By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Autor
Wiadomość
Levi O. R. Dare
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Ok. +5cm wzrostu przez eleganckie buty na obcasie; dołeczki w policzkach; dużo pierścionków; pomalowane paznokcie; tatuaże
Nie mam głowy do imion, co może nie jest szczególnie zaskakujące, a jednak zwykle dość drastycznie przez ludzi zbywane. Kiedy patrzę na Lianga, próbując zapamiętać jego imię, szukam skojarzeń i niemal przedrzeźniam w głowie wymowę, byle tylko mi nie uciekło. Wiem, że przez słabą pamięć do tak kluczowej kwestii często zostaję zaszufladkowany jako ten, który nigdy nie poświęca ludziom wystarczająco uwagi, a ja... nie umiem wyjaśnić, że nie o to chodzi. Że w rzeczywistości potrafię poświęcić im całego siebie, a jednak zawieszę się na jakimś głupim wrażeniu, które pozwoli mi zapomnieć o samym imieniu. W mojej głowie Liang już jest Chaosem i na końcu języka tańczy mi dodatkowe określenie, którego jeszcze nie jestem w stanie złapać. Pozwalam sobie na dokładniejsze obejrzenie kubka, kiedy już siedzimy. Nie czuję zbyt mocnej więzi względem zwierząt i zawsze łapie mnie nieprzyjemny dyskomfort podczas wycieczki do szkolnej sowiarni; ciężko mi zrozumieć takie zamiłowanie do jakiegokolwiek zwierzęcia (nawet człowieka), by umieścić jego podobiznę na naczyniu. Ale bezwiednie uśmiecham się pod nosem pod tymi przyjemnymi myślami jak różni są ludzie i jak dobrze jest czasem zatrzymać się, porzucić dotychczasowe poczynania i po prostu... zachwycić się tym światem. - Mogę zobaczyć? - Pytam od razu, pochylając się mocniej zarówno w stronę gryfonich kartek, jak i ich właściciela. - To konkretne projekty, dla kogoś? Czy sobie ćwiczysz? - Nie muszę przyznawać się do swojego zainteresowania tatuażami, które przecież doskonale widać zarówno przy moich nadgarstkach, jak i gdzieś u góry klatki piersiowej, lekko odsłoniętej przez niedbale zapięty materiał jasnej koszuli. - Wiesz, muszę sprawdzić, czy mam do kogo uśmiechać się po zniżki na tatuaże...
Liang Manyue
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 1,76m
C. szczególne : tatuaże; kolczyki w uszach; ubrania jakby losowo wyjmował je z szafy
Liang nie bał się różnorodności, lubił ludzi i doskonale zdawał sobie sprawę, że każdy jest inny. Nie przeszkadzało mu to jednak w niczym i wciąż zalewał wszystkim typową dla siebie otwartością, która sprawiała, że nie widział żadnej różnicy, czy znał kogoś pięć lat, czy też pięć sekund, jak było w tym przypadku, choć nie dosłownie rzecz jasna, minęło przecież jakieś dobre dziesięć minut! Niemniej jednak do niektórych osób po prostu się przyzwyczajał i zaczynał ich traktować jak własną rodzinę, będąc przekonanym, że więzy krwi nie zawsze, a może nawet nigdy, nie grały kluczowej roli w relacjach. Niewiele wiedział o zielonookim chłopaku, chociaż bez wątpienia już go widział. Nawet potrafił wymienić te kilka razy, kiedy to się stało, cóż – nie tak łatwo było go przeoczyć, chociaż gdyby tylko Liang się postarał, na pewno dałby radę. Czasem nieco zbyt mało uwagi zwracał na otoczenie, będąc wiecznie rozproszonym, wiecznie gdzieś biegnącym i z galopującymi myślami w jego umyśle, który nigdy nie zwalniał. Nawet w tej chwili – myślał o tym co miał robić w salonie wspólnym, że nie miał już herbaty i o tym, jak niesamowity wydawał się jego rozmówca, którym był w pewnym sensie oczarowany, choć Manyue łatwo się zachwycał. Skinął głową na pytanie Leviego, nie mając absolutnie nic przeciwko. Obserwował jednak jego reakcję, czując dziwny ścisk w piersi, jakby jakaś emocja ugrzęzła mu w piersi. Czyżby stres? Ale czym tak właściwie się stresował? — Nie, konkretne nie, zwykłe bazgroły, nie mam zbyt wielu klientów, no i wciąż się uczę, nie każdy chce być próbnym płótnem, ale totalnie to rozumiem. — wzruszył ramionami i zaczął strzelać kostkami w palcach w oczekiwaniu na… no właśnie nie wiedział na co. Zaczął więc wodzić wzrokiem po sylwetce swojego nowego towarzysza, korzystając z faktu, że ten skupiony był na szkicach, zawieszając spojrzenie czarnych tęczówek na jego tatuażach, począwszy od palców, które trzymały rysunki Lianga i skończywszy na niewielkim skrawku skóry, który odkrywała koszulka. Przekrzywił lekko głowę, chcąc zobaczyć więcej – tatuażu rzecz jasna – i nieświadomie przesunął się tak, że… spadł z kanapy tak właściwie. Niech go Merlin ma w opiece.
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Już od jakiegoś czasu siedziała przy kominku w jednym ze skórzanych foteli, grzejąc sobie ręce. Wczorajsza praca w cieplarni dała się jej nieźle we znaki. Rano wstała cała obolała, a na zajęciach nie potrafiła się skupić na niczym innym jak bolących plecach. Z tego też powodu postanowiła zrezygnować z początkowego pomysłu wyprawy do gajowego w celu pomocy z mniej groźnymi zwierzętami. Skierowała się więc do biblioteki i po wypożyczeniu kilku książek dotyczących zagranicznych zwierząt, zasiadła wygodnie w Salonie Wspólnym. Wzięła więc pierwszy tom – „Bestie południa”. Książka była czymś na kształt encyklopedii najniebezpieczniejszych zwierząt magicznych zamieszkujących Afrykę. Otworzyła ją na jednej z pierwszych stron i zagłębiła się w lekturze. Opisywanym zwierzęciem był Ammit. Nazywana też Pożeraczem jest jedną z najniebezpieczniejszych bestii północnej Afryki. Dawniej zwierzęta te bardzo licznie zamieszkiwały zbiorniki wodne, a nieświadomi zagrożenia mugole otoczyli je czcią. Według nich ammity pełniły rolę strażników podziemi i egzekutorów wyroków nad ludzkimi duszami. Puchonka wyraźne zainteresowana zwierzęciem pośpiesznie wyjęła z torby pergamin i pióro i zaczęła notować najciekawsze informacje. Ammity terroryzując mieszkańców okolicznych wiosek zapracowały sobie na miano istot piekielnych. Ministerstwo Magii rozpoczęło więc działania mające na celu zmniejszenie liczebności tego gatunku. Reszta bestii przeniosła się na tereny pustynne lub wybrzeża. Wyglądem niesamowicie przypominały wielkie hipopotamy. Charakterystyczne dla gatunku silne tylne łapy służą mu do rozpędzania się, szarżując na swoje ofiary. Mimo dużej wagi potrafi osiągnąć zadziwiająco duże prędkości. Innymi charakterystycznymi elementami wyglądu są szpony przednich łap o kły, które stanowią jednocześnie jego największą broń. Właśnie od wyglądu pyska bestia zyskała przydomek Pożeracz. Ammity mają niezwykle silną szczękę, którą bez problemów mogłyby przegryźć człowieka na pół. Nie przeżuwają zdobytego pożywienia, tylko rozszarpują ofiarę na części, które następnie w całości połykają. Wzdrygnęła się, po czym postanowiła ominąć kilka kolejnych akapitów zapewne opisujące tak samo drastyczne opisy. Zagłębiła się ponownie w tekst opisujący dymorfizm płciowy ammitów. Samice bowiem są znacznie większe, cięższe i bardziej agresywne niż samce. Skóra samic jest twarda, a widziana z daleka przypomina łuski. Bestie te tak samo jak mugolskie lwy posiadają gęste grzywy. Żyją przeważnie samotnie i nie tolerują towarzystwa innych osobników swojej płci. Samce natomiast są smuklejsze, a na klatce piersiowej i części brzucha znajdują się cętki, niewidoczne u samic. Są one łagodniejsze i nierzadko łączą się w stada, by przeprowadzać wspólne polowania. Kilka samców ammitów zostało udomowionych co nigdy nie miało miejsca z żadną samicą. Ostatnie informacje zapisane mniejszym druczkiem okazały się według Marie niemniej ciekawe. W Afryce wytwarza się różdżki z rdzeniem z kła ammita. Według afrykańskich czarodziejów są one najlepsze do obrony przed zaklęciami czarnomagicznymi. Po przeczytaniu całości notatek puchonka wiedziała jedno. Na pewno nie wybierze się do północnej Afryki! A myśląc o innych zwierzętach opisanych w encyklopedii ciarki przeszły jej po plecach. Mimo chęci postanowiła nazajutrz zwrócić tom do biblioteki i pozostać przy pomocy przy niegroźnych zwierzętach.
