By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Autor
Wiadomość
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Umówiła się z Jess na dzisiejsze popołudnie właśnie tutaj. Musiały porozmawiać na kilka ważnych tematów, odrobić wspólnie pracę domową z obrony przed czarną magią i oczywiście pozachwycać się Hulkiem. Siedziała z nim przy jednym ze stolików i zamiast czytać rozdział o sposobach uwalniania się z uścisku druzgotka zachwycała się nieśmiałkiem. Próbował podnieść jej pióro, ale miał z tym problem i często upadał na swój zielony patyczkowaty zadek. Opierała łokieć o stolik, a policzek o brzeg dłoni i zakochanym wzrokiem wpatrywała się w swoje maleństwo. Miała go zaledwie kilka dni ale z początku nie przedstawiała go nikomu, aby go nie stresować. Przyzwyczajał się do niej, pracowała nad więzią i porozumieniem, co udało się zadziwiająco szybko. Oboje potrzebowali siebie nawzajem, a więc może to stąd ta ciepła relacja po tak krótkim czasie? Uśmiechała się do Hulka, gdy ten porzucił pióro na rzecz prób wciśnięcia się do rękawa jej szkolnego sweterka. Dopiero po chwili zorientowała się, że on się chowa z zawstydzenia, bowiem do salonu weszła już Jess. Podniosła głowę i pomachała jej wolną dłonią, wołając ją do wybranego przez nią kąta. Na stoliku leżał otwarty podręcznik z obrony przed czarną magią (ach, te owutemy robiły się coraz groźniejsze niczym potwór ze szkolnego jeziora), dwa zeszyty, kałamarz, dwa pióra, ale i tak najbardziej rzucał się w oczy zielonkawy patyczkowaty zadek wystający z rękawa jej sweterka. - Hej, chodź kogoś poznać. - zawołała krukonkę i przysunęła nieśmiałka bliżej swojej szyi, aby mógł się schować przy kołnierzyku. - Ten elegancki i przystojny bohater to Hulk. A tu jest Jess. Można ją lubić, jest miła. - te ostatnie zdania skierowała już do samego nieśmiałka, które wstydziło się popatrzeć na dziewczynę. - Zrobił mi przerwę od pracy domowej. Mózg mi paruje od tych owutemów... - westchnęła z faktycznego zmęczenia (oczywiście związanego ze źle prowadzoną dietą, ale zwalała winę na siedzenie nad nauką do późnego wieczoru i notorycznego odrabiania lekcji). Nie doszła jeszcze do momentu paniki przed zawaleniem egzaminów. Ten stan zapewne zacznie się dopiero za dwa tygodnie, gdy nadejdzie moment zdawania ich.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Bonnie należała do tych nielicznych osób, przy których Jess nie czuła się jak przysłowiowa kula u nogi. Więc kiedy tylko dostała wiadomość od Puchonki, od razu zgodziła się na spotkanie - jak mogłaby nie? Co prawda miejsce wybrane przez Webber odrobinę jej nie pasowało - salon wspólny zawsze roił się od przedstawicieli wszystkich domów, ale z drugiej strony... Wszyscy obecnie byli zajęci przygotowaniami do egzaminów końcoworocznych i OWUTEMów (jak sama Smith z resztą) - i mało kto zwracał uwagę na coś poza swoimi książkami i notatkami. A jeśli już nie skupiali się na lekturach - to zazwyczaj nie przebywali w zamku. Pogoda była zbyt piękna, żeby oddawać się spotkaniom towarzyskim w chłodnych murach Hogwartu. Chyba, że było się Smith i Webber. Taszcząc całe naręcze książek - tyczących się zarówno OPCM jak i ONMS (z tymi Jess zdawała się ostatnio w ogóle nie rozstawać) - dość nieśmiałym, niepewnym krokiem weszła do Salonu Wspólnego. Wyrobionym już nawykiem, kiedy tylko przekroczyła próg - podsunęła się krokiem w bok pod ścianę, żeby nie tarasować przejścia i w spokoju rozejrzeć się za Bonnie. Długo jej szukać wzrokiem nie musiała - brunetka zaraz przywołała ją ruchem ręki, na co Jess posłusznie podążyła do wybranego przez Puchonkę stolika. Uśmiechnęła się do niej - nieco szerzej i śmielej niż miała to w zwyczaju się uśmiechać. Aż dziw, że nie rozbolały jej policzki. ....— Słodka Roweno! — szczerze zachwyciła się na widok drobnego stworzonka - nie podnosząc jednak głosu ponad szept, żeby nie speszyć nieśmiałka jeszcze bardziej. Bonnie nawet nie zdawała sobie sprawy jak wielką niespodziankę sprawiła samej Jessice przedstawiając jej swojego maluczkiego przyjaciela. — Miło Cię poznać Hulk! — przywitała się z nieśmiałkiem - w pierwszym odruchu chciała wyciągnąć do niego dłoń, ale ostatecznie zdecydowała się na jeszcze szerszy uśmiech i - absolutnie pozbawione gwałtowności - pomachanie mu przez stolik. Zwróciła się też w końcu do Puchonki, zasiadając na jednej z puf - ciągle miarkując swoje ruchy, by nie przestraszyć Hulka. — Dobrze Cię widzieć Bon, od kiedy... kiedy poznałaś tego przystojniaka? — ugryzła się w język, nie chcąc przy stworzonku mówić, że w istocie... był zwierzątkiem. Najpewniej kupionym. Zdążyła poczytać już nieco o nieśmiałkach, kiedy wpadła w wir fascynacji nad magicznymi stworzeniami - a były one dość wrażliwe, ale i dumne. Nie chciała na wstępie go urazić. ....— Ja w sumie... nawet nie zaczęłam się do nich uczyć... — przyznała się, rozkładając swoje lektury po stoliku. Była to jednak półprawda - bo Smith uczyła się o czymś na okrągło. Tylko nie przygotowała sobie jeszcze materiałów stricte pod egzaminu siódmoroczniaka.
Gdy ostatnio uczyła się na błoniach ze swoim pupilem skończyło się to tragiczną (choć szybką) śmiercią... żółwika. Nic więc dziwnego, że z nowym zwierzęcym przyjacielem wybierała miejsca ogólnie niezbyt dostępne dla sów. Kto wie czy sowa Thadka nie zapamiętała sobie, że to u niej znajduje się "jedzenie", które nim nie jest(!) albo czy kruk Felinusa nie zechce jej podokuczać bądź o zgrozo, zaczepiać nieśmiałego i przytulaśnego Hulka. Zdecydowanie preferowała miejsca zadaszone z zamkniętymi oknami. Słońcem nacieszy się później skoro miała próbować się uczyć, ale szło jej to trochę opornie. Jess miała zostać motywacją do zabrania się za czytanie rozdziału dotyczącego obrony przed boginami, jednak najwyraźniej nieumyślnie rozpraszała jej uwagę przedstawieniem Hulka. - Ach, ale on się często przytula. Oj, uważaj malutki, bo znowu zaplączesz się w moich włosach. - odchyliła szyję i asekurowała zielony chudziutki zadek, aby Hulk przypadkiem nigdzie nie spadł, ale też nie owinął się kosmykami jej włosów. Posłała szerszy uśmiech Jess. Czuła, że szybko ją polubi o ile już to nie nastąpiło. Dogadywała się z nią od dnia kiedy pierwszy raz usiadły ze sobą w jednej ławce. To niemal tradycja, bowiem jeśli mają te same zajęcia to zazwyczaj trafiają w swoje towarzystwo. - Boyda? W sowiarni. - odpowiedziała bez pomyślunku, bowiem określenie kogoś przystojnym od razu kojarzyło się jej z Callahanem. Gdy pojęła jak się mocno wsypała, wkopała i wydała to zakryła dłonią usta, a jej źrenice rozszerzyły się w imię szoku. - Oj. Pytałaś o Hulka. Ym... Hulka... w tej menażerii u Nanuka czy jakoś tak... - od razu uciekła wzrokiem. Chciałaby pochwalić się swoimi uczuciami do Boyda chociaż jednej osobie (ileż można wzdychać w samotności) i choć Jess była ku temu idealna (w jej wierze) to jednak zawstydzenie wychodziło na pierwszy plan. Nie powinna tak często myśleć o Boydzie bo potem wychodzą takie nieporozumienia przez które sama się wydaje, a nie jest do tego jeszcze przygotowana. Zwierzenia nie są takie proste skoro nie zyskała tutaj jeszcze pełnoprawnej przyjaciółki. - Och, jestem pewna, że pójdzie ci lepiej ode mnie i nie wierzę, że się nie zaczęłaś uczyć. - Jess miała zdecydowanie lepsze stopnie od takiej Bons, a więc nie przyjmowała do zrozumienia jej zapewnień, że czegoś jeszcze nie umie, a egzaminy są już lada moment. - Boję się trochę transmutacji, ale muszę dokończyć te trzy rozdziały o boginach żeby zająć się transmą. Profesor Craine nie wygląda na chętnego do stawiania dobrych ocen. - wyżaliła się na nauczyciela od przedmiotu, któremu do tej pory nie mogła przebaczyć zabraniu całych pięciu punktów (chodziło jej o sam fakt, a niekoniecznie ilość) za źle wypowiedzianą inkantację.
