Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
- Potrzebuję czegoś gorącego i mięsnego taaaaaak. Może indyka? Poprawiłabym najchętniej lodami - zaśmiała się cicho. - Uwielbiam śmietankowe. Co za zapachy! Jak ja kocham za to Hogwart! Mararet rozglądała się w koło nerwowo. Miała nadzieję, że Steve też zgłodniał i może przyjdzie tu coś zjeść. Wiedziała, że to raczej mało prawdopodobne.
Efemeryczna postać pojawiła się u wrót Wielkiej Sali i chyłkiem, niezauważona, przemknęła bezszelestnym krokiem po zimnej posadzce. Z niedbałym wdziękiem zapisanym naturalnie w krokach, kluczyła między uczniami. Zasiadła w końcu przy stole, jak się okazało, Ravenclawu. Nie dbała szczególnie o ten absurdalny nieco podział na domy, ten stół stanowił jednak najbardziej dogodny punkt obserwacyjny. Było w niej coś, co sprawiało, że promieniała. Lekki uśmiech błąkał się bezcelowo po wargach, oczy miała jakby rozświetlone iskrami nieokreślonej radości. Blade zazwyczaj policzki powleczone były urokliwym, bladoróżowym rumieńcem. Ach, tak. Colette właśnie tak wyglądała, gdy była zakochana. Nałożyła sobie nieco zieleniny na talerz. Ostatnio zapominała jeść. Zapominała pić. Praktycznie i fizycznie mogła odżywiać się tylko wzdychaniem do panicza Orlova, ale organizm zaczął protestować w związku z taką dietą. Zaspokoiła więc pierwszy głód, oplotła palcami szklankę soku dyniowego i podniosła wzrok, wyczekując Joela. Przyciągnęła też miskę z ziemniaczanym puree - zgodnie z umową, za każde pięć minut spóźnienia dostać miał karną łychę pureé z ziemniaków w twarz. Hihihi, niecne plany Colette zawsze wprawiały ją w dobry humor.
Za to Joel wpadł do Wielkiej Sali niemal biegiem. No dobrze, dobrze. Zatrzymał się przed jej wielgachnymi wrotami, bo głupio mu tak było wbiegać, zawłaszcza, że nie widział gdzie siedzi Colette. Nawet on stwierdził, że bieganie po całej komnacie bez zlokalizowanego uprzednio celu, mogłoby wyglądać trochę dziwnie. Był przecież studentem i musiał zachować choć pozory normalności! Poza tym nie chciał, żeby Indygo musiała się za niego wstydzić. Przecież przy niej zawsze starał się zachowywać względnie przyzwoicie, bo ona była taka... stonowana i porządna. Była istną nimfą, a on przy niej takim trollem, z manierami ogra. Dobra, trochę przesadziłam z tym uroczym epitetem, bo w końcu Joel nie wychowywał się z wilkami a w normalnym domu i w konserwatywnej, stawiającej na dobre maniery francuskiej szkole. Autorce chodziło mniej-więcej o przybliżenie wam tego kontrastu, który Joel czuł przy Colette. Pod tym względem byli idealnymi przyjaciółmi, nie każdy potrafił tak pozytywnie na niego działać. Wróćmy jednak do teraźniejszości. Otóż Joel śpieszył się na to spotkanie niebywale bardzo, gdyż pureé z ziemniaków w takich włosach, to nic przyjemnego, proszę mi uwierzyć. Tak też popędzany listowną groźba ze strony Colette, bez problemu trafił do Wielkiej Sali, co było nie lada wyczynem, gdyż ciągle Hogwart był dla niego jednym wielkim labirytem. Maszerował więc środkiem sali, wzrokiem szukając filigranowej blondynki. I siedziała... popijała sok, rozglądała się wokoło. Podszedł do niej (wcale nie przerażony miską pureé, którą Colette miała pod ręką) a w głowie obmyślał taktykę, jakby tu nie dostać. Ostatecznie objął ją tak od tyłu, całując szybciutko w pyśkowy policzek. - Jestem - oznajmił elokwentnie, ale i z dumą, że nie kazał pannie Poulin za długo na siebie czekać. W międzyczasie niezdarnie ulokował zgrabny tyłek na ławie obok kuzynki i wyszczerzył się do niej.
