Stosunkowo daleko na zachód od Hogsmeade, na skraju niewielkiego lasu, znajduje się ten stary element architektury. Nikt z miejscowych, poza kilkoma wyjątkami (każdy ma nieco ponad dziewięćdziesiąt lat) nie ma pojęcia, czego ów taras był częścią. Gdy zaś zdoła się cokolwiek wyciągnąć od nielicznych pryków, będzie się wiedziało, iż w czasach nadzwyczaj zamierzchłych stał tu ogromny pałac. Teraz ostał się jedynie kamienny relikt z mugolopodobnym fragmentem ogrodzenia, aby jeszcze mocniej zniechęcić zagubionych spacerowiczów od szperania w okolicy. Chodzą plotki, że znajdują się tu jedne z najwymyślniejszych skrytek, jakie byli w stanie stworzyć uczniowie Hogwartu.
Autor
Wiadomość
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Teoria Brooks nie była pozbawiona sensu, jednak gdyby do podobnych wniosków doszła Oli - o ile jeszcze tego nie zrobiła - to nie byłaby taka pewna, że zwykła ognista może w tym przypadku zjednać chłopaków. Lepiej niż ktokolwiek inny znała zdanie Boyda na temat Solberga, a jednocześnie wiedział jak uparty potrafi być starszy Callahan; jeśli on sam tego nie chciał, to nikt nie był w stanie zmienić jego zdania - a to na temat jej przyjaciela miał już wyrobione. Poniekąd brak otwartości ze strony Maxa męczył ją, niemniej naturalnym dla niej było by nie naciskać na niego. Człowiek pod wpływem nacisku zamyka się jeszcze bardziej, była tego bardziej niż świadoma. Westchnęła cicho do własnych myśli - w ostatnim czasie niezmiennie tworzyły plątaninę. Nie umiała poradzić sobie z dręczącymi ją wyrzutami sumienia, czego obraz nieco nieświadomie prezentowała przed brunetem. Słysząc jego odpowiedź uśmiechnęła się smutno, kąciki malinowych ust drgnęły delikatnie ku górze, by następnie opaść. - Pocałowałam cię, kiedy byłeś w związku z Mią, dlaczego mi o tym nie powiesiłeś? - zapytała, kierując na sylwetkę chłopaka niebieskie tęczówki. Mimowolnie zacisnęła dłonie w piąstki - Wiedziałeś, że nie pamiętam, ale ty pamiętałeś - głos brunetki brzmiał oskarżycielsko i szorstko, jednak nie potrafiła pozbyć się z niego tej goryczy, która od jakiegoś czasu zalewała drobne ciało. Dlaczego podejmowała tak okropne decyzje? Między nimi wciąż dochodziło do nieprzyjemnych zdarzeń, które zaczęły odbijać się również na innych, a ona czuła, że nie tak powinno być. Kiedy przekroczyła tą granicę, w której zatraciła swoją moralność? - Nie, ale wiem, że Ślizgoni przegrali z kretesem, co się właściwie wydarzyło? - zapytała, nie będąc świadomą, że to Max poniekąd był przyczyną przegranej jego drużyny. W odpowiedzi na pytanie chłopaka wyciągnęła różdżkę, roztaczając wokół siebie czar, dzięki któremu posadzka na której usiadła dawała przyjemne ciepło. Swój wyczyn skwitowała szerokim uśmiechem, dając Maxowi do zrozumienia, że w zaklęciach wcale taka koszmarna nie jest; na pewno radziła sobie z nimi lepiej niż z eliksirami. - W zasadzie nie jest tak źle? - odpowiedziała, choć brzmiało to bardziej jak pytanie. Nie była do końca przekonana do pomysłu kadry szkoły, niemniej nie taki diabeł straszny. - Chyba bardziej upierdliwe były niuchacze i chochliki. - stwierdziła chwilę później, krzywiąc się na samo wspomnienie tych istot. Na szczęście obecnie sytuacja wydawała się na tyle opanowana, że pomiędzy murami Hogwartu można było się bezpiecznie przemieszczać bez narażania życia. - Słyszałam, że z okazji Halloween ma być organizowany w szkole bal, wybierasz się? - zapytała, coraz bardziej zagłębiając się w neutralne tematy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał zamiaru latać za Boydem i błagać o przyjaźń. Szczególnie teraz, gdy potrzebował ujścia swoich emocji, ktoś komu zawsze można było wyjebać, był naprawdę wartościowym nabytkiem w gronie znajomych ślizgona. Pić zawsze miał z kim, ale nie każdemu mógł po prostu przypierdolić. Boyd był tutaj jedyny w swoim rodzaju. Westchnął, gdy Olivia wspomniała o tamtym wydarzeniu. Sam nie był z siebie zbyt dumny. -Właśnie dlatego. Wiedziałem, że jak się dowiesz, będziesz o tym rozmyślać, co kompletnie nie ma sensu. Stało się i nic na to nie poradzimy, a z Mią i tak bym się rozstał. - Powiedział szczerze, powstrzymując się przed wzruszeniem ramionami. Sam już dawno pogodził się z wieloma rzeczami, które działy się w te wakacje. Nie był najlepszym, ani tym bardziej najwierniejszym chłopakiem dla gryfonki. Nawet jeżeli Oli by go nie pocałowała, wciąż była przecież jeszcze kwestia wypadu do baru. -Sam nie wiem. Usłyszałem gwizdek, próbowałem znokautować ścigającego tłuczkiem, a minutę później Morgan już trzymała w dłoni znicza. To był najszybszy mecz jaki widziałem. - Po krótce streścił jej przebieg spotkania, a przynajmniej to, co sam o nim wiedział bo przecież nie rozglądał się zbytnio, co robią inni. Bardziej skupiał się na tłuczku. Widać Oli była w zaklęciach lepsza od swojego brata i potrafiła o siebie zadbać. Skinął głową na ten widok i odpalił drugiego papierosa. Czuł, jak zimny wiatr muska jego twarz, a delikatna mżawka sprawia, że jego włosy robiły się wilgotne. -No proszę, jesteśmy lepsi od chochlików, takiego komplementu jeszcze nie dostałem. - Zaśmiał się na to cudowne porównanie. Musiał jednak przyznać jej rację, to co działo się podczas inwazji szkodników w zamku było okropnie męczące i irytujące. -Brooks złożyła mi propozycję nie do odrzucenia, więc się przejdę. Poza tym wiesz, że nie odpuszczę okazji do imprezy. - Prawie wszystko mieli już gotowe. Eliksiry czekały na użycie, a kostiumy był w takcie przygotowań. Zdecydowanie bardziej podobało mu się Halloween w zamku niż to, które pamiętał za dzieciaka. Magia dodawała temu świętu wiele uroku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Gdyby Oli znała podejście Maxa do znajomości z Boydem zapewne nie byłaby pocieszona; rozumiała ich wzajemną niechęć do siebie, której głównym powodem była ona sama, niemniej nie sądziła, że jej przyjaciel w jakikolwiek sposób będzie czerpał przyjemność z okazji do bitki ze starszym Callahanem. Czuła, że poruszanie tematu ich pocałunku, który miał miejsce, kiedy Ślizgon oficjalnie był w związku z Mią - jej przyjaciółką nie będzie łatwa, jednak skoro już pamiętała, to chciała o tym porozmawiać. Nie potrafiła zamieść tego pod dywan, zignorować ponieważ wyrzuty sumienia sprawiały, że nie umiała nawet spojrzeć na siebie w lustrze. - Stało,ale nie powinno się stać! - odpowiedziała podnosząc niepotrzebnie głos. Ukryła twarz w dłoniach załamana własnym postępowaniem; chciałaby za to wszystko obwiniać Maxa, jednak prawda była taka, że to ona w tym wszystkim ponosiła największą odpowiedzialność. Nie radziła sobie z uczuciami którymi darzyła chłopaka, ale co miałaby zrobić? - Nie masz pewności, że rozstałbyś się z Mią - dodała pewna swoich słów, choć tak naprawdę nie wiedziała, jak Max podchodził do tego związku; w ustach Marcello ich znajomość brzmiała niczym książkowy romans. - W takim razie nie popisałeś się, Solberg - stwierdziła z rozbawieniem kręcąc głową, przez co okulary, które dziś wyjątkowo spoczywały jej na nosie, osunęły się lekko; poprawiła je. - Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby był to pierwszy komplement który słyszy w życiu - zaśmiała się, nie mogąc darować sobie tego niegroźnego przytyku w stosunku do chłopaka. Wątpliwie że miała rację, wszakże nie raz słyszała, jak wiele dziewczyn wręcz rozpływa się nad osobą Maxa, ciekawe na jak wiele z nich chłopak ostatecznie zwrócił uwagę? Słysząc odpowiedź dotyczącą balu, posmutniała lekko, choć nie dała tego po sobie poznać, maskując niechciane uczucie uśmiechem. - Tak, ty i impreza to prawie jedność - rzuciła żartobliwie, ponosząc się z miejsca. Deszcz zaczynał coraz bardziej siąpić, a powietrze zaczynało robić się nieprzyjemnie chłodne, wywołując na policzkach Gryfonki czerwone plamy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby nie Olivia, jego relacja z Boydem zapewne wciąż byłaby przyjacielsko-neutralna. Mimo to jakoś nie ubolewał nad tym faktem. Przynajmniej wiedział do kogo iść, jak potrzebował dać upust swoim emocjom. Chociaż Lucas pewnie by mu za to najebał do łba. Sam osobiście nie widział potrzeby poruszania teraz tego tematu, ale nie miał zamiaru się wycofywać, jeżeli gryfonka taką potrzebę czuła. Mógł spróbować nieco ją uspokoić, chociaż nie miał pewności, że mu się to uda. -No nie powinno, masz rację. Co nie zmienia faktu, że teraz i tak nic z tym już nie zrobimy. - Powiedział szczerze. Nie ukrywał, że tamten pocałunek był przyjemny, chociaż wiedział, jak bardzo było to wtedy niestosowne. Od wakacji popełnił zbyt wiele błędów, a ten był jednym z nich. -Mam. Chociaż w tym jednym temacie mogę mieć pewność. - Związek z Mią nie był czymś, czego by żałował, ale gdzieś głęboko czuł, że prędzej czy później się skończy. Nie był w stanie dać dziewczynie tego, czego potrzebowała i przede wszystkim nie potrafił wyzbyć się swojego starego stylu życia na tyle, by zostać jej całkowicie wiernym. -To prawda. Muszę wrócić do mocniejszych treningów, bo zaraz zapomnę jak się trzyma pałkę. - Odwzajemnił śmiech, chociaż naprawdę był zdeterminowany wyciskać z siebie siódme poty przed kolejnym meczem. Miał zamiar męczyć Julkę, Lucasa i Darrena tak długo, aż nie będzie w stanie posyłać tłuczka w przeciwnika przez sen. -O i tu się mylisz! Ostatnio na zajęciach zostałem skomplementowany mianem "pizdoustego". - Ponownie się zaśmiał na wspomnienie lekcji u Ezry, gdy nieznajoma krukonka próbowała go obrazić i wpadła na tak piękne określenie. -Zdziwię Cię, ale ostatnio coraz mniej. Ale wiesz, halloween to halloween, można się trochę powygłupiać, przebrać i pobawić incognito. - Co prawda wyjście na przyjęcie z Julką mogło skończyć się na wszelkie sposoby, ale miał nadzieję, że przy nauczycielach nie będą szaleć tak, jak chociażby w Soton, gdzie zwolnili prawie wszystkie hamulce upijając się bez pamięci.