Stosunkowo daleko na zachód od Hogsmeade, na skraju niewielkiego lasu, znajduje się ten stary element architektury. Nikt z miejscowych, poza kilkoma wyjątkami (każdy ma nieco ponad dziewięćdziesiąt lat) nie ma pojęcia, czego ów taras był częścią. Gdy zaś zdoła się cokolwiek wyciągnąć od nielicznych pryków, będzie się wiedziało, iż w czasach nadzwyczaj zamierzchłych stał tu ogromny pałac. Teraz ostał się jedynie kamienny relikt z mugolopodobnym fragmentem ogrodzenia, aby jeszcze mocniej zniechęcić zagubionych spacerowiczów od szperania w okolicy. Chodzą plotki, że znajdują się tu jedne z najwymyślniejszych skrytek, jakie byli w stanie stworzyć uczniowie Hogwartu.
Czyli miał poparzone ręce i ledwo mógł zgiąć palce, które trzymały ten cholerny patyk. Nie mógł jednak narzekać, gdyż jego mocno bijące serce mówiło mu, że tak właśnie powinno być. Uśmiech, który łączył się z bólem był czymś, czego potrzebował od tak dawna... Wiele rzeczy zaprzątało jego głowę, zapomniał o tym, co było jego pierwotnym celem... Do czego dążył przez te kilka ostatnich lat. Nie chciał marnować czasu, nie powinien pozwolić sobie na olanie obietnicy, najważniejszej, jakiej kiedykolwiek poprzysiągł. -CONJUNCTIVITIS-Wiedział, że nie poszło mu dobrze, jego ręka zbyt mocno drżała, a chociaż euforia go ogarniała, nie mógł przecież udawać, że w takim stanie idealnie rzuca mu się zaklęciami.-Kurwa.-Jęknął pod nosem, rozmasowując dłonie, co nijak miało pomóc. Jedynie bardziej rozrywało poparzoną skórę.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: CONJUNCTIVITIS Atak:10 Koncentracja: nie losowana czy odnosi skutek?: NIE
W pewnym momencie uznała ten pojedynek praktycznie za przegrany, ale poprzednia runda dodała jej trochę nadziei. Skoro udało jej się wtedy, teraz wystarczyło zdobyć tylko kolejny punkt, żeby doprowadzić do remisu. Znacznie łatwiej było jej uwierzyć, że to się uda w takim wypadku. Na szczęście kolejny atak chłopaka był nieudany, co jeszcze bardziej podsyciło w niej wiarę na odwrócenie losu. Przez krótką chwilę zastanowiła się nad zakleciem, ale nie miała ochoty szukać w głowie niczego specjalnego. Jedyne na czym jej zależało to skuteczność, żeby mogła w końcu toczyć równą walkę, bez bycia na przegranej pozycji. - Drętwota! Nie wyglądało jednak na to, żeby miało wszystko pójść po jej myśli.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: Drętwota Atak: 9 Koncentracja: +1 od mg czy odnosi skutek?: NIE
Nie chwali się dnia przed zachodem słońca. Sekundant przypomniał sobie o tym powiedzeniu, kiedy w kolejnej turze żaden z uczestników nie rzucił zaklęcia celnie. Wyglądało na to, że jeszcze tu trochę posiedzi. Bez skrępowania wywrócił oczami, bo przecież zasłaniała go maska, po czym nakazał uczestnikom kontynuować.
Szło im naprawdę beznadziejnie i Sol traciła już nadzieje na to, że wygra ten pojedynek. Teraz szczerze mówiąc miała nadzieje, że on w ogóle się skończy. Ich nieudane ataki męczyły ją wyjątkowo mocno i naprawdę się starała wziąć w garść, ale to nie było najprostsze. Prawdę mówiąc, kolejne zaklęcie też wybrała dość losowo. Było jej już wszystko jedno, czy tylko trąci chłopaka lekkim czarem, czy złamie mu rękę. Byle w końcu zdobyć jakiś punkt i zyskać przewagę, na którą nadal się nie zapowiadało. Nie chciała się jednak powtarzać, więc ostatecznie zdecydowała się na niegroźne zaklęcie żądlące, które przecież nawet dziecko umiałoby rzucić. Tak mogłoby się przynajmniej wydawać. - Acusdolor - skierowała różdżkę w jego kierunku i niestety, po raz kolejny, odniosła porażkę.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: Acusdolor Atak:4,1,1 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Kiedy to się skończy? Szczerze? Myślał, że będzie to pojedynek o troszkę większych emocjach. Naprawdę liczył na to, że ktoś porządnie go obije... Dawno nie lądował w Mungu, a jego przyjaciel magomedyk z pewnością by się ucieszył gdyby go tam spotkał. Jakieś badania, eksperymencik... Jednak jego żałosne zdolności najwidoczniej dorównywały poziomowi przeciwnika, równie tragicznemu.-STRAPPATTO-Rzucił w kierunku osoby w masce, a oczywiście zaklęcie nie trafiło. Dlatego kucnął, opierając ręce na kolanach.-Jesteśmy straszni.-Zaśmiał się głośno, co w połączeniu ze zmieniaczem głosy brzmiało dosyć... Niepokojąco.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: STRAPPATTO Atak:9 Koncentracja:1 czy odnosi skutek?: NIE
Sekundant również spodziewał się, że walka będzie szybsza. Przyłapał się nawet na tym, że ziewnął przeciągle, gdy zawodnicy znów się atakowali. Nie wyszło z tego jednak nic złego, bo i tak nikt znów nie trafił bezpośrednio w przeciwnika. Pierwsze w ogóle minęło przeciwnika, a drugie wprawdzie rozerwało ziemię, ale nie pod nogami atakowanego. Z drugiej strony sekundant chciał już wracać do domu i nie miał ochoty siedzieć tu z nimi do nocy i czekać, aż jakieś zaklęcie wyjdzie im poprawnie. - Ty! - wskazał na Thomena - Gratuluję, wygrałeś. Informacje o kolejnym etapie wkrótce - po czym się deportował. Pojedynek był zakończony.
