Skąd ona niby miała wziąć liść mandragory? Nie wiedziała, czy takie rzeczy się gdzieś kupuje, czy coś, ale nie robiło to większej różnicy, bo nawet jeśli, to szkoda by jej było galeonów na jakiś szajs do szkoły. Nie po to spieniężyła w pociągu podręcznik z astronomii, żeby to teraz na jakieś zielsko wydawać. Hogwart miał swoje cieplarnie i składziki na składniki, a uczniowie liście musieli se gdzieś narwać? Pomerliniło. Ewentualnie mogłaby podpirzyć z cieplarni i chociaż właściwie mogłaby to zrobić, to jej się niespecjalnie chciało. Pryskać z pierwszej lekcji w semestrze jakoś tak nie wypadało, więc zaryzykowała i poszła nieprzygotowana. Nie ma co się od razu spisywać na straty - może ktoś będzie miał dwa? A jeśli nie, to była mentalnie przygotowana na jakiś ochrzan. Od rana czuła, że dziś straci jakieś punkty. Takie już brzemię jasnowidza - znała przyszłość, ale nie mogła nic na nią zaradzić. Z niechlujnie podwiniętymi rękawami i byle jak zawiązanym krawatem weszła do klasy eliksirów, z zaskoczeniem stwierdzając, że jest pierwsza. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć, ale jej wzrok padł na gabloty składników stojące pod ścianami. - No i kierwa, po problemie - rzuciła sama do siebie. Ostatni raz wyjrzała przez drzwi, sprawdzając czy na pewno nie zbliża się nauczyciel, albo jakaś menda, która mogłaby ją podkablować, pizła torbę pod nogi jakiegoś krzesła i podbiegła do półek. Byłoby łatwiej jakby wiedziała jak wygląda liść mandragory, ale tragedii nie było, bo pudełeczka i buteleczki były podpisane. Szybko ściągała kolejne, oglądając etykietki, po czym byle jak odkładała z powrotem, co jakiś czas zerkając na drzwi do klasy.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
No i stało się, Brown podłapał temat liści mandragory i pół szkoły nagle miało za zadanie zdobyć niezwykle potrzebny jej składnik. Był to jednocześnie dobry i zły pomysł. Z jednej strony - populacja listków dostępnych właściwie od ręki powinna się solidnie zwiększyć. Z drugiej - Moe ciągle miała w głowie, że Brown mógł coś zacząć podejrzewać a propos jej usilnych starań o listek jeszcze na Saharze. Jak się okazało w szkole, w cieplarniach było pełno 'materiałów edukacyjnych', chętnie udostępnianych uczniom właśnie na obwieszczone przez profesora eliksirów zajęcia. Czy jej narażanie zdrowia dla przeklętego chabazia było aż tak głupie i pozbawione sensu? Skoro te wszystkie składniki były w szklarni, dostępne na wyciągnięcie ręki... A sądząc, po staraniach O'Healy, przyozdabiały również szafki w sali. By to szlag. - Półka wyżej, drugi od lewej. Tylko nie poprzewracaj wszystkiego. - poradziła Puchonce po posłaniu szybkiego spojrzenia w stronę przeglądanych przez nią szafek. Oczywiście, że rozpoznała ten nieszczęsny liść. Śnił jej się po nocach przez pół wakacji, a potem się przez niego... A, szkoda gadać. Jasne, teraz była przygotowana na lekcję, bo dotarła tutaj prosto od Estelli. Ten drugi liść, z nieco mniej szlachetnego źródła został w dormitorium. Był TYM liściem. Zajęła miejsce w którejś z przedostatnich ławek, wyobrażając sobie, że jak Brown się zorientuje, że Moe to nadal dętka z eliksirów, raczej nie będzie zachwyconym staruszkiem.
Brown był prawdziwie wściekły. Tak bardzo cieszyła go perspektywa powrotu do Hogwartu, tak był podekscytowany na samą myśl o ponownym prowadzeniu lekcji, cieszył się że znowu będzie mógł być w swoim żywiole. Uczta powitalna też była przednia, takiej jeszcze nie pamiętał! I to wszystko musiało prysnąć jak mydlana bańka. Najpierw ten cały Hynek czy jak mu tam, z którym już zdążył się pokłócić o prawa Golpalotta. Noooo dobra, być może obaj wypili sobie trochę za dużo tego czeskiego piwa, ale jak można być takim tępakiem i uważać się za eliksirowara? Tego nie potrafił pojąć. A kiedy uczta się skończyła i wrócił do swojego gabinetu i już poczuł się jak w domu, w którym tak dawno nie był, zobaczył na swoim biurku ten przeklęty list. List, którego skutkiem było to, że teraz musiał założyć rękawice ze smoczej skóry i chodzić w nich przez cały czas, bo ten eliksir bujnego owłosienia był piekielnie mocny. Co za cwaniak go przyrządził? Musi być bardzo zdolny... Taaak, to wśród tych zdolniejszych uczniów należy szukać winowajcy. Jak tylko się dowiem kto to zrobił - mruczał pod nosem następnego dnia po uczcie po śniadaniu - wlepię mu taki szlaban, że do końca roku się nie wywiąże...
Z Wielkiej Sali, gdzie przy śniadaniu miał problemy z utrzymaniem widelca i szklanki w tych grubych rękawicach, przez co jeszcze bardziej się wnerwił, bo zalał sobie marynarkę, zszedł od razu do lochów. Klnąc pod nosem usunął plamę ze swojego ubrania i pchnął drzwi klasy eliksirów, w której już siedzieli i czekali na niego uczniowie. Tu też niewiele się zmieniło i powinien się czuć jak w domu, jednak jego nastrój wybitnie mu na to nie pozwalał. - Jestem profesor Brown, dla tych którzy mnie nie znają - powiedział idąc przez środek sali z zapewne zadziwiającą niektórych szybkością. Machnął różdżką za siebie, którym to ruchem zamknął drzwi. Musiał się przedstawić, bo zdawał sobie sprawę że jest tu kilkoro uczniów z wymiany. Doszedł do swojego biurka, zajął miejsce za nim i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni okulary. - Z tego co wiem, profesor Sanford kazała przynieść wam na pierwsze zajęcia w tym roku liść mandragory - tu spojrzał znad swoich okularów na siedzącą w sali Morgan. - Oznacza to zapewne, że zamierzała rozpocząć dział poświęcony wywarom leczniczym. Dobrze więc, na początku roku zajmiemy się właśnie tym... - otworzył książkę i zaczął ją kartkować, zastanawiając się jakim eliksirem dziś można się zająć. Coś prostego, tak na rozruszanie na początku roku - już mu się cisnęło na usta, ale nieeee, te gówniaki nie zasługują na taryfę ulgową, jeśli w taki sposób potraktowali jego mistrzowskie w przygotowywaniu eliksirów ręce. O nie, łatwo nie będzie! - Dobrze więc, a zatem mandragora... - zaczął mówić, wstając z krzesła i podchodząc do tablicy. - Potwornie nieprzyjemna i niebezpieczna roślina, ale za to niezwykle pożyteczna! Sok uzyskiwany z jej liści ma właściwości rozluźniające, za to liście wysuszone potrafią wzmocnić działanie każdego eliksiru. Radziłbym wam to zapisywać! - trzeba im zrobić z tego jakiś sprawdzian... Może już na następnych zajęciach? Dlaczego by nie! - Zatem dzisiaj zajmiemy się eliksirem rozkurczającym mięśnie, jednym z tych wymagających do działania soku z liści mandragory. Macie coś tam o nim w podręcznikach na stronie trzydziestej drugiej, ale nie radziłbym stosować się w pełni do wskazówek Libacjusza Borage, bo ten jak zwykle daje popis swojego prymitywizmu i traktowania ludzi jak idiotów - odrzucił książkę na biurko tak, jakby była czymś obrzydliwym. Machnął różdżką w stronę tablicy, a kreda na niej zaczęła wypisywać jego uwagi co do sporządzania eliksiru. - Mam nadzieję, że sobie poradzicie.(A jak tak, to już będę miał pierwszych podejrzanych)Potem będzie już tylko trudniej... - zasiadł znów za biurkiem i położył na niej klepsydrę odmierzającą czas do końca lekcji, a sam zaczął przeglądać swoje notatki na inne lekcje.