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia w myślach wciąż oddalała temat ich pocałunku, jednak jak długo mogła walczyć z wyrzutami sumienia? Od zawsze należała do osób, które przyznają się do swoich błędów, a innym mianem nie można było określić tego, co wydarzyło się między nimi. Może i słowa Maxa trochę ją uspokoiły, wszakże nie widział on tak naprawdę przyszłości jeśli chodziło o jego związek z Mią, dodatkowo faktem było, że to się już wydarzyło, nie byli w stanie zmienić przeszłości, ale czy wynieśli z tego jakieś wnioski? Olivia na pewno nie zamierzała więcej tykać alkoholu, a Solberg? W jego życiu chyba za wiele to nie zmieniło, tylko uświadomiło im, że oboje mieli do siebie słabość i oboje próbowali się jej jakoś przeciwstawić - każde na swój sposób. - Dobrze, ufam ci - powiedziała, po raz pierwszy wobec kogoś używając tych słów. Być może Ślizgon nie do końca świadom był znaczenia tych słów, jednak dla dziewczyny oznaczały wiele więcej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Nie miała pojęcie, że i za jego słowami ukryte było drugie dno. - Pomogłabym ci, ale… latanie nie jest moją ulubioną dyscypliną sportową - zaśmiała się, przypominając sobie jak podczas ferii wraz z dwiema innymi dziewczynami utknęła w gondoli zawieszonej na znacznej wysokości - to było najgorsze przeżycie w życiu Gryfonki. Zaśmiała się kręcąc przy tym głową na odpowiedź chłopaka będącą zaprzeczeniem jej słów. - Nie wiem w jakim kontekście zostało użyte to określenie, ale tak, zdecydowanie brzmi lepiej niż chochlik - stwierdziła, zaczesując do tyłu włosy, które podmuch wiatru zarzucił jej na twarz. Tak naprawdę liczyła, że to ona jako osoba towarzysząca zostanie zaproszona przez Maxa, choć w zasadzie powinna przyzwyczaić się do jego braku stałości. Na jego komentarz odpowiedziała jedynie uśmiechem, gdyż sama nie zamierzała brać w tym przedsięwzięciu udziału, chyba, że narzuci jej to kadra szkoły, w końcu była prefektem. - Będę się już zbierała, umówiłam się z Odey - oznajmiła kilka sekund później, idąc w kierunku zejścia - Do zobaczenia, Max - dodała, by zaraz zniknąć za zakrętem.
Zt x2 +
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Musiała przyznać, że kompletnie nie wiedziała, czego powinna się spodziewać po tym spotkaniu. Od jej ostatniej konfrontacji z Eskilem i Hunterem minęło już kilka dni. W tym czasie myślała naprawdę wiele. Próbowała poukładać sobie to wszystko w głowie, choć zadanie wcale do łatwych nie należało. Kompletnie nie była w stanie wyobrazić sobie Huntera i Eskila razem, a mimo to wciąż nie mogła przestać o tym myśleć. Cała sytuacja wydawała jej się być przynajmniej absurdalna, jednak nie mogła tego zostawić w taki sposób. Obaj byli dla niej niezwykle ważnymi osobami. Każdy się liczył i nie wyobrażała sobie, aby nagle miało ich zabraknąć w jej popapranym życiu. To po prostu nierealne i już. Więc musiała chociaż spróbować naprawić to, co się wydarzyło, z pełną świadomością, że to nie będzie łatwe zadanie. Ale od czegoś należało zacząć, prawda? Umówiła się z Eskilem i zadbała o to, aby stawić się na miejscu przed nim. Pogoda dopisywała, ale sama Robin miała nieco grobową minę, kiedy przysiadła na kamiennym murku, który okalał w znacznej części zrujnowany taras. Sama nigdy wcześniej tutaj nie była. Nie miała okazji zwiedzić tego miejsca. No cóż, teraz nadarzyła się idealna. Jeśli rozmowa nie pójdzie po jej myśli, to po prostu z rozpaczy rzuci się w przepaść za tarasem, która miała nie więcej niż trzy metry. Idealny scenariusz śmierci, nie ma co... Stresowała się, chociaż nie chciała dać po sobie tego poznać. Nerwowo obracała w dłoni różdżkę, patrząc w dalej ciekawa, z której strony przyjdzie Eskil. Machała sobie nogami w nad ziemią, bo jakoś nie potrafiła zatrzymać ich w jednym miejscu. Co chwila zerkała na biały karton obok niej, jakby przynajmniej ktoś miał jej go ukraść. Nie wiedziała, czy Eskil będzie głodny, czy nie, ale sama ostatnio pokochała babeczki i żarła je na potęgę w zatrważających ilościach. Przynajmniej tyle dobrego, że od nich nie tyła... Tak więc pudełko takich oto wspaniałości, stało obok niej i czekało na stosowny moment na pożarcie. A ten jeszcze nie nadszedł. Tak samo jak i nie widziała jeszcze w okolicy Ślizgona.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Spóźnił się z prostej przyczyny. Przed spotkaniem musiał zadbać o to, aby nie było po nim widać ani nerwów ani złości ukierunkowanej niestety na Robin. Nikt nie lubi na powitanie być o coś oskarżany albo stawiany przed cudzą złością. Szedł powoli i układał sobie wszystko w głowie bo w końcu pierwszy raz od bodajże dwóch miesięcy wiedział co się dzieje. Przestał być już zagubiony, dodał sobie dwa do dwóch, zrozumiał czego tak naprawdę chce i z ogromnym trudem to zaakceptował. Niestety było za późno już na szczęśliwe zakończenie całej tej sytuacji. Spięty. Był wyraźnie spięty i nie miał w sobie ani krztyny dobrego humoru, zmęczony już udawaniem, że jest wesoły i beztroski. Człapał na taras, psiocząc pod nosem na jego wysokość, a co za tym idzie na chłód, który wzmagał się im bliżej był nieba. Dostrzegł jej wąskie plecy i rozpuszczone jasne włosy, rozwiewane swobodnie na wietrze i mimowolnie coś mu się skręciło w żołądku na myśl jak szalenie jest dla niego ważna i jak bardzo, ale to bardzo nie może chcieć niczego więcej, bo klamka już zapadła. Musiał zapamiętać gdzie jest jego miejsce i nie mącić, nie psuć, nie niszczyć. Tak będzie najlepiej, mimo że empatia nie była mocną stroną wilowatego. Wyciągnął ręce z kieszeni i usiadł na ławce obok Robin jak gdyby nigdy nic. Rzucił jedynie okiem na jej profil oraz paczuszkę, której oczywiście nie zgniótł. - Siema. - przywitał się z lekkim opóźnieniem. Oparł nadgarstki o swoje uda i zmusił się, by palce były rozluźnione i nie zwijały się w pięść. Kołnierzyk dżinsowej kurtki zasłaniał jego kark, a spod ślizgońskiej czapki standardowo wystawały przydługie włosy, które obiecała dorwać i poodcinać wbrew jego woli. Niezbyt zaciekawiony zerkał na widoki rozpościerające się z tego zapuszczonego i okropnego tarasu. Robin upiększała to miejsce. - Mam rozumieć, że dalej chcesz mnie widzieć? - odezwał się po chwili milczenia jednak nie patrzył w jej czekoladowe oczy, aby nie poczuć złości, która go drażniła. Nigdy nie było czasu na okazywanie aktualnych uczuć i emocji, bo nie były adekwatne do sytuacji. Przecież mogła spotkać się z nim tutaj, aby powiedzieć dobitnie, że nie zniesie prawdy i nie życzy sobie jego towarzystwa. Nie wierzył, że byłaby do tego zdolna skoro on, pomimo swojej złości, w jakiś sposób za nią tęsknił przez te parę dni. Ta myśl była ciężka, bo okazywało się, że nie wyobraża sobie życia bez udziału Robin.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Czas w jej odczuciu wlókł się w niemiłosierny sposób, kiedy czekała na pojawienie się Eskila. Niby się jeszcze nie spóźniał, ale im dłużej go nie było, tym bardziej ogarniał ją stres i nic nie mogła na to poradzić. Próbowała zajmować myśli w jakikolwiek sposób, dlatego kiedy wypatrzyła w trawie jakiegoś robala, to uporczywie zaczęła się mu przyglądać. Starała się rozpoznać, co to za zwierzę, jednak przecież z opieki nad magicznymi stworzeniami była naprawdę, naprawdę kiepska. Dlatego to konkretne stworzonko nazwała sobie w myślach „Robalem dwugłowym”, bo faktycznie, do małego ciałka zostały przyczepione dwie głowy i sześć nóg. Może Eskil mógłby wiedzieć, co to jest… Wtedy też zobaczyła, że zbliżał się. Dyskretnie zerknęła na zegarek umieszczony na lewym nadgarstku, aby upewnić się, ile czasu minęło. Przez przypadek dostrzegła wystające blizny, które już na zawsze miały połączyć ją z półwilem. Dziwna gula, którą czuła w gardle od dłuższego czasu, nieco zelżała. Nie odzywała się, kiedy i on się nie odzywał, sadowiąc swoje cztery litery obok niej na zajętej ławce. Przyglądała się mu bez większego skrępowania, od razu zauważając, że faktycznie zarósł w ostatnim czasie. Dziwne, ale poprzednim razem nie rzuciło się jej to tak bardzo w oczy. – Powinieneś się ostrzyc – oznajmiła, zamiast standardowego „cześć”, czy czegokolwiek w tym rodzaju. Przekręciła się na ławce tak, aby bardziej znajdować się tułowiem w jego kierunku. Odgarnęła kosmyk jasnych włosów za ucho, bo wiatr je rozsypał w nieładzie na jej plecach. Prychnęła, słysząc jego kolejne słowa. Zmarszczyła delikatnie brwi, dalej patrząc w jego stronę. Im dalej szła ta rozmowa, tym bardziej się rozluźniała. – Jasne, że chcę cię dalej widzieć, co ci wpadło do głowy, że niby nie chcę? – zapytała, naprawdę się nad tym zastanawiając. Zjebali, owszem to nie podlegało dyskusji. Ale w końcu, każdy z nich był tylko człowiekiem. A ona nie wyobrażała sobie życia bez Eskila czy bez Huntera. Sięgnęła w stronę pudełka, które znajdowało się między nimi i otworzyła je. Oczom Eskila mogły ukazać się babeczki. Robin podniosła pudełko i potrząsnęła nim delikatnie, podsuwając je pod jego nos. – Wiem, że chcesz. Nie pozwolisz mi zjeść je wszystkie samej. Przecież się wtedy roztyję – zagaiła, podnosząc pudełko jeszcze wyżej. Może to miało przełamać lody? Eskil wcale nie musiał wiedzieć, że Robin ma tę dziwną przypadłość, która pozwala jej żreć jak hipogryf i przy tym nie tyć.