Stosunkowo daleko na zachód od Hogsmeade, na skraju niewielkiego lasu, znajduje się ten stary element architektury. Nikt z miejscowych, poza kilkoma wyjątkami (każdy ma nieco ponad dziewięćdziesiąt lat) nie ma pojęcia, czego ów taras był częścią. Gdy zaś zdoła się cokolwiek wyciągnąć od nielicznych pryków, będzie się wiedziało, iż w czasach nadzwyczaj zamierzchłych stał tu ogromny pałac. Teraz ostał się jedynie kamienny relikt z mugolopodobnym fragmentem ogrodzenia, aby jeszcze mocniej zniechęcić zagubionych spacerowiczów od szperania w okolicy. Chodzą plotki, że znajdują się tu jedne z najwymyślniejszych skrytek, jakie byli w stanie stworzyć uczniowie Hogwartu.
Dziewczyna nareszcie się rozchmurzyła. I dobrze, bo bardziej podobała mu się wesoła, niż butna. - Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie, bo wyjdziesz na buca. A tak w ogóle, to jestem Scorpius - oznajmił, szczerząc się do dziewczyny. Od góry też ładnie wyglądała. A nawet bardzo ładnie. Ciekaw był, ile ma lat. Ponownie zaoferował jej papierosa, którego tym razem chętnie przyjęła. - Oj, już nie słodź tak. Jeszcze przed chwilą miałem defekt mózgowy - powiedział, nonszalancko spoglądając na dziewczynę i wdychając dym swojego papierosa. Już wiedział, że będzie chciał lepiej poznać Andreę... mimo tego, że Fire rozniesie go na strzępy, jeśli się dowie, że znów kogoś poznał. A zresztą, co jej do tego, z kim rozmawia, spotyka się i imprezuje? Jakby on był taki, jaka ona jest, już dawno zabrałby jej papierosy. - Nie wiem, jak wielki dar w sobie kryjesz... ale obawiam się, że twoja wizja może się spełnić. - charakterystycznie dla niego, przegryzł wargę i znów przeniósł wzrok na dziewczynę. Zgasił swój niedopałek, a zgrabiałe ręce włożył do kieszeni bluzy. Nawet nie zauważył, kiedy spadł mu z głowy kaptur. Może gdy złapał Andreę? - A zatem co ty tu robisz? Wydajesz się całkowicie normalna. - odrzekł, znów się uśmiechając. Często to robił, gdy rozmawiał z dziewczynami, które mu się podobały. - Wczoraj wypadł mi tu gdzieś portfel i przyszedłem, żeby go poszukać... Jednak, chyba go tu nie ma - powiedział, drapiąc się po głowie i rozglądając wokoło.
Czarujący osobnik najwidoczniej nie był osobą, przy której można było sobie pozwalać i włazić na głowę, dzięki czemu automatycznie postawiła go na równi ze sobą - a to akurat był plus. Nie przedstawiła się jednak, wzruszając ramionami. - Nie powiedziałam, że go nie masz. Ale skończyły mi się papierosy a ty miałeś je przy sobie, więc... tak, jesteś moim wybawcą. Póki co - skwitowała temat. W zasadzie nie wiedziała co jej odbiło, kiedy wypaliła z tym defektem mózgowym, ale nie planowała go przepraszać. Bynajmniej nie wyglądał na obrażonego, więc nie czuła na razie wyrzutów sumienia. Dopaliła papierosa, gasząc niedopałek o ziemię a potem zgarnęła splątane włosy za ramiona. Jaki dar w sobie kryła? Angielka zaśmiała się w duchu, zaś następnie uśmiechnęła się pod nosem zastanawiając się, czy powinna mu powiedzieć. Przeważnie ludzie w to nie wierzyli, chociaż teraz mniej się przejmowała swoimi nadprzyrodzonymi zdolnościami. Wdrapała się na szeroki murek, krzyżując nogi w kostkach. - Uwierz mi, skarbie, że jestem najmniej normalną osobą, jaką poznasz w swoim życiu - nie mogła nie zwrócić uwagi na to jak przygryzł wargę. Zresztą, z przyjemnością patrzyła na jego ciemne włosy, bladą twarz i na muskularną, zgrabną postać, co ostatnim razem zdarzyło jej się... no właśnie, bardzo dawno temu lub wcale a to z kolei zapaliło w jej głowie czerwoną lampkę. Wysłuchała opowieści o zgubionym portfelu, po czym westchnęła. - Podejdź. No chodź, nie gryzę - gdy podszedł, przyciągnęła go do siebie ostrożnie a następnie pochyliła się nad jego uchem, muskając zaczepnie policzkiem jego policzek. - Zdradzę ci sekret. Uważaj na deski, bo za chwilę się o nie potkniesz a portfel leży pod schodami, które tutaj prowadzą. Tylko prawdopodobnie jest cały przemoknięty - powiedziała konspiracyjnym szeptem a potem pokiwała głową z bardzo przekonującą miną, odsuwając się.
Nie spodziewał się tego, ale dziewczyna ewidentnie próbowała się nim zabawić. I w sumie jej to wychodziło, jednak nadal trapiło go to, że nawet nie wie, jak jego rozmówczyni ma na imię. Och, już mogłaby sobie darować te bycie głupim i posiadanie defektu mózgowego.. na Scorpiusa takie droczenie się nie działało. No chyba, że był pijany, ale tym razem, co zresztą dość rzadko się zdarza, nie miał ani grama alkoholu we krwi. - A dasz mi się poznać? - spytał, spoglądając jej prosto w oczy. Chyba pierwszy raz kontakt wzrokowy z jakąś dziewczyną choć trochę go onieśmielał... Zwykle, to on widywał laski zarumienione tylko od tego, że na nie popatrzył, a tym razem sytuacja się odwróciła. - Zachowuję dystans, żebyś znów przypadkiem nie wpadła mi w ramiona... - skomentował złośliwie. Odkąd wyciągnął ją z tej dziury w tarasie, ciągle miał nawyk spoglądania na nią i obserwowania danych miejsc na jej ciele. Ciekawy był, czy zdążyła już zauważyć tę dziwną zależność. - Sugerujesz, że jestem taką fajtłapą, jak ty? - powiedział, kierując się w stronę schodów. Policzek dziewczyny był na tyle zimny, że Scorpius prawie nie poczuł, że ich twarze się zetknęły. Jednak wizja w pewnym sensie się sprawdziła. Chłopak może się nie przewrócił, ale zahaczył jedną nogą o wystającą deskę i poleciał do przodu, ale w ostatnim momencie udało mu się złapać równowagę. Obrócił głowę przez ramię i był pewien, że wyszedł na kompletnego kretyna. - Jebane kurwa deski - zaklął. Gdy podszedł do schodów, kucnął i spod nich wyciągnął sflaczały od wody portfel. Zajrzał do środka - nic nie zginęło,, jakby cokolwiek miało z niego zginąć. Nigdy nie miał przy sobie grosza. Wrócił do Andrei i zaklęciem ususzył portfel, a następnie wrzucił go do jednej z tylnych kieszeni spodni. - Pomogłaś znaleźć mi portfel... Może dasz się zaprosić na kawę? Będziesz miała okazję, by opowiedzieć mi o swojej nienormalności. - powiedział, uśmiechając się szeroko. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby zapraszał tak kogoś na kawę... Andrea chyba go oczarowała.
