Pokój snów jest znanym, choć niezbyt często odwiedzanym pomieszczeniem. Wymiarami różni się nieco od klas, gdyż jest mniejszy, co tylko dodaje mu przytulności. Poza tym jednym szczegółem, ściany wyglądają jak w zwyczajnej sali lekcyjnej. Całą lewą stronę zajmuje naścienne lustro. Jego odbicie wydaje się trochę przyćmione, jakby znajdowało się za chmurami. I rzeczywiście, unoszą się tu małe obłoczki, z których wydobywają się szepty, słyszalne, jeśli osoba przebywająca w pomieszczeniu ma odpowiedni nastrój. Skupiając się na jednym z szeptów - snów, można usłyszeć, o czym opowiada.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
1 - Jeden ze szeptów wyjątkowo Cię zaintrygował; skupiwszy uwagę właśnie na nim, dowiedziałeś się o historii jednego z uczniów, który uczęszczał do Hogwartu niemalże... sto lat temu! Zyskujesz z niej wiele ciekawych informacji, w wyniku czego udaje Ci się zdobyć jeden punkt do kuferka z Historii Magii i Runy. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
2 - Niestety; sny bywają wyjątkowo kapryśne i najwidoczniej nie mają zamiaru w żaden szczególny sposób Cię zaczepić. A kiedy w końcu zaczynasz słyszeć szept płynący z jednego obłoczka okazuje się... że opowiada on TWÓJ SEN! W dodatku taki, z którego raczej nie jesteś dumny. Obyś tylko Ty się na nim skupiał!
3 - Sny potrafią być różne, a ten najwidoczniej nie należał do najszczęśliwszych. Smutna historia o nieszczęśliwie zakochanym studencie mogła Cię wzruszyć, lecz spływające po twoich policzkach krople nie były łzami! Przynajmniej nie twoimi... Ów obłoczek postanowił dość dosłownie wylać na Ciebie wszystkie swoje żale i przez trzy następne posty nie znika znad twojej głowy, znacząc Ci ubranie coraz to większymi kroplami.
4 - Jeden z obłoczków zaczepia Cię, tym samym opowiadając o dość nietypowej rzeczy, która wydarzyła się w Hogwarcie. Zaczynasz się śmiać, a co najgorsze - nie możesz tego w żaden sposób kontrolować! Wypowiedziana przez szepty historyjka najwidoczniej powoduje u Ciebie niespodziewany wybuch śmiechu, w związku z czym przez trzy następne posty będziesz wyjątkowo rozbawiony.
5 - W spokoju przechadzasz się po pomieszczeniu, zastanawiając się, czy szepty rzeczywiście istnieją oraz czy mówią najprawdziwsze sny. Udaje Ci się usłyszeć jeden, potem drugi, następnie dwa naraz, trzy... Obłoczki stopniowo zaczynają Cię otaczać, a ich szepty narastają z każdą kolejną spędzoną w pokoju minutą. Jeden nawet będzie próbował wleźć Ci do ucha! Obyś przez nie nie zwariował...
6 - Spoglądając w lustro przez dłuższą chwilę, oglądany obraz wydaje Ci się wyostrzać, jakby obłoczki przerzedzały się. Zamiast nich w odbiciu dostrzegasz przebiegające po przeciwległej ścianie wydłużone cienie, które znikną, jeśli tylko spróbujesz się odwrócić. Czyżby przeleciał Cię dreszcz?
W poprzedniej rundzie się udało, więc odetchnęłam z ulgą. Niestety potem nie było już tak kolorowo, chociaż Vivien przede mną nie zaczęła najlepiej i wydawało się, że nie powinno być gorzej, to jednak moja sytuacja dalej była bardzo niepewna. Najgorsze, że w razie przegranej moja karta oznaczała całkowity koniec, a naprawdę nie chciałam odpadać tak szybko. Wiedziałam, że szanse na wygraną nie są ogromne, ale zależało mi chociaż na tym, żeby nie być tą pierwszą która odpadnie. Znalezienie się nagle na jakiejś wieży nie było zbyt ciekawą perspektywą. Spojrzałam na Wiśnie, zastanawiając się, czy możliwe, żeby ona trafiła gorzej. Nie, żebym tego jej życzyła, ale mogła mnie uratować albo ona, albo Agnes. Ciekawe, kto odpadnie jako pierwszy. Usiadłam wygodniej i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.
2, rydwan
Ostatnio zmieniony przez Heaven O. O. Dear dnia Sob Lis 17 2018, 16:08, w całości zmieniany 1 raz
Hufflepuff miał pecha, najwyraźniej. Cherry nie była pewna czy to z kartami Agnes było coś nie w porządku, czy po prostu los się na nie nie uwziął. W każdym razie, gra toczyła się dalej i chociaż obie panny cierpiały na znikanie epidemiczne, to jeszcze nie zwalniało ich to z kontynuowania rozgrywki. - Swoją drogą - zaczęła kapitan drużyny quidditcha Hufflepuffu, spoglądając na Agnes i wykładając kolejną kartę. Nawet nie wiedziała jeszcze, czy przegrała, czy tym razem jej się upiekło. - Śliczniewyglądaszwiesz? - Wyrzuciła z siebie cała w rumieńcach, wpatrując się speszona w Puchonkę. Efekt miał trwać do końca zabawy i gdyby tylko Cherry wiedziała, że to magia Durnia, zapewne błagałaby o kolejną, ostateczną porażkę. Na chwilę obecną pozostało jej ślinić się i robić do dziewczyny maślane oczy.
Dureń bywa zaskakująca grą. Cieżko do końca przewidzieć jak sie potoczy i kiedy twoje karty po prostu wybuchną. @Agnes Lumière może zwlekałaś za długo? A może po prostu jakaś siła się na ciebie uwzięła. Odpadasz z gry (brak aktywności) tym samym zwiększając szansę innych na zwycięstwo!
Agnes odpadła, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie mnie to spotkało. Rozejrzałam się po przeciwniczkach lekko zestresowana, by po chwili zastanowienia wyłożyć przed siebie kartę. Spojrzawszy na nią i na moją kość zrozumiałam, że mnie również opuściła dobra passa i że przegraną to kwestia dosłownie sekund - prawdopodobieństwo, że dziewczętom pójdzie jeszcze gorzej niż mi było nikłe. Żałowałam, że z taką wielką pewnością siebie podchodziłam do tam kapryśnej gry. Westchnąwszy przygotowałem się na bolesne doświadczenie związane z moją kartą.
Spojrzałam na przegrana kartę Cherry. Efekt z całą pewnością był ciekawy. Miałam nadzieję, że zadziała w moim kierunku, jednak po intensywnym spojrzeniu puchonki w kierunku Agnes i chwilę później powiedzianym komplemencie łatwo można było się domyśleć na kogo padło. Nieszczególnie mi się to spodobało, pewnie dlatego przegrana Agnes przyjęłam z ulgą. Może nawet odrobinę większą, niż jakby odpadł inny gracz. Teraz zostałyśmy we trzy, wygrana była odrobinę bliżej niż wcześniej. Byłam ciekawa, kto odpadnie następny i miałam nadzieję, że to nie będę ją. W końcu sięgnęłam po kolejna kartę i uśmiechnęłam się. Zapowiadało się nieźle.