[z/t]
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Weszła do salonu wspólnego - można by powiedzieć, że zaraz po pokoju wspólnym Huffu i bibliotece właśnie to pomieszczenie było jej ulubionym miejscem w Hogwarcie. Wychowankowie ze wszystkich domów mogli się tutaj spotkać w kameralnej, rodzinnej atmosferze. Zajęła miejsce w jednym ze skórzanych foteli i pogrążyła się w rozmyślaniach. Co prawda nie z takim celem tutaj przyszła, ale dobrze wiadomo, że często wiele rzeczy się dzieje nie po naszej myśli i właśnie tak było w tej sytuacji. Marie coraz częściej myślała nad swoją rodziną i jej historią. Głównie wpływ na to miała tajemnica dziadka, którą po powrocie Norwegii starała się rozpracować z Nancy. Drugim powodem była chęć odszukania brata. Możliwe, że dziewczyna cały czas się powtarzała, ale właśnie taka była prawda. Chciała zobaczyć go jeszcze raz, jeszcze raz z nim porozmawiać, dowiedzieć się czemu porzucił ją i Nathalie, czy rozwiązał tajemnicę dziadka. Po prostu nie wyobrażała sobie życia, w którym by go nie było. Tęskniła za nim każdego dnia, a zarazem każdego dnia pielęgnowała w sobie nienawiść do niego. Zostawił je. Gdyby postąpił inaczej jej życie byłoby lepsze. Zrzucił na jej barki ciężar opieki nad młodszą siostrą, to ona musiała jej zastępować oboje rodziców i starszego brata, to ona martwiła się co z nimi będzie. A on?! Pewnie podróżował po świecie wmawiając sobie, że postąpił odpowiednio i najlepiej jak się dało postąpić w tej sytuacji. Tylko najlepiej dla kogo? Odłożyła na bok temat brata. Budził on w niej wiele sprzecznych, w dużej mierze negatywnych uczuć, a na takie nie było w niej miejsca. Starała się przywołać w pamięci zdjęcia rodzinne ze starych albumów, które przeglądała z mamą we Francji, portrety, które wisiały na ścianach ich domu, przodków z opowiadań dziadków, a także nazwiska z drzewa rodzinnego, które zajmowało honorowe miejsce nad kominkiem w salonie. Niestety większość tych wysiłków poszła na marne. Jako mała dziewczynka opuściła tamte mury, dziadków, a wspomnienia zatarły się lub zostały zajęte przez kolejne, które gromadziły się przez lata. Pamiętała tylko część z nich. Zniechęcona otworzyła książkę i pogrążyła się w lekturze.
Rodzina. Jedno słowo, a wiązało się z nim tyle emocji! Lou można śmiało powiedzieć, że miała największą ochotę odciąć się od niej, jak tylko mogła. Owszem, nie była niewiniątkiem i sprawiała problemy, gdy jeszcze mieszkała w Kanadzie, ale to właśnie z rodziną, jak to mówią, poszła na noże. To właśnie kuzyn sprawił, że przekroczyła pewne granice i skończyła właściwie wyrzucona ze szkoły. Zgodził się ją przyjąć jej ukochany wujek, ale musiała wyjechać z Kanady i przyjechać do Anglii, zupełnie innego kraju. Można mówić, że to tylko u mugoli jest tyle różnic, ale nie była to prawda. Później ów ukochany wujek wyjechał właściwie bez słowa. Zostawił list i wyjechał, nie mogąc poradzić sobie z problemem z młodzieżą... Rodzina z Kanady niemal o niej zapomniała, aby wezwać, gdy stawała się pełnoletnia. Śmiechu warte. Z całej rodziny jedynie lubiła spędzać czas z dalszą kuzynką - Victorią Brandon. Teraz za to okazywało się, że istnieje szansa, iż ma jednak więcej dalszej rodziny, która nie miała wiele wspólnego z hipokrytami z Kanady. Nic więc dziwnego, że poinformowała wszystkich, iż wyjeżdża do Anglii i nie zamierza wracać. Pierwsze dni po feriach były trudne. Musiała na nowo przestawić się na tryb życia tu, ale kto powiedział, że będzie łatwo? Nie było jej zaledwie trzy, a może cztery miesiące, a miała wrażenie, jakby straciła rok. Do tego musiała jakoś wrócić do treningów quidditcha, który może nie był jej ulubionym sportem, ale zdecydowanie miał specjalne miejsce w jej sercu. Teraz, trzymając w dłoniach różne broszury zawodowe, skierowała się do salonu wspólnego, mając zamiar zorientować się, czego potrzeba do konkretnych zawodów. Nie wiedziała, w co powinna celować, a chęci miała więcej niż do tej pory. - Wybacz, mogę tu usiąść? -spytała jedną z dziewczyn, przy której stoliku było wystarczająco wiele światła, żeby mogła spokojnie czytać, a jednocześnie, żeby nie być widzianą przez wszystkich, gdy musiała ubierać okulary.
Czy miała ochotę na jakiekolwiek zadania dodatkowe? W żadnym wypadku. I tak nie miała w co rąk włożyć, a każda godzina dnia topniała niby lód w upalny dzień. Otwierała oczy, wypijała kubek czarnej kawy, mrugała i nagle się okazywało, że za chwilę musi iść spać, bo nazajutrz czeka ją kolejny ciężki i wymagający dzień. Tym bardziej nie miała ochoty na robienie czegoś tak zbędnego, jak ozdabianie szkoły na święto Świętego Patryka. Tajemnicą poliszynela było, że Anglikom i Irlandczykom rzadko było po drodze. Poza tym jej neutralny stosunek do ludzi z północy wyspy zmienił się diametralnie po pewnej niezbyt przyjemnej, choć dla większości szkoły, z pewnością widowiskowej scysji, kiedy to z pewnym Niemcem, tłukła po łbie dwumetrowego jegomościa pochodzącego właśnie z Irlandii. I to właśnie dlatego Brooks, zamiast siedzieć z Gwizdkiem i jeść drugie śniadanie, łaziła po szkole, przyozdabiając ją w jakieś śmieszne koniczynki czy inne skrzaty. Dwieście punktów ujemnych, szlaban oraz zawieszenie w drużynie Krukonów na najbliższy mecz sprawiły, że Julka nie miała wyjścia, jak tylko spiąć poślady i zacząć mozolny proces odrabiania punktów i udowadniania nauczycielom i temu staremu gnomowi Hampsonowi, że wyciągnęła jakąkolwiek lekcję z tego całego zamieszania. A ponadto obiecała Kruczemu Ojcu, że się weźmie za robotę i nie chciała go zawieźć. Nie po tym, jak ten wstawił się za nią u dyrektora. Była mu to winna, podobnie jak kolegom i koleżankom z drużyny, którzy nie mogli na nią liczyć z powodu jej gorącej głowy. A więc mleko się wylało i trzeba było zasuwać z różdżką po szkolnych korytarzach, ku chwale ziemniaczanego narodu.
