Objęte silnymi zaklęciami zwodzącymi mugoli, magiczne pola od wielu już stuleci stanowią największe skupisko wolnych terenów wybiegowych dla hipogryfów. Niejednokrotnie są także wykorzystywane jako miejsca uprawne bądź zagospodarowuje się je w razie potrzeby zorganizowania magicznych rywalizacji bądź festynów. Od kilkudziesięciu lat są głównym miejscem organizacji zabaw obchodzonych z okazji święta Barda Beedla.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
pkt z zaklęć: 36+5 (różdżka)=41 atak: - progi: I – 54; II – 84; III – 124
Anglia, w przeciwieństwie do Szkocji, hołdowała innym zasadom. Anglicy uważali, że najlepszą obroną jest atak. A gdy ten atak był jeszcze niespodziewany, to tym lepiej. Może to dlatego udało im się podbić niemal cały świat, z malutką Szkocją włącznie? Atak z zaskoczenia powiódł się i już po chwili Arla Waleczna wylądowała na kolanach. Radość ze zwycięstwa nie trwała jednak długo, bo gdy Krukonka zobaczyła ślinę cieknącą z ust przyjaciółki, od razu schowała różdżkę do kieszeni bluzy.
- Boże, wszystko gra? – zapytała przejęta, klęcząc obok Armstrong. – Przepraszam – dodała i nim blondynka zdołała zaoponować, rzuciła na nią kinetosis, proste zaklęcie lecznicze powstrzymujące torsje i chorobę lokomocyjną. – Nigdy wcześniej nie rzucałam tego zaklęcia. Nie sądziłam, że jest takie mocne. I że tak sprawnie mi wyjdzie.
Kiedy już upewniła się, że z Arlą wszystko w porządku, poklepała ją czule po włosach i wróciła na swoje miejsce. Tym razem to ona miała się bronić.
Kufr: 26 Atak:63+26=89 kaboom sooka Progi: I – 54; II – 84; III – 124 Wynik J-A: 2-0
Język wrócił na swoje miejsce krótko po tym, jak oko zaczęło na nowo widzieć, a płuca ponownie nabrały w siebie tlen. Arla osunęłaby się na ziemię gdyby nie fakt, że Julia zapobiegawczo utrzymała ją w pionie. Teraz na jej twarzy pozostała już tylko niezręczna strużka śliny i zakłopotany wyraz twarzy. - Nooo, to już wiesz. Jakie jest sprawne. - Burknęła trochę nie w sosie, ale nadal gotowa do walki. Potrzeba rewanżu i odegrania się na bezlitosnej Brooks znalazła się nagle na samym szczycie szkockiej piramidy Maslowa. Armstrong odgarnęła zatem włosy na tył głowy, zakasała rękawy i odstąpiła o kilka kroków do tyłu, a kiedy już upewniła się, że nie kręci jej się w głowie, uniosła przed siebie różdżkę - chociaż, trzeba jej przyznać, że mniej energicznie, niż poprzednio - i znowu była gotowa. A może powinna po prostu postawić na coś prostego? - Petrificus Totalus! - Rzuciła przez zaciśnięte zęby, niezbyt głośno, żeby przydługa inkantacja nie dała Julii dodatkowego czasu na obronę. Koniec różdżki syknął, błysnął błękitnym światłem i...? Niepewnie wyjrzała w kierunku Brooks.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kufr: 41 (z różdżką) Obrona:69+41=110 (II próg) Atak:47+41=88 (II próg) Progi: I – 54; II – 84; III – 124 Wynik J-A: 2-0 Widok wracającej do siebie Arli był tyleż zabawny, co zatrważający. Szkotka ciężko walczyła o oddech, a z kacika ust płynęła jej strużka śliny. Ostatni raz widziała ją w takim stanie, gdy wróciła z biegu po parku, który miał wypocić kaca. Nie był to przyjemny widok, podobnie jak teraz, bo dziewczyna wyglądała, jakby miała za chwilę umrzeć. I tylko blada, a nie zgrzana od wysiłku twarz wskazywała, że to magia, a nie bieg, doprowadziła ją do takiego stanu. Doskonale wiedziała, co oznaczało to zacięcie na Arlowym licu. Szkotka rzadko (no dobra, może nie aż tak rzadko) gniewała się na nią, a teraz w pełnej okrasie było ten gniew widać. Zakasane rękawy, naburmuszone spojrzenie, włosy zwinięte w kitkę. To oznaczało rychły atak. I faktycznie tak było. Choć zaklęcie rzucone przez zawziętą blondynę było wyjątkowo mocne i celne, jakimś cudem Brooks, zaklęciowej łamadze, udało się wybronić klasycznym protego. Efekt zdziwił ją samą i minęły długie sekundy, zanim zrozumiała, że nic jej nie jest. Jakaż miła była to odmiana po dotychczasowych porażkach! Kiedy już doszła do siebie, postanowiła wyprowadzić kontrę i poczęstować Arlę tym samym. Tak więc w kierunku ukochanej współlokatorki poleciał niewerbalny Petrificus Totalus.
reeee nie powinno być kontry ale no ok xd KUFR: 26 OBRONA: 26+30=56 xd WYNIK J-A: 3-0
Planety, ba, najprawdopodobniej nawet gwiazdy, musiały znajdować się tego dnia w jakimś wyjątkowo niekorzystnym dla żywiołu szkockiego ułożeniu. I chociaż jej zaklęcie wyszło nawet, nawet, to nie mogło uratować jej przed siłą i wolą wszechświata. I planet. A nawet gwiazd. Kiedy więc tylko Julia poradziła sobie z obroną i kurtuazyjnie odesłała zaklęcie do nadawcy, wszechświat postanowił działać i uniemożliwił Armstrong skuteczną obronę. Sama nie wiedziała, czy powiedziała coś źle, czy za cicho, ale jej różdżka wydobyła z siebie najzwyczajniej wstydliwie nieskuteczne Protego. Petrificus Julii przemknął po Arlowej różdżce, wślizgnął się na jej dłoń i ugodził ją prosto w bark. Armstrong poczuła, jak całe ciało stopniowo zaczyna odmawiać jej posłuszeństwa i... Runęła jak długa. Trudno powiedzieć, czy to efekt zaklęcia, czy faktyczny obraz jej ducha, ale na zaczerwienionym szkockim licu zastygł, wraz z resztą ciała, grymas bezsilnego poirytowania. - Oe e aya oaoa! - Wyartykułowała przez zaciśnięte, spetryfikowane usta, łypiąc na Julię z nienaturalnego kąta i poziomu. - Ua! - Burknęła raz jeszcze i gdyby tylko mogła, tupnęłaby nogą.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Widząc, jak żywioł szkocki ląduje na ziemi, sparaliżowana jej kontratakiem, Julka odetchnęła z ulgą, przynajmniej na chwilę. Satysfakcja z faktu, że udało jej się poprawnie rzucić zaklęcie, szybko została zastąpiona przez zmartwienie. Martwiła się bowiem o Arlę i jej formę. Dziewczyna odkąd wróciła zza wielkiej wody, nie była sobą. Dawniej pewna siebie i cholernie nadpobudliwa, teraz wydawała się zgaszona i wypalona. No i jeszcze zaklęcia. To Brooks była w tej materii tą mniej utalentowaną, podobnie zresztą jak w teleportacji. Dziś jednak Szkotka nie miała żadnych szans, co było tyleż zastanawiające, co niepokojące. Jeżeli Brooks wygrywa zaklęciarski pojedynek, to wiedz, że coś się dzieje!
- Tobie też Ua! – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, po czym zakończyła męczarnie pryjaciółki niewerbalnym finite i wyciągnęła dłoń, aby pomóc jej wstać. – Nie jesteś dziś sobą – stwierdziła przytomnie i schowała do kieszeni różdżkę. Zamiast tego, wyciągnęła paczkę Merlinowych Strzał, odpaliła jedną i poczęstowała Szkotkę. – Chcesz o tym pogadać? A może po prostu zapomnimy o tym i spędzimy miło resztę dnia? Mam nawet pomysł, gdzie mogłybyśmy się wybrać – mrugnęła pojednawczo. Była przekonana, że Szkotka potrzebowała odrobiny luksusu i wypoczynku. Cóż, Brooks potrzebowała na pewno.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Propozycji wspólnego treningu nigdy nie powiedziałby nie (w innym wypadku musiałby być chyba chory czy coś), a już szczególnie, gdy wychodziła od starego kumpla, któremu zresztą swego czasu nawet obiecał wspólne latanie, jeśli tylko nadarzyłaby się okazja. Na szczęście było jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego, sezon ligowy też dopiero co miał ruszyć pełną parą, więc bez większego problemu udało mu się wygospodarować odpowiednią ilość czasu. W dodatku idealnie się złożyło, bo wciąż jeszcze musiał sprawdzić swój nowy miotłowy nabytek w akcji, a nie było ku temu chyba lepszej sposobności niż taki trening. Zgadał się z Solbergiem, umawiając się z nim na czarodziejskich polach za Londynem, które powinny perfekcyjnie nadać się do ich celów. Przede wszystkim potrzeba było przestrzeni, a tu jej zdecydowanie nie brakowało. Sam zjawił się na miejscu przed umówioną porą, żeby jedną rzecz przygotować. Sprawdził też czy ze sprzętem wszystko jest w porządku, bardziej profilaktycznie, bo wypożyczył go z zaplecza Srok, więc ufał, że będzie bez zarzutu. — Kopę lat, stary! — rzucił, błysnąwszy przy tym zębami w zawadiackim uśmiechu, gdy tylko Max do niego dołączył, ściskając przy tym jego dłoń i klepiąc solidnie po plecach. — Gotowy na odrobinę wycisku? Mam nadzieję, że wakacje w Arabii za bardzo cię nie rozleniwiły, zresztą zaraz pewnie się przekonamy. — Z tymi słowy podszedł do skrzynki ze sprzętem i zgarnąwszy drewniane kije pałki rzucił jedną z nich w jego kierunku. — Przygotowałem coś z twojej branży. Zasady zabawy są banalnie proste – odbijamy tłuczki w kierunku tamtej — w tym miejscu wskazał w kierunku zawieszonej w powietrzu całkiem sporej tarczy — tarczy, każdy okrąg jest inaczej punktowany, a im bliżej środka tym więcej możesz ich zgarnąć, wiadomo. Wygrywa ten, który na koniec będzie miał więcej punktów na swoim koncie — wyjaśnił pokrótce, by następnie bez zbędnego przedłużania wskoczyć na swoją miotłę i wznieść się w powietrze. Poczekał chwilę aż Solberg pójdzie w jego ślady, po czym zaklęciem otworzył kufer i wypuścił złaknione krwi tłuczki. I niech igrzyska się rozpoczną!