Zaczęła się już całkiem nieźle ślinić do Agnes... i wtedy okazało się, że Puchonka odpada z gry. Cherry skwitowała to pełnym zawodu westchnięciem, odprowadziła dziewczynę wzrokiem do drzwi i chwilę jeszcze tkwiła w takim dziwnym letargu... A potem efekt kart przestał działać i Cher zorientowała się, jaką potworną idiotkę z siebie zrobiła. Po kolejną kartę sięgnęła cała czerwona z zażenowania, uparcie unikając spojrzenia pozostałych przeciwniczek; w szczególności z Heaven wolała nie mieć zbyt dużej styczności. Niby nie zrobiła niczego złego, ale śmiało mogła stwierdzić, że kompletnie jej się Cesarzowa nie podobała. Z ulgą przyjęła Kapłankę, która najwyraźniej nie zamierzała przynieść jej porażki. Może jeszcze miała szansę na wygraną?
Dostrzegłam moment w którym Cherry wróciła do rzeczywistości i ewidentnie wydawała się być speszona całą sytuacją. Uśmiechnęłam się widząc to i kontynuowałam grę. Niewiele po odejściu Agnes odpadła również Vivien, co zdecydowanie mnie ucieszyło. Zarówno to, że szanse na wygraną znacznie wzrosły, jak i tym, że zostałyśmy w pokoju we dwie. Żadnych rozpraszających puchonek. Teraz każda runda mogła być decydująca. Wystarczyło że jedna z nas odpadnie i już był zwycięzca. W sumie naprawdę zależało mi na wygranej, nie wiedziałam nawet dlaczego. Po prostu kochałam rywalizacje i byłam chętna do wzięcia udziału w finale. Nawet nie wiedziałam co dokładnie jest ostateczną nagrodą, ale to musiało być coś fajnego, prawda? Niestety moja karta była dość kiepska. W przypadku przegranej nie traciłam życia, po prostu odpadałam z gry. Na szczęście była spora szansa, że Cherry będzie miała trochę więcej pecha i uda mi się uniknąć tego efektu.
To była decydująca runda - Cherry ledwie zdołała pozbierać się po odejściu pozostałych zawodniczek, kiedy nagle została sam na sam z Heaven. Zakłopotana starała się skoncentrować jedynie na kartach, co szło jej o tyle kiepsko, że... no, miała kiepskie karty. Nie było to nic przyjemnego do oglądania. Tak czy inaczej, sięgnęła po kolejną kartę, niemalże z duszą na ramieniu. Jak się okazało - nie było tak łatwo, bo musiały dołożyć kolejną. - Nie czuję się zbyt szczęśliwie... - Niby to Heaven miała Wisielca, ale to Cherry kończyły się durniowe życia. Gęsty dym zaczął uciekać spomiędzy jej palców, zatem odłożyła Cesarza i wlepiła czujne spojrzenie w tajemnicze zjawisko. Drgnęła zaskoczona, rozpoznając sylwetki poranionych braci, których postać przybrał dym. Czy to miała być jakaś uboga wersja bogina? Szybko zniknął, bowiem talia Wiśni eksplodowała z cichym pstryknięciem i gra została zakończona. - Gratuluję wygranej - zaśmiała się cicho, zakłopotana i mimo wszystko po prostu niezadowolona. Chciała jak najszybciej zawinąć się z Pokoju Snów i zapomnieć o tych tragicznych rozgrywkach, w których nieustannie się ośmieszała.
Okazało się, że miałam naprawdę dużo szczęścia. Udało mi się uniknąć przegranej z efektem, którego już nie dało się uratować. Efekt Cherry nie był taki zły, ale to było jej ostatnie życie. Niezbyt często miałam tyle szczęścia w jakichkolwiek grach, te rozgrywki naprawdę okazały się być dla mnie wyjątkowo szczęśliwe. Spojrzałam na Cherry z uśmiechem i odłożyłam karty na bok. - Dzięki, w sumie nie sądziłam, że się uda. Chyba pierwszy raz doszłam do finału...czegokolwiek. Mam nadzieje, że zostało mi jeszcze odrobinę szczęścia - uśmiechnęłam się i wstałam, gotowa do opuszczenia pokoju. - Musimy kiedyś pograć we dwie. Przynajmniej jak wylosujesz znowu ten sam efekt, to skupi się on na odpowiedniej osobie, a nie - zaproponowałam. - Też idziesz? - dopytałam, otwierając drzwi i powoli opuszczając pomieszczenie.
Szukała spokojnego miejsca w Hogwarcie, w którym mogłaby usiąść i pomyśleć spokojnie, bez zbędnych hałasów. Sol wyjątkowo rzadko potrzebowała takich chwil, na ogół wolała być w centrum wydarzeń, ale czasami, kiedy naprawdę podchodziła do czegoś ambitnie i poważnie, nie odpuszczała i nie pozwalała sobie na błędy. Tak było właśnie z listem motywacyjnym, nad którym już pracowała. Zaraz po otrzymaniu statusu studenta zamierzała załapać się do pracy w ministerstwie, byle jakiej i dorywczej, ale jednak już w ministerstwie. Było to dla niej ważne, bo chciała zahaczyć się w tym miejscu, poznać ludzi, rozejrzeć się i zacząć nabierać doświadczenia. Miała nadzieje, że nie będzie miała z tym ogromnych problemów, jednak nie zamierzała ryzykować i wolała przygotowywać się już teraz. Szczególnie, że zbliżały się egzaminy, a potem wakacje i już wiedziała jak ciężko będzie o znalezienie chwili czasu na coś takiego. Postanowiła skorzystać z chwili inspiracji i zaszyła się w przypadkowym pokoju. Nie zwróciła nawet większej uwagi na lustro, tylko usiadła przy jakimś stoliku i wyciągnęła pergamin. Zaczęła robić mapę myśli, zastanawiając się nad swoimi wadami, zaletami, motywacjami, wszystkim co miało mieć znaczenie w takiej pracy. Pisała jak natchniona i nawet nie zauważyła jak ktoś wszedł do środka.