Niezależnie od siebie, pisnęła cicho, gdy joelowe ręce objęły ją znienacka od tyłu i donośne cmoknięcie wyrwało ja z zamyślenia, w którym to z rozmarzeniem wyobrażała sobie lecącą w stronę swego kuzyna porcję puree. - Joel! - ucieszyła się na jego widok, uśmiech jeszcze bardziej rozpromienił jej wątłą twarz, a swej radości dała wyraz poprzez pacnięcie go w ramię dłonią. Ucałowała joelowy polik, po czym kciukiem wytarła to miejsce. Taki mały, prywatny, prześmiewczy gest. Jedna ich ciotka zawsze tak robiła, rozmazując na ich rumianych, dziecięcych buziach swoją szminkę obrzydliwego koloru i teraz Colette niemal zawsze powtarzała ten gest... i niemal zawsze bawił ją tak samo. - Joel Joel! - powtórzyła Indigo, tym razem przybierając moralizatorski ton. Pogroziła mu cienkim palcem i rzuciła mu pełne wyrzutu spojrzenie znad kurtyny jasnych, długich rzęs. - Słyszałam, że okropne rzeczy wyprawiasz w Hogwarcie. Plamisz imię rodziny. I w ogóle. Przyznaj się natychmiast, cóż ty tam kombinujesz. Swoją drogą, dopiął swego. Tak się ucieszyła na jego widok, że jej dłoń bezwiednie oderwała się od półmiska z ziemniakami. Potencjalne niebezpieczeństwo - póki co - nie zagrażało uroczym, joelowym loczkom.
Przechodząc przed drzwi prowadzące do Wielkiej Sali odgarnęła swoje blond włosy do tyłu, przerzucając je przez plecy. W pomieszczeniu pachniało smakowitymi potrawami. Odkąd w Hogwarcie zagościli studenci z innych szkół skrzaty zaczęły się naprawdę starać przygotowując posiłki, a może tu nie chodziło o osoby, które przemieszały się po zamku, ani o zbliżający się Turniej Trójmagiczny, tylko po prostu skrzaty nagle dostały weny, albo ochoty na wyrafinowane potrawy? Tego Davis nie mogła wiedzieć, ale jej wrodzone wyszukiwanie wyjść w każdej sytuacji sprawiało, że uważała, że chodziło właśnie o wychwalenie Hogwartu. Studenci wrócą do swoich miast i będą wszystkim opowiadać jak to było na wymianie. Davis westchnęła i zajęła miejsce przy stole należącym do Ślizgonów, aktualnie znajdowało się tam bardzo mało osób, ale jej było to na rękę. Nalała sobie soku dyniowego i ukroiła bloku czekoladowego. Nie miała ochoty na śniadanie, tylko po prostu deser, a to pasowało doskonale. Cmoknęła ostentacyjnie i zabrała się do pałaszowania jedzenia. Nie chciała zabawiać w Wielkiej Sali zbyt długo, ale jeżeli dosiadłby się do niej ktoś ciekawy zapewne zmieniłaby zdanie.
Joel natomiast krzywił się za każdym razem kiedy ciotki łapały jego i Colette w ramiona, obcałowywały i zostawiały te okropne mazidło przez wszystkich nazywane szminką na ich niebiańsko delikatnych, jasnych polikach. A kiedy robiła mu tak Colette, to nie umiał marudzić. Bo jej szminka nie była okropna, dotyk delikatny, no i wiadome było, że robiła to dla żartów, a raczej.. właściwie nie wiedział dlaczego tak robiła, ale nie przeszkadzało mu to. Oczywiście dla realizmu całej sceny zmarszczył nos jak niezadowolony brzdąc, ale na jego wargach błądził szczery i szeroki uśmiech. Po jej słowach mina mu jednak troszkę zrzedła, ponieważ nie miał kompletnie pojęcia, o czym Indygo do niego mówi. - Co, co? - spytał mało elokwentnie, a z tego całego myślenia, to aż mu się czoło zmarszczyło. - Ale o czym ty Indygo mówisz? - spytał, a minka mu nieco posmutniała. Nie lubił nie być w temacie, zwłaszcza jeśli ten dotyczył jego osoby. Hm.. Jakby się tak zastanowić, to przez ten krótki czas, który spędził już w Hogwarcie nie zrobił właściwie nic, co mogłoby być ujmą dla ich jakże zacnej rodziny. No, przynajmniej tak mu się zdawało.