- Cantus Musica – mruknęła cicho, kiedy weszła do salonu wspólnego. W pomieszczeniu momentalnie rozbrzmiała skoczna irlandzka muzyka, przyjemnie wprowadzająca w zielonoświąteczny nastrój. - Essentia mirabile – dodała i po chwili w powietrzu można było wyczuć charakterystyczny zapach whisky i Guinessa. O dodatkowy klimat zadbała również zielona świetlista kula, unosząca się nad sufitem.
Był to jednak dopiero półmetek przygotowań. Teraz należało zadbać o wystrój. Ciężkie kotary i proporce, symbolizujące cztery domy Hogwartu, pod wpływem zaklęcia exemplar, przybrały białą barwę, na materiale zaś pojawiły się charakterystyczne koniczynki. Teraz zostało jeszcze porozdawać uczniom wpinki nawiązujące do święta, znajdującym się w pomieszczeniu uczniom.
- Wszystkiego najlepszego z okazji dnia Św. Patryka! Top of the mornin’ to you! – Krukonka chodziła od osoby do osoby, uśmiechając się wymuszenie i wpinając metalowe koniczynki w klapy szkolnych mundurków. Oprócz przypinek miała również kilka maskotek z leprokonusami, które ożywiła zaklęciem. Pluszowe skrzaty zaczęły wywijać irlandzkie tańce, a co młodsi uczniowie mieli mnóstwo frajdy z ganiania za nimi. Cóż, przynajmniej oni doskonale się bawili.
Kiedy skończyła zaś, z przyjemnością opuściła lokum, czując się jak największa idiotka. To już składanie zbroi rozwalonych przez Irytka, nie było tak poniżające, jak to szczerzenie się do obcych ludzi i udawanie.
/ZT
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Nie spodziewała się, że ktoś postanowi się do niej dosiąść. Rzadko ktoś przesiadywał salonie wspólnym, gdyż w pokojach wspólnych każdego z domów było mniej osób i jakże istotna cisza. Jednak kiedy usłyszała pytanie zadane jej przez gryfonkę z burzą loków nie odmówiła. - Jasne, zapraszam - powiedziała z uśmiechem, który ostatnio nie często gościł na jej twarzy. Myśli o bracie bardzo skutecznie odprawiały każdy dobry humor z kwitkiem. Spojrzała na dziewczynę, zainteresowana jej niecodziennym wyglądem. Nie oceniała jej negatywnie, nic z tych rzeczy, po prostu wiedziała, że ta nie pochodzi z Anglii, co od razu ją zainteresowało. Ona także nie była rodowitą Angielką co kazało jej przypuszczać, że za przybyciem dziewczyny do Hogwartu stoi jakaś historia. Właśnie ciekawość była powodem, dla którego postanowiła rozpocząć rozmowę z gryfonką. - Jestem Marie Moreau - przedstawiła się. Już miała zapytać jak ona się nazywa, ale spostrzegłszy broszury, które dziewczyna dzierżyła w dłoniach, zreflektowała się. - Przepraszam, nie chciałam przeszkodzić. Mimo opinii jaką niektórzy sobie o niej wyrobili, nie była zimną, oschłą osobą. Może i stroniła od towarzystwa, wolała własne towarzystwo, ale przede wszystkim była mono nieśmiała. Nie wynikało to jednak z braku wychowania czy takiej cechy charakteru. Marie nie chciała zawierać nowych znajomości ze strachu, że do kogoś się znowu przywiąże, a później go straci, gdyż akurat w tej dziedzinie wszystkim przynosiła nieszczęście.
@Loulou Moreau [przepraszam, że dopiero teraz odpis, ale sprawy rodzinne]
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Czas był u Olivii towarem deficytowym, wciąż cierpiała na jego chroniczny brak, dlatego nic więc dziwnego że do jednej z lekcji transmutacji, choć zaczęła interesować się nieco bardziej tą dziedziną magii, zwyczajnie się nie przygotowała, dając plamę. Nawet jeśli pocieszającym był fakt, że nie tylko ona wśród Gryfonów zaniedbała naukę, tak wizja spędzenia dnia na przyswajaniu zaklęcia malowała się już dziewczynie w ciemniejszych barwach - bo jak połączyć brak czasu z jego trwonieniem na pracy domowej zadanej przez nauczyciela w ramach kary? Jakby troll nie był wystarczającą nauczką. Niezależnie wewnętrznego buntu jaki w sobie miała, pojawiła się w salonie wspólnym mieszczącym się na piątym piętrze zamku, gdzie była umówiona z Tristanem. On podobnie jak brunetka nie poradził sobie z zadaniem podczas lekcji, co było zaskakujące, ponieważ w przeciwieństwie do Oli, jemu na początku szło świetnie. Niepewnie naciskając klamkę weszła przez drzwi z obawą, że mogła się spóźnić, jednak kiedy nigdzie nie dostrzegła chłopaka, odetchnęła wyraźnie z ulgą, zaraz zajmując kanapę najbliżej tlącego się w kominku ognia. Była strasznym zmarzluchem dlatego nie chciała ryzykować, że brak komfortu, jaki odczuwała kiedy temperatura w pomieszczeniu spada poniżej osiemnastu stopni wpłynie na jakość rzucanych przez nią zaklęć. Rozłożyła się wygodnie, rozkładając książki oraz swoje notatki, ale trzymając w przygotowaniu także różdżkę, która leżała tuż obok jej prawej dłoni. Tą rozmasowła lewe ramię, które od czas spotkania z drugą naturą Eskila wciąż ją od razu do czasu pobolewało. Skierowała spojrzenie na wejście, gdy drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich Kerganton; pomachała mu chcąc zwrócić na siebie uwagę. - Cześć - przywitała się, delikatnie uśmiechając. Chociaż kojarzyła Gryfona, wszakże należeli do jednego domu, to nie łączyła ich właściwie żadna relacja, bo ich znajomość ograniczała się jedynie do rozpoznawalnej twarzy i zwykłego "hej" gdy mijali się w drzwiach pokoju wspólnego czy przy stole w Wielkiej Sali. - Ćwiczyłeś coś? - zapytała, zastanawiając się czy może choć w niewielkim stopniu opanował on już zaklęcie które mieli dziś ćwiczyć, czy może jednak tak, jak jej Tristanowi brakowało czasu.
Transmutacja...o przygodach z tych przedmiotem Tristan mógłby napisać książkę. Ten typ zaklęć zdecydowanie wychodził najgorzej, pomimo wielu chęci i wytrwałości w nauce. Pomimo ewidentnego braku talentu nie zrażał się, a nawet chodził na zajęcia, chociaż już nie musiał. Wciąż starając się czegoś nauczyć widocznie nie prezentował oczekiwanego poziomu, skoro otrzymał karę. Szczerze mówiąc trudno było to tak nazwać w przypadku gryfona, a zlecone towarzystwo wyglądało bardziej na...kompana w niedoli? -Hej. Przywitał się, obdarzając Olivię krótkim uśmiechem, gdy do niej podszedł. Zerknął w kierunku palącego się kominka, a następnie omiótł wzrokiem pomoce dydaktyczne. Wykrzywił usta i położył na podłodze kilka zabawkowych żołnierzyków, zachowując pomiędzy nimi spore odstępy. -Coś tam ćwiczyłem, ale wciąż mam duży problem. Nie wiem już, czy to kwestia ruchu ręką czy źle wypowiadam zaklęcie. A może jedno i drugie? No i jeszcze istnieje możliwość, że żołnierzykom nie widzi się bycie królikami. Przykucnął na oparciu sofy i zerknął na Olivię z miną zachęcającą, by zaczełą.