Nadal możecie przychodzić, do końca tego tygodnia, tj. do 8 września, nie liczę tego jako spóźnienie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Moe miała problem. Jedynym eliksirem, w którego poprawnym przygotowaniu kiedykolwiek brała udział był chyba regenerujący, a zatem znacznie prostszy od aktualnie zadanego, jako praca na lekcji. Niepewnie sięgnęła po notes z plecaka, liść mandragory położyła na biurku przed sobą i otworzyła książkę, co jakiś czas zerkając na zdania zapisujące się na tablicy, aby porównać ich treść z zawartością opisu kogoś tam Libacjusza prymitywnego. Zamrugała. Czy tylko dla niej to wszystko kompletnie nie miało żadnego sensu, gdy kolejne instrukcje wykluczały się wzajemnie jeszcze zanim można było przejść chociażby do przygotowywania składników? Wyprostowała się na moment znad notatek i przyjrzała profesorowi. O co chodziło z tymi rękawicami? Czy to zadanie było jakąś formą zemsty? Niby od kiedy dobrodusznego Browna brało na mszczenie się i wyżywanie na kompletnie nie odnajdujących się w jego przedmiocie nieletnich? Dotychczas był oazą wyrozumiałości, źródłem zarażania uczniów sympatią do ślęczenia nad kociołkami. Rok przerwy najwyraźniej mu nie służył. Albo szykował jakąś nieco bardziej sympatyczną niespodziankę na początek roku, a teraz tylko ich podpuszczał. Urywając pełną nadziei myśl, Davies opuściła wzrok i wróciła do tworzenia własnych uwag, starając się nakładać poprawki Browna na zapisy z książki, choć zwykle z mizernym skutkiem. To wszystko brzmiało jak czarna magia, nie jak eliksiry.
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Tak w ogóle to jej się zawsze wydawało, że te półki co tu na nich te wszystkie ingredjencyje stały, to był właśnie dostępne dla uczniów, ale skoro tu były, to na jaką cholerę kazali im zdobywać liść w wakacje? Nie była pewna czy kradnie, ale na wszelki wypadek uważała na drzwi. Jednak odstawiając któryś z pojemniczków, prawie strąciła kilka innych. Udało jej się wszystkie złapać, ale gdy odstawiała je na półkę, nie zauważyła, że w sali pojawił się ktoś jeszcze. Nie zdążyła odskoczyć, ani schować buteleczki, którą trzymała w ręku. Zamiast tego stała w miejscu nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w Gryfonce, czekając jak ta zareaguje. Gdy usłyszała jej uwagę, zacisnęła palce na trzymanej butelce tak mocno, że jeszcze trochę i by pękła. Nie będzie jej żaden wyskrobek chromolony pouczał! Jeszcze ten komentarz o przewracaniu... Nie przewróciła przecie nic, psia krew! - Abo ty wiesz, czego ja szukam, ay? - odszczkła sarkastycznie, zadzierając głowę. Przyszła se taka i będzie na nią z góry patrzeć, że nie wie jak wygląda liść mandragory. - A ja właśnie po to - spojrzała na to co miała w ręku. Jakieś rybie trzewia, czy inne żabie jądra. No i dobra, też się tam do czegoś przyda, choćby i po to, żeby jakieś nadętej wydrze za kołnierz wrzucić. Schowała składnik do kieszeni i odeszła od półek. Posłała jeszcze jedno szybkie spojrzała słoikowi, w którym ponoć znajdowały się liście. Kurde, nadal ich nie miała. Trudno, może nikt nie zauważy. Do klasy wszedł nauczyciel. Niamh rozwaliła się na krześle, wywalając nogi, tak daleko jak tylko się dało. Już po chwili przypomniała sobie, że nie lubiła szkoły. Wszystko co mówił Brown, przelatywało przez jej głowę nie pozostawiając po sobie śladu. Zaczęła się nudzić, jeszcze nim pros otworzył podręcznik, a kiedy zaczął mówić o mandragorach miała ochotę wyć. Zaczęła zapisywać słowa profesora, ale głównie dla zabicia czasu. Zapisywała tylko jakieś pojedyncze słowa, ale nie miało to większego znaczenia, bo najprawdopodobniej i tak nigdy więcej nie miała do nich zajrzeć. Jak zajdzie potrzeba, to sobie pożyczy od kogoś bardziej ogarniętego. Parsknęła śmiechem słysząc imię autora rozdziału w podręczniku. - Patrzajcie no, psor Bozik nam książke napisał - rzuciła półgłosem do siedzących najbliżej uczniów. Niamh miała niezły ubaw ze skrzatami po uczcie. Kiedy pełnoletnia część Hogwartu alkoholizowała się w Wielkiej Sali, ona z grupką znajomych terroryzowała w kuchni nabzdryngolone czeskim piwskiem skrzaty. Na tablicy pojawił się przepis na eliksir, a Niamh jeszcze bardziej odechciało się pracować. I tak już przeczuwała, że jej się nie uda, do tego nie miała tego liścia... Niby miała improwizować i udawać, że jest przygotowana, ale w dupę z tym - nie takim kosztem. - A ja se nie przypominam, coby nam psorka Stanford jakich liściów kazała zbierać - powiedziała głośno, podnosząc rękę - To je plotka, panie psorze. Serio nie pamiętała, ale to akurat o niczym nie świadczyło. Tak czy siak liczyła na to, że reszta klasy ją w tym poprze. Stała przed nimi wspaniała okazja wrobienia nauczyciela, którego rok nie było, więc pewnie nie ogarnia. Może ich nawet zwolni jak tak? Czekała aż ktoś dołączy do jej protestu. No dalej, ludziska!
Szukała wzrokiem kogoś znajomego. Nie widziała żadnego członka swojej rodziny. Rozumiała ich. Opary eliksirów to też nie było do końca to, co Caelestine czuła w sercu, a dla tak wrażliwej rodziny, jaką byli Swansea, kierowanie się emocjami i potrzebami artystycznej duszy, było bardzo istotnym elementem ich życia. Mimo to, czasami wmawiała sobie, że toksyczne skutki źle uważonego eliksiru w swoim zapachu są podobne do magicznego zioła, przynoszącego ukojenie i relaks. Przez to lepiej znosiła towarzystwo w większości obojętnych jej ludzi. @Niamh O'Healy kojarzyła z Pokoju Wspólnego. Nie pamiętała, żeby zamieniły wiele słów, mimo, że dziewczyna była młodsza od niej i potencjalnie, jako starsza uczennica powinna zainteresować się zagadnięciem ją rozmową. Caelestine nie należała do tych osób. Pomimo całej swojej obowiązkowości i sumienności w nauce, w podejściu do współuczniów była mentalnie bliższa ślizgonom, mimo, że charakterowo nie pozbyłaby się uczniów ze szkoły w tak bezwzględny i perfidny sposób. Mimo wszystko, dużo lepiej odnalazłaby się w szkole o połowę szczuplejszej w swoich studentów. Gdyby obudziła się jutro, wiedząc, ze na połowę Hogwartu połknął Bazyliszek... czułaby się z tą myślą całkiem dobrze, o ile wśród ofiar nie znalazłaby się jej rodzina.