Obserwacja ludzi miała to do siebie, że bardzo szybko potrafiła połapać się w jakiej sytuacji się znalazła i jak rozmawiać z daną osobą. Tutaj z kolei przeczuwała, że niewiele różni się od Scorpiusa i w ostatecznym rozrachunku to najprawdopodobniej oboje mieli ten przeklęty defekt mózgowy i wadliwe charaktery, ale nie miała zamiaru mu tego mówić. Przynajmniej nie przy pierwszym spotkaniu. Gdy Angielka przechwyciła spojrzenie chłopaka, zamilkła, nie chcąc przerywać tej chwilowej nici porozumienia między nimi. Poczuła dziwne, dotychczas nieznajome uczucie, które jej się nie za bardzo podobało - oczywiście zrzuciła to wszystko na karb faktu, że jej rozmówca był tak przystojny i to głównie wyglądem wytrącał ją z równowagi, nie dopuszczając do siebie absolutnie żadnego innego powodu. - Andrea, twoja zmora i anioł stróż w jednym - przedstawiła się w końcu, gdy uświadomiła sobie, że chyba powinna zareagować na to pytanie. Królewicz w srebrnej zbroi, któremu definitywnie brakowało białego rumaka, wytrącił jej chwilowo wszystkie odzywki z ręki. Bo faktycznie, w tak krótkim czasie przekroczyła przyzwoitą granicę, że nie zdziwiłaby się, gdyby znowu wylądowała w jego ramionach. - Sugerujesz, że nie chcesz mnie już w swoich ramionach? - krzyżując ręce na płaszczu w milczeniu spoglądała na poszukiwania portfela. I oczywiście, gdy tylko wyszło na jej, pokręciła głową. Andrea wprost uwielbiała obserwować jak ofiary jej wizji w krótkim czasie po "przepowiedni" robiły dokładnie to, co powiedziała. A najbardziej kochała te zdziwione, zaskoczone i pełne zniesmaczenia miny, które komentowała wzruszeniem ramion i irytującym hasłem "a nie mówiłam?". Co najlepsze, część z tych osób dalej jej nie wierzyła, dlatego z każdym kolejnym niedowiarkiem poprawiał jej się humor. I tak była wariatką, więc mogła w ten sposób usprawiedliwić swoje zachowanie. - A nie rzuci się na mnie tłum twoich fanek i grono złamanych serduszek? - spytała po chwili namysłu, marszcząc czoło. Nie miała ochoty stać się główną bohaterką tragikomedii o zazdrosnej dziewczynie, darzącej Scorpiusa platoniczną miłością. Jeszcze ceniła sobie swoje zdrowie i ładny wygląd. Po chwili jednak wpadła na lepszy pomysł. - Na kawę chodzę dopiero na drugiej randce, na pierwszej muszę sprawdzić, czy nie narobisz mi wstydu - uśmiechając się niewinnie, wbiła celowo wzrok przed siebie, udając, że wcale nie jest nim zainteresowana.
- Andrea... ładnie. - skomentował, znów spoglądając na dziewczynę. Nie mógł się powstrzymać przed niepatrzeniem na dziewczynę. Nos miał już trochę czerwony od zimna, a policzki lekko zarumienione. - Zmora? A to niby dlaczego? - zapytał, znów przegryzając wargę. Nie powinien tego robić, gdy na dworze panuje taka pogoda, ale Scorpius nie dbał o takie rzeczy. - Nic takiego nie powiedziałem! - odpowiedział, układając ręce w obronnym geście. Chwalić tego kogoś, kto wymyślił kieszenie, bo bez nich, Scorpiusowi chyba odpadłby ręce. - Z tego co wiem, nie mam fanek, ale złamane serca... to już prędzej - odrzekł, wzruszając ramionami. Zależało mu na tym, by poznać Andreę bliżej... I wcale nie myślał o tym, by ją zaliczyć i o niej zapomnieć. Miała w sobie to coś, czego nie miały inne dziewczyny, z którymi się umawiał, dlatego tak bardzo chciał poznać ją bliżej. A więc to tak? Scorpius musiał się starać o jej względy? Chyba pierwszy raz spotkał się z czymś takim, mimo to, było to dla niego miłe zaskoczenie. Czyli jednak ma w sobie to coś. Nie myliłem się. - A jeśli nazwiemy to inaczej niż randka? Na przykład... schadzka, to wtedy dasz się namówić? Och, no nie daj się prosić!
Kiedy raczyła ponownie na niego spojrzeć, zamyśliła się na moment, bezczelnie mierząc chłopaka wzrokiem. W zasadzie nie skontrolowała tego, ale już dawno wyłapała, że on przygląda się jej osobie równie często. - Przekonasz się - siejąc kolejne ziarenko niepewności pozostawiła sobie w razie czego otwartą furtkę do pokazania mu, dlaczego jest zmorą. Z drugiej strony poniekąd nie przemyślała swoich słów, więc póki co nie miała odpowiedniego wyjaśnienia, dlatego liczyła na to, że przestanie ją przepytywać w tej kwestii. Ślizgonka zeskoczyła zgrabnie z murka, który okupowała od dłuższej chwili, otrzepując płaszcz wszelkiego kurzu i paprochów, a potem przeciągnęła się. - Czuję się zagrożona, chyba wolałabym iść do lasu. Jest względnie bezpiecznie - odparła pół żartem pół serio, chociaż w głębi ducha czuła się nieswojo z odkryciem kolejnej karty. Nie wiedziała tylko, czy to on łamał im serduszka czy po prostu te dziewczyny robiły sobie same krzywdę na własne życzenie. Spojrzała nań, wyraźnie pochmurniejąc. Andrea również nie przepadała za określeniem "randka", zwłaszcza, że na ostatniej randce była ze swoim byłym-niedoszłym chłopakiem. - Jak schadzka kochanków? Pięknie, romantyk! Ale schadzki przeważnie odbywały się bez ludzi, na łące albo w trawie, wiesz... - czepiała się słówek, jednak nie robiła tego napastliwie ani w negatywny sposób. Raczej nieświadomie wkraczała w dalsze fazy flirtowania i słownych zaczepek, niespecjalnie to kontrolując. Teraz, gdy zaczęła marznąć tak, że powoli nie czuła dłoni i palców u stóp, chyba nie miała dalszej ochoty na upieranie się przy spacerkach. - No dobrze, rycerzu, prowadź - skierowali się w stronę schodów, gdzie jeszcze dwukrotnie zdążyła mu wytknąć, żeby uważał na deski a potem ruszyli ścieżką w stronę, z której przyszli.
