Siódme piętro wcale nie odstaje od innych. Posiada również swoją własną pustą klasę. Była tutaj kiedyś klasa numerologi, stąd też na jednej z półek można znaleźć opasłe tomy właśnie od tego przedmiotu, niestety, wraz z biegiem lat straciły one swoją użyteczność. Klasa jest dość obszerna opatrzona w nauczycielską katedrę. Najbardziej rzuca się w oczy ilość pajęczyn i kurzu, bowiem wiadomo, że nikt tu od lat nie sprzątał. Użycie "Chłoszczyść" wyczyści salę, ale po paru godzinach stary kurz i pajęczyny magicznie powracają.
Rzuć kostką, by poznać scenariusz wydarzeń. Uwaga. Rzut nie jest obowiązkowy.
Spoiler:
Parzysta - nawet jeśli postanowiłeś posprzątać to okazuje się, że pominąłeś gęstą pajęczynę, w którą właśnie nieświadomie wszedłeś. Masz ją na twarzy i we włosach i nie byłoby w tym nic strasznego poza dyskomfortem, gdyby nie świadomość, że właściciel tej pajęczyny właśnie drepcze Ci po ramieniu - futrzasty pająk wielkości kciuka paraduje po Twoim ubraniu. Po paru minutach odkrywasz, że jednak Cię dziabnął o czym świadczy ślad na prawej dłoni - przez dwa posty (albo jeśli chcesz to dłużej) jesteś przewrażliwiony na promienie słoneczne - szczypią Cię oczy, boli głowa i czujesz się po prostu źle w świetle dnia.
Nieparzysta - wdepnąłeś/usiadłeś na pudełko z grą "Powtarzalny wisielec". Poza toną kurzu na wierzchu okazuje się działać i możesz sobie zatrzymać zestaw. Mało tego, gdy tylko zatrzymujesz się na chwilę/jesteś w bezruchu to osiada na Tobie kurz i trzeba się go na bieżąco pozbywać.
Tonia siedziała na jednej z ławek, wesoło machając nogami i szamając pączka, na którego dzięki kuponom od Scarlett nawet ją było stać! Ostatnio się u niej nie przelewało, doceniała więc każdą pomoc w tej słodyczowej manii. Siedziała więc sobie, patrząc przez okno na kłębiące się nad błoniami chmury, gdy poczuła jak Scar się w nią wtula, a następnie kładzie podbródek na jej ramieniu. Tonia szybko odłożyła pączka i oblizała lukier z palców, po czym spojrzała z uśmiechem na Scarlett. Boże, ta to potrafiła się wystroić, tak że i najbardziej rygorystyczna heteroseksualistka straciłaby dla niej głowę, a co dopiero tak skrzywiona seksualnie osoba jak Amerykanka. - Lepiej spójrz na siebie, jesteś zachwycająca - praktycznie wymruczała, obracając się tak, że teraz, siedząc na ławce, miała Scar między swoimi nogami. Położyła jej dłonie na talii, dając jej się przytulać, mimo że było to dość niespotykane zachowanie u Gryfonki; Tonia aż roześmiała się cicho. - Skąd taka nagła chęć do przytulana? Uważaj, żebym ci nie zepsuła reputacji - odparła żartobliwie, po czym złożyła delikatny pocałunek na czole dziewczyny, gdyby ta przypadkiem zechciała się na nią rozgniewać. - Boże, jak ty ładnie pachniesz - dodała, zanim zdążyła się powstrzymać, by następnie spalić pokazowego buraka. Na szczęście potem Scarlett wspomniała o wystroju, na co Tonka uśmiechnęła się z zadowoleniem, emanując pawią dumą. Cieszyła się, że jej - co prawda niewielkie, ale jednak - wysiłki zostały docenione. Poza tym głosik Scarlett był jeszcze słodszy, gdy szeptała. I nieważne, że przez te myśli Tonia czuła się jak jakiś pedofil, NIEWAŻNE. - Dziękuję. I patrz! - Dziewczyna odsunęła się delikatnie, by sięgnąć do torby. - Mam Ognistą. I krakersy - odparła zadowolona, wyciągając wspomniane przedmioty. Następnie zeskoczyła z ławki, by wziąć dwie poduszki i usadowić je w szczelinie pod oknem. Było to wyjątkowo przytulne miejsce, uprzednio wyczyszczone ze wszelkich pajęczyn i wilgoci, tak że teraz przypominało jeden z zakątków, w których Tonia lubiła skrywać się we własnym domu. No i jako że było tam dość ciasno, dziewczęta miały wymówkę by przełamać granicę fizyczności. Paisley ustawiła więc wszystko, by następnie ująć dłoń Scarlett i zaprowadzić ją do poduszek w ten szarmancki sposób, w jaki dżentelmeni prowadzili swoje damy do stolików w starodawnych kawiarniach. Poczekała, aż dziewczyna usiądzie i sama usadowiła się obok niej, przerzucając nogi tak, by łydki Tonii opierały się na udach Szkarłatka. - Opowiedz mi więc, Rubinku, co działo się u ciebie przez ten czas, kiedy nie byłaś przy mnie - rzekła Tonka z szerokim uśmiechem, odkręcając butelkę Ognistej.
Lekko pochylając głowę zaśmiała się cicho na uwagę Tonii. Nie chciała się z dziewczyną na temat swojego wyglądu sprzeczać, dlatego też bez słowa pokręciła głową, po czym przytuliła się. Teraz, kiedy przytulała się do Paisley było jej wszystko jedno czy jej reputacja imprezowiczki w jakiś sposób przez to ucierpi, w końcu Scarlett również była człowiekiem i jakieś tam uczucia posiadała. I mimo tego całego biseksualizmu czy w co to wszystko ewoluowało najbardziej ciągnęło ją do kobiet. Co prawda sypiała z mężczyznami, jednak po tym co przytrafiło jej się rok temu wolała się pilnować, nawet jeśli taka sytuacja miałaby się nie powtórzyć. Znaczy, nie powtórzyłaby się, na pewno, po zażyciu tego co zażyła była w takim stanie że ledwo przeżyła. No ale pomijając to. Cholernie potrzebowała ciepła i czułości i wiedziała, że w ramionach Tonii znajdzie wszystko, czego potrzebowała do jakiejś takiej wewnętrznej stabilizacji. Na wzmiankę o Ognistej oczy jej się od razu zaświeciły, do tego jeszcze ta miejscówka przy oknie, do której zaprowadziła ją Tonia. Idealnie, doprawdy. - Chodź no bliżej - rzuciła, delikatnie chwytając jedną z dłoni dziewczyny. - W zasadzie to nic ciekawego się u mnie nie działo kiedy nie byłyśmy razem, wiesz. Imprezowało się trochę, tu i tam - zaśmiała się, biorąc od Amerykanki butelkę z której następnie upiła kilka łyków. - Aigoo... Ostatnio wiesz, mam trochę lepszy humor niż zazwyczaj, z resztą, sama widzisz jak się dzisiaj do ciebie kleję - spojrzała dziewczęciu w oczy oddając jej Ognistą. - Serio Kochanie, nie masz pojęcia jak bardzo za tobą tęskniłam. Nie chcę się z tobą rozstawać, już nigdy. - mruczała, lekko przesuwając dłonią po łydce Tonii. Palce Szkarłatki powoli wędrowały w górę, najpierw na kolano Amerykanki, później na jej udo. Robiła to zupełnie świadomie i celowo, celowo w taki sposób zaczepiała Paisley. Ot tak, żeby trochę dziewczynę rozgrzać. Żeby pokazać jej że faktycznie ma na nią ochotę. Ale takie wodzenie dłonią po nodze Tonii trochę ją w końcu znudziło i właśnie wtedy przyciągnęła ją do siebie w taki sposób, by siedziała na jej udach. W sumie najbardziej by jej odpowiadało gdyby ta ciemnowłosa piękność usiadła na niej okrakiem, jednak to że Tonia siedziała bokiem również jej zbytnio nie przeszkadzało. Objęła ją opierając dłonie na jej biodrze i spoglądając na dziewczynę w ten typowy dla Szkarłatki sposób. Chociaż... Nie, patrzyła na nią inaczej niż na inne dziewczyny, z jakimi miała okazję znaleźć się w sytuacji. To szybsze bicie serca musiało coś oznaczać, Scar przyglądała się przybyszce zza Oceanu jakby to właśnie ona była miłością jej życia. Taką prawdziwą, jedyną. W sumie, kto powiedział, że nie może tak być? Kolejny raz przytuliła się do Tonii, tym razem umiejscawiając swoje usta na jej szyi. Delikatnie muskała szyję amerykańskiej piękności swoimi wargami, jednak nie chciała jeszcze się zatracić. Nie tak szybko. - Prawie bym zapomniała... - odsunęła głowę spoglądając w oczy Tonii, lekko przygryzając dolną wargę. - Jak tam u ciebie, Ślicznotko? Jestem strasznie ciekawa tego, co się u ciebie działo - uśmiechnęła się delikatnie. - Mów do mnie, Kochanie - dodała zachęcająco, nieznacznie zniżając ton głosu.