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie miał czasu zwracać uwagi na swój wygląd. Miał o tyle lepiej niż inni, że nawet nieogarnięty wyglądał nieźle ale nie pamiętał kiedy ostatnio zajrzał do lustra. Włosy rozlewały się na jego głowie i zakrywały trochę karku. Faktycznie powinien coś w tej kwestii zrobić ale nigdy nie ma na to czasu. Uniósł rękę do karku i schował wystające włosy pod czapkę, traktując je jako dowód zbrodni. Dziwne, ale choć był zły to siadając obok Robin opadł na niego pewnego rodzaju spokój. Nie powinien się temu poddawać, musi pamiętać co miał jej powiedzieć, a gdy przyszło co do czego to brakło słów, a w gardle robiło się sucho. No nie umiał udawać wesołości. Nie chciało mu się. - Nie mam głowy do fryzur.- odparł z lekkim zapłonem, od razu wiedząc, że temat będzie lekceważyć jeszcze przez najbliższy miesiąc aż przyjdzie na to odpowiedni moment. Choć chciał ukryć przed Robin swoje odczucia to gdy mu się przyglądała, nie czuł się z tym źle. Chciałby popatrzeć na nią intensywnie, z uwagą, nie mieć nic do ukrycia. - A tak, wnioskowałem sobie po twojej reakcji.- wzruszył ramionami choć nie powinien. Poprawił rękaw kurtki i dalej unikał jej wzroku, gapiąc się wszędzie tylko nie w jej tęczówki, których kolor umiał wyraźnie odtworzyć w myślach. Powinien wytłumaczyć się ponownie dlaczego potoczyło się to tak a nie inaczej, ale nie miał sił. Usłyszała wszystko, co powinna tamtego dnia. A jemu od tamtej pory jest cholernie źle na sercu choć dobrze zrobili mówiąc jej prawdę. Zerknął z ukosa na babeczki, na które nie miał ochoty. Znał jednak Robin na tyle, aby widzieć, że lepiej będzie wziąć tę babeczkę bo inaczej siłą wyciągnie z niego odpowiedź czemu pożeracz słodyczy nagle nie chce swojego uzależnienia. Sięgnął po jedną babeczkę lecz nie jadł jej jeszcze, trzymał ją między palcami obu rąk. Nie jesteś w stanie zjeść ich wszystkich.- próbował się przekomarzać, ale to nie było to samo co zawsze. Wywrócił oczami kiedy sugerowała, że się roztyje. No i co z tego? Dalej ktoś będzie ją kochać. To nic nie zmieni. - Skoro chciałaś mnie widzieć to automatycznie pewnie dotyczy to samo Huntera. Co zamierzasz z tym zrobić?- zerknął na nią bardzo przelotnie i skubał babeczkę, krusząc przy tym na wyblakłą trawę. Nie zapyta czy im wybaczy, bo nie miała do tego podstaw. Z drugiej strony pocieszające było, że nie odsunęła się od niego… od nich? Od swojego chłopaka? Ach, jakże ta myśl go ubodła! Czuł się jak przegryw roku, którym co tu ukrywać, był.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
W świetle ostatnich wydarzeń, które miały miejsce, dla wielu wygląd to było ostatnie, na co należało zwracać uwagę. Sama Robin wyglądała nie najkorzystniej i miała to szczerze mówiąc głęboko w dupie. Skupiona na swoich uczuciach oraz wydarzeniach ostatniego czasu, nie chciała myśleć i nie była w stanie o czymś tak prozaicznym, jak odpowiednia fryzura. Teraz jednak, kiedy Eskil był obok niej, zrobiła to kompletnie nieświadomie, bo przecież zazwyczaj tak robili. Zachowywali się kompletnie normalnie. Ale jak widać, tym razem nic nie miało być normalnie. Kamień, który powoli znikał, teraz z impetem uderzył o dno jej żołądka. Podjęła jedną próbę, która pozostała niedoceniona. Druga również nie była potraktowana w odpowiedni jej zdaniem sposób. Czyli nici z miłej i przyjemnej konwersacji o wszystkim i o niczym… Westchnęła dosyć głośno, kiedy ta świadomość uderzyła w jej umysł. Wcale tego nie chciała. Chciała, aby było tak jak dawniej, by problemy rozwiązały się same i nie wróciły nigdy więcej. Jak widać, w życiu nic nie może być takim prostym, jakby się tego pragnęło. Wychodziło na to, że nie unikną trudnych tematów, czy tego chcą, czy nie. A raczej, czy Robin się to podobało, czy nie. – Zdziwił byś się, ile jestem w stanie zjeść – mruknęła pod nosem, nieszczególnie przejmując się tym, czy te słowa dolecą do uszu wilowatego. Słysząc kolejne jego słowa i ton, w jakim zostały one wypowiedziane, już całkowicie odwróciła się przodem w jego stronę. Gniewna zmarszczka pojawiła się między jej brwiami, kiedy zmieniała ułożenie swoich nóg tak, że po chwili siedziała na ławce po turecku, patrząc na niego wprost, intensywnie i nieprzerwanie. – Możesz na mnie w końcu spojrzeć? Czy zamierzasz cały czas gadać do kamieni i babeczki? – nie kryła irytacji w swoim głosie. Nie zamierzała. Skoro on zachowywał się od początku tak, jakby go żądlibąk w dupę ukąsił, to jaki był sens w udawaniu spokoju i próby nawiązania normalnej rozmowy? No właśnie, nie widziała żadnego. Poczekała, aż łaskawie spojrzał na nią, a jeśli tego nie zrobił, to niestrudzenie dalej wpatrywała się w niego, więżąc go w nieprzyjemnym odczuciu. Nie zamierzała odpuścić. – Co masz konkretnie na myśli? I dlaczego jak zaczynam rozmawiać z tobą to od razu pojawia się temat Huntera? – irytacja wzrastała. Uważała, że to, co jest między nią a Hunterem nie powinno być wyciągane w momencie, kiedy próbowała naprostować sprawy względem relacji między nią a Eskilem. Jak widać, Półwil myślał inaczej…
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie wierzył w spokojną rozmowę o wszystkim i niczym. To się nie uda, za dużo w sobie trzymał aby móc normalnie reagować. Żal, złość na siebie, na nią, na tajemniczego nasyłacza amortencji… kiedy to się wszystko tak skomplikowało? Czuł się taki ciężki na tej ławce i miał świadomość, że w końcu dziewczynę szlag trafi ale jak ma zacząć nieprzyjemny temat skoro po tym, co zrobił, nadal chce go widzieć? Miał prawo ją o cokolwiek obwiniać? To on jest autorem mieszania i przeszkadzania. Naprawdę chciał się z nią przekomarzać, ale nie miał na to werwy. Nawet gdyby wymyślił jakąś ripostę to i tak nie dorówna Robin kroku, bo musieli pogadać. Jak on tego nie cierpiał! Może właśnie z tego powodu zwlekał i w siódmej minucie rozmowy wywołał już w dziewczynie pierwsze objawy irytacji? Na Merlina, jest w tym niezły. A ma być jeszcze gorzej. Wtłoczył do płuc haust zimnego powietrza i podniósł wzrok, aby napotkać jej natarczywe spojrzenie. Nie wiedział co wyczyta z jego oczu, ale znała go na tyle, że nic się przed nią nie uchowa. Wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł dreszcz, ni to przyjemny ani nieprzyjemny. Odłożył babeczkę po drugiej stronie ławki bo nie zje jej, nie przełknie nic z tym ściśniętym i suchym gardłem. Zmusił się do wyprostowania pleców i obrócenia ciałem w jej kierunku, aby nie poczuła się lekceważona. Rozluźnił nacisk szczęki, niewiadomy, że jeszcze trochę a połamałby sobie zęby od siły zaciskania. - Jak to czemu?- ach, w jego głosie pobrzmiewała tłumiona złość, ale widać było, że za wszelką cenę stara się zachować spokój. - Powiedz mi tylko jedną rzecz, która doprowadza mnie do szału.- głos był przepełniony różnymi tonami. Przeniósł pudełko z babeczkami na trawę, obok swoich stóp i bezpardonowo sięgnął po obie dłonie Robin, zamykając je w swoich, chłodnych. Może dzięki temu zachowa większy spokój? - Dlaczego pozwoliłaś mi siebie całować kiedy zeszłaś się z Hunterem?- poczuł ulgę kiedy mógł z siebie wyrzucić to zapytanie. W trakcie ich rozmowy Hunt zasugerował, że wyjaśnili sobie swoje własne uczucia, a powiedział to takim tonem, że Eskil zinterpretował to sobie w wiadomy sposób. Trzymał jej drobne dłonie w swoich i nie mógł wyjść z wrażenia jakie były ciepłe. To chore. Kiedy znalazła sobie chłopaka jego trawiła zazdrość, a przecież miał czas, aby… ruszyć cokolwiek w ich relacji. Zwlekał bo musiał otrząsnąć się z burzliwych emocji związanych z Hunterem, a gdy przyszło co do czego to było za późno. Nie mógł tego znieść. Miał żal do samego siebie, a do niej, bo pozwoliła mu chwilę zatracić się w pocałunkach o których pozostawało teraz jedynie śnić albo wspominać. Odnosił wrażenie, że powinien tutaj się kajać i prosić o wybaczenie zamiast wyciągać na wierzch kolejny trudny temat. Nie wiedział już co robić, więc mówił, skoro tego chciała. Prędzej czy później pojawiłby się ten temat. Pytanie, czy teraz jest to odpowiedni moment?
