Z początku pokoik wydaje się być całkowicie normalny i swojski. Zagracony, zakurzony i w ogóle "za-". Cały szkopuł jednak właśnie w tym tkwi - w zwyczajności i nijakości. Tym przyciąga spragnionych spokoju i ciszy uczniów. Jednak i tutaj istnieje magia i to ta z rodzaju niebezpiecznych. Kiedyś komuś udało się zatrzymać w tym pomieszczeniu czas. Przebywający tu czarodzieje nie odczuwają działania czaru, lecz po wyjściu uświadamiają sobie, że wszyscy są tam, gdzie byli parę godzin temu, a zegar pokazuje dokładnie tą samą godzinę co wcześniej. Trzeba jednak pamiętać, że nie można zabawić tu zbyt długo. Mimo iż w realnym świecie czas się zatrzymuje, dla ludzi w PC liczy się on normalnie. Więc jeśli ktoś przesiedzi tam rok czy dwa, odbije się to na jego wyglądzie. Jest jeszcze coś. Ciekawi was, skąd tu tyle różnych przedmiotów? Otóż... do pokoiku można wnieść mnóstwo rzeczy, ale gorzej już z ich wyniesieniem. Bo gdy na przykład namaluje się tu obraz, będzie on musiał zostać tu na zawsze. Tak samo dzieje się z innymi przedmiotami, których struktura uległa zmianie po wniesieniu ich do sali.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Ale pech! Jeden z przedmiotów z twojego kuferka wypada Ci z kieszeni/torby. Rzuć ponownie kostką: 1, 3, 5 - na szczęście nic mu się nie stało i będziesz w stanie wynieść go z pokoju mimo upadku; 3 - przedmiot ulega lekkiemu zniszczeniu, lecz proste Reparo załatwia sprawę i możesz wynieść go z pokoju; 4, 6 - niestety tracisz ów przedmiot, nawet Reparo nie jest w stanie nic zdziałać w tej sprawie. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie.
2 - Kto by pomyślał, że w tym pokoju można się było jednak obłowić? Rzuć kostką ponownie: parzysta - ktoś, kto był tu poprzednim razem, przypadkowo zgubił sakiewkę. Nie mógł jej wynieść, ponieważ zapięcie uległo zniszczeniu, nie pomyślał jednak, by wyciągnąć z niej pieniądze! W związku z tym możesz zabrać z pokoju 15 galeonów - odnotuj zysk w [https://www.czarodzieje.org/t2932-zmiany-stanu-konta]odpowiednim temacie[/url]; nieparzysta - przy ścianie widzisz torbę, która wygląda jak nowa, gdyby nie urwany pasek. Pechowiec, któremu pękł pasek, nie mógł wynieść jej z pokoju! Jeśli zdecydujesz się ją przeszukać, znajdziesz w niej pudełko z nienaruszonym fałszywym piórem! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
3 - Nie posłuchałeś plotek - i to był zdecydowany błąd, w wyniku czego drzwi, które zamknąłeś, nie mają zamiaru się otworzyć na żaden z możliwych sposobów. Utknąłeś tutaj przez kompletny przypadek - jeżeli jesteś tu ze znajomymi, oni także nie mogą się stąd wydostać. Musicie poprosić o pomoc Mistrza Gry lub innego ucznia/nauczyciela, by Was uwolnił. W wyniku specyficznego upływu czasu, ostatecznie wyjdziecie z niego okropnie głodni i spragnieni, zupełnie jakbyście nie jedli i nie pili przez cały dzień.
4 - W pomieszczeniu znajdujesz bardzo wiele przedmiotów - mniej lub bardziej wartościowych, których jednak nie możesz stąd wynieść. Nie oznacza to, że nie możesz skorzystać z tego, co mają one do zaoferowania. Rzuć kostką jeszcze raz: parzysta - W pewnym momencie Twój wzrok ląduje na notatkach, które pozostawił zapewne jeden z uczniów. Zapoznawszy się z ich treścią, stwierdzasz bez wahania, że dotyczą one transmutacji. Co prawda nie spędziłeś przy nich dużo czasu, co nie zmienia faktu, iż udało Ci się zdobyć jeden punkt do kuferka z tej dziedziny; nieparzysta - natrafiasz na naprawdę dużo historycznych książek o potarganych stronach i zapisanych marginesach. Może historia nie jest twoim hobby, lecz czas spędzony w pokoju zaowocował poszerzeniem twojej wiedzy z tej dziedziny, wobec czego zdobywasz jeden punkt kuferkowy z historii magii! Po punkty zgłoś się w odpowiednim temacie.
5 - Kiedy wchodzisz do Pokoju Czasu, zaczyna działać na Tobie nieznana wówczas magia. Nagle, a przede wszystkim bez zapowiedzi, Twoje włosy stają się siwe, na skórze pojawiają się zmarszczki, zaś twarz pokrywają plamy starcze. Może jesteś pełen energii, aczkolwiek wyglądasz wyjątkowo staro - w stosunku do znajomych. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa następne posty.
6 - Prawdopodobnie nie tego spodziewałeś się, gdy otwierałeś drzwi prowadzące do pokoju czasu. Ze środka niemal natychmiast wystrzelił chudy nastolatek, niezwykle przestraszony, a jednocześnie ogromnie wdzięczny za to, że go uwolniłeś. Obiecuje Ci odwdzięczyć się za ten czyn. Jeszcze tego samego dnia powiadomiona o wszystkim Ursulla Bennett przyznaje twojemu domowi 15 punktów w nagrodę! Zgłoś to w tym temacie!
Alexander nie słuchał już tego co mówiła. Po jej pierwszych słowach poddał się. W pewien sposób miała rację. NIE mógł jej wyrzucić ze swojego serca. To BYŁ obłęd. A on, Alex, był w samym oku cyklony. To on rozpętał to tornado i on to tornado powinien teraz ze sobą zabrać. Tornado popieprzonych uczuć i wszystkiego co najgorsze. Miał już dość tego gadania o przyjaźni. Dawała mu friendzone, ale on nie był tak głupi, żeby go przyjąć. I co? Miał może jeszcze wejść to wielkie gówno i ranić się przy każdym spotkaniu? Widząc ją, ale nie mogąc dostrzec, czuć ją, ale jednocześnie mieć zatkany nos. Dotykać ją, ale nie mogąc czuć jej ciepła. Co to miało do cholery być!? Jaki miałby być cel tej znajomości!? Przygryzał mocno swoją dolną wargę, ale nie to nic nie dawało. Nie dało mu ukojenia i uspokojenia myśli. Nie dawało mu zebrania się do kupy, więc ranił swoje usta dalej, wciąż coraz bardziej zły i zły. -Nie. Nie kochasz mnie jak brata. Nie kochasz mnie wcale, więc przestań okłamywać i mnie i siebie. Nie wiem kim jest dla Ciebie tamten facet. Nie znam go, ale lepiej, żeby był wart. Wart mojego serca i wart naszej znajomości. Rzucił cicho i podniósł głowę, patrząc na nią uważnie. Na jego twarzy malowało się nic. Zupełne nic. Brak jakichkolwiek uczuć, czy emocji. Był pusty na zewnątrz jak i w środku. Zrobił krok do przody i szybko ją wyminął. -Jeśli to jest losowanie to losuj sobie do woli. Mam nadzieję, że moje serce na coś Ci się kiedyś przyda. Rzucił przechodząc obok niej i za chwilę był już przy wyjściu z sali. Niestety nie potrafił się zdobyć na to, żeby od razu wyjść. Więc stał tak trzymając dłoń na klamce i rzująć w ciszy słowa, których nie był w stanie powiedzieć na głos.
To, co się przed chwilą wydarzyło, było gwoździem do trumny ich znajomości. Ruth miała żal do Alexandra, że patrzy tak zero-jedynkowo na świat i nie przyjmuje do wiadomości żadnych ugód. Może faktycznie nie chciał się bawić w krojącą go na kawałki niezdrową relację, w której ona by darzyła go zaufaniem i szacunkiem, podczas gdy on musiałby patrzeć, jak tę rundę o jej serce wygrywa ktoś inny. Alex był mądry i szanował swoje uczucia, więc Ruth nie powinna być na niego zła. Ba, właściwie to powinna przyznać mu rację, bo w tej sytuacji zachował się najlepiej dla siebie, jak potrafił. Pozostał chłodny i nie dał się wkręcić w krzywdzącą dla siebie znajomość. Mogł o tym jednak powiedzieć w bardziej delikatny sposób, przez co dziewczyna pożałowała przez chwilę, że sama starała się być dla niego taka delikatna przez całą rozmowę. Najwidoczniej mężczyzna był tak mocny, że nie potrzebował żadnego rozczulania się. -On jest wart wszystkiego - powiedziała bez emocji, opanowana jak nigdy. Miała jednak w oczach jednoczesny smutek i zacięcie, które opisywały cały jej pogląd na tę scenę. Była wierna swoim słowom, ale nie sądziła, że to może skończyć się aż tak źle. Kiedy Alex rzucił ostatnie słowa, kierując się już do wyjścia Ruth poczuła, jakby dostała w twarz. Nie wierzyła własnym uszom i stwierdziła jednoznacznie, że nie poradziła sobie z rozejmem z Alexandrem nawet w najmniejszym stopniu a on najwidoczniej będzie miał jej jeszcze długo za złe, że wybrała innego. Serce nie sługa. -Zachowaj je dla kogoś innego - powiedziała na odchodne, stojąc do niego plecami. Jeśli tak chciał zakończyć tę znajomość to Ruth nie będzie mu w tym przeszkadzać. To jego wybór, czy słuszny, okaże się w przyszłości. Ona też podjęła decyzję, której słuszność rozstrzygną nadchodzące wydarzenia. Teraz zostali sami, ze swoimi przemyśleniami i żalami, które w większości nie zostaną wypowiedziane na głos. Pozwoliła mu odejść i sama po chwili otrząśnięcia się z chwilowego amoku i przytłoczenia opuściła pomieszczenie. Nieprędko tam wróci, zostawiła tam bowiem nie tylko książkę, ale też wspomnienie o jednej z najbardziej bolesnych strat swojego życia.