Westchnęła ciężko, widząc jego absolutnie niewinną reakcję. - Niech to szlag, Joe, zniszczyłeś mój plan - mruknęła zmarkotniała i bezcelowo zaczęła bawić się łyżką zanurzoną w, jakże inaczej, ziemniaczanym puree. Droczyła się, niedobra Colette. - Myślałam, że zareagujesz jakoś podejrzanie, zaczniesz się wypierać i miałabym dowód na to, że coś zbroiłeś, łobuzie - dodała beztrosko, posyłając mu przelotny uśmiech pełen dumy z jej chytrego planu. - Ale widzę, że byłeś grzeczny. Albo wspaniale udajesz. Pieszczotliwym gestem wsunęła wątłą dłoń w joelowe loczki i przez chwilę siała w nich istne spustoszenie. Cofnąwszy dłoń, krytycznym spojrzeniem oceniła skalę swych zniszczeń. Zerowa. Doprawdy, nigdy nie mogła zepsuć mu tej uroczej fryzury. Jakkolwiek nie starała się zniweczyć ich wspaniałego wyglądu, tak zawsze układały się jeszcze lepiej. Joel był cholernym szczęściarzem albo to Colette miała jakieś niespotykane zdolności fryzjerskie, które tylko czekały na odkrycie. - Właśnie! - ożywiła się nagle, teraz z kolei przygładzając swoje włosy. Nienaganne, zawiązane w idealnie gładki, misterny kok. Żaden kosmyk nie miał prawa wyswobodzić się z tej fryzury; nie, to zakłócałoby idealny system porządku, pedantyczne skłonności perfekcjonistki. - Co do udawania, zapisałam się na kółko teatralne - oznajmiła mu, konspiracyjnie zniżając głos. Dłoń wciąż oscylowała niebezpiecznie na poziomie półmiska z ziemniakami. - Bądź ze mnie dumny, pyśku, wyraź zachwyt i opowiadajże, co tam niedobrego knujesz. Coś knujesz na pewno.
Haaa, Joel Iniemamocny się nie da podstępom Indygo, o nie. Choć, jeśli miałby być szczery, to uniknął wpadnięcia w pułapkę kuzynki tylko dlatego, że naprawdę nie miał bladego pojęcia, o co ta go oskarża. Przecież on był tak niewinnym, spokojnym aniołkiem, nooo. - Wiesz, bardzo nieładnie jest tak wkręcać najdroższego kuzyna – powiedział, jakby karcąco. Niestety cały efekt popsuł fakt, że Joe strachliwie zerkał na szczupłą dłoń Colette, która niebezpiecznie bawiła się łyżką od ziemniaczanego puree. Jak ona mogła tak beztrosko go straszyć, podczas gdy on drżał o swe włosy, cudowny skarb, znak rozpoznawczy? No jak? Przecież wiedział, że Indygo była do tego zdolna. Do dziś pamiętał jakąś tam rodzinną imprezę u babki Jeanette, kiedy to urocze brzdące Colette i Joel zrobili istną kuchenną rewolucję rzucając się czym tylko popadnie. Ziemniakami, surówkami, ciasto jagodowe chyba też poszło w ruch, ale ręki nie dałby sobie uciąć. Wprawdzie jedzeniową bitwę sprowokował Joe, ale kuzynka wciągnęła się w zabawę. Jedna z cudownych chwil, w których Colette nie umartwiała się o pobrudzonej jagodami sukieneczce i roztrzepanych włosach. Czasami i taki troll Joel był dobry, jeśli chodziło o pomocnika od spraw rozerwania się. - Byłem grzeczny! – zapewnił ją gorliwie, wyszczerzając się. A może te zapewnienia też udawał i grzeczny nie był? Kto wie, kto wie. W końcu i Colette musi się czegoś domyślać, wszystkiego na talerzu jej nie poda, o. Oooo, jak on lubił, kiedy