Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
Popchnęła wielkie drzwi, stanowiące jedyną przeszkodę w drodze do Wielkiej Sali. Od razu dopadł ją radosny gwar panujący w pomieszczeniu. Uśmiechając się do siebie ruszyła w stronę stołu Gryffindoru. Usiadła na samym jego końcu, gdzie nie było nikogo. Odpowiadało jej to. Jeszcze raz ogarnęła wzrokiem całą salę, po czym nałożył sobie kawałek kurczaka po chińsku. Nagle drgnęła i rozejrzała się wokół siebie. Gdy jej spojrzenie spadło na jej książkę, odetchnęła z ulgą. Rozłożyła ją i zaczęła czytać, zapominając o posiłku i ludziach wokół niej. Po paru minutach oprzytomniała i sięgnęła po widelec. Po paru rozdziałach zauważyła, że w WS ucichło. Rozejrzała się i stwierdziła, że większość uczniów już wyszła. Postanowiła, że przejdzie się po zamku zamiast siedzieć bezczynnie w prawie pustej już sali.
Ostatnio zmieniony przez Elliott Redbird dnia Czw Gru 30 2010, 17:19, w całości zmieniany 1 raz
Póki co Dimitri mógł jednak spać spokojnie bowiem pannie Marquez nie zdołała jeszcze zorientować się, że właśnie znalazła sposób by przekonać chłopaka do rzeczy których normalnie by nie zrobił. Rzeczywiście musi mieć na uwadze by dobrze się z tą słabością kryć i w miarę możliwości nie ujawniać jej dziewczynie. Udał, że głęboko odetchnął słysząc jej pozytywną odpowiedź, choć właściwie wiedział, że mniej więcej tak zabrzmi. Gdyby miała być inna Lucili już by tuż nie było prawda ? - Nie martw się, jak tylko dowiem się gdzie tu są jakieś porządne kawiarnie czy bary albo jeszcze inne sam wszystkie osobiście sprawdzę i zabiorę Cię do najlepszego. - Zadeklarował, znów uśmiechając się szeroko, choć tym razem z powodu grymasu na jej twarzy gdy skosztowała nieudanego przysmaku. - Właściwie to mi go ubarwiasz. - Stwierdził pozwalając sobie na obojętne wzruszenie ramionami. - Pewnie teraz nudziłbym się sam i zastanawiał jak się wydostać z jednego korytarza nie wchodzą w kolejny jednocześnie.
Steve oraz Margaret weszli do Wielkiej Sali, w której było kilka osób. Para była straszliwie głodna. W środku unosiło się przyjazne ciepło. Steve powoli oswajał się z myślą, że są już razem, że w końcu ma piękną, inteligentną, zabawną i co najważniejsze kochającą go dziewczynę. - Na co masz ochotę? - zapytał z uśmiechem. Steve dużo myślał co całym poznawaniu Matiasa. Wiedział, że to zły pomysł i może się skończyć pojedynkiem, ale postara się być grzecznym i kulturalnym dla Margaret. Na dworze było bardzo mroźno. Usiedli, po czym Steve objął swoją piękną, niebieskooką ukochaną i podarował jej namiętnego buziaka w policzek. Chłopak był uradowany, z uśmiechem od ucha do ucha. Po prostu był szczęśliwy. - Jestem szczęściarzem, wiesz? - rzucił do dziewczyny.
Margaret uwielbiała Wielką Salę. Miała swoją atmosferę. Kiedy już usiedli i Steve pocałował ją w policzek i przytulił ramieniem była tak szczęśliwa. Widziała, że ludzi na nich patrzą. Pierwszy raz afiszują się ze swoimi uczuciami. - Widzę, że nawet się mnie nie wstydzisz. - Zaśmiała się. Steve powiedział, że jest szczęściarzem... - Szczęściarzem? Niby dlaczego? Myślisz, że jestem jakaś wyjątkowo fajna? Chociaż nie, jeeeesteeeem. - Powiedziała uśmiechając się zalotnie poprawiając swoje jak zwykle rozkopane, rude włosy.
