By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Autor
Wiadomość
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget w sumie zaczynała delikatnie przysypiać, bowiem borsuk zaczynał się nieco zlewać z lwem na suficie, a niedługo do mozaiki kolorów przed przymkniętymi oczami dołączyła również zieleń Slytherinu... A parę chwil później powietrze przeciął znajomy głos wołający jej imię z drugiego końca pokoju. Puchonka poderwała się na miejscu, niemal zrzucając z kolan swojego kota, który skomentował całe to wydarzenie niezadowolonym mruknięciem. Bridget spojrzała na Morticie nieco nieprzytomnie, a sekundę później jej twarz rozjaśnił przyjazny, szeroki widok. - Morticia! - przywitała ją głośno. Już chciała przejść do jakiegoś przyjemnego tematu, zagaić ją o życie towarzyskie, uczuciowe, ostatnie lekcje i plany na najbliższy tydzień, lecz uwaga Gryfonki skupiła się na książce o wężomowie, a Bridget kompletnie zapomniała zakryć jej okładkę jakimiś notatkami czy w ogóle czymkolwiek. Spojrzała na podręcznik, a na jej policzkach wykwitł mało subtelny rumieniec. - Ach, to wypaliła, początkowo chcąc zbagatelizować sprawę, lecz coś w spojrzeniu Morticii kazało jej temat kontynuować. - Nie powiedziałabym, że się interesuję... Chociaż dobra, w sumie trochę tak jest. Jakiś miesiąc czy dwa temu wyczytałam, że są ludzie, którzy się wyuczyli tej mowy i... No nie ukrywam, że to całkiem ciekawe. Sama próbowałam, ale na razie nie łapię o co chodzi - przyznała i wzruszyła ramionami. - Wiesz, czasem trzeba zmienić towarzystwo - dodała w odpowiedzi na jej pytanie. - Jak Ci leci?
- Oj. Nie chciałam cię budzić, musisz mi to wybaczyć. - Powiedziała wesoło, widząc reakcję Bri, po czym uśmiechnęła się do niej szeroko. Morticia sama często przysypiała, gdy jej się nudziło. No, albo wtedy gdy była po prostu nie wyspana, bo przecież w nocy jest wiele ciekawszych zajęć od spania. Chociażby czytanie książek, albo rysowanie jakichś bazgrołów, które nawet coś przypominały. Z reguły były to jakieś postacie z komiksów, albo mang... No, ale po Morti ciężko było się spodziewać czegoś innego. Zauważywszy zmieszanie koleżanki zaczęła się cicho śmiać i pokręciła głową. - Dobrze, że żaden z uczniów plociuchów tego nie widzi. Znając życie, jutro idąc na zajęcia słyszałabyś pogłoski na swój temat. - Oj, ona już się nasłuchała plotek na swój temat! Zarówno ona, jak i jej była przyjaciółka, która... No, która po prostu wyjechała z Hogwartu. W sumie, Morti się nie dziwiła, że Amalyn zrezygnowała. Przecież one to uzgodniły i to dawno temu. Tyle, że tamta była starsza, było jej łatwiej. - Ciekawe, to prawda. Nie jest też wcale takie proste jak ci się wydajesz. Węże mają to do siebie, że potrafią być strasznie oporne. Niektóre od razu nawiążą z tobą kontakt, inne będą cię olewać. Taka ich natura.- Przytaknęła. Morticia doskonale to wiedziała. Już od tylu lat mówiła w języku węży, że zdołała poznać ich naturę. Przecież nie bez powodu mówi się ,,przebiegły jak żmija". Były to stworzonka charakterne, być może dlatego ruda je tak lubiła? Westchnęła, słysząc pytanie Bri. - A weź. Nie zdziwię się jak będę odwiedzać tatusia w Azkabanie. - Odpowiedziała, po czym pokiwała z dezaprobatą głową. To co wyprawiał ten człowiek było nie do opisania. - A co u ciebie? - Zapytała wesoło. Nie miała zamiaru przejmować się aż tak wymysłami swojego ojca, od dawna wiedziała, że jest stuknięty.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Jakkolwiek Bridget również doceniała wieczorne czytanie i niejednokrotnie udawało jej się zarwać noc przez książkę z ciekawą fabuła, tak spanie było jedną z jej ulubionych czynności. Nienawidziła być niewyspana - wtedy wszystko wypadało jej z rąk, zaklęcia nie wychodziły, informacje uciekały z głowy i w ogóle średnio radziła sobie z kojarzeniem faktów. Często wolała dostać gorszą ocenę (choć i to przychodzi jej z trudem), niż zrezygnować z dwóch dodatkowych godzin snu. Słysząc słowa Morticii parsknęła śmiechem, aczkolwiek rumieniec jeszcze jej nie opuścił. - Plotek to ja mam już dość - stwierdziła zgodnie z prawdą. W poprzednim roku szkolnym Obserwator aż huczał na temat jej prywatnego życia, wyliczając z kim miała schadzki, romanse i poważniejsze związki, a ostatnio królową na językach była jej starsza siostra, która zaszła w ciążę i lada moment zacznie się gadanie, że pora i na młodszą Hudson, bo przecież tylu do siebie dopuściła... Informacja o jej zainteresowaniu wężomową wcale nie odwróciłaby od tego uwagi innych, a jedynie podsyciła ciekawość - czy następnym chłopakiem Bridget będzie wężousty? Czy trzyma w swoich spodniach bazyliszka? - Mówisz, jakbyś wiedziała na ten temat bardzo dużo - stwierdziła, przyglądając się jej badawczo. Może była w innych pomieszczeniach, gdy plotkowano na temat umiejętności Morticii? Gryfonka nigdy nie wspomniała o tym Bridget i to całkiem zrozumiałe, mogła nie chcieć zwracać na siebie uwagi, czy zwyczajnie trzymała takie rzeczy przed wszystkimi w tajemnicy. Niemniej jednak ton, jakim wypowiadała te słowa dał Bridget do zrozumienia, że faktycznie wiedziała, o czym mówi i to rozbudziło w Puchonce ciekawość. Spojrzała na nią z nieskrywanym zdziwieniem na uwagę o Azkabanie. - Co Ty gadasz? - wypaliła, zakrywając usta dłonią. - Co się stało? - zapytała, dopiero po chwili orientując się, że dotknęła prawdopodobnie bardzo drażliwy temat. - Jeśli nie chcesz to nie musisz mówić - dodała od razu, gdy się o tym zorientowała i posłała jej nieco przepraszający uśmiech. - U mnie jakoś leci, całkiem dobrze, lepiej niż wcześniej. Nie wiem, czy słyszałaś, ale zerwałam z chłopakiem jakieś dwa miesiące temu... Trochę mi ciężko, ale daję radę - stwierdziła wzruszając ramionami. Wolała nie wspominać na razie o Lotcie i jej ciąży, bo o tym pewnie już słyszała, a Bridget była trochę zmęczona tematem.