Sama Olivia nigdy nie miała problemu z rzucaniem zaklęć, jednak te z dziedziny jaką była transmutacja sprawiały jej dużą trudność, chociaż nie była w stanie pojąć dlaczego; ruch nadgarstka wykonywała zawsze perfekcyjnie, może miała lekki problem z dykcją przez irlandzki, choć ledwie słyszalny akcent, niemniej rzadko kiedy właśnie to stanowiło problem, tym razem ten musiał leżeć gdzie indziej, tylko gdzie? Kiedy Tristan do niej podszedł uśmiech brunetki powiększył się, ale zaraz zastąpił je wyraz zdziwienia, kiedy chłopak rozłożył na podłodze ołowiane żołnierzyki. Podobnymi w dzieciństwie bawił się Boyd, jednak były raczej rzadko spotykane między murami szkoły. - Dlatego wolę poduszki, one rzadko kiedy wyrażają sprzeciw - zaśmiała się, słysząc odpowiedź Gryfona, którego spojrzenie mówiło "zacznij". Poprawiła się na sofie, układając przed sobą jedną z wielu poduszek, w którą wycelowała końcem różdżki. Skupiając swoje myśli na przedmiocie wypowiedziała zaklęcie Lapifors, jednak poza tym, że wprawiła poduszkę w lekkie drganie nic się nie wydarzyło, jasiek opadł na stolik, nie zmieniając swojego wyglądu. Westchnęła, biorąc w dłonie książkę do transmutacji - Tu jest napisane, że najpierw należy wykonać delikatny ruch w prawo a następnie obrót przeciwnie do wskazówek zegara, celując w przedmiot - odczytała - Zrobiłam tak i nic - przyznała, w zasadzie na pamięć znając teorie rzucania tego zaklęcia, jednak ono w praktyce wciąż nie wychodziło - Spróbuj ty - zachęciła Tristana, mając nadzieję, że jemu pójdzie lepiej.
Obserwował poczynania Olivii z cieniem uśmiechu. Poduszka, podobnie jak jego żołnierzyki, odmówiła współpracy. Zauważył drgnięcie, które skomentował mruknięciem. Wysłuchał przeczytanej instrukcji, wykrzywiając usta i kiwnął dwa razy krótkimi ruchami, porównując słowa dziewczyny z tym, co zapamiętał. Wszystko się zgadzało, co wykluczało możliwość błędu technicznego, a jednak ani jemu ani jej wciąż nie wychodziło. -Lapifors! Rzucił zaklęcie na najbliższego żołnierzyka, dbając o poprawność ruchu ręką. Zabawka zakołysała się w miejscu, jakby śmiejąc z jego poczynań. Gdy spróbował drugi raz, żołnierzyk podskoczył w górę i spadł na drugiego, przewracając go. -Widzisz, uparte gagadki. To jakaś zmowa żołnierzyków i poduszek! Rzucił, woląc obrócić swoje niepowodzenie w żart. Spojrzał na towarzyszkę, skrobiąc się różdżką po prawej skroni.
Skłamałaby mówiąc, że nie jest zawiedziona zaklęciem, które zwyczajnie nie wyszło. Naprawdę nie rozumiała w czym tkwił problem, zwłaszcza że czytając instrukcje rzucania czaru utwierdziła się w przekonaniu, iż robi to poprawnie. Zanim zachęciła Tristana, by i on spróbował na głos odczytała, jak powinien wyglądać odpowiedni ruch dłoni, jednak informacja ta nie pomogła chłopakowi, którego żołnierzyk zamiast zmienić się w królika, przewrócił swojego kompana stojącego z boku. - Tak, pewnie zawiązali jakiś pakt, tylko po to by zrobić nam na złość - zaśmiała się podłapując żartobliwy ton jego wypowiedzi. Ona też nie lubiła ubolewać nad własnymi niepowodzeniami, które zdarzały się od czasu do czasu, jedynie motywując ją do tego, by wkładała więcej energii i czasu to osiągnięcia stawianego sobie celu. Dziś była nim chęć opanowania wydawałoby się prostego zaklęcia. - Jeśli ruch nadgarstka przy zaklęciu jest poprawny, w takim wypadku coś musi być nie tak z inkantacją - powiedziała, chociaż bardziej do siebie niż uczącego się z nią Gryfona. Przemknęła spojrzeniem po swoich notatkach, odnajdując odpowiedni fragment - Połóż nacisk na pierwszą i ostatnią sylabę zaklęcia - odczytała na głos, przygryzając przy tym swoją dolną wargę pełna niepewności czy dobrze zapisała porady nauczyciela. - Sprawdźmy - wyprostowała się, biorąc głębszy wdech. - Lapifors - wycelowała końcem różdżki w poduszkę, która tak jak poprzednio zaczęła drżeć, ale tym razem w miejscu jej rogów, pojawiły się królicze uszy. Olivia uśmiechnęła się sądząc, że tym razem zaklęcie wyszło, jednak los postanowił spłatać jej figla, bo poza tą zmianą nie wydarzyło się nic więcej. - Prawie! - stwierdziła, chociaż czuła pewien rodzaj satysfakcji, ponieważ wskazywało to na robienie postępów. Z delikatnie uniesionymi kącikami ust, zachęciła Tristana do kolejnej próby.
Podczas gdy Olivia przeszukiwała notatki on poprawił niesforne żołnierzyki, ustawiając je w poprzedniej pozycji. Zamiast ponownie usiąść zrobił dwa kroki w bok i przystanął obok kanapy. Przyłożył prawą rękę do twarzy, wciąż trzymając w niej różdżkę. Wbił spojrzenie w żołnierzyki, zastanawiając się gorączkowo co robi źle. Wspomnienie inkantacji wywołało potwierdzające mruknięcie. Jeśli jedno robili dobrze, to z drugim musiał być problem. W innym wypadku cóż takiego było przyczyną niepowodzeń? Parsknął widząc króliko-poduszkę, wyobrażając sobie przy tym minę Hope gdyby taką dostała. -Lapifors! Rzucił zaklęcie na żołnierzyk, wykonując poprawny ruch ręką i kładąc nacisk na La i fors. Figurka zadygotała, jakby walcząc z zaklęciem lub też gotując się ze złości. Sekundę później nogi zamieniły się na królicze, co wywołało ponowne przewrócenie się żołnierzyka, tracącego podstawkę. Ten jeszcze chwilę podygotał, aż wreszcie przestał, a z jego głowy wystrzeliły uszy niczym rozkładający się znicz. -To dopiero widok... Mruknął i jeszcze raz rzucił zaklęcie. Za trzecim razem żołnierzyk wyglądał już jak królik, ale wciąż leżał nieruchomo na podłodze. -Ojej, mój chyba zdechł.