Piasek w klepsydrze przesypywał się powoli, a Brown sporządzał notatki w spokoju. Szło mu to trochę jak krew z nosa, bo te rękawiczki były potwornie niewygodne. Po raz pierwszy w życiu pożałował, że nie ma samonotującego pióra, bo w normalnych okolicznościach ich nie znosił. Jakieś dziesięć minut minęło spokojnie, bez żadnych wybuchów ani wycieków groźnych substancji. Ale po upływie tego czasu, @Niamh O'Healy uznała, że warto jest zakłócić tę względną ciszę w sali i trochę niespodziewanie spróbowała rozkręcić w klasie awanturę. - Po pierwsze, panno O'Healy, to w tej szkole używamy języka angielskiego w jego literackiej, a nie slangowej wersji - Brown wstał od biurka. Ewidentnie był w nastroju, w którym lepiej było nie wyprowadzać go z równowagi. - A po drugie pozwól, że to ja będę decydował o przebiegu lekcji. A jak widzisz, droga koleżanko, wszyscy uczniowie są na te zajęcia przygotowani. Zresztą... Raczyłem o tym poinformować na początku roku, prawda? A może powinienem sprawdzić, w jakim stopniu przykładasz się do uwarzenia eliksiru? Bo może specjalnie próbujesz ukryć swoje nieprzygotowanie i skłonić mnie do tego, żebym zmienił temat? Albo po prostu jesteś tak leniwa, że nie zrobiłaś jeszcze nic i próbujesz zniszczyć lekcję? - Brown odszedł od katedry i podszedł do stolika zajętego przez Puchonkę, oglądając rezultaty jej "pracy". - No tak, czyli jednak nie zrobiła pani zupełnie nic, panno O'Healy. Pańskie lenistwo i krętactwo pozbawiło właśnie Hufflepuff pięciu punktów - powiedział dość spokojnie, ale stanowczo. Nie będą mu te gówniaki podskakiwać! Już raz ostatnio wycięli mu numer, na kolejny nie pozwoli. - Na koniec lekcji pokaże mi pani swój eliksir, żebym sprawdził jego skuteczność. Skoro już wstał, postanowił przejść się po klasie i sprawdzić wyniki pozostałych uczniów.
W następnym poście uwzględnijcie to, jak wam idzie warzenie eliksiru. Wymaga on do uwarzenia 20 punktów z eliksirów albo 15 z eliksirów i 5 z uzdrawiania. Jeśli spełniacie te kryteria, wychodzi wam bez problemu. Jeśli macie przynajmniej 10 punktów z eliksirów, coś tam nie wychodzi, ale generalnie jest w porządku i wśród potu i łez ostatecznie udaje się zrobić coś w miarę skutecznego. Jeśli macie 5 punktów z eliksirów (bo chyba tak powinienem liczyć to minimum 5-15, jeśli nie to niech mnie ktoś poprawi), tak samo, ale jeśli jest mniej niż te 10 punktów to wolałbym, żeby ten trud był nieco większy. A jeśli jest mniej niż 5, no to sorry Winnetou...
Choć słuchała każdego słowa profesora i zapisywała je na pergaminie, nie do końca zrozumiała wszystkie wskazówki. Nie była pewna od czego powinna zacząć. Co zrobić z tym liściem, jak go gotować w kociołku i kiedy. Mimo dobrych chęci i starań, wszystko co mogła zrobić źle, zrobiła. Począwszy od krojenia liścia, przez dobieranie pozostałych ingerencji i warzenie ich. Zawartość jej kociołka zdawała się dziwnie mętna. Nie miała żadnego zapachu. Była za to bura i zdawało się, jakby zamiast cennych składników utopiła w nim czyjeś buty. Caelestine wychyliła się w przód, żeby ocenić swoją pracę, ale nie była w stanie nawet ocenić, gdzie zrobiła błąd. Wszystko wydawało się jedną wielką pomyłką. Próbowała podejrzeć co robią Morgan i Niamh, ale zdawało się, że im też szczęście nie sprzyjało. Niamh chyba nawet bardziej niż Morgan, ponieważ profesor postanowił jej pracę śledzić z wyjątkową skrupulatnością. Widząc jego rozdrażnienie z efektu pracy O'Healy, zaniepokoiło ją, że jej eliksir nie wygląda lepiej, a nawet może gorzej, bo wszystko, nawet brak pracy, zdawał się przedstawiać sobie wyższy poziom niż ta ziemista breja w jej kociołku. Podniosła dłoń, nieprzekonana czy powinna się rzucać teraz w oczy, ale wolała sama wcześniej przyznać się do swojej słabości, niż czekać aż profesor Brown zawiedzie się i jej pracą. — Przepraszam, czy ja mogłabym poprosić o pomoc? Zaczęła grzecznie, patrząc na nauczyciela bardzo niepewnie. Bardzo dobitnie była świadoma faktu, ze przy tak nikłej frekwencji prędzej czy później profesor zauważyłby, że coś jej idzie nie tak.
Brown wyglądał na zgorzkniałego po tym roku przerwy od nauczania, jakby życie poza szkołą zmęczyło go do tego stopnia, że zdziczał i stał się starym, upierdliwym grzybem, który za nic miał aktualne umiejętności swoich uczniów i bezlitośnie deptał wszelki potencjał zadawaniem im prac, których nie mieli szans doprowadzić chociażby do jakiegoś poziomu zaawansowania. Gdzie się podział profesor zarażający swoją radosną zajawką do własnego przedmiotu i entuzjazmem dla nauki nowych rzeczy, który potem utrzymywał się przez resztę dnia? Davies miała w kociołku sok wyciśnięty z liścia mandragory, dwie uncje wody (książka mówiła o pięciu, a notatki Browna nic nie mówiły o wodzie, więc poszła na kompromis), trzy maleńkie gałązki jakiegoś niezidentyfikowanego drzewa iglastego (książka mówiła o świerku, ale jakoś głupio jej było wrzucać swoją różdżkę do kotła, dlatego też skorzystała z rzeczy znajdujących się względnie pod ręką) i pazur swojego kota, który po wykonywanym na Ingrid manicure zagubił się w kieszeni bluzy Gryfonki. W końcu przepis mówił o szponie dzikiego zwierzęcia, a Inka w czasie obcinania pazurów była gorsza niż rozwścieczony Nundu. Rozgrzana na małym ogniu mieszanka (notatki mówiły o średnim, ale obawiała się, że to wszystko mogłoby eksplodować) powoli zaczynała bulgotać i mienić się w jasnobeżowych kolorach. Zdecydowanie nie tak to miało wyglądać, jednak nadal uważała, że świetnie jej szło, jak na brawurową opcję puszczenia wodzy fantazji na lekcji. I to nawet nie to, że nie była skupiona, czy też nie wykonywała poleceń. Po prostu szła za instrukcjami, a w niektórych punktach improwizowała, być może bardziej będąc ciekawą finalnych efektów aniżeli powodzenia w uwarzeniu wskazanej mikstury. Z tego wszystkiego kompletnie przestała zwracać uwagę na to, co działo się wokół.