-Ty fajna? Hahaha - zaśmiał się jakby kpiąco - jesteś niesamowicie niesamowita kochanie - dodał. - Masz racje, nie ma czego się wstydzić w swoich uczuciach. Czas skończyć tę dziecinadę - rzekł ponownie. Steve miał nadzieję, że jego partnerka znów zacznie z nim flirtować tak jak Pod Trzema Miotłami. Może i było to dziwne i zabawne, ale za to bardzo pociągające i namiętne. Steve pierwszy raz tak się czuł. Czuł się jakby pochłonięty przez swoją dziewczynę. Myślał tylko o niej. Nawet zapomniał już o przyjaciołach i ich pokerowych wieczorach. Już mu nie byli potrzebni. Chłopak uświadomił sobie, że poznanie Margaret było mu przeznaczone. Los chciał, by Steve nie poszedł z przyjaciółmi, a zawitał w knajpie i spotkał się z przyszłą Panią Vai.
Margaret słysząc słowa Steva zaczerwieniła się. Żeby tylko nie zauważył... - martwiła się. - Nie mów takich rzeczy, bo mnie zawstydzasz, wiesz doskonale, że jestem bardzo skromna - zaśmiała się i znów poprawiła swoje rozczochrane włosy. Dziś przeszkadzały je szczególnie. Chyba czas do fryzjera, bo już przestaje widzieć przez te głupie kłaki! - myślała, odgarniając włosy po raz chyba setny dzisiejszego dnia. - Nie, Steve, nie wstydzimy się - uśmiechnęła się łobuzersko, odwróciła lekko jego głowę w swoją stronę i zaczęła go delikatnie całować, ledwo muskała ustami jego usta. Dopiero po chwili ten pocałunek zamienił się w bardziej namiętny, pochłaniał ich oboje całkowicie. Margaret postanowiła nie przestawać.
Steve rozpromieniał widząc swoją piękność poprawiającą swoje cudowne rude włosy. Za żadne skarby nie pozwoliłby jej ich obciąć. Zauważył, że troszeczkę jej przeszkadzają. Gdy skończyli się całować Steve zapytał - Co mógłbym zrobić, by być dla Ciebie lepszy? Zdanie zakończył swoim "holywoodzkim" uśmiechem. Kochał się do niej uśmiechać, bo każdy jego uśmiech w jej stronę powodował zachwyt na jej ślicznej twarzy. Steve mógłby żyć tak całą wieczność.
Juz miała odpowiadać na pytanie, ale przyleciała do nich jej sowa - Eli z listem. Szybko go otworzyła. - David pisze, żebyśmy się spotkali nad jeziorem, co ty na to? - Nie czekając na odpowiedź Margaret upiła trochę soku z dyni i wzięła ze sobą nóżkę kurczaka i pociągnęła Steva w stronę wyjścia. Złapała go za rękę i wyszli. Ich celem było jezioro.
Weszła do wielkiej sali. Nie było tu prawi nikogo, więc od razu poczuła ulgę. W końcu obiecała sobie, że bęzie pewna siebie, ale po co zaraz pokazywać całej szkole czerwone włosy, które od zawsze starnnie ukrywała. Usiadła przy swoim stole i wzięła się za robienie kanapki. Machnęła do Elliott ręką, chcąc by dzieqwczyna usiadła obok niej. - Na co masz ochotę ?-spytała, po czym wyjęła różdżkę - Accio masło. Nad stołem przeleciała kostka masła, i wylądowała prosto na talerzu Jane. Dziewczyna wzięła się za robienie kanapki. Stanowczo odłożyła szynkę. Od roku jest wegetarianką. Była z tago bardzo dumna. Gdzy skończyła, spojrzała na Eli.
Wchodząc do Wielkiej Sali, tak się zamyśliła, że o mało nie wpadła na jakiegoś innego ucznia. Zauważyła, że Jane cicho odetchnęła, kiedy zauważyła, że w pomieszczeniu nie ma wielu osób. A więc jednak nie jest jeszcze do końca przekonana o swojej wartości. Podeszła do stolika Krukonów i usiadła koło przyjaciółki. - Hmm... zjadłabym brzoskwinię... - Rozmarzyła się, myśląc o tym soczystym owocu. - Accio brzoskwinia. Po chwili na jej dłoni spoczywała dorodna, zapewne słodka brzoskwinia. Nie czekając dłużej ugryzła ją i potajemnie wytarła sok, który spływał jej po brodzie. - Słuchaj... już dawno chciałam się wybrać po sowę. Może pomożesz mi w wyborze?