Posiłkowanie się notatkami i podręcznikiem w przypadku zaklęć transmutacyjnych było bardzo mądrym posunięciem, biorąc pod uwagę fakt, że była to niezwykle ciężka sztuka. W dodatku Olivia nie czuła się w nich zbyt pewnie, nawet jeśli posiadała pewną wiedzę. Może właśnie w tym tkwił powód tego, że zaklęcie wciąż nie wychodziło? Wszakże wiara we własne umiejętności stanowiła często postawę w osiągnięciu stawianego sobie celu. Tym była dziś zamiana miękkiej poduszki w uroczego króliczka. Po raz kolejny rzuciła uwagę dotyczącą teorii biorąc poprawkę na to, co sama zrobiła źle z nadzieją, że Tristanowi dzięki temu pójdzie znacznie lepiej. Uważnie śledziła każdy jego ruch oraz brzmienie zaklęcia, lekko się uśmiechając kiedy jeden z jego żołnierzyków zmienił się w królika, chociaż ten nie ruszał się. Słysząc komentarz Gryfona zaśmiała się. - Raczej po prostu jeszcze go nie ożywiłeś - stwierdziła. Wyciągając różdżkę przed siebie, którą wciąż celowała w poduszkę. Może tym razem będzie łatwiej? Miała już uszy, a to było i tak dużo. - Lapifors - wypowiedziała miękko, starając się zaakcentować odpowiednio każdą sylabę. Poduszka podobnie, jak żołnierzyk Tristana zaczęła drżyć, pojawił się tułów królika, jednak nie nogi, nawet jeśli poruszał on uszami. - Może w tym wszystkim chodzi, że trzeba dźgnąć jakby różdżką przy wykonywaniu odpowiedniego ruchu? - zapytała swojego towarzysza, ciekawa jego opinii, bo wciąż ewidentnie robili źle.
Przyglądał się królikowi przez dłuższą chwilę, przekrzywiając głowę na boki niczym zaciekawiony szczeniak. Podszedł do żołnierskiej gromady, kucnął i chwycił swoje nie w pełni dzieło. Obejrzał go dookoła, dźgnął palcem i wydął usta, kiwając przy tym głową. -Pewnie masz rację. Hmm, a może trzeba go teraz dźgnąć różdżką? Na lekcji podobnego zabiegu nie wykonywali, ale biorąc pod uwagę dziwne krzywe miny Craine'a, które bardziej pochłaniały uwagę gryfona niż to, co robiła reszta klasy, mógł wiele rzeczy pominąć. Uznając, że próba nie...różdżka, przyłożył różdżkę do królika. -Lapifors! Lekko dźgnął królika, a ten niemalże momentalnie poruszył uszami i poniuchał nosem. Wstał na swoje królicze łapki i uniósł głowę na Tristana. -O, udało się! Aż odetchnął z ulgą, gdy wreszcie żołnierzyk poddał się króliczej władzy. Oczywiście, żeby nie było zbytnio kolorowo, dosłownie dwie sekundy później, królik dziko zapiszczał i...zniknął. Ot po prostu, wyparował. -Albo i nie...warte zapisania : nie dźgaj królika różdżką bo zapiszczy i zniknie. Rzucił zrezygnowany, przewracając oczami. Spojrzał na pozostałe żołnierzyki, stojąc w gotowości, niemalże rzucając wyzwanie.
Ruch ręką: 1 – zupełnie ci to nie wychodzi, chyba najwyższy czas przejrzeć się w lustrze. Może to pomoże? Spróbuj jeszcze raz. 2, 5 – trochę koślawo, ręka zdaje się drżeć, popraw chwyt różdżki, a na pewno będzie lepiej. 3, 4 – było prawie idealnie – prawie. Na tyle, że zaklęcie najpewniej by wyszło. Warto spróbować je znów rzucić! 6 – ruch ręki z całą pewnością nie jest Twoim problemem, należy doszukiwać się go gdzieś indziej... albo trenować do upadłego.
Wymowa Rzuć literą: Samogłoska: niby takie łatwe słowo, a jednak coś ci nie wychodzi. Czy to niewyraźnie wypowiedziane r, czy może wręcz przeciwnie, za wyraźnie... a może zły akcent, wbrew temu co głosi podręcznik? Spróbuj jeszcze raz. Spółgłoska: gdziekolwiek leży Twój problem, nie jest nim wymowa. Jeśli ruch ręki również wyszedł ci dobrze, należy skupić się na przepływie mocy.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Patrząc na swoją poduszkę, która tylko po części przypominała królika ciężko było jej się skupić na wyznaczonym celu, zwłaszcza gdy ta w zabawny sposób porusza uszami. Brunetka potrząsnęła lekko głową, by skoncentrować uwagę na zadaniu jakie mieli do wykonania, a żeby je ukończyć jeszcze trochę im brakowało, zwłaszcza że żadnemu do tej pory zaklęcie nie wyszło poprawnie. - Spróbuj - przytaknęła, słysząc pytanie padające z ust chłopaka. Sama nie pamiętała czy robili na lekcji coś podobnego, ale kierując się opisem zaklęcia z książki można było w taki sposób zinterpretować słowa dotyczące ruchu ręki, gdzie należało "wskazać" przedmiot, skoro nie działało same jego wybranie. Zrobiła większe oczy, widząc jak tym razem zaklęcie wychodzi, a żołnierzyk zmienia się w królika i to żywego. Już chciała powiedzieć coś w stylu "wiedziałam, że to się uda" jednak wystarczyło, iż otworzyła usta a królik pisnął przerażająco i wyparował. Pośpiesznie zapisała uwagę rzuconą przez Tristana, jakby z lekkim rozbawieniem, bo mimo wszystko to było zabawne. Tylko gdzie ten królik? -Lapifors! - tym razem to ona rzuciła zaklęcie, celując w poduszkę i o ile wymowa zaklęcia brzmiała wręcz idealnie, tak tym razem ruch ręki Olivii wydawał się być nieco niepewny, więc postać poduszki pozostawała bez zmian. - I co tym razem poszło nie tak? - zapytała, patrząc na swojego towarzysza.
Wyparowanie żołnierzyka nieco zbiło go z tropu. O ile nie odkrył innego działania zaklęcia to ten popis swoją dziwaczność musiał zawdzięczać "uzdolnieniu" Trisa z dziedziny transmutacji. Ścisnął usta patrząc na pozostałe na placu boju żołnierzyki, a następnie na poczynania swojej towarzyszki. -Bladego pojęcia nie mam i całe szczęście, że Craine nie kazał nam naszych zmagań nagrać. Miałby ubaw po pachy. Podsumował ich starania, które mogłyby być dobrym scenariuszem do komedii. Po raz kolejny powtórzył w pamięci zasady rzucania zaklęcia, starając się je wyryć w podświadomości by wykonywać je automatycznie. -Lapifors! Potraktował zaklęciem drugiego żołnierzyka, a ten zadygotał wściekle. Zaraz po tym jego nogi zamieniły się w królicze łapki i począł kicać do przodu, chwilę później wpadając w kanapę, odbijając się od niej i spadając na ziemie. -No kurcze, przecież wszystko robimy dobrze. Problem musi leżeć gdzie indziej niż w zasadach rzucania tego zaklęcia. Może robimy to zbyt...niechętnie? Bo ja wiem, tak jak koń nie da na siebie wsiąść komuś, kto się boi tak przedmioty nie chcą się zamienić w królika bo tego podświadomie nie chcemy? Podrapał się po głowie, przyglądając się kicającemu po salonie żołnierzykowi.