....Zdecydowanie Bonnie rozpraszała Jess przedstawieniem jej swojego małego, zielonego przyjaciela. Smith, rozsiadając się na pufie, nie mogła oderwać wzroku od nieśmiałka - choć jednocześnie też nie chciała stworzonka peszyć i co chwila uciekała wzrokiem. To do książek, które teraz kompletnie straciły dla niej znaczenie - to do samej Webber, której uśmiech odwzajemniła. Trzeba było przyznać, że akurat w jej towarzystwie czuła się komfortowo - i to było widać, choćby w jej swobodnych ruchach. I braku chęci ucieczki w szarych oczach - tak podobnych do oczu Bonnie. Szaraczki widocznie tak się dogadywały. ....— Uroczy... podobno nieśmiałki lubią korniki — rzuciła randomową ciekawostką, którą zdążyła wyczytać w książkach o ONMS. Z tego, co zdążyła się dowiedzieć, te nieśmiałe stworzenia - były gotowe wydrapać oczy w obronie swojego drzewka. A drzewa, które nieśmiałki zamieszkują są także drzewami odpowiednimi do produkcji różdżek. Więc żeby w ogóle dostać się do takiego drzewa - trzeba było przygotować sobie cały słój z kornikami i innymi drobnymi owadami w formie przekupstwa. ....Ciekawe ilu czarodziejów straciło oczy, dopóki nie nauczyli się odpowiednio dogadywać z nieśmiałkami? ....— Boyd? — Sama Jess skonsternowała się na odpowiedź Puchonki, marszcząc brwi w niezrozumieniu. Przecież nieśmiałek miał na imię Hulk. Dopiero, kiedy jej towarzyszka sprostowała swoją odpowiedź, Smith połączyła imię z odpowiednią twarzą majaczącą jej w myślach. Boyd Callahan, student, pałkarz drużyny Gryffindoru. — Nie wiem czy jest przystojny, trudno mi oceniać... — przyznała, zupełnie rzeczowo, jakby takie sprawy kompletnie się jej nie tyczyły. Bo w sumie nie tyczyły. — Podoba Ci się? — zapytała zupełnie niewinnie, bez cienia zgryźliwości, bardziej z czystej ciekawości. Jej zainteresowania ograniczały się do książek. Prawie. — Ja chyba nie mam... — nie dokończyła, choć w istocie, nie miała nikogo. Dosłownie, ani na oku. Prawie. ....Fitzgeralda podziwiała ze względu na umiejętności - a to, jak jej ciało reagowało na jego obecność pozostawało dla niej tajemnicą i czymś nieskończenie irracjonalnym. A listy od tajemniczego wielbiciela dalej uznawała za nieśmieszny żart - w który na domiar złego, dała się wciągnąć. Wolała jednak nikomu o tym nie wspominać. ....Westchnęła w cichym wyrazie irytacji - jakim cudem jej myśli z magicznych stworzeń i nauki zeszły na takie tematy - które jej przecież n i e...d o t y c z y ł y. Ściągając pełne usta w wąską linię otworzyła na chybił trafił jedną z przytarganych książek - otwierając ją akurat na rozdziale o amortencji. ....— Nie brałam przecież tomów o eliksirach... — mruknęła sama do siebie, podnosząc wzrok na Bonnie. Oczywiście, że ciągle słuchała towarzyszki - zawsze była o wiele lepsza w słuchaniu. — Craine jest straszny — przyznała bez bicia, skubiąc wnętrze swojego policzka. — Na szczęście jest też Whitelight... Choć mnie przeraża każdy przedmiot, przy którym muszę używać różdżki. ....Czyli przerastało ją 80% nauki w Hogwarcie. A jednak jakimś cudem dalej tutaj była - ba! planowała nawet kontynuować naukę na studiach. Choć zawsze, gdyby jej nie wyszło w magicznym świecie (a tego obawiała się bardziej niż tłumów) - miała możliwość pójść z ślady ojca i zostać tłumaczem. Zdecydowanie jednak wolała goblideucki czy trytoński niż japoński.
Przed przygarnięciem Hulka przeczytała grubą książkę dotyczącą opieki nad nim, wyrobiła sobie licencję i zapoznała się z jego dietą. Po egzaminach planowała wybrać się z nim do uzdrowiciela zwierzęcego na zwyczajny bilans. Posiadała wiedzę, a jednak uśmiechnęła się ciepło do Jess za jej słowa. Zdążyła zorientować się, że dziewczyna miała w zanadrzu wiele ciekawostek, które ochoczo zapadały w pamięć. Cieszyła się, że Hulk nie jest bezbronny tak jak to było w przypadku Gai, która nie zdołała na czas schować się w skorupie przed zachłannym sowim dziobem. Zdjęła z siebie zielonego malucha i pozwoliła mu hasać po stoliku, przy którym obie przesiadywały. Posłała krukonce bardzo niepewne spojrzenie, gdy ta wyraziła swoje zdanie o Boydzie. Według niej nie było przystojniejszej osoby w całym zamku (a nawet i poza nim), a nie potrafiła przyznać czy to dobrze, że Jess nie potrafi go ocenić czy jednak źle. Tak czy siak zrobiło się jej głupio, a krańce jej uszu poczerwieniały, gdy niejako sama się wydała. - Tak. - wyszeptała tak cicho, że równie dobrze Jess mogła tego nie usłyszeć. Nie mogła zaprzeczyć, że się jej podobał ani temu, że jest w nim bardzo zakochana. - Ale nie mów nikomu, dobrze? - zależało jej na zachowaniu tego w tajemnicy. Położyła palce na dłoni dziewczyny i popatrzyła w jej oczy błagalnie, aby naprawdę zachowała wszystko dla siebie. Nikt nie może się dowiedzieć o tym co ona do niego czuje... zwłaszcza sam Boyd. - A tobie ktoś się podoba? Powiedz, że tak, nie chcę być z tym sama. - poprosiła z nutą żartu, ale w jej oczach kryło się pragnienie posiadania przy sobie osoby, która doskonale wie co ona czuje. Nie zrozumiała jej niedokończonej wypowiedzi, po prostu spoglądała na nią ze źle skrywaną nadzieją. Nie miała pojęcia jak Jess zachowuje się w kwestii posiadania obiektu westchnień. Była taka ładna to może miała większe doświadczenie z chłopakami? Nie zdziwiłaby się. - Ojej, ale czemu? Jeśli nie będziemy myśleć o Crainie to ogólnie nauka czarów jest bardzo ciekawa. Jeden przerażający nauczyciel nie może nam napsuć krwi. - potrafiła je zagrzać, bowiem została już kilkukrotnie pocieszona w chwilach, gdy niemal się załamała na lekcjach transmutacji z psorem Craine'm. Póki nie było go w pobliżu, a transmutacja była zaplanowana na za dwa dni to miała w sobie tę odrobinę odwagi, by tak mówić. Na naukę też straciła całkowicie ochotę. Rozmowa z Jessicą była bardziej interesująca i to na tym wolała się teraz skoncentrować.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
....Smith wyłapała spojrzenie jakie posłała jej Bonnie - mrugając kilkakrotnie, w niejakim oszołomieniu. Powiedziała coś nie tak? Uraziła ją jakoś? Wydawało jej się, że wyraziła się najbardziej neutralnie, najbardziej neutralnym tonem, jakim tylko mogła... Jeśli rzeczywiście Boyd podobał się Webber - to taka właśnie odpowiedź powinna być najbezpieczniejsza. Ani nie potwierdzenie - bo być może wzbudziłaby zazdrość, a znając kompleksy Bonnie, to nawet i zrezygnowanie - Ani nie zaprzeczenie, bo wtedy Bons mogłaby poczuć, że Jess... nawet kpi z jej gustu. A Krukonka doskonale zdawała sobie sprawę, że każdy gust ma inny - i się o nich nie dyskutuje. ....Poza tym naprawdę, nie wiedziała jak mogłaby ocenić Callahana. ....Zamrugała ponownie - kiedy Puchonka chwyciła ją za dłoń. O dziwo, drgnęła jedynie delikatnie - niezwyczajna do takich gestów - ale dłoni nie zabrała. Nie mogła - krzyżując spojrzenie z błagalnym wzrokiem brunetki. ....— Wiesz, że nie jestem plotkarą. Nie bawi mnie przepływ takich informacji... Zwłaszcza, jeśli mają być sekretami — odparła, próbując uspokoić Bonnie na swój krukoński sposób. Wolną dłonią poprawiła złote okulary na swoim nosie - ściągając usta w wąską linię na kolejne pytanie dziewczyny. Zmarszczyła brwi - a na jej czoło wystąpiła lwia zmarszczka - opuszczając wzrok na wymachującego piórem nieśmiałka. ....