Na spotkanie przyszła dobre pół godziny wcześniej. Sama nie wiedziała dlaczego nie napisała, że mają spotkać się dokładnie o siedemnastej. Tak byłoby łatwiej i nie musiałaby się przejmować tym, że chłopak, będzie musiał na nią czekać. Mniej więcej mogło znaczyć w końcu 16:30 albo 17:30, nawet osiemnastą, jeśli ktoś ma trochę gorsze ruchy. A Devi znała, ale nie znała Lysa. Ich stosunki były raczej powierzchowne, ale dogłębne. Uprawiali seks i właściwie to było tyle. No, może trochę gadali, ale to nie było nic specjalnego. Sama nie wiedziała po co poszła na taki układ. Znaczy, wiedziała, że byał wtedy niedopieszczona i potrzebowała męskiego towarzystwa, ale przecież mogła chociaż spróbować się powstrzymać. Najpierw było fajnie, przez jakieś 4 miesiące, ale potem poznała Caluma i nie wiedziała co zrobić. Niby lubiła seks z Lysem, jednak czasem czuła się tak, jakby zdradzała krukona. Co było dziwne, szczególnie, że przecież nie byli parą, a ona nie miała wobec niego jakiś powaznych zamiarów. A przynajmniej tak się jej zdawało. Wiadomo, los różnie plątał ich losy, ale przecież on nawet nie lubił słuchać muzyki! Nie wiedziała co go do niego przyciągało. Czy to była ta bezpośredniość, a może to, że chociaż był wredny i naśmiewał się z każdej kobiety, to w głębi serca widziała jego dobra stronę. Ostatecznie stwierdziła, że chyba bliżej jej do Caluma, jednak jednocześnie miała nadzieje, że Lys nie będzie na nią wściekły. W każdym bądź razie nie miała zamiaru mówić mu, że być może myśli o kimś innym. Wolała żeby dowiedział się tego sam, albo i nie. Miała okropny mętlik w głowie. Po jakimś czasie Devi zauważyła powoli wyłaniająca się zza horyzontu sylwetkę chłopaka. Na szczeście postanowił przyjść trochę wcześniej. Nagle oblał ją zimny pot i zaschnęło jej w gardle. Chyba po raz pierwszy poczuła się tak źle. - Cześ Lys, - Gdyby okoliczności spotkania były inne, najprawdopodobniej przytuliłaby go lekko, jedna postanowiła nie robić nic. Nie wiedziała co mu powiedzieć, czy przeprosić, czy po prostu bezpardonowo mu się wyspowiadać. - Pewnie zastanawiasz się dlaczego ostatnio się nie widzieliśmy. - podrapała się po głowie i spojrzała na chłopaka. Wyglądał całkowicie normalnie i chyba nie spodziewał się tego co może go dzisiaj zastać.
Naprawdę lubiłem Devi. Jasne, nie była to jakaś głęboka relacja - w gruncie rzeczy prawdziwie zakochany byłem tylko raz w życiu, ani nawet związek, jednakże ten układ dawał mi bardzo dużo satysfakcji. Brazylijka miała fascynującą urodę i była ciekawym kompanem do rozmów, a na dodatek była świetna w łóżku. Nigdy nie miałem problemu ze znalezieniem sobie partnerki, ale układ, który stworzyliśmy z Krukonką wydawał mi się idealny - w moim mniemaniu relacja oparta na dobrym seksie i namiastce przyjaźni była rozwiązaniem idealnym. Nie dość, że nie marnowałem czasu na szukanie nowych partnerek to na dodatek nasz stosunek nigdy nie przebiegał w niezręcznej ciszy. Lubiłem jej śmiech, rozmawiać i kochać się, ale przede wszystkim zwyczajnie lubiłem z nią spędzać czas. Z tego powodu wydarzenia ostatnich tygodni były dla mnie niepokojące - Devi ewidentnie mnie unikała. Już nie chodzi o to, że nie miałem się z kim bzykać - przecież w każdej chwili mogłem poderwać inną dziewczynę, bardziej przeszkadzał mi brak jej towarzystwa. Te wszystkie czynniki sprawiły, że jej sowa wydała mi się niezwykle niepokojąca - czyżby miała jakiś problem? Coś się działo? Zależało mi na tym, żeby była szczęśliwa i bezpieczna, gdyż w moim mniemaniu była dla mnie przyjaciółką. Stawiłem się na miejscu spotkania punktualnie - sądząc po miejscu, które Devi wybrała raczej nie miała zamiaru się ze mną kochać, ani nawet spędzać miło czasu. Taras był.. hmm.. przygnębiający? To było odpowiednie miejsce na poważne rozmowy. Nie pocałowała mnie w policzek, ani nie przytuliła. Jej powitanie było powitaniem zupełnie obcej osoby. Zmarkotniałem, co mogło się stać? - Zastanawiam się - powiedziałem z poważną miną, ale gdy milczała uśmiechnąłem się zawadiacko - Zamierzasz tak stać i milczeć czy w końcu się wygęgasz?