zt x2
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Z jakiegoś powodu obwiniała Davies. Zdała sobie sprawę z tego, kiedy astronomia dobiegła końca i należało zgarnąć dziewczynę spod klasy. Myśl ta trąciła irracjonalnością, dlatego Fire z trudem przyjmowała ją do swojej świadomości. W końcu szukająca wykonywała dokładnie przydzielone zadanie. Na tym polegała ta robota - robić fikołki i inne durnoty w powietrzu, żeby potem dogonić złotą piłeczkę i cieszyć się, jakby się złapało Merlina za nogi. Istna groteska, a jeszcze zabawniejsze, że wszyscy traktowali to poważnie jak sprawę wagi śmierci i życia. Czasami Fire zazdrościła ludziom, których największym problemem dnia był fakt, czy ich drużyna zgarnie Puchar Quidditcha. Słodka, błoga nieświadomość innych spraw o znacznie potężniejszym zasięgu. Czy Morgan pozostawała tak samo bezmyślna? Szkoda, wielka szkoda, że nie przegrała. Długo to Fire gryzło i irytowało. Bądź co bądź, pokazała, że stać ją na zdobycie zwycięstwa, nawet pomimo że cena była wysoka - zwłaszcza dla przeciwniczki, tej jasnowłosej dziewczyny. Ciekawe czy zdążyła już zapomnieć, jak bardzo bolą tłuczki. Blaithin mogła tylko domyślać się, jak mocno obchodziło to Moe. Zresztą, zbyt długo nad tym wszystkim rozmyślała, sprawę należało załatwić szybko i bez jakiegoś spoufalania się. Biznes to biznes. Z takim zimnym podejściem Fire szła przez świat, zgniatając buciorami prawie każdego, kto próbował poznać ją w bardziej intymny sposób. Skinęła na Moe głową przy wyjściu, po czym bez słowa zaczęła kierować się korytarzem. Miejsce spotkania pozostawiła osnute tajemnicą. Znała Hogwart całkiem dobrze, a zwłaszcza Pokój Czasu. Przepuściła młodszą uczennicę pierwszą, rozejrzała się czy nikt za nimi nie podążał, a potem zamknęła drzwi. I wtedy zatrzymał się czas. Jego zapadnięcie w śpiączkę pozostawało tak paradoksalnie niezauważalne. Zero różnicy, nawet pyłki kurzu w powietrzu dalej wydawały się identyczne, jak wcześniej. Fire złożyła ręce z tyłu, wyprostowała się i przeszła obok paru zagraconych biurek. - Co by tu z tobą zrobić... - szepnęła, praktycznie do samej siebie. Starą ścierką przetarła wolną część blatu, po czym oparła się o nią tyłem. W pokoju panował nienaturalny spokój i cisza. Słyszała dokładnie każdy oddech Moe, jaki zagarniała sobie przy delikatnym unoszeniu klatki piersiowej. Pomimo braku oka widziała również wiele. - Jak myślisz, dlaczego ta sala? - zapytała, rozglądając się pobieżnie po różnych zebranych tu rzeczach.
Nie miała szczególnie zadowolonej miny, gdy Fire wspomniała o tym, że miały się zobaczyć po lekcji. Kiedy zmierzały do Pokoju Czasu, w dużej mierze tłukła się z myślami o tym, co powinna powiedzieć ex-prefektce i na ile miała uznawać cały zakład za ważny przy tych okolicznościach. - Nie wiem, czy mamy o czym mówić. I to niezależnie od tego, jakie jest Twoje zdanie na temat quidditcha. - zaczęła już w progu sali, przy okazji zauważając, że gdy Dear zamykała drzwi, te wydały jakiś specyficzny, a przy tym bardzo niepokojący dźwięk. Nie miała zamiaru się jednak tym przejmować w aktualnych okolicznościach. - Pewnie nie chcesz, żeby ktoś zauważył, że zniknęłaś. I to na pogawędkę z taką gówniarą. - wzruszyła ramionami, przypominając sobie słowa Blaithin z krukońskiego treningu. Zagubiony kociak? Wśród wszystkich jej starszych znajomych, a zwłaszcza dzisiaj, gdy nadal tłukła się w niej złość związana z ostatnim meczem, to określenie było wyjątkowo trafne. Dziś chyba nie miała dnia, w którym zasługiwałaby na noszenie odznaki prefekta po swojej poprzedniczce. - Możemy uznać, że nie było zakładu. Miałam dowieść swoich umiejętności. Pokonanie kogoś, kto pierwszy raz latał na miotle i prawie z niej spadł od lawiny tłuczków walących ją po głowie nie ma z tym nic wspólnego. - dla niej sprawa była zakończona, równie dobrze Fire mogłaby podciągnąć jej scenariusz pod swoją wygraną, skoro Davies nie udało się udowodnić, że przynajmniej w tym, w czym najlepiej się czuła, była choć odrobinę wyróżniająca się. Czujne, zielone oczy spoglądały wyczekująco na Blaithin, czekając nie tyle na jej werdykt odnośnie zakładu, co bardziej na jej reakcję związaną ze stosunkiem Moe do całej sprawy. Wprawne oko (hehe) mogło również dostrzec, że Gryfonka co jakiś czas przygryzała coś zębami. Wyglądało to trochę tak, jakby ze stresu dobierała się do swoich wewnętrznych części policzków, co niekiedy jej się jeszcze zdarzało w trudniejszych chwilach. W rzeczywistości chodziło jednak o niewypluwalny przez najbliższe kilka tygodni listek.
Parę pierwszych słów wypowiedzianych w rozgoryczonym tonie i już można wywnioskować, że Morgan Davies nie miała dobrego humoru. Bo czy to możliwe, że po prostu nie cieszyła się z własnego sukcesu i zdobytych za jego pomocą pięciu setkom galeonów? Coś niepojętego, a przynajmniej dla Fire. Szkotka spodziewała się raczej pływania w tryumfalnej dumie, a nie takiego wycofania i niesmaku. Zrobiła zatem zdziwioną minę, całkiem szczerą, nie wiedząc o co chodzi Gryfonce. - To prawda, ale też nie chcę tracić na ciebie czasu. Tutaj on przestaje płynąć. - odparła, nie rozumiejąc czemu służyło to nazywanie samej siebie gówniarą. Nawet Blaithin nie użyła wobec Morgan takiego słownictwa, więc czy Gryfonka sama posiadała o sobie takie przykre zdanie? Kogo obchodziło czy miała lat piętnaście czy dwadzieścia, jak ją to tak bolało to niech się wypłacze w poduszkę lub zacznie pić eliksir postarzający zamiast stosować takie dziwne zagrania w rozmowie. Potem Fire nareszcie pojęła już z jakim tragicznym przypadkiem ma do czynienia. No no, a pomyśleć, że Davies jednak mogła wypaść na mądrzejszą. Niestety cierpiała na upierdliwą przypadłość domu Godryka. Szkotka przechyliła się lekko do tyłu, a w sali rozbrzmiał cichy, nieprzyjemny śmiech. - Wiesz czego nie lubię w skromnosci? - zaczęła, zakładając nogę na nogę. Rękoma oparła się po obu stronach o blat. - Jest kompletnie niepotrzebna i najczęściej służy zbieraniu wymuszonych komplementów. Kiedy jakaś sytuacja przynosi ci zysk - doceń ją. Co w tym trudnego, Davies? W przyznaniu, że to ty byłaś lepsza, że to ty wygrałaś, że to twoje imię skandowali kibice? Przechyliła głowę na bok. Morgan trochę przypominała Fire ją z przeszłości. Kiedyś też marzyły się jasnowłosej pełne chwały wyczyny. A potem niemal zginęła. Jeszcze później straciła oko. Wszelkie poczucie moralności stopniowo latami wyparowywało z dziewczyny. Miała ochotę uderzyć Morgan w twarz, żeby się obudziła. - Oczekujesz zdobywania chwały na skalę miedzynarodową? Mistrzostwa świata? Legendarne pojedynki? Zapisanie się na kartach historii swoim nazwiskiem jako ktoś więcej niż nudny, mały człowieczek z Gryffindoru? - pytała cynicznie. Fire nie przeszkadzało prowadzenie monologu pełnego pytań... Dopóki do rozmówcy cokolwiek docierało. Kiedy rozmawiała z kimś zbyt upartym było to stratą czasu. Ale w tym pokoju to niemożliwe. Blaithin wyciągnęła z torby grubą sakiewkę i potrząsnęła nią. Zebrane galeony zadźwięczały licznie i kusząco. - Żachniesz się teraz i zadrzesz wysoko podbródek, stwierdzajac, że ci się nie należy? Co ci to da oprócz zaspokojenia głupiego ego? - machnęła wolną ręką. Sakiewkę oparła o kolano.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Widząc zdziwienie Fire nieco się wyciszyła, jeżeli chodziło o jakąś wewnętrzną złość i rozgoryczenie. Być może przyznała sobie tytuł gówniary w związku z tym, jak intensywnie ukazywała uczucia przed, bądź co bądź, raczej obcą osobą. Co prawda nie miała zamiaru powtarzać sobie, że dojrzałe czarownice nie okazują słabości, a emocje chowają za beznamiętną maską, ale mimo wszystko, Davies, trochę ogłady. - To za drzwiami przestał płynąć. My nadal się starzejemy. - poprawiła ex-prefektkę, co samo w sobie sprawiło, że na kąciku jest ust zatańczył, nie wiedzieć czemu, drgający cień uśmiechu. Nie miała zamiaru przecież zgrywać mądrali. Doskonale wiedziała, o co blondynce chodziło. - Mam gdzieś skromność, bo chodzi o własną ambicję i podążanie krok w krok za nią. Niezależnie od tego, dokąd Cię poprowadzi. Dziwi Cię, że mecz mnie zawiódł? - może i wyszła na swoje, ale w dużej mierze na cudzych plecach. A w jej lataniu, czy w ogóle w jej podejściu do sportu nigdy nie chodziło o wykorzystywanie innych. Być może czasem prosiła o pomoc, jednak prawie nie zdarzały jej się jednostronne układy. Z reguły obie strony na tym zyskiwały. Sytuacji, w których cieszyłaby się ze swoich osiągnięć zdobytych kosztem kogoś innego w ogóle nie brała pod uwagę. Dążyła przede wszystkim do rozwoju, czegokolwiek by się nie czepiła, jednak jej cele opierały się również na tym, co czuła. Na tym, jaki kierunek podpowiadało jej serce. A to sporadycznie przytakiwało niegodziwościom, jednocześnie bardzo niechętnie je wybaczając. - Jeżeli coś nie przynosi Ci satysfakcji, cudze zachwyty, śpiewy tłumów, czy pierwsze strony gazet to nieznaczące tło. - być może rzeczywiście unosiła się nieco zbyt wysoko z dumą i honorem, jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że inaczej najzwyczajniej nie potrafiła. Nie zawsze potrafiła być nieskazitelną osobą, nie zawsze jej zamiary i czyny okazywały się mieć pozytywny skutek. Jednak tej jednej rzeczy - przyzwoitości - nie miała zamiaru nigdy zgubić, niezależnie od przebytej drogi. Dopiero za nią szedł głód rozwoju, doznań i szczęścia. - To głupie ego to wszystko, co mam. - przyznała jeszcze, kierując spojrzenie w stronę twarzy Fire. Mimika Davies była zacięta i zdradzająca jakieś dziwne zdenerowanie całą sprawą. Cały efekt nieco zgubił się jednak, gdy kilkukrotnie zagryzła coś w zębach, zauważalnie się przy tym krzywiąc.
