Pokój snów jest znanym, choć niezbyt często odwiedzanym pomieszczeniem. Wymiarami różni się nieco od klas, gdyż jest mniejszy, co tylko dodaje mu przytulności. Poza tym jednym szczegółem, ściany wyglądają jak w zwyczajnej sali lekcyjnej. Całą lewą stronę zajmuje naścienne lustro. Jego odbicie wydaje się trochę przyćmione, jakby znajdowało się za chmurami. I rzeczywiście, unoszą się tu małe obłoczki, z których wydobywają się szepty, słyszalne, jeśli osoba przebywająca w pomieszczeniu ma odpowiedni nastrój. Skupiając się na jednym z szeptów - snów, można usłyszeć, o czym opowiada.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
1 - Jeden ze szeptów wyjątkowo Cię zaintrygował; skupiwszy uwagę właśnie na nim, dowiedziałeś się o historii jednego z uczniów, który uczęszczał do Hogwartu niemalże... sto lat temu! Zyskujesz z niej wiele ciekawych informacji, w wyniku czego udaje Ci się zdobyć jeden punkt do kuferka z Historii Magii i Runy. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
2 - Niestety; sny bywają wyjątkowo kapryśne i najwidoczniej nie mają zamiaru w żaden szczególny sposób Cię zaczepić. A kiedy w końcu zaczynasz słyszeć szept płynący z jednego obłoczka okazuje się... że opowiada on TWÓJ SEN! W dodatku taki, z którego raczej nie jesteś dumny. Obyś tylko Ty się na nim skupiał!
3 - Sny potrafią być różne, a ten najwidoczniej nie należał do najszczęśliwszych. Smutna historia o nieszczęśliwie zakochanym studencie mogła Cię wzruszyć, lecz spływające po twoich policzkach krople nie były łzami! Przynajmniej nie twoimi... Ów obłoczek postanowił dość dosłownie wylać na Ciebie wszystkie swoje żale i przez trzy następne posty nie znika znad twojej głowy, znacząc Ci ubranie coraz to większymi kroplami.
4 - Jeden z obłoczków zaczepia Cię, tym samym opowiadając o dość nietypowej rzeczy, która wydarzyła się w Hogwarcie. Zaczynasz się śmiać, a co najgorsze - nie możesz tego w żaden sposób kontrolować! Wypowiedziana przez szepty historyjka najwidoczniej powoduje u Ciebie niespodziewany wybuch śmiechu, w związku z czym przez trzy następne posty będziesz wyjątkowo rozbawiony.
5 - W spokoju przechadzasz się po pomieszczeniu, zastanawiając się, czy szepty rzeczywiście istnieją oraz czy mówią najprawdziwsze sny. Udaje Ci się usłyszeć jeden, potem drugi, następnie dwa naraz, trzy... Obłoczki stopniowo zaczynają Cię otaczać, a ich szepty narastają z każdą kolejną spędzoną w pokoju minutą. Jeden nawet będzie próbował wleźć Ci do ucha! Obyś przez nie nie zwariował...
6 - Spoglądając w lustro przez dłuższą chwilę, oglądany obraz wydaje Ci się wyostrzać, jakby obłoczki przerzedzały się. Zamiast nich w odbiciu dostrzegasz przebiegające po przeciwległej ścianie wydłużone cienie, które znikną, jeśli tylko spróbujesz się odwrócić. Czyżby przeleciał Cię dreszcz?
A skąd wiesz, że pod tymi ubraniami nie było super bielizny? Wszystko jest możliwe! Jeśli o nią chodzi.. cóż, naprawdę miała dziurawą pamięć. Jasne, kojarzyła Australijczyka z widzenia, niejednokrotnie zapewne mijali się w Pokoju Wspólnym, na korytarzach i tak dalej, ale za cholerę nie mogła sobie przypomnieć, kiedy i o czym rozmawiali. I czy w ogóle kiedyś ze sobą już rozmawiali. Ta sprawa pozostanie chyba na zawsze niemożliwą do rozwiązania zagadką. Ale czy to było teraz ważne? Nie, zupełnie nie. Byli tutaj oboje, bo Williams raczył już przyprowadzić swój tyłek, i więcej nie było trzeba. Teraz pozostało tylko czekać na jakiś rozwój wydarzeń. Jeśli chodzi o demoralizację- możesz spać spokojnie ziomuś, bo nie masz do czynienia z osobą o silnym kręgosłupie moralnym. Właściwie to Drayton brakowało kilku kręgów, ważnych lub nie, wedle uznania. Ładna metafora, prawda? Ich korespondencja była z lekka dziwaczna, ale to absolutnie niczego jej nie ujmowało. Przeciwnie, dziwaczność czyniła ją jeszcze bardziej interesującą. A że oboje próbowali nawzajem się nakręcić, podpuścić, może nawet sprowokować .. czy nie o to dokładnie chodziło w tej nudnej, burej rzeczywistości, gdzie deszcz skutecznie podtapiał okoliczną roślinność, a w całym zamku panował niemalże senny klimat? No właśnie. Mimo wszystko, to znaczy tych wspaniałomyślnych gratulacji i w ogóle, Neva była przekonana, że prędzej, czy później temat meczu i tak wypłynie i jakaś gorzka konsekwencja jego przegranej, a jej wygranej ukłuje ją w tę empatyczną część, którą starała się od kilku dni blokować. Pamiętała swój napad histerii w pubie. Istny słowotok, jaki przedostał się z jej ust i rozlał wszędzie te beznadziejne uczucia typu bezradność, złość i żal. Nie chciała ponownie do tego dopuścić. Nie lubiła tracić kontroli na tym polu. Alkohol jeszcze pogarszał sprawę, co jednak widocznie nie przejmowało jej za bardzo, biorąc pod uwagę, że właśnie zamierzała zwilżyć gardło winkiem. Biedny Joshua zmuszony do picia, eh co za los. Aczkolwiek nikt nie każe mu się zaraz najebać, nie siejmy paniki. Głuchy trzask drzwi sprawił, że drgnęła. Bardzo subtelne wejście, nie ma co. Nie zdążyła skomentować, bo podszedł i bezczelnie wyrwał jej butelkę z rąk. Zmrużyła oczy, patrząc na niego. - Doprawdy, chcesz się bawić w maniery? – uniosła brew, przedrzeźniając go. Bo w końcu powtarzała jego własne słowa, jakie napisał do niej w ostatnim liście. O ironio! Przewróciła ostentacyjnie oczyma, gdy musnął jej szyję ustami. - Tak się witacie w Australii? U nas raczej robi się tak. – korzystając z bliskości, pochwyciła delikatnie jego podbródek, by złożyć niewinnego całusa na jego policzku. Miała ochotę parsknąć śmiechem, ale zdusiła ją w zarodku, co by nie ułatwiać mu zadania. Przecież to on, zupełnie samodzielnie, musiał ją rozbawić. Trudne zadanie to pewnie nie będzie, zważając, że w liście nakłamała, bo przecież uśmiech był jednym z jej firmowych znaków, ale on nie musiał o tym wiedzieć. - O, idealne połączenie. – pochwaliła, upijając łyk wina. Fajki i alkohol to prawie tak zgrany duet, jak kobieta i mężczyzna. - A pomyślałam, że warto spróbować czegoś innego, niż Ognista. Chwilowo nie mogę już na nią patrzeć. Za to na niego jak najbardziej mogła. Miał naprawdę piękne oczy. Ten błękit kojarzył jej się z zimą, ale bynajmniej wcale nie był zimny. Zawierał coś.. intrygującego? Czarującego? Sama nie wiedziała. - Co robiłeś w Hogsmeade?
/a przestań, ja tu prezentuje jakieś dno xd "i boże zgubiłam wątek trzylinijki temu, więc zacznę nowy akapit!"
