexposition) dodatkowe złamanie, całkowicie niewidoczne, aczkolwiek mogące stanowić zagrożenie podczas dodatkowego poruszania ofiarą. Gratulacje! II Kość: Bez problemu określasz, że jest to atak ze strony stworzenia, które zwie się Cienioskrzydłym; zważywszy uwagę na charakterystyczne ślady po dziobie oraz liczne, spore rany po szponach. Uzdrowiciel jest z Ciebie dumny! III Kość: Czyżbyś miał wiedzę dotyczącą eliksirów w małym palcu? Najwidoczniej! Udaje Ci się z łatwością ustalić, które z zaklęć byłoby idealne do wyleczenia ran, wcześniej oczywiście w słowach napominając o zatamowaniu krwawienia.
Suma oczek <9 - Kompletna klapa, czyżbyś musiał przestudiować jeszcze raz niektóre materiały? No cóż. Może uzdrowiciel nie kieruje Cię do innego manekina, co nie zmienia faktu, że ma nadzieję, iż się czegoś nauczyłeś poprzez konsultację z pozostałymi, bardziej doświadczonymi kolegami. 9-12 - Hej, nie poszło Ci wcale aż tak źle! Nie musisz się przynajmniej tym martwić; wszystko poszło w jak najlepszym porządku. Może nie aż tak perfekcyjnie, co nie zmienia faktu, iż i tak - dałbyś sobie radę! >12 - Twoja wiedza najwidoczniej zaskoczyła znajdującego się w sali uzdrowiciela. Odrobina szczęścia czy może po prostu doświadczenie? Nie zmienia to faktu, iż jest z Ciebie dumny, nawet jeżeli tego nie okazuje bezpośrednio!
Czas na odpowiedź: Do 18.12.2018, 23:59, chyba że odpiszecie wcześniej.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
- Naiwnie - skomentował - sądzić, że zwłoki nie zarażają. Dopiero te przysypane wapnem, wypalone i stopione, odizolowane są wolne od źródła choroby - on chyba zasługuje na tytuł mistrza pocieszenia. Ale zawsze cechował się brutalną szczerością, nie przejmując się reakcjami innych ludzi. Ani tym bardziej ich emocjami. Odwrócił się, aby spojrzeć na Vina. - Jestem już na warsztatach - odpowiedział, zanim zwrócił się do Matta, przedstawiając - jak uzdrowiciel poprawnie zgadł - swojego kolegę. - Vinícius. Potem weszli do pomieszczenia, gdzie czekał na nich pacjent. Neirin najchętniej zabrałby się od razu do pracy, uzdrowiciel jednak nie pozwolił na to. Zaczął jakieś przydługie wprowadzenie, które o ile początkowo jeszcze przyciągało uwagę rudzielca, tak po trzecim zdaniu tylko wpadało i wypadało. A po szóstym nie było już nic poza stertą literek pisanych pogrubioną czcionką, która uderzała o twarz Neirina, odbijając się od niej i nie docierając nawet do świadomości Walijczyka - gdyby chcieć to zobrazować, to byłoby idealne porównanie. Z zewnątrz wyglądał, jakby stopniowo myśli ulatywały mu do kolejnych warstw atmosfery. I nawet nie starał się tego ukryć. Cisza, jaka zapadła, gdy Matt zakończył monolog, sprawiła, że mózg Puchona podniósł lekki alarm z powodu zaburzenia ciągu rzeczy. Zamrugał. Uzdrowiciel na coś czeka. Wyniósł z tej wypowiedzi okrągłe nic, ale przynajmniej ogarnął, że to już koniec. Teraz trzeba wybrnąć tylko z zaistniałej sytuacji. - To był chyba pierwszy raz, kiedy wypowiedziałeś tyle słów na raz - skomentował z czymś w rodzaju zainteresowania odkryciem. A po tym spojrzał na manekina. - To możemy nim się już zająć, tak? Bo się wykrwawia. Zacząłbym od ograniczenia krwawienia a resztę można zbadać, jak już będziemy mieć pewność, że nam pacjent nie zejdzie w połowie. Szkoda czasu na początku nawet na diagnostykę pracy serca. W krwotoku nagłym śmierć następuje przy utracie 30% z objętości posiadanej krwi, a to jest w zasadzie mało, biorąc pod uwagę, jak wiele tutaj naczyń przecięto - podrapał się w nos, mówiąc tonem obojętnym. Nie przejął się, bo manekin? Nie przejąłby się też żywym osobnikiem. - Hej, Vin, chodź - złapał nagle chłopaka za rękę i pociągnął bliżej. Wskazał palcem krwawiące ramię. - Wiesz, jak przebiegają naczynia? Uczyłeś się anatomii? Mogę cię kiedyś pouczyć - poczekał na odpowiedź, zanim oboje kontynuowali oględziny. Nie zwracał uwagi, czy chłopak boi się widoku krwi. Nie pozwalał mu odsunąć się od fantoma, analizując charakter rozdarć i rozcięć. Rzucił dodatkowe zaklęcie, odnajdując złamanie. Nie mieli problemu określić zwierzęcia, zgadzali się odnośnie tego, co dalej z pacjentem zrobić. Teraz tylko czekać na werdykt Matta.
5, 3, 6 Środkowa była jakieś 4 razy przerzucana na 5.