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Czw Sie 20 2020, 22:21, w całości zmieniany 1 raz
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ostatnimi czasy wolne wieczory w swoim dormitorium spędzała w towarzystwie podręczników, które z braku lepszej lektury przeglądała z zaciekawieniem, chcąc poznać zaklęcia, których z pewnością nie dane byłoby jej się nauczyć na zajęciach z wielu różnych powodów. Ot, bo zostało uznane za niepraktyczne lub nie odpowiadało poziomowi zaawansowania wszystkich uczestników lekcji. Dlatego w dużej mierze była skazana na samodzielne rozwijanie swoich umiejętności. Tak zwane Slebststudium, które nie było jej takie obce. Tego wieczora ponownie trzymała w dłoni jedną z książek, zatapiając się w jej lekturze, poszukując jakiś interesujących zaklęć, których mogłaby się nauczyć. Właśnie w ten sposób natknęła się na wzmiankę o Detegento, które pozwalało na dostrzeganie tego, co znajdowało się w zamkniętych pojemnikach, a także za drzwiami, których nie objęto działaniem stosownych czarów. Z pewnością wzbudziło to jej ciekawość. Dlatego też spędziła nieco więcej czasu, starając się dowiedzieć czegoś więcej nim w końcu zdecydowałaby się na to, by samej wypróbować tego zaklęcia. Siedziała ze swoją lekturą do późna, chłonąc każdą informację zapisaną na stronicach książki, by następnego dnia, gdy tylko znalazła chwilę czasu udać się do pokoju znajdującego się na siódmym piętrze. Co jak co, ale akurat pobyt w pokoju czasu mógł dosyć dobrze wpłynąć na proces jej nauki. Względny spokój i cisza, wiele pozostawionych tam przez innych przedmiotów wyraźnie mogły jej pomóc w nauce nowego zaklęcia. I nie pomyliła się. W tak zagraconym pomieszczeniu dosyć łatwo było jej znaleźć jakieś stare pudełko, które idealnie nadawało się na cel jej ćwiczeń. Sięgnęła po różdżkę, chwytając ją w odpowiedni sposób po czym wycelowała ją w odpowiedni obiekt, wymawiając powoli i starannie formułkę inkantacji. Z początku nie widziała większych efektów zaklęcia. Dopiero po rzuceniu go ponownie, zaczęła dostrzegać dosyć niewyraźne zarysy spoczywających tam przedmiotów. Wciąż jednak nie był to zadowalający efekt. Dlatego uparcie ponawiała zaklęcie, by tylko móc widzieć wyraźniej i ostrzej przedmioty, które znajdowały się w starym zakurzonym pudełku. Dopiero po dłuższym czasie spędzonym na pieczołowitym powtarzaniu formułki i skupianiu się na zamierzonym efekcie zaklęcia, udało jej się dokładnie ujrzeć zawartość pudła. Uśmiechnęła się zadowolona z tego, co udało jej się osiągnąć. A także dlatego, że w pudle dostrzegła kształt równo ułożonych książek. Dlatego nie zastanawiając się długo, otworzyła je i sięgnęła w głąb, by wyjąć kilka książek o tematyce historycznej z marginesami pełnymi uwag spisanych niezwykle starannym pismem dawnego właściciela. Violetta postanowiła, że spędzi jeszcze nieco chwil w pokoju, by chociaż przekonać się o czym owe księgi traktują. Okazało się to być niezwykle dobrym pomysłem. Pozycje zdecydowanie nie znajdowały się na liście jej dawnych lektur. Były to pozycje, które trzymała w dłoni po raz pierwszy w życiu, a w dodatku trafne spostrzeżenia zapisane z boku tekstu również zawierały mnóstwo równie ciekawych informacji, pomagających jej spojrzeć z odpowiedniej perspektywy na omawiane w rozdziałach tematy. Przez to spędziła w pokoju czasu o wiele więcej cóż… czasu niż pierwotnie planowała, ale zdecydowanie tego nie żałowała, bo dowiedziała się wielu naprawdę interesujących rzeczy.
z|t
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Kostki: 2 i 5 Właściwie nie miała pojęcia czego dokładnie szuka na siódmym piętrze, ani czy w ogóle chciała się na nie dostać. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do ruchomych schodów, które uprzykrzały jej życie najlepiej jak potrafiły. Wyszła bowiem z salonu wspólnego z myślą, że uda się do biblioteki. Na jej nieszczęście – wciąż gubiła się w wielkim zamku, a upierdliwe schody wcale nie pomagały w odnajdywaniu drogi. Kiedy więc już znalazła się na najwyższym hogwarckim piętrze, co absolutnie nie było jej zamiarem, postanowiła trochę pozwiedzać. Cichy głos poczucia winy odbijał się echem w jej umyśle, podobnie jak słowa matki z ostatniego lisku, która stale przypominała o zbliżających się owutemach. Jakby Annabell sama nie wiedziała. Ciche westchnięcie wydobyło się z jej piersi, kiedy podeszwy jej butów odbijały się od posadzki siódmego piętra. Nie wiedziała ani gdzie jest, ani gdzie ma iść, żeby zejść niżej, generalnie zgubiła się najmocniej jak się dało. Miała ochotę krzyczeć, może powinna odnaleźć dach, skoro już znajdowała się tak wysoko, i zwyczajnie zedrzeć sobie struny głosowe, dając upust wszelkim emocjom? Tyle, że Ann taka nie była. Czuła dużo, niezliczenie wiele emocji przewijało się przez jej organizm każdego dnia, hormony je powodujące nie próżnowały, a Helyey skutecznie je zamykała w niewielkiej klatce, udając, że nic nie czuje. Piętno zobowiązań wobec kogokolwiek ją dusiło, wszystko ją dusiło, a przecież w Hogwarcie miała na nowo nauczyć się oddychać. Nie chciała wracać do domu, nie chciała wracać do starej szkoły, bo choć Hogwart był nader sztywny, w porównaniu do Souhvězdí, to była tu zdecydowanie bardziej wolna, bardziej anonimowa i zdecydowanie jej to odpowiadało. Nienawidziła brzemienia swojego nazwiska i wszystkiego co było z nim związane. Wiedziała, że nawet w Anglii sporo osób doskonale wie kim byli członkowie jej rodziny i zapewne oczekiwali tego samego od niej, a ona… nie umiała stwierdzić niczego. Robiła to czego od niej wymagano, pielęgnowała wiedzę tak potrzebną przyszłej uzdrowicielce, łapiąc się nawet na tym, że jej się to podoba, a potem siebie za to nie znosiła. Nie pozwalała sobie lubić tego, czego wszyscy o niej oczekiwali, czuła wówczas, że się im podporządkowuje, że traci samą siebie, gubi własne ja. Idea uzdrawiania była piękna, pomaganie czarodziejom w potrzebie sprawiało, że gdzieś w głębi siebie czuła się dumna ze swoich umiejętności, a następnie przypominała sobie, że robi dokładnie to czego chce matka, babka i wszyscy w tym cholernym rodzie. Zataczała więc błędne koło, wracając do punktu wyjście, nie stwierdzając absolutnie nic. Spostrzegła, że rozwiązał jej się but, przystanęła więc, by to naprawić, a kiedy się podniosła, zorientowała się, że stoi przed jakimiś drzwiami. Pchnięta niesprecyzowaną ciekawością, pchnęła je i jakże była zdziwiona, gdy ustąpiły. Była bowiem pewna, że są zamknięte. Niemniej jednak weszła do środka, marszcząc brwi i kichając z powodu ilości kurzu w środku. Pomyślała nawet, że jej pedantyczna matka dostałaby palpitacji serca w takim miejscu. Pomieszczenie wyglądało, jakby czas w nim nigdy nie istniał, nie wiedziała bowiem, że faktycznie tak było. Rozejrzała się po wnętrzu i uniosła jedną brew, widząc nową torbę z urwanym paskiem. Niewiele myśląc ruszyła w jej kierunku, poprawiając własną na ramieniu i ukucnęła, by zajrzeć co jest w środku. Wyglądała na zupełnie porzuconą, nie widziała więc przeszkód do sprawdzenia co się w niej znajduje. Znalazła pudełko z nienaruszonym fałszywym piórem i uznała, że skoro pokój wygląda jakby nawet czas o nim zapomniał, to nic się nie stanie jeśli je weźmie. Cóż, znalezione nie kradzione, czyż nie? @Aslan Colton
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Aslan ostatnimi czasy był mocno wyczerpany i zdołowany nadmiarem nauki. Praktycznie nie spał (niekoniecznie zawsze z powodu wkuwania), jeść też nie miał ochoty, a jego kontakty z innymi ograniczały się do szybkich i urywanych pogawędek między lekcjami lub na szkolnych korytarzach. Miał doprawdy fascynujące życie. I właśnie dzisiaj postanowił powiedzieć stop tej całej farsie i nakręcającej się spirali krukoństwa. Chyba należy mu się chociaż jedna krótka chwila odpoczynku, obowiązkowo poza murami zamku. Rzucił więc efektownie wszystkie książki i zapisane drobnym druczkiem pergaminy z notatkami do Obrony Przed Czarną Magią na łóżko (był naprawdę bliski, żeby zacząć się uczyć czarnej magii i spalić ten cały kurwidołek) i ruszył na podbój Hogwartu. A przynajmniej tak to wszystko wyglądało w jego głowie, bo tak naprawdę ułożył papiery w pedantyczny stosik i odłożył do kufra, a potem po raz ósmy w ciągu minuty przekonywał samego siebie, że faktycznie powinien pozwolić sobie na moment odpoczynku. No niech tak będzie. Westchnął ciężko i opuścił dormitorium. Zamek miał jednak to do siebie, że nie zawsze sprzyjał jego mieszkańcom i Aslan, na przestrzeni tych wszystkich spędzonych tu lat, doskonale zdążył się o tym przekonać. Tak było i tym razem. Docelowo zmierzał w kierunku skąpanej w słońcu polany nad jeziorem. Zamiar miał jeden – leżeć tam do usranej śmierci ogrzać się w coraz śmielszych promieniach wiosny i poudawać, że taki z niego miłośnik przyrody, dla którego czas spędzony na zewnątrz jest ważniejszy niż tonięcie w niekończącym się materiale, sukcesywnie dostarczanym przez nauczycieli. Przez chwilę uwierzył w tę wizję, nieśmiało kołaczącą się w jego obolałej głowie i niesiony nową dawką motywacji do olania nauki, dziarsko przemierzał korytarz na siódmym piętrze. I wtedy niczym sokół dojrzał w oddali znajomą sylwetkę. Zmrużył oczy, jakby mu to miało w czymś pomóc, i zatrzymał się na chwilę, tak bardzo zaabsorbowany szukaniem w głowie tej sylwetki i kasztanowych włosów, kaskadami opadającymi na szczupłe ramiona. Wiadomo, że robienie dwóch rzeczy jednocześnie wymaga niesamowitych zasobów uwagi, a Aslan Colton wyczerpał wszystkie na samo przeanalizowanie „wyjść czy nie wyjść z dormitorium”. Szlag go trafiał równiusieńko, ale nie potrafił dopasować widzianej przed momentem osoby do jakiejkolwiek persony poznanej w życiu. Może i obrał za cel zostanie naczelnym uzdrowicielem dyżurnym w szpitalu świętego Munga, ale należy przyznać, że duszę detektywa to on również posiadał. I właśnie przez to nie mógł odpuścić śledztwa na tymże poziomie. Otworzył drzwi do nieznanego mu pokoju z myślą, że zaraz przyłapie kogoś na gorącym uczynku (tak naprawdę nie umiałby zasnąć przez następnych 5 dni, gdyby się nie dowiedział kto tu jeszcze jest). Szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz, na której pojawiało się coraz więcej zmarszczek, gdy odpowiednie puzzle wskoczyły na swoje miejsce – przed nim stał nie kto inny jak Annabell Helyey. A raczej kucała nad leżącą torbą i uważnie oglądała jakieś pudełko. Well, well, well. Przyłapana. - Co tam komuś podpierdalasz? – rzucił w ramach przywitania udawanym srogim tonem i oparł dłonie na biodrach, pozując na magimilicjanta, który właśnie złapał bandytę, którego ścigał całe swoje życie. – Wieki cię nie widziałem! – w gruncie rzeczy nie był nawet w stanie stwierdzić ile czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Podszedł bliżej dziewczyny i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie przypominał sobie, aby tu kiedyś był, a zważając na stan pokoju pokusił się nawet o stwierdzenie, że chyba nikt nigdy tu nie był. – Powiem ci, że woźny się opierdala, bo takiego syfu to dawno nie widziałem – przejechał palcem po blacie drewnianej szafki, a następnie strząsnął przyklejony do opuszka kurz.