ktoś bawił się jego loczkami. A szczególnie ktoś, kto miał ręce delikatne z wrażliwym dotykiem i wyczuciem. No i nie mógł mu zepsuć fryzury, choć o to było trudno. Po prostu one same się skręcały, układały, bez zbędnych i misternych starań nad nimi przy lustrze. Był wygodnicki, nie ma co. - Och, to wspaniale! - pisnął niczym uradowana dwunastolatka. No co? Wyrażał zachwyt, jak prosiła. - Pyśku, jestem dumny! Oczywiście będę przychodził na przedstawiania! - obiecał, ale po chwili zastanowił się. - Bo będą jakieś, prawda? - spytał niepewnie. On i teatr to dwa różne światy, ale dla Col by się poświęcił i nawet starałby się nie przysypiać. - A knuć nie knuję nic. No, chyba że miałbym liczyć te kilka spotkań z... ach, nieważne. Nie zaprzątajmy tym twojej cudownej, utalentowanej blond główki - zaświergotał z uśmiechem aż do samiutkich ósemek. A niech Indygo się pomęczy, a co!
Carmen z bólem w łydce doszła do Wielkiej Sali. Kompletnie nie patrząc pod nogi, potknęła się i leżał jak długa na podłodze. Zamknęła oczy aby nie wypuścić na świat łez bólu które się wezbrały gdy uderzyła w ziemię. Mam nadzieje ze nic sobie nie złamałam pomyślała,gdyż nie znosiła wizyt w skrzydle szpitalnym.
Gdy Margaret weszła na Wielką Salę zauważyła ruda osóbkę leżącą na posadzce. Szybko rozpoznała w niej Carmen. Nie myśląc ani chwili szybko do niej podbiegła. Kucnęła, pogłaskała dziewczynę po plecach i spytała przyjaznym i zatroskanym głosem: - Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Może spróbujesz wstać, co? Pomogę Ci.
Carmen już miała spróbować wstać gdy poczuła czyjąś dłoń na swoich plecach, a potem usłyszała głos Margaret i odetchnęła z ulgą. -Nie wiem,Chętnie skorzystam z pomocy-i uśmiechnęła się. To niesamowite jak często uśmiechała się przy Margaret.
Carmen była taka drobna i wydawała się bezbronna. Margaret była zła, że tylko ona zareagowała na nieszczęście Puchonki. Wielu uczniów śmiało się, albo przechodziło i nawet nie patrzyło na nie. - No, to podaj mi rękę. Nie możesz tutaj leżeć w nieskończoność - zaśmiała się cicho.
Nie był pewien czy uda mu się trafić do zamku od razu, jednak mieli szczęście iść zaraz za chłopcem, który zmęczony zabawą, jaką było ciskanie w kolegów śnieżkami, także postanowił udać się już w miejsce ciepłe. Zapewne gdyby nie on błądzili by po błoniach jeszcze długi czas. Obiecał sobie podziękować mu gdy tylko będzie miał okazję go jeszcze zobaczyć i o ile nie zapomni jak on wygląda. Wielka Sala zachwyciła go swoim ogromem jak i sufitem, a że jeszcze nie miał nigdy okazji jej odwiedzić, poświęcił mu chwile uwagi. Nie mógł co prawda odnaleźć się wśród tylu stołów, bowiem nad każdym zawieszona była jakaś flaga czy cokolwiek to było w innym kolorze. Niewiele myśląc wybrał pierwsze lepsze wolne miejsca dla siebie i Lucili. Rozejrzał się wszelakich pysznościach umieszczonych przed nim i niewiele myśląc chwycił dzbanek z aromatyczną kawą. - Nalać Ci ? - Zapytał, wcześniej przysuwając do nich dwa kubki średniej wielkości.