------------------------------------------- Thomen 10:6 Sol
Tym samym zwycięża Thomen 3:1! Gratuluję Wam obojgu. Więcej info wkrótce.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sen nie przyniósł mu żadnego odpoczynku - zamiast tego przyniósł wszędobylski ból, a ciało zdawało się przeżyć przez noc największe kary, jakoby otrzymywał je za swoją kłamliwość, sztuczność i oszukanie. Dormitorium męskie zapełniło się jedną kobietą - kobietą, która wstała na tyle późno, że zwyczajnie mógł bez skrępowania wstać. Sylwetka płci pięknej nie powinna tutaj się znajdować, wszak przecież istnieje możliwość jej złego wykorzystania - całe szczęście, że do tego nie doszło. Nigdy nie powinien ufać innym. Odczuł różnicę niemalże od razu - wystarczyło spojrzeć zwyczajnie na dłonie oraz na nogi. Były one mniej wyrzeźbione, chociaż psychika nadal pozostała taka, jaka powinna pozostać; nietknięta. Włosy, dość długie, zakrywały jego plecy, natomiast ciało kompletnie nie potrafiło się wpasować w męskie ubrania. Felinus chwycił się za głowę, zatapiając palce w kosmyki; ciemnobrązowy kolor skutecznie zdawał się przypominać ten, który wcześniej posiadał - czyżby ktoś zrobił mu ohydnego psikusa? Nie wiedział. Wstał, wyprostował nogi, udał się do jednej z łazienek, próbując się ogarnąć. Wziął wpierw prysznic, zapoznając się z anatomią własnego ciała. Autentycznie wszystko zostało zmienione - nawet to, czego nie chciał, by ktoś zmienił. Niemniej jednak, bez większego skrępowania, obmył ciało z trudów nocnego snu, który nie był spokojny i ewidentnie był poniekąd odreagowaniem stresu z całego dnia poprzedniego. Zdawać by się mogło, iż będzie trwało to wieczność; niemniej jednak największy problem stanowił brak ubrań idealnie dopasowanych. Na ciele kobiecym wylądowały te, które mogły zakryć nagość; piersi nadal były trochę widoczne, przez czarną koszulę, rozdzielone poprzez mostek. Na to zarzucił rozpinaną, najmniejszą bluzę, jaką miał - nie zmienia to faktu, iż nadal to wszystko było za duże. Na szczęście spodnie, poprzez poszerzenie się bioder, mógł ubrać większe - co nie zmienia faktu, iż to wszystko nie było aż tak wygodne, jakoby chciał, by było. Pchnięty dziwnym trafem, poczuł jednak impuls; jeden dzień bez tożsamości. Jeden dzień, w którym nikt go nie rozpozna; czy kiedykolwiek indziej nadarzy mu się taka okazja? Nie wiedział. Postanowił to wykorzystać, początkowo korzystając z teleportacji i dostając się do Hogsmeade; a następnie do miejsca o wątpliwej reputacji. Rozmyślał, planował, a ostatecznie działał - niemniej jednak nie wiedział, co mogłoby go tam spotkać. Przyjął fałszywą tożsamość, starał się myśleć kobieco, starał się używać w głowie żeńskich odmian czasowników. Mógł na jeden dzień zapomnieć o tym wszystkim i odetchnąć. A może jednak nie? Zrujnowany tarasie, co masz dzisiaj do zaoferowania?
Cała ta noc była jakąś taką nienormalną. Miała dziwne sny, wierciła się w swoim łóżku w nowym mieszkaniu i nie mogła odespać. Cała ta noc była jakaś taka męcząca. Podniosła się i pierwsze co ją zaszokowało to namiot, którego nie powinno być, już sam ten fakt był anormalny. Katherine podniosła lekko spodenki, odsuwając je od swojego ciała i zobaczyła to czego nie chciała by widzieć wbrew własnej woli. -aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - rozległ się wrzask w domu numer 7, gdzie pewna Slizgonka zamiast swojej waginy, zobaczyła, że ma penisa i to dobrze rozbudowanego. Jej psychika chyba nie była jeszcze na to gotowa. Miała wrażenie, że poza męskim narządem rozrodczym, to nic więcej złego jej nie spotka. Nic bardziej mylnego panno Russeau, proszę lepiej wstać i udać się do lustra w łazience. Jest na tyle wielkie, że na pewno zauważysz różnicę. Wstała ociężale. Czuła się niczym słoń. Zupełnie tak jakby wszystkie mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa, a przecież nie miała zakwasów po wczorajszym treningu. Czy takie zakwasy był możliwe po kilku intensywnych ćwiczeniach? Wątpiła w tą ewentualność. Stanęła przy lustrze pochylając twarz ku zlewowi i obmyła ją, po czym podniosła do góry. Dopiero zapaliły się lampki przy lustrze, a z jej ust wydarł się kolejny wrzask, ponieważ to co zobaczyła wyglądało jak chory efekt eliksiru wielosokowego. Tak naprawdę nie miała bladego pojęcia jak taki eliksir działał, nigdy go nie używała i nie miała zamiaru używać. Potem znów spryskała twarz chłodną wodą, ale dalej w lustrze gapił się na nią ten sam przystojny facet. Zaczęła się dotykać po twarzy i obserwować całe ciało. Wyglądała niczego sobie. Niezły sprzęt, dość wysportowana sylwetka, zadziorny uśmiech i mocna męska szczęka. Przez jedną chwilę przeszło jej przez myśl, by przeczekać tą fazę, aż znów będzie sobą, ale później? Warto jednak skorzystać z uroków nowej tożsamości i ruszyć na podbój Hogsmeade, by chociaż szybciej jej minął czas w tej zmiennej postaci. Miała lekki problem z ciuchami, ale szybko znalazła w swoim kufrze jeszcze stary garnitur swojego brata. Praktycznie leżał jak ulał więc narzuciła go na siebie i opuściła swój dom zmierzając w miejsce, które było dosyć blisko jej miejsca zamieszkania, a dokładniej Zrujnowany Taras. Niekoniecznie spodziewała się kogoś tutaj spotkać, a tu masz ci los. Piękna dziewoja tam była o ciemnych włosach niczym gorzka czekolada. Pamiętała, by nie używać damskich określeń, cały czas powtarzała w głowie formułki. Wszystko ją bolało i to wszystko odbierało jej wszelką frajdę z tej całej przemiany. Podszedł bliżej dziewczyny, a gdy już był na tyle blisko, że mógł chwycić jej dłoń w swoją, uczynił to i z uśmiechem na twarzy powiedział -Nigdy nie lubiłem śliczna czekoladowych oczu, ale dzięki Tobie dzisiaj to się zmieniło- po czym złożył na jej dłoni pocałunek. Miała nadzieję, że to co robi nie jest zbyt wyolbrzymione. Nigdy nie była facetem i nie miała bladego pojęcia jak się zachowują, więc starała się kopiować zachowanie swoich facetów i kumpli. -Sebastian Valmont, bardzo mi miło poznać- przedstawił się z lekko zadziornym uśmiechem na ustach. Wiatr lekko rozwiewał mu czuprynę, ale pogoda na dworze była znośna i bardzo przyjemna dla ciała i ducha.