Miała dość, tak bardzo dość jak tylko dało się dość mieć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jej mękom nie było widać końca. Co z tego, że napisze owutemy, że dostanie się na jakiekolwiek studia, skoro jej rodzinę to tylko i wyłącznie zachęci do dyktowania jej każdego kolejnego kroku. Nie była dość silna i nienawidziła siebie za to. Mętlik w głowie miała tak wielki, że wszystkie myśli były jednym wielkim chaosem, bałaganem większym od tego, który panował w pokoju. Zamyślona stukała palcami w pudełko z fałszywym piórem, wzbijając tym w powietrze chmury kurzu, od którego chciało jej się kichać, zupełnie nie przejmując się tym, że kolana już omawiają jej posłuszeństwa od zbyt długiego przykucnięcia. Słodki Merlinie, jak bardzo chciała zerwać wszystkie pętające ją łańcuchy! Była przekonana, że niczego nie pragnie bardziej w świecie. Była głupia, tak strasznie głupia, gdy już jako dziecko, podporządkowywała każdy swój ruch pod dyktaturę babci i mamy. Z drugiej strony, co miała zrobić? Nie była swoim bratem, nie miała wszystkiego w nosie. Swoją ciężką pracą dała mu drogę do wolności, by chociaż jedno z nich mogło żyć normalnie. Jak naiwna musiała być, myśląc, że wyjazd na Wyspy Brytyjskie da jej wolność i święty spokój? Nawet jeśli wyjechałaby na Alaskę – gówno by to dało, już zawsze miała zostać idealną Annabell, która nie potrafi powiedzieć nie swojej matce, która zawsze będzie starała się zadowolić wszystkich wokół, nawet tak wielkim kosztem samej siebie. Żałosna jesteś. Zajęta swoimi myślami, wciąż głupawo stukając w pudełko, swoimi nie za długimi paznokciami, drgnęła z zaskoczenia, słysząc czyjeś słowa. Serce waliło jej o żebra i musiała przyznać, że o mało nie krzyknęła, tak się, cholera, nie robi! Wstała, strzelając przy tym swoimi stawami i obróciła się do sprawcy jej palpitacji, rozpoznając już po głosie, że to Aslan. W międzyczasie przewróciła oczami, jak zwykle zresztą, robiła to nieco zbyt często, gdyby zapytać kogoś o obiektywną ocenę. – Ja ciebie te… – odwróciła się i urwała w pól słowa, kiedy sylwetka chłopaka stanęła przed jej doprawy niebieskimi oczami, by wybuchnąć melodyjnym śmiechem. – Mogłeś mnie uprzedzić, że wypiłeś eliksir postarzający. – powiedziała, gdy już się trochę uspokoiła, wciąż rozbawiona. Kto by pomyślał, że tak błaha sprawa rozwieje ciemne chmury nad jej głową. – To jakiś zakład, czy zamierzałeś poderwać Whitehorn? Wiedziała o Coltonie tyle, że ten chciał być uzdrowicielem, ku niezadowoleniu jego rodziców. Czy ona też by tego chciała, gdyby przez całe życie nie wpajano jej, że to jedyna słuszna droga, a każda inna jest absolutnie nieakceptowalna? Nie wiedziała, ostatnimi czasy często łapała się na niewiedzy, a przecież erudycja była u niej tak pożądała. Paradoks wkuwania z książek był taki, że stawiała to za swój priorytet, bowiem nie miała wyboru, a kiedy dręczyło ją nieco bardziej życiowe pytanie – miała w głowie kompletną pustkę. Denerwowało ją to, była przyzwyczajona, że wie dużo, niewiedza ją irytowała. Żałosny problem jak na siedemnastolatkę, była rozdrażniona, bo nie potrafiła odpowiedzieć na pytania, na które odpowiedź zwyczajnie nie istniała, zamiast martwić się, że na ostatniej imprezie za dużo wypiła. Czy nie takie błędy powinna teraz właśnie popełniać? Głupie, lekkomyślne, młodzieńcze… Czasem czuła się tak, jak teraz wyglądał Aslan – staro. Nie miała pojęcia co to za miejsce, nie znała większości zamku, więc nie było w tym nic dziwnego. Nie sądziła, że to magia pomieszczenia tak wpłynęła na Krukona. Musiała jednak przyznać, że wyglądał doprawdy zabawnie. Uśmiech rozbawienia błądził w kącikach jej ust. – Patrz co znalazłam – rzuciła pudełko z piórem w jego stronę. – Dam ci jak napiszesz za mnie owutemy. @Aslan Colton
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Z rozbawieniem obserwował jej reakcję – nie chodziło o sam fakt wystraszenia (nie miał takiego zamiaru), ale o drgnięcie, jakby faktycznie miała coś na sumieniu. Zaśmiał się, prezentując dziewczynie cały szereg bielutkich zębów. Szybko jednak ubaw zastąpiło zaskoczenie. – Eliksir postarzający? O czym ty mówisz? – spytał zdziwiony. Zaczął się zastanawiać kiedy ostatni raz widział się w lusterku i było to w zasadzie rano. Wyglądał boleśnie zwyczajnie, a od tamtej pory jednak nic nie jadł ani nie pił, więc na jakiej podstawie Annabell insynuowała takie rzeczy? Zmarszczył brwi, ale szybko doszedł do wniosku, że jest to mało ważne. Wyciągnął ręce przed siebie, żeby ją w końcu prawilnie przywitać, rejestrując tym samym niecodziennie zmiany w ich wyglądzie. Wystawił dłoń przed samą twarz, aby lepiej jej się przyjrzeć. Pomarszczona skóra pełna starczych plam, spuchnięte palce. – O kurwa – wymsknęło mu się, będąc totalnie skonfundowanym owym faktem. Zbadał palcami twarz (równie pomarszczona jak ręce), a następnie przeczesał nimi włosy. Świadomości siwego koloru nie miał, ale wyczuł znaczną zmianę pod względem ich miękkości i sprężystości. Słodki Merlinie, zaczął biadolić w myślach, co do kurwy? Bardzo szybko jednak się rozchmurzył, słysząc uwagę o Whitehorn. – W takim stanie to co najwyżej mogłaby mi aparat słuchowy zamontować – powiedział trochę głośniej niż przystało, demonstrując teatralnie swoje problemy ze słuchem. Cenił Perpetuę, ale bardziej ze względów doświadczenia i nauczanego przez nią przedmiotu. Aczkolwiek jej walory estetyczne docenić też potrafił. Pomimo uśmiechu, w oczach Annabell dostrzegał pewien niepokój. Po kilku sekundach intensywnego rozmyślania (co było dla niego niezwykle trudne, zważając na fakt, iż mocno przeforsowywał się z nauką) zrozumiał co ten cień w jej błękitnych tęczówkach oznacza. Znał go bardzo dobrze, od dzieciństwa obserwując go w lustrze w swoim własnym spojrzeniu. Postanowił jednak nie drążyć tematu, dając Ślizgonce przestrzeń i chwilę wytchnienia od wszelkich trosk. Złapał pudełko, wykazując się refleksem szachisty i obrócił je dookoła. Parsknął śmiechem na jej niezwykle hojną ofertę. – Z bólem serca, ale muszę tę propozycję odrzucić – rozłożył bezradnie ręce, wzdrygając się na samą myśl o owutemach. Każdy egzamin kończył się u niego niemalże załamaniem nerwowym, bo choć swojej wiedzy był pewny, przerastały go ambicje i chęć zrobienia wszystkiego jak najlepiej. – Wiesz już co będziesz zdawać? – zagaił. No to byłoby tyle z niedrążenia tematu nauki, wymagań i zmęczenia spowodowanego presją. Z drugiej strony, wreszcie trafił na kogoś, kto go w tym aspekcie rozumiał. I egoistycznie musiał to wykorzystać.