Dziewczyna spojrzała na koleżankę. Dojadła kanpkę i oznajmiła. - Jasne. Lubie doradzać. A sowy są śliczne. Popiła sokiem i zaczęła patrzeć na ludzi przy stoliku obok. Paczka Pruchonów, właśnie kończyła lunch.
Kiedy skończyła jeść owoc, usłyszała z ust Krukonki pozytywną odpowiedź. - To cudownie! Moja poprzednia sowa została zaatakowana przez jednego z hipogryfów, więc przeszła na emeryturę. Teraz będę bardziej pilnować tego niesfornego ptaka. - Uśmiechnęła się do siebie. - Tylko... posiedźmy tu jeszcze chwilkę... ogarnęło mnie błogie lenistwo. - To mówiąc, sięgnęła po winogrono.
Jane roześmiała się. - Ja kupiłam sobie sowe, na drugim roku w Hogwarcie. Vicy. Mam ją do tej pory. Jaest kochana, choć lubi się boczyć. Sięgnęło po winogrono i przymknęła powieki. Mogłaby tu tak siedzieć bez końca.
- Ernest, znaczy ta sowa, której o mało nie zjadł hipogryf, był słodki, ale cieszę się, że odpoczywa sobie teraz w domu. Często zdarzało mu się przywalić w jakieś okno albo nie trafić w drzwi. To było trochę krępujące. - Widząc, że Jane ma od dłuższego czasu przymknięte oczy, podkradła jej z talerza parę kuleczek winogrona.
- Wyobrażam sobie. Tak wogóle Elliott, ile ty masz lat ? Jesteś w VI klasie, ale nie wydajesz się dużo starsza ode mnie -widząc, że z jej talerza zniknęło kilka winogron, spojrzała na dziewczynę krywo i wzięła trochę z jej talerza, uśmiechając sie przy tym słodko.
- Kobiety ni pyta się o wiek. - Zrobiła wyniosłą minę. - No dobrze... powiem ci. Mam lat 16. Do lipca w każdym razie. Widząc, że dziewczyna odpłaca się pięknym za nadobne, Elliot uśmiechnęła się. - Ależ proszę bardzo... nie krępuj się. Moja przyjaciółka zwykle mówiła, że jedzenie z cudzego talerza jest lepsze. - Zaśmiała się na samą myśl, o wiecznym podkradaniu sobie posiłków.
- Kurde -mruknęła- Jestem tylko rok młodsza, a o dwie klasy niżej -pożaliła się. Zaśmiała się i wzięła jeszcze jedną winogron. - Twoja przyjaciółka to bardzo mądra osoba -stwierdziła. Popiła kwaśnie winogrona sokiem i uśmiechnęła się. - To jak idziemy ?
- Ma się to szczęście. - Głupkowaty uśmiech zagościł na twarzy Elliott. Sięgnęła po oranżadę i wypiła całą szklankę napoju. - No dobra... koniec tego dobrego. Czas ruszyć tyłki. Kierunek Hogsmeade. Obym tylko znalazła jakieś w miarę mądre ptaszysko. Wstała z miejsca i ruszyła w stronę wyjścia z zamku. Przy drzwiach Wielkiej Sali odwróciła się, by sprawdzić czy Jane idzie za nią.
Powolnym krokiem ruszyła za dziewczyną. Wyjście na zimno, było ostatnią żeczą na którą teraz miała ochote. Zwłaszcza, że na dworze, padał śnieg. Owinęła szyje szalikiem i ruszyły z Elliott do Hogsmeade.