Mam nadzieję, że super seksowna bielizna znajdowała się pod nonszalanckim outfitem. Joshua jednak nie znał się totalnie na modzie. Mógł ocenić, co dobrze leży na czyimś tyłku i rzucić kilka aluzji. Był kiepskim towarzyszem na takie spotkanie. Zdecydowanie lepiej odnajdywał się w przebieralniach lub tak jak dziś przy butelce wina! W ogóle mężczyzna o wiele przystojniej wyglądał jak trzymał butelkę wina i miał papierosa w zębach niż obcisłych rurkach i kapeluszu. Jeszcze gorzej! Nie dość, że obydwoje demoralizowani to będą mogli ściągnąć siebie na samo dno! Jednak w obecnej sytuacji Joshua pragnął samych szaleństw. Myśląc o przyszłości, co niestety spotykało go każdego wieczora i rzygał na pytanie „co będziesz teraz robił?”, miał drgawki. Nie mógł się pogodzić z tym, że z jednym meczem przez pewną piękną dziewczynę (na jego nieszczęście!) powinien powitać poważne życie. Najlepiej byłoby jakby zajął się własnym biznesem, pomijając sprzedawanie czarodziejskiego zielska, które tu ze sobą przytargał. Nie wyobrażał sobie mieć żonkę, chodzić codziennie do pracy i uprawiać nudny seks. Ta rutyna zżarłaby go od środka. Z nudów hipnotyzowałby klientów, aby kupowali jak najwięcej i wpadali w kredyty. Wypadałoby tylko wykombinować jeszcze roślinkę, która zapewniłaby mu wieczną młodość. Trudno, aby korespondencja nie była dziwaczna, skoro oni do normalnych nie należeli. Zwłaszcza, że Joshua przez ową dziewoję miał ciągle skojarzenia. Nie wyobrażał sobie, aby dziewczyna ciągle była smutna. Właśnie najseksowniejszy był uśmiech! Nie mógł po prostu pozwolić na to, żeby miała ponury nastrój. Chciał, aby przy nim nie miała żadnych ograniczeń. Neva słynęła ze swojej odwagi, lecz pragnął, żeby ich relacja była na tyle wyjątkowa, żeby nie mogła jej zasmakować z nikim innym. Mężczyźni posiadają jedną wspaniałą cechę: nie potrafią mówić o swoich porażkach. Nie mógł pozwolić sobie na lamentowanie. Owszem upijał się codziennie, w ogóle nie powinno się nazwać upijaniem a szmaceniem. Tyle zgonów w całym życiu jak w tym tygodniu nie zaliczył. Już samo wymiotowanie przez okno u Coco Watson mówi samo za siebie. I w ogóle wspaniale, że to on miał się nią zaopiekować i wytłumaczyć, że faceci to debile i ma się nimi nie przejmować. Na pewno zrozumiała to w salwach wymiocin. Aż ukuło go w żołądku jak sobie o tym przypominał. Po tym uroczym wstępie, utwierdzam w przekonaniu: Joshua musiał pić. Zaśmiał się. Rzeczywiście do Ślizgonów nie pasują maniery. - A masz do zaproponowania inną zabawę, pano Drayton? – spytał, nawiązując do „obietnicy”. Nie żeby nie nakręcił się na to, ale naprawdę był tego ciekawy! Co mogła wymyślić? Nawiązał bliskość, której tak pragnął. To aż nienormalne, że pociągała go kobieta, która w kilka sekund „wykastrowała” go i zabrała marzenia. Gdyby nie ujęła jego podróbka, na pewno przekręciłby głowę. - A chciałabyś być witana jak wszyscy? Wymyśl coś tylko dla mnie, a nie angielskie grzeczne zachowania – prychnął, udając swoje niezadowolenie. To spotkanie stało się pewną niepisaną umową. Obydwoje musieli siebie bawić, sprawiać, aby ten wieczór nabrał niesamowitych barw. Zaśmiał się, zamykając ponownie papierosy w dłoni. - Dostaniesz, jak się uśmiechniesz. – zakomunikował, a następnie również spróbował wina. Nie pamiętał, kiedy je pił. Może jednak za dużo studenckiego życia? - Masz rację. Mam wrażenie, że dormitorium slytherinu zrobione jest z ognistej – westchnął, nawiązując z nią kontakt wzrokowy. O nie, co miał jej powiedzieć? „Wiesz, mała, ogólnie przez ciebie upiłem się na umór w dziesięć minut, całowałem się z byłą już dziewczyną mojego najlepszego kumpla, po czym wbił do nas jakiś ziomek napieprzający po rosyjsku, a ja rzygałem przez okno. Nie pamiętam kiedy zasnąłem”. - A wiesz… pisałem z pewną dziewczyną, która zwlekła mnie z łóżka. W zasadzie, mało się kom udaje, więc chyba powinna dostać jakąś nagrodę. Tylko wiesz, coś za coś – uśmiechnął się, podnosząc wolną z dłoni (wszak nie tą w której ciągle trzymał zamknięte fajki) do policzka dziewczyny i kciukiem pogładził miejsce, w którym u niektórych pojawiają się dołeczki.
Święta prawda – facet z fajką w zębach wyglądał na niegrzecznego, co z kolei czyniło go cholernie seksownym. Przynajmniej w oczach Nevy. I może właśnie tutaj tkwiła przyczyna jednego z jej problemów? Typowy bad boy działał na nią jak magnes na igłę, co najczęściej kończyło się jedną, wielką porażką. Stwierdzenie, że człowiek uczy się na błędach kompletnie tutaj nie pasowało, bo brunetka wciąż podświadomie lgnęła do typów spod ciemnej gwiazdy, którzy serwowali jej toksyczne relacje. Co poradzić, poukładany, a przede wszystkim zdrowy związek chyba był sprzeczny z jej naturą. Przynajmniej takie odnosiła wrażenie. I co z tego, że miała świadomość absurdalności swoich wyborów, skoro nie potrafiła tego zmienić. Serio, ludzie są dziwni. A kapelusze są spoko, spójrz na Depp'a. Coś wspaniałego! Patrzenie w przyszłość było stresujące. W pewnym stopniu też przerażające. Dlatego Drayton wolała skupiać się na tym, co teraz. Nie przepadała za planowaniem, bo zwykle z planów i tak nic nie wychodziło i spotykało ją wtedy nieprzyjemne rozczarowanie. Starała się więc żyć chwilą, bo nie sposób było przewidzieć choćby tego, co wydarzy się jutro. Człowiek jest naiwny, na ogół nie zdaje sobie sprawy z takich rzeczy, jak na przykład kruchość życia. Bo, szczerze, jaką masz gwarancję, że jutro nie skończy się Twój pobyt na tym świecie? Skąd wiesz, że wychodząc na imprezę, wrócisz jeszcze do domu? A może gdzieś na mieście dopadnie Cię jakiś przypadkowy szaleniec i postanowi odebrać Twój ostatni oddech, tchnienie? Różnie to bywa. Aczkolwiek nie można dać się zwariować. Toteż Neva ustaliła, że jedynym, czego na ten moment oczekuje od przyszłości, jest poczucie bycia szczęśliwą. Tylko, albo aż tyle. Nie zaprzątała sobie jeszcze głowy tym, kim będzie po szkole, jaką ścieżkę zawodową obierze, gdzie zamieszka. Nie miała pojęcia co będzie robić za kilka godzin i to było według niej po prostu piękne. Wizja ich relacji, jakiej pragnął Joshua, była naprawdę świetna. Ona nie miała żadnych oczekiwań względem tej znajomości. Nie wiedziała, czego chce. Typowo kobieca przypadłość, wiem. Jednak gdzieś tam głęboko czuła, że chętnie mogłaby zostać jego taką „kryzysową narzeczoną”, jeśli wiesz, co mam na myśli. - Pewnie. Zależy, co lubisz. – odpowiedziała dość wymijająco, a w jej oczach pojawiła się pewna nuta figlarności. Podobał jej się sposób, w jaki na nią działał. Jego bliskość była przyjemna. Trochę elektryzująca, trochę niepewna. Na pewno intrygująca. Więcej nie było trzeba, by zrozumiała, że ma on "to coś". Czymkolwiek to było. - Wszystkich tak witasz? Myślałam, że trochę się dla mnie postarasz. – dorzuciła, naśladując jego niezadowolony ton. – Mogę Ci zasalutować, skoro tak bardzo pragniesz wyróżnienia. Naturalnie wiedziała, że oczekiwał czegoś innego, ale nie mogła oprzeć się pokusie podroczenia z nim. Zgodnie ze słowami, wdzięcznie wykonała gest. - Ultimatum? Nieładnie. Pokręciła głową, ale nie potrafiła już się dłużej hamować i uśmiechnęła się, całkowicie szczerze, z mała dozą rozbawienia i łobuzerstwa. Naciesz oczy, Williams. - Musi być zajebista, skoro tak się dla niej poświęciłeś. – stwierdziła, mrużąc lekko oczy i posyłając mu spojrzenie spod rzęs. - Bezinteresowność nie jest Twoją mocną stroną. Ale tak czy siak, na nagrodę już zasłużyła, więc w czym problem? Delikatnie przewędrowała opuszkami palców po jego dłoni. Tej, którą trzymał na jej policzku. Ot tak poznawczo. No chciała go dotknąć, nie zaprzeczam!