Mechanika: Rzut k6 na odbicie tłuczka:
Odbicie:
1, 2 | Nie udaje Ci się trafić tłuczka, ale za to tłuczek trafia w Ciebie. 3 | Nie udaje Ci się trafić tłuczka, ale dajesz radę w porę wykonać unik. 4 | Udaje Ci się trafić tłuczek, ale niecelnie – żelazna piłka rozmija się z tarczą. 5, 6 | Udaje Ci się trafić tłuczek i posłać go w kierunku tarczy.
W przypadku wyrzucenia 1 lub 2 wykonujesz dorzut k100 na siłę z jaką tłuczek w Ciebie uderzył i literkę na część ciała, w którą uderzył:
Siła uderzenia:
1-20 | Miałeś dużo szczęścia, bo tłuczek ledwie Cię musnął, nie będzie po tym nawet siniaka. 21-40 | To uderzenie z pewnością poczułeś, choć było niegroźne w skutkach – możesz się spodziewać siniaka w miejscu trafienia. 41-60 | To musiało konkretnie zaboleć – ból po tym trafieniu towarzyszy Ci jeszcze co najmniej w kolejnym poście, będzie też po tym całkiem solidny siniec. 61-80 | Aż Cię na moment zmroczyło po tym uderzeniu, a miejsce trafienia boli jak cholera. Po szybkich oględzinach możesz z całą pewnością stwierdzić, że kość jest nienaruszona, ale najpewniej jedynie stłuczona. 81+ | Tłuczek naprawdę solidnie Cię grzmotnął, do Twoich uszu doszło nieprzyjemne chrupnięcie, a zaraz potem zalała Cię fala bólu. Wykonaj dorzut k6: parzysta – szczęście w nieszczęściu to tylko pęknięcie kości; nieparzysta – dokładnie to czego się spodziewasz, kość jest złamana.
Część ciała:
A, G | Prawa kończyna dolna. B, H | Lewa kończyna dolna. C, I | Prawa kończyna górna. D, J | Lewa kończyna górna. E | Klatka piersiowa. F | Twarzoczaszka.
O tym w co konkretnie trafił decydujesz sam.
W przypadku wyrzucenia 3 lub 4 nie robisz żadnego dorzutu, za to oponent zyskuje możliwość zagrania drugim tłuczkiem w swoim poście (może rzucić dwukrotnie na odbicie).
W przypadku wyrzucenia 5 lub 6 wykonujesz dorzut k100 na miejsce trafienia w tarczę:
Przerzuty – 1 za każde 10 pkt z GM (liczone wraz ze sprzętem na/przy sobie), przy czym można przerzucać jedynie k6 na odbicie tłuczka i to nie więcej niż trzy razy na posta.
Kod:
<zg>Punkty GM:</zg> kuferek + sprzęt na/przy sobie <zg>Przerzuty:</zg> pozostałe/posiadane <zg>Odbicie tłuczka:</zg> rzut k6 <zg>Tarcza:</zg> rzut k100; możesz usunąć, jeśli nie udało Ci się celnie odbić tłuczka <zg>Siła uderzenia:</zg> rzut k100 + literka; możesz usunąć, jeśli udało Ci się odbić lub uniknąć tłuczka <zg>Punkty:</zg> suma zdobytych punktów
Ostatnio zmieniony przez William S. Fitzgerald dnia Nie 12 Wrz 2021 - 1:20, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obiecał Willowi, że się odezwie w sprawie latania i tak też zrobił z powodów wielu. Po pierwsze, powoli wracał do siebie i ciężko mu było wytrzymać bez aktywności fizycznej. Meczyk bludgera w Meksyku pokazał mu, jak bardzo tęsknił za tłuczkowym wpierdolem. Po drugie, potrzebował adrenaliny, którą ten sport dawał bez wątpienia. Strzelnica z Lucasem obudziła w nim coś, czego nie potrafił do końca opisać i może nie był najbardziej z tego dumny, ale pragnął tego dreszczyku. No i po trzecie, cholernie był ciekaw co tam u Ryżego biorąc pod uwagę, że nie widzieli się tyle czasu, że Max zastanawiał się, czy jeszcze kumpla pozna. -Fitzu! Dobrze Cię widzieć. - Wyszczerzył się, próbując ustać prosto, gdy ten przyjebał mu na dzień dobry w plecy. Co, jak co, ale kondycji i zdrowej sylwetki jeszcze nie odzyskał po zawirowaniach zeszłego roku i zabolało go to mocniej niż powinno. -Zawszę gotów! Jestem ciekaw co tam kapitan Węży ma dla mnie w zanadrzu. - Jak dotąd miał tylko okazję pogratulować ślizgonowi listownie jego awansu, ale naprawdę był dumny, że to akurat jemu przekazano plakietkę kapitana. Może nie wszyscy podzielali ten entuzjazm, ale Max uważał, że był to jeden z niewielu dobrych wyborów kadry Hogwartu. -Nawet nie wymawiaj kurwa przy mnie tego słowa. - Zacisnął pięści, na pytanie o Arabii, bo jakby nie było wciąż miał wiele negatywnych uczuć w stosunku do tego, co się tam zdarzyło, a i jego umysł nie współpracował, co rusz podsyłając mu obrazy z przeszłości, o których wolałby zapomnieć. Złapał pałkę bez większego problemu, po czym zaczął przygotowywać się do treningu. Co, jak co, ale wciąż nie wyobrażał sobie wylecieć bez kasku, bo jednak obawa o ponowną utratę pamięci gdzieś tam się znajdowała. -Tarcza, pałka i tłuczek, wszystko jasne! - Powiedział, gdy Willu przedstawił zasady ich dzisiejszego spotkania. Do złudzenia przypominało to strzelnicę, choć nie było tak łatwo wycelować rozpędzoną żelazną kulą, co poręcznym gnatem. Podleciał obok Ryżego i poprawił chwyt na pałce, by przyszykować się na pierwsze podejście do tłuczka. Niestety widać było, że forma już nie ta, bo nawet nie trafił w tłuczek. Na szczęście udało mu się w porę uchylić i nie dostał od piłki wpierdolu, ale w końcu był to tylko początek ich spotkania. -I tak to jest, jak wrzucasz kogoś na miotłę bez rozgrzewki. - Zażartował, robiąc kółeczko może nie do końca dla wspomnianej rozgrzewki, ale zdecydowanie nie miał zamiaru stać bezczynnie w miejscu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Dokładnie to miałem nadzieję usłyszeć — rzucił, podtrzymując swój wyszczerz, gdy Solberg zgłosił pełną gotowość bojową do ich dzisiejszego treningu. — Jak tylko moi Ślizgoni wykażą się choć w połowie takim entuzjazmem, to jest dla nas szansa w nadchodzącym roku. — Sam oczywiście miał zamiar wziąć ostro w obroty drużynę, żeby wyciągnąć ją z bagna, w które wpadli przez zaniedbania ze strony Dearówny przez ostatnie dwa lata, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że choćby się dwoił i troił, to w pojedynkę nic nie wskóra, jeśli reszta nie wykaże się zaangażowaniem. Brewka nieznacznie mu drgnęła, gdy Max w trochę nieoczekiwany sposób zareagował na jego wspomnienie o Arabii. — Aż tak źle? To sprawia, że naprawdę zaczynam sądzić, iż podjąłem dobrą decyzję rezygnując z tego wyjazdu i pozostając na Wyspach — stwierdził z żartobliwą nutą w głosie, żeby nieco rozładować powstałe napięcie, bo najwyraźniej poruszył jakąś delikatną strunę. Poza przejrzeniem kilku wpisów na wizbooku nie miał w końcu pojęcia co tam się działo; do tej pory nawet nie zdołał wypytać swoich współlokatorów o wrażenia z Jamalu. Oczywiście nie miał zamiaru indagować teraz Solberga – jak będzie chciał to sam temat rozwinie, a jak nie to nie, była w końcu masa innych rzeczy, o których mogli pogadać i to bez zbędnego wkurwiania się. Sam także upewnił się, że wszystko dobrze się trzyma i żadne zapięcia nie są obluzowane, by choć odrobinę zminimalizować ryzyko urazów – z tłuczkami w końcu nie było żartów, trening czy nie. A nie używali przecież żadnego bezpiecznego zamiennika ani nic w tym rodzaju, to były jak najprawdziwsze, żądne czarodziejskiej krwi piłki. — Ty, ale wiesz, że miałeś go uderzyć, a nie przed nim spierdalać? — zaśmiał się, kiedy Max całkowicie chybił z uderzeniem i musiał ratować się unikiem, co mu dało możliwość do przypuszczenia ataku, którą bez zawahania. — I e tam, narzekasz. Teraz patrz i ucz się, jak robi to zawodowiec! — Zawodowcem był bez dwóch zdań, choć jego domeną pozostawał jednak kafel, a nie pałka i tłuczek, nawet jeśli miał fizyczne zadatki na solidnego kijarza pałkarza. Piłkę, owszem trafił i nawet posłał w stronę tarczy, ale zabrakło mu w tym celności i musiał się zadowolić zaledwie tym najbardziej zewnętrznym z okręgów. Drugi z tłuczków też zdołał uderzyć, ale chyba za bardzo się w tym pospieszył i przez to wybił go z dala od celu. Cóż, to mogło pójść lepiej. — Na swoje usprawiedliwienie powiem, że to nowa miotła i jeszcze jej nie wyczułem — rzucił wyraźnie w żartach, pogładziwszy przy tym rączkę japońskiego Yajirushi. Jednocześnie było w tym ziarno prawdy, bo faktycznie musiał wyczuć swój stosunkowo nowy nabytek, który miał jednak inną sterowność niż jego Błyskawica, na której latał od blisko dwóch lat.