Kobiecość. Czymże ona była, kiedy znajdował się w tymże miejscu? Przytłaczało go ono, jakoby czuł się mniejszy, słabszy, potrzebny do ochrony własnego ja, pozbawiony wcześniejszego pierwiastka odpowiedzialności za samego siebie. Delikatność, jaką obecnie reprezentował, nie nadawała się, by zapiszczał się w te tereny - a jednak dziwny traf nakazywał mu się tu pojawić. Nakazywał, choć nie wiedział, w jakim celu dokładnie; nielegalne? Pozbawione moralności? Połączone w jedną, niespójną całość priorytety? Upadał, choć trudno było mu się do tego przyznać. Postura sylwetki dziewczyny przemierzała przez miejsce, jakim były ruiny wcześniej istniejących tarasów. Kobieca dłoń delikatnie muskała kamienie, tudzież gruzy, jakie stanowiły dekoracje i pewien cień przeszłości. Retrospekcję upalnych dni, ludzi przychodzących tutaj znacznie częściej. Czyżby to oznaczało, że wszystko prowadzi do ujednolicenia i nawet potęga nie będzie nieśmiertelna? Impuls kierował go w to miejsce, dopóki jednak nie zauważył jegomościa ubranego w garnitur. Nie widział go na razie jako zagrożenie, niemniej jednak był gotowy, by użyć jakichkolwiek możliwych sztuczek w ramach ucieczki. W międzyczasie usłyszał krakanie - Euqinox zdawał się być nieprzejęty klatką, w jakim go pozostawił Felinus, w związku z czym zwyczajnie ją sobie otworzył, by rozprostować skrzydło. Ptaszysko było wyjątkowo inteligentne - do tego stopnia, iż z pewnym zaciekawieniem spoglądało w stronę byłego mężczyzny, udającego teraz kobietę. Niebieskie ślepia idealnie patrzyły w ich stronę. Być może niepokojąc. — Należę do tych, które sprawiają cuda i przyczyniają się do nawrócenia? A może to tylko moje oczy? — zapytała się, spokojnie, mrugając raz oczami, udając niewinność; słodycz, którą należy chronić. Jednocześnie nie spodobało jej się (ale to w głębi duszy) to, iż na jej dłoni pojawił się pocałunek. Żaden z mężczyzn, z jakimi jako mężczyzna miał do czynienia w życiu, nie traktował kobiet z taką powagą. A przede wszystkim tak ledwo co poznanych. Kobiecą sylwetkę okalały ubrania niezbyt idealne, aczkolwiek dodającej jej uroku. — Blake Greenwood, mnie również. — spokój emanował na jej twarzy, doskonale wyćwiczony, doskonale opanowany do perfekcyjnej perfekcji. — Co Cię zatem, panie Valmont, sprowadza w te strony? — udawał. Udawał, bawił się, pociągał sznurki. Jak zresztą osoba po drugiej stronie zwierciadła. Ale o tym nie wiedział.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
To wszystko było naprawdę bardzo dziwne. Ciężko było jej się obejść w męskim ciele, więc doszła od razu do wniosku, że to wszystko jest za trudne, ale już za późno było na to, żeby się wycofać. Podszedł już do dziewczyny, zagadał do niej, rzucił jakimś głupim tekstem na podryw, ale ona to podchwyciła, więc uznał, a raczej uznała, że może to dalej kontynuować. Miejsce nie wyglądało na takie w które powinny się zapuszczać tak delikatne i drobne niewiasty jak ciemnowłosa. Coś do niego mówiła,ale w pierwszej chwili nie do końca zatrybił by odpowiedzieć, więc dopiero po restarcie szybko rzucił, starając się mieć przy tym najbardziej poważną minę z możliwych. -Nawrócenie? Słońce, moja dusza jest mroczna niczym Serafiela Abbadona - powiedział poważnym tonem zachowując też przy tym odpowiednią tonację. Nie powinna przebywać z nim teraz w tak ponurym i mrocznym miejscu, gdzie tak naprawdę szansa że ktoś będzie przechodził i jej pomoże jest równa praktycznie jednemu kosmatemu zero. Mimo iż chwilę temu miał wątpliwości to teraz jednak zaczęło jej się to podobać, aczkolwiek męskie ciało zachowywało się naprawdę dziwnie. -Miło mi poznać Blake, mów mi proszę Sebastian. Pan Valmont brzmi jakbym był kimś naprawdę ważnym,a praktycznie w danym momencie jesteśmy na równi słońce- wyjaśnił, tym samym w pośpiechu wymyślając te swoje szybkie reguły i zasady gry. -zwiedzam okolicę, niedawno tutaj dotarłem pociągiem. Nie sądziłem, że w tak odludnym miejscu jak to spotkam anioła o tak późnej porze- powiedział po czym puścił do niej oczko. To miał praktycznie opanowane do perfekcji. Każdy jego ruch i gest dłonią czy przechylenie głowy było tak jakby zaplanowane w stu procentach, ani jednego błędnego ruchu, czy też bezmyślnego machania i marnotrawienia energii. Był niczym arystokrata, czy też młody bóg, co się nie trzymało kupy w danym momencie o tej porze. Tacy faceci nie istnieją naprawdę, a może był tylko duchem?
Był upadłym aniołem. Odwrócił się od prawd i kazań, jakie wybrał dla niego Najwyższy - odwrócił się od bliskich, chociaż tego tak naprawdę nie chciał. Rozlewał krew, a jego skrzydła, na początku tak nieskazitelne, zaczynały powoli przypominać jedynie szkielet, jakby pozbawiony całego uroku. Okrutna prawda pokryta kłamstwami zdawała się zanikać w jego duchowym wcieleniu. Nie bez powodu przecież, kiedy to obecnie chodził po miejscach, w których miał pewność, iż może się teleportować, odnajdował własne ja. Każdy krok, jak zrobił na tym zrujnowanym dziedzińcu, który posiadał pewną, ukrytą historię, był kolejnym krokiem jego drogi potępienia, jak również i prawdy. Kim jesteś, Felinusie Faolanie Lowellu? Jedynie sztucznym wytworem wyobraźni, szmacianą laleczką w rękach wyższych stanowiskiem, marionetką w rękach theatrum mundi, a może upadłym aniołem, wyzwolonym z rąk boskości, oddanym w ręce potępienia? Equinoxie, co Ty tutaj robisz? Nie wiedział, niemniej jednak ptaszyna z wyjątkowym skupieniem wpatrywała się, starając dostrzec jak najwięcej szczegółów z gałęzi, jaką zajmowała. Udając kobietę, student musiał zachowywać się naturalnie, dlatego nie zamierzał bawić się w odwracanie swojej uwagi w pełni na skrzydlatą istotę o czarnych piórach. — Każda dusza zawiera zarówno pierwiastek dobra, jak i pierwiastek zła. — oznajmiła, spoglądając swoimi czekoladowymi oczami w stronę ledwo co poznanego mężczyzny. Wiedział, że coś nie jest na rzeczy. Intuicja wręcz krzyczała, darła się wniebogłosy, niemniej jednak stłumiona została przez szare komórki; pod kopułą czaszki Felinus snuł domyślenia i starał się określić jak najwięcej możliwych scenariuszy. — Mam taką nadzieję, Sebastianie. — odpowiedziała, stojąc nadal w miejscu, chociaż poruszając się delikatnie w kobiecy sposób. Wiatr muskał jej włosy, nadając im lekkości i tym samym wzbudzając je do tańca. Zdawała się być widmem, złudną iluzją rzeczywistości. — Zawsze pierwsze, lepsze wrażenie sprawia używanie per pan, per pani. Wysłuchał jego historii. Kto normalny zapuszcza się w takie miejsca? Nie wiedział. Gwałciciele, pedofile - różnie z nimi bywało. Musiał być ostrożny. Miał nadzieję na to, że Equinox mu pomoże, jeżeli zajdzie taka potrzeba, a teleportacja nie spowoduje rozszczepienia. — To samo tyczy się ciebie, Sebastianie. O tej porze spotkać mężczyznę w takim miejscu... — nie puszczała oczek, zachowując neutralność, jakoby będąc jedynie twórczością stworzoną. Oddziaływała mimo wszystko i wbrew wszystkiemu na prawa fizyki, pozostawiała ślady, wypowiadała słowa damskim głosem. — I co sądzisz o tym starym miejscu? Nie uważasz, że są inne, bardziej warte zwiedzania? — rzucając pytaniem, była przygotowana dosłownie na wszystko. Jesteś tam?