Morticia już nie pamięta kiedy po raz ostatni się wyspała. Niby nikt jej tego nie bronił, lecz ostatnimi czasy czerpała na jakąś dziwną bezsenność. Spała po cztery, pięć godzin. Najciekawsze w tym wszystkim było jednak to, że tak właściwie... Funkcjonowała normalnie. Nie licząc oczywiście dni, w których była tak styrana, że jedna kawa była pikusiem, przy dawce kofeiny, która na pewno ją rozbudzi. Ogólnie piła dość dużo kawy, a co najciekawsze... Kiedyś nie lubiła, teraz mogła pić litrami. - Wcale się nie dziwię. Trochę się nasłuchałam, ale nie przejmuj się. Większość w to nie wierzy. Na swój temat też się nasłuchałam, a najwięcej w poprzednim roku. - Gdy widywała się jeszcze z Friday'em, który postanowił tak po prostu zniknąć. Pewnie wrócił do tej swojej lafiryndy, której Morticia nigdy nie lubiła. Nawet nie pamiętała już, jak jej było na imię. Ach, no tak... Aiko. Tak miała na imię. Na szczęście rozmawiała z Bri o czymś innym. Dzięki temu nie miała czasu na zawracanie sobie głowy tamtą dziewczyną, z którą może i by się polubiła, no ale... Szczerze w to wątpiła. Poruszyła znacząco brwiami. Doskonale o tym wiedziała. Zdążyła już poznać tajniki mowy węży, oraz samych wężopodobnych stworów. - Oj, wiem co mówię. Jeżeli chciałabyś poznać tajemnice tych stworzeń, po prostu daj mi znać. Od dobrych kilku lat się tym zajmuję. - Powiedziała, dumna z siebie. Nie używała zwrotów, które faktycznie mogłyby ją wydać, ściany miały uszy i trzeba było się tego pilnować. Ojciec był zdecydowanie drażliwym tematem, a z reguły osoby poruszające ten temat stąpały po cienkim ludzie. Na Bridget nie była jednak zła, miała zamiar jej wszystko powiedzieć. Komu mogłaby się wygadać, jak nie tej uroczej Puchonce? Miała do niej zaufanie, to o czym rozmawiały, było tylko i wyłącznie między nimi. Szczerze wątpiła w to, że Bridget od razu pójdzie wszystkim rozpowiedzieć, że ,,Stary Slippery idzie siedzieć, a jego córka niedługo po nim!". Dziewczyna podrapała się po czole, przenosząc wzrok na podłogę i odchrząkając. - Jakby ci to wyjaśnić... Po prostu zaczął się czuć zbyt pewnie i podpadł Ministerstwu za rozpowszechnianie czarnoksięstwa. - Wyjaśniła, jak najlepiej mogła i spojrzała na dziewczynę, posyłając jej szeroki, głupkowaty uśmiech. Nie była dumna z ojca, wręcz przeciwnie. - No trochę mu na starość odbija. - Wyjaśniła, rozkładając ręce w celu bezsilności. - Słyszałam coś na ten temat, zastanawiałam się, czy to kolejne plotki, czy poważnie. No, ale skoro mówisz, że zerwaliście, to nie plotki. Więc, za co powinnam go spalić? - Zapytała, patrząc uważnie na puchonkę. Morticia była ciekawa, co takiego się stało, że zerwali.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget raczej nie miewała do tej pory problemów ze snem. Spała jak kamień, wstawała zawsze na czas, ze wszystkim zdążała, lecz od stycznia lub lutego, gdy zaczynała czuć pod tyłkiem ogień w związku z egzaminami na koniec szkoły oraz gdy zaczynała kłócić się praktycznie ze wszystkimi w swoim kręgu towarzyskim, jej sen zdecydowanie nie był tak czysty i cudowny jak dotychczas. Później, po całym tym wypadku Lotty, coraz częściej zaczynała mieć koszmary na temat smoków, poparzeń lub ciążowych wpadek. Żadna z opcji nie była lepsza od drugiej i wszystkie trzy sprawiały, że potrafiła obudzić się z krzykiem. - Mam nadzieję, że nikt w to nie wierzy - powiedziała, wywracając oczami i oparła brodę na pięści. Szczerze nie życzyła sobie, by Obserwator pisał o niej cokolwiek na łamach swojego szmatławca, ale niestety w całej tej niechęci do tego wątpliwej sławy profilu na wizbooku, Bridget nie mogła zwalczyć potrzeby czytania każdego wydania. Była to spora hipokryzja z jej strony, lecz niejednokrotnie przekonała się, że niektóre informacje pisane przez nich miały w sobie... Cóż, całkiem sporo prawdy. Niestety w plotkach, które pisano o niej, również pojawiły się ziarna prawdy, co wyłącznie dobijało Puchonkę. Nie zamierzała jednak nigdy konfrontować się z Obserwatorem i udawać, że ma w głębokim poważaniu jego artykuły, podczas gdy w środeczku dosłownie ją roznosiło z chęci zemsty. Kolejne słowa Morticii wzbudziły w niej tak ogromną ciekawość, że niemal wyskoczyła ze swojego fotela. Z szeroko otworzonymi oczami patrzyła w Gryfonkę z nieskrywanym zdumieniem przemieszanym z ekscytacją. - No co ty! - wyrzuciła z siebie, po czym skuliła się nieco, rozglądając po pomieszczeniu, czy przypadkiem nie zwróciła na siebie spojrzeń innych obecnych. Na szczęście było w miarę pusto, a inni uczniowie wydawali się być zajęci swoimi sprawami i nie zwracali uwagi na krzyczącą Puchonkę. Spojrzała na nią i uśmiechnęła się przepraszająco, po czym dodała nieco ciszej: - To znaczy że... Umiesz? - Ostatnie słowo wypowiedziała w BARDZO ZNACZĄCY SPOSÓB, aby Morticia wiedziała, o co DOKŁADNIE ją pytała. Pokiwała głową ze zrozumieniem, słuchając jej słów na temat ojca. - Przykro mi, serio - powiedziała. Co prawda Morti nie wydawała się być szczególnie zasmucona z tego powodu, jej ekspresja wręcz świadczyła o pewnego rodzaju zadowoleniu bądź rozbawieniu całą tą sprawą. Bridget ciężko się było ustosunkować, więc z dwojga złego wolała opowiedzieć nieco o swoim byłym. - Jeśli mam być szczera... Nie zrobił nic złego i był naprawdę chłopakiem idealnym. Problem był w takim, że im bardziej oboje się staraliśmy, tym bardziej nam nie wychodziło. Ciągle działo się coś złego i na każdym kroku napotykaliśmy przeszkody. W dodatku miałam wtedy ciężki okres, w którym mocno kłóciłam się z Ezrą Clarke i jego obecnym chłopakiem Leonardo... No, było ciężko. Po festiwalu pękliśmy i zerwaliśmy, a Theo wrócił do domu, do Włoch - powiedziała, po czym westchnęła ciężko. Przykro było jej wspominać Evermore'a, ale może dzięki temu szybciej się z tym upora?
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Salon wspólny był dla Finn czymś, czym dla innych były pokoje wspólne. Miło było czasem posiedzieć w jakiś tętniącym życiem miejscu, szczególnie jeśli był tam kominek, a ponieważ po trzech latach nadal nie lubiła Krukonów (nie żeby jakoś w tym czasie próbowała tę niechęć zwalczyć), zostawało jej to miejsce. Plus te żółto-czerwone sofy miały swój urok - wyobrażała sobie, że jest Gryfonką, o czym zawsze po cichu marzyła. Ciekawe czy tak właśnie wyglądały sofy w ich pokoju wspólnym... Dziś Finn miała spotkać się tu z grupką znajomych z Hufflepuffu z roku, ale tak jakoś wyszło, że przyszła dużo wcześniej niż się umówili. Usiadła na jednej z sof i żeby nie marnować czasu wyjęła z torby pracę z astronomii, którą bezskutecznie usiłowała skończyć już od kilku dni. Rozłożyła sobie w połowie zapisany na trzymanej na kolanach książce, a kałamarz postawiła na podłokietniku. Wolała pracować w ten sposób niż przy stoliku, przynajmniej nie czuła się jak na lekcji. Wygniecione poduchy pod tyłkiem górowały nad krzesłami w ten sam sposób co rozciągnięty w praniu sweter i wytarte dżinsy nad mundurkiem (swoją drogą też za dużym i tu i tam cerowanym) - były po prostu przytulniejsze. Zaczęła smarować na pergaminie jakieś układy planet i jakoś tak wyjątkowo zaczęło jej dobrze iść. Zadnie pochłonęło ją do tego stopnia, że nie odrywała nawet wzroku od swojego dzieła, maczając pióro w kałamarzu. I stało się - w końcu nie trafiła. Przewróciła buteleczkę wprost na dywan. Najczystszy to i tak on nie był, ale Merlinie, wylał jej się prawie cały atrament, który dopiero co dosłała jej mama z notką, żeby go trochę oszczędzała, bo nie rósł na drzewach. Podniosła naczynko z ziemi najszybciej jak mogła i z kwaśną miną przyglądała się ocalałym resztkom na dnie. Nawet nie zwróciła uwagi, że zanim kałamarz wylądował na podłodze, atrament chlapnął na siedzącą na sofie obok dziewczynę.
Jej uwielbienie do mody było nieznacznie większe od tego, które dotyczyło wystroju wnętrz. Kochała przebywać w estetycznych, minimalistycznych wnętrzach, a najbardziej odnajdywała się w stylu prowansalskim, do którego przyzwyczajono ją w dzieciństwie. I choć Hogwart niekoniecznie był szkołą, która zasługiwała na mocne "powyżej oczekiwań" z aranżacji wnętrz, czuła się tutaj dobrze. Co prawda, znając standardy Beauxbatons, pod tym względem zdecydowanie wygrywała francuska szkoła, która mimo skrupulatnie dobranych dekoracji, nie potrafiła wzbudzić w niej poczucia, że znajduje się w domu. Szkocki zamek jej to zapewnił, więc nie zważając na ponuro wyglądający pokój wspólny Slytherinu, przy dokonywaniu wyboru między placówkami, wnikliwie zanalizowała wszystkie wady oraz zalety i wyznaczyła priorytety. Po latach zdążyła przywyczaić się (a nawet polubić!) do butelkowozielonego motywu przewodniego pokoju wspólnego jej domu i to właśnie tam spędzała najwięcej czasu. Uczyła się, spotykała z różnymi osobami, rozwijała pasje albo po prostu relaksowała - ciepło buchające z kominka czy miękkie fotele to tylko dwie rzeczy, dla których potrafiła przesiadywać tam godzinami. Niestety, ostatni incydent w lochach trochę namieszał, więc Amélie zmuszona była czytać gdzie indziej. Wciąż nie zarobiła wystarczająco dużej kwoty pieniędzy, by móc kupić własne mieszkanie w Londynie, a nie chciała prosić rodziców o żadne wsparcie z ich strony. Sumiennie odkłada zarobione pieniądze i tak szybko, jak będzie to możliwe, postara się o własne cztery kąty. Na ten moment, pozostawał jej salon wspólny, w którym chciała, na spokojnie, przeczytać notatki z ostatnich zajęć z astronomii. Wciąż nie do końca rozgrzana po powrocie z zimnego dworu, weszła do salonu, rozbierając się z części garderoby, które nie były jej już potrzebne. Usiadła na jednej z sof, blisko jakiejś nieznajomej jej dziewczyny, po czym sięgnęła do torby, by wyjąć swój notes od astronomii. Kątem oka zauważyła, że jej sąsiadka właśnie odrabia pracę domową, z tego samego przedmiotu. Zastanawiała się chwilę, czy może do niej nie zagadać, ale ostatecznie uznała, że nie będzie przeszkadzać jakimś obcym nastolatkom w odrabianiu zadania. Zapatrzona w tekst, w ogóle nie obserwowała, co robi dziewczyna obok. W pewnym momencie jednak poczuła, jak fragment materiału jej białych spodni staje się mokry i przylega do skóry. Opuściła wzrok na swoje śnieżnobiałe spodnie, na których pojawiła się teraz bardzo widoczna plama z atramentu, po czym przeniosła wzrok na sąsiadkę, która z marną miną patrzyła na pusty kałamarz. Dopiero teraz zwróciła uwagę, jak okropnie jest ubrana. - To jest chyba jakiś żart, tak? - powiedziała wyraźnie, wpatrując się w nieznajomą. - Jak ja niby mam to odeprać? Zaklęciem? Teraz, kiedy magia nie zawsze działa? - spytała ze złością w głosie, wciąż wpatrując się w nią wnikliwie.