— J-Ja... — zaczęła niepewnie, samej zaciskając szczupłe palce na dłoni Bonnie. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy jak ciężkie pytania zadaje Jess. Czemu nie mogłaby spytać o dietę nieśmiałków? Albo na jakich drzewach im się najlepiej żyje? Albo chociaż o szczegóły powstania Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów? To były tematy łatwe i przyjemne. Znajome. ....— Chciałabym — chyba — powiedzieć, że tak, Bons, ale... Ja naprawdę nie wiem. Myślę, że w moim przypadku posiadanie obiektu westchnień byłoby irracjonalne. Bo oznaczałoby nadzieję na cokolwiek, a na to nawet nie liczę — wypowiedziała się, szczera do bólu. Właściwie to nawet zrobiło jej się nieco smutno, kiedy powiedziała swoje myśli na głos. Szare oczy zabłyszczały wyraźnie - a może to tylko gra światła w soczewkach. ....Podsunęła Hulkowi swoje błekitnoszare pióro, łaskocząc go puszystą lotką. Nieśmiałek najpierw odskoczył - chyba zaskoczony - zaraz jednak zaczął wymachiwać swoją bronią, wywołując delikatny uśmiech na ustach blondynki. ....Podniosła spojrzenie na towarzyszkę "nauki", przekrzywiając nieco głowę. Jakby coś analizowała - para dosłownie mogłaby pójść jej w tej chwili uszami - kiedy tak wwiercała źrenice w twarz Puchonki. ....— Boyd Ci się podoba, to dobrze. Pasowalibyście do siebie — powiedziała po krótkiej chwili namysłu - jakby stwierdzała, że dokładnie te dwa puzzle powinny leżeć obok siebie w tej układance. ....A na pytanie o jej strach przed zaklęciami jedynie wzruszyła ramionami. Chyba rzeczywiście miały ciekawsze tematy niż typowe narzekanie na Craine'a, egzaminy i zbliżające się OWUTEMy.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Mogła dyskretnie odetchnąć z ulgą, gdy Jess zapewniła, że jest dobrą powierniczką sekretów. Uwierzyła jej na słowo, nie miała żadnych wątpliwości, że mogłoby być inaczej. Dziewczyna miała coś w sobie, co sprawiało, że ciężko byłoby ją podejrzewać o jakiekolwiek kłamstwo. Świadomość, że może rozprawiać teraz o Boydzie wywołała w niej radość. Tak bardzo chciała podzielić się swoimi uczuciami z drugą osobą, zapytać o zdanie, poprosić o ocenę... i nie przyszło jej na myśl, że Jess mogłaby nie mieć doświadczenia z chłopakami. Poza tym nie oszukujmy się, chodziło głównie o własne zachowania wobec obiektu westchnień i wsparcie w interpretowaniu jego reakcji, a także naiwne (w jej mniemaniu) próby doszukania się w detalach poszlak być może odwzajemnienia uczuć. Podziękowała dziewczynie za te słowa, za tę obietnicę i zapewnienie. Potrzebowała to usłyszeć. - Ale dlaczego nawet nie liczysz na... na coś? - teraz to ona zmarszczyła brwi i przyjrzała się jej z wymalowaną na twarzy troską. Przysunęła się do stolika tak, iż oparła łokcie o jego kant. - Jestem pewna, że ktoś musiał ci się spodobać. Nawet na minutkę. Poza tym Jess... przecież zakochanie się jest fajne nawet jeśli nic z tego nie będzie. - ledwie to powiedziała, a odniosła wrażenie, że sama sobie strzela zaklęciem w kolano. Zachowywała się tak, jakby nie przewidywała, że lada moment jej serce zostanie złamane. Nie mogła łudzić się, że ktoś ją pokocha tak jak ona kocha Boyda. Nie była w jego "lidze", ale sęk w tym, że ona delektowała się swoim zakochaniem i na wpół świadomie pozwalała sobie przy tym cierpieć. Wszystko po to, aby być bliżej Boyda. - Och, co ty opowiadasz. Gdzie ja do niego? Przecież on... on... - rozejrzała się po salonie czy aby nikt ich nie podsłuchiwał. - ... on jest popularny w Gryffindorze. Ma dużo znajomych, dużo imprezuje... a ja jestem na doczepkę i jakimś cudem mnie trochę polubił. - choć zaprzeczała jakoby mieli do siebie "pasować", tak jednak bardzo chciała w to wierzyć. Non stop zbierała wspomnienia, w których treści zawarte były cieplejsze drobiazgi otrzymane od Boyda... czy to fiołek w doniczce, czy to pierwsze przytulenie, ogromny uśmiech kiedy jeszcze pół godziny wcześniej się wściekał...
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Pokrzepiła ją reakcja Bonnie - która widocznie nie tyle odprężyła się, co rozpromieniła - na swoje zapewnienie o byciu dobrą powierniczką sekretów. W istocie - Jessica była nie tyle skarbnicą wiedzy, ciekawostek o wszystkim i o niczym - ale także pełniła funkcję totalnie sekretnego pamiętnika. Schlebiało jej, jeśli ktoś chciał z nią rozmawiać, zwłaszcza, jeśli dotyczyło to spraw ważniejszych niż pogoda czy nauka. Czuła się... zwyczajnie lepiej. Więc jeśli już została posiadaczką prywatnej informacji, prędzej zdradziłaby swoje sekrety niż cudze. Gorzej jak miała się dzielić swoimi sprawami dobrowolnie. Chociaż doszła do wniosku, że Webber może spokojnie zaufać (równorzędna wymiana, a jakże), tak... Naprawdę nie wiedziała co Puchonce może powiedzieć. — Nie liczę, bo... — bo nie wiedziała właściwie na co liczyć. Czytała. Czytała o tym naprawdę dużo - o romansach, miłościach, zakochaniu, zauroczeniu - nieważne, że w większości w kontekście historycznym - ale... To było dla niej obce. Chyba. — ... bo nie wiem na co — powtórzyła swoje myśli, wzruszając ramionami. W końcu na co może liczyć niewidzialna dziewczyna z nosem w księgach? Motyle w brzuchu, fajerwerki pod czaszką? Przygryzła wnętrze swojego policzka w wyrazie konsternacji, kiedy tak przenosiła spojrzenie z Hulka na Bonnie - i z Bonnie na Hulka. Mniej pary na napędzenie swojego umysłu zużywała przy zrozumieniu sposobu składania jaj przez widłowęże niż przy zastanawianiu się, czy ktoś mógł jej się spodobać. A widłowęże składały jaja przez otwór gębowy, należało zaznaczyć. — Miękną mi nogi przy Fitzgeraldzie — zauważyła błyskotliwie, marszcząc przy tym marsowo czoło. Nie sądziła, żeby to było zakochanie, bardziej irracjonalna reakcja organizmu na widok Ślizgona. — Wiem doskonale, że się ze mnie zgrywa, ale i tak... Cóż. — Nie miała nic więcej do dodania. William przyjaźnił się ze Strauss - jej przyjaciółką i współlokatorką - poza tym grał w Quidditcha. Bardzo dobrze grał - jak na oko Smith, mógł spokojnie mierzyć w zawodowstwo. — W sumie to się nie znamy. Powinnam chyba kogoś znać, żeby poczuć... coś? Bonnie, ja nawet nie wiem jak to ująć w słowa — jęknęła, zrezygnowana. Dziewczynka we mgle. Dosłownie. I jak tu podejrzewać Smith o jakiekolwiek bliższe kontakty z chłopakami? Wyrwała się na chwilę ze swoich intensywnych rozmyślań, głównie wyłapując słowa "[...] mnie trochę polubił". Przestała bawić się w pojedynek na piórka z nieśmiałkiem, podnosząc wzrok na speszoną - ale też widocznie rozmarzoną Bonnie. — To chyba bardzo dobry początek, prawda? Jeśli chce mieć Cię obok siebie — uroku dodawał wypowiedzi blondynki fakt, że nie miała ona w sobie ani krzty romantyzmu. Brzmiało to jak suche stwierdzenie faktu. Bo czy właśnie tak nie było? — W sensie, ma dużo znajomych, ale i dla Ciebie znajduje czas. Czy się mylę? Nie była raczej za dobrym doradcą sercowym - choć widocznie starała się w to zaangażować.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