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czy miał nadzieję na to, że ślizgoni w końcu odbiją się od dna tabeli? Tak. Czy wierzył w to? Tu już nie było tak łatwo, ale naprawdę trzymał za nich kciuki. -Daj spokój, na pewno masz świetny zestaw, który trzeba tylko nieco naoliwić, żeby ładnie współgrał. Kto tam siedzi teraz w pierwszym składzie? - Zapytał gotów na ploteczki z hogwarckiego zakątka. Co jak co, ale drużyna quidditcha była naprawdę bliska jego sercu i zawsze im mocno kibicował nawet, jeżeli mieli więcej porażek niż sukcesów na koncie. -Serio nie słyszałeś co się tam odjebało? Tu przynajmniej nikt nie atakował Ciebie i Twoich bliskich milionem czarnomagicznych zaklęć, by potem z radością uznać, że była to tylko jakaś jebana próba. - Streścił mu krótko główny powód swojej niechęci do Arabii. Wciąż nie potrafił zrozumieć, jak Derwisze mogli ich w coś takiego wplątać. Było to dla niego chore i zdecydowanie uważał, że w ogóle nie powinno mieć miejsca. Trening rozpoczęli, choć zdecydowanie nie pokazali na co naprawdę ich stać. Max zaczął, jakby pierwszy raz w życiu widział tłuczek i bał się tej rozpędzonej w cholerę piłki. Dobrze, że Fitzu nieco lepiej sobie poradził, choć jak na kapitana drużyny też nie było to zbyt przyzwoite. -Nie będziesz mi mówić jak mam grać. - Zaśmiał się, dając mu pole do popisu, a gdy usłyszał tę marną wymówkę tylko przewrócił rozbawiony oczami. -Jasne, jasne. Zwalaj na miotłę. - Wystawił ku niemu język, po czym dodał już nieco poważniej. -Niezłe cacko, dawno kupowałeś? -Zapytał, w locie podziwiając nowy nabytek Williama. Sam miał Pioruna VII i uwielbiał tę miotłę, choć wiedział, że japońskie rzemiosło było nieco lepsze jakościowo niż to, co sam posiadał. Przymierzył się do kolejnego ataku i tym razem, zgodnie z instrukcją kapitana, zamiast spierdalać przed tłuczkiem, posłał go prosto w tarczę, zdobywając tym razem pięć punktów. Nie był to cel godny snajpera, ale zdecydowanie poprawa względem tego, co wydarzyło się jeszcze chwilę temu. Zrobił kółeczko wokół tarcz, by jeszcze lepiej się rozgrzać przed kolejnym uderzeniem i móc dobrze patrzeć na to, co Will wyprawia. Może Ryży nie był pałkarzem, ale pewnie potrafił co nieco pokazać, czego warto było się od niego nauczyć.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Oprócz mnie, to zostają Sinclairowie i Rowle, ale na niego raczej nie mam co liczyć. — Wzruszył nieznacznie barkami. Charlie w końcu jedynie okazyjnie pojawiał się na treningach czy uczestniczył w meczach, a odkąd przejął pałeczkę kapitana nie widział go ani razu, więc wątpił, żeby nagle miało się coś zmienić. Na jego ustach pojawił się niewesoły uśmiech, gdy dodał: — W rezerwie mam jeszcze de Guise, ale ona nie jest zainteresowana przejściem do głównego składu, więc to by było na tyle. Nie przedstawiało się to na ten moment zbyt kolorowo, ale liczył, że wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego niezdecydowani wcześniej Ślizgoni zdecydują się spróbować swoich sił, skoro otwierała się możliwość zasilenia głównego składu drużyny właściwie z miejsca. Ze ‘starego’ składu pozostała jedynie garstka, więc miał nadzieję, że team wzbogaci się o jakąś świeżą krew, bo inaczej może być cienko. Pokręcił przecząco głową, bo żadne wieści na temat zdarzeń w Arabii do niego jeszcze nie dotarły, by następnie ściągnąć brwi i popatrzeć na Solberga z lekkim niedowierzaniem, kiedy mu pokrótce przedstawił powód, przez który samo wspomnienie tego miejsca go tak zirytowało. — No powiem ci, stary, że to jakiś wyższy stopień pojebania — skomentował, kręcąc przy tym głową. Nagle pozostanie na Wyspach nie brzmiało na tak złą opcję, tu przynajmniej nikt nie ciskał w nikogo czarnomagicznymi zaklęciami w ramach jakichś tam prób. — Wcale ci się nie dziwię, sam byłbym solidnie wkurwiony, gdyby coś takiego przytrafiło się bliskim mi osobom. — Przy czym głównie miał tu na myśli Olę i swoich przyjaciół, los jego pochrzanionej rodzinki był mu wszak zupełnie obojętny. — Było to chociaż minimalnie warte tego…? Cóż, na początek tego wspólnego treningu należałoby spuścić chyba kurtynę milczenia, bo obaj się zdecydowanie nie popisali, jemu poszło wszak jedynie odrobinę lepiej. Ewentualnie można go potraktować jako taką rozgrzewkę i on sam tak właśnie miał zamiar na to patrzeć; najważniejsze jednak, że żaden na dzień dobry nie został znokautowany, wtedy dopiero byłoby słabo. Pokręcił głową samemu nie zdoławszy powstrzymać parsknięcia śmiechem, kiedy usłyszał słowa Maxa. — Jakiś tydzień temu, akurat Markowy miał kilka sztuk na stanie — odparł, ustawiając się tak, żeby pokazać miotłę w jej pełnej okazałości. — To niezły sprzęt, Japończycy znają się na rzeczy, nie mogę powiedzieć, że nie, ale osobiście pozostanę jednak fanboyem Błyskawic. — W końcu fakt, że miotła, która zadebiutowała na rynku w latach dziewięćdziesiątych wciąż mogła konkurować nawet z najnowszymi modelami mówił sam za siebie. Obserwował jak Solberg przymierza się do kolejnego ataku, samemu poprawiając w międzyczasie chwyt na pałce. Starał się też pozostawać cały czas w ruchu, żeby nie stanowić łatwego celu dla krążących tutaj tłuczków. Ex-pałkarz Ślizgonów najwyraźniej wziął sobie do serca jego instrukcje, bo poradził sobie tym razem o niebo lepiej, trafiając tłuczkiem w jeden z bliższych środkowi okręgów. Długo się jednak na tym nie skupiał, bo właśnie pojawiła się szansa dla niego, żeby wyprowadzić własny atak – wciął porządny zamach i tym razem posłał żelazną kulę dużo celniej, zaliczając tak samo jak Maximilian trafienie za pięć punktów.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nieco zrezygnowany kiwnął głową na potwierdzenie, że z Rowlem różnie to bywa, a do tego był to jednocześnie komentarz w sprawie ubogiego pierwszego składu, jaki w tej chwili miał miejsce u ślizgonów. Bez ludzi nie było mowy, by osiągnęli cokolwiek. -Kurwa, słabizna. To co teraz zrobisz? Będziesz podglądał dzieciaki na lekcji latania i robił łapankę? - Zapytał pół żartem pół serio, próbując wykminić, jakby tu kumplowi w tej pojebane i raczej przykrej sytuacji pomógł. Sam, gdyby tylko miał taką możliwość, bez zawahania wskoczyłby na miotłę, wziął pałkę w dłoń i wspomógł swoją drużynę. Niestety, ten przywilej został mu odebrany i mógł tylko służyć Willowi wsparciem. Nie potrafił mówić neutralnie o tym, co wydarzyło się podczas wakacji. W głowie nie mieściło mu się, jak ktoś mógł do podobnej akcji dopuścić i jeszcze szukać na to jakiegokolwiek wytłumaczenia. Naprawdę Max cieszył się, że niektórzy jego znajomi postanowili sobie tę atrakcję odpuścić. -Ani. Kurwa. Trochę. - Zaakcentował swoją odpowiedź, bo co z tej przygody wyniósł? Traumę? Brak poczucia bezpieczeństwa? Powrót do swoich największych słabości i powolne, ciche niszczenie wszystkiego, na czym mu kiedykolwiek zależało? No to nie brzmiało jak coś, dla czego warto dać się pokroić Sectumsemprą. -Największe, co mi z tego zostało, to jakieś pierdolone źródełko w oazie, do której nas przenieśli usunęło mi tę pierdoloną bliznę z ręki. Tyle. Nic więcej, kurwa. NIC. - Dodał jeszcze, nieświadomie zaciskając dłoń w pięść. Na szczęście stali przed idealnym sposobem na upust jakichkolwiek złych emocji. Napierdalanie tłuczków było tym, co ślizgoni lubili najbardziej (a przynajmniej Max), więc postanowił całą tę złość przenieść na pałkę. Początkowo oczywiście musieli się rozgrzać, ale na szczęście nie potrzebowali wiele, by zacząć pokazywać co nieco więcej niż poziom pierwszaka. -To co, może po szkole otwórz muzeum mioteł? Tylko dobrze je zabezpiecz, bo nie zdziwiłbym się, jakby Brooks się tam wprowadziła. - Zażartował, choć po części rozumiał wybór Willa. Błyskawice były klasyczne i niezawodne. Tego japońskiego cacka nie znał, ale miał zamiar nieco lepiej się mu przyjrzeć podczas dzisiejszego treningu. Oczywiście, że wziął to sobie do serca! Will był dużo lepszym zawodnikiem niż on, więc postanowił go posłuchać, bo choć dla Maxa quidditch był tylko pasją, to jednak dążył do ciągłego doskonalenia się w tym sporcie. Zastosowawszy się więc do instrukcji ziomeczka trafił w cel, a zaraz po nim, praktycznie w to samym miejscu wylądował tłuczek posłany przez Fitzgeralda. Widać trening w końcu zaczynał nabierać tempa. -No kurwa, i to ja rozumiem! - Wykrzyknął z bananem na ryju, gdy kolejny tłuczek jakiego odbił trafił w okolice środka tarczy. Może i miał długą przerwę w lataniu, ale widać coś tam jeszcze w nim zostało. -Namów dyrekcję, żeby ze względu na desperację naszej drużyny wpuszczali mnie na mecze, to kurwa wygramy w końcu ten jebany puchar. - Zażartował wiedząc doskonale, że na takie rozwiązanie ni chuja nie ma opcji. Sam nawet nie wiedział, czy chciałby znów przekroczyć te upiorne progi, które przez wiele lat może i wiele go nauczyły, ale też popsuły mu znacząco krwi.