Właściwie Lucila chętnie pobłądziłaby z Dimitriem po błoniach, bo byłby to świetny pretekst do dłuższej rozmowy. Obawiała się nieco, że w Wielkiej Sali zaraz któreś z nich spotka kogoś znajomego, poza tym zdążyła się zorientować, że panował tam zwykle gwar rozmów toczących się głównie wokół nieistotnych drobiazgów czy też szkolnych zajęć. Mimo to nie protestowała, bo było naprawdę chłodno, a przecież chłopak jakże bohatersko ofiarował jej swój płaszcz. Nie chciała, żeby zachorował, a jej samej także choroba była zbędna. Oby chociaż ta kawa okazała się smaczna! Kiedy weszli, zdjęła jego płaszcz i oddała mu go z uśmiechem, który miał okazać jej wdzięczność. Zdjęła także swój płaszczyk, cieńszy od okrycia chłopaka i powiesiła na oparciu krzesła. - Jasne - powiedziała, siadając obok niego i na dobrą chwilę zatrzymując na nim swój wzrok. Kiedy podał jej kubek, zanurzyła usta w czarnym napoju i z zadowoleniem stwierdziła w myślach, że, ktokolwiek przygotowywał tutaj posiłki, umiał parzyć kawę. Sięgnęła po jedno z leżących obok kawałków ciasta i wzgryzła się w nie z apetytem. Nie wiedziała, co powiedzieć, ale nie szukała rozpaczliwie jakiś bezsensownych słów. Mogła spytać o coś typowego dla uczniów z wymiany, choćby o to, czy podoba mu się Hogwart, jak idzie mu na studiach i tak dalej, ale darowała sobie. Równie dobrze mogła skomentować pogodę albo tłum uczniów, a tego nie chciała. Wytarła kącik ust serwetką i znów na niego spojrzała. - Cieplej? - spytała z troską, uśmiechając się ciepło. Naprawdę podobały jej się te jego czekoladowe ślepia. - Mogliśmy przyjść tu wcześnie - stwierdziła trochę nieszczerze, zakładając za ucho kosmyk włosów.
On także nie miałby nic przeciwko dłuższej wędrówki z nią po rozległym terenie szkolnych błoni. Jednakże ten wiatr i chłód przeszywający jego ciało zapewne stałby się irytujący już po kilku sekundach rozmowy dzięki której może postać panny Marquez stałaby się odrobinę mniej tajemnicza. Oczywiście jej skrytość nie była dla niego jakąkolwiek przeszkodą, z każdą chwilą stawała się coraz bardziej intrygująca, jednak chętnie poznałby ją nieco bliżej i dowiedziałby się więcej o jej postaci. Obecnie była dla niego wielką zagadką, małomówną jeśli chodzi o kwestie swojej osobowości. Obrał też sobie za cel przyglądanie się jej przy każdym geście czy też czynności. Był zwyczajnie ciekawy co zrobi, powie, jak się zachowa. Każdy jej gest niósł za sobą dopracowanie, lekkość i elegancję. Nie ulegało wątpliwości, ze była kobietą niezwykłą i w ciągu tak krótkiej znajomości potrafiła namieszać w głowie Dimitria. Z uśmiechem przechylił dzbanek by wypełnić jej kubek ciemną substancją o charakterystycznym zapachu, a zaraz zrobił to samo z drugim naczyniem znajdującym się bliżej niego. Wątpił aby kawa Angielska różniła się jakkolwiek od tej podawanej w Rosji, choć zapach miała odmienny. Gdy tylko jednak jej spróbował by popić kawałek ciasta, który włożył sobie na talerzyk, uznał jednak, że smakiem były do siebie podobne, jeśli nie identyczne. - Odrobinę. - Odparł wykrzywiając wargi w uśmiechu. Tu temperatura była o wiele wyższa niż na dworze, choć cisza jaka panowała na błoniach bardziej mu odpowiadała. - Mi wizyta pod drzewem bardzo się podobała.