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Po pierwszym... przestała słuchać. Uczyła się w tej szkole już piaty rok i doświadczyła różnych form dyskryminacji za względu na swoje pochodzenie, jednak nigdy jeszcze żaden nauczyciel nie ważył się ośmieszać jej przed całą klasą, nazywając jej dialekt "slangiem". Owszem, mogła mówić mową wzorcową, ale nie rozumiała dlaczego miałaby udawać kogoś kim nie jest. W ten sposób mówiła odkąd się mówić nauczyła. Tak mówili jej rodzice, jej sąsiedzi, nawet jej nauczyciele w podstawówce (wyłączając jakieś formalne okazje). Klasa lekcyjna była w jej pojęciu, mimo wszystko, miejscem, w którym mogła czuć się dość swobodnie i nie zastanawiać się nad każdym słowem. Ani jej akcent, ani gramatyka nie wpływał przecież na warzony eliksir. - Że co? - zapytała, wrząc w środku tak bardzo, że z jej uszu powinna wydobywać się para - Czy pan żeś właśnie nazwał część mojego dziedzictwa kulturowego jakimś slangiem?! - nawet nie wiedziała, że zna takie ładne wyrażenia jak "dziedzictwo kulturowe", ale chyba zarzut prostactwa rozbudził w niej elokwencję. Nie była z resztą głupia! Po prostu mówiła naturalnie, tak jak u niej mówił każdy, a nie jak jakiś nadęty ważniak z kijem w dupie, który musiał nadrabiać postawą, żeby nikt się nie połapał, że jest idiotą. Też podniosła się z krzesła i stanęła na przeciwko profesora, patrząc mu w oczy z zaciętym wyrazem twarzy. Na tyle, na ile pozwalało jej zirytowanie, poczuła satysfakcje z faktu, że mogła patrzeć na niego z góry. - Jaki eliksir? Toć mówie, że nie mam składnika - warknęła, powstrzymując się, by nie nazwać go debilem - Nie udawaj pan, że aż tak pan nie rozumiesz! - głos jej zadrżał i zaczęła obawiać się, że ta bezsilność wobec doświadczanej niesprawiedliwości wyciśnie z niej łzy i ściągnie na nią jeszcze więcej upokorzenia. - Ale coś panu pokaże, a jak! - rzuciła się z powrotem do ławki, wyszarpała z torby czysty kawałek pergaminu i zaczęła po nim zawzięcie skrobać piórem. "Szanowny panie dyrektor, chciałabym złożyć skarge na profesora Browna, który krytykuje, że mówie irlandzką odmianą angielskiego. Ja myślała, że Hogwart to otwarta szkoła, ale najwyraźniej sie pomyliła. Szkoda tych z wymiany. Z wyrazami poważania Niamh Ira O'Healy" Ponownie zerwała się z ławki i wycelowała rękę z listem w stronę nauczyciela. - Abo mnie pan przeprosisz tu teraz przy wszystkich, tak jak mnie pan obraził, abo wysyłam!
Lekcja zostaje zakończona z powodu nieaktywności nauczyciela. Punkty zostaną przydzielone do Waszych kuferków, a ilość ich zależeć będzie od stopnia zaangażowania w lekcję.
| Zt wszyscy
______________________
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zdecydowanie nie spodziewał się, że przyjdzie mu poprowadzić zajęcia tak szybko po rozpoczęciu pracy w Hogwarcie. Sam nie wiedział, czy czuł się gotowy, bo w gruncie rzeczy zdążył łyknąć zaledwie teorię. Sprawdzał jakieś prace domowe i generalnie głównie przesiadywał w papierach, z urzędniczą dokładnością robiąc w nich porządki; zadziwiające jak duży Sanford miała w nich bałagan. Nie towarzyszył jej na choćby jednej lekcji i dopiero mieli w planach jego obecność na tej przeznaczonej dla młodszych klas, ale zdarzył się „wypadek” – jego przełożona zwyczajnie się rozchorowała, niefortunnie tracąc przy tym głos. Pomimo prób szybkiego wyleczenia jej gardła przeprowadzonych przez Norę Blanc, nie udało się z tym nic zrobić. Efekt był taki, że profesor Sanford siedziała teraz w rogu sali, szczelnie owinięta szalem, z rozłożonym przed nią notatnikiem i zapisywała coś pilnie, a Nathaniel siedział przy nauczycielskim biurku, po raz kolejny przeglądając sporządzone przez siebie notatki zapisane trudnym do rozczytania pismem i stukając palcami w kubek wypełniony mocną, aromatyczną i bardzo słodką ciemną kawą. Czekał na uczniów i choć zupełnie nie wiedział czego spodziewać się po tej lekcji, wcale nie było tego po nim widać. Nie pierwszy raz w życiu miała mu się przydać wyćwiczona umiejętność panowania nad swoją mimiką i ciałem. Denerwował się, lecz wyglądał na spokojnego. Trzeba przyznać, że Sanford rzuciła go dziś na głęboką wodę.
Już od jakiegoś czasu wiedziała, że Nate będzie nowym asystentem nauczyciela eliksirów i z jakiegoś powodu bawiła ją ta perspektywa. Z drugiej strony, całkiem jej się to podobało, zwłaszcza, że akurat ten przedmiot był dla niej ważny i chciała, żeby prowadził go ktoś sensowny. Niewiele wiedziała o jego umiejętnościach w tym zakresie, bo jedynie co to uwarzył jej bezbłędnie eliksir spokoju, ale w końcu generalnie był dość... utalentowany, więc nie powinno być problemu. Na lekcję przyszła razem z @Chloé Swansea, którą spotkała na korytarzu. To była jej pierwsza lekcja z płaskim brzuchem i pierwsza wizyta w Hogwarcie od porodu. Na szczęście minęło dość czasu, żeby zdążyła względnie wrócić do formy, a jej ciało do normalności. No, może kiedy patrzyła w lustro widziała jeszcze sporo rzeczy do poprawy, ale w pełnym ubraniu sprawiała wrażenie dawnej Heaven, jakby nigdy nie była w ciąży i nie wyrzuciła z siebie innego stworzenia. Ta zmiana przyniosła jej sporą ulgę i zaleczyła kompleksy, które zaczęły w niej kiełkować. Czuła się znacznie lepiej i chociaż najchętniej siedziałaby w kółko ze swoim dzieckiem (o dziwo instynkt zadziałał bezbłędnie, nie miała pojęcia, jak to się dzieje), to wiedziała, że w końcu musi wrócić do prawdziwego życia. Przynajmniej, jeśli chciała skończyć studia i mieć z czego żyć. Kiedy weszły do klasy, uśmiechnęła się, widząc Nathaniela za biurkiem. Była zaskoczona, że to główna nauczycielka siedzi z boku, ale widocznie dostatecznie szybko mu zaufała, żeby puścić go na prowadzenie. Może faktycznie był niezły? Kiwnęła głową na powitanie Sanford i uśmiechnęła się do Nate'a z lekkim rozbawieniem. - Dzień dobry, panie profesorze - powiedziała powoli, zbyt powoli, żeby wypadło neutralnie i razem z Chloé usiadła w pierwszej ławce. - Hogwart się wyrabia, co? Młoda kadra dobrze mu robi- zagadała do dziewczyny i wyciągnęła swojego wizbooka, przeglądając go z zainteresowaniem. Otworzyła stronę na profilu Nate'a i podsunęła go Chloé do przejrzenia, a potem oderwała kilka kartek bez sentymentu. Zaczęła składać je w samolociki i dopiero kiedy w sali zebrało się więcej osób, rzuciła na nie ciche "di siki", w chwili, w której była pewna, że Nate, a przede wszystkim nauczycielka nie patrzy. Każda karta poleciała w inną stronę klasy, a zdjęcie z niewybrenym opisem, którego na jego wizbooku już nawet nie było, wylądowało prosto na jego biurku. Tym sposobem każdy mógł się załapać na lądujące na jego biurku zdjęcie nauczyciela bez koszulki. Łącznie z nią i z Chloé, bo jedno zostało tuż przed jej nosem dla niepoznaki. Odłożyła wizbooka do torby, a wyjęła z niej złoty kociołek i samonagrzewającą się fiolkę. Była w pełni gotowa do zajęć.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto nie spodziewał się nagłego przypływu energii, ale styczniowa Pełnia Wilczego Księżyca (w połączeniu z częściowym zaćmieniem) działała na niego wprost idealnie. Musiał przyznać, że nowy rok rozpoczął z przytupem - dużymi i ciekawymi zleceniami w pracy, a także całkiem pozytywnymi ocenami na dzień dobry. Co prawda lekcje nieszczególnie mu w tym wszystkim pasowały, bo nie mógł na nich wysiedzieć w bezruchu... Ale przynajmniej się starał. - EMILY! - Zawołał na pół Pokoju Wspólnego Slytherinu, dostrzegając gdzieś tam znajomą blondynkę. Miał jeszcze mokre włosy po prysznicu i rozgrzane ciało po wcześniejszym treningu, ale nie powstrzymało go to od pochwycenia dziewczyny w ramiona i mocnego przytulenia. - Dziewczyno, jak już cię złapałem, to nie puszczę... Nie masz już dla mnie w ogóle czasu. Idziemy na eliksiry, bo zaraz się zaczynają? Chodź, wieki nie byłem, wypada się tam czasem pojawić. Pocierpimy razem, opowiesz mi co u ciebie, może w końcu dowiem się czegoś interesującego... - Wyjaśniał entuzjastycznie. Choć nie spotkał się z większym sprzeciwem, Nox nie zamierzał zdawać się na los - zatem tak jak zapowiedział, wcale jej nie puszczał. Z Emily na rękach (niczym panną młodą) przemierzył niewielką przestrzeń pomiędzy siedzibą Ślizgonów, a klasą eliksirów. Po drodze zagadał ją jeszcze tatuażem na palcu, który nieładnie się rozmył i wyraźnie wymagał poprawy. Nie spodziewał się, że po wejściu do sali dostanie jakąś kartką prosto w twarz. Fruwające origami rozłożyło się i pogięło, a Mefisto musiał uwolnić jedną rękę, by je pochwycić. - Wiesz co, przynajmniej jest kinda hot- stwierdził, cmokając z aprobatą. Położył kartkę na brzuchu Rowle, rozglądając się za wolnymi stanowiskami, ale zamiast tego dostrzegając coś znacznie bardziej zaskakującego. Albo raczej, kogoś. Siedzącego za biurkiem. Mefisto parsknął śmiechem, trochę przy tym poluzowując uchwyt, którym cały czas trzymał przyjaciółkę przy piersi.
