Objęte silnymi zaklęciami zwodzącymi mugoli, magiczne pola od wielu już stuleci stanowią największe skupisko wolnych terenów wybiegowych dla hipogryfów. Niejednokrotnie są także wykorzystywane jako miejsca uprawne bądź zagospodarowuje się je w razie potrzeby zorganizowania magicznych rywalizacji bądź festynów. Od kilkudziesięciu lat są głównym miejscem organizacji zabaw obchodzonych z okazji święta Barda Beedla.
Autor
Wiadomość
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire nie sądziła, że zostanie wplątana w wygłaszanie jakichś... przemówień? Nawet nie wiedziała, czemu konkretnie miało to służyć, jeśli nie liczyć wzbudzenia śmiechu w uczestnikach festiwalu. Blaithin wolała szybko się oddalić i odnaleźć święty spokój gdzie indziej, ale nagle ktoś inny postanowił interweniować. Zdziwiła się słysząc głos Noxa i pierwsze o czym pomyślała to jakim cudem go tu w ogóle wpuszczono. Roiło się tu od czarodziejów, a już sam fakt, że magia nie do końca prawidłowo funkcjonowała sprawiał, że można było czuć niepokój. A wpuszczanie wilkołaka, który niedawno został ponownie ugryziony? Gdy istniała możliwość przemienienia się poza pełnią? Jak zwykle nic, tylko pogratulować Ministerstwu. I samemu Mefisto również, bo Fire nawet odwróciła się na chwilę, żeby zobaczyć, jak podwija ten bandaż. No co za głupek! Popatrzyła szybko po twarzach innych osób, które szybko cofały się, ale większość na szczęście wzięła go chyba za jakiegoś naćpanego chłopaka. Szkotka pokręciła głową i pozwoliła, żeby ją dogonił. - Widzę, że świetnie się bawisz, Nox. - stwierdziła, taksując go wzrokiem i zauważając, że w ogóle nie wygląda, jakby rana nadal mu doskwierała. Owszem, był naprawdę wysoki i potężnie zbudowany, ale nawet Fire nieco to zaskoczyło. Z pewnością nie tak łatwo było go powalić. - Ze mnie dużo tego mięsa nie będzie niestety. Fire wruszyła ramionami, zerkając przy okazji na scenę. Czekała tylko na swój ulubiony zespół metalowy, więc Łzy Feniksa nie były interesujące. Szkotka przewróciła tylko oczami, gdy Ślizgon wspomniał o trzymaniu się razem. Gdyby już była wilkiem to najprawdopodobniej jednym z tych samotnych. Miała wrażenie, że tygrys na jej łopatce się ocknął. Zatrzymała się nagle i zmusiła tym samym do tego chłopaka. Stanęła tuż naprzeciw, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. - Zdajesz sobie oczywiście sprawę, że to przez takich jak ty wilkołaki mają zwaloną opinię? Masz jakąś granicę swojej bezczelności? - przechyliła głowę, przyglądając się Mefisto i próbując zrozumieć, o co mu tak naprawdę chodzi. Tak bardzo brakowało Ślizgonowi uwagi i zainteresowania ze strony innych? Odsunęła się po chwili i obserwowała, co robi chłopak. Zorientowała się, że od kilku chwil czuje coś dziwnego, a na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka. - Mhm. - przytaknęła, niepewna dlaczego nagle ma ogromną ochotę szybko się stąd ulotnić. Popatrzyła na innych zebranych w tłumie. Niektórzy wyraźnie źle się czuli, inni patrzyli ze zdziwieniem na własne różdżki, ktoś inny wymiotował. Coraz mniej ludzi zachwycało się sceną. Fire wróciła spojrzeniem do oczu Mefisto, mając nadzieję, że chłopak wyczuwa to samo. Blaithin chciała posłuchać The Veels, ale nie zamierzała ignorować jawnych oznak, że zaraz coś się rozpęta. - Nie wiem jak ty, ale ja stąd spadam. - powiedziała, pozostawiając mu wolną rękę w kwestii tego, co zrobi. Zrobiła zaledwie parę kroków, kiedy coś oparzyło ją w ramię. Wyciągnęła różdżkę z ukrytej kieszeni i syknęła, upuszczając ją na ziemię. Zaklęła głośno, próbując wymyślić jakieś logiczne wytłumaczenie. Jako, że była daleko od sceny nie zauważyła, co dokładnie dzieje się z wokalistą. Widziała za to, że nagle wybuchła panika, a dziwna, czarna energia pędziła prosto na nią i Mefisto. Zupełnie odruchowo widząc, że ta niszczycielska siła unosi stoisko z pamiątkami, złapała Ślizgona za rękę. Splotła z nim swoje palce i pociągnęła za sobą. Uniknęli przez to najgorszego ciosu stosem drewna, które roztrzaskało się na drobne drzazgi. Fire jęknęła cicho, czując ból w kolanie. Wszystko trwało kilka sekund, więc mocno oszołomiona zrzuciła z siebie jedną z desek. - NOX! Żyjesz?! - zawołała, ale miała wrażenie, że przerażone wrzaski reszty uczestników kompletnie ją zagłuszyły. Ktoś przebiegłby po Szkotce, gdyby nie to, że się odczołgała. Nie sprawdzała nawet, czy jest ranna - wzrokiem szukała Mefisto. - Kurwa mać!
Umysł nabrzmiewał - nabrzmiewała też rzeczywistość, pulsowała nieodgadnioną, niepoczytalną energią, rozszerzała się to kurczyła w horyzontach niepojmującej percepcji - co się dzieje, co się, na Merlina, tutaj wyprawia - głucho bębniły pytania, obijając się o zachwiany od niepewności umysł. Zamrugał gwałtownie - wszystko było momentem, wszystko się nagle przeobraziło w popłoch, jeden wielki rozgardiasz dążących do wydostania się jak najdalej sylwetek. Płynął z prądem, tym razem, wędrował pośród fal tłumu zdążających jak najdalej od źródła - całe szczęście, był stosunkowo oddalony od sceny co jednak nie uchroniło przed otrzymaniem obrażeń. Krew odciśnięta z samego początku na jego koszuli okazywała się tylko złowieszczym znakiem, ironiczną przepowiednią wygłaszaną niemo przez nałożony przedmiot. - Kurwa mać - wyszeptał bardzo subtelnie, czując obrzydliwą bolesność, której epicentrum stawał się jego własny nadgarstek oraz wbijające się w okoliczną skórę dłoni kawałki. Rozejrzał się, gwałtownie, nie zważając na bolącą go dodatkowo głowę; ból mieszał się i rozlewał, koncentrując się niemniej jednak na nowym nabytku, broczącym nieznacznie i opuchniętym. - Rakel? - zapytał głośno, nadwyrężając głosowe fałdy, na ile tylko potrafił. Wypuścił ze świstem powietrze schowane w płucach i ruszył dalej, przedzierając się, dodatkowo w poszukiwaniu uzdrowiciela. Kiedy jakaś uczynna kobieta pomogła Bergmannowi ze złamanym nadgarstkiem, ten wyrwał się oraz ruszył dalej, nie zważając na pozostałe rzeczy. Zdążył rzucić ledwie słyszalne dziękuję, choć tak naprawdę przypominał sobie - jak bardzo nienawidzi wszystkiego, co wiąże się z medycyną oraz potrzebowaniem pomocy. Nie miał zamiaru od razu uciec; szukał wpierw osób, z jakimi jeszcze niedawno rozmawiał.
Sapphire tylko na krótką chwilę zatrzymała się przy Serafinie. Zaraz potem poszła bliżej sceny, chcąc posłuchać nieco muzyki. Ślizgonce nawet nieco udzieliło się ogólnie podekscytowanie, chociaż w jej wypadku i tak okazywała to minimalnie. Mimo, że była bardzo sceptycznie nastawiona do pomysłu zorganizowania czegoś takiego, teraz doceniała fakt, że może się trochę pobawić. Bardzo rzadko pozwalała sobie na zabawę, a nie pamiętała też, kiedy ostatnio wyszła na jakąś imprezę... Miło było przez chwilę pomyśleć, że jest taka sama jak inne nastolatki. Nagle poczuła jednak, że ktoś tracił ją łokciem i coś nagle zapiekło jej biodro. Zerknęła zdziwiona na swój pasek i zauważyła, że różdżkę ma nagrzaną do czerwoności. Spróbowała delikatnie jej dotknąć, ale szybko cofnęła rękę. Co to miało być? Szafir zaczęła się wycofywać, ale było już za późno. Wbiła spojrzenie w jednego z potomków wili, z którym zdecydowanie działo się coś złego. I o dziwo, Lightingale skojarzyła objawy z czymś, o czym bardzo dawno temu czytała. Nie była pewna do czasu, gdy niespodziewanie wszystko się rozpierdoliło. Zobaczyła, że jakaś dziewczyna ląduje zgnieciona przez fortepian i wstrzymała powietrze w płucach. Doskonale wiedziała, że tego nie można przeżyć. Machinalnie zaczęła podążać za tłumem zmierzającym jak najdalej od sceny, która ciskała w nich instrumentami i resztą sprzętu. Coś jednak dosłownie zmiotło jasnowłosą z nóg. Uderzyła boleśnie o ziemię, mając wrażenie, że zaraz zemdleje. Paraliżujący ból w kostce sprawił, że krzyknęła. Spróbowała jakoś się odczołgać, ale natrafiła na kawałki szkła, które poraniły jej dłonie. Krew szybko płynęła z ran, a Sapphire oddychała ciężko. Co się stało? Mroczna siła odpuściła, a przestraszona dziewczyna znalazła pomoc w ramieniu kogoś innego (@Ulla Tiverton wykorzystam Cię <3). - J-ja... - wydukała w szoku. To było coś zupełnie innego niż atak wilkołaka. Wtedy nie krwawiła i mogła chodzić, a do tego była wśród osób, które znała. Teraz potrzebowała chwili, żeby odzyskać zimną krew. - Cholera... Tym ludziom trzeba pomóc - powiedziała z trudem, wskazując na rannych i zakrwawionych. Ona sama miała już wybrudzoną czerwienią koszulkę, a do tego skręcona kostka strasznie jej spuchła.