Nie była głupia, gdzieś z tyłu głowy miała to, że być może niekoniecznie powinna grzebać w torbie, nawet jeśli była pozostawiona samej sobie. Niemniej jednak to zrobiła i w dodatku znalazła fałszywe pióro, tak więc oddawać go nie zamierzała, nawet jeśli miałby ją męczyć wyrzuty sumienia przez najbliższy rok – jak pewnie i tak będzie. Rzecz znalazła nową właścicielkę, a Annabell nawet planowała już jak ją wykorzystać… Podrabianie podpisów matki już nigdy nie będzie takie trudne, chociaż musiała przyznać, że miała już w tym niebywałe doświadczenie, szczególnie jeśli chodziło o podpisywanie czegoś swojemu bratu. Może po porostu miała niebanalny talent do oszukiwania, nawet jeśli wciąż szła w zaparte, że kłamstwa nie cierpi? Było to w istocie paradoksalne, bowiem kłamała na każdym kroku, nawet samą siebie, że wszystko jest dokładnie tak jak powinno, a gdyby tylko spojrzeć prawdzie w oczy – nic nie było. Zmarszczyła brwi, widząc dezorientację na twarzy Aslana. Była przekonana, że chłopak doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego wyglądu. Jakże wielkie musiało być jego zaskoczenia, skoro ona sama w pierwszych sekundach prawie go nie poznała. Stała więc twarzą do niego, z uniesioną brwią, będąc pewną, że Colton zwyczajnie robił sobie z niej żarty. Kiedy jednak zaczął oglądać swoją dłoń, stwierdziła, że wcale nie chodziło o żadną wkrętę, a Krukon faktycznie nie miał pojęcia, że wygląda jakby miał się zaraz położyć w głębokim, cmentarnym dole. W jej głowie zapaliła się lampka alarmowa i aż sama wyciągnęła przed siebie ręce, by się im przyjrzeć. Żadnych zmian nie wychwyciła, więc tym większe było jej zdziwienie. Może to nie jej chciał zrobić żart, a sam był jego ofiarą? – Fakt, albo wykupić miejsce na pochówek. – powiedziała po jego uwadze o aparacie słuchowym, nie chciała, żeby się zamartwiał, choć sama nie była przekonana do całej tej sytuacji. Jej rozbawienie minęło, kiedy zdała sobie sprawę, że Aslan nie miał pojęcia co się stało, a ona tym bardziej. Miała kolejną rzecz do dopisania na liście pod tytułem „czego nie wiem”. Cień z jej oczu nie zniknął, a młoda Helyey była przekonana, że zadomowił się tam na stałe. Próbowała się go pozbyć, jednak każdego ranka jej odbicie spoglądało na nią tak samo żałośnie, kiedy tylko uświadamiała sobie, że całe jej życie jest jednym wielkim żartem i nad niczym w nim nie panuje. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć jak to się stało, a brak ukochanej kontroli nad wszystkim sprawiał, że wariowała. Tak długo wmawiała sobie, że dyryguje swoim każdym dniem, choć naprawdę była niczym mała zagubiona dziewczynka w samym środku zakazanego lasu, nie mając pojęcia skąd przyszła i jak się z niego wydostać. Była w klatce. – Dobry refleks, jak na kogoś, kto ma aparycję jakby miał się zaraz rozpaść. – rzuciła rozbawiona, mając ogromną nadzieję, że to mu minie. Mina jej zrzedła kiedy odrzucić jej fantastyczną propozycję, była nawet gotowa uwarzyć eliksir wieloskokowy, specjalnie na tę okazję. Wylądowała jednak na cmentarzu porzuconych nadziei, bowiem musiała sama zmierzyć się z licznymi egzaminami, do których miała jeszcze trochę czasu, a już miała ich serdecznie dość. Może byłoby łatwiej gdyby matka w każdym liście jej o nich nie przypominała? Spojrzała na niego, próbując jak najdokładniej ukryć swój smutek. Nie było to jednak możliwe i w tej chwili Aslan mógł z niej czytać jak z książki. Przygarbiła się nieco i odwróciła wzrok, zawieszając go na czymkolwiek, by po chwili połączyć swoje niebieskie tęczówki z jego szarymi. – Pytasz mnie jakbym miała jakiś wybór. – odparła i się roześmiała, jednak w jej śmiechu nie było ani grama rozbawienia, a jedynie koszmarna pustka, która coraz bardziej ją pochłaniała.
Brak reakcji z jej strony sugerował mu, że była równie zaskoczona co on. Nie miał zielonego pojęcia co się stało i w jakim znajduje się pomieszczeniu – przez chwilę podejrzewał, że zadziałała na niego magia pokoju, ale Annabell wyglądała zwyczajnie. Co to za nikczemny spisek? Wzruszył ramionami, nie zajmując sobie tym już głowy. To problem dla Aslana z przyszłości. - Jakbym nagle tu umarł to powiedz moim rodzicom, żeby spierdalali, a na pogrzebie wygłoś płaczliwą przemowę o tym, jakim byłem wspaniałym przyjacielem, niezwykle przystojnym obywatelem i zdolnym.. – przerwał, uświadamiając sobie, że nawet chwilowa praca stawiała go w chujowym świetle – pracownikiem Munga – sprytnie wybrnął, unikając słowa recepcjonista. W tej sytuacji nie pozostało mu nic innego jak po prostu zażartować z własnej przypadłości. Dawno nie miał okazji do wyluzowania się. A co jak co, w obecności Ślizgonki zdecydowanie mógł sobie na to pozwolić, mając w tym drugi cel – rozbawienie i poprawienie jej humoru. – I koniecznie zadbaj o to, aby trumna była dębowa! Uwagę o refleksie skomentował jedynie uśmiechem i bezradnym rozłożeniem ramion. Zagadka jego kondycji fizycznej była nierozwiązana, ale fakt, iż wciąż jako tako wykazywał się refleksem, napawał go nadzieją, iż to tylko chwilowa niedogodność. Albo kolejny żart od losu, który musiał przetrwać. Pytasz mnie jakbym miała jakiś wybór. Skrzywił się delikatnie, bo wyłapał w jej śmiechu nutę rozgoryczenia. Spojrzał na Ann pokrzepiająco i skierował swe kroki w stronę zakurzonej kanapy, gestem zachęcając dziewczynę, aby siadła koło niego. Nie miał zamiaru prawić jej kazań ani uraczyć motywacyjną gadką. Doskonale rozumiał położenie Helyey – bardziej niż zdawała sobie z tego sprawę. I właśnie fakt, iż kilka lat temu kroczył podobną ścieżką w życiu był impulsem, który kazał mu się w tej sprawie odezwać. – Ja wiem, że niełatwo jest sprzeciwić się wymaganiom narzuconym z góry i że będzie cię to sporo kosztować. Ale ostatecznie nie pożałujesz. Uwierz. Żałuję, że zrozumiałem to tak późno – mruknął, wzdrygając się na samą myśl, że niewiele brakło, a raz na zawsze pożegnałby się z karierą w Mungu. Niczym kukiełka wypełniał polecenia rodziców i starał się spełnić ich ambicje, zamykając się w takiej samej klatce, w której teraz tkwiła Annabell. Widok jej smutnych oczu boleśnie przypominał mu te wszystkie lata, kiedy pozbawiony prawa głosu, zachowywał się jakby nie miał żadnego wpływu na swoje życie. A przecież było inaczej. Powoli się z tym faktem oswajał i bardzo chciał, aby dziewczyna również odzyskała poczucie, iż nikt inny, tylko ona, stoi za sterami. – Początkowo jest jeszcze trudniej niż ślepo spełniając czyjeś marzenia, ale z czasem.. Z czasem przychodzi ulga – tę piękną, poruszającą przemowę przerwało mu kichnięcie, spowodowane wszechobecnym kurzem.
Czy dwie spiskujące Gryfonki za bardzo zwracały na siebie uwagę? A może Howard chciał zaczepić Blaithin, kiedy tylko ujrzał ją ponownie na szkolnych korytarzach i nie domyślał się żadnych hazardowych zagrywek pomiędzy nią, a nową kapitan Gryfonów? Profesor podążył za zauważoną dwójką korytarzem, który obrały. Niespiesznie, choć dziarsko i wręcz tanecznie. Kiedy jednak te udały się do jednego z opuszczonych pomieszczeń, a on, tuż po ich wejściu, nacisnął bez skutku na klamkę, zaniepokoił się. Na szczęście zwykła Alohomora pomogła, a on mógł w środku przekonać się, że jeszcze do niczego nie doszło. Co na kolanach Dear robił jednak pokaźny mieszek galeonów? I jak do tego miała się szukająca funduszy na własną miotłę Davies? Wolał się tego nie domyślać na własną rękę. - Mam nadzieję, że nie szukacie kłopotów. - rzucił ostrzegawczo, zanim zdążył cokolwiek wyczytać z ich ruchów, czy słów. Naprawdę chciałby, aby jego, aktualnie mniej lub bardziej, podopieczne nie robiły niczego podejrzanego, czy niemoralnego. A już na pewno nie na oczach Howarda. - Lepiej stąd zmykajcie. Może nawet zapomnę o tym zamkniętych drzwiach. - przestrzegł uczennice i poczekał aż wyjdą z pokoju zanim sam opuścił go za nimi. Czy właśnie zapobiegł jakiemuś nieodwracalnemu później zejściu nieletniej na złą ścieżkę? A może wszystko zrozumiał opacznie i nie powinien się w ogóle tym przejmować?
[z/t dla Howarda, Morgan i Blaithin]
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Miał dziwne wrażenie, że profesor Albescu wiedziała już doskonale, co się wydarzyło. Nie było tajemnicą to, że pewnego dnia po prostu zniknął, a później okazało się, że spędza czas w Mungu, nie było również tajemnicą, że nie było go na rozpoczęciu roku szkolnego, że nie pojawił się na zajęciach, jakie kobieta prowadziła, że generalnie przebywał gdzieś na boku, poza zamkiem, będąc dokładniejszym, ale nie chwalił się na lewo i prawo, dlaczego tak to wyglądało. To była, kurwa, jego sprawa. Zdążył jednak zrozumieć, że jeśli przed nikim się nie otworzy i nie poszuka prawdziwego nauczyciela, chuj z tego wszystkiego wyjdzie. Musiał więc komuś zaufać, a jedyną taką osobą, która na dokładkę rozumiała zapewne jego problemy, była właśnie profesor wróżbiarstwa, która przystała na jego prośbę o spotkanie, a teraz chłopak wpatrywał się w nią z nieco nietęgą miną, zastanawiając się, co właściwie miałby jej powiedzieć i jak zacząć. Wszystko się spierdoliło? Zjebałem, bo wywoływałem wizję, chociaż nie wiedziałem, jak się do tego zabrać? Wypiłem jakiś pojebany eliksir? Dostałem ostrzeżenie, że jeśli nie zacznę traktować tego poważnie, to przestanę w ogóle widzieć? Jakie, kurwa, były właściwe słowa, by to rozpocząć, tego nie wiedział, nic zatem dziwnego, że kołysał się jak skończony debil na piętach, starając się dobrze przemyśleć to, co zamierzał zrobić. Musiał zacząć się uczyć, jakkolwiek by to nie brzmiało, a nie był w stanie samotnie dowiedzieć się, jak dokładnie panować nad przyszłością. Choć otrzymał już pierwszą lekcję, dostał pierwszą nauczkę i w końcu do jego głowy dotarło, że nie może walczyć z tym, co otrzymał. Mógł, czy raczej musiał, jakoś to oswoić i spowodować, że dar faktycznie stanie się darem, a nie jakimś pieprzonym przekleństwem, zaś w czasie wakacji zdecydował, że pora zrobić krok naprzód. I właśnie z tego, nie innego, powodu, sterczał teraz przed profesor Albescu, zastanawiając się, jak ma do tego tematu w ogóle podejść. - Dziękuję, że zgodziła się pani ze mną porozmawiać - burknął w końcu, bo nic innego nadal nie przychodziło mu do głowy. Cokolwiek by nie powiedział, brzmiało to źle, a świadomość, że profesor i tak wiedziała, że coś się wydarzyło, była dla niego przytłaczająca. Z jakiegoś powodu bał się jej zapytać, czy może sama dostrzegła coś, co nie było dane zobaczyć jemu. Właściwie nie chciałby nigdy poznawać swojej przyszłości, nie chciał musieć przez to przechodzić, wolał, by wszystko to pozostawało tajemnicą, do której musiał sam dotrzeć, którą musiał sam odsłonić. Pewnie właśnie dlatego wielu ludzi nie chciało, by wyjawiał im to, czego się o nich dowiedział i w pełni to pojmował, ostatecznie bowiem obcowanie z przyszłością było kurewsko trudne i nie zawsze było tym, czego tak naprawdę się oczekiwało. Sam nieco jej się bał, ale jednocześnie - przestał od niej w końcu spierdalać.