[boże ziom wiem, że jestem niedobrym użytkownikiem i tak wolno odpisuje, ale zaliczenia i uczelnia robią mi wodę z mózgu, poza tym właśnie teraz się zorientowałam, że zaraz zamkną nam Hogwart, a nie chce przerywać naszego wątku, więc pozwól mi na małe YOLO] Ogólnie mężczyźni z pięknymi oczami, którymi rozbierali kobiety, byli zajebiści. W nich odbijała się tajemnica i mieszanka wszystkich pragnień. Jedno spojrzenie i doskonale wiedziałaś, że czeka Cię niesamowita zabawa. Otwierały się przed Tobą wszystkie sekrety, widziałaś wizję, na które nigdy nie miałaś odwagi. A to wszystko w jednym spojrzeniu i buchu. Joshua wbrew pozorom wyglądał niewinnie. Wyrośnięty i nieco wychudzony chłopak z bujną ciemną czupryną, zawsze ubrany w czerwoną koszulkę. Dopiero gdy otulił spojrzeniem sylwetkę towarzysza, a potem zatopił się w jej oczach, składał niepisaną obietnicę czegoś nowego. Chciał każdej osobie podarować te kilka godzin z drogocennej doby, aby ta pamiętała do końca życia. Na pewno nie było miejsca tu na rozsądek. Cóż, na kapelusz w roli głównej Neva musiała zasłużyć! Niestety Joshowi nie wychodziło patrzenie w przyszłość. Był zdecydowanie wielkim guru od teraźniejszości. Nienawidził tracić ani sekundy, dlatego tak rzadko chodził na lekcje. O wiele szybciej czytał dany temat w książkach niż opowiadał o tym nauczyciel. Ciekawiło go życie, ale nie takie codziennie. Wolał poznawać ludzkie tajemnice, błądzić po świecie i robić to, co „niemożliwe”. Postanowił sobie kiedyś cel, aby nigdy niczego nie żałować. Z wszystkiego wyciągał lekcje, bawiąc się przy tym doskonale! Chciał na starość uśmiechnąć się do lustra, że nie było rzeczy, której nie spróbował. Nawet ze śmierci siostry wyciągnął specjalną naukę: nie bawić się hipnozą. Nie myślał o śmierci ani o tym, jak wygląda kostucha (chociaż pewnie rozwodziłby się nad tym, że to musi być seksowna kobieta, bo skoro widzi się po raz ostatni to musi się człowiek nacieszyć). - Spróbuj trafić w moje gusta, nie ma ryzyka, to nie ma zabawy, Drayton – zaśmiał się. Rozmawiał z Nevą może pięć minut, a już czuł jak się od niej uzależnił. Miała jakąś licencję na uwodzenie? Potrafiła go kusić jak mało kto. Wskoczyłby z nią do winnego basenu w listopadzie we Francji, gdzie piliby kwaśne, mało dojrzałe wino. Pokręcił głową. Przed chwilą powiedział, że tylko jej szyję będzie całował na powitanie. To będzie ich sekret w ciemnościach na imprezie. Od razu czując pocałunki, pomyśli tylko o nim. - Och, tylko Ciebie, to będzie nasz znak, ale Twoje salutowanie… – urwał, spoglądając dziewczynie w oczy. Na Merlina, co miał jej powiedzieć? Czuł taką wodę w mózgu, że nawet jakby powiedziała, że w winie jest trucizna, pewnie wciąż nie znikałby z twarzy uśmiech. Nie potrafił jej nie dotykać. Tak właśnie nawiązywał relację z ludźmi, nie żeby od razu macał, nie, nie! Poznawał świat przez dotyk, dlatego kciukiem przejechał po wargach Nevy, a potem szybko zabrał dłoń. - Och, a chciałaś, aby było grzecznie? – spytał smutno, wszak oczekiwał zupełnie co innego! Nie mógłby się pogodzić, że od tej chwili powinni przestrzegać zasad. Gdy się uśmiechnęła, zaczął bić leniwie brawo. Nagrodził ją krótkim pocałunkiem w kącik ust. - Jest zajebista i wiesz co? Okłamała mnie, potrafi się uśmiechać. Chyba powinienem wymyślić dla niej jakąś karę – rzekł z przekąsem, wypijając wino z kieliszka do końca. Usłyszał dziwny hałas, jakby kroki. Mieli tutaj dalej sobie siedzieć i gadać? Absolutnie. Splótł ich palce razem, w drugą rączkę wziął butelkę wina. - Chodźmy do mnie, tu ściany mają uszy – podniósł się, ciągnąc delikatnie Nevę za rękę. – Dasz się porwać, Drayton? [zt x2] [jak coś pisz już u Josha
Tak w zasadzie to nie wiedział, co go podkusiło do tego, aby znów napisać do Elsy. Coś go do niej ciągnęło, bezapelacyjnie. I był niemalże pewien, iż nie chodzi tylko o jej wilowe uroki, a sprawa sięgała dużo dalej. Prawdą jest, iż ciągle o niej myślał, zastanawiając się co się dzieje w jej życiu, czy czegoś nie potrzebuje. Rzadko przejawiał takie oznaki altruizmu. Dziwił się sam sobie, jeszcze bardziej chcąc zapomnieć i odstawić wspomnienia z dziewczyną do najodleglejszych zakamarków swojego mózgu. Sądził, że sprawa jest przegrana i że rzeczywiście już nigdy się nie zobaczą. Nie spodziewał się, iż ślizgonka wróci do Hogwartu. Z jednej strony to byłoby naturalnym odruchem, skoro ją zranił i chciała być jak najdalej od niego. Z drugiej zaś chyba powinna wiedzieć, iż jako reprezentant Riverside w quidditchu zapewne będzie trochę podróżował. Nie sądził jednak, aby zrobiła to specjalnie. Tym bardziej bał się ich spotkania, choć i tak przebiegło lepiej niż mógłby przypuszczać. A to, co wydarzyło się w szatni trochę zbiło go z tropu. Sądził, iż będą mogli pogadać, pomimo takich, a nie innych warunków. Tymczasem zaś wszystko się popsuło, a on instynktownie poprosił de Rousvelt o kolejne spotkanie. Zupełnie bezsensownie, bo nie posiadał żadnego planu. Nie miał pojęcia, co takiego chciałby jej powiedzieć. Nie miał scenariusza, żadnych propozycji. Znów szedł na żywioł, sądząc, iż wszystko SAMO się ułoży. Nie lubiał zwalać czegokolwiek na barki losu i przypadku, lecz przekonał się, iż często gubił się w swoich pragnieniach. Niektóre wydarzenia silnie odcisnęły się na jego psychice i bywał zakłopotany w wielu sytuacjach, choć nikomu nigdy nie chciał tego pokazać. Nie był przecież słaby. Ani nie czuł się skrzywdzony. Nie odróżniał czasem dobra od zła, a jeszcze częściej dokonywał złych wyborów. Nie był mistrzem egzystencji czy entuzjastycznym prognostą ewentualnych skutków swych poczynań. I to go chyba doprowadzało na samą krawędź absurdu. Nad którą teraz skądinąd stał, próbując ogarnąć swoje uczucia do dziewczyny, która była z nim w najważniejszym momencie jego życia. Ale która jednocześnie okazała się być jego zgubą. Pieprzone sentymenty. Przyszedł tu, w umówione miejsce. Był jeszcze przed porwaniem przez Lunarnych, więc można się pokusić o stwierdzenie, iż jego humor był w miarę w porządku. No, pomijając nieudane treningi i cały ten cyrk z Sapphire. Która wyraźnie nie chciała go znać. Nie, Elsa nie miała być żadnym jej zastępstwem. Nie szukał już chyba żadnej poważniejszej relacji, bo czuł, iż nic dobrego z tego nie wynika. Aczkolwiek trzeba przyznać, iż przy wili miał nadzieję na odmienienie swojego losu. Och, jak bardzo się mylił!