Kostki: 3,4
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Zgodnie z tym co wykalkulowała sobie Julia, naprawdę nie mogłem obserwować jej plecami. Nie martwiłem się o to, będę miał jeszcze okazję, żeby upewnić się w tym co podejrzewałem. Cała ta sytuacja wydawała mi się naprawdę komiczna. Zagadując pierwszą z brzegu ładną dziewczynę, natrafiałem akurat na utykającą blondynkę? Jeszcze najlepiej taką biegającą po lasach. Jednak dalej się nad tym nie zastanawiałem. Odszedłem w stronę loterii i nie zawracałem sobie głowy żadnymi dziwnymi anomaliami, jakie odczuli pozostali uczestnicy festiwalu. Mnie interesowała tylko płyta, a potem obserwacja powracającej dziewczyny. Nie dałem po sobie poznać zrozumienia i natychmiast przeniosłem spojrzenie na jej twarz. - Płytę tego smęcącego muzyka. - Odpowiedziałem na jej pytanie, pokazując jej album Druzgotka nim wsunąłem go do obszernej kieszeni kurtki. - Ty nie chcesz wziąć udziału? Mieli kilka fajnych gadżetów. - Dziwiła mnie podobna postawa, dlatego musiałem zapytać. Nie wszyscy lubili igrać z losem tak jak ja, nawet jeżeli w grę wchodziła tylko możliwość wygrania płyty, która pewnie dokona żywota na jednej z zakurzonych półek z nigdy nieruszanymi dodatkami. Hazard to hazard, nieważne jaki by nie był, mnie i tak w pewien sposób pociągał. Nie patrzyłem już na Julię, koncentrując się na zmianie instrumentów na scenie. Z oddali dostrzegałem już nie tylko gitary oraz instrumenty smyczkowe, ale także kawałek solidnej perkusji. W mojej głowie wykiełkowała pewna myśl, jaką zaraz miałem ubrać w słowa. - Ten Druzgotek nie był wcale taki zły. - Stwierdziłem, tak na początek, a następnie kiwnąłem dłonią w stronę sceny. - Popatrz co przygotowują, to też może być ciekawe. Pewnie zagrają jakieś mocniejsze brzmienia. - Och tak, „mocne brzmienia” to zdecydowanie dobrze użyte słowa, o czym za sekundy mieliśmy się przekonać. Jej pytanie mnie zaskoczyło. - Tak. - Odparłem machinalnie. Przysunąłem rękaw kurtki do nosa, ale nie, nie czułem od siebie zapachu tytoniu. - Czuć ode mnie papierosy? - Dopytałem, chociaż byłem już absolutnie pewien, że nie o to mnie pytała, a jednak nie zamierzałem jej częstować, dopóki nie zapyta wprost. Zadowalanie jej i zgadywanie co miała na myśli obca dziewczyna nie było przecież moją ambicją życiową. Dalej już jej nie słuchałem, gdyż zaczął się kolejny koncert. Nie omyliłem się, był naprawdę ostry, ale mnie to akurat nie przeszkadzało. Sam słuchałem naprawdę przeróżnej muzyki i pewnie nawet zapoznałbym się z dyskografią grajków, gdyby nie następujące po rozbiciu gitary szokujące wydarzenia. Transformacja gitarzysty The Veels okazała się dla mnie naprawdę traumatyczna w skutkach. Natychmiast przypomniałem sobie atak wilkołaka, którego byłem świadkiem w Hogwarcie i przez kilka sekund stałem jak ten kołek, nie mogąc się zmusić do jakiegokolwiek ruchu. Potem zalała mnie fala spanikowanego tłumu. Ktoś popchnął mnie na jedno ze stoisk, dzięki czemu ponabijałem sobie kilka siniaków. Jeden spory na biodrze, gdy uderzyłem o stoliki, na którym przed chwilą leżały fanty przeznaczone na loterię, a jakie teraz niszczały pod stopami ludzi. Następne zdobyłem, gdy upadałem oraz w chwili, w której ktoś postanowił mnie podeptać. Podniosłem się z ziemi z trudem. Tłum zgęstniał wokół moich pleców. Straciłem Julię z oczu. Nie widziałem nawet co działo się teraz na scenie, ale nie potrzebowałem dalszych instrukcji co do swojego postępowania. Zachowując zdrowy rozsądek, musiałem wydostać się stąd nim sytuacja z wilkiem miała się powtórzyć. Nie wiedziałem nawet, że przed sekundami już ktoś zdążył umrzeć. To zdarzenie podsyciło reakcję ludzi, jacy z paniką rozbiegali się w wielu kierunkach. Wyjrzałem ponad głowami innych, chociaż dreszcz niepokoju drażnił mi kręgosłup. Organizatorzy starali się powstrzymać tego… stwora, to dobrze. Postanowiłem przeczekać tę sytuację, chowając się za kilkoma złożonymi metalowymi słupkami służącym do ekonomizowania rozlazłych kolejek. Może to i słaba ochrona, ale wystarczająca na tyle, abym wyszedł z ataku bez większego szwanku.
Łącznie 11 (9 + bonus za posta)
Ostatnio zmieniony przez Riley Fairwyn dnia Nie Paź 08 2017, 01:49, w całości zmieniany 3 razy
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Prawdę mówiąc, Mefisto sam nie wiedział co robi. Wyjątkowo wytrąciło go z równowagi obserwowanie go tego dziwnego zbiorowiska mało roztropnych ludzi paplających o wilkołakach i ich znikomych prawach. Nie wziął zupełnie pod uwagę, że jego szopka mogła przynieść negatywne skutki, zaalarmować ochronę, albo po prostu faktycznie popsuć zabawę. Chociaż i tak miał wrażenie, że wcale nie został wzięty za naćpanego idiotę - to raczej wszyscy zebrani byli naćpanymi idiotami. Nie miał pojęcia, że Gryfonka patrzy na niego z "podziwem", czy też po prostu zastanawia się nad tym, jakim cudem jest w tak dobrej formie. Gdyby go zapytała bezpośrednie, to pewnie nawet darowałby sobie kłamstwa. Przedramię dalej piekło boleśnie i nie pozwalało o sobie zapomnieć, a ostatnie noce należały do tych mniej przespanych. W gruncie rzeczy ślina wilkołaka zmieszana z krwią Mefisto nie czyniła mu żadnej krzywdy, ale sama w sobie nieco zapobiegała procesowi leczenia i wszystko trwało znacznie dłużej. Poza tym Ślizgon nie pokazał rany pielęgniarce szkolnej po tym, jak wszyscy skakali dookoła i ukrywali ugryzienie, nie chcąc bardziej wkopać profesor Pober. Opatrzyła go zatem najpierw studentka Hogwartu, a potem stary znajomy. Warto dodać, że wcale nie był uzdrowicielem, tylko zaprzyjaźnionym wilkołakiem, który nie raz i nie dwa miał już przed sobą przypadek kogoś pogryzionego. - Chyba po to ten festiwal, nie? Żeby się dobrze bawić - zauważył, ale zabrzmiało to wyjątkowo sucho. - Och, no nie. Czyli mam wrócić do domu niezaspokojony? - Nox pozwolił sobie na nieco dwuznaczny uśmiech. Wcześniej trochę bawiła go ta cała szopka obrońców uciśnionych, teraz cieszył się, że zostawili tamto nieciekawe towarzystwo za sobą. Jego towarzyszka jednak nie wyglądała na szczególnie zadowoloną... Z drugiej strony, czy widział kiedykolwiek Fire Dear bez tego grymasu? Ciekaw był, czy potrafiła się wyluzować i po prostu pobawić, bez żadnych spięć. - Poważnie chcesz o tym teraz dyskutować? - Nie ukrył zdziwienia, widząc determinację w jej jasnych tęczówkach. Oczywiście, stał grzecznie tuż przed nią, tak jak to na nim niemalże wymusiła swoim zachowaniem. Poprawił rękawy skórzanej kurtki i wzruszył łagodnie ramionami. - Nie widzę sensu w udawaniu, że nie lubię likantropii i jestem nieszczęśliwy. Ludzie widzą tylko te dwie opcje, Fire - albo jesteś dziką bestią, albo jesteś stłamszonym dzieciakiem. Nie wmawiaj mi tylko, że powinienem zacząć pokazywać wszystkim, że jest coś pomiędzy. Mam trochę więcej doświadczenia w temacie wilkołactwa i tego, jak jest ono odbierane chociażby przez Ministerstwo Magii. Jeśli się mylę, to trudno. Nie jestem tak istotny, żeby zaważyć na losach wszystkich wilkołaków, a ja nie chcę zachowywać się wbrew sobie. I tak, moja bezczelność chyba ma jakąś granicę, ale ciężko ją określić. To drżenie podłoża to było chyba wybawienie. Mógł w końcu przestać patrzeć blondynce w oczy. Sama zarzuciła temat, prawda? Chciała poznać jego zdanie. Mefisto wiedział, że Gryfonka nie jest jakąś głupią dziewczynką i rozumie wypowiadane do niej słowa. Przedstawił swoją perspektywę i właściwie, to miał nadzieję, że nie zostanie z tego wyciągnięta jakaś dyskusja. Nie miał ochoty na tego typu poważniejsze tematy. - No no, Dear. To nawet nie jest taki kiepski pomysł - uznał, a w jego głosie na nowo pojawiła się ta charakterystyczna nuta arogancji. Podniósł się i miał po prostu odejść, ale dostrzegł dziwne zachowanie różdżki Blaithin. Uniósł pytająco brew, niestety zamiast odpowiedzi dostrzegł zamieszanie na scenie. W pierwszej chwili zupełnie nie wiedział co się dzieje. Z takiej odległości nie był w stanie określić, czy to efekty specjalne przypominające obskurusa, czy prawdziwy obskurus - brzmiało to niedorzecznie nawet w głowie Ślizgona. Potem wszystko znacząco przyspieszyło i nagle festiwal zamienił się w armagedon, potwierdzając ciche przypuszczenia chłopaka. Odskoczył z drogi jakiejś małej dziewczynki uciekającej w popłochu i poczuł, jak ktoś łapie go za rękę - instynktownie podążył za swoją tajemniczą pomocniczką, dopiero po chwili rozpoznając w niej samą Fire. Czyli jednak nie uciekła... Nie tkwił długo w tym pocieszającym uścisku, ponieważ fragment wyrwanego z ziemi stoiska przeleciał kawałek do przodu i uderzył Mefisto mocno w nogę - Nox był pewny, że usłyszał (poczuł?) chrupnięcie pękającej kości. Runął na ziemię z zaskoczonym sapnięciem, ale szczęście wyraźnie go ominęło. Opadł prosto na ostry kawałek metalu. Chłopak wydał z siebie zduszony okrzyk i zacisnął mocno powieki, mając wrażenie, że jednak zemdleje. Kiedy je otworzył, mógł zobaczyć poszarpany bandaż i nową ranę, rozcinającą zasklepiające się dopiero ugryzienie sprzed tygodnia. Jakby tego było mało, ktoś wyraźnie darł się w jego poszukiwaniach. Kogo w ogóle obchodził Mefisto? Plus był taki, że wylądował całkiem na uboczu i nie musiał przed nikim odskakiwać. Podniósł się do pozycji siedzącej, naruszając przy tym promieniującą bólem nogę. Prawdę mówiąc, był w stanie o niej zapomnieć, kiedy ręka powodowała mu tyle cierpienia. - Oh, Dear - wyrzucił z siebie, odnajdując spojrzeniem Gryfonkę. Chciał jakoś zatamować krwawienie, wykorzystując do tego pocięty w niektórych miejscach bandaż. Niestety zdrowa ręka drżała mu niekontrolowanie i Mefistofeles, z całym swoim masochizmem, zupełnie nie był w stanie dotknąć się do rany, która bolała go na tyle sposobów. Szczerze, zupełnie nie obchodziła go panika innych ludzi i w tej chwili skoncentrowany był tylko na tym, że w głowie mu wiruje i nie jest w stanie zebrać myśli, a gdzieś tu obok jest Fire, w Merlin jeden wie jakim stanie. Nie mógł z siebie nic więcej wydusić, żadnego pytania czy czegokolwiek - zaciskał mocno szczęki, klnąc w myślach.
Kostka na obrażenia: 3 i 1 +2(bonus) - złamana noga i otwarta rana
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- Ten festiwal nie został odwołany tylko dlatego, że Ministerstwo nie chce pokazywać, jak bardzo się boi. - stwierdziła, wyrażając głośno to o czym od dawna myślała. Jak na jej gust powinni chociaż dać więcej ochrony. Parsknęła pod nosem, słysząc słowa Ślizgona, ale nie mogła powstrzymać rozbawienia. - Kretyn. Później wróciła do poważnego tonu i wysłuchała wilkołaka z uwagą. Co prawda, nie zgadzała się z jego punktem widzenia. Mogłaby mówić o tym, że rzeczywiście sądzi, że da się odnaleźć jakąś postawę pomiędzy tymi dwiema skrajnymi, ale z pewnością nie wziąłby jej poważnie, bo skąd mogła wiedzieć. Curtis rzadko rozmawiał na te tematy, zresztą Mefistofeles z pewnością zaliczyłby go do kategorii "stłamszonych dzieciaków". - Chyba się nieco nie doceniasz. - stwierdziła w końcu, bo nawet przez Pober mogły się toczyć teraz dyskusje na temat tego, czy ostatecznie uznać zarażonych likantropią za zagrożenie, które należy wyeliminować zanim przybędzie ofiar. Nie ciągnęła tematu. Ostatnimi czasy i tak bez przerwy coś słyszała o wilkołakach, może pora w końcu zająć myśli czymś na innym? Na przykład tym, co się tu odpierdalało. Chaos sprawił, że nieco się pogubiła i dopiero po chwili zauważyła, że Mefisto znalazł się jakimś cudem dalej. Nie usłyszała żadnej odpowiedzi, więc zaniepokoiła się, że stracił przytomność. Fire spróbowała wstać, ale pulsujący ból w kolanie sprawił, że mogła się tylko doczołgać. Okazało się, że jest przytomny, ale za to poważnie ranny. Skrzywiła się, widząc tyle krwi i usiadła obok, nawet nie zwracając uwagi na to, że sama cała jest podrapana. - Potrzebujemy pieprzonego uzdrowiciela! - krzyknęła, niestety mając świadomość, jak małe mają szanse na to, że ktoś usłyszy. Jeszcze mniejsze, że ten ktoś mógłby się do nich dopchnąć i jakoś pomóc. Miała ochotę przekląć cały świat. Dlaczego znowu ich coś takiego spotykało? Nie minął nawet miesiąc od czasu ostatniego wypadku. Zarówno wtedy, jak i teraz, Fire się upiekło, ale widziała doskonale, jak mało szczęścia mieli inni. Szkotka przygryzła wargę, niezdecydowana czy naprawdę chce się poświęcać dla Noxa, ale w końcu uznała, że przecież nie może go tak tu zostawić. Zwłaszcza, że najwyraźniej cała ta sytuacja to było zbyt wiele. Wiedziała, że potrzebował chwili na odzyskanie zimnej krwi, ale to coś mogło znowu zaatakować albo kolejne stoisko mogło runąć prosto na nich. - To może zaboleć. - poinformowała, znajdując obok siebie kawałek grubej liny urwany chyba aż ze sceny... Uważnie znalazła miejsce powyżej rany, na przedramieniu Ślizgona. Nie bawiła się w delikatność i szybko zawiązała linę tak, żeby ucisk zmniejszył dopływ krwi. Fire ubabrała się przy tym czerwienią, ale to zignorowała. Przez chwilę mocno się wahała, ale dostrzegła, że kilkanaście metrów dalej jeden mężczyzna pomaga komuś ze skręconą kostką. Leżenie nic nie dawało poza tym, że następna fala uciekających ludzi mogła ich podeptać. - Nox, obejmij mnie. - powiedziała, łapiąc za zdrową rękę wilkołaka i przekładając ją sobie nad ramieniem. Nie miało to zbyt wiele sensu ze względu na to, jak niewielka i słaba była Blaithin w porównaniu do chłopaka. Zacisnęła szczęki równie mocno, jak Mefisto, powtarzając sobie, że to nic takiego, że za kilka chwil będzie mogła się odsunąć. Pomogła już w ten sposób Casprowi, stać ją przecież było na to samo dla Szkota. Wskazała mu kierunek i miała nadzieję, że będzie zdolny chociaż trochę wziąć się w garść. Zignorowała ostre pieczenie w kolanie i to, że ma mokrą od krwi nogawkę, decydując się za żadną cenę go nie uginać.