strasznie przepraszam, że tyle musiałaś czekać, ale taki ciężki tydzień się trafił
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Słyszała przesiąknięty złością głos z boku, ale była tak przejęta niemal pustym kałamarzem, że dopiero po chwili pojęła, że starsza dziewczyna zwraca się do niej. Właściwie to Finn też liczyła na to, że to był tylko żart. Popatrzyła na Ślizgonkę płochliwie, jak gdyby nie była pewna, czy w ogóle może. Spojrzenie dziewczyny sprawiało, że Finn miała ochotę zapaść się pod ziemię, chociaż jeszcze nie wiedziała dlaczego. Dopiero jej słowa nakierowały dziewczynkę, gdzie ma patrzeć. Jej wzrok spoczął na zaplamionych białych spodniach, które jak nic nigdy wcześniej brudu nie widziały. Była tak przestraszona, że zwykłe "przepraszam" uwięzło jej w gardle. Ślizgonka zadała jednak pytanie - pytanie, na które Finn w sumie znała odpowiedź, więc zanim jeszcze pomyślała, wypaliła automatycznie: - Mlekiem - skurczyła się jeszcze bardziej na dźwięk swojego wątłego głosiku, który wychodził z niej zawsze, gdy rozmawiała z obcymi, którzy ją stresowali - Się w mleku moczy i większość schodzi - sprecyzowała, skubiąc postrzępione z wytarcia rękawy swetra. Kiedyś jej mama tak zrobiła, gdy siostra zostawiła pióro na kanapie i atrament z niego wsiąkł w narzutę. Nie zeszło do końca, ani z mlekiem, ani potem w praniu, ale Finn pamiętała jak z zanurzonej w misce narzuty wypływały czarne kłęby atramentu, mieszając się z mlekiem, więc nie można było powiedzieć, że nie działało. W miejscu plamy zaś po prostu kładli poduszkę. - Zawsze można coś na tym naszyć - dodała jeszcze - Albo zrobić z nich szorty. Recykling był specjalnością Gilliamsów. U nich w domu wszystko dostawało drugie życie, a często nawet trzecie i czwarte. Wielokrotnie łatane płaszcze stawały się obiciami na krzesła, zaś połamane krzesło po drobnych przeróbkach odzyskiwało blask jako wieszak, na którym wisiały kolejne płaszcze, łatane tym co dało się odzyskać z obić. I wcale nie wyglądało to źle - jej mama była świetną krawcową. Finn na przykład bardzo lubiła różnokolorową naszywkę w kształcie sowy, którą mama zrobiła jej ze ścinków i która zdobiła ramię jej kurtki w rozdartym miejscu. Lubiła ją bardziej niż samą kurtkę - jakby nie patrzeć naszywka była jej, a kurtka po siostrze. Gilliamsów ograniczała tylko wyobraźnia - bo byli zbyt dumni, by przyznać, że brak pieniędzy - i teraz głowę ich nieodrodnej córki bombardowały kolejne pomysły naprawy spodni, albo wtórnego użycia materiału, z którego zostały zrobione. Przed werbalizacją ich powstrzymywała ją tylko raczej niezadowolona mina Ślizgonki.
Odniosła wrażenie, że jej spojrzenie nieco przytłacza dziewczynę. I już chciała odpuścić, powiedzieć, że nic się nie stało, to tylko spodnie i nerwy nie są w tej sytuacji konieczne, ale ponownie spuściła wzrok na śnieżnobiały materiał z granatowym kleksem na środku. Nie, to z pewnością się nie odpierze... Mlekiem? Ta dziewczyna już chyba do reszty powariowała. Amélie znała parę sposób na trudne plamy, ale całkowite usunięcie atramentu z białej tkaniny graniczyło z cudem. Fosse na pewno wypróbowałaby metodę z płynem do dezynfekcji rąk. Kleks może i by zszedł za sprawą znajdującego się w środku alkoholu, ale oprócz wyczyszczenia zabrudzenia, spodnie znacznie by się zniszczyły. Sama nie wiedziała, czy rady dziewczynki potraktować jako chęć pomocy, czy może jako objaw arogancji z jej strony. Mimo pewności w związku z tym, co mówi, zdawała się być nieco przestraszona. Widok płochliwe Krukonki nieco zbił Ślizgonkę z tropu - znacznie obniżyła ton głosu i powstrzymała zirytowanie. - Naszywki nie są w moim stylu - odpowiedziała, skrycie jednak doceniając błyskotliwość i zainteresowanie towarzyszki zaistniałym problemem. - Szorty? - zaśmiała się cicho, spoglądając na nieznajomą. - Cóż, są zdecydowanie za drogie, żeby zrobić z nich szorty. - Dla niej te spodnie były najpewniej zwyczajną, białą szmatą, ale dla Amelki miały spore znaczenie. Poświęciła na nie jakieś trzy wypłaty i nie kryła ekscytacji, kiedy pierwszy raz je założyła. Cena była spowodowana marką, aniżeli jakimś specjalnym fasonem czy elementem, ale i tak miało to dla dziewczyny ogromne znaczenie. - Aż boję się rzucić na nie jakiekolwiek zaklęcie... zawsze może mieć działanie odwrotne do zamierzonego - oznajmiła cicho, domyślając się, że Krukonka najpewniej dyskretnie naśmiewa się z zakłopotania Francuzki. Jakby nie patrzeć, to tylko (albo i aż) spodnie.
Z torbą i książką eliksirów w rękach David wszedł do klasy, obrzucając pewnym spojrzeniem. Rzucił torbę przy ścianie i usiadł na kanapie. Otworzył książkę i zaczął czytać ją na głos, jednak bardzo cicho. Jednak ciągle wychylał wzrok znad książki i zerkał na towarzyszki z Ravenclawu i Slytherinu. Po jakichś 5 minutach czytania odłożył książkę. - Co tam?- spytał, nawet nie patrząc na osoby do których te słowa były skierowane. Normalnie to już by go tu nie było, ale lubi towarzystwo dziewczyn, więc to pomogło mu zostać. Złożył w kostkę swój szalik z kolorami Gryffindoru i rzucił go do oddalonej o kilka metrów torby, która nie była do końca zamknięta. Trafił, ale w locie szalik się rozwinął i znowu trzeba było go składać, czego David nie lubił robić. Westchnął i podszedł zrezygnowany do torby, by wsadzić do niej szalik który ponownie złożył.
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Niewątpliwie był to jej wina i czuła się z tym źle. W takiej sytuacji myślenie źle o poszkodowanej było nieetyczne i doskonale o tym wiedziała, a jednak gdzieś tam z tyłu głowy wywracała właśnie oczami na jej nielogiczność. Dobra, były drogie - to rozumiała. Ale skoro i tak miała ich nie odratować, to lepiej już chyba je pociąć niż wyrzucić, nie? Z przyzwoitości nic jednak nie powiedziała. Powinna była chociaż przeprosić, ale była tak zaskoczona i dodatkowo skonfliktowana, że tylko przyglądała się Ślizgonce z lekko rozchylonymi wargami. Cisza robiła się już niezręczna i wtedy ją trafiło! Czy ona powinna jej te spodnie odkupić?! Zaciągnęła się powietrzem i otworzyła szerzej oczy uświadamiając sobie ten fakt. Cały kolor odpłynął z jej twarzy. Bała się napisać rodzicom, że potrzebuje nowego kałamarza! Jeżeli obwieści im jeszcze, że muszą zapłacić za spodnie-zbyt-drogie-żeby-je-pociąć... Była martwa! - Wiesz... - zaczęła niepewnie, trzęsącym się i nienaturalnie wysokim głosem - Skoro i tak są do niczego, to możesz chociaż spróbować. Gdyby się udało, byłaby bezpieczna. W innym wypadku... Cóż, mogłaby jej chyba spróbować unikać. Dziewczyna wyglądała na studentkę, więc to tylko góra trzy lata. Finn zawsze twierdziła, że ma pospolitą mordę i nie wyróżnia się z tłumu. Dodatkowo nie wiedziała jak się nazywa, a nawet nie miała na sobie żadnego elementu, który mógł wskazywać na przynależność do Ravenclawu. Znalezienie jej nie byłoby chyba takie proste. Rozważała, czy nie rzucić się do ucieczki od razu, ale dosłownie sparaliżowało ją na kanapie. Z resztą i tak nie mogłaby zmyć się zbyt szybko, bo najpierw musiałaby pozbierać swoje rzeczy. Rozmyślając nad własną zgubą nie zauważyła nawet, że obok nich usiadł jakiś koleś, dopóki się nie odezwał. Spojrzała na niego zaskoczona, sprawdzając czy mówił do nich. Nie patrzył na nie, ale w okolicy nikogo nie było, więc cholera wiedziała. Finn przeniosła pytające spojrzenie na starszą dziewczynę. Co jeżeli to był jakiś jej ziomek i zaraz się na niej we dwójkę zemszczą. Oczami wyobraźni widziała, jak chłopak ją przytrzymuje, a Ślizgonka wylewa jej na głowę resztki atramentu. Aż drgnęła, kiedy chłopak się podniósł, ale ten tylko podszedł do torby. Na wszelki wypadek, Finn zaczęła jednak powoli i w miarę dyskretnie zbierać swoje rzeczy. Na wypadek, gdyby musiała szybko uciekać.