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Ona naprawdę miała nadzieję na to, że wszystko da się jakoś załatwić bez większego problemu. Że nie będzie trzeba przejmować się tym, co było, tylko skupić się na tym, co mogło być. Tymczasem bardzo szybko okazało się, że dziewczyna wykazała się dosyć sporą naiwnością w tej kwestii. Eskil ewidentnie nie był sobą, a ją cholernie bolał ten fakt. Przecież to ona powinna być tą, która jest zła i która to wspaniałomyślnie wybacza. Tymczasem okazywało się, że nie do końca było to zgodne z prawdą i miała się o tym przekonać bardzo szybko. Nie zamierzała zwlekać. Jeśli coś było nie tak, należało to wyjaśnić i to bardzo szybko. W końcu spojrzał na nią a ona poczuła lekką konsternację na myśl, że początkowo nie wiedziała czemu widzi w jego oczach irytację. Nie odrywała od niego wzroku, kiedy odkładał niemalże nietkniętą babeczkę z powrotem do pudełka. Hardo uniosła podbródek nieco wyżej, kiedy zażądał od niej odpowiedzi na niezadane jeszcze pytanie. Ton, którego w tym celu użył, wcale się jej nie spodobał, ale nie skomentowała tego w tamtym momencie. To nie miało znaczenia. Zmarszczyła brwi, kiedy odłożył babeczki na bok i sięgnął po jej dłonie. Jakby automatycznie spojrzała w ich stronę, dopiero po chwili przypominając sobie, że to Eskilowi powinna poświęcić uwagę. Jego palce były przyjemnie chłodne. Zmarszczka pomiędzy jej brwiami zniknęła na rzecz wyrazu delikatnego zaskoczenia, kiedy usłyszała kolejne jego słowa. Więc to o to chodziło… W pierwszym momencie kompletnie zaniemówiła, zwyczajnie zaskoczona tym, co do niej powiedział i nie wiedząc, co dać mu w zamian. Milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym. Dziwne rewolucje w jej wnętrzu nasiliły się. Nie wiedziała, co wyczuła w tym pytaniu, ale wiedziała, że miało ono drugie dno, którego jeszcze nie była w stanie dostrzec. Niemniej, postawiła dzisiaj na szczerość i zamierzała dalej się tego trzymać. – Szczerze, to nie wiem. – powiedziała po dłuższej chwili. Była świadoma, że to nie jest odpowiedź, którą chciał usłyszeć. Westchnęła i spojrzała na ich dłonie. Chwilę trzymała tam wzrok, patrząc na to, jak kontrastowe były ich karnację. W końcu ponownie spojrzała w jego twarz i zaczęła mówić dalej. – W zasadzie, to nie wiem, czy my wtedy byliśmy ze sobą, czy nie byliśmy. Spotykaliśmy się, to prawda, ale żadne z nas nie powiedziało tego głośno. W każdej relacji wszystko było pokopane od samego początku. – uśmiechnęła się krzywo, bez nawet krztyny rozbawienia przy ostatnich słowach. Dopiero teraz zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo prawdziwym było to stwierdzenie. Zarówno pomiędzy nią jak i Eskilem a także między Hunterem a Eskilem i Hunterem i nią, nic od początku nie było prostym. Wszystko było cholernie zawiłe, pełne dziwnych niedomówień. – A ty, dlaczego to wtedy zrobiłeś? – zapytała, niepewnie zerkając na ich złączone dłonie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Przez to co jej z Hunterem zrobili czuł, że nie ma prawa do złości o detal, który nie dawał mu spokoju. Nie mógł jednak tego ignorować skoro to było dla niego takie ważne. Chciał wiedzieć na czym stoi choć przeczuwał wyraźnie, że niestety, ale przegrał na całej linii. Nie powinno go to zaskoczyć, najwyraźniej żadne z nich nie było mu pisane. Wyjawienie dziewczynie prawdy umożliwiło tutejszą szczerość, bez owijania w bawełnę wraz z opisaniem uczuć, które się kłębią w człowieku. To największa szansa, aby wyjaśnić sobie wszystko. Widział wyraźnie jak zmienia się jej mimika kiedy wyczuła w jego głosie i postawie to, czego być może się nie spodziewała. Czy była świadoma jak odruchowo przybierała pozycję obronno-dumną kiedy tylko coś szło nie tak jak sobie zaplanowała? Zachowywała się tak jakby chciała teraz powiedzieć "zniosę wszystko", a przecież oboje wiedzieli, że choć jest silna to też ma prawo być czasem po prostu smutna. A on się do tego zapewne przyczyni tą swoją pretensją, którą próbował uchować grzecznie w spokojnym tonie głosu. Niestety, wyczuła wszystko bowiem umiała czytać z niego jak z otwartej księgi. Zastygł w bezruchu, zamilkł i czekał na jej odpowiedź. Treść słów zbiła go z pantałyku bowiem tego nie przewidywał w swoich wymyślonych scenariuszach jej reakcji. Jak zawsze wybijała się poza schemat. Coś go ukłuło w sercu. Spotykali się, no tak. To wszystko jest normalne, oczywiste, dlaczego to dziwi? Przecież pozwalał na to. Ostrożnie skinął głową na znak, że zgadza się co do popieprzenia ich relacji, całej trójki. Taki miszmasz nie zdarzał się zbyt często, a jak już miał miejsce to można było oszaleć, a Eskil był już bliski szaleństwa bo chciał wiedzieć. Nie miał problemu z udzieleniem jej odpowiedzi. Nawet się nie wahał. - Bo chciałem. - czy to nie oczywiste? - Bo mi się to podoba. Ty mi się podobasz. - powiedział to wprost, głośno, patrząc jej przy tym oczy bo powinna wiedzieć już co o niej myśli. - Wiem, nie dawałem w ogóle o tym znaku, ale musiałem... musiałem... - skrzywił się jakby miał powiedzieć coś bardzo trudnego, a to po prostu wspomnienia. Głos mu się łamał więc potrzebował tej sekundy, aby się ogarnąć. - ... otrząsnąć się po tym co się działo z Hunterem. Nie umiałem tego zrozumieć, oswoić się z tym ani ogarnąć dlaczego coś się takiego odwala. Nie mogłem nic więcej... robić póki nie ułożyłem tego w głowie. - przez jego ciało przebiegł chłodny dreszcz, który mogła teraz wyczuć skoro trzymał jej dłonie. Poluzował nacisk na jej palce, jakby chciała to mogła je cofnąć. Nie powinien jej nagabywać. - A potem tam, w Hogsmeade... - musiał z siebie to wszystko wyrzucić. Robił to, co Felinus i Olivia mu sugerowali - wyrzucał z siebie emocje, choć tym razem nie był to wybuch a potok słów. Mogło to krzywdzić tak samo (jeśli nie bardziej) od harpich pazurów. - Ucieszyłem się, że chciałaś mnie pocałować, a potem dowiedziałem się, że ty i Hunter... przecież jak on się o tym dowie to mnie zabije. Co on sobie o mnie pomyśli? - jęknął z bólem w głosie i jedną rękę zabrał, aby rozmasować pulsowanie na środku czoła. Nie chciał być nienawidzony, a póki co robił wszystko, aby tak się stało. On nie żartował, że chciał mieć Huntera w pobliżu, tak samo jak Robin. Szlag go trafiał na myśl, że Dear miałby o nim raz na zawsze zapomnieć. - Ja zwariuję. - czasami zdarzały im się tak szczere i głębokie rozmowy gdzie byli w pełni sobą, z wadami, zaletami, z wszystkim, co się zdołało zebrać w emocjach przez ten okres czasu normalności. Towarzyszyło mu jednak przeczucie, że Robin wytrzyma ten potok i co więcej, zrozumie?