Zapanował chaos - z rodzaju tych, których nie sposób okiełznać. Gdziekolwiek się nie obejrzałam, widziałam tylko setki spanikowanych twarzy, ludzie zachowywali się tak, jakby ktoś rzucił na wszystkich Confundusa. Ale po… czymś takim naprawdę trudno im się dziwić. Nam. Bo przecież ja też się tak czułam… potwornie zagubiona, nie miałam pojęcia, w którą stronę się udać, ale byłam pewna jednego - że w tym stanie emocjonalnym, w jakim się aktualnie znajdowałam, nie miałam najmniejszych szans na teleportowanie się, a przynajmniej nie bez rozszczepienia się na najdrobniejsze kawałki. Nie zamierzałam nawet próbować robić czegoś tak głupiego. Zewsząd przytłaczały mnie cielska, zwarty tłum zakleszczał moje ciało w, zdawać by się mogło, nierozerwalnym uścisku. Zamiast posłuchać podszeptów logiki i oddalić się od źródła niekontrolowanej energii o porażająco destrukcyjnej sile, skierowałam swoje kroki w stronę kłębowiska osób, które nie były w stanie samodzielnie się poruszać. Zamarłam tylko na chwilę - gdy roztrzęsiona nastolatka zaczęła krzyczeć coś o… śmierci jakiegoś uczestnika festiwalu; pomyślałam o rudej Pandzie i Summer, które dotarły tutaj wraz ze mną i poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku… Nie… to nie… to nie mogła być prawda. Dziewczyna pewnie wciąż jeszcze była w szoku, musiała zobaczyć kogoś rannego i wyciągnąć błędne wnioski. Im nic się nie stało… przecież… W takich chwilach, gdy czułam tę obezwładniającą bezsilność, nienawidziłam siebie za to, że tak mało czasu poświęcałam na doskonalenie moich zdolności - odrzucałam je, a może… może gdyby było inaczej… to co? Co bym zrobiła? Poinformowała świat o iluzorycznych obrazach, domniemaniach? Przeklęłam, starając się uciszyć rój niechcianych myśli i skoncentrować się na tym, co dla odmiany mogłam zrobić - tu, teraz liczyła się realna pomoc. Kiedy zobaczyłam blondynkę, którą kojarzyłam ze szkoły (@Sapphire O.U. Lightingale <3), przedarłam się w jej stronę i pochyliłam się, by mogła się o mnie oprzeć. Jej dłonie… ścieżkę na skórze wyznaczały szklane odłamki, pomiędzy którymi meandrowały strużki krwi. - Najpierw pomożemy tobie - powiedziałam stanowczo, bo choć zaimponowała mi jej altruistyczna postawa (ja, znajdując się w jej położeniu, najpewniej zrobiłabym wszystko, żeby w pierwszej kolejności pozbyć się tego przeklętego szkła), to jeśli chciała myśleć o pomaganiu innym, musiała zacząć od siebie. Właśnie wtedy… drgnęłam, słysząc swoje imię - nie jest może na tyle niespotykane, by mnie to zaskoczyło, ale zwróciłam uwagę na coś innego - głos osoby krzyczącej. W pierwszym odruchu, całkowicie spanikowana, chciałam rzucić się w stronę, z której dochodził, lecz nie mogłam przecież zostawić blondynki; gdybyśmy straciły się z oczu, pewnie już bym jej nie znalazła. Ale kątem oka dostrzegłam znajomą czuprynę - tak blisko, a jednocześnie zbyt daleko - która raptownie zniknęła w tłumie… przy jego wzroście było to niemożliwe, chyba że…? - To Caspar - nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, że po raz pierwszy nazwałam go poprawnym imieniem, nasz rytuał przekomarzania się trwał nieprzerwanie od pierwszej klasy, a on wciąż był dla mnie przede wszystkim księciem Caspianem - muszę się tam dostać - powiedziałam niemalże na jednym wydechu i ruszyłam przed siebie, licząc na to, że dziewczyna, wciąż korzystając z mojej pomocy, pójdzie ze mną. Jeśli nie, bez wątpienia spróbowałabym później ją znaleźć, lecz w tym momencie potrafiłam myśleć tylko o tym przerażeniu, które pobrzmiewało w głosie Caspara. To uczucie udzieliło mi się szybko, gdy tylko zdałam sobie sprawę z tego, że Caspi… zasłabł albo przewrócił się, w każdym razie leży na ziemi, nie mogąc się podnieść, a te gumochłony zaraz go stratują. - Co wy, kurwa, robicie - nie wiem, do kogo tak właściwie kierowałam te słowa, ale przez chwilę wściekłość przejęła nade mną kontrolę - nie widzicie, że… - próbowałam krzyczeć, żeby zwrócić czyjąkolwiek uwagę, ale nikt mnie nie słuchał. W akcie desperacji zaczęłam się nawet zastanawiać, czy, zaciskając zęby, nie sięgnąć po wciąż rozżarzoną różdżkę i nie spróbować rzucić jakiegoś zaklęcia… ale w końcu udało mi się jakimś cudem pokonać ostatni dzielący mnie od przyjaciela dystans; może to zasługa adrenaliny pulsującej w moim ciele, ale pomogłam mu wstać - zrobiłam to tak, jakby ważył mniej ode mnie. Z ulgą odnotowałam fakt, że nie odpłynął - żeby go przenieść, musiałabym już użyć różdżki, co wciąż chyba było niemożliwe. - Nic ci nie jest? - zapytałam rozedrganym głosem. Pomijając fakt, że właśnie zostałeś praktycznie rozdeptany. Nikt. Nikt się nawet, kurwa, nie zatrzymał.
Sapphire, próbowałam Cię oznaczyć, ale chyba nie umiem xd
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Jeśli Ministerstwo się bało, to Mefisto był całkiem zadowolony. Pewnie, że nie kręciły go anomalia magiczne. Mimo wszystko sam był czarodziejem i lubił swoją różdżkę, a ta ostatnio wydziwiała jak szalona. Poza tym wbrew pozorom wcale nie życzył wszystkim śmierci, a właśnie tak mogła skończyć się ostatnia lekcja OPCM. Rzecz w tym, że dalej bawili go wielcy czystokrwiści, którzy teraz musieli ruszyć tyłki i zrobić coś własnoręcznie. No i niektóre aspekty zakłóceń całkiem się Noxowi podobały. Gdyby to on mógł się zmienić tak, jak Pober... Najlepiej z dala od ludzi, żeby przypadkiem jakiś gnojek nie został zarażony. Ostatnie czego chciał, to zajmować się szczeniakiem. Aż zaczął żałować, że rozbawienie tak szybko Gryfonkę opuściło. Sam miał bardziej humor na żarty i drobne droczenie, niż jakieś robienie scen czy rozmawianie o polityce. Bądź co bądź, poruszany przez nich temat należał nie tylko do trudnych, ale i kontrowersyjnych. Na szczęście nie zagłębiali się w to bardziej, niż do tej pory. Nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Nie docierało do niego, że faktycznie źródłem całego zamieszania był obskurus. Mefisto widział przebiegających obok ludzi, słyszał krzyki i płacze. Kolejne stoisko runęło kilkanaście metrów od nich, ktoś się potknął... Wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Nie dał rady zgasić Blaithin prostym stwierdzeniem, że każdy potrzebuje teraz uzdrowiciela. Chciał jej też powiedzieć, żeby zabierała się w jakieś bardziej bezpieczne miejsce. Nie miał pojęcia czy powstrzymał go od tego egoizm, czy może solidny szczękościsk, który dopiero próbował zwalczyć. - Obiecujesz? - Spytał w końcu słabym głosem. Powoli przyzwyczajał się do przeraźliwego bólu, powoli zaczynał odnajdywać w nim ukojenie. Dotknął opuszkami palców brzegu rany - odczuł to tak, jak gdyby ktoś smagnął go biczem. Przycisnął palce mocniej, wypuszczając z płuc powietrze z cichym świstem. Już dobrze, wszystko było w porządku, panował nad sobą. Rozwalone przedramię miałoby go rozłożyć na łopatki? Gdy Fire zawiązała na jego ramieniu sznur, zawył niemalże z uwielbieniem, a na jego ustach zatańczył zbłąkany uśmieszek. - Co? - Wymamrotał, odurzony i ledwo przytomny. Poczuł, że dziewczyna szarpie go do przodu i odruchowo mocniej się jej przytrzymał. Reakcje miał trochę opóźnione i stał już na zdrowej nodze, kiedy dotarło do niego, co się dzieje. - Nienienie, Fire, nie! - Protesty na niewiele się zdały, ponieważ Gryfonka uparcie chciała dociągnąć go do tego uzdrowiciela. Mefisto aby nie wrócić na ziemię musiał przenieść ciężar ciała do przodu, a co za tym idzie... zrobić krok. W chwili, w której stanął na zranionej wcześniej nodze poczuł, jak łzy automatycznie stają mu w oczach. Noga załamała się pod nim i Nox runął do przodu, w jakimś ostatnim odruchu wyplątując się z objęć swojej małej pomocnicy. Z racji tego, że nie miał wielu możliwości, podparł się oczywiście rozciętą ręką. - Kurwa - oznajmił na wydechu. Przez chwilę nie miał pojęcia, czy otworzył oczy, czy trzymał je zamknięte - wszystko spowiła niepokojąca ciemność. Mefisto nie zamierzał poddać się nużącej wizji omdlenia. Straciłby wtedy tyle bolesnych chwil... Zanim miał szansę jakoś się podnieść lub też zapewnić Blaithin, że sam da sobie doskonale radę, doskoczył do niego upatrzony wcześniej mężczyzna. Ślizgon dopiero zaczynał cokolwiek widzieć przez siatkę czarnych rozedrganych plamek. Uzdrowiciel chwilę mu się przyglądał, a dopiero potem zaczął czarować - na jego twarzy widać było zdenerwowanie, ale wszystkie ruchy i słowa były przemyślane. Nox został ponownie usadzony. Na pierwszy ogień poszła jego wykrzywiona nienaturalnie noga. Chłopak odrzucił głowę do tyłu, kiedy kość została nastawiona. Samo usztywnianie i bandażowanie nie sprawiało mu większego bólu... Zaniepokoił się nieco na widok niechęci wymalowanej na twarzy mężczyzny, kiedy ten dostrzegł rozcięte i pogryzione przedramię. Gdyby Mefisto był w odrobinie lepszej formie, z pewnością by to zachowanie skomentował. Krwotok został zatrzymany, a na ręku Noxa pojawił się nowy opatrunek. Uzdrowiciel chciał również pomóc mu z bólem, ale o ile w przypadku nogi zadziałało, o tyle przy przedramieniu różdżka odmówiła posłuszeństwa (na co Ślizgon nie narzekał, bo nie lubił uśmierzających bólu środków). Ostatecznie nieznajomy pobiegł dalej, Fire obrzucając jedynie krótkim spojrzeniem. Byli bardziej ranni, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy. - Zawsze wiedziałem, że Gryffindor wcale nie był taki głupi z tym całym zbieraniem odważnych i prawych - uznał, zerkając na Blaithin z cieniem rozbawienia przebijającym się przez powłokę zmęczenia. Były to, naturalnie, podziękowania w dziwnej formie. Normalnie by ich nie powiedział, bo przecież to Dearówna skłoniła go do stanięcia na złamanej nodze, a poza tym... No, z pewnością nie była taka święta, dobra? Coś pewnie zrobiła źle i tyle. - Myślisz, że mogę jeszcze raz użyczyć sobie twojego ramienia? Za bramkami chyba ludzie nie mają problemów z teleportacją, więc... - Podniósł się chwiejnie. Z zaklęciem nieco niwelującym ból w złamanej nodze i pomocą Gryfonki miał nawet niezłe szanse na dostanie się w bezpieczne miejsce. Tylko parę metrów dalej i mógł teleportować się prosto do swojego ukochanego vana...