To było smutne słyszeć, że ktoś tak ładny, łagodny i mądry jak Jess nie liczy na nic w związku z zakochaniem. Miały przecież po siedemnaście lat, były młode i skoro Bons mogła się zakochać (ze swoim okropnym wyglądem) to Krukonka tym bardziej, bo była zdecydowanie lepsza niż ta szara mysz, która wpatrywała się w nią swoimi stalowymi oczyma ze zmartwieniem. - To nie da się tak łatwo opisać, jakbyś poczuła to, co ja przy Boydzie... ale to nie znaczy, że to cię nie spotka. Nie mów tak. - opuściła nieco barki i spoglądała z uwagą na dziewczynę. Poczuła niejako ulgę, że jednak napomknęła o chociaż jednym chłopaku. Z tego co kojarzyła William też był Irlandczykiem. Wszędzie rozpozna ten akcent. - Wcale nie musisz kogoś znać żeby coś do niego poczuć, bo czasami wystarczy, że się uśmiechnie do ciebie albo coś i wtedy aż serce wariuje. - szepnęła, jakby powierzała dziewczynie wielki sekret. Nie była jednak dobrą osobą do zagrzewania do walki o swoje uczucia do owego Williama, a chciałaby aby jednak zwrócił na nią uwagą - Jessica jest naprawdę fantastyczną dziewczyną i marzyło się jej, aby ten William ją polubił. Wsunęła kosmyk włosów za ucho, a następnie wszystkie palce w pozostałą warstwę rozczochranej trochę fryzury. - No ale... - przygryzła kącik ust i ewidentnie szukała słów. - ... no ale można jakoś się do niego zbliżyć. Możesz mu się pokazać bardziej... och nie wiem jak poradzić, ale jesteś taka ładna i inteligentna, że będzie głupkiem jeśli nie zobaczy, że jesteś fajna. - podała Hulkowi pióro, które znów mu wypadło ze szpiczastych łapek. Po chwili pomogła mu podnieść zielonkawy zadek, gdy niemalże spadł z okładki podręcznika, gdy za bardzo hasał. - Tak. Właśnie to jest takie... wow. Bo przecież tyle osób go lubi a on czasami potrafi ze mną połazić przez godzinę ot tak, bez powodu. I... - mimowolnie na jej ustach pojawił się ten czuły uśmiech. - I dał mi fiołka w doniczce kiedy miałam kiepski dzień. A potem mnie na chwilę przytulił, ale jakoś tak uciekłam, bo wiesz.... sama wiesz jak wyglądam. - wskazała na siebie i wyobrażoną sobie przez nią tuszę, którą dawno temu zgubiła i powoli przechodziła w drugą skrajność. - Muszę się ogarnąć, ładniej wyglądać to może kiedyś mu się spodobam. Nie liczę na cuda, ale pomarzyć jest tak miło. - westchnęła jak typowa nastolatka zakochana po uszy w swoim obiekcie westchnień. - I na transmutacji był zły, a Filin mi napisał, że wściekł się, bo Lucas ze mną siedział w ławce, a on chciał. Uwierzysz? Był z tego powodu zły! To znaczy, że trochę mnie lubi. - a o Boydzie mogła teraz opowiadać godzinami, bowiem nie miała z kim podzielić się swoimi odczuciami, a Jessica była idealną powierniczką i słuchaczką.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Widocznie doskonale się dobrały - dwie szare myszki o niemal identycznym szarym spojrzeniu i zapasie kompleksów. Szczęśliwie - przynajmniej jedna z nich (która nie była farbowaną blondynką) miała nieco - mocno - bardziej rozwinięte życie uczuciowe. I tu nawet nie chodziło stricte o zakochanie Bonnie w gryfońskim Boydzie - ale o samo pojęcie takiego stanu, ba! zrozumieniu go. W końcu, jeśli wierząc słowom Puchonki - a Jessica nie miała żadnych powodów, żeby jednak jej nie wierzyć - to było zupełnie naturalne, normalne i spotykało każdego. — To po prostu brzmi jak abstrakcja. Czytałam o tym, nawet dużo, ale to jak czytanie o czarnej magii... Chociaż to chyba złe porównanie — skrzywiła się nieco. Z jednej strony więc głęboko zaniepokoiła się, że nie jest na tyle normalna, żeby potrafić ten stan u siebie określić - z drugiej sama niejako się pocieszyła, że potrafiła pod to podciągnąć jakieś swoje reakcje, co jednak dawało jakąś nadzieję na normalność. — Will ciągle się uśmiecha — odparła, przeciągając nieco sylaby, jakby zastanawiając się nad tym zdaniem. Nie miało to jednak w sobie ani krzty rozmarzenia - bardziej przeciągłej analizy, okraszonej ściągniętymi brwiami. Powędrowały one jednak w górę w wyrazie zdziwienia - przeobrażającym się w cichy wyraz paniki na kolejne słowa Webber. — Nie, nie Bonnie, nie, na Rowenę...! — Kompletnie uciekła wzrokiem gdzieś na bok - na ścianę - zdejmując złote okulary z nosa i gorączkowo je przecierając. I to by było na tyle, jeśli chodzi o chłodną, analizę i opanowanie. Wystarczyło dłużej drążyć temat uczuć i Smith ze spokojnie szybującego kruka przekształcała się w biegającego w kółko kurczaka bez głowy. Sama rozmowa - nie była dla niej problemem. Ale propozycja, żeby coś z tym zrobiła kompletnie ją przerastała i wychodziła poza ramy jej wyobrażeń. — N-Nie gniewaj się... — bąknęła, wracając spojrzeniem do brunetki. — Ale to Fitzgerald. Czystokrwisty. Ja jestem szlamą, Bonnie — nie wstrzymała nawet na sekundę języka, samą siebie tytułując tym wulgaryzmem. Samo to świadczyło - jak bardzo nisko Smith samą siebie widziała. Chrząknęła, uśmiechając się smutno - z zakłopotaniem. — Dlatego... dlatego też na nic nie liczę. Po prostu się uczę, żeby mieć szansę zostać w waszym świecie. Waszym. Nawet po tylu latach, to dla niej dalej nie był jej świat. A zaraz znów nastaną wakacje - i znów wróci do rodziny, która rok w rok zamiast podbudowywać jej pewność siebie - tylko ją podkopywała. Podgryzając wnętrze swojego policzka, z niejakim rozczuleniem - coś nowego w wachlarzu jej nieśmiałych emocji - obserwowała rozanieloną Bonnie. Nie mogła nie uśmiechnąć się - widząc jak wiele relacja z Boydem i jego gesty dla niej znaczyły. Przynajmniej dopóki brew jej niebezpiecznie nie zadrgała, słysząc o wymyślonej "tuszy" Puchonki. — Czekaj, czekaj... Bons. Ty jesteś chudsza ode mnie. A miej na uwadze fakt, że jestem od Ciebie wyższa o piętnaście centymetrów! — Żadnych "Och daj spokój, bosko wyglądasz!" albo "Pleciesz głupoty, przecież jesteś chudziutka!", tylko suche fakty. Jakby na podkreślenie swoich słów - Jess sięgnęła po rękę Bonnie, przyrównując ją zaraz do swojego przedramienia, na blacie stolika. Nie trzeba było centymetra - ten Smith miała w oczach. — Obwód nadgarstka masz mniejszy od mojego o jakieś dwa centymetry... Z resztą — puściła dłoń dziewczyny, odchylając się nieco na siedzeniu i przyglądając jej się... krytycznie. — Chłopak, który Ci się podoba, chce spędzać z Tobą czas, pomimo wielu znajomych, daje Ci prezenty i przytula Cię. Jest zły, bo nie mógł usiąść z Tobą w jednej ławce na lekcji — nie powiedziała nic odkrywczego, po prostu streściła to, co sama przed chwilą usłyszała. — To chyba znaczy, że lubi Cię trochę bardziej niż trochę. Brew jej drgnęła w rozbawieniu. — Ja nawet nie wiem jak to jest kogoś przytulić. I jak książki kochała - nie kłamała.