Można powiedzieć, że panienka Na po wczorajszej rozmowie z gryfonem była nieco rozmarzona, no co nie ma jej się co dziwić. Dostała od niego prezent, tak? Li pierwszy raz przejęła się, że ona dla niego żadnego nie miała. Ale niestety Li nigdy nikomu nie dawała prezentów, ponieważ nie uznawała czegoś takiego. Bo po co? Przez prezenty można wkupić się komuś w łaski. Co prawda Li dostawała prezenty od swoich rodziców na święta czy tam na urodziny, ale były to naprawdę bardzo drobne prezenty. Ciekawiło ją bardzo jak byliby czarodziejami to co by jej wysyłali? Coś magicznego? Miała taką nadzieję. Takich prezentów owszem, brakowało jej ale co na to mogła poradzić? Dostała list od Allie i postanowiła się z nią spotkać, w końcu sama napisała o tym spotkaniu tak? Miała wziąć ze sobą Christę, ale tej nigdzie spotkać nie mogła, a co jak co, ale lochy w wieża zachodnia to nie jest dla niej po drodzę. Nie wysyłała jej żadnych sów, bo nie było na to najzwyczajniej czasu. Chyba się nie obrazi jak spotka się z Allie sam na sam? Wpadła do wskazanego miejsca przez Allie, dlaczego właśnie tu? Zasiadła na biurku na którym pewnie kiedyś tam nauczyciel rozkładał swoje pierdoły do lekcji i czekała z utęsknieniem na wejściowe drzwi.
Nie mogła się doczekać tego spotkania od... no od momentu kiedy Li napisała. Serio dawno się nie widziała i Allie miała z tego powodu nawet wyrzuty zmienia, ale chyba puchonka jej wybaczy. Zabrała jeszcze do swojej torby trochę słodyczy, przekąsek i oczywiście napoje, również te z procentami, które ukrywa, w miejscu jedynie jej znajomym. No cóż, była przerwa świąteczna, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby posiedziały sobie trochę. Przemknęła po korytarzu niezauważona i wpadła do pomieszczenia jak taka mała bomba zatrzaskując za sobą drzwi. Widząc, że Li jest już w środku zamknęła drzwi zaklęciem i dla bezpieczeństwa, tak po mugolsku zastawiła je jeszcze krzesłem, aby nie dało nacisnąć się klamki. Odwróciła się, rzuciła torbę na jedną z ławek, tak że część zawartości z niej wypadło, ale na szczęście nic nie ucierpiało i rzuciła się z uściskami na dziewczynę. -Tylko błagam, nie krzycz na mnie za to, że się tyle nie widziałyśmy.- Powiedziała po czym odsunęła się trochę i przyjrzała się jej badawczo, nie wyglądała na tą samą, Li. Jakby Gryfonka wyrwała ją z zamyślenia... albo po prostu jej się to tylko zdawało, wyrzuciła myśl z głowy, ale mimo wszystko zapytała odnajdując najbliższy parapet i siadając na nim wygodnie.-No co tam u ciebie? Tylko proszę wszyściutko, ze szczegółami. Jak na spowiedzi!
Li nie była na nią zła, wiadomo święta i te sprawy. Nawet nie wiedziała czy gryfonka była na święta w domu. Li była i można powiedzieć, że dużo jej to pomogło spotkała się ze swoim wujkiem, który co roku spędzał z nimi święta. Zamieszkał w Londynie, jednak w tym miejscu gdzie magia jest dozwolona w stu procentach. Była z tego naprawdę bardzo szczęśliwa. Owszem, wiedziała, że ten ma zamiar przeprowadzić się do Londynu w bliskiej przyszłości, ale nie wiedziala że to nastąpi aż tak szybko. Przywitała go z rozłożonymi ramionami i ucałowała go jakby nie widziała go conajmniej dwa lata czasu. A tak naprawdę od wakacji się z nim nie widziała. Ale stęskniła się. Mieli wspólne tematy, wspólne wędrówki których bardzo jej brakowało. I właśnie na świętach nadeszła chwila na nadrobienie tego. Wiele razy spacerowali i pod jej okiem zamieniała się w wiewiórkę. Była wtedy naprawdę bardzo szczęśliwa, można powiedzieć, że już zapomniała jak to jest kiedy jest pod postacią zwierzęcia. Ale tak to uczucie chyba nigdy się nie zmieni. Było to doskonałe uczucie. A spędzenie w tej postaci prawie cały dzień wiele dla niej znaczyło, wraz z wujkiem skakała po drzewach, ale ten jej nie dorównywał, zamieniał się we fretkę, więc Li jako wiewiórka po drzewach szybciej się poruszała. - Nie no Allie nic się nie stało. Rozumiem były święta, właśnie powiedz mi jak tam? Byłaś gdzieś na święta czy w Hogwarcie siedziałaś? - zapytała z ciekawości. Szczerze powiedziawszy to nigdy za bardzo nie rozmawiały o swoich rodzinach, bo po co? Byli mugolami więc nic tak naprawdę o świecie magii nie wiedzieli i lepiej żeby wielu rzeczy jednak nie wiedzieli. A jednak jako przyjaciółki miały lepsze tematy do rozmów niżeli o swoich rodzinach. - U mnie wszystko po staremu, a co ma być? - powiedziała do niej. Była ubrana w ciepły sweter, dość gustowny jak na nią. A na piersi można było zauważyć przyjacielski łańcuszek który dał jej Freddy. Dostała go wczoraj i naprawdę bardzo się z tego prezentu cieszyła jak nigdy dotąd. Freddy był dla niej bardzo ważny, kto wie czy nie jeden z ważniejszych osób w jej życiu.
Odetchnęła słysząc, że puchonka się na nią nie gniewa i nie zginie tego popołudnia z jej rąk. To na prawdę ulga, wiedzieć, że ma się przed sobą jeszcze wiele lat życia, niczym nie zagrożone. No a wracając do dziewcząt, Allie dalej wpatrywała się w dziewczynę, chcąc ewentualnie wyłapać w jej twarzy to czego jej nie mówi, chociaż nie wierzyła, aby tak było. Bo to nieprawdopodobne... prawda? -Byłam w Hogwarcie, ale nie siedziałam!- Stwierdziła szczerząc się głupkowato.-Była świetna Kolacja Wigilijna! Żałuj, że cię nie było... stracić tyle jedzenia...- Westchnęła rozmarzona na samo wspomnienie.-No i lepiliśmy bałwana, z małymi trudnościami, ale się udało... chociaż to nic szczególnego.- No tak, to byłby jej pierwsze święta w szkole i choć brakowało jej rodziny, to nie żałowała, aż tak bardzo. Popatrzyła zrezygnowana na dziewczynę słysząc jej wyczerpującą odpowiedź, dowiedziała się z niej dosłownie wszystkiego. -No nie wiem właśnie co ma być, miałam nadzieję, że ty mi powiesz. No wiesz trochę się nie widziałyśmy, myślałam, że będziesz nawijać tak, że buzia nie będzie ci się zamykać i nie będę miała w ogóle prawa głosu.- Stwierdziła wyobrażając sobie tą scenę, ale po chwili powróciła do szarej rzeczywistości i z powrotem przeniosła wzrok na przyjaciółkę. To w tym momencie zauważyła łańcuszek. -Ładny...- Powiedziała wskazując na niego głową.-Nie widziałam go wcześniej u ciebie, dostałaś jak byłaś w domu na święta?-Od razu zaznaczam, że Allie wcale nie jest wścibska, w końcu są przyjaciółkami, ma chyba prawo wiedzieć!