Wakacje, szczególnie w ostatnim czasie, były tym co stanowiło dla chłopaka swoisty cel. Nie miał jeszcze względem nich absolutnie żadnych planów, czy szerzej zakrojonych przedsięwzięć. Ba! Nawet się za to jeszcze nie zabierał. W obecnej sytuacji głowę zaprzątały mu bardziej egzaminy i osiągnięcie jakiegokolwiek zadowalającego dla niego poziomu. Do tego stopnia, że każda wolna chwila ostatnio kończyła się na przerabianiu opasłych tomów i wyblakłych pergaminów. Szczególna pomocą w dążeniu do tego jakże szlachetnego celu było karcące oko Nessy. Ganiła go za każdą możliwą opieszałość jak i chwilę słabości. Aiden doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że robi to dla jego dobra, ale czasem naprawdę życzyłby sobie, żeby ludzie nie byli dla niego aż tak “życzliwi”... Do pomieszczenia wszedł, żeby nie powiedzieć, wczołgał się trzymając w rękach kilka solidnych i potężnych rozmiarów ksiąg. Jakżeby inaczej, owe wolumeny prawiły o tym co w ostatnim czasie wydawało się największą piętą achillesową chłopaka - eliksirach. Doskonale zdawał sobie wcześniej sprawę o swojej słabości, jednakowoż nie do końca znał jej skalę. Gramoląc dość ciężkie przedmioty dość niezgrabnie odłożył je na pobliski @Sol Irving stolik. Odłożył w tym przypadku to dość eufemistyczne podejście ze względu na huk, jaki rozległ się po pokoju w momencie ich opadnięcia na blat. Oczywiście sam skrycie w duchu liczył na podobny efekt, jego wewnętrzny dramaturg dawał o sobie znać. - Na Merlina... - Westchnął w tak nieludzko zmęczony sposób, że gdyby nie fakt, że stał tutaj obok dziewczyny, ta mogłaby wziąć go za lament ducha. - Ta szkoła mnie kiedyś wykończy. I to za nim zrobią to ze mną moje eksperymenty. Gwarantuje ci. - Dodał trochę z przekąsem, ale wciąż w dość żartobliwym tonie. Objął wzrokiem, najprawdopodobniej zaaferowaną dźwiękiem dziewczynę. Biorąc pod uwagę to, że egzaminy i koniec roku zbliżały się wielkimi krokami ta trzymała się całkiem nieźle. Czemuż tu się dziwić, zdecydowanie bardziej należał do tego ambitniejszego niźli leniwszego grona studentów. To za każdym razem coraz bardziej urzekało Aidena w Sol. Niepohamowana i zabójcza wręcz ambicja. W tym urocza i uśmiechnięta brunetka przypominała mu jego własną matkę. - Jak ci idzie..? - Zapytał niepewnie, nie do końca wiedząc czego się spodziewać. Może wcale już nie potrzebowała jego pomocy? Może już sobie z tym poradziła? - Czy aby na pewno wypisałaś już wszystkie zalety? - Zażartował uśmiechając się ciepło w jej kierunku. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w przypadku pisania czegoś takiego jak list motywacyjny, dużo łatwiej jest znaleźć wadę niż zaletę. Wtedy wszystko co robimy jest złe. Na dobrą sprawę właśnie w takich sytuacjach, większość ludzi, kompletnie zbytecznie, wpisuje perfekcjonizm jako wadę. Sprytny ruch, nieprawdaż? Jak łatwo przemycić potencjalnie pożądaną cechę w wadach? Nazwać ją zgrabnie i plastycznie. Usiadł na miejscu obok Sol zerkając ukradkiem dość nienawistnym spojrzeniem w kierunku podręczników do eliksirów. Mogą zaczekać... Z resztą, jeśli przeczytam jeszcze jedno zdanie to mój mózg zamieni się w jeden wielki cynowy kociołek.
Głośny huk wyrwał ją z zamyślenia. Rozejrzała się po pomieszczeniu zdziwiona i dostrzegła Aidena, który postanowił zaciągnąć ze sobą połowę szkolnej biblioteki. Uśmiechnęła się, odkładając na chwilę długopis i zerkając na stertę książek. Każdy stresował się przed egzaminami i starał nadrobić większe, bądź mniejsze zaległości, ale ten to chyba przesadzał i liczył na cud, a czasu było jednak zbyt mało, żeby nadrobić to wszystko. Też trochę stresowała się tym wszystkim, ale nie było sensu dramatyzować. To w końcu były tylko oceny, ostatecznie liczyło się wiele innych rzeczy. Między innymi dobra motywacja do pracy i właśnie na tym się teraz skupiała, przygotowując dokładną listę swoich zalet i słabości. - Biedak. Liczysz, że im więcej kilogramów będziesz ze sobą taszczył, tym więcej wejdzie do głowy? To chyba tak nie działa - zauważyła, poprawiając wysoko upiętego kitka. Zerknęła na tytuły jego książek. Mistrzem eliksirów to ona też nie była, chociaż to nie był przedmiot o który martwiła się najbardziej. Wbrew pozorom była nim historia magii, która wydawała się jej być ważna patrząc na jej plany na przyszłość, a Irving często na niej przysypiała. - No coś ty, nie ma tyle pergaminu w tej szkole - zaśmiała się, chociaż tak naprawdę nad każdą potencjalną zaletą zastanawiała się kilkanaście dobrych minut i myślała, czy przypadkiem jej nie wyolbrzymia. Chciała, żeby jej list był dobry, ale też oddawał rzeczywistość, a znalezienie w tym równowagi było wybitnie trudne. Nie chciała skończyć w barze, ani w kawiarni, dla wielu studentów to się sprawdzało, ale ona kompletnie się w tym nie widziała. Musiała działać w czymś co już teraz dawałoby jej perspektywy na przyszłość i póki co nie widziała innej opcji niż ministerstwo. - Rozumiem, że ty ostatnio wybierasz zatapianie się w książkach? Jeszcze dwa miesiące, chyba przydałoby się trochę rozrywki, co? Miała dobry humor, było krótko po pełni i cieszyła się, że ma ją już z głowy na kolejny miesiąc. Przynajmniej jakiś czas nie musiała się o to martwić i mogła skupić na wszystkim innym z bardzo dobrym samopoczuciem. To zawsze były jej najlepsze dni i miała wtedy masę energii.
Wszystko byłoby super, cacy i w ogóle w Hogwarcie, gdyby nie te piekielne schody. Nie mogłam zliczyć ile razy spóźniłam się na zajęcia, bo jeździłam sobie tak między piętrami. Myślę, że moją wspaniałą formę też zawdzięczam właśnie tym wiecznym bieganiem po schodach. No na pewno nie Grom miotlarskim, na których pojawiałam się może trzy razy w semestrze. Biegłam akurat na Magiczne gotowanie, gdy schody postanowiły mi wyciąć znów numer. Miałam już tego serdecznie dość. Usiadłam więc na jednym stopniu i stwierdziłam, że tak sobie posiedzę. Położyłam obie dłonie na brodzie i jeździłam na jednym stopniu przez jakiś czas. Pewnie byłoby mi o wiele przyjemniej, gdybym mogła mieć przy sobie telefon. Niestety, już się nauczyłam na swoich błędach. Nigdy nie zapomnę, jak kochany tata, chciał mi sprawić niespodziankę i wysłał mi nowiutkiego IPhone'a 7 sowią pocztą. Albi go przyniósł, to prawda, nawet poprawnie wycelował w moje ręce. Co z tego skoro po chwili telefon wybuchł prosto w moją owsiankę. Cóż, zostało mi wpatrywać się jedynie w ciągle zmieniające się obrazy. Westchnęłam ostentacyjnie i podniosłam ścierpnięty tyłek z twardego stopnia. Nie było nawet szans, bym zdążyła na te cholerne zajęcia. Przetarłam oczy dłonią i skierowałam się w górę, a raczej próbowałam, bo schody znów zrobiły swoje. Zdenerwowana, zeszłam i wpakowałam się do pierwsze lepszego w poszukiwaniu czegoś, nie wiem czego, szczęścia może? Odetchnęłam zimniejszym powietrzem i przeciągnęłam się, bo z tego wszystkiego to już mi się spanka zachciało. Co z tego, że dochodziła właśnie dwunasta. Nie wiedziałam co to za pokój, nie byłam w nim nigdy wcześniej. Wyglądał trochę jak jakaś dziwna sala baletowa z tym długim lustrem po jednej stronie. Nie podobało mi się tutaj, ale jednocześnie intrygowało mnie to pomieszczenie. Podeszłam do lustra i położyłam na nim dłoń. Widziałam małe obłoczki, które przemierzały po jego nieskazitelnej tafli. Wpatrywałam się w nie i wpatrywałam, gdy nagle zaczęły się przerzedzać, a za nimi ujrzała coś, nawet nie wiem co, po prostu coś. Obejrzałam się za siebie, pusto, spojrzałam przed siebie, dziwne cienie. Machałam tak chwilę głową aż mi się w niej zakręciło. Nie ogarniałam co się dzieję i powoli zaczynałam panikować. Okay, magiczna szkoła, ale co do kur... Chyba krzyknęłam, mam nadzieję, że krzyknęłam, bo pamiętam, że zrobiłam bum i moje drobne ciałko wylądowało na ziemi.