Rzeczywiście próba opanowania przez nich zaklęcia była komiczna, dlatego tym bardziej cieszyła się, że tylko spojrzenia nielicznych osób mogą je śledzić. Była to kompletna kompromitacja - Nie wiem czy bardziej by się nie wkurzył - ściągnęła brwi zastanawiając się chwilę, bo taka wizja również była bardzo prawdopodobna, zwłaszcza, że zaklęcie było jednym z łatwiejszych a zdawało się im sprawiać naprawdę duży problem. Jakby na potwierdzenie tego rzucane przez Tristana zaklęcie nie wyszło po raz kolejny - żołnierzyk o króliczych nogach upadł na ziemię. Olivia rozłożyła bezradnie ręce, z lekką złością zamykając książkę z której czerpali wiedzę teoretyczną,bo ta i tak wydawała się zbędna, skoro robili wszystko tak,jak nakazywały wskazówki, a zaklęcie i tak nie wychodziło. - Jakby to zależało od chęci to już dawno by nas tu nie było - odpowiedziała, bo naprawdę chciała opanować ten czar i nie tracić więcej cennego czasu. - Próbuje ostatni raz, jeśli nie wyjdzie to po prostu to kończę - oznajmiła hardo, zmęczona ciągłymi próbami, które nie przynosiły pożądanego efektu, jej cierpliwość powoli się kończyła. Wzięła głębszy wdech skupiając się na celu, jaki chce osiągnąć, oczami wyobraźni widziała przed sobą królika zamiast poduszki, w którą wycelowała końcem różdżki wypowiadając zaklęcie -Lapifors - jeszcze tylko odpowiedni ruch nadgarstkiem, a po chwili kicał przed nią prawdziwy królik. Zdumiona otworzyła szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć w to co widzi - Udało się - powiedziała niepewnie - Naprawdę się udało! - zawołała głośniej, nie ukrywając radości - Ale jesteś słodki - zwróciła się do zwierzątka miziając je po miękkim futerku, a zaraz zwróciła spojrzenie na Tristana, który wydawał się też być w szoku - Musisz zamiast żołnierzyka wyobrazić sobie królika - oznajmiła, zdradzając mu sekret zaklęcia, który próbowali odkryć.
Rozmyślania o reakcji Craine'a na chwilę odciągnęły jego myśli od ciągłych niepowodzeń. Pozwoliło to na pozbycie się części ogarniającej go irytacji. Dobrze wiedział, że nie opuszczą tego miejsca póki nie osiągną celu, chociażby miało to zając całą noc. Biorąc jednak pod uwagę absurdalność uczenia się przez tak długi okres czasu jednego, podstawowego zaklęcia, zazwyczaj beznamiętne lico obecnie przypominało to Marsowe. Szczególnie, gdy gryfonka, ku jego zdumieniu, postanowiła się poddać w razie niepowodzenia. -Musimy tu siedzieć póki tego nie opanujemy. Im więcej razy rzucimy zaklęcie to...och. Westchnął zaskoczony widząc kicającego królika. Aż przetarł oczy jakby sprawdzając, czy nie jest to jakaś iluzja. Zwiesił się na chwilę, obserwując zwierzaka, po czym postanowił wypróbować poradę dziewczyny. Skupił wzrok na kicającym żołnierzyku i zamiast niego oczyma wyobraźni wykreował kicającego królika. -Lapifors! Niemalże natychmiastowo do króliczych nóżek dołączyła resztą ciała. Wyszczerzył się jak głupi, wodząc wzrokiem za swoim dziełem. Nie było to osiągnięcie z którego mógłby być dumny, ale i tak ucieszył się z ostatecznego sukcesu. -No to jeszcze raz? Zapytał, samemu skupiając na kolejnym żołnierzyku, gdzieś na krańcach świadomości zastanawiając się gdzie wcięło pierwszego żółnierzo-królika.
Rozpraszanie się nie było najrozsądniejszym, zwłaszcza w przypadku zaklęć transmutacyjnych, bo ich efekt mógł być bardzo nieoczekiwany - podobny temu żołnierzykowi - królikowi, który gdzieś zniknął. Niemniej chwila odpoczynku wydawała się wskazana, ponieważ z każdym wypowiadanym przez nich zaklęciem nic się nie zmieniało, wciąż byli daleko od celu. Cierpliwość Olivii kończyła się w zastraszającym tempie, a fakt że jeśli chodziło o naukę była zwyczajnie leniem, działał na niekorzyść dziewczyny, która postanowiła się po prostu poddać, jeśli kolejny raz zaklęcie nie wyjdzie. To było dla niej typowe, a jednak tym razem zaklęcie wyszło, co wywołało zaskoczenie również u Tristana. Obrót sytuacji był zadziwiający, zwłaszcza, że przez tak długi czas próbowali odkryć w czym leży problem, a chodziło po prostu o wyobraźnię, której im nie brakowało. Zdradziła owy sekret Gryfonowi, a kiedy ten zastosował się do wskazówek Callahan jego żołnierzyk zmienił się w królika. Słysząc pytanie przytaknęła głową, chcąc utrwalić nową umiejętność, dlatego po kilku minutach prawie cały salon wypełniony był królikami. Poczekali jeszcze aż każdy przedmiot wróci do stanu pierwotnego i bogatsi o nową wiedzę wrócili do codziennych zajęć.
z tematu x2
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Po wielu miesiącach zwlekania i odkładania tego "na później" nadszedł czas... ścięcia włosów. Znacząco przeszkadzały już w życiu codziennym bowiem musiał wciskać je pod czapkę albo kaptur by uniknąć opadania ich na oczy. Dopiero teraz, gdy zaczęły go drażnić, postanowił się za to "zabrać". Polegało to na napisaniu Ruby informacji dotyczącej pilnej potrzeby jej obecności w sprawach czysto fryzjerskich. Błędem Eskila było przekonanie, że każda dziewczyna na świecie potrafi podcinać końcówki włosów i nawet nie wziął pod uwagę, że któraś z płci pięknej miałaby mieć umiejętności fryzjerskie na poziomie puszka pigmejskiego. Ba, przyniósł ze sobą bombonierkę Lessera, którą uprzejmie jej wręczy po tym jak już podetnie jego włosy. W końcu będzie wyglądać jak człowiek i Robin się od niego łaskawie odczepi. Od miesięcy mu dogryzała z tego powodu i już miał tego powyżej uszu. Usiadł sobie... no dobrze, rozwalił się wygodnie w fotelu i podjadając żelki z pierścionka Andvarciego czekał na przybycie Gryfonki. Swoimi czasy dosyć mocno jej dokuczał, a ona oczywiście odpowiadała z nawiązką jednak siłą rzeczy, nie dało się jej nie lubić. Przypomniał sobie jak zeszłego roku rechotał na cały głos na widok jej bielizny kiedy to przebierała się na ONMS przed wskoczeniem do jeziora... zaśmiał się i teraz, ale na wspomnienie. Piękne czasy, zaiste piękne. Kiedy weszła do salonu wspólnego usiadł prosto i wyszczerzył się od ucha do ucha. - RUBY! - zawołał donośnie, wstał, rozkładając szeroko ramiona i przesadnie ją wyściskał. - Przyniosłem ci czekoladki. - wskazał przez ramię kciukiem leżącą na stoliku bombonierkę. Nie musiał chyba mówić, że to ta specjalna bombonierka, prawda? Innej przecież przy sobie nigdy nie nosił. - Ogarnij mi te włosy, trzeba je jakoś równo podciąć bo włażą mi w oczy i rano, gdy się budzę to sterczą jakby ktoś je trzasnął zaklęciem. No i Robin nie daje mi żyć, więc trzeba jakoś wyglądać, co nie? - uniósł brwi, a jego niebieskie oczy tryskały typową dla niego wesołością i beztroską. Niczym się nie martwił, niczym się nie przejmował. Nie brał pod uwagę, że mogłoby się coś nie udać.