Na początku nawet nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo depresyjnym było to miejsce. Najwyraźniej, nawet podświadomość podpowiadała jej miejsce w jakim mieli się spotkać. Ona nie wiedziała właściwie dlaczego wybrała akurat to miejsce, pewnie było, że nie myślała o jakimś wprowadzeniu smutnej atmosfery, chodziło jej głównie o to, by byli sami. Średnio miała ochotę na to, by rozmawiać z nim jakieś w knajpie czy w miejscu typowo publicznym, bo nie chciała, by ludzie widzieli jego reakcje. Wiadomo, nie spodziewała się po nim płaczu i zgrzytania zębami oraz próśb o to, by jednak dalej utrzymywali bliskie stosunki jednak wiedziała, że jest porywczy. Lubiła dramy, ale jakoś nieszczególnie te, które dotyczyły jej i jej stosunków z chłopcami. Nie, że ją to bolało, ale jakoś tak. Czasem po prostu było jej źle z tym, że niektórzy ludzie uważają ją za istotę gorszą od zwierzęcia, która chciałaby uprawiać seks z każdym możliwym mężczyzną. A tak nie było. No i nie mogła zrozumieć tego, że przytulanie czy czułe powitania były dla nich czymś niezwykłym. Ona wychowana wśród tak licznej rodziny miała w zwyczaju całowanie bliskich znajomych na powitanie w policzek czy nawet przytulanie. No może nie malinkowała swoich kuzynów i kuzynek, aż tak blisko, ze aż kazirodczo ze sobą nie byli. Po minie blondyna mogła ocenić, że chłopak już domyśla się, że spotykają się w jakiejś niezbyt przyjemnej sprawie, postanowiła nie owijać w bawełnę i powiedzieć od razu o co jej chodzi. - Musimy przestać uprawiać seks - wypowiedziała za jednym zamachem, chyba zbyt szybko, widząc zdezorientowaną minę chłopaka, wzięła głęboki wdech i powtórzyła się, już zdecydowanie wolniej. - Musimy zaprzestać stosunków płciowych. Nie to, że jesteś jakiś koślawy, ale poznałam kogoś nowego. Chyba. Nie wiem. Ale nie chce tego dalej ciągnąć. - zmarszczyła delikatnie nos, który był usiany piegami i dodała. - Oczywiście możemy się przyjaźnić - dodała jeszcze niepewnie oczekując na jego reakcje.
CO. ONA. KURWA. DO. MNIE. MÓWI? Nie spodziewałem się aż takiego zwrotu akcji i nie ukrywam, że było to dla mnie wielkie rozczarowanie. Z trudem zdusiłem gniew - nie chciałem wywoływać harpiej furii, ale panowanie nad intensywnymi emocjami wciąż sprawiało mi trudność. Nie kochałem Devi - to jasne, ale w pewien chory sposób mi na niej zależało - ta znajomość miała dla mnie zbyt wiele zalet by tak po prostu z klasą powiedzieć dziewczynie "jasne, było miło". Relacja pozbawiona miłości, oparta na kumpelstwie i seksie była dla mnie spełnieniem marzeń, aczkolwiek byłbym w stanie znieść jej zakończenie, gdyby chodziło o zwykłe znudzenie (chociaż w moim mniemaniu nie miała się czym znudzić - nie wymagałem od niej monogamii, no kurwa - niczego od niej nie wymagałem), ale słowa "poznałam kogoś" działały na mnie jak płachta na byka, a tekst w stylu: "Oczywiście możemy się przyjaźnić" był dla mnie niczym kastracja. Spojrzałem na nią gniewnie, ale względnie spokojnym tonem rzuciłem sarkastycznie: - Jesteś królową subtelnych zakończeń znajomości. Spojrzałem jej w oczy - jasne, mogłem ją zmanipulować, ale dobrze wiedziałem, że zatrzymywanie kobiet za pomocą mocy źle się kończy, więc w tej bezradności wciąż walcząc z gniewem wydusiłem przez zęby: - Co to za typ?
Myślała, że będzie jej przykro, a chłopak zaakceptuje jej decyzję, jednak najwyraźniej miało być całkowicie inaczej. Niczym na zawołanie, jedna z brwi Brazylijki uniosła się do góry, a ona sama założyła ręce na piersiach i zmarszczyła nos. Bardzo nie podobał jej się ton chłopaka, który wydawał się bardzo zaborczy. Przecież niczego sobie nie obiecywali, a on nie powinien rościć sobie jakichkolwiek praw do seksu z nią. Było fajnie, to prawda, jednak wszystko co fajne szybko się kończy i właśnie tak miało się stać w tym przypadku. - Rozumiem, że wolałbyś żeby się z Tobą cackała - powiedziała zdecydowanie, wręcz agresywnie. Czasem dziwiło ją to, że została umieszczona w domu Roweny, a nie w Gryffie, albowiem czasem zachowywała się lekkomyślnie i bywała arogancka, a jej samej wydawało się, że gryfońska odwaga własnie taka jest. Głupia i bezmyślna, a Devi często taka była. - Oh, Lysiu, kochanie, skarbeczku, wybacz mi, ale ohh, musimy przestać się pieprzyć, proszę wybacz mi - Ironizowała. Wydawało jej się, że wpadła w jakiś amok, a słowotok, który wydobywał się z jej ust, był wręcz nie do zatrzymania. W końcu wzięła głęboki wdech, przymknęła oczy i zaczęła liczyć do pięciu. Musiała się uspokoić, przecież nie chciała żeby chłopak zobaczył, że swoją wściekłością sprawił jej okropną przykrość. W końcu, już spokojnie odpowiedziała. - Nie powiem Ci kto to, właściwie to nie powinno Cię to nawet interesować. - Miała sobie za złe, że dała się ponieść emocjom. Po cichu miała nadzieje na to, że chłopak nie dostrzeże łez, które jak poczuła zaczęły napływać do oczu. Szybko zakryła twarz pomiędzy włosami i zwróciła ją w całkowicie inną stronę. Nie mogła pokazać jaka jest słaba, szczególnie że on najwyraźniej jej nie rozumiał.