Czy Allie naprawdę sądziła, że Li bylaby w stanie zrobić jej jakąkolwiek krzywdę? Jeżeli tak to musiała jej kompletnie nie znać. Owszem, od ostatniego czasu nieco się zmieniła, ale aż tak żeby krzywdzić własnych przyjaciół? To nie wchodziło w grę, nie wyobrażała sobie takiego scenariusza. Z Allie nie był Bóg wie jakimi przyjaciółkami, ale jednak się przyjaźniły a to już coś znaczy, przynajmniej dla niej. Ona nie rzuca słów na wiatr. Szybko i łatwo wierzy, ale miała nadzieję, że w przypadku Allie nie będzie tego żałować. To była taka miła gryfonka. Zresztą jak one się poznały? Chyba przez Christę, albo oby dwie przypadkowo na nią wpadły. - Ano sama rozumiesz, że nie mogłam zostawić rodziny samej. Siostra by mnie chyba zatłukła, jakbym nie pojawiła się w domu. Poza tym miałam też inną sprawę do załatwienia i musiałam porozmawiać ze swoim wujkiem, więc wiesz... - powiedziała do niej. Czy Allie słyszała o jej wujku? Szczerze wątpiła, bo rzadko kiedy wspominała o nim w Hogwarcie. Po co mieli wiedzieć? Poza tym nauczyciele mogliby go kojarzyć, ponieważ skończył Hogwart, więc nie wiadomo. Był ponoć w Gryffindorze, z tego co pamięta. I z pewnością on jej bardzo pasował na gryfona. Uśmiechnęła się na opowieści przyjaciółki. Bałwan super sprawa. - A co ja Ci mogę opowiadać. Nic się szczególnego nie stało... - mruknęła do niej i poruszała ramionami. No co mogłaby jej opowiedzieć. Co by chciała to nie mogła i tak w kółko. Wiedziała, że gryfonka zauważy ten łańcuszek. Dlaczego? Li nigdy nie nosiła żadnych biżuterii dlatego pewnie była sporo zdziwiona jak zobaczyła łańcuszek na szyi. Uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na owy drobiazg. - Freddy mi go dał. - powiedziała do niej. "Friend's" - tak właśnie pisało na nim. Szkoda, że tylko to, ale musiała brać z życia tyle ile jej dało. Nie miała zamiaru nic na siłę robić. Jednakże samo to, że o niej pomyślał było cudowne.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine długo zastanawiała się nad tym, czy napisać do Rekina list i poprosić o to by ją uczył. Wiedziała, że na pewno cała ich nauka musi pozostać w tajemnicy i nikt nie może się dowiedzieć o tym co będą robić. Na pierwsze spotkanie z przyjacielem ubrała się dość wygodnie. Czarne spodnie, czarne conversy, a także zielono-srebrna bluza z kapturem. Włosy rozpuściła, ale znalazła też chwilę na to, by je wyprostować w dormitorium, a także użyć na rzęsach odrobiny tuszu. Nie szła na randkę, ale mimo wszystko starała się dbać o wygląd i o swój wizeruek. Weszła do opuszczonej klasy. To tutaj mieli się spotkać. Usiadła na blacie jednej ze szkolnych ławek. Przyszła trochę wcześniej by odrobinę w ciszy przygotować się psychicznie na lekcję z Rasheedem. Jedno wiedziała na pewno. Dużo się tutaj wydarzy i nie do końca była pewna, czy chce aby przyjaciel zaglądał do jej głowy i wspomnień. Nie miała jednak innego wyjścia, a bardzo potrzebowała dla siebie nowych umiejętności. Wszystko miało zostać między nimi i nie wyjść poza ściany tego pokoju. Ziewnęła i przeciągnęła się zapominając przy tym zasłonić usta. Utkwiła spojrzenie w drzwiach do klasy, czekając aż się otworzą i zobaczy w nich chłopaka.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Tymczasem Rasheed wcale nie był przekonany czy aby na pewno chce uczyć Katherine tej umiejętności. Nie chodziło o ewentualną chęć zachowania wiedzy dla siebie, oj nie. On zwyczajnie nie potrafił się pogodzić z możliwością udostępnienia komukolwiek swoich wspomnień, dlatego już wcześniej zdążył obładować głowę tymi idiotycznymi, łatwymi do wytłumaczenia czy po prostu płytkimi, a mimo wszystko pozostawał niespokojny. Intrygowało go również to, że Kath dobrze wiedziała do kogo się zwrócić, podczas, gdy on tak naprawdę nie korzystał często z legilimencji, a na pewno nie częściej niż z wężoustości. Tyle, że skubana miała swoje sposoby na pozyskiwanie informacji, dobrze już o tym wiedział. On z pozoru w ogóle nie zadbał o swoją prezencję. Narzucił na grzbiet koszulę, jak zazwyczaj zresztą oraz ciemne, jeansowe spodnie, wykończone po prostu szarymi trampkami. W tym stroju był pewien luz, jakiego brakowało w jego postawie, więc w pewnym stopniu łagodziło to trochę jego osobę, zwłaszcza, że jak zawsze na palcach miał sygnety, a nadgarstki oplatał mu zegarek i pojedyncza bransoletka. O okularach nie wspominam, bo bez nich w ogóle nie ruszał się z domu. - Hej, maleńka. - przywitał się z nią poufale, kiedy wszedł do klasy, zbliżając się, aby pocałować ją w policzek. Dopiero wtedy ściągnął okulary, zaczepiając je o koszulę i popatrzył na nią uważnie tymi swoimi przenikliwymi, niebieskimi oczami. - Chodź, usiądziemy. - zaproponował, mając w pamięci to, że powinni zacząć od teorii i wyciągając w jej kierunku dłoń, aby w ten sposób poprowadzić ją do jakiejś porzuconej ławki, na której mogliby przysiąść… a przynajmniej on by mógł, nie wiedział jak zachowa się Katherine.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Nie musiała długo czekać, chłopak był punktualny. No a to jej w tym momencie strasznie odpowiadało. Katherine bywała niebezpieczna, każdy to wiedział, a w zanadrzu miała wiele różnych zaklęć. Szpiegowanie ludzi, albo to by ktoś szpiegował dla niej było u Russeau, niczym chleb powszedni. Uśmiechnęła się na jego widok i pozwolił sobie chwycić jego dłoń i pójść za nim. Cieszyła się, że znowu z nią rozmawia i znowu jest dla niej niczym ten drugi najlepszy na świecie brat. -Hej Rekin, cieszę się, że chcesz mnie uczyć- powiedziała zgodnie z prawdą. W tej chwili nie obchodziło ją, czy te ławki są czyste, czy też całe zakurzone, bo skrzatom domowym nie chciało się sprzątać. Usiadła na ławc obok chłopaka. -Od czego zaczynamy? Mam fotograficzną pamieć i obiecuję, że będziesz dumnym ze swojej uczennicy, nauczycielem- oznajmiła dumnym tonem, uśmiechając się przy tym szeroko. Miała tylko nadzieję, że faktycznie zrozumie to co się dzieje w tym rodzaju magii i nie poda się w trakcie bo to by znaczyło, że jest słaba i beznadziejna. Ona musiała pokazać, że jest kimś, spojrzała więc uważnie na twarz Rasheeda.