Elsa była dziś o wiele spokojniejsza niż ostatnio. Przygotowała się na to spotkanie, nie chcąc znów poddawać się swoim słabościom, które ogarniały ją w coraz niebezpieczniejszy sposób. Otaczały ze wszystkich stron, dlatego musiała utorować sobie choć jedną drogę ucieczki. Tańczyła więc, wlewając w swoje ruchy wszystko, czego nie chciała trzymać w umyśle. Taki rodzaj ucieczki kochała, był nawet lepszy niż myślodsiewnia. Nie przestawała wirować, wyładowywała wściekłość, rozgoryczenie, rozczarowanie, rozpacz. Wyzbywała się potrzeby czułości, wyrzucała z siebie cały zbędny balast. Statek mógł płynąć spokojnie. Przyszła więc, umówiona na kolejne spotkanie, tym razem nieprzypadkowe. Kontrolowane. Odzyskała władzę nad swoim życiem, swoimi emocjami i nie miała zamiaru tracić jej tak szybko, jak w Londynie. Myślała o ich rozmowie, aby upewnić się, że nie ma mowy na taki rozwój sytuacji. Przekreślała wszystko. Uchyliła drzwi i zajrzała do Pokoju Snów, aby upewnić się, że Reyes już się pojawił. Przeczesała lekko włosy i przekroczyła próg, stawiając kolejne kroki z chłodnym spokojem. Tym razem nie starała się zbytnio, założyła zwykłe dżinsy i luźny sweterek, włosy związała lekko. Dzieliła ich coraz mniejsza odległość, ale teraz czuła się pewniej. Nie była już tak wytrącona z równowagi i nie oddawała się tak pragnieniom, które zaskoczyły ją wcześniej. Spojrzała na niego i nawet uśmiechnęła się lekko, przypominając sobie swoją porażkę jeszcze raz. Dość. To była ostatnia słabość. Koniec. Nie witała się, nie mówiła nic. Ostatnio mówiła za dużo.
Nie musiała się starać. I tak zawsze wyglądała olśniewająco. Czy twierdziłby inaczej, gdyby nie była wilą? Zapewne nie. Może na początku by go nie urzekła, zważywszy na to, iż preferował chyba brunetki. Ale w miarę, gdy ją poznawał, dostrzegał w niej inne piękne rzeczy. Nie sam wygląd. Choć osoby nam bliskie w pewnym stopniu stają się wtedy najpiękniejsze, bez względu na opinię publiczną. Chciał być blisko niej, chciał ją ochraniać, móc spędzać z nią czas. Ale to wszystko nie było wcale takie łatwe. A na pewno nie tak, jak mogłoby się to ślizgonce wydawać. Borykał się z wieloma wątpliwościami, wyborami i problemami, które jednak dzielnie dzierżył na swoich barkach, nie uzewnętrzniając się przed nikim. Raptem jedna osoba wiedziała o nim niemalże wszystko, a i tak czuł, jakby to było za dużo. Jakby obarczał kogoś tym, co należało do niego. Było jego ciężarem i był za to odpowiedzialny. Nie mógł jednak nic na to poradzić, bo w gruncie rzeczy to... cała ta jej wiedza była po prostu zbiegiem różnych przypadków wypuszczonych do życia. Stał tyłem do dziewczyny, jednak kiedy usłyszał drzwi za sobą, momentalnie się odwrócił. Stał tak chwilę, urzeczony tym, kogo właśnie zobaczył. Uśmiechnął się lekko, a potem podszedł do de Rousvelt. Wyciągnął do niej ręce, w których trzymał skrzyneczkę. - Sądziłaś, że zapomniałem o twoich urodzinach? To dla ciebie - zaczął rozmowę, chcąc wręczyć dziewczynie podarunek. - Należał do mojej babci czarownicy. Pomyślałem, że może ci się spodoba. Szczególnie, iż wiąże się z tym rodzinna anegdotka. Podobno swego czasu moja babka miała romans z jakimś wilem. Od niego ją właśnie dostała. Chyba jakaś rodowa. Dała mi ją kiedyś wierząc, że może mi się przydać. Chyba poniekąd tak jest - rozgadał się jak za dawnych, dobrych czasów. Co prawda nie złożył jej życzeń, ale prawda była taka, iż nie umiał. Chyba się zorientowała przez ten cały czas. Miał jednak dobre chęci. Czasem się zdarzało. - Podobno jest z angielskiego dębu. Nie znam się - dodał jeszcze na koniec, spoglądając na dziewczynę wyczekująco.
Might look so grand from a distance that you need to touch It gives a vision of the simple but it is so much
Nie wystarczyłoby palców u rąk przy liczeniu, ile osób zazdrościło jej nienagannej aparycji i niesamowitej gracji. Patrzyli powierzchownie, bo tyle wystarczyło, by się napatrzeć. Nacieszyć oczy. Była piękna i mogła mieć władzę, więc traktowano to jako główne atuty. Uroda, owszem, ułatwiała życie, pomagała w wielu przypadkach, a urok wili okazywał się niezastąpiony. W tym wszystkim tkwił jeden, istotny problem, który podejrzanie zanikał wśród całej otoczki. Po co była jej ta zazdrość i satysfakcja, kiedy właściwie nie mogła się spełnić? Chciała być ideałem pod każdym względem. Udowodnić coś. Nie wiedziała tylko komu. Odpowiedź pojawiła się częściowo, gdy pojawił się Reyes. Prawda, zawsze wyglądała dobrze, ale zdążyła do tego przywyknąć. Bywały momenty, w których chciała odłożyć swoje geny na bok i pokazać się z innej strony. I to właśnie było tak samo trudne, jak ich sytuacja. Elsa grała, pragnęła być postrzegana jako osoba bez słabości. Potrzebowała jednak troski i lgnęła do jedynego jej źródła, kłócąc się ze sobą. Nieważne jak bardzo wszystko negowała, i tak sprowadzało się do tego samego punktu. Zawsze bez wyjścia. A początki wydawały się takie proste! Serce drgnęło jej, gdy podszedł bliżej i mówił takie ładne rzeczy, wręczając jej prezent. Uśmiechnęła się lekko i odebrała skrzyneczkę, aby przejechać po jej wieczku szczupłymi palcami. Miała swoją historię i nie była pierwszą lepszą rzeczą, znalezioną na targu. Elsa oparła ją o biodro, przytrzymując lewą ręką, aby prawą móc swobodnie położyć na ramieniu Reyesa, stanąć lekko na palcach i, już czując napływającą satysfakcję, pocałować go delikatnie. W policzek. Odsunęła się spokojnie, spuszczając wzrok na drewniane cudo, aby później spojrzeć na Ślizgona. - Dziękuję, że pamiętałeś. Jest piękna - odpowiedziała, nie mogąc powstrzymać uśmieszku, czającego się w kącikach ust. Jego charakter był niezidentyfikowany, ale oscylował gdzieś na granicy złośliwości i szczerości. Nie miała absolutnie żadnych wyrzutów sumienia. Chciała go nieco omotać i przy okazji sprowokować. Wciąż irytował ją to, że nic nie wiedziała. Nie miała pojęcia, że niewiedza jest większa, niż jej się wydawało. Gdyby miała jakiekolwiek pojęcie o Sapphire, cóż. Kto wie, co przyszłoby jej do głowy?