Idąc przez Salę Wejściową ruszyłam do Wielkiej Sali. W progu drzwi dostrzegłam wiele osób siedzących w grupach i jedzących, lub po prostu wspólnie rozmawiających. Widząc ich wszystkich, zrobiło mi się jakoś tak nieprzyjemnie. Przykrość? Tak, mogło to być to. Z drugiej strony nie należę do osób słabych. Dlaczego miałoby mi być przykro z powodu braku znajomych? Fakt, nie byłam całkiem sama, ale wszystkie osoby z którymi zdążyłam się zaprzyjaźnić już skończyły Hogwart. Jakoś nieśpieszno mi było poznawać nowe osoby, a teraz żałuję? Podeszłam do naszego stołu, mojego stołu, stołu Gryffindoru. Usiadłam z brzegu, jak najdalej od innych osób. Nie rozumiem dlaczego taka jestem. Od jakiegoś czasu po prostu nie jestem sobą. W końcu złamałam się, wstałam z miejsca i usiadłam obok jakiejś dziewczyny, którą w stu procentach widziałam pierwszy raz. Była dość ładna, ale sprawiała wrażenie grzecznej i poukładanej. Mruknęłam coś do niej, co miało zabrzmieć jak "hej", ale ta mnie całkowicie zignorowała. Najpierw przeleciała wzrokiem cały mój wygląd i ubiór od stóp, do głów. Zobaczywszy moje jakże wiecznie rozczochrane rude włosy, zapewne uznała, że nie warto sobie zajmować głowy takim kimś jak ja, odeszła wdzięcznym krokiem, dosiadając się do innych dziewczyn z drugiego końca stołu. Wywróciłam oczami. Ach, teraz zauważyłam, że najwyraźniej wszyscy uważają się tutaj za lepszych od reszty. Westchnęłam jeszcze klika razy i zabrałam się do jedzenia posiłku w samotności, powtarzając sobie w duchu, że wszystko będzie dobrze, w co oczywiście całkowicie wątpiłam.
Weszła do WS szybkim, ale wesołym krokiem. Tym razem była sama, co nie do końca jej odpowiadało. Samotność była przygnębiająca. Skinęła głową paru osobom, po czym ruszyła do stołu Gryfonów, mając nadzieję, że spotka tam kogoś znajomego. Niestety, szczęście jej nie dopisywało. Usiadła naprzeciw rudowłosej dziewczyny. -Ymm... Cześć. - Uśmiechnęła się do niej. - Jestem Elliott. Sięgnęła po sałatkę z kurczaka, po czym nalała sobie soku.
Siedziałam tak samotnie jeszcze kilka minut. Ze spuszczoną głową wpatrywałam się w mój nietknięty talerz z sałatką. Nagle usłyszałam jakiś głos, dochodzący z niedaleka. Nieznany, ale jakiś dziwnie przyjemny, przyjazny. Zdziwiona podniosłam głowę i zobaczyłam siedzącą naprzeciw mnie dziewczynę o blond włosach, niepatrzącą na mnie i właśnie konsumującą swoje jedzenie. Rozejrzałam się dookoła mnie, ale nikogo wokoło nie było. Czyżby te słowa kierowała do mnie? Patrzyłam się na nią tak z rozdziawioną buzią. Dopiero po chwili zauważyłam, jak przyglądam się dziewczynie. Ach, było jej na imię Elliott. Tak, właśnie to do mnie mówiła. Bardzo ładnie i niespotykane imię. Pośpiesznie zamknęłam buzię i wróciłam do "normalności". - Cześć. - wydukałam. - Ja jestem Lily. - dodałam, przeciągając sylaby, a ręce zaczęły mi się jakoś dziwnie trząść. Wystawiłam trzęsącą się rękę w kierunku Elliott, z nadzieją, że nie popatrzy na mnie jak na jakiegoś uciekiniera z cyrku.
Hmm...pyszna sałatka. Uwielbiam kurczaka. Zaśmiała się z własnej głupoty. Zamiast zająć się myśleniem o czym w miarę ważnym, rozmyślała o kurczaku. Gdyby była sama na pewno uderzyłaby się w głowę otwartą dłonią. Gdy dziewczyna w końcu jej odpowiedziała, Elliott usłyszała w jej głosie nutkę...zdezorientowania? Czyżby dziewczyna nie była przyzwyczajona do poznawania nowych ludzi? Po chwili ujrzała przed sobą wyciągniętą rękę dziewczyny. Strasznie się trzęsła. Ręka, nie Lily. Uścisnęła ją, uśmiechając się ciepło. - Mają tu zniewalające jedzenie, nie sądzisz? - Taa... niezły temat, nie ma co. Tylko pogratulować. Po raz kolejny najchętniej walnęłaby głową w blat. - Umm... Sorki, jestem trochę rozkojarzona. - Uśmiechnęła się trochę głupkowato. Gratuluję, zostałaś królową głupich tekstów i min. Swoją drogą, niezły początek znajomości dziewczyna albo weźmie cię za niespełna rozumu i zwieje, albo zacznie cię ignorować. Oby tak dalej, a zostaniesz sama
Zauważyłam, że Elliott często robi śmieszne miny i uśmiecha się z byle powodu. Od razu wyobraziłam sobie samą siebie w podobnej sytuacji. Uśmiechnęłam się do niej szeroko, z myślą, ze doda jej to trochę odwagi. Po chwili usłyszałam, jak dziewczyna pyta mnie o jedzenie. Uniosłam szeroko brwi, po czym pokiwałam głową. Ręce mi się już nie trzęsły. Chyba coś w niej ujrzałam, co mnie ujęło i nie czułam się już skrępowana. Zaśmiałam się cicho po nosem przeklinając siebie w duchu za wymyślanie jakichś niestworzonych scenariuszy. Podjęłam próbę zmiany tematu. - Nie widziałam cię jeszcze nigdy. Jesteś nowa? - zapytałam, trochę bezsensownie, ale z myślą, że dziewczyna zauważy, że planuję zmienić temat, no bo raczej o jedzeniu długo nie umiałybyśmy rozmawiać, biorąc pod uwagę to, że starszy ze mnie niejadek.
Widząc, że dziewczyna jednak nie próbuje uciekać, a wręcz przeciwnie - uśmiecha się, Elliott wyraźnie się rozluźniła. Ciężki początek, ale chyba przez to przebrnęła. Uff... Dziewczyna na szczęście zmieniła temat. Jedzenie raczej nie było niczym ciekawym, tym bardziej, że żywiła się głównie owocami i warzywami, a tylko od czasu do czasu mięsem.] - Niee... Chodzę do Hogwartu od pierwszej klasy. - Uśmiechnęła się. - Niemożliwe, że nigdy się nie spotkałyśmy. W końcu jesteśmy w tym samym domu... A wierz mi, że na rudowłose osóbki zawsze zwracam uwagę. Puściła jej oczko. Śmiejąc się pod nosem, nie wiadomo z czego, rozejrzała się po pomieszczeniu. Pod sufitem przelatywał właśnie Prawie Bezgłowy Nick. Uśmiechnął się do Gryfonów, po czym przeleciał przed ścianę. - Uwielbiam gościa. Choć jego żarty często bywają suche i staromodne.
Wyraźnie się ucieszyłam tą wzmianką o rudych dziewczynach. Myślałam, że jak każda inna osoba Elliott po prostu uzna mnie za dziwaczkę o wiewiórzych włosach. - Jest to naprawdę skomplikowane. - powiedziałam ni z gruchy, ni z pietruchy. - Może się jednak widziałyśmy już kiedyś... To znaczy... wątpię, czy ty mnie. Ostatnio ciągle trzymam się z boku, jestem małomówna i w ogóle. - Nie wiadomo kiedy zaczęłam to z siebie wyrzucać. Zamilkłam. Zobaczyłam przechodzącego obok nas Sir Nicolasa, uśmiechającego się do nas. - Tak, ja też go lubię. I zgadzam się co do żartów. - Zaśmiałam się. Popatrzyłam na swój, a potem na talerz mojej rozmówczyni. Na obu zawartość jedzenia była pusta. - Hm, wiesz... nie jestem już głodna, masz może ochotę gdzieś się przejść? - I nagle do głowy wpadł mi świetny pomysł. - Może na błonia? Uwielbiam tam chodzić kiedy jest piękna pogoda, taka, jak teraz. - Uśmiechnęłam się zachęcająco, poprawiając okulary, które mnie strasznie denerwowały bo co chwilę zjeżdżały mi z nosa. Czekałam na reakcję mojej nowo poznanej towarzyszki.