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed nie miał w zwyczaju się spóźniać. Dom rodzinny nauczył go punktualności już za młodu, więc jeśli już to robił, zapewne było to z czystej przekory lub po prostu chciał komuś zrobić na złość. Katherine nie należała do grona osób, której mógłby chcieć ucierać nosa, także decyzja o wcześniejszym opuszczeniu domu w Londynie była jak najbardziej uzasadniona. Zasiadł sobie wygodnie na ławce, podsuwając sobie pod nogi jakieś samotne krzesło, aby móc w ten sposób usiąść w lekkim rozkroku, podpierając łokcie na swoich udach. Ta lekko przechylona postawa sprawiała, że w powietrzu zawisał wisiorek, jaki miał na sobie również podczas ostatniej imprezy w domu Carmy i jej koleżanek. Powitania jednak nie dało się odczytać, gdyż medalik obracał się uparcie wokół własnej osi, rozbujany ruchami Rasheeda. Uśmiechnął się nieznacznie po jej słowach, w istocie zastanawiając się od czego rozpocząć. - Pamięć fotograficzna chyba Ci się teraz nie przyda. Nie mam ze sobą żadnych podręczników, będziesz musiała mnie słuchać. - i wzruszył ramionami, jakby chciał jeszcze podkreślić, że przybył do niej z pustymi rękoma. Miał za to różdżkę, którą wyjął i wycelował nią przed siebie. Nakreślił w powietrzu płonący symbol układający się w ludzką głowę. Stuknął w nią, a czaszka rozchyliła się, ukazując kłębiące się w niej… najpewniej myśli, chociaż na tej animacji wyglądały jak wijące się glisty. - Albo obserwować to. - zasugerował jej, samemu patrząc też na swoje dzieło. - Może zacznijmy od samych podstaw. Legilimencja i oklumencja nierozerwalnie łączą się ze sobą. Nauczenie się legilimencji bez opanowania zasad działania oklumencji jest bardzo trudne, a przynajmniej w moim pojęciu. Legilimencja nie jest jedynie pustą zdolnością odczytywania czyichś powierzchownych myśli, chociaż, gdybym chciał, mógłbym teraz czytać Twoje. Wystarczy kontakt wzrokowy i odrobina magii, aby wyłapać co chodzi Ci po głowie, ale żeby mówić o kimś jako o legilimencie, ten musi mieć świadomość tego, że odczytywanie wspomnień nie jest takie proste. Wymaga wypowiedzenia zaklęcia legilimens oraz wyjątkowo silnej woli. Przy jego pomocy możesz mieć wgląd do ostatnich wspomnień, a także tych, które nasuną się Twojemu celowi. Aby poznać te głębsze, musisz nakierowywać magią jego myśli, tak jest prościej i stosunkowo bezboleśnie. Starać się odepchnąć opór, jaki na pewno będzie Ci stawiał i wnikać głębiej, aż znajdziesz to, czego szukasz. Pamiętaj, że korzystanie z niej na szkolnych korytarzach na pewno nie zostanie przyjęte z entuzjazmem. Pouczył ją, uśmiechając się wymownie. Po cóż innego miałaby się uczyć legilimencji, jeśli nie właśnie w tym celu? - Oklumencja działa w ten sposób. Poddawany manipulacji, jesteś w stanie całkowicie zamknąć swój umysł na wpływy z zewnątrz. Nie działa to jedynie w obliczu ochrony przed inwigilacją, ale także często pomaga w oparciu się urokowi wil czy hipnozie. Niestety, nie zawsze zdaje egzamin. - zaprezentował to na swoim „obrazie”. Przesunął różdżką, a kłębiące się w czaszce myśli nagle zbiły się w jeden, ciasny supeł, stawiając zupełny opór przed światłem padającym z jego magicznego przekaźnika. - Legilimencja to coś odmiennego. Rozbijasz ten opór siłą lub ugodą. Machnął nieco gwałtownie nadgarstkiem, a supeł myśli zadrżał niebezpiecznie, aby rozluźnić się niespodziewanie. Myśli zaczęły dziwnie krążyć, zupełnie ze sobą wymieszane. - Ta umiejętność wymaga ogromnego skupienia i siły woli, a także wymaga złamania oporu drugiej osoby. Dobrze jest też mieć wyczucie. Zbyt intensywna legilimencja może prowadzić do problemów z pamięcią czy trwale uszkodzić umysł drugiego człowieka. Nigdy nie przesadzaj, Katherine. - pouczył ją spokojnie, wciąż wpatrując się w swoją magiczną tablicę. - Skupiasz magię w ten sposób, aby połączyć różdżkę ze swoim umysłem. - powoli wycelował różdżką w Russeau. Chyba chciał jej dać szybki, praktyczny pokaz. - Wypowiadając inkantacje, starasz się, aby Twoje żądanie było klarowne. Łączysz magię w różdżce z umysłem drugiej osoby i w ten sposób zapewniasz przepływ informacji między wami. Odbierasz także emocje, więc uważaj. Nigdy nie wiesz co możesz tam znaleźć. Wbrew swoim gestom, nie rzucił jeszcze zaklęcia. Nie chciał narzucać jej praktyki bez jej zgody. Popatrzył na nią poważnie. - Pokaże Ci o co chodzi, żebyś poczuła ten przepływ. Nie będę wnikał głęboko, przywołaj jakieś wspomnienie, żebym mógł je łatwo odczytać.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
W końcu nadszedł ten historyczny moment, kiedy mogła powłóczyć się po nocy. Wiadomo, że zakazany owoc smakuje najlepiej, a że z powodu swojej fobii Ettie nigdy nie miała okazji spróbować, wycieczka po ciszy nocnej urosła w jej głowie do rangi życiowego celu. Leżąc cicho w łóżku otoczonym ze wszystkich stron świecami, niczym katafalk, nasłuchiwała czy koleżanki z dormitorium już śpią. Znały się świetnie i raczej sobie ufały, ale Ette mimo wszystko nie chciała im mówić o nabytym przez siebie czaronomagicznym przedmiocie. Kiedy oddech ostatniej z nich uspokoił się i stał się miarowy, usiadła na łóżku. - Śpicie? - upewniła się. Odpowiedziała jej cisza. Wspaniale! Ettie wyjęła ze stojącego obok kufra, zawiniętą w wełniany sweter, Rękę Glorii. Przez moment wachała się czy na pewno jest gotowa na to wyjście, w końcu jednak stwierdziła, że nie po to tyle przechodziła na Nokturnie i wydawała roczne oszczędności na Rekę, żeby się teraz kurzyła w kufrze. Szybko, zanim znów zdążyłaby zmienić zdanie, włożyła w artefakt grubą, nieużywaną jeszcze świecę i zapaliła ją od jednej ze stojących przy łóżku. Ziejąca czernią, przestrzeń pod łóżkiem wcale nie dodawała jej odwagi, ale w końcu odważyła się, żeby wyjść z łóżka i przejść do pokoju wspólnego. Droga do dziury za portretem okazała się najłatwiejszym dystansem jaki planowała dziś pokonać. Kiedy uchyliła ramy pochrapującej Grubej Damy, w pierwszym odruchu chciała się cofnąć. Przed nią roztaczał się czarny bezkres. Ettie mogłaby przysiąc, że ciemność poruszała się, pełznąc w jej stronę. Zacisnęła palce mocniej na Ręce i przywarła do ściany korytarza. Gęsta, bezkształtna masa tłoczyła się wokół kręgu światła świecy, szukając w nim jakiejś dziury, przez którą mogłaby się wedrzeć i opleść Gryfonkę smolistymi ramionami, chwycić za gardło, wlać się do płuc. Ettie powoli poruszała się wzdłuż ściany do przodu, płosząc przed sobą cienie. W jej wyobrażeniach ten moment był znacznie mniej przerażający. Nie zamierzała się jednak poddać. Trzeba było zwalczyć ten strach. Małymi kroczkami. Żeby tylko dotrzeć do najbliższych drzwi. Nie mogła rzucić Lumos na korytarzu. Ktoś by ją przyłapał, a za posiadanie Ręki Glorii raczej nie stanęłoby na kilku minusowych punktach. Po jakimś czasie kamień za jej placami zniknęła i dziewczyna poleciała w tył we wnękę w ścianie. Na szczęście zanim zdążyła krzyknąć, wyczuła drewno drzwi. Weszła do nieużywanej od lat klasy i zatrzasnęła za sobą drzwi, przywierając do nich ciasno. - Lumos Maxima - rzuciła natychmiast, a z jej różdżki wyleciała kula światła i natychmiast poleciała pod sufit, oświetlając całą pomieszczenie. Ettie z ulgą oderwała się od drzwi i ruszyła w głąb klasy. Odłożyła rękę na jedną z ławek i podeszła do okna przyglądając się pogrążonym w ciemności błoniom, w końcu pod innym kątem niż z okien dormitorium i pokoju wspólnego. Dopiero teraz Ettie uświadomiła sobie, że cała pokryta jest gęsią skórką i kropelkami zimnego potu. To jednak nie miało znaczenia - udało jej się przejść przez ten korytarz! Uśmiechnęła się triumfalnie do nocy za oknem.