- Ty jesteś głupia czy jebnięta? - zapytałem wprost. Przecież nie chodziło mi o to, żeby się ze mną cackała, chodziło mi o szczerość, a nie jakieś pieprzenie na temat przyjaźni - Powiedziałem Ci to względnie grzecznie jak na taką sytuację, a Ty na mnie naskoczyłaś. Oczekiwałaś, że pójdę po kwiaty i będę Ci życzyć wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia? Jej sarkazm, do niedawna tak przeze mnie lubiany, zwyczajnie mnie bolał, tak samo jak jej łzy - byłem jednak tak rozgoryczony że nie zamierzałem jej pocieszać i zwyczajnie udałem, że tego nie widzę. Czy to był szantaż emocjonalny? - Herrejävlar! - niemalże automatycznie przekląłem po szwedzku. W gniewie nie potrafiłem panować nad językiem, gdy emocje brały nade mną górę mieszałem angielski, ze szwedzkim i polskim. Angielskie bluzgi w ogóle mi nie wystarczały - szwedzkie i polskie były dużo bardziej dosadne. - Powiesz mi. - wykrzyczałem - Im później się dowiem tym gorzej dla kochasia. Mówiłem prawdę - gdyby powiedziała mi teraz byłbym w stanie oswoić się z tym gniewem i ignorować albo przynajmniej być wrednym dla tego faceta. Jednakże jeśli zamierzała mi nic nie mówić mogłem spotkać ich razem i nie zapanować nad furią. Czy naprawdę chciała, żeby stała im się krzywda? Byłem zaledwie ćwierć wilem stąd gniew harpii u mnie nie występował, jednakże moja furia bywała niewiele mniej dotkliwa. W gruncie rzeczy nie byłem złym człowiekiem i naprawdę nie chciałem się tak ostro reagować, ale panowanie nad emocjami było dla mnie czymś niewiarygodnie trudnym. W tym momencie moje rysy lekko się wyostrzyły, a oczy zaszły ciemną mgłą - tak, że Devi nie była w stanie rozróżnić moich niebieskich tęczówek od białek. Wciąż wyglądałem pięknie, ale to piękno było przerażające, okrutne.
Ostatnio zmieniony przez Lysander S. Zakrzewski dnia Wto 25 Kwi 2017 - 11:32, w całości zmieniany 1 raz
- Oczekiwałam, że nie będziesz na mnie darł japy, bo to Ci nic nie da i nie sprawi, że wyglądasz na straszniejszego. - powiedziała opanowana. Nie odpowiadała na pierwsze pytanie, a obelge puściła mimo uszu. W jej głowie to spotkanie wyglądało zgoła inaczej. Mogła się co prawda spodziewać, że chlopak zachowa się porywczo, jednak nie myślała, ze nagle zaczną się tu kłócić. A najgorsze było to, że nie wiedziała jak złagodzić konflikt. Duma nie pozwalała brunetce na przeprosiny, no i domyślić się można było, że chlopak kiedy zwróci na to uwagi i najzwyczajniej na świecie nie uwierzy w jej skruche. Po chwili uświadomiła sobie to czym mogłoby się skończyć spotkanie Lysia i Caluma. Nie myślała, że krukon będzie się o nią bić, ale gryfon był nieprzewidywalny. - Calum Dear, krukon, starszy. - westchnęła ciężko. Nie wiedziała co jeszcze może mu o nim powiedzieć, sama wiedziała niezbyt wiele o COLDzie, ale była nim zauroczona. Bo kochać to go nie kochała, tego była pewna.
W gruncie rzeczy załatwiła całą sprawę całkiem skutecznie - wkurwiła mnie, ale dopięła swego - nie miałem już ochoty utrzymywać z nią kontaktów. Calum Dear był moim rówieśnikiem, ale był na jednym roku z Devi - nie miałem pojęcia dlaczego. Był kuzynem mojej przyjaciółki - Fire i chociaż często kręcił się w okół Blaithin i Leo zazwyczaj zwyczajnie go ignorowałem. W moim mniemaniu był zwykłym, nieszkodliwym dziwakiem i na co dzień miałem go w dupie, a gdy już musiałem wymienić z nim kilka słów pozostawałem neutralny. Naprawdę nie spodziewałem się, że tego typu facet mógłby być dla mnie jakąś konkurencją. Ja pierdolę, ten pizduś Dear odbił mi dupę - miałem cholerną ochotę udusić gościa. Poczułem obrzydzenie wyobrażając sobie jego w jednoznacznej sytuacji z Devi - po chwili mimowolnie zacząłem się zastanawiać czy ten typ wiedział w ogóle co gdzie wsadzić. Gniew mnie opanowywał, furia biła się z realnym mną. Bałem się, cholernie się bałem, że nie dam rady, że rzucę się na Devi - a mimo wszystko nie chciałem tego. Wściekłość i obrzydzenie to jedno, ale przemoc wobec kobiety była w moim mniemaniu najgorszą zbrodnią. Może byłem piekielnym dupkiem, ale na pewno nie damskim bokserem. - Zejdź mi z oczu - krzyknąłem - Nie panuję nad sobą. Dziewczyna wciąż tam stała, a ja czułem jak furia mnie powoli opanowuje. Nie panowałem nad nią - to była ciemna strona mojego daru, przekleństwo otrzymane od najważniejsze kobiety w moim życiu. - Nie chcę Ci zrobić krzywdy, Devi, ale przecież wiesz, że czasem moc jest silniejsza ode mnie. - chciałem powiedzieć to spokojnie, tak by zrozumiała, że zależy mi na tym, żeby nie stała jej się krzywda, ale w furii wykrzyknąłem to zdanie jak najgorszą obelgę.
Nie wiedziała co ma ze sobą począć. Czuła się paskudnie i no właśnie. Tego drugiego uczucia nie potrafiła zidentyfikować. Było to coś pomiędzy żalem, wkurzeniem i obrzydzeniem. On traktował ja jak własność, a przecież na nic się nie umawiali. Devi nie podpisała żadnego cyrografu, w którym oddaje mu się całkowicie i obiecuje, ze tylko z nim będzie utrzymywać kontakty. Nie obiecywała mu tego, że już na zawsze będą się umawiać. Chodziło jej o to, by mieć wolną rękę i w przypadku, gdy pojawi się ktoś całkowicie nowy rozstać się w pokojowych warunkach. Ale najwyraźniej nie to jej było dane. Pozwoliła już nawet spływać spokojnie swoim łzom, nie chowała twarzy w włosy. Na koniec uśmiechnęła się tylko smutno. - W takim razie żegnaj - rzekła, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę zamku, by zaszyć się i zapłakać na śmierć.
Tego dnia wiał wiatr i co jakiś czas padał delikatny deszcz. Ludzie niechętnie wychodzili na zewnątrz, wyczekując z utęsknieniem lata. Co sprawiło, że akurat @Tequila I. M. Evermore nie pozostała w dormitorium, ucząc się na jakiś ważny egzamin i spokojnie spędzając czas? Zapewne tajemniczy list, który dostała. Anonimowy nadawca wysłał identyczny do @Victor O. I. Dear, a z charakteru jego pisma nie dało się nic wyczytać. Zadał w nim tylko jedno pytanie "Masz w sobie wystarczająco wiele odwagi, żeby przyjść na zrujnowany taras w Hogsmeade o piętnastej?". Najwyraźniej ta nutka tajemnicy wystarczyła, żeby dwójka uczniów wybrała się w to miejsce... Mogli spodziewać się wszystkiego. Na miejscu czekały dwa krzesła, stół, a na nim rozłożona duża plansza z pionkami. Obok zaś dwie fiolki i dwa cienkie notatniki. Theria.