Próbowała jakoś się ogarnąć w tym roku szkolnym, ale szło jej to… no wcale właśnie. Siedziała w tej wielkiej sali, łudząc się, że jak trochę zmieni otoczenie i wyjdzie z pokoju Gryfonów, to coś da, bo do biblioteki oczywiście iśc nie zamierzała, szanujmy się. Niemniej nie dało to kompletnie nic, a ona niemalże tonęła pod notatkami, które wyciągnęła trochę od Percy’ego, trochę poprosiła też Rylana i w ogóle innych uczniów, bo ona rzecz jasna za wiele swoich nie miała. Obiecała sobie jednak się zorganizować w tym roku, bo przecież pisała owutemy, a to była sprawa życia i śmierci! Ciążył jej też fakt, że nie rozmawiała za bardzo z Hope, w ogóle jakby się unikały i z każdym kolejnym dniem jej złość była większa i czuła się coraz bardziej podle. Nagle przypomniała sobie, że obiecała pomóc Eskilowi w czymś super ważnym, ale chyba niespecjalnie pamiętała na co tak właściwie się zgodziła, uznając, że wszystko mogła zrobić, bo przecież ona by miała nie móc? Jeszcze czego. Zebrała więc stertę pergaminów do swojej torby, w kompletnym chaosie, którego nie posprzątała ani trochę jak to miała na początku w zamiarze, ale też niespecjalnie się tym przejmowała. No co za różnica, może powinna przestać się oszukiwać, że w tym roku będzie nową Ruby. Nie powtarzała sobie tego przypadkiem co wrzesień od siedmiu lat? Głos Ślizgona zaatakował ją już na wejściu, a Gryfonka wyszczerzyła zęby w uśmiechu, gdzieś tam zrzucając swoją ciężką torbę i kopiąc ją pod najbliższy stolik, żeby przecież nie leżała na samym środku. Właściwie nic kompletnie nie miała do chłopaka, fakt – dokuczali sobie trochę, ale nie robiło jej to większej różnicy, przecież oboje robili to w ramach żartów, a kto jak kto, ale Maguire potrafiła śmiać się z siebie. W końcu dorastała z czterema braćmi, to naprawdę robiło robotę. — SIEMANO — odparła i poklepała Clearwatera po plecach — O, dzięki! — powiedziała i gdy tylko wyswobodziła się z uścisku, wzięła bombonierkę w dłoń. Szybko jednak stwierdziła, że nie było w ogóle żadnej opcji, żeby dostała od Eskila zwykłe czekoladki, więc w ramach ostatnich iskier jej instynktu samozachowawczego, odłożyła słodycze z powrotem na stolik. Uniosła nieco brew, kiedy powiedział jej czego tak właściwie chce i powstrzymała parsknięcie śmiechem. Otóż tak, Ruby eksperymentowała z własnymi włosami, ich kolor zmieniała czasem co tydzień, ale nie zawsze jej to jakoś super wychodziło. Jej turbo czerwony był bladoróżowym, który jakoś tak jej się spodobał, że łaziła w nim od początku roku szkolnego. A jednak nic z tego nie było czerwoną lampką, która powinna jej powiedzieć, że wcale nie ma żadnych umiejętności, by zajmować się włosami chłopaka. — Nie ma sprawy, rozmawiasz ze specjalistką — rzuciła z szerokim uśmiechem, bo przecież co mogło w tym być trudnego, co mogło się nie udać?
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Idę prędkim krokiem do biblioteki i bardzo szybko wypożyczam odpowiednie książki. Te które zawierały krótkie biografie na temat wszystkich, którzy kiedykolwiek zdobyli order Merlina. W tych były poważne informacje, które potrzebne były do napisania czegokolwiek rozsądnego w pracy. Po drodze jednak zgarniam też kilka takich mniej poważnych. W których znacznie łatwiej jest znaleźć pogłoski na temat intymnego życia wszelkich czarownic co dostały order Merlina. Niestety nie było ich zbyt wiele, więc praca Hope nie mogła być bardzo obszerna, dlatego łatwiej będzie wypchać ją również mało istotnymi informacjami o ich życiu prywatnym. Oznajmiam Hope, żeby poczekała w Salonie Wspólnym i nawet jeśli ma czytać jakieś durne czasopisma proszę, by nie przeszkadzała mi, ale była obok, bo nie chce mi się pisać nic w samotności. Wyjmuję moje samonotujące pióro i zaczynam od marnego wstępu razem z jakimiś podstawowymi informacjami. Jedną z pierwszych ze znanych nam Dam Orderu, jest Orabella Nuttley. Zaczynam beztrosko rozwalając się na kanapie i dyktuję po cichu na głos, a pióro mknie po pergaminie. Znana twórczyni zaklęć, której udało się zrobić formułę na zaklęcie naprawiające. Co wydaje się dość logiczne, skoro pracowała w Ministerstwie Magii w Urzędzie Niewłaściwego Użycia czarów. Niestety oprócz tego, że żyła w połowie VIII wieku, była rudowłosą czarownicą, która niewiele mówi, nosiła okulary oraz miała rude włosy. Jak na pierwszą kobietę, która zdobyła ten order są to nikłe informacje. Dyktuję z lekkim niesmakiem, że tak niewiele mogę o niej powiedzieć. Jeśli jednak doszukiwać się o niej dodatkowych informacji, podobno miała romans z jednym z kandydatów do objęcia stanowiska Ministra Magii. Jednak ich związek został wykryty i przez niski status krwi Orebelli, meżczyzna nie dostał się na pozycję ministra, zaś ona nigdy później nie wyszła za mąż. Porzucam nudną Orabellę i wracam do poważniejszej lektury, gdzie mogę poszukać informacji o kolejnej wyróżnionej kobiecie. Następną osobą będzie Tilly Toke. Czytam i przeglądam historię o tej czarownicy, o której nie pamiętałem zbyt wiele. Tilly Toke również miała nieznany status krwi, tak jak jej poprzedniczka, jednak wiemy, że udało jej się uratować wraz z rodziną grupę mugoli w 1932, dzięki czemu teraz możemy znaleźć ją na kartach czekoladowych żab. Miało to miejsce w lifracombe, hrabstwo Devon, a pokonała ona smoka walijskiego zielonego. Nie tylko uratowała ludność niemagiczną, ale też zmodyfikowała im pamięć zanim pojawili się amnezjatorzy. Z pewnością gdyby teraz to zrobiła, zostałaby skazana za utrudnianie pracy ministerstwu. Dorzucam jeszcze swoje świetne spostrzeżenie, podczas gdy dyktuję wszystko monotonnym tonem. Odrzucam książkę i biorę moje (Nie)plotki o kobietach wielkich i (nie)wielkich. Podobno Tilly używała wielokrotnie zaklęcie zapomnienia na swoim partnerze kiedy tylko pokłócili się, bądź chciał od niej odejść. Pod koniec ich wspólnego życia okazało się, że jej mąż cierpli na poważną amnezję, która mogła powstać jedynie przez częste użycie silnej magii na umyśle. Nikt jednak nie udowodnił tego, a zostały tylko podejrzenia, by nie psuć wizerunku jednej z nielicznych kobiet, którym udało dostać się order. W końcu dochodzę do ostatniej - najbardziej znanej bohaterce. Muszę przyznać, że najmniej chce mi się o niej pisać, bo jest aż zbyt znana. Ostatnią kobietą będzie Minerva McGonagall, była opiekunka mojego domu, która oczywiście niesamowicie przyczyniła się do wygranej w drugiej bitwie czarodziejów. Była niesamowita transmutatorka jest do tej pory ikoną każdej młodej Gryfonki. Zastanawiam się co za okrutne farmazony i co jeszcze muszę napisać. McGonagall poświęciła wszystko dla swojej kariery. Nawet miłości do mugola, która na nazwisko miał McGregor. Z jednej strony całe szczęście - uratowała całą społeczność czarodziejską, dzięki tej decyzji. Z drugiej - nawet nie musiałaby przesadnie zmieniać nazwiska. Kończę te głupoty i biorę pergamin, by prędko przekazać moje bzdety Hope.