@Amélie Fosse, przepraaaaszam, że tak długo. Już się ogarnę. Miałam jakiegoś totalnego bloka ;_;
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Po meczu quidditcha Gryffindor - Hufflepuff, gdzie Gryff wygrał.
Raczej marny ze mnie kibic Hufflepuffu, skoro ledwie pojawiam się na boisku, a już nasi wygrywają. Chyba że naprawdę odwróciłem uwagę Liama Rivaia i pomylił mnie ze zniczem. Widać skrzydełka nie były mi do tego potrzebne. Jestem dumny z Cyśki, że złapała tego znicza, nawet jeśli Gryfoni będą chcieli mnie zamordować za paradowanie w kanarkowo-żółtym sweterku. Dlatego też od razu rodzi mi się we łbie plan, jak się zrehabilitować, chociaż nie zmienię zdania, że Puchoni potrzebowali wsparcia na boisku, skoro byli dyskryminowani. - IMPREZA – drę się do swoich, którzy skaczą i się tulą z radości, że Layton ma tego orzecha włoskiego po Red Bullu w łapie. To zawsze jest wybitny pomysł, chociaż mielibyśmy zdecydowanie więcej luzu, gdybyśmy mogli wyjść poza teren szkolny. Nie wszyscy jednak mają taką możliwość, dlatego ostatecznie lądujemy w salonie wspólnym, żeby inne domy mogły do nas dołączyć. Nie spodziewam się oczywiście żółtych, chociaż byłoby super, gdyby wpadli, bo sport sportem, ale zabawić się może każdy. Co nie? Udaje mi się zdobyć jakiś stary gramofon z pokoju muzycznego i mam też kilka płyt skitranych w dormitorium na wypadek, gdyby nie chciało mi się łazić do Hogsmeade i zabierać jakichś z mieszkania, co nieco ratuje nas przed stypą. Na dekoracje z mojej strony raczej nie mają co liczyć, bo jestem dupa zarówno z transmutacji, jak i z zaklęć. Możemy co najwyżej spalić rytualnie mój sweter, ale podejrzewam, że Puchonom będzie wtedy przykro.
Nawet nie śmiał sobie wyobrażać, że jego pierwszy mecz Quidditcha zakończy się spektakularnym zwycięstwem, wiedząc, że swoje doświadczenie mógłby roboczo ocenić na bliskie zeru. Niemniej nie potrafił przez całą grę odgonić od siebie tego pragnienia… unoszonego ku górze znicza i – przede wszystkim – zadowolenia całego domu, który pomimo niedoceniania przez wszystkie lata, w końcu pokazał, że jednak się liczy! Ale niestety, świeżo upieczony szukający musiał schrzanić. Nie miał humoru, co w przypadku szatyna było dość zauważalne, ponieważ jego stan neutralny pod względem nastroju, już zakładał w sobie wesołe trajkotanie i szeroki banan na niezamykającej się buzi. A teraz było mu po prostu tak diabelnie przykro… szczególnie, gdy zauważył w oczach swojej kapitan łzy. Zawiódł ją? Ohh… gdyby tylko bardziej zwracał uwagę na tego znicza… miał okropne wyrzuty sumienia i czuł się strasznie. Wykręcił się ze spotkania z Neirinem, uznając, że chyba potrzebuje pobyć chwilę sam. Poinformowawszy przyjaciela, że dołączy do niego po kąpieli, zgodnie ze swoimi słowami poszedł na piąte piętro, okupować łazienkę prefektów. Niech chociaż raz skorzysta z tego przywileju… byle tylko nie spotkać Jęczącej Marty.. Wspiął się po schodach, gdy nagle… zatrzymał się, słysząc niewyobrażalnie głośne umcy umcy, przemieszane z krzykami, których na ten moment nie potrafił zrozumieć. Prefekt mode on: oczywiście poszedł to sprawdzić, poprawiając niedbale narzuconą na siebie szatę z plakietką – uznał, że nie ma ochoty się stroić, jak zawsze… poza tym za chwilę i tak wyląduje nago w ciepłej wodzie. Wszedł do Salonu Wspólnego i… ścisnęło mu się gardło. No tak, zwycięzcy świętują… Nie zabraniał nikomu się bawi, toteż nic nie powiedział, doskonale wiedząc jak działają wrażenia świeżo po meczu. Był w tej szkole nie od dzisiaj. Jednak dopiero po siedmiu latach w Hogwarcie dowiedział się jak gorzka potrafi być przegrana, szczególnie, gdy mecz obserwowało się z boiska, nie trybun. Dalej obwiniał się za ten wynik. Gdyby się tak nie rozglądał na boki, z pewnością by ten znicz wypatrzył! Podrapał się po policzku, uśmiechając się nieco zakłopotany, dla zatuszowania przygnębienia, ale nie wyszło mu to zbyt dobrze: i tak wydawał się smutny i przygaszony. Było mu tak potwornie przykro… szczególnie, że najwyraźniej prezentował się jako jedyny Puchon wśród skandujących „Gryffindor! Gryffindor!” Lwów. To wcale nie dodawało mu otuchy… wiedział, że tylko chwila, a zaczną się złośliwe żarty o Borsukach. Odwrócił się wolno z zamiarem opuszczenia pokoju.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Sprzątnęła miotły. Ktoś musiał, prawda? Miała na tyle przyzwoitości, aby zostać te kilka minut po meczu i zebrać ich sprzęt, a nie zostawiać w ferworze zwycięstwa całego bałaganu na głowie Limiera. Nie zajęło jej to też długo, acz poszanowanie dla mioteł to ważna rzecz. Nie będą latać, jeśli się popsują. Złożyła je zatem szybko, nim pobiegła za świętującą gromadką. Gryfoni zawsze byli głośni. Obsceniczni, bezpośredni, aktywni. Mający głupie pomysły oraz odwagę, aby je wprowadzać w życie. Impreza, biorąc pod uwagę ogólną charakterystykę domu, to coś całkiem normalnego i wręcz łagodnego, jak na możliwości wychowanków Gryffindora. Bywało dużo gorzej. Jasne włosy rozwiewały się za nią, kiedy biegła korytarzami, aby zdążyć pogratulować szukającej, zanim zgniotą ją w uściskach i spiją piwem (nie wątpiła, że pojawi się coś z procentami. Lwy nie byłyby sobą, jakby choć jeden nie próbował przemycić alkoholu na imprezę). A sobie dziewczyna zasłużyła. Wybiegła zza zakrętu i potem szybko chciała wejść do salonu, mało nie wpadając w wejściu na jakiegoś chłopaka. Zatrzymała się gwałtownie, choć i tak się delikatnie zderzyli. Na szczęście nieboleśnie. - Liam! Ty to masz szczęścia wpadać na mnie dzisiejszego dnia - zaśmiała się, w błękitnych oczach skakały iskierki rozbawienia. - Chodź tutaj - wzięła go w ramiona i przytuliła. Był to długi, ciepły gest, jakiego nie przerywała za szybko. - Przyszedłeś się bawić? - Spytała, kiedy odsunęła już Puchona od siebie, wodząc spojrzeniem po jego sylwetce. Oraz zauważając plakietkę przypiętą do piersi. - Aww, nie zamierzasz chyba nas pogonić? - Spytała z lekkim smutkiem pobrzmiewającym w głosie. Nie spodziewałaby się tego po chłopaku, jednak nigdy nie widziała go w podobnej sytuacji - załamanego po przegranej. W dodatku w meczu, w którym najwięcej od niego zależało, bo to Rivai przegapił znicza i dał go złapać Gryfonce. Całkowicie zrozumiałe byłoby, jakby próbował rozgonić imprezę z czystej zawiści i rozgoryczenia. Oraz w pełni bezsensowne, przypominające gaszenie pożaru spryskiwaczem. Ta rozhahana zgraja nie da się przepędzić. Raczej jakby tylko Puchon spróbował, zostałby wciągnięty do środka, przetransmutowano mu ubranie w sukienkę, pomalowano włosy na różowo i okrzyknięto Miss Party Pooper roku 2018. W naiwnej nadziei, że to go urazi. Trzymała go wciąż za ramiona, czekając na jakąś reakcję, nim zmarszczyła brwi. - To tylko jeden mecz, honey. Rozchmurz się. Może posiedzisz z nami? - I nie rób niczego, co mogłoby zaważyć na twojej reputacji w szkole... Chociaż, Liam już był całkiem znany jako dobrze ubrany pedałek z Hufflepuffu. Nic gorszego mu Gryfoni nie będą w stanie zrobić. Niemalże naturalna odporność na dziecinne żarty Lwów. Uśmiechnęła się doń. Lubiła nazywać Liama per honey. Nie tylko był słodki, ale też kolorystycznie idealnie zgrany z jego żółtymi szatami.