Po drodze na eliksiry spotkała na korytarzu @Heaven O. O. Dear, która wróciła do Hogwartu po porodzie. Chloé pisnęła i zarzuciła ślizgonce ręce na szyję, ściskając mocno i obdarzając ją serdecznym buziakiem w policzek. - Hej, mamuśka - zaśmiała się wesoło. - Jak się czujesz? - zapytała, kiedy obie zmierzały do klasy eliksirów. Kiedy weszły Chloé wzrokiem szukała czy nauczycielka jest już w sali. Owszem, była, ale główne miejsce zajmował ktoś niby jej obcy, ale wydawało jej się, że skądś kojarzy tego przystojnego mężczyznę. Aż zatrzymała się na chwilę ze zdziwieniem. Spojrzała na Heaven, która wydawała się go znać? Chloé ruszyła za nią, siadając w pierwszej ławce, skąd miała idealny widok na nowego asystenta nauczycielki. - Mhm, fakt - odpowiedziała z roztargnieniem, przyglądając się przystojnej twarzy przed sobą. Tylko skąd ona go znała? Odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewała, bo Heav otworzyła swojego wizzbooka i zaprezentowała jej profil Nathaniela. - Och, no tak! - szepnęła i pacnęła się lekko w czoło. To chłopak, którego zdjęcia obserwowała na wizzboku. Szczególnie jedno - z motocyklem - przypadło jej do gustu. Niedawno też wstawiał informację o nowej pracy i Chloé za nic by nie zgadła, że jest to praca w Hogwarcie! Cóż, wobec tego teraz czekała na zaproszenie na przejażdżkę motocyklem... Spoglądała na zdjęcie, które Heav położyła przed nimi i nachyliła się do ślizgonki. - Tym tylko zachęcasz do bliższych kontaktów z panem profesorem - zaśmiała się cicho. - Może przestanę opuszczać lekcje eliksirów... - dodała, posyłając w stronę Nathaniela uważne spojrzenie.
Nie małe zaskoczenie pojawiło się na twarzy rudzielca, gdy pojawiło się powiadomienie o nadciągającej lekcji eliksirów. Dawno ich nie było, bo mieli chyba jakieś przekleństwo względem nauczycieli, gdyż Sanford nadal nie wróciła z urlopu, zadając im tylko prace domowe pocztą. I niby jaki mieli przerobić cały materiał? Ruda prychnęła pod nosem, kończąc rozczesywać włosy przed lustrem w dormitorium, aby zaraz spojrzeć na zegarek. Wciąż miała kilka minut do spotkania z Isabelle. Dawno się nie widziały, Lance jak zwykle tonęła w zajęciach dodatkowych i w pracy, a także w leniwie tworzonym licencjacie. Wstała, wciągając sweter w barwie domu z godłem na piersi, wpinając obok swoją odznakę prefekta. Wygładziła dłońmi materiał szkolnej spódnicy, wsuwając trzewiki. Na szyję ubrała wisiorek z kamieniem filozoficznym, a także wzięła swój złoty kociołek. Gdy tylko czarna torba skończyła na ramieniu, wyszła do pokoju wspólnego, gdzie dostrzegła przyjaciółkę. Podeszła do niej z uśmiechem, dając jej całusa w polik na przywitanie. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio maiłyśmy okazję iść razem na lekcje! Ciągle się mijamy, Is! Rzuciła z odrobiną niezadowolenia w głosie, łapiąc ją beztrosko za rękę i ciągnąc w stronę wyjścia. Do klasy eliksirów nie miały daleko, a krótkiej przechadzce towarzyszyło nadrabianie nowości życiowych i małe ploteczki, uwieńczone salwą śmiechu. Weszły do klasy, w której było już kilku uczniów — ku zadowoleniu Nessy z jej domu. Na twarzy studentki pojawił się delikatny grymas zaskoczenia, gdy dostrzegła nowego asystenta. Narzeczony Emily w Hogwarcie? To było niepokojące, zwłaszcza po jej ostatniej eskapadzie do działu ksiąg zakazanych. Westchnęła, ściskając na chwilę usta, bo wiedziała, jakie przyjaciółka ma podejście do sprawy swojego ślubu. - Dzień dobry. - przywitała się z @Nathaniel Bloodworth, a następnie kiwnęła głową do siedzącej w kącie Sanford, która raczyła zaszczycić ich swoją obecnością. Spojrzała na towarzyszkę, a gdy ta była gotowa, aby iść dalej — ruszyły w stronę jednej z ławek, zajmując miejsce. Oczywiście prefekt nie omieszkała unieść brwi na widok rozbawionego @Mefistofeles E. A. Nox, dziwnie trzymającego zszokowaną @Emily Rowle. - Mef, jesteś w klasie. Zachowuj się. - rzuciła cicho, posyłając mu niewinny i czarujący uśmiech, aby zaraz westchnąć ciężko, gdy samolocik puszczony przez Heaven wylądował przed jej nosem. Zsunęła torbę z ramienia, kręcąc głową na to, że lekcja się nawet nie rozpoczęła i odwinęła zdjęcie, zaraz je odkładając. Minę miała zszokowaną. I one były na studiach? Spojrzała na kuzynkę z niedowierzaniem, wstając i podchodząc do niej do ławki z ręką opartą na biodrze. - Heaven. To jest lekcja, nawet jeśli się jeszcze nie zaczęła, a on jest asystentem Pani Sanford i przyszłym Profesorem, więc opanuj się, proszę. Ja wiem, że Ci hormony buzują, ale nie rób takich głupot. Zwłaszcza że jest zaręczony z Emily, dla której to może być niestosowne. Chloé, słyszałam to. Minus dziesięć punktów dla Slytherinu.- zwróciła się do niej z powagą, wyciągając ręce po resztę kopii zdjęcia. Przywołała resztę różdżką, odnosząc bez słowa na biurko nauczyciela i wróciła na miejsce, siadając obok Isabelli. Współczuła mu trochę, bo pierwszy raz przed klasą zapewne nie należał do najłatwiejszych, a oni wcale tego nie ułatwiali. Posłała jej bezradne spojrzenie, odgarniając kosmyk rudych włosów za ucho. - Widzisz? To niekończąca się praca.- szepnęła w jej stronę, kładąc na ławce kociołek, a następnie biorąc torbę na kolana i wyjmując z niej podręcznik oraz inne przybory, które na lekcji były niezbędne. Gdy to zrobiła, zerknęła na zegarek. Wciąż było kilka minut.