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Halo, temat schodził na drogi religijne i duchowe, a tych nie znosiła zarówno w wersji męskiej jak i w wersji damskiej. Nigdy sfera duchowa nie była jej mocnym aspektem. Wręcz przeciwnie. Tutaj praktycznie trwał półmrok, więc mimo iż widziała jak wygląda jej rozmówczyni po drugiej stronie to za dużo nie mogła dostrzec w jej wyglądzie. To samo zapewne miała Blake. Co ją naszło by w nocy urządzać schadzki na ruinach Hogsmeade? Nikt tego nie wie i nie będzie wiedzieć. -Dobro i zło mówisz? Możliwe, jednakże u niektórych na wadze temidy przeważa się szala i jedni mają więcej dobra w sobie, a inni większy woreczek złej mocy zyskali- powiedziała pewnym siebie tonem po czym lekko odrywając nogi od trawiastego podłoża ruszył przed siebie by wejść na dziwną mugolskopodobną pozostałość architektury i stanąć na jej szczycie. Mówiono, że wygląda to ja stary taras, pogłoski też były, że stał tu kiedyś dworek bądź pałac, ale został doszczętnie zmieciony z powierzchni i to tutaj jest jedyną pamiątką jaka po nim została. -Masz rację słońce, jednakże tam skąd jestem, każdy praktycznie mówi do siebie per ty, stąd też nawyk ten u mnie pozostał, nabyty od pokoleń- wyjaśnił po czym przesunął ręką po swoich włosach, zupełnie tak jakby chciał je przeczesać, a zarazem zastanawiał się co też by tutaj można było zmalować o tak późnej porze. -Nie miałem okazji zwiedzić jeszcze innych miejsc w okolicy, ale nie omieszkam tego zrobić Blake- powiedział po czym dodał - o tej porze to sami zwyrodnialcy, gwałciciele i typy spod ciemnej gwiazdy spacerują szukając łatwego celu, oraz ja, Sebastian Valmont, w wieczorowej porze zwiedzający tą jakże zacna okolicę- tutaj na koniec na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który zniknął równie szybko jak się pojawił
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Strach muskał jego skórę, powodując, iż ta przybrała ledwo widocznych wybrzuszeń. Niemniej jednak, był pewien, że w razie konieczności zdoła w jakiś sposób uciec - rozprostuje swoje skrzydła, które nie służą i tak czy siak do latania. Splugawione, pozbawione jakiejkolwiek boskości, oznaczały odrzucenie wiary i miłości, jaką próbował przekazać Wszechmogący. A ten już nie chciał mieć go w swojej opiece, dlatego bardzo często zdawał się na czysty los, mimo wcześniejszych przygotowań. Zawsze coś go potrafiło zaskoczyć - zawsze również pech wbijał swoje cholerne zębiska, smakując w krwi i tkankach, jakie posiadał student. Westchnął w głębi i na duszy, mając poniekąd nadzieję, że wieczorna pora nie będzie dla niego złudna i nie doprowadzi do żadnej tragedii. Dlaczego zatem, tak perfidnie, tak cholernie specjalnie, wpychasz się, niczym nieuświadomiony i nieoświecony człowiek, w miejsce, gdzie mogło dojść do zagrożenia? Jak bardzo cenisz swoje życie? Wcale. Ptak nadal siedział na gałęzi, obserwując dokładnie ich dwójkę. Nie był głupi, skoro zdołał określić, po teleportowaniu się, co prawda na niewielką odległość, ale jednak, gdzie znajduje się jego właściciel. — Nie da się jednak kompletnie wyrzucić jednego z nich. Złoty środek wymaga zaakceptowanie obu; niemniej jednak, jeżeli mam być szczera, dobro i zło nawzajem się uzupełniają. Każdy woreczek można porzucić, ale zawsze pozostanie z niego choć jedno małe, drobne ziarenko. — to była poniekąd prawda. Czynienie samych dobrych uczynków mogło być zwiastunem tak naprawdę czegoś okropnego. Trochę inaczej sprawa ma się w kwestii chwytania za coś, co zakazane i niezgodne z zasadami etyki; nie zmienia to faktu, iż jedno nie może istnieć bez drugiego. Dzień pochłania Noc, Noc pożera Dzień. — U mnie, w mojej gałęzi, uchowany został kult głowy rodziny. — odpowiedziała, spoglądając na niego poniekąd z zaciekawieniem, poniekąd nie podejmując się na razie żadnej akcji. Zawsze tak jest z tymi poważnymi rodami, iż jedna osoba w rodzinie, zazwyczaj najstarsza i reprezentująca męską część, decyduje o pozostałych osobach z rodziny. Bywa to... zaskakujące. — Hogsmeade, mimo swojej otwartości, skrywa naprawdę wiele tajemnic. — wydostało się z jej malinowych warg, a kącik ust delikatnie podniósł się do góry. Przypominała subtelną istotę, ale także istotę niepokojącą. Mało kto zapuszcza się w takie tereny, a w szczególności takie osoby, jak ona. — Odhaczasz się od innych, plugawych, próbując wywołać u mnie żywe i szczere nadzieje na to, iż jesteś człowiekiem pozbawionych wad? A może naprawdę nim jesteś? — zapytawszy się, umysł był gotowy do pochwycenia różdżki.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Słuchał uważnie każdego słowa dziewczyny praktycznie spijając je wręcz z jej ust. Starał się jej nie spuszczać z oczy. Pragnął by poczuła się nieswojo i niepewnie czując na swym ciele jego przenikliwe spojrzenie. Wręcz rozbierał ją spojrzeniem zdejmując z niej powoli kolejne warstwy odzieży, by pozostawić ją w swej wyobraźni na samej bieliźnie. Wyobraził sobie, że nie była to elegancka bielizna, nie bawełniane majtki sprzed kilku dni i stary znoszony stanik. -O dziwo, tutaj przyznam ci rację słońce. Złoty środek jest podobno odpowiedzią na wszystko. Jednakże nie mogę być aż tak zepsutym i złym, gdzieś tam w środku coś dobrego na pewno się kryje. Kiedyś pomogłem ptaszkowi wyswobodzić się z siatki, to już dobry uczynek- powiedział praktycznie kłamiąc jak z nut i mówiąc to co mu ślina na język przyniosła. Nie zmieniało to jednak faktu, że wyglądał na pewno w oczach dziewczyny na człowieka, który nie powinien być tutaj jako jej jedyne towarzystwo. -głowa rodziny, rezydent, tutaj pytanie kto nosi spodnie w związku, aczkolwiek jestem ze starego rodu z tradycjami, które mamy od pokoleń. Jeśli cenisz zasady i rodzinne reguły, szanuję- powiedział po czym schylił się ku ziemi sięgając po kilka kamyków i rzucając jeden w przestrzeń daleko i mocno. Szybko zniknął w ciemnościach uderzając w jedno z drzew. Na razie nic złego się nie działo i może się nie wydarzy. Kto wie? Tak naprawdę nikt. -Lubię się wyróżniać w tłumie, jednakże pewnie mam więcej wad i zalet. Lepiej nie przywiązuj się do mojej osoby, nie jestem wart uwagi i ściągam dobre niewiasty na złą drogę- powiedział po czym zaśmiał się. Jego wzrok był złowrogi. Kolejny kamień poleciał w ciemną pustą przestrzeń.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie bała się. Była pewna siebie. Zauważała wzrok, zauważała to, do czego rozmowa dąży. Nie bez powodu zastanawiała się nad każdym aspektem terenu, jaki mogła wykorzystać, aby się obronić. Do tego, w razie konieczności, miała przecież kruka, Equinoxa, prawda? Jednak, nawet jeżeli planowała w dość szerokim zakresie wszystkie swoje możliwości, ziarenko niepewności zawsze miało miejsce, by wyrosnąć i siać pewnego rodzaju zamęt. Niemniej jednak, stała prosto, nie stawała się z każdą chwilą skrępowana, jakoby na nią to nie oddziaływało. I to nie bez powodu, jakby nie było - w ciało kobiece została wpleciona psychika męska, która jest czasami bardziej gwałtowna i niebezpieczna, niżeli komukolwiek mogłoby się wydawać. Była gotowa do walki, ręka, mimo iż mogłoby się nie wydawać, była w gotowości, by sięgnąć po różdżkę. — Wyswobodziłeś go zapewne na własną korzyść. — stwierdziła bez cienia wątpliwości. Każdy ma w sobie ziarenko dobra i zła, co nie zmienia faktu, iż ten oto człowiek, obok którego stała, zdawał się być wyjątkowo... toksyczny. Nieprawidłowy. Posiadał w sobie coś, co psuło mechanizm, powodowało blokowanie się poszczególnych zębatek. — Nie przywiązuję się do innych. Nigdy. — odpowiedziawszy te słowa, jedno było pewne - odkryła jego zamiary. Podejrzliwie, zamierzała zapewne wycofać się z walki i nie ruszać w żaden sposób tego wszystkiego. Niemniej jednak, nie spodziewała się jednej rzeczy. Skrzydła wznosiły czarną istotę, prosto w stronę Sebastiana.