Odwrócił się, przeszedł kilka kroków… i bam! - O rany, przepraszam! – powiedział niemal machinalnie, jeszcze zanim zorientował się, w kogo właściwie wpadł. Odskoczył na jeden krok do tyłu i gdy przyjrzał się, z kim miał do czynienia, uśmiechnął się delikatnie. Choć nie miał humoru, obecność osób, które darzył sympatią, zawsze w jakimś stopniu sprawiała, że czuł się lepiej. Teraz nie miał ochoty na interakcje z kimkolwiek, ale dobrze było zobaczyć znajomą twarz wśród tłumu bezpostaciowej czerwieni, która wychwalała Gryffindor ponad niebiosa, dociskając Puchonów do podłogi. Ale uśmiech szybko mu przygasł, gdy Hemah przypomniała mu jak nieprofesjonalnie zachował się na boisku. – Oh.. tak… wybacz za tamto. To było trochę głupie… - cichszy, przygaszony ton, oblepiony przebrzmiewającym poczuciem winy. Pozwolił się przytulić, nawet odwzajemniając gest. Nie rzucił się jednak ze swoim standardowym chichotem, zaraz zaczynając kiwać się z nią na boki i gadać od rzeczy, robiąc miliony nawiązań do niepowiązanych ze sobą tematów. Zamiast tego po prostu dawał jej się cieszyć, słuchając co ona ma do powiedzenia. „Przyszedłeś się bawić?” Aż zrobił beznadziejną minę. Prędzej porwałby się na coś zupełnie odwrotnego. - Am.. nie, nie. Szczerze mówiąc, to… - „Aww, nie zamierzasz chyba nas pogonić?” – oh! Nie! – aż się wyprostował. – Ale masz rację, chciałem zrobić użytek z tej plakietki, choć niekoniecznie zawierałem w tym niszczenie wam zabawy. Po prostu szedłem wykąpać się do łazienki prefektów, usłyszałem hałas i chciałem zajrzeć co się właściwie dzieje… i właśnie się zbierałem do wyjścia… - uśmiechnął się do niej, ale jakoś tak… inaczej. Hemah była czujną i spostrzegawczą osobą, więc bez większego wysiłku rozpoznałaby, co jest grane. Liamowi było po prostu przykro i starał się najzwyczajniej w świecie wykręcić z towarzystwa. A na propozycję tylko mocniej się zakłopotał. Jak jej powiedzieć w miły sposób, że nie ma ochoty przesiadywać wśród gwary hałaśliwych, irytujących Gryfonów? Już naprawdę wolał iść się depresjować w tej łazience… ale nie umiał się wykaraskać, bo brakowało mu tych uprzejmości do wyrażenia się z prośbą o puszczenie wolno. Rany, bycie miłym i kulturalnym Huffem czasem bywało dość problematyczne w kontaktach międzyludzkich. - Jeden mecz… ale jednak tych meczy będzie tylko cztery, więc to aż jedna czwarta. – uśmiechnął się smutno, próbując zrobić krok do boku, aby go puściła. – I nie wiem czy mam ochotę… nie chcę psuć wam radości z wygranej swoją smutną twarzą. – zachichotał niemrawo, próbując zażartować sobie z własnego samopoczucia. – Jakoś nie potrafię się teraz ucieszyć, gdy wiem jak koszmarnie źle zagrałem. Hufflepuff wiele stracił na moim debiucie… I przegapiłem ten znicz… a przecież mogłem go złapać tuż po pierwszej pętli… oh! Swoją drogą. Naprawdę jestem super szczęśliwy z tego, że udało ci się zdobyć pierwszy punkt w tym roku szkolnym! Co prawda boli, że akurat naszą, ale i tak zapowiedziałaś dobre mecze. No i ej… to zawsze fajny smaczek, nie? Byłby z tego dobry tytuł do szkolnej gazetki: „Hemah Peril otwiera nowy sezon Quidditcha piękną, bezbłędną bramką!” – pomimo smutku, chciał jakoś pogratulować dziewczynie. Nie był zazdrosny. Cieszył się szczerze. Po prostu miał wielki żal do samego siebie. – To.. ja chyba nie będę wam przeszkadzać… nie?
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Język dziewczyny uderzył o podniebienie, wydając pełne dezaprobaty cmoknięcie. Nie było dwóch zdań, że Liam zachował się nieprofesjonalnie na boisku. Idiotyczne postępowanie świeżaka. Odruch kogoś, kto nie wyrobił sobie jeszcze obojętności na latające tłuczki do momentu, aż powietrza nie przetnie gwizdek sędziego, obwieszczający przerwę, faul lub koniec meczu. - Nie kul się teraz jak zbity szczeniaczek, bo to ci nie pomoże. Trzeba cię porządnie wytrenować, jak chcesz grać w drużynie - wyszczerzyła się do niego. - Wezmę cię parę razy na miotłę i od razu będzie lepiej - klepnęła chłopaka pocieszająco w plecy. Uśmiech jednak szybko zastąpiło wywrócenie oczu, kiedy Liam wyciągnął nie tylko temat depresyjnego moczenia się w łazience, ale też przeliczania meczy w stosunku do ogólnej ich ilości. Szczególnie ten ostatni. - Don't you use your fancy mathematics to muddy the issue - skomentowała. Hem miejscami była aż nazbyt prostą kobietą, podpadającą pod stereotyp niezbyt dobrej w nauce, ale za to wspaniałej kury domowej. I nie czuła się z tym źle. Lepiej cieszyć się życiem nad miską pysznego gulaszu aniżeli wpadać w ból istnienia jak niektórzy Krukoni... Czy depresję, bo zawaliło się jedną czwartą meczy w szkolnej lidze. Machnęła po tym ręką, słysząc jego monolog i parodiowanie reportera sportowego. Uśmiechnęła się jednak, nie tylko rozbawiona. Miło jej się zrobiło z pochwały. - Proszę cię, nikt nie pamięta o ścigających. Jeśli nie uda się nabić kilkunastu bramek, aby złapanie znicza nie przekreśliło szans na wygraną, inni członkowie zawsze są w cieniu szukającego. Ale dziękuję - wzięła go po tym pod rękę. - To może zrobimy sobie małą, dwuosobową imprezę w łazience prefektów, co? Słyszałam, że macie tam świetne olejki do kąpieli. Weźmiemy piwo kremowe i wymoczymy się oboje po tych miotłach, hm? - Spytała z uśmiechem. Naprawdę szczerym i ciepłym. Zależało jej, aby pomimo przegranej, Liam miał dobry humor. Czasem względem borsuczego prefekta potrafił jej się włączyć opiekuńczy tryb.