Ostatnie dni nie były dla puchonki najłatwiejsze, nic więc dziwnego, że snuła się po zamkowych korytarzach niczym cień, unikając atencji oraz towarzystwa. Wróciły wspomnienia, których za wszelką cenę pamiętać nie chciała, a do tego napływające zewsząd zmiany i nowe emocje niczego jej nie ułatwiały. Największym plusem jej jestestwa obecnie był fakt, że jej kochany i słodki Skyler był szczęśliwy, angażując się w swoją nową relację. Nie mogła być nawet o to zła, bo i jakim prawem? I chociaż plany snute razem zmieniały się niczym obrazy w kalejdoskopie, taka była kolej rzeczy. Przemierzała korytarz w milczeniu, kierując się na następne zajęcia — odziana w szkolny mundurek i z tkwiącym pod szyją krawatem, w stukających wesoło o kamienną posadzkę trzewikach. Przez zamkowe okna wpadały promienie wiosennego słońca, a błękitne spojrzenie drobnej dziewczyny co rusz uciekało w stronę zabrudzonej szyby, przyglądając się wszystkiemu, co za sobą kryła. I nie wiedziała dlaczego, ale impuls sprawił, że skręciła w drugą stronę — a raczej brzmienie znajomego głosu, na którego spotkanie nie była jeszcze gotowa. Pośpieszenie więc złapała z klamkę, znikając za drzwiami pierwszych lepszych drzwi, o które po zamknięciu się oparła, przylegając doń plecami. Uniosła dłoń i w tiku nerwowym chwyciła za swój kolczyk, czując przyjemnie chłodny metal na skórze, który sprowadzał ją do rzeczywistości. Dotarło do niej też, że nie jest tu sama i speszona, czerwieniąc się natychmiast, uniosła powieki, rozdziawiając usta i rozglądając się w skrępowaniu, zdenerwowaniu wręcz, które przyprawiało ją o głośniejsze bicie serce. Pomiędzy podstępnymi szeptami, usłyszała huk i krzyk — zduszony chyba przez właścicielkę, która opadła na posadzkę. Niewiele myśląc podbiegła do niej, kucając obok i przyglądając się uważnie. Instynkt uzdrowicielski Martellówny był niezwykle silny. - Nic Ci się nie stało? Krzyknęłaś tak przeraźliwie! - zaczęła, docierając wreszcie spojrzeniem do jej twarzy oraz oczu, na których widok odetchnęła cicho z wyraźną ulgą, natomiast na ustach pojawił się łagodny, przyozdobiony dołeczkami uśmiech. Znajoma twarz była chyba wszystkim, czego potrzebowała.- Jejku! Nie strasz mnie tak, głuptasie! Boli Cię coś? Dopytała jeszcze z troską, mimowolnie łapiąc ją za dłoń, czego nawet nie zauważyła, bo z pewnością odsunęłaby się i przepraszała ją za kłopot. Flora odwróciła głowę w prawo, marszcząc brwi i nos w kolejnym akcie zdumienia na cichy, niezrozumiały szept. Zupełnie jakby ktoś stał obok, próbując różnymi głosami zdradzać sekrety. Dziwne. Cóż, ta szkoła kryła wiele miejsc, które swoim działaniem i panującymi w nich czarami mogły mamić umysł. Zgarnęła za ucho kosmyk brązowych włosów, wypuszczając powietrze spomiędzy ust.
Nie byłam pewna co się tak właściwie ze mną stało. Te dziwne cienie, te szepty dobiegające zewsząd, ten ogromny strach, który poczułam w jednym momencie. Mój organizm nie wytrzymał. Cóż, jak zwykły komputer, no może minimalnie bardziej zaawansowany, ale kto cię tam wiem, bo ja to debilem byłam, ale komputer. Wywalił error i wyłączył system, a w tym przypadku tym systemem byłam ja. Nie wiem na ile odpłynęłam, zapewne na parę sekund, ale w tym pokoju te parę sekund trwało całą wieczność. Przez cały czas w ucho coś, a może ktoś, szeptało mi moje ostatnie sny, koszmary. Otworzyłam oczy, by ujrzeć już nie tylko obłoczki, ale i znajomą twarz, uśmiechającą się do mnie z troską. Odprężyłam się lekko, teraz już mogłam się poczuć bezpieczna. Choć po chwili powróciła do mnie myśli o tych dziwnych cieniach. - Nic mi nie jest - odpowiedziałam, choć mój głos wskazywał na coś innego. Wciąż czułam przerażenie, kręcące mnie w środku jak wiertarka mojego ojca na pełnych obrotach. Przyjrzałam się Florze. Ona również była jakby po części nieobecna. Podparłam się lekko na łokciach, by móc się rozejrzeć ponownie po pokoju, ostrożnie jednak, by czasem nie puścić dłoni Puchonki. - Wszystko okay, Flora? - spytałam, przyglądając się uważnie jej twarzy. Wahałam się, czy ją też spytać o te cienie, te szepty. Może Emily miała rację i po prostu to mi coś rzuciło na głowę od tych całych czarów. Ujawniła się u mnie jakaś schizofrenia czy inny choroba psychiczna i zaraz ma przygoda miała się skończyć w odpowiednim szpitalu. Coś mi jednak podpowiadało, że to nie są zwykłe przywidzenia i to ten pokój tak mąci mi w głowie. Rozejrzałam się raz jeszcze po ścianach tego miejsca. Przyjrzałam się tafli lustra z pięknymi obłoczkami, które ponownie zasiedliły jego zakątki. Niestety, nie było ona idealna. Gdzieniegdzie znów pojawiały się te cienie, a z każdą chwilą zdawały się one wygrywać z obłokami. - Ty też je widzisz? - zdecydowała się w końcu szepnąć, zaciskając mocniej swą dłoń na Flory.