Dodatkowe kostki: Rzuć kostką k6, by dowiedzieć się, z której strony atakuje kruk: 1, 2 - z przodu (-1 do następnych kostek) 3, 4 - z boku (brak modyfikatora) 5, 6 - z tyłu (+1 do następnych kostek)
1 - zauważasz z łatwością kruka, który leci w Twoją stronę i tym samym możesz zareagować niemalże błyskawicznie - niezależnie od użytego zaklęcia (proszę unikać uszkadzających dość mocno, będę wdzięczna ), trafiasz perfekcyjnie w zwierzę, które następnie upada i się nie rusza.
2 - stworzenie kieruje się w Twoją stronę błyskawicznie, wzbudzając Twój niepokój. Wyciągasz różdżkę... ale czy dajesz radę zareagować? Rzuć literką. Spółgłoska - trafiasz w zwierzę zaklęciem, ale trochę osłabionym, w związku z czym nie powoduje u niego pełnych obrażeń. Samogłoska - trafiasz w zwierzę zaklęciem standardowym.
3, 4 - trzepot czarnych skrzydeł przerywa ciszę i tym samym zwraca Twoją uwagę. Ale czy aby na pewno Ci się udaje obronić przed ptaszyskiem? Przekonaj się: Jeżeli wylosowałeś 3 - unikasz zwierzyny bez problemu, albowiem brak doświadczenia młodego stworzenia powoduje, iż jego ruchy nie są odpowiednio skoordynowane. Jeżeli wylosowałeś 4 - czarny kruk atakuje szponami Twoją rękę, powodując na nich nieliczne zadrapania, albowiem udaje Ci się go odtrącić drugą dłonią. Obrażenia nie są poważne, niemniej jednak przeszkadzają... No i garnitur też został trochę zniszczony.
5 - nie zdołałeś w odpowiedniej ramie czasowej zauważyć ptaszyska, w związku z czym narażasz się na obrażenia i oderwanie na chwilę od Blake. Niebieskookie stworzenie zdaje się nie być zbytnio tutejszym mieszkańcem... Rzuć literką: Samogłoska - atak stworzenia kończy się jedynie na zadrapaniu na ramieniu. Spółgłoska - czarny ptak wbija swoje szpony, skutecznie rozcinając skórę tuż nieopodal szyi. Ból nie jest na pewno przyjemny, ale szczęściem okazuje się być to, iż stworzenie nie sięgnęło głębiej w poszczególne fragmenty tkanek.
6 - szczęście nie wydaje się być Twoją mocną stroną, wszak nim wyciągasz różdżkę, ta upada na ziemię, a ptak wbija szpony w Twoją skórę na torsie. Co gorsza, dziobie Cię prosto w policzek, rozcinając skórę na nim. Zanim udaje Ci się pozbyć cholernie irytującego stworzenia, kończysz z rozciętą skórą, garniturem oraz okaleczoną twarzą.
Dodatkowo: Jeżeli wylosowałeś z przedziału 1-3 - masz szansę rzucić zaklęcie w stronę Blake. Rzuć kostką k6 - jeżeli oczywiście się zdecydujesz. Jeżeli się tego podejmiesz, to umieszczę tutaj wcześniej napisane kostki.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine w ciele mężczyzny zacmokała z lekkim powątpiewaniem w głosie. Nie bardzo jej ta sytuacja odpowiadała. Zastanawiała się jak ją podejść. Ohh, gdyby tylko wiedziała, że tą osobę też dopadł ten sam efekt co nią samą. Zmiana płci.. to było tylko możliwe w magicznym świecie. Mugole mieli strasznie nudne życie nie związane z takimi dziwactwami. Ona wiecznie trafiała na domieszki eliksirów w soku dyniowym. Chyba wreszcie przestanie go pić, jeśli ma tak ogromnego pecha. -Pomogłem, bo tli się we mnie odrobina jak to wcześniej powiedziałaś dobra. Ten złoty środek, czy tam piasek, jak zwał tak zwał, nie miałem w tym interesu- powiedział odrobinę obojętnym tonem, praktycznie odkręcając kota ogonem. Teoretycznie jedyne zwierzę jakie posiadała to wąż, który spędzał większość czasu w ogromnym terrarium w jej sypialni. To nie było dla niej stworzenie z którym się podróżowało wszędzie gdzie najdzie ją ochota. Nie była typowym zwierzolubem, ale gdy tylko dostrzegła, że nagle jakieś ptaszysko leci w jego kierunku, a raczej w jej kierunku gwałtownie machnęła ręką wyciągając z kieszeni różdżkę i rzucając niewerbalne zaklęcie drętwota na kruka. Ten opadł bezwładnie na betonową posadzkę tarasu. Mógł podejść i go nogą strzepnąć z tarasu w przepaść i na polanę, ale możliwe, że Blake zdąży zareagować i uratuje ptaka. -Co za dzikie zwierzę, może miało wściekliznę? - warknął wściekły, dodatkowo dało się wyczuć w jego głosie ulgę, że stworzenie, a raczej ptaszysko nie drasnęło go pazurem.