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nic z tego, co miało aktualnie miejsce, nie było tym, czego Robin spodziewała się podczas tego spotkania. Jej nastrój ostatnio uległ nieco poprawie, choć świadomość przeprowadzenia tej rozmowy z Eskilem, wcale nie wyparowała z jej głowy. Nieświadomie przybrała pozycję obronną, nawet nie wiedząc, że to robi. Instynkt podpowiadał jej pewnego rodzaju działania, jak właśnie to, w tamtym momencie. Nie chciała pokazać słabości, czy jakiegokolwiek rodzaju nieudolności. Próbowała być tą silną, która to poradzi sobie ze wszystkim. Jak wielkim kłamstwem była ta postawa, wiedziała przede wszystkim sama Robin, choć czasem podejrzewała, że mógł również zauważać to naprawdę bliski jej człowiek. Jak Eskil w tej chwili, rejestrował takie małe rzeczy, o których ona nie miała pojęcia. Tak samo jak ona u niego była w stanie zauważyć tak minimalne szczegóły, które zazwyczaj unikały ogółowi ludzi. To przez to, że naprawdę dobrze się znali. Widzieli na swój temat cholernie wiele i świadomość tego faktu, wcale nie była dla Robin przykra, czy niezręczna. Teraz jednak nie zwracała na to zbyt wielkiej uwagi, za bardzo skupiona na tym, jaką otrzyma odpowiedź od Eskila na zadane przez nią pytanie. Przymknęła powieki na sekundę czy dwie, kiedy jej serce zabiło szybciej. Ile by dała, aby podobne słowa usłyszeć kilka miesięcy temu… Wtedy prawdopodobnie wszystko stałoby się prostszym. A tak, stała się amortencja i cały koszmar z nią związany. Otworzyła oczy akurat aby przyglądać się temu, jak mówi dalej o swoich przeżyciach. Skrzywiła się delikatnie, jakby i jej samej sprawiało to jakiegoś rodzaju ból, choć przecież nie powinno tak być. A jednak bolało. I to cholernie. Świadomość tego, że prawdopodobnie za chwilę złamie mu serce, była nie do zniesienia. Odruchowo złapała mocniej jego palce, kiedy poluzował swój uścisk. – Nie zabije cię. Jak widać, jeszcze żyjesz. – powiedziała w końcu, bo nie wiedziała, od czego innego mogłaby zacząć. Kiedy zabrał jedną ze swoich dłoni, wykorzystała to, aby odgarnąć kilka zaplątanych kosmyków za ucho. – Powiedziałam mu o tym, bo nie chciałam go okłamywać. Żadnego z was nie zamierzam okłamywać. Obaj jesteście dla mnie cholernie ważni, bez względu na jakiekolwiek moje głębsze uczucia – próbowała to wyjaśnić, chociaż wiedziała, że praktycznie jest to niemożliwe. A jednak mówiła, niekiedy zawieszając się przy niektórych słowach. Prychnęła pod nosem słysząc wzmiankę o tym, że Eskil za chwilę zwariuje. – Ja już się czuję tak, jakbym zwariowała – dodała, chociaż wcale nie musiała tego robić. Czuła się dobrze ze świadomością, że jak zawsze, z Eskilem mogła rozmawiać wprost. Nie musieli błądzić i kluczyć, aby wyrazić wszystko to, co mieli do powiedzenia. Ta relacja naprawdę mogłaby być prostą, a komplikowali ją sami, na swoje własne życzenie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Niby znali się na wylot, a jednak gdy przychodzi co do czego to jedno nie wie co czuje drugie. Zdawał sobie sprawę, że nawalił, ale przecież nie mogła zaprzeczyć, że się jej podobało całowanie czy przytulanie. To było takie kojące, cieple, przyjemne, oboje tego potrzebowali. Niestety trafił się zły czas na deklarację uczuć bo na tamten moment nie był w stanie się sprecyzować. Chciał uniknąć kłamstw i pomyłki, dlatego zwlekał. Hunter znowuż nie. Skutecznie ją w sobie rozkochał i miał o to do niego żal, ale z drugiej strony czy miał do tego prawo? Niekoniecznie. Opuścił wzrok na jej dłonie kiedy je ścisnęła, choć dał jej możliwość zabrania rąk jeśli uzna to za stosowne. Jak zawsze reagowała inaczej niż to sobie przewidywał. Nie dało się z góry określić jak Robin się zachowa, bo nigdy nie było to pewne. Samo to, że tutaj przyszła i zainicjowała spotkanie... to znak, że jej zależało, a on, jak skończony idiota, podświadomie jej unikał ażeby nie zdradzić się ze swoim mętlikiem w głowie oraz żalem ukierunkowanym na nią. Kiedy szczerze powiedziała, że nie wie czemu to zrobiła to chcąc nie chcąc, uwierzył jej choć niewiele to kwestii rozwiązywało. - C-co? - zatkało go, a w jego gardle zagotowała się złość, że zrobiła coś, co ich obojga dotyczy, bez jego wiedzy. Zacisnął usta w bladą linię aby nie unosić się, bo jeśli to zrobi to jeszcze zostanie opierdzielony z góry na dół, że ma czelność się na nią denerwować. - Powiedziałaś mu?! - nie podniósł bardzo głosu, ale było widać po nim nerwy. Do jasnej avady, Hunter go zabije. - Po co to było? Po co to komplikować? Na gacie Merlina, no!- zabrał ręce po to, aby zacisnąć je w pięść i stłumić w nich strach, że właśnie raz na zawsze stracił możliwość utrzymywania relacji z Dearem. W ustach poczuł smak paniki... i kropli krwi kiedy niechcący ugryzł się w język. Nie mógł usiedzieć, wstał z ławki, w ostatniej chwili omijając leżące na trawie pudełko z babeczkami. Zaplótł palce na swoim karku i starał się ogarnąć. - Mam tego dosyć już. Nie wytrzymam tego. - mówił do siebie, głosem pełnym złości, mamrotał to, cedził. Myślał, że wszystko ułożył sobie w głowie, ale gówno prawda. Odwrócił się do Robin. - Masz mi dobitnie teraz powiedzieć, że mam się od ciebie odpierdolić bo wolisz Huntera. POWIEDZ MI TO. - ręce mu się trzęsły. Potrzebował tego kopniaka, tej świadomości, że nie może mieć żadnej nadziei, że którekolwiek go zechce w ten sposób. Musiał usłyszeć te słowa. Wymuszał naznaczenie granicy, deklarację, słowa, które choć go mogą cholernie zaboleć, to mogły w przyszłości oczyścić atmosferę. Eskil był przekonany, że Hunter go znienawidził za całowanie Robin, a sama Robin już podjęła decyzję, że nie ma tu miejsca dla Clearwatera. Był tak spięty iż na skroniach i szyi uwydatniło się kilka żyłek, które zdradzały, że naprawdę potrzebuje jakiejkolwiek deklaracji inaczej szlag go trafi.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Tak to niestety w życiu bywało; rzeczy oczywisty okazywały się wcale takimi nie być, kiedy sprawy stawały się nieco bardziej skomplikowanymi, niżby tego człowiek pragnął. Jak i w tym wypadku. Niby znali się bardzo dobrze, wiedzieli o sobie cholernie dużo, a podczas tej rozmowy zaskakiwali się na każdym nawet najmniejszym kroku. Na jedno cieszyła się z braku wiedzy na temat niepisanej umowy, jaką zawarli pomiędzy sobą dwaj Ślizgoni, bo wtedy na pewno i jednego i drugiego rozszarpała by na kawałki. Tymczasem w tym momencie to przede wszystkim siebie obwiniała o to wszystko, kompletnie nie wiedzą, że to nie tylko ona był winna. Westchnęła, słysząc irytację w głosie Eskila, kiedy oznajmiła mu, że powiedziała Hunterowi o tym, co się stało. – Powiedziałam mu, bo nie zamierzam okłamywać ani ciebie, ani jego. Mam dosyć tych wszystkich kłamstw, nie widzisz tego? – nie wierzyła w to, że się wkurwił. Oboje zawinili i ona była zdecydowana wziąć na swoje barki konsekwencję za to działanie. Zabolało ją, kiedy zabrał swoje dłonie, jednak nie mogła wymagać od niego niczego. Po prostu nie mogła. – Hunter nie zamierza z tym nic robić. Poza tym mówiłam mu, że nie chcę, żeby to rozpamiętywać. Posłuchał mnie – w jej głosie było nadzwyczaj dużo pewności siebie. Ale przecież wiedziała, jakie nastawienie względem tego posiadał Dear. Przeszłość, to przeszłość. Skoro zdecydowała się budować cokolwiek z Hunterem, to oboje mieli o przeszłości zapomnieć. Patrzyła, jak wstała z ławki i wygłaszał kolejne słowa. Nie komentowała ich w żaden sposób, bo nawet nie wiedziała, jak mogłaby to zrobić w tym momencie. Miał w sobie tyle bólu i tyle złości, a Robin nie miała prawa go za to obwiniać. W końcu sama była przyczyną wielu jego problemów. – Wiesz - zaczęła powoli – ostatnio bardzo dużo nad tym wszystkim myślałam, próbując zrozumieć, co się ze mną dzieje. Złościłam się na coś, na co kompletnie nie miałam wpływu. Udawałam, że wszystko jest okej chociaż tak naprawdę od bardzo dawna nic takim nie jest. Sama sobie robiłam burdel w głowie, a zganiałam to na ciebie i Huntera. Nie widziałam tego, że to moje zachowanie jest złe. Na Merlina, Eskil. Ja nie chcę tak dalej. Mam dosyć tych wszystkich zawiłości i tego gówna w które wpadłam po same uszy, nawet nie wiedząc kiedy. Mam dosyć tego, że cały czas próbowałam nikogo nie skrzywdzić. Ale wiem, że tak się po prostu nie da, bo wtedy wszyscy cierpią, a najbardziej ja. - westchnęła głośno. Oparła łokcie o swoje kolana i w dłoniach ukryła twarz na dłuższą chwilę. Nie mówiła nawet słowa, kontemplując wszystko w ciszy. W końcu odgarnęła jasne kosmyki z twarzy i ponownie uniosła głowę do góry. Spojrzała na Eskila, krzywiąc się przy tym delikatnie. – Nie chcę, żebyś się odpierdolił. Lubię cię i wiem, że łączy nas coś więcej. Ale nie czuje do ciebie tego samego co ty możesz czuć do mnie. I to się nie zmieni. - powiedziała to. Od razu znienawidziła się za te słowa, ale wiedziała, że były one konieczne. Nieświadomie od dłuższego czasu więziła chłopaka, jakby bała się podjąć jakąkolwiek decyzję. Udawała że nic nie widzi, bo tak było jej wygodnie. Dopiero teraz dostrzegła, jak bardzo egoistycznie postępowała przez tak długi czas. Co prawda nie wiedziała, kiedy zyskała pewność że nie pała względem Eskila żadnym romantycznym uczuciem, jednak kiedy wypowiedziała te słowa, miała świadomość tego, jak bardzo są prawdziwe. Teraz decyzja należała do niego. Nie chciała go stracić ale nie mogła go dużej więzić. To on musiał chcieć dalej ją znać i dalej się z nią przyjaźnić z pełną świadomością tego, że nie może się to przerodzić w nic więcej. – Eskil nie zamierzam ci niczego utrudnić. Jeśli zechcesz zerwać ze mną kontakt, niechętnie, ale to zrozumiem. Nie mogę tego od ciebie wymagać. - przy ostatnich słowach głos jej delikatnie zadrżał, ale trzymała się dzielnie. I próbowała nie dać po sobie poznać jak cholernie ją boli wizja ewentualnego stracenia Eskila. Problem polegał na tym, że cholernie dobrze ją znał. I jeśli tylko by chciał, to na pewno by to dostrzegł. A przecież przed chwilą naiwnie obiecała mu, że nie będzie tego utrudniać.