Wyglądała blado, co zaniepokoiło puchonkę aspirującą na uzdrowiciela. Zgodziłaby się jednak, że podstępne szepty i dziwna aura towarzysząca tej komnacie mogła sprawić, że człowiek czuł się nieswojo. Czasem najlepiej było, gdy sny pozostawały wspomnieniem tylko na okres poranka i odchodziły w zapomnienie, nie zajmując głowy nierealnymi głupotami. Niestety, były również i takie senne mary, które zdawały się dziać w rzeczywistości, zostawiając na skórze dreszcz i łzy w oczach. Nikt nie lubił koszmarów, odzwierciedlenia naszych lęków. A może i niekiedy pragnień, o których istnieniu woleliśmy nie wiedzieć? Flora zacisnęła na chwilę usta, czując na karku nieprzyjemną, gęsią skórę, gdy kolejne zwodnicze szepty wpłynęły do jej ucha. Wpatrywała się w Amity, czekając, aż się ocknie i coś powie, aby mogła mieć pewność, że nic sobie gwałtownym upadkiem nie zrobiła. Poprawiła się na podłodze, zsuwając z ramienia niewielki plecaczek i pozwalając, aby upadł na posadzkę. - Odsapnij jeszcze chwilę, wyglądasz blado. - poprosiła cicho, odszukując jej spojrzenia i pozwalając sobie na konfrontację, aby utwierdzić gryfonkę w przekonaniu, że mówiła szczerze. Wysunęła dłoń, sprawdzając jej czoło dla pewności — bez cienia skrępowania, a w geście troski i niepokoju, zerkając następnie w dół — szukając ręki, na których akurat się podparła. Chwyciła w palce jej nadgarstek, mierząc puls przy zamkniętych ślepiach i odliczając odpowiednio. Była co najmniej zaniepokojona. - Tak, trochę się o Ciebie przestraszyłam. Poślizgnęłaś się? Chodź, odpocznij. Na pewno nic Cię nie boli, Ami? Wskazała dłonią na swoje kolana, aby ta położyła się wygodnie i zrelaksowała na tyle, jak mocno to w tym dziwnym pokoju było możliwe. Jakby ktoś je obserwował. Co rusz brunetka rozglądała się na boki, przysuwając wolną dłonią plecak bliżej, bo miała tam swoją różdżkę, a co bardziej dodawało czarodziejowi odwagi? Wyrwana z zamyślenia szeptem — tym razem brzmiącym znajomo, spojrzała w dół, mocniej ściskając jej dłoń. - Co widzę? Myślałam, że ktoś szepcze za ścianą.. Przekręciła głowę w bok, unosząc nieco brew w akcie zaskoczenia. Czuła, jak pokój ten coraz mniej się jej podoba, a ostatnio już miała silny atak paniki. Dziewczyna wciąż była blada — Flora nie była tylko pewna, czy wywołał to upadek, czy może coś, co kryło się za szkłem i obłoczkami.
Tancred Seaver
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Zwiedzając Hogwart, natrafiłem na dziwne pomieszczenie. Wyglądało jak sala lekcyjna, z jednym dużym wyjątkiem - na lewej ścianie znajdowało się lustro. Obok niego latały sobie dziwne obłoczki, które jakby...szeptały? Podszedłem bliżej, domyślając się, że jest to jedno z tych magicznych pomieszczeń, gdzie można się dowiedzieć czegoś więcej. Któryś z krewnych mi wspominał, że należy się skupić na jednym z obłoczków, a ten ukaże jakąś historię. Zamek liczył sobie wiele set lat, przewinęła się przez niego cała masa czarodziejów, więc na pewno istniało coś, co by mnie zainteresowało. Może ukaże mi się jakaś scena, z nie tak dawno zakończonej II wojny czarodziejów? Siły śmierciożerców atakujące zamkowe mury - zobaczyć coś takie "na żywo", byłoby wielką gratką. Wyciszyłem umysł, parę razy głębiej oddychając i skupiając się tylko na istocie wentylacji powietrza, zachodzącej w organizmie. Następnie otworzyłem swój umysł na nowe doznania, niemalże zapraszając je do siebie. Zapewne pozostawienie lekko uchylonych drzwi było błędem, który mógł wykorzystać każdy. Stojąc plecami do wejścia i skupiając się na obłoczkach, byłem wystawiony na atak. Czy zapłacę za swoją nieuwagę?
Jeśli ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, to Saskia powinna mieć już do niego stałą wejściówkę. Prawdziwą, niemal zakrawającą o masochizm, przyjemność sprawiało jej pakowanie się tam, gdzie nie powinno jej być - zwykle nie były to przyjemne doświadczenia. Jej jednak nie zależało na przyjemnościach, a doświadczaniu per se. Całej gamie odczuć, które jak nic innego skutecznie inspirowało ją do tworzenia nowych rzeczy. Ostatnio czuła jakąś blokadę - nic nowego nie przychodziło jej do głowy, cały czas była zamyślona, a glina w jej dłoniach wciąż przyjmowała kształt niewystarczający do poczucia jakiegokolwiek satysfakcji. Stąd też przyzwolenie na wieczorny spacer, tuż przed ciszą nocną. Lubiła ten moment dnia, gdy większość szykowała się do snu, albo zajęta była czymś w dormitoriach - na korytarzach zwykle z lupą było kogoś szukać, a jeśli już ktoś było, to zwykle miał ważny powód. I tych tajemnic na twarzach innych szukała, rozmów urwanych na dźwięk jej kroków, spojrzeń, które unikały jej. Bezczelna z niej bywała kobieta, czy bezczelność to drugi stopień do piekła? Uchylone drzwi do jednej z opuszczonych sal przyciągnęły jej wzrok, gdy skręcała w przeciwny zaułek - zawahała się, skrzydło korytarza nie było w jej wyimaginowanej ścieżce, ale… kto nie zamyka drzwi, jeśli nie chce być zaczepionym? Wślizgnęła się do środka niczym ćma przez uchylone okno, lecąc do światła. — Lepiej tu nie być, jeśli nawiedzają Cię koszmary — rzuciła miękko, by nie przestraszyć mężczyzny, chociaż przecież mógł zobaczyć jej odbicie w lustrze. Przechyliła głowę w bok, przyglądając się mu z ciekawością, samej na razie niewiele robiąc z tego, co pokazywało lustro. — Ani nie skupiać się na tych... obłoczkach, jeśli nie jest się gotowym usłyszeć pewnych rzeczy.
Tancred Seaver
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Będąc skupionym na obłoczku niezbyt zwracałem uwagę na wypowiedziane do mnie słowa. Czy uznałem je za część wspomnienia, czy też miałem to po prostu w dupie? Odpowiedź niech udzieli sobie każdy sam, według własnego myślenia. Bo i ono mnie zbytnio nie obchodziło, tak jak i postrzeganie mnie za nieuważnego. Na ironię, gdybym sobie wziął do serca uwagę, jaka padła, to zapobiegłbym sytuacji, która się wydarzyła. Otóż lustro ukazało scenę z przeszłości i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie jeden cholerny szczegół. To był mój sen. Cholerny koszmar, który pojawiał się niekiedy nawet po tylu latach, zagnieżdżony gdzieś na dnie mojego umysłu. Najpierw dało się słyszeć charakterystyczny warkot, jaki wydawało z siebie zwierzę. Następnie ślepia, dwa żółte punkty, przepełnione nienawiścią i czystym złem. Chaosem, które miały sprawić zęby i pazury. Bestia rzuciła się w moim kierunku, ukazując swoje zniekształcone, spaczone oblicze. Urðarköttur - moje nemesis, fatum i największy lęk. Zanim potwór zdążył wbić zęby w moje młodociane ciało, pomiędzy nami pojawił się mężczyzna. To on stał się celem stwora, wbijając swoje pazury głęboko w plecy rosłego człowieka. Zęby zagryzły się w barku, a mężczyzna, mój ojciec, w bezskutecznej walce zdołał jedynie krzyknąć głosem przepełnionym kaskadą bólu. Uciekaj synu! - to są ostatnie słowa, jakie wypowiedział. Następnie, ziemia cmentarza spłynęła hektolitrami krwi. Otworzyłem oczy, jakby nagle wybudzając się ze snu. Byłem pewien, że mogłem przerwać połączenie wcześniej, jednak strach, jaki czułem tamtego dnia, ponownie mnie sparaliżował. To monstrum miało mnie prześladować do końca moich dni, o ile wcześniej nie zbiorę się na odwagę i nie pójdę się z nim rozprawić. Oczywiście, o ile nikt do tej pory już tego nie zrobił. Z tym typem stworzenia był jeden cholerny problem. Zaklęcia niezbyt się go imały, a zabić go dało się tylko srebrnymi kulami. Jaki czarodziej nosi broń na srebrne kule? Obróciłem się, by zobaczyć, kto wlazł do pomieszczenia. - Przebywanie poza dormitorium o tej porze nie jest zgodne z regulaminem. - rzuciłem poważnym tonem, następnie łącząc ręce za plecami. Po moim wyrazie twarzy nie dało się stwierdzić, czy mówię naprawdę, czy sobie żartuje. - A teraz słucham wyjaśnień. - przekrzywiłem głowę w bok, obdarzając ją jednym ze swoim obojętnych spojrzeń.