Cała ta sytuacja była... nieprzyjemna. Wiedział, że to wszystko prędzej czy później się skończy; wiedział, że za niedługo jego przemiana w kobietę skończy się na tym, iż ponownie odzyska własne dobra cielesne, typowe dla męskich przedstawicieli gatunków. Tęsknił za pozorną "większą siłą" - wiedząc, iż stanowi obecnie istotę słabszą i mniej przygotowaną do jakiejkolwiek konfrontacji, stał w miejscu i nie decydował się na jakiekolwiek kolejne ruchy. Owszem, zachowywał jedynie te naturalne - od czasu do czasu przeczesywał gładkie włosy własnymi, chudymi palcami. Stawało się coraz bardziej ciemno. —Prawdopodobnie. — oznajmiła, mając nadzieję na to, iż Equinox nie odwali nic złego. No cóż - czarne ptaszysko rozprostowało skrzydła, być może próbując bronić własnego właściciela; zanim jednak dosięgło ostrymi pazurami garnituru lub chociażby skóry, otrzymało wprost na dziób niewerbalnym zaklęciem. Zanim jednak Felinus zdołał wyciągnąć różdżkę, było już po wszystkim - kruk uderzył o kamienną posadzkę, a w ciele studenta gotowała się złość. Złość przeogromna. Miał ochotę nie tylko siebie zajebać, ale również osobę stojącą obok. W jego głowie pojawiły się czarne myśli, jak strumień krwi wydobywa się ze szyi mężczyzny, jak wykrwawia się, błagając o własne życie. Cholerny skurwiel. Ani drgnęła, ale pozwoliła sobie na wyciągnięcie różdżki i tym samym użycie niewerbalnego zaklęcia do podnoszenia rzeczy w powietrze - w tym przypadku był to zarażony wścieklizną kruk. Była zła, była wkurwiona, ale ostatecznie zachowała należyty spokój. — Kto wie, może miało. — odpowiedziała, biorąc trafione Drętwotą stworzenie na własną rękę. Czuła do niego żal. Żal ogromny, wszak wiedziała, że to jej wina. Zacisnęła zęby, powracając raz jeszcze do swojego zachowania spokojniejszego. — Kto wie, może wyczuło od ciebie złe zamiary? — zapytała się, spoglądając mu prosto w oczy. Wyjątkowo długo. Na tyle, iż jeżeli Sebastian nie posiadał silnej woli, mógł czuć się nieswobodnie w jej towarzystwie. — Zabiorę go do lecznicy. — oznajmiwszy, spojrzała jeszcze raz w jego stronę, poprawiając kosmyki włosów wolną dłonią. — To miejsce jest niebezpieczne. I zalecałabym, żebyśmy się rozeszli. Dobra decyzja?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Wielce wielmożny Sebastian miał dosyć już tych dziwnych zjawisk i ataków wściekłych ptaszysk. Tak naprawdę nigdy ich nie lubił, a fakt o ratowaniu biednego ptaszka był kłamstwem praktycznie wyssanym z palca aczkolwiek kłamstwa wychodziły mu bardzo łatwo i praktycznie bez zająknięcia się nawet na moment. Dziewczę słodkie i niewinne gotowe było pomóc temu stworzeniu ale Sebastian miałby tutaj zupełnie inne plany. Unieruchomiony ptak był dla niego teraz nic nie wart i najlepiej by go zostawił tak tutaj na pastwę innych stworzeń. Jakie ogromne szczęście miał, że nie uszkodził ani jego garnituru ani też skóry, tym samym nie tworząc mu nowych blizn na ciele i ran. Gdyby było inaczej pewnie ptak mógłby tego spotkania nie przeżyć. -Rób co uważasz, ja bym to dzikie zwierzę po prostu zostawił. Coś z nim jest nie tak jak powinno- powiedział pewnym siebie wręcz obojętnym i chłodnym tonem który nie przewidywał nic przyjemnego dla żadnej ze stron. Teoretycznie trzymał cały czas różdżkę w dłoniach, więc mógł jej użyć ale zamiast tego po prostu schował ją do kieszeni i skierował się w kierunku zejścia z tarasu. Nie planował komentować dobrego zachowania i ciepłego serca dziewczyny. Na koniec tylko dodał zanim zniknął między drzewami. -Słodka, śliczna Blake, gdybym miał złe zamiary...- tutaj symboliczna cisza specjalnie na realia zachowania tej jakże przejmującej chwili -... dawno byś to odczuła na własnej skórze, bywaj słońce- po tych słowach zniknął w mroku.
zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie potrafił czytać w myślach, ale wiedział jedno - im dłużej znajduje się w tymże miejscu, tym większe prawdopodobieństwo jakiejś tragedii, której mógłby nie wytrzymać w żaden sposób - ani psychiczny, ani fizyczny. Całe szczęście, że zakończyło się to tylko i wyłącznie na Drętwocie na kruku - przyglądając mu się bliżej, kucając tuż obok niego, nie zauważył żadnego uszkodzenia biednego stworzenia. Biednego, bo jego. Musiał zachować zimną krew, lecz obecnie miał ochotę warknąć, syknąć, odwdzięczyć się Sebastianowi za przysporzenie mu dodatkowych problemów. Spojrzenie czekoladowych oczu nie bez powodu wylądowało na nim. Nie wierzył w to, że uratował jakiekolwiek życie. Nie wyglądał na takiego. Podejrzany typ w podejrzanym miejscu... gdyby zwiedzał Hogsmeade, nie zapuszczałby się w takie okolice. Dotknąwszy ptaszyska, wiedział, iż będzie musiał je ocucić z otumanienia, ale chciał to zrobić po odejściu nieznajomego. — Jak z każdym. — jak z każdą sytuacją. Zmiana płci? Dobre sobie. Jakieś dziwne zrzędzenie losu postanowiło przemienić go w kobietę, tak słabą, tak bezbronną, tak narażoną na działanie innych, potężniejszych jednostek. Wolałby już najlepiej powrócić do swojej normalnej postaci; nie wiedział jednak, kiedy to tak naprawdę nastąpi. Mógł jedynie gdybać i się zastanawiać, ale ostatecznie nie miało to żadnego sensu. Trzeba było czekać, odznaczać się cierpliwością i dopiero potem czekać na rezultaty. — Bywaj. — odpowiedziała, głaszcząc krucze pióra zwierzęcia; powoli nastawał mrok. Dziwnie szybko ten czas mija, dziwnie szybko nie można go również zatrzymać; ale, co gorsza, nie można go przywrócić. A czasami chciałby, jakże chciałby; być może uratowałby własną matkę przed przywiązaniem się emocjonalnym do ojczyma, który obecnie widzi jedynie dodatkową ilość butelek alkoholu. Musiał działać. — Rennervate. — wyjąwszy różdżkę, skierował ją w stronę czarnego ptaszyska, które natychmiast się ocuciło i tym samym zaczęło działać chaotycznie. — Już, Equinox, już... — nie uniknął zadrapań na skórze, jak również nie uniknął dziobania; chwila minęła, zanim stworzenie się uspokoiło i pozwoliło na zaniesienie do odpowiedniego miejsca odpoczynku - Hogwartu. Szkarłatna ciecz ozdobiła przedramiona dziewczyny, która jedynie zacisnęła zęby i ruszyła w stronę odpowiednią; w stronę szkoły.
| zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Felek i każdy inny szanujący się i zachowujący uczeń właśnie maszerowali na spotkanie koła Magicznych Wyzwań, a że Max nie mógł się do tego grona włączyć uznał, że najlepiej dla niego będzie pójść na krótką przebieżkę. Ubrał się w sportowe ciuchy i obrał kierunek na Hogsmeade. Pogoda była idealna na trochę sportu, a Solberg wiedział, że ciało damo do formy nie wróci dlatego też narzucił sobie dość solidne tempo. Przemierzał alejki wioski, by następnie skręcić do parku i znaleźć się w miejscu, o którym słyszał, ale nigdy nie miał okazji osobiście zawitać. Przystanął by zaczerpnąć oddechu i napić się trochę wody. Z tarasu rozciągała się przyjemna panorama. Max postanowił więc oprzeć się o barierkę i zrobić sobie dłuższą przerwę. Po chwili odpalił nawet papierosa korzystając ze swojej smoczej zapalniczki. Zaczął planować w myślach kolejne dni, zapychać kalendarz godzina po godzinie, tylko po to, by nie mieć czasu zepsuć tego, nad czym od miesiąca ciężko pracował. Właśnie myślał o tym, że potrzebuje kolejnej porcji śluzu gumochłona, gdy obok siebie usłyszał jakiś dźwięk.