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Pokręciła energicznie głową, nie zgadzając się na tak nietrafiony dobór słów. - To nie jest abstrakcją a porównanie jest straszne, Jess. Skoro mi się to trafiło to tobie też, zobaczysz. - powtórzyła to, co już wcześniej powiedziała. Zauważyła, że przy uwadze dotyczącej uśmiechu tego Williama wcale nie było ani grama rozmarzenia ani uczucia, znów marszczyła brwi, jakby zastanawiała się i rozkładała na części pierwsze sposób układania warg Willa do uśmiechu. Nie spodziewała się takiego argumentu. - Słucham? Jess, przecież to bez znaczenia! - teraz i ona spoważniała słysząc tak absurdalne słowa. Została wychowana w bardzo wysokiej tolerancji w kwestii świata niemagicznego i nazewnictwo "szlama" nie mieściło się jej w głowie. - Przejmowanie się statusem krwi wychodzi już z mody. Nie uznaję nawet takiego słowa jak "szlama". A jeśli ktokolwiek wybiera sobie przyjaciół na podstawie jego pochodzenia to znaczy, że jest... że... że jest do bani! - na jej twarzy widniało przejęcie i zbulwersowanie, bowiem jeśli William należałby do osób preferujących towarzystwo czystokrwistych to dla Bons równie dobrze może spadać na drzewo. - Nawet nie wiedziałam, że pochodzisz z niemagicznej rodziny. - i to też nie miało za wiele znaczenia w jej ocenie drugiej osoby. Lubiła kogoś za jego cechy charakteru, a nie za pochodzenie. - Nie mów "waszym świecie", bo to też twój! - rzadko podnosiła głos, ale właśnie to się stało, bowiem poczuła się obrażona. Zdenerwowała się z tego wszystkiego i nie mogła dalej napawać się opowiadaniem o jej narastającym zakochaniu w Boydzie. - Wszyscy są ode mnie wyżsi. - wzruszyła ramionami i wydawało się, że nie zarejestrowała słów "jesteś ode mnie chudsza". Nie zgadzała się, wypierała to z siebie i już. Odwróciła wzrok, gdy porównywała ich przedramiona i nadgarstki. Nie chciała się kłócić z Jessicą, ale czuła się urażona i nic teraz nie mogło jej przekonać, że jest od niej chudsza. Doskonale wiedziała co widzi w lustrze (a ilekroć zerkała w swoje odbicie to krzywiła się). - Mam nadzieję, że polubi mnie jeszcze bardziej niż "bardziej niż trochę". - wydukała pod nosem, ale już się nie uśmiechała. - Próbuję być fajna, bo chcę być blisko niego nawet jeśli uważa mnie tylko za koleżankę, którą raz pocieszył. - ona go już kochała, tęskniła za jego śpiewnym akcentem, za ożywionym spojrzeniem, kiedy opowiadał o czymś, co lubi, za szerokim uśmiechem albo za zmarszczonymi brwiami, którym zawsze towarzyszyły jakieś przekleństwa. Nagle zapragnęła iść i wtulić się w jego ramiona, bowiem teraz trochę boczyła się na Jess i nie mogła tego przekierować na nią. - To jak zatrzymanie czasu. - w końcu, po tak długim czasie popatrzyła na nią smutno i nagle całe to boczenie się minęło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. - I nigdy nie chcesz przestać zwłaszcza jak obejmują cię ramiona. - nie miała pojęcia jak jej pomóc, a chciała, by mogła poczuć to, co ona. Hulk był mądrzejszy niż się wydawał, wbrew wszystkiemu coś rozumiał a może wyczuwał? Zszedł z okładki książki i przytulił swoje dwie szpiczaste łapki do kłykci Jess, a Bons wstrzymała wtedy oddech.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
F - Chochliki wyrzuciły na najbliższy teren dwa kieszonkowe bagna. Smród jest nie do wytrzymania, a przemieszczanie się graniczy z cudem. Błoto klei się do ubrań, nieprzyjemnie dla ucha pluska, a chochliki zanoszą się śmiechem i próbują Cię nim jeszcze dodatkowo ochlapać. Schwytany przez Ciebie niuchacz miał przypiętą do futra syrenią spinkę. Masz dwie opcje: zachować ją bądź oddać właścicielce (koleżanka z pierwszych klas dowolnego domu, która dosyć głośno rozpowiada, że została okradziona), a wówczas dostrzeże to jeden z nauczycieli i ceniąc Twoją uczciwość obdaruje Cię 15 punktami dla domu (zgłoś je w odpowiednim temacie!) Jeśli jesteś dorosły: możesz zachować spinkę bądź ją sprzedać za 30 galeonów.
Minął już prawie miesiąc odkąd został tymczasowym puszkiem. Nic nie zapowiadało, żeby wkrótce ślizgoni mieli powrócić do swojego królestwa, więc Max dużo czasu spędzał w pokoju, który przyjmował wszystkich uczniów. Nie było tu tego samego klimatu, ale przynajmniej można było znaleźć zawsze jakiś wolny kąt. Dzisiaj jednak nie przyszedł tutaj odpoczywać, a pracować. Nie wiedział czemu ciągle on został proszony o pacyfikację szkodników, które nawiedziły zamek, ale dzięki temu trochę się nawet wzbogacił, więc nie miał zamiaru narzekać. Ku swojemu zdziwieniu, gdy dotarł na miejsce, zauważył, że nie jest tam sam. -Hej Keyira! Też przyszłaś walczyć z kretami i wrednymi wróżkami? - Przywitał się z dziewczyną, by po chwili jego twarz wykrzywił grymas. Jego no poczuł okropny smród i dopiero wtedy zauważył rozwalone w kącie kieszonkowe bagna. Nie miał wątpliwości, czyja to była sprawka.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Chochliki chwyciły wielki kufer profesor Sanford za rączki i próbują go rozhuśtać, aby po chwili rzucić nim w ścianę/drzwo. Kufer o dziwo pęka na kilka części, a ślad uderzenia o obiekt robi wrazenie. Zajęty unikaniem latającego kufra kątem oka zauważasz, że dwa niuchacze uciekają z wypchanymi po brzegi torbami! Zwiewają z imponującą prędkością. Rzuć kością 1k6 by dowiedzieć się czy zdołasz złapać choć jednego…
Parzysta - w ostatniej chwili pochwyciłeś jednego niuchacza. W tym wątku zdobyłeś 1k6 - 1 niuchacz (od rzutu kością na ilość niuchaczy odejmij jednego).
Nieparzysta - niestety oba Ci uciekły. W tym wątku zdobyłeś 1k6 -2 niuchacze (od rzutu kością na ilość niuchaczy odejmij dwa).
DORZUT:nieparzysta PODSUMOWANIE: 1 + 2 (wynik rzutu wskazał, że trafiają mi się dwa niuchacze, a mam +30 punktów z ONMS w kuferku, w związku z czym łapię oba) = 3 niuchacze
Być może nie odczuwałaby dewastacji ich dormitoriów tak dotkliwie, gdyby te tchórzliwe mugolisyny oszczędziły choć po części ślizgoński pokój wspólny, zamiast bezmyślnie niszczyć wszystko, co tylko napotkały na swojej drodze. Zero finezji czy kreatywności, a jedynie zwykła, godna pożałowania rozpierdolka, na myśl o której Keyira za każdym razem zaciskała pięści w niemej złości. Jak ostatni miesiąc pokazał - żadne inne pomieszczenie w Hogwarcie, bez względu na to jak przytulne, nie było w stanie zastąpić tego jednego... Chociaż, oczywiście, Shercliffe próbowała. Salon wspólny ulokowany na piątym piętrze, przeznaczony do spotkań w szerszym gronie bez podziału na poszczególne domy, był zaledwie żałosną namiastką tego umiejscowionego głęboko w lochach, spowitego zielonkawą poświatą bijąca od jeziora i dziwną aurą tajemniczości. Mimo wszystko przebywając w środku na co dzień, bardzo starała się ignorować te różnice co teraz, w obliczu chaosu wywołanego inwazją magicznych stworzeń, było o wiele łatwiejsze. Keyira drgnęła dopiero, kiedy usłyszała własne imię. Przez cały ten rozgardiasz i rumor zrzucanych na ziemię przedmiotów w ogóle nie zarejestrowała zatrzaśnięcia drzwi, więc nagła obecność Maximiliana okazała się dla niej małym zaskoczeniem. Obróciła się ku niemu z różdżką uniesioną w pogotowiu i odetchnęła, gdy zorientowała się, że nie będzie potrzebna. — Hej, Max — rzuciła na powitanie niemrawo i szybko powróciła wzrokiem do uważnego obserwowania otoczenia na wypadek, gdyby chochliki postanowiły wykorzystać ich nieuwagę i zaatakować. Nie wiedziała jak drugi Ślizgon, ale ona miała już dość obolałych uszu, za które te szkodniki uwielbiały wszystkich targać. — Taa, galeony nie rosną na drzewach, a mi przyda się drobny zastrzyk gotówki — przyznała i posłała mu znaczący uśmiech.