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zaszył się w pokoju snów na chwilę przecież, już zmęczony tym sobą, którym wiedział, że musi jeszcze z dziesięć miesięcy pobyć. Trudno jest dźwigać osobowość, jaką miało się, kiedy się żyło z perspektywą, że się nie dożyje Bożego Narodzenia 2024, teraz kiedy wiedział, że nie tylko dożyje, że dożyje jeszcze wielu innych wigilii. Zebrał ze sobą książki do pracy nad zaklęciem, nad którym majsterkował już od zeszłego roku. Chciał trochę poczytać, poszukać rozwiązań mogących wpłynąć na kształtowanie się imaginacji i miał przeczucie, że odpowiedzi mogą chować się w zagadnieniach transmutacyjnych. Kusiło go pójść gdzieś na wieżę, na jakieś poddasze czy w stronę wysokich okien przy sali do astronomii, ale już na drugim piętrze opadł z sił, więc z pamięci musiał wygrzebać jakiś zakamarek, mogący mu pozwolić na chwilę spokoju. Pokój snów miał swoją atmosferę, o ile czytelni nie lubił i pomruków użytkujących ją uczniów, to szepty luster były niemal kojące. Kiedy przycupnął sobie, o ile słowo przycupnął, jest trafne przy jego gabarytach, na ziemi i porozwalał swoje notatki, nie mógł zignorować głosu, który się do niego zwracał. Po cichu snuł historię o uczniu tej szkoły, który był w jej murach setkę lat temu. Dlaczego go to zaciekawiło? Może monotonia tego szeptu, może kwieciste słownictwo, wsłuchał się w tę opowieść z notesem w dłoniach, nawet go nie otwierając, nawet nie myśląc o tym, że trwoni czas, zamiast zajmować się tymi swoimi zaklęciami. W końcu... kto wie, może za następne sto lat takie lustro opowie komuś o nim samym? Jaka by to była historia?
Czasami miała wrażenie, że los kompletnie sprzeciwiał się jej jakimkolwiek planom związanym z danym dniem. Ten zaczął się naprawdę dobrze. Zielarstwo poszło jej całkiem nieźle (matka na pewno byłaby zadowolona), na lekcji transmutacji też zrobiła kawał dobrej roboty, nawet historia magii nie była taką katorgą, jak zawsze. Na obiad podano jej ulubioną zapiekankę mięsną. No nic, co mogłoby popsuć jej nastrój. Była naprawdę zadowolona z tego dnia i swoich dzisiejszych osiągnięć. I taka też zadowolona zmierzała w stronę wieży Gryffindoru, godząc się z faktem, że najbliższe kilka godzin będzie musiała poświęcić na to, aby nadrobić kilka prac domowych, które zalegały gdzieś tam w bliżej nieokreślonej przestrzeni, czekając na to, aż Imogen faktycznie znajdzie wenę, aby je napisać. Niestety, wena nie nadchodziła, a terminy goniły, więc mimo wszystko musiała poddać się presji czasu i wziąć do roboty. Była już na drugim piętrze, kiedy nagle usłyszała straszny rumor. Zatrzymała się w pół kroku, a szata mundurka szkolnego zafalowała wokół jej ciała. Zaczęła nasłuchiwać, skąd ten dźwięk dochodził, a kiedy w końcu do jej zmęczonego mózgu dotarło, co ten dźwięk oznacza, jęknęła w duchu, naprawdę niepocieszona. Miała niewiele możliwości, aby uciec i nie spotkać Irytka, który ewidentnie napastował właśnie jakąś uczennicę, bo ta wrzeszczała w niebogłosy. Imogen podjęła bardzo szybką decyzję, że nie chce spotkania z naczelnym rozrabiaką tej szkoły, toteż rzuciła się biegiem w stronę najbliższych drzwi. Miała kawałek do przebiegnięcia, ale zdążyła dotrzeć do nich, zanim Irytek nadleciał, zwabiony jej biegiem. Otworzyła je i wpadła z impetem a potem zamknęła za sobą, na tyle cicho, na ile pozwalały warunki, w których się znalazła. Dopiero kiedy oparła się o nie plecami zobaczyła, że w tym pomieszczeniu ktoś już był. Zrobiła niepewną minę, patrząc na zajętego samym sobą Swansea. - Wybacz, nie chciałam przeszkadzać, ale Irytek coś odwalał na korytarzu, a ja nie chciałam być jego ofiarą. - wyjaśniła szybko, jakby chcąc się w ten sposób usprawiedliwić. Odsunęła się od drzwi i odgarnęła zbłąkany kosmyk blond włosów za ucho. Nie bardzo wiedziała, co zrobić, bo w sumie nigdy nie była w tym pomieszczeniu, a ponadto była tutaj nieproszonym gościem. - Więc - zaczęła, przyglądając się wszystkiemu i niczemu jednocześnie. W końcu skupiła swój wzrok na Lockiem. - Co robisz?. - Brawo Imogen, ze wszystkiego co mogłaś powiedzieć, wybrałaś akurat to… Nie ma co, jej mózg naprawdę miał dzisiaj dosyć.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Słuchał historii, jaką dzielił się z nim szept z niekłamanym zainteresowaniem, z zamyślenia jednak wyrwał go niespodziewany dźwięk otwieranych drzwi. Z jednej strony nie był u siebie, to powinno być normalne, że w zamku każdy mógł wleźć właściwie wszędzie, a i on nie pomyślał o zabezpieczeniu zamka w jakikolwiek sposób przed nieproszonymi gośćmi. Kiedy więc się ocknął z tego marazmu i złapał spojrzeniem znajomą twarz Imogen, powoli podniósł różdżkę i nie odrywając wzroku od jej twarzy, machnął w stronę drzwi: - Colloportus. - po czym opuścił różdżkę. Duchom wprawdzie drzwi nie były potrzebne, ale przynajmniej teraz miał pewność, że nie najdzie tu ich nikt inny. - Nie ma to jak Irytek na dobre trawienie. - od kiedy zapisał się do Hogwartu, miał starć z poltergeistem kilka, aż dwa lata temu zawiązali milczący pakt, że nie wchodzą sobie w paradę z tym co odpierdalają. Lockie nie sprząta jego wybryków, ale Irytek nie wciąga Locka w swoje pomysły. W związku z tym Swansea widząc ucznia z wywiniętymi gaciami, bądź rząd zbroi pozbawionych wszystkich prawych kończyn od kolana i łokcia w dół, szedł dalej bez mrugnięcia okiem, a Irytek, planując swoje rozpierdole, nie generował ich akurat w miejscu, w którym siedział Lockie. Teraz to mogło być trudniejsze, bo plakietka prefekta spadła mu na głowę jak kowadło, acz planował swojego paktu z duchem dotrzymać. - Ymm... - spojrzał na rozłożone przed sobą notatki w dziwnym zaskoczeniu, bo tak się wciągnął w opowiastki, że zapomniał swojego głównego celu pobytu tu i w pierwszym momencie potrzebował chwilę, by sobie przypomnieć. W końcu przecież nie powie jej, że siedzi i słucha mamrotania z lustra jak jakiś psychol.- Jak Ci powiem, że się uczę, to mi nie uwierzysz. - zaczął z namysłem - Więc... rysuje gołe baby? - mało kto kiedykolwiek podejrzewał Swansea o przejawy zainteresowania jakimikolwiek materiałami ponad podstawowe wymogi szkolne, więc się nawet szczególnie nie wynurzał, kiedy nad takowymi pracował. Jednocześnie kiedy mówił, że rysuje gołe baby, to bez większych zaskoczeń uchodziło to za całkiem lokową czynność, z której tłumaczyć się nie było trzeba. Z korytarza dało się słyszeć kolejny raban, po którym nastąpił łomot rozwalającej się zbroi, jednej z kilku stojących po drugiej stronie korytarza. Chłopak uniósł brwi: - Chyba będzie trzeba tu zostać chwilę dłużej. - ani mu się widziało zostać przyłapanym za coś, czego nie zrobił i ponosić odpowiedzialność za bałagan, do którego nie przyłożył palca.