Nie miał pojęcia, jak zareaguje na ten prezent. Prawda była taka, że długo się nad nim zastanawiał. Bał się trochę, iż będzie na niego tak bardzo zła, że nie będzie chciała jej przyjąć. Albo rzuci nią gdzieś w kąt. Mimo wszystko to była dosyć ważna dla niego pamiątka i nie chciałby, aby się z nią coś stało. Dając ją jej czuł, że zrobiłby dobrze, o ile tylko by zechciała ją ze sobą zabrać. Odetchnął z ulgą, kiedy w istocie tak było i nawet uśmiechnął się lekko. Roztaczała wokół siebie aurę, której nie dało się pomylić z żadną inną. Mamiła jak nikt, bo nawet nie wiedział, że są tu jeszcze jakieś wile. To znaczy, kojarzył prefektów slytherinu, do którego będzie potem przyłączony, że mieli te geny. Dlatego unikał tej całej Fontaine, czy jak jej było, bo nie chciał, aby kolejna osoba go tak omamiła i zrobiła z niego głupca. Choć to był ogromny wyczyn, bo miał wrażenie, iż dziewczyna nie ustępuje. Jej kuzyna szczęśliwie nie widzianego przez niego nigdy, choć Reyes nie gustował w facetach, więc pewnie urok tamtego na niewiele by się zdał. W każdym razie nie przepadał za osobami z takimi genami, nie mniej Elsa... to była po prostu inna historia. Niewątpliwie ich coś łączyło, a on nie mógł pozostać na to obojętny, po prostu nie mógł. Dlatego wpatrywał się w nią dosyć długo, a kiedy go pocałowała w policzek, to niemalże się rozpłynął. Uśmiechnął się szerzej. - Cieszę się, że ci się podoba - odparł spokojnie, rozglądając się dookoła. - Może usiądziemy? - spytał, choć poczuł, jak gdyby trochę dookoła niej skakał, ale to nic. Nie zwracał uwagi na to, iż de Rousvelt prawie w ogóle się do niego nie odzywa. - Jak ci minęły urodziny? - spytał jezcze, czekając na jakiś ruch dziewczyny.
Elsa, choć była Ślizgonką i wilą, starała się trzymać nerwy na wodzy i nie ulegać zbyt gwałtownym emocjom, dlatego nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby odrzucić szkatułki w kąt. Nie potrzebowała czynnego buntu i dzikich zachowań. Wciąż kierowała się jedną zasadą - trzymać fason, choćby się waliło, paliło, czy działo cokolwiek innego. Nie mogła pozwalać sobie na słabość, nie po tym wszystkim. Ta inna historia wciąż męczyła dziewczynę, pozostawiając w wątpliwym położeniu. Albo miała słabszy czas, potrzebny pomimo szeregu nieszczęść, albo zaczynała wpadać w pułapkę swoich słabości, a z takich sideł wydostanie się graniczyło z cudem. Brała pod uwagę drugą opcję i skupiła się na staraniach, które mogłyby jej zapobiec. W sposób najmniej szkodliwy, zupełnie subtelny i wyważony, chciała dojść do swojego celu. Droga była jednak cienką linką, zawieszoną kilka metrów nad ziemią. Wątła szansa majaczyła gdzieś przed nią, ale nie mogła złapać jej zbyt szybko. Gdyby to zrobiła, na pewno zleciałaby w dół, nie potrafiąc się z niej cieszyć. A z drugiej strony liny nie było ucieczki. Tam był jej cel, do którego zmierzała też szansa. Kiwnęła lekko głową, z subtelnym uśmiechem kierując się za Reyesem, aby usiąść. Stawiała ciche i delikatne kroki. Usiadła tak, aby było wygodnie. Jedną nogę podkuliła lekko, drugą zostawiła prostą, opartą o posadzkę. Rękę ułożyła wygodnie na oparciu, a skrzyneczkę odłożyła delikatnie. - Znośnie - stwierdziła. - Dostałam bilety na Jezioro Łabędzie, mają tańczyć wile - powiedziała cicho, bo siedział wystarczająco blisko, aby ją słyszeć. - Może masz ochotę się wybrać? - zapytała niewinnie, zupełnie przypadkowo przejeżdżając palcem po jego ramieniu. - Chyba że to niebezpieczne - dodała, zabierając palec i pozbywając się na chwilę uśmiechu, aby potem znów unieść lekko kąciki ust. - Dlaczego zostałeś w Hogwarcie? - zapytała, rzeczywiście ciekawa odpowiedzi.
Jack wiedział, że Elsa raczej próbuje zawsze zachować zimną krew, jednak zdawał sobie także sprawę z tego, że wile po prostu mają charakterek. Dosyć wybuchowy. W zasadzie nie znał żadnej osobiście, prócz de Rousvelt, ale w końcu o tych istotach uczyli w szkole, nie był więc zupełnym ciemniakiem. Czasem przecież był świadkiem gniewu ślizgonki, bo po prostu w pewnym momencie swego życia spędzali ze sobą naprawdę dużo czasu. Poza tym... jednak wiedział, że jest trochę nieprzewidywalna, a dodatkowo nie widzieli się na tyle długo, by część ich wzajemnych zachowań uległa zatarciu. Nie pamiętał już tak dokładnie jej uśmiechu, jej zadowolonych oczu, przyzwyczajeń czy nerwic... niewiele już pamiętał i sam nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Szczególnie, że miał ostatnio swoich problemów i nie był pewien, czy blondynka nie chciała przyspożyć mu kolejnych... niby wszystko było w porządku, jednak szybko traciła cierpliwość, co w sumie nie było niczym dziwnym. Ale... i tak to wszystko go przerastało. Patrzył urzeczony na jej ruchy, podziwiając w duchu jej grację. Sądził, iż to wszystko jest w stu procentach naturalne, co za naiwniak! Nie mniej odprowadził ją niebieskimi tęczówkami na miejsce, a potem sam ruszył w tamtym kierunku, by usiąść obok. Zgiął nogi w kolanach, na których ułożył ręce w ten sposób, iż zwisały nieco bezwładnie z jego nóg. Jednocześnie obracał głowę w kierunku Elsy, podziwiając z bliska jej rysy twarzy, które kiedyś mógł opisać bez zająknięcia się. Teraz odkrywał je na nowo, choć ciężko uznać, aby jakoś mu to przeszkadzało. Szczególnie, iż uśmiechał się lekko w jej kierunku, słuchając uważnie tego, co mówi i obserwując to, co się dzieje. Poczuł przyjemny dotyk na swoim ramieniu. Och, rybka złapała przynętę! Słowo daję, ten człowiek był taki nieodporny dosłownie na nic... - Wile? Wolałbym patrzeć na ciebie jak tańczysz - odparł więc, niczym zawodowy podrywacz, choć zupełnie się na niego nie nadawał. Czasem niektóre rzeczy wychodziły mu naturalnie, a czasem sprawiał wrażenie, jakoby mówił poważnie, a on przecież tylko się zgrywał. Nieważne, że jej następny komentarz był może nieco złośliwy, nie przejmował się tego typu rzeczami. - Jeżeli zamierzasz mnie wykorzystać i zabić, to zapewne bardzo niebezpieczne - powiedział lekko, wzruszając ramionami i na chwilę odwracając wzrok. Który szybko powrócił do mamiącej wili, bowiem spytała o coś, co... w sumie nie do końca wiedział, jak wyjaśnić. Nie chciał znów wchodzić na tereny dotyczące całej sprawy z firmą, zbirami i de Rousvelt, więc postanowił iść na około. - Wiesz, Hogwart zaoferował mi niezłe stypendium. Poza tym przyjechała tu także moja siostra, która się tu zaaklimatyzowała. Ja w sumie też. Myślę, że tutaj mogę dokończyć edukację. No i cieszę się, że będę cię widywał, choćby przelotnie na korytarzu czy w pokoju wspólnym - dokończył swój dziwny wywód, który był dla niego dosyć nietypowy, ale przy niej zawsze język mu się trochę rozwiązywał, jak gdyby miała na niego dobry wpływ. Zastanawiające!