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Jak to tak ująć, to zabrzmiało cokolwiek źle. — Zaśmiał się, ale szybko z powrotem spoważniał, wzdychając przy tym nieco przeciągle. — Będę musiał chyba liczyć na to, że niezdecydowani wcześniej się zdecydują, skoro będzie sporo wakatów w pierwszym składzie, zawsze też jest szansa, że wśród świeżych nabytków studenckich znajdą się jacyś lotnicy, którzy zechcą zasilić drużynę. Teraz mogę jedynie gdybać, ale wszystko tak naprawdę okaże się we wrześniu, na pierwszych treningach. Inna opcja mu w tej sytuacji nie pozostawała – nikogo siłą nie przymusi do wstąpienia w szeregi ślizgońskiego teamu, bo nie o to też chodziło. Zależało mu na zbudowaniu silnej i zgranej drużyny, której będzie tak samo mocno zależeć, jak zależy jemu, a nie takiej, w której ludzie grają, bo czują taki obowiązek czy coś w ten deseń. Nie dziwiło go ani trochę tak emocjonalne podejście Solberga do tego co się wydarzyło podczas wakacji; sam miałby, jak zresztą powiedział przed momentem, spory problem, żeby się do czegoś takiego zdystansować, gdyby na szali znalazło się bezpieczeństwo osób, na których mu zależało, tym bardziej nawet, że to dość wąskie grono. — Jedna wielka chujnia, tyle powiem — skwitował, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem, gdy usłyszał, jak bardzo to nie było warte całego wysiłku. Usunięcie jednej blizny. Istnieją na świecie osoby, które potrafią takie rzeczy zrobić bez narażania kogokolwiek, za galeony. Przybił sobie mentalnie piątkę za to, że zdecydował się na taką a nie inną formę treningu. Wysiłek fizyczny, a już zwłaszcza napieprzanie w coś – nieważne czy chodziło o walenie w worek treningowy, czy tłuczki – zawsze stanowiło dobrą formę, żeby wyładować złe emocje, wiedział to z autopsji; wielokrotnie podobne spuszczenie z pary uchroniło go to od popełnienia jakiejś głupoty. A Max zdecydowanie potrzebował się solidnie wyładować. Parsknął donośnym śmiechem, słysząc jego propozycję, by stworzyć muzeum mioteł po szkole. — Hej, Błyskawica to klasa sama w sobie, mimo wypuszczenia na rynek w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wciąż można ją stawiać w jednym szeregu z nowinkami pokroju Nimbusa 2015 — stwierdził, mocno obstając przy swoim stanowisku. Yajirushi i inne zagraniczne modele stanowiły niewątpliwie takie egzotyczne ciekawostki, ale osobiście miał się zamiar trzymać twardo rodzimego klasyka, na którym już latał od blisko dwóch lat i na stałe nie planował się przesiadać na nic innego. — Chociaż to muzeum mógłbym ewentualnie rozważyć jako pomysł na emeryturę, zwłaszcza, że na tych dwóch miotłach wcale nie mam zamiaru poprzestać. — Kto w końcu bogatemu zabroni? A on na swoje finanse z pewnością nie mógł narzekać, kwestia głównie dostępności niektórych modeli, na które się czaił, żeby stworzyć sobie osobistą kolekcję. — Widzę, że się wreszcie rozkręcasz! — rzucił z szerokim wyszczerzem, widząc jak Solberg przy kolejnym ataku trafił bardzo blisko środka tarczy, by następnie powieść wzrokiem wokół, żeby zlokalizować drugiego z tłuczków. — Stary, nawet bym się nie zawahał, gdyby to miało szansę przejść. Może przy Hampsonie… ale nie wiem czy coś się nie kroi na wyższych szczeblach w Hogu, obiło mi się o uszy, że ten stary cap ma już rzekomo dość. — Wzruszył barkami; w zasadzie nie czytywał magicznej prasy, a już szczególnie nie Proroka, z wyjątkiem może dodatków sportowych, ale trudno było nie usłyszeć niektórych plotek. W końcu udało mu się wyhaczyć drugą z żelaznych piłek i kiedy tylko ta znalazła się w dogodnej odległości, odpowiednio się złożył i wziął porządny zamach. Charakterystyczny dźwięk drewna uderzającego o metal wyraźnie zaświadczył o tym, że trafił, ale niestety mu się ręka omsknęła i tłuczek nie do końca poleciał tam, gdzie miał, uderzając o najbardziej zewnętrzny okręg tarczy. Rudzielec jedynie cmoknął z przekąsem, nawet tej żenady nie komentując. Wprawdzie było lepiej niż jakby w ogóle się rozminął z celem, ale wiedział, że stać go na więcej, toteż coś takiego go zwyczajnie nie zadowalało i tyle.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prychnął, bo zdał sobie sprawę, że Fitzu ma rację. Zabrzmiało to jakby był niewyżytym pedofilem, który poluje na nieletnie mordeczki podczas lekcji latania. -Trzymam kciuki. Chociaż obydwoje wiemy, że mocny skład chuja zrobi jak nie potrafi współpracować na boisku. - Dodał jeszcze, bo przecież gdy on sam był uczniem, nie mogli narzekać na brak talentu w drużynie, a jednak wciąż grzali miejsce na samym dole szkolnej tabeli. Temat Arabii był dla Maxa na tyle emocjonalny, że nie potrafił wyobrazić sobie, by kiedykolwiek mógł do niego podejść neutralnie. Były wydarzenia, które po prostu siedziały w nim bez względu na to ile czasu minęło i jak bardzo próbował się do niech zdystansować. Nie ciągnął jednak tego tematu uważając, że nic dobrego z tego nie wyjdzie i z ulgą przyjął to szczere podsumowanie od kumpla. Will zasługiwał za ten pomysł zdecydowanie na coś więcej niż mentalną piątkę, choć Max raczej nie miał zamiaru na głos przyznawać jak bardzo potrzebował tego treningu w celu oczyszczenia nieco swojej głowy. Zamiast słów postanowił po prostu przyłożyć się do tego z całego serca. -A to akurat prawda. Chociaż, jak każda miotła nie jest bez wad. Mimo wszystko wolę Błyskawicę od Nimbusów. - Oczywiście obecnie najbardziej dogadywał się ze swoim piorunem, którego raczej by nie zamienił na inną miotłę, ale musiał jeszcze wiele przelatać, by móc w pełni tę miotłę wyczuć. -Co jeszcze planujesz kupić? Kanadyjkę? Szwedkę? A może coś z RPA? - Zainteresował się, choć na miotłach nie znał się jakoś specjalnie. Po prostu był ciekaw, o co Willu planuje poszerzyć swoją kolekcję i co takiego w tych miotłach może być. -Nie lubię od razu pokazywać wszystkiego, co powinieneś zresztą wiedzieć. - Wywalił w jego stronę język. Faktycznie zazwyczaj potrzebował chwili, by wejść w odpowiedni mindset i zacząć grać jak na pałkarza przystało. -Też coś takiego słyszałem. Mimo, że bardzo bym chciał wam pomóc nie mam jednak zamiaru nikogo prosić o łaskę. Hampson podjął decyzję i ani on ani ktokolwiek go ma zastąpić, nie zobaczy jak biegnę błagać o jakikolwiek powrót do tego burdelu. - Przyznał nieco ze smutkiem w głosie. Miał jakąś swoją dumę, a poza tym pozwolono mu szkołę ukończyć, więc nie czuł się aż tak pokrzywdzony. Nigdy nie był pewien, czy studia są dla niego, a teraz miał jasny sygnał, że zdecydowanie nie. -No Panie Kapitanie, co tak w tyle? Czyżbyś dawał mi fory? - Zaśmiał się, co musiało sprowadzić na niego jakiegoś chorego pecha, bo następnego tłuczka nawet nie trafił. Na szczęście dzięki wykonaniu beczki na ostatnią chwilę, udało mu się uniknąć wpierdolu od rozpędzonej żelaznej kuli.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Wykonał w kierunku Maxa gest oznajmiający, że trafił swoimi słowami w samo sedno – jako pojedyncze jednostki mogą być zajebiście dobrzy na boisku, ale nic im po tym, jeśli nie będą potrafić ze sobą współpracować. Quidditch w końcu był sportem drużynowym, prawda? Nic też już więcej w tym temacie nie dodawał, nie widząc już ku temu potrzeby – co będzie, to będzie i tyle. Pozwolił też naturalnie wygasnąć kwestii szkolnego wyjazdu do Arabii. Dalsza dyskusja jedynie napsułaby im bardziej krwi, kompletnie niczego nie zmieniając, a na co im by to było? Zdecydowanie przyjemniej było się skupić na samym treningu i napieprzaniu w tłuczki, z tego przynajmniej obaj będą mieć jakiś pożytek. — Wiadomo, nie twierdzę przecież, że ich nie ma. — Wzruszył nieznacznie barkami. Stał wprawdzie murem za tworem Spudmore’a, ale wcale go przy tym nie idealizował. — Grunt to dobrać sobie miotłę tak, by jak najlepiej odpowiadała stylowi lotu i gry, wtedy nawet wady da się przekuć w zalety. — Jemu akurat idealnie podeszła właśnie Błyskawica, komuś innemu może bardziej odpowiadać nieco bardziej toporny w prowadzeniu Nimbus 2015, a jeszcze innej osobie może leżeć taki niezwykle zwrotny japoński Yajirushi. Idealnie dobrana miotła – niezależnie od modelu – będzie prowadzić się jak marzenie. — O takich modelach jeszcze nie słyszałem, a nie powiem, sporo w tym siedzę. — Parsknął śmiechem, gdy Solberg zaczął wymieniać kolejne nazwy, obracając przy tym pałkę w dłoni i poprawiając chwyt; starał się też mieć cały czas oko na krążące wokół tłuczki. — Chociaż z tą Kanadyjką trafiłeś nawet blisko, jeśli chodzi o część świata, bo jednym z modeli, na które się obecnie czaję jest północnoamerykański Starsweeper XXI. Drugi z kolei to wywodzący się z Ameryki Południowej Varápidos. Niestety z dostępnością obu jest u nas dość ciężko, więc pewnie sobie poczekam. — Z czym rzecz jasna nie miał żadnego problemu, bo chodziło mu przede wszystkim o wzbogacenie kolekcji, na czym latać w końcu miał. — Mhm, tak to sobie tłumacz! — rzucił ze śmiechem w odpowiedzi. Kolejne słowa byłego Ślizgona skwitował zaś pełnym zrozumienia kiwnięciem głowy, bo sam na jego miejscu nie ugiąłby karku i nie poszedł nikogo o nic błagać; był na takie rzeczy zdecydowanie zbyt dumny. — Jakbyś jednak zdecydował się wracać do tego grajdołka w kolejnym roku, to wiedz, że zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce w drużynie — zapewnił z uniesionym wyżej kącikiem ust, podleciawszy przy tym bliżej i klepnąwszy go dłonią w plecy. Tym razem jednak stonował siłę, żeby przypadkiem nie zwalić chłopaka z miotły, bo to byłoby bardzo niefortunne. Wystarczyło, że igrali już z tłuczkami. Na przytyk kumpla zareagował jedynie prychnięciem, by zaraz potem parsknąć bezgłośnie pod nosem, kiedy najwyraźniej karma wróciła do Solberga i ten musiał się salwować ucieczką przed krwiożerczym żelastwem. — No z tym to poradziłeś sobie wybitnie, powinszować! — W tonie jego głosu dało się wyczuć wyraźnie nutę sarkazmu. Pozwolił sobie w tym momencie na zbyt duże rozproszenie, co było sporym błędem z jego strony, bo drugi z tłuczków od razu to wykorzystał – świst nadlatującego pocisku usłyszał zdecydowanie zbyt późno, bo kiedy zwrócił się w tamtą stronę ten był już bardzo blisko. Jedynie szybka reakcja pozwoliła mu uniknąć przyjęcia na twarz całego jego impetu – poczuł jak tłuczek tylko ociera mu się o kość jarzmową, pozostawiając po sobie nieprzyjemne pieczenie. Karma to jednak wredna suka. — O kurwa, ja pierdolę… — mruknął bardziej do siebie niźli do Solberga, wypuściwszy przy tym ze świstem powietrze z płuc, starając się unormować oddech i tętno, które mu w wyniku tego zdecydowanie zbyt bliskiego spotkania mocno podskoczyło. Opanowanie czy nie, w takich momentach nawet najwięksi chojracy zwykle wymiękają. Nie do końca jeszcze się z tego otrząsnął, kiedy zasadził się na drugiego z tłuczków, którego po chwili dojrzał w pobliżu, ponownie trafiając nim zaledwie w zewnętrzny okrąg tarczy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Punkty GM: 56pkt Przerzuty: 0/5 Odbicie tłuczka:4 Punkty: nadal 12 bo Max trafia jak najebany