Let's play a game!
Informacje:
Jest niebezpieczna, ale wy jesteście już duzi (i chcieliście niebezpieczną sesję) :3 Zasady - koniecznie przeczytajcie! Będę całą grę nadzorować, nie musicie zaczynać od razu, możecie najpierw porozmawiać, a dopiero potem zasiąść do stołu (ja rozpocznę grę). Obojętnie kto zaczyna pisać. Miłej gry i niewielkich obrażeń życzę Wszelkie pytania do Fire na pw lub gg.
Z Tequilą był taki problem, że jak już się w coś wkręciła, ciężko było ją odciągnąć do innego zajęcia. Tym bardziej w tak ponury, deszczowy dzień, który nie tylko prosił się, ale wręcz wymagał, by spędzić go w murach zamku z nosem w książce. Tak właśnie robiła Evermore, mając na uwadze, że po tych wszystkich przeprowadzkach jest w tyle z materiałem, co wychodziło na lekcjach. Była zdeterminowana, by to postanowienie dochować, a potem... Potem dostała jakiś tajemniczy list. Gdyby jego treść była jakaś milsza, gdyby zawierała jakieś zaproszenie, Tequila z czystym sumieniem by go podarła i zapomniała o głupim żarcie - bo kto by potraktował takie zaproszenie poważnie? Problem był taki, że anonimowy nadawca kwestionował w liście jej odwagę, a to już zmuszało ją do odzewu. Poza tym, intrygowała ją ta nutka tajemniczości i po prostu chciała wiedzieć, kto zadał sobie ten trud, by wywabić ją z dormitorium. I na jaki wzór powinna zrobić następną laleczkę voodoo, jeśli pod wpływem deszczu oklapną jej włosy. Tego dnia miała naprawdę ich dobry dzień. Kiedy pojawiła się na tarasie, nikogo nie było. Zmarszczyła brwi, czując się trochę oszukana przez tajemniczego żartownisia. Mimo to postanowiła jeszcze chwilę poczekać i dać mu - lub jej? - szansę. Opadła na jedno z krzesełek i dopiero wtedy przyjrzała się rozstawionej planszy do gry. Theria? Tequila słyszała o tej grze, ale nigdy nie miała przyjemności grać. Zmarszczyła brwi, biorąc do ręki jedną z pozostawionych fiolek i uważnie ją obejrzała. Miała wrażenie, że jeszcze kilka niespodzianek tego dnia na nią czeka...
Nie tylko z Tequilą był taki problem, również Victor fiksował na punkcie zajęcia, które go wciągnęło. Dzisiaj jednak nic takiego nie miał. Dlatego umierał na nudę od pięciu minut, co bardzo mu się nie podobało. Pogoda była beznadziejna, a wszyscy mieli w zwyczaju wtedy czytać książki lub się uczyć. To było najgorsze i wcale nie należało do zajęć, które by na chwilę dłużej zatrzymały Victora. Na szczęście los, albo przeznaczenie, jak kto woli, postanowiło temu zapobiec i uratować Dear'a od nudnych prac domowych. Dostał list. Dość intrygująca wiadomość spowodowała, że postanowił skorzystać z zaproszenia, a raczej rozwikłać tą zagadkę. Zresztą nie mógł odpuścić czegoś takiego tajemniczego, a praca domowa zdecydowanie mogła zaczekać. Zwłaszcza w tak ważnej sprawie. Zjawił się na miejscu, jak zwykle spóźniony, ale mówili coś o czasie? Chyba na tym papierku nic takiego nie pisało. Już nie pamiętał. Po chwili ujrzał jakąś dziewczyne. Może to ona postanowiła zakwestionować jego odwagę? Ekstra! - Cześć. To twoja sprawka? - Podszedł do Evermore i ukradkiem zerknął na planszę. - O jaki czad! Theria. - Victor też w to nie grał, ale bardzo chciał.
Naprawdę niełatwo jej się żyło w świecie ludzi spóźnialskich, bo wychodziło na to, że zazwyczaj ona musiała czekać. Na szczęście już dawno przestało ją to irytować, a nawet sama czasem wychodziła naprzeciw ludziom i specjalnie przychodziła trochę później, żeby nie wywoływać dyskomfortu swoim okazjonalnym pedantyzmem. Takim była dobrym człowiekiem! Poza tym, chłopak, który dołączył do niej parę minut później, całkowicie ujął ją swoim entuzjazmem, więc było mu wybaczone. - Cześć, cześć - przywitała się z szerokim uśmiechem na ustach. Ani trochę nie kojarzyła chłopaka, ale Tequila wciąż była zbyt krótko w Hogwarcie, by zapamiętać wszystkie twarze. - Niestety nie, też jestem tu tylko pionkiem - zażartowała tematycznie. Najwyraźniej mieli jakiegoś wspólnego znajomego, który stwierdził, że za nudno im było w życiach. - Ale na twoim miejscu, aż tak bym się nie cieszyła. Zamierzam cię doszczętnie zniszczyć, kochany. Jeśli oczywiście podejmiesz wyzwanie, a nie będę cię winić jeśli stchórzysz. - Wzruszyła ramionami i puściła mu oczko z rozbawieniem. Co prawda Theria nie należała do gier najbezpieczniejszych i pewnie Tequila powinna się najpierw zastanowić, czy w ogóle warto nadstawiać karku. Ale często te ważne decyzje podejmowała właśnie spontanicznie. Skoro już tu byli, szkoda byłoby nie wykorzystać okazji na rozrywkę przyprawiającą o prawdziwy dreszczyk emocji.