Powody dla których Heniek ryzykował ostatnio utratę jeszcze większej ilości punktów z puli Puchonów, poprzez przechadzki o porze nocnej, były naprawdę przedziwne. Od nocnego głodu i pragnienia, przez chrapanie któregoś z angielskich kazirodczych bękartów w dormitorium, po pewne poczucie misji. Otóż, czasami w nocy spotykał dziwne osoby, z reguły Ślizgonki, które samotnie pałętały się po korytarzach. I one zawsze potrzebowały rozmowy, takiego albo innego rodzaju. Więc i teraz się pałętał po korytarzach, lecz nagle spłoszył go dźwięk czyichś kroków. Szelest po ścianie, jakby ktoś po omacku szedł. Szczęściem, drzwi do jakiejś klasy były uchylone, więc wślizgnął się i przymknął za sobą. Do głowy przyszło mu zaklęcie, które ostatnio często używał, więc machnął swą nową różdżką w stronę butów, szeptając formułę. -Aitch helegnin gostatha! I tiptopami szedł po ścianie, aż na sufit i tam się zatrzymał, niedaleko ściany, ale już wysunięty w stronę wnętrza klasy. Przykucnął, by było go jak najmniej widać, sparaliżowany trwogą przed kimś, kto wszedł tu za nim.. Cóż, przez chwilę. Potem po prostu trzymał z całej siły się za usta, żeby nie zacząć się chichrać i unikał spoglądania bezpośrednio na Hariette, aby ta nie wyczuła jego obecności. Już nie mógł wytrzymać, więc gdy ta spojrzała przez okno, wypalił. -Ładna jesteś. Po czym zaczął się głupkowato chichrać przez zamknięte usta. Ot, taki blondyn kucający na suficie, patrzący teraz na nią z rozbawieniem.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Odwróciła się błyskawicznie, celując różdżką w miejsce z którego wydobył się głos. Chłopak miał szczęście, że zdążyła się uspokoić, inaczej sieknęła by go zaklęciem, nie zastanawiając się nawet co się dzieje. Normalnie nigdy nie traciła zimnej krwi, a właściwie to dopiero w obliczu jakiegoś zagrożenia umiała się skupić i myśleć racjonalnie. Sprawa wyglądała jednak inaczej, gdy miała do czynienia z ciemnością. W fobii nie ma nic logicznego. W ostatniej chwili powstrzymała się przed rzuceniem zaklęcia, chociaż kiedy dojrzała intruza, zaczęła tego żałować. Jej uczucia do Szkota ewoluowały ostatnio ze zwykłej niechęci, do autentycznej wrogości. Wszystko w nim ją drażniło. Ściągnęła brwi, mierząc go wściekłym spojrzeniem. "Ręka!" - pomyślała, czując ze serce zaczyna jej bić mocniej. Czy już ją zobaczył? Może nie zwrócił uwagi. Pewnie gapił się na jej tyłek czy coś, zbok jeden. Natychmiast zapomniała o ciemnościach panujących za klasą. Teraz w jej głowie stał tylko jeden cel - nie dopuścić do tego, żeby zobaczył artefakt. - Czego tu szukasz? - warknęła spokojnie, patrząc mu gniewnie w oczy i nadal mierząc w niego różdżką. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, powoli ruszyła bliżej niego, w rzeczywistości kierując się w stronę ławki, na której leżała Ręka Glorii - Nudzi ci się czy Puchoni też mają cię dość i wygonili cię z pokoju wspólnego? Mają w ogóle z ciebie jakiś pożytek czy umiesz tylko tracić punkty? - była już przy ławce. Wystarczyło wyciągnąć wolną rękę i schować przedmiot pod sweter. Tylko tyle i aż tyle. Do tego potrzebowała czegoś mocnego, co odwróciłoby jego uwagę zupełnie. Sama czuła wstręt do tego, co zamierzał powiedzieć, ale wyjątkowe sytuacje, wymagały czasem bezwzględnych metod. Powoi sunąc palcami po blacie zbliżała się do Ręki i łapiąc jego spojrzenie wypaliła - Zastanawiałam się czy wszyscy Szkoci, to takie życiowe sieroty. Jakby nie patrzeć nie umiecie nawet utrzymać niepodległego państwa.
Ostatnio zmieniony przez Harriette Wykeham dnia Pon Mar 13 2017, 02:22, w całości zmieniany 1 raz
Heniek, widząc jej reakcję, niemalże skulił się w sobie. Bał się, że ta płaska wariatka może zrobić coś autentycznie głupiego. Albo nienawistnego. Z gęsią skórką na plecach, podnosił powoli dłoń do góry, w stronę klatki piersiowej, żeby wyciągnąć różdżkę z wewnętrznej kieszeni w szacie. Warczała na niego tak uroczo, z taką pewnością siebie, że rozumiał, dlaczego mu się podoba. Ona była wyraźna, miała charakter, potrafiła zawalczyć o swoje. Nawet jeśli była rozpieszczona i zafiksowana na swój temat, dziecięco brnąc w swoje teorie. Patrzył, jak się porusza, mając w sercu obawę. Co jeśli ona zwyczajnie chce mieć lepszego cela? I tylko go zagaduje, obrażając go.. Hah, Puchoni bez pożytku! Przecież.. A. No właśnie. Z całego tego zmęczenia i bezsennych patroli nocnych, zapomniał, że jest na korytarzu legalnie. Przecież jest prefektem. Luźniej już poruszył dłonią, wyciągając palec wskazujący i klepiąc w błyszczącą, elegancko wypolerowaną i nawoskowaną blaszkę prefekta. Czekał, aż dokończy tę obelgę w jego stronę, w stronę jego narodu i klanu. Z chęcią by ją splątał zaklęciem czarnomagicznym, gdyby jakieś znał, ale teraz miał powód by się uspokoić i opanować. Z dumą, wyniośle, rzekł na cały głos. -Jako nowy Prefekt Puchonów, chciałbym wiedzieć, Panno Harriette Wykeham, ile chciałaby Pani punktów odjąć swojemu domowi. A i stać! Widziałem, że coś odłożono na stół. Z bliska chcę to obejrzeć. I tyle mogła zrobić, on nawet nie wyciągał różdżki. Ufał, że nie jest na tyle głupia, by zaatakować prefekta. Mimo tego, jak obrzydliwym stworzeniem była ze względu na swoje wnętrze, jakoś jej ufał. Nastoletnie zauroczenie?