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire nie miała nawet czasu na analizowanie całej sytuacji. Ba, nawet nie zdążyła zadać sobie pytań o to, co właściwie było tą czarną substancją i skąd się pojawiło. Adrenalina tętniła w żyłach dziewczyny sprawiając, że swoje myśli skupiała głównie na tym, jak odsunąć się od zagrożenia. Nie dziwiła się przerażonym ludziom, którzy uciekali w popłochu - bardzo wiele osób zostało rannych, a teleportacja nagle przestała działać. Czarodzieje z pewnością nie przeżyli czegoś takiego od pamiętnych czasów Czarnego Pana. Szkotce wydawało się, że mignęła jej gdzieś sylwetka Lysandra i nagle uderzyła ją przerażająca wprost myśl. Leo musiał tu być, co jeśli coś mu się stało? Może leży zawalony gruzami sceny i powoli się wykrwawia, a nikt go nie usłyszy? Odsunęła od siebie te scenariusze. Popatrzyła na Mefisto, który nadal zaskakiwał tym, jak wiele potrafi znieść. Jemu powinna pomóc, mimo wszystko wilkołak zasługiwał na tę odrobinę. Blaithin cieszyła się, że nie musi ratować jednej z tych bardziej roztrzęsionych i zapłakanych osób, a otępienie Ślizgona wkrótce minie. - Obiecuję. - przyglądała się temu uśmiechowi, zdając sprawę z tego, jak bardzo nienormalna to reakcja. I pomyśleć, że niektórzy Caspra nazywali dziwakiem. Wiele wysiłku kosztowało Szkotkę dźwignięcie Mefisto, a jeszcze więcej jako takie utrzymanie równowagi. Może rzeczywiście powinna była posłuchać protestów, bo zaraz poczuła, że plan nie wypalił. Upadła i myślała, że chłopak już na pewno zemdlał, ale kolejny raz ją zaskoczył. Widziała wiele paskudnych rzeczy w życiu, ale tym razem odwróciła wzrok od beznadziejnie wyglądającej nogi i przedramienia w strzępach. Powinna chyba coś powiedzieć, zapewnić, że będzie okej albo przekonać, że powinien być silny tylko, że dała sobie spokój z takimi bzdurami. Podniosła się na kolana, żeby zobaczyć, co robi mężczyzna, który miał im pomóc. - Ostrożnie! - upomniała go, ale najwyraźniej zaklęcia mu wyszły. Fire zatrzymała tajemniczego uzdrowiciela na trochę w czasie, gdy Mefisto dochodził do siebie. - Tam mogą być moi przyjaciele. Ponad dwa metry wzrostu, chłopak o ciemnych, kręconych włosach, możliwe, że w towarzystwie niższego bruneta. - zdążyła tylko dodać, żeby pomógł, jeśli ich znajdzie i wręcz wymusiła na nim obietnicę. Uzdrowiciel pobiegł dalej zanim wspomniała o Zakrzewskich, Etce, Gemmie, siostrze Leo, swoich kuzynach i reszcie, którą spodziewała się tu spotkać. Kiedy minęły najgorsze chwile usiadła obok Mefisto. Przez emocje prawie wcale nie odczuwała bólu ani zmęczenia. - Prawda? Nie rozumiem natomiast po co zbierać wszystkie łamagi i kaleki życiowe w Slytherinie. - odparła z zaczepnym uśmiechem. Starała się nie pokazywać tego, że tak naprawdę jest zmartwiona o życie swoich przyjaciół. Wokół sytuacja nieco się uspokoiła, a przynajmniej uzdrowiciele krzątali się wszędzie, niosąc pomoc. Fire miała wrażenie, że nikt nie zginął, więc nie było tak tragicznie. - A nie masz ochoty posiedzieć chwilę i pooglądać widoczki? - westchnęła z udawanym żalem. Tak naprawdę też wolała zmyć się jak najszybciej. Zauważyła już urzędnicze szaty ludzi z Ministerstwa. Jakby znaleźli Noxa z tą raną... Nieświadomie zaczęła przejmować się losem chłopaka. Może dlatego, że zdecydowała się mu pomóc. - Ostatni raz, Nox. Posłusznie podeszła bliżej, żeby mógł się oprzeć. Skutecznie nie zwracała uwagi na to, że robi jej się przez to gorąco. Skierowała się za bramki, powoli ciągnąć za sobą Mefisto. Uważała, żeby nie nastąpić na potrzaskane szkło i ostre odłamki metalu. Nikt ich już nie zaczepiał, więc mogli teleportować się osobno, ale do tego samego miejsca.
Miała wrażenie, jakby ból głowy rozsadzał jej czaszkę od wewnątrz. Był tak natarczywy, że z trudem była w stanie skupić myśli i chodź przez chwile się zastanowić co może go wywoływać. Muzyka była gdzieś w tle, jakby za mgłą, kompletnie się na niej nie skupiała, starając się skupić na bliższych rzeczach - chwycić ławkę, podnieść się, usiąść na niej. Była w trakcie powolnego podnoszenia się na nogach, kiedy nagle kompletnie ją ogłuszyło. Miała wrażenie, jakby jakaś siła nagle pchnęła ją do tyłu pozbawiając tchu i wizji. Obudziła się po chwili. Przez chwilę jeszcze nic nie widziała, wyraźnie czując drobinki ziemi dotykające jej ciała. Jakby każdy centymetr kwadratowy jej skóry ostro na nie reagował. Zaczerpnęła głęboko tchu, jakby dopiero co wynurzyła się spod wody. Nigdy się nie topiła, ale miała wrażenie, że to czego doświadczyła musiało być podobnym uczuciem do topienia się. Zamrugała. Musiałam stracić przytomność... jedna bardziej racjonalna myśl pojawiła się w jej głowie, kiedy wziąwszy kolejny głęboki oddech spróbowała podnieść się na łokciu i... TRZASK! Coś walnęło prosto w jej głowę, ponownie pozbawiając ją przytomności. Odpływając w ciemność przez chwilę jeszcze pojawiło się pytanie: czy ten dźwięk to jej pękająca kość czy to co o nią uderzyło?
Słyszał, że koncert już się rozpoczął i od razu rozpoznał doskonałe riffy gitarowe charakterystyczne dla The Veels. Nie przeszkadzało mu to, że jego kobieta źle się poczuła i musiał przy niej zostać, siedząc na ławce dalej od sceny. Wystarczyło mu to, że słyszał cały występ na żywo. Ku jego zdziwieniu dużo ludzi zaczęło wychodzić z tłumu, siadać na ławce. Rozumiał, że dużo osób nie lubiło takiego rodzaju muzyki, ale to, co się zaczęło dziać było wręcz przerażające. Odchodzili kawałek i wymiotowali. Zaczynali mdleć. Bez przesady, przecież muzyka Veelsów nie była aż tak zła. Wszystko się zmieniło, gdy ślizgon, zamiast muzyki, zaczął słyszeć hałas. Jakaś wielka, czarna masa uniosła się ponad tłum. I niby byłoby to normalne, gdyby ludzie nie zaczęli uciekać i gdyby perkusja i inne instrumenty nie wzbiły się w powietrze. Ochrona zaczęła interweniować i wtedy Vivi i Ray zorientowali się, że to nie jest jeden z efektów specjalnych. Jakaś moc po prostu wymknęła się spod kontroli. Byli zdezorientowani i ufając najbardziej prymitywnym odruchom powinni zcząć uciekać, ale jeszcze przed tym szklanka, którą trzymała Vivi, pękła jej w dłoni, raniąc ją szkłem. W dodatku, starając się odsunąć dłoń, musiała się uderzyć o ławkę, albo o cokolwiek, bo jej nadgarstek zrobił się siny i lekko opuchnięty. Cóż, to nie był czas na to, by teraz ją opatrywać, więc po prostu wstali i ruszyli przed siebie, w stronę wysokiej trawy. Może to nie był najlepszy pomysł zważając na to, że wokół latały ławki, kawałki sceny, barierek, oparcia krzeseł, fragmenty różnych pojazdów (przede wszystkim koła), oraz inne obiekty bliżej niezidentyfikowane. Jedyne, co Arthas mógł zrobić w tej sytuacji, to zakryć Vivi swoim ciałem. Wolał, żeby to on dostał jakąś deską po głowie, niż ona. Sytuacja została teoretycznie opanowana i z ogromnego tłumu liczącego setki osób, została mniej, niż jedna-czwarta całego zbiorowiska. Dopiero wtedy wyszli z trawy, brudni i przerażeni, ale teraz trzeba było myśleć racjonalnie. Chłopak zabrał ją do uzdrowiciela, by ten opatrzył jej rękę, ale okazało się, że nie jest to nic poważnego. Złamana kość w nadgarstku to dla specjalisty pikuś, a powibijane szkło zostało usunięte. Wciąż byli dosyć zestresowani, więc po prostu ruszyli w stronę awaryjnego świstoklika najszybciej, jak to było możliwe. To wszystko, to było za wiele, chociaż i tak właściwie nie było wiadomo, co się tak naprawdę stało.
/zt
kostki: 9 bonusik: 4 razem: wystarczająco by przeżyć
Max czuł się świetnie, dobra atmosfera, dobre towarzystwo - wszak @Caspar Whitley był najlepszym kompanem imprezy, dobra muzyka i alkohol - czegóż chcieć więcej? Zadowoleni oczekiwali wyjścia na scenę The Veels. Piwko smakowało wybornie i już mieli skombinować mocniejsze trunki gdy pojawiło się to dziwne trzęsienie ziemi. Niedługo potem na scenę wyszli muzycy, więc zarówno Casp, jak i Max starali się z pozytywnym skutkiem odciąć od nieprzyjemnych wrażeń, choć ślizgon czuł, że coś przypala mu tyłek - była to różdżka, którą zazwyczaj nosił w tylnej kieszeni spodni. Wyszczerzył się jednak do przyjaciela gdy ten podziękował mu za płytę, a następnie wymienili się spojrzeniami widząc wchodzących na scenę muzyków. Blackburn zadowolony słuchał wyznań o Carmen, chciał by Krukon był szczęśliwy i najwyraźniej w taki stan wprawiała go Lowell. Na słowa o Lúthien nie zdążył odpowiedzieć, bo pierwsze dźwięki dobiegły ze sceny. Wreszcie ich miejsce pozwalało zobaczyć coś więcej niż plecy innych i światła reflektorów z oddali, szykowali się więc na niezwykłe widowisko. I otrzymali. Niezwykłe. Widowisko. Było ono jednak zdecydowanie inne niż to, czego się spodziewali. Choć najpierw mogło się wydawać że czarny dym i dziwne ruchy mogą być grą sceniczną, szybko zorientowano się, że jednak coś jest nie tak. Obskurus - wszyscy zaczęli uciekać w popłochu, próby teleportacji spełzały na niczym i tylko niektórym udało się szczęśliwie opuścić wydarzenie, Max miał w głowie @Lúthien T. Lanceley i cieszył się niesamowicie, że nie było im dane razem się tu bawić. Osłupieni stali chwilę z Casparem, ale szybko otrząsnęli się, a Whitley głośnym krzykiem zarządził ucieczkę. Było im dane zobaczyć fortepian przygniatający dziewczynę. Maximilian nie znał jej, ale poczuł ukłucie i wielką pustkę widząc, że nic już nie może jej uratować. Blackburn wprawdzie sięgnął po różdżkę, ale oparzyła go pozostawiając na dłoni niewielkie bąble. Przyjaciel pociągnął go za ramię i obaj rzucili się do ucieczki, po drodze rozdzieleni przez masę biegnących osób, Max miał jednak Krukona na oku do momentu gdy ten... zniknął. Ślizgon próbował się zatrzymać - Caspar! - krzyczał, choć w głębi duszy czuł, że to nie ma żadnego sensu. Tłum napierał na niego tak mocno, że upadł potknąwszy się o jakiś słupek, ramieniem spadając z całej siły na rozbitą butelkę, która rozdarła jego koszulę i wbiła się w ramię, a ktoś biegnąc za nim z całej siły naskoczył na piszczel chłopaka powodując uraz, ale kolejne dwie osoby, które zahaczyły o nogę utwierdziły go w przekonaniu, że noga jak nic jest złamana. Wrzasnął z bólu, ludzie nieco się przerzedzili, ale Max nie potrafił nawet wstać. Bezradnie krzyczał imię przyjaciela, jednocześnie czując przeszywający ból. Nie wiedział co się dzieje na scenie i czy aurorzy opanowują już złą energię, nie wiedział już nic...