Victor nie był typem pedanta, wręcz przeciwnie. Miał taki bałagan, że nie nadążał ze sprzątaniem. Całkowite przeciwieństwo stojącej przed nim dziewczyny. Chociaż kto wie, może mieli ze sobą więcej wspólnego niż ktokolwiek mógł przypuszczać? Chłopakowi brakowało punktualności to na pewno. Zawsze się spóźniał i to zazwyczaj nie specjalnie. Miał chyba jakiegoś pecha. O tak! Victor nie był jednym z tych ponurych ślizgonów. On kochał ludzi, miał w sobie więcej odwagi niż nie jeden z domu lwa, ale Victor należał do domu Salazara Slytherina. Może dopuszczono się jakiejś pomyłki? Oczywiście to było niemożliwe, ale spekulacje na ten temat nie dawały spokoju postronnym obserwatorom. Tequila zaprzeczyła, żeby maczała palce w tym całym zajściu, co tylko bardziej zainteresowało ciekawskiego Dear'a. - Przekonajmy się. - Odpowiedział na jej zaczepkę i zmrużył oczy, jakby analizował swoją przeciwniczkę. Kochany? Już mu się podobała ta dziewczyna. - Skoro jesteśmy na "kochanie" to żeby sprawy nie zaszły zbyt daleko jestem Victor. - Zażartował i podszedł do krzesła, wysunął je z pod stołu. - Wyzwanie przyjęte. Proszę usiąść kochana. - Nadal grał w grę, którą rozpoczęła dziewczyna. Kiedy usiadła, zajął swoje miejsce na przeciwko niej. Jeśli jednak tego nie zamierzała zrobić Victor nie ruszy się z miejsca.
Starała się nie oceniać ludzi po stwarzanych pozorach, ale to było naturalne, że poddawała Victora pewnej analizie. Gesty, słowa, stosunek do siebie i innych ludzi - Evermore naprawdę zwracała na takie rzeczy uwagę, chcąc wiedzieć z jakim typem człowieka się zadaje. Tequila nie przywiązywała się do ludzi, więc ogromne rozczarowania jej nie dotyczyły. Nie lubiła jednak tracić czasu na osoby tego nie warte. Na szczęście Victor zapowiadał się dosyć pozytywnie. - Zbyt daleko? Oj nie, chyba wymiękasz nim wyszliśmy ze strefy komfortu. - Zacmokała z udawanym rozczarowaniem. Tequila cieszyła się, że trafiła na chłopaka, który potrafił podchwycić żart, bo słyszała, że nie wszyscy z domu węża znają takie pojęcie jak "poczucie humoru". - Ale dobrze, możesz mi więc mówić Tea - przedstawiła się wreszcie zdrobnieniem. Gryfonka nigdy nie przepadała za swoim pełnym imieniem. No bo proszę, gdyby to nie ona była posiadaczką tego imienia, pewnie nie dawałaby spokoju takiej osobie żartami o alkoholach. Więc nie winiła ludzi, że to robią. Przewróciła oczami na ten pokaz gentlemaństwa, który w gruncie rzeczy miał jej udowodnić, że nie ona rozdawała te przysłowiowe karty. Nie chciała się jednak o to spierać - ba, nawet z przerysowaniem wykonała wdzięczne dygnięcie, zanim zajęła miejsce. - Możesz rzucać pierwszy - przyzwoliła mu, jakby szła na jakieś ustępstwo. Prawda była taka, że nie chciała się kompromitować jako pierwsza - wiadomo, pierwszy rzut, pierwsze emocje, była gotowa oddać to Victorowi.
Victor chyba nie umiał oceniać ludzi. Do każdego kogo spotkał podchodził pełen zaraźliwego lub irytującego (co niektórych) optymizmu. Dear szczególnie uwielbiał towarzystwo kobiet niezależnie od wieku. Nie tylko, że był dorosłym, heteroseksualnym mężczyzną, ale również dlatego, że były one fascynujące pod każdym względem ich jestestwa. - Wymiękam? - Zasmial się na odpowiedź dziewczyny, a kiedy zamierzał, aby wstać zwrócił uwagę na imię, którym się przedstawiła. - Void. Mów mi Void. - Również postanowił użyć skrótu, zastanawiając się od jakiego imienia może być skrót "Tea". - Powinienem ustąpić pierwszeństwa. - Odparł na prośbę Evermore, aby zaczynał pierwszy. Sam nie za bardzo wiedział o co w tym wszystkim chodzi, ale to tylko sprawiało, że wręcz rwał się, żeby zacząć pierwszy. - Ale skoro nalegasz. - Uśmiechnął się i wykonał rzut. Gra się rozpoczęła. Kiedy kostki zatrzymały się, Victor wpatrywał się w pionek, który przesunął się na pole 12, a następnie przeczytał: - „GDYBY WSZYSTKIE MAŁPY POTRAFIŁY SIĘ NUDZIĆ, ZOSTAŁYBY LUDŹMI.”- Spojrzał wymownie na Tequile. Nie miał pojęcia o co mogło chodzić. Zaczął się rozglądać. Miało się coś dziać? Właśnie teraz... Nie wiadomo skąd dostał w twarz eliksirem bujnego owłosienia. Niespodziewanie jego ciało pokryły włosy. Mnóstwo włosów. - Ochyda. - Starał się odgarnąć je z twarzy, ale było to niemal niemożliwe, a żadne zaklęcie nie działało. Jaki pech! I to w dodatku na samym początku. - Teraz nasza strefa komfortu na pewno nie zostanie przekroczona. - Zażartował, mimo stanu w którym się znajdował.