Uśmiechnęła się, słysząc jego słowa. - Mnie też. Właściwie, gdybym cię nie spotkała, pewnie sama bym się tam błąkała, aż zamarzłabym na śmierć, szukając drogi powrotnej - powiedziała, popijając kawę. - No i bym cię nie poznała, to zdecydowany minut. - Roześmiała się dźwięcznie, jakby zażartowała, ale przecież mówiła szczerze. Ups, Lucilo, czyżbyś wpadła nieopatrznie w sidła uczuć miłościopodobnych? Nie ma z czego się śmiać! Ale jej cichy śmiech wciąż niósł się po sali. Nie patrzyła na nikogo innego, nie zwracała uwagi na tak licznych uczniów i studentów, wpatrując się w chłopaka.
Gdyby nie spotkał Lucili zapewne nadal siedziałby pod drzewem i niezwykle się nudził, bądź zamęczał sprawami o których myślenie z pewnością nie było mu na rękę. Doprawdy, ostatnie o czym marzył to gorzkie wspomnienia, których nie miał ochoty rozpamiętywać. - Mam się uważać za Twojego wybawiciela ? - Zanim ponownie zanurzył wargi w ciemnej substancji posłał jej ciepły uśmiech. Zaraz jednak parsknął śmiechem omal przez to nie wylewając na siebie gorącej cieszy. Jej śmiech był doprawdy uroczy i wprawiał go w dobry humor. Przez moment śmiał się wraz z nią. - Tak to zdecydowanie byłby minus. - Potwierdził ochoczo kiwając głową i kładąc kubek z kawą na stół, gdyby dziewczyna znów zaczęła się śmiać zapewne podążyłby za jej przykładem, a w takiej sytuacji ciepły napój z pewnością znalazłby się na jego ciele.
Dziewczyna weszła do sali nonszalanckim krokiem do sali. Była strasznie zła oraz zdesperowana. Szła po sali szukać wolnego miejsca. po dwóch minutach znalazła. Usiadła i oparła się łokciami o stół. Jej mina mówiła sama za siebie. Nie dość, że zła to jeszcze widać było jej załzawione oczy. Przyczyną jej zachowania była wizyta jej rodziców. Jak zwykle robili jej kazania. Nienawidziła ich wizyt. Po chwili dziewczyna sięgnęła po kawałek chleba, posmarowała go masłem i zaczęła go konsumować. Była tak głodna, ze mogłaby zjeść konia z kopytami. Rozejrzała się po sali i zauważyła kilku uczniów. Po chwili wróciła do swojej kanapki, nalewając przy tym sok z dyni.
- W takim wypadku chyba musiałabym być ci wdzięczna do końca życia czy coś w tym rodzaju, a ja nie przywykłam do tego uczucia. Natomiast ty byłbyś zmuszony znosić ciągłe próby odwdzięczenia się z mojej strony... To pewnie byłoby szalenie męczące - powiedziała rezolutnie, snując swoje wyobrażenia. - Wiesz, ciągle zapraszałabym cię na kawę, lunch, kolację, do kina, teatru, restauracji, a na dodatek chciałabym za ciebie płacić, a ty prawdopodobnie oburzałbyś się na takie propozycje, przynajmniej odnośnie tego płacenia, i w krótkim czasie stałabym się twoim koszmarem - rzekła pogodnie. - Pewnie po kilku dniach pożałowałbyś, żeś mnie poznał - wymyśliła. Zmarszczyła brwi, jakby poważnie zmartwiła ją ta perspektywa. Nagle jej twarz rozjaśniła się nieco. - No cóż, na szczęście nie należę do osób zbyt nachalnych, zresztą wdzięczna też jestem raczej rzadko - oświadczyła mu i poklepała go po ramieniu pocieszająco, po czym jej wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Dziewczyna wpatrzyła się w niego, przekrzywiając głowę z zaciekawieniem, czekając na wybuch jego śmiechu.