Elsa była bardzo usatysfakcjonowana przebiegiem sytuacji, nawet jeśli wolała, gdy Jack pozostawał sobą w jak największym stopniu. Zauroczenie jej wdziękami czasem działało w irytujący sposób, nie dając poznać prawdziwego oblicza człowieka, a Elsa doskonale wiedziała, że Reyes nie jest typem, który wodzi za kobietami rozmarzonym, mętnym wzrokiem. Pasjonowało ją to, lubiła jego siłę, bo przy niej mogła widzieć także swoją. W jej wyobrażeniu dwa temperamenty (tu była w stanie zrezygnować ze swojego chłodu i dystansu!) były najlepszym, choć ryzykownym, połączeniem. Być może była kapryśna i nie zadawalała się byle kim, ale to mógł być jedynie komplement. Uśmiechnęła się szczerze na odpowiedź. Właściwie podsunął jej pomysł, ale postanowiła z tym poczekać. - Wykorzystać, zastraszyć i porzucić - poprawiła go, siadając nieco inaczej. - Fakt, Hogwart ostatnio przyszalał z tymi stypendiami. Ale to lepiej - odpowiedziała, zmierzając powoli do najważniejszej części kontynuowania wątku. - Sam nie wiesz, czego chcesz - westchnęła, prawie zrezygnowana, odwracając się na chwilę. To miejsce średnio jej pasowało. Nie, zdecydowanie nie nadawało się do planów, jakie snuła. Niezidentyfikowane szepty dobiegające zza lustra niepokoiły ją i nie potrafiła zrozumieć ich treści. - Chodźmy stąd -rzekła bezpośrednio, wstając prawie natychmiast, tuż po tym, jak rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku zwierciadła. Prześladowały ją, były zawsze, wszędzie, gdzie tylko by nie szła. Wszędzie widziała swoje odbicie, które było chyba przyczyną wszelkich problemów, jakie do niej przylegały. Skoro tak, świetnie, więcej luster. Wysadźcie nimi te cholerne korytarze. Firma to za mało. Chwyciła skrzyneczkę i bez wahania złpała Reyesa za rękę, aby poprowadzić do... pokoju wspólnego Ślizgonów. Na pewno bardzo się ucieszył. Ona na pewno, tam bowiem luster nie było.
Katniss zdziwiła się, gdy dostała list od nieznajomej osoby. Ofiara kota? Że niby Avady? Przecież on nie był agresywny, bynajmniej tak się Gryfonce zdawało. Dlatego długo zastanawiała się nad spotkaniem w Pokoju Snów. Czego może chcieć nadawca tego listu? Odszkodowania, słodyczy? A może chce ją zwabić w ustronne miejsce i...? Brr. Katniss postanowiła pójść i dowiedzieć się, o co chodzi. Inaczej by nie zasnęła. Wzięła różdżkę, by zachować wszelkie pozory bezpieczeństwa i Avadę. Skoro to o niego chodziło, chyba wypadałoby go wziąć ze sobą, prawda? -No, kocie, idziemy na wycieczkę. Podobno zrobiłeś komuś krzywdę.. -wzięła na ramiona swojego podopiecznego, głaszcząc go po plecach. - Zaraz wszystkiego się dowiemy, ale ja w to nie wierzę- dodała, kiedy kot prychnął. Trochę czasu minęło, zanim doszła na miejsce spotkania. Rozejrzała się. Nikogo nie było. Hm, może to po prostu był głupi żart? Wypuściła Avadę z ramion i usiadła na podłodze, przyglądając się pokojowi. Postanowiła poczekać jeszcze chwilę, może się opłaci. Nieświadomie zaczęła nucić jakąś piosenkę, którą ostatnio usłyszała. Tymczasem Avada błąkał się po pokoju.
Jasne, jasne, niegroźny! Znaczy... tak w sumie skoczył tylko na niego, to fakt, ale uszczerbek na zdrowiu psychicznym spowodowany panicznym strachem przed pożarciem pozostał! Tego się tak łatwo nie wyleczy. Rozmyślał sobie tak w drodze na miejsce spotkania. Między Bogiem, a prawdą napisał liścik do nieznajomej gdyż brakuje mu trochę towarzystwa ostatnimi dniami. Bardzo trochę, a skoro ma pretekst to czemu nie skorzystać? Może jakaś ciekawa znajomość z tego wyjdzie. Czas pokaże. Tymczasem dotarł na miejsce spotkania. Spóźnił się minutkę, no może dwie, ale to wszystko przez kumpla z dormitorium! Czekoladowe żaby mu dawał, więc czemu nie skorzystać, tylko głupiec by olał. Tak czy siak, pchnął dębowe drzwi, które nieco zaskrzypiały. Ach, ten woźny, jak zawsze nie naoliwił. -Eee... cześć! Zawołał gdy stanął w pomieszczeniu naprzeciw dziewczyny oraz swojego agresora.
-Czeeeść? - Spojrzała podejrzliwie na chłopaka, który właśnie wszedł. -To Ciebie Avada miał pożreć i rozerwać na strzępy?- Przyciągnęła do siebie kociaka, który niewiele sobie zrobił z obecności nowej osoby. Skoro rzekomo miał być atakującym tego chłopaka, czy nie powinien teraz ponownie rzucić się na niego? Katniss zmarszczyła leciutko brwi. Albo kot bardzo dobrze maskował swoje negatywne uczucia do przybyłego, albo chłopak w liście kłamał. Jeśli byłaby to druga opcja, byłoby nieprzyjemnie. Gryfonka nie lubiła kłamców. Nie wstała, gdy chłopak przybył do pokoju, więc teraz patrzyła na niego z dołu. Hm, wysoki był. I w sumie nawet przystojny. Co nie zmienia faktu, że jeśli jest kłamcą, to równie dobrze może już wyjść z tego pokoju.
-Od razu rozerwać... Skoczyła na mnie, przestraszyłem się... i no. Tak jako wyszło! A jak się odczepiał to mnie podrapał. I mój kłębek mi ukradł! Zrobił taką smutną minkę jakby mu właśnie zabrali ulubioną zabawkę. No bo tak w sumie to zabrali jakby się tak głębiej nad tym zastanowić, może nie ulubiony kłębek, gdyż dziś pierwszy raz go wyciągnął z kufra ponieważ potrzebował go na transmutacje, ale to wciąż dobra dawka rozrywki w drodze do klasy, czyż nie? Spojrzał na ciut niższą ogólnie, a teraz z racji jej przyjaźni z krzesłem sporo niższą Katniss. Wysilił swoje ostatnie pracujące neurony aby przeanalizować impulsu z oczu. ujdzie, wręcz niebrzydka, a nawet ładna! Co chwilę mózgownica dostarczała mu nowych sygnałów. "Chyba troszkę za mało snu w tym tygodniu bo powoli wariujemy!" - powiedział sobie w myślach
-Skoczył -machinalnie poprawiła chłopaka. Czy ona czasem nie kojarzyła go z Pokoju Wspólnego? -To Avada, kot, samiec. -Wzruszyła ramionami.- Przestraszyłeś się tego małego, słodkiego kotka? Co on Ci mógł zrobić? Poza tym, jaki kłębek? Avada nie przyniósł żadnego kłębka do swojego legowiska. Zawsze przynosi swoje trofea i chwali się nimi przede mną. -Jej wzrok spoczął na chłopaku, przewiercając go. Tak, zdecydowanie skądś go kojarzyła. -Jak on wyglądał? W sensie kłębek. Bo rozumiem Twoje przywiązanie do niego.. Przecież najlepszym przyjacielem nastoletniego czarodzieja jest kłębek...-Nie mogła powstrzymać się od lekkiego sarkazmu. Jednak nie był on użyty w złych zamiarach, bo dziewczyna doprawiła go uśmiechem. W zasadzie to chłopak mógłby usiąść, no, chyba, że ma kompleks wyższości.
Wybacz, nie znam się na kotach, ogólnie nie znam się na zwierzętach ściślej mówiąc Także sobie klapną, a co, w końcu są dwa krzesła, nawet więcej! Usadowił swoje szanowane cztery litery, na siedzisku, które, jak wszystko w tym zamku, zaskrzypiało. Cóż, taki mamy kli...zamek oczywiście. Pominął wzmiankę o strachu gdyż nie za bardzo wiedział jak wybrnąć z tego z twarzą, od razu przeszedł zamiast tego do sedna. Hm... jak wyglądał? Jak zwinięty w kłębek kawałek włóczki Odpowiedział z szerokim uśmiechem na ustach. No czego się spodziewała po tak infantylnym pytaniu, no kłębek jak kłębek Niebieski był. A najlepszym przyjacielem miał się dopiero stać, po transmutacji
-Robisz sobie przyjaciół na transmutacji? Hm, nie powiem, ciekawie. -Uśmiechnęła się pod nosem. Avada zaczął się wiercić, więc pogłaskała go i zwróciła na niego wzrok. -Ukradłeś coś temu tutaj przyjacielowi kłębków? Przyznaj się, nie uczyłam Cię przecież tchórzostwa. -Kiedy kot nie odpowiadał, skierowała swoją uwagę na Gryfona, jak wydedukowała z jego szaty. - Skoro Cię podrapał, masz jakiś ślad po tym? Chyba, że dziwnym trafem podrapał Cię bez pazurów.. -Usadowiła się wygodniej. Zapowiadała się dluższa rozmowa.