______________________
Never love
a wild thing
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Miała gdzieś z tyłu głowy przedłużającą się obecność Maxa. Spodziewała się zobaczyć go tuż po powrocie do Hogwartu – w zeszłym semestrze wydawał się w końcu przepełniony pytaniami, na które Albescu mogłaby pomóc mu znaleźć odpowiedź. Przyłapała się na tym, że mimowolnie odsuwała intuicyjną myśl, że coś się stało, bardzo nie chcąc, żeby okazała się prawdziwa – ale nie było negocjacji z darem, bo niedługo potem usłyszała jakieś pogłoski o Mungu, które jeszcze bardziej wzmogły niepokój. W co wpakował się ten chłopak? Wiedziała, że prędzej czy później się do niej zgłosi, i odetchnęła z ulgą, gdy w końcu to zrobił. To był jednak jeden mały krok w odpowiednią stronę, a gdy przyglądała się jago wahaniu, była już pewna, że zawędrował gdzieś, skąd musiał zrobić ich dużo więcej, żeby znaleźć się na tej odpowiedniej drodze. Była pewna jednego – nie usłyszy nic dobrego. Napięcie Brewera udzielało się i jej, i chociaż z początku chciała dać mu jeszcze moment na zebranie myśli, powoli traciła cierpliwość. – Na Merlina, Max – powiedziała, przymykając powieki i ściskając lekko nasadę nosa, zapominając aż o standardowym dla niej zwrocie grzecznościowym. Oczywiście, że zgodziła się z nim porozmawiać, dlaczego miałaby tego nie zrobić? To nie było to, o czym chciał z nią rozmawiać, a nie obchodziły jej teraz uprzejmości. Wolała, żeby przeszedł do rzeczy. – Wyduś to z siebie – powiedziała, przyglądając mu się wyczekująco. Mogłaby użyć swojego daru, żeby spróbować pochwycić choćby jakieś drobne elementy układanki, ale wolała usłyszeć o wszystkim z perspektywy Maxa.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Wiedział, że udało mu się naprawdę nieźle zjebać, zdawał sobie z tego sprawę. Co najdziwniejsze, najtrudniej było mu się do tego przyznać właśnie przed profesor Albescu, jakby spodziewał się, że na jego łeb posypią się prawdziwe gromy. Nie mógł zresztą spodziewać się niczego innego, ostatecznie bowiem naprawdę nieźle przeholował, najpierw bawiąc się darem na własne życzenie, a później przyjmując eliksir, którego pochodzenia i działania tak naprawdę nie znał, teraz zaś zbierał za niego nadal baty. Musiał jednak przyznać, że ostatni czas był dziwnie spokojny, co oznaczało jedynie, że zapewne szykuje się pieprzona cisza przed burzą, a on nie mógł już dłużej pozwalać sobie na to, żeby otrzymany dar robił z nim, co chce i dyktował mu własne warunki, z którymi nie chciał się zgodzić i szarpał się jak skończony debil. Którym, oczywiście, był. Odetchnął więc głęboko. - Sam wywołałem wizje. Z których... ciężko było wrócić do rzeczywistości - przynął w końcu, przygryzając na moment policzek od wewnątrz, a później spojrzał na kobietę, zastanawiając się, co ona zrobi z tą informacją. Bo normalna nie była, wiedział o tym. Trzymał to w tajemnicy i jedynie Lou miała pojęcie, co dokładnie odpierdoliło się na wakacjach, wiedział, że nic nie powiedziała Finnowi ani nikomu innemu, więc teraz przyszła pora na to, żeby Max faktycznie wyznał swoje pojebane grzechy komuś, kto może to rozumiał, ale z całą pewnością nie zamierzał tolerować jego skrajnej głupoty. Z tego akurat zdawał sobie sprawę, bo odnosił wrażenie, że profesor traktuje naprawdę poważnie kwestię daru, przyszłości i wszystkiego, co było z tym związane. - A później spotkałem się z pewną wiedźmą, która ostrzegła mnie, żeby zaczął w końcu poważnie to traktować. I dała mi... eliksir, po którym wylądowałem w Mungu - dodał, zakładając ręce na piersi. Automatycznie próbował się jakoś ochronić, bo spodziewał się dokładnie takiego samego wybuchu złości, jaki już przerobił i z jakim miał mimo wszystko problem. Nie wiedział, co kobieta może o tym myśleć, co może na to wszystko powiedzieć, ale odnosił wrażenie, że zadowolona to nie będzie. Zresztą, kurwa, trudno, żeby było inaczej, skoro zachowywał się naprawdę w chuj lekkomyślnie, robiąc dokładnie to, na co sam miał ochotę i nie stosując się do żadnych zasad, które powinny go obejmować. Resztki rozumu też chyba zdołały już wyparować z jego durnego łba, o ile jeszcze jakiekolwiek tam posiadał, bo miał co do tego poważne wątpliwości. Teraz zdawał sobie sprawę z tego, jakim był skończonym durniem, kiedy próbował sam przełamywać coś, z czym powinien po prostu przestać walczyć, a zacząć żyć.
______________________
Never love
a wild thing
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Krew odpłynęła jej z twarzy, gdy tylko Max w końcu wydusił z siebie wiadomość. Wciągnęła gwałtownie powietrze, zamykając powoli oczy i zasłaniając je dłonią. Próbowała sobie teraz przypomnieć, co dokładnie powiedziała mu na temat wywoływania wizji, kiedy rozmawiali w zeszłym semestrze – i czy wyraźnie zaznaczyła wtedy, że byłby to niesamowicie głupi pomysł, żeby próbował tego dokonać. I niestety, odpowiedź była przecząca. Może i nie wpadła wtedy na to, że Max postanowi rzucić się na głęboką wodę, ale i tak poczuła uderzenie gorąca i coś wywróciło jej się w żołądku. – Czyś ty upadł na głowę? – wydusiła z siebie. Zabrała rękę z oczy, z których wręcz ciskała iskrami w Brewera. Jakiekolwiek uprzejmości już dawno wyleciały jej z głowy. Najgorsze było to, że czuła się za to współodpowiedzialna – bo w końcu to ona powiedziała mu, jak tego dokonać. I właśnie dlatego nie miała zamiaru zostawić na nim suchej nitki.– Nie wiem, jakie mentalne fikołki trzeba zrobić, żeby stwierdzić, że w momencie kiedy NIE RADZISZ SOBIE Z NORMALNYMI WIZJAMI uznać wywołanie jakiejś za dobry pomysł. Jeśli nie radzisz sobie z akromantulą, to nie idziesz się napierdalać z trollami. Jeśli nie umiesz wyczarować podstawowego zaklęcia tarczy, to najpierw uczysz się zaklęcia tarczy, zanim zabierasz się za protego maxima. – Mówiła coraz głośniej, energicznie wymachując przy tym ręką, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że gdzieś po drodze wymsknęło jej się przekleństwo – była zbyt wzburzona i pochłonięta emocjami. – Na Merlina, Max, jesteś inteligentnym młodym człowiekiem, czy naprawdę potrzebowałeś łopatologicznego wyjaśnienia tych zależności? – zapytała. I dopiero wtedy odetchnęła, chociaż wcale nie pomogło jej to pozbierać myśli i wyciszyć wzburzenia, zwłaszcza że gryfon podzielił się z nią kolejnymi wieściami. Tym razem ręce opadły jej niemal do ziemi. Nie wierzyła w to, co słyszała. – Przynajmniej powiedziała ci coś mądrego – rzuciła. Nie miała już siły na kolejny wybuch. Zresztą – tutaj już nie współdzieliła z winy za zajście, a on pewnie już zdążył nauczyć się bardzo dobitnie, żeby nie przyjmować żadnych napojów, a tym bardziej eliksirów, od obcych ludzi. Pokręciła lekko głową, wzdychając ciężko. – Dlaczego nie napisałeś do mnie listu, skoro tak bardzo chciałeś zgłębiać swój dar? – zapytała, teraz już spokojnym tonem, chociaż wiele ją on kosztował. Może nawet właśnie to w całej sprawie gnębiło ją najbardziej – może i nie mieli wcześniej ze sobą wiele do czynienia, ale miała nadzieję, że nawiązali nic porozumienia, a przecież do znudzenia powtarzała, że zawsze i wszędzie przyjmie wszystkie pytania w tej sprawie. – Jesteś inteligentnym młodym człowiekiem – powtórzyła swoje własne słowa – więc domyślam się, że dostałeś swoją nauczkę a propo obdarzania zaufaniem nieznajomych. – Emocje powoli opadały, więc Valeria mogła pomyśleć trochę jaśniej o tym, co usłyszała. I zainteresowała ją ta wiedźma, o której mówił. – Co jeszcze od niej usłyszałeś? – zapytała.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Był gotowy na to, że dostanie opierdol, spodziewał się tego, liczył się z tym i właściwie nawet na to czekał. Na potwierdzenie tych wszystkich słów, jakimi przyjebał mu wcześniej Finn, potrzebował kogoś, kto nim naprawdę mocno potrząśnie i pokaże mu, że odpierdolił takie gówno, że aż szkoda na to słów. Wiedział, że zachował się jak skończony debil, ale wtedy nie myślał racjonalnie, ani na początku, ani później, kiedy w końcu znalazł się w domu Horbel. Zrobił to, co wtedy uważał za słuszne, aczkolwiek z perspektywy czasu musiał przyznać, że nieźle go pojebało, skoro zrobił coś tak idiotycznego. Nie miał jednak pojęcia, jak inaczej miał podejść do tej sprawy, a stara wiedźma miała mu jednak coś ważnego do przekazania. Niezależnie od tego, jakie były jej metody, skutek był dokładnie taki, jakiego sobie życzyła. I w gruncie rzeczy - jakiego życzył sobie także Max, bo nie ma co się oszukiwać, chciał ruszyć z miejsca i przestać sterczeć w jakimś pojebanym bagnie, do którego udało mu się wleźć już dawno, właściwie kiedy był jeszcze dzieciakiem i nie potrafił słuchać tego, co mówił do niego jego świat, co mówili do niego czarodzieje. - Chciałem poznać odpowiedź na bardzo ważne pytanie, pani profesor. Przed wyjazdem zobaczyłem coś... niebezpieczeństwo. I chciałem wiedzieć, kiedy to się wydarzy, naprawdę nie myślałem wtedy o tym, żeby prosić panią o pomoc. Zresztą, nie umiałby nawet wyjaśnić, o co dokładnie chodziło - rzucił, jakby to miało stanowić jego linię obrony, aczkolwiek zdawał sobie sprawę z tego, jak chujowo to brzmiało, wiedział doskonale, że było to jedno wielkie gówno, ale nie był w stanie nic na to poradzić, po prostu wiedział, że musiał zrobić to, co zrobił, dla Finna. I tak ostatecznie wyszło z tego większe bagno, bo okazało się, że jego wizja dotyczyła czegoś, co wydarzyło się zdecydowanie później. Na samo wspomnienie Max nieznacznie pobladł, bo znowu dotarło do niego, że nie uratował chłopaka, że go nie ostrzegł, że go przy nim nie było i od tego chciało mu się właściwie rzygać, straszliwie go to bowiem wkurwiało, ale wiedział, że teraz nie poradzi nic na przeszłość, mógł jedynie spróbować ruszyć przyszłość, aczkolwiek lepiej byłoby pewnie dla niego, gdyby nie próbował pchać się do niej na siłę, a poczekał na to, co przyniesie. - Że stracę wzrok, jeśli nie przestanę walczyć z darem. Że ból, jaki odczuwam, wywołany jest tym, że powstrzymuję wizje. Że jeśli chcę się pogodzić z darem, muszę ostatecznie pożegnać się z przeszłością i myśleniem o tym, że to przekleństwo, że jestem... - wyjaśnił, zgodnie z wolą profesor Albescu, a później wzruszył ramionami, bo chyba sama domyślała się, co chciał jeszcze dodać i jak się opisać. Ostatecznie, jeśli dobrze rozumiał, ona faktycznie miała podobne do niego doświadczenia, toteż była w stanie zrozumieć to, co siedziało mu w głowie i z czym to się dokładnie wiązało, jak mogło to blokować i wszystko rozpierdalać na kawałki, na części. Odetchnął nieco głębiej, próbując się z tym wszystkim nie kopać jak popieprzony koń, bo nic by to nie zmieniło.