Czuła się słaba, ogłupiona i zraniona. Nie miała powodu, w końcu ją i Taehyunga nie łączyło nic więcej jak ten jeden wyskok, kontakt, który zaszedł o parę kroków za daleko. Miała do siebie żal, że na to pozwoliła, że nie wykazała się w tamtej chwili jakimkolwiek rozsądkiem, a pozwoliła kierować sobą przez chwilę. Ulotną chwilę, która wydawałoby się, że rozpłynęła się w przeciągu kilku sekund. Tak naprawdę ciągnęła się niemiłosiernie, można powiedzieć, że prześladowała nie tylko ją, ale i Mina. Teraz ich oprawca zaczął na całego mieszać w ich biednym, już wystarczająco zmartwionym życiu. Emocje znowu brały górę - bo czy w normalnej sytuacji, Taehyung dopuściłby się tak okrutnych słów? Czy naprawdę, po tylu latach przyjaźni, miał o niej takie zdanie? Zdanie, które wydawało jej się, że było absurdalnym kłamstwem, ale ona już sama traciła poczucie, kim i jaka jest. Zaczynała wątpić w siebie, w jakiekolwiek przekonania, którymi kierowała się przez większość swojego życia. Może najwidoczniej nie była tak dobrą osobą, jak myślała? - Daruj sobie, Taehyung - ucięła krótko jakiekolwiek jego słowa, skierowane w jej kierunku. Nie chciała słuchać o tym, że mu się wymksnęło. Nie miał już pięciu lat, żeby nie umieć ugryźć się w język, czy rozróżnić, co będzie najlepsze dla związku. Związku jego z Jungkookiem, który stąpał po praktycznie niewidocznej żyłce, zawieszonej nad głęboką przepaścią. A to była kwestia chwili, żeby i młodszy Cheong wybuchnął, zaczął tak wyzywać praktycznie wszystkich, ale do niej nie kierował bezpośrednich słów. Nie wyrzucał jej, że nic nie powiedziała, ale rzucał raz po raz spojrzenia - smutne, pełne zawodu - które bolały o wiele bardziej niż jakiekolwiek wyrazy, które miałby zacząć wypowiadać w jej stronę. Słowa, wyrzuty i jej zachowanie, a zarówno zachowanie Tae, musiały przelewać szalę goryczy Jungkooka, który już się nawet nie odzywał. A ona wiedziała, że już nigdy nic nie będzie tak samo. Już nigdy nie będzie takich samych wypadów na błonie, czy ucieczek w weekendy do hogsmeade, aby zjeść coś dobrego. I to było dla Delilah bolesne - strata osób, którym dała radę zaufać i z którymi umiała w ogóle porozmawiać. Zyskała trójkę przyjaciół, z którymi trzymała się wręcz od lat, którzy rozumieli jej smakowe zachcianki, którzy nie zazwyczaj nie osądzali jej za głupoty, które zdarzało jej się wyczyniać lub opowiadać. A teraz, chociaż ten wybryk również należał do niedorzecznych głupot, to jednak nie było to takie “hop siup” do wymazania z pamięci. Tutaj nie można było poklepać jej czy Taehyunga po ramieniu, powiedzieć, że nie ma sprawy i w sumie to się wszystko ułoży. Min skrzywdził Kookiego swoim zachowaniem, ale sama Delia była w pełni świadoma, że swoim poczynaniem ona nie tylko zawiodła najmłodszego członka ich paczki, ale także Chanyeola - co prawda byłego chłopaka, ale czy ze starym, zapomnianym uczuciem? Czy gdyby tak było, to patrzył on by na nią z takim smutkiem, kiedy spotkali się na wzgórzu lampionów? Czy ją ściskałoby serce za każdym razem, gdy na niego wtedy patrzyła i widziała to rozczarowanie? Nadal oczami wyobraźni umiała sobie to wyobrazić i nie wierzyła w samą siebie - w to, że potrafi aż tak zawodzić bliskich. Spuściła wzrok na ziemię, kiedy Chanyeol zaczął mówić o rodzinie. W końcu w każdej są te złe i te dobre chwile, ale więzy krwi najczęściej i tak wygrywały. Ich nic takiego nie łączyło, a ona nadal miała wzrok utkwiony w wychodzonym trawniku. Później zapanowała panika, która ogarnęła pewnie każdą, poszczególną osobę na festiwalu. Ludzie samoistnie latali, uciekali w kierunku wyjścia z festynu, żeby tylko uniknąć pokiereszowania. Delilah był też przerażona, zwłaszcza, gdy zgubiła się w ogromnym tłumie, szturchana przez innych, prawie że nie mogąc wziąć oddechu. Tak bardzo się bała, że straci nie tylko z nimi kontakt, ale ogólnie może dojść do wielkiej straty, jaką było… ogromne nieszczęście. Bo nawet sama myśl o możliwej tragedii nie mogła przejść przez jej rozum. I ludzie pewnie myśleli, że jest jakaś pojebana, kiedy w jednej chwili wepchnęła się w tłum ludzi, biegnąc w przeciwną stronę do wyjścia, żeby znaleźć swoich przyjaciół, przy tym mając nadzieję, że jej głupi bracia nie wpadli na pomysł przyjścia zabalować na koncertach. I prawie zaczęła krzyczeć, gdy na kogoś się natknęła, gdy ktoś chwycił ją za policzki, nawet odruchowo zacisnęła powieki, czekając na ostatnie sekundy życia, ale nic z tych rzeczy. Po chwili wylądowała w czyiś ramionach, słysząc nad swoim uchem znany głos i wręcz oczy zaszły jej łzami, nie wiedząc do końca czy to przez kontakt z młodszym kolegą, czy samym faktem, że nic mu się po prostu nie stało. Że żyje. Zdążyła go krótko objąć, a bardziej przylgnąć do niego, jakby się bała, że zaraz gdzieś ucieknie, zostawi ją, ich, że wyparuje już na zawsze, a ona nie zniosłaby jego kolejnego wyjazdu, ucieczki - jak zwał, tak zwał. - To ja cię przepraszam, Jungkookie - powiedziała, chociaż nie była pewna, czy wyższy chłopak mógł usłyszeć to niewyraźne mamrotanie w jego bluzę, przy tym zagłuszone gwarem wokół i jakimś pojedynczym, kompletnie niekontrolowanym szlochem. Zanim ruszyli tylko musiała na niego spojrzeć, odsunąć się i upewnić się, czy nic mu nie jest. Nie zniosłaby tego, gdyby narażała zdrowie młodszego przyjaciela. Odetchnęła z ulgą, kiedy znaleźli pozostałych, ale już miała ochotę krzyczeć na widok tak zranionego Taehyunga. I ledwo zdążyła zostać oddana w ręce Chanyeola, kiedy on poszedł po uzdrowiciela, a ona nie zdążyła go chwycić, żeby został. Musieli stąd wyjść - nie ona, nie ona z Taehyungiem, nie sam Channie, czy Jungkook ze swoim bratem. Mieli wyjść razem w czwórkę, a ją nie obchodziło nic innego, a tylko żeby już nikomu nie stała się żadna krzywda. - Nie, to nie twoja wina. Nie ruszaj się stąd z Taehyungiem albo nie, idźcie w stronę wyjścia. Dogonimy was za chwilę - powiedziała, mając złe przeczucia i pognała za Chanyeolem, którego przez chwilę zgubiła w tłumie, dopóki nie zauważyła go siedzącego na ziemi, w nieciekawym stanie. Ignorowała szczypiące kolana, które ocierały się o krawędzie dziur w spodniach, czy po prostu pieczenie przez samo ich zginanie. Przepchnęła się przez tłum, słysząc jakieś wyzwiska, ale dobrnęła do niego, po drodzę łapiąc za płaszcz jakiego medyka. Kojarzyła go z Munga, bo też był sąsiadem przy domu rodzinnym Garverów. - Proszę, niech pan mi pomoże - rzuciła niemal błagalnie, ciągnąć go za rękaw do chłopaka i sama uklęknęła przy jego drugiej stronie, krzywiąc się przy tym minimalnie, w czasie, kiedy uzdrowiciel zajmował się jego nogą i raną. Cała zestresowana, trzęsła się. - Przepraszam, Channie, że tak to właśnie wyszło - szepnęła, przełykając gulę w gardle i odgarniając jego jakieś zagubione, różowe kosmyki grzywki z oczu. Kiedy Yeol został trochę podreperowany, pomogła mu wstać, żeby będąc jego oparciem i kierować się do wyjścia. Odmówiła pomocy na swoich kolanach i dłoniach, bo zajmie się tym sama w domu. Nie było to aż takie straszne, jak skręcenie, złamanie czy tak poważna rana. Po pewnym czasie, wzrokiem napotkała Jungkooka prowadzącego Taehyunga, więc zawołała go, ale bezskutecznie. Finalnie, obok wyjścia odnaleźli się i w miarę bezpiecznie wyszli z terenu festiwalu. Poszkodowani nie tylko fizycznie, ale i ze skrzywdzonymi duszami.
Wszystko wydawało się być normalne do chwili, gdy wokół Claude'a nie zaczął rozprzestrzeniać się przykry zapach, który powodował u niego straszne swędzenie w nosie. Kichnął z tego wszystkiego kilka razy, a kiedy chciał przetransmutować znaleziony w kieszeni papierek w chusteczkę do nosa, poczuł niezwykły gorąc bijący od jego różdżki. Zdziwił się, bo było to bardzo dziwne zachowanie ze strony jego różdżki, która nigdy, ale to nigdy nie płatała mu podobnych figli. W dodatku na scenie w tym samym momencie działo się dość sporo, rozbita gitara, lecące iskry, czarna mgła i inne efekty specjalne... Cholera. Czarna mgła okazała się nie być efektem specjalnym, a prawdziwym Obskurusem, który uderzył z niezwykłą siłą w całą widownię, wielu zwalając z nóg, wielu kalecząc, a nawet uśmiercając jedną młodą dziewczynę. Claude widział, jak przygniata ją fortepian. Odwrócił jednak wzrok, nie mógł patrzeć. Zresztą w ułamku sekundy dostrzegł biegnących w tę stronę magomedyków - pomogą jej. Jeśli jeszcze był sens. Chłopak skupił się na tym, by samemu wyjść z tego cało. Potknął się kilka razy, poniósł go tłum, a ostatecznie oddalając się na jakąś odległość, teleportował się do swojego ciepłego mieszkania. Wyrzuty sumienia wciąż się za nim ciągną...