Zrobiło mu się miło, gdy dziewczyna zaproponowała swoją pomoc. Co prawda w tym momencie nie do końca wiedział czy angażowanie się w Quidditcha było dobrym pomysłem na spędzenie pierwszego roku studiów (szczególnie po zawalonej siódmej klasie), ale na pewno taka perspektywa malowała się jako lepsze wyjście z sytuacji, niż taplanie się we własnych smutkach. - No… trening by mi się w zasadzie przydał. – pokiwał głową, delikatnie się uśmiechając. – Tak szczerze mówiąc, to wyszedłem na boisko trochę bez większych przygotowań, hahah… - podrapał się niezręcznie po karku. W ogóle nie było widać, Liam. W ogóle. - … ale grałem wcześniej! Który dzieciak nie grał nigdy w Quidditcha na podwórku, prawda? Poza tym byłem ciekaw jak to jest obserwować rozgrywkę z innej strony, niż trybuny. I jest zdecydowana różnica. BARDZO WIELKA różnica. Ja coś chyba nie mam szczęścia do dodatkowych zajęć, wiesz? To było dość niedawno, więc może ci się nie pochwaliłem, ale zaciągnąłem się do Klubu Durnia w tym roku. Dasz wiarę, że przegrałem? I to sromotnie! Dopadły mnie wszystkie trzy efekty niemal pod rząd! I to jakie karty… głupiec, cesarzowa i świat! – zrobił dramatyczną pauzę. Zaczynał się rozgadywać i to w mniej smutnych tonach, a to zawsze było dobrym znakiem. – Po głupcu oczywiście zgłupiałem, po cesarzowej zacząłem włazić na kolana takiego Ślizgona, Mefiego, nie wiem czy znasz..? A na samym końcu pokąsały mnie żądlibąki i dosłownie wyleciałem z Pokoju Gier! Ughh… zły początek mojej karcianej kariery. – pokręcił głową, ale dość teatralnie. – Nie wspominając już o moich pojedynkach… - a to już zbył machnięciem ręki, pozwalając w końcu dojść dziewczynie do słowa. - Jeśli tak, to ja poproszę szkolenie z nastawieniem na ścigającego. Chyba bycie szukającym trochę mnie przerosło… wolę sobie pozostać w cieniu. Wystarczy mi, że i tak wyglądam zabójczo w stroju reprezentacji Hufflepuffu, ludzie nie muszą mnie dodatkowo oklaskiwać… - i w końcu się zaśmiał, wyprężając dumnie, jak na potwierdzenie swoich słów, choć aktualnie miał na sobie zwykły, nawet nieco pomięty mundurek. - … ale nie będziesz rzucać we mnie tłuczkami już na pierwszej lekcji, prawda? – spojrzał na nią wzrokiem proszącym o litość. Te dwie latające kulki były jego najmniej ulubionym elementem gry. Szczególnie jak miażdżyły nosy jego kolegom. Czy porywając się na ścigającego, nie spisywał na siebie wyroku rozpłaszczonej twarzy…? A później już naprawdę się ucieszył. Chciał być sam, chciał się depresjować, a najchętniej utopić w wannie, ale teraz, po tej krótkiej rozmowie nabrał szczerych chęci, aby kontynuować rozmowę z dziewczyną w nieco innym otoczeniu, niż „Gryffindor górą, a Huff kanałami! Gryffindor najlepszy! Gryffindor > Hufflepuff!” - Pewnie! – uśmiechnął się już całkiem wesoło. – Tylko… może bez piwa kremowego? – postukał się w plakietkę prefekta. – Daj mi chociaż poudawać, że sprawdzam się w tej jednej jedynej funkcji. – zażartował, choć naprawdę wolał niczego alkoholowego nie znosić do łazienki. Był przecież grzecznym uczniem. Zaczął powoli wychodzić z nią z pokoju, trzymając Hem pod rękę. Szli jak prawdziwy dżentelmen z damą. – Tylko nie śmiej się jak zobaczysz moje bokserki… uznałem, że na mecz ubiorę się w swoje szczęśliwe, nie spodziewając się, że ktoś będzie je po rozgrywce oglądać. Takim sposobem skończyłem z majtkami w misie, ale czegokolwiek byś sobie o mnie nie pomyślała, to uważam, że są całkiem gustowne…
{ z.t }
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Słuchała Liama z uśmiechem na ustach, dając mu się wygadać. Oboje (szczególnie we wspólnych rozmowach) potrafili dużo mówić, ale zdecydowanie Peril nie przebijała Puchona pod tym względem. Czasem potrzebowała przerwać, a Liam... Liam był jak katarynka. Raz nakręcony chyba milknął dopiero, gdy zasypiał. Zaśmiała się cicho, prowadząc go pod rękę w stronę wyjścia na korytarz. - Oh, naprawdę? Strasznego miałeś pecha z tym durniem. Cieszę się, że się nie zgłosiłam. Całkowicie zapomniałam, że są szkolne rozgrywki. Miałam na głowie naukę przepisów, wiesz, zdawałam kurs gotowania.. I kompletnie mi umknęło, że już skończyły się zapisy! - Cmoknęła językiem o podniebienie z dezaprobatą na własny nieogar. Niemniej prawdopodobnie nie żałowała. Jeszcze tego jej w życiu brakuje, aby pakowała się na kolana obcym ludziom... - Mefisto? Taki z tatuażami? Ten to się rzuca w oczy, nie zaprzeczysz - powiedziała dziewczyna niemal biała jak śnieg... Wcale nie wyróżnia się z tła. Chociaż może to właśnie jej daje prawo do oceniania, kto jeszcze się wybija? Spojrzała wymownie w sufit, słysząc słowa Liama. To dobrze, że humor mu się poprawia. O to wszak jej chodziło. Nawet, jeśli oznacza to humorystyczne chwalenie samego siebie. - Ścigający? - Wróciła uwagą do chłopaka, zanim przesadnie teatralnie wykrzywiła usta w grymasie smutku i zawodu. - Ale rzucanie tłuczkami to cały urok ścigających - powiedziała, przeciągając nieco sylaby. Wyciągnęła rękę, aby tknąć go palcem w policzek i wywiercić tam nieco dziurę. - Ta buźka nie zbrzydnie od paru ciosów tłuczkiem - oceniła wesoło, zanim wywróciła oczami. - No nawet jed... Misie? - Natychmiast jej uwagę od braku piwa kremowego odwróciła bielizna Liama, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Zamrugała i parsknęła śmiechem. - Muszę to zobaczyć! - Rzuciła, zanim oboje poszli w stronę łazienki.
zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Po tylu tygodniach intensywnych lekcji i nauki miło było odpocząć przy gitarze. Tylko jeden Merlin wie (no i Vinci) jak Finnowi brakowało dotyku napiętych strun i satysfakcji z wygrywania muzyki. Już od dobrych czterdziestu minut siedział na miękkiej pufie w salonie wspólnym i oddawał się swojej pasji. Zajął miejsce na uboczu, aby nie wadzić przechodzącym, a i był czujny czy aby ktoś nie przyszedł się tutaj uczyć - wówczas był gotów przenieść siebie samego i swój sprzęt w inne miejsce wiedząc, że pierwszeństwo ma nauka, a nie jego widzimisię. Tymczasem nikt z wchodzących i przechodzących nie okazał niechęci słysząc jego pobrzdąkiwania. Opierał łokieć o gitarę i co rusz przewracał stronę zeszytu nutowego w starej, startej piekielnie żółtej okładce. Wyjmował zza ucha ołówek, coś dopisywał, potem ścierał, poprawiał orlim piórem uprzednio zagrawszy kilka tonacji. Tak na dobrą sprawę, gdyby mógł, całkowicie by się odciął od rzeczywistości. Jego palce były spragnione nacisku strun, tak długo ich nie miał skrzywdzonych, że aż zatęsknił za tym dobrym bólem. Oczywiście na stoliku tuż obok zeszytu stał wysoki i szeroki kubek z letnią już kawą, a jej zapach było czuć dosyć intensywnie. Dochodziły godziny wieczorne, zaś postawa Finna poświadczała, że dopiero na dobre się rozkręcał z muzyką. Nie zamierzał spać jeszcze przez wiele, wiele godzin dopóki palce nie zaczną protestować wyczekiwanym bólem. Po kilkunastu minutach przygotowywań, w końcu po salonie rozbrzmiał ton żwawej melodii, którą sobie ćwiczył od paru epizodów muzycznych, wszak dawno nie trzymał w rękach gitary. Wystarczyło wybić kilka pierwszych dźwięków, by wiedzieć, że nie wyszedł z wprawy. Oj nie, to pamięć zmysłów i pamięć duszy - nigdy tego nie zapomni. Na jego twarzy pojawił się łagodny pół uśmiech. Nie odrywał oczu od zeszytu, w którym kartka samodzielnie się przerzuciła na drugą stronę, gdy to Finn dobrnął do kolejnej pięciolinii. Rozluźnił się pod mocą melodii, był w swoim żywiole. Nie grał jakoś głośno, ale wystarczająco, aby każdą komórką ciała wsłuchać się w nutki tworzące cud zwany muzyką. Bardzo mu tego brakowało, oj bardzo. Póki co była to luźna melodia, nie wypruwał sobie żył w imię perfekcji. Relaksował się, bawił muzyką, a dopiero później przyjdzie czas na psychopatyczny niemalże trening i wycisk. Póki co był zbyt szczęśliwy, by wymuszać na sobie nieludzką perfekcję. To później, nie teraz... ledwie wybił ostatni ton, a łagodnie przeszedł na sam początek i zapętlił melodię przyspieszając nieco rytm.