Oczywiście, że mu przeszkodziła swoim nagłym wtargnięciem. Prawdopodobnie, gdyby chciał zostać odnaleziony, to zaszyłby się w miejscu pokroju pokój wspólny, a nie w jakiejś nieużywanej przez nikogo komnacie, gdzie dotarcie do niej było przynajmniej utrudnione. Zerknęła na drzwi za swoim plecami, kiedy rzucił na nie zaklęcie. Z uniesioną brwią ku górze, przeniosła wzrok ponownie na Lockiego. Uśmiechnęła się delikatnie, nie wiedzą dlaczego. - To co, teraz nie mogę stąd wyjść, jak już tu wlazłam? - nie mogła się oprzeć, aby nie wypowiedzieć tych słów. W zasadzie to nawet nie była pewna, czemu je wypowiedziała, ale skoro już poszły w eter, to raczej nie mogła tego cofnąć. Odepchnęła się od drzwi i zaplotła dłonie za plecami, przechadzając się po pomieszczeniu i przyglądając wszystkiemu wokół. Kiedy wspomniał o rysowaniu gołych bab, to parsknęła śmiechem i od razu do niego podeszła bez najmniejszego skrępowania. - Daj popatrzeć! - poprosiła od razu, pochylając się nad jego notatkami. Na jej piegowatej twarzy odmalowało się rozczarowanie, kiedy zrozumiała, że nie ma tam żadnych gołych bab, a faktycznie znajdowały się jakieś notatki. Wzięła jedną z nich do ręki, nie bardzo przejmując się tym, że Lockie może nie chciał, aby widziała. - Czego to dotyczy? - zapytała, marszcząc nieco czoło, bo niewiele z tego wszystkiego zrozumiała. Zerknęła na chłopaka akurat w momencie, kiedy za drzwiami usłyszała bardzo głośny rumor. Przeniosła swoje spojrzenie w tamtą stronę i westchnęła głośno. - Też mi się tak wydaje - powiedziała, po czym bezpardonowo, rozsiadła się na ziemi po turecku. Zdjęła z siebie szkolną szatę i położyła obok, nie dbając o to, że będzie pognieciona. Podwinęła rękawy białej koszuli, którą miała pod spodem, poprawiła spódniczkę tak, aby nic nie było spod niej widać. Spojrzała w stronę wielkiego lustra, które zajmowało całą jedną ścianę i zmarszczyła brwi. Bo oto wydawało jej się, że za niewielką chmurą majaczącą na tym lustrze dostrzegła samą siebie. Tyle że to nie było odbicie jej siedzącej na podłodze, ale takiej, która właśnie zdejmowała z siebie bluzkę. Prawdziwa Imogen rozszerzyła oczy w wyrazie ogromnego strachu, bo wiedziała, co dalej się stanie. Zerwała się na równe nogi, akurat kiedy usłyszała męski głos powtarzający to samo, co wtedy w jej śnie -Nie chciałbym innej - głos był zniekształcony, ale Imogen i tak doskonale wiedziała, do kogo należał. Czarnowłosy chłopak pochylił się w jej stronę, a prawdziwa Imogen podbiegła do lustra, próbując własnym ciałem zasłonić to, co uparcie pragnęło pokazać. - Zakończ to jakoś! - zażądała od Lockiego, czerwona na twarzy, próbując zasłonić, co najważniejsze fragmenty. Prawdziwe, czy nie, nie zamierzała pozwolić, aby chłopak patrzył na to, jak inny się do niej dobierał w jej śnie.
Uśmiechnął się krzywo, przechylając głowę: - Najwyraźniej nie. - uśmiech, który wpełzł mu na usta, nie wyglądał na wesoły, ale znikł tak szybko, że trudno było mu przypisać jakąkolwiek emocję. Kiedy klapnęła obok, odetchnął ciężko, jak gdyby jej zainteresowanie jego gołymi babami było ogromną męczarnią - w rzeczywistości jednak wiedział, że nie ma żadnych gołych bab (niestety). Są za to wykresy magicznego wpływu na przestrzeni czasu w zależności od formulacji inkantacji i różnych gestów dłonią. - E, taka tam - wzruszył ramionami - robota dla relaksu. - nigdy nie umiał przyznawać się do tego, że nie ma w głowie toczącego się, suchego biegacza, tylko całkiem pomarszczony mózg, bo ostatecznie nikt mu i tak nie wierzył - Dopracowuje zaklęcie snów na jawie. - dodał jednak, bo całkiem sprawnie szło mu już wywoływanie wizji, tylko teraz chciał mieć wpływ na to, co osoba będzie widziała, kiedy takim zaklęciem oberwie. Analizowali chwilę w milczeniu, co tam też działo się za drzwiami, próbując ocenić, czy była to przewrócona zbroja, czy może jednak któryś z posągów strącony z piedestału, kiedy lustra zaczęły prezentować przed nimi scenę, której oboje się nie spodziewali, a jednak każde z nich miało inną reakcję. Przechylił głowę z zainteresowaniem oglądając rozbierającą się Imogen - wprawdzie widział ją nagą, ale jak przez mgłę pamiętał głównie jej usiane piegami ciało i symfonie świerszczy i żab, co było dziwne, bo zazwyczaj zwracał uwagę głównie na cycki. Kiedy się zerwała w karkołomnej próbie zasłaniania lustra, przechylił się nieco bardziej, jakby próbował jednak zza jej kolan dostrzec ciąg dalszy rozgrywającej się sceny: - Słuchaj, nie ma co się wstydzić, powiedz to wspomnienie czy jakaś fantazja? - trudno było nie usłyszeć jakiegoś paskudnego zadowolenia w głosie Swansea, które było ewidentną reakcją na to, co się działo, a podbijane było mocno i wprost proporcjonalnie do tego, jak intensyfikował się rumieniec na jej policzkach - To aż tak wstydliwa wizja? - drążył - Teraz to jestem zaintrygowany. - wyciągnął różdżkę przed siebie, zadzierając jej nieco spódniczkę, w chytrej próbie odciągnięcia jej uwagi od skrupulatnego zasłaniania lustra. W końcu jak skupi się na zasłanianiu majtek, to kto wie, może uda mu się dojrzeć jeszcze jakiś skrawek jej słodkich, sekretnych marzeń? Na przykład kim był tajemniczy brunet, który by nie chciał żadnej innej.