Faktem było, że bez względu na techniczne osiągi, komfort jaki użytkownik czuł podczas latania na danej miotle był równie ważny. Ci, którzy mieli nieco większe wymiary, jak chociażby Solberg, cenili sobie modele zapewniające szybkość mimo tych naturalnych przeszkód, a Ci, którzy z prędkością nie mieli problemu patrzyli bardziej na zwrotność miotły, czy jej zabezpieczenia, by te wytrzymały tak silny pęd lub uderzenia innych piłek. -O Starsweeperze to słyszałem, ale to drugie brzmi jak choroba weneryczna. Co jest w niej takiego wyjątkowego? - Spytał szczerze ciekawy, bo znał się na tym jak waran na pędzeniu bimbru, a widać że Will posiadał zdecydowanie więcej informacji, którymi mógł się podzielić jeżeli tylko by zechciał. Dumna była jedną z cech, które raczej łączyły ślizgonów i choć na pierwszy rzut oka może Will nie zawsze pasował do lochów, to jednak przy bliższym poznaniu człowiek odkrywał w nim właśnie te cechy, które idealnie wpasowywały się do domu Węża. -Dzięki stary. Dobrze wiedzieć, że choć gdzieś mam swoje miejsce. - Pewna nostalgia przemknęła przez jego twarz, gdy posłał Ryżemu szczery uśmiech. Te słowa naprawdę wiele dla niego znaczyły, choć przecież Quidditch nie był całym życiem nastolatka, a bardziej hobby, które uwielbiał rozwijać szczególnie z ziomeczkami. Zwalenie z miotły na pewno by tutaj nie pomogło. Mieli przecież trafiać tłuczkami w tarcze a nie swoimi ryjami w rosnącą pod nimi trawę. I to właśnie na tym pierwszym Max skupiał się mocniej. Choć jednak nie wystarczająco mocno, bo oto jedna z żelaznych kul o mało co nie połamała mu kilku kości. Gdy ustabilizował już nieco swoją sytuację, otarł pot z czoła i wziął kilka głębszych oddechów, a w tym czasie Fitzgerald postanowił go nieco poprześladować. -Wybitnie jak z kobietami. Ma się ten dar. - Oczywiście, że musiał również z siebie zażartować, bo nie byłby sobą. Na szczęście teraz to ryży zabrał się za cele i pałki i inne tego typu, więc Max mógł złapać nieco oddech przed kolejną próbą. A przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki tamten nie oberwał od tłuczka i nie wywalił z siebie pięknego, tradycyjnego przekleństwa, tak często słyszanego w podobnych sytuacjach. -Żyjesz? Potrzebujesz pomocnej różdżki? - Podleciał do niego, gotów w razie potrzeby rzucić szybko coś łagodzącego czy leczniczego, bo przecież nie chciał, by kumpel mu tu zdechł. A już na pewno nie od tłuczka! O nie, oni byli na to za sprytni przecież ponoć! Jak sytuacja z rannym Willem się wyjaśniła, Solberg przerzucił sobie pałkę do drugiej dłoni i natarł na tłuczka, by zemścić się na nim za to, co zrobił jego ziomkowi. -Chodź tu, ty stara kurwo. - Krzyknął do piłki, by następnie odbić ją pałką trzymaną w niewiodącej dłoni i choć siła była na miejscu, tak jednak cel już nie do końca, bo tak szybko jak tłuczek opuścił okolice ich głów, tak pięknie skręcił i szerokim łukiem ominął znajdującą się dalej tarczę.
@"William S. Fitzgerlad"
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Punkty GM: 151 [kufer] + 14 [różdżka, miotła, ochraniacze, koszulka, rękawice] = 165 Przerzuty: 11/16 Odbicie tłuczka:4 | 2 → 4, obaj najwyraźniej się najebaliśmy tak dobrze celujemy ¯\_(ツ)_/¯ Punkty: 8
— Choroba weneryczna? To właśnie jako pierwsze przyszło ci do głowy? — rzucił ze śmiechem, słysząc z czym skojarzyła się Solbergowi nazwa południowoamerykańskiej miotły. — A tak na serio, to z tego co kojarzę to ma coś wspólnego z jakimś portugalskim zwrotem, znaczy on chyba „idź szybko” albo coś w tym stylu — wyjaśnił, wzruszywszy przy tym nieznacznie barkami, bo akurat w takie rzeczy jakoś specjalnie się nie wgłębiał. — Co w sumie jest bardzo trafione, bo Varápidos ponoć potrafi rozwinąć dużą prędkość w bardzo krótkim czasie, choć jest przy tym średnio zwrotny. Tak przynajmniej twierdzi większość opisów czy porównań, osobiście nie miałem okazji wypróbować go w praktyce przez tak słabą dostępność na rynku europejskim. — Pokręcił nieznacznie głową, westchnąwszy przy tym bezgłośnie. — A wynika ona niby z tego, że Brazylijczycy wciąż żywią urazę za to, że Bułgaria skopała im tyłki na Mistrzostwach w 2014… — dodał tak w ramach ciekawostki, wyraźnie rozbawiony tym faktem. To dopiero jest być małostkowym, nie ma co! Skinął głową, jakby dla dodatkowego potwierdzenia swoim słów, podtrzymując przy tym swój uśmiech. Ponownie też niezbyt mocno klepnął Solberga po plecach — No ba, że masz! I to jeszcze jakie – drużyna w końcu prawie jak druga rodzina, choć ta nasza to taka trochę pojebana i czasem dysfunkcyjna, ale wciąż rodzina — rzucił z żartobliwą nutą wyraźnie pobrzmiewającą w tonie jego głosu. Wprawdzie jeszcze kilka miesięcy temu ciężko nawet byłoby nawet określić miotlarzy z Domu Węża w ogóle drużyną, ale to była jedna z rzeczy, nad którymi zaczął pracować, kiedy przejął pałeczkę kapitana. Nawet już nie skomentował jakkolwiek pocisku Maxa na samego siebie, zdecydowanie bardziej zaaferowany tłuczkiem, który nieomal przefasonował mu twarz. Pokręcił jedynie głową, gdy kumpel podleciał i zaoferował pomoc. — To tylko otarcie, przeżyję. — Dotknął ostrożnie dłonią twarzy i syknął cicho pod nosem, gdy natrafił na miejsce, które obtarła żelazna kula. — Co tam zresztą prawie przyjęcie tłuczka na ryj w porównaniu chociażby do tego, jak na jednym meczu sparingowym z jakąś lokalną drużyną przez jednego takiego chujka wjebałem się w trybuny, prawie niczym Verey łapiąc znicza na Mistrzostwach w 2018 — dodał zaraz i choć z perspektywy czasu wydawało mu się to nawet zabawne, to wtedy nie było ani trochę; zwłaszcza następstwa tego wypadku, jak na przykład potrzeba oczyszczenia mordy z chyba miliona cholernych drzazg. Auć. Obserwował, jak Max wziął odwet na tłuczku, który go nieomal trafił i aż gwizdnął, gdy w powietrzu rozległo się głośne trzaśnięcie drewna o metal sugerujące dość konkretną siłę uderzenia. — No prawie wyszło. — Przy czym prawie jest tu słowem kluczem, bo żelazna kula szerokim łukiem ominęła tarczę. Nie skupiał się jednak dłużej na tym, gdy w pobliżu rozległ się charakterystyczny wizg drugiej z piłek, więc wziął zamach trochę na oślep. Samego tłuczka trafił, owszem, ale pałka się po nim ześliznęła, co zaburzyło skutecznie trajektorię lotu i piłka mocno rozminęła się z celem. Cmoknął z przekąsem i spróbował to nadrobić przy tym drugim, wybitym wcześniej przez Solberga, który zdołał nawrócić, wyszło jednak równie dobrze, czyli prawie wcale – tłuczek mimo trafienia nawet nie znalazł się w pobliżu tarczy. Odchrząknął jedynie, bo jakikolwiek komentarz był tu chyba zbędny.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wzruszył ramionami z uśmiechem. Nic nie mógł poradzić na to, że właśnie tak mu to zabrzmiało. Jakkolwiek dobra by to nie była miotła raczej nie chciał jej "złapać". -Ta, tak by brzmiało. Co nie zmienia faktu, że w mojej głowie i tak będzie już wenerą. - Prychnął bo oczywiście znając hiszpański potrafił ten zwrot wytłumaczyć ale już obraz miotły na zawsze miał spaczony i raczej nie sadził, by cokolwiek miało go zmienić. -To jak porównasz w końcu to chętnie usłyszę Twoją opinię. Widać nawet profesjonaliści strzelają fochy i podkładają sobie świnie. - Pokręcił z niedowierzaniem głową bo zablokowanie dystrybucji przez coś takiego brzmiało dla nastolatka jak wojenka dzieci w przedszkolu, ale co tam on się znał na zawodostwie i byciu dorosłym. Uśmiechnął się do Willa, gdy ten znów spotkał jego plecy ze swoją dłonią. -Trochę i czasem? Dzieci specjalnej troski, nie ma co. Ale za to cudne jak żadne inne! - Dodał własną opinię na temat drużyny węży bo choć kochał ich całym sercem tak wiedział, że tak pojebanych ludzi w jednym miejscu to ciężko znaleźć gdziekolwiek indziej. Zatrzymał się aż słysząc historię Willa co do jego wypadku podczas meczu. Wyobraźnia podpowiadała mu jak ta sytuacja mogła wyglądać i było to dla Maxa tak samo przerażające jak i zabawne. -Ile Cię po tym składali? Widzę jednak gra w quidditcha grozi śmiercią bardziej niż z pozoru może wyglądać. - Nigdy nie wątpił w to, że miotlarstwo jest mocno urazowe, ale w sumie nie znał jeszcze nikogo, kto by umarł więc specjalnie o tym nie myślał. Sam też miał na tyle szczęścia, że ewentualnie lądował w skrzydle szpitalnym i to raczej przez bludgera niż same treningi. Pogaduszki skończyły się, gdy nadszedł tłuczek. Widać obydwoje byli w średniej formie bo choć wciąż żyli i nawet czasem trafili pałką w kulę to ta uparcie mijała swój cel. Max jednak nie miał zamiaru tak łatwo uznać wyższość jakiejś piłki nad swoimi zdolnościami i co następnego uderzenia przyłożył się bardziej, co widocznie mu się opłaciło, bo tarcza oberwała i chociaż był to tylko rzut za trzy punkty, wciąż był to celny atak. -Jeśli mnie matematyka nie myli zostajesz w tyle kapitanie. - Rzucił do niego chcąc poniekąd zmotywować kumpla do pokazania mu gdzie raki zimują. Co jak co ale jednak pałkarstwo było domeną Maxa, a nie ryżego Willa.