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Ten dzień był dla Scar jednym, wielkim niewypałem. Już z samego rana skończył jej się zapas jedzenia na czarną godzinę spod łóżka i przypadkiem wylała wodę na zalegające w kącie podręczniki. Później było tylko gorzej. Konieczność wysłania listu zmusiła ją do bliższego kontaktu z paskudną sową, z którą wojowała dobre pół godziny, nim zdołała przywiązać do jej nogi pergamin. Skrzydlate bydle dodatkowo podrapało jej dłonie do krwi i wyrwało pokaźny pukiel włosów. W swej niechęci do zwierząt utwierdziła się jeszcze mocniej, gdy po wejściu do dormitorium została podrapana przez jakieś wredne kocisko. Uciekając z tego domu wariatów odwiedziła kuchnię, gdzie na szybko nie dostała swoich ukochanych żeberek w sosie miodowym. Po tak paskudnym dniu pozostało jej jedynie zakopać się w pościeli i czekać na lepsze jutro, ale... Ale Scarlett jakoś nie miała ochoty na przeleżenie całego wieczoru w dormitorium. Dlatego też poczłapała do Salonu Wspólnego, mając nadzieję na znalezienie tam sobie jakiegoś zajęcia, albo po prostu rozpraszacza myśli. Gdy przybyła na miejsce, rozejrzała się po wnętrzu. Jakoś nie zauważyła nikogo znajomego. Po chwili usłyszała jednak przyjemną dla ucha melodię. Po ucieczce z bidula zarabiała na życie śpiewem, a cząstka artystycznej duszy nadal gdzieś w niej tkwiła, więc swoje kroki skierowała w stronę grającego chłopaka. Twarz wydała jej się znajoma, ale nie potrafiła przypasować do niej odpowiedniego imienia. Była za to pewna, że muzykant jest z jej Domu. Nie chciała mu przeszkadzać, więc tylko usiadła dwie pufy dalej i utkwiła wzrok w suficie, uważnie przysłuchując się melodii. Musiała przyznać, że chłopak ma talent.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
A Finna mentalnie nie było w salonie wspólnym. Im mocniej uderzał w struny, tym bardziej odpływał tam, gdzie może zaprowadzić go tylko muzyka. To koiło nerwy, odstresowywało i napełniało energią, by przetrwać następny dzień pełen nauki, presji, stresu, anomalii magicznych i nastoletnich kłopotów. Każdy musi umieć w jakiś sposób ukierunkować swoje emocje i je nieszkodliwie dla otoczenia wyładować. Dla Finna były to dwie opcje: muzyka albo Vinci. Dzisiaj musiał niestety dopuścić się samotnej grze na gitarze, co nie ukrywajmy, mocno go bolało. Oczekiwał wsparcia i obecności przyjaciela, chciał słuchać jego porad, znać jego zdanie, opinię, sugestie, propozycje. Otrzymał odpowiedź odmowną, co go ubodło i dosyć mocno zniszczyło nastrój. Mimo wszystko Finnu nie dał się poirytowaniu i posmaku goryczy. Wiele lat grywał samotnie, wiele lat skupiał się na indywidualnym uczeniu muzycznym, a więc dzisiejszy dzień nie musi być wyjątkiem. Nie zauważył publiczności, bo siedział akurat z nosem w zeszycie nutowym, w którym kartka samoistnie przewróciła się i odsłoniła kolejny zestaw do odegrania. Palce podążały do strun bez większego udziału woli Finna. To było proste, spontaniczne, miłe. Gdy udało mu się dwukrotnie odegrać cały bezsłowny utwór, odsunął opuszki palców od gitary i je potarł o siebie, wyczuwając w nich znajomy, nieśmiertelny ból i pieczenie. Popatrzył na zaróżowioną skórę i pojął, że po raz kolejny otarł je niemalże do krwi. W pewnym momencie poczuł na sobie czyjś wzrok, a więc odnalazł jego źródło. Zobaczywszy czarnowłosą Puchonkę, uśmiechnął się kącikiem ust, wszak przyłapał ją na "podglądaniu" mimo, że wcale się z tym nie ukrywała. Choć nie znał Lily zbyt dobrze, to rozpoznawał jej twarz i całą osobę, głównie przez jej oryginalny i przyciągający wzrok typ urody. Podrapał się po brwi i poszerzył delikatnie uśmiech. - Serwus. - zagaił i położył gitarę na udach dając sobie tym samym chwilę przerwy. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni po paczkę plastrów i podczas początkowego etapu rozmowy zaczął je owijać wokół palców prawej dłoni. - Skoro nie uciekłaś i nie krzywisz się, to znaczy, że kawałek wyszedł mi znośnie? - zaczepił spoglądając na nią błękitnymi oczami. Zbierał opinie. Zbierał odczucia, uwagi, propozycje. Każdy słuchacz miał tu sporo do powiedzenia i od każdego Finn mógł się czegoś dowiedzieć bądź wywnioskować elementy do poprawki. - Chcesz soku dyniowego? Ten czaderski dzbanek sam mi go dolewa, a nie tknąłem go nawet krańcem różdżki. - wskazał na ożywiony dzbanuszek, który faktycznie podskakiwał i dolewał sok do jego kubka, stojącego oczywiście zaraz obok tego z zimną już kawą. Finnu znowu przechodził dietę muzyczną - żywił się melodią, kawą, sokiem i powietrzem, przez co powoli znów zaczynał ewoluować w tryb zombie.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Przyjemnie było posłuchać dobrej muzyki. Akurat dzisiaj miała kiepski humor, a w takich chwilach muzyka instrumentalna była o wiele lepsza od jakichś kiepskich piosenek. Gdy dźwięki ustały, przeniosła wzrok na chłopaka, który oceniał właśnie stan swoich palców. Przy tak intensywnej grze na pewno zdarł sobie naskórek. - No cześć - odpowiedziała na przywitanie, przekręcając przy tym lekko głowę. Widocznie często sam siebie opatrywał, bo robił to całkiem sprawnie. Gdy tak mu się przyjrzała, jego twarz zaczęła wyglądać jakoś bardziej znajomo. Miał takie krótkie, fajne imię. Całkiem dźwięczne. Chyba Finn. - Może nie jestem specjalistką, ale to brzmiało całkiem dobrze. Przyjemnie dla ucha - odpowiedziała, gdy chłopak zapytał o opinię. Sama nie umiała nawet grać, więc fachowej opinii wydać nie mogła, ale z tego Puchon chyba zdawał sobie sprawę. Scar znała się jednak na śpiewie i czuła, że odpowiednie słowa i głos z tą melodią brzmiałyby całkiem dźwięcznie. Skoro Finn już nie grał, przysiadła się bliżej niego. Teraz chyba nie będzie mu w niczym przeszkadzać. - Sok dyniowy? - zapytała Scar, której humor na wieść o czymś do jedzenia od razu się poprawił. Sama zwykła mówić, że najgorętszy związek, jaki miała w całym swoim życiu, to właśnie relacja z jedzeniem. - Nie zwykłam odmawiać jedzenia, więc dziękuję bardzo. W zamian mogę poczęstować się czymś słodkim - powiedziała Puchonka, wyjmując z jednej kieszeni bojówek cukierki kawowe, a z drugiej żelki, i kładąc obie paczki na stoliku obok podskakującego dzbanka. - A wracając do tej melodii... Grałeś coś konkretnego czy sam tworzysz? - zapytała, spoglądając na towarzysza i wyciągając z paczki długiego żelka.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Na jego ustach zamajaczył przelotny uśmiech. - I to się liczy, dzięks. - oparł się plecami o kanapę i wyprostował nogi, organizując sobie moment przerwy. Jak widać, Lily (jeśli dobrze kojarzył jej imię) obrała to za przyzwolenie, by usiąść sobie tuż obok. Oczywiście Finn zrobił jej miejsce, grzecznie odsunął się, by mogła się usadowić, a mimo wszystko zadbał, aby między nimi była odpowiednia odległość. - Każdy słuchacz to tak jakby specjalista, bo przecież gra się dla publiki, co nie? - dorzucił po chwili namysłu i skinął głową na czajniczek, który zachęcony zaczął dolewać do kubków soku dyniowego. Dopiero wtedy Finnu wyciągnął długą kończynę górną i podał Puchonce naczynie. Kątem oka zauważył, że na talerzu leżącym na stoliku zmaterializowały się mandarynki. No tak, skrzaty dbały o to, by w pokojach znajdowały się iście świąteczne przekąski, a jak wiadomo, mandarynki królowały każdej zimy. Na wieści o słodkościach na twarzy Finna pojawił się typowo firmowy uśmiech. Zatuszował tym pewną dozę zażenowania wszak skąd Lily mogła wiedzieć, że kto jak kto, ale Gardowi zasiano w mózgu awersję do słodkości. Tak więc nie powitał żelków i cukierków z oczekiwanym zachwytem, ot uśmiech, kolejny z wielu, a jednak taki sam. - Tworzenie to nie jest takie hop siup, więc większość czasu reinterpretuję kawałki, modyfikuję i szukam inspiracji. - dodał, bowiem zrobiło mu się miło słysząc jej zainteresowanie. Pilnował się coby nie jojoczyć i nie wpadać w trans muzyczny, kiedy to buzia mu się nie zamyka i nawija bez końca o tym, co kocha. - Jak tam przygotowania do świąt? Wyjeżdżasz czy zostajesz w zamku? - zapytał i jak gdyby nigdy nic sięgnął po mięciutką mandarynkę. Obrał ją kilkoma ruchami i przyczynił się do rozproszenia po pokoju świątecznego zapachu tego też słodkiego owocu. - Święta lada dzień, a ja jeszcze nawet nie zabrałem się za odpowiednie utwory. - nagle oderwał plecy od oparcia, usiadł prawie przodem do dziewczyny i oparł łokieć o swoje zgięte kolano. Przyjrzał się brunetce uważniej. - Masz ochotę na świąteczną atmosferę? Mandarynki mamy, mini choinkę mamy, kominek jest, to może chcesz podkładać mi głos do muzyki? Wiem, że jest na odwrót, ale chodzi o to, że łatwiej mi skupić się na melodii, gdy ktoś mi śpiewa do niej. Zwyczajne "Jingle Bells", co zechcesz. - w jego oczach błysnęła ciekawość, oczekiwanie, prośba i niepewny zachwyt - skoro został sam z gitarą to może Lily się zgodzi dopomóc. Oby nie była tylko tą dziewczyną, która prędzej spłonie ze wstydu niż zaśpiewa! Finn nie miał aż tak dużo cierpliwości do nakłaniania potencjalnych osób do użycia głosu - choćby Lily miała fałszować, to jemu nie będzie to aż tak przeszkadzać. Najważniejsze to po prostu poczuć tę magię świąt, bo póki co jakoś mu to nie wychodziło.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