/zt
kostki: 4, 3 + 2 (post w ostatniej kolejce) + 1 (wylosowana piątka) = 10
Clary strasznie chciało się śmiać z Kierana. Pomimo, że nie miała za dobrego humoru to i tak mogłaby teraz zacząć się śmiać. To było strasznie zabawne widzieć swojego chłopaka, który jest o nią zazdrosny. Zawsze chciała doznać tego uczucia i teraz ma to przed sobą. - Tak wiesz, spałam z nim już pięć razy - Clary zaśmiała się jednak nagle zaczęła się jakoś dziwnie czuć. Poczuła, że różdżka, którą miała schowaną w tylnej kieszeni zaczęła ją palić. O nie, Clary doświadczyła już pożaru w pracy i do teraz ma jeszcze delikatną bliznę na ramieniu nie ma ochoty przechodzić przez kolejny raz. Nagle usłyszała krzyk ludzi i spojrzała w kierunku sceny na której pojawił się wielki obskurus. Ale jak to przecież to tylko dzieci.. a to był dorosły. Nagle w głowie dziewczyny pojawiły się miliony pytań. Jednak musiała zająć się czymś innym bo ludzie zaczęli ją popychać do przodu aż w końcu straciła całkowicie swojego chłopaka z pola widzenia. Próbowała krzyczeć jednak to nic nie dało, oddaliła się za daleko i ludzie również powodowali hałas. Clary postanowiła, że wróci sama do Hogwartu gdyż nie było możliwe odnalezienie się teraz. Tyle szczęścia, że nic jej się nie stało i miała taką nadzieję, że chłopakowi również. Idąc w kierunku wyjścia Clary zaczął niemiłosiernie boleć brzuch. Ledwo stała na nogach, postanowiła więc jak najszybciej iść do Munga, wiedziała, że do szkoły mogła by z tym bólem nie dotrzeć.
Wszystko było dobrze, w porządku - ja i @Harriette Wykeham bawiliśmy się naprawdę świetnie - chociaż teoretycznie żaden z grających zespołów nie był naszym zdaniem jakiś wybitny. Z trudem udało mi się ukryć, że przy wejściu na scenę Amortentii ledwo powstrzymałem wytrysk - na szczęście nikt nie zauważył tego nagłego wzrostu mojego entuzjazmu. Było naprawdę zajebiście, aż do momentu gdy podczas koncertu The Veels zupełnie niespodziewanie "szambo wyjebało". Początkowo wszyscy myśleliśmy, ze to tylko efekt specjalny, jednakże znałem się na tyle na zaklęciach by po chwili rozpoznać co się dzieje. Chwyciłem Ettie za rękę zamierzając jak najprędzej opuścić to miejsce, jednakże lecący w naszą stronę instrument przeszkodził mi w tym. Nie myślałem logicznie - wiedziałem tylko dwie rzeczy: po pierwsze - musiałem uratować drobną przyjaciółkę, po drugie - ze względu na zaburzenia nie było szans by bronić się z pomocą magii. Zrobiłem jedyną rzecz, która wpadła mi w tym momencie do głowy - z całych sił popchnąłem Etkę tak by poleciała na trawnik, a sam przyjąłem na siebie uderzenie. Rozpędzony kontrabas przewrócił mnie przygniatając mnie poniżej pasa. Poczułem niemiłosierny ból w kroczu i w nogach. Po tym wszystkim zdążyłem tylko krzyknąć do Etki: - Uciekaj! Po czym straciłem przytomność.
/zt
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra wbrew pozorom jeszcze nie przywykł do widoku Leonardo jako "najszczęśliwszego chłopaka na świecie", choć faktycznie ostatnio dosyć często taka pozytywna emocja obejmowała twarz Gryfona. Zresztą, mimika Ezry prawdopodobnie również bardzo zubożała od tej miłości. Zamiast złośliwości przy żartach wybrzmiewała raczej czuła złośliwość, przy drobnych głupotach, które mówił lub robił Leo - czułe zniecierpliwienie, przy wszystkich małych gestach? - bardzo, bardzo dużo czułości. Nawet Ezrę zaczynało już od tego wszystkiego mdlić, ale z drugiej strony zupełnie nie mógł nic na to poradzić. Było to prawdziwie błędne koło. - Ja i ratowanie kawą? Pierwsze słyszę - wyparł się przypisywanego mu altruizmu i ludzkiej empatii z rozbawieniem, wydymając lekko usta w geście niewiedzy. Skoro jednak Leonardo chciał podzielić zasługi na pół, nie zamierzał się sprzeciwiać. Może coś w tym było, bo od razu przystał na prośbę Leo, mimo że jemu samemu występ odpowiadał. - Pewnie, trzeba było mówić od razu, a nie się męczyć - skarcił go, kładąc rękę na dole jego pleców i delikatnie popychając, by dać mu znak, żeby szedł pierwszy. W końcu wydostanie się z tłumu nie miało być takie proste. Zanim jednak się oddalili, Ezra zauważył, że piękna gitara poszła w rozsypkę. Skrzywił się, nie pojmując takiego gestu. - Skoro nie chciał tej gitary, mógł ją... - nie skończył, bo oto na scenie zaczęły dziać się przedziwne rzeczy. Ezra nie musiał być geniuszem, żeby od razu zauważyć, że owe drgawki, które wstrząsnęły mężczyzna, nie były żadnym efektem specjalnym. Kto jednak mógł pomyśleć, że wszystko rozwinie się aż do tego stopnia? Ezra nie spodziewał się, ze kiedykolwiek w swoim życiu na własne oczy zobaczy Obscurusa. I szczerze? Wolałby tę przyjemność sobie podarować. - Idź - zarządził ostro, przeczuwając, że zdarzy się coś strasznego i przejmując od uciekającego w popłochu tłumu element paniki. Ścisnął mocno rękę swojego partnera, uznając za dobry pomysł, by nie dać się rozdzielić przez innych ludzi. Ezra piekielnie by się zamartwiał, gdyby Gryfon się zagubił i przypuszczał, że w drugą stronę działało to identycznie. Mimowolnie obejrzał się na scenę i zauważył dziewczynę, którą poznał na wróżbiarstwie i żartował z jej imienia i która wciąż znajdowała się praktycznie pod barierkami. No moment wmurowało go w ziemię i Krukon kompletnie nie wiedział czy jakoś zareagować. Zrobić coś? Uciekać? W końcu ją znał, nie było w porządku zostawianie jej samej sobie. Być może dlatego też na ogół spostrzegawczy Ezra nie zauważył bezpośredniego zagrożenia dla własnego życia w postaci pędzącego bębna i dlatego jeszcze większym szokiem był dla niego gwałtowny ruch Leonardo. - Co... - Nie był przygotowany na zderzenie się z ciałem ćwierć olbrzyma o pędzie zwiększonym przez latający instrument. A nawet gdyby był, nie uchroniłoby to go przed bliskim spotkaniem z ziemią. W jednym momencie poczuł, jak wraca do niego cały ból związany z minionym urazem żeber i na moment brakuje mu oddechu. Przed oczami mignęły mu gwiazdki, gdy spróbował zepchnąć z siebie chłopaka - dosyć daremnie, będąc połowicznie świadomy, że Leo jest... Nieświadomy. Dobrze więc że chłopak sam po kilku sekundach się z niego zsunął. Ezra wziął głęboki oddech, automatycznie sprawdzając rękami stan swoich żeber, ale wyglądało na to, że wszystko było z nimi w porządku. Czego nie można było niestety powiedzieć o Leo, który przyjął na siebie cały impet uderzenia. Ezra zacisnął zęby i podciągnął się na ramionach, pomimo bólu. Nie patrzył w kierunku sceny - w obliczu zagrożenia przed którym stanęli, zupełnie zapomniał o Nebrasce. Być może dobrze, bo ciężko stwierdzić jak wpłynęłoby na niego oglądanie momentu śmierci dziewczyny. Strach, który czuł, był nie do opisania, wiedział jednak, że nie może się temu zanadto poddawać. Stracił kilka chwil, żeby z lekką paniką w oczach pochylić się nad Leo i położyć uspokajająco rękę na klatce. Widział czerwień krwi, która barwiła od tyłu jego ubranie i to jeszcze mocniej zdeterminowani go do jakiegoś działania. - Jesteśmy zbyt blisko sceny, nie teleportuję nas - wydusił w odpowiedzi na słowa chłopaka. Trochę przepraszająco, bo to było niesprawiedliwe, że Krukon nawet tego nie był w stanie teraz dla niego zrobić. Cholernie niesprawiedliwe. Clarke nie miał czasu na sprawdzanie jak bardzo z Leo jest źle i też nie to było jego zadaniem. Najważniejsze było na razie to, że był żywy i przytomny. Kompletnie nie chciało mu przejść przez myśl, że uraz mógłby być trwały... - Zaraz wrócę, nie ruszaj się - zapewnił go, trochę głupio, już rozglądając się po tym całym rozgardiaszu. Dobrze wiedział, że sam sobie nie poradzi. Dźwignął się więc na nogi, zupełnie zapominając o zaleceniach medyków, by unikać aktywności fizycznej. Po prostu puścił się pędem, dobrze wiedząc, że czas w tym wypadku nie był jego sprzymierzeńcem
. Nie dało się przewidzieć, co jeszcze może się zdarzyć. Poza tym, nie podobało mu się zostawianie swojego chłopaka w epicentrum tego wszystkiego. Nawet po to, by znaleźć uzdrowiciela - ich na szczęście nie brakowało - dzięki któremu niedługo potem byli w stanie wydostać się z niebezpiecznej strefy.
Zt, wreszcie
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Wiedziałem, że ten festiwal nie był dobrym pomysłem. Nie był w moim stylu, ale zrobiłbym wszystko żeby uszczęśliwić moja ukochaną, więc nie marudziłem (prawie). Już od samego początku miałem ochotę wszystkich pozabijać. Byłem sam od zawsze i taka ilość idiotów wokół mnie sprawiała, że nie czułem się świetnie. Wręcz przeciwnie. Na początku starałem się zachowywać normalnie, ale już po kilku chwilach mojej obecności na festiwalu jacyś debile sprawili, że zdenerwowałem nie tylko siebie, ale też Lottę. Zauważyłem, że ostatnio nie było z nią najlepiej i martwiłem się. Stałem przed toi toiem, czekając na nią i strzelałem kostkami moich palców, zastanawiając się co dolega Hudson. Nie znałem się za bardzo na uzdrawianiu i magicznych chorobach. Oczywiście znałem kilka podstawowych zaklęć, raz na jakiś czas w końcu można było mnie zobaczyć na lekcjach z uzdrawiania. Nie byłem jednak specjalistą, podstawy po prostu zna każdy. Przynajmniej powinien znać każdy. Czekałem na moją dziewczynę i obserwowałem scenę. Wibracje ziemi się nasilały, a do moich nozdrzy dobiegał dziwny, mdlący zapach. Średnio mi się to podobało, więc rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu źródła tych niepokojących rzeczy. Mój wzrok powrócił na scenę w momencie rozbijania gitary, ale szybko przeniosłem spojrzenie na Lottę, która wyszła z toalety. Patrzyłem na nią zatroskany, ale nie było mi dane zbyt długie zamartwianie się jej stanem. Za moimi plecami wybuchła panika. Zdążyłem zobaczyć czarną substancję kiedy raz z Lottą wylądowałem w toi toiu, wepchnięty przez nieznana mi energię. Który nawiasem mówiąc się przewrócił. Obrzydliwe, naprawdę nie polecam nikomu tego doświadczenia. Oprócz Caluma, on mógłby spróbować, i tak wygląda już jak żuk gnojowy, więc byłoby mu do twarzy w gównie. Chciałem nas przeteleportować, ale nic z tego. Raz mi się udało, ale magia w tej chwili się kompletnie zablokowała. Myślałem gorączkowo i z całej siły kopnąłem w drzwi, które nie ustąpiły. - Kurwa.. – mruknąłem. Otworzyły się dopiero za moim trzecim kopnięciem. Wytoczyliśmy się na zewnątrz, łapiąc duże hausty świeżego powietrza. To co zastaliśmy było istnym koszmarem. Wszyscy biegali spanikowani, szybko zrozumiałem, że to co się wydarzyło było najgorszym podejrzeniem nas wszystkich. Mimo, że aurorzy opanowali sytuację, otoczenie nadal nie wyglądało to zbyt ciekawie. Dziękowałem wszystkim znanym mi bogom, że zostaliśmy wepchnięci do tego klopa. Okej, opryskanie gównem nie było fajne, ale przynajmniej żadne z nas nie było poważnie ranne. Odwróciłem się do Lotty. - Chłoszczyść. – powiedziałem, wierząc, że magia zadziała i kiedy tak się stało oczyściłem nas z zawartości kibla. – Wszystko w porządku? Nic Ci nie jest? – zapytałem. Mimo mojego pytania zlustrowałem moją dziewczynę od góry do dołu, upewniając się, że prócz poobijania nic jej nie jest. Nie wiedziałem wprawdzie jak czuła się psychicznie i szczególnie w tym kierunku było skierowane moje pytanie. Przytuliłem ją do siebie i zamknąłem oczy głęboko oddychając. Tak niewiele brakowało i mógłbym ją stracić. Nie wiedziałem co bym wówczas zrobił. Wiedziałem za to, że nie pozbierałbym się szybko gdyby kolejna tak ważna dla mnie osoba zmarła. Nie. Stop. Nie zamierzałem o tym myśleć. Ważne było to, że była cała i zdrowa. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Nie spełniły się moje najgorsze koszmary, to się liczyło najbardziej. Otworzyłem oczy i spojrzałem w twarz dziewczyny. Byłem poważny jak chyba nigdy. W środku wciąż odczuwałem strach przed utratą najważniejszej dla mnie osoby. - Nie wiem co bym zrobił gdyby coś ci się stało. – powiedziałem i otarłem kciukiem ślady po łzach @Lotta Hudson.
Kostka na wyjście z klopa: 4 -> czyli razem mamy 8 (uff) Zaklęcie:
Spoiler:
Kostka: 4 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 45pkt Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 4 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 1
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Moje uderzenia w drzwi niewiele dały, na szczęście kopniaki @William Walker były znacznie silniejsze i pozwoliły nam jakimś cudem sforsować drzwi. Byliśmy cali w gównie i czuliśmy się tragicznie, ale po otwarciu drzwi uświadomiliśmy sobie, że ochlapanie odchodami to pikuś w porównaniu do tego co stało się na polach. Ludzie byli obtłuczeni i poranieni, a my uniknęliśmy jakichkolwiek obrażeń z wyjątkiem kilku drobnych otarć i zupełnie nie mieliśmy pojęcia co się stało. Zupełnie nie miałam siły czarować, na szczęście William ogarnął sprawę za mnie i po chwili oboje byliśmy względnie czyści. - Wszystko okej - powiedziałam wtulając się w chłopaka - Przepraszam, że Cię w to wciągnęłam. Miałam na myśli rzecz jasna festiwal - Will przyszedł tutaj tylko i wyłącznie dla mnie, a oprócz wypadku w toi toiu spotkało nas tu mnóstwo innych niemiłych rzeczy. Lepiej zrobilibyśmy gdybyśmy zostali w domu pod kocykiem albo pograli w eksplodującego durnia. - Już dobrze - powiedziałam stając na palcach i całując go w policzek. Po raz pierwszy od nie wiem kiedy nie miałam siły szukać moich znajomych i się o nich martwić. Czułam się tak okropnie, że modliłam się tylko, żeby nie zwymiotować. Pociągnęłam Willa w stronę awaryjnego świstoklika i po chwili wracaliśmy już do Hogsmeade.
To co dla jednego człowieka jest fajne dla drugiego może być zwyczajnie nieciekawe. Tak właśnie było z loterią, mieć na własność coś co prawdopodobnie będzie jedynie zbierało kurz jest bezsensowne. No, były wyjątki, ale płyty do nich nie należały, rzadko słuchała muzyki w swoim mieszkaniu, jeśli już w nim była. - Nie, płyta i tak by mi się nie przydała - odpowiedziała ujawniając jedną ze swoich cech, nie powiedziała nic więcej, bo nie widziała sensu w tłumaczeniu się dlaczego tak jest. Nie spojrzała nawet na stoisko i tak samo jak on skupiła się na scenie - Może i nie, ale i tak wolę inny rodzaj muzyki - jak zwykle wyraziła swoją opinię w kilku słowach - Na przykład właśnie taki jaki zagrają za chwilę, choć nie za dobrze znam akurat ten zespół, zobaczymy co zaprezentują - dodała oczekując naprawdę dobrego występu, choć wciąż czuła ten niepokój, jakby ten dzień miałby się zakończyć po prostu źle. - Tak - rzuciła automatycznie, chwilę później uświadamiając sobie, że rozmowa miała pójść w inną stronę - Po prostu chciałam zapalić - zakończyła nie chcąc motać się w swojej wypowiedzi, poza tym kolejny zespół właśnie rozpoczął swój występ i właśnie na to zwracała teraz większą uwagę, papierosy mogą zaczekać. Najlepiej do momentu, kiedy przejdzie jej na to ochota, bo nie powinna do nich wracać. Zapowiadało się na naprawdę dobry występ i już zaczęła się cieszyć, że chociaż jeden zespół okazał się być fajny, no może nie widziała tylko sensu w rozwalaniu sprzętu wartego niezłą sumkę, ale kto bogatemu zabroni... Niestety nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślanie co można za to kupić, ponieważ zespół, a przynajmniej gitarzysta postanowił zapewnić im niezapomniane wrażenia. Czym? A no obskurusem, który zaczął siać zniszczenie. Chaos i wielka panika wszystkich dookoła sprawiła, że ludzie zaczęli po prostu uciekać nie patrząc na to czy tym samym stratują inną osobę. Oczywiście jakby tego było mało, przez zakłócenia magii większość miała problem z teleportacją, mimo wszystko mogłaby tego spróbować, ale nie była sama. A no właśnie, gdzie się podział jej nowy kolega? Przez chwilę stała w miejscu, co nie było dobrym pomysłem, przepychający się tłum wymachiwał łokciami, żeby tylko przebić się do wyjścia, co zapewniło jej kilka siniaków. W końcu ruszyła w celu znalezienia kolegi, nie było łatwo, mimo tego, że większość zdążyła już uciec. Na dodatek odłamek bliżej nieokreślonego przedmiotu uderzył ją w kolano, na szczęście nie było to nic poważnego, jedynie zadrapanie, bywało gorzej. Minęło już co najmniej kilkanaście minut, aurorzy próbowali zapanować nad sytuacją, a uzdrowiciele miotali się chcąc pomóc wszystkim bardziej poszkodowanym. Wszystko fajnie tylko gdzie był nieznajomy? Gdyby tylko znała jego imię... mogłaby zacząć go wołać, a tak to co mogłaby krzyczeć? Hej kolego gdzie jesteś? Bez sensu. Narastająca irytacja nie pomagała jej w poszukiwaniach, poza tym ciągle musiała uważać na otoczenie, tak więc nie obyło się również bez bluzgów. Miotała się tak z pół godziny w końcu trafiając na postać ukrywającą się za słupkami - No i znalazła się zguba - warknęła wyrzucając swoje zdenerwowanie, nie na niego, ale na to ile to wszystko trwało - Idziemy, możesz iść samodzielnie? - zaczęła go pośpieszać przy okazji uświadamiając sobie, że mogło mu się coś stać. Po szybkich oględzinach uznała i jego zapewnieniu pomogła mu wygramolić się z kryjówki i pociągnęła go za rękę nie zważając na to, że mógł być w szoku albo nie chciał, żeby ktoś go dotykał. Potem w miarę bezpiecznie wydostali się poza teren imprezy i rozstali się w Hogs.
Spodziewała się, że to będzie niezapomniany wieczór, ale nigdy by nie przypuszczała, że aż do tego stopnia… Z początku kiedy dziwaczne drgawki zaczęły targać gitarzystą występującego zespołu, sądziła – jak większość zgromadzonych zresztą – że to kolejny specjalny efekt, mający mocniej podkręcić atmosferę i wywołać szok na twarzach. I istotnie szok po chwili zapanował, ale zupełnie pozbawiony podziwu i pozytywnych wrażeń. Kłęby czarnej substancji ukazały wielgachnego Obskurusa, którego widok całkowicie zbił Nevę z tropu. Czas na chwilę stanął dla niej w miejscu, ukazując monstrum w pełnej krasie. Kompletnie ją zatkało. Nie potrafiła wyłuskać w głowie żadnej myśli, uczucie sparaliżowania dotknęło ją mocno. A po tej niezwykle krótkiej chwili, czas na powrót ruszył, a wraz z nim wrzaski. Wtedy zaczął się obłęd. Panika, lecące ze sceny instrumenty, ludzie biegnący w różne strony, nieudane próby teleportacji, zaklęcia miotane przez aurorów i powszechny strach… Drayton pospiesznie próbowała oddalić się z tamtego miejsca, z palącą gorącem różdżką w torebce wiedząc, że nie jest w stanie wspomóc samej siebie, co dopiero innych. Magia jej nie pomoże, nie tym razem. Najlepszym wyjściem z tej okropnej sytuacji była stara, dobra ucieczka. I choć brunetka potrafiła zachować zimną krew w tak trudnej sytuacji oraz skupić się na jedynym w tym momencie celu, jaki stanowiło właśnie opuszczenie czarodziejskich pól, manewrowanie wśród tego istnego chaosu okazało się misją niemal niemożliwą. Psychoza tłumu zwyciężyła w momencie, kiedy przypadkiem oberwała Drętwotą. Runęła jak kłoda na ziemię, kompletnie bezradna wobec przebiegających wokół i niemal po niej dziesiątek stóp. Nie czuła nic. Nic prócz dojmującej beznadziei i obawy, że przyjdzie jej umrzeć jak zwierzęciu, przez stratowanie. I tylko oczy widziały wszystko i dostrzegały cały ten syf, rozgrywający się wokół. Straciła rachubę czasu, ale w końcu jakiś Auror zdjął z niej zaklęcie i pomógł wstać. Nie wiedziała, ile to trwało, jakie szkody zostały wyrządzone, czy wszyscy przeżyli zdarzenie. Czuła się przegrana. Z ulgą jednak odkryła, że jej ciało doznało jedynie sporo zadrapań i zdarć. Wobec leżenia w środku rozszalałego tłumu, był to niemalże cud. Dostając nieme pozwolenie wybawiciela, wróciła w końcu do domu.
Kostki : 2 i 3 z/t
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Jej pierwszą myślą było: „efekty specjalne”. Jej drugą myślą było: „efekty specjalne imitujące obscurusa. Noice.” Trzecia myśl przyszła jej do głowy, dopiero kiedy Lys złapał ją za ramię. To się działo naprawdę. Przy całej swojej nieprawdopodobności. Powinna była czym prędzej brać nogi za pas, ale na litość Morgany, jak często ma się okazję oglądać obscurusa?! Przyglądała się kłębom energii wydobywającym się z członka* zespołu z takim zaaferowaniem, że lecący w ich stronę instrument spostrzegła dopiero, kiedy Lysander popchnął ją na ziemię. Próbowała wstać jak najszybciej, ale uciekający w popłochu ludzie, co chwila przygniatali ją z powrotem do ziemi. W końcu udało jej się doczołgać do chłopaka. Nikt nie zdawał się go zauważać i tak jak wcześniej po niej, wszyscy przebiegali wprost po nim. Teleportowałaby ich, gdyby umiała, ale ze swoimi przeklętymi szesnastoma latami, mogła go co najwyżej osłaniać przed zdeptaniem. Ściągnęła z nieprzytomnego Gryfona kontrabas i odepchnęła go w stronę nacierającego tłumu, kupując sobie dość czasu na wyciągnięcie różdżki. - Metusque – rzuciła na ich oboje i skuliła się przy chłopaku, czekając aż motłoch się rozbiegnie. Rozglądała się za jakimiś magomedykami, ale wszyscy byli zbyt zajęci i chyba nikt ich nie widział. Wycelowała różdżkę w powietrze i rzuciła Perriculum. Po chwili zjawił się przy nich lekarz. Ettie odstąpiła od Lysandra, zarzekając się, że jej nic nie jest. Nie powinno jej tu w ogóle być, a biorąc pod uwagę, że w Mungu pracował jej tato, bezpieczniej było już zadenuncjować się u dyrektora niż wbijać tam na izbę przyjęć. Upewniwszy się milion razy, że zostawia przyjaciela w dobrych rękach uciekła z terenu festiwalu, w poszukiwaniu świstoklika lub dobrej duszy, która przeniesie ją do Hogsmeade.
Metusque i Perriculum:
Kostka: 4 i 6 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 50 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 5 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 0
//zt
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Razem z Calumem poleciała w krzaki i dobre kilka minut rzygali jak koty. - Dz-dzięki – mruknęła, zbierając swoje włosy, które chłopak wspaniałomyślnie jej przytrzymał – A b-byłam pewn-na, ż-ż-że to na Do-onie będę rzy-ygać… Zgodziła się, że powinni pójść do magomedyków, przez całą drogę zerkając kątem oka na Krukona. Zastanawiała się jak bardzo nie wypadało tego mówić, ale w końcu nie wytrzymała. - My-yślałam, że t-to je-eszcze ten z Gr-gr-grecji… - przyznała, patrząc mu w zęby – M-myślisz, że jest se-ens? Wst-taiwać g-go? Na-ajw-wyraźniej c-cię nie l-lubi. Droczyła się oczywiście, czując się przy okazji trochę mniej żałośnie ze swoim jąkaniem. Swoją drogą, zajebiście musieli razem wyglądać. Po chwili dotarli do uzdrowicieli i oboje wypili eliksir, a Calum odzyskał zęba. Tym czasem zaczął się już koncert The Veels i ku zadowoleniu Gemmy, spora cześć ludzi zaczęła uciekać z pod sceny. - Ch-chodź – pociągnęła Caluma za rękę – Do-opcham-my się b-bliż-ż-żej. Nie przepadała za aż tak ciężkimi brzmieniami, ale od czasu do czasu nie miała nic przeciwko. Na pewno nie wtedy, gdy szło o grę na żywo. Poza tym pod sceną mogli jeszcze znaleźć Dramę, która gdzieś im się w tym zamieszaniu zgubiła. No i klepnąć sobie dobre miejsce na Wilcze Głowy. Po eliksirze czuła się już zupełnie dobrze i zakręciłaby się wkoło jakiegoś pogo, ale nie była pewna, czy Calum byłby chętny, biorąc pod uwagę, że dopiero co odzyskał zęba. Osobiście nigdy nie ucierpiała mocno w tańcu wolności, ale z jego szczęściem trochę by się bała. Stanęli zamiast tego przy bramce, a Gemm zaczęła wyglądać młodszej koleżanki. Dramy nie wypatrzyła, za to rzucił jej się w oczy inny znajomy łeb. - Nebbie! – wrzasnęła, wyciągając rękę, ale jej okrzyk zaginął wśród głośnej muzyki. Zaczęła podskakiwać jak szalona, próbując ściągnąć na siebie jej uwagę. To co działo się na scenie zobaczyła dopiero, kiedy już wszyscy nabrali pewności, że nie były to efekty specjalne. Zamarła w miejscu, nie mając pojęcia, co powinna zrobić. Nie wiedziała o obcurusach prawie nic. Dopiero, kiedy ktoś w tłumie krzykną tę nazwę, coś jej zaświtało. Nie na tyle jednak, żeby zacząć uciekać. Bo niby, w którą stronę, skoro wszędzie szalała dziwna energia. Złapała się tylko mocniej barierki i rozejrzała za znajomymi. Calum, stojący do tej pory za jej plecami… zniknął. Nebraska… Gemm widziała ją tylko sekundę. Chwilę później rudowłosą Amerykankę z impetem przykrył fortepian. Pierdolony fortepian! Nie zamknęła oczu, nie odwróciła głowy, nie była w stanie w ogóle się ruszyć. Serce nie zatrzymało jej na ułamek sekundy, zatrzymała się ona cała, na Merlin wie jak długo. Stała i stała, patrząc na zbierający się wokół fortepianu tłumek. Stała, gdy ktoś uniósł fortepian. Stała, gdy cześć gapiów się cofnęła. Stała, kiedy to co zostało z Nebraski, przykrywano jakimś płótnem. Z letargu wyrwał ją jakiś człowiek pytając, czy wszystko w porządku. Otarła szybko łzy z twarzy, których do tej pory nawet nie zauważyła i kiwnęła głową posyłając nieznajomemu słaby uśmiech i odeszła w stronę wyjścia z festiwalu. Bezwiednie podążała za tłumem, aż w końcu niechcący natknęła się na jakiś transport do Hogsmeade.
Mimo zeszłorocznego wypadku, Ministerstwo Magii po raz kolejny zdecydowało się zorganizować Czarodziejski Festiwal Muzyczny na polach za Londynem. Tego typu zdarzenie spotkało się z jednej strony z entuzjazmem, z drugiej jednak z oburzeniem - Ministerstwo zachowywało się tak, jakby zeszłoroczna śmierć Nebraski Jones oraz atak Obskurusa zupełnie nie miały miejsca. Tym razem event miał większy rozmach niż rok wcześniej - zbudowano aż dwie sceny, pomiędzy nimi ustawiono świstokliki i zadbano o całą masę innych atrakcji. Na szczęście Ministerstwo tym razem poświęciło większe środki na ochronę wydarzenia, więc wszystko wskazywało na to, że festiwal obędzie się bez większych incydentów.
Fabularnie wstęp na wydarzenie kosztował 40 galeonów, jednak realnie nie musicie uiszczać tej opłaty. Fabularnie wydarzenie ma miejsce 14 września 2018, jednakże rozpoczynamy grę 18 września.
Wszelkie pytania i wątpliwości kierujemy bezpośrednio do @Vivien O. I. Dear(pw, GG: 5233890, ewentualnie facebook)
Duża scena - harmonogram
18:00 - 19:00 - Dudniące Kelpie
19:30 - 21:00 - Don Lockharto Z gościnnym udziałem xyz
21:15 - 22:45 - Felix Felicis Z gościnnym udziałem Lilou Smiley
23.15 - 0:45 - WIELKI DISS vol 2 DJ Mudblood X Mr Pure
1. Wstęp jest dozwolony dla każdego czarodzieja, który ukończył szkołę - co za tym idzie wydarzenie jest przeznaczone dla studentów i dorosłych. UWAGA! Uczniowie również mogą brać udział w wydarzeniu - w takiej sytuacji zakładacie, że złapaliście nielegalnie świstoklik z Hogsmeade i na każdym etapie rzucacie dodatkową kostką na wykrycie (opis będzie zmieniał się wraz z etapami). Złapanie przez służby porządkowe lub nauczyciela wiąże się z natychmiastowym powrotem do szkoły i szlabanem.
2. Każdy koncert będzie opisany w osobnym poście MG, a co za tym idzie - z każdego będą wynikały zdarzenia losowe mające wpływ na Twoją postać. Można przyjść oczywiście podczas późniejszych koncertów, jednakże pamiętaj, że wiąże się to z utratą części korzyści płynących z aktywności MG.
3. Oprócz wyniku rzutu kostką KONIECZNIE zaznacz na końcu każdego posta przy której scenie podczas bieżącego koncertu znajduje się Twoja postać!
4. Nienapisanie posta na którymś z etapów nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami, jednakże należy pamiętać, że aktywny udział w wydarzeniu niesie za sobą wyższe korzyści!
5. Oprócz korzyści wynikających z kostek, każdy aktywny uczestnik eventu zostanie nagrodzony, wiec tym bardziej zachęcamy do zabawy! Im aktywniejszy udział, tym większe korzyści z eventu!
6. Posty MG będą się pojawiały w krótkich, maksymalnie kilkudniowych odstępach czasowych.
7. Pamiętajcie, ze na wydarzeniu jest wiele tysięcy czarodziejów, dlatego odnalezienie w tłumie znajomych twarzy może być trudne. Warto również wziąć pod uwagę, że raczej nikt nie zmuszał Waszych postaci do pójścia na wydarzenie, więc warto byłoby, żeby chociaż próbowały się dobrze bawić.
Na co dzień spokojne pola za Londynem przemieniły się w magiczny jarmark. Oprócz dwóch scen - dużej i małej, oddalonych od siebie o kilkaset metrów, na miejscu znalazły się stoiska z jedzeniem, gadżetami czy napojami, również stragany, na których można zagrać w magiczne gry, a także namioty poszczególnych fanclubów. Choć otwarcie nie mówi się o mrocznym widmie zeszłorocznych zdarzeń w postaci pojawienia się Obskurusa i śmierci Nebraski Jones, to wyraźnie widać, że w tym roku jeszcze bardziej zadbano o zabezpieczenia angażując w ochronę imprezy nie tylko aurorów, ale również służby bezpieczeństwa i magimilicję oraz inwestując duże środki w inne, nieznane przeciętnemu czarodziejowi systemy bezpieczeństwa.
Jest 17, a pierwszy koncert rozpoczyna się dopiero za godzinę. Przejdź kontrolę przy bramkach, a następnie wykorzystaj ten czas, by kupić sobie coś fajnego lub też zajmij dobre miejsce przy scenie. Uważaj jednak, żeby się nie zgubić – wśród kilku tysięcy czarodziejów jest to bardzo łatwe!
ETAP I: 20 września 2018
Oferta straganów
Zakup niżej wymienionych przedmiotów (w korzystnych cenach oraz bez konieczności rzutu kostką!) oraz potraw jest możliwy przez cały czas trwania eventu. Opisy przedmiotów są dostępne w spisie.
• napoje i potrawy dostępne w spisie • dowolne papierosy dostępne w spisie - 10 galeonów • wata cukrowa zmieniająca kolor włosów - 5 galeonów
Trening dzisiejszy był dla niej w pewnym stopniu katorgą. Początkujący. Rozumiała ich, jednak zdawali się być coraz to tępi oraz głupsi niż parę lat temu. Owszem, Rieux nie powinna wytykać ich błędów, co nie zmienia faktu, że nie usprawiedliwia to zastosowania podczas techniki gryzienia. I to dodatkowo podczas prezentacji, kiedy to nie powinno dojść do takiej rzeczy. Może rana nie była głęboka, jednak zdecydowanie uwierała, zdawała się być niepotrzebną dekoracją przeszywającą skórę z zaskakującą prędkością, niwelującą jej dotychczasowe, zewnętrzne piękno. Nie krwawiła już, aczkolwiek siniec po zgnieceniu tkanek pozostał, nieestetyczny i burzący harmonię. Westchnąwszy cicho, miała ze sobą jedynie torbę, ukryte w niej fajki oraz odpowiedni strój na sobie - a przynajmniej tak myślała. Ze względu na blizny, nie mogła odkrywać niczego więcej niż nóg oraz rąk, reszta musiała być po prostu odpowiednio zakryta, uwieńczona, zapomniana, uchroniona przed obnażeniem. Średniej długości spodnie jeansowe o ciemnej barwie, nie inaczej koszulka w odcieniu grafitu oraz bluza. Jedyne, co chciała zobaczyć na tym przyjęciu, to, ze względu na zafascynowanie kulturą nordycką, zespół Dudniejące Kelpie, których była cichą fanką. Przechodząc przez bramkę i przez ochroniarzy, miała totalnie wylane na to, jak ją będą przeszukiwać i co znajdą. W sumie, chyba nawet przymrużyli oczy bądź byli niedokładni, bo udało jej się przemycić kosę, z której nie zamierzała bez powodu korzystać. Jednocześnie nie miała pchnięcia do tego, by oddawać się w ramiona walki z okolicznymi ludźmi, tudzież czuła się stosunkowo bezpiecznie. To było tylko złudzenie, iluzja stawiana przez rozdzierające się przez tłumy ochrony, magimilicję oraz aurorów - nigdy nie można było czuć się w takim zbiegu bezpiecznie. Idealne miejsce do rozpoczęcia większej tragedii niż rok temu, więc nawet jeżeli zapewniano, że wszystko będzie w porządku, to nie zamierzała się pierdolić i beznamiętnie oddawać w całokształt zafałszowanego braku zagrożenia. Chociaż, w nagminnym rozrachunku tego, co się tutaj znajduje, nie zdoła aż tak łatwo wyjąć kosę, więc będzie zmuszona do stosowania siły pięści. Lepiej nie, skoro ma zamiar po studiach pójść na stanowisko aurora, czyż nie? Dodatkowo miała własne, mugolskie fajki - w tłumie tysiąca i nawet więcej czarodziei nie chciała na razie nikogo truć, więc pozostawały w bezpiecznym zasięgu tylnych spodni, rozglądając się po okolicznych straganach oraz przedmiotach. Jej wzrok utkwił na amulecie Uroborosa, symbolu wiecznego przemijania i trwania, nieustannego odradzania się, posiadający korzenie w staroegipskich oraz greckich symbolach. Bez namysłu, mimo że z kasą było dość krucho i nic nie wyglądało na to, żeby jej stan się w związku z tym poprawił, postanowiła go zakupić, wydając 30 galeonów. Od razu, po udanej transakcji, założyła go, przechodząc powoli do odpowiedniej sceny. A była dopiero godzina siedemnasta z hakiem...