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Punkty GM: 151 [kufer] + 14 [różdżka, miotła, ochraniacze, koszulka, rękawice] = 165 Przerzuty: 8/16 Odbicie tłuczka:4 → 1 → 3 → 5 Tarcza:19 - 1 pkt, czyli krótko o tym, jak bardzo mnie nie cierpią moje własne kostki c’: Punkty: 8 + 1 = 9
Skinął jedynie głową, gdy Max potwierdził jego bardzo wolne tłumaczenie, by następnie nią pokręcić w akompaniamencie delikatnie uniesionego kącika ust, kwitując w ten sposób dalsze słowa byłego Ślizgona. — Masz to, jak u Gringotta — zapewnił z kolei całkiem entuzjastycznie w odpowiedzi na to, że kumpel był chętny usłyszeć jego opinię na temat południowoamerykańskiej miotły, kiedy wreszcie uda mu się położyć na niej ręce. Będąc miotłozjebem pełną gębą spędzającym w powietrzu sporo czasu zupełnie naturalnie wyszło, że zainteresował się także samym sprzętem latająco-zamiatającym i starał się być na bieżąco z ich rynkiem. Nie dał rady powstrzymać rozbawionego parsknięcia, słysząc tą jakże brutalną opinię na temat lotników z Domu Węża z ust Solberga. — Wiesz, próbowałem być miły, to wszak obecnie moja banda, jak to ładnie ująłeś, dzieci specjalnej troski. — Nie byłby w stanie zaprzeczyć, że w ślizgoński team wchodziły nieraz naprawdę… barwne indywidua, a istniała spora szansa, że w nadchodzącym roku szkolnym ta ekipa wzbogaci się o kolejne. W jego rękach zaś spocznie zadanie przekucia tego zbiorowiska w faktyczną drużynę, dzięki której Węże znów zabłysną w szkolnych rozgrywkach. — Możesz mi uwierzyć albo nie, ale konstrukcja trybun wyszła na tym gorzej niż ja. U mnie skończyło się głównie na kilku uszkodzonych żebrach i chyba z milionie drzazg. — Miał naprawdę kupę szczęścia, że z tego wypadku wyszedł niemal obronną ręką, bo coś takiego mogłoby mieć znacznie gorszy finał, o czym wolał nawet nie myśleć. — No jakby nie spojrzeć Quidditch to brutalna gra, zwłaszcza na poziomie profesjonalnym — przytaknął; tam nikt nie pierdolił się w tańcu i on sam liczył się z tym, że w końcu może się dorobić imiennego łóżka na oddziale wypadków przedmiotowych w Mungu. Obecny trening świetnie pokazywał, że ta zabawa potrafi być dość niebezpieczna, choć ponownie miał ogrom farta, że dorobił się jedynie otarcia, a nie jakiegoś złamania czy wstrząśnienia mózgu. Zaczynał odnosić wrażenie, że to nie ich dzień, bo szło im mocno średnio, choć Solbergowi jakby lepiej, co pokazywała aktualna punktacja. Chłopak po wcześniejszym niewypale wziął się w garść i tym razem celnie posłał tłuczka w stronę tarczy, zgarniając na swoje konto kolejne punkty. Docinki z jego strony nie skomentował – jedynie wywrócił oczami – koncentrując się na żelaznej kuli, która pojawiła się w pobliżu, bo była jeszcze szansa na nadrobienie, jeśli porządnie wyceluje. Sęk w tym, że tego nie zrobił. Tłuczka trafił bez większego trudu, gorzej już jednak było z celnością – niezbyt dobry kąt uderzenia sprawił, że piłka zboczyła wyraźnie z nadanego toru i ostatecznie trafiła w brzeg tarczy. Niby powinien się cieszyć, że nie rozminęła się z nią zupełnie, biorąc pod uwagę poprzednie próby, ale… no. To było znacznie poniżej jego ambicji i dość konkretnie w nie godziło. — To chyba znak, że powinienem jednak trzymać się kafla — mruknął z delikatną nutą rozbawienia, opierając pałkę na ramieniu. — W ramach wygranej masz u mnie piwo albo coś mocniejszego, gdy się następnym razem spotkamy, mistrzu tłuczków — uniósł nieznacznie kącik ust — a tymczasem proponuję się zwijać, już i tak sporo czasu tu zmarudziliśmy. — Przy dobrej zabawie czas szybko ucieka, a on mimo wszystko bawił się świetnie w towarzystwie Solberga, nawet jeśli niezbyt się popisał. Zostało jedynie spacyfikować i zamknąć śmigające wokół tłuczki, pozbierać tarczę oraz resztę gratów i mogli się ewakuować z czarodziejskich pól.
Przed Ariadne rozciągała się ogromna przestrzeń. Już wychodząc z Błędnego Rycerza (i dziękując serdecznie młodemu kierowcy za dowiezienie jej w określone miejsce) poczuła, jak w jej nozdrza uderza zapach ziół i kwiatów. Widok rozciągających się po horyzont, pożółkłych już ze względu na późną porę roku porę, zachwycał. Może na kimś innym widok pustych pól nie zrobiłby wrażenia, ale Ariadne zapragnęła spędzić tu dużo więcej czasu niż początkowo zakładała. W teorii przyszła tylko się przejść wśród przyrody, zaczerpnąć świeżego powietrza. Teraz dziewczynę kusiło, aby poświęcić cały wolny wieczór na nurzanie się wśród roślin. Być może znajdzie jakąś ciekawą? Zbieranie różnorakich pyłków, kwiatów, łodyg, liści, kor i pąków sprawiało Wickens przyjemność. Nie dość, że było to bardzo pożyteczne, ponieważ później mogła z tego wszystkiego przygotowywać wszelkie mikstury lub maści, to jeszcze bardzo rozluźniało dziewczynę. Lubiła samotność wśród pól. Uwielbiała przebywać na ziemi. Na co dzień starała się utrzymać nienaganny wygląd, więc chodzenie po lesie było raczej wykluczone. Ale teraz, ubrana w sweter, krótkie spodenki i wyciągnięte skarpety czuła się, jakby uciekała ze swojego świata do zupełnie innego. Czarodziejskie pola okazały się niezwykle bogate, jeśli chodzi o florę. Co prawda, drobne roślinki zostały przytłoczone przez rozrastające się chaszcze, więc należało zachować ostrożność przy chodzeniu pośród łąk. Długie minuty Ariadne spędziła na krążeniu wśród bezkresu zieleni. Niekiedy przysiadała na trawie i skupiała się na zwykłym oddychaniu. Po pierwszych dniach pracy czuła się zestresowana i taki odpoczynek bardzo dziewczynie pomagał. W końcu zdecydowała się, co konkretnie spróbuje zebrać. Wybór był szeroki, a wszystko kuszące. Odnalazła w pamięci informacje dotyczące pokrzywy lekarskiej. Znała doskonale tę roślinę, bo w sumie czy istniał ktoś, kto nigdy nie wpadłby w ten piekielny gąszcz w dzieciństwie? Albo nie gonił rówieśników z łodygą pokrzywy? Ariadne wiedziała, że to tylko z pozoru tak nieprzyjemny osobnik. Herbata z tej rośliny miała wiele właściwości leczniczych. Ponadto, Ariadne pamiętała coś o tym, że używało się tych liści również w którymś z eliksirów... Nigdy jednak nie była na tyle dobra z tego przedmiotu, by radzić sobie bez podręcznika pod ręką. Pomyślała, że dobrze byłoby to sprawdzić, jak już wróci do domu. Pokrzywę widziała w wielu miejscach na polach, więc nie miała żadnego problemu, by ją znaleźć. Starała się zebrać liście z jak najbardziej zdrowo wyglądającego osobnika. Przyglądała się czy nie ma gdzieś dziwnych plamek, czy liście nie są nadgryzione przez insekty, czy nie są pożółkłe lub nie mają innej niezdrowej barwy. Znalazła wielki krzak, który sięgał jej ponad pas. Ariadne nie musiała się więc schylać, żeby zacząć zrywać największe, najbardziej zielone liście. Kolejny raz żałowała, że nie ma dobrych rękawiczek zielarskich. Były drogie i musiała na nie uzbierać galeony, ale bez nich nie można było sobie dobrze radzić. Teraz też poczuła palące ukłucia. Aż się skrzywiła, ale szybko zerwała kolejne liście i wpakowała je ostrożnie do skórzanej sakiewki. Ułożyła je tak, aby się zanadto nie zgniotły. Z lekkim bólem spojrzała na pokryte bąblami palce. Na szczęście ma w domu maść, która złagodzi oparzenia i jutro pewnie zdąży już o tym zapomnieć. A z pokrzywy jeszcze pomyśli, co mogłaby przygotować. Kusiło zrobienie naparu, bo był niezwykle oczyszczający i mógł się przydać. Albo maść... Nie była pewna czy eliksir jej się przyda, ale zdecydowała, że poczyta o tym więcej w razie czego. Podniosła się z kolan, zabierając torebkę. Zapadał już zmierzch, więc pora skończyć długi spacer. Czuła się odświeżona, a napływ nowych sił definitywnie podniósł Ariadne na duchu. Powolnym krokiem ruszyła ku cywilizacji - mianowicie drogi przebiegającej obok czarodziejskich pól. Czy złapie ponownie Błędnego Rycerza? Możliwe, że nie, ale nie miała problemu sięgnąć w razie czego po mugolską taksówkę, gdy będzie bliżej Londynu.