Bjørn H. Nordhagen
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Blizna na lewej łopatce, włosy w nieładzie, bardzo jasna cera, heterochromia centralna
Nie spieszył się przed zajęciami, z pokoju wspólnego było na tyle blisko do sali, że mógł w spokoju potrenować grę na skrzypcach, leżąc rozwalonym na jednym z foteli. Kiedy większość zaczęła się powolnie zbierać, Puchon zrzucił kota z kolan i zaniósł instrument do dormitorium. Zdjął z mundurka nadmiar kocich kłaków, którymi zdążył obleźć, wpiął w sweter odznakę prefekta i poprawił włosy. Tym ani się widziało zachowywać przyzwoicie, ale Bjørn jak zwykle niezbyt się przejął. Zabrał najpotrzebniejsze rzeczy, upewnił, że zaraz po tej lekcji nie musi na złamanie karku pędzić do przeciwległego krańca zamku na następną i wyruszył na korytarz. W sali było już sporo osób, przebiegnąwszy wzrokiem dało się dostrzec, że Ślizgonów. Nic dziwnego zważywszy na fakt, że oni też nie mieli jakoś daleko na eliksiry. Co jednak również zwracało uwagę to nieco nadmierne rozluźnienie, nawet jak na kilka minut przed rozpoczęciem lekcji. – Dzień... – zaczął po przekroczeniu progu klasy i urwał słysząc jak @Nessa M. Lanceley poucza jedną z osób. Nie chciał jej przerywać, żeby się jeszcze przypadkiem nie narazić, więc po prostu udał się do jednej z wolnych ławek i przygotował do zajęć, po drodze zauważając jedno ze zdjęć. W reakcji na nie jedyne co zrobił to przewrócenie oczami. Nigdy nie zrozumie dziewczyn, ale też nawet nie zamierzał się zagłębiać w ich logikę. Jakkolwiek ciachowatego nauczyciela by nie mieli, to wciąż byli jedynie uczniami i powinni się adekwatnie do swojej pozycji zachowywać. Przynajmniej publicznie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Przetoczyła się przez salę, jak duch, kompletnie nie zwracając na siebie uwagi. A przynajmniej wyłapując jej znacznie mniej niż awanturujący się Ślizgoni. Czy Dina miała rację, że zwłaszcza wśród ich najstarszych roczników skumulowało się zbiorowisko skończonych kretynów? To by w sumie było zgodne z jej dotychczasowymi odczuciami odnośnie zielonych starszaków. Zajęła miejsce w ławce w tylnym rogu sali i westchnęła męczeńsko, widząc zmierzający do niej samolocik ze zdjęciem. Kompletnie miała gdzieś, co Bloodworth robił po zajęciach i czy potrafił (albo w ogóle chciał) zadbać o to, żeby jego prywatne, bądź przeznaczone dla znajomych zdjęcia nie trafiały do szerszej publiki. Dopóki nie miał problemów z przekazywaniem uczniom wiedzy, co niedługo, zapewne z przerwami i przeszkodami, miało się całkiem dobitnie okazać. Nie miał łatwego zadania, ale gdyby siedząca w sali Sanford zrobiła porządek, z pewnością ulżyłaby w pewnym stopniu jego cierpieniom. Nie była pewna, co powinna przygotować, więc klasycznie sięgnęła po zeszyt i parę długopisów z plecaka, po czym po prostu czekała. Tak na reakcję nauczycieli na ten burdel, jak i na początek lekcji.
Dobry myśliwy nie daje się zauważyć swojej zwierzynie. Z całą pewnością derpowate zachowanie nie zostało przepuszczone przez ofiarę, jednak aż do zbliżenia się do klasy, drapieżnik nie został przez nią zaczepiony. Wszystko szło zgodnie z planem, którego... Którego tak naprawdę Ellis nie miał. No, jedynie ostatni etap — zrobić coś, co rozweseli tego smętnego ziemniaka. Albo wyprowadzi go z równowagi. Jeszcze nie wiedział. Cel póki co wyglądał na skupionego na czymś innym, najpewniej w sali coś się już ciekawego działo, ale... Przecież lekcja się nie zaczęła, więc pół biedy. Nie spóźnił się. Choć gdyby się spóźnił, to pan szanowny, żółty prefekt pewnie by się go czepił. Ellis przechodził między uczniami na korytarzu, ale nie przepychał się, ot, pełna kulturka, tylko trochę hałaśliwa, bo szedł z potrzebnymi na eliksiry rzeczami. W końcu dotarł do klasy, przeszedł jednak niby obojętnie obok niej, żeby przez otwierające się (bądź otwarte) drzwi sprawdzić, czy ofiara jest dalej przy nich. Nie chciał się rzucić na pierwszą lepszą osobę. Droga wolna. – Co tam, gremlinie? – spytał głośno Bjørna, stając tuż za nim i łaskocząc go w boki. Akurat wpadł moment po tym, jak pierwsza część wychowawczej wypowiedzi rudowłosej dziewczyny. Zrobił nietęgą minę, zaraz zmarszczył brwi, przez co jego twarz nabrała wyrazu sugerującego, że Ellis wysila mózg. No dalej. Coś było? Nic nie było..? – Bjrn – wydusił z siebie imię kolegi, wywalając z niego oszukańcze, skreślone „o”. Skoro skreślili, to chyba po to, żeby go nie wymawiać! – Była jakaś... Kartkówka? – spytał totalnie naiwnie i niewinnie. Wskazał przy tym głową na odkładane na biurko kartki.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Tym razem udało jej się wyjść z dormitorium przed czasem. Zazwyczaj nie przejmowała się spóźnieniami, ale z eliksirów szło jej na tyle kiepsko, że wolała jednak nie ryzykować dodatkowych ujemnych punktów. Szła korytarzem dość energicznym krokiem, niosąc pod ręką wszystkie potrzebne na lekcję przedmioty. Nie miała najmniejszej ochoty iść na te zajęcia, ale niestety powoli zbliżały się egzaminy. No i gdzieś w środku ciągle miała niewielki płomyk nadziei, że może kiedyś coś w końcu z tego nieszczęsnego przedmiotu załapie. Westchnęła ciężko łapiąc za klamkę i weszła do sali. Z przykrością stwierdziła, że nie widzi żadnych znajomych twarzy, poza dwójką puchonów, których tylko kojarzyła z pokoju wspólnego. Większość w sali stanowili rozgadani ślizgoni. Atmosfera wokół nich zdawała się być lekko napięta, usiadła więc na pierwszym lepszym wolnym miejscu po drugiej stronie sali. Dopiero teraz zorientowała się, że za biurkiem siedzi jakiś nowy, młody profesor i jakoś od razu poprawił jej się humor. Mimo że pierwszy raz widziała chłopaka na oczy i nie miała pojęcia czy nie będzie jakąś straszną kosą to ucieszyła się, że to nie Sanford poprowadzi dzisiejszą lekcję. Przynajmniej ma czystą kartę na starcie! Jak nic na siebie nie wyleje to może wyjdzie z tej sali bez poczucia beznadziejności, bo Sanford nie będzie jej dzisiaj raczej dogryzać. Mimowolnie uniósł jej się kącik ust kiedy spojrzała na wyraźnie chorą nauczycielkę. Do jej uszu mimowolnie dobiegło słowo "kartkówka" wypowiedziane przez jednego z puchonów. Aż ją ciarki przeszły! Jak to kartkówka? Znowu się spóźniła?! Odwróciła się przestraszona do chłopaka, który zadał pytanie, licząc na przeczącą odpowiedź jego kolegi.