Wyprawa do Hogsmeade wydawała się być dobrym pomysłem, przynajmniej w założeniu. Olivia miała nadzieję, że samotna przechadzka pozwoli jej oczyścić nieco umysł ze zbędnych myśli oraz rodzącej się w sercu niepewności, którą jedynie podsycały rozmowy z bratem. Boyd uparcie dążył do tego, by pokazać młodszej siostrze, że Solberg nie jest wcale takim jakim widzi go ona. I o dziwo powoli mu się to udawało, sam czuła, jak świadomie mija się ze Ślizgonem, który zajęty własnymi sprawami jakby o niej zapomniał. Głośne westchnięcie opuściło malinowe usta brunetki, kiedy przemknęła przez kolejny odcinek brukowanego chodnika, skręcając w boczną alejkę. Słyszała o tym miejscu, jednak nigdy wcześniej nie miała okazji tu zajrzeć. Teraz wydawało się ono po prostu odpowiednie; zrujnowany taras. Otuliła się szczelniej czerwonym płaszczem, by przypadek podmuch zimnego, jesiennego wiatru nie wtargnął pod jego materiał, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Suche liście szeleściły pod jej stopami, obwieszczając, że właśnie ktoś pojawił się w tym miejscu. Niestety ona z obecności drugiej osoby zdała sobie sprawę zbyt późno. Max zwabiony odgłosami obrócił się jej kierunku;mimochodem wstrzymała oddech czując narastającą panikę. Zatrzymała się w miejscu, nogi odmówiły jej posłuszeństwa, chód pierwszą jej reakcją była chęć ucieczki. - Zawsze… musisz być tam gdzie ja? - zapytała na ułamek sekundy tracąc swoją naturalną barwę głosu, zupełnie jakby został jej on na chwilę odebrany poprzez zaskoczenie, jakie wywołał w niej widok Ślizgona.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lista tego, co musiał uzupełnić w swoich zapasach była naprawdę zajmująca, ale jednocześnie nie tracił kontaktu z rzeczywistością. Dlatego też, gdy usłyszał szeleszczące liście, odwrócił się by sprawdzić, kto postanowił przerwać jego rozmyślenia. Uśmiechnął się szeroko na widok Oli. Od czasu rozmowy w składziku nie mieli okazji się spotkać, ale za to Solberg zdążył poobijać jej brata i zastopować swoją szkolną karierę. Wątpił, żeby Boyd chwalił się siostrze, co zaszło w miejscu psot i szczerze miał na to nadzieję. Nie chciał się znów z nią kłócić. -Mógłbym spytać o to samo, chociaż nie wiem czy mi z tego powodu przykro. - Liście łagodnie opadały z otaczających taras drzew. Max wypuszczał powoli dym z płuc czując, jak wraz z nim, do organizmu wdziera się też chłodne powietrze -Już myślałem, że Boyd zamknął Cię w jakiejś wieży i zabronił kontaktu ze światem, tak dawno mi nigdzie nie mignęłaś. - Zażartował domyślając się, że powodem takiego obrotu spraw były obowiązki, które spoczywały na gryfonce z tytułu prefekta i wieczne wiercenie się z miejsca na miejsce Maxa, który próbował ciągle wymyślać sobie jakieś nowe zajęcie, co o dziwo wychodziło mu nawet dobrze. Może nie wszystkie rozrywki były konwencjonalne, ale przynajmniej wypełniały czas ślizgona. Do tego musiał jeszcze wylizać rany po gorzkiej przegranej z gryfonami, w związku z czym wciąż odczuwał nutkę zawodu. W końcu tak niewiele brakowało, by zapobiegł wtedy jednemu z goli, a tak spektakularnie zjebał akcję. -Jak się czujesz, po tym wszystkim? - Zapytał uważnie się jej przyglądając. Olivia nie miała łatwego początku roku i mimo, że ostatecznie sprawa się wyjaśniła, Max chciał się upewnić, jak Olivia sobie radzi. W końcu sam nie do końca jeszcze ochłonął po tym, jak musiał stanąć przed możliwością zostania ojcem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Mimowolnie na uśmiech Maxa odpowiedziała tym samym, choć oczy dziewczyny postawały jakoś dziwnie smutne; ich naturalny blask nieco przygasł, a i ona wydawała się być nieco inna, spokojniejsza? Przepełniona melancholią? Max oczywiście nie mógł wiedzieć, że Boyd jednak zdradził przed siostrą, co wydarzyło się podczas ich ostatniego spotkania, w którym udział brali również Fillin i Felek, jednak nie miała ani sił, ani ochoty na kolejną kłótnie. Bo czy one coś zmieniały? - Po prostu mnie śledzisz - stwierdziła jakby z lekką pretensją w głosie, w którym kryła się również nutka rozbawienia. Zupełnie zignorowała fakt, że to on w tym miejscu pojawił się jako pierwszy. Obserwując Ślizgona zrobiła kilka kroków naprzód, jednak nie podeszła do niego zbyt blisko. Zamiast tego stanęła na skraju tarasu, chowając zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza. Na kilka sekund utkwiła wzrok w rozpościerającym się przed jej oczami widokiem, który uniósł kącik malinowych ust ku górze. Mimo tego, że jesień była chłodna, często padał deszcz to wciąż kryła w sobie niezwykłą magię, chociażby w kolorach, którymi przystrajała liście drzew czy krzewów. Słysząc komentarz na temat brata zaśmiała się - Tobie nie spieszyło się do uratowania mnie z tej wieży, sama musiałam sobie poradzić - dodała, patrząc na niego wymownie, po czym ponownie uciekła spojrzeniem gdzieś przed siebie. Nie bardzo wiedziała jak się zachować, czuła, że w powietrzu wiszą niewypowiedziane przez nią słowa, a jednak nie chciała poruszać pewnych tematów, łatwiej było uciekać. Nie radziła sobie z uczuciami, którymi Ślizgona, do tego doszła ta cała niepewność - nie potrafiła się jej pozbyć, a to rzutowało na to w jaki sposób zmieniło się jej podejście do Maxa. - Jest względnie stabilnie i dobrze, a ty? - wiedziała, że i dla niego cała ta sytuacja z ciąża nie była prosta, w dodatku wiele nerwów przyspożyła mu ona, wpierw informując brata, a na końcu Solberga który jako domniemany ojciec powinien wiedzieć pierwszy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widział ten brak radości w jej oczach, chociaż nie wiedział z czego wynikał. Nie wiedział, co działo się między rodzeństwem Callahan i naprawdę wiedzieć nie chciał, by niepotrzebnie znów się nie denerwować. Był zły na siebie, że stracił wtedy nad sobą panowanie i na pewno czułby się zawstydzony, gdyby miał świadomość, że Oli o wszystkim wie. Na szczęście jednak żył w błogiej nieświadomości. -No i tu mnie masz. Jaka czeka mnie kara? - Podniósł ręce w geście poddania, chociaż