Naprawdę zaintrygowana przypatrywała się temu, co też Lockie miał w zasięgu ręki. Wykresy prezentowały się dla niej niczym czarna magia, nigdy wcześniej się z takimi nie spotkała. Kiedy chłopak wspomniał, po co mu to, podniosła na niego wzrok naprawdę zafascynowana tematem. - Tworzysz nowy czar? - To było dla niej niesamowite, ponieważ nigdy wcześniej nie spotkała się z tym, aby ktoś tworzył nowe zaklęcia. Oczywiście, czarodzieje to robili cały czas, ale co innego było o tym słyszeć, a co innego widzieć ten proces twórczy na własne oczy. Imogen nigdy nie podejrzewała, że ten może być tak skomplikowany i może wymagać tak wiele etapów, aby w końcu jedna osoba mogła wycelować różdżką i wymruczeć inkantację. Niestety dla niej, scena, którą lustro zaczęło prezentować, należała do jednego z jej bardziej interesujących snów, którego nie chciałaby, aby ktokolwiek oglądał. Tymczasem właśnie spełniał się jeden z jej koszmarów, bo oto Lockie mógł dostrzec wszystko, co się w nim działo. Imogen nieudolnie próbowała zasłonić to w jakikolwiek sposób, ale oczywiście i tak wiele było słychać a jeszcze więcej widać. - Nic, co powinno cię interesować - stwierdziła tylko kwaśnym tonem, dalej walcząc z rozpościerającą się na ścianie wizją, która pochodziła wprost z jej snów. I kiedy to tak męczyła się z zachowaniem jakiejkolwiek szczątkowej godności, Ślizgon postanowił pokazać jej, że jest skończonym palantem, za którego wcześniej go po prostu nie miała. Bo oto nagle jej spódniczka za sprawą jego czarów zaczęła podciągać się do góry, czego Gryfonka kompletnie się nie spodziewała. Chcąc zasłonić się przed nim, złapała za materiał, ciągnąc go w dół i jednocześnie odsłaniając coś, co odsłonięte być nie powinno, bo oto właśnie wizja Imogen zdjęła stanik. Prawdziwa Imogen, zła tak, jak jeszcze nigdy w życiu nie była obróciła się i w końcu sięgnęła po swoją różdżkę. Rzuciła zaklęcie finite na lustro i podziękowała w duchu Merlinowi za to, że to podziałało. A potem obróciła się, czerwona jak piwonia w stronę Lockiego. - Dobrze się bawisz?! - ryknęła w jego stronę, nie bardzo przejmując się tym, że mogłaby w ten sposób zwabić Irytka. Miała to głęboko w nosie, bo wściekłość ogarnęła całe jej ciało. Dawno nie przeżyła takiego upokorzenia i nie zamierzała tego puścić płazem. Nawet nie zauważyła kilku iskier, które wystrzeliły z jej różdżki, czy tego, że jej włosy na czubku głowy zmieniły się w krwistoczerwony kolor. Szybko wycelowała różdżką w Lockiego i rzuciła zaklęcie "Levicorpus". Niewidzialna siła poderwała rosłego Ślizgona w górę, ku uciesze Imogen. - Może ja się teraz trochę zabawię! - uśmiechała się szeroko w nieco przerażający sposób. Nie miała pojęcia, co ją ogarnęło, ale to uczucie chęci dokonania zemsty, nie chciało puścić. Może właśnie dlatego nagle cofnęła czar i z zadowoleniem patrzyła na to, jak Swansea spadł na ten głupi łeb w dół.
Spojrzał na nią z cieniem rozbawienia w oczach, bo choć dokładał wszelkich starań do utrzymania pozorów bycia niedoedukowanym debilem z połową mózgu (której to połową dzielił się jeszcze z Solbergiem), to do debila było mu niezwykle daleko, szczególnie z jego chorobliwą wręcz, ale jakże ślizgońską ambicja. - Zdarza sie. - uniósł brwi. Lockie pracował nad zaklęciami, żeby móc obcować z magią nieokiełznaną. Lubił badać kwestie tego, jaki wpływ ma intencja, jaki gest, jaka inkantacja może w jaki sposób zakrzywić magiczne wyładowanie, jakim jest zalążek wyrzucanego z różdżki zaklęcia. Nie opowiadał o tym jakoś szerzej, bo zresztą kto by uwierzył czy słuchał, jakby się dowiedział, że ten Lockie Swansea, co na pojedynku magicznym woli bić się na pięści, bo jest tłumokiem przemocowcem, w wolnym czasie analizuje teorie magii i mechanizmy tworzenia zaklęć. Znacznie ciekawszym jednak niż jego wykresy i tabelki, było to, co wyczyniało się na powierzchni lustra. No, może nie tyle ciekawszym, bo to też nie tak, że Swansea w życiu nie widział na oczy cycków, czy ekscytowało go podglądanie ludzi uprawiających seks - to co sprawiało mu niewysłowioną radość, to reakcja samej Imogen, bo zapewne, gdyby tak gwałtownie nie rzuciła się lustra zasłaniać, on sam uznałby, że ot, goła Imogen i wrócił do roboty. W końcu ją gołą też miał okazję widzieć. Czerwieniła się jednak i pewien był, że zmienia się nawet kolor jej włosów, więc drążył temat dalej, z tym swoim okropnym, psim uśmiechem. Zaśmiał się wesoło na ten jej okrzyk, bo no w swojej naiwności wciąż sądził, że sobie żartują i się przekomarzają - to nie tak przecież, że zobaczył jakiś jej szalony sekret albo dokonał krzywdy kaleczącej na całe życie - to jej osobiste wspomnienie i magiczne lustro, którego Lockie tu przecież nie postawił. - Nawet. - przyznał, ocierając łzę uchachania, która mu spłynęła na dolną powiekę. Jakie było jego zdziwienie, kiedy nagle poderwał się w powietrze do góry nogami, nim w jakikolwiek sposób zdołał zareagować. Spojrzał na nią zdezorientowany, łapiąc ogarnięcie, że świat jest do góry nogami i otwierał usta, żeby coś powiedzieć, zapewne bardzo mądrego, jak to Swansea, ale zaraz grzmotnął - i to dosłownie - mordą w ziemię, sukcesywnie rozgniatając sobie nos o posadzkę, bo nie był lekkim, gęsim puchem i spadając bez asekuracji, cóż, spadał jak głaz. - Co do kurwy. - wymamrotał, podnosząc się do siadu, z wyrazem jeszcze większej dezorientacji - Głowa Cie piecze, Skylight? - smarknął zakrzepem na ziemię, sięgając po swoją różdżkę, by zaklęciem nastawić sobie zadzierany do góry nos. Zerkał na gryfonkę spojrzeniem, w którym całkiem zgasła ta zaczepna iskierka, która tliła się jeszcze chwilę temu jak się przekomarzali. Znacznie lepiej mieć w nim kolegę do głupich żartów, niż wroga, a Swansea tak absurdalny atak odbierał swoimi czterema szarymi komórkami jako jasny sygnał, że postrzegali z Imogem tę relację i tę sytuację zupełnie inaczej. Powoli podniósł się z ziemi, bo przecież nie będzie tak siedzieć przed tym krasnalem. - Expelliarmus. - rzucił niemal odruchowo - Obscuro. - poprawił, rozglądając się, gdzie jej różdżka poleciała między poduchy, by ją sobie podnieść, a kiedy opaska przylgnęła do jej twarzy, przechylił głowę - Co Cię naszło Imgoen, wolisz tak się bawić?