Ostatnio zmieniony przez Keyira Shercliffe dnia Sro 30 Wrz 2020 - 9:07, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Faktycznie w środku panował rozpierdziel, który ostatnio tak dobrze charakteryzował całą tę szkołę. Max nie wiedział czy się cieszyć, czy płakać ze względu na to, że podobne wydarzenia mają miejsce, gdy on już powoli te mury opuszcza. Zastanawiał się, jak bardzo gorzej może być. -Czyli nie tylko ja słyszałem, że mają się za to jakoś odwdzięczyć? - Faktycznie słyszał plotki, że za oddawanie niuchaczy mają być skromne darowizny, które nie ograniczają się tylko do słów podziękowania. Na ile jednak była to prawda, a na ile plotka mająca zagrzać ich do roboty, Max nie miał pojęcia. -Mam nadzieję, że dzisiaj nie dorwały się do żadnej zbroi bo chciałbym mieć chociaż jeden dzień bez migreny, wywołanej przez te jebańce. - Powiedział jednocześnie z nadzieją i jej brakiem w głosie, jednocześnie celując różdżką w pobliskie chochliki i paraliżując je. Wiedział, że Keyira jest fanką żywych istot, więc nie miał zamiaru dawać przed nią takiego pokazu, jak przed Felinusem. -Jak pozwolisz zajmę się najpierw naszym prywatnym bagienkiem, żeby się nic w nim nie potopiło. - Powiedział podchodząc do części salonu, w której to teraz znajdowały się kieszonkowe mokradła po drodze petryfikując kolejne latające insekty, które chciały dorwać się do jego uszu.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Skinęła głową, nie mając jednak szansy potwierdzić jego przypuszczenia na głos, gdyż trio chochlików akurat obrało sobie za cel kok na czubku jej głowy. Keyira schyliła się odruchowo i posłała za nimi zaklęcie patryfikujące, które - jak zauważyła, gdy jedynie dwa z trzech niebieskich osobników spadły na najbliższy fotel - okazało się średnio skuteczne. Westchnęła, próbując wypatrzyć niuchacze, przemykające niepostrzeżenie między meblami w czasie, gdy chochliki tworzyły dla nich zasłonę dymną. Dostrzegła jakiś podejrzany ruch kątem oka i zrobiła kilka kroków w kierunku kredensu, gdy uderzyła w nią fala okropnego zapachu. Odruchowo nakryła nos przedramieniem. — Na merlina, co za smród — jęknęła, czemu towarzyszył złośliwy chichot. — Masz rację, nie krępuj się — dodała, wskazując na kieszonkowe bagna i wycofała się na bezpieczną odległość. Solberg miał rację: była fanką żywych istot, ale chochliki kwalifikowały się do kategorii "groźne" i obchodzenie się z nimi przesadnie delikatnie także nie miało większego sensu. — Immobilus! — rzuciła z irytacją zaklęciem prosto w największą grupę wróżek przed Maxem. Nie spadły na ziemię, ale stały się bardzo powolne, co zdecydowanie ułatwiało ogłuszanie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zwierzaki w zawrotnym tempie zmieniały swoje miejsca, a chochliki w podobnym czasie truły im życie. Max ze wszystkich sił powstrzymywał się przed rozwaleniem ich na czynniki pierwsze posyłając w stronę chochlików falę Stupify. Ogłuszone istotki, jedna po drugiej padały na ziemię, a ślizgon zyskał trochę czasu, by zająć się kieszonkowymi bagnami. Pierwsze ogarnął już po kilku minutach, ale gdy chciał likwidować drugie, dostrzegł coś, co go zaintrygowało. Podszedł bliżej i potwierdził swoje przypuszczenia. Jeden z niuchaczy leżał sobie w bagienku i bawił się jakąś złotą spinką. Max zabrał zwierzakowi zdobycz przypominając sobie, że jakaś pierwszoklasistka płakała przy obiedzie, że takową zgubiła. Niuchacz próbował uciec, ale zaplątał się w kieszonkową roślinność i Max bez problemu go spacyfikował. -Mam wrażenie, że z dnia na dzień robią się coraz sprytniejsze. - Powiedział do Keyiry likwidując drugie bagienko. -Ten smród chyba sam nie zniknie. - Skrzywił się i szybkim zaklęciem otworzył wszystkie okna w pomieszczeniu. Liczył, że tym sposobem uda się także wygonić na błonia chochliki.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Uśmiechnęła się pod nosem, gdy chwilę później i ona dostrzegła tego samego niuchacza, który wyniósł się na wyżyny swojej pomysłowości i urządził sobie w bagienku prywatne spa. Szkoda tylko, że takie śmierdzące, przemknęło jej przez myśl, gdy ogłaszała kolejne chochliki nad ich głowami. — Jeśli chodzi o uprzykrzanie ludziom życia to faktycznie wykazują się zaskakującą inteligencją — przyznała, wyraźnie podirytowana atakującymi ją szkodnikami. Odepchnęła jednego dłonią i odsunęła się przed kolejnym, już pilnującym ku jej włosom. — W przypadku podobnych inwazji, gdy osobniki danego gatunku rozmnażają się zbyt szybko i poza kontrolą hodowcy, a zwłaszcza, gdy kwalifikują się do kategorii od trzeciej wzwyż... — urwała na moment, by unieszkodliwić upartego chochlika — ...stosuje się odstrzał redukcyjny — kontynuowała. — Nie zrozum tego źle, ale w tej sytuacji chętnie odstrzelę kilka tych złośliwych skurwysynków — oznajmiła, zerkając znacząco na Maxa. Grupa chochlików chyba zrozumiała jej słowa, bo wydały z siebie głośny, niezrozumiały jazgot i, ku jej zaskoczeniu, chwyciły wielki kufer, po czym uniosły go w powietrze, patrząc na nią złowrogo. — Nie! Cholerne paskudy, odstawcie to na miejsce!
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max zdecydowanie bardziej wolał myć się w czymś bardziej pachnącym, ale nie miał zamiaru oceniać gustu niuchacza. Ważne, że zwierzak był już czysty i bezpiecznie siedział w torbie ślizgona, przez co ten mógł dalej polować na jego kolegów. -Zrobiły Ci już coś złego? Mnie prawie spaliły żywcem, oblały farbą, rzucały do mnie jak do celu z kredy i jeszcze cholernie pogryzły. - Zaczął wymieniać szkody, które go spotkały przez chochliki. -Niuchacze tylko raz mnie okradły i mam nadzieję, że na tym razie poprzestaną. - Przypomniał sobie jak jeden z kretowatych podpierdzielił mu spinkę do krawata. Nie ubolewał jakoś specjalnie nad tą szkodą, ale wolałby ją sprzedać i mieć pieniądze niż oddać zwierzakowi. Właśnie wywalał za okno parkę roześmianych kornwalijskich, gdy usłyszał słowa Keyiry. -Czy Ty... Czy Ty właśnie zasugerowałaś eksterminację zamiast petryfikacji? - Zapytał nie będąc pewnym, czy dobrze ją zrozumiał. Uwielbiał wybuchać te małe szkodniki. Nim jednak zdążył oddać się swojej ulubionej ostatnimi czasy rozrywce, zauważył kufer, który niebezpiecznie kołysał się w powietrzu. Prędko rzucił na skrzynię zaklęcie, ale niestety chybił i kufer rozbił się o ścianę. Max zdążył tylko wyczarować szybką ochronę dla siebie i Keyiry, by nie obarwało im się szczątkami. Nie miał ochoty na kolejne urazy, szczególnie z rąk tych szkodników.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Pytanie Solberga chwilowo pozostało bez odpowiedzi, gdyż samozwańczy bohaterowie oddziału zabójczych chochlików, próbujący przygnieść ją kufrem, byli zdecydowanie pilniejszą sprawą. Oddział ten okazał się nie tyleż zdeterminowany, co po prostu zaskakująco silny i zanim Keyira zdołała wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie, skrzynia już poszybowała w ich kierunku. — Wy cholery — warknęła, uchylając się, a potem odskakując w bok, choć jak się okazało, nie musiała się obawiać, gdyż Max rzucił na nich zaklęcie ochronne. Kiedy drzazgi i szczątki kufra opadły, dziewczyna wyłapała kątem oka jakiś ruch. Obróciła się w tamtym kierunku, z różdżką gotową do działania i dostrzegła przemykające za fotelem dwa niuchacze. — A wy dokąd? — zaśmiała się na widok ich wypełnionych rupieciami toreb. Udało jej się na czas zatrzymać oba, po czym ukryła je bezpiecznie w torbie i obróciła się ku swojemu partnerowi w niedoli. — Owszem, zasugerowałam — odchrząknęła, kręcąc głową z politowaniem dla samej siebie. — To była chwila słabości. W każdym razie jest kilka innych sposobów, jak sobie z nimi poradzić — dodała, rozglądając się ile przeciwników zostało im jeszcze do unieszkodliwienia na placu boju. — Te, które uciekną przez otwarte okna po prostu stworzą więcej zagrożenia na zewnątrz — zauważyła, mając tutaj na uwadze na przykład zagubionych pierwszorocznych, którzy na pewno jeszcze nie wiedzą jak powinni radzić sobie z chochlikami. Nie wszyscy, w każdym razie. — Lapifors! — zainkantowała, co rusz celując w większe grupki chochlików, które po upadku na ziemię przemieniały się w króliki. Pod ta postacią na pewno nie będą stanowiły dla nich większego zagrożenia. Zaraz potem wyczarowała klatkę i zabrała się za gromadzenie w jej wnętrzu wszystkich, jak dotąd spetryfikowanych już stworzeń. Może i było to zdecydowanie nudniejsze rozwiązanie niż to, na jakie Maximilian liczył, ale z całą pewnością o wiele bardziej humanitarne.