Nie miał w zwyczaju długo zagłębiać się w uczucie niepokoju. Znajdował logiczne wyjaśnienia sytuacji, które go spotykały ze względu na to, że nie trudno było zrozumieć konsekwencje czynionych przez niego działań. Z tego powodu zresztą tak łatwo przychodziło mu żyć nieznośnie lekko, tak trudno było go zaskoczyć. Atlas był uosobieniem łagodności i ciepłego uśmiechu, którym szafował na lewo i prawo, ukryty za urokiem wili, obserwując otoczenie z najwyższą uwagą, w poszukiwaniu wrażliwości i dziur w emocjach swoich rozmówców. Dużo łatwiej było mieć zwycięską rękę w pokerze, kiedy to inni tracili rezon czy dawali się ponieść emocjom, zakładając, że Rosa jest po prostu piękny i spokojny. Trwał w tej roli niezmiennie, w końcu latami pracował nad panowaniem nad gniewem, nosząc w sobie krew wili przez którą gniew jaki płonął w jego żyłach nie był po prostu złością, stawał się furią harpii. Dziś jednak, po raz pierwszy od tak dawna, czuł jak zbliża się do tej granicy cierpliwości i niepokoiło go to, jednocześnie ekscytując. Każda emocja była taka soczysta, chciał brać je w usta jak landrynki, smakować wszystkich, obudzony po zbyt długim, ciężkim śnie, w który sam się zakopał, jak w ciepłe pielesze, chowając przed uczuciami ponad rok temu, kiedy został porzucony. Pomimo jesieni, pory roku snu i szarości, budził się na nowo, zaintrygowany własną irytacją. W okolicach czarodziejskich pól pojawił się wczesnym popołudniem. Tym razem bez skrzata, który po adopcji pisklęcia zdawał się znaleźć w końcu jakiś sens życia po tym, jak zawiódł w Avalonie. Może to i lepiej, może nie powinien oglądać tego, co w piersi Rosy kiełkowało związane ze zniknięciem hipogryfa. Wszystko jednak wciąż ukrywało się pod szarym, jesiennym płaszczem, niechlujnie rozwiązanymi w pasie, kiedy przysiadł przy jednej z ławek turystycznych, niegdyś służących za miejsce piknikowe, teraz będących jedynie symbolem tego, że człowiek kiedyś próbował uczynić to miejsce swoim i odniósł porażkę.
Orion P. O. Shercliffe
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Liczne tatuaże, kolczyki, rozległa blizna na lewym boku w kształcie przypominającym słońce
Cichy trzask połączył ostatni krok na twardym szarym chodniku z pierwszym krokiem na miękkiej ziemi, jeśli można tak nazwać to poślizgnięcie się na wilgotnej od jesiennej pogody trawie, które Orion przy drugim kroku przerobił już w obrót, niby służący mu do rozejrzenia się po okolicy. W końcu w jego świecie nigdy nic nie działo się bez przyczyny - a na pewno nie na jego niekorzyść. - Rooosaaa - zawołał melodyjnie na powitanie, uśmiechając się tak wesoło, jakby okolicznością ich spotkania było czyjeś wesele a nie zaginięcie ledwo zakupionego zwierzęcia, po czym zaciągnął się Oprylakiem po raz ostatni, spalając na popiół końcówkę swojego skręta, gdy z buchającym z ust dymem robił już krok w stronę mężczyzny. - O tu, dosłownie o tu, w 2017, wiesz, jak była ta rozróba na festiwalu - podjął błyskawicznie, oburącz wskazując pod swoje stopy. - typ mi tak zajebał bombardą, że odleciałem aż TAM - kontynuował, wskakując na ławkę obok, by zamaszyście wskazać trajektorię swojego lotu do niezbyt precyzyjnego i prawdopodobnie mocno naciąganego "tam". - Ręka złamana, trzy zęby wybite, ale wiesz, nikt się nie spodziewał problemów na tej imprezie, to sobie wziąłem trochę tego czy owego, żeby czas szybciej minął, więc byłem na tyle nafurany, że nawet nie poczułem, tylko od razu wstałem i typów ogarnąłem z miejsca, a było ich pięciu - rozgadał się, z pewnością na moment zapominając po co w ogóle tutaj są (a może właściwie wskazał to miejsce tylko po to, by mieć okazję do opowiedzenia tej historii?), zeskakując już jednak do Atlasa, by ręką na jego plecach zacząć prowadzić go w głąb polany. - No może jednak trzech, ale ze dwa razy takich jak ja, to w sumie jakby było ich sześciu - dodał, ściągając już brwi w próbie skupienia, mając nawet myśl, by wyciągnąć z kieszeni kurtki notes, a jednak jakoś tak odruchowo zamiast niego wyciągnął paczkę papierosów (mieszanka tytoniu z Kamelonów i Lordków), proponując też jednego Rosie. - Dobra, opowiadaj ze szczegółami. Od kogo, co, za ile, kiedy?
Bystre, uważne oczy natychmiast pochwyciły postać aurora, która zarysowała się w przestrzeni. Zawsze przyglądał się swojemu towarzystwu z niemałą uwagą, teraz również, szybko dostrzegając miękkość kroku, oprylak, rozszerzone źrenice i melodię w głowie, której wcale nie musiało w tym powitaniu być słychać. Uśmiechnął się czarująco, piękny i swobodny jak zawsze, książę każdej pogody, słońca i deszczu, jesiennej słoty, przechylając głowę w filuternym geście. - Jestem zaskoczony Twoją punktualnością. - powiedział miękko, zerkając na swój zaskakująco skromny jak na jego osobę zegarek i podniósł się z ławki. Zaintrygowany jak w teatrze, wiecznie ciekaw tego, jaką scenę i jaką postać odgrywa jego obecny rozmówca, przysłuchiwał się historii, unosząc brwi na trajektorię, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie było w tym momencie osoby wdzięczniej słuchającej i bardziej zainteresowanej słowami Shercliffe'a, nawet jeśli w świecie Atlasa to samo zainteresowanie rozkładane było pomiędzy każdą z osób, z którymi rozmawiał. Kąciki jego ust drgały w próbach maskowanego uśmiechu, czy to rozbawienia czy zauroczenia, tak trudno zgadnąć, kiedy te jasne oczy tak bardzo wwiercały się w twarz. - Najwyższych lotów matematyka. - potwierdził człowiecze obliczenia Oriona, przyglądając mu się spod rzęs, kiedy ten nienachalnie kierował go naciskiem na plecy i podążał tam, gdzie auror wskazywał. Pokręcił przecząco głową na proponowanego papierosa, bo przecież nie palił ani teraz, ani nigdy wcześniej, choć w momentach takich jak zaginięcie hipogryfa kusiło. - Na ranczo dwa dni temu miał dotrzeć hipogryf. Pomijając szczegóły, jeden ze stada, które odłączyło się i zagubiło w okolicach terenu mugoli przez zawirowania związane z magią spowodowane przez Starszego w zeszłym roku. - nakreślił - jak się domyślasz - nie dotarł. - jego brwi złamały się w przebłysku żalu, ach jakże smutno było patrzeć na tak piękną twarz dotkniętą żalem - Próbowałem wytropić, w którym miejscu był jego ostatni ślad. To gdzieś tu. - rozłożył bezradnie ramiona. Polana była określana mianem terenów wolnych stad hipogryfów, ale Rosie nie przychodziło do głowy ani trochę jak przetransportowywany w bezpieczny sposób zwierzak mógł tu wylądować, a potem zniknąć.
Orion P. O. Shercliffe
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Liczne tatuaże, kolczyki, rozległa blizna na lewym boku w kształcie przypominającym słońce
Kiwał głową równie poważnie co i zupełnie mechanicznie, podgryzając łagodnie filtr wypalanego papierosa, całą swoją koncentrację poświęcając teraz na to, by choć na chwilę dłużej zatrzymać w swojej głowie przekazywane mu informacje. - Oh shit - zaklął pod wrażeniem, mimowolnie unosząc aż brwi w zaskoczeniu, gdy spojrzał na Rosę po słowie "TU", nagle zdając sobie sprawę, że naprawdę znajdowali się w znaczącym miejscu. Zaciągnął się głębiej papierosem, nie zamierzając teraz przyznawać się, że wskazał tę polanę jako miejsce spotkania głównie po to, by pochwalić się wspomnieniem brawurowej walki, korelację z hipogryfami traktując jedynie jako wygodną wymówkę. - Okej, okej, okej - przytaknął sam sobie kilka razy, gdy zaczynał zataczać pierwsze obserwacyjne kółka, w odpalonym Lumos przyglądając się odbitym w miękkiej ziemi pojedynczym śladom, gdzieniegdzie zmuszając się do przykucnięcia i zbadania gleby przy pomocy Collection - Nie stał tu - stwierdził stanowczo, może nawet aż nieco zbyt stanowczo, bo i wycelował przy tym papierosem w Atlasa, jakby zarzucał mu kłamstwo. - Ale przechodził tędy - dodał od razu, rozjaśniając swój protest, rozżarzoną końcówką papierosa nakreślając kierunek hipogryfiego spacerku. - Biorąc pod uwagę statystykę ostatnich zaginięć i fakt, że ślad nagle się urywa, to powinienem odbębnić teraz formułkę o porwaniach przez smoki, ale- ALE.... - przerwał sam sobie dramatycznie, dłonią z papierosem robiąc dwa kółka w powietrzu do ściągnięcia na siebie więcej niż całkowitej uwagi. - Hipogryfy raczej nie słyną ze swojej uległości, a smoki z delikatności, więc umówmy się, nawet jakby porwał go Moby Dick wśród smoków, to Twój słodziak rozorałby tę ziemię, jakby chciał na niej wymalować obraz bitwy Hogwarckiej, więc odrzucamy tę opcję. Co jest super! - zapewnił nieco zbyt entuzjastycznie (bo i wraz z nim podekscytował się też krążący mu po ciele oprylak). - Bo to zwiększa szansę na znalezienie go żywego o jakieś osiemdziesiąt dziewięć procent - dodał, rzucając zupełnie przypadkową wysoką liczbą, bo i już dawno nauczył się, że nic tak nie pomaga w budowaniu wizerunku eksperta jak wymyślona statystyka i powoływanie się na kilka znacząco brzmiących nazwisk. - Zła wiadomość jest taka, że skoro ślad się urywa i nie jest to ślad wzbicia się w ziemię, to ktoś te ślady musiał zacierać. Dobra wiadomość jest taka, że skoro tutaj wylądowali i szli w tę stronę, to- Okej, to nie jest aż tak dobra wiadomość, bo jest duża szansa, że uszkodzono mu skrzydło ALE jeśli faktycznie tak było, to nie mogli tak zawędrować za daleko - podsumował, wskazując papierosem na nieco dziksze od samej polany tereny, sugerując, że powinni skierować swoje poszukiwania jeszcze dalej od Londynu. - Jeśli ktoś byłby na tyle nierozsądny, by przymuszać hipogryfa do długiego marszu, to albo leży już w Mungu albo gnije już gdzieś na tej drodze.