ZT
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Przysunął do siebie wszystkie trzy okrągłe czerwone pufy, wyłożył poduszkami i usadowił tam swoje zacne cztery litery, ciągnąc za sobą Doireann z książkami. Coś tam opowiadała o przeczytaniu rozdziału z transmutacji na jutrzejszą lekcję a on jej przytakiwał tylko dlatego, aby porzuciła pomysł zaciągnięcia go do biblioteki. Kiedy już usiadła z tym okropnym podręcznikiem dokleił się do niej, siadając za jej plecami, oplatając jej ramiona rękoma, przysuwając się do jej pleców i kładąc brodę na wątłym ramieniu dziewczyny, z którego zgarnął pukle włosów. Jakiś czas temu dał jej do zrozumienia, że jeśli ma słuchać czegokolwiek co dotyczy nauki to musi pozwalać mu na odpowiednio bliski kontakt fizyczny czego przykładem była obecna sytuacja. To się nazywa kompromis. Nastoletni półwil chciał być jak najbliżej, cóż zrobić. - Nie mówiłaś mi jakie wrażenie zrobili na tobie Robin z Hunterem na moich urodzinach. - odezwał się zanim miała zarzucić go ciężkimi informacjami transmutacyjnymi. - Pomińmy etap wrzasków i zerwania żyrandola. Zajebiści są, co nie? Czy zbyt pojebani jak dla ciebie? - chichrał się pod nosem i musnął ustami jej policzek, napawając się miłym zapachem jej włosów. Przez deszcz i mgłę za oknem nie miał ochoty wychodzić na zewnątrz. Jedyne na co miał dzisiaj ochotę to kleić się do Doireann albo odwalać głupoty w towarzystwie ślizgonów. Czytanie rozdziału nie było dla niego atrakcją ale i tak dobrodusznie pozwalał na obecność jakiejkolwiek nauki w ich związku. Czasem nie mógł jej odmówić gdy swoim poważnym głosem zapewniała go, że ten akapit go z pewnością zainteresuje. Lubił słuchać jej głosu to nawet mniej się opierał, a i czasem chcąc nie chcąc w jego głowie zostawała jakaś wiedza. Musiał jedynie zadbać o odpowiednią ilość przerw w trakcie tych "naukowych" spotkań by zbyt szybko się nie znudzić. Póki co świetnie to działało. Przymknął oczy, opierając policzek o jej ramię i czekał na jej opinię. Oczyma wyobraźni widział na jej policzkach ciepły ciemnoróżowy rumieniec.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Transmutacja nie była dla Doireann najprzyjemniejszą dziedziną nauki. Rozumiała, jak miała działać, bez problemu pamiętała te podstawowe zasady, ale… nie zmieniało to tego, że sama w sobie była absolutnie bez sensu. Denerwowało ją to, jak mocno uwidaczniała te wszystkie różnice pomiędzy magią, a zwykłą, najnormalniejszą w świecie nauką. No, miażdżyła prawa fizyki, które młoda Puchonka kochała bardziej, niż cokolwiek na tym świecie, przez co najchętniej rzuciłaby ten nieszczęsny podręcznik w kąt. Jednak mimo tych nieprzyjemnych odczuć, to… wciąż, był to przedmiot szkolny, na dodatek nauczany przez kogoś, komu - jak miała wrażenie - podpadła. Dodatkowo Sheenani było po prostu ciekawa świata. Nie lubiła transmutacji, ale chciała wiedzieć. Może dlatego postanowiła zaciągnąć do wspólnej nauki Eskila? Jakoś tak łatwiej znosiła wszelkie okropieństwa około magiczne, kiedy ten był obok; bo jakoś nie mogła się przy nim pieklić na to, jak funkcjonuje świat, a wszelkie inkwizytorskie zapędy, by spalić te zbrukane, “zakazane” księgi tajnik magicznych odchodziły na dalszy plan. Nawet transmutacja mogła zdawać się trochę lepsza, kiedy za oparcie robiła jej pierś jej ulubionego ekstrawertyka. Zdecydowanie udało się jej już odrobinę przyzwyczaić do tego ciągłego tulenia się. Ani nie reagowała nagłym spinaniem się, ani też nie miała już tak wielkiej ochoty uciec za pierwszą lepszą większą rzecz, by zza osłony bezpiecznie kontynuować rozmowę. Zwłaszcza, że była jesień, a ona marzła. Potrzebowała tego ślizgońskiego grzejniczka. - Hm? - mruknęła, kiedy ten przerwał jej odczytywanie jednego z podręcznikowych akapitów. Zadarła głowę do góry, mimo że pod tym kątem i tak trudno było jej widzieć oczy chłopaka. To jednak nie powstrzymało jej przed przybraniem nieco skwaszonej mimiki. - Prosiłam, żebyś nie przeklinał. - mruknęła cicho, nawet nie siląc się na powstrzymanie tego pouczającego nawyku. Ona czytała mu podręczniki, ten w zamian sobie ją obmacywał, a ona za to pozwalała sobie na drobne strofowanie i tak w kółko. Ot, nieprzerwany krąg chodzenia sobie na ustępstwa. - Ale… no, trudno ich nie lubić. - z odpowiedzią wyraz jej twarzy zmienił się na zdecydowanie łagodniejszy. - Zwłaszcza Robin. Nie jest ani trochę sztywna, a i tak… Wiesz, mam wrażenie, że nie pozabijaliście się, tylko dlatego, że ma na was oko. - zagięła lekko róg kartki, znacząc miejsce, w którym skończyła czytać i zamknęła podręcznik. Dobrze wiedziała, że Eskil potrzebował przerwy - a ona nie miała zamiaru naciskać na dalszą naukę. - Są takim bardzo dynamicznym duetem. Nie dziwi mnie, że się przyjaźnicie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Trzeba przyznać, że związek z Doireann wychodzi mu na zdrowie. Opuszczał mniej lekcji bo przecież skoro ona idzie to musi zająć obok niej miejsce, prawda? Nie będzie nikt inny go podsiadać, a i dzięki tej obecności nie robiła mu wykładów na temat tego, że frekwencja to połowa drogi do zdania do następnej klasy. Różnili się diametralnie ale te drobne ustępstwa łagodziły wszelkie poróżnienia i dzięki temu wynajdowali mądre kompromisy. To milion drobnych spraw, które dostosowywali w połowie drogi ich charakterów i całkiem nieźle to funkcjonowało. Kiedy zwróciła mu uwagę, westchnął i przysunął bliżej nos do jej szyi, co było eskilowym znakiem powodzenia przywołania do porządku. Nie przeprosi przecież, ale i przynajmniej miał postarać się uniknąć używania bluźnierczych słów. Uchylił powieki kiedy się poruszyła i spoglądał na nią kątem oka. Uśmiechał się, gdy ich opisała. - Z Huntim to jesteśmy najlepsi kumple, a kiedyś się nienawidziliśmy. A zaskoczę cię, to z Robin częściej się kłócę bo i ona i ja mamy strasznie gorącą krew. - to ciekawe spostrzeżenie. Robin wyszła w tej opinii na tę łagodniejszą stronę a przecież potrafiła wrzeszczeć tak bardzo, że szyby z okien chciały popełnić samobójstwo. - Kiedyś bardzo podobał mi się jej temperament bo każda rozmowa kończyła się albo podniesieniem głosu albo śmiechem do łez i wrzaskiem. A weź, ona jest nie do wytrzymania, ale chyba umarłbym z nudów bez niej. - zaraz się zreflektował - Bez nich. - westchnął z taką… błogością i uśmiechnął się leniwie, oplatając mocniej Dori, skoro nie narzucała dystansu. Przesunął dłonią po jej przedramieniu. - Fajnie jakbyście się lubili. Ja ich uwielbiam, ale im tego nie mów bo nie dadzą mi żyć. - rozmarzył się, wyobrażając sobie, że Dori czuje to samo co on względem Huntera i Robin. Chętnie podzieliłby się tym odczuciem.