Chciałbym zrobić... jakby była paraolimpiada z transmutacji to byłbym pierwszym uczestnikiem... Zrobił skrzywioną minę. Jakby mógł wyjść ze swojego ciała to by stanął obok siebie i spojrzał na siebie z politowaniem. Tak zżalował wzrokiem mówiąc slangiem. Zadrapania... Dobre pytania, nawet nie oglądał swoich strat... Parę zerków po szacie i zauważył parę dziurek na piersi O tu! Tu zmacał palcem dowody zbrodni. Teraz mu musi uwierzyć, ha!
-Mogę Ci pomóc w transmutowaniu przyjaciół, jeśli chcesz. -Taka pomocna! W końcu czemu miałaby nie pomóc. W zasadzie chyba nie musiała akurat transmutować, przyjaciół można też znaleźć w inny sposób. - O, właśnie... Skąd wiedziałeś, do kogo wysłać sowę? Avada nie ma przecież obróżki... -Coś jej tu nie pasowało, ale jeszcze nie odkryła, co. Może ten chłopak obserwował ją, jak biegała ze swoim podopiecznym po błoniach? Co, jeśli ją śledził? Spojrzała na rzekome dowody zbrodni Avady. Dziurki jak dziurki. Równie dobrze mógł sobie nieudanie transmutować jeża. Uśmiechnęła się do swojej myśli, to już było głupie. Jednak nie miała nic przeciwko obnażaniu się tego chłopaka, bynajmniej w takim stopniu. -Wiesz, że blizny są powodem do dumy dla faceta?
Profesor Glaber nieco spóźniona wbiegła do sali. Jak na złość wszystko musiało jej dziś stawać na przeszkodzie. To buty były za ciasne, to jakiś uczeń na czas nie oddał wypracowań, to paprotka w pokoju wspólnym zwiędła. Jakiś koszmar. W zasadzie już w czasie dnia nie wiedziała w co ręce włożyć, a noc zapowiadała się jeszcze gorsza. Nawet nie chciała o tym wspominać Clementowi, bo oczami wyobraźni już widziała grymas niezadowolenia na jego twarzy. Cóż jednak miała począć? Taka praca. Musiała umieć zorganizować każdą chwile. Nauczanie dwóch przedmiotów i bycie opiekunek domu jednocześnie to wbrew pozorom nie łatwa robota. Mimo wszystko zabieganie wywoływało na jej twarzy uśmiech, Lubiła pomagać uczniom, a tym bardzie prowadzić dla nich zajęcia. Miała bowiem nadzieje, że choć mała iskierka miłości do tego, co ona chce im przekazać, zostanie na stałe w ich serduszkach, przez co na korytarzach nie będzie dało się słyszeć "astronomia to niepotrzebny przedmiot, ci co go nauczają to lenie, a generalnie to po co on w szkole" czy coś w tym guście. Jako uczennica słuchała tego sporo, a w chwili obecnej udowadniała każdym kolejnym dniem, że tak nie jest. Z resztą, to nie jedyny powód. Po prostu lubiła o tym mówić. Dzisiejszy temat zajęć nie pasował zbytnio do niej. Pani profesor ma duże problemy ze spaniem, a przyszło jej prowadzić zajęcia z onejromancji. Jak nie trudno się domyślić, jest to wróżenie z marzeń sennych. W końcu nie raz i nie dwa każdy zastanawiał się co w nocy robił różowy słoń w jego głowie czy dlaczego śniła mu się nauczycielka, której najbardziej nie lubi. Profesor Glaber zaraz wam wszystko wyjaśni. - Witajcie moi drodzy, dziś pobędziemy trochę leniuszkami. W szklaneczkach na stoliku przy wejściu znajduje się napar, który wprowadzi was w pół godzinną drzemkę. Spokojnie, to nic groźnego, nieco wzmocniona melisa. W czasie snu będziecie mieć na głowach szlafmyce, a w nich chmurki, które bacznie będą przyglądać się waszym sną. Gdy się obudzicie, porozmawiajcie z nimi o tym, co zobaczyły. W końcu możenie nie pamiętać wszystkiego - Powiedziała szybko, ale dość wyraźnie, jak na nauczyciela przystało. Oczywiście jeśli ktoś nie ma swojej szlafmycy, to może ją wziąć z koszyczka, który stoi obok stolika z naparami. Na co jeszcze czekasz? Do dzieła!
Na to, jak poszły każdemu zajęcia i czego się z nich dowiedział będziemy rzucaćtrzema kostkami w odpowiednim temacie
Pierwsza kostka określa to, ile pamiętasz ze swojego snu, a ile musiała opowiedzieć ci chmurka. 1, 2 - W zasadzie to nic nie pamiętasz. Chmurka zdaje ci długą relacje. Dziwisz się, jak można śnić takie głupoty jak te, które siedzą w twojej głowie 3, 4 - Nie jest źle, od czasu do czasu tylko chmurka dopowiada parę słów na temat twojego snu. Czasem są ważne czasem nie, jednak skutecznie urozmaicają całość. 5, 6 - W gruncie rzeczy to chmurka ci tylko przytakuje, bo wiesz wszystko. A może po prostu nie spałeś, a byłaś w jakimś transie?
Druga i trzecia kostka odpowiadają za to, co udało ci się zinterpretować. Wiedzę mogłeś brać w wszystkich dostępnych ci źródeł, zaczynając od książek, kończąc na rozmowie z rówieśnikami. Na pewno też część problemu mogła ci pomóc rozwiązać pani profesor. Ku woli ścisłości, wynik z kostek to suma oczek z kostek. 2 Czysta woda: symbolizuje stan psychicznej równowagi, harmonię, zbliżający się sukces, szczęście i miłość. 3 Atakujący kot: twój przyjaciel zawiedzie się na tobie. Skoro to wiesz, to nie schrzań niczego! 4 Trup w twojej sypialni: widzieć: zwiastuje wesele albo narodziny dziecka w najbliższym otoczeniu. 5 Słoik majonezu: spotkasz się z zazdrością ludzi, ale nie przejmuj się tym i rób swoje. 6 Tęczę na drzwiach dormitorium: masz już dość ciągłych niepowodzeń, ale jeszcze jakiś czas będziesz musiał je znosić. A może po prostu jesteś gejem? 7 Tańcząca mała panda: sympatyczne spotkanie z przyjaciółmi. 8 Ciąża w kolanie: : oczekuj od życia czegoś nowego, spełnią się twoje życzenia. 9 Zakrwawione dłonie: uważaj, aby nie skrzywdzić jakiejś osoby. 10 Długie wąsy: twój przełożony doceni twoją pracę i wysiłek. 11 Naleśnik na twoim talerzu: miłe zdarzenie, którego długo oczekiwałeś. 12 Ogród pełen kwiatów: bogactwo oraz szczęśliwa miłość
z/t dla pani profesor
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine oczywiście standardowo musiała przyjść na zajęcia, nawet jeśli nie lubiła ich nigdy zbytnio to chodziła na nie bo taki był jej uczniowski obowiązek. Miała się uczyć więc właśnie to robiła, nie ważne że w między czasie coś zawsze zrobiła nie tak i dostawała wyjce od ojca. Nie to było ważne. Weszła do Pokoju Snów. -Dzień dobry profesor Glaber- przywitała się z nauczycielką, jednakże nie posłała w jej kierunku żadnego ze swoich słynnych uśmieszków, po prostu zero poruszenia na jej twarzy. Widocznie limit uśmiechów na dzisiejszy dzień został już wyczerpany. Trzeba było poczekać do jutra. Miała rozmawiać z chmurką? Dobrze niech jej będzie. Usiadła wygodnie przy stoliku i wypiła napar z melisy. Po czym odpłynęła w błogim śnie. No tak, takie lekcje jej się podobały, bo przecież w sumie to nie musiała nic tutaj robić tylko spała sobie beztrosko. W pewnym sensie pamiętała swój sen. Po pół godzinie gdy się przebudziła miała praktycznie mnóstwo przebłysków na temat swojego snu. No a co to mogło się śnić pannie Russeau? Nie śniło się jej nic zboczonego ani też żaden przystojny chłopak ze szlachetnego rodu o nazwisku równie czystym i szlachetnym jak samo Russeau. Śnił jej się naleśnik na talerzu, którego nie mogła zjeść bo bolał ją ząb. Czy to do końca było przyjemne? Nie, ale sam naleśnik cudownie kusił. Dowiedziała się, że naleśnik oznacza to, że niedługo spotka ją coś miłego. Nie wierzyła w to, ale uznała że warto będzie się o tym przekonać. Gdy skończyła się lekcja pospiesznie opuściła salę.