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Parsknęła śmiechem tak mocno, że aż zgięła się wpół i oparła o ławkę. Troszkę wzmocniła swoją reakcję, żeby bardziej go obrazić, nie zmieniało to jednak faktu, że ta informacja bardzo ją rozbawiła. - Ty? Prefektem? - zapytała kpiąco, kiedy przestała się już śmiać - A to dobre! Z iloma musiałeś się puścić za ten kawał blachy? - nawet się nie zarumieniła, z czego była niesamowicie dumna. Rzucanie obelg najróżniejszego rodzaju było dla niej chlebem powszednim, ale te zahaczające o seks, zwykle powodowały, że czuła się niezręcznie. Może dlatego, że tym tematom (poruszanym tak rzadko jak to możliwe) u niej w domu zawsze towarzyszyło skrępowanie. Wciąż wspominała z paraliżującym zażenowaniem moment, kiedy jej tato z sobie tylko znanego powodu uznał, że musi z nią porozmawiać o kwiatkach i pszczółkach. Od tamtej pory, unikała podobnych treści jak ognia. Kto wie, być może taki był zamiar jego zamiar. Fakt, że udało jej się swobodnie zakpić z Puchona w ten sposób jeszcze dodatkowo podbudował jej morale. - A ja chcę gwiazdkę z nieba - odparła sarkastycznie. Bez dalszych ceregieli, bo i po co, skoro i tak widział, zdjęła z ławki Rękę - Incarcerous - wyczarowała linę, która zawiązała się na Ręce Glorii, a następnie oplotła Gryfonkę w pasie. Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi, opatulając się swetrem, w taki sposób, że zakrywał wiszący przy jej boku przedmiot - Możesz sobie być i Ministrem Magii - to należy do mnie i nie twój zakichany interes co to jest!
-Ehu, Harriette.. Dorosłabyś i spróbowała się dogadać. Owszem, zachowałem się bardzo nieodpowiednio, ale.. Przerwał, załamany wręcz zachowaniem dziewczyny. Sądził, że w końcu jej przejdzie, a ta zachowywała się jakby nie miała instynktu samozachowawczego. Wiedząc, że ten gówniarz - bo tym była, mimo bliskiego sobie wieku - nie ma za grosz szacunku do kogokolwiek, nawet nie przejmował się jej słowami. Oczywiście, ubodły ją, zwłaszcza to o niepodległości, ale wiedział, że mugolska lider, Nicola Sturgeon, właśnie dziś zapowiedziała nowe referendum. -Ale czy jest sens robić się coraz wulgarniejszym? Serio, zaniżyłaś poziom. Równie dobrze mógłbym zgrywać podobnego Tobie debila i powiedzieć, że Szkocja teraz nic nie osiągnie, bo zaufała kobiecie. Albo, że dupy z reguły dają płaczliwe deski. Wzdychnął, patrząc dalej na nią, z różdżką gotową do obrony. Miał ochotę trzasnąć jej zaklęciem w pysk, już niemalże to zrobił jak ośmieliła się wyczarować line. Miałaby nauczkę, ale stwierdził, że nie. Nie może się tak zachować jako prefekt. -Harriette, wiem o Twojej mamie i mógłbym Ci powiedzieć coś super przykrego. Ale szanuję Cię za inteligencję. Ten kształt, co chowasz, jest zakazany u nas. Odejmę Ci punkty, ale jeśli powstrzymasz swoją jadaczkę, tym razem przymknę oko. Odwrócił się, jak zwykły debil. Wydawało się być oczywistym, że Hattie teraz go zaatakuje. Pewnie zniknie mu kości, albo zwiąże, albo popisze się banalną finezją sadysty. Ale on się nie przejmował, po prostu schował różdżkę do kieszeni, wciąż jednak trzymając ją w dłoni i szurając swą szatą, skierował się do drzwi.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Zabawne. Wydawało jej się, że proponowała mu dogadanie się na samym początku ich znajomości. Nawet go przeprosiła. Ale on był zbyt zajęty obroną godności swojej spódnicy. - Czy przez "dogadanie się" nadal rozumiesz randkę z tobą? Może to ty powinieneś dorosnąć? Albo chociaż odrosnąć mniemanie o sobie. Owszem, nie grzeszyła instynktem samozachowawczym. Nie zwykła również myśleć przyszłościowo. Żyła tu i teraz, a czas na planowanie marnowała tylko w przypadku naprawdę ważnych spraw. Rozmowa z Eanruigiem była tak nisko w klasyfikacji, że nie obchodziło ją nawet co zamierzał zrobić za dziesięć sekund. Zaśmiała się ponownie. Dżentelmen się znalazł. Ettie nie zapomniała jak ją zwyzywał, gdy się poznali. Nawet ona nie używała tak parszywych wyrazów. On coś mówił o trzymaniu poziomu? Skoro od początku byl pod ziemią, jaką różnicę robiło na jakiej głębokości? - Rozumiem - odparła z cynicznym uśmiechem - W takim razie ja pozgrywam takiego podobnego tobie. Bo widzisz, mogłabym powiedzieć, że jesteś żałosnym hipokrytą i że nikogo nie obchodzi twoje zdanie. Ale tego nie zrobię. Chcę być takim przyzwoitym człowiekiem jak ty! - zakończyła entuzjastycznie. Gdyby istniały mierniki sarkazmu, we wszystkich wywaliłoby teraz skalę. Cholerny, pasywno-agrestwny pozorant! Ettie wolała już, kiedy wyzywał ją od pizd. Wtedy przynajmniej był autentyczny. Gdy usłyszała jego kolejne zdanie, złośwy uśmiech zszedł jej z twarzy. - Czy ty mówisz serio? - wpierw nie wierzyła w własnym uszom, jednak z każdą sekundą jej niedowierzanie ustępowało coraz większej furii - Ty wstrętna gnido! Mam cię może za to całować po rękach?! Ty tępy wale! Naprawdę wydaje ci się, że jesteś taki szlachetny?! Bo łaskawie postanowiłeś nie mówić nic przykrego o mojej zmarłej matce?! - temat jej mamy nie był dla niej o tyle przygnębiający, o ile po prostu ją przerażał. Wolałaby obwieścić całemu światu o swoim wstydliwym lęku przed ciemnością niż pozwolić by choć jedna osoba dowiedziała się o mętliku jaki w jej głowie powodowała Bernadette... mama... - Nie będę ci okazywać szacunku, bo nie uważam, żebyś na niego zasługiwał i żadna wypolerowana odznaka na twojej piersi tego nie zmieni! - dogoniła go i szapnęła za ramię, odwracając do siebie przodem. Nienawidziła go. Naprawdę go nienawidziła. Uniosła różdżkę na wysokość jego twarzy i wycedziła przez zęby, coskając z oczu piorunami - Moja rodzina, moje życie i to co mam pod swetrem, to nie twoja sprawa, więc trzymaj swój wścibski nos z daleka. Albo dopilnuję żebyś tego pożałował. Nigdy w życiu nie była bardziej wściekła. Serce waliło jej tak mocno, że aż kręciło jej się w głowie. Oczami wyobraźni widziała jak zaciska mu dłonie ma szyi. I prawie wcale się tej wizji nie bała.