+
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Robin miała rację. Dosyć kłamstw, tajemnic i niedomówień. Tak, to dobre postanowienie jednak Eskil nie był gotowy na uczciwość względem Huntera skoro to, co zrobili z Robin (zaledwie jeden pocałunek, ale za to JAKI) kwalifikuje się jako "nienawidzę cię", bo przecież teoretycznie nie mógł pozbyć się słabości do chłopaka... teraz do niej... do nich obojga... ale jednak czas ustalić co i jak, a skoro Hunter zadeklarował swoje uczucia to Eskil potrzebował wiedzieć co tkwi w Robin. Nie potrafił już znieść odpowiedzi "nie wiem". Musiał wiedzieć, musiał dostać odpowiedź bo żywił nadzieję, pozwalał słabościom dojść do głosu... a przecież wszystkie powinny dawno zginąć. Zerkał na nią z tłumioną w spojrzeniu złością gdy deklarowała, że Hunter postanowił nie rozpamiętywać przeszłości. To było ciężkie, ale musiał jej uwierzyć bowiem jej mimika wyrażała głęboką szczerość. Rozluźnił palce rąk i zacisnął je z powrotem tylko po to, aby znowu zwinąć je w pięści. Skinął głową bo głos mu się łamał i nie ufał własnemu brzmieniu. Odwrócił się do niej przodem, a tyłem do niezbyt atrakcyjnych widoków zarośniętego terenu. Słuchał, bo mówiła, a gdy mówiła to padały ważne słowa. Trząsł się od środka z rozgoryczenia i braku cierpliwości, ale zebrał się w sobie i jej słuchał. - Może jestem tępy ale ja nie widzę w tym zbytnio twojej winy. - tak jak przewidywał, tak głos swój miał ochrypły, a gardło suche od słabo kontrolowanych emocji. - Dlatego czas to wyprostować bo mam dość niedomówień. - gotów był przecież deklarować własne uczucia... dopiero teraz. Powiedział wprost, że mu się podoba choć było to oczywistością o której wiedział każdy w okolicy, teraz włącznie z Robin. Chciał wiedzieć co gra w jej duszy, ale nim nawet się odezwała, to już przeczuwał co nastąpi. Sposób w jaki się pochylała do swoich dłoni, jej spięte barki czy chociażby ułożenie ust, a potem samo spojrzenie. Zanim się odezwała, wiedział i coś w nim pękało. Najpierw rysa, potem następna, większa, rozwidlała się na coraz większe gałęzie aż serce jego ścisnęło się z bólu. Minę miał taką jakby rzuciła Diffindo prosto w jego twarz, a nie w obronie własnej na jego plecy. Nie umiał ukryć bólu, bo przecież był kiepski w ukrywaniu przed Robin czegokolwiek. Cała energia z niego wyparowała, cała motywacja tego dnia i ta stabilność, którą odczuwał kiedy niejako powoli oswajał się ze zmianami w życiu. Przewidywał taki obrót spraw, ale to dalej bardzo bolało. Tkwił taki skamieniały dłuższą chwilę, aż musiał odwrócić wzrok, zamrugać, aby nie musiała oglądać szklistej barwy jego tęczówek. Bolało. Czuł, że nie ma w nim miejsca już na złapanie oddechu, ale mimo wszystko wtłoczył w siebie nową dawkę tlenu i próbował jeszcze trochę wytrzymać. Ledwie zarejestrował jej następne słowa. Przygarbił ramiona jakby opadł na nich kolejny ciężar. Potrząsnął głową jakby próbował odgonić od siebie jakąś złą myśl. - Ja... ja przep...przepraszam, ale muszę... iść. - tak bardzo źle to słowo leżało na jego ustach! Brzmiało tak obco, nieeskilowo, ale nie dał rady wytrzymać. Nie może teraz tu z nią zostać choć swoim odejściem ją zrani. Niestety, przeliczył swoje możliwości. Ręce mu się trzęsły a ból złamanego serca był zbyt trudny do zignorowania. Musiał ochłonąć. Poczekać aż przestanie boleć. Znaleźć się gdzieś, gdzie będzie mógł okazać emocje tak, jak tylko zechce bez obawy, że kogoś ten widok zrani... a więc nie mogło to być towarzystwo Robin. Cofnął się, nie patrzył na nią, bo nie potrafił podnieść wzroku. - Z-zobaczymy się... później. - wydusił z siebie, bo przecież nie może iść bez żadnego słowa. - Nie będę mieć złudzeń. - głos mu się załamał i to całkowicie. Ruszył szybkim krokiem z tarasu, a że miał długie nogi i czuł, że zaraz pęknie, to mknął żwawo przed siebie. Nie patrzył gdzie idzie. Nie obchodziła go ani godzina ani ktokolwiek kogo mijał albo kto go wołał. Musiał ochłonąć, ale tam, gdzie nikt nie rzuci mu w twarz słów "przykro mi, współczuję ci".
| zt x2 :c
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Spoglądał na krajobraz meksykańskiej plaży skąpanej w porannym słońcu i lazurowej wodzie, gdzie pomimo tak wczesnej godziny - dojrzał niewielkie sylwetki pierwszych plażowiczów, którzy przedzierali się przez niskie roślinności, aby dostać się do najciekawszych, a zarazem najbardziej dzikich miejsc Punta Sur. Spoglądając na nich ze szczytu latarni jeszcze przez chwilę cieszył oczy tym widokiem. Przyzwyczaił się do niego, przez te wszystkie miesiące. Minął już prawie rok od jego powrotu do Meksyku z Anglii. W zasadzie wrócił tam aby dokończyć studia, jednak polityczne zagrania i dramaty nie były dla niego. Opuścił więc uczelnię równie szybko co się tam pojawił. Mrok w którym już od tak dawna się pogrążał zdawał się w tamtym miejscu wciągać go jeszcze szybciej. Więc uznał, że lepszym wyborem będzie powrót do rodziny. Ludzie mawiają, że zmienił się nie do poznania. Wiecznie napięte rysy twarzy złagodniały, zamiast stwardnieć wraz z upływem czasu. Wzrok młodego... No ok. Już nie tak młodego Corteza stracił na swojej zawziętości i nienawiści do wszystkiego co się rusza. Patrzył daleko w horyzont, nie na konkretny punkt, a i nawet małe rzeczy potrafiły sprawić, że w oczach pojawiały się figlarne iskierki i radość. Karnacja wraz z upływem miesięcy ciemniała, włosy rosły, a przez to, że nie spina już ich w ogóle w żaden sposób - te wydają się być o wiele, wiele dłuższe. Teraz czarnymi falami opadające na biały, długi za kolana, wełniany sweterek, rozcięty z przodu po całej jego długości. Okrywający nagi tors i krótkie szorty do połowy uda w zielone liście i różowe kwiaty. Na nogach nie miał nic. Bo szedł po plaży i nie pomyślał o tym, że mimo wszystko wypadało by zabrać jakieś obuwie. Nie zapomniał jednak różdżki. Chociaż ją zabrał też raczej z konieczności. Wszakże ostatni raz użył ją dwa miesiące temu. Plus minus. Nie liczył, bo nie zaprzątał sobie takimi sprawami głowy. Jeszcze raz spojrzał się na krajobraz przed oczami i świat zawirował, rozciągał się do granic możliwości. Kolory rozmnażały się i utworzyły w jeden - nie nazwany chyba do tej pory. On ochrzcił go słowem: nijakim. Odliczył w głowie konkretną liczbę i puścił świstoklik opadając łagodnie na ziemię. Odczekał chwilę by wszystkie zmysły powróciły do normy. Zwłaszcza wzrok miał z tym problem. Tutaj bowiem robiło się już szarawo. Pod nogami nie miał ciepłego betonu latarnii, a chłodną trawę i ziemię. Momentalnie przeszedł go dreszcz od nagłej zmiany temperatury. Ale to opanował dość szybko naciągając trochę mocniej materiał sweterka. Rozejrzał się dookoła. Las, no w porządku. Nikogo by się zapytać, gdzie w zasadzie wylądował. Więc ruszył boso przed siebie odbierając jedną ze stron na swój kierunek trasy. Tak dotarł do miejsca które przez moment miał trudność w rozpoznaniu. Zastanawiał się co to za ruiny. Może jakaś posiadłość? A może Hogwart? Chociaż nie to nie możliwe, za głośno by było o tym w gazetach. Nawet do Meksyku takie informacje by dotarły w miarę sprawnie. Pokonał ogrodzenie obierając często obierany szlak i wchodząc na górkę stanął na posadzce ruiny. Zatrzymał się dopiero przy barierce opierając przedramiona i spoglądając w dół zamyślił się nad tym od czego zacząć swoją podróż.
Dym papierosowy unosił się dookoła jego sylwetki, wydobywając z płuc, gdy zaciągnął się raz jeszcze, odchylając nieco głowę do tyłu. Wszystko wskazywało na to, że zgodził się na coś, na co nie do końca był gotowy, a na myśl, że ktoś ma korzystać z jego różdżki, nieco go skręcało. Zazwyczaj podchodził do tego normalnie, a teraz odezwał się w nim jakiś instynkt terytorialny, nad którym to musiał zapanować, kiedy wizje zatrważały pod kopułą czaszki, rodząc się w losowym trybie i bez większego ładu. Sam nie wiedział, czemu dokładnie, ale przez to czuł potrzebę palenia niczym smok, powstrzymując jedno ze zjebanych zachowań, które zrodziło się w głowie w wyniku nie wiadomo czego. Przecież to jest tylko różdżka, dlaczego zatem chciał reagować obnażeniem zębów, najeżeniem sierści i warknięciem? - No to niezłe zadanie załatwił wam Fairwyn. Dość... specyficzne. Ciekawe, ile osób się go podejmie. - nie miał okazji z nim rozmawiać sam na sam, ale nie sądził, by była to aż nadto spora strata. Też, obracali się w innych tematach i chociaż mogli się minął na korytarzu bądź w pokoju nauczycielskim, różnica wieku i nieco specyficzna postura ciała, polegająca na zarysach twarzy, trochę powodowały, że nie podejmował się konwersacji. Postanowił oczywiście przed oficjalnym spotkaniem nieco poczytać na temat wpływu rdzeni jako pośrednika mocy magicznej wydobywającej się z sygnatury i był w stanie stwierdzić jedną rzecz - zarówno Julia, jak i on będą mieli nieco problemów. Sam przeżył nieco sytuacji, gdy różdżka, niczym plastelina, musiała się dostosować do panujących, niekorzystnych dla niej warunków. Prawa ręka funkcjonowała już znakomicie, rzadko kiedy miał problemy z korzystaniem z niej, choć czasami zdarzało się, że chłód opanowywał kończynę i nieco utrudniał prawidłowe działanie. Nadal nie miał wglądu na to, jak magiczne połączenia uległy zmianie i czy przypadkiem nie działały inaczej, aczkolwiek obecnie nie zamierzał nad tym się jakoś bardziej zastanawiać. Efekty swoich działań będzie mógł obejrzeć właśnie dzisiaj; jak również to, czy magiczny patyczek nie dostosował się po prostu do wyczerpanej wcześniej sygnatury. - Jakie zaklęcia wam zalecił do przetestowania? - zapytawszy się, nie dostawał już żadnych listów czy na lekcjach nie był, więc oczywistą rzeczą było to, że musiał co nieco się na ten temat dowiedzieć. Sam miał w zanadrzu parę perełek do przetestowania, w tym zaklęcia eksperymentalne, choć nie czuł się nadal swojo z myślą, że ma korzystać z różdżki należącej do Brooks. Jakby to nie było prawidłowe i poprawne społecznie; na myśl o tym, że ktoś miał korzystać z jego, jeszcze bardziej się palił w środku, aczkolwiek grzecznie tego nie pokazywał; nie przejawiał niczego, co by wskazywało na takie myśli. Ani spięcia na zewnątrz, ani niczego, co mogło bardziej zastanawiać.