W sumie ucieszył ją fakt, że jej opinia, nawet niefachowa, przydała się chłopakowi. Nawet ona czasem lubiła być pomocna. Nie mogła też nie zgodzić się ze słowami Finna o graniu dla publiki. Sama Scar co prawda nie grała na żadnym instrumencie, ale przez wiele miesięcy zarabiała na życie śpiewem, więc rozumiała o co chodzi towarzyszowi. W końcu śpiewając w takich lokalach, zawsze śpiewa się pod publikę. A im bardziej podpici słuchacze, tym konstruktywniejsze opinie. - Tak, coś o tym wiem - mruknęła w odpowiedzi, nie zagłębiając się jednak w szczegóły. Początki na scenie nie były zbyt kolorowe, nawet jeśli masz dobry głos. Wolała jednak nie zanudzać Puchona opowiastkami o czymś, co sam zapewne doskonale znał z własnego doświadczenia. Zamiast tego przyjęła od Finna kubek z sokiem. Na widok pojawiających się na stole mandarynek uśmiechnęła się szeroko. Choć spędziła w Hogwarcie już tyle lat, magiczne sztuczki, które miały tu miejsce, nadal ją zaskakiwały i wywoływały szczery(!) uśmiech na jej twarzy. - Wierzę na słowo. Kiedyś próbowałam grać, jednak to nie dla mnie. Ale tym bardziej podziwiam twój zapał - powiedziała, wymownie patrząc na jego oklejone plastrami palce. Musiał grać naprawdę długo i wytrwale, skoro były w takim stanie. Choć sama niejednokrotnie zdzierała sobie gardło podczas występów, więc chyba pod tym względem byli trochę podobni. - Zostaję. Nie mam rodziny, więc święta w zamku to dobra opcja - odpowiedziała, wcinając następnego kwaśnego żelka i wzruszając ramionami. - A ty? Jakie masz plany? - zapytała, spoglądając na towarzysza. Sama nie miała za wiele do powiedzenia w tym temacie. Myśl o świętach nie wprawiała dziewczyny w żaden wyjątkowy nastrój. Nie żeby Scarlett nie lubiła świąt. Ona po prostu ich nie czuła. W jej starym sierocińcu okres świąteczny nie wyróżniał się niczym szczególnym. Dopiero w Hogwarcie zobaczyła, jak niezwykły może to być czas. Prawdziwej magii świąt jednak już nie poczuła. Dlatego propozycja Finna nieco ją zaskoczyła. - Jeśli tobie to pomaga, to sumie czemu nie - zgodziła się po krótkiej chwili namysłu. - Tekst znam, a głos podobno mam całkiem niezły, więc raczej nie skrzywdzę Ci słuchu - dodała z uśmiechem, siadając nieco wygodniej. Może tym razem i ona wczuje się w świąteczny klimat? W końcu kiedyś musi być ten pierwszy raz. - A więc "Jingle Bells"? - zapytała dla pewności.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Na jego ustach zamajaczył uśmiech, kiedy to Scarlett nawiązała do jego nieustannie towarzyszących plastrów na palcach. I on na nie zerknął czując jednocześnie jak naskórek delikatnie pulsuje od ponownego naruszenia struktury skóry. - Jak się coś kocha to takie byle co nie powstrzyma przed ćwiczeniami. - odpowiedział tonem znawcy, bowiem nie pamiętał już dnia, kiedy jego palce były całkowicie zdrowe. Przyzwyczaił się. Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić. Jednego był pewien - nie spodziewał się usłyszeć takiej informacji. Nie mam rodziny, powiedziane ot tak, wprost, bez owijania w bawełnę. Brutalna szczerość, na którą nie był przygotowany. Taką rzecz mógłby spodziewać się usłyszeć od osoby, z którą od lat jest zaprzyjaźniony, a nie od dziewczyny, z którą jest na stopie zwykłego "cześć" czy przelotnego uśmiechu wymienianego na korytarzu. Finnowi widocznie się pobladło, choć nie na długo, bowiem szybko się zreflektował i zamknął paszczę, by nie siedzieć tak z rozdziawioną buzią. Najlepiej jest zrobić dobrą minę do złej gry - tylko czemu tak trudno jest odpowiedzieć na pytanie, jeśli chwilę temu usłyszał o braku rodziny? Ja oczywiście będę z rodzicami, żyją, wiesz. Nie mógł tego powiedzieć, by nie zagęścić między nimi atmosfery. - Zabawiam w Glasgow i może do Szwecji, jeśli nie zamkną sieci Fiuu przez te mrozy. - odpowiedział wymijająco mając nadzieję, że taka odpowiedź wystarczy. - Nie musisz, jeśli nie masz ochoty. - zapewnił gorliwie, jednak sądząc po jej minie i ładnie podkreślonych oczach, nie miała nic przeciwko. Od razu poprawił gitarę na udach, a palce same ułożyły się na odpowiednich strunach. To prawie jak pamięć mięśniowa. - Wierz mi, mój słuch przetrwał wiele. Tak, "Jingle bells". Na trzy zaczynam grać. - krótko poinstruował, w swoim zeszycie odnalazł odpowiednie pięciolinie i układ nutowy. Przesunął wzrokiem po nich, przypominając sobie jak to się jadło. Nie potrzebował dużo czasu. - Raz...dwa...trzy. - to było banalnie banalnie proste, łatwe, przyjemne, niewymagające wcale większego wysiłku. A mimo wszystko miało w sobie coś odprężającego. Dopasował rytm do głosu Scarlett i spoglądał raz na jakiś czas na nią, posyłając jej jeden ze swoich uśmiechów. Tak, miała ładny głos i jeśli się nie mylił, mocny, silny, czysty. Czyli takie, jakie lubił.
[koniec sesji, porzucona]
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Ten dzień mijał Cassiusowi zaskakująco spokojnie. Poranna przebieżka w lekkim, acz upartym, chłodnym deszczu siąpiącym mu prosto na głowę zdecydowanie mu służyła. Pozwalała się wyciszyć, a także zebrać jeszcze resztki ambitniejszych myśli krążących mu po głowie. Niekoniecznie z datą realizacji, tym bardziej na już, ale jednak. Istniały przesłanki, aby może w niedalekiej przyszłości znów, być może także podczas biegów o wczesnej porze, przypomni sobie o nich i je zrealizuje. Kiedyś. Tymczasem teraz był po prostu zbyt zajęty, zalatany i ogólnie mówiąc zarobiony. Wszak leżąc na kanapie, po królewsku odpoczywał. A odpoczywał od wszystkiego. Od wrzeszczących pierwszoroczniaków, zgiełku w rodzinnym domu, twarzy kuzyna, na jaką nagapił się podczas ich niedawnej sesji zdjęciowej i nawet od poczucia zażenowania. Tak, zdarzało mu się je odczuwać, chociaż ciężko w to uwierzyć. Tego ranka, ślizgając się radośnie w błocie przypomniał sobie bowiem, że jest czarodziejem i czasami warto było korzystać z różdżki, nawet tylko po to, aby nie wywinąć orła tuż przed jakąś nową nauczycielką, robiącą zdjęcia na skraju zakazanego lasu. Tak, zrobił to. Mało brakowało, aby podczas tej katastrofy wpadł także i prosto w nią jak w jakiejś durnej parodii komedii romantycznej. Wiecie, wpadają sobie w objęcia i z tej okazji zakochują się w sobie na śmierć i życie. Problem w tym, że nauczycielka średnio była skora do amorów, gdy zjebała go jak psa, kiedy spłoszył jej jakąś wiewiórkę czy inną mysz, jakiej właśnie próbowała zrobić zdjęcie. Więc pobiegł dalej, uzbrojony tym razem w zaklęcie przyczepności, którym obdarzyła go uczynna belferka. I śladami błota na połowie dresu. W tym momencie wystarczał mu tylko nienachalny trzask kominka. Standardowo zignorował posiłek w Wielkiej Sali, dzięki czemu udało mu się wycisnąć te pół godziny świętego spokoju, podczas których tak sam na sam oddawał się codziennemu procesowi porządkowania wszystkich myśli i obrazów, jakie dzisiaj zanotował w umyśle. Cassius mógł zachowywać się jak osoba, która mądrą myślą to raczej głowy sobie nie kala, aczkolwiek jego przerażająco sprawna pamięć kompletnie uniemożliwiała mu funkcjonowanie bez podobnych rytuałów, potwierdzając tym samym, że nawet idiota myśli, choć niestandardowo. Rozwalił się więc na tyłku, rozciągając nogi okute w wysokie, twarde glany na całej długości kanapy i po prostu sobie milczał. Przynajmniej do czasu.