Słuchał jej wywodu próbując choć pozorować poważny wyraz twarzy, choć nie udawało mu się to zbyt dobrze, bowiem co jakiś czas można było dostrzec na jego twarzy wyraźne rozbawienie mową Lucili. Interesujące ! Nie miałby nic przeciwko gdyby dziewczyna go nękała i ciągle gdzieś zapraszała, skądże. Choć rzeczywiście wizja ich kłótni o rachunek była już mniej pozytywnie przez niego przyjęta. Mimo całej udawanej powagi w jakiej próbował utwierdzić ją od początku, niestety, gdy zakończyła swój wywód parsknął śmiechem. Nie jego wina, że wszystko to brzmiało tak niedorzecznie, że było tym samym niezwykle zabawne. - Na szczęście. - Potwierdził kiwając głową i sięgnął po ciastko w nieokreślonym kolorze, kształtem zbliżone do koła. - W takim razie ja będę musiał Cię zapraszać ? Może była to drobna sugestia dotycząca jego chęci na ich kolejne spotkanie. Właściwie była zamierzona. Skoro już ją spotkał, polubił, a ona zdołała go sobą zainteresować nie puści jej już tak łatwo.
Przyjemnie wyglądał, kiedy się śmiał. Znikała gdzieś ta powaga, a pojawiał się młody, wesoły chłopak o wspaniałym jej zdaniem uśmiechu. Lucila sama nie wiedziała, która wersja Dimitria jest bardziej czarująca. - Chyba tak, ale płacić możemy na spółkę, jeśli chcesz - powiedziała, uśmiechając się subtelnie. Wyczytała w jego słowach tę delikatną sugestię, a to poprawiło jej, i tak nie najgorszy, nastrój. W końcu szkoda by było, gdyby mało się zakończyć na tym jednym przypadkowym spotkaniu. - Ale nie czuj się do niczego zobowiązany - powiedziała, wywracając zabawnie oczami. W sumie miała nadzieję, że umówią się nie raz. Było to dość niepokojące, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi. Dolała sobie kawy, po czym uniosła brwi pytająco. - Smaczne ciastko? - spytała troszkę bez sensu.
Z racji, iż cały poranek przespała (przez co, oczywiście nie zdążyła na śniadanie), była zmuszona do przepychania się przez ogromny tłum, próbujący wejść do Wielkiej Sali. Na szczęścia, stary i już sprawdzony sposób na przepychanie się łokciami zawsze działał! Tak więc, po ominięciu całej tej gromady (głównie młodszych) uczniów, w końcu dostała się do środka. Szybkim krokiem (bowiem Victorie ogromnie nienawidziła przebywać w Wielkiej Sali podczas czasu największego oblężenia) skierowała się do raczej opustoszałego stołu zielonych. Usiadła na pierwszym lepszym wolnym miejscu, któro rzecz jasna znajdowało się tuż obok półmiska z kurczakiem, na którego miała dzisiaj niewyobrażalną ochotę. Tak wiec się złożyło, że usiadła obok jakiejś zapłakanej dziewczyny, wsuwającej z zapałem chleb z masłem. - Ochh, jaki sycący posiłek - zwróciła się do niej z uznaniem.