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Rutyna zajęć szkolnych pochłonęła Izzy nie dając nawet najmniejszego wytchnienia. Po woli zaczynała się w tym odnajdywać, jednak w dalszym ciągu ciężko było jej przyzwyczaić się do otaczających jej ludzi. A tym bardziej sytuacji które nieśli za sobą. Były momenty, że zawieszała się na dobrych kilka minut aby zaraz po nich przejść do czynności którą wykonywała. Jakby czekała aż ktoś nakręci jej mechanizm, który po ukończeniu swojego cyklu stanął. Tak było i tym razem. Siedziała na oparciu kanapy przed kominkiem w pokoju wspólnym węży wpatrując się w tańczące ogniki. Sama nie wiedziała czemu ten widok aż tak ją oczarował. Dopiero pojawienie się Nessy wybudziło dziewczynę z transu. Odwzajemniła przywitanie z uśmiechem po czym podniosła się aby ruda mogła bez przeszkód porwać ją na lekcję eliksirów. Zdążyła jedynie złapać swoją torbę nim Lanceley złapała ją pod ramię i wyprowadziła na tętniące życiem korytarze Hogwartu. - Każda z nas ma sporo na głowie. - skwitowała brunetka z nutą rozbawienia w głosie. Dotarcie do sali nie zajęło sporo czasu co trochę rozczarowało Cortez. Z chęcią dłużej porozmawiałaby z Nessą jak i poplotkowała jednak opuszczenie zajęć nie wchodziło w grę. Jako prefekt musiała dawać dobry przykład co Isabelle uważała za lekką przesadę. W końcu każdemu należała się chwila wytchnienia od obowiązków, a już na pewno należała do tej grupy Nessa. Kiwnęła asystentowi profesor głową na przywitanie i całkowicie go olała. Chodź musiała przyznać w duchu, że był całkiem przystojny. Jej uwagę natomiast zwróciło zachowanie Nessy względem uczniów domu węża. Zaśmiała się pod nosem widząc jak ich karci. Gdyby w ten sposób ruda mówiła do niej z pewnością nie wzięłaby jej słów na poważnie, a jedynie na sam koniec przytaknęła od niechcenia i zabrała na wspólne opróżnienie butelki ognistej. - To ostatni rok. I tak nie zabiorą Ci odznaki. Podejdź do tego bardziej na luzie. - wzruszyła ramionami mówiąc tym samym, że ona sama by tak zrobiła. Zresztą, asystent Stanford musiał usłyszeć słowa Heaven czy reszty dziewczyn zachwyconych jego osobą. Skoro sam nie potrafił ich za to skarcić to najwidoczniej jemu to się podobało. Nachyliła się w stronę ucha Nessy aby tylko ona była w stanie usłyszeć słowa które Izzy miała zamiar wypowiedzieć. - Powiedz mi lepiej na kiedy zaplanowany jest twój i Alka ślub. - nie pytała z ciekawości. Naprawdę chciała wiedzieć. W głębi serca współczuła im obojgu. Nie mogli być z osobami które naprawdę by pokochali. Musieli sami stworzyć między sobą tą nić porozumienia, miłość. A doskonale wiedziała jak trudne potrafiło to być.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Eliksiry były - właściwie wciąż są - największym przekleństwem panienki Levasseur, która nie posiadała do nich ani krzty talentu. Jeśli podczas warzenia nawet najprostszego eliksiru poszło coś nie tak, nie trudno było wyłonić winnego zaistniałej sytuacji, gdyż na pewno była nim Gabrielle. Drobną, blondwłosa czarownica nigdy nie odnajdywała się w trudnej sztuce warzenia, która wymagała nie tylko wiedzy - gdyż tą posiadała - ale cierpliwości, której próżno było szukać u narwanej Puchonki. Sama myśl sporządzenia eliksiru napawała ją swego rodzaju strachem, jednocześnie paraliżując dziewczynę do tego stopnia, że nie potrafiła ona odmierzyć odpowiedniej ilości składników z powodu drżenia rąk. Tym razem nie zamierzała jednak poddać się temu uczuciu strachu, chociażby z tego względu, iż pragnęła zostać uzdrowiecielem zwierząt i świadoma była, jak ważne w tym zawodzie jest eliksiroznastwo. Wygładziła materiał czarnej szaty stojąc przed drzwiami sali, które co rusz otwierane i zamykane były przez kolejnych uczniów spieszących na zajęcia. Tylko ona wciąż się wahała, zaś niepewność wykrzywiała jej twarz w grymasie. Wzięła kilka głębszych oddechów, chcąc uspokoić bijące zbyt szybko w piersi serce, uniosła nieco wyżej brodę, po czym przekroczyła próg klasy. Pierwszym co rzuciło jej się w oczy, była profesor Stanford siedząca w rogu sali, szczelnie owinięta szalikiem, co jednoznacznie wskazywało na to, że bidulka się rozchorowała. Gabrielle rozwarła delikatnie usta zaskoczona, kierując spojrzenie zielonych tęczówek na postać siedzącą za biurkiem, a kiedy uświadomiła sobie z kim ma do czynienia, w dodatku gdzieś z boku słysząc imię i nazwisko swojego kuzyna, poczuła jak cała krew odpływa jej z twarzy. Kolana się pod nią delikatnie ugięły choć udało się jej nie upaść. Po pierwszej fali szoku, która zdawała się ją obezwładniać przyszedł czas na złość. W ciele dziewczyny obudziła się silna potrzeba dania Nathanielowi zwyczajnie w twarz. Jak on śmie?! Co tu robi?! przeszło jej przez myśl, kiedy palce coraz mocniej i mocniej zaciskały się na książce, którą ze sobą przytargała; pobielały jej kostki. Przygryzła dolną wargę, robiąc krok w przód zupełnie jakby chciała do niego podejść, ktoś wszedł do sali, trącając ją w ramię, co sprawiło, że wybudziła się z dziwnego transu, który przesycony był żądzą mordu. Podeszła do pierwszego stanowiska znajdującego się najbliżej - Bloodworth! Kto go tu zapraszał? Co on tu robi?! To chyba jakiś żart. Cholera! - mimochodem przeszła na język francuski, klnąc pod nosem, tak że tylko osoby stojące w pobliżu mogły ją dosłyszeć. Cichy huk wypełnił powietrze, gdy cisnęła tomem książki na ławkę, zwracając uwagę osoby znajdującej się tuż obok - Charlie Rowle. - Co się tak patrzysz, Rowle?! - zapytała znacznie ostrzej niż zamierzała, wręcz zabijając go wzrokiem. - Nie wiesz, że z rodziną dobrze tylko na zdjęciu? - kolejne pytanie padło z ust Puchonki, tym razem mówiąc już w języku angielskim, uśmiechając się przy tym krzywo.
język francuski
Ostatnio zmieniony przez Gabrielle Levasseur dnia Wto Sty 14 2020, 12:12, w całości zmieniany 1 raz
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Gryfonka pojawiła się w klasie eliksirów nie spóźniła się, bo to by było zwyczajnie niebezpieczne. -Bry- mrukneła do siedzących juz w klasie z jej domu i profesora. Wypakowała swoje rzeczy na stolik w kącie sali. Książka, kociołek i jeszcze jakieś bzdety, a potem zwyczajnie usiadła i słuchała co też się dzieje w sali. NIe pytana nie miała zamiaru się odzywać, jeszcze skupi na sobie uwagę całej reszty a po co to? Tak sobie posiedzi, porobi eliksir i pójdzie po skończonej lekcji.