Niekiedy Krukonka miała wrażenie, że nauczyciele zapominają o tym, że studenci i uczniowie to też ludzie. Wychodzenie z założenia, że ich przedmiot jest najważniejszy, odbijało się uczniakom czkawką, kiedy to musieli wykonywać kolejne prace domowe. Tych przybywało z każdym kolejnym dniem, a połączenie nauki z pracą stanowiło nie lada wyzwanie. I choć ucieszył ją fakt, że zadanie od Fairwyna stanowiło ciekawszą opcję, niż zagłębianie się w podręcznikach, to mimo wszystko wolałaby tej pracy nie robić w ogóle. Ambicja i poczucie obowiązku, nie pozwoliły jej jednak na odpuszczenie tematu. Tak więc, kiedy spotkała Felka i opowiedziała mu o zadaniu, a chłopak wyraził chęć pomocy, natychmiastowo na to przystała. Miejsce spotkania pozostawiało wiele do życzenia, ale z drugiej strony zmniejszyli do minimum ryzyko zniszczenia czegokolwiek. Bardziej zrujnować tego tarasu się bowiem nie dało.
Podejście Julki do różdżek było czysto pragmatyczne. Magiczny patyczek był dopasowany do jej oburęczności, nie był specjalnie długi i nie posiadał żadnych dodatkowych ozdób. Jednocześnie nieco świecił na niebiesko, co było wynikiem zastosowanego w niej rdzenia z krwi syreny. Nie miała najmniejszych problemów z tym, że ktoś używa jej różdżki. Inaczej za to wyglądała sprawa z jej szczotką do włosów. Jak się Arla przekonała o tym niejednokrotnie, sięganie po Brooksową szczotkę kończyło się awanturą, podczas której owa szczotka latała.
- Jak się nad tym zastanowić, to wcale nie jest to dziwne. Koniec końców to Fairwyn – odpowiedziała, wciskając do ust gumy do żucia, po czym wyciągnęła dłoń z paczką w kierunku Felka. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale jak widać, życie jest pełne niespodzianek. A więc drogi Felku. Czy mogę się pobawić Twoją różdżką? – uśmiechnęła się szelmowsko, wyciągając kieszeni kurtki własny patyczek i wręczając go chłopakowi. – Palma, krew syreny, 11 i ¾ cala. Dość specyficzna. Swoją drogą. Nie masz czasem wrażenia, że te wszystkie opisy właściwości to nic innego, jak chwyt marketingowy? Według Fairwyna, różdżki z krwią syreny szukają osób o magnetycznej osobowości. Mówiono o mnie wiele rzeczy, ale nigdy, że mam magnetyczną osobowość, tak więc coś mi tu śmierdzi.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Asystent nauczyciela uzdrawiania mógł stwierdzić jedną, trafną rzecz - że brak konieczności nauki i wykonywania tego typu rzeczy zdecydowanie pozwalały mu skupić się w głównej mierze na własnych, najważniejszych rzeczach. Nie musiał zastanawiać się, w jaki sposób odrobić zadanie dla Craine'a czy Voralberga, a co dopiero Fairwyna. Nowy rok rozpoczął się z pełną gębą po miesiącu dopiero, gdy do repertuaru przedostały się także karkówki i sprawdziany, jakie to musiał sprawdzać, ale tylko we własnym zakresie. Też, program posiadali nieco przygotowany - nie musieli wymyślać na okrągło czegoś nowego, wystarczyło stare schematy zajęć nieco bardziej podkoloryzować, by te stały się atrakcyjniejsze dla reszty. Sam tak działał, więc bazując już na czymś, pracy było zdecydowanie mniej. C'est la vie - ktoś by powiedział, gdy postanowił podjąć się tego zadania. Nie wiedział, czemu tak się dzieje, ale na samą myśl wewnętrznie czuł się tak, jakby był gotów połamać komukolwiek palce. Nie była to dobra oznaka, ale nie zamierzał przyczyniać się do realizacji tych wyobrażeń, gdy fala zdenerwowania przechodziła przez jego ciało. Wcześniej podchodził właśnie normalnie, niespecjalnie przykładając uwagę do tego, kto jest w stanie korzystać z jego drewnianego patyczka, ale teraz? Czuł się do niego cholernie przywiązany. Dlatego, gdy powoli przygotowywał własny umysł i uspokajał wzburzone fale, wszak ludzie mogą mieć różne poczucie prywatności, przygotowywał się do rzucania zaklęć. Nie ćwiczył, a przypominał sobie formuły. Kontrola przepływu przez rdzeń była kluczowym elementem w jego działaniach, a ten kompletnie odmienny mógłby przyczynić się do nieprzyjemności. - Nie jestem fanem wsadzania wszystkich do jednego worka. - powiedziawszy, nie rozgadywał się na ten temat więcej, korzystając z gumy do żucia, która została zaproponowana przez studentkę. Wsadził ją do ust dopiero wtedy, gdy zgasił papierosa, zamieniając go w guziczek wepchnięty do kieszeni kurtki. Inny potencjał magiczny rdzenia, inne wszystko, co powodowało, że w krytycznym momencie raczej nie byłby w stanie się obronić. I w sumie słusznie. - Każdego dnia coś innego, co nie? - spojrzał na własny magiczny kijek, przystając tym samym na propozycję. Z bólem w sercu wręczył jej ten magiczny przedmiot, nie mogąc się jakoś z tym pogodzić. - Owszem, możesz, tylko wiesz, ona potrzebuje niezłej rozgrzewki. - załapał żart, choć i tak był nieco bardziej zdystansowany niż zwykle, na co nie zwracał uwagi. Po prostu nie miał humoru i siły na uśmiech. - Krew syreny przypadkiem nie przypasowałaby bardziej komuś... płci męskiej? - zapytał się, ostrożnie chwytając za drewniany patyczek Julii, by go przypadkiem nie uszkodzić. Wiedział, że zmiana tymczasowo osoby rzucającej może wpłynąć na kapryśność, w związku z czym zamierzał do tematu podejść z pełnym profesjonalizmem. - Czasami się zgadzają, ale wiesz, to tak jak z horoskopem. Byleby jeden element podpasował, a reszta się jakoś ułoży, bo na tym to wszystko polega. - nie przepadał za wróżbiarstwem i uważał to momentami za wyzysk ludzi, ale nie mógł na to nic poradzić. - Ostrokrzew, serce buchorożca, dziesięć i jedna czwarta cala, odpowiednio giętka. - wytłumaczył, spoglądając uważniej w jej kierunku. - Ostrokrzew odpowiada za poszukiwanie czegoś duchowego lub niebezpiecznego, posiadając właściwości ochronne. Serce buchorożca jest lojalne właścicielowi, nadaje się zarówno do zaklęć i OPCM, jak i czarnej magii. - spojrzał na nią, zerkając na pewne, własne zapiski, które ze sobą zabrał. - To co, pierwsze coś z ogniem? Wodą? A może powietrze? - nie czuł się nadal dobrze z tym kijem, a jeszcze gorzej się czuł, patrząc na jego różdżkę w innych rękach. Mimo to jakoś wytrzymywał.
Brooks daleko było do oceniania innych po pozorach czy przez pryzmat nazwiska, przynajmniej zazwyczaj. Kiedy jednak pochodziło się z różdżkarskiego rodu i tematem zadawanej pracy domowej były różdżki, to ciężko było uciec od pewnych skrótów myślowych. Na słowa Felka wzruszyła jedynie ramionami, nie ciągnąc dalej tego tematu.
- Rozgrzewki? To znaczy? – zapytała, nie wiedząc, czy Felek podjął grę w dwuznaczności, czy może faktycznie miał różdżkę, która była bardzo wymagająca. Na pytanie Felka zmarszczyła lekko brwi, żeby szybko się roześmiać. – Cóż, najwyraźniej moja różdżka nie widzi we mnie kobiety. Kolejny kompleks do kolekcji, tak więc dziękuję! – Puściła mu jeszcze oczko, po czym wysłuchała opisu Lowellowej różdżki. Widząc jego niepewną minę, uśmiechnęła się szeroko, ale nic nie powiedziała. – Hmm – zastanowiła się nad tym, czy wspominać coś o swoim podejściu do czarnej magii, które było dalekie od pozytywnego. Koniec końców, zachowała to dla siebie. – Z ogniem. I ja zaczynam – postanowiła. Najpierw dokładnie zapoznała się ze strukturą różdżki. Choć koniec końców był to zwykły patyk, to różnił się znacznie od jej własnej. Różdżka Lowella była mnie toporna, nieco drobniejsza, co nie odpowiadało jej specjalnie, bo zdecydowanie bardziej wolała czuć w dłoni ciężar. Może to skrzywienie zawodowe i fakt, że na co dzień macha znacznie cięższym rodzajem patyka? Stojąc na krawędzi tarasu, poprawiła uchwyt, wzięła kilka głębszych oddechów i przymknęła oczy, aby się dodatkowo skoncentrować.