- Taki trochę degradujący ten twój skrót. - zauważyła, odnosząc się oczywiście do znaczenia tego słowa. Skądkolwiek się wziął - Victor a Void? - najwyraźniej trafiał do chłopaka. No i nie brzmiał wcale tak źle. Pierwszy rzut chłopaka był po prostu... niesprawiedliwie dobry! Ona w losowaniach nigdy nie miała takiego szczęścia, żeby wyrzucać jednocześnie dwie szóstki. Z zainteresowaniem obserwowała wydarzenia będące następstwem rzutu. Kiedy na ciele jej towarzysza zaczęły bujnie rosnąć włosy, aż zasłoniła sobie usta ręką, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Drobny chichot i tak jej się wyrwał. - Och. No nie wiem. Muszę jeszcze zdecydować, czy to na pewno gorsze niż twoja naturalna uroda - zażartowała złośliwie. Biedny chłopak - jej przeszkadzało kilka niepotrzebnych włosków tworzących brwi. - No dobra, teraz ja. Mogła się spodziewać tego, że szczęście nie dopisze jej tak jak Victorowi. Jej pionek poruszył się zaledwie na mierne trzecie pole. Właściwie, Tequila była zdziwiona, że tak daleko! W końcu to było o jedno więcej niż zakładało minimum. - „Smutek jak deszcz - spada na każdego, jednego poczęstuje mżawką innego ulewą.” - Oho, jakby mieli jeszcze za mało deszczu. Tequila nie zdążyła nawet zareagować, kiedy z nieba zaczęły spadać ogromne, a w dodatku zimne krople wody. Wzdrygnęła się, machinalnie otwierając usta, żeby rzucić jakimś zaklęciem... ale nie pamiętała żadnego powstrzymującego wodę. I nawet nie miała szansy się zastanowić - deszcz padał tak intensywnie, że po dosłownie trzech sekundach, które miała na przeciwdziałanie, woda zaczęła zalewać jej nos i usta, tak że kiedy Evermore próbowała nabrać powietrza, zaczęła się krztusić. To z kolei, jak w efekcie domino, spowodowało łzawienie oczu i rozpaczliwe, wręcz paniczne ruchy rękami, które nic nie dawały. Tequila miała wrażenie jakby tonęła, pomimo że gdzieś daleko, daleko w świadomości wiedziała, że to niemożliwe. Odczucie było jednak zbyt realne, zbyt przerażające. Wiedziała, że długo już nie wytrzyma, może kilka sekund? Może nawet nie... I właśnie w tym momencie deszcz ustał, tak nagle jak się pojawił, pozostawiając po sobie tylko przemoczone ubrania i szok odmalowany na twarzy Tei. Gryfonka wzięła płytki oddech, starając się uspokoić - sama tego nie widziała, ale jej dłonie wyraźnie drżały. -Sil... Silverto - mruknęła cicho, chcąc chociaż trochę się osuszyć. Zaklęcie jednak nie zadziałało. Tequila nie wiedziała, czy to dalszy skutek wylosowanego pola, czy też jej własny brak umiejętności czarodziejskich w tym momencie. Liczyła jednak na to pierwsze, bo akurat ten czar był tak prosty, że pewnie leżał w zakresie pierwszoklasistów. Zaplotła ręce na piersi, skinieniem głowy dając znać Victorowi, że może rzucać. Jakoś tak straciła nastrój do żartów.
Chłopak czuł się, jak małpa. Zapewne przypominał nie jedną, ale co tam małpy, za pewne lepiej wyglądały niż on teraz. Już nie chodziło o to! Te włosy, które porastały niemal całe jego ciało, były takie niekomfortowe. - To od Victor Octavius Ian Dear. - Odsłonił włosy z twarzy, a właściwie spróbował. Miał nadzieje, że brzmiał nadal, jak on i dało się go zrozumieć. Nie miał pojęcia czy dwie szóstki na kostkach można było zaliczyć do dobrego rzutu. Mimo, że jego pionek był dalej od pionka gryffonki to wydarzenie, którego obecnie doświadczał (i mało tak być do końca ukończenia gry) niekoniecznie należało to przyjemnych, aczkolwiek do zabawnych najwidoczniej tak. - Mów co chcesz, ja wole swoją naturalną urodę. - Odparł na złośliwy żart Evermore. Po chwili zaczął wydawać dźwięk małpy. - Wolałabyś mieć w łóżku takiego pawiana. - Zaśmiał się i skończył swoje wygłupy, a następnie obserwował kostki rzucone przez Tea. - A propo skrótów Tea to od herbaty? - Teraz on pozwolił sobie na uszczypliwy komentarz, ale to chyba lepsze niż porównanie osoby do alkoholu. Niespodziewanie ni stąd, ni zowąd zaczął padać deszcz. Victor czuł się taki ciężki i mokry, jak jakiś kundel. Na szczęście nic mu nie było, zwłaszcza, że to zdanie tyczyło się dziewczyny. Tequila tonęła. Właściwie nie miał pojęcia co się działo z Evermore, ale gryffonka nie wyglądała dobrze. Deszcz ustał. Ubrania przemoczone, a na jej twarzy Victor dostrzegł szok. - Wszystko okey? - Zapytał niepewnie. Zmartwił się i to nie na żarty, jeśli już takie coś spotyka ich na początku to co jest dalej. - Jesteś pewne, że chcesz grać dalej? - Padło kolejne pytanie, aczkolwiek ślizgon starał się tylko upewnić. Musieli grać dalej. On musiał, żeby te małpie włosy z niego znikły. Wziął kości do rąk i rzucił. Toczyły się, aż zatrzymały się wskazując oczka, które mówiły... - "Starość zamiast jutra posiada wczoraj." - Nim zdążył przeczytać znowu dostał w twarz eliksirem i to jeszcze gorszym od tego eliksiru bujnego owłosienia. - Cholera! - Zdążył jeszcze krzyknąć, ale nie zdążył nic zrobić, aby to zatrzymać. Teraz wyglądał nie tylko, jakby nie golił się od urodzenia, ale również był stary. Tak stary, że coś go w krzyżu łupało. - Beeeezzz koomentarza. - Ledwo co wydukał. Czuł się taki zmęczony i obolały. Jak to mówią starość nie radość.
Już od dawna się zbierała aby porozmawiać z Lucasem. Bała się tej rozmowy jednak dłużej nie mogła zwlekać. Musiała mu wszystko powiedzieć co się wydarzyło w ostatnich kilku miesiącach i... Sama do końca nie wiedziała co dalej. Było to dla niej wielką niewiadomą. Przyszła w umówione miejsce jak się okazało pierwsza. Może to lepiej, będzie miała więcej czasu na pozbieranie myśli i uspokojenie skołatanych nerwów. Serce waliło jej jak jeszcze nigdy, no może za wyjątkiem tego dnia kiedy chłopak się jej oświadczył. Ale to było tak dawno. Spojrzała na palec gdzie powinien widnieć pierścionek jednak nie było go tam. Pod wpływem impulsu wyrzuciła go stojąc na balkonie w pokoju. Grecja. Nie było szans aby pojechała do niej i zaczęła go szukać. Przepadł i musiała się z tym pogodzić. Miała nadzieję, że Lucas ją zrozumie. W końcu zawsze rozumiał, prawda? Wiatr zawiał mocniej przez co dziewczyna musiała szczelniej szalem który miała na sobie. Bo niby po co komu kurtka w taką pogodę? Pewnie zabrałaby ją, gdyby tak bardzo się nie śpieszyła. Aiden skończył zajęcia kilka minut przed siedemnastą i bała się, że się spóźni więc zgarnęła jedynie szal. I faktycznie, spóźniła się. Mimo to Lucasa również nie było. Może nie przyjdzie? Nie, na pewno się zjawi. Usiadła na zniszczonej, kamiennej barierce i czekała na chłopaka.