Gabrielle R. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : obecnie różowe włosy, bransoletki, pierścionki, drobny tatuaż na nadgarstku przedstawiający małą gitarę i na paluszkach gwiazdki i serduszka.
Lubiła woń przeróżnych składników od delikatnych ziół po brak konkretnego zapachu przy zgniataniu suchych chrząszczy. Nie była wielkim znawcą, ale znała się nieco. Chyba bardziej na tych substancjach nielegalnych czy euforycznych niż na konkretnych eliksirach z książek. Co ją nie interesowało, tego nie przyswajała. Miała swoje zasady. Zajęcia z profesor Sanford bywały ciekawe, ale też nudne, ponieważ ciężko było nadążyć za niecierpliwą i w gorącej wodzie kąpaną Swansea. Młoda gryffonka zabrała ze sobą zeszycik i ołówek, tak jakby nie mogła wysiedzieć w miejscu, to postanowiła, że porysuje sobie jakieś komiksy. Może będzie to jakaś kolejna lekcja teoretyczna albo – co gorsza – sprawdzająca wiedze w postaci kartkówki. Nawet przez myśl to jej nie przeszło, ale wolała być przygotowana. Wzięła jeszcze ze sobą podręcznik, no a różdżkę trzymała wciśniętą za pasek od spodni. Ostatnio wszystkie ubrania stawały się na nią jakieś za duże, a przecież żarła na potęgę. Tak też chuderlawa, szczuplutka, blada, ale wesoła dziewczyna przekroczyła próg sali. Na sobie miała czerwoną bluzę, tym razem mniej jaskrawe kolory jej towarzyszyły; no prawie normalne, nie licząc niebieskich spodni, które wydawały się żyć własnym życiem. Miały w sobie coś z fal, które obijały się o brzeg, przy najmniejszym poruszeniu. Niebieskozielonowłosa również przyniosła ze sobą papierosowy dym, jakiejś znanej czarodziejskiej marki, ale nawet najbardziej zapalony palacz, nie był w stanie z tej woni wyłapać konkretną markę fajek. Paliła różne i lubiła zmienność w swoim życiu. - Dzień do... Co jest? - Te ostatnie słowa skierowała do @Nathaniel Bloodworth, nie liczyła na odpowiedź, bo zaraz to wyhaczyła biedną profesor Sanford z jakimś ręcznikiem pod szyją. - Aaa... nie no wszystko gra. - Spojrzała ponownie na Bloodworth'a.- Dobry. - Nie spodziewała się jakiegoś młodzika prowadzącego zajęcia, ale to mogłoby być nawet zabawne i nienudne. Za nim skierowała się w jakieś konkretne miejsce, spojrzeniem wyłapała @Morgan A. Davies. Podniosła rękę w geście powitania i podeszła do niej. - Siemaneczko, Pani Kapitan. Jak tam zdrówko? - Wyszeptała. - Czekaj. - Zaraz to jej rozbiegane spojrzenie padło na @Nancy A. Williams. - Potem mi powiesz. - Zostawiła Davies, nim ta zdołała cokolwiek powiedzieć. - Elo Nancy. - Przysiadła się do Williams. - Siedzisz z kimś? Zresztą nieważne, bo miejscówa już zajęta. - Krótki śmiech, rzucenie torby na ławkę i wyjęcie podręcznika, który wypchał na zewnątrz jakieś jabłko, a ono poturlało się po podłodze, lekko obite w stronę @Chloé Swansea. Gryffońska Swansea nawet tego nie zauważyła, że ona miała jakieś żarcie w tej torbie?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Zajęcia z eliksirów nie brzmiały wcale tak jakoś źle. Co prawda nie była jakąś wielką ich fanką, ale czasami były one niezwykle przydatne. Poza tym ostatnimi czasy miała okazje do tego, by więcej zadawać się z Dunią, a ona była prawdziwą entuzjastką eliksirowarzenia także Strauss postanowiła ją w tym hobby wspierać i samej nieco bardziej się tematem zainteresować, żeby mogły jakoś szczególnie nie pozostawać w tyle jeśli akurat o te sprawy chodziło. Wolała mimo wszystko chociaż mniej więcej ogarniać o co chodziło Grigoryevie, gdy zaczynała mamrotać jakieś swoje tajemne wiedze Panoramixa. Dlatego z silnym postanowieniem poprawy w tej niezwykle ważnej dziedzinie magii, spakowała się szybko na lekcję po czym udała się do podziemi, gdzie znajdowała się odpowiednia sala. Przy okazji tradycyjnie poprzeklinała w myślach tego kto wymyślił, że Ravenclaw powinien mieć swoją siedzibę na najwyższej komnacie w najwyższej wieży, bo dojście na zajęcia, które znajdowały się w pobliżu parteru to była po prostu męczarnia. Gratulacje pomyślunku. Temu kto to wymyślił należy po prostu wręczyć nagrodę Merlina. Weszła do klasy i zajęła jedno z wolnych miejsc, obdarzając wcześniej krótkim spojrzeniem prowadzącego zajęcia i siedzącą z boku babeczkę, która najwyraźniej go nadzorowała. Wyglądało na to, że dzisiaj mieli odbywać lekcję pod okiem praktykanta. Cóż może przynajmniej dzięki temu będzie nieco ciekawiej niż na zajęciach prowadzonych przez nauczycieli z większym stażem. Świeższe spojrzenie na sprawy nauki i te sprawy.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zrobiło mu się słabo na samą myśl, że Blooworth został asystentem eliksirów. To jakaś złośliwość losu, czyż nie? Los postanowił dać Jerry'emu porządnego kopniaka w zadek i zakpić sobie z niego potrójnie. Długo się zastanawiał czy ma przyjść na eliksiry, ale szybko doszedł do prostego wniosku - jest Gryfonem, a więc tchórzostwo jest mu obce. Nie może unikać tej szui, skoro została asystentem nauczania eliksirów, a ten przedmiot jest mu cholernie potrzebny do przyszłego zawodu. Cóż rzec, nawet jeśli ma wejść teraz na ścieżkę wojenną z tym facetem, to podejmie się jej i udowodni tej czystokrwistej mendzie, że nie będzie przed nim uciekał. Ze srebrnym kociołkiem w ręku wszedł do klasy i nawet nie spojrzał na Bloodwortha. Wyminął jego biurko, a przywitał się z Sanford, siedzącą na tyłach klasy. Coż, przynajmniej tyle. Rzucił okiem na obecnych i niestety nie znalazł tu ani Matthew ani Elijaha czy chociażby Skylera. Co im wszystkim...? Z westchnięciem podszedł do losowej dziewczyny, którą okazała się @Violetta Strauss. Nie znał jej, ale jak wiadomo Dunbarowi to nie przeszkadzało w nawiązywaniu znajomości chociażby dwie minuty przed rozpoczęciem lekcji. Poznawanie ludzi? Prościzna. - Serwus, mogę klapnąć obok? - zapytał, starając się nie myśleć, że w tym samym pomieszczeniu jest Emily, Nate i Nessa - trzy powody jego poważnych deficytów dobrego nastroju. Jeśli Krukonka się zgodziła to przysiadł obok niej, wyciągając podręcznik na ławkę - a jeśli nie, to zaszył się gdzieś pod ścianą. Próbował nie zwymiotować od tej gęstej atmosfery, która lada moment uderzy go ze zdwojoną siłą. Pierwszy raz odkąd chodzi na zajęcia eliksirów nie czuł ani grama ekscytacji czy swobody.