Mogłoby mu czasem przejść przez myśl, co on tak właściwie robił ze swoim życiem, ale nie przechodziło, a odkąd wrócił do szkoły czuł się, jakby wygrał drugie życie po zbyt długim zamknięciu w szpitalu. Końcówka roku szkolnego nie miała żadnej wagi, wakacje były fajnym preludium, a teraz? teraz zaczynało się rzeczywiście szkolne pożycie społeczne, którego z wielką rozkoszą chciał być częścią. Czaił się w zakamarkach korytarzy, podsłuchiwał sobie niepozornie, przyglądał się co w trawie piszczy, przekupował postacie z obrazów jak miał w zwyczaju, żeby mu potem opowiadały różne niesamowicie bezsensowne ciekawostki ze studenckiego życia, którym Lockie był zainteresowany jak stara baba w osiedlowym oknie, do czego oczywiście nigdy by się nie przyznał. Kręcił się teraz, w trakcie lekcji, a jakże by inaczej, po korytarzach na siódmym piętrze, w poszukiwaniu sekretnego pokoju życzeń, o którym tak wszyscy rozprawiali, a którego za chiny ludowe nie mógł zlokalizować. Miał szczerą nadzieję, że w końcu uda mu się znaleźć zakątek spokojnego jarania szlugów, bo przecież skoro te namalowane mendy społeczne mu szeptały o cudzych sekretach to na bank jego popalanie na terenie szkoły też było potencjalnym towarem do sprzedaży danych wrażliwych, a taki pokój życzeń? No ponoć, według legend, był idealny do tego, by bez stresu mieć miejsce doskonale spełniające wszelkie potrzeby, jakie człowiek obecnie wyrażał. Ze zmiętolonym niemiłosiernie gryfem w garści szedł dumnym krokiem po pustym korytarzu, jak ostatni debil ciesząc się w duchu z tego, że był taki kurwa sprytny, że nie poszedł na ONMS, dopóki nie usłyszał czyichś kroków zza zakrętu, na dźwięk których przylgnął do ściany niby ten spider-man. Ani drgnął, nawet, kiedy doboszem tych rytmów okazała się blondwłosa gryfonka, bo rozważał, czy mu się opłaca wychylić z tego sekretnego ukrycia, czy lepiej udawać gdziekona na szkolnym arrasie, jednak osobowość zjeba przeważyła, bo oczywiście, że tak. Gwizdnął w jej stronę. - Hej, pani prefekt! - zawołał, po czym posłał jej chytry uśmiech, niepozbawiony nuty sympatii- Z takim tupaniem nigdzie sie nie zakradniesz, już ciszej szusowałaś na kółeczkach. - zerowe wyczucie sytuacji i ilość empatii zdolna pomieścić sie w łyżce, pierwsza minuta konwersacji, a Lockie już pokazywał się od najlepszej strony - Gdzie tak pędzisz, i czemu nie na ONMS?
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Po krótkiej interwencji w dormitorium Gryfonów, w trakcie której musiała spacyfikować dziarskiego drugoklasistę wykłócającego się z pierwszorocznym o kawałek pergaminu, ruszyła korytarzem z zamiarem znalezienia jakiegoś ustronnego miejsca. Miała bowiem ważną misję, a mianowicie papierkową robotę zleconą przez szefa, której nie udało jej się zrobić w trakcie lekcji historii magii, bo uwaga – nauczyciel wymagał od nich skupienia i pełnej uwagi. Skandal. Deadline się zbliżał, nazajutrz musiała wszystko oddać z samego rana, a nie planowała przynosić papierów do domu z prostego powodu: była umówiona ze współlokatorami na testowanie win, które przywieźli z Venetii, a priorytety w życiu miała. Przemierzała więc korytarz szpagatami, bo czas naglił, a w międzyczasie próbowała zdusić dziwne wrażenie, że przez całe zamieszanie z Gryfonami o czymś zapomniała. Pewnie nie wyniosłam śmieci, stwierdziła, oczami wyobraźni widząc jak jej pies urządzi sobie w nich świetną zabawę, którą będzie musiała potem sprzątać. Gdy usłyszała gwizdnięcie, a potem ujrzała ucieszoną twarz Lokiego, wzięła głęboki wdech i zerknęła na niego ciekawsko, dając mu szansę na zreflektowanie się. Ten jednak postanowił iść za ciosem i poruszyć bardzo wrażliwy temat, wobec czego splotła ręce na piersi i postanowiła nauczyć go trochę kultury. – Słuchaj no, gwizdać to se możesz na psidwaka albo na meczu, a nie na mnie. A jak ci tak bardzo życie niemiłe to szusowanie na kółeczkach nie jest nieosiągalne, jak masz ochotę potestować i poćwiczyć driftowanie to mogę ci nóżki w koła zamienić – zaproponowała uprzejmie i już miała ruszyć dalej, kiedy ten zagaił ją dalej, jednocześnie wprawiając jej serce w palpitacje. A więc o tym zapomniała. O lekcji ONMS. Nie tracąc rezonu, kontynuowała rozmowę: – O tu idę – wskazała na drzwi prowadzące do jakiegoś pokoju niebędącego klasą. – Papiery muszę wypełnić, a na ONMS chodzę sporadycznie, bo codziennie opiekuję się stworzeniami – w domyśle uczniami. – Nie wnikam czemu ty nie jesteś na lekcji, ale jak się nudzisz to dwa piętra niżej Irytek poprzewracał zbroje, możesz spełnić obowiązek obywatelski i machnąć z trzy razy różdżką i to ogarnąć – uczynnie znalazła mu zajęcie, bo ewidentnie się nudził, posłała mu uśmiech i sięgnęła po klamkę, aby w końcu zająć się tymi durnymi raportami.
Zamrugał zbesztany jak dziecko, bo za każdym razem robiło to na nim takie samo wrażenie. Jego matka, a już tym bardziej ojciec, nigdy go nie besztali, właściwie w ogóle nie przykładali się specjalnie, by nakreślić mu jakieś normy życia w społeczeństwie, przez co wyrósł taki, a nie inny kretyn, szczerzący zęby na moment przed tym, nim w nie zarobił gonga. Uniósł szybko dłonie ku górze, w poddańczym geście, bo nie miał wyczucia, ale jak ktoś stawiał granice, to te cztery szare komórki łączyły się w jedność, by zrozumieć, że dalej sie nie pchaj. Pomyślał, że to byłoby całkiem zajebiste, ale chyba ktoś już wynalazł rolki, przy czym tym razem ugryzł się w język, splatając kornie dłonie za plecami. - No już, już. Nie będę. Przepraszam. - ruszył ze swojego miejsca sekretnego ukrycia, ku uldze gnomów, które wymachiwały pięścią z arrasu, o który chwilę temu tak dzielnie ocierał się zadkiem- Tu? - spojrzał na wskazane przez nią drzwi i znów się uśmiechnął jak lis. Wprawdzie to nie był pokój życzeń. Chyba. W końcu nigdy w nim nie był, ale zdawało się, że warte eksploracji. Może nie do palenia szlugów, skoro prefekt naczelna chadzała doń wypełniać papiery, ale zawsze zagadka do wykreślenia z listy potencjalnych zaułków, w których można kogoś zgubić. - Przyrzekam, że poszedłbym te zbroje. - położył dłoń na piersi z poważną miną - W specjalnej intencji Twojego wiecznego dobrostanu, ale mamy z Irytkiem niepisaną umowę nie niszczyć wzajemnie swoich dzieł sztuki. - w większości życiowych sytuacji łgał co mu ślina na język przyniosła, jednak pakt ze szkolnym poltergeistem był absolutną prawdą. Doskoczył prędko do drzwi, by otworzyć je przed panienką z uroczym uśmiechem chytrusa. - To może ja Ci pomogę z papierami? Co? - zasugerował, puszczając ją przodem, mając w domyśle, że oczywiście później on poprosi o pomoc ją, ale w czym to jeszcze nie wiadomo. Wszedł za gryfonką do pomieszczenia, w którym było chyba wszystko, a jednocześnie nic, co by przyciągało wzrok. - Więcej tu gratów i kurzu, niż na poddaszu rezydencji Swansea w Dolinie. - przyznał, uznając to za wcale niemały osiąg- Nie wiem, czy miałaś okazję ich odwiedzić, ale poddasze to jaskinia skarbów. - wciąż mówił o swojej własnej rodzinie "oni", jakby nie mógł przywyknąć do tego, że stał się ich częścią. Jak na Locka przystało, pobyt w pomieszczeniu rozpoczął od szabru.