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kufer zdecydowanie mógł zrobić im krzywdę, ale chociaż raz w swoim życiu Max myślał głową, a nie... Zdecydowanie mniej odpowiednią częścią ciała. Machnął różdżką i kolejne chochliki leżały spetryfikowane na ziemi. -Tutaj się zgodzę. Można być nieźle kreatywnym przy łapaniu tych intruzów. - Nie miał okazji pokazać, co dokładnie chodziło mu po głowie, bo właśnie potknął się o jednego niuchacza. Szybko spowolnił krecika, żeby nie mógł mu uciec i włożył do torby. -Powinni zatrudnić jakiegoś specjalistę, a nie karzą uczniom się tym zajmować. - Keyira miała rację. Młodsze roczniki mogły mieć nie mały problem z ogarnięciem tej inwazji. Chochliki naprawdę potrafiły uprzykrzyć życie, a jeżeli wpadną kiedyś na pomysł połączenia sił z Irytkiem, ta szkoła może porzucić wszelką nadzieję. -Całkiem nieźle. - Powiedział podziwiając stworzone przez dziewczynę króliczki. Dzięki temu, sam wpadł na kolejny pomysł radzenia sobie ze szkodnikami. -Papiliofors! -W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą było kilka chochlików, latały teraz kolorowe motyle. -W tej postaci zdecydowanie bardziej mi się podobają. - Uśmiechnął się do Keyiry, by chwilę później zanurkować pod fotel i wyciągnąć stamtąd kolejnego niuchacza. -Te to wiedzą, gdzie się ukryć. - Schował go do torby, do reszty jego krecich braci. -No! Kolejny pokój wyczyszczony. Chyba będę leciał. Muszę jeszcze zwrócić tę błyskotkę. - Pokazał ślizgonce spinkę, którą przed kilkoma minutami odebrał jednemu ze zwierzaków. Sam raczej nie potrzebował tej ozdoby, a dziewczynka na pewno ucieszy się z odzyskania swojej zguby.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
— Powinni — zgodziła się, bo taka była prawda. O ile jeszcze rozumiała zlecanie tego studentom, którzy już potrafili sobie radzić ze zwierzętami stwarzającymi podobne zagrożenie, to nie miała pojęcia dlaczego dyrekcja nie odesłała przynajmniej pierwszych pięciu podstawowych klas do domów. Logicznym było, że nie uda się uchronić ich wszystkich tym bardziej, że na ogół sami stanowili dla siebie wystarczające zagrożenie. Keyira uśmiechnęła się, gdy Solberg, zamiast kolejnych królików, wyczarował motyle. Zerknęła na drugiego ślizgona, wspierając wolną dłoń na biodrze. — No proszę, kto by pomyślał. Uważaj, Max, jeszcze chwila i pomyślę, że masz wrażliwszą stronę — mruknęła z wyraźnym rozbawieniem, choć bez faktycznej złośliwości. Kiedy przeniosła już wszystkie chochliki do klatki, zatrzasnęła ją i zabezpieczyła solidnie przed przypadkowym otwarciem lub ewentualną ucieczką szkodników, a potem ruszyła do drzwi za przykładem kolegi. — Jasne. Dzięki za pomoc — odpowiedziała, kiwając głową na pożegnanie. Otrzepała spodnie i rękawy bluzki, po czym także wyszła z salonu, poklepując torbę, gdzie ukryła wcześniej dwa unieruchomione niuchacze.
2xzt
Liang Manyue
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 1,76m
C. szczególne : tatuaże; kolczyki w uszach; ubrania jakby losowo wyjmował je z szafy
Nie miał zbyt wiele do roboty, chociaż właściwie to zwyczajnie i umiejętnie ignorował większość swoich studenckich obowiązków, udając, że takowe wcale nie istnieją. Zostawił więc wyświechtaną torbę w dormitorium i wyrzucił z głowy wszelkie zbędne informacje o pracach domowych, które zapewne zrobi na ostatnią chwilę albo, cóż, wcale. Właściwie to zastanawiał się jakim cudem on w ogóle zdał te wszystkie lata, ale jak to się mówi – głupi ma szczęście. Chociaż prawdę mówiąc głupi nie był, zwyczajnie oddzielał to co go nie interesuje, od tego co zaprzątało jego uwagę, głównie były to rzeczy, które w opinii publicznej za ważne nie uchodziły. System wartości Lianga był całkiem inny od większości ludzi, a stawiane przez niego priorytety zostawały podważane przez innych zdecydowanie zbyt często jak na jego oko, choć o obiektywnej opinii mowy tutaj nie było. Powolnym krokiem szedł przez hogwarckie korytarze, ze szkicownikiem pod pachą, stertą kartek w dłoni, kredkami, kubkiem z herbatą i różdżką w drugiej, wyglądając zupełnie tak jakby sobie nie radził z trzymaniem tych wszystkich rzeczy – cóż, tak też było. Droga z kuchni okazała się dużo trudniejsza niż to rozplanował, niemniej jednak obrał sobie za cel salon wspólny i nie zamierzał odpuszczać, choćby i za chwilę miał wylać na siebie całą herbatę i zgubić połowę kartek z bazgrołami, które zamierzał przeglądać po raz setny. Może następnym razem będzie pamiętał, że torba nie była wcale złym rozwiązaniem. Podróż na piąte piętro trwała też dłużej niż sądził i kolejny raz zaczął wyklinać na ruchome schody, które nie robiły nic poza utrudnianiem życia. Nie znosił ich. Ostatecznie jednak udało mu się dotrzeć do wejścia do pokoju, kiedy nie zauważył progu w drzwiach. Tragizm całej sytuacji polegał na utracie herbaty, która rozlała się na podłodze, jeszcze zanim młody Manyue runął na nią jak długi, rozsypując wokół siebie wszystko to co trzymał w rękach. Czasem miał wrażenie, że szczęście w jego słowniku nie istniało, a całe jego życie było jednym wielkim chaosem. Trudno z ta myślą było się nie zgodzić, kiedy patrzyło się na chłopaka, zbierającego przemoknięte kartki na wejściu do pokoju wspólnego. Dlaczego to zawsze musiał być on? @Levi O. R. Dare
Levi O. R. Dare
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Ok. +5cm wzrostu przez eleganckie buty na obcasie; dołeczki w policzkach; dużo pierścionków; pomalowane paznokcie; tatuaże
Kreślę artykuł po raz kolejny - to już nie jest zdanie, to nie akapit, to całość mojego tworu. Atrament coraz mniej przychylnie rozlewa się po pergaminie, nie wsiąkając już tak jak wcześniej, a zamiast tego spływając w swojej obfitości niżej i gęściej. Tracę słowa, których wcale nie rozcinałem ostrą stalówką dzierżonego pióra, ale nie mogę tego żałować, bo przecież wiem, że wszystko jest źle. Nie tak, jak tego chciałem, a zatem tragicznie od początku do końca. Wiem, że redakcja nie będzie na mnie czekać wieki, a ja obiecałem im coś niesamowitego. Wiem, że jestem w stanie spełnić tę obietnicę, jeśli tylko... jeśli tylko w końcu znajdę tę iskierkę, rozpalającą moją kreatywność. Nie chcę stracić szansy na rozsławienie swojego nazwiska - nie, imienia, bo nazwisko w mediach nikogo by nie zaskoczyło - tylko dlatego, że pozostaję wiecznie rozproszony. W Hogwarcie wiecznie dzieje się za dużo, niezależnie od tego czy chodzi o lekcje, prace domowe czy rozrabiające szkodniki. Mój nowy dystraktor pojawia się zupełnie nieoczekiwanie, kiedy nieudolnie próbuję doczyścić zabrudzone atramentem palce chusteczką, w której rogu znajdują się moje inicjały. Zawieszam spojrzenie na tej małej katastrofie, która rozlewa się na progu, by w końcu unieść kącik ust w drobnym rozbawieniu. Wciskam chusteczkę do kieszeni marynarki, skąd wystaje jak nieelegancko złożona poszetka; podnoszę się z czerwonej sofy, ze stukotem obcasów podchodząc do zbierającego kartki chłopaka. - Teatralne wejście - zauważam. - Powinienem już bić brawo?