Anjali nie była taka jak większość uczniów. Astrologia i wróżbiarstwo to był jej drugi ulubiony przedmiot w szkole zaraz po runach. Dziewczyna nie byłą zbytnio szczęśliwa tylko z powodu, że profesorowie prowadzący obydwa przedmioty są opiekunami innych domów. Cóż jednak biedna dziewczyna mogła tak naprawdę z tym zrobić? Nic niestety. Tego dnia ubrała jedno ze swoich bardziej eleganckich sari i przyszła na tyle wcześnie, że znalazła się w trzecim lub czwartym rzędzie i słuchała tego co ma do powiedzenia profesor Glaber z dużą uwagą. Mimo zamiłowania do przedmiotu nie była jednak kujonem, żeby znaleźć się w pierwszych dwóch rzędach, jej obecna pozycja je bardzo odpowiadała. Temat zajęć, wróżenie ze snów, wydawał się być dosyć praktyczny, w końcu każdy śni prawda? Anjali sięgnęła po dwie szklanki melisy, które wypiła jedna za drugą. Ze względu na jej problemy ze snem nie było szans, żeby zasnęła po jednej. Obawiała się nawet, że melisa w ogóle nie zadziała, jednak po dłuższej chwili poczuła wzbierającą falę senności. Może powinna nawet poprosić profesor Glaber o przepis na tą wzmocnioną melisę? Hinduska szlafmycy również nie posiadała ze względu na swoje bujne włosy, toteż wzięła jedną z koszyczka, założyła, zamknęła oczy i po dłuższej chwili zapadła w sen choć później niż inni. O czym śniła? Zero seksu, zero alkoholu więc już z góry można powiedzieć, że sen nie należał do najprzyjemniejszych. Co gorsza były to ręce splamione krwią, które w dodatku bardzo realistycznie pamiętała. Zbudziła się z mieszanymi uczuciami. Cieszyło ją, że doskonale wykonała zadanie jednak kiedy odkryła jego znaczenie w książce, od razu pomyślała o rozmowie z Rosemarie. Miała przeczucie, że musi uważać, żeby nie urazić jej.
Amelia nie cierpiała wróżbiarstwa, jak większość uczniów w tej szkole. Na szczęście zajęcia te nie odbywały się zbyt często, a panna Wotery nie była zmuszana do zapisywania dzień w dzień swoich snów lub do interpretowania każdego z nich. To, że pani profesor postanowiła dzisiaj zająć się sztuką interpretowania snów, to raczej zbieg okoliczności, który zepsuł jej humor na dobre. Weszła wolnym krokiem do pokoju snów, siadając sobie na jednym z wolnych miejsc, których było dzisiaj wiele. Rzuciła krótkie, zdawkowe dzień dobry, prawie się nie uśmiechając i czekając na to, co opowie im profesor Gaja. Właściwie, Amelia nawet trochę ją szanowała, bo powiedzieć, że darzyła ją sympatią to zbyt duże słowo. Może właśnie dlatego postanowiła być grzeczna i wykonywać wszystkie polecenia bez marudzenia i słowa protestu? Gdy kobieta skończyła mówić, Amelia upiła łyk napoju stojącego przed nią. Po dwóch następnych zapadła w krótki, jednak bardzo niespokojny sen. Co jej się śniło? Była kotem. Otóż to, ona, Amelia Wotery była najprawdziwszym kotem. Nie jakimś tam zwykłym dachowcem oczywiście, ale pięknym, białym kotem perskim. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że jakiś inny kot rzucił się na nią z pazurami, przeganiając ją najwidoczniej ze swojego terytorium. W najciekawszym momencie walki panna Wotery obudziła się, krzywiąc lekko. Jak ma to zinterpretować? Na samym początku zaczęła opowiadać chmurce, co ciekawego zdążyła zobaczyć przez te pół godziny, a tamta dorzucała jej jakieś ciekawe szczegóły. Cudownie! Teraz pamiętała już calutki sen i mogła zabrać się za jego interpretację. Nie było to łatwe. Panna Wotery przeszukała kilka książek leżących na ławkach i dopiero w ostatniej znalazła wzmiankę o tym, co należało zinterpretować. "Twój przyjaciel zawiedzie się na tobie. Skoro to wiesz, to nie schrzań niczego!" - przepisała zdanie na kartkę tuż pod opisem swojego snu. Podała ją pani profesor, odłożyła na miejsce szlafmycę, którą pożyczyła sobie na samym początku zajęć i wyszła z klasy, lekko zdezorientowana całą tą sytuacją. Niby kogo chce zawieść? Wave'a? Niemożliwe, przecież on nie ma żadnych kłopotów. Przynajmniej jej o tym nie wspominał.. z takimi rozmyślaniami biedna Amelia borykała się przez resztę dnia.
/zt (4 - pierwsza kostka, 2 + 1 = 3 - druga i trzecia)
Leonardo od samego początku był nastawiony do tego całego wróżbiarstwa sceptycznie. Nie miał ochoty pojawiać się na tych lekcjach, jednak wiedział, że musi robić wszystko aby poszło mu jak najlepiej w Sfinksie. Kto wie, może wiedza zdobyta na tych zajęciach przyda mu się jakimś cudem w którymś z zadań? Właśnie to było głównym powodem, dla którego Leonardo w ogóle pofatygował się, żeby poszukać pokoju snów. Oczywiście zajęło mu to trochę czasu, jednak dzisiaj wyjątkowo nie spóźnił się na lekcje. Jakimś cudem dotarł na czas! Wszedł do klasy, uśmiechając się lekko do pani profesor, coby powiedzieć jej przez to, że to nie jej wina, że musi prowadzić takie nudne zajęcia. Westchnął ciężko, widząc, jakie pustki panują dzisiaj na zajęciach. Nie będzie mógł oszukiwać. Wziął więc szlafmycę, leżącą w rogu klasy i zajął miejsce w ławce, czekając na dalsze instrukcje. Gdy profesor Gaja skończyła mówić, wypił kilka łyków naparu, który stał przed każdym z nich i prawie od razu odpłynął, śniąc o tym, co nie długo będzie musiał opowiedzieć. Był w jakimś dziwnym, zamkniętym pomieszczeniu, gdzie wszystkie ściany pomalowane były na biało. Naprzeciw niego siedział człowiek, również cały w bieli. Za nim natomiast stali ludzie, którzy co chwila wydawali z siebie jakieś okrzyki typu "to niewiarygodne!", "niesamowite!". Jednym z tych okrzyków, który udało się usłyszeć Leosiowi był okrzyk "ciąża pozamaciczna w kolanie". Odruchowo spojrzał na swoje kolano i nagle zrozumiał wszystko, co się wokół niego dzieje. Był w szpitalu, a w jego kolanie rozwijał się nowy, mały człowiek. Właśnie w tym momencie wybudził się ze snu. Zaczął opowiadać go chmurce z lekkim przejęciem. Pamiętał każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, więc chmurka właściwie nie była mu do niczego potrzebna. Mimo że niektórym może się wydawać, że sen był straszny Leonardo tak nie uważał. Był czymś dobrym. Po jakimś czasie, gdy udało mu się wreszcie znaleźć objaśnienie podobnego snu, dowiedział się, że faktycznie, sen ten symbolizował coś dobrego. Musi szukać w życiu czegoś nowego, spełni się jego marzenie. Zadowolony z takiej interpretacji oddał szlafmycę i gdy tylko lekcja się skończyła czmychnął z pokoju ile tylko sił w nogach. Może powinien zacząć szukać właśnie teraz?