Słyszał krzyk, lecz to go nie powstrzymywało. Chwycił klamkę, chcąc wyjść i po prostu odciąć się od tej sytuacji. Relacja z nią była niewybaczalnym błędem, jaki popełnił. Przez ten czas to zrozumiał i tak jakby dorósł. Przeszedł dość szybką transformację z gorącogłowego dzieciucha, do niemalże odpowiedzialnego mężczyzny. Nie spodziewał się, że ta konuska go szarpnie. Nie spodziewał się, że nawrzeszczy mu w twarz i wyceluje różdżką. Nie zrozumiał tego, co zrobił, ale wbił spojrzenie w jej twarz i pękł. Nie oglądał nigdy reakcji innych, polegał na empatii, czując, że czyjaś mimika i gesty go przerastają. A teraz musiał zmierzyć się z czystą nienawiścią. Łzy napłynęły do jego oczu, powoli spływając po polikach. Spiął się cały, poczuł sparaliżowany. Ale nie strachem, a rozpaczą. Tym, co właśnie zrobił. Chciał udowodnić, że on nie chce z nią tak negatywnej relacji, a tylko pogorszył sprawę. Rozchylił usta, chcąc coś powiedzieć, ale nawet te całe pociągi myśli gnące przez jego umysł szybciej, niż jakikolwiek ścigający Quidditcha, nie dawały mu odpowiedzi. A i nawet gdyby, nie był w stanie pochwycić żadnego słowa, mając krtań ściśniętą. Po prostu płakał. Gęściej i rzewniej, stojąc jak ten kołek przed drzwiami.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Dziwne uczucie - doprowadzić kogoś do łez. Ettie nie była pewna czy kiedykolwiek wcześniej osiągnęła coś takiego. Nie słowami w każdym razie. Trudno powiedzieć co właściwie czuła. Trochę zaskoczenia, trochę satysfakcji... przez ułamek sekundy nawet wyrzuty sumienia. To ostatnie uczucie, a raczej jego przebłysk, znowu rozbudziło w niej wściekłość. Parszywiec robił z siebie ofiarę! W porządku. Jego wybór. - Taki właśnie z ciebie mężczyzna - uniosła kącik ust z jakimś sadystycznym błyskiem w oku - Ostatnia szansa, żeby udowodnić, że masz jaja, Chattan - wycedziła przez zęby - Co super przykrego masz mi do powiedzenia o mojej mamie? - zrobiła krok w jego stronę, nadal celując różdżką w jego twarz - No mów! Oczywiście nie wiedziała jeszcze, co próbowała osiągnąć. Oficjalnie miała zamiar przestraszyć go jeszcze bardziej, nieoficjalnie chciała usłyszeć co miał na myśli, po cichu licząc, że to coś naprawdę mocnego. Ponure myśli związane z mamą były jej formą samookaleczania się. Działały na tysiąc sposobów począwszy od bodźca do doskonalenia się i na karze za własną bezwartościowość skończywszy. W pokręty sposób, poczucie, że nie powinna była się urodzić, dodawało jej siły. W końcu zawsze jej największą motywacją było działanie na przekór.
Biegnący, najświeższy ciąg dni - o dziwo - zredukował stężenie niekomfortowych wydarzeń; wszystko zdawało się nagle wobec siebie pasować, układać w jedną, współistniejącą całość. Nić zaufania podarowana przez Selmę nie została przerwana z bolesnym dysonansem zakończenia relacji, która wręcz przeciwnie, obecnie na nowo przebywała swój rozkwit, Marceline wróciła do szkoły - i chociaż nadal mężczyznę ścigały demony przeszłości, zawzięte, nieubłagane w swoich działaniach, po ostatnim, każącym mu odejść konflikcie wszystko wydawało się być łatwiejsze - zagłuszał pełne dogorywania krzyki własnego, wypaczonego sumienia (gdzie latami były wypłukiwane wszelkie moralne wartości). Nic dziwnego, że ostatnimi czasy stwarzał wrażenie człowieka w dobrym nastroju - stwierdzenie to przekrzywiało szalę w stronę owego z określeń; waga tkwiła zazwyczaj statycznie w układzie błogo neutralnym, maskując wszystko nieprzeniknionym spokojem usposobienia. Kolejnym czynnikiem, powodującym, że pośród nieodzownego opanowania uzewnętrzniały się lekko inne, pozytywne emocje - był owocny początek współpracy w przypadku (trudno zaprzeczyć) sięgającego ponad program zajęcia. Tym razem, po poleceniu określonej lektury (był w zupełności świadomy, że część słownictwa może wydawać się zagmatwana, ba, sam sens mógłby być podważany z powodu konieczności większej praktyki aniżeli teorii - lecz ona również miała zawsze swój udział; osobiście spłycał ją do niezbędnego minimum także na prowadzonych lekcjach) postanowił spotkać się z @Leonardo O. Vin-Eurico w jednej z nieużywanych klas, odmiennie od oficjalnego skonsultowania się w gabinecie - gdzie lada moment każdy mógłby przeszkodzić im własną sprawą, zapowiadaną powstaniem nieprzychylnego wówczas odgłosu pukania. - Jak idzie zgłębianie książki? - zapytał; oczywiście sam pojawił się wcześniej, wpierw pogrążając się wewnątrz własnych rozmyślań, z których wyrwało go spostrzeżenie znajomej postaci studenta.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
W tym całym roztrzepaniu zwanym życiem, tym bałaganie emocji i spraw bardziej lub mniej ważnych, tej ślepej pogoni za nieznanym, łatwo było zgubić resztki cierpliwości. Leonardo nigdy nie miał jej dużo i nie spodziewał się cudu, wręcz przeciwnie - tkwił w przerażającym uśpieniu, czekając aż ostatecznie dotrze do niego bezsens sytuacji. Wiedział, że w końcu zgubi motywację, brak cierpliwości zniszczy wszystko, co do tej pory zostało osiągnięte. Nie można budować na niestabilnych fundamentach, a te drżały niekontrolowanie i najmniejszy szczegół mógł je zawalić. Nie chciał się poddawać, nie lubił przyznawać oficjalnie, że po prostu nie da sobie z czymś rady. Miał wolę walki i próbował sobie udowodnić, że jest w stanie osiągnąć nawet te bardziej skomplikowane rzeczy; potrzebował tego w szczególności teraz, kiedy w jego życiu zaszło tyle zmian. Gryfon musiał wiedzieć, że jego życie nie kończy się na sporcie, bo przecież w takim wypadku aktualnie nie miałby nic. Musiał wiedzieć, że nie jest tak beznadziejny, na jakiego wychodzi za każdym razem kiedy dotyka się różdżki - i nie tylko, bo pech zdawał się go prześladować dniami i nocami, nie dając chwili wytchnienia. Musiał wiedzieć, że niektóre sprawy może wziąć w swoje ręce i po prostu zrobić to, o czym zawsze śnił. Chciał tej kontroli i zdarzenia z ostatnich miesięcy jedynie go motywowały, przyćmiewając zmęczenie spowodowane żmudną nauką animagii przez ostatnie lata. - Powoli - przyznał, przysiadając na jednej ławce i spoglądając na nauczyciela. Nie wiedział czego się spodziewać po Bergmannie, ale sama jego obecność zdawała się kojąca. Leo chętnie przyszedł na to spotkanie, trzymając w ręku poleconą lekturę, nad którą ostatnio spędzał każdą wolną chwilę. - Te wszystkie procesy, to... Hmf. Jest opisane bardzo naukowo - wyjaśnił, marszcząc brwi z zamyśleniem. - Nie chodzi o to, że nie rozumiem, po prostu... Ciężko to sobie wyobrazić. Ciężko sobie wyobrazić, że coś takiego miałoby się zadziać u mnie, w moim organizmie, wywołane tylko i wyłącznie przeze mnie. - Nie chciał wyjść na idiotę, przecież siedział nad tą dziedziną nauki już niesamowicie dużo, uczył się z ciotką i poszerzał wiedzę sam. Zamierzał udowodnić Bergmannowi, że wszystko idzie w dobrym kierunku i cicho liczył na jakąś zachętę, poradę, informację, że jest bliżej niż dalej...