Nie spodziewała się, że tak szybko dotrze do niego, że przekroczył pewne granice; raczej przywykła do tego, że albo strzępiła język na darmo albo musiała coś tłumaczyć tak długo, że aż zapominała o co w ogóle chodzi. Wobec tego, znacznie złagodniała i kiwnęła głową na znak, że w takim razie mają wyjaśnione i temat zamknięty. – Tu – potwierdziła, a kiedy usłyszała jego zarzekanie, że naprawdę chciałby, ale podpisał pakt z samym diabłem czyt. Irytkiem, w jej oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. – Miło wiedzieć, że tak przejmujecie się sztuką – parsknęła, bo poltergeist słynął raczej z niszczenia niż tworzenia. – I że tak lojalnie przestrzegasz umowy – dodała, mając na końcu języka, że to raczej domena Gryfonów, no ale przecież była uprzejmą dziewczyną, która nie kategoryzowała i nie oceniała! – No nic, woźny będzie miał co robić po obiedzie. Pozwoliła przepuścić się w drzwiach i weszła do środka, niemalże od razu kichając przez dużą ilość kurzu. Spojrzała podejrzliwie na Lokiego, który tak ochoczo postanowił jej pomóc z kwitami, a jeszcze przed chwilą kitrał się na korytarzu. – Doceniam chęci, ale jeśli jest ktoś straszniejszy niż Patol to właśnie mój szef, który transmutowałby mnie w opakowanie na różdżkę, gdyby dowiedział się, że ktokolwiek poza pracownikami miał dostęp do tych dokumentów. A ty, o ile mnie pamięć nie myli, pracujesz dla konkurencji. Jak ci tam u tego Shakeshafta jest, co? – zapytała; środowisko różdżkarskie było naprawdę mało i nietrudno było się orientować kto i dla kogo robi. Zaśmiała się potem na jego komentarz odnośnie rezydencji Swansea. – Nie miałam, raczej nie szlajam się po rodowych rezydencjach – stwierdziła, nie dodając już, że ze względu na swój niski status krwi w większości nie była po prostu mile widziana. – Skarbów? U mnie na strychu można co najwyżej znaleźć ozdoby świąteczne, chmarę chochlików, stare wędki mojego ojczyma i sterty albumów pełnych kompromitujących zdjęć – opowiadała, jednocześnie chodząc po pomieszczeniu i przeglądając najróżniejsze szpargały.
Miał dryg do tego, by się wymigiwać i elementarną część duszy, w której przetrwanie było ważniejsze od honoru. Mimo to, w tym wypadku akurat, niekoniecznie zależało mu na złych relacjach z Panią Prefekt. Uśmiechnął się do niej, na widok tej w oczach iskry: - Tworzenie czystego chaosu tez jest pewnego rodzaju sztuką. - przechylił głowę, bo trzeba było dać Irytkowi co iryckie, czasem był wręcz wirtuozem zamieszania - Umowy rzecz święta - uniósł jednak skrzyżowane palce - Szczególnie te z poltergeistami. - rozplótł skrzyżowane palce i zaśmiał się serdecznie, klepiąc się dłonią po splocie słonecznym. Oszukać jakiegoś ucznia czy nauczyciela to jeden chuj, ale podpaść najbardziej upierdliwemu z duchów, to zupełnie inna baja. Póki co i jeden i drugi wywiązywał się z kuriozalnej między nimi umowy, toteż nie widział powodu, by dobrowolnie przeciwdziałać tej przedziwnej koalicji. Spojrzał na nią z cieniem niedowierzania, kiedy tak zarzekała się o srogości swojego pracodawcy: - Wiesz... Marla... - mruknął, nachylając sie nieco w jej kierunku i kiwając brwiami - To może być nasza pierwsza, wspólna tajemnica. - gdyby mógł się wplątać w cokolwiek, czym się zajmowała, miałby podwójny pretekst, czemu sam nie poszedł na ONMS, a pomoc Prefekt brzmi jak najlepszy z potencjalnie dostępnych powodów- A daj spokój. - machnął ręką - Chyba rzucam te robotę. Gościa więcej nie ma, niż jest, w papierach jest pierdolnik na taką skalę, że nie wiem czy są pieniądze, za które bym zaczął je porządkować. - wyżalił się - Myślałem, czy się do Ravingera nie uśmiechnąć, jak dziwnie by to nie brzmiało, zakumplowałem się z tym starym zjebem, chciałem, żeby mnie wkręcił do Fairwynów, ale chyba robienie różdżek to po prostu nie jest moje powołanie. - przyznał. Nie wiedział w ogóle co jest jego powołaniem. Myślenie o tym sprawiało tylko, że zaczynały mu doskwierać bóle brzucha. Podniósł jakąś zakurzoną szkatułkę i zdmuchnął z niej solidną kołderkę siwego puchu: - Nie? Jesteś taką popularną panienką, myślałem, że może któryś Cie już zaprosił na wiesz... zwiedzanie. - pokiwał brwiami. Sam by ją zaprosił, gdyby się nie bał, że za próbę skradnięcia całusa między sobolami babci zamieni go w stojak na parasole i zostanie na tym strychu jako stary grat do końca świata. - Kocham albumy z kompromitującymi zdjęciami. - przyznał, śmiejąc się i zaglądając do puzderka. O zgrozo, było tam zupełnie nic. Po co trzymać taki szpargał? - W zrywie nastoletniego buntu chciałem spalić swoje, ale matka mnie przyłapała. - wzdrygnął się, bo konsekwencje tego przyłapania były gorsze niż straszne. Nie przerażało go nic bardziej, niż jego płacząca matka.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– Pięknie powiedziane. Pozwól, że kiedyś użyję tego tekstu, gdy będę zmuszona tłumaczyć Gryfonów, bo to brzmi jak nasze motto – stwierdziła z uśmiechem. Od razu też przyznała mu rację, że umowy z poltergeistami faktycznie są nienaruszalne i nie zamierzała w nie w żaden sposób ingerować. Uniosła brew na jego obietnicę, że od teraz będzie dzielić ich wspólna tajemnicą. – Nie wątpię, że jesteś lojalny, ale za bardzo potrzebuję tej pracy do utrzymania moich zwierzaków, żeby powierzać ich los w ręce innych ludzi – odparła zgodnie z prawdą. Może gdyby nie zależało jej na galeonach i możliwości zdobycia doświadczenia, pozwoliłaby Lokiemu na wypełnianie papierów razem z nią. Zaraz jednak wsłuchała się w to, co mówi Ślizgon, totalnie przejęta, że nie jest zainteresowany swoim stanowiskiem. – To chyba nie ma sensu się męczyć, co? Jakbyś szukał czegokolwiek to polecam Geometrię, tam jest czilera i utopia, reklamuję ten pub każdemu. Ale wracając, jeśli nie czujesz różdżkarstwa to kiedy jak nie teraz masz możliwość zmiany? Próbuj coś innego. Może tworzenie mioteł albo innych itemów? – zaproponowała, gotowa wytężyć umysł, żeby pomóc chłopakowi w wyborze kariery. – Ani na kawkę ani na wiesz.. zwiedzanie – westchnęła z udawanym żalem, aby podkreślić fakt, że może i była popularna, ale prawdopodobnie tylko w jego wyobraźni. – Ja też kocham takie albumy, ale pod warunkiem, że na rodzinnych spotkaniach nie są pokazywane tylko i wyłącznie moje żenujące fotografie. A, niestety, zazwyczaj tak się kończą familijne posiadówki, że śmiejemy się wszyscy z pierwszej kąpieli Marli albo z Marli i jej debiutu na scenie w pubie. Czy to moja wina, że matka wystroiła mnie na tę okazję w sukienkę, która PRZENIGDY nie powinna ujrzeć światła dziennego? – spytała oburzona, po czym chwyciła z półki kiczowatą podobiznę baleriny, której twarz, nadszarpnięta przez ząb czasu, wyglądała jakby kopnął ją hipogryf. – To też powinno być ukryte na wieki wieków – zaśmiała się i kichnęła od nadmiaru kurzu.
Miała w sobie jakąś niewymuszoną radość, której jej okropnie zazdrościł, ale w zasadzie cały był mocno zazdrosny, nawet pomimo skrupulatnie utrzymywanej fasady śmieszka-kretyna. Sięgnął po jedną z wielu książek, walających się po kątach pomieszczenia i zdmuchnął z niej warstwę pyłu, by przeczytać, iż traktowała ona o cyklu rozwoju muchy siatkoskrzydłej. Uniósł brwi w zdziwieniu, że ktoś mógł o tym temacie napisać całą książkę?! - Wiesz... - spojrzał na nią, mrużąc jedno oko -czasami myślę, że tiara była pijana, a ja powinienem był być gryfonem. - powiedział szczerze. Miał w sobie dużo pochopności, bardzo łatwo było go wrobić w kretyński zakład i podejmował wiele nieprzemyślanych działań, w efekcie czego sam powinien nosić na grzbiecie koszulkę z napisem "Warning: child of chaos". - Ale jak komuś powiesz, to się wyprę! - odłożył książkę na miejsce, rozglądając się po pozostałych bibelotach- Bardzo lubię swoją renomę niemiłego, ślizgońskiego idioty. - położył rękę na piersi z taką dumą na twarzy, jaką tylko niemiły idiota by miał, w odpowiedzi na ten wątpliwej jakości komplement. - Obawiam się, że długo moja kariera w knajpie nie potrwa. - przyznał, z jednej strony wiedząc, że był w stanie popełnić wiele błędów w pracy w której alkohol jest w zasięgu ręki, z drugiej, miał trochę większą ambicję- Jak tylko przyjechałem do Anglii to myślałem, że będę pracować w tym kasynie. Wiesz, te bicepsy nie są tylko na pokaz. - napiął mięśnie, robiąc pozę młodego Arnolda Schwarzeneggera, choć w tak grubym swetrze w jakie zazwyczaj sie ubierał to szałowej prezencji kulturysty nie miał za grosz. Może bardziej jakiegoś fomisia. - Myślę, że chciałbym w życiu... - zaczął dziwnym tonem, łapiąc się na tym z jaką łatwością byłoby mu opowiadać Marli o tym, co naprawdę mu w duszy gra, co mu ciąży i jakie ma marzenia. I przestraszył się tego natychmiast, maskując parsknięciem i wyciągając z półki jakąś inną książkę- Pa, to chyba tez jakiś żenujący album. - zauważył, wyciągając jakąś historyczną kronikę, o porywającym tytule: "Dzieje pierwszej manufaktury dywanów latających - wieloma zdjęciami opatrzone". Przewrócił kilka stron, patrząc, jak czarodzieje spadają z różnych skrawków płótna, które pruło się pod ich ciężarem. - Coś Ci nie wierzę. - żachnął się - Nie ma takiej sukienki, w której byś źle wyglądała. - zawyrokował - Musiałbym zobaczyć to zdjęcie i sam ocenić. - dodał z powagą, stukając się palcem pod prawym okiem, jako, że na prawe widział nieco lepiej. - Też mam takie jedno z pierwszej kąpieli. Najgorsze jest jednak z czasów, kiedy poznałem mugolski zespół "KISS"... - wzdrygnął się. Nie było w nim za grosz talentu Swansea kiedy umalował mordę atramentem i chodził tak potem przez dobre dwa tygodnie. Odłożył Manufakturę Dywanów na rzecz książki o pierwszych ratownikach medycznych nad rzeką Derwent.