- Oh shit indeed. - skinął głową, choć wdzięczny za przejęcie to jednak nie rozumiejąc przesadnej dramaturgii. Oczywiście w głowie dzielił w tym momencie wszystkie ekspresje Shercliffe'a na pół, wiedząc, że pod wpływem narkotyków niekoniecznie cokolwiek co ten czuł było rzeczywiste, a słodki zapach oprylaku nie był mu obcy, więc bezbłędnie był w stanie rozpoznać i spodziewać się, co jeszcze czeka ich podczas tego przedstawienia. Rozchylił płaszcz, by włożyć dłonie w kieszenie skórzanych spodni w odcieniu głębokiego burgundu. Po ustach błąkał mu się ten przyjazny, atlasowy uśmiech, cały taki miękki i kupidynowy, jednak jasne spojrzenie pozostawało niezwykle uważne, przeczesując okolice. Z jednej strony spodziewał się spotkać tu za rogiem szajkę handlarzy zwierząt, z drugiej, spotkanie stara dzikich hipogryfów też nie przekonywało do poczucia całkowitego rozluźnienia. - To nie smoki. - powiedział sucho, bo przecież był świadkiem uśpienia Starszego i częścią ekspedycji, która pozwoliła do tego doprowadzić. Chciał głęboko wierzyć w to, że te piękne i majestatyczne istoty, jakimi smoki były, w końcu mogą, jak zresztą pozostałe magiczne stworzenia, wrócić na swoje żerowiska i przestać panoszyć się po świecie pod wpływem nakazu pradawnego wroga magicznego świata. Zatrzymał się przy Orionie i ukucnął, spoglądając na ziemię, łokieć opierając o udo, a policzek o dłoń, przechylając ją na bok z uśmiechem. Przysłuchiwał się całej tyradzie, ubranej w dużą ilość słów, choć spojrzenie, jakim wpatrywał się w aurora mogło świadczyć albo, że bardzo jest zainteresowany historią potencjalnych starć, albo jest wielce zainteresowany nim samym. - Dużo tych ale. - zauważył, unosząc jasne brwi, jednak podniósł się z kucków zaraz po nim i spojrzał, jak ćma za żarówką, wzrokiem podążając za ognikiem oprylakowego skręta. - Czyli idziemy tam i szukamy ludzkich zwłok, a nad nimi mojego zaginionego hipogryfa, tak to działa panie szeryfie? - spróbował podsumować cały bajeczny wywód Shercliffe'a do jednego zdania, szukając choćby tropu tego, co mogliby zrobić teraz, by odnaleźć jego porwane zwierze- Dasz radę? - zapytał po chwili, dziwnie insynuującym tonem, mrużąc lekko oczy, choć z kącikami ust drgającymi lekko w jakimś cieniu śmiechu - Odnaleźć mojego… hipogryfa, oczywiście. Podniósł wzrok z płowych włosów Oriona na ścianę lasu, jawiącą się na krańcu polany i zadarł lekko podbródek, szukając w sobie spokoju. Gniew, który się w nim zakłębił, nim auror pojawił się na miejscu, przygasł na chwilę, urzeczony stanem nieważkości głowy jego towarzysza, jednak tylko na chwilę, bo świadomość bezczelności tej kradzieży i fakty, że ktoś mógł zrobić krzywdę czemuś, co należało do niego zaraz rozpaliła w jego piersi ten sam ogień.
Orion P. O. Shercliffe
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Liczne tatuaże, kolczyki, rozległa blizna na lewym boku w kształcie przypominającym słońce
- Taaak… - przyznał, spoglądając na Atlasa z góry z wielce niezadowoloną miną, by zaraz uśmiechnąć się, gdy przy jego wstaniu zadzierał już głowę ku górze, by nie stracić chwytu swojej uwagi na jego jasnych oczach. - ALE to ważne, by nie patrzeć jednotorowo - dokończył myśl, pozwalając kącikom ust zadrżeć dumnie, jakby wygrał właśnie intelektualną bitwę stulecia. - Och, byłoby zajebiście - wymamrotał przejęty nakreśloną mu wizją, mimowolnie otwierając szerzej oczy, jak gdyby naprawdę pomagało mu tu lepiej widzieć wzrokiem swojej wyobraźni, tym gwałtowniej uciekając nagle do ściągniętych w oburzeniu brwi, gdy powracał uwagą do pięknej twarzy półwila. - Nie wątp we mnie, Atlas - zabronił mu, dłonią na jego piersi wstrzymując go w miejscu. - Jestem jak wróżki - tym silniejszy, im więcej osób we mnie wierzy. Nie jestem miłością, szukam poklasku - wyrzucił z siebie, oskarżycielsko stukając palcem w Atlasową pierś, chętnie plącząc ze ze sobą posłyszane wcześniej cytaty ze szczerością, na którą mógł pozwolić sobie tylko przez swobodę przy zaufanej sobie osobie. - A jestem zdolny do wszystkiego. Nie ma takiego zwierzęcia, którego bym nie wytropił. Szukałeś kiedyś Przyczajacza na Brooklynie? Łatwiej, kurwa, znaleźć Nieśmiałka w Zakazanym Lesie, CO TEŻ ZROBIŁEM, więc patrz tylko. Patrz - rozkręcił się, od razu ruszając przed siebie, więc i z każdym słowem gestykulując nieco żywiej, by pozostawiony w tyle Rosa doskonale rozumiał sedno całego wywodu, ale choć faktycznie rzucił kilka zaklęć wraz z kolejnymi krokami w stronę lasu, to zaraz i tak odwrócił się gwałtownie, wracając do Atlasa, by chwycić go za przedramię i… teleportować ich ponad sto metrów dalej. Przykucnął od razu, co było tym łatwiejsze, że nieco zakręciło mu się w głowie po spontanicznej teleportacji ze znacznie wyższym od siebie kolegą, po czym wymamrotał do siebie kilka zaklęć analizujących, by lepiej zorientować się czy i tutaj ziemia pamięta jeszcze użyte na sobie zaklęcia. - Pilnuj - polecił tylko, opadając tyłkiem na ziemię, bo i tylko na tyle mógł wprowadzić Atlasa w swój tok myślenia, by zdążyć rzucić "Videre Animals" na lecącego w głąb lasu ptaka.
Czuł się na poły skonsternowany i rozbawiony sytuacją. Mało rozumiał zawiłe meandry logiki aurora, co go trochę niepokoiło, z drugiej Shercliffe czynił swoją osobą wszystko jakimś lekkim i wesołym, co wprawiało Rosę w przekonanie, że będzie łatwo i lekko, a hipogryf właściwie znajdzie się sam. Posłał czarodziejowi jeden ze swoich najwdzięczniejszych uśmiechów, w odpowiedzi na ten uśmiech wskazujący na satysfakcję z wygranej dyskusji, bo nikt tak jak Rosa nie wiedział, jak ważnym jest karmienie ego rozmówcy by współpraca wiodła się tak, jak życzył sobie tego on sam. - Znajdź mojego hipogryfa, a dostaniesz tyle poklasku, że nie ustoisz na nogach. - powiedział półwil, odrobinę może jedynie ulewając z siebie uroku, prawie wcale, tak trochę, że może przypadkiem a nie celowo. Tylko że nic co robił Atlas, nigdy nie było przypadkiem. Spojrzał na swoją szturchaną pierś, by po chwili, kiedy uwaga aurora już pogalopowała w inne miejsce, przysłonić szturchane miejsce dłonią z niemal oburzeniem, że on sobie tak po prostu go szturchał, bez słowa jednak ruszył tropem Oriona, z nadzieją, że ten idzie rzeczywiście tropem jego hipogryfa. - Patrzę. - przyznał, idąc za nim, no i, cóż, patrząc. Zarówno na jego płowe włosy jak i dupę wciśniętą w ciemne spodnie. Trzask teleportacji zachwiał jego równowagą, więc kiedy wylądowali, a Shercliffe zdecydował być kaczuszką, zachwiał się groźnie, robiąc ciężki krok w przód, by złapać równowagę. Był skonfundowany. Zmieszany. pilnuj Jasne oczy półwila otworzyły się szerzej. Gotów był znieść wiele, by odzyskać swoje zwierze, dziwne wybryki aurora, traktując nawet z wdzięcznością, bo odciągały jego myśli od gniewu, który z jego genami nigdy nie przynosił niczego dobrego. Nie pamiętał jednak kiedy ostatnio, a nawet czy kiedykolwiek, ktokolwiek wydał mu polecenie. A już szczególnie takim tonem. Zaraz po tym, kiedy został wyszturchany i teleportowany zupełnie bez poszanowania jego osobistości. Piękny uśmiech wila przygasł na dwa uderzenia serca, kiedy jasne brwi załamały się w marsowym grymasie, ten papla jednak już klapnął sobie na ziemi, znajdując cel swojego zaklęcia, po raz kolejny pozbawiając Rosę przestrzeni na reakcję. - Pilnuje. - powiedział więc jedynie, bo i co więcej powiedzieć by mógł. Wyjął nawet różdżkę, którą obrócił w palcach, w duchu zastanawiając się, czy podjął dobrą decyzję i czy ta karuzela szaleństwa rzeczywiście doprowadzi do sukcesu znalezienia hipogryfa, czy będą w tej beczce kręcić się, aż z Shercliffe'a zejdzie cały oprylak i uzna, że czas do domu.