Liang Manyue
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 1,76m
C. szczególne : tatuaże; kolczyki w uszach; ubrania jakby losowo wyjmował je z szafy
Zbierał rozrzucone rzeczy, siedząc na podłodze i mamrotał przekleństwa po chińsku i angielsku, co by tego pierwszego nie zapomnieć, choć gdyby tylko babcia usłyszała jakich słów używa – dostałby ścierą przez łeb i musiał pastować wszystkie podłogi w domu. Całe szczęście w salonie wspólnym babci nie było, a on zaczął rozglądać się dookoła w poszukiwaniu różdżki, nagle sobie przypominając, że przecież może użyć zaklęć. Przez całe wakacje magii nie używał prawie wcale, przez co zapominał, że w szkole jest ona na porządku dziennym i wcale nie musi się z nią kryć. Wzrok jego ciemnych tęczówek padł jednak na buty, które szły w jego stronę i były fenomenalne, choć sam Liang niespecjalnie byłby w stanie w takowych chodzić. Spojrzał do góry na ich posiadacza, dochodząc do wniosku, że był wysoki, szybko odrzucając tę jedną myśl, że lubi wysokich. Słysząc jego słowa wyszczerzył się w swoim uśmiechu numer osiem, prezentując całkiem równe zęby i sprawiając, że w kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki, które niedługo pojawią się tam chyba na stałe. Liang się dużo uśmiechał. — Nie ma potrzeby, ale cieszę się, że doceniasz! — odparł, a kiedy tylko zlokalizował swoją różdżkę, sięgnął po nią, wciąż nie podnosząc się z kolan, by rzucić krótkie chłoszczyść i ułożone już rzeczy, wziąć ponownie w ręce, tak samo nieporadnie jak wcześniej rzecz jasna. Spojrzał z westchnieniem na pusty kubek i podniósł się do pozycji stojącej, uznając, że wcześniej miał rację – chłopak był od niego zdecydowanie wyższy. — Jestem Liang! — przedstawił się, dochodząc do wniosku, że właściwie to się nie znają, chociaż z widzenia go kojarzył, i nawet chciał podać chłopakowi dłoń, ale trzymał zbyt dużo rzeczy, więc z tego ostatecznie zrezygnował. Jeśli Krukon twierdził, że w Hogwarcie dzieje się dużo ogólnie, za chwilę miał się przekonać ile chaosu towarzyszyło Manyue, choć początek miał niezły, to trzeba było przyznać. Trzymając te wszystkie rzeczy, postanowił zebrać swoje przydługie włosy w jakąś kitkę, albo przynajmniej jej imitację, ponieważ nie potrafił zbyt długo tkwić w bezruchu. Liang nigdy nie miał dobrych obliczeń, pomysłów raczej też, a zbieranie włosów z kubkiem w ręce było pomysłem z rodzaju tych absolutnie złych. Naczynie szybko wyślizgnęło mu się z dłoni i poleciało w dół, ku podłodze, znowu.
Levi O. R. Dare
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Ok. +5cm wzrostu przez eleganckie buty na obcasie; dołeczki w policzkach; dużo pierścionków; pomalowane paznokcie; tatuaże
Rozważam udzielenie pomocy, ale zamiast tego zawieszam się na tym ładnym uśmiechu. Chłopak, który klęczy przede mną, wygląda wręcz niemożliwie naturalnie. Bezwiednie zachwycam się tą szczerością, którą prezentuje każda drobniutka zmarszczka i lekkością przyjemnie dźwięczącego w moich uszach głosu. Już teraz jestem w stanie stwierdzić, że chcę go więcej - tego chaosu, którego nie mogę skojarzyć z żadnym innym. - Levi - przedstawiam się w odpowiedzi, przesuwając w końcu spojrzeniem po całej tej gryfoniej sylwetce, a przynajmniej tej, którą widzę zza ponownie targanego bałaganu. Przekrzywiam lekko głowę w zaskoczeniu, obserwując jego akrobacje mające na celu związanie włosów; widzę doskonale moment, w którym kubek zaczyna wymykać się spomiędzy liangowych palców. Chcę go złapać, porzucając tę irytującą bierność, ale refleks mnie zawodzi - zahaczam dłonią o naczynie, ale nie daję rady go przechwycić. Odtrącam je tylko na dywan, dzięki czemu nie pęka. - To dopiero nazywa się mieć pełne ręce roboty... - zauważam, kiedy tym razem to ja zerkam na niego od dołu. Podnoszę kubek i odstawiam go na stolik, na którym leżą moje papiery. Liang nie może mi już uciec, zwłaszcza skoro tak władczo prowadzę go ku czerwonej kanapie, po opadnięciu na miękkie poduszki zabierając się już za delikatne poprawianie jego niezbyt ładnego kucyka. - Rysujesz? - Dopytuję, bo na tych widocznych dla mnie fragmentach kartek są kreski, a nie słowa.
Liang Manyue
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 1,76m
C. szczególne : tatuaże; kolczyki w uszach; ubrania jakby losowo wyjmował je z szafy
Kiwnął głową, słysząc imię i mocno kodując je w głowie, naprawdę nie chcąc go zapomnieć, a pamięci zbyt dobrej do imion niestety nie posiadał. Zaczął nawet desperacko starać się je zapamiętać od razu, nie chcąc popełnić żadnego faux pas, choć było to irracjonalne zważywszy na scenę, która miała miejsce kilka minut temu. Nic jednak nie mógł poradzić na całe zamieszanie, które towarzyszyło mu zawsze, zupełnie tak jakby był trąbą powietrzną. Nie mógł też nagle przestać być sobą, a w tym był nadzwyczaj szczery. Czasem nawet próbował być sobą odrobinę mniej, ale zazwyczaj kończyło się to kompletną katastrofą, dużo większą niż ta mała, którą rozegrał przed chwilą w progu. Był też absolutnie oczarowany sylwetką przed nim, tym jaką aurę wokół sobie roztaczał i jak majestatycznie wyglądał, tworząc absolutny kontrast niezorganizowanego Lianga, a przynajmniej tak jemu się wydawało. Nie miał problemu ze wzrokiem chłopaka, choć doskonale go na sobie czuł. Liang nie należał do osób wstydliwych, ani nawet koło nich nie stał, czasem będąc nawet absolutnie frywolnym. Zajął się jednak tymi nieszczęsnymi włosami, tęskniąc za czasami, kiedy wiązał je w długiego warkocza i żałując, że kiedykolwiek je ściął. Życie wówczas było łatwiejsze, teraz nawet ich związanie nie pomagało, bowiem wszystkie wymykały się spod gumki. — Dzięki. — powiedział, mając na myśli uratowanie naczynia przed kolejnym nieszczęśliwym upadkiem; wypadki chodziły po ludziach, ale akurat Lianga trzymały się kurczowo. — To mój ulubiony kubek, ze zdjęciem mojego psa! — dodał i ponownie wyszczerzył się w kierunku brązowowłosego. Nie oponował kiedy starszy chłopak zaczął prowadzić go w stronę kanapy, w końcu po to pojawił się w salonie wspólnym. To, że po drodze napotkał komplikacje było czymś zupełnie innym, to nie była jego wina i tego należało się trzymać. Nie miał problemów z kontaktem fizycznym, a poprawienia kitki nawet nie zauważył, bowiem Krukon poruszył temat, który dla Gryfona był oceanem bez dna, skutecznie skupiając jego uwagę tylko na tej jednej rzeczy, co było raczej niespotykane. — Tak rysuję, chociaż nie wiem czy to dobre słowo… To znaczy dobre! Ale chyba bardziej powiedziałbym, że projektuję? Bo to projekty tak właściwie, tatuaży. — odparł, lekko plącząc się w swoich słowach, nie wiedząc do końca co chce powiedzieć, bo przecież zwykłe „tak”, by wystarczyło. Manyue musiał jednak powiedzieć coś więcej, odpowiadanie półsłówkami go nie satysfakcjonowało, a w trakcie mówienia zdążył już usiąść na kanapie po turecku.