- Relashio. – Zakręciła różdżką, a ta buchnęła ogniem. – O, nice – dodała pod nosem, porządnie zaskoczona tak szybkim sukcesem. Choć nie oszukujmy się. Zaskoczyłby ją jakikolwiek sukces.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam jakoś za Ravingerem nie przepadał, no ale nie miał zamiar uważać, że jeżeli tego typa nie lubi, to znaczy, że wszystkich Fairwynów ma traktować tak samo. Po prostu żył swoim życiem i nie wchodził w paradę innych. Czystokrwistość nie miała tutaj nic do gadania, bo znał wiele osób z tego typu rodzin, którym nie odbijało na najróżniejszych punktach. Kwestia przede wszystkim odpowiedniego wychowania przez rodziców, ale wiadomo - im bliżej poprzedniego wieku, tym bardziej te metody są zachwiane. Mniej prawidłowe w stosunku do dzisiejszych czasów. - Wiesz, co to znaczy. - lekko uniósł brwi, by potem się zaśmiać lekko, acz widocznie. Musiał się nieco rozluźnić, bo to, że jemu się w życiu pierdoliło, nie oznaczało, że tak samo miał podchodzić do innych. Jego różdżka pozostawała jednak w gronie specyficznych - może nie znał się aż nadto na ich tworzeniu, aczkolwiek analiza przepływu magii przez dłoń pozwoliła mu nieco bardziej zagłębić się w temat. Nauczając siebie samego odpowiedniej kontroli nad tym wszystkim, rdzeń z serca buchorożca pozostawał niezwykle wyczulony na tego typu rzeczy. To tak jak z hamulcami szczękowymi a hydraulicznymi. Wiadomo, że siła i jej dobór będą bardziej skuteczniejsze w przypadku tego drugiego. - Może dlatego się dogadujemy? - spojrzawszy na nią, nieco kontynuował. - Przynajmniej walisz z mostu, a nie skrywasz pewnych rzeczy w sobie. To dobra cecha. - wzruszył ramionami, choć nieco się uśmiechnął. W sumie, gdyby miał być szczery, jedynie z Julką miał taką fajną relację, że mogli naparzać się z umarlakami w Arabii i nikt na to jakoś specjalnie nie narzekał. Po prostu zachowywała się bardziej jak facet i nie widział w tym niczego złego. Zresztą, lepiej z nimi się chyba dogaduje. - Nieco uważaj, może... mącić na umyśle. - dodał jeszcze ostrzegawczo, nie mówiąc jednak, z jakiego powodu. - No i też, nie wspominaj o tym w pracy domowej. - poprosiwszy, czuł się nieco dziwnie z cudzą różdżką, a jakoś nie potrafił się powstrzymać przed zerkaniem w swój drewniany patyczek. Czuł się tak, jakby jego własna prywatność była nieco naruszona, w związku z czym doglądał uważnie kolejnych kroków ze strony Julii. - Śmiało. - taa, śmiało, najchętniej to by jej tego kija odebrał i nigdy do łapy nie dawał, ale powstrzymywał się przed czymś takim, bo wiedział, że nie powinien. Różdżka z ostrokrzewu gładko i wyraźnie wydobyła z siebie błysk zaklęcia Relashio, które pozostawało wręcz w idealnej formie. Mógł jej tylko pozazdrościć; ręka zaczęła go nieprzyjemnie kłuć, tudzież z czasem mrowieć, gdy jednak dochodziło do momentu, że musiał skorzystać z kompletnie innego przedmiotu w celu wystosowania zaklęcia. - Nieźle ci poszło. Teraz ja... - postawił tym samym na niewerbalną formę Relashio, a to wypluło płomienie z różdżki Brooks w dość widocznym apogeum; ilość ognia była zatrważająca, języki próbowały nieco przedostać się na trawę, a chaotyczność tego powodowała, że iskry przedostawały się nieco na zewnątrz, opadając na kamienne płyty. - Oho, szykuje się zajebista zabawa... - powiedziawszy, ugasił jakiś leniwy płomień podeszwą własnego buta, czekając na kolejny krok ze strony Krukonki.
Brooks również nie należała do największych fanek Fairwyna i jego nazwisko nie miało w tym przypadku żadnego znaczenia. Bucem się było nie zależnie od tego, co widniało w podpisie i spośród wszystkich nauczycieli od zaklęć, najbliżej jej było do… Nessy. Ta, co prawda wciąż była asystentką i do tego jej pochodzenie było skrajnie inne od tego Brooksowego, ale nie dało się ukryć, że podziwiała jej spokój, skupienie i profesjonalizm. Na pierwszy rzut oka widać było, że ex-ślizgonka jest zakochana na zabój w zaklęciach i zapalona miotlara z domu Kruka szanowała to. I to bardzo.
- Uuu, Solberg to szczęściarz, w takim razie – skwitowała słowa chłopaka z uśmiechem, zastanawiając się pomimo woli nad dynamiką tego związku. Nie dało się bowiem ukryć, że Max i Lowell byli jak ogień i woda. Jeden spokojny, zrównoważony i z nieziemską wprost cierpliwością. Drugi z kolei… no cóż, drugi był Maxem.
To, że waliła z mostu, nie było niczym odkrywczym. Zawsze miała wyjątkową lekkość w wyrażaniu tego, co akurat czuła i nie gryzła się w język nawet wtedy, gdy mogła kogoś urazić. Może to brak empatii względem innych, a może wiara w to, że najgorsza prawda jest lepsza niż najlepsze kłamstwo. Ciężko było stwierdzić. - Aha. Pocieszyłeś mnie BARDZO – puściła oczko chłopakowi, po raz kolejny mocniej zaciskając szczupłe palce na różdżce Felka. I kiedy chłopak skończył rzucanie zaklęć jej własnym magicznym patyczkiem, zyskała okazje do ponownej próby dogadania się z rdzeniem z serca buchorożca. Ponownie nie wieszała sobie poprzeczki na jakimś niebotycznym poziomie, starając się prawidłowo rzucić te prostsze z zaklęć. - Aquamenti – wymruczała, machając patyczkiem i po chwili różdżka Lowella trysnęła wodą. – Hmm… albo jestem genialną zaklęciarą, albo Twoja różdżka po prostu się ze mną dogaduje – rzuciła krótko, czekając na reakcję asystenta.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
To prawda. Jego relacja z tym nauczycielem nadal pozostawała dość specyficzna, aczkolwiek nie zamierzał dać sobie w kaszę dmuchać, w związku z czym czuł się w jego obecności co najmniej dziwnie. Westchnąwszy ciężej, nie mógł mimo wszystko nie powiedzieć, że zadanie, które zalecił, było co najmniej dobre. Różniło się od ciągłego szukania informacji w podręcznikach, dając tym samym uczniom i studentom swobodę względem tego, jak należy podjąć się danego tematu. I jakoś mu się to podobało - zawsze cenił sobie praktyczne podejście do nauki aniżeli te teoretyczne. Bo, jak żeby inaczej, łatwiej jest się nauczyć rzeczy właśnie poprzez użycie odpowiednich środków w postaci zaintrygowania. Czy gdyby był uczniem i mógł się na tym zadaniu w pełni skupić, podjąłby się wyzwania? Owszem, że tak. Pomijając oczywiście jego własne podejście do różdżki, z którą rozstanie i obserwowanie, jak Julia z niej korzysta, wcale nie było najszczęśliwszym przeżyciem na świecie. Przywiązał się do niej i nie zamierzał z tego tak łatwo się wyplenić, w związku z czym co prawda nieco reagował aż nadto, aczkolwiek nie mógł na to nic poradzić. Uśmiechnął się nieco na jej komentarz względem szczęściarza Solberga, bo, jakby nie było, całkiem nieźle szło im pod względem wspólnego życia. Nie narzekał, co prawda ostatnio miał nieco gorszy okres, ale starał się go wspierać - bo wiedział, że to wszystko opiera się na naprawdę wielu rzeczach, które stanowią jedną, logiczną całość. - Bo zna ciebie i mnie? - nieco nie wiedział, o co dokładnie Julce chodziło, ale też, nie zamierzał zadawać żadnych dodatkowych głupich pytań, skupiając się w zamian na pełnym skorzystaniu z tego, co oferuje magiczny, drewniany patyczek pochodzący wprost z rąk Brooks. Czuł się nieco dziwnie, nieco nieprawidłowo, mając go w dłoni, aczkolwiek przełknął nieco dumę i własne podejście, tłumiąc je zaskakująco skutecznie. Julia była szczera - i to momentami zabójczo - w co jego mniemaniu było zarówno dobre, jak i niespecjalnie przyjemne. Przynajmniej nie owijała w bawełnę, co go niezwykle cieszyło. - Widzisz? Jestem mistrzem w tego typu sprawach. - puścił jej oczko, choć gdzieś wewnątrz wiedział, że różdżka, którą ta trzyma w dłoni, wcale nie należy do tych, z jakimi chciałaby mieć do czynienia. Podsycała czarną magię, zwiększając potencjał użytkownika zauważalnie, w związku z czym korzystanie z niej na dłuższą metę mogło wiązać się z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Jak ze wszystkim, co zawiera w sobie sztuki zakazane, zresztą. - Aquamenti. - również użył zaklęcia, odpowiednio korzystając z palmowego patyczka, by obserwować, jak strumień wody przedostał się elegancko z jego końca. Tym razem bardziej kontrolował przepływ magii przez rdzeń, co go niezwykle usatysfakcjonowało, bo oznaczało to, iż działa nieco lepiej. Prawa ręka nadal pozostawała w pewnym stopniu kontuzjowaną, tudzież upośledzoną, co musiał mieć na uwadze. - Może to i to? U mnie też idzie na obecną chwilę nieźle... może spróbujemy coś bardziej zaawansowanego? - zaproponował, mając na myśli ognisty okrąg bądź spektakularne tornado.
W sytuacjach, kiedy ścierały się ze sobą osoby o różnym tle, poglądach i charakterach, nietrudno było o niesnaski. Ale tak było zawsze i zawsze tak będzie. Z jednymi osobami było nam po drodze, z innymi nieszczególnie i kluczem do sukcesu było niewchodzenie sobie w paradę. I tego trzymała się Brooks. Skoro nie lubiła któregoś z nauczycieli, to po prostu starała się go unikać. Zamiast na lekcje do Patola, chodziła do Whitelighta, a zamiast na lekcji zielarstwa – wybierała lekcje miotlarstwa. Hogwart był dużym zamkiem i unikanie nielubianych osób wcale nie było tak ciężkie. Co prawda niekiedy nie było innego wyjścia, jak po prostu spotkać się z kimś, ale godzina lekcji raz na jakiś czas nikogo jeszcze nie zabiła. No, chyba że chodziło o lekcje u Antoszki.
- Bo zna mnie i ciebie – potwierdziła z uśmiechem. – Co on biedny by bez nas począł? No szczęściarz po prostu – dodała, przyglądając się Felkowi, któremu ewidentnie nie podobało się to, że korzystała z jego różdżki. – Będę ostrożna, serio – postarała się go nieco pocieszyć, bo koniec końców nie zamierzała rzucać różdżką jak bumerangiem ani używać jej do gry na perkusji. A to, że patyczek Lowella emanował czarną magią? Nie przywykła do tego, ale starała się o tym nie myśleć, traktując różdżkę jak każdy inny kawałek drewna. I może dlatego szło jej tak zaskakująco dobrze? Zarówno ogień, jak i woda nie miały przed nią tajemnic. Teraz nadszedł czas na żywioł powietrza. Jeszcze tylko nauczy się panować nad ziemią i zostanie Avatarem.
Skinęła jeszcze głową na propozycję Felka, po czym zakręciła Lowellowym patyczkiem.
- Essentia Mirabile – wymruczała cicho, a w powietrzu wyczuć się dało zapach festiwalowego toi-toia, stanowiącego połączenie esencji chyba wszystkich płynów ustrojowych znajdujących się w ludzkim organizmie. – O cholera – wzdrygnęła się, kiedy ten cudowny aromat uderzył ją w nozdrza, prowokując odruch wymiotny.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pon 15 Lis - 19:57, w całości zmieniany 1 raz