- Tradycyjnie, będę Cię męczył i gnębił aż dasz mi zapłacić. - Oznajmił jej krótko jakby owa sytuacja wyglądała. Oczywiście musiałaby się na to godzić, chyba, że przepadała za długimi kłótniami z takimi uparciuchami jak Dimitri. Chłopak, niestety, do uległych nie należał, więc musiałaby użyć mocnych argumentów aby go przekonać, choć w jej przypadku wystarczył wyłącznie ten uśmiech. Co mógł poradzić, że ten jedyny argument był tak przekonujący ? Powinien pamiętać by nie uzależnić się od niego za bardzo bo jeszcze nauczy się wykorzystywać go w niecnych celach. - Jeszcze musisz mi obiecać, że się zgodzisz. - Upomniał się przybierając minę niewiniątka. Przecież nie wspomniała o tym ani słowem, a on musiał mieć pewność. Przybędzie, będzie jej sypał propozycjami, a ona odpowie, że jednak zrezygnuje z tego pomysłu ? Mało przyjazna wizja, a przynajmniej dla niego. Właściwie ciastko dopiero wylądowało w jego ustach, więc nie miał zbyt wiele czasu by ocenić jego smak, choć przez te sekundy zdołał ocenić, że skrzaty mistrzami kuchennymi nie były. - Paskudne. - Stwierdził nie ukrywając rozczarowania przysmakiem w postaci grymasu, który wkradł się na jego twarz mimowolnie. Szybko odłożył ciastko pozbawione jednego kęsa na talerz, który wcześniej przyciągnął do siebie i określił jako 'swój'.
Dziewczyna po chwili zauważyła jak koło niej usiadła nieznajoma. Wyglądała na ślizgonkę. Spojrzała na nią wielkimi szaroniebieskimi oczyma i przez chwilę na nią patrzyła. Wygląda na porządną ślizgonkę. Pomyślała Alessa. Po niecałych dwóch minutach dziewczyna wróciła do swojej kanapki popijając przy tym sok z dyni. Po chwili usłyszała komentarz ze strony nieznajomej dziewczyny. Przez chwilę się zaśmiała ale znów na jej twarzy zagościł smutek. -Uwierz mi chleb z masłem jest bardzo sycący- odpowiedziała dziewczynie z nutką sarkazmu. Po konsumpcji sycącego posiłku Alessa nalała ślizgonce sok nie zwracając uwagi czy dziewczyna chcę. W kościach myślała, ze nieznajoma jest głodna. Szczerze pani Naughto nie jest uprzejma, ale przecież nie można być takim gburem.
Cóż, na razie jeszcze nie zdała sobie sprawy z tego, że uśmiech mógłby się stać wspaniałym argumentem działającym na jej korzyść... Na razie. Gdyby sobie to uświadomiła... Oj, strzeż się, drogi Dimitri! - Hm... - Udała, że się głęboko zastanawia nad odpowiedzią, po czym odezwała się z wahaniem, jednocześnie uśmiechając się nieco figralnie: - No dobrze, skoro nalegasz, obiecuję. - Westchnęła zrezygnowana, ale nie umiała opanować unoszących się w górę kącików ust. Sięgnęła po jego ciastko, jakby chciała się osobiście przekonać, czy rzeczywiście jest takie okropne. Ugryzła kawałek, po czym skrzywiła się nieznacznie. - Fakt, to akurat nie wyszło tutejszym kucharzom - stwierdziła z przykrością. - Następnym razem powinniśmy się wybrać do porządniejszego miejsca - zażartowała, jednocześnie uważnie go obserwując kątem oka. Założyła niesforny kosmyk włosów za ucho. Zerknęła niepewnie na zegarek na przegubie jej ręki. Nie miała na ten dzień żadnych planów, aczkolwiek w przypadku chłopaka mogło być przecież inaczej. - Nie zajmuję ci, mam nadzieję, zbyt dużo czasu.
Mike szedł leniwie na kolacje. Cały dzień przesiedział w dormitorium i czytał. Ostatnio strasznie mu się nudziło, gdyby nie fakt że gwar panujący na Wielkiej Sali dodawał mu otuchy to by tutaj wcale nie przychodził. Liczył przede wszystkim że spotka jakiegoś znajomego, lecz gdy się rozejrzał nikogo nie rozpoznał. Usiadł przy stole Gryfonów i zaczął sobie nakładać jedzenia. Gdy zjadł rozejrzał się jeszcze raz ,ale i tym razem nikogo nie rozpoznał. Wyciągną z torby Proroka Codziennego i zaczął czytać. Ale nawet tam nie znalazł nic ciekawego.