na jego twarzy wciąż widniał uśmiech połączony z dozą zaciekawienia. Między palcami jednej dłoni wciąż tlił się niedokończony papieros. Uważnie przyglądał się gryfonce próbując wyczuć, co kryje się w jej przygaszonych oczach. -Próbowałem zwalczyć chroniącego Cię smoka, ale zadanie mnie przerosło. Wybacz mi. - Może nie powinien bezpośrednio przy Olivii nazywać jej brata ziejącym ogniem potworem, ale nie mógł się jakoś powstrzymać. Gorycz pojawiała się w jego sercu za każdym razem, jak Boyd pojawiał się w jego życiu. No i musiał niestety przyznać, że ostatnimi czasy skupił się na ratowaniu samego siebie. -Względnie... - Powtórzył zastanawiając się nad tym, co to słowo tak naprawdę znaczy. -Nie powiem, że mi nie ulżyło, jak się dowiedziałem, że to tylko fałszywy alarm. - Przyznał szczerze, patrząc na dziewczynę. -Ale tak, jest już dobrze. - Uśmiechnął się szerzej, bo tak naprawdę czuł, że powoli robi postępy. Wyglądał lepiej, sypiał i jadł a na tym zależało mu chyba najbardziej. Do tego pamiętał o regularnym stosowaniu eliksirów, które pomagały mu przetrwać kolejne dni.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
To był pierwszy raz kiedy nie zamierzała uświadamiać Maxa, że wie o czymś, co w jego mniemaniu powinno pozostać tajemnicą. Czasem nie rozumiała tego, dlaczego niektóre sprawy po prostu przed nią ukrywa, wchodziła z założenia, że łączy ich przyjaźń, a przecież przyjaciele mówią sobie wszystko prawda? Może tak naprawdę myliła się w swoich osądach dotyczących tego, co ich łączy? Może była… No właśnie kim? W tej właśnie chwili nie potrafiła dowiedzieć na to pytanie, tak samo nie umiała tego określić, kiedy to samo zapytanie skierował do niej Boyd kilka dni temu, wcześniej ukazując każdą z możliwych złych stron Ślizgona. - Jeszcze się zastanowię - odpowiedziała, choć ostatecznie nie zamierzała go karać, sądziła że on również nie pytał poważnie, a chciał jedynie rozładować to dziwne napięcie, które niewątpliwie czuł. Olivii od zawsze niezwykle ciężko było jej ukrywać uczucia. Dlaczego tak jak inni nie potrafiła założyć maski? - Dlaczego się tak we mnie wpatrujesz? - zapytała, dostrzegając jego badawcze spojrzenie. Przecież nie musiał sam szukać odpowiedzi, wiedział, że w przypadku Callahan wystarczyło po prostu zapytać, jednak czy była gotowa by udzielić odpowiedzi? Wciąż męczyło ją odkrycie, którego dokonała wtedy w schowku. Średnio radziła sobie z tym, że zdradziła koleżankę, była wobec niej nielojalna i to przez chłopaka. Miała ochotę strzelić sobie zaklęciem w głowę. Dlaczego przy Maxie zawsze traciła kontrolę?! Ugryzła się w język zanim jej malinowe usta zdążyły opuścić słowa, których on nie powinien usłyszeć. - Tak, narwana bestia - zaśmiała się, wyobrażając sobie Boyda jako wielkiego smoka, który jej strzeże. W gruncie rzeczy cała ta sprawa z ciąża mocno zbliżyła ją do brata, który zdawał się mieć na nią coraz większy, ale też pozytywny wpływ; wobec osoby starszego Callahan mieli zupełnie inne odczucia, co było zrozumiałe. - Też się cieszę, że to był fałszywy alarm. - przyznała, wszakże jej również bardzo z tego powodu ulżyło, choć w obecności Boyda nie dawała tego tak bardzo po sobie poznać. Przeczesała dłonią włosy, które swobodnie opadały na jej drobne ramiona, wyjmując z brązowych kosmyków, niewielkiego złotego liścia. Przez krótką chwilę przyglądał mu się uważnie, by ostatecznie opuścić go na kamienną porośniętą mchem posadzkę tarasu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Decyzja Olivii o odpuszczeniu tematu była najlepszą, jaką mogła teraz podjąć. Od ostatniego spotkania z Brooks, zastanawiał się mocno nad jej słowami o tym, jak bardzo są z Boydem do siebie podobni i że zwykła flaszka dzielona między nimi mogłaby załatwić ich konflikt raz na zawsze. Mimo to, jakoś nie potrafił wyobrazić sobie, że miałby podejść do Callahana i tak bez niczego po prostu wyciągnąć rękę. Dziewczyna nie myliła się co do ich relacji. Solbergowi naprawdę na niej zależało, a fakt że nie wtajemniczał jej we wszystkie wydarzenia ze swojego życia wynikał z jego natury. W końcu ile lat ukrywał przed najlepszym przyjacielem swoją słabość? Jak długo trzymał sekret, który zdradził gryfonce wtedy w barze? Nie potrafił dzielić się podobnymi rzeczami i wciąż uważał, że najlepiej dla innych, jeżeli swoje problemy będzie rozwiązywał bez mieszanie w to niepotrzebnie osób postronnych. Ostatnia rozmowa z Beatrice może i pokazała mu, że naprawdę nie jest niczym złym się otworzyć, ale nie był na to gotów. Tamto spotkanie w gabinecie go wykończyło i nie chciał przechodzić przez to ponownie. Przynajmniej nie teraz. -Coś Cię męczy i próbuję odgadnąć, co to takiego. - Przyznał szczerze, nie robiąc żadnych uników. Nie potrafił powiedzieć, co dokładnie widział w jej postawie, ale na pewno nie było to nic szczególnie dobrego. -Ale trzeba przyznać, że na boisku radzi sobie nieźle. Oglądałaś ostatni mecz? - Zapytał, bo nie widział dziewczyny na trybunach. Chociaż prawdą było, że rozgrywka była na tyle krótka, że Max nie miał nawet czasu dobrze rozejrzeć się po widowni. Ostatni raz zaciągnął się papierosem i pozbył się go w chwili, gdy Olivia postanowiła usiąść na posadzce. -Nie wolisz jakiejś kulturalnej ławki? - Zapytał lekko zdziwiony, choć nie oceniając wyboru Olivii. Dostrzegł w oddali niewielki głaz, który sprawnym zaklęciem zamienił w zgrabne siedzisko, na wypadek, gdyby jednak miała ochotę nie przeziębić sobie nerek. -Jak tam nastroje w waszej wieży? Ślizgoni dają wam popalić? - Już prawie dwa miesiące zieloni rozbijali się po cudzych sypialniach i Max słyszał wiele rozmów na ten temat. Jedni dziwili się, że ślizgoni jeszcze nie podpalili ich łóżek, podczas gdy inni irytowali się na widok nieproszonych gości. Sam starał się nie przebywać zbyt długo w puchońskim królestwie. Pamiętał, co powiedziała mu Aleksandra i wiedział, że akurat borsuki to są gościnne, ale domyślał się jak uciążliwa ta sytuacja dla nich może być.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees