W tej sporej klasie, będącej w lochach mieści się około dwudziestu kociołków, na specjalnych palnikach. Zwykle panuje tu dość niska temperatura, co jest szczególnie uciążliwe zimą. Przez brak okien jedyne światło dają tu lampy wiszące na ścianach. W rogu klasy znajduje się gargulec z którego uczniowie mogą czerpać wodę potrzebną do warzenia mikstur. Przy prawej ścianie natomiast mieszczą się gabloty po same brzegi wypchane różnymi składnikami.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Eliksiry
Wchodzisz do Klasy Eliksirów, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Eliksiry. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znana Ci Sava Raynott oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Riverside. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z eliksirów można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Zidentyfikuj eliksir po składnikach - muchy siatkoskrzydłe, pijawki, ślaz, rdest ptasi, sproszkowany róg dwurożca, skórka boomslanga. (odp - eliksir Wielosokowy) Jakie działanie ma ten eliksir? (na godzinę zmienia osobę, która go wypije, w kogoś innego - kawałek ciała tej osoby musi znaleźć się w wywarze). 2 – Podaj właściwości fizyczne eliksiru Słodkiego Snu. (odp. biały, gęsty, zapach cynamonu) Jak można go podawać? (doustnie, poprzez nasączenie pokarmu lub dolanie do napoju) Jakie są jego skutki? (sen bez snów) 3 – Jak poznać, czy Armortencja jest uwarzona prawidłowo? (odp. blask bijący od wywaru, para unosząca się w charakterystycznych spiralach) Jaki jest zapach Amortencji? (każdy odczuwa go inaczej, woń kojarzona z zapachami, które wydają się dla danej osoby najprzyjemniejsze) 4 – Podaj cztery składniki Eliksiru Skurczającego. (odp. korzonki stokrotek, figi, dżdżownica, śledziona szczura, sok z pijawek) Jakie jest antidotum na ten eliksir? (Wywar Dekompresyjny) Działanie jakiego, innego niż Skurczający, eliksiru niweluje to samo antidotum? (Eliksiru Rozdymającego) 5 – Opisz działanie wywaru Tojadowego i podaj, jaki składnik niszczy działanie eliksiru (odp. działanie - wilkołak podczas przemiany zachowuje świadomość i ludzki umysł; cukier) Przez kogo został wynaleziony? (Damokles Belby) 6 – Ile trwa przyrządzenie Veritaserum? (pełny cykl księżyca) Co to za eliksir? (najsilniejszy eliksir prawdy) Podaj nazwę antidotum. (nazwa antidotum nie jest znana)
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Przyrządź Bełkoczący Napój. 2 – Przyrządź eliksir Młodości. 3 – Przyrządź eliksir Muzyczny. 4 – Pogrupuj składniki według kolejności, w jakiej dodaje się je do eliksiru Ridikuskus. 5 – Ze składników wybierz te, które potrzebne są do uwarzenia eliksiru Gregory'ego. 6 – Przyrządź eliksir Kłopoczący.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - eliksiry:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Autor
Wiadomość
Aiden Nic'Illeathian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż pod obojczykiem: "Envole-moi"
Od dnia, w którym postanowił załagodzić spór leżący pomiędzy nim, a eliksirami Aiden starał się nie opuszczać każdej możliwej formy zajęć nad tą jakże trudną sztuką. Toteż i tym razem nie chcą rozczarować tak samo profesor jak i siebie samego. Dzień zdecydowanie nie należał do tych przyjemniejszych od pierwszych chwil, w których się rozpoczął. Blondyn całą noc nie spał zmagając się z nieustającymi koszmarami. Dodatkowo nad samym rankiem pojawił się silny i przeszywający ból głowy, który z czasem przemieścił się w okolice kości ciemieniowej i złagodniał, przypominając teraz ledwo zauważalne, aczkolwiek niesamowicie irytujące pulsowanie. Mimo wszelkich niedogodności chłopak postanowił sprostać zadaniu. Jeszcze idąc do klasy i masując obolałe miejsce zażył kojącą herbatkę i niezbędne medykamenty. Liczył, że dyskomfort szybko minie, a to wpłynie również na poprawę samopoczucia. Po ostatniej pracy domowej wiedział jakich eliksirów może się spodziewać. Nie wierzył tylko w samego siebie, bo na uwarzenie tak skomplikowanego i silnego eliksiru jakim była Amortencja raczej samotnie nie miał co liczyć. Pozostało więc wierzyć, że fortuna, fatum, czy jak kto woli ślepy los zadecydują same i na drodze losowania czy też eliminacji wybiorą mu partnera, bądź też partnerów do tego zadania. Wchodząc do sali przywitał wszystkich promiennym uśmiechem i zajął wolne miejsce przy jeszcze pustej ławce. Mimo tego, że z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajał się do siebie w roli alchemika, to każdorazowa kolejna próba wiązała się ze stresem. Ciągle się wahał, nawet jak był zaznajomiony z kompletnie całym procesem przyrządzania danego specyfiku, nie ufał sam sobie. Oparł swoją dłoń o blat, a nań głowę. W drugiej zaś mimowolnie i dość leniwie machał piórem. Choć ewidentnie, z każdą kolejną minutą, ból w czaszce przemijał, to wciąż pozostawał niesmak wczorajszej nocy. Aiden od dawna nie miał tak niestabilnego snu, który i tak był ustawicznie przerywany. Potrząsnął jednak szybko głową by odgonić złe myśli. Nie miał specjalnie teraz czasu na roztrząsanie takich nonsensownych spraw. Musiał się skupić. Zależało mu na jak najlepszym wyniku.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
W klasie pojawiła się dziewczyna, która zajęta była poprawianiem włosów, które zmierzwiły się podczas biegu do szkoły. -Cześć do siądę się jeśli pozwolisz.-Rzekła uprzejmym głosem obdarzając spojrzeniem po czym zajęła miejsce obok krukona Aiden Nic'Illeathian. Dopiero teraz rozejrzała się po klasie obdarzając każdego z osobna spojrzeniem, które nie było jakimś specjalnie miłym, ot... zwykłe spostrzeżenie obecności. -Jak myślisz co dziś będzie?zapytała chłopaka grzecznie i czekała na zajecia.
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
Zadania domowego z eliksirów dla Profesor Sanford nie udało jej się zrobić. Niestety, ale nie zapisała sobie dokładnej daty terminu oddania pracy, a gdy przyszło do napisania w końcu i tego, okazało się, że spóźniła się o jeden dzień, bez możliwości oddania. Fayette jednak nie obwiniała, ani profesor, aczkolwiek była zawiedziona samą sobą. Jak na typową Krukonkę przystało, wolała być na czysto w każdej dziedzinie, a tu los jej taki psikus sprawił. Zajęcia z kolei wpisane w jej grafik były inną sprawą. Tych nie miała zamiaru ominąć, czy chociażby się spóźnić. Wykalkulowała przyjście odpowiednio na czas lekcji, schodząc po schodach do lochów. Wkroczyła do sali eliksirów pewnym krokiem trzymając w ręce odpowiednie książki. Trochę ludzi już się zebrało. Ślizgoni, Gryfonka i... o proszę, jednak jakieś kruczę dziecię też się znalazło. Postanowiła usiąść samotnie w ławce za @Aiden Nic'Illeathian. Niby trzymając się swoich.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Nie spodziewał się wpaść na kogoś po wyjściu z kuchni. Trzymając kociołek, w jakim umiejscowił lniany woreczek z ciastkami, tak się skupił na przypominaniu sobie informacji o eliksirach, jakie będą przerabiać na lekcji, iż zupełnie nie zwracał uwagi na otoczenie. W efekcie lekko odbił się od jakieś osoby, nieświadom jej tożsamości. Owiał blondyna świeży, miętowy zapach. Nie skojarzył jednak tej morskiej bryzy z nikim konkretnym, a już na pewno nie domyślił się, że stoi przed nim @Jack Moment. Cofnął się jednak o krok. Uśmiechnął się przepraszająco, policzki pokryły się subtelnym rumieńcem wstydu. - Zagapiłem się - rzucił niezbyt głośno zmieszanym tonem, w jakim pobrzmiewały żartobliwe tony. Wyciągnął zaraz po tym rękę w stronę "stratowanego" nieszczęśnika, trzymając w niej uszko od srebrnego kociołka. Krawędzie woreczka ze słodyczami były rozchylone, ukazujące zawartość. Tak, że swobodnie można było do środka włożyć dłoń oraz wyłowić sobie jedno. Krukon wyglądał przy tym trochę jak dzieciak, który urwał się z mugolskiego Halloween, zamiast plastikowej dyni na cukierki mając kociołek. - Ciastko na osłodę cierpienia? - Zaproponował swobodnie. Jeśli obcy odmówi, Fabien nie będzie miał mu za złe. A jeśli się poczęstuje, tym lepiej. Będzie zadośćuczynienie za tę szkodę, jakkolwiek lekką. Miał tylko nadzieję, że nie wytrącił mu nic z rąk ani niczego przez blondyna Puchon nie rozlał. - A teraz jeśli pozwolisz, zaraz zaczynają się eliksiry. Wybierasz się może, Jack? - Zapytał jeszcze, nim wolno ruszył w kierunku sali. Nie zwrócił w ogóle uwagi na fakt, iż oficjalnie nikt się nikomu nie przedstawił w ich krótkiej rozmowie. Blondyn miał to do siebie, że miejscami gubił się, co się mogło wydarzyć w nadchodzącej przyszłości, a co się naprawdę wydarzyło. Jego dar płatał mu od czasu do czasu psikusy, przez które chłopak zdawał się być dziwny i niepojący, posiadając wiedzę, jakiej mieć nie powinien. Chociaż tak naprawdę to tylko niegroźna bułeczka, plącząca linie czasoprzestrzenne ze zmęczenia lub roztrzepania. Wziął sobie jedno ciastko i schrupał je w czasie drogi. W sali sięgnął po drugie, a mijając @Fayette Richerlieu włożył owo w jej otwartą dłoń. Musiała być w trakcie jakiejś gestykulacji, a ten idealny moment wyłapał niewidomy. Nic dziwnego, że Elijah zgarnął go na obrońcę. Miejscami sprawia wrażenie naprawdę dobrze zorientowanego w otoczeniu. Usiadł w ławce za nią i wyciągnął ciastka z kociołka, szykując się do lekcji. Dostał z torby książkę, poprawił srebrny pochłaniacz na palcu. I nim nauczycielka przyszła, zdążył wsunąć jeszcze jedno ciastko.
Eliksiry były bardzo podobne do gotowania - z tą różnicą, że używali trochę bardziej odrzucających składników (Pijawki? Ropa? Odrobina włosów? Niewątpliwie sam smak!) a swoboda interpretacji przepisów pozostawała ściśle ograniczona, gdyż każdy niewłaściwy ruch mógł się skończyć uwarzeniem trucizny nowego rodzaju. Eliksiry były jak gotowanie, tylko wyższego poziomu; Billie nie była przekonana, czy zatem powinna na nie przychodzić, skoro blado wypadała przy podstawach. Była jednak Krukonką i odnajdywanie wyjścia z trudnych sytuacji leżało w jej naturze - a przynajmniej od tego roku - toteż Billie sięgnęła po broń najwyższego wręcz kalibru: po towarzystwo @Elijah J. Swansea. Po powrocie do Anglii Jean była bardzo skupiona na tym, aby odzyskać kontakt z Cassiusem i to na Ślizgonie koncentrowały się bystre oczka, z oddaniem wyłapujące na nowo wszystkie przyzwyczajenia i zachowania kuzyna. Nie sądziła wtedy, że równą przyjemność może czerpać z towarzystwa pozostałych Swansea. Czego jednak nie dokona zawczasu naturalna kolej rzeczy postępująca w rodzinie, zostanie dokończone przez zamknięcie we wspólnej wieży mieszkalnej. Jej relacja z Elijahem była zupełnie inna, poniekąd lżejsza i czystsza - Billie nie czuła presji dogodzenia oczekiwaniom chłopaka, nie potrzebowała mu imponować. - Zapomniałam wysłać pani profesor tej pracy domowej... Myślisz, że nie będzie się złościć? - Potarła nos z konsternacją, dopiero teraz przypominając sobie, że było jakieś zadanie, prawdopodobnie mogące naprowadzić ich na tematykę dzisiejszych zajęć. Tak czy inaczej, teraz nie było co się wycofywać. Billie pierwsza weszła do klasy obdarzając promiennym uśmiechem każdego, kto tylko poświęcił dwie sekundki na obejrzenie się w ich stronę. Zdecydowanie dominujący byli przedstawiciele dwóch domów, które pozostawały faworytami w walce o puchar domów, czy to rzeczywiście myśląc o wygranej, czy przez zupełny przypadek. - Nie lubię, kiedy mamy lekcje w lochach, zawsze tu tak ciemno i nieprzyjemnie - skrzywiła się z lekką niechęcią, czując pewien dyskomfort, kiedy padało na nich wyłączcie sztuczne światło lamp. - Nie mogę się doczekać jakiegoś zielarstwa na powietrzu, skoro zrobiło się już ciepło. Albo czegokolwiek na powietrzu... Myślałeś już o kolejnym treningu, panie zwycięzco? - Trąciła go łagodnie ramieniem, uśmiechając się szeroko - patrzenie na Elio było ogromną przyjemnością, odkąd chłopak wrócił do formy i nie straszył Hogwartczyków podkrążonymi oczami.
Był tak zaspany, że jeszcze nie zdecydował czy najpierw wolał coś zjeść i iść na zajęcia, czy może odwrotnie? Mieszanie w kotle z pustym żołądkiem to chyba nie był najlepszy pomysł. Prędzej czy później spróbuje coś przekąsić. Najgorzej jeśli ofiarom łakomstwa Momenta padną składniki któregoś z eliksirów... może winien się zastanowić nad zmianą profesji? Zacząć uczęszczać na magiczne gotowanie? Nie. W tedy chodziłby wiecznie głodny. Dumając tak i czekając, czy aby któryś z jego kolegów się nie obudzi i nie ruszy razem z nim na zajęcia, nagle oberwał w tył pleców. Niezbyt mocno. Ale jednak odczuwalnie. Ocknął się z zamyślenia i spojrzał za siebie, odrobinę skrzywiony. Nie znał gościa. Powinien? - Wolałbym nie umilać sobie cierpienia w żaden sposób. Lepiej jest je od razu zakończyć... ale dzięki. - Poczęstował się ciastkiem. Było dobre. Ale jedno takie to trochę mało. Zanim zdążył wydębić kolejne, chłopak już pomknął w swoją stronę. - E? Co? TAK! - Ruszył za nim. Albo raczej za ciastkami, uznając że nikt już więcej nie wylezie z dormitorium o tej porze. A śledząc chłopaka, całą drogę zastanawiał się skąd mogą się znać? Czyżby przegapił coś ważnego? Na pewno fakt iż Fabien jest ślepy. Tak perfekcyjnie odnajdywał się w lochach, że nie śmiał nawet pomyśleć o trawiącej go ułomności. Siadł tuż obok. W tej samej ławce. Mając nadzieję, na kolejne ciastka... Ile on już ich zjadł? Cały czas coś żuł. Nic dla niego nie zostanie? - Wiem kim jesteś! Widziałem Cię na miotle, podczas meczu... - Zagadał w końcu, acz wraz z ostatnim zdaniem spuścił nieco z tonu. Mecz był, przegrany. Chyba nie było sensu go wspominać. Aczkolwiek chłopak nigdy wcześniej nie rzucił mu się w oczy. A to dziwne... bo Moment raczej nie zignorowałby młodzieńca rozdającego ciastka na lewo i prawo.
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Poranne zajęcia dla Elizabeth były czymś wspaniałym. Nie lubiła siedzieć w klasie wieczorem lub po nocach. Każdy wiedział, że poranna nauka wchodziła lepiej do głowy, a u Elizy to się sprawdzało. Zjadła zdrowe, dobre śniadanie, które miało w sobie dużo witaminek. Spakowała książki do niepozornej granatowej torby i ruszyła na eliksiry. Lubiła te zajęcia, spodziewała się, że jej siostra również tam będzie, ale czemu miałaby tam nie przyjść, bo jest tam Isabelle? Zresztą czasami nie miała pojęcia, o co tak naprawdę się pokłóciły. Po prostu ich relacja jakoś stała się brakiem relacji, oddalaniem się od siebie. Lizzy przyszła na zajęcia, na szczęście jeszcze niespóźniona. Nauczycielki nie było. Za to wyłapała swoimi niebieskimi oczami @Isabelle L. Cortez, szybko jednak opuściła wzrok i skierowała się gdzieś z dala od siostry, nie wiedząc, jak w ogóle ma się zachować. Uśmiechnąć się? Może i powinna. Kurna już za późno. - Hej. - Przywitała się z @Fabien E. Arathe-Ricœur, lekko muskając jego dłoń, jakby dając mu znać o swojej obecności. Obdarzyła uśmiechem @Aiden Nic'Illeathian, którego znała z treningu krukonów, a także również to samo uczyniła w stronę @Fayette Richerlieu, którą również miała okazje poznać? To może za dużo powiedziane, jednak należeli do domu Roweny Ravenclaw, więc znała ich, chociażby z widzenia, a lubiła poznawać nowych ludzi. Może będą mieli możliwość w końcu poznać się bliżej.
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
Zaschło jej w ustach, a powietrze stało się jakieś cięższe wokoło. To nie dehydracja ciała, którą mogłaby spokojnie zaspokoić szklanką wody. Nieprzyjemne ssanie pod mostkiem z chwili na chwilę stawało się bardziej irytujące, a Richerlieu postanowiła jak najlepiej je zagłuszyć stukotem palców o ławkę. Zaczęła nawet ssać podniebienie próbując przechytrzyć swój umysł nawykiem. Nie był to w końcu najlepszy moment i czas, aby sięgnąć po fajkę. Głód nikotynowy się odezwał w najgorszy możliwym momencie, tuż przed zajęciami, co automatycznie rozpraszało czarownicę i nie pozwalało jej się rozluźnić. Może by tak sięgnąć po cygaretkę... zapalić ją z płomienia palnika i przyćpać trochę pod stołem... Mimowolnie jej ręce szukały paczki po szatach, kiedy ta rozważała wszystkie za i przeciw tej akcji. Na fajkę rzeczywiście jest za późno. Zresztą fajki się nie pali na szybko... ale takie skręcone papierosy to co innego. Może nawet by zdążyła przed przyjściem pani profesor. Jej rozterki na szczęście szybko się rozwiały, kiedy zobaczyła @Fabien E. Arathe-Ricœur wkraczającego do sali. Uśmiechnęła się szeroko wyrzucając ręce do góry niczym do uścisku. -Fabianek! - zakrzyknęła z szerokim uśmiechem, a w następnej sekundzie w jej palcach znalazło się ciastko nie wiadomo jakim cudem. Doprawdy, ten ślepiec musiał używać echolokacji jak nietoperze, aby tak rozgarniać się po otoczeniu. Ciastko to nie papieros, ale jakiekolwiek zajęcie ręki i ust było zbawieniem na jej nałóg, więc długo się nie zastanawiając ugryzła przekąskę odwracając się do kolegi na stołku. Miała już coś powiedzieć do niego, ale @Jack Moment ją uprzedził wspominając o ostatnim ich meczu. Uśmiechnęła się tajemniczo opierając łokciami o ich ławkę i wbijając spojrzenie w Puchona. Ugryzła ciastko. -O, no popatrz ty się Fabi. Spoufalamy się z wrogiem widzę? - zażartowała. Zaraz jej uwagę przykuła @Elizabeth L. Cortez. Odwzajemniła szeroki uśmiech i przesunęła się ze stołkiem na bok gestykulując zapraszająco ręką z ciastkiem. -O, dzień dobry! Chodź siadaj do nas. Akurat jest wolne miejsce obok mnie.
Ostatnie dni były niezwykle intensywne. Czuła, że powoli wraca do siebie, wybudza się z jakiegoś głupiego, przytłaczającego transu. Wrodzona ambicja zmuszała ją do nadganiania zaległości z każdego przedmiotu, na którym nie była w ostatnich miesiącach dostatecznie skupiona. Całe szczęście, transmutacja chyba płynęła jej w żyłach razem z krwią, bo niezależnie od długości przerwy w jej doskonaleniu, wciąż znała podręczniki na pamięć. Była jeszcze sprawa Holdena, z którym spędziła ostatnią sobotę oraz kawałek niedzieli, wprawiając tym samym umysł Nessy w stan przypominający oazę lotosów. Dawno nie czuła się wewnętrznie tak lekka, a sen nie pojawił się tak łatwo. Chociaż wciąż ciągnęło ją do drinków, od pamiętnego wieczoru z Aleksandrem nie miała alkoholu w ustach, przez co jej wygląd zewnętrzny również uległ poprawie. Bo kto nie tęsknił za ćwierkającą prefekt Slytherinu, biegającą po korytarzach niczym zawodowy sprinter? Tym razem nie musiała się jednak aż tak śpieszyć, klasa eliksirów była nieopodal przejścia do pokoju wspólnego domu węża. Rudzielec ze spokojem zerknął na zegarek, poprawiając następnie tkwiący pod kołnierzem krawat, który był w barwach domu. Na perłowo-białej koszuli była odznaka prefekta naczelnego, dumnie przypięta do piersi, tkwiła ona wsadzona w czarną, sięgającą nieco przed kolano spódnice, zapinaną na dwa rzędy guzików, mającą wyższy stan. Poprawiła wstążkę w kaskadach rudych, subtelnie wijących się włosów, których przednie kosmyki zebrała jej pomocą do tyłu, a resztę zostawiła rozpuszczonych. Przerzuciła torbę przez ramię, sprawdzając uprzednio, czy wzięła podręczniki oraz różdżkę, a następnie wsunęła szkolne trzewiki na grubszym, wyższym obcasie. Leniwym krokiem opuściła dormitorium, a następnie ruszyła w stronę chłodnych, kamiennych korytarzy, zostawiając cichy i opustoszały pokój wspólny za sobą. Spacer nie trwał długo i nim się obejrzała, stała pod klasą czekając na @Blaithin ''Fire'' A. Dear i @Holden A. Thatcher II, którzy przygarnęli ślizgonkę na dzisiejsze zajęcia. Obydwoje byli znacznie lepsi od niej w warzeniu eliksirów, a lubiła pracować z najlepszymi. A przynajmniej w ten sposób robiła sobie wymówki na błąkający się gdzieś na drobnej buzi uśmiech, bo zwyczajnie nie mogła doczekać się spotkania z nimi. Nawet nauka mogła być doskonałą zabawą, w takim towarzystwie. Oparła się plecami o zimną ścianę, wypuszczając powietrze spomiędzy warg ze świstem, czując jakieś dziwne zdenerwowanie w okolicach żołądka. Nie miała pojęcia, jak wyjdzie jej w praktyce zachowywanie się w obecności błękitnookiego gryfona tak, jak wcześniej. Na bezpiecznym i neutralnie-przyjacielskim gruncie. W końcu sama wpadła na ten genialny pomysł, aby wszystkie problemy i wątpliwości rozwiały się z czasem, że nie powinni niczego przyśpieszać. Odgłos kroków wybudził ją z zamyślenia, a karmelowe ślepia powędrowały w stronę dwójki uczniów, na których widok uśmiechnęła się zadziornie. Wyprostowała się, odwracając się w ich stronę. - Moje ulubione gryfy, jak punktualnie! Ciesze się, że zgodziliście się ze mną pójść. Zwłaszcza Ty, Fire - wiem, że wolisz pracować z kimś na równi. Dobrze Cię widzieć.-zaczęła, snując się spojrzeniem po twarzy kuzynki. Jak zwykle, nie miały okazji spędzić ze sobą czasu od krótkich wizyt w szpitalu, a do tego Nessa złapała jakiś dziwny nawyk obserwacji Fire na lekcjach, czy aby na pewno jest w porządku, chociaż ta dziewczyna była twardsza od niej i w wielu sytuacjach radziła sobie lepiej. Na pewno nie było jej łatwo po utracie oka w tym cholernym labiryncie, nawet jak trochę czasu już minęło. Miała ochotę ją przytulić, co z trudem powstrzymywała, myśląc intensywnie o jej braku sympatii względem dotyku, zwłaszcza przy ludziach. Następnie karmelowe ślepia powędrowały w stronę chłopaka, a studentka za wszelką cenę starała się zachować kamienną twarz. Nie czuła się niezręcznie dlatego, że się widzieli — raczej dlatego, że przed oczyma miała sceny z mieszkania Holdena, które usilnie próbowały ją zmusić do zawstydzenia, a nawet cieplejszego przywitania się z nim. Zamiast tego westchnęła ciężko, nieco teatralnie. -Zdajesz sobie sprawę, że to nie jest białe, ani też nie jest w barwach domu, prawda Holden? Naprawdę, jesteś niereformowalny, skoro nawet Blaith nie ma na Ciebie wpływu pod tym względem. Oczywiście miała na myśli jego strój. Powstrzymała się jednak od czegokolwiek innego, zgarniając ich ze sobą i wchodząc do klasy. Nauczycielki jeszcze nie było, jednak frekwencja była zaskakująco wysoka. Instynktownie rozejrzała się po sali, szukając znajomych twarzy. Zatrzymała się wzrokiem na ławce, przy której siedzieli @Isabelle L. Cortez oraz @Ignatius D. King, posyłając im uśmiech i kiwajac głową. Była pewna, że Cortezówna nie odpuści, jednak gdzie w tym wszystkim był Alek? Zdaje się, że jeszcze nie wrócił z przerwy świątecznej. A szkoda, od spotkania na Islandii nie miała okazji, aby z nim dłużej porozmawiać. Dostrzegła też @Aiden Nic'Illeathian z jakąś dziewczyną, jemu również machając dłonią na przywitanie, aż w końcu, gdy już prawie zbliżali się do wybranej przez Blaith ławki, jej oczom ukazała się @Heaven O. O. Dear. Nie odpuściłaby sobie eliksirów, zwłaszcza przez wzgląd na rywalizację z siostrą. - Cześć Heaven! - rzuciła pogodnie, przechodząc obok. W końcu dotarli na miejsce, a ona zajęła krzesło po prawej stronie, kładąc na nim torbę. Wyjęła z niej książki, różdżkę oraz pergamin z piórem, - na wypadek, gdyby mieli coś pisać. Westchnęła ciężko, mając ochotę palnąć się w głowę.- Cholera, zapomniałam kociołka. Rzuciła pod nosem, bardziej do siebie niż do towarzyszących jej gryfonów. Wyprostowała się, odgarniając kosmyki włosów na plecy i przesuwając wzrokiem po twarzach Fire i Holdena. Czy jej się tylko zdawało, czy naprawdę pierwszy raz nie miała pojęcia, jaki temat z nimi zacząć? Skrzyżowała ręce pod biustem, dochodząc do wniosku, że ta jego żółta koszula będzie niemiłosiernie gryzła ją podczas zajęć w oczy, nawet jeśli dobrze w niej wyglądał.
Szczerze mówiąc, zapisując się na te kółko liczyła na trochę bardziej rozwijające zajęcia. No bo naprawdę, mielić wapno mógł każdy i nie sądziła, żeby to ją czegokolwiek uczyło. To jednak było dla niej wyjątkowo ważne kółko i nie zamierzała sobie darować uczestnictwa w nim, wolała się dostosować i działać nawet z czymś tak żmudnym. Zresztą, podobno wszystko czegoś uczy. Heaven nie grzeszyła ostatnio cierpliwością, więc to mogło być spore wyzwanie, ale tutaj przynajmniej nie groziło nikomu oberwanie rykoszetem. Była sama i wszelkie frustracje i tak i tak spadały tylko na nią. Usiadła i wzięła moździerz do ręki. Powoli ugniatając całość zastanawiała się, co ostatnio się z nią dzieje. Jej charakter od zawsze pozostawiał wiele do życzenia, ale ostatnio przechodziła samą siebie i nawet ona to widziała. Tutaj odcięta od reszty mogła skonfrontować się z własnymi myślami i samopoczuciem, które, swoją drogą, było fatalne. Nie tylko to psychiczne, ale też fizyczne. Nawet teraz w klasie eliksirów wypełnionej zapachami, które uwielbiała, czuła się dziwnie i zbierało jej się na mdłości. W ogóle miała ostatnio ten problem najczęśćiej na eliksirach, składniki na które normalnie nie zwracała uwagi, albo uważała za pachnące całkiem nieźle, były odrzucające. Dziwne, bo zakochana w tej dziedzinie czasami nawet nie reagowała negatywnie na intensywne, śmierdzące substancje. Jej celem było uwarzenie miksutury i nie miała się ze sobą pieścić. Teraz jednak było inaczej i powoli rozgniatając wapno zastanawiała się, dlaczego. No i czy może w ogóle robić to gdzie indziej, skoro tutaj nie wytrzymywała? Cała zagadka jej dziwnych odruchów wciąż pozostawała nierozwiązana i Heaven liczyła na to, że wszystko samo przejdzie. Usiadła wygodniej na jednym z krzeseł, nie przestając ubijać i patrząc, jak powoli tworzy się drobny pył. Na szczęście siły jej nie brakowało, gorzej było z wytrwałością. Ręka zaczynała ją trochę boleć, ale nie odpuszczała i dorzuciła jeszcze kilka kawałków, obserwując jak przez rozdrobnienie zmniejsza jej się ilość produktu w moździerzu. Wiedziała, że nie wszystko da się załatwić zaklęciem, ale w tym wypadku naprawdę żałowała, że chociaż trochę nie może sobie ułatwić sprawy różdżką. Po pewnym czasie przebywania w pomieszczeniu faktycznie zaczęło ją mdlić i miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Co prawda zbliżała się już ku końcowi, ale nie była aż tak pewna, czy do niego dotrwa. Napiła się łyka wody, którą na szczęście zabrała ze sobą i którą ostatnimi czasy nosiła wszędzie, gotowa na tego typu sensacje. To trochę pomagało i uspokajało jej żołądek na krótszą chwilę. Powinno wystarczyć do ostatecznego rozdrobnienia produktu. W końcu udało jej się dotrwać do idealnego stanu węgla i wapnia. Przesypała obie substancje w odpowiednie miejsca i podpisała, żeby nie było żadnych wątpliwości. Sięgnęła na półkę, z której wcześniej zabrała większe kawałki i odstawiła wszystko w poprawionej wersji. Cieszyła się, że w końcu może opuścić duszne pomieszczenie i wychodząc z sali swoje pierwsze kroki skierowała na błonia.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Kocie łapy odbijające się od moich pleców, kiedy Tofu ściga jakiegoś wyimaginowanego (a może wcale nie?) przeciwnika, sprawiają, że powracam do rzeczywistości. Mam wrażenie, że spałem zaledwie kilka minut, ale prześwitujące zza zasłony słońce uświadamia mnie, że minęło wiele godzin. Szukam wzrokiem budzika, który wciąż wskazuje trzecią piętnaście, mimo że nic nie wskazuje na środek nocy i dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie, że przestał działać. Zrywam się z łóżka, a odgłos kocich pazurków odbijających się od podłogi ciśnie, gdy zwierzak zaszywa się w łazience. Zegar w kuchni informuje mnie, że mam jeszcze chwilę czasu, ale wciąż za mało, żeby zjeść śniadanie, więc biegnę szybko pod prysznic, a potem zakładam na siebie pierwsze-lepsze ciuchy, które wpadają mi w ręce, nie przejmując się ani trochę szkolnym mundurkiem. Wypada mi z głowy, że nie jest to lekcja, na której mogę sobie pozwolić na zwykły strój, ale chrzanić to. Nie mogę też znaleźć kurtki, więc kończę w żółtej koszuli narzuconej na koszulkę. Chcę jeszcze chociaż dopić resztę herbaty miętowej z wczorajszego wieczora, ale zamiast trafić do ust, cieknie mi po brodzie na koszulkę. Nie mam czasu się przebierać, więc tylko przeklinam i wybiegam z domu, nie przejmując się tym, że pada, a gdy znajduję się za budynkiem, teleportuję się prosto do szkoły, o mały włos nie wpadając na @Blaithin ''Fire'' A. Dear, która najwyraźniej także postanowiła pojawić się przed bramą na ostatnią chwilę. - Przepraszam – mówię do niej, próbując utrzymać równowagę, bo przerażony odskakuję kawałek dalej i potykam się o gałąź. – Ej, weź sobie wyobraź sytuację, kiedy kilku czarodziejów przypadkiem teleportuje się w to samo miejsce w tej samej sekundzie. Masowe zderzenie. Odpala mi się paplanina, chociaż jestem zmęczony. Może przynajmniej w ten sposób się rozbudzę i głowa nie wpadnie mi w podgrzewany kociołek, wywołując powódź albo pożar. Z moim ostatnim fartem raczej to drugie. - Sanford w ogóle oszalała z tą pracą domową o Afrodisii. Napisałem jej, co o tym myślę, a ta mnie jeszcze opierdzieliła, że nie odnoszę się z szacunkiem do nauczyciela – gadam dalej, gdy zmierzamy do zamku, a następnie kierujemy się do lochów, gdzie ma się odbyć lekcja. Zapewne – o zgrozo! – nawiązująca do zadania, które mieliśmy zrobić. Chociaż przez dłuższą chwilę wlokę się za Fire, na ostatnim korytarzu przyspieszam nieco kroku. Wydawać by się mogło, że z powodu za chwilę rozpoczynającej się lekcji, ale prawda jest inna: po prostu zauważam 2"Nessa M. Lanceley", która opiera się o ścianę, czekając na nas. Parskam śmiechem na wzmiankę o punktualności, bo gdyby widziała ten chaos, którego dokonałem zaraz po przebudzeniu, pewnie nie byłaby taka dumna. - Żeby pracować z kimś na równi, musiałaby być w parze z Sanford, o ile już jej nie przerosła – stwierdzam, wywracając przy tym oczami, bo do Nessy chyba nadal nie dociera, że wcale nie jest najgorszą studentką w tej szkole i że większość ma tak naprawdę głęboko w poważaniu mikstury, kiedy może machać różdżkami na prawo i lewo. Kiedy Ślizgonka w końcu zwraca na mnie uwagę, uśmiecham się do niej, czując zawód, że ona stara się zachować pokerową minę, a na dodatek zaczyna nie od powitania, a od zwracania mi uwagi. Zupełnie jak moja matka, co nieco mnie denerwuje, ale nie daję tego po sobie poznać, więc tylko poprawiam plecak na ramieniu. - Jak to nie jest? – pytam, spoglądając w dół na swoje ubrania. – Żółty, czarny. Jestem z Hufflepuffu – dodaję, szczerząc się jak głupi, bo jednak droczenie się z nią poprawia mi nastrój w sekundę. – Nie możesz odbierać mi mojej dumy. Przy ostatniej kwestii kładę rękę na sercu, tak jakby naprawdę mi na tym zależało. Może i bym znalazł coś białego, gdybym nie miał zimnej wojny z pralką… Albo raczej z portfelem, bo okazuje się, że przyjmuje jedynie mugolski proszek do prania, na który niezbyt mnie stać, a z kolei po starciu z eliksirami piorącymi wydaje dziwne dźwięki i strzela iskrami. No przecież nie będę stał nad wanną, mocząc koszule, prawda? - Serio myślisz, że ona ma na mnie jakiś wpływ? – pytam jeszcze szeptem, pochylając się do niej, chociaż podejrzewam, że Gryfonka i tak to dosłyszała. Wchodzimy do klasy, która jest naprawdę zaludniona, co wprawia mnie nieco w osłupienie, bo zazwyczaj naprawdę nikomu nie chce się warzyć mikstur. Może to magia tej kretyńskiej Amortencji? Jak już chcą się w to bawić, powinni przynajmniej w Walentynki, Luperkalia, czy co tam sobie obchodzą, że jest tak słodko i różowo do porzygu. Nie, dobra, lekcja eliksirów to jednak lekcja eliksirów. Wezmę w niej udział nawet wtedy, kiedy nie podoba mi się temat, zwłaszcza że trochę przypomina to gotowanie. Na samą myśl o tym zaczyna mi burczeć w brzuchu, co przypomina mi o tym, że od wczoraj przecież nic nie jadłem. Szukam wzrokiem jakiejś wolnej ławki i dostrzegam @Aiden Nic'Illeathian w tym samym momencie, co Nessa, która mu macha. Nawet nie wiedziałem, że się znają, ale też kiwam do niego głową na powitanie, później dostrzegając też dzieciaka (@Ignatius D. King) poznanego na lekcji z Forresterem. - Fajne skarpety – wołam do niego, bo są tak kolorowe, że dostrzegam je nawet tutaj, zwłaszcza że siedzi z brzegu. – O, siema, Dear – dodaję jeszcze do @Heaven O. O. Dear, gdy rudzielec wita się ze swoją kuzynką, uśmiechając się przy tym do niej nieco złośliwie. W końcu dostrzegam wolne miejsce, gdzie zmieścimy się w trójkę i chcę ruszyć w tym kierunku, ale Lanceley sobie o czymś przypomina. - Weź daj spokój, użyjesz jakiegoś szkolnego. Poza tym zaraz przyjdzie Sanford. Chyba nie chcesz się spóźnić? – gadam, opierając się na jej ramieniu, żeby przypadkiem nie zwiała, bo z jej upartością, może wybiec z sali, kiedy nie będziemy zwracać na nią uwagi. – Ładnie pachniesz – dodaję jeszcze, nim zdołam ugryźć się w język. Zapachy z całego pomieszczenia mieszają się ze sobą, ale stoję na tyle blisko niej, że czuję woń pomarańczy, ale nie takich jak sok skrzatów podawany podczas śniadania razem z dyniowym. Raczej coś słodszego, wymieszanego z karmelem.
Drzwi od klasy zamknęły się z cichym trzaskiem, oznajmiając przyjście nauczycielki. Kobieta spojrzeniem omiotła zebranych uczniów, podchodząc do biurka i odkładając na blat przyniesioną ze sobą opasłą księgę. Sanford wyglądała na zadowoloną — może chodziło o frekwencję, a może o coś innego. Czarne włosy spięte w eleganckiego koka dodawały elegancki zadbanej buzi, a dopasowana garsonka wystawała spod czarnej szaty. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, biorąc w dłoń pióro oraz pergamin, który oparła na cienkim podręczniku o zastosowaniu ziół. Ruszyła wolno w stronę centralnej części klasy, świdrując spojrzeniem kolejne twarze. - Dzień dobry uczniowie. Jak zapewne domyślacie się po ostatniej pracy domowej, dziś zajmiemy się przygotowywaniem eliksiru miłości, który wzbudzał w was tak duże poruszenie oraz naruszał waszą moralność, co niezwykle mnie cieszy. Dobra robota, chociaż Pan, Panie @Holden A. Thatcher II musi popracować nad stosowanym w treści języku — przerwała, posyłając gryfonowi krótkie spojrzenie, a następnie kontynuując przechadzkę wzdłuż ławek, powróciła do pisania po papierze. Dobrze sobie radził z jej przedmiotem, a zawarte w pracy domowej właściwości były prawidłowe. Nie sądziła, że zainteresowanie subtelną sztuką alchemii będzie tak wielkie, brała pod uwagę raczej stałych bywalców zajęć, a dostrzegła sporo mniej uczęszczających twarzy. Chrząknęła, przesuwając piórem po policzku. - Amortencja. Każdy z nas pragnie miłości, jednak jak słusznie zauważyliście — nie powinno zdobywać się jej w ten sposób. Na dzisiejszych zajęciach zajmiemy się ważeniem tej mikstury, aby każdy z was mógł odkryć zapach reprezentujący pragnienia waszego serca. Mam nadzieję, że dzięki temu doświadczeniu będziecie w stanie wyłapać podejrzane trunki, być może uchronić się przed jej spożyciem. Nie jest to łatwe, naprawdę — pewnie nawet mnie by się nie udało, jednak uznałam, że macie prawo bliżej poznać jego działanie, sposób przygotowania, a także właściwości. No dobrze, pomyślmy.. Zamilkła, wracając do swojego biurka i stając przed nimi, raz jeszcze omiotła salę wzrokiem. Na szczęście była w stanie podzielić ich tak, aby posiadane umiejętności się uzupełniały. Miała również jedną z sióstr Dear, które w kunszt warzenia mikstur były zaprawione i mogła podczepić pod nią najsłabszych uczniów. Gdy tylko podzieliła dzieciaki na grupy, podeszła do tablicy i odwróciła ją na drugą stronę, gdzie napisany był przepis oraz wskazówki w przygotowywaniu składników. Dała im chwilę, aby zajęli miejsca i przygotowali się do pracy. Na każdej ławce leżał młodzież czy nóż. - Wygląda to prosto, jednak czas odgrywa główną rolę. Przygotujcie kociołki, nastawcie wodę. Przydzielę wam zadania, które będą względnie adekwatne to waszych umiejętności. Nie nastawiajcie się na sukces, nie zrażajcie się — to trudna mikstura, wymagająca precyzji. Na wykonanie tych pierwszych czynności, które nadają kwintesencji — macie dokładnie godzinę. Rozpisane zdania są w odpowiedniej kolejności. W razie czego podejdę, gdy będziecie potrzebować pomocy. Potrzebne składniki macie na zapleczu, akurat dotarła świeża dostawa. Zakończyła, opierając się dłońmi o blat i przymykając na chwile oczy. Nie była pewna, czy poradzą sobie z tak zaawansowaną miksturą, jednak warto było spróbować. Znajdowało się w klasie kilka lepszych jednostek, które mogły ratować sytuację.
- Rzucacie jedną kostką na osobę; - Każda osoba z grupy zostanie przypisana do jakiegoś zadania; - Nie ma możliwości zmiany zadania wyznaczonego przez nauczyciela; - Ważna jest kolejność; - Przerzut jest możliwy - macie je 3 na ten etap; - Jedna osoba może wykorzystać wszystkie przerzuty, możecie się też podzielić i każdy może przerzucić raz; - Nie ma możliwości wyboru kostki - liczy się ostatnia; - Punkty grupy sumują się i nie przepadają, nawet jeśli ktoś nie odpisze - wciąż macie 3 przerzuty; - Gdy do 5 godzin przed drugim etapem nie pojawi się post kogoś z grupy, ustalacie, która z pozostałych osób rzuca za niego - jeśli macie takie życzenie. Jeśli nie, przysługuje wam 0,5 punktu z zadania; - Nie można się spóźniać, bo są już grupy; - MACIE CZAS DO 10/05 do 22.
1,4 - Wiedziałeś, że potrzeba idealnych skrzydełek, wyglądających na zdrowe i na niezbyt przerośnie. W końcu ze słoika wybrałeś egzemplarz, chociaż chwilę Ci to zajęło i wróciłeś do stanowiska pracy. Z pomocą moździerza, używając odpowiedniej siły, udało się uzyskać doskonały proszek, gratulację! Niczego przy tym nie rozsypałeś! (3pkt)
2,3,5 - Niezbyt słuchałeś nauczycielki oraz zagadałeś się z kolegą z grupy, przez co złapałeś chyba najbardziej zniszczone i najstarsze skrzydło. Było zakurzone i połamane, musiało długo leżeć w słoiku. Ugniotłeś je co prawda ze złością, uderzając się przy tym w palec, jednak jakość składnika pozostawia wiele do życzenia i z pewnością wpłynie na efekt eliksiru!( 1pkt)
6 - Skrzydła wybrałeś dobre, jednak moździerz sprawiał Ci zdecydowanie za dużo przyjemności! Byłeś zbyt rozmarzony i chwila minęła, zanim zacząłeś rozsypywać dookoła powstały pyłek! Na szczęście nikt nie zauważył, jednak do kociołka trafia mniejsza ilość, niż powinna! Wszystko jednak powinno się udać, a przynajmniej taką miałeś nadzieję. Korzystając z nieuwagi innych, złapałeś za wolną fiolkę i tkwiący na blacie stolika proszek, zsunąłeś do naczynka i schowałeś do kieszeni. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać! Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! ( Pyłek ze skrzydeł Elfa - 1 użycie)(2pkt)
Zadanie 2:
Starcie Kory Drzewa Różanego Osoby: Fay, Aiden, Sini, Jack, Ryan.
4 - Grzebiąc w starym koszyku na zapleczu klasy eliksirów — poza drewnem — poczułeś w dłoni coś jeszcze! Wyjąłeś swój wybrany kawałek kory, jednak poza nim jeszcze zakurzoną, starą sakiewkę — chyba wypadła komuś odpowiedzialnemu za zapasy! Miałeś szczęście, wzbogaciłeś się o 30 Galeonów! Udało Ci się zetrzeć korę na czas, jednak była trochę za wilgotna. (2pkt)
2,5 - Trafiłeś na młodą, pachnącą korę — najświeższą dostawę! Miałeś szczęście, bo niewiele takich kawałków znajdowało się w schowku. Od razu wróciłeś do stanowiska, zabierając się za ścieranie i na czas wrzuciłeś dobrej jakości produkt do kociołka, w odpowiedniej ilości! (+3pkt)
1,3,6 - Ścierałeś drewno w najlepsze, przyglądając się pracy pozostałych członków swojej grupy. Niestety, dopiero po spojrzeniu w miskę oraz poczuciu dziwnego zapachu w powietrzu, który wcale nie był delikatnie różany — zauważyłeś, że coś jest nie tak! Wybrałeś zbyt spróchniały, a do tego zainfekowany fragment kory ! Musiałeś wszystko zrobić od nowa, przez co składnik został dodany odrobinę za późno.. (1pkt)
5 – Przyglądałeś się uważnie kwiatom bzu leżącym na ławce oraz różom tkwiącym w wazonie. Miałeś z nich wybrać kompletną gałązkę tego pierwszego I obrobić przy kociołku, a z róż oderwać kilka płatków, zabierając je ze sobą. Zaniepokoił Cię stan jednej rośliny, co zgłosiłeś nauczycielowi – okazało się, że jedna z łodyg była zapleśniała I mogła z łatwością zarazić inne zioła, niszcząc szansę na utworzenie dobrej amortencji! Musisz być naprawdę dobry z zielarstwa – do Twojego kuferka trafia 1 punkt z tego przedmiotu, upomnij się o niego w odpowiednim temacie! Niestety, zamiast pięciu płatków – wrzuciłeś tylko cztery, co zauważyła osoba z Twojej grupy. (2pkt)
1,3,4 – Nie miałeś ręki do roślin albo po prostu nie przykładałeś się do lekcji. Wybrane przez Ciebie płatki były zgniecione oraz podniszczone, natomiast bez zamiast obrany z gałązki I liści – trafił tam w całości. Nie miałeś pojęcia, czy pływające farfocle mogły wpłynąć na jakość eliksiru, jednak czułeś na sobie niezadowolone spojrzenie nauczycielki, gdy ta tylko zajrzała do waszego kociołka. Może nie przyłożyłeś się zbyt dobrze? (1pkt)
2,6 - Bez problemu poradziłeś sobie z wyborem odpowiedniego kwiatu bzu oraz najzdrowiej wyglądających płatków róż, sugerując się najdrobniejszymi detalami czy zapachem. Gdy już je wziąłeś, delikatnie doniosłeś je do stanowiska pracy, przystępując do oddzielania pachnących kwiatów od gałązek I listków. Nie uszkodziłeś ich wcale, na płatkach nie było najmniejszego śladu ludzkich rąk I wszystko trafiło do kociołka na czas! Sanford zauważyła wprawę, chwaląc Cię przy całej grupie! Wasz eliksir zdecydowanie najlepiej pachniał, a unosząca się z niego para jakby przez chwilę układała się w spiralki.(3pkt)
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Poranne eliksiry były znienawidzoną częścią jego planu zajęć. Nie dość, że lekcja sama w sobie była jak kara, to jeszcze odbywała się o nieludzkiej godzinie, kiedy to ledwo wytaczał się z łóżka i w efekcie rozumiał jeszcze mniej niż zazwyczaj. Tak to sobie przynajmniej tłumaczył... Swoim zwyczajem usiadł w jednej z pustych ławek i skulił się, kładąc ręce na ławce, o nie zaś opierając czoło. Nie wypił kawy ani nie zjadł śniadania, nie odnalazł w sobie na tyle motywacji by wstać wcześniej i zrobić cokolwiek poza umyciem zębów i ubraniem się z uwzględnieniem zawiązanego byle jak krawata. Zarwał wczoraj większość nocy, spędzając ją nad podręcznikami i nie wyszło mu to na dobre; prawdę mówiąc, ledwie pamiętał w jaki sposób znalazł się w sali eliksirów, a wkrótce po tym jak zajął miejsce w jednej z ławek, zapadł w sen na tyle głęboki, że zbudził go dopiero głos profesor Sanford. Zerwał się wówczas z towarzyszącym temu tańcem nieułożonych loków, zamrugał gwałtownie i przesunął po wnętrzu sali zamglonym jeszcze, dość nierozumnym wzrokiem. Jasna cholerka, lekcja najwyraźniej trwała już w najlepsze; przygładził dłońmi żyjące własnym życiem włosy (choć nie przyniosło to żadnego efektu) i spojrzał na siedzącą koło niego Ślizgonkę. – Mogłaś mnie szturchnąć albo coś... – mruknął do dziewczyny trochę marudnie, choć bez większych wyrzutów. Jego naburmuszenie wynikało raczej z jednoczesnego zaspania i niewyspania, aniżeli tego, że faktycznie miał jej cokolwiek za złe. Nie znał jej, kojarzył ją tylko z klubu dyskusyjnego. Był rozkojarzony, powoli zaczynał rozumieć co się do niego mówi, ale wciąż potrzebował chwili by ogarnąć się w pełni. Sanford... nie dała mu tyle czasu, niestety. Kiedy zaczęło się zamieszanie z grupami, po prostu ruszył za Heaven, trzymając się jakby była jedyną osobą, która może mu w czymś pomóc – właściwie nie wiedział czemu tak zrobił – może dlatego, że była tam też @Billie Jean, której towarzystwo zawsze poprawiało mu humor? Uśmiechnął się do Krukonki, po czym ziewnął dyskretnie. Ich grupa była najliczniejsza i właściwie nie miał za bardzo co robić. – To ja może przyniosę Ci te skrzydła. – zaproponował, nawet nie z chęci przydania się do czegoś (aż za dobrze wiedział, że lepiej dla nich wszystkich będzie jeśli niczego tu nie dotknie), a po prostu bycia miłym dla Ślizgonki. Miał wyrzuty sumienia, że tak na nią wcześniej warknął. Nim zdążyła mu odpowiedzieć, podreptał po składniki i wrócił ze skrzydłem elfa, wcale nie patrząc jakie bierze. Pech chciał, że wziął naprawdę stary i zniszczony egzemplarz. – Proszę bardzo – uśmiechnął się do dziewczyny, podając jej swoją zdobycz. A jaki był przy tym dumny!
Nie mam kostki, jestem zapchajdziurą bez grupy, chcę to po prostu zagrać bo śmieszna sesja :D
Okazało się, że mój towarzysz też nie miał zbyt dobrego nastroju. Trzeba było przyznać, że to stanowiło niemałą mieszankę wybuchową. Ja nerwowa, ten marudny - duet idealny. Szczerze mówiąc, dużo lepszą decyzją byłoby dzisiaj pozostanie w łóżku z podręcznikiem do eliksirów. Też bym się pouczyła i miałabym przy tym przynajmniej święty spokój. Wychodziłam jednak z założenia, że czasami trzeba się wywlec z pościeli i zabrać za jakieś konstruktywne zajęcie. Dobrze, że zaczęłam dorabiać, bo gdybym nie miała mobilizacji jaką była praca, pewnie sporo dni przesiedziałabym w domu. Liczyłam, że jednak ruch i kontakt z ludźmi prędzej czy później wyjdzie mi na dobre. Okazało się, że w tej sali najbardziej drażniące były zapachy. Wszystko było takie intensywne i niemal mdlące. Nie miewałam raczej takich problemów, ale coś się zmieniło i teraz z trudem wytrzymywałam w tych warunkach. Przetarłam twarz zmęczona i spojrzałam na puchona, który miał chyba o coś do mnie pretensje. Tego mi jeszcze brakowało. - Mogłam, ale życie jest okrutne - przewróciłam oczami i zaraz skupiłam wzrok na nauczycielce, która zdradziła temat dzisiejszej lekcji. Szczerze mówiąc nie wyobrażałam sobie, żeby jakikolwiek zapach miał dzisiaj wzbudzać we mnie pozytywne uczucia, ale warto było spróbować. Akurat tego nigdy nie miałam potrzeby warzyć, a i w tym wypadku warto było zacząć nabierać jakiejś wprawy. Nasze zadanie było tak banalne, że w życiu bym nie pomyślała, że coś może pójść nie tak. Byłam pewna, że automatycznie wykonam swoją pracę i będę tylko czekać na dalsze, miejmy nadzieje bardziej skomplikowane polecenia nauczycielki. Kto by pomyślał, że sproszkowanie jakiegoś głupiego skrzydła naprawdę można było popsuć. Nie wiedziałam co mnie podkusiło, żeby kiwnąć jedynie głową na propozycję Viniego, który postanowił wybrać nam liście. No nie wiem, założyłam, że najzwyczajniej w świecie nie był ślepy i nie weźmie najgorszych odpadków. Nic bardziej mylnego. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, kiedy pokazał mi swoją zdobycz. Nawet gdybym miała to teraz wymienić, nie było na to szans, bo wszystko było już przebrane. Pewnie tak musiały czuć się osoby, które były ze mną w grupie na jakimkolwiek innym przedmiocie, widząc, że nie można mi zostawić nawet najprostszej czynności do wykonania. - Kupić ci okulary, Marlow? - zapytałam, przypominając sobie nazwisko puchona. - Naprawdę musiałeś się postarać, żeby wybrać tak okropne skrzydło, jestem niemal pod wrażeniem - praktycznie na niego syknęła, wyrywając mu je z ręki i wsadzając do moździerza. Wdech i wydech. Z całych sił zaczęłam je ugniatać, a właściwie wyżywać się na nich, używając absolutnie całej swojej siły do zajęcia, które wymagało lekkiego uciskania. Rozkojarzona aż walnęłam się w palec. Zaklęłam pod nosem i potrząsnęłam ręką. - Merlinie, tak to jest pracować z puchonem. Ty już lepiej niczego nie dotykaj, bo z tego eliksiru wyjdą nam jakieś kompletne pomyje. Jeszcze dziwisz się, że cię nie budziłam... trzeba było lepiej spać dalej - zacisnęła zęby, starając się przyzwyczaić do bólu. Dobrze, że w klasie nie było Fire, bo czułam że z tej amortencji to żadnego szału nie będzie, a ona z pewnością nie omieszkałaby tego skomentować. Człowiek naprawdę mógł się zdenerwować, kiedy psuł jedyną rzecz, do której faktycznie się przykładał. Okazało się, że innym osobom z naszej grupy nie poszło ani odrobinę lepiej. Zapowiadało się cudownie.
Kostka:2-->3 c:
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
Wraz z lekkim trzaskiem drzwi, Fayette połknęła ostatni kęs smacznego ciastka od Fabiena, które na krótki czas odciągnęło jej myśli od nikotyny. Odwróciła się na krześle w stronę mównicy, niczym porządna uczennica i uważnie wysłuchiwała jej poleceń. Praca grupowa i ważenie eliksiru miłości brzmiała jak istna mieszanka wybuchowa w jej uszach. Zmrużyła oczy spoglądając na resztę uczniów. Chciała zauważyć ich reakcje na temat zajęć i równocześnie wyłapać wspólników dzisiejszej zbrodni. Ich była cała czwórka. Usadzeni na przodzie blisko pani profesor jak pupilki, albo ofiary losu, które będą potrzebować pomocy. Na nieszczęście zapowiadało się na to drugie widząc zdenerwowaną Ślizgonkę i marudnego Puchona w drużynie. Postanowiła jednak nie spisywać wszystkiego na straty i pozostać pozytywnej myśli, bo w końcu sama, aż takiego talentu do eliksirów nie posiadała, więc pomoc kogokolwiek jest jak najbardziej mile widziana. Tak przynajmniej siebie przekonywała wychodząc ze składziku z kawałkiem kory w ręce. Usiadła naprzeciw @Heaven O. O. Dear i @Vinícius Marlow, i zaczęła ścierać korę. Zaczęła nawet się cieszyć, że ma takie prościutkie zadanie jak ścieranie kawałka drewna. Nic tylko suwać w przód i w tył, przód i tył. Nie musiała nawet uważnie się przyglądać wiórom lecącym do miski, więc podniosła wzrok rozglądając się po sali jak radzą sobie inni. Wtem jej uwagę przykuły ostre słowa Ślizgonki. Fay wzięła głębszy oddech sycząc cicho przez zęby. – Raaaany, naprawdę wszystkie Ślizgonki są kąśliwe jak żmije. Spokojnie, złość piękności szkodzi, . – Skomentowała jej poczynania, po czym zaczęła czuć dziwnie stęchły zapach. Tak zdecydowanie nie pachniała róża, a tym bardziej drewno. Popatrzyła szybko w dół na misę, w której leżały spróchniałe skrawki zainfekowanej kory. – No nie! – Rzuciła wstając z krzesła. Popatrzyła na kociołek i widząc znikające w nim składniki wiedziała, że ma bardzo niewiele czasu, aby poprawić swój błąd. Dokuśtykała w pośpiechu do składziku, aby wyrzucić nieprzydatne śmieci i zdobyć świeższy kawałek różanego drzewa. Starała się być szybka jak tylko mogła, ale czas był niemiłosiernym przeciwnikiem. Z zaciśniętymi ustami wsypała wióry do kotła, o wiele za późno. Zasłoniła swoją twarz jedną dłonią w geście załamania. Ani Viní, ani Heaven, ani ona nie popisali się swoimi zdolnościami.
Ostatnio zmieniony przez Fayette Richerlieu dnia Sro Maj 01 2019, 21:57, w całości zmieniany 1 raz
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ostatnio spędzał z Billie więcej czasu niż bywało to do tej pory i nawet nie próbował ukrywać jak bardzo mu to odpowiada. Dobrze czuli się w swoim towarzystwie, a jednocześnie zacieśniali rodzinne więzy, dlaczego więc miałby się nie cieszyć? Potrzebował takiej osoby... kogoś bliskiego, kto będzie przy nim w chwili, gdy Elaine było jakby mniej. Sytuacja z siostrą wracała już powoli do normy, rozmowa przy fontannie, choć nie należała do łatwych, otworzyła im obojgu oczy i zmotywowała ich do pełnego powrotu do życia. Śnieżnobiałe kocięta dodatkowo im w tym pomagały, właściwie nie spodziewałby się, że posiadanie zwierzęcia może sprawić mu tyle przyjemności. Nie, nie liczył Jęczybuły jako swojego pupila, tolerował ją, lecz nie przepadał za nią jak za każdym innym ptakiem i w gruncie rzeczy cieszył się, że zwierzę przez cały czas przebywa w sowiarni albo w trasie, gdzie nie musiał się nim zajmować. Słysząc pytanie swojej kuzynki, przystanął. – Praca domowa? A niech to... wiedziałem, że o czymś zapomniałem. – Mruknął, wyraźnie niepocieszony. – Powinienem wpisywać wszystko do tego wrzeszczącego kalendarza, który na święta dostałem od Clarke'a. Przydatna rzecz, ale czasem boli mnie od niego głowa. – Przeczesał palcami kosmyki włosów w kolorze platyny. W końcu odzyskał władzę nad swoją metamorfomagią i jego ciało znów posłusznie poddawało się jego kaprysom – włączając w to możliwość ukrycia paskudnej blizny pod zgrabnie utkaną iluzją zdrowej skóry. – I wilgotno. – dołożył swoje do ogólnych narzekań, zupełnie zgadzając się z nią w tej kwestii. Wieża Ravenclawu była jasna i niezwykle przytulna, lochy zaś... no właśnie, pozostawały lochami. Jedynym minusem mieszkania tak wysoko była ilość schodów dzielących ich od kolacji, ale była to cena, którą był w stanie zapłacić bez mrugnięcia okiem. – W tamtym roku miałem dwie godziny eliksirów pod rząd i pod koniec semestru zdawało mi się, że zacząłem gnić. – dodał ciszej, tak by tylko Billie mogła go dosłyszeć. Zajął miejsce w ławce i rozłożył się, wyjmując z torby podręcznik, różdżkę i wieczne pióro, w razie jakby potrzebował coś zanotować. – Nie masz już dość moich treningów? – zaśmiał się cicho, a mimo rozbawienia spojrzał na nią przede wszystkim ciepło. Nie wiedział czy nie pytała go o to po to tylko, by zrobiło mu się miło, ale nawet jeśli tak było, był jej za to wdzięczny. Sam nie wiedział kiedy pozycja kapitana drużyny zaczęła sprawiać mu tyle frajdy... spełniał się w tym i cicho liczył, że pozostali dostrzegą jego zaangażowanie. – Skoro umyliśmy polanę to może czas teraz skosić trawę. – powiedział z udawanym zamyśleniem. Chciał jeszcze coś dodać, ale profesor Sanford w końcu przyszła i nie dała mu możliwości kontynuowania rozmowy. Wyprostował się na swoim miejscu, poświęcając nauczycielce całą uwagę – gdyby pozwolił sobie na rozkojarzenie, pewnie coś by mu umknęło, dziurawa pamięć i tak dostarczała mu wystarczająco dużo wrażeń. Okazało się, że nie będzie w grupie razem ze swoją kuzynką, co skwitował raczej niepocieszoną miną. – Jakby znów odcinała sobie palce to krzycz, rzucę wszystko żeby Cię ratować. – uśmiechnął się do niej, wstając ze swojego miejsca. Miał na myśli, rzecz jasna, niefortunne wydarzenia z lekcji gotowania, na jakiej byli razem na Islandii. To prawda, że eliksiry i gotowanie były do siebie bardzo zbliżone, dlatego miał niejakie podstawy do tego, by się o nią martwić. Podszedł do @Nessa M. Lanceley i @Aiden Nic'Illeathian, i ucałował dziewczynę w policzek, co ze względu na jej niski wzrost nie było wcale trudne. – Cześć, Potworku, hej, Alan. – uśmiechnął się do chłopaka, nie mając pojęcia, że właśnie przekręcił jego imię. Nie pierwszy i ostatni raz, nieprawdaż? Sama Nessa zdążyła paść ofiarą jego beznadziejnej pamięci i choć teraz łatwiej było mu pamiętać jak brzmiało jej imię, wolał używać trudniejszej do pomylenia, pieszczotliwej formy "Potworek". – Zajmę się kwiatami róży i bzu. Oznajmił i właściwie zabrał się do pracy, uznał bowiem, że nie ma na co tracić czasu. Przyniósł potrzebne składniki i rozłożył je na ławce, nim jednak wybrał odpowiednią ilość, w oczy rzuciła mu się pleśń pokrywająca jedną z łodyg róży. Zmarszczył jasne brwi, przyjrzał się temu uważnie, aż w końcu z różą w ręce podszedł do profesor Sanford. – Na jednej z łodyg pojawiła się pleśń. – zakomunikował, pokazując nauczycielce kwiatek. Z boku wyglądało to chyba tak jakby chciał go jej podarować, co w duchu go rozbawiło. – Może zarazić resztę roślin, trzeba będzie na to uważać. – dodał, a kiedy dostał odpowiedź, wrócił do pracy. Wybrał gałązkę bzu i delikatnie oderwał płatki róży, jednak przez całe to zamieszanie nie zauważył, że wrzucił tylko cztery z nich.
Słowa Jacka sprawiły, że uśmiechnął się nieco szerzej. - Tak? - Ciastka leżały między nimi. W każdej chwili puchon mógł się owymi częstować, jeśli tylko chciał. Fabien mu na ręce nie patrzył, to na pewno. - No proszę, a ja ciebie nigdy jeszcze nie widziałem - rzucił wesoło, chociaż wzmianka o meczu przypomniała mu też o połamanych żebrach. Uśmiech jednak nie przygasł. Szczególnie, kiedy minęła ich @Elizabeth L. Cortez, a jej perfumy owiały chłopaka. - Hej - przywitał się miękko, proponując jej również słodycze. Zaraz po tym zwrócił uwagę na siedzącą przed nimi Fayette. - Wrogiem? Nie dojrzałem na nim kolorów innego domu - stwierdził politycznie, acz równie zabawnie. Wiedział, że kto jak kto, ale Richelieu nie jest przesadną nacjonalistką ni nie przejawia niezdrowych objawów ksenofobii. Jedynie lubi mu podokuczać. - Jak dostaniesz drugie ciastko ty też przestaniesz je widzieć? - Spytał, wskazując ręką na woreczek (z którego miejmy nadzieję, że Jack nie zjadł wszystkiego) w komicznej formie lekkiego przekupstwa. Trzaśnięcie drzwiami ukróciło zabawy. Chłopak zamilkł, skupiając się na słowach nauczycielki. Gdy skończyła mówić i zaczęła dzielić ich na grupy, odetchnął z lekką ulgą, iż nie musi nigdzie nikogo szukać. Jacka ma obok, a trzecia osoba dołączy do nich. Teraz tylko kwestia wypełnić zadanie. - Więc ja zaczynam? - Niby ślepy ma dać innym przykład? Czy to po to, aby miał najwięcej czasu? Godzina na uwarzenie eliksiru... Wstał i ostrożnie przeszedł na zaplecze, cicho pytając znajdującą się tam @Nessa M. Lanceley, gdzie dokładnie stoi słoiczek ze skrzydełkami. Nie chciał tracić zbyt wiele czasu na szukanie pojemniczka. Z zakłopotanym uśmiechem podziękował dziewczynie za pomoc i zajął się wybieraniem najlepszych. Tutaj już się nie spieszył, ostrożnie opuszkami sprawdzając, które skrzydełka nie są podarte lub zniszczone przez chorobę. A gdy miał już odpowiednią ilość, wrócił do ławki. Mielenie było już proste. Ostrożnie odnalazł palcami moździerz, wrzucił do wnętrza cienkie blaszki skrzydełek. Roztarł je na drobny proszek, zanim przysunął sobie kociołek i równie ostrożnie przesypał do srebrnego wnętrza pył. - Gotowe - poinformował, odstawiając moździerz i mając nadzieję, że nie zajęło mu to za wiele czasu. - Hej, wiecie, jak pachnie wasza amortencja? - Rzucił, aby nie było takiej nieprzyjemnej ciszy. Zawsze może wrócić do zdobywania przyjaciół poprzez karmienie ich ciastkami, ac nie był pewny, na ilu dokładnie przyjaciół mu słodyczy starczy. Są dość wymagający pod względem żywieniowym, przynajmniej Jack i Fayette.
Kostka: 1 Punkty: 3 Przerzuty: Nasza drużyna wciąż ma 3.
Przyglądała się chwilę Holdenowi w zamyśleniu, ostatecznie kiwając głową na jego spostrzeżenie dotyczące umiejętności alchemicznych Blaith. Kuzynka jednak nie czuła się najlepiej, ostatecznie rezygnując z zajęć i żegnając się z nimi, na co Nessa westchnęła cicho. Przypuszczała, że utrata oka wpływała nie tylko na samopoczucie psychiczne, ale również fizycznie. Pewnie nie doszła jeszcze do siebie po tym cholernym labiryncie, na którego punkcie wszystkim odbiło. Karmelowe ślepia odprowadzały gryfonkę, aż ta zniknęła za rogiem. Tym samym uwaga ślizgonki skupiła się na stojącym naprzeciw chłopaku, chociaż tkwienie z nim w samotności przed klasą mogło być zwiastunem kłopotów. Uśmiechnęła się jednak delikatnie wzruszając ramionami. - Tylko nie wspominajmy o tym Sanford, bo może sobie z tym nie poradzić. No bo nie jest. Widzisz gdzieś złoto i czerwień? Szata? Krawat? Jejku, co ja z Tobą mam. -zaczęła z nutą udawanej rezygnacji w głosie, opierając jedną z dłoni na biodrze i zaciskając palce na materiale białej koszuli. Przez szczery i entuzjastyczny uśmiech studenta, sama parsknęła śmiechem, kręcąc jedynie głową.- Dobrze, dobrze Panie Borsuku, uznajmy, że nie mogę. Widać przecież, jak Ci na niej zależy. Zakończyła z teatralnym, ostentacyjnym machnięciem dłoni, dając mu wygraną — przynajmniej na chwilę. Jak on poprzednio, teraz ona poprawiła tkwiącą na ramieniu torbę i ruchem głowy odgarnęła na plecy pukle rudych sprężynek, uniemożliwiając im łaskotanie wrażliwej skóry na szyi. Gdy zmniejszył między nimi dystans, pochylając się i szepcząc, poczuła łaskotanie w żołądku, na które mocniej wbiła palce we własny bok. Odchyliła nieco głowę do tyłu, patrząc na niego z dołu może nieco maślanym wzrokiem, kręcąc przecząco głową. - Na Ciebie to nawet ja nie mam takiego wpływu. - odparła zgodnie z własnym myśleniem, posyłając mu delikatny uśmiech. Zaraz jednak spojrzała na zegarek, uznając, że najwyższy czas wejść do klasy i zająć miejsce. Bardzo nie chciała się spóźnić albo wpaść na nauczyciela, a kto wie, w jakiej sytuacji mógłby ich zastać, gdyby stali w tym półmroku i do tego sami. W klasie panował zgiełk, frekwencja była naprawdę duża. Prefekt przywitała się z kilkoma znajomymi, lustrując wzrokiem dawno niewidziane twarze, kierując się grzecznie za Holdenem, który upatrzył sobie jakąś ławkę. Przypuszczała, że tematem zajęć będzie amortencja, a przez to miała naprawdę mieszane uczucia, w gruncie rzeczy samej nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Nigdy nie zastanawiała się nad własną, była to przecież tylko błahostka. Odłożyła torbę na blat ławki, czując niepokój względem zapomnianego kociołka — takie rzeczy się jej nie zdarzały! Przesunęła dłonią przy policzku, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Rozejrzała się dookoła, przyglądając się dostępnym kociołkom, jednak żaden jej nie przekonywał. - A co jeśli nie wyjdzie eliksir, bo nie mam tego kociołka? Dobrze mi się na nim pracuje! Sama nie wiem, może zdążę... Nie, masz rację. Nie zdążę. -zaczęła z głośnym westchnięciem, przystępując z nogi na nogę i zerkając na zegarek. Tym razem musiała odpuścić, modląc się w duchu, aby to nie przez nią ewentualnie były problemy. Wierzyła w takie głupotki jak ochronne talizmany czy szczęśliwe przedmioty, miała nawet ulubione pióro. Dopiero teraz poczuła opierającego się jej ramię Holdena, przekręcając głowę nieco w bok, aby chociaż kątem oka móc na niego spojrzeć. Jak zwykle, emanował przyjemnym ciepłem, a jego oddech zaczepnie łaskotał chłodną, bladą skórę rudzielca. Całkowicie zbił ją z tropu nietypowym komplementem na oczach tych wszystkich ludzi tak, że autentycznie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi, czując napływający na twarz rumieniec. Teraz zamierzał się nad nią znęcać? Była jednak wychowanką domu Salazara, musiała być, chociaż troszkę przebiegła, a po krótkiej burzy mózgu, znalazła idealny sposób na wykorzystanie zaistniałej sytuacji. Obróciła się więc dość zgrabnie, przez co przez chwilę tkwiła praktycznie przytulona do jego torsu, następnie wyciągając jedną z dłoni i opierając ją na jego ramieniu, zmusiła go, aby nieco się cofnął. - Nie możesz tak być na lekcji! To wbrew regulaminowi, a moją koncentrację to zabije, jako prefekta. Muszę przywrócić Cię do porządku! - rzuciła dość głośno i wyraźnie, posyłając mu krótkie i dość wymowne spojrzenie. Na szczęście, była małym geniuszem z transmutacji. Szybkim ruchem wyjęła różdżkę z bocznej kieszeni torby, zaciskając palce na drewnianej rękojeści poprzez wykorzystanie chwytu alfa. Zamknęła na chwilę oczy, wyobrażając sobie koszulę, w którą miała zmienić się ta noszona przez niego.- Sumptuariae Leges! Głośna i wyraźna inkantacja sprawiła, że wystrzelony w stronę materiału promyk światła otoczył materiał żółtej koszuli. W ciągu kilku sekund pojawiła się zamiast niej śnieżnobiała — na długi rękaw, mająca wyszyty na piersi emblemat domu, do którego należał — również koszula. Zmierzyła go wzrokiem zadowolona, gryząc się w język, aby nie powiedzieć mu czasem o dwa słowa za dużo. Zamiast tego kiwnęła głową, opuszczając swój magiczny patyk. - Prawie idealnie.. Jeszcze tylko jeden drobiazg. -mruknęła cicho, wolną dłonią podtrzymując chwilę brodę. Przyglądała się mu niczym modelowi, ostatecznie wyciągając dłoń ku górze i łapiąc za fragment czarnej wstążki, za pomocą której miała zebrane włosy. Jednym pociągnięciem uwolniła przednie kaskady, pozwalając im opaść do przodu i kołysać się delikatnie. Odłożyła różdżkę, a następnie podeszła nieco bliżej i wyciągnęła ręce, wiążąc mu wstążkę pod szyją — nie zrobiła jednak kokardy, miało powstać coś na wzór krawatu. Nessa raz jeszcze zlustrowała wzrokiem swoje dzieło, przesuwając dłońmi po jego ramionach, w które ostatecznie klepnęła, zanim jej ręce opadły luźno wzdłuż ciała. - Teraz jest perfekcyjnie! Widzisz, Panie Thatcher? Tak powinieneś przychodzić na lekcję, teraz nie dostaniesz minusowych punktów, a moje obowiązki prefekta naczelnego zostały wykonane. Nie martw się, po zajęciach znów będzie kanarkowo-bananwo-żółta. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, widząc minę błękitnookiego chłopaka. Stanęła bokiem, cofając się nieco i już miała wypakowywać dalej rzeczy z torby, gdy do klasy weszła Sanfrod. Zamilkła, skupiając na kobiecie spojrzenie, starając się nie parsknąć śmiechem na słowa kierowane do stojącego obok gryfona. Czemu wcale jej to nie zdziwiło? I tak była dumna, że odrabiał pracę domową. Nie musiała mu nawet przypominać! Potem już wszystko zadziało się szybko, zostali podzieleni na grupy i złapała za swoje rzeczy, kierując się do ławki przed tą, gdzie Holden miał zostać. Posłała mu jeszcze krótkie spojrzenie, życząc tym samym powodzenia. Tym razem zajęła środkowe krzesło, przewieszając torbę przez oparcie. Potrzebne przedmioty były rozstawione, a miejsca na blacie po umieszczeniu kociołka nie zostało wiele. A mógł to być jej kociołek! Przymknęła na chwilę oczy, ignorując zbliżające się kroki i dopiero dotyk miękkich, chłodnych warg na policzkach sprawił, że obróciła głowę, dostrzegając znajomą twarz. Uśmiechnęła się zadziornie, nieco może kokieteryjnie — szturchając go delikatnie łokciem w bok. - Elijah, mój ulubiony elfie! Aż tak się stęskniłeś od naszego ostatniego spotkania? -rzuciła z nutką kokieterii w głosie, zaraz jednak puszczając mu oczko. Roześmiała się cicho, kręcąc głową i krzyżując ręce pod biustem, spojrzała na twarz towarzysza. Cholernie go lubiła i równie mocno była mu wdzięczna za to spotkanie na Islandii. - Proszę, proszę, ktoś tu aspiruję na głównodowodzącego. Oddam Ci ten zaszczyt Elfie, zajmij się nami.-przerwała jeszcze na chwilę, klepiąc go w ramię na szczęście i przekazując niewidzialny kapelusz kapitana. Zaraz jednak obróciła się w stronę drugiego krukona, posyłając mu pociągłe spojrzenie karmelowych oczu. - Ty mi buziaków nie dajesz, jak możesz! A tak poważnie, Aiden, co Ty o tym sądzisz? Wygląda na to, że Tobie przypadnie drewno, a mnie skrzydełka. W prządku dla Ciebie? Przygotujesz wodę i kociołek? Skoczę na zaplecze po składnik. Poprosiła, czekając, aż przytaknie, zanim ruszyła się z miejsca. Żwawym krokiem ruszyła w stronę pomieszczenia pełnego skarbów dla maniaków eliksirów, szukając wzrokiem odpowiednich słoiczków. Każdy wiedział, jak wyglądają skrzydełka elfa, więc z tym problemu nie było. Trzeba przyznać, że Nessa miała jakieś dziwne wyrzuty sumienia względem tych uroczych, małych stworzonek i czuła się źle, jednak z zamyślenia wyrwał ją szept @Fabien E. Arathe-Ricœur, do którego natychmiast powędrowała wzrokiem. Było to stworzenie tak ujmujące i delikatne, że miała ochotę go przytulić, chociaż nawet się nie znali. Nie chodziło wcale o jego brak wzroku, a o aurę wróżki, którą emanował. Pokazała mu i wytłumaczyła, gdzie szukać słoiczków, upewniając się, że sobie poradzi. Zawiesiła jednak na nim wzrok, odprowadzając go aż do wyjścia z zaplecza — panował tu harmider, nie chciała, aby ktoś go popchnął. Miał takie długie włosy, idealne do zrobienia warkoczy! Przez to wszystko nawet nie zauważyła, że jeden uczniów trąca ją z ramienia, wychodząc, przez co zachwiała się i poleciała do przodu, prosto na plecy Holdena, którego zapach poznała od razu, jak wdarł się jej do nosa. Westchnęła cicho, stojąc chwilę w bezruchu i czekając, aż kolejne osoby wyjdą, trzymając jedną dłoń na wysokości jego łopatki. - Wybacz, zagapiłam się. - wytłumaczyła tylko, zaraz prześlizgując się i stając przed nim, wpychając się nieco po skrzydełka. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niego z dołu, jednocześnie wyjmując składnik. - Te sobie upatrzyłam, nie mogłam Ci ich dać. Dodała zawadiacko, puszczając mu oczko i chwilowo opierając się o jego plecy nieco mocniej, wyprostowała głowę i zaraz uciekła z zaplecza, wracając do swojego blatu. Tam złapała za moździerz, tłukąc delikatne skrzydła z nazbyt dużym entuzjazmem i zaangażowaniem, widocznie wracając wspomnieniami do konkretnego wydarzenia. Nie zwróciła uwagi, gdy nieco pyłku uciekło, tłukąc dalej. Dopiero Aiden sprowadził ją na ziemie, na co wzruszyła niewinnie ramionami. - To by się nie stało, gdybym miała swój kociołek. -powiedziała w swojej obronie, kolejno patrząc na twarze krukonów, z którymi współpracowała. Na szczęście wrzuciła pyłek na czas, chociaż było go nieco mniej. Nie omieszkała sprzątnąć po sobie miejsca pracy — najpierw pyłek zrzuciła do fiolki, wsuwając ją do bocznej kieszeni torby, a następnie zaklęciem czyszczącym uprzątnęła ciężki moździerz. Znów skrzyżowała ręce pod biustem, zaczepnie trącając łokciem elfa. Jakoś tak prowokował ją do złego.- Nie jesteś zły, że zniszczyłam skrzydełka Twojego kompana? Posłała mu pełne ciekawości, zadziorne spojrzenie, następnie przyglądając się, jak obrabiał bez oraz róże. Poszło mu naprawdę dobrze, zważywszy, że wykrył na jednej z gałązek pleśń. Nie sądziła, że ma takie oko do roślin i zielarstwa. Ciekawe, jak Aidenowi pójdzie z korą, którą musiał przecież zetrzeć. Początkowy etap przygotowywania eliksiru miłości nie był trudny, rozumiała jednak potrzebę stworzenia grup - w razie czego, mogli wzajemnie sobie pomagać. Nie znała dokładnie umiejętności ani Elijah, ani tym bardziej Aidena w tej dziedzinie. Sama nie była uczniem wybitnym, jednak starała się nadrabiać zaległości praktyczne teorią i doszkalać się pod okiem Heaven czy Fire, gdy któraś z sióstr miała na to czas. Beatrice również była mistrzem alchemii, Vivien - zawsze było do kogo zwrócić się o korepetycje, jednak Lanceleyównie było jakoś głupio prosić o poświęcanie jej prywatnego czasu, gdy wszystkie cztery Dearówny miały go tak mało. Powróciła uwagą do rzeczywistości, przenosząc wzrok na tablicę, gdzie widniała lista składników. Zastanawiała się, jak skomplikowane będzie dalsze przygotowywanie - a przede wszystkim, czy w ogóle coś im wyjdzie i co właściwie poczuje. Jaki był jej ulubiony zapach? Z pewnością zawierał cynamon, ale co poza tym? Aż wstyd, że nigdy się nad tym nie zastanawiała. Karmelowe ślepia znów przesunęły się po twarzach pracujących z nią krukonów. - Zastanawialiście się kiedyś, jak pachnie wasza amortencja? Jaki jest wasz ulubiony zapach? Twój elfie, to pewnie bieguna północnego albo świątecznego lukru! Aiden za to kojarzy mi się z kwiatem paproci, nie wiem czemu. - zaczęła z ciekawością w głosie, oplatając dłońmi ramiona i zaciskając na nich palce. Czerwone paznokcie kontrastowały z białą koszulą, przykuwając wzrok odbijającym się od materiału kolorem.- A skoro już o to zapytałam, uważacie, że używanie tego typu środków w celu pozyskania uwagi swojego wybranka jest w porządku czy jest raczej całkiem sprzeczne z kodeksem moralnym? Zakończyła już nieco ciszej, bo sama się nie zgadzała ze stosowaniem takich środków. Wolna wola była przecież wszystkim, co ludzie mieli. Nie mogła jednak się powstrzymać, rozmowy trudne i filozoficzne z Elfem wychodziły jej nadzwyczaj dobrze, sprawiały przyjemność. Może dlatego, że byli w pewien sposób podobni i ich sposób myślenia w ważnych kwestiach się pokrywał. Aiden też był inteligentnym, mającym coś do powiedzenia chłopakiem, który do nauki podchodził entuzjastycznie. Jego spostrzeżenia z pewnością mogły poszerzyć horyzontu. W końcu ruda zerknęła krótko przez ramię, bo zapomniała wcześniej sprawdzić jak idzie praca Holdenowi i jego drużynie. Na szczęście wszystko miał pod kontrolą, był dobry z tego przedmiotu, podobnie jak z zielarstwa. Nie chciała aż tak się gapić na błękitnookiego, ani tym bardziej mu przeszkadzać - chociaż to ostatnie nawet polubiła. Wyprostowała głowę, zawieszając spojrzenie gdzieś w przestrzeni. Ostatecznie sięgnęła po kawałek pergaminu, wciąż mając przed oczyma zirytowany wyraz twarzy gryfona i za pomocą różdżki - pod stołem, podrzuciła mu na kolana. Nikt nie mógł zauważyć.
Kostka: 2>6 Punkty: 2 Przerzuty 2/3 Punkty Drużyny: 4
- No proszę... To pewnie dlatego na mnie wpadłeś. Zatem korzystaj, póki jestem blisko. - Zażartował, a potem przeniósł swoje spojrzenie na @Fayette Richerlieu, która bez zapowiedzi rozwaliła się z łokciami na ich blacie. Ładnie to tak? I co miało znaczyć to spojrzenie? - Wrogiem? To chyba dobrze, nie? Takie mądrale powinny wiedzieć, że wrogów należy trzymać przy sobie, o wiele bliżej niż przyjaciół. - Zakpił z domu Ravenclawu, krusząc ciastkiem na blat. Tej dziewczyny nie kojarzył jeszcze bardziej, niż samego Fabiena. Powinien wiedzieć o niej coś więcej poza tym, że jest z niebieskiego domu? Chociaż swoim zachowaniem prezentowała się dość wyzywająco, to Jack zbyt przejęty był nowym kolegą oraz jego łakociami, by w ogóle myśleć o podjęciu jakiegoś bardziej wymagającego wyzwania aniżeli - zjeść więcej niż inni. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i dłonie Jacka musiały za niedługo przestać sięgać do torby Fabiena. Głośne wejście nauczycielki, powstrzymało go również przed dalszą konwersacją. Trafił do grupy wraz z nowo poznanym Fabienem, oraz mniej znaną gryfonką. Nie jest tak źle. Może jak uwinie się ze swoim zadaniem szybciej, to da radę jeszcze skubnąć kolejne ciastko nim eliksir się uwarzy? Warto spróbować. - Wygląda, że jesteśmy razem. - Zwrócił się do Fabiena oraz nowej koleżanki, wciąż nie dostrzegając w tym pierwszym ślepej kury. Za dobrze sobie radził, a Jack za bardzo miał gdzieś swoje otoczenie, by jakoś bardziej się tym przejąć. Nie spytawszy nawet czy chłopak lub koleżanka potrzebują pomocy, zajął się swoją częścią zadania. Podbierając ze składziku jeden z lepszych kawałków kory, który dość intensywnie pachniał, jął rozcierać go na drobne. - Leci świeżynka, prosto z dostawy - oznajmił, przysuwając się bliżej kociołka i dosypując odpowiednią ilość składniku. Łatwizna.
Kostka: 1->2 Punkty: 3 Przerzuty: Teraz 2/3 Punkty Drużyny: 3+3 =6
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Odprowadzić cię do skrzydła szpitalnego? – pytam Fire, kiedy stwierdza, że chyba się ulotni, ale ta zbywa mnie ręką, zaraz znikając za rogiem. Mam trochę wrażenie, że bardziej po prostu przestała mieć ochotę na towarzystwo, niż w rzeczywistości źle się czuła pod względem fizycznym. Wiem jednak, że sobie poradzi, dlatego za nią nie biegnę, sprawdzić, czy przypadkiem nie zemdlała na schodach. Nic jej nie będzie, a my – skoro już raczyliśmy się tu zjawić – powinniśmy się bez wątpienia udać na lekcję. - Kiedy zrobiłaś się taka bezczelna? – pytam podchwytliwie, bo nie przypominam sobie, żeby Nessa kiedykolwiek obrażała w jakiś sposób nauczycieli. Ba, najczęściej przestrzegała i mnie, żebym tego przypadkiem nie robił, bo nigdy nie wiadomo, kiedy ta informacja do nich dojdzie. Tak jakbym się tym przejmował. Oczywistym jest chyba dla każdego, że jeśli mi ktoś nie odpowiada, to nie czuję oporów przed wypowiedzeniem na głos kilku uwag. A chociaż naprawdę lubię eliksiry, tak profesor Sanford powoli zaczyna doprowadzać mnie do szału. – A co ja jestem, pracownik ministerstwa? I po co mi biała koszula na eliksiry, skoro ją wybrudzę? Ness, to bez sensu. Wywracam oczami z zażenowania, że w ogóle rozmawiamy o moim ubiorze. Gdybym miał więcej czasu, pewnie poszukałbym czegoś bardziej należytego, albo zajrzał do dormitorium i podwędził coś chłopakom. Przeczesuję palcami włosy, które nadal są nieco wilgotne po porannym prysznicu. No cóż, przynajmniej tyle udało mi się zrobić, bo w innym wypadku pewnie byłoby ode mnie czuć efekty nocnych spacerów po Dolinie Godryka. O, a gdybym w ogóle nie wychodził, to pewnie wcale bym nie zaspał – tak mówiłaby Nessa. - Oczywiście, że mi zależy. Hufflepuff powinien dostać Puchar Domów, bo odkąd się tu uczymy, chyba ani razu go nie mieli – mówię całkiem poważnie. Nie wiem, co mnie wzięło na takie kibicowanie Puchonom. Może znajomość z Gabrielle? Nawet ostatnio poszedłem na trybuny w przebraniu borsuka, żeby jej kibicować, a skończyło się na obżeraniu popcornem z Finnem. I tyle z moich wrzasków, żeby dali z siebie wszystko. Parskam śmiechem na jej odpowiedź na mój szept, chociaż nie wiem, czemu się tak wysilam, bo przecież nikogo obok nas nie ma. - Ale ty chociaż nadal próbujesz – zauważam, nadal się śmiejąc, kiedy wchodzimy do klasy, w której jest już tyle ludzi, że ledwie znajduję nam miejsce. – Serio, daj spokój. Ja nigdy nie miałem swojego kociołka, a jestem od ciebie lepszy z eliksirów – dodaję, pokazując jej przy tym język, tak na przekór, bo fakt, że serio sobie z czymś radzę lepiej od niej sprawia, że odczuwam nagłą potrzebę, żeby się tym chełpić. No bo być w czymkolwiek lepszym od Nessy? To się praktycznie nie zdarza. Dziewczyna zdaje się całkowicie ignorować moje słowa i wyciągniętą ręką odpycha mnie trochę od siebie, a ja już wyczuwam jakiś podstęp. - Nessa, nie – mówię, cofając się jeszcze o krok, bo nie podoba mi się to, że celuje we mnie różdżką i narzeka na mój strój. Jest już jednak za późno, bo sekundę później moja ulubiona koszula zmienia się w tę ze szkolnego mundurka. No żesz kurwa. – Czy to wygląda na krawat? – pytam, przedrzeźniając ją z korytarza, kiedy pytała o barwy domu i pociągając za splecioną wstążkę, żeby ją trochę poluzować, bo pije mnie w szyję. – Chcę moją koszulę z powrotem – dodaję, narzekając jak baba, ale naprawdę nie przeszkadzałyby mi minusowe punkty za strój. Dlaczego dla niej wszystko musi być idealne? Krzywię się trochę, ale daję za wygraną, bo sam sobie z powrotem nie zmienię ubrania w pierwotne. A kiedy przypominam sobie, że to zaklęcie z tej pamiętnej lekcji, na której Bergmann wywalił nas za drzwi, żołądek niemal podchodzi mi do gardła i zaczynam się rozglądać, czy przypadkiem nie siedzi tu gdzieś Harriette i nie czyha na to, żeby podrzucić mi jakiś zły składnik do kotła, ażeby cała zawartość wybuchła mi prosto w twarz. Z ulgą jednak przyjmuję jej brak w momencie, kiedy pojawia się Sanford, na dzień dobry zwracając mi uwagę. Co te wszystkie baby dzisiaj ugryzło, do jasnego hipogryfa? Nauczycielka rozdziela nas w grupy, chociaż nie rozumiem na jakich zasadach, więc Nessa przesiada się do rzędu przede mną, podczas gdy ja mam zostać na swoim miejscu. - O, młody, znowu na siebie trafiamy – mówię do @Ignatius D. King, kiedy pojawia się przy mojej ławce, ale nie zwracam na niego już większej uwagi, bo mój wzrok przykuwa @Elijah J. Swansea, rzucający się na Nessę. Że co, przepraszam bardzo? Jej z kolei wydaje się to podobać, a nawet posyła mu to swoje przymilne spojrzenie. Nie mogę na to patrzeć, więc odwracam wzrok, dostrzegając obok siebie rudowłosą Ślizgonkę, której pojawienia się wcześniej nie poczułem. - Hej – mówię, siadając w końcu na swoim miejscu. – My się chyba nie znamy. Holden – przedstawiam się @Sinisiew Marlow, wyciągając w jej stronę rękę i uśmiechając miło, chociaż nadal się we mnie gotuje przez to, co wyprawia się w ławce przed nami. Nawet jeśli chciałbym to zignorować, to jakoś nie potrafię, więc ostatecznie zaczynam się przysłuchiwać temu, co mówi nauczycielka. - Skąd pomysł, że każdy? – burczę pod nosem, na tyle cicho, ze co najwyżej dosłyszy mnie Sini. Słucham jednak dalej, opierając się ręką o ławkę i umieszczając głowę na swojej dłoni, bo po usłyszeniu nazwy Amortencja entuzjazm opada ze mnie jeszcze bardziej. Nie lubię tego eliksiru, nawet jeżeli ładnie pachnie. Te zapachy można uzyskać w zupełnie inny sposób, a niekoniecznie trzeba używać eliksiru wywołującego miłość jako odświeżacza powietrza. W końcu nie wytrzymuję i odzywam się trochę głośniej, zwracając do @Alexa Sanford: - Jak niby uwarzenie Amortencji ma nam pomóc w wykrywaniu jej w napojach? Równie dobrze możemy powąchać już gotową. A zresztą, ona jest na tyle odurzająca, że czując jej zapach, nikt nie pomyśli o tym, że to eliksir, tylko że ma przed sobą wyjątkowo dobry napój. Powinienem się ugryźć w język. Zdecydowanie nie wolno mi się wychylać, zważywszy na to, w jak trudnej już jestem sytuacji w tej szkole, ale nim zdołam w ogóle pomyśleć, słowa ulatują ze mnie, zwracając na mnie uwagę chyba całej klasy. - Idę po skrzydełka. Zajmiesz się korą? – pytam Sini i podnoszę się z miejsca, żeby podążyć za innymi do składziku. – Młody, kwiatki zostają dla ciebie – dodaję, gdy mijam Ignatiusa, który siedzi najbardziej z brzegu i szczerzę się do niego, starając jakkolwiek poprawić sobie humor. Lepiej, gdyby w tym eliksirze były jednak jakieś grzyby, bo przynajmniej pasowałyby mu do skarpetek. W składziku jest tłum, ale jakoś się przepycham, szukając słoików ze skrzydłami elfów. Byłem tu już setki razy, głównie po to, żeby podwędzić chitynowe pancerzyki, ale na chochliki wszelkiej maści nigdy nie zwracałem uwagi, a szkoda, bo jednak teraz by mi się przydała wiedza, gdzie się znajdują. Za bardzo się jednak zagapiam, bo ktoś na mnie wpada, wciąż trzymając rękę na moich plecach. Po głosie domyślam się jednak, że to Nessa. - Uważaj – mówię do niej, ale wychodzi mi to bardziej ostro, niż zamierzałem. Nadal jestem wściekły za to jej kokieteryjne (znowu dziwne słowo, które nie wiem, skąd znam) spojrzenie do Elijaha i aż żałuję, że nie ma na lekcji Elaine, bo przynajmniej miałbym z kim to skomentować. Dziewczyna przechodzi mi pod wyciągniętym w stronę słoików ramieniem i zgarnia jeden dla siebie, chociaż ja go wcześniej nie zauważyłem. – Na górnej półce są lepsze – odpowiadam jej, trochę ironicznie i biorę jeden z tych wyższych i już chcę wyjść, kiedy ona opiera się o mnie jeszcze bardziej. Kusi mnie, żeby się odsunąć, ale pewnie by się wywróciła, ciągnąc za sobą większą część zawartości składziku, więc nie ryzykuję. Ślizgonka szybko jednak ucieka, więc i ja decyduję się wrócić do swojej ławki. Przez chwilę jest pusta, bo reszta mojej drużyny najwyraźniej też szuka składników. Wysypuję zawartość swojego słoika do moździerza, a w tym czasie pojawia się Sini. Posyłam jej trochę niemrawy uśmiech, bo nadal jestem trochę zdenerwowany i przyglądam się temu, co wybrała. W sumie i tak wszystko mi jedno, czy ta mikstura wyjdzie. Nie jest mi aż tak bardzo do szczęścia potrzebna. Mielę skrzydełka trochę nazbyt intensywnie, przez co sporą część rozsypuję na ławce. Mógłbym to zebrać i wsypać z powrotem do kotła, ale zamiast tego sięgam po pustą fiolkę z plecaka i umieszczam w niej resztki. Pewnie przyda mi się później. Mam jednak wrażenie, że Sanford bacznie mnie obserwuje, więc ukradkiem wrzucam fiolkę do kieszeni Sinisiew, kodując sobie w głowie, żeby po wyjściu z klasy ją od niej odzyskać. - Jak ci idzie? – pytam ją, by odwrócić jej uwagę od tego, że coś ląduje w kieszeni jej szaty. Jest na tyle luźna, że może akurat nie poczuje. Jednocześnie podsłuchuję, co dzieje się w ławce przed nami, bo do moich uszu dociera dość kontrowersyjny temat. Co ją naszło na filozoficzne rozkminy z Krukonami? Wrzucam pyłek elfów do kotła i mieszam, uznając, że te niewielkie braki i tak pewnie nic nie zmienią, a potem przyglądam się, jak idzie Sinisiew i Ignatiusowi. Muszę przynajmniej sprawiać pozory, że ta lekcja mnie fascynuje, chociaż ciągle na niej obrywam. Aż w końcu na moich kolanach ląduje karteczka, po którą sięgam i odczytuję wiadomość z grymasem na twarzy. Wygrzebuję więc z plecaka mugolski długopis, bo robi dużo mniej zamieszania niż pióro z kałamarzem i szybko bazgrzę odpowiedź. Rozglądam się za nauczycielką, która zniknęła na chwilę na zapleczu, więc szturcham w ramię Nessę i podaję jej pod ławką ten sam kawałek pergaminu. Nie chce mi się babrać z zaklęciem lewitującym.
kostka: 3 > 6 przerzuty: wykorzystane 1/3 punkty drużyny: 2
sorki za długość ._.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Mad otworzyła szeroko oczy, nie minęło wiele czasu, a już coś próbowała robić przy kociołku a raczej przy składnikach. -Spróbujmy-pomyślała słysząc zadanie i z kim ma być w grupie. No tak jeżeli teraz spróbuje się udzielić w zajęciach, to może później będzie mogła się bardziej rozproszyć ale to nie możliwe zwłaszcza przy takim eliksirze wymagającym skupienia.Eliksiry były jej ulubionym przedmiotem, ale dzisiaj to był jej dzień. Szczególnie, że profesorka dała zajęcia praktyczne.A to mogło być przecież znacznie ciekawsze od suchej teorii! Mogłaby zaszpanować przy warzeniu eliksirów, ale nie w kujońskim wyścigu szczurów. Mad postanowiła jednak uważnie przejrzeć się potrzebnym kwiatom i wybrała te całkiem kompletne gałązki, zrobić przy kociołku a roże kilka płatków Jednak Gryfonka zaniepokoiła się stanem jednej rośliny, więc postanowiła zgłosić to że że jedna z łodyg była zapleśniała. Zresztą jedna łodyszka mogła zarazić inne składniki, niszcząc szansę na utworzenie dobrej amortencji! Dziewczyna później już naprawdę skupiła się na tym, co działo się dzisiaj na zajęciach. No cóż zamiast pięciu płatków – wrzuciłeś tylko cztery, co zauważył Fabien.
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
@Fayette Richerlieu, trzymając ciastko, zapraszała ją tym uroczym gestem dłoni, aby razem z nią usiadła w ławce. Elizabeth naprawdę ucieszyła się z tego powodu i już miała zrobić te kilka kroków w stronę Richerlieu, ale przyszła profesor Sanford i rozdzieliła ich na zespoły. Wzruszyła ramionami do dziewczyny i udała się do swojej grupy. Jak na złość musiała pracować ze swoją siostrą, z którą ostatnio prawie w ogóle nie zamieniła zdania. Ciężko było nawet o zwykłe "cześć", łatwo było się unikać, jak się nie zostało przydzielonym do tego samego domu. Czuła się niekomfortowo, zmierzyła wzrokiem @Ryan Anderson i uśmiechnęła się do niego, jeśli złapał jej spojrzenie. Dostała dość proste zadanie, czując się trochę niedoceniona przez @Alexa Sanford. Skierowała się po kwiat bzu i płatki róż. Dokładnie przyglądała się składnikom, starając się wybrać najlepsze. Odpowiedni kwiat bzu i najzdrowiej wyglądające płatki róż — nie był to żaden problem z wyborem dla Lizzy. Starała się wychwycić najdrobniejsze detale i tak zrobiła to perfekcyjnie. Jeszcze dokładniej, a także z wielką starannością doniosła składniki roślin do stanowiska pracy i zabrała się do oddzielenia pachnących kwiatów od gałązek i listków. Wszystko szło idealnie. Uwielbiała, kiedy świat grał, tak jak ona tego chciała. Wszystkie jej składniki trafiły w odpowiedniej kolejności i na czas. Pochwała od Sanford? Czego więcej trzeba do szczęścia?
Na ustach Ryana zagościł delikatny uśmiech, a jego wzrok uciekł gdzieś na bok, by odbiec jak najszybciej od wpełzającego na lico dziewczyny rumieńca, który dostrzegł, choć bardzo tego nie chciał. Może inaczej - wolałby nie zauważyć tej nieznacznej zmiany w wyglądzie Sini, ponieważ teraz jego myśli zajęły rozważania, dlaczego w ogóle był świadkiem tego, bądź co bądź, pięknego zjawiska. Położył na ławce torbę i zaczął z niej wyjmować podręcznik, pióro i inne potencjalnie potrzebne na początku przybory, a po skończeniu wykładania całego tego ekwipunku odłożył ją na miejsce tuż przy nodze stolika, przy którym miał nadzieję pracować. Gdy jego wzrok ponownie spotkał się ze spojrzeniem panny Marlow, usta po raz kolejny rozciągnął sympatyczny uśmiech, taki w stylu zabicia ciszy, która stawała się nie tylko dłuższa, ale również niezręczna. On sam może nie należał do osób wyjątkowo nieśmiałych, lecz miał wrażenie, iż jego obecność sprawiała Sini przynajmniej lekki dyskomfort. Tak wnioskował po tym, jak uciekała wzrokiem i udawała, że skupia się na analizowaniu okładki książki przed sobą... Aż w końcu zadała pytanie! I to takie, na które Ryan mógł udzielić odpowiedzi: - Niestety nie - przyznał się i cmoknął z niezadowoleniem. Nie było to coś, czym mógłby się chwalić. - A Ty? - zapytał, w ostatniej chwili gryząc się w język, by przy okazji nie zaproponować wspólnej nauki, mimo że aż cisnęło mu się to na usta. Nie zdołali jednak rozwinąć tematu i tego dnia Ryan nie zaproponował Sini spotkania sam na sam, czego później gorzko żałował. Profesor Sanford po wygłoszonym wstępie na temat zajęć tego dnia postanowiła podzielić ich na grupy i niestety nie znalazł się w tej samej, co Ślizgonka. Gdy przyszło mu zmienić miejsce, uśmiechnął się do niej z wyraźnym niezadowoleniem w napiętych wargach, po czym zebrał przybory i przeniósł się tam, gdzie przyszło mu pracować nad korą. Musiał podejść na zaplecze, by wygrzebać ze starego kosza jakiś kawałek odpowiedniej wielkości. Zanurzył rękę i chwycił pierwszy lepszy kawałek, który wpadł mu między palce - okazało się to jednak trudne, ponieważ wokół kory owinięty był sznurek jakiejś sakiewki. Ryan z ciekawością zajrzał do wnętrza wytartego woreczka i odnalazł w nim 30 galeonów! (Będzie miał na kawę, jak już zaprosi Sini na randkę). Samo tarcie kory nie było zadaniem trudnym i udało mu się przygotować swój składnik na czas, nie opóźniając reszty grupy. Niestety nie zauważył, że część deski, na którą spadały kawałeczki drewna, była upstrzona kropelkami wody, przez co wiórki również nią przesiąkły. Miał nadzieję, że to nie zmieni za bardzo właściwości eliksiru. Zmierzył spojrzeniem @Isabelle L. Cortez i @Elizabeth L. Cortez, dziewczyny, z którymi przyszło mu współpracować. - Wrzuciłyście już różę i te skrzydła do kociołka? - zapytał, przyszykowawszy swoją korę. Wystarczyło strącić ją z tacki do kociołka, lecz musiał się upewnić, czy wszystkie inne składniki zostały już dodane.
Aiden wydawał się trochę spięty... Ciężko było mu się dziwić w końcu ostatnim razem dość siermiężnie nadrabiał swoje braki w eliksirach. Oczekiwał dziś tego, że już udało mu się nadrobić to co wymagało poprawy. Oczywiście absolutnie w żadnym wypadku nie mogło się to pokrywać z prawdą. Wieloletnich braków nie nadrabia się w dwa czy trzy tygodnie i on sam dokładnie zdawał sobie z tego sprawę. Skinął głową w kierunku @’Madeline Ford’ i przytaknął na znak tak akceptacji jak i powitania. Nie kojarzył specjalnie dziewczyny nawet z widzenia, ale w sumie to nie był problem. Niedługo i tak pewnie zmieni miejsce ze względu na Profesor Sanford, która zazwyczaj dzieli ludzi podług ich umiejętności alchemicznych. Kiedy zobaczył machającą do niego @’Nessa M. Lanceley’ uśmiechnął się do niej i odwzajemnił się tym samym. W ostatnim czasie była niezastąpiona. To ona była tym kimś kto skutecznie motywował go i pomagał blondynowi odzyskać pewność na tym gruncie. Nigdy w życiu nie spodziewałby się, gdyby sięgnął pamięcią do lat młodości, że dziewczyna będzie dla niego aż takim oparciem i podporą. Teraz obowiązkową pozycją w większym bądź też mniejszym odstępie czasu było spotkanie z rudowłosą pięknością. Czy to na lekkie i koleżeńskie uszczypliwości, czy na plotki czy też na zwyczajne wyżalenie się. Chwilę po wejściu profesor Sanford do sali wszelkiej maści wątpliwości zostały rozwiane, a mimo tego, że zadanie wydawało się stosunkowo ciężkie, chłopak odetchnął z ulgą. Był w drużynie z Nessą i Elijah. Najgorzej nie trafił patrząc na uwagę, że chłopaka ostatnim czasem dość dobrze kojarzył ze względu tak na trening krukonów jak i na wspólne zajęcia z astronomii. W sumie był do niego dość przyjaźnie nastawiony. Cieszył się na fakt współpracy w takim gronie, bo choć może on niespecjalnie podbija statystyki grupy co do możliwości uzyskania jakichś zadowalających wyników, to przynajmniej będzie to lekcja spędzona w ciekawym gronie. - Aiden... - Wtrącił pod nosem lekko kaszląc i uśmiechnął się do Elijah. Generalnie ludzie mylili jego nazwisko, ale nie imię. - No to w sumie w porządku grupa nam się chyba trafiła na te eliksiry. - Puścił oko w kierunku Nessy, która ewidentnie nie była zadowolona z faktu, że blondyn nie całował jej na przywitanie. Wiedząc co w tym dziele stworzenia przypadło mu za zadanie, nie szczędząc czasu ruszył w kierunku składziku na składniki. Postanowił zlokalizować korę po zapachu – w końcu to drzewo różane. Nie wiedzieć czemu, chłopak nie tolerował za dobrze silnych zapachów róż. Pojawiał się u niego katar i kichał dość często. Tylko subtelny i delikatny był na tyle kuszący by nazywać go zapachem, w każdym innym wypadku dla Aidena był to smród róży. Przeszukując szafkę i finalnie znajdując pojemnik z korą udało mu się znaleźć coś jeszcze. Ni stąd ni zowąd natrafił na sakiewkę z galeonami. Nie wiedział do końca, ile znajduje się ich w środku, ale wiedział, że ma dziś szczęście, więc nie chcąc go zapeszać o swojej zdobyczy nie zamierzał powiedzieć nikomu. Schował ją do kieszeni i z kawałkiem kory wrócił do stolika. Czekało go jeszcze podgrzanie wody w kociołku do zaczęcia całego procesu. Z tym się uporał dość szybko i szepcząc pod nosem zaklęcie Incendio, pod cynowym garem pojawił się żar, który po kilku sekundach zagotował wodę. Nie chciał wydłużać działań drużyny. Toteż swoją część wykonał stosunkowo szybko. Pokręcił lekko nosem niezadowolony z faktu, że kora może nie była zła, ale nie była też idealna. Lekko zbyt wilgotna, ale mimo wszystko za późno było już na to by to poprawić. Pytania Nessy wywołały konsternację na twarzy chłopaka. Jak w sumie mogła pachnieć jego Amortencja? Co on tak bardzo lubił? Ciężko było zlokalizować jakiś mocniejszy punkt zaczepienia. - Ty mi się kojarzysz z... - Rzucił w kierunku rudowłosej piękności. - Marchewką. - Zażartował robiąc ewidentny przytyk do koloru włosów dziewczyny. Uśmiechnął się w jej kierunku. - A tak na serio to chyba ocean okalający Skye, taka... Bryza. - Popatrzył po chwili w kierunku Elihaj. - A Ty Elio... Definitywnie mokry las. - Puścił mu oczko. Doskonale powinien zdawać sobie sprawę z tego, dlaczego Aiden będzie go kojarzył z mokrym lasem, w końcu na treningu krukonów nawiązali ze sobą pierwszy jakiś poważniejszy kontakt. Postanowił przemilczeć fakt użycia amortencji na kimkolwiek. Generalnie chłopak byłby w sumie do tego skłonny, bo czemu właściwie nie. Oczywiście dbałby o to, żeby efekt nie był zbyt długi. Etycznie? Paskudne, ale od czegoś był ten eliksir, prawda?
Kostka za zadanie: 4 Punkty grupy wszystkie razem: 6
Przyglądała się ich pracy, przechadzając pomiędzy ławkami i zerkając do kociołków. Trafiła się jej dość interesująca grupa — jedni mieli dobre oko do ziół, inni ledwo radzili sobie ze starciem drewna, a nieliczne jednostki przejawiały prawdziwy talent w sztuce warzenia eliksirów. Niestety, dwójka uczniów nie czuła się najlepiej i musiała opuścić zajęcia, za cichym przyzwoleniem Sanford, chociaż poza nimi wymknęło się jeszcze kilka osób. Kobieta westchnęła, kręcąc z politowaniem głową — nie każdemu pasował temat amortencji, jednak ucieczka w trakcie zajęć była niedopuszczalna. Podeszła więc do biurka, odnotowując nazwiska na pergaminie i przyglądając się zapisanym grupom, które niestety będzie trzeba zmodyfikować. Przetarła dłonią oczy, gdy jej uszu dobiegł głos kontrowersyjnego gryfona, a na jego pytanie odetchnęła tylko głębiej, stukając paznokciami o drewniany blat. - Panie Thachter — sam fakt, że pozna Pan sposób przygotowania oraz właściwości napoju powinien sprawić, że gdy poczuje Pan najbardziej pożądane przez siebie zapachy — nie wiem, ze szklanki soku pomarańczowego, powinno to Pana zaniepokoić. Proszę jednak pamiętać, że nawet najlepsi z najlepszych w sztuce alchemii często padają ofiarą tego eliksiru miłości. Znacznie skuteczniej działa on dodany do czekoladek czy intensywnie pachnących deserów niż do picia. Wasze kociołki powinny być już pełne bazy pod amortencje, o czym świadczy bardzo delikatna para w kształcie spiralek, którą bystre oko zauważy. Zanim jednak przejdziemy dalej..- przerwała, przesuwając wzrokiem po grupie. Ruszyła do przodu, stając przy stoliku należącym do Elizabeth oraz Ryana, wskazując ręką na wolne miejsce. - Panie Thachter, proszę się tu przesiąść i pomóc kolegom. Panno Dear, mam nadzieję, że da sobie Pani radę i wspomoże Pannę Richerlieu. Uśmiechnęła się w stronę ślizgonki, widoczne wierząc w jej talent oraz umiejętności, które powinna mieć wraz z noszonym przez siebie nazwiskiem. Zawsze widziała starania wszystkich członków tego rodu w dziedzinie eliksirów, więc była w stanie brunetce zaufać na tyle, że poprowadzi znacznie mniej doświadczoną krukonkę. Skrzyżowała ręce pod biustem, wracając do swojego biurka i wskazując głową na tablicę, gdzie widniał przepis, chrząknęła. - Przejdźmy więc do drugiego etapu. Wszystko macie rozpisane, dodatkowo — znów pozwoliłam sobie na przydzielenie wam zadań do wykonania. Pamiętajcie, aby nie przesadzić ze sproszkowaną perłą i nie gotować kamienia księżycowego w esencji miętowej za długo! Chodzi tu o powstały wywar, a raczej esencję — nie gotujcie tego dłużej, jak określony czas, bo mięta całkiem straci moc.- poinstruowała jeszcze, zaznaczając ważniejsze fragmenty. Po dodaniu wszystkich skladników i zamieszaniu, musieli poczekać dwadzieścia minut na wygląd i efekty końcowe eliksiru.
Grupy:
1. Heaven 27 + Fay 0 = 27 2. Nessa 17 + Elijah 3 + Aiden 6= 26 3. Fabien 13 + Jack 10 + Mad 3 =26 4. Hol 19 + Ryan 10 + Eli 4= 31
Mechanika:
- Rzucacie jedną kostką na osobę; - Każda osoba z grupy zostanie przypisana do jakiegoś zadania; - Nie ma możliwości zmiany zadania wyznaczonego przez nauczyciela; - Ważna jest kolejność dodawania składników, a nie pisania; - Przerzut jest możliwy — macie tylko jeden na ten etap; - Nie ma możliwości wyboru kostki — liczy się ostatnia; - Punkty grupy sumują się i nie przepadają, nawet jeśli ktoś nie odpisze — wciąż macie przerzuty; - Gdy do 5 godzin przed drugim etapem nie pojawi się post kogoś z grupy, ustalacie, która z pozostałych osób rzuca za niego — jeśli macie takie życzenie. Jeśli nie, przysługuje wam 0,5 punktu z zadania; - Niech osoba z waszej grupy, która będzie pisała ostatnia poda całkowitą liczbę punktów drużyny — weźcie pod uwagę również kostki osób, które nie napisały - 0,5 punktu lub te, które zdjęły rangi po rzuceniu kostką; - MACIE CZAS DO 26/05 do 22
Zadanie 1:
Osoby:; Fay, Elijah, Mad, Eli. Dodanie sproszkowanej perły. 1,2,6 Tak jak poprzednim razem -składnik również znajdował się na zapleczu klasy. Na rzędach regałów trudno było znaleźć właściwy proszek — zwłaszcza że był przechowywany w malutkich fiolkach na jednej z najwyższych półek. Przeglądałeś kolejne słoiczki i fiolki, raz prawie dodając do kociołka sproszkowane muszle, jednak nauczycielka udzieliła Ci wskazówki chwilę przed bezmyślnym wsypaniem proszku do kociołka. Musiałeś wrócić na zaplecze. Szukanie zajęło Ci strasznie długo czasu, a dodatkowo schodząc z drabinki, potknąłeś się i spadłeś na tyłek, nabijając sobie siniaki. (1pkt)
3,4 Widziałeś już wcześniej sproszkowane perły, więc doskonale wiedziałeś, że mienią się one jasnym różem pod światłem, dzięki czemu z niczym ich nie pomyliłeś i dość szybko zabrałeś odpowiednią fiolkę z regału. Podekscytowany wróciłeś do grupy, wsypując proszek bezpośrednio do kociołka — na oko, bez odważenia składniku — co mogło mieć wpływ na przygotowywaną amortencję. To, co zostało wewnątrz fiolki, wsunąłeś niepostrzeżenie do kieszeni. Niestety, w trakcie pracy przedmiot wypadł i poturlał się prosto pod nogi nauczycielki, która na szczęście nie zdążyła zauważyć, kto próbował ukraść przedmiot — jedynie, że był to ktoś z waszej ławki. Teraz musieliście mierzyć się z jej czujnym spojrzeniem.(1,5pkt)
5 Musisz być naprawdę obeznany w eliksirach i mieć bystre oko, bo od razu zauważyłeś odpowiedni słoiczek. Wspinając się na drabinkę, aby go zdjąć, zauważyłeś leżący obok pergamin, który zabrałeś razem ze składnikiem. Po dodaniu idealnej ilości składnika miałeś chwilę i wziąłeś się za czytanie — była to instrukcja prawidłowego bandażowania ran od cięcia składników na eliksiry oraz metody ich odkażania, aby nie zrobić sobie krzywdy trującą substancją. Nie było to trudne do zapamiętania, a do tego bardzo treściwe. Otrzymujesz 1 punkt Uzdrawiania! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie!(2pkt)
Zadanie 2:
Osoby:Fay, Aiden, Jack, Ryan. Łuska Syreny. 1 Wybrałeś dobrą łuskę z kuferka i zabrałeś ją na stanowisko pracy, aby nieco ją oczyścić. Byłeś tak pochłonięty myślami, że nie zauważyłeś, że zabrałeś dwie sztuki, a nie jedną! Po zagotowaniu wywaru z perłą nadszedł czas na dorzucenie przedostatniego składnika — teraz już para pięknie się wywijała w serpentynki, a dodatkową łuskę sprzedałeś za 30 Galeonów! Upomnij się o nie we właściwym temacie! (2pkt)
2,4,5 Nie dość, że złapałeś za połamaną łuskę, to jeszcze poślizgnąłeś się o rozwiązane sznurówki i wywróciłeś, uderzając głową o krzesło. Na szczęście obyło się bez krwi, jednak problemy z pamięcią oraz ból głowy (następny wątek) nie przejdą łatwo. Niestety, łuskę rozkruszyłeś zbyt drobno przez upadek i zaciśnięcie jej w dłoni, przez co będzie miała słabsze działanie niż wrzucona do wywaru w całości. (1pkt)
3,6 Byłeś tak pochłonięty dyskusją, że zapomniałeś oczyścić łuski! Wybrałeś ładny egzemplarz, jednak teraz w eliksirze pływają wam jakieś farfocle i pyłki, co nie umknęło komentarzowi Sanford. Musiałeś wszystko wyłowić małą chochlą, przez co grupa miała opóźnienie, jednak eliksir dało się uratować. (1,5pkt)
Zadanie 3:
Osoby: Heaven, Nessa, Fabien, Holden Kamień Księżycowy z esencją miętową. 1,4,5 Nie przejmowałeś się zbytnio wytycznymi, zapominając o pokrywce, a do tego wszystkiego dodałeś nieco za dużo esencji miętowej. Po upływie pięciu i pół minuty wyjąłeś skałę, przelewając powstały, znacznie słabszy wywar do głównego kociołka. Zdecydowanie z waszej pracy uzyskany zapach przyjemności był najsłabszy! (1pkt)
2 W malutkim kociołku doprowadziłeś wodę do wrzenia, dodałeś krople esencji miętowej i wrzuciłeś kamień księżycowy, zakrywając wieczkiem na trzy i pół minuty — zgodnie z przepisem na tablicy. Następnie bez pokrywki gotowałeś jeszcze dwie minuty, obracając skałą w kociołku. Skupiłeś się na zadaniu, dzięki czemu uzyskana przez Ciebie esencja była idealna. Dodana do amortencji sprawiła, że każdy z waszej grupy mógł poczuć delikatny zapach swoich ulubionych rzeczy. Pozostało teraz jeszcze gotować całość przez dwadzieścia minut i sprawdzić, jaki kolor uzyska! Dostałeś pochwałę za swoją pracę oraz 10 punktów dla domu!(2pkt)
3,6 Niby postępowałeś zgodnie z instrukcją, jednak zagadałeś się i trzymałeś kamień księżycowy zbyt długo na ogniu, przez co właściwej esencji zostało niewiele — była ona jednak dość mocna. Gdy się zorientowałeś, pośpiesznie wyjąłeś kamyk — parząc sobie przy tym dłonie ( będą wrażliwe w następnym wątku) i przelałeś powstały płyn do właściwego kociołka. Zrobiłeś to gwałtownie, nastąpił niewielki wybuch, przez co nieco płynu rozlało się wam po ławce. Dało się jednak wyczuć zapach i dostrzec spiralki. (1,5pkt)
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Nie wiedziała, jak ma zachować się wobec siostry, z którą dawno nie zamieniła, chociażby zdania. Postanowiła skoncentrować się na lekcji, ale też nie ignorowała całkowicie Isabelle. Przytaknęła @Ryan Anderson dając tym samym znać, że wszystkie składniki znajdują się już w kociołku, rzucone w odpowiedniej kolejności. Zerkała ukradkiem co chwile na swoją starszą siostrę. Nie spodziewała, że ślizgonka poczuje się źle i wyjdzie z zajęć. Czy to była jej wina? Może zrobiła coś źle? Powinna się odezwać. Miała nadzieje, że zamieni, chociaż kilka słów z Izzy po zajęciach, ale ta już zmyła się w trakcie. Krukonce zrobiło się przykro. Uśmiechnęła się do @Holden A. Thatcher II, który zajął miejsce ślizgonki. Chyba nawet razem chodzili na to kółko kulinarne, ale Cortez nie miała okazji bliżej go poznać. Dała znać kolegą, że idzie po sproszkowaną perłę. Chyba ta cała sytuacja z Isabelle sprawiła, że Elizabeth nie mogła znaleźć właściwego proszku. Nie dość, że pomyliła się i wrzuciłaby sproszkowaną muszle; na szczęście pani Alexa Sanford szybko zareagowała, to ponownie wracając do składzika i szukając sproszkowanej perły, spadła schodząc z drabinki. Posiedziała jeszcze chwile, starając się oswoić z bólem tyłka, po czym wróciła do Holdena i Ryana nieco się krzywiąc. Miała ochotę się popłakać. Nie dlatego, że będzie miała wielkiego siniaka na prawym pośladku, a raczej z tego, że nie wiedziała, czy jej siostra wyszła z zajęć, bo nie mogła na nią patrzeć, czy może naprawdę źle się czuła. Martwiła się o Isabelle. Naprawdę się martwiła, a jeśli starszej siostrze coś dolegało? A ona nic o tym nie wiedziała, bo zajęła się bardziej swoim krukońskim życiem niż chociażby kilkuminutową rozmową z Izz. Naprawdę bardzo tego żałowała.