Wcale nie dziwił się odpowiedzi obecnie rozbrzmiewającej w powietrzu - o wiele bardziej zdołałby wpaść w zaskoczenie bezproblemowym przebiegiem zanurzania się w gąszczu słów, które niegdyś sam zgłębiał; nie do końca napawając się satysfakcją. Nic nie dawało efektów porównywalnych do ćwiczeń, wobec kontrolowania samego siebie oraz postępującej przemiany, która wejść miała w obieg jak najzwyklejsza, z prostotą wykonywana czynność. - Zdaję sobie sprawę - powiedział, wysłuchawszy wpierw jego słów do końca. - Teoria, zwłaszcza przy tej zdolności, wydaje się całkowitą abstrakcją - przyznał - lecz jej podstawy ciągle pozostają niezbędne. - Dlatego nie chciał poświęcać większej ilości spotkań - nie obchodziły go czyste regułki, których znajomość mógłby sobie zażyczyć w ramach początkowego wymogu, bramy odgradzającej jeden a drugi etap - miało znaczenie to, co z nich wynikało. Uczył się zawsze, poznawał ze względu na użyteczność - prawda jest taka: zarówno w pracy albo w codziennym, pozornie monotonnym i szarym życiu Daniel Bergmann nie robił nic bez powodu. Każde, pozornie nieistotne działanie było efektem złożonych, prowadzonych w umyśle notatek planów, kolejnych stronic dramatu do odegrania na scenie życia. - Lubię w tej pracy szczególnie kilka określeń - zauważył, zaznaczając zarazem, do jakiego chciałby przejść teraz meritum. - Któremu z zaklęć jest najbliżej - i zarazem czyni je przeciwieństwem - do animagii? - zadał mu stosunkowo łatwe pytanie, aczkolwiek bardzo przydatne w kierunku rozwoju wywodu, drążenia następujących warstw określonego tematu. - Czy było poruszane dokładniej na waszych zajęciach? - dopytał, ciekawy. Oczywiście pozostawał świadomy, że uczył w tej szkole zaledwie drugi rok; a z niektórymi w tym wrześniu zetknął się po raz pierwszy - kiedy dotychczas prowadziły ich inne osoby - a inna osoba zawsze równała się odmiennemu, chcąc nie chcąc, poglądowi na dany przedmiot. A także ćwiczeniom praktycznym.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Obserwował swojego rozmówcę, szukając jakiegoś zawodu albo niezadowolenia - Bergmann był świetnym aktorem, lub po prostu spodziewał się takiej odpowiedzi. Leo pozerkiwał dalej na książkę, zgadzając się w pełni z nauczycielem. Wiedział, że podstawy są potrzebne, ciotka powtarzała mu to do znudzenia. Gryfon nie lubił teorii, ale ten jeden raz potrafił sobie poradzić i poświęcić trochę czasu na to, co sprawiało mu mniej przyjemności. Nie powiedział Bergmannowi pełnego goryczy stwierdzenia, że podstawy muszą się kiedyś skończyć. Najpierw musiał mu udowodnić, że jest gotowy; czekał na impuls ze strony nauczyciela, że Leo jest gotowy na poważną próbę. Pokładał nadzieję w listopadowej pełni, w szczególności po tym jak poprzednia mu nie wyszła i to przez idiotyczne wątpliwości. - Najbliżej? Chodzi o Humanum? - Dopytał bez zastanowienia. - Tak, właściwie to przerabialiśmy to zaklęcie w zeszłym roku, z profesorem Dearem - kontynuował, stukając lekko palcami w okładkę. Mały uśmiech pojawił się na jego ustach, kiedy przypomniał sobie w jakich stosunkach był wtedy ze swoim aktualnym partnerem. - To zaklęcie przemienia w zwierzę, ale jest oczywiście przede wszystkim właśnie zaklęciem. Czyli... no, potrzebna jest różdżka, poza tym czarodziej nie panuje nad przemianą i musi zostać odmieniony. - Merlinie, Leonardo w całej swojej karierze nie odpowiadał tak wyczerpująco. Dobrze, że byli w pustej klasie, a nie na zajęciach. Jak skończyłaby reputacja Vin-Eurico? - Świadomość też się różni. Po Humanum jest taka sama, w przypadku animagii ulega zmianie. - W końcu się zamknął, dając szansę profesorowi na ewentualne uwagi i, oczywiście, potwierdzenie czy to o to zaklęcie chodziło.
Pośpiech nigdy nie stawał się dobrym doradcą - Bergmann sam przystępował do działań, kiedy tylko miał pewność; tak potrzebował jej aktualnie - wolał uszczuplić ciąg konsekwencji zdolnych do zaistnienia w razie postępującej zbyt szybko próby. Przemienienie się w pół-człowieka, pół-zwierzę, było niemałym kłopotem nie tyle w kwestii trafienia pośród uzdrowicieli - na swój sposób mógłby czuć się odpowiedzialnym za owe zajście. Nie miał oczywiście pojęcia, k i e d y Leonardo będzie gotowy - była to jego indywidualna decyzja, na jaką nie mógł i nie powinien chcieć wpływać; znajdował się tutaj głównie, by naprowadzić. - Zgadza się - kiwnął głową, a oblicze rozjaśniał mu zarysowany serdecznie uśmiech. Nie lubił przesadnie chwalić - nie zwykł chwalić też bez powodu, lecz nie umknęło spostrzeżeniom mężczyzny, że Vin-Eurico wypowiadał się składnie oraz z pewnością, znając różnice rozdzielające te dwa aspekty. - Tym lepiej, że zostało wzięte pod większą uwagę - przyznał, dodatkowo zadowolony - skoro potrafili wykonać owe zaklęcie, jego wyobrażenie, zrozumienie istoty przychodziło o wiele łatwiej. - Dlatego lubię jedno ze stwierdzeń - przeszedł od razu do planowanej konkluzji - banalne, ale świadomość jego powinna towarzyszyć na każdym kroku. Nie korzystamy z pomocy różdżki, lecz z własnej, cyrkulującej po ciele magii. - Dlatego, rozwój umiejętności wykluczał wszelkie możliwe błędy, wymagał całkowitego skupienia oraz kontroli tej trudnej w zdefiniowaniu siły, posiadającej obieg w ich ciałach. - Czy istnieje zaś samo zaklęcie, które pozwoli nam wpłynąć na animaga? - Nie miał zamiaru na tym poprzestać, kierując się w stronę kolejnych kwestii.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Udowadnianie komuś równało się z udowadnianiem sobie - Leo potrzebował faktów, oczywistości, których nie mógł zrzucić na żadną okoliczność. Zbyt często się nie doceniał i zbyt często szukał wyjaśnień w złych miejscach. Musiał nabyć tę pewność, która powoli się w nim budziła. Sam to widział i może dlatego tak ochoczo odnalazł nowego nauczyciela, bezpośrednio prosząc go o pomoc z czymś, o czym wiele osób nie miało w ogóle bladego pojęcia. Gryfon pamiętał jak na festiwalu mógł popisać się umiejętnością transmutacji, oraz jak powtórzył ten zabieg podczas spotkania z przyjaciółką; pamiętał jakim uśmiechem obdarzyła go ciotka, gdy bezbłędnie zrelacjonował jej przeczytany artykuł dotyczący animagii; pamiętał dumę, która ogarnęła jego ciało kiedy tak dobrze poszedł mu test u Craine'a (chociaż tego wolał nie wspominać ze względu na specyficzne zachowanie nauczyciela). To wszystko dodawało mu motywacji i sprawiało, że myśl o rezygnacji odchodziła w zapomnienie. Chwilę tkwił w milczeniu, wyraźnie rozważając słowa profesora. Podobało mu się to spotkanie - nie było banalnym teścikiem, nie było też zupełnie luźną rozmową. Było dyskusją, z której miał szansę coś wynieść, a przy okazji sam sprawdzał stan swojej wiedzy. - Ma to jakieś znaczenie w przypadku nauki magii bezróżdżkowej? - Zainteresował się, oczywiście w pełni teoretyzując. - Nie mówię o żadnych moich własnych planach, nie. Mimo wszystko skoro animagia w ten sposób przekierowuje moc... Ciekawe, czy jest to pomocne czy może szkodliwe. - Nawet nie spodziewał się jakiejś bardziej naukowej opinii, bo Bergmann wcale nie musiał się tym interesować. Sam Leo zaraz zajął się jego kolejnym pytaniem, z ulgą stwierdzając, że naprawdę wie o czym mowa. - Lividus fera zmusza do przemiany z powrotem w człowieka. Nigdy nie widziałem i nie próbowałem go rzucać. Ma może profesor jakieś doświadczenie z tym urokiem? - Palnął, ze szczerą fascynacją w spojrzeniu - nie widział w tym nic złego, przecież w żadnej książce nie zostało napisane, że to zaklęcie w jakiś sposób krzywdzi lub sprawia ból. Leo powoli przygotowywał się do zmiany swojej psychiki na bardziej zwierzęcą, a ciężko było po prostu zrozumieć jak to działa. I jak wymuszenie zmiany animagicznej było w ogóle odbierane? - Swoją drogą, zaklęcia w drugą stronę chyba nie